Przyjęcie sakramentalne i skuteczne błogosławionego Ciała naszego Pana

Przyjęcie sakramentalne i skuteczne
błogosławionego Ciała naszego Pana

napisane przez św. Tomasza More w więzieniu

 

1 Kor 11,27-29

Wieczerza Pańska

1127 Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej*. 28 Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. 29 Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie]*, wyrok sobie spożywa i pije.

 

Ciało naszego Pana otrzymują zarówno sakramentalnie, jak i skutecznie, ci którzy we właściwy sposób i godnie przyjmują Najświętszy Sakrament. Gdy mówię “godnie”, nie twierdzę, że ktokolwiek jest lub może być tak dobry, by jego dobroć dawała mu słuszne prawo przyjmowania w swym podłym,  ziemskim  ciele,  świętego,  błogosławionego i chwalebnego Ciała i Krwi samego wszechmocnego Boga, razem z Jego niebieską duszą i majestatem Jego wiecznego bóstwa. Twierdzę natomiast, że człowiek może przygotować się, współpracując z łaską Bożą, aby osiągnąć taki stan, że nieporównywalna dobroć Boga, z dowolnej szczodrobliwości raczy go przyjąć i uzna ciało tak pokornego sługi za godne przyjęcia niewymiernie cennego Ciała.
Hojność wszechmogącego Boga, jest tak wspaniała, że nie tylko raczy być z ludźmi, ale również znajduje w tym upodobanie, jeśli są oni gotowi przyjąć Go prawymi i czystymi sercami, o czym sam mówi: Rozkoszą dla mnie przebywać wśród synów człowieczych (Prz 8,13).
Nie uważa On za niegodnych tych ludzi, którzy dobrowolnie nie czynią siebie niegodnymi przyjęcia we własnym ciele błogosławionego Ciała, ku nieopisanemu pożytkowi własnej duszy. Co więcej, w swej najwyższej cierpliwości, nie broni się przed cielesnym wejściem w podłe ciała tych, których sprośne umysły bronią Mu wstępu do ich dusz. Tacy ludzie przyjmują Go tylko sakramentalnie, ale nie skutecznie, przyjmują bowiem w swoim ciele Jego błogosławione Ciało pod postacią znaku sakramentalnego, ale nie otrzymują istoty sakramentu, a więc mocy i skutku jego (to znaczy łaski, mocą której winni stać się żywymi członkami wcielonymi w święte, mistyczne ciało Chrystusa). Zamiast tej życiodajnej łaski idą na sąd i potępienie.
Niektórzy tacy, przez przerażający ogrom swego śmiertelnie grzesznego zamiaru, w którym odważają się przyjmować to błogosławione Ciało, zasługują na to, by sam diabeł (z dopuszczenia Bożego) wkroczył do ich wnętrza i by nie doznali nigdy potem łaski wypędzenia go. Jak człowiek za pomocą cugli i ostróg ujeżdża i kieruje koniem, sprawiając że jedzie tam, gdzie on sobie życzy, tak też diabeł poprzez wewnętrzne pokusy rządzi i kieruje tym człowiekiem, odwodzi go od dobra i judzi go ku złemu, aż w końcu doprowadzi go do największej złości, jak to działo się z fałszywym zdrajcą Judaszem, który grzesznie przyjął to święte Ciało, choć uprzednio przyczynił się do zdradzieckiej śmierci tegoż samego błogosławionego Ciała kochającego go Mistrza (które dopiero co grzesznie przyjął), a w kilka godzin później sam z rozpaczy zniszczył siebie.
Mamy zatem powód, by z wielkim drżeniem i czcią rozważyć stan naszej własnej duszy, kiedy przystępujemy do stołu Bożego i by na tyle na ile możemy (z pomocą jego szczególnej łaski, pilnie poprzednio wymodlonej) oczyścić i obmyć nasze dusze przez spowiedź, skruchę i pokutę, oraz stanowczo pozbyć się odtąd pysznych pragnień diabła, żarłocznych pożądań niegodziwych, światowych bogactw i brudnych uczuć obleśnego ciała, po to aby trwać i postępować dalej na drogach Bożych z duszą świętą i czystą. Baczmy przeto (jeżeli ośmielimy się przyjąć bez należnej czci ten drogocenny kamień, tę najczystszą perłę, jaką jest Ciało naszego Zbawiciela) byśmy jako trzoda świń ryjąca w ziemi i taplająca się w błocie, nie podeptali go zapaćkanymi racicami naszych brudnych pożądań, woląc chodzić i nurzać się w kałuży brudnego grzechu. Może bowiem wtedy Chrystus zezwolić legionowi diabłów, aby w nas weszły, tak jak pozwolił im wejść w świńską trzodę w Genezaret (Mt 8,28-32). Biegły one z nimi, i tak też z nami będą biec (chyba że Bóg w swym wielkim miłosierdziu powstrzyma je i da nam łaskę skruchy), aż z pewnością utopią nas w morzu niekończącego się smutku.
Apostoł św. Paweł, życzliwie przestrzegał nas o tym strasznym niebezpieczeństwie, gdy w Pierwszym Liście do Koryntian rzekł: Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej (1 Kor 11,27). Mamy tu zatem, dobrzy czytelnicy chrześcijańscy, zdanie okropne i przerażające, które Bóg ustami swego świętego apostoła wypowiada przeciw wszystkim tym, którzy niegodnie przyjmują ten Najświętszy Sakrament. Ich los będzie taki, jaki Piłata, Żydów i tegoż fałszywego zdrajcy Judasza, gdyż Bóg poczytuje jako haniebną zbrodnię wobec swego majestatu zarówno niegodziwe i okrutne zadanie Mu śmierci, jak i niegodne przyjmowanie i pożywanie Jego błogosławionego Ciała.
Dlatego też, w celu uniknięcia śmiertelnego niebezpieczeństwa i takiego przyjęcia Ciała i Krwi Pana, aby Bóg w swej dobroci mógł nas uznać za godnych (to znaczy, by nie tylko wszedł ze swym błogosławionym Ciałem i Krwią w nasze ciało na sposób sakramentalny i cielesny, ale również by łaskawie razem ze swym Świętym Duchem zamieszkał w naszych duszach), św. Paweł we wspomnianym miejscu zaleca: Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha (1 Kor 11,28). Ale w jaki sposób mamy baczyć? Nie możemy pochopnie przystępować do stołu Pańskiego, winniśmy natomiast, jak już wspomniałem, przez stosowną chwilę rozważyć i przebadać stan naszej duszy.
Byłoby jednak rzeczą nie tylko trudną, ale może nawet niemożliwą, osiągnąć własnym wysiłkiem, bez szczególnego Bożego objawienia, całkowitą, niezachwianą pewność w tej sprawie. Mówi bowiem Pismo: Nikt z żyjących nie wie, czy jest godny miłości, czy nienawiści Boga (Koh 9,1). A w innym miejscu: Czy jestem niewinny, to znaczy bez grzechu, tego umysł mój nie wie (Hi 9,21). Ale Bogu w Jego najwyższej dobroci wystarcza, jeżeli staramy się o to, by nie było w nas skłonności do grzechu śmiertelnego. Choć może się zdarzyć, iż pomimo naszej sumienności Bóg (którego spojrzenie głębiej niż nasze własne sięga do dna naszego serca) może dostrzec w nas grzech przez nas nie dostrzeżony – dlatego też św. Paweł mówi: Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia (1 Kor 4,4). Przyjmuje jednak Bóg w swej łaskawości nasze pracowite poszukiwanie i nie zalicza takiego tajemnie ukrytego grzechu jako winę, niegodną przyjęcia Najświętszego Sakramentu, a co więcej, mocą i pokrzepieniem płynącym z tegoż Sakramentu oczyszcza i niweczy nie dostrzeżony grzech.
W tym badaniu i sprawdzaniu samych siebie, o którym mówi św. Paweł, bardzo ważną sprawą musi być dopilnowanie, abyśmy mieli prawdziwą wiarę i przekonanie co do samego Przenajświętszego Sakramentu, to znaczy, że naprawdę wierzymy, iż jest to – jak jest w istocie – pod postacią chleba prawdziwe Ciało i Krew samego naszego Najświętszego Zbawiciela, Chrystusa; ta sama Krew, która została przelana, to samo Ciało, które umarło na krzyżu za nasz grzech, trzeciego dnia zmartwychwstało chwalebnie do życia i wraz z duszami świętych wyprowadzonymi z piekieł wstąpiło wspaniale do nieba, i tam siedzi po prawicy Ojca. W widzialny sposób zstąpi Ono w wielkiej chwale, by sądzić żywych i umarłych i wynagrodzić wszystkich ludzi po ich trudach. Musimy, powtarzam, dołożyć starań, abyśmy mocno wierzyli, że ten błogosławiony Sakrament nie jest samym tylko znakiem, typem lub namiastką świętego Ciała Chrystusa, ale że jest Ono na wieczne przypomnienie Jego okrutnej męki, którą poniósł dla nas, tym samym drogocennym Ciałem Chrystusa, które cierpiało. Z Jego to potężnej mocy i nie wyrażalnej dobroci jest Ono konsekrowane i nam darowane.
Dla tych którzy mają właściwy wiek i rozeznanie, ta prawda wiary jest tak konieczna i o tak wielkiej wadze, że jeżeli ją się pomija, w oczywisty sposób Sakrament przyjmuje się na własne potępienie. A jeśli wierzy się w tę prawdę w pełni i mocno, musi ona z konieczności tak poruszyć każdego we wszystkich innych kwestiach, że przyjmie je dobrze. Pamiętaj więc o słowach św. Pawła: Kto bowiem spożywa  i pije nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije (1 Kor 11,27). Jak widzisz, święty apostoł stwierdza tu wyraźnie, że kto pod jakimkolwiek względem niegodnie przyjmuje ten najdoskonalszy Sakrament, przyjmuje Go na swoje potępienie, bowiem złą postawą wobec Niego, gdy Go tak niegodnie przyjmuje, pokazuje wyraźnie, że ani nie rozpoznaje w Nim prawdziwego Ciała Pana naszego, ani Go za takie nie uważa, ani Go jako takie nie przyjmuje; a Sakrament ten jest w istocie prawdziwym Ciałem Pana naszego. I rzeczywiście, jeśli prawda ta jest głęboko zakorzeniona w naszym wnętrzu, powinna ona poruszyć całe nasze serce żarliwym pragnieniem godnego przyjęcia tego błogosławionego Ciała. Z drugiej strony nie ma wątpliwości, że jeśliby kto wierzył, iż to jest prawdziwie Ciało Chrystusa, a pomimo to nie zapaliłby się do pobożnego przyjęcia Go, to tym bardziej przyjąłby je zimno i bez żadnego nabożeństwa, gdyby wierzył, że jest Ono nie ciałem Chrystusa, ale tylko Jego namiastką.
Ale gdy mamy już głęboką wiarę dotyczącą tej prawdy, mocno tkwiącą w naszym wnętrzu, że to co przyjmujemy, jest błogosławionym Ciałem Chrystusa, nie potrzeba już chyba żadnego specjalnego pouczenia, ani wzywania nas, by dodatkowo nas poruszyć i nastroić do przyjęcia Go z pokorą i ze czcią. Gdyż rozważmy tylko: jeśliby jakiś wielki dostojnik tego świata, dla okazania nam szczególnych względów, miał nas odwiedzić, ile troski i ile pracy włożylibyśmy w uporządkowanie naszego domu w najdrobniejszych szczegółach, i w zaplanowanie i ułożenie wszystkiego tak, aby nasz gość, przez godne przyjęcie jakiego by doznał, zobaczył, jakie uczucia oddania żywimy wobec niego i jakim szacunkiem go obdarzamy! Porównując tego ziemskiego pana z Panem niebios (a między nimi jest mniejsze podobieństwo niż między człowiekiem a myszą), wkrótce zrozumielibyśmy, z jak uniżoną postawą, z jak czule kochającym sercem, w jak pełen czci i pokory sposób powinniśmy usiłować przyjąć tego chwalebnego Króla niebieskiego, Króla królów, samego Boga wszechmogącego, który z tak wielką miłością raczy wejść nie tylko do naszego domu (a przyjęcia Go w swoim domu czuł się niegodny szlachetny celnik), lecz ze swoim drogim ciałem do naszego podłego i nędznego ciała, ze swoim Duchem Świętym do naszej  biednej duszy.
Jakaż gorliwość z naszej strony może tu wystarczyć Jakąż troskliwość możemy uznać tu za wystarczającą, wobec przyjścia tego wszechmocnego Króla, przychodzącego dla okazania nam tak niezwykle łaskawych względów, nie aby narazić nas na wydatek, nie aby wziąć z naszego, lecz aby ze swego nas ubogacić, i to po tak wielorakich przykrościach, któreśmy  mu tak niegodziwie wyrządzili, gdy On wcześniej obdarzył nas wieloma nieporównywalnymi dobrodziejstwami.
Jakże powinniśmy się teraz trudzić i zabiegać  o to, aby w mieszkaniu naszej duszy, do którego Bóg  przychodzi odpocząć, nie było żadnego jadowitego pająka lub pajęczyny grzechu śmiertelnego wiszącej u sufitu, ani nawet źdźbła słomy lub paprochu jakiejkolwiek próżnej albo występnej myśli; gdybyśmy takie  rzeczy spostrzegli na podłodze, czyż nie zamietlibyśmy  ich natychmiast?
A zatem, skoro  nie jesteśmy w stanie osiągnąć tak wysokiego stopnia wiary ani jakiejkolwiek innej cnoty, jak tylko przez  szczególną łaskę Boga, z którego wielkiej dobroci pochodzi wszelkie dobro, gdyż jak mówi św. Jakub: Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł (Jk 1,17), módlmy się o Jego łaskawą pomoc w osiągnięciu wiary i w oczyszczeniu naszej duszy na Jego przyjście, tak aby uczynił nas godnymi przyjąć Go godnie. Z naszej strony obawiajmy się  zawsze niegodności, a z Jego strony z ufnością spodziewajmy się dobroci, pod warunkiem że nie zaniedbamy  naszej z Nim współpracy. Jeśli bowiem dobrowolnie  pominiemy nasz własny wysiłek, licząc na Jego pocieszającą dobroć, to wówczas nasza nadzieja nie będzie  żadną nadzieją, ale bardzo szpetną zarozumiałością.
Gdy zatem przystępujemy do Jego świętego stołu,  gdy stajemy wobec Jego świętego Ciała, rozważmy Jego przechwalebny majestat, który dzięki Jego wielkiej dobroci kryje się tam przed nami, i rozważmy właściwą postać Jego świętego Ciała ukrytego pod postacią chleba; ukrytego zarówno po to, aby uchronić nas od odczucia naszej nicości, którego być może nie potrafilibyśmy znieść, gdybyśmy w naszym obecnym stanie ujrzeli i przyjęli Go w Jego własnym kształcie, jak i po to, by wzrosła zasługa naszej wiary, gdy zgodnie z Jego przykazaniem posłusznie wierzymy w tę rzeczywistość, co do której nasze oczy i nasz rozum wydają się świadczyć inaczej.
I chociaż w to wierzymy, jednak wiara wielu z nas jest bardzo słaba i daleka od wiary o takiej żarliwości i sile, jaką Bóg chciałby, abyśmy mieli. Mówmy więc do Niego wraz z ojcem, który miał syna niemowę: Wierzę Panie, ale zaradź memu niedowiarstwu (Mk 9,23), i z jego świętymi apostołami: Przymnóż nam, Panie, wiary (Łk, 17,5). Świadomi naszej niegodności, w pokorze serca mówmy wraz z biednym celnikiem: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika (Łk 18,13), i z setnikiem: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój (Mt 8,8).
Święta Elżbieta, w chwili nawiedzenia i powitania naszej błogosławionej Pani, chociaż z racji jej stanu i różnicy wieku między nimi mogła się spodziewać i uważać za stosowne nawiedziny młodej kuzynki, jednak (wiedząc z całą pewnością dzięki objawieniu, że Maryja poczęła Chrystusa) wielce się zdziwiła z odwiedzin matki naszego Pana, i uznała siebie za całkiem niegodną. Rzekła więc do niej: Skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? (Łk 1,43) Pomimo jednak zakłopotania spowodowanego własną niegodnością, doznała Elżbieta takiego radosnego pocieszenia, że jej dziecię, święty Jan Chrzciciel, podskoczył z radości w jej łonie; i rzekła: Skoro głos twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie (Łk 1,44).
Dzięki Duchowi Bożemu Elżbieta doznała więc świętych uczuć zarówno czci, uznając się niegodną nawiedzin matki Boga, jak i wielkiej wewnętrznej radości z tego. W tym zaś wspaniałym nawiedzeniu to nie Matka Boża przychodzi do świętej Elżbiety, ale ktoś stojący nieporównywalnie wyżej, niż Matka Boża nad św. Elżbietą, raczy przyjść i nawiedzić każdego z nas swą przebłogosławioną obecnością, i przychodzi On nie do naszego domu, ale do naszego wnętrza. Wezwijmy więc pomocy tego samego świętego Ducha, który ją natchnął, i prośmy Go w tym cudownym i świętym nawiedzeniu, aby natchnął nas, byśmy byli podobnie przejęci pełnym czci przerażeniem z powodu własnej niegodności, a jednak znaleźli radosną pociechę i wsparcie rozważając nieocenioną dobroć Boga, oraz by każdy z nas z podobnym uniżonym lękiem i podziwem zawołał: A skądże mi to, że mój Pan przychodzi do mnie? (Łk 1,43), i nie tylko przychodzi do mnie, ale wchodzi we mnie. Prawdziwie więc możemy radosnym sercem powiedzieć na widok jego obecności: Dziecko w mym łonie – tzn. dusza w moim ciele, która winna być niewinna, jak niewinne było niemowlę św. Jan – podskakuje, dobry Panie, z radości (Łk 1,44).
Teraz gdy przyjęliśmy naszego Pana i jest On w naszym ciele, nie pozostawiajmy Go samego, zabierając się do innych spraw, a na Niego już nie zważając (niepoważny byłby ten, kto by gościowi nie usłużył), lecz niech cała nasza uwaga skupia się na Nim. W nabożnej modlitwie zwracajmy się do Niego, w pobożnym rozmyślaniu rozmawiajmy z Nim. Mówmy wraz z prorokiem: Posłucham tego, co Pan mówi we mnie (Ps 85,9).
Bo przecież, jeśli odłożymy na bok wszystkie inne rzeczy i będziemy Mu usługiwać, nie poskąpi nam dobrych natchnień, mówiąc do nas i w nas o takich rzeczach, które przyniosą wielką pociechę i pożytek naszej duszy. A zatem wraz z Martą starajmy się, aby całe nasze zewnętrzne działanie zwracało się ku Niemu, gdy troszczy się o Niego i o Jego towarzyszy ze względu na Niego – to znaczy gdy troszczymy się o biednych, których uważa On nie tylko za swoich uczniów, ale każdego z nich jakby za siebie samego. Powiedział bowiem sam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt25, 40). Usiądźmy też z Marią w nabożnej medytacji i słuchajmy uważnie, co nasz Zbawiciel, który jest teraz naszym gościem, powie nam w naszym wnętrzu. Teraz jest dla nas szczególny czas modlitwy, gdyż Ten który nas stworzył, Ten który nas wykupił, Ten którego obraziliście, Ten który będzie nas sądził, Ten który albo nas potępi, albo zbawi – stał się dzięki swej wielkiej dobroci naszym gościem i jest w nas obecny we własnej osobie, a to nie dla czego innego, jak tylko abyśmy Go prosili o przebaczenie i aby nas przez to zbawił. Nie marnujmy przeto tego czasu, nie pozwólmy, aby ta sposobność nam się wymknęła, gdyż nie wiemy, czy jeszcze się kiedyś nadarzy, czy już nigdy. Starajmy się zatrzymać Go przy sobie i mówmy wraz z dwoma uczniami, którzy szli do Emaus: Zostań z nami, Panie (Łk 24,29), a wtedy będziemy pewni, że nas nie opuści, chyba że sami niegrzecznie Go odtrącimy. Nie postępujmy jak ludzie znad Genezaret, którzy prosili Go, by odszedł z ich stron, ponieważ przez Niego utracili swe świnie, nie bacząc na to, że uratował człowieka, z którego wypędził legion diabłów, które później zniszczyły świnie  (Mk 5,17). Nie odpychajmy Boga na bok pod wpływem nieprawej miłości do światowych korzyści lub obleśnych pożądliwości, a raczej dla dobra duszy powstrzymajmy je. Bo na pewno, gdy tak roztopi się nasza wola, Bóg z nami nie pozostanie, a my Go niegrzecznie odsuniemy. I nie czyńmy jak lud Jerozolimy, który w niedzielę palmową przyjął Chrystusa po królewsku i pobożnie w procesji, a w następny piątek skazał Go na haniebną mękę; w niedzielę wołali: Błogosławiony który idzie w imię Pańskie! (Mt,21,9), a w piątek: Nie tego, lecz Barabasza! (J 18,40). W niedzielę wołali: Hosanna na wysokości (Mk 11,10), a w piątek: Precz! Precz! Ukrzyżuj Go! (J 19,15) Co z tego, że przyjmujemy Go tak dobrze i pobożnie na Wielkanoc, jeżeli potem wpadamy w tak podłe grzeszne życie, że wypędzamy naszego Pana z naszych dusz, i łaska Jego nie pozostaje z nami. Ukazujemy wtedy, że przyjmujemy Go tak jak owi Żydzi. Nasze postępowanie jest ponownym ukrzyżowaniem Chrystusa. Krzyżują ponownie Syna Bożego (Hbr 6, 6).
A więc, dobrzy chrześcijańscy czytelnicy, przyjmijmy Go tak jak dobry celnik Zacheusz. Gorąco pragnął on zobaczyć Chrystusa, a że był niskiego wzrostu, wylazł na drzewo, zaś nasz Pan widząc jego przywiązanie zawołał go i rzekł: Zacheuszu zejdź, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu (Łk 19,5). Pospieszył zatem i zszedł, i radośnie przyjął Go w swoim domu. Ale nie tylko przyjął Go z płochym i przemijającym uczuciem radości, lecz aby było widoczne, że przyjął Go cnotliwym i gorliwym umysłem, poświadczył to swymi cnotliwymi uczynkami. Zgodził się odtąd zadośćuczynić wszystkim, których skrzywdził, i to hojnie, za każdy grosz dając cztery, a co więcej zaofiarował się dać połowę swego majątku ubogim natychmiast, bez żadnej zwłoki. I dlatego nie powiedział: “Posłyszysz, że dam”, ale rzekł: Oto, spójrz, dobry Panie, połowę moich dóbr daję ubogim (Łk 19,8).
Niech Pan nasz udzieli nam łaski, abyśmy z taką gorliwością, z takim ochoczym sercem, z taką radością i z takim weselem ducha, z jakim ten człowiek przyjął naszego Pana do swojego domu, przyjęli Jego błogosławione Ciało i Krew, Jego świętą duszę i Jego wszechmocne Bóstwo – zarówno do naszych ciał, jak i do naszych dusz, tak by owoce naszych dobrych uczynków mogły świadczyć wobec naszego sumienia, że przyjmujemy Go godnie i z tak pełną wiarą i mocnym postanowieniem dobrego życia, jak to nam czynić należy. A wtedy Bóg zwróci się do nas łaskawie i powie naszej duszy, jak powiedział Zacheuszowi: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu (Łk 19,9) – zbawienie, którego dobrzy chrześcijańscy czytelnicy, Przenajświętsza Osoba Chrystusa, dana nam zaiste w Najświętszym Sakramencie, niech nam wszystkim raczy udzielić przez zasługi swojej gorzkiej męki, którą z Jego polecenia wspominamy w tym Najświętszym Sakramencie.

__________________________________________________________________________________________________________

Źródło

O autorze: Redakcja