Myśl dnia
przysłowie walijskie
Cytat dnia
Wywyższanie się i stawianie siebie na pierwszym miejscu jest nie do pogodzenia z Miłością. A kto kocha, ten się poniża.
To Miłość jest prawdziwą wielkością człowieka, a nie taka czy inna pozycja społeczna.
Mieczysław Łusiak SJ
**********
“Służenie innym bez uczucia pokory jest jedynie zaspakajaniem egoizmu: zapatrzeniem się wyłącznie we własną osobę”
Mahatma Gandhi
Panie, daj mi ducha prawdziwej pokory. Abym nie wynosił się na siłę ponad innych
i nie zabiegał ciągle o puste ludzkie względy.
Panie, daj mi też świadomość znalezienia swojego miejsca na ziemi w relacji z Bogiem i drugim człowiekiem…
_____________________________________________________________________________________________________
SŁOWO BOŻE
_____________________________________________________________________________________________________
SOBOTA XXX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (Rz 11, 1-2a. 11-12. 25-29)
Nie odrzucił Bóg swojego ludu, który wybrał przed wiekami
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.
Czyż Bóg odrzucił lud swój? Żadną miarą. I ja przecież jestem Izraelitą, potomkiem Abrahama, z pokolenia Beniamina. Nie odrzucił Bóg swego ludu, który wybrał przed wiekami.
Pytam jednak: Czy aż tak się potknęli, że całkiem upadli? Żadną miarą. Ale przez ich przestępstwo zbawienie przypadło w udziale poganom, by ich pobudzić do współzawodnictwa. Jeżeli zaś ich upadek przyniósł bogactwo światu, a ich pomniejszenie – wzbogacenie poganom, to o ileż więcej przyniesie ich zebranie się w całości.
Nie chcę jednak, bracia, pozostawiać was w nieświadomości co do tej tajemnicy, byście o sobie nie mieli zbyt wysokiego mniemania, że zatwardziałość dotknęła tylko część Izraela aż do czasu, gdy wejdzie do Kościoła pełnia pogan. I tak cały Izrael będzie zbawiony, jak to jest napisane: «Przyjdzie z Syjonu wybawiciel, odwróci nieprawości od Jakuba» i «To będzie moje z nimi przymierze, gdy zgładzę ich grzechy».
Co prawda gdy chodzi o Ewangelię, są oni nieprzyjaciółmi Boga ze względu na wasze dobro; gdy jednak chodzi o wybranie, są oni ze względu na przodków przedmiotem miłości. Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 94 (93,), 12-13a. 14-15. 17-18)
Refren: Pan nie odrzuca ludu wybranego.
Błogosławiony mąż, którego Ty wychowujesz, Panie, *
i pouczasz Twoim prawem,
aby mu dać wytchnienie *
w dniach nieszczęśliwych.
Pan bowiem nie odpycha swego ludu *
i nie odrzuca swojego dziedzictwa.
Sąd zwróci się ku sprawiedliwości, *
pójdą za nią wszyscy ludzie prawego serca.
Gdyby Pan mi nie udzielił pomocy, *
szybko by moja dusza zamieszkała w krainie milczenia.
A kiedy myślę: «Moja noga się chwieje», *
wtedy mnie wspiera Twoja łaska, Panie.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 11, 29ab)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Moje owce słuchają mojego głosu,
Ja znam je, a one idą za Mną.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 14, 1. 7-11)
Przypowieść o zaproszonych na ucztę
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
«Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: „Ustąp temu miejsca”. I musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: „Przyjacielu, przesiądź się wyżej”. I spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników.
Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony».
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Pokora ucznia Chrystusa
Panie, daj mi ducha prawdziwej pokory. Abym nie wynosił się na siłę ponad innych i nie zabiegał ciągle o puste ludzkie względy.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
_______________________________________________________________________________________________________
Dzień powszedni
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 14, 1. 7-11
Niedzielny obiad to dla nas ciągle istotny moment w tygodniu. Zazwyczaj staramy się go zjeść z rodziną i najbliższymi, świętując. W czasach Pana Jezusa takim momentem był posiłek w szabat. Zapraszano bliskich, przyjaciół, rodzinę, aby w tak wyjątkowym dniu spożyć razem ucztę. Dzisiaj widzisz Jezusa, który przychodzi do ważnej osobistości – przywódcy faryzeuszów.
Jak ty byś się zachował, przychodząc na spotkanie do takiego domu? Czy w ogóle przyjąłbyś zaproszenie? Jezus nie zawahał się przyjść pod dach wysoko postawionego faryzeusza. Co więcej, wiedział pewnie, że będą Go śledzić i szukać z Nim sporów. On jednak wychodzi do swoich nieprzyjaciół, chcąc wykorzystać każdą sytuację, aby móc ich skierować na dobrą drogę. Jest cierpliwy, ukazuje właściwą postawę miłości swoim przykładem i słowem.
Postawa Jezusa uczy nas dzisiaj, w jaki sposób możemy wychodzić do nieprzyjaciół. Traktując ich z miłością i cierpliwością. W pierwszej kolejności dając świadectwo swoim życiem i czynem, a dopiero później używając słów. Jezus nie krępował się wysoką pozycją faryzeuszów, ale do każdego kierował pełne dobroci, szczere słowa nawrócenia.
Ojcze nasz,
któryś jest w niebie:
święć się imię Twoje,
przyjdź Królestwo Twoje,
bądź wola Twoja jako w niebie,
tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego
daj nam dzisiaj.
I odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
I nie wódź nas na pokuszenie,
ale nas zbaw ode złego.
Amen.
Pokora
Wprowadzenie do modlitwy na sobotę, 31 października
Tekst: Łk 14, 1. 7 – 11
Prośba: o łaskę pokory.
Najpierw warto zauważyć, że Jezus nie burzy ludzkich konwenansów. Owszem, do swoich uczniów mówi, że wszyscy braćmi jesteście. Ale ten tekst wyraźnie mówi, że są ludzie znakomitsi i że gdy sam wybierzesz sobie za wysokie miejsce, może Cię spotkać wstyd. Nie mówi: „co to za pomysł, wszyscy są równi”, itd. Pomyśl o tym przez chwile. To pokazuje, że Jezus nie przyszedł po to, by takie konwenanse łamać, choć nam może być trudno to przyjąć.
Jezus znów wszystko prowadzi do serca człowieka, do tego, co siedzi w nim w środku, a co oczywiście ujawnia się na zewnątrz. Bo pokora to sprawa serca. To postawa, która w pierwszym rzędzie widzi prawdę i ją uznaje. Pokora jest nierozdzielnie związana z prawdą o sobie, drugim człowieku i świecie. Uświadom więc sobie najpierw, jak patrzysz na samego siebie. Czy patrzysz prawdziwie? Aby to ocenić potrzebujesz znaleźć kryteria na zewnątrz Ciebie, gdyż jesteśmy kiepskimi sędziami we własnej sprawie. Co Ty myślisz o sobie, a co mówi Bóg w Biblii? Prawda bowiem o nas jest taka, że jesteśmy grzesznikami, lecz kochanymi do szaleństwa przez Boga. Chodzi o to, by ani nie wyolbrzymiać (siebie, swoich zasług czy swoich grzechów i słabości), ani nie pomniejszać czy wybielać (siebie, swoich zasług, grzechów i słabości).
Pokora idzie krok dalej. Św. Paweł pisze w pewnym miejscu, byśmy uważali siebie za niżej stojących od bliźnich. To nie przeczy temu, o czym było wyżej. To Bóg stawia nas w centrum swojej troski, uwagi i miłości. Gdy jednak człowiek sam siebie stawia w centrum („pępek wszechświata”), jest to chorobą duchową. Chrześcijanin ma ostatecznie stać się podobny do Chrystusa, a Jego pokora objawiła się w uniżeniu, które rozpoczęło się już we Wcieleniu, kiedy stał się człowiekiem, a potem uklęknął przed człowiekiem, umył mu nogi i za tego człowieka umarł jak niewolnik na krzyżu. Rozważaj pokorę Boga i Twoją pokorę. Nie potępiaj siebie dzisiaj za jej brak, lecz wypowiedz przez Bogiem swoje pragnienia.
http://e-dr.jezuici.pl/pokora/
***********
Przypomnijmy sobie o czym mówił Jezus w Ewangelii Mk 10, 35 – 45 w 29 Niedzielę zwykłą, 18 października.
Prośba: o łaskę zaufania Bożej miłości i pokorze.
Przeczytaj powoli dzisiejszy tekst. Zobacz najpierw, co znajduje się na jego początku, a co na końcu. Najpierw mamy dwóch braci, którzy chcą siedzieć po prawej i lewej stronie Chrystusa. Chcą siedzieć w chwale Chrystusa. Siedzieć. Tak zachowuje się ktoś, kto jest obsługiwany. Może siedzieć, bo ktoś chodzi koło niego i podaje mu. A na końcu tekstu mamy słowa Jezusa, że nie przyszedł siedzieć (aby Mu służono), lecz aby służyć i wydać swoje życie (ofiarować je) za wielu. Pan Jezus w tym tekście prowadzi uczniów (a więc i nas) od pragnienia (często głęboko ukrytego), by siedzieć i odbierać chwałę, do postawy służby i uniżenia.
To ukryte pragnienie, by „siedzieć” a nie służyć ma wiele odcieni. Może skrywać się za zasłoną nieśmiałości, wycofania, poczucia niskiej wartości, które ostatecznie może aż krzyczeć: „kochajcie mnie!” Tu nie musi być tylko wyniosłość, zarozumialstwo i pycha. Tu nie musi być wprost wyrażone pragnienie, by górować nad innymi. Być może dlatego pozostali uczniowie oburzyli się na tych dwóch, bo dokładnie o tym samym marzyli, tylko może w sposób ukryty, bali się o tym mówić wprost. Tylko czasami to z nich wychodziło, kiedy np. Jezus ich o coś zagaduje, a oni milczą, bo posprzeczali się o to, który z nich jest największy. To siedzi w każdym z nas i może nie ma co się oszukiwać, tylko bardziej próbować zobaczyć te przestrzenie w nas, które domagają się większej uwagi, chcą być zauważane, doceniane, chwalone, wywyższane… Zauważyć, uświadomić sobie i oddać to Bogu.
Bóg przychodzi na świat po to, aby człowieka zbawić. Skoro tak, to owa pokora, której Jezus dzisiaj uczy, to uniżenie jest w funkcji zbawienia. Bóg zbawia właśnie w taki sposób, a ta pokora, służba i uniżenie w kulminacyjnym momencie dochodzą do klęknięcia przed człowiekiem, by mu umyć nogi, a potem za tego człowieka wydać (ofiarować) swoje życie. W taki sposób On nas zbawia. O co Mu więc chodzi? Bóg pragnie, by człowiek odzyskał pełne zaufanie, jakie było w raju. Tam Bóg tak ufał człowiekowi, że dał mu władzę nad całym stworzeniem. Przez grzech to zaufanie pękło i człowiek przestał ufać – Bogu, sobie, bliźniemu. Bóg się uniża tak bardzo, żeby Mu było łatwiej zaufać, żeby łatwiej było się do Niego zbliżyć. W przeciwnym wypadku człowiek chciałby być daleko od Boga, który byłby „wielki i straszny”.
Czy chcesz Mu zaufać do końca? A przez to przyjąć zbawienie? Nawet, jeśli dziś nie potrafisz, oddaj Mu tyle, ile możesz…
http://e-dr.jezuici.pl/sluzba/
_______________________________________________________________________________________________________
#Ewangelia: Chcesz być wielki?
Mieczysław Łusiak SJ
Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. Opowiedział wówczas zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali.
Tak mówił do nich: “Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: «Ustąp temu miejsca».
Na dobranoc i dzień dobry – Łk 14, 1.7-11
Mariusz Han SJ
Bycie skromnym, to nie wstyd…
Skromność
Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. Potem opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: Ustąp temu miejsca; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.
Opowiadanie pt. “Lekcja pokory”
“Los Angeles Times” opublikował opis zdarzenia, jakie miało miejsce na lotnisku po odwołaniu jednego z zaplanowanych lotów. Przed kasą biletową ustawiła się długa kolejka.
Nagle z kolejki wyszedł zdenerwowany pasażer, podszedł do kasy biletowej i ze złością zażądał biletu pierwszej klasy na najbliższy samolot. “Bardzo przepraszam, ale muszę wcześniej obsłużyć ludzi, którzy stoją przed panem w kolejce” – odpowiedział kasjer.
Zirytowany pasażer uderzył pięścią w blat i powiedział: “Czy pan wie, kim ja jestem?!”
W odpowiedzi na takie zachowanie kasjer podał przez głośniki następujący komunikat: “Proszę o uwagę. Przy okienku biletowym stoi mężczyzna, który nie wie, kim jest. Jeśli ktokolwiek mógłby pomóc w zidentyfikowaniu tego pana, proszony jest o podejście do kasy biletowej”.
Wśród ogólnego śmiechu upokorzony mężczyzna wycofał się ze wstydem.
Refleksja
Dobrze wiemy, co jest dobre, a co złe, co jest nakazane, a co zabronione. Często nasze dobre uczynki budują w nas to tzw. “nienaganne ja”. Wychodzi wtedy z nas własna “sprawiedliwość” i przy okazji też… wyniosłość i pycha…
Zawsze istnieje w nas pokusa manipulowania Bogiem, Panem nieba i ziemi. A jeśli Bogiem, to i przeważnie też i drugim człowiekiem. Dlatego dziś prośmy szczególnie o dar pokory i świadomość znalezienia swojego miejsca na ziemi w relacji z Bogiem i drugim człowiekiem…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Istnieje w Tobie pokusa manipulowania Bogiem?
2. Na czym polega manipulacja drugim człowiekiem?
3. Czy manipulacja Bogiem i człowieka pomaga Ci w życiu być człowiekiem skromnym?
I tak na koniec…
“Służenie innym bez uczucia pokory jest jedynie zaspakajaniem egoizmu: zapatrzeniem się wyłącznie we własną osobę” (Mahatma Gandhi)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,64,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-14-1-7-11.html
_______________________________________________________________________________________________________
PODNIEŚ GŁOWĘ
by Grzegorz Kramer SJ
Podczas weekendowej imprezy w domu jednego z faryzeuszy Jezus zauważa ludzi, którzy za wszelką cenę chcą zaistnieć w świadomości innych.
Każdy człowiek potrzebuje zauważenia, tylko niektórzy udają, że takiego zainteresowania nie potrzebują. Robią to z premedytacją, albo tak bardzo nie lubią swojego życia, tak bardzo nie potrafią się nim cieszyć, że potrzebę zauważenia spychają gdzieś daleko do pozornego niebytu swojej podświadomości. Chrześcijanie z pokorą mają problem. Często uczono nas, że pokora w kontekście naszej wiary to poniżanie siebie. Mówienie o sobie, pokazywanie siebie, poprzez swoje postawy, że ja się nie liczę. Tylko że takie samoponiżanie się, nie ma nic wspólnego z pokorą, a bardziej jest pychą. Chrześcijanin, dziecko Boga, ma być człowiekiem, który zna swoją wartość i potrafi się swoim życiem cieszyć. Cieszyć się życiem to nie znaczy, że jestem zawsze zadowolony: z warunków w jakich żyję, że mam nie pragnąć więcej i bardziej. Widząc realnie to, co mam, to, kim jestem, nie udaję z jednej strony kogoś, kim nie jestem, a z drugiej dążę do bardziej, do więcej.
Z pokorą złączona jest bezinteresowność. Znów, nie idzie o to, że wszystkim wszystko daję i nie chcę zapłaty za swoją robotę. Chodzi o szerokie serce, a więc takie, które nie szuka własnego interesu. Takie, które nie użala się nad swoją biedą, swoją małością i nie mówi o swojej niegodności. A potem w ciszy upaja się tym, że jest lepsze od innych. To jest fałsz. Jezus nie uczy nas samoponiżania się. Jeśli ktoś tak postrzega chrześcijaństwo, to się z Jezusem rozminął. Mamy walczyć o swoje, mamy się uśmiechać, mamy wyjść z ciemnego zaułka kościoła, mamy pokazać innym swoją twarz, mamy mieć odwagę powiedzieć, że wiele znaczę w tym świecie.
Jako ludzie przystąpiliśmy do wielkiego towarzystwa. Do Boga samego, do świętych, do wielkich (por. List do Hebrajczyków). Przypomina nam to, że naszym powołaniem nie jest siedzenie w ciemnościach, we mgle i smutku. Naszym powołaniem jest wyjście zza mgły, z ciemności, z niemocy i podniesienie głowy. W tej sytuacji życiowej, w której jesteśmy. Nie w tej wymarzonej, która może kiedyś się przytrafi. TU i TERAZ. Podnieśmy nasze głowy; uśmiechnij się do siebie i powiedz sobie otwarcie, że Twoje życie jest piękne. Tylko że ta godność, którą nam Bóg daje, nie jest tylko manifestem w stosunku do innych, mówiącym uważaj, ja mam godność. To jest też auto-zadanie, żebym sam jej nie zgubił. Bym pokornie potrafił sobie powiedzieć, że są takie dziedziny w moim życiu, gdzie łatwiej mi upaść. Ja sam muszę sobie przypominać o swojej godności wtedy, kiedy mam ochotę robić rzeczy, które tej godności zaprzeczają.
Człowiek pokorny nie musi innym zazdrościć. Człowiek taki potrafi określić, co potrafi, jakie ma zdolności i czego mu w sobie i w życiu brakuje. Działa, walczy o wypełnienie tych braków, ale i też potrafi powiedzieć, że pewnych spraw nie zmieni. No bo przecież jak się ma 165 cm i 39 lat, to nie ma co walczyć o wyższy wzrost, ale jak się ma 39 lat i kilka kg nadwagi, to się da. I trzeba się pokornie do tego przyznać i działać, nie jęczeć.
Jezus mówi tę przypowieść, bo chce nam przypomnieć, że jesteśmy wolni, w sensie wolności wewnętrznej, która pozwala człowiekowi żyć w przekonaniu, że nie ma żadnej siły, wewnątrz mnie, jak choćby kompleksy; zewnątrz, jak choćby toksyczne relacje, nie ma takiej siły, która mogłaby mnie – chyba, że na to pozwolę – zniewolić. Dlatego jeszcze raz powtarzam, podnieś głowę i nie bój się. Pokora, do której wzywa nas Pan, to nic innego jak odkrycie wielkiej naszej ludzkiej godności i adekwatne do tego odkrycia życie w codzienności.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/10/31/pod-glow/
_______________________________________________________________________________________________________
Św. Bernard z Clairvaux (1091-1153), mnich cysterski, doktor Kościoła
Kazanie 37 do Pieśni nad Pieśniami
Gdybyśmy wiedzieli jasno, na jakim miejscu sadza każdego Bóg, to powinniśmy przyjąć prawdę do wiadomości i nie zajmować miejsca ponad lub poniżej niż to, jakie nam wyznaczono. Ale w naszym obecnym stanie zamysły Boże są owinięte w ciemności, a Jego wola jest dla nas zakryta. Jest zatem pewniej, według rady samej Prawdy, wybrać ostatnie miejsce, skąd nas wezmą następnie z honorami, aby przesadzić wyżej. Jeśli przechodzimy przez niskie drzwi, można się schylać do woli, nie obawiając się niczego, ale jeśli podniesiemy się choćby o palec ponad wysokość drzwi, to uderzymy się w głowę. Dlatego nie należy obawiać się żadnego upokorzenia, ale strzec się i powstrzymywać od najmniejszego gestu zarozumiałości.
Nie porównujcie się ani do tych, którzy są więksi od was, ani do mniejszych, ani do innych, a nawet nie do kogokolwiek. Co o nich wiecie? Wyobraźcie sobie człowieka, który wydaje się wam najbardziej zły i godny pogardy ze wszystkich, którego haniebne życie budzi w was odrazę. Myślicie, że możecie nim gardzić nie tylko w porównaniu z wami, którzy żyjecie w tak zwanym umiarkowaniu, sprawiedliwości i pobożności, ale nawet w porównaniu z innymi złoczyńcami, mówiąc sobie, że ten jest najgorszy. Ale czy bierzecie pod uwagę, że któregoś dnia może on będzie lepszy od was, jeśli już nie jest w oczach Pana? To dlatego Bóg nie chciał, żebyśmy zajmowali pośrednie miejsca, ani przedostatnie, ani nawet jedne z ostatnich, ale powiedział: „Zajmij ostatnie miejsce”, żeby znaleźć się naprawdę sam na ostatnim miejscu. Nie będziesz zatem – nie mówię, woleć siebie, ale najzwyczajniej porównywać się do kogokolwiek.
______________________________________________________________________________________________________
Dzisiaj doświadczamy skutków rozbicia jedności pomiędzy chrześcijanami (31 października 2015)
- przez PSPO
- 30 października 2015
Nie odrzucił Bóg swego ludu, który wybrał przed wiekami (Rz 11,2).
Ta wierność Boga całkowicie nas przerasta. Niezależnie od grzechów popełnionych przez ludzi, Bóg pozostaje wierny. Nie może sprzeniewierzyć się sobie samemu, jak to św. Paweł pisze w Drugim Liście do Tymoteusza: Jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego (2 Tm 2,13). Taka wierność Boga jest naszą wielką nadzieją. Jeżeli nie odmawia błogosławieństwa tym, których kiedyś wybrał i dał obietnicę, to wypełni także kiedyś obietnice nam złożone, niezależnie od naszych grzechów. Nie oznacza to, że cokolwiek zrobimy, to i tak będziemy zbawieni, ale że Boga nie zrażają nasze grzechy i zawsze możemy do Niego wrócić, zawsze możemy nawrócić się i Go wybrać. Jeżeli nie robimy tego, to sami się od Niego odcinamy, bo On nie zrobi niczego wbrew naszej woli.
Refleksje św. Pawła nad odrzuceniem wiary w Jezusa Chrystusa przez Żydów zawierają jeszcze jeden bardzo dla nas istotny moment. Święty Paweł pisze:
Jeżeli zaś ich upadek przyniósł bogactwo światu, a ich pomniejszenie – wzbogacenie poganom, to o ileż więcej przyniesie ich zebranie się w całości! (Rz 11,12).
W Liście do Rzymian powtarza się logika: jeżeli grzech do czegoś doprowadza, to przecież jego odpuszczenie prowadzi do czegoś o wiele wspanialszego. Bóg w odpowiedzi na ludzką słabość udziela łaski, która przerasta niepomiernie tę słabość. Dzisiaj doświadczamy tragicznych skutków rozbicia jedności pomiędzy chrześcijanami. Do tej tragedii należałoby dołączyć pierwotne rozdarcie, jakie powstało przez brak uwierzenia w Jezusa przez Żydów. Mimo tego rozdarcia chrześcijaństwo pozostaje największą religią świata! A co by się stało, gdyby chrześcijanie się pojednali?! A co by się stało i co się stanie, gdy Żydzi rozpoznają w Chrystusie swojego mesjasza i w Niego uwierzą?! Święty Paweł, cierpiąc z istniejącego rozdarcia, wierzy w taką przemianę. Wymaga ona jednak od nas, chrześcijan, prawdziwego świadectwa miłości, a nie jedynie upartego trzymania się utartych formuł wiary.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Rz 11, 1-2a. 11-12. 25-29; Łk 14, 1. 7-11
W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus odsłania podstawę mechanizmu rozbijania więzi miłości. Jest nią myślenie porównawcze, które zasadniczo troszczy się o to, kto jest lepszy, a kto gorszy, kto winny, a kto niewinny, kto ma więcej, a kto mniej… Ambicja bycia lepszym od innych ustawia nas w sytuacji porównywania się z innymi. Natomiast Pan Jezus stawia nas nie wobec innych ludzi, ale wobec samego Boga, którego poleca nam nazywać Ojcem. Wspomniałem na początku, że Jego niezachwiana wierność daje nam podstawę do wysiłku, aby się podobać bezpośrednio Jemu samemu bez porównywania się z innymi. Nie musimy się lękać i dlatego nie musimy szukać dla siebie usprawiedliwienia przez zestawienie z innymi. On nie pragnie, abyśmy wykazali się przed Nim swoją doskonałością, ale pragnie naszej dziecięcej ufności, naszego powierzenia się Jemu, aby mógł w nas dokonać tego, co dla nas przeznaczył. Nasza skromność, brak chęci wywyższenia, zaowocuje w przyszłości wyniesieniem, jakiego sobie nawet nie jesteśmy w stanie wyobrazić. Gospodarzem, który mówi: Przyjacielu, przesiądź się wyżej (Łk 14,10), jest sam Bóg, co potwierdzają następne słowa Pana Jezusa: Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony (Łk 14,11).
Włodzimierz Zatorski OSB
http://ps-po.pl/2015/10/30/dzisiaj-doswiadczamy-skutkow-rozbicia-jednosci-pomiedzy-chrzescijanami-31-pazdziernika-2015/
_______________________________________________________________________________________________________
_______________________________________________________________________________________________________
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
31 PAŹDZIERNIKA
**********
Św. Alfons Rodrigues – świętość zwyczajna
Marek Wójtowicz SJ
Przyszedł na świat 25 lipca w 1531 roku w Segowii w bogatej rodzinie kupieckiej. Przez rok studiował w kolegium jezuitów w Alkali, musiał jednak przerwać naukę, by po śmierci ojca zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem.
Ożenił się z Marią Suarez, z którą miał dwójkę dzieci. Około 1567 roku umarła mu żona a w niedługich odstępach czasu także dzieci oraz matka. Po ich śmierci podjął na nowo studia w Walencji, ale ich nie ukończył. W 1571 roku poprosił o przyjęcie do nowicjatu jezuitów, z pragnieniem zostania bratem zakonnym. Po nowicjacie został wysłany do Palma na Majorce, gdzie spełniał różne posługi domowe, a potem przez czterdzieści lat był furtianem.
Oddany był nieustannej modlitwie, medytacji i kontemplacji, co owocowało wieloma łaskami mistycznymi. Najbardziej lubił recytować różaniec i godzinki o Niepokalanym Poczęciu N. Marii Panny. Bardzo dbał o odprawianie codziennego rachunku sumienia, co uczyło go trzeźwego patrzenia na siebie i na innych ludzi. Dziękował i rozważał, jak Bóg go prowadził w ciągu dnia, jak bezustannie obdarzał go swoją miłością, dobrocią i duchowymi pociechami. Wyrażał wdzięczność za łaskę powołania. Prosił Boga o światło lepszego poznania siebie. Robiąc rachunek sumienia, pytał siebie, czy wiernie odpowiadał na Boże natchnienia, czy wystarczająco panował nad swoimi wadami i czy kogoś nie uraził niepotrzebnym słowem lub niesprawiedliwą oceną. Przepraszał za swe uchybienia Boga i obiecywał poprawę w drugiej połowie dnia lub nazajutrz.
Wszystkie sprawy, które mu powierzano załatwiał solidnie. Był uprzejmy dla tych, którzy przychodzili do zakonnej furty. Być może i wtedy nie zawsze mógł zejść do osoby potrzebującej pomocy kapłan. W takiej sytuacji Brat Alfons z wielką roztropnością przejmował rolę kierownika duchownego. Umiał cierpliwie wysłuchać zainteresowanych, pocieszać i podnosić na duchu. Obiecywał modlitwę w intencji osób i ich trudnych spraw, o których w zaufaniu mu mówili.
Był mężem surowych umartwień. Jego świętość promieniowała spokojem, pogodą ducha i radością życia całkowicie oddanego na służbę Jezusa – Króla wieków. Choć nie mógł dokonywać spektakularnych czynów ewangelizacyjnych, to przecież jego modlitwa i rozmowy z młodszymi współbraćmi na długo zaowocowały w życiu kolejnych pokoleń jezuitów. Przychodził do niego po duchowe porady także Piotr Klawer, święty apostoł afrykańskich niewolników w Brazylii.
Być stale obecnym i dostępnym dla ludzi w jednym miejscu i to przez czterdzieści lat – oto najkrócej wyrażona tajemnica jego zwyczajnej świętości. Zgodnie z zaleceniem przełożonych, swoje przeżycia mistyczne opisał w Autobiografii, w której zawarł wiele ascetycznych pouczeń.
Prośmy, byśmy jak święty Brat Alfons, Patron Braci – jezuitów, umieli dobrze wypełniać codzienne obowiązki i byli otwarci na tych, którzy oczekują od nas krzepiącej rozmowy, gestu dobroci czy spontanicznego uśmiechu.
Święty Alfons Rodriguez, zakonnik | |
Błogosławiony Anioł z Acri, prezbiter | |
Święty Wolfgang, biskup |
Śmierć należy do Życia – nie na odwrót !
31 października 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Temat ŚMIERCI jest aktualny nie w jedno tylko popołudnie w Uroczystość Wszystkich Świętych i w Dzień Zaduszny – dzień intensywnej modlitwy Kościoła za wszystkich wiernych zmarłych. To nader oczywiste, zatem proponuję poniższe rozważanie, już dzisiaj, z pewnym wyprzedzeniem.
Nawiązuje ono do …Wielkiego Czwartku i Wieczernika, bo cały rok trzeba nam pamiętać, że to w WIECZERNIKU – w EUCHARYSTII, czyli w owym rewelacyjnym Jezusowym rozporządzeniu Sobą – wszyscy znajdujemy najgłębszy SENS całożyciowej DROGI przez Ziemię do DOMU OJCA!
Myśleć o śmierci
Żyjąc na ziemi, mamy czasem nieprzeparte wrażenie, że pogrążeni jesteśmy w jakimś nieprzeniknionym mroku i w nocy… Noc życia, które przemija, i „noc świata”, który przestaje tęsknić za wiekuistą światłością Boga – to niezwykle bolesna rzeczywistość, z którą sam, w pojedynkę, nikt sobie nie poradzi.
- Wcześniej czy później każdy musi zmierzyć się z własną śmiercią.
- Kiedyś trzeba zacząć o niej myśleć. Jeśli nie wcześniej, to przynajmniej w starości czy przy poważnym pogorszeniu stanu zdrowia, musimy skonfrontować się z myślą o śmierci. Ale nie tylko wtedy warto i należy o niej myśleć.
- Mędrcy powiedzieliby, że częste myślenie o końcu swego życia to rzecz dobra i zbawienna.
– Św. Ignacy Loyola radzi to czynić, gdy chcemy dokonać rozsądnego i dobrego wyboru. W Ćwiczeniach duchownych pisze tak:
„zastanowić się, jakbym już był w chwili śmierci, nad tą postawą i tą miarą, którą wtedy chciałbym widzieć zastosowaną w tym obecnym wyborze; i dostosowując się do niej całkowicie dokonam mojej decyzji” (ĆD 186).
Św. Ignacemu na pewno nie chodzi o wzbudzanie w sobie lęku, gdyż ten (na ogół) jest złym doradcą. Chodzi natomiast o jasne uświadomienie sobie tego, po co żyjemy. A żyjemy po to, aby móc …umrzeć!
- Nie: umrzeć i koniec, ale umrzeć i zacząć żyć naprawdę – w Bogu i Boskim Życiem!
- To prawda, „prawdziwe życie jest nieobecne”! Jezus wiarygodnie zapewnia nas, że właśnie w NIM odnajdujemy drogę do życia prawdziwego! Zapewniał: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie (J 14, 6).
Śmierć należy do Życia!
Wymowa Objawienia Bożego jest jednoznaczna. To śmierć należy do życia, a nie życie do śmierci! To śmierć jest przyporządkowana i poddana wszechpotężnej mocy ŻYCIA, a nie na odwrót! Mam tu na myśli nie tylko i nie przede wszystkim olśniewający cud życia w sensie biologicznym… W powyższym stwierdzeniu odwołujemy się do BOGA – do Jezusa Chrystusa, który całym Sobą: nauczaniem, czynionymi cudami, a zwłaszcza Swoim ZMARTWYCHWSTANIEM, przekonuje nas o tym, że śmierć należy do życia, a nie na odwrót! Jezus czerpie swą wiedzę i pewność co do zwycięstwa Życia nad śmiercią – wprost z Serca Ojca! Tak wyjątkowo „wyposażony” w Boską wiedzę i moc przychodzi, by uczyć nas nie tylko dobrze żyć, ale także dobrze umierać.
- Jezus w swej śmierci widział po prostu godzinę paschy, czyli godzinę przejścia z tego świata do Ojca.
- Myśl o Przejściu wywoływała w Nim głębokie wzruszenie.
- Powrót do Ojca, do Jego Chwały był dla Jezusa przyczyną ogromnej radości. Ale nie tylko radości!
- Wejście w śmierć było dla Niego także czymś wyjątkowo trudnym.
Umierać bowiem jako ktoś obarczony i wręcz miażdżony wszystkimi winami ludzkiej rodziny (por. Iz 53), wejść w konfrontację z całą nienawistną logiką demonów (por. Ap 12), zderzyć się ludzką niewiarą i podejrzliwością wobec Miłości Boga – to rzecz straszna. Trudność i okropność ekspiacyjnego umierania Jezusa widać zarówno w ewangelicznych opisach Jego Męki jak i na cudownie zachowanym Całunie Turyńskim i (nawet na) Chuście z Manoppello,
która odzwierciedla pierwszy moment po przejściu ze śmierci do nowego życia.
- Zobacz powyższy obraz w wysokiej rozdzielczości
Wstępować w ślady Jezusa
Ilekroć uczestniczymy w Eucharystii, tylekroć uczymy się od Niego rzeczy najważniejszej: jak żyć i jak umierać, aby zacząć żyć pełnym życiem w Bogu.
- Najpierw zauważajmy, że Jezus głęboko wzrusza się na myśl o bliskim spotkaniu z Ojcem. To perspektywa bliskiego spotkania z Ojcem pozwala Mu – z jasnością umysłu i z płomiennym sercem – tak jednoznacznie rozporządzić swoim życiem. A praktycznie oznaczało to wejść w Mękę i Śmierć.
- Uczymy się od Jezusa oddawania ziemskiego życia i wchodzenia w trud umierania – choćby i na drzewie krzyża!
- Dla Jezusa najważniejsze było to, by powrócić do Ojca.
- I to, by i z życia, i ze śmierci uczynić dar-ofiarę dla Ojca, a także dla wszystkich ludzi, Jego umiłowanych sióstr i braci.
Jest to imponująca wolność: nie dać się niczemu zatrzymać i zawrócić z paschalnej drogi. Jezus, umiłowany Syn Ojca, wiedział i konsekwentnie wyznawał, że od Boga wyszedł i do Boga idzie.
- Można śmiało stwierdzić, że troską Jezusa-Zbawiciela było (i wciąż będzie) to jedynie, by wszystkich ludzi pociągnąć za Sobą ku Ojcu!
- Największą pasją Jezusa – miłośnika Ojca i miłośnika człowieka – było i jest to jedynie, by skutecznie wprawić wszystkich swych braci w paschalny ruch: ku Ojcu, ku Życiu. Ku życiu w Pełni, ku życiu prawdziwemu!
W te dni – częstszych przystanków i zadumy nad grobami naszych drogich zmarłych – odpowiedzmy sobie na pytanie: gdzie my jesteśmy w naszym myśleniu o życiu i śmierci? Co dla nas bardziej „waży”: śmierć czy Życie? Co czemu, w naszym rozumieniu i odczuwaniu, jest przyporządkowane: śmierć Życiu czy Życie śmierci? Czy jesteśmy już dość paschalni?
I jeszcze tak: jakie uczucia wezbrałyby w moim sercu, gdybym miał …umrzeć już …jutro czy pojutrze?
Jakbym się modlił? Czy zachowując wszystkie proporcje, mógłbym streścić sens swojego życia w tym jednym Jezusowym zdaniu: „Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca?” (J 16, 28).
- Zapewne stanięcie, już tu i teraz, oko w oko z własną śmiercią odsłoniłoby wiele braków w naszym „paschalnym” zapatrywaniu na życie i na umieranie (…)
- Co zatem winienem uczynić (zmienić) w swoim postępowaniu, by jeszcze bardziej przyswoić sobie Jezusowy sposób życia na tym świecie? I Jezusowy sposób przechodzenia i odchodzenia z tego świata?
- Chciejmy też pamiętać, że ważne przekonania i postawy stają się naszym udziałem w aktach rozumu, który poznaje i wierzy, przyjmuje Miłość i miłuje Miłość…
Prośmy
- Prośmy też Jezusa o zdolność do ufnego i wielkodusznego ofiarowania Bogu Ojcu ziemskiego życia i trudów umierania jako „ceny” za najwyższe dobro, jakim jest zjednoczenie z Bogiem i oglądanie Go, jakim jest.
- Prośmy, by Jezus gromadzący nas na ucztę ofiarną w Wieczerniku pomnożył w nas pewność tego, że za progiem śmierci czeka Dobry Ojciec i że On weźmie nas w swe mocne Ojcowskie ramiona.
Obyśmy, przewidując trwogę umierania i (być może) wielkie osamotnienie, już mogli powtarzać słowa, które Jezus wypowiedział na krótko przed swoją śmiercią:
„Oto nadchodzi godzina, a nawet już nadeszła, że się rozproszycie – każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego. Ale Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną” (J 16, 32).
(…)
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1110,5-porad-na-wszystkich-swietych.html
************
Choć smutek może być dobry, może mieć odkupieńczy sens, to nikt nie powinien być ze swoim smutkiem sam. Jezus, który niewątpliwie miał słuszne powody do smutku, prosił uczniów, by mu towarzyszyli.
Najbliższy kościół znajduje się dwie przecznice od mojego mieszkania, przy szarej ulicy bez drzew. Wtopiony w pierzeję, wygląda z pozoru jak zwykła kamienica i trzeba zadrzeć głowę, by zobaczyć mały krzyż na szczycie fasady.
Główna część kościoła dostępna jest tylko w czasie nabożeństw, ale przez cały dzień można wejść do bocznej kaplicy Matki Boskiej Bolesnej. Otwiera ją rano i zamyka wieczorem jedna ze starych jak świat, dobrodusznych sióstr mieszkających przy kościele. Pamięta może, jak ktoś tu jeszcze przychodził.
Kaplica jest niewielka, nie większa chyba od mojego pokoju. Z jednej strony – krata odgradzająca ją od reszty kościoła, a przy kracie, na wprost migocącego w oddali czerwonego światełka, klęcznik i zeszyt na intencje. W ostatnim wpisie ktoś prosi Boga wielkimi kulfonami o odpuszczenie grzechów, w poprzednim ktoś inny, znacznie staranniej, o pomoc podczas sesji.
Po drugiej stronie – rząd witraży. Jeden przedstawia scenę powrotu syna marnotrawnego, inny – zmartwychwstałego Chrystusa. Jest jeszcze kilka.
Na ścianie na wprost wejścia wielka rzeźbiona pieta, dość udana, a obok, w gablocie – księga z imionami parafian, których rocznica śmierci przypada w danym miesiącu. Otwiera ją na odpowiedniej stronie ta sama siostra-staruszka, która ma klucz od kaplicy.
Zapach kurzu i świec, ciepłe, słabe światło lamp, skrzypienie klęcznika, ledwie słyszalne odgłosy ulicy.
Do kaplicy Matki Boskiej Bolesnej przychodziłem czasem z moim smutkiem i niepokojem i klepałem tu przez jakiś czas różaniec, podczas gdy moje myśli, zamiast skupiać się na właśnie rozważanej tajemnicy, uciekały zwykle do innych spraw.
Choć ulga jako taka zwykle nie przychodziła, ciągnęło mnie do tego miejsca, do stóp biednej Matki pochylonej nad bezwładnym ciałem Syna, który jednak – o czym przypominał nieśmiało jeden z ciemnych witraży – miał powstać z martwych.
Mój smutek nie był tu nie na miejscu. I chyba niczyj by nie był. Przecież smuciła się również bolejąca Matka Boska, przecież smucił się, w Ogrójcu i na krzyżu, nasz Pan. Nie do smutku wszakże należało ostatnie słowo, ale do nadziei i radości.
Mimo rozkojarzenia, mimo wciąż niespokojnych myśli, doświadczało się tu namacalnie tych wszystkich prostych prawd, w które tak trudno nam zwykle uwierzyć całym sercem: że Bóg wszystko może; że jest Miłością i pragnie przede wszystkim, byśmy my kochali również bezinteresownie; że trzyma nas wciąż w swoich dobrych dłoniach; że kocha w nas wszystko prócz grzechu, a więc i płochliwe nerwy, i rozkojarzenie, i ból głowy.
Z pewnością była to w dużej mierze kwestia kojącego nastroju miejsca: świec, półmroku. Ale miejsce to nie byłoby tym, czym jest, bez treści ukrytej w zdobiących je rzeźbach, witrażach, obrazach: bez objawienia o Bogu, który stał się człowiekiem, by z nami współcierpieć i poprowadzić nas ku niebu. Niebu, gdzie każda łza zostanie otarta, ale żadna nie będzie unieważniona.
Odważnie i sceptycznie
Chrześcijańskie podejście do smutku oznacza po pierwsze widzieć w nim tajemnicę. Jedną z konsekwencji wiary w pochodzenie wszystkiego od nieogarnionego, niezgłębionego Boga jest bowiem to, że wszystko jest trochę niezgłębione.
Tomasz z Akwinu pisze w “Wykładzie Składu apostolskiego”, że nie możemy w pełni poznać maleńkiej muchy, a przecież o ileż bardziej jeszcze tajemnicze są ludzkie sprawy, skoro człowiek jest nie tylko dziełem Nieogarnionego, lecz także Jego obrazem.
Smutek jest tajemnicą, ale w chrześcijaństwie tajemnica to coś, czego co prawda nie wyczerpiemy, ale do czego możemy się zbliżać. I to wieloma równoległymi drogami, a więc – w tym przypadku – i za pośrednictwem introspekcji, i współodczuwając z innymi, i poprzez literaturę, muzykę, czy sztuki plastyczne, i metodami różnych współczesnych nauk: teologii, filozofii, psychologii, medycyny, fizjologii.
Wiara nie unieważnia ani osobistego doświadczenia, ani sztuki czy nauki, bo przecież ze swej natury nie proponuje drogi na skróty, która czyniłaby ludzkie starania zbędnymi – zawsze raczej oczyszcza, wspiera i dopełnia te starania.
I tak jak chrześcijanin też musi się ze smutkiem, swoim własnym i bliźnich, pokornie mierzyć (choć nie jest już w tym mierzeniu się sam), tak też, jeśli chce sformułować jakąś jego teorię, musi go rzetelnie badać.
W kwestiach poznawczych wiara może dać mu jednak, oprócz treści Objawienia, przynajmniej dwie rzeczy: odwagę, by przyjąć każdą odkrytą prawdę, i jednocześnie lekką dozę sceptycyzmu, by wszelkie ludzkie prawdy wciąż weryfikować i nigdy nie łudzić się, że wyczerpująco opisują one rzeczywistość.
Patrząc na historię chrześcijaństwa, zauważymy jeszcze jeden sposób, w jaki kształtowało i kształtuje ono nasze widzenie świata. Wiara pociąga za sobą pewne ogólne zasady metodologiczne, metafizyczne ramy wszelkich dociekań.
Jedną z takich zasad – będącą konsekwencją nauki o stworzeniu – jest owo przekonanie, że wszystko jest tajemnicą, którą zawsze można poznać lepiej. Inną – również związaną z wiarą w stworzenie – jest zasada wielopoziomowości, mówiąca, że możliwe są różne wytłumaczenia tego samego zjawiska na równoległych wobec siebie i jednocześnie hierarchicznie uszeregowanych poziomach.
I jak za każdym naturalnym zjawiskiem stoją jednocześnie i przyczyny naturalne, i Bóg jako pierwsza przyczyna, tak równocześnie prawdziwe mogą być i duchowe, i filozoficzne, i fizjologiczne ujęcia smutku. Nie ma, a w każdym razie nie musi być między nimi żadnej konkurencji, nie są one też w prosty sposób komplementarne, lecz raczej – hierarchicznie równoległe.
Wydaje się, że chrześcijaństwo, przyzwyczajone do takich równoległych ujęć, a jednocześnie nie zgadzające się na redukcyjne przylgnięcie tylko do jednego z nich, może pomóc pogodzić zwaśnione strony dzisiejszego sporu o naturę emocji: “fizjologów”, widzących w emocjach tylko “stany mózgu” i “anty-fizjologów”, uważających ten aspekt emocji za nieważny.
W ostatnich dziesięcioleciach oglądaliśmy również spór pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami koncepcji istnienia normatywnej natury ludzkiej (esencjalistami i antyesencjalistami), który pokrywał się z linią podziału: modernizm-postmodernizm.
Moderniści, dziedzice oświecenia wierzący w naukę, postęp, w możliwość obiektywnego poznawania rzeczywistości przy użyciu samego tylko rozumu, obstawali zwykle przy pewnej bardzo konkretnej normie człowieczeństwa.
Jedną z krystalizacji tego podejścia jest współczesna neuropsychiatria z jej ikoną – podręcznikiem klasyfikacji zaburzeń i chorób psychicznych DSM, w którym wyliczone są symptomy wskazujące na różne odstępstwa od psychicznej normy.
Z kolei postmoderniści, uczniowie Nietzschego, bywali z reguły sceptyczni wobec wszelkich statycznych standardów, co z kolei przekładało się na ich nieufność wobec psychiatrii głównego nurtu. Mimo niewątpliwych zalet obydwu tradycji wydaje się, że czegoś im brakuje.
Oto człowiek
Chrześcijaństwo także w tym przypadku może pomóc wyjść poza prostą dychotomię. Natury rzeczy, w tym natura człowieka, istnieją, nie są jednak łatwo definiowalne. Wraca tu wspomniana kwestia tajemnicy: bycie stworzonym przez Boga oznacza również partycypację w Jego “niepoznawalności”.
Tyczy się to zwłaszcza człowieka, który jest Bożym obrazem i który może w pełni zrozumieć siebie, dopiero patrząc na Boga-człowieka, Jezusa Chrystusa. Jeśli pytamy więc: “Czym, kim jest człowiek?”, jedyna prawdziwa odpowiedź to ta, którą nieświadomie dał Piłat wskazując na Jezusa i wypowiadając słynne słowa “ecce homo”.
Normą człowieczeństwa nie jest więc opanowany, nieczuły na nic mieszczanin, któremu “nic nie dolega”, nie jest nim żaden inny statyczny ideał, ale tajemniczy Bóg-człowiek, Jezus Chrystus, idący na śmierć z miłości.
Kiedy więc moderniści-esencjaliści mówią: chorobą jest każdy smutek, który objawia się w określony sposób i trwa dłużej niż dwa tygodnie, a postmoderniści-antyesencjaliści odpowiadają: nie ma czegoś takiego jak norma, a więc nie ma również nienormalnego smutku, chrześcijanin może odpowiedzieć: smutek jako taki, podobnie jak wszystkie inne emocje, jest dobry, bo pochodzi od Boga i nieobcy był również Chrystusowi, ale może istnieć smutek destrukcyjny, który utrudnia człowiekowi jego rozwój w kierunku wyznaczonym właśnie przez Chrystusa.
Granica między dobrym smutkiem a patologiczną depresją nie jest łatwa do wyznaczenia, a jeśli już chcemy to zrobić, musimy patrzeć nie jedynie na arbitralną listę takich czy innych symptomów, ale na to, skąd się bierze konkretny smutek i czy człowiek doświadczający go może iść dalej przed siebie ku właściwemu celowi.
Wiąże się to również z pozytywną, a nie negatywną orientacją tradycyjnej chrześcijańskiej psychologii. Chrześcijaństwo wolało zawsze mówić o “cnotach”, czyli moralnych i psychicznych sprawnościach, które musimy zdobywać, a nie o statycznej “normie”, którą spełniamy lub nie jedynie w zależności od tego, jacy się urodziliśmy.
I wreszcie ostatnia zasada metodologiczna. Wydaje się, że w zgodzie z chrześcijańską teologią, emocje nie powinny być postrzegane jedynie jako “stany ludzkiej psychiki”, lecz raczej – w pierwszym rzędzie – jako coś istniejącego na zewnątrz człowieka, jakby obiektywna atmosfera towarzysząca pewnym faktom, której nie kreujemy, lecz którą raczej odczuwamy.
W “A Dirge”, pięknej pieśni żałobnej Shelleya, “Udręka zbyt smutna na pieśń” pojawia się “ponieważ świat jest zły!”, nie ot tak, bez żadnej przyczyny. Idąc jeszcze dalej, to nie tyle my smucimy się z powodu jakichś faktów, ile pewne fakty po prostu są smutne.
Jeśli ostatecznie smutek byłby tylko czymś w naszej głowie, trudno byłoby argumentować, że kiedykolwiek jest dobry. Jeśli jednak pewne wydarzenia, na przykład śmierć człowieka, ale też inne nieszczęścia spotykające nas samych czy innych, po prostu są smutne, wówczas dobry, adekwatny smutek jest czymś wskazanym: złotym środkiem pomiędzy destrukcyjną depresją a równie destrukcyjną obojętnością.
Płacz z tymi, którzy płaczą
Chrześcijaństwo to jednak nie tylko, i nawet nie głównie, zbiór zasad metodologicznych, lecz także wezwanie do działania. A gdziekolwiek spojrzymy, widzimy smutek. Niekiedy jest to smutek dobry, adekwatny.
Czy jednak oznacza to, że w takich sytuacjach mamy zostawić naszych bliźnich całkowicie samych z tym, przez co przechodzą? Z pewnością nie. Nasz Pan, choć niewątpliwie miał słuszne powody do smutku, prosił przecież uczniów, by mu towarzyszyli.
Święty Paweł wzywa nas z kolei do noszenia cudzych brzemion i do “pocieszania tych, którzy są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, którą doznajemy od Boga”. Choć może istnieć dobry smutek, choć smutek może też mieć odkupieńczy sens, nikt nie powinien być ze swoim smutkiem, dobrym czy niedobrym, sam. Cóż więc czynić?
Bez wątpienia mamy pomagać, jeśli można – zrobić coś konkretnego z powodami danego smutku, bez wątpienia też modlić się. Ale może przede wszystkim: być? Współodczuwać.
“Płakać z tymi, którzy płaczą”. Zaparzyć herbatę, przytulić, pomilczeć, przypomnieć – choć niekoniecznie, a może nawet bardzo rzadko, słowami – że Bóg jest Dobrym Ojcem, że choć są zimy i jesienie, ostatnie słowo należy do wiosny Zmartwychwstania.
Nawet smutek destrukcyjny, patologiczny, nigdy nie jest niedobry w sensie: oddalający od Boga, odbierający człowiekowi jego godność i wartość, pozbawiony sensu. Wręcz przeciwnie. Wszyscy smutni, podobnie jak inni cierpiący, są Cyrenejczykami, pomagającymi w niesieniu Jezusowego krzyża.
Nie znaczy to oczywiście, że smutku nie należy ograniczać. Znaczy jednak, że zawsze można go ofiarować Bogu i że zawsze ma on sens.
Jedna, najlepsza chyba, część poematu Karola Wojtyły “Profile Cyrenejczyka” opowiada właśnie o “melancholiku”, którego krzyżem jest “cała ta subtelna struktura, która w granicach mózgu tak łatwo przemienia się w rozstrój”. Być może jednym z naszych obowiązków jako chrześcijan jest przypominać o sensie także “niedobrego” smutku.
Nie jesteśmy u siebie
Z dzieciństwa, czasu silnych, prostych, dobrych emocji, pamiętam smutek głęboki, ale wyzwalający. Taki, który wyciska łzy, i choć wszystkie barwy zamienia w odcienie szarości, to jednocześnie nie odbiera im nic z ich nasycenia. Który przysłania świat, ale tak, że wszystkie kształty pozostają ostre.
Teraz jednak, jeśli smutek przychodzi, jest zwykle raczej pustką i niejasnym spłoszeniem wobec codziennych spraw niż jakimkolwiek konkretnym uczuciem; raczej mgłą niż czarno-białym, ale przejrzystym filtrem. Wydaje mi się, że z tych dwóch bardziej “chrześcijański” był mój dawny smutek.
Może powinniśmy zawsze starać się, by nasz smutek był smutkiem dziecka? Skoro nawet nasz Pan doświadczał smutku, to znaczy, że nie jest on nigdy czymś wstydliwym. Że nie jest czymś, co trzeba w sobie tłumić, zwalczać, lecz raczej czymś, co należy intensywnie, do końca przeżyć.
Można chyba pójść jeszcze dalej i stwierdzić, że pewna doza smutku jest po prostu nieodłączna od chrześcijaństwa. “Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” – mówi przecież Jezus w Kazaniu na Górze.
Oczywiście ewangeliczna wizja świata skłania raczej do radości niż płaczu. Wierzymy, że zło poniesie w końcu porażkę i że nawet śmierć zostanie pokonana. Ale póki co zło i cierpienie przecież istnieją. Zło czasem tak wielkie, że szaleństwem wydaje się wierzyć, że kiedyś w ogóle zostanie pokonane.
Cierpienie czasem tak dotkliwe, że żadne słowa nie są w stanie go oddać. Zamknąć na to oczy byłoby obojętnością. Gdyby nie smucił nas także grzech, to znaczyłoby, że przestaliśmy rzeczywiście pragnąć świętości. Raïssa Maritain pisała za Baudelaire’m o “poirytowanej melancholii”, która musi nam towarzyszyć, skoro jeszcze nie jesteśmy u siebie, a dopiero wyczekujemy nowej ziemi i nowych niebios, skoro jeszcze nie jesteśmy święci i wciąż upadamy.
Tego, że radość i smutek mogą w nas współistnieć, uczymy się od Jezusa. Na krzyżu nasz Pan rzeczywiście smuci się, i to najczarniejszym możliwym smutkiem, ale jednocześnie jest doskonale szczęśliwy – i jako Bóg, i jako człowiek – trwa bowiem nieustannie w komunii miłości z Ojcem i Duchem Świętym.
Wiemy, że smutek naszego Pana w jakiś tajemniczy sposób współistniał w Nim ze szczęściem. I wierzymy, staramy się wierzyć, że dzięki Bożej pomocy także i nas, nawet w najczarniejszych chwilach, nigdy nie opanuje prawdziwa rozpacz. Że także i my doświadczymy przemieniającej mocy krzyża.
* * *
Dużo tych nakazów, kierowanych przecież głównie do samego siebie: smuć się tak, a nie inaczej, smuć się dobrym smutkiem i w dobry sposób, ufaj, wierz, miej nadzieję, raduj się.
Ale dla mnie chrześcijaństwo – to chrześcijaństwo, do którego zostałem powołany, które wciąż na nowo, bezskutecznie staram się ogarnąć rozumem, któremu co rusz zadaję kłam “myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”, lecz które może mimo to – mam nadzieję – samo we mnie po cichu wzrasta niczym zboże na polu, czy gospodarz czuwa, czy śpi – a więc dla mnie chrześcijaństwo jest przede wszystkim pewną zgodą na świat i na moją moralną, psychiczną, fizyczną i intelektualną bylejakość.
W Kaplicy Matki Bożej Bolesnej słyszę ostatecznie zawsze tylko: kocham cię, ty też idź kochaj. I tyle.
Tekst pochodzi z magazynu internetowego Kontakt.
************
Co się dzieje, kiedy Bóg dotyka serca
Pustynia Serc / youtube.com / psd
Kiedy przebaczamy, dokonuje się w nas przede wszystkim zmiana sposobu myślenia – Bóg dotyka serca Swoją mocą i daje siłę do przezwyciężenia zła. Uczmy się przebaczać, bo to oznaka potęgi.
O tym, jak w rodzinie i najbliższym otoczeniu nie przegapić sytuacji, które i tak będą miały ogromny wpływ na nasze życie, rozmawiamy z osobami zawodowo związanymi z udzielaniem pomoc.
Psychiatrów Olę i Marcina Sztuków poznałam dziesięć lat temu. Pracowałam wtedy w szkole, a oni przyszli, by dać świadectwo ze swojego życia. Mówili uczniom o wyborach, które prowadziły ich dłuższą i trudniejszą drogą, ale dzięki nim poznawali prawdziwy sens swoich działań, także zawodowych. Wbrew oczekiwaniom bliskich, zrezygnowali z kariery w znaczeniu ogólnie przyjętym, na rzecz zwyczajnego życia. Choć może to nieodpowiednie określenie. Ich życia nie można nazwać zwyczajnym. Mają ośmioro dzieci, a za chwilę Ola urodzi kolejne. Tym, co mnie najbardziej zaskoczyło podczas rozmów z nimi, była niezwykła znajomość charakterów, predyspozycji i przeżyć każdego z ich dzieci. Jak oni to robią? Skąd czerpią siłę? Poza tym przecież pracują – w obszarze psychiatrii, psychologii, uzależnień, trochę seksuologii, a także psychoterapii, dowodząc, że farmakoterapia jest czymś zbyt ubogim, jeśli chodzi o wnętrze człowieka.
Jak godzą te obowiązki? Wydarzenia z ich życia przekonują, że zawsze warto ufać Bogu.
Rodzina jest przereklamowana? Szczególnie taka jak wasza, która w wielu środowiskach nie spotyka się z aprobatą, bo za dużo trzeba poświęcić?
Ola: Nie jest to łatwe, jednak jest to życie na tyle fascynujące, zarówno jako żony, matki, jak i lekarza, że mam dużą motywację, by to łączyć. Okazuje się, że nie tylko da się to połączyć, ale wszyscy są szczęśliwsi. Miałam taki okres, że byłam tylko w domu, ale nie służyło to ani mnie, ani mojemu samopoczuciu. Teraz widzę, że jako matka i żona jestem szczęśliwsza, jeżeli mam w swoim życiu także miejsce i czas na pracę zawodową, chociaż jest to ok. 1/4 pracy przeciętnego lekarza.
Nasza praca uczy nas szacunku dla drugiego człowieka i dla jego psychiki, delikatności w obsłudze; wiemy, że bardzo łatwo jest zranić drugiego człowieka, zwłaszcza, kiedy jest się jego rodzicem. Sami jesteśmy ostrożni i dosyć niepewni w swoim wychowywaniu, ale ponieważ dwie córki są już duże – jedna w tym roku zdaje maturę, druga zaczyna liceum – można powiedzieć, że widzimy już pierwsze owoce.
Marcin: Praca i życie w rodzinie wzajemne na siebie oddziałują. Oboje nie jesteśmy z dużych rodzin, więc sami nie mamy doświadczenia życia w rodzinie wielodzietnej; nie mamy takich wzorców, utrwalonych schematów. W pracy często mamy do czynienia z patologią. Bardzo dużo mi dała praca z młodzieżą trudną, uzależnioną, rozmowy o tym, jak wyglądają ich chore relacje w domu. Mamy świadomość, że rodzina jest systemem i pracuje jak kółka zębate; a dziecko jest najsłabszym elementem tego systemu. Na nim najczęściej skupia się to, co jest nieprawidłowe i dysfunkcyjne. Uzależnienia pojawiają się w coraz młodszym wieku, już nie tylko od alkoholu, narkotyków, substancji psychoaktywnych, ale też od Internetu, komputera. Łatwiej mi jest mówić w pracy mając swoje dzieci, ale także mówić do dzieci, ilustrując to przykładami z pracy. Jesteśmy bardziej skuteczni, nie moralizując, ale mówiąc, co się opłaca, co ma sens, jak robić, by być szczęśliwym.
Gdybyście mieli najkrócej powiedzieć, co według was ma największy wpływ na to, że młodzi ludzie dokonują dobrych lub złych wyborów? Co jest najważniejsze, by być szczęśliwym?
Marcin: Młody człowiek, to ktoś najbardziej spragniony miłości, mający dobre serce i szczere intencje, jest jednak bardzo naiwny, bo nie zna życia i zagrożeń. Często jego problemem jest tylko to, że nie ma komu zaufać, nie ma dobrych relacji, więzi, by powierzyć komuś opiekę i prowadzenie. W związku z tym często dokonuje wyborów po omacku, niepotrzebnie się raniąc, doznając traumy.
Jesteście przede wszystkim rodzicami. Czy boicie się zagrożeń u swoich dzieci?
Ola: Jeśli chodzi o starsze dzieci, część zagrożeń nie jest już dla nich aktualna, mają bowiem już taką wewnętrzną barierę psychologiczną, są świadome pewnych zagrożeń i same się wystrzegają pewnych rzeczy, przychodzą do nas z różnymi problemami i mają świadomość, że w pewnych sytuacjach same sobie nie poradzą. Trzeba do kogoś pójść, do rodziców, do innego dorosłego… Ale mamy wrażenie, że one już są na bezpiecznej drodze, jeśli chodzi o zagrożenia wieku młodzieńczego. Boimy się teraz o to, co będzie w ich życiu dorosłym. Jeśli zaś chodzi o zagrożenia młodzieńcze, bardziej się obawiamy o młodsze dzieci, te, które przekroczyły 10. rok życia. Jak opowiadają nasze córki, co je spotyka ze strony rówieśników (np. o namawianiu do oglądania pornografii!), o zagrożeniach – u nas się o tym jasno i otwarcie rozmawia – gdy coś się wydarzy, one mówią o tym ze zgorszeniem i oceną, co nas uspokaja i cieszy, natomiast mamy świadomość, że te zagrożenia są. Myślę, że dużo wcześniej niż rodzice sobie wyobrażają.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,251,zeby-nie-przegapic-swojej-rodziny.html
*****************
Papież: Bóg nie działa jak pracownik sądu
KAI / kw
“Współczucie Boga to nie litość, jaką można mieć na przykład wobec zdychającego psa” – podczas dzisiejszej Mszy św. Franciszek wezwał kapłanów do większej wrażliwości i zaangażowania.
Dobry kapłan potrafi się wzruszyć i zaangażować w ludzkie życie – stwierdził Ojciec Święty podczas dzisiejszej Eucharystii w Domu Świętej Marty. W związku z 60. rocznicą kapłaństwa kardynała Javiera Lozano Barragana papież wygłosił swoją homilię po hiszpańsku, swoim i jubilata – meksykańskiego purpurata kurialnego – języku ojczystym. Zaznaczył, że Bóg przebacza nam jak ojciec, a nie jak pracownik sądu.
Franciszek podkreślił, że Bóg okazuje nam swoje współczucie, a wyrazem tego był fakt, iż posłał swego Syna, aby uleczyć, odrodzić, odnowić ludzkość zranioną grzechem. Papież nawiązał do przypowieści o synu marnotrawnym i zauważył, że mowa w niej o tym, iż kiedy ojciec – będący figurą przebaczającego Boga zobaczył powracającego syna wzruszył się.
Papież zaznaczył, że współczucie Boga to nie litość, jaką można mieć na przykład wobec zdychającego psa. Współczucie Boga to wejście w sytuację drugiej osoby, w jej położenie, w jej problemy z ojcowskim sercem. Dlatego właśnie Ojciec posłał swego Syna.
Nawiązując do dzisiejszej Ewangelii (Łk 14,1-6), ukazującej Jezusa uzdrawiającego w szabat Ojciec Święty podkreślił, że Pan Jezus nie był jakiś uzdrowicielem, a dokonywane przez Niego cuda były znakiem współczucia Boga, pragnącego zbawić ludzi, doprowadzić zagubioną owcę do owczarni.
Bóg angażuje wobec nas swoje serce, a kiedy przebacza, czyni to jak Ojciec, a nie jak pracownik sądowy odczytujący orzeczenie: “uniewinniony z braku dowodów winy”. Bóg nam przebacza od wewnątrz, bo wszedł do naszego serca – stwierdził Franciszek.
Papież przypomniał, że Pan Jezus został posłany, aby nieść dobrą nowinę, uwolnić uciskanych, uwolnić nas od naszych grzechów, naszego zła i wziąć je na siebie. Tak czyni kapłan: wzrusza się, angażuje w ludzkie życie, we wszystkie ludzkie sprawy, naśladując kapłaństwo Jezusa.
Następnie Ojciec Święty nawiązał do 60. lecia święceń kapłańskich obecnego podczas dzisiejszej Eucharystii kard. Javiera Lozano Barragana, który przez lata kierował Papieską Radą ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia. Wyraził wdzięczność za pracę meksykańskiego purpurata kurialnego.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3565,papiez-bog-nie-dziala-jak-pracownik-sadu.html
**********
Franciszek: nie można być chrześcijaninem i antysemitą
KAI / kw
“Poznanie, szacunek i wzajemne poważanie stanowią drogę, która służy szczególnie budowaniu relacji z żydami, ale także analogicznie budowaniu relacji z innymi religiami. Myślę zwłaszcza o muzułmanach” – mówił Franciszek podczas dzisiejszej audiencji generalnej.
Obok katolików przybyłych z całego świata wzięli w niej udział również przedstawiciele innych religii, w tym delegacja Światowego Kongresu Żydów. Na placu św. Piotra było dziś około 30 tys. osób.
Witając Ojca Świętego przewodniczący Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, kard. Jean-Louis Tauran podkreślił wyjątkowość dzisiejszej audiencji posiadającej charakter międzyreligijny. Zaznaczył, że są na niej obecni przedstawiciele różnych religii, uczestniczący w międzynarodowym kongresie odbywającym się na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim.
Podziękował Papieżowi Franciszkowi za jego świadectwo, zachęcające do kontynuowania drogi dialogu międzyreligijnego, wysiłków na rzecz pokoju oraz wyeliminowania niesprawiedliwości i nierówności, troski o środowisko naturalne. Zaznaczył, że jednym z celów dzisiejszego spotkania jest danie świadectwa przed światem, iż powszechne braterstwo jest możliwe.
Następnie zabrał głos przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, z którą związany jest także Komisja ds. Relacji Religijnych z Judaizmem, kard. Kurt Koch. Wskazał on, że dzisiejsza audiencja jest ważnym wkładem w pogłębienie “kultury spotkania” między osobami, ludami i religiami, na której bardzo zależy Ojcu Świętemu.
Przypomniał historię zbliżenia między judaizmem a chrześcijaństwem za pontyfikatu św. Jana XXIII oraz powstania deklaracji “Nostra aetate”. Zaznaczył, że stanowi ona Wielką Kartę owocnej relacji między Kościołem katolickim a narodem żydowskim. Jej ważność potwierdzili kolejni papieże w okresie posoborowym, a także Franciszek, zwłaszcza podczas swej podróży do Ziemi Świętej. Kard. Koch zacytował słowa Papieża, że nie można być zarazem chrześcijaninem i antysemitą.
W swojej katechezie Franciszek przypomniał główne punkty soborowej deklaracji “Nostra aetate”, w tym podkreślenie szacunku Kościoła dla innych religii ale także przekonanie, że zbawienie oferowane wszystkim ma swoje źródło w Jezusie, jedynym Zbawicielu, i że Duch Święty działa jako źródło pokoju i miłości.
Podkreślił szczególny wkład w ten dialog św. Jana Pawła II, który 27 października 1986 roku zorganizował spotkanie międzyreligijne w Asyżu, a spotykając się przed trzydziestu laty w Casablance z młodymi muzułmanami wyraził życzenie, aby wszyscy wierzący w Boga krzewili przyjaźń i jedność między ludźmi i narodami. Zaznaczył, że “płomień, zapalony w Asyżu, rozprzestrzenił się na cały świat i stanowi stały znak nadziei”.
Ojciec Święty podkreślił szczególne znaczenie dokonanej w minionym półwieczu głębokiej przemiany w relacji z wyznawcami judaizmu. “Obojętność i niezgodność zmieniły się we współpracę i życzliwość. Z nieprzyjaciół i obcych staliśmy się przyjaciółmi i braćmi” – powiedział Franciszek.
Wskazał, iż Sobór utorował drogę dla ponownego odkrycia żydowskich korzeni chrześcijaństwa, odrzucił antysemityzm oraz potępił wszelkie zniewagi, dyskryminację i prześladowania, jakie z niego wypływają. “Poznanie, szacunek i wzajemne poważanie stanowią drogę, która służy szczególnie budowaniu relacji z żydami, ale także analogicznie budowaniu relacji z innymi religiami. Myślę zwłaszcza o muzułmanach” – stwierdził papież.
Ojciec Święty zaznaczył, że dialog ten musi być otwarty i naznaczony szacunkiem, obejmując “poszanowanie prawa innych do życia, integralności fizycznej, podstawowych wolności – a mianowicie wolności sumienia, myśli, wypowiedzi i religii”.
Wskazał, że obszarami współpracy powinny być kwestie pokoju, głodu, ubóstwa, kryzys ekologiczny, przemoc, zwłaszcza popełniana w imię religii, korupcja, upadek moralny, kryzys rodziny, gospodarki, finansów, a przede wszystkim nadziei.
“My chrześcijanie nie mamy recept na te problemy, ale mamy wielkie bogactwo: modlitwę. Modlitwa jest naszym skarbem, z którego czerpiemy zgodnie ze swoimi tradycjami, aby prosić o dary, których gorąco pragnie ludzkość” – wskazał Franciszek.
Papież wyraził przekonanie, że dialog oparty na ufnym poszanowaniu może przynieść ziarna dobra, “które z kolei staną się zaczynem przyjaźni i współpracy w wielu dziedzinach, zwłaszcza w służbie ubogim, młodzieży, osobom starszym, w przyjmowaniu migrantów, w zainteresowaniu ludźmi wykluczonymi. Możemy iść razem troszcząc się jedni o drugich oraz o świat stworzony. Wspólnie możemy chwalić Stwórcę, za to że dał nam ogród świata, aby go uprawiać i strzec jako dobro wspólne. Możemy też realizować wspólne projekty na rzecz zwalczania ubóstwa i zapewnienia każdemu człowiekowi godnych warunków życia”.
W kontekście rozpoczynającego się niebawem Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia wskazał na szansę współdziałania w dziedzinie dzieł charytatywnych oraz w trosce o środowisko naturalne człowieka. Ojciec Święty wyraził przekonanie, że w dialogu międzyreligijnym najważniejsza jest modlitwa.
“Bez Pana, nic nie jest możliwe; z Nim, wszystko staje się możliwe! Niech nasza modlitwa będzie w pełni zgodna z wolą Boga, który pragnie, aby wszyscy ludzie uznali siebie za braci i żyli jako bracia, tworząc wielką rodzinę ludzką w harmonii różnorodności” – zakończył swoją katechezę Franciszek.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3561,franciszek-nie-mozna-byc-chrzescijaninem-i-antysemita.html
**************
5 porad na Wszystkich Świętych
Kasper Jakubowski
iedługo wszyscy wyruszymy na groby naszych bliskich. Może przy okazji warto pomyśleć o bardziej przyjaznym dla środowiska przyozdabianiu nagrobków. Często składowiska odpadów powstają tuż za murem cmentarza, zanieczyszczając środowisko i szpecąc okoliczny krajobraz.
Zapobiec temu ma selektywna ich zbiórka na cmentarzach. Prezentujemy kilka praktycznych eko-porad. “Cmentarz to bardzo ekologiczne miejsce. Niech tak pozostanie!” – pisali internauci w komentarzu. “Przykro patrzeć na stosy plastikowych, wątpliwej urody ozdób”. Przeczytaj, zanim udasz się na groby bliskich.
Pięć “eko-porad” na zbliżające się święta:
Pamiętajmy w tych szczególnych dniach, aby zadbać także o nasze cmentarze, które często są też pięknymi parkami i “zielonymi płucami” naszych miast.
1. Po pierwsze: bez sztuczności! Kupujmy prawdziwe, naturalne kwiaty, które ulegną biodegradacji (te barwione, sztuczne zawierają dużo metali ciężkich).
Bardzo dobrze sprawdzają się produkowane u nas, stosunkowo niedrogie wrzosy, które znakomicie znoszą niskie temperatury.
2. Samemu i kreatywnie. Ambitnym zdecydowanie polecamy wyprawę do własnego ogrodu lub na łąkę, aby samemu przygotować nagrobną, “ekologiczną” wiązankę.
O tej porze roku proponujemy wiązanki z pomarańczowymi dodatkami, kwiatem hortensji, dziką różą, symbolicznym bluszczem i liśćmi dębu (np. czerwonego). Tego typu oryginalne, piękne i jesienne bukiety wyróżniają się pośród sztampowych propozycji oraz gotowych i drogich wiązanek.
3. Z eko-wkładem. Kupując znicze, warto pytać o te, z tzw. ekologicznym wkładem wielokrotnego użytku.
4. Bez toksycznej chemii. Czyszcząc płyty, unikajmy silnych detergentów zanieczyszczających glebę i przenikających do wód podziemnych.
Na rynku dostępne są nieinwazyjne i certyfikowane środki (Ecocert, Eco Garantie, Ecolabel), np. na bazie octu, znakomicie usuwające najbrudniejsze zanieczyszczenia.
5. Po piąte: segreguj! Zgodnie z nowymi zasadami gospodarki odpadami (od 1 lipca 2013 r.) na cmentarzach znicze, kwiaty, doniczki, folie i in. należy wyrzucać do odpowiednich pojemników na segregację.
Kilka cennych wskazówek do segregacji:
Do wystawionych pojemników żółtych na plastik, metal, tekturę wrzucamy:
znicze i opakowania (foliowe, tekturowe)
metalowe zakrętki i plastikowe podstawki ze starych zniczy
opróżnione środki po detergentach
Do pojemników zielonych na opakowania szklane:
zużyte, niezabrudzone szklane znicze
potłuczone szkło
Do pojemników czarnych na odpady zmieszane:
zwiędnięte kwiaty i rośliny
wiązanki ze sztucznych kwiatów
plastikowe wkłady z resztkami wosku i knota
zanieczyszczone woskiem szkło
butelki z zawartością płynów
gąbki, ścierki, zmywaki druciane
Liście i zwiędnięte kwiaty można także wrzucać do pojemników na odpady biodegradowalne, jeżeli zostały postawione na cmentarzu.
I jeszcze kilka komentarzy z naszego facebookowego profilu:
“W sumie niegłupi tekst, ale jak znicze z “ekologicznym wkładem” są dobre dla środowiska? Tylko gliniaczki :D”. [pisze Katia]
“Cmentarz to bardzo ekologiczne miejsce. Niech tak zostanie. Zostawmy plastiki dla żywych! ps. do tekstu: tzw. ekologiczny wkład jest ekologiczny tylko wtedy, gdy decydujemy się użytkować osłonę znicza wielokrotnie. Nie zawsze to jest możliwe, wtedy lepiej wybierać znicze szklane <<zalewane>>”. [pisze Jakub]
“Przykro patrzeć na stosy plastikowych, wątpliwej urody ozdób. Pamiętam, jak kiedyś zapalałam na mogile taką stearynową świecę, kładłam chryzantemy i cmentarz pachniał wtedy inaczej”. [pisze Wanda]
“Czy ktokolwiek niesie kwiaty babci i dziadziowi? Jeśli tak, to czemu nie codziennie? Ale ja myślę, że to wszystko to pokazanie zamożności innym. Wcale nie chodzi o modły (a o to powinno tylko chodzić), ale o to żeby pokazać innym, że kupiło się droższe (niekoniecznie ładniejsze) ozdoby. I dalej: co babci i dziadziowi po tym? Skoro oni i tak oglądają tylko korzonki, a gdyby tak przyjść i wspomnieć – nawet niekoniecznie przyjść – ale pomyśleć, pomodlić się, a równowartość tych świeczek i plastików spożytkować na coś sensownego np. dla jakiegoś domu dziecka, dla kogoś kto potrzebuje prawdziwie?” [pisze Robert]
“Warto też pamiętać aby sprzątając nagrobki nie wyrzucać śmieci do lasu”. [pisze Małgorzata]
“Takie inicjatywy i porady cenimy najbardziej. Przeczytaj, nim udasz się na groby bliskich”. [Nadleśnictwo Daleszyce]
Tekst pochodzi z portalu Święto stworzenia.
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1110,5-porad-na-wszystkich-swietych.html
***********
Między wdzięcznością a pychą
ks. Przemysław Szewczyk
“Na tym właśnie polega diabelski upadek” – o źródłach pychy, szczególnie w kontekście internetowych dyskusji, oraz o skutecznym środku przeciwdziałania, pisze ks. Przemysław Szewczyk.
Jan Kasjan w jednej ze swoich “Rozmów z Ojcami” poświęconej wadom głównym zauważa, że najgorsze z wad i stanowiące największe niebezpieczeństwo dla człowieka – próżność i pycha – pojawiają się w momencie, gdy z życia ludzkiego wykorzenione zostały wady mniejsze.
“Nie powstają one z powodu tamtych, wręcz przeciwnie, gdy niższe skłonności zostały wykorzenione, wówczas dopiero te wybujają gwałtowniej, ze śmiercią poprzednich one zaczynają kiełkować żywiej i rosnąć” (Jan Kasjan, Rozmowa V, 10).
Na pychę rzadko kiedy chorują ludzie grzeszni, ulegający niskim wadom jak obżarstwo, chciwość, pożądliwość. Chyba tylko wtedy, gdy całkowicie głusi są na głos swojego sumienia i oczywiste zło nazywają dobrem. Jak długo trwają w prawdzie o sobie, mniejsze grzechy powstrzymują ich przed największym, diabelskim grzechem pychy.
Najbardziej diabelska z wad pojawia się natomiast często i łatwo u ludzi naprawdę dobrych, którzy zdołali opanować skłonności swojej natury ku złemu. Nie są jak inni ludzie: nie kradną, szanują rodziców, nie zdradzają żon ani mężów, nie zabijają w imię Boga.
Są bardzo dobrymi ludźmi, nawet więcej: są lepsi niż inni ludzie, naprawdę. Tacy rozpoczynają prawdziwą, ostateczną walkę z największym złem – z pychą. Niestety często przegrywają i pycha niszczy całą ich dobroć.
Na tym właśnie polega diabelski upadek: najlepsze ze stworzeń przez pychę stało się absolutnym złem, przeciwieństwem i wrogiem dobrego Boga. W podobny sposób sromotną klęskę ponosi wielu chrześcijan: wykorzenili wady, stali się dobrzy, ale pycha uczyniła z nich przyjaciół diabła.
Widziałem takich ludzi także niestety wśród chrześcijan. Czytałem, co piszą i jak piszą w Internecie. Słyszałem, co mówią i jak mówią podczas różnych spotkań i dyskusji. Postępują poprawnie, myśli w głowie mają prawdziwe, ale na swoją zgubę.
Dobroć i prawda czynią ich szorstkimi. Łatwo potępiają. Nie rozumieją już grzeszników i ludzi będących w błędzie. Grzmią na nich, jakby nie należeli do ich rodu. Dziwią się, jak można tak myśleć i działać, jakby sami byli z innej gliny ulepieni. Patrzysz na nich, słuchasz, jak mówią, czytasz, co piszą, i odnosisz wrażenie, że nie z człowiekiem masz do czynienia, lecz z bogiem. Przeklęta pycha, która najlepsze ze stworzeń obraca w demona.
Są jednak dobrzy ludzie – oby każdy chrześcijanin tak stawał się dobry! – którzy nie przegrywają tej najważniejszej walki. Intuicyjnie czy bardziej świadomie wiedzą, że dobroć nie jest ich własnością, prawda nie jest ich zdobyczą. Czujesz w ich łagodności, że traktują te skarby jak niezasłużony dar.
Są lepsi od innych, ale nie czują się takimi. Wiedzą więcej, ale nie dziwią się niewiedzy. Nie popełniają wielkich błędów, ale są towarzyszami błądzących. Nie ma w nich pychy, ale jest wdzięczność, taka czysta, nieudawana, prawdziwa.
Może nawet o tym nie mówią, ale patrzysz na nich i widzisz, że wiedzą to, co tak trudno jest człowiekowi odkryć i szczerze przyjąć: “Nikt nie jest dobry, tylko Bóg” (Mk 10,18).
Te słowa Pana nie są jakąś figurą retoryczną, ale prawdą, która z trudem przebija się do naszej świadomości. Jesteśmy tylko obrazem, odbiciem, odblaskiem: nie słońcem, ale księżycem. Jezus o tym doskonale wiedział. Nie było lepszego od Niego i nie było pokorniejszego człowieka niż On. Stać się Jego uczniem oznacza zdobyć dobroć, nie tracąc pokory.
ks. Przemysław Szewczyk – prezbiter Kościoła rzymskokatolickiego Archidiecezji Łódzkiej. Patrolog, tłumacz. Prezes Stowarzyszenia Dom Wschodni – Domus Orientalis. Założyciel portalu patres.pl.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2198,miedzy-wdziecznoscia-a-pycha.html
***********
Ubóstwo jest drogą do Boga [WYWIAD]
Grzegorz Kramer SJ
Czy można być szczęśliwym ubogim? Dlaczego warto być ubogim? Co oznacza ubóstwo i co miał na myśli Franciszek, wzywając katolików do ubóstwa? – mówi o. Grzegorz Kramer.
Z jezuitą o. Grzegorzem Kramerem, duszpasterzem powołań Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego rozmawia Monika Burczaniuk.
Monika Burczaniuk: Kim jest człowiek ubogi?
Grzegorz Kramer SJ: Człowiek ubogi według mnie to ten, który odczuwa brak. Niekoniecznie brak materialny, także deficyty uczuciowe, zranienia, odepchnięcie społeczne, poczucie bycia gorszym. Myślę, że ubóstwo może być niezawinione, ale nie zawsze.
Tak socjologicznie: decyzje mogą małymi krokami doprowadzić do ubóstwa. I bardziej postawiłbym tu słowo nędza niż ubóstwo. Osobiście dla mnie ubogi to ten, który czuje się zależny od Boga. Dla mnie tu obrazem jest Jezus i tekst z Listu do Filipian, mówiący o tym, że on nas swoim ubóstwem ubogacił.
Rozumiem to tak, że można wybrać ubóstwo dobrowolnie. Jednak wtedy nie jest to zależne przede wszystkim od stanu posiadania, ale właśnie od tego, że niezależnie czy mam mało czy dużo, chcę to uzależnić od Boga. Chcę, to co mam, podporządkować Jemu. Takim filmowym przykładem jest dla mnie tytułowy Edi.
Przykładem ubogiego?
Edi i Jurek, dwaj zbieracze złomu, główni bohaterowie jednego z najlepszych polskich filmów. Edi sprzedaje wszystkie swoje książki – największy skarb życiowy – i kupuje samochodzik dla biednego dzieciaka.
Po tym wydarzeniu, Jurek zadaje pytanie Ediemu: Edi zgłupiałeś? Edi, widząc uśmiech na twarzy chłopca, odpowiada: Jureczek, Wigilia jest zawsze wtedy, kiedy my tego chcemy… On jest dla mnie człowiekiem, który zrozumiał, że ubóstwo nie jest przekleństwem.
Więc ubóstwo może być błogosławione?
Uważam, że tak. Dla mnie słowo błogosławieństwo znaczy tyle, że ktoś wypowiada nade mną dobre słowa, jest mi życzliwy, jest po mojej stronie. To, że ktoś mi błogosławi, a przez to robi mnie błogosławionym nie znaczy, że czyni moje życie sielanką.
Dalej doświadczam trudności, braków, ubóstwa, ale wiem, że nie jestem w tym sam. Jezus mówi mi, że ci którzy są, są błogosławieni, a konkretnie polega na tym, że posiadają Królestwo Boże. Królestwo Boże nie jest przecież pałacem ze złota, ale przede wszystkim obecnością Boga w moim życiu.
Ubóstwo daje mi “możliwość” nie tylko wiary w Boga, ale i zawierzenia Mu, że On się o mnie troszczy. Zresztą nie tylko ubóstwo może być błogosławieństwem. Każda sprawa, która jest trudna i bolesna może stawać się czymś takim.
Oczywiście, że jest to łatwe, że nie dzieje się automatycznie. Potrzeba naszej decyzji, czasem okupionej ciężką praca nad sobą (np. terapią), ale właśnie trud i decyzja pokazują mi, że jestem wolny, że nie ma niczego w tym życiu z czego nie mógłbym wyciągnąć dobra.
Wiele o ubóstwie mówi Franciszek, pierwsze z zdań jego pontyfikatu brzmiało “chciałbym Kościoła ubogiego i dla ubogich”, co to znaczy?
Myślę, że populistycznie tłumaczymy Franciszka tylko w janosikowy sposób: zabierzmy bogatym, dajmy ubogim. Albo skupiamy się na bogatszych od siebie.
Ja to rozumiem tak, że Papież wzywa każdego chrześcijanina najpierw właśnie do tego, o czym mówiłem – zaufania Bogu. Człowiek, który jest wpatrzony w Boga, ufa Mu, przestaje gromadzić dobra dla siebie, a zaczyna w nich widzieć środek. Kościół ubogich to Kościół nieskupiony na sobie i swojej sile, ale wpatrzony w Boga.
Kogo zatem, jakich bogatych, ma na myśli Jezus we fragmencie Ewangelii Mateusza: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego (Mt 19,24)?
Właśnie takich, którzy są wpatrzeni w siebie i swoje bogactwo. Mówi o ludziach, którzy nie mają dystansu do tego, co posiadają. I tu naprawdę nie trzeba myśleć o osobach posiadających wielkie pieniądze.
Czasem to może być jedna rzecz: sprawa, relacja, a nawet nędza czy choroba, do której jestem tak przywiązany, że wszystko się kręci wokół tego. To są ludzie, którzy tak bardzo związali się ze swoim bogactwem, że kiedy pojawia się okazja do tego, by trochę z niego zrezygnować, nawet jeśli to jest życie w nędzy, nie robią tego, bo dobrze im tak jak jest.
Jakie znaczenie w prezentowanej przez Papieża Franciszka postawie, dotyczącej ubóstwa, ma fakt, że jest jezuitą?
Trudno mi mówić za niego, ale sam będąc jezuitą, po podobnej formacji duchowej, czuję chyba o co mu chodzi. Ubóstwo jest ważne dla św. Ignacego Loyoli, nie dlatego, ze miał hopla na punkcie ubogich (chociaż oczywiście im pomagał), ale przede wszystkim ze względu na Wcielenie.
Wielki Bóg staje się jednym z nas – nędzarzem. List do Filipian mówi o uniżeniu się Jezusa (Flp 2, 6-8). Sam Jezus daje na sobie przykład, że właśnie ubóstwo jest drogą do Boga. Dzięki niemu Bóg staje się obecny w świecie. Mamy Go szukać, ale nie znajdziemy Go, jeśli nasze serca i myślenie będzie “bogate”.
Co zatem zrobić, żeby było bardziej ubogie?
Więcej patrzeć na Jezusa.
To znaczy?
Patrzeć na Jezusa, to dla mnie bardzo trudna sprawa, bo muszę wtedy przestać patrzeć na siebie. Nie tylko na pozytywy we mnie, by budować swoją chwałę, ale także na swoją nędzę i ubóstwo.
Patrzeć na Jezusa to nic innego, jak przypominać sobie, kto w tej relacji jest Bogiem i kto jest Pierwszy. Rozumiem to tak, że On nie chce być Pierwszy tylko po to, by pokazać swoją wyższość, ale On pierwszy mnie ukochał.
To także On jest źródłem jakiejkolwiek miłości we mnie. Kiedy próbuję patrzeć na Jezusa, zaczynam nabierać dystansu do swojego życia, wydarzeń i osób. Po prostu życie się porządkuje. Kiedy patrzę na siebie nie mam perspektywy, wszystko kręci się wokół mnie.
Dziękuję bardzo za rozmowę!
Fragment bloga kramer.blog.deon.pl:
Wystarczy popatrzeć na naszą modlitwę, na nasze rozumienie przykazań, nasze przystępowanie do sakramentów, post i przeżywanie wiary. Ciągle mamy problem z włączeniem tego do codzienności. Próbujemy jakoś Boga umieścić w naszej rzeczywistości.
Świetnie do tego wykorzystujemy sakramenty, które zamiast nam pomagać spotkać się z Nim, często stają się możliwością upchania Boga do naszego myślenia, do zdefiniowania Go.
Chrzest, komunia, bierzmowanie, ślub, pogrzeb. W międzyczasie spowiedź, w której trzeba automatycznie powiedzieć to, co zazwyczaj, bo tego się wymaga, bo takie jest prawo. No i pacierz czasem wieczorem. A Bóg w tym wszystkim? No gdzieś jest, przecież to sakramenty w końcu – tak wielu mówi.
Czasem się zastanawiam, ile jest Boga w naszym życiu religijnym. Ile jest Go w patrzeniu na drugiego człowieka, innego od nas? (…)Bóg chce naszego serca. Chce nas, nie naszych uczynków, nie naszego łaskawego pacierza, chce byśmy przed Nim nie grali.
Może być tak, że Twoje serce jest twarde, poranione, niezdolne do kochania. Jeśli tak jest, to znaczy, że potrzebujesz kogoś, kto będzie dla Ciebie przewodnikiem, kogoś, kto pomoże Ci obudzić Twoje serce. Inaczej Twoje życie nigdy nie nabierze prawdziwego sensu.
Najlepszym przewodnikiem będzie ten, którego serce jest doskonałe. Kimś takim jest Jesus Chrystus. To książka pomoże Ci spojrzeć na Jego serce. To może być początek rewolucji, która całkowicie zmieni Twoją rzeczywistość. Nie obiecuję, że będzie przyjemnie. Zaryzykujesz?
Jak mówić o emocjach?
Marta Jacukiewicz
Mówić o swoich emocjach jest dobrze i zdrowo ale należy robić to rozsądnie i w sposób bezpieczny, wtedy gdy naprawdę czujemy, że chcemy i możemy się podzielić i czujemy, że zostaniemy wysłuchani.
Marta Jacukiewicz: Panie Filipie, jak zdefiniować emocje?
Filip Kołodziejczyk: Nie istnieje jedna definicja emocji co do której wszyscy byliby zgodni. Emocje powstają na skutek reakcji człowieka na otaczającą go rzeczywistość i swoje własne procesy: myślowe, fizjologiczne, behawioralne. Żyjąc człowiek stale ustosunkowuje się do świata, cieszy się, smuci, złości. To przeżywanie stosunku do rzeczywistości i samego siebie nazywamy emocją. Tak zwane “Wschodnie” tradycje mówią, że emocje są przejawem naszej mądrości, pewną energią dającą nam możliwość pełnego przeżycia różnych sytuacji i odpowiedniej na nie reakcji. W emocji możemy wyróżnić trzy podstawowe komponenta: intensywność, znak (czy są dla nas przyjemne, czy nie przyjemne), treść.
Nie tylko przeżywamy emocje, ale także zapamiętujemy i odtwarzamy je. Kiedy tak się dzieje? Czy zawsze mamy na to wpływ?
Generalnie kiedy znajdziemy się w sytuacji podobnej do momentu w przeszłości, który wywołał u nas pewne reakcje emocjonalne (szczególnie jeśli były one silne), prawdopodobne jest, że mogą pojawić emocje zakodowane w przeszłości wraz z myślami im towarzyszącymi, może wpłynąć to na zmianę naszego postrzegania, np. możemy wtedy patrzeć na świat jak zlęknione dziecko (choć jesteśmy już dorośli i normalnie widzimy świat inaczej). Zazwyczaj nie mamy wpływu na to kiedy takie emocjonalne wspomnienia się pojawiają.
Z drugiej strony możemy mówić o emocjach negatywnych? Mimo, że zerwaliśmy już z przeszłością – przywołanie w pamięci konkretnego zdarzenia budzi jakieś emocje, niechęć do konkretnych osób, a może nawet i łzy…
Emocje same z siebie nie są ani pozytywne ani negatywne, mogą być trudne albo nie, przyjemne lub nie ale tak naprawdę wszystkie są ważne i nie ma złych emocji, każda jest nam potrzebna i może stanowić źródło mądrości i wglądu. Problematyczne może być tzw. zaleganie emocji – kiedy utrzymują się one bardzo długo po wygaśnięciu pierwotnego bodźca je wywołującego, lub kiedy nieustannie analizujemy wydarzenia z przeszłości (najczęściej po to aby zrozumieć/zmienić swój obecny stan lub zabezpieczyć się przed trudnościami w przyszłości), często wówczas po prostu “przeżuwamy” treści myślowe w kółko, powodując wyraźny i długotrwały spadek samopoczucia, bez widocznego rezultatu pozytywnego – nazywa się to ruminacją. Kolejną trudnością związaną z emocjami jest zbyt silne, nieadekwatne reagowanie emocjonalne na zaistniałą sytuację, powodowane najczęściej pewnymi zniekształceniami poznawczymi w procesach myślowych
To samo wydarzenie jednego może przecież śmieszyć, a u drugiego wywoływać złość czy starach…
Dzieje się tak ponieważ same wydarzenia są w swej naturze neutralne, to my interpretując je, nadając im znaczenie, sprawiamy, że nasze reakcje emocjonalne wyglądają tak a nie inaczej. Prosty przykład: neutralna sytuacja – utrata pracy, pierwsza interpretacja – zawaliłem, jestem do niczego, nic mi się nie udaje – reakcja emocjonalna: smutek, złość, druga interpretacja – nareszcie jestem wolny, mam czas na inne projekty – reakcja emocjonalna: poczucie ulgi, radość, ekscytacja.
Konkretne wydarzenie każde z nas przeżywa inaczej, jakby po swojemu. I to właśnie emocje niekiedy utrudniają nam normalną komunikację, zrozumienie?
Każdy z nas przeżywa dane wydarzenie inaczej właśnie ze względu na to, że inaczej je interpretuje, inne ma ono dla niego znaczenie, poza tym każdy z nas ma unikalny wzorzec reakcji emocjonalnych na poziomie fizjologicznym, jednemu bardziej reaguje układ oddechowy czy mięśnie, innej osobie układ trawienny.
Niedawno widziałam na fb obrazek, a pod nim napis: “żyjemy na facebooku, śpimy z telefonami, kochamy się na niby – rozstajemy na zawsze”… Czyli mimo zdarzenie z przeszłości, które jakiś ślad w nas zostawiło – uważamy, że najlepszym rozwiązaniem jest obrażanie się, a może nawet – apropo facebooka – usunięcie ze swoich znajomych? Jakby miało to “załatwić” sprawę…
Niestety albo “stety” naszych wspomnień nie możemy wyrzucić po prostu z głowy a zazwyczaj im bardziej próbujemy, tym bardziej dane wspomnienia wracają.
Mówić o swoich emocjach i odczuciach, czy zostawić to dla siebie?
Mówić o swoich emocjach jest dobrze i zdrowo ale należy robić to rozsądnie i w sposób bezpieczny, wtedy gdy naprawdę czujemy, że chcemy i możemy się podzielić i czujemy, że zostaniemy wysłuchani. Poza tym warto zachować umiar i wyczucie i nie zalewać naszych znajomych swoimi problemami, wtedy gdy oni sami nie maja na to przestrzeni.
Wydaje się, że chcemy mieć tylko pozytywne emocje. Dlaczego więc czasem powracamy do wydarzenia z negatywnymi emocjami?
Powracanie myślami do negatywnych wydarzeń jest procesem wykształconym ewolucyjnie, ma on pomagać nam zabezpieczyć się przed podobnymi trudnościami w przyszłości.
Rodzi się pytanie czy w ogóle warto wracać do wspomnień?
Nie mamy specjalnego wyboru, wspomnienia same przychodzą i odchodzą, mając jednak umiejętność decentracji od swojego myślenia, zdolność do zdystansowania się do niego, możemy nie popadać w ruminacyjne ciągi prowadzące do pogorszenia nastroju.
*Filip Kołodziejczyk – psycholog, trener, psychoterapeuta
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,795,jak-mowic-o-emocjach.html
**********
„Abba, powiedz mi słowo” – Twarze Ojców Pustyni [cz.1]
- przez PSPO
- 30 października 2015
Mało jest w naszej kulturze ostrzejszych kontrastów niż ten, na który natrafiamy, porównując ikonografię św. Antoniego pustelnika z tekstami, które po nim pozostały. Z jednej strony mamy ogromne plansze pełne fantastycznych potworów, atakujących bezbronnego starca swoim okrucieństwem i ohydą; z drugiej spokój, który można by wręcz nazwać olimpijskim, gdyby nie to, że jest on przede wszystkim chrześcijański. Mogłoby się zdawać, że to są dwie zupełnie różne postacie, różne doświadczenia i drogi życiowe. A to jest ten sam święty. Częściowo kontrast ten tłumaczy niewątpliwie fakt, że nauki Antoniego przekazują nam to, co dla niego samego było w życiu i doświadczeniu najistotniejsze, malarze zaś wyławiali raczej z jego żywota i z legend o nim szczegóły fantastyczne i sensacyjne, dobre na temat obrazu. Niemniej jednak ten żywot (i nawet te legendy) przekazuje nam na swój sposób prawdę: Antoni rzeczywiście zetknął się z szatanem, doświadczył na sobie jego działania w sposób szczególnie wyraźny i bolesny – i wyszedł z tego doświadczenia umocniony i uświęcony.
Szatan bardzo rzadko działa jawnie. Jest na to o wiele za mądry. W każdym jednak człowieku na mocy grzechu pierworodnego posiada swój przyczółek, w miarę upływu lat rosnący lub malejący, i stamtąd atakuje. Mówiąc technicznie, działa przez pokusę, przez zachętę do złego czynu; stara się oczywiście zamienić taki czyn w nałóg i w miarę możności rozlewać zło z danego człowieka także i na jego otoczenie. Poza ludźmi, których już w bardzo wysokim stopniu opanował, robi to wszystko jednak, posługując się kamuflażem, przedstawiając zło jako dobro i mącąc w głowach i sumieniach.
Jednym z możliwych sposobów zwalczania jego wpływu jest więc wyszukiwać jego szczególnie mocne przyczółki i tam z nim walczyć; inaczej mówiąc, szukać go w innych ludziach, szczególnie mu już poddanych. Tę metodę stosuje zawodowo każdy policjant, i jest ona niewątpliwie w społeczeństwie potrzebna. Czasami może być nawet rozpaczliwie potrzebna, kiedy trzeba podjąć walkę zbrojną, na przykład z hitlerowskim okupantem. Niemniej niesie ze sobą duże ryzyko. Po pierwsze, człowiek podejmujący walkę zbrojną, przeciwstawiający się sile siłą, stosuje z konieczności metodę nieprzyjaciela, przynajmniej w jakimś stopniu, w ramach kodeksu rycerskiego – oby… Ale bywa, że trudno utrzymać się w ramach tego kodeksu, a po skończonej wojnie bardzo trudno jest zrezygnować z dalszego stosowania siły. Po drugie, ryzykuje się utożsamienie stron aktualnej, ziemskiej wojny ze stronami wojny ponadczasowej, a zwłaszcza siebie samego z aniołem światłości; z czego oczywiście dla szatana płynie tylko zysk (fragment książki „Twarze Ojców Pustyni”, której autorką jest S. Małgorzata Borkowska OSB)
Dodaj komentarz