Myśl dnia
Albert Einstein
PIERWSZE CZYTANIE (Iz 55,10-11)
Skuteczność słowa Bożego
Czytanie z Księgi proroka Izajasza.
„Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb]’dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich: nie wraca do Mnie bezowocnie, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 34,4-5.6-7.16-17.18-19)
Refren: Bóg sprawiedliwych uwolnił z ucisków.
Wysławiajcie ze mną Pana, *
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał *
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.
Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, *
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto wołał biedak i Pan go usłyszał, *
i uwolnił od wszelkiego ucisku.
Oczy Pana zwrócone na sprawiedliwych, *
uszy Jego otwarte na ich wołanie.
Pan zwraca swe oblicze przeciw zło czyniącym, *
By pamięć o nich wymazać z ziemi
Pan słyszy wołających o pomoc *
i ratuje ich od wszelkiej udręki.
Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, *
ocala upadłych na duchu.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,4b)
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
Nie samym chlebem żyje człowiek,
lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
EWANGELIA (Mt 6,7-15)
Jezus uczy, jak się modlić
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
„Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”.
KOMENTARZ
Nie o słowa i gesty tu chodzi
Pokusa wielomówstwa na modlitwie to zagrożenie nie tylko dla nas, ludzi współczesnych. Już Jezus ostrzegał przed nią swoich uczniów. Dlaczego tak trudno nam uwierzyć, że nie poprzez ilość wypowiadanych słów będziemy przez Boga wysłuchani, ale poprzez relację, w jaką z Nim wejdziemy? Syn Boży zachęca uczniów, aby do Boga zwracali się jak do Ojca. Relacja ojca do dziecka i dziecka do ojca, gdy jest właściwie rozumiana i przeżywana, jest jedną z podstawowych i najpiękniejszych, jakie możemy doświadczyć w naszym życiu. Bóg pragnie, abyśmy traktowali Go z miłością i chce nam swoją miłością odpowiedzieć. Nie koncentrujmy się zatem na ilości słów i gestów, ale budujmy z Bogiem relację opartą na miłości.
Jezu, Ty pragniesz, abyśmy nazywali Boga naszym Ojcem. Dla wielu z nas bywa to trudne. Uzdrów nasze serca, abyśmy pokonali w sobie to, co nam nie pozwala tak na Boga patrzeć.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
No Greater Love
Aby modlitwa była skuteczna, powinna wychodzić z serca i móc dotknąć serca Bożego. Zobacz, jak Jezus nauczył apostołów modlitwy. Za każdym razem, kiedy modlisz się modlitwą „Ojcze nasz” wierzę, że Bóg spogląda na swoje dłonie, gdzie nas wyrył: „Oto wyryłem cię na obu dłoniach” (Iz 49,16). Kontempluje swoje dłonie i widzi tam nas, wtulonych. Jakim cudem jest czułość Boga!
Módlmy się, recytujmy „Ojcze nasz”. Żyjmy tą modlitwą, a staniemy się świętymi. Wszystko w niej jest: Bóg, ja sam, bliźni. Jeśli przebaczam, to mogę stać się święty, mogę się modlić. Wszystko pochodzi z pokornego serca. Z takim sercem będziemy potrafili kochać Boga, siebie samych i bliźniego (Mt 22,37nn). To nie jest skomplikowana modlitwa, a jednak my tak bardzo komplikujemy nasze życie i obciążamy je. Liczy się tylko jedno: być pokornym i modlić się. Im więcej się modlicie, tym lepsza staje się wasza modlitwa.
Dziecko nie ma problemów z wyrażaniem swojej prostodusznej inteligencji w prostych, lecz wymownych słowych. Czy Jezus nie dał do zrozumienia Nikodemowi, że trzeba stać się jak małe dziecko? (J 3,3) Jeśli modlimy się według Ewangelii, pozwalamy Chrystusowi wzrastać w nas. Módl się zatem z miłością, na sposób dzieci, z żarliwym pragnieniem kochania i uczynienia kochanym tego, który nim nie jest.
***********
Kilka słów o Słowie 24 II 2015
90 sekund z Ewangelią – Mt 6, 7-15
Rozważanie do dzisiejszej Ewangelii przygotował o. Waldemar P. Los SJ, jezuita, dyrektor projektu MAGIS 2016 www.magis2016.org.
*********
#Ewangelia: Fundament każdej modlitwy
Mieczysław Łusiak SJ
Wy zatem tak się módlcie:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie:
święć się imię Twoje,
przyjdź królestwo Twoje,
bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj;
i odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom;
i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie,
ale nas zbaw ode złego.
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”. (Mt 6, 7-15)
Rozważanie do Ewangelii
Połowa próśb zawartych w modlitwie “Ojcze nasz” mówi o pragnieniu, by wszystko na tym świecie było poddane Bogu. To oznacza, że kiedy się modlimy, to powinniśmy przede wszystkim tego właśnie pragnąć. A jak jest w rzeczywistości? Czy zawsze przystępujemy do modlitwy po to, aby poddać się Bogu? Często pewnie raczej po to, by Boga poddać sobie, bo prosimy tylko o to, aby nam w czymś pomógł. Bóg chętnie pomaga, ale gdyby zawsze tylko pomagał, to byłby nam poddany i zrezygnowałby ze swojej roli Stwórcy i Pana tego świata.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2348,ewangelia-fundament-kazdej-modlitwy.html
*******
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 6, 7-15
Mariusz Han SJ
Módlmy się każdego dnia…
Modlitwa
Jezus powiedział do swoich uczniów: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.
Opowiadanie pt. “Potrzeba uczy modlitwy”
“Potrzeba uczy modlitwy” – nie oznacza, że Bóg dopiero wtedy musi się pojawić, kiedy już sami chwytając się za włosy nie możemy wyciągnąć się z bagna. Czy modlitwa nie jest wtedy płaszczykiem, którym osłaniamy nasze słabości, naszą bezsilność?
Znamy te oskarżenia, słyszeliśmy je już często, może nawet sami je wypowiadaliśmy: modlitwa jako projekcja ukrytych tęsknot i nieosiągalnych życzeń. Modlitwa jako łudzenie samych siebie dla tych, którzy nie umieją sobie poradzić. Modlitwa jako ucieczka dla własnego lenistwa.
Właśnie ten ostatni zarzut wyraził bardzo wyraźnie w literackiej formie niemiecki dramaturg Bertolt Brecht (1898-1956) w swojej sztuce “Matka Courage i jej dzieci”.
Jedna z ostatnich scen pokazuje, jak podczas trzydziestoletniej wojny wojska cesarskie posuwają się nocą w kierunku ewangelickiego miasta Halle. Strażnika pozbawiają życia.
Mieszkająca na przedmieściu rodzina wieśniacza, u której spędza noc Matka Courage ze swoją niemą córką Katarzyną, uznaje, że nic innego jej nie pozostaje jak modlić się, aby ocalić miasto od zagłady.
“Módl się biedne stworzenie, módl się!” – mówi wieśniaczka do Katarzyny. “Nie możemy nic poradzić przeciw tej krwawej rzezi. Mówić wprawdzie nie umiesz, ale modlić się przecież możesz. On cię usłyszy, chociaż cię nikt nie słyszy.” Katarzyna jednak, nie zauważona przez nikogo, wchodzi na dach domu, rozpaczliwie bije _ w bęben i w ten sposób budzi uśpione miasto. Miasto jest uratowane. Katarzynę zabijają żołnierze.
Ten literacki tekst jest krytyką fałszywego pojmowania Boga i modlitwy, co kończy się zrzuceniem na Boga własnej odpowiedzialności i propozycją, jak On powinien urzeczywistniać nasze dobre pomysły.
Refleksja
Modlitwa nie jest potrzebna Bogu, ale przede wszystkim nam. Im bardziej jest systematyczna, tym bardziej pomaga w codziennym odkrywaniu Boga w naszym życiu. Modlitwa to chwila samotności, ale też i doświadczenia obecności Kogoś. Sam Bóg daje nam się w ciszy wypełnionej swoim głosem…
Jezus sam odchodził na pustynne “miejsca ciszy”, aby tam spotkać się z Ojcem, który w tym spotkaniu dawał mu siły, aby przemienić to ludzkie myślenie, na Boże, które jest nieprzeniknioną tajemnicą. Jezus wie, że bez tego spotkania nie można być człowiekiem przepełnionym Bożą miłością…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego potrzebna jest nam modlitwa?
2. Do czego potrzebna jest nam samotność?
3. Jak poznać człowieka przepełnionego Bożą obecnością?
I tak na koniec…
“Niech nasza droga będzie wspólna. Niech nasza modlitwa będzie pokorna. Niech nasza miłość będzie potężna. Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać” (Jan Paweł II)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,173,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-6-7-15.html
*******
Komentarz liturgiczny
Jezus uczy jak się modlić
(Mt 6, 7-15)
Asja Kozak
Refleksja katolika
Któż postawi straż na moich ustach i położy na wargach pieczęć przemyślną, abym nie upadł przez nie, aby nie zgubił mnie mój język?
Syr 23,25
***
KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
Rozdział X, O TYM, ŻE NIE NALEŻY OPUSZCZAĆ KOMUNII ŚWIĘTEJ Z BŁAHEGO POWODU
5. Jakże małą jest miłość, jak słaba wiara tych, co tak łatwo odsuwają Komunię świętą. A jak szczęśliwy i bliski Bogu, kto tak żyje i tak strzeże czystości sumienia, że codziennie gotów byłby do przyjęcia Komunii, codziennie by jej pragnął, gdyby to było możliwe i gdyby to nie zwróciło na niego uwagi!
Jeśliby ktoś wstrzymywał się od Komunii przez pokorę albo z uzasadnionej przyczyny, byłoby to uszanowanie godne pochwały. Ale jeśli tylko wkradnie się do serca zobojętnienie, trzeba siebie pobudzać i robić, co można, a Pan spotęguje twoje pragnienie ze względu na dobrą wolę, bo na nią patrzy przede wszystkim.
6. Gdy zaś zachodzi istotna przeszkoda, trzeba mieć dobrą wolę i gorącą tęsknotę do Komunii, a wtedy nie będzie nam odmówiony owoc Sakramentu. Każdy bowiem prawdziwie pobożny człowiek może codziennie i co godzina bez przeszkód przystępować do duchowej uzdrawiającej Komunii z Chrystusem. Natomiast w dni określone i w oznaczonym czasie powinien z głęboką czcią przyjmować w Sakramencie Ciało Zbawiciela, a więcej wówczas dbać o cześć i chwałę Bożą niż o swoje zadowolenie.
Bo ilekroć człowiek jednoczy się mistycznie z Chrystusem i doznaje niewidzialnego pokrzepienia, tylekroć pobożnie rozważa tajemnicę wcielenia Chrystusa i Jego męki i rozpłomienia się miłością ku Niemu.
7. Kto przygotowuje się tylko wtedy, gdy nadchodzi jakieś święto albo kiedy dyktuje zwyczaj, zawsze będzie niegotowy. Błogosławiony, kto ofiarowuje się Panu na ofiarę na ofiarę całopalną zawsze, ilekroć odprawia nabożeństwo lub przyjmuje Komunię.
W odprawianiu Mszy świętej nie bądź zbyt powolny ani też nie śpiesz się zanadto, ale zachowaj miarę ogólnego zwyczaju otoczenia, w którym żyjesz. Nie powinieneś przysparzać ludziom znużenia i nudy, ale pilnować wspólnego sposobu ustanowionego przez starszych, i raczej staraj się służyć z pożytkiem drugim niż ulegać własnej pobożności i swoim osobistym uczuciom.
Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’
***
ATOM
“Świat widzialny jest atom!” Prawda, astronomie,
Za cóż ty chcesz żyć cały tylko w tym atomie?…
Adam Mickiewicz
***
Nigdy nie dyskutuj z policjantami i zwracaj się do nich z szacunkiem.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’
Refleksja maryjna
Wizerunki Maryi Dziewicy
Wizerunki Maryi Dziewicy mają zaszczytne miejsce w świątyniach i domach. Maryja bywa na nich przedstawiana jako tron Boży, niosący Pana i podający Go ludziom (Theotókos) lub jako droga, która wiedzie do Chrystusa i ukazuje Go (Odigitria), lub jako modląca się Orędowniczka i znak obecności Bożej na drodze wiernych aż do dnia Pańskiego (Deisis), lub jako Opiekunka okrywająca ludy swym płaszczem (Pokrov), lub to jako miłosierna i najczulsza Dziewica (Eleousa). Zwykle bywa przedstawiana wraz z Synem – Dzieciątkiem Jezus na ramionach: właśnie to odniesienie do Syna wysławia Matkę. Czasem obejmuje Go z czułością (Glykofilousa), kiedy indziej hieratyczna zdaje się być pogrążona w kontemplacji Tego, który jest Panem dziejów (por. Ap 5, 9-14).
Jeszcze dziś są czczone pod różnymi tytułami obrazy na terenie Ukrainy, Białorusi i Rosji. Świadczą one o wierze i duchu modlitwy tego ludu, który pamięta o obecności i opiece Matki Bożej. Najświętsza Panna jaśnieje na tych obrazach jako zwierciadło Bożego piękna, mieszkanie odwiecznej Mądrości, osoba modląca się, wzór kontemplacji, ikona chwały. Ta, która od zarania swego życia ziemskiego, mając wiedzę duchową niedostępną dla ludzkiego umysłu, przez wiarę osiągnęła najwyższy stopień poznania.
RM 33
teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2000
www.salwator.com
http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
Patron Dnia
św. Etelbert
król Kentu
Św. Etelbert był potomkiem Hengista, legendarnego założyciela pokolenia Jutów z Kentu. Został królem w roku 560 i rozszerzył swoje panowanie na całą Brytanię. Ożenił się z chrześcijańską księżniczką Bertą, córką merowińskiego króla Chariberta. Wtedy to po raz pierwszy wprowadzono w Anglii chrześcijaństwo. Kiedy św. Augustyn z Centerbury przybył na misję do Brytanii w roku 597 – został życzliwie przyjęty przez Etelberta, który pobudzony przykładem małżonki i świętego misjonarza nawrócił się i został ochrzczony w Zielone Święta. W następnych latach popierał krzewienie chrześcijaństwa w swoim królestwie, nieustannie troszcząc się o dobro swojego ludu. Za jego rządów powstał kodeks praw, który przez długie wieki cieszył się uznaniem w Brytanii. Św. Etelbert zniósł kult bożków, a ich świątynie zamienił na kościoły lub zamknął. Przyczynił się również do nawrócenia Seberta, władcy plemion saksońskich i Redwala, władcy Anglów. Umarł w roku 616 po przeszło półwiecznym panowaniu.
Etelbert I rozpoczął panowanie w Anglii jako ośmioletnie dziecko po śmierci ojca (560). W rządach wyręczała go początkowo przyboczna rada królewska. Długoletnie, bo trwające 50 lat przez rządy Etelberta, były dla Anglii wprost opatrznościowe. Nie tylko bowiem roztropnie rządził własnym małym królestwem, ale przyczynił się do zjednoczenia prawie wszystkich królestw Anglii, dotąd ze sobą skłóconych i będących w stanie nieustannej wojny. Udało mu się utworzyć coś w rodzaju konfederacji, unii królów angielskich.
Był poganinem przez pierwszych 36 lat życia. Około 588 udał się do Paryża, gdzie za małżonkę pojął Bertę – córkę króla Merowingów frankońskich, Chariberta. Postawiono wszak warunek, że Etelbert zostawi całkowitą swobodę Bercie i jej kapelanowi, Letardowi, biskupowi z Senlis. Pobożna królowa tak wpłynęła na męża, że zgodził się nawiązać kontakt z Rzymem. Co więcej, nakłonił papieża św. Grzegorza I Wielkiego, aby ten przysłał misjonarzy do jego królestwa w Anglii. Na czele wyprawy stanął św. Augustyn z Canterbury. Przywiódł on ze sobą 40 mnichów-kapłanów benedyktyńskich. Przybyli oni do Kentu w samą Wielkanoc 597 roku. Król wyszedł św. Augustynowi i jego misjonarzom na spotkanie i zezwolił im swobodnie głosić nową wiarę. Sam też po kilku latach przyjął chrzest. Zachował się list św. Grzegorza do Etelberta i jego małżonki, w którym papież czyni wyrzut, że król tak późno zdecydował się na przyjęcie wiary. Etelbert jednak wolał tak ważny krok uczynić po poważnym namyśle i dokładnym zapoznaniu się z całokształtem wiary i moralności chrześcijańskiej. Był zresztą pierwszym władcą Anglii, który się na to zdobył. Z czasem i inni królowie poszli w jego ślady. Wśród nich niedługo wprowadził do siebie katolickich misjonarzy siostrzeniec Etelberta, Sebert, król Sussexu, który też przyjął chrzest. Córka Etelberta, św. Etelburda, wydana za króla Northumbrii (środkowowschodnia część Anglii), pozyskała go również dla Kościoła katolickiego. Etelbert ze wszystkich sił dopomagał misjonarzom w szerzeniu wiary. Dzięki jego pomocy i hojności wystawiono świątynie, zamienione niebawem na katedry: w Canterbury, Londynie i Rochester. Kiedy zaś utworzona została metropolia w Canterbury, przydzielono do niej biskupstwa w Rochester, w Londynie i w innych miastach, które król szczodrze uposażył. Etelbert nie tylko poszerzył granice swojego królestwa i zabezpieczył je od napaści wrogów, ale wyróżniał się jako doskonały administrator i prawodawca. Do naszych czasów zachował się szczęśliwie zbiór praw, które wydał. Zdradzają one pokrewieństwo z prawem salickim, skodyfikowanym przez króla Francji, Chlodwika. Świadczy to o żywym kontakcie, jaki wówczas panował między Galią a Anglią. Po około 64 latach życia i 56 latach rządów Etelbert zmarł 24 lutego 616 roku. Jego śmiertelne szczątki złożono w kościele świętych Piotra i Pawła w Canterbury przy jego małżonce, Bercie. |
|
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-24b.php3 |
Św. Etelbert z Kentu
.
Święty król i wyznawca (ok. 552 – 616).
Znany również pod imieniem: Ethelbert, Aibert, Edilbertus, Ethelber, Aedilberct, Aethelbert.
Był synem Eormenryka i prawnukiem legendarnego Hengista – pierwszego króla Kentu. Osiadł na tronie w roku 560. Około roku 588 wziął ślub z pobożną i bogobojną księżniczką Bertą, wnuczką Klodwiga i św. Klotyldy, a córką władcy Paryża – Childeberta. Dzięki związaniu się z Merowingami wzmocnił swoją polityczną pozycję i stał się jednym z najważniejszych władców Brytanii. Childebert postawił dwa warunki, pod jakimi oddał rękę córki Etelbertowi, mianowicie razem z Bertą miał przybyć do Kentu jej kapelan święty biskup Liudhard z Senlis, a Etelbert zobowiązał się, że nie będzie przeszkadzał w praktykowaniu wiary katolickiej. Król spełnił warunki i oddał biskupowi kościół p.w. św. Marcina, zbudowany jeszcze za czasów rzymskich.
Święty papież Grzegorz Wielki postanowił wysłać misjonarzy do pogańskich Anglów i wiosną 597 roku św. Augustyn wraz ze św. Wawrzyńcem i innymi dotarł do wybrzeży Kentu. Etelbert przyjął ich bardzo życzliwie, podarował im kilka kościołów i pozwolił na wznoszenie nowych.
W 598 roku papież pisał z radością do patriarchy aleksandryjskiego Eulogiusza o powodzeniu misji św. Augustyna, zdając mu relację o przyjęciu chrztu przez ponad 10.000 pogan, a żarliwość , pobożność i zapał w nawracaniu Berty przyrównał do cnót św. Heleny.
Sam Etelbert przyjął chrzest w Zielone Świątki 601 roku z rąk św. Augustyna, a papież napisał do niego list, radując się tym ważnym wydarzeniem. Król Kentu przez ostatnie dwadzieścia lat swojego życia pragnął najbardziej doskonałej jedności z Chrystusem, poświęcając temu pragnieniu wiele modlitw, postów i umartwień. Obdarzył swoich poddanych wolnością religijną, ponieważ wierzył, że gdy tylko poznają naukę Chrystusa sami zapragną głębokiego nawrócenia.
Ufundował wiele kościołów i klasztorów, między innymi klasztor pod wezwaniem św. Piotra i św. Pawła oraz katedrę św. Andrzeja w Rochester. Doprowadził do nawrócenia swojego siostrzeńca Seberta (Saberta) z Essexu i Redwalda ze wschodniej Anglii.
Zmarł 24 lutego 616 roku, został pochowany obok Berty (zm. 613) w kaplicy bocznej kościoła p.w. św. Marcina, później został przeniesiony w okolice głównego ołtarza.
Ikonografia:
Przedstawiany w stroju królewskim, czasami z katedrą. Jego atrybutami są: korona, księga.
Zmarł mając zaledwie 30 lat, 24 lutego 1510 r. w Mantui. Jego grób wkrótce stał się celem wielu pielgrzymek. Przez wieki czczono go jako błogosławionego, ale nie przeprowadzono formalnych starań o beatyfikację. Te podjął m.in. Józef Sarto jako biskup Mantui. On też, już jako papież Pius X, zatwierdził kult Marka Marconiego w 1906 r.
Maciej
Jest to jedno z bardziej popularnych imion męskich w Polsce od czasów średniowiecznych. Poświadczone jest od r. 1293 w postaciach: Maciej, Maciek, Matyjasz, Matysz, Maciejaszek, Maciejek, Maciejko, Maćko, Maćk, Matwiej, Macisz, Maciasz, Macioszka, Matusz. Bywa też identyfikowane z Mateuszem (zwłaszcza w formach skróconych). Szczególnie często pojawia się to imię w literaturze rybałtowskiej i pastorałkach. W Polsce z imieniem tym łączy się przysłowie: -święty Maciej zimę traci albo ją bogaci-. Od imienia Maciej pochodzą nazwiska: Maćko, Maćkowiak, Maciejewicz, Mackiewicz, Maciejowski, Maciejewski, Maćkowski, Maciesza, Mach, Machnik, Machowski, Matyasz, Maciejasz, Matyanek, Matyaszek, Matysek, Matejko, a także nazwa miejscowa Maciejowice.
Odpowiedniki obcojęz.: łac. Matthias, ang., fr., niem. Matthias, ros. Matejasz, Matjusz, wł. Mattia.
Święci, którzy nosili to imię, nie są liczni. W wykazach spotykamy zaledwie pięć postaci. Trzy z nich to męczennicy czasów nowszych, o których mówiliśmy już (zob. Karol Lwanga i tow.) lub kilka słów powiemy jeszcze w omówieniach zbiorowych. Tu pozostają do omówienia dwie postacie.
Maciej, apostoł. Po raz pierwszy i ostatni pojawia się w Dziejach Apostolskich (1, 15-26) w chwili, gdy apostołowie, zebrani po wniebowstąpieniu Pańskim w wieczerniku, postanawiają dopełnić liczbę Dwunastu i na miejsce samobójcy Judasza obrać kogoś, kto od początku był z Panem i kto dzięki temu mógłby stać się świadkiem zmartwychwstania. Kandydatów było dwóch: Józef Barsabas, zwany także Justus, oraz Maciej. Los padł na tego ostatniego – stało się to przysłowiem – a tak wszedł on do grona apostołów. Nie wiemy, gdzie pracował, gdzie i w jaki sposób umarł. Euzebiusz pisze, że Maciej był jednym z siedemdziesięciu uczniów Zbawiciela (por. Łk 10, 1) i wspomina o przypisywanym mu apokryfie. Wolno ponadto przypuszczać za Klemensem Aleksandryjskim, że Maciej zmarł śmiercią naturalną. Natomiast wiadomości pochodzące z takich źródeł, jak Ewangelia Macieja (apostołowanie w Etiopii, ocalenie z rąk ludożerców przez św. Andrzeja, śmierć podobna do śmierci Jakuba, brata Pańskiego itd.) – na wiarę nie zasługują. I podobnie jak o apostolskiej działalności i rodzaju śmierci trudno cokolwiek pewnego powiedzieć, tak również nie sposób odkryć linii wytyczającej dzieje średniowiecznego kultu apostoła. Powiedzmy tu krótko, że posiadaniem grobu Macieja szczyciły się kościoły Rzymu (Matki Boskiej Większej), Padwy i Trewiru. Ten ostatni był chyba ośrodkiem najbardziej intensywnego kultu; w Nadrenii wkroczył on w dziedzinę folkloru. Rozmaite były w końcu terminy, w których czczono pamięć Macieja: 4 marca (Koptowie), 9 sierpnia (Grecy i Syryjczycy), 24 lub 25 lutego (Zachód). Ten ostatni termin ustalił się dopiero w w. XI. Ponieważ często koliduje on z wymogami liturgii wielkopostnej, w ostatnim kalendarzu rzymskim wspomnienie Macieja przeniesiono na dzień 14 maja.
Maciej, biskup Jerozolimy. Euzebiusz w swej Historii kościelnej (IV, 5, 3) wylicza piętnaście sukcesji biskupich na stolicy jerozolimskiej: -Byli to podobno wszyscy rodowici Żydzi… Cały zresztą Kościół jerozolimski składał się wówczas (aż do zburzenia miasta) z Żydów wierzących-. Na ósmym miejscu tej listy widnieje właśnie Maciej, ale historyk nic nam ponadto nie mówi. Na Wschodzie go nie czczono. Dopiero Adon wpisał go do swego łacińskiego martyrologium pod dniem 30 stycznia. Baroniusz poszedł za Adonem, ale usiłując dokładniej określić czas, w którym Maciej zmarł, dodał, że stało się to za panowania Hadriana.
O święty Macieju, udziel nam światła i rady w wątpliwościach, siły i męstwa w pokusach i przeciwnościach. Kieruj naszymi krokami, zapalaj nas do miłości Boga i bliźniego.
Racz u Boga wyjednać nam łaski, abyśmy za Twym przykładem wiernie mu służyli na wieki wieków.
oraz:
bł. Awartana, mnicha (+ 1380); św. Jana “Żniwiarza”, mnicha (+ 1130); bł. Józefy Naval Girbes (+ 1893); świętych męczenników Montana, Lucjusza, Juliana, Wiktoryka i Flawiana (+ ok. 255); św. Pretekstata, biskupa i męczennika (+ 586); św. Sergiusza z Cezarei, męczennika (+ ok. 304)
Dzień powszedni
Mt 6, 7-15 ściągnij plik MP3
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 6, 7-15
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego. Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień».
Jedną z najważniejszych lekcji, jaką udziela uczniom Chrystus, jest lekcja modlitwy. Rozpoczyna On ją od krytyki pewnej postawy, którą nazywa „gadulstwem pogan”. Przypomnij sobie proroków Baala, przeciwko którym wystąpił Eliasz, jak długimi godzinami wołali do swojego bóstwa, wprowadzali się w trans, nacinali swoje ciała… i nic. Puste serce i lęk, że bóstwo nie spełni ich prośby, powodują mnożenie zewnętrznych form, które jednak nie przynoszą żadnego skutku. Jak wygląda twoja modlitwa?
W modlitwie liczy się postawa serca. Jego zaangażowanie i ufność, że słowa, które wypowiadam, są skierowane do konkretnej, bliskiej, obecnej przy mnie osoby. Zobacz, jak modlił się Jezus. To również były nieraz długie godziny. Pomyśl, co było wyjątkowego w Jego modlitewnej postawie.?
Wsłuchując się ponownie w dzisiejsze słowo, stań obok Jezusa, zobacz siebie w tej scenie i złącz swoje serce z Jego słowami modlitwy. Razem módlcie się: Ojcze nasz…
******
Adam Szustak OP: Bardzo wielu z nas ma takie doświadczenie, że w końcu wydarzało się tak wiele krzywd w moim życiu, wiele razy nas skrzywdzono i zadawałeś sobie pytanie, dlaczego Bóg mnie nie strzegł, dlaczego to się musiało wydarzyć…
Trzeci odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP. Po więcej zapraszamy na: www.langustanapalmie.pl.
*******
Namrqcenie, odc. 7: Góry
Leszek Łuczkanin OFMConv
Jeżeli popatrzymy na życie Pana Jezusa, to zobaczymy, że On umiłował góry w sposób szczególny…
Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.
Witajcie!
Rozpoczynamy Rekolekcje. Dziś usłyszmy o “innym czasie”, posłuchamy o trudzie, o wyjątkowości Wielkiego Postu. Czy przygotowaliśmy się do niego? Co, jeśli nie? Czy przystanąłeś, czy zapytałeś o sens miłości? Zapraszamy, przeżyj z nami ten czas rekolekcyjny, czas niezwykły, czas oczekiwania. Specjalnie dla osób niesłyszących rekolekcje będą przekazywane także w języku migowym.
Zanim obejrzysz, poinformuj chociaż jedną osobę o tych rekolekcjach! Zaproś swoich znajomych!
Zostaw swój e-mail, a powiadomimy Cię o kolejnych odcinkach.
http://profeto.pl/360-sekund,8919.html
Internetowe Rekolekcje Wielkopostne 2015, ks. Andrzej Gołębiowski SDB (zapowiedź)
Zachęcamy do poinformowania innych o rekolekcjach Umrzeć z Miłości. Niech to będzie szansa dla każdego…
Z Bogiem +
Zespół profeto.pl
Zapraszamy też na nasz profil na Facebooku
Zwolnij szaleńcze!
Jacek Siepsiak SJ
Bywamy zagonieni życiem. Odbieramy jego tempo jak jakieś szaleństwo. Wyścig szczurów. Podgryzanie konkurencji. Nawał obowiązków. Zaległe terminy. Pogoń za rozrywką…
Co nam wtedy wypada robić? A może właśnie wtedy zrobić coś, co nie wypada? Coś “szalonego”, innego, na przekór? Może zwolnić, zatoczyć się, pozwolić sobie na “potok” szczerych aż do bólu słów? Mieć po prostu gdzieś konwenanse i ludzkie oczekiwania? Może od tego jest czas wielkopostny?
Pozwólmy sobie na trochę szaleństwa! Jak Dawid.
“Dawid (…) zaczął udawać wobec nich szalonego, dokonywać wśród nich nierozumnych czynności: tłukł rękami w skrzydła bramy i pozwalał ślinie spływać na brodę” (1 Sm 21,13-14).
Jak to się stało, że Dawid sprawiał wrażenie człowieka niespełna rozumu? Ścigał go Saul oszalały z zazdrości o powodzenie i sławę Dawida, bojąc się go jako tego, który przejmie po nim tron. Dawid podczas swojej ucieczki, ponieważ nie miał żadnej broni, bierze od kapłana Achimeleka złożony w sanktuarium w Nob miecz Goliata, Filistyna, którego wcześniej zabił podczas sławnego pojedynku.
Szalony krok
I tu zaczyna się historia nas interesująca (por. 1 Sm 21,11 – 22,1). Mianowicie Dawid zrobił coś naprawdę szalonego: udał się sam z tym mieczem do króla filistyńskiego. Poszedł do śmiertelnego wroga, który tylko marzył o zemście na nim. To przecież Dawid wielokrotnie poniżył go, zwyciężył jego wojska i pokonał zdawało się niezwyciężoną broń, jaką był Goliat. Teraz z mieczem Goliata przypominającym tamtą szczególną scenę, którą widzieli liczni Filistyni, przychodzi do ich królestwa. Nie wiemy, czy to była prowokacja, czy zwykły brak przezorności, czy jakaś inna szalona idea, w każdym razie słudzy króla Akisza oczywiście rozpoznali Dawida i donieśli o tym swemu władcy.
“Słudzy Akisza mówili: «Czy to nie Dawid, król ziemi? Czy to nie ten, któremu śpiewano wśród pląsów: Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy?»” (1 Sm 21,12). Ciekawe, że nazwali Dawida “królem ziemi”. Chyba wiedzieli, kto im naprawdę zagraża? Sytuacja stała się bardzo niebezpieczna dla uciekiniera. Można powiedzieć, że Dawid znalazł się w śmiertelnej pułapce, którą zresztą sam sobie zgotował. I co wtedy zrobił? Uciekł się do podstępu. Zaczął udawać kogoś niespełna rozumu.
Dawid przejął się tymi słowami, a że obawiał się bardzo Akisza, króla Gat, zaczął udawać wobec nich szalonego, dokonywać wśród nich nierozumnych czynności: “tłukł rękami w skrzydła bramy i pozwalał ślinie spływać na brodę” (1 Sm 21,13-14). Podstęp się powiódł. Król Akisz dał się nabrać i postąpił bardzo głupio, puszczając wolno największego wroga. “I rzekł Akisz do swych poddanych: «Widzicie człowieka szalonego. Po co sprowadziliście mi go tutaj? Czy brakuje mi szaleńców, że sprowadziliście jeszcze tego, by szalał przede mną? I ten ma wejść do mojego domu?»” (1 Sm 21,15).
Niegroźny szaleniec
Myślę, iż warto zauważyć, że Dawid ocalił siebie, ponieważ zdołał przekonać Akisza, że jest niegroźny. Przedtem był pogromcą Filistynów i do tego zjawiającym się z groźnym mieczem Goliata. Bali się go. Potem udając szalonego prowokatora i w ogóle człowieka chorego umysłowo, zrobił wrażenie kogoś niegroźnego. Nie trzeba było z nim walczyć i on nie musiał walczyć. Kto wie, czy nieraz szaleństwo nie jest formą zrezygnowania z walki. Ktoś jej ma dość, więc prezentuje się jako szaleniec, jako ktoś z trochę “innego świata”, tzn. niepodlegający regułom dotychczasowej walki.
Tekst biblijny mówi nam też, że Dawid bał się. Zaczął udawać szalonego ze strachu. Być może nie był to tylko wyrafinowany fortel, lecz nerwowa reakcja na bardzo silny stres. Czy to na froncie, czy w innych “nieludzkich” sytuacjach, bywa, że ludzie reagują syndromem przypominającym szaleństwo. Dawid nie tylko trafił do “jaskini lwa”, ale też samotnie uciekał. Nie każdy wytrzyma taki stres, zwłaszcza ktoś tak wrażliwy jak ten jeszcze młody chłopak.
Trzech szalonych
W tym wydarzeniu jakby spotyka się trzech szalonych królów. Jeden to Saul opętany zawiścią i rozdarty między wdzięcznością a strachem, reagujący wbrew swoim obietnicom danym własnemu synowi Jonatanowi. Drugi to Akisz pozwalający wbrew własnym interesom na ucieczkę wrogowi. A trzeci to potajemnie namaszczony na króla Dawid, o którym do końca nie wiemy, na ile udawał szalonego, a na ile puściły mu nerwy.
Widać tu różne oblicza szaleństwa. Jedno to owoc strachu przed utraceniem władzy. Szaleństwo płynące z miłości do syna, ale chorej miłości, która sprawia, że w trosce o jego karierę sprawia mu się ból, prześladując jego przyjaciela i łamiąc dane mu słowo. Czyż nie takie jest szaleństwo rodziców, którzy chcą decydować o tym, kto ma być miłością ich dziecka, żoną, mężem czy w ogóle przyjacielem?
Drugie oblicze szaleństwa to skrajna nieroztropność, to podejmowanie decyzji wyraźnie szkodliwej dla własnego ludu. Wypuszczając wolno Dawida, król filistyński kieruje się wstrętem do wariatów. Nie chce jeszcze jednego takiego u siebie w zamku. Gardzi też swoimi sługami, którzy postępowali rozsądnie. Uważa, że jest otoczony bandą wariatów. A w efekcie sam postępuje jak skrajnie nieodpowiedzialny władca.
I trzecie oblicze szaleństwa. Spowodowane strachem przed śmiercią. Być może też jest przejawem chęci wycofania się z walki, szukania spokoju. A może to jeszcze coś więcej, może to szukanie życia sensownego, a nie pełnego zniszczenia i zabijania, może to pogoń za ludzkim obliczem życia. Szaleństwo byłoby tu buntem, niezgodą na nieludzkie układy. Być może symbolicznie Dawid “pluł” na to wszystko, wtedy gdy pozwalał ślinie spływać na brodę. Może dość miał życia w ciągłym terrorze i chciał uciec w świat, gdzie nikt nikomu nie zagraża.
Szaleństwo Ewangelii
Wśród postaci zapowiadających Chrystusa Dawid jest jedną z najważniejszych. Niektórzy bibliści twierdzą, że również ta scena ukazuje nam pewien aspekt Mesjasza. Sądzę, iż nie należy się gorszyć tą sugestią. Bo przecież Pan Jezus głosił niejedną szaloną rzecz, np. Błogosławieństwa, w których twierdził, że szczęśliwi są ubodzy, płaczący, głodni, prześladowani itd. Paweł nazwał Jego śmierć szaleństwem krzyża. Po co Jezus prowokował? Po to, by wyrwać ludzi ze śmierci wiecznej. By ratując swoje życie za wszelką cenę, nie stracili go. To On przecież głosił: “Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8,35). “Szaleństwo” Jezusa, podobnie jak Dawida, wynikało z obawy przed śmiercią, ale nie śmiercią fizyczną. Chciał “obudzić” idących na zatracenie.
Czy Wielki Post to nie jest dobry czas na trochę szaleństwa? Wyluzuj! Zwolnij! W tym szalonym świecie musisz się jakoś odnaleźć.
We środę zapraszamy na kolejny odcinek rekolekcji “Żyj, nie biegnij”. Ks. Artur Stopka pisze o tym, jak skutecznie wykorzystać czas parafialnych rekolekcji wielkopostnych.
Nadrób zaległości w Wielkim Poście
Z okazji Wielkiego Postu wielu katolików robi postanowienia. Jedni rezygnują z jedzenia słodyczy, inni rzucają palenie lub postanawiają nie oglądać telewizji. Niektóre z tych postanowień padają już na drugi dzień, inne mają szansę przetrwać do Wigilii Paschalnej, a nawet dłużej.
Jeśli nie udało się komuś pozostać wiernym zaplanowanym wyrzeczeniom, to też ma z tego duchową korzyść. Nauczył się czegoś o pokorze. Ale skoro dalej trwa w swojej decyzji, to jeśli nie popadnie w pychę, wyjdzie to mu na dobre, umocni wolę i będzie o sobie myślał trochę lepiej niż myślał przed podjęciem wyzwania. Dałem radę! A jednak można! Niech będzie Bóg błogosławiony!
Wielki Post jest nie tylko okazją do pracy nad sobą, ale także czasem na nadrobienie zaległości względem drugiego człowieka. Może ktoś czeka od dawna na moją pomocną dłoń, na życzliwe słowo? Wszak to czego nie uczyniłem bliźniemu, nie uczyniłem samemu Jezusowi Chrystusowi. Czego więc nie uczyniłem w ostatnich miesiącach, a uczynić mogłem? Wobec ilu osób powinienem nadrobić zaległości? Komu nie podziękowałem, kogo nie przeprosiłem, dla kogo nie znalazłem czasu?
“Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” – mówi Jezus (Mt 25,45). Kto zatem jest tym najmniejszym? Głodni, nadzy, chorzy i przebywający w więzieniu – czytamy w Ewangelii. A moi najbliżsi, czy nie byli kiedyś głodni mojej uwagi i troski, mojej bliskości i życzliwości? Czy nie czuli się obnażeni, gdy im wypominałem ich wredne zachowanie? Czy nie chorowali na skutek mojej obojętności?
Wielki Post jest dla mnie okazją, bym zwrócił wielu osobom to, co jestem im dłużny, to co umknęło mi przez zabieganie i egocentryzm. Czy stać mnie będzie, by odłożyć wiele codziennych zajęć i znaleźć czas na wielkopostne porachunki? Może to mój ostatni czas przygotowań na zmartwychwstanie i ostatnia szansa, bym zobaczył rozpromienione oblicze Chrystusa w osobie, której od lat nie zauważam?
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1924,nadrob-zaleglosci-w-wielkim-poscie.html
*********
13 rad, jak dobrze przeżyć Wielki Post
Piotr Faber / Marek Wójtowicz SJ
Piotr Faber jest przykładem człowieka, który prosił Boga o wszystko, co było mu potrzebne dla jego duchowego rozwoju:
1. Trzeba pragnąć służyć Chrystusowi Panu.
2. Należy odznaczyć się w jakiejś szczególnej łasce, na przykład w pokorze, biorąc za wzór Maryję.
3. Powinniśmy naśladować aniołów; trzeba być pilnym i zdatnym w służbie.
4. Uczeń Jezusa powinien dbać o piękno swego wnętrza.
5. Powinniśmy prosić o łaskę pójścia za Panem Jezusem, tak jak słudzy idą za dworem.
6. Trzeba być uważnym słuchaczem słowa Bożego.
7. Powinniśmy być uprzejmi i roztropni, by nikogo nie urazić, nie zgorszyć czy przygnębić.
8. Uczeń Jezusa powinien być gotowy na męczeństwo.
9. Powinien zawsze czcić i chwalić swego Pana, zawsze dobrze o nim mówić.
10. Powinien stronić od rozrywek i zbędnych rozmów, by skupić się przede wszystkim na wypełnianiu woli Pana.
11. Uczeń Pana ma być czysty i uporządkowany, by podobać się jedynie Chrystusowi, swemu Oblubieńcowi.
12. Powinien być wiernym w przyjaźni z Jezusem.
13. Powinien być mężny w służbie, dzielnie oczekiwać w czasie strapienia i przeciwności na pociechę, która pochodzi od Boga.
Powyższe rady można traktować jako swego rodzaju idee życia duchowego oraz program ewangelizacji dla ucznia Jezusa w naszych czasach. Wskazania Fabera są bardzo praktyczne i dlatego przydatne dla każdego, kto gorliwie pragnie naśladować Jezusa i głosić Jego Ewangelię, zwłaszcza poprzez dawanie przykładu dobrego życia.
Marek Wójtowicz SJ – PIOTR FABER
To barwna opowieść o życiu św. Piotra Fabera (1506-1546), pierwszego kapłana w gronie paryskich przyjaciół św. Ignacego Loyoli, którzy dali początek Towarzystwu Jezusowemu.
Opisana w książce apostolska działalność Piotra Fabera jest imponująca. Przez szesnaście lat udzielał on rekolekcji ignacjańskich i głosił kazania we Włoszech, na terenie Niemiec, Hiszpanii i Portugalii. W posłudze głoszenia słowa Bożego towarzyszyli mu aniołowie i święci. W często cytowanym tu Dzienniku duchowym Piotr Faber opisał swoją przygodę z Bogiem. Przeżywał ją podczas modlitwy, opiekując się chorymi i pomagając ludziom w ich nawróceniu. Jak pisał, w trudnych dla Kościoła czasach chciał być “Chrystusową miotłą”, którą Pan posługuje się, by oczyścić swój Kościół z grzechów.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1734,13-rad-jak-dobrze-przezyc-wielki-post.html
*******
Jak przekonać kogoś, że warto się spowiadać?
ks. Grzegorz Strzelczyk
Ks. Grzegorz Strzelczyk mówił 20 lutego w Łodzi o pokucie. Wystąpienie poprzedził spektakl taneczny zespołu “Dance Busters” ilustrujący pokusę, potem była prelekcja głównego gościa, kilka pytań i odpowiedzi oraz droga krzyżowa z możliwością spowiedzi. Całość odbyła się w Zespole Szkół Salezjańskich w Łodzi przy ul. Wodnej w ramach cyklu “PKS Młodych”.
*******
Małżeńskie negocjacje
Lucia Pelamatti / slo
Sekret udanego małżeństwa leży także w zdolności do negocjowania i nieustannego renegocjowania ról i funkcji, w zależności od zmieniających się warunków rodzinnych.
Są tacy, co twierdzą, że w ciągu życia potrzebne jest wiele związków małżeńskich, zmieniających się wraz z wiekiem, sytuacją, w której się żyje i z wyłaniającymi się potrzebami.
W okresie narzeczeństwa lub w pierwszym okresie małżeństwa, kiedy jest się wolnym od poważniejszych obowiązków rodzinnych i bardzo zakochanym, istnieje gotowość pełnego oddania się drugiej osobie. Pojawia się wówczas potrzeba małżeństwa romantycznego, wypełnionego czułością i pieszczotami, w którym obie strony koncentrują na sobie nawzajem całą uwagę. Dysponuje się wtedy dużą ilością wolnego czasu, który można poświęcić sobie i drugiej osobie: całuskom i przytulankom nie ma końca!
Ale sytuacja zmienia się, gdy przychodzą na świat dzieci. Trzeba przejść do miłości ofiarnej: ciągle będąc zakochanym, trzeba stawić czoło nieznanym dotychczas rodzajom odpowiedzialności, uznać nowe priorytety.
Wymiana afektów wewnątrz związku, wciąż pożądana, musi ustąpić miejsca czułości i oddaniu w stosunku do dzieci. Staje się przed potrzebą małżeństwa odpowiedzialnego, opartego na miłości ofiarnej.
Potem płyną lata, dzieci rosną i ze względu na studia, pracę zawodową czy związek małżeński opuszczają rodzinę. Małżeństwo staje przed nowym wyzwaniem, określanym jako “puste gniazdo”: małżonkowie znowu są sami; w osnowę ich życia wplatają się wspomnienia i doświadczenia ze wspólnej przeszłości. I tu rodzi się potrzeba nowego małżeństwa, opartego na wzajemnym wspomaganiu.
Jeśli do tej pory wszystko układało się dobrze mimo nieuniknionych lepszych i gorszych momentów, to teraz obydwoje z oddaniem zajmują się sobą nawzajem, opierając wzajemną relację na czułości. Jeśli jednak z biegiem lat nagromadziły się napięcia i obopólne pretensje, teraz niemal nie mogą się nawzajem znieść. Czasami budowane są prawdziwe domowe barykady, aby nie widzieć drugiej osoby, aby móc jej unikać na tyle, na ile to tylko możliwe.
Jednakże jeśli w chwili, gdy nadchodzi czas na przejście z jednej fazy życia małżeńskiego do drugiej, zwłaszcza kiedy rodzą się dzieci, jedno z dwojga zamierza kontynuować poprzednie stadium, nie przyjmując do wiadomości nowej sytuacji i usztywnia swoją dotychczasową postawę, nie godząc się na żadne ustępstwa, wówczas skazuje drugie na przymusową służbę i na niesprawiedliwe przeładowanie obowiązkami.
Pomyślmy choćby o porannym wstawaniu małżeństwa bezdzietnego i porównajmy je z takim samym porankiem kilka lat później, gdy mają już dwójkę dzieci, które trzeba wyprawić do szkoły. Wszystko wtedy wygląda zupełnie inaczej! Jeśli w małżeństwie nie zabraknie dojrzałości i gotowości do współpracy, można wszystkiemu z łatwością podołać, jeśli jednak jedno z dwojga nie uznaje nowej sytuacji i ucieka przed trudnościami, naraża wszystko na niebezpieczeństwo…
Często niedojrzały małżonek próbuje uciekać nie tylko przed sytuacją, ale i od stołu dyskusji z samym sobą. Wyrabia w sobie wewnętrzne przekonanie, że cała wina leży po stronie drugiej osoby i żywi złudzenie, iż uciekając i poszukując nieodpowiedzialnych alternatyw, takich jak gromadzenie kolekcji nowych partnerów / partnerek, będzie mógł rozwiązać trudną sytuację.
Para żyjąca w zdrowej relacji, właśnie przez powtarzające się negocjacje i renegocjacje, uruchamia całą serię różnych wymiarów małżeństwa, zachowując tego samego partnera, podczas gdy para chora próbuje gromadzić przedziwne kolekcje…
Więcej w książce: BOLESNA MIŁOŚĆ – Lucia Pelamatti
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,361,malzenskie-negocjacje.html
*******
O ocenianiu. Nie daj się zaszufladkować!
Bernd Latour / slo
Co mogą nam “wyrządzić” komentarze innych na nasz temat? Po wnikliwym rozważeniu faktu, że ludzie oceniają się wzajem bardzo różnie, wiemy, że tak właśnie jest. Oczywiście wiedzieliśmy o tym już wcześniej. Ale dlaczego tak jest i przede wszystkim, co z tego wynika?
Przykład jeżozwierzy Schopenhauera przekonał nas co do tego, że nie sposób zapewnić sobie koniecznego do przeżycia ciepła bez narażenia się na kontakt z kolcami naszych pobratymców. Załóżmy, iż kolce niektórych jeżozwierzy zawierają pewien trujący płyn, który sprawia, że ukłute nimi zwierzę przez jakiś czas czuje się niedobrze. Czasem dłużej, innym razem niezbyt długo. Niektóre jeżozwierze w ogóle nie dostrzegają żadnej zmiany, u innych natomiast rany zaczynają ropieć i w ogóle się nie goją. A że te zwierzęta symbolizują nas, ludzi, również ich trujące kolce mają swoje odpowiedniki w naszym ludzkim świecie. Czym są te odpowiedniki, nietrudno odgadnąć.
To raniące komentarze naszego otoczenia, z którymi musimy się jakoś uporać każdego dnia. Oczywiście w naszym codziennym byciu razem-ze-sobą istnieje także dostatecznie dużo komentarzy pozytywnych, takich, które nas nie ranią, a nawet wręcz przeciwnie: budują nas i sprawiają, że czujemy się świetnie. Jednakże dla takich komentarzy w opowieści Schopenhauera nie ma miejsca. Ale pozostańmy jeszcze przez chwilę przy pierwszym z dwóch wspomnianych wariantów, przy raniących komentarzach. Posłużę się tu dwoma przykładami z “Dzikiego pokoju” Aarona Kipnisa i Elizabeth Herron. Książka, z której cytuję, traktuje o przeprowadzonej przez dwóch psychoterapeutów w mieszanej grupie próbie wszczęcia “negocjacji rozbrojeniowych” wpisanej w kontekst “wojny płci”. Na jednym z takich spotkań terapeutycznych, zorganizowanym w Kalifornijskim Parku Narodowym na łonie natury, kobiety i mężczyźni opowiadają o lękach przed płcią przeciwną.
“Wtedy powiedziałam [Elizabeth Herron]: Gdy przebywam w towarzystwie mężczyzn, boję się, że zrobię coś źle lub powiem coś niewłaściwego. Mam wrażenie, że gdy jestem z wami, muszę bardzo uważać, zwłaszcza gdy pełnię funkcje kierownicze. Często wydaje mi się, że jeśli źle się wyrażę, będziecie mnie uważać za głupie gęś”.
“Powiedziałem [Aaron Kipnis]: Najbardziej boję się tego, że kobiety spostrzegają mnie jako kogoś gorszego. W towarzystwie mężczyzn mogę popełniać błędy, bo wszyscy rozumieją, że każdy ma swoje granice. Z kobietami jest inaczej. Boję się, że oczekują ode mnie rzeczy niemożliwych i że gdy zawiodę, nie wybaczą mi i będę się musiał wstydzić”.
Z przytoczonych fragmentów wynika, że obu stronom nie jest obojętne, w jaki sposób ich zachowanie jest komentowane przez przedstawicieli przeciwnej płci. W ich wypowiedziach zawarte jest wyobrażenie, że określone własne lub cudze komentarze (głupia gęś, kompleks niższości, zawiedzenie) wywołują lęk. Stają się groźne, a tym, czemu zagrażają, jest poczucie własnej wartości zaszufladkowanej w ten sposób osoby, a wraz z tym jej tożsamości. Prawdopodobnie każdy z nas kiedyś tego doświadczył. A mimo to owo doświadczenie nie jest czymś oczywistym.
Obraz własnej osoby, który nosimy w sobie i od którego w dużej mierze zależy to, jak “czujemy się we własnej skórze”, powstał w znacznym stopniu pod wpływem opinii innych ludzi na nasz temat (opinii rodziców, nauczycieli, przyjaciół i przyjaciółek) i jest od nich zależny. Nie tylko musimy się z tymi ludźmi jakoś ułożyć, lecz w pewnym sensie musimy również myśleć tak jak oni. Musimy się przynajmniej “rozprawić” z wyobrażeniami innych, zwłaszcza jeśli dotyczą one nas samych. W każdym razie w przypadku, gdy mamy do czynienia z “ważnymi innymi”, jak ich nazwał amerykański filozof społeczny George Herbert Mead.
Z ogromną trudnością przychodzi nam samodzielne myślenie w oderwaniu od cudzych wpływów, od cudzych komentarzy. I w gruncie rzeczy nie wiadomo nawet, czy powinno to być w ogóle naszym celem. Gdybyśmy bowiem nie mogli nawzajem wpływać na nasze myślenie, nie mogłoby też dojść do zawarcia kompromisu, którego potrzebuje każde społeczeństwo, aby przetrwać. Jakkolwiek nieprzyjemny, czasami nawet nieznośny, jest dla nas stan bycia “zależnym mentalnie” od innych, stan bycia wystawionym na pastwę częściowo szkodliwych wpływów innych ludzi, musimy się z tym pogodzić, nie możemy tego zmienić. A poza tym jest to rzecz opierająca się na wzajemności…
Porównania, jeśli są trafne, wyjaśniają coś, czego przedtem być może nie dostrzeżono. Przykładem może być porównanie ludzi do jeżozwierzy. Jednakże każde porównanie ma swoje granice. Kolczaste zwierzęta nie mają wyboru: muszą się nawzajem ranić i nie mają żadnego wpływu na to, co może wyrządzić ukłucie kolcem jednego z pobratymców. My ludzie możemy natomiast tak się wyćwiczyć, że cudze kolce będą mogły co najwyżej zadrasnąć nam skórę, jednakże nie zranią nas poważnie. “Sknera” postępował intuicyjnie właściwie, w zgodzie z sobą samym i poczuciem własnej wartości. Spotykał się raz w tygodniu w saunie z przyjaciółmi, którzy neutralizowali przylepioną mu etykietkę “sknery”, a przynajmniej osłabiali jej wydźwięk. Jego żona spotykała się zresztą o tej samej porze w kręgielni z przyjaciółkami, które utwierdzały ją w przekonaniu, że nie powinna rezygnować z prób zmienienia męża po swojej myśli. Na tym właśnie polega funkcja, jak mówią Anglicy, “peer groups”.
Więcej w książce: Sztuka komunikacji – Bernd Latour
*******
Każde z nas kogoś drażni, prawda?
Eduard Martin / slo
Moja znajoma R. jest zachwycona pewnym psychiatrą, którego przypadkiem poznała w pociągu i który wysłuchał jej skargi i udzielił jej rady. Ponieważ nie wiem, jak często ów psychiatra jeździ pociągiem i udziela tej rady swym bliźnim, postanowiłem podać ją do publicznej wiadomości — myślę, że jest znakomita.
R. należała do osób, które z nikim nie mogą się zżyć, nie mają na świecie żadnych przyjaciół, koleżanek, kolegów. Od dzieciństwa żyła wewnętrznie osamotniona, nikomu nie zależało na tym, by się z nią zaprzyjaźnić, a jej zresztą też nie.
Nie rozumiała się z rodzicami, z rodzeństwem, z nauczycielami. I oto kiedyś w pociągu, którym jechała, pewien starszy pan o mądrych oczach wdał się z nią w rozmowę. Rada, którą od niego otrzymała, była prosta.
— Każde z nas kogoś drażni — powiedział starszy pan. — Jeśli zrozumiemy, czym swoich bliźnich drażnimy, możemy zmienić całe nasze życie. O ile, oczywiście, postanowimy, że tym, czym ich drażnimy, nie będziemy ich drażnić.
Poradził R., aby sobie przygotowała zeszyt i zapisywała w nim nie tylko to, co mu wtedy w pociągu mówiła, a mianowicie czym ją drażnią i uprzykrzają życie bliźni, ale przede wszystkim to, czym jej zdaniem ona drażni ich.
Całkiem szczerze. Tego zeszytu nikt poza nią nie będzie nigdy czytał.
Kiedy zaczęła zapisywać, początkowo nic jej nie przychodziło na myśl i strony zeszytu pozostawały puste. Potem jednak wzięła się do tego na dobre. Spróbowała czegoś niezwykłego: być tymi drugimi — nie tylko krytykować ich i bronić się przed nimi, ale oceniać siebie tak, jakby była nimi. Podobno stało się to nawet zabawne.
I strony zeszytu, w którym spisywała swoje obserwacje, powoli się zapełniały — a zapełniały się tym, co by jej dawniej nigdy nie przyszło na myśl. Na każdej stronie było nazwisko którejś z osób, z którymi żyła w niezgodzie. Była tam strona jej ojca, jej matki, jej dziadka, rodzeństwa, sąsiadów — każdy miał swoją stronę, na której R. zapisywała w ciągu kolejnych dni wszystko, co w odniesieniu do nich i do siebie zaobserwowała. Starała się odkryć wielką tajemnicę: czym drażni bliźnich. Kiedy zeszyt został zapisany, zrobiła sobie kawę i uważnie go przeczytała, podkreślając to, co uznała za ważne.
A potem zeszyt spaliła. Nie potrzebowała go zachowywać, dobrze pamiętała, w czym jej pomógł. Dobrze pamiętała oczy tych drugich, którymi teraz patrzyła na siebie, i nie sposób było zapomnieć o tej zdumiewającej postaci, która jej się ukazała, kiedy przestała patrzeć na siebie tylko swym dawnym własnym urażonym spojrzeniem.
Myślę, że jest to rzeczywiście operacja, jak to nazywała R., opowiadając mi o tym, co robiła. Człowiek musi sobie operacyjnie usunąć wiele wygórowanych wyobrażeń o swej doskonałości, musi przyjąć prawdę o tym, co rzeczywiste.
Kiedy się spotka dwoje ludzi i zaczyna rozmawiać o życiu, zwykle zaczynają opowiadać o tym, co ich w życiu drażni. Mówią o ludziach w swoim otoczeniu i o cierniach, jakie ludzie ci rozsypują na ich drodze. Zapominają przy tym o tych cierniach, które oni sami rozsypują przed bliźnimi na drodze — o cierniach bolesnych dla innych, a dla nich niewidocznych. Na pewno wiele rzeczy na świecie nas drażni. Na pewno wielu ludzi nas drażni. I niemało jest tych, którzy nas drażnią prawdziwie. Jeśli jednak będziemy się tym zajmować z tego tylko punktu widzenia i stokroć powtarzać to, co i tak dobrze wiemy, na nic nam się to nie przyda. Przecież i my kogoś drażnimy.
Kogo? Dlaczego? I co z tym zrobić? Na wszystkie te pytania trudno nam będzie odpowiedzieć, dopóki nie zdecydujemy się otworzyć zeszytu i spisać na jego kartkach imiona swoich bliskich…
Adwokaci specjalizujący się w sprawach rozwodowych mówią, że w większości przypadków, którymi się zajmują, zniechęcenie do dalszego współżycia nie wynika z żadnych poważnych powodów, lecz z błahostek. Jedno drażni. Drugie drażni. I nie znajdują sposobu, jak sobie to powiedzieć, jak to rozwiązać, zmienić…
Zwykły zeszyt jest znacznie tańszy niż koszty związane z rozwodem, a czas potrzebny na zapisywanie znacznie krótszy niż ten potrzebny na procedurę rozwodową i wiążące się z nią komplikacje. Nie mówię już nawet o tych wielkich tragicznych skutkach, jakie towarzyszą rozcięciu dwóch serc, które kiedyś były zrośnięte, szczęśliwie zrośnięte. Nie mówię o komplikacjach, jakie występują, kiedy od serca matki albo serca ojca odcięte zostają serca dzieci, które były z nimi złączone. Szczęśliwie zrośnięte. Tak czy inaczej, warto tę próbę podjąć.
Kiedy zobaczymy siebie, jakimi rzeczywiście jesteśmy, i swoich bliźnich, i jakimi rzeczywiście są oni, kiedy zobaczymy nasze relacje z nimi wyraźnie, niczego nie ukrywając, nic przecież na tym nie stracimy…
Tego, kto was najbardziej na świecie drażni, możecie wpisać na pierwszej stronie. Ale potem już, zgodnie z radą, jaką otrzymała R., nie pisać, czym ten człowiek drażni nas, ale czym drażnimy go my. Jest to uchwyt, którym możemy ująć wiele swych trudności — uchwyt, którym możemy je ująć i odrzucić.
Więcej w książce: Radości dla duszy – Eduard Martin
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,213,kazde-z-nas-kogos-drazni-prawda.html
*********
Być prorokami Boga żywego jak Eliasz
RV / ptt
W Aricci pod Rzymem trwają rekolekcje dla Ojca Świętego i jego współpracowników. W tamtejszym domu księży paulistów prowadzi je o. Bruno Secondin z zakonu karmelitów trzewiczkowych. Jest on emerytowanym profesorem duchowości na Uniwersytecie Gregoriańskim. Temat rozważań brzmi: “Słudzy i prorocy Boga żywego”.
Ich kanwą są doświadczenia biblijnego proroka Eliasza, do którego nawiązuje duchowość karmelitańska. Żył on w IX wieku przed Chrystusem. Był obrońcą wiernej czci Boga prawdziwego, przeciwstawiając się kultowi bożków. Prześladowany przez rządzących królestwem Izraela musiał się chronić na pustyni, gdzie w swej słabości doświadczył mocy Boga, cudownie przez Niego żywiony.
Refleksje tegorocznego papieskiego rekolekcjonisty dotyczą autentyczności wiary. Wczoraj wieczorem rozpoczął on rozważaniem o tytule, który bliski jest nauczaniu Papieża Franciszka: “Wyjść ze swojej wioski”. Tematem dzisiejszego dnia są “Drogi autentyzmu”. Chodzi o korzenie wiary i odwagę odrzucania tego, co dwuznaczne. Tytuły kolejnych rozważań to: “Ścieżki wolności”, “Pozwolić Bogu, żeby nas zaskoczył”, “Sprawiedliwość i wstawiennictwo” świadków solidarności, “Podjąć płaszcz Eliasza”, by stać się prorokami braterstwa.
O. Secondin posługuje się metodą lectio divina, czyli medytacyjnej lektury Pisma Świętego połączonej z modlitwą. Każdy dzień watykańskich rekolekcji w Aricci rozpoczyna się modlitwą brewiarzową jutrzni. Następuje po niej pierwsza nauka rekolekcyjna i koncelebrowana Msza. Po południu jest druga medytacja, a potem adoracja eucharystyczna i nieszpory.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2792,byc-prorokami-boga-zywego-jak-eliasz.html
******
Co dla każdego z nas może oznaczać przyjęta na początku lutego ustawa o ratyfikacji Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet?
Decyzja Sejmu nie zakończyła procesu zatwierdzania ustawy. Trafi ona teraz do senatorów, którzy mogą przyjąć ją bez zmian, wprowadzić poprawki albo odrzucić w całości. Jeżeli Senat przyjmie dokument, ostateczną decyzję podejmie prezydent Bronisław Komorowski. Prezydent może ustawę podpisać, nie zgodzić się na jej podpisanie (zawetować) albo zlecić Trybunałowi Konstytucyjnemu zbadanie, czy konwencja jest zgodna z polską konstytucją.
Rodzice muszą się zgodzić
W jaki sposób możemy odczuć skutki podpisania konwencji przez prezydenta? Przede wszystkim dotknie nas to jako rodziny. Może być tak, że poprzez działania społeczne, kulturalne i edukacyjne my i nasze dzieci będziemy uczeni, że wyrażanie siebie jako kobieta i mężczyzna, żona i mąż, mama i tata jest zachowaniem niewłaściwym. – Tak konwencja wydaje się rozumieć stereotypowe role społeczne. Jej art. 12 zobowiązuje państwo do ich wykorzeniania – wyjaśnia dr Joanna Banasiuk, prawnik, redaktor materiałów diagnozujących skutki wprowadzenia konwencji w naszym kraju. – Niepokojące jest to, że dokument Rady Europy przewiduje nauczanie o niestereotypowych rolach genderowych na wszystkich szczeblach edukacji: formalnej i nieformalnej, czyli obejmującej także zajęcia sportowe i rekreacyjne – dodaje prawniczka. – Dokument nie daje żadnej możliwości, by rodzice mogli się temu sprzeciwić lub nie posyłać swojego dziecka na zajęcia. Dotyczy to także niezależnych – wydawałoby się – szkół prywatnych czy katolickich.
Kolejny efekt wprowadzenia konwencji: polscy podatnicy, czyli każdy z nas, będą łożyć na utrzymywanie komitetu GREVIO, który będzie monitował wprowadzanie konwencji.
Konwencja nie służy samym kobietom i wprowadza zamieszanie pojęć. W myśl jej przepisów za kobietę będzie uznawany mężczyzna, który wciela się w kobiece role i posługuje kobiecymi atrybutami.
Co jest nie tak?
Teoretycznie, przy wprowadzaniu dokumentu takiej rangi nie powinniśmy mieć wątpliwości, gdyż to oznaczałoby, że przyzwalamy na przemoc wobec kobiet. A wątpliwości jednak są.
Opinie prawne, sporządzone lub zamówione przez Biuro Analiz Sejmowych, mówią jedynie o zgodności niektórych przepisów konwencji z niektórymi przepisami konstytucji. Nie stwierdzają zgodności całkowitej, która jest niezbędna, by w sposób uczciwy wprowadzić konwencję.
Niektórym opiniom można postawić zarzuty formalne, wzbudzające wątpliwość, co do staranności ich sporządzania (przykładowo: autor jednej z opinii sam przyznaje, że ze względów czasowych nie przeanalizował całości dokumentu Rady Europy. W innej opinii mówi się, że słowo “gender” występuje w konwencji raz, podczas gdy pojawia się aż 25 razy).
Ważne też jest, by pamiętać, że nie badamy zgodności polskiej konstytucji z konwencją, ale zgodność konwencji z wypracowaną w polskim kontekście konstytucją.
Możemy coś zrobić
Każdy, kto ma wątpliwości co do wprowadzenia konwencji, może podpisać prośbę do prezydenta państwa, by skierował ustawę do Trybunału. Formularz jest dostępny na stronie: www.protestuj.pl. Podpis można złożyć także na www.antyrodzinna.pl, gdzie sławne kobiety, takie jak Natalia Niemen, prof. Jadwiga Staniszkis, Joanna Najfeld czy Joanna Szczepkowska, wyrażają swój sprzeciw wobec konwencji i wyjaśniają, dlaczego jest ona antyrodzinna.
http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,163,rezultaty-konwencji.html
********
“Naukowiec powinien szanować zasady moralne”
KAI / psd
W samym ludzkim istnieniu zawarte jest wewnętrzne, religijne ukierunkowanie każdego człowieka – powiedział do naukowców zgromadzonych w poznańskiej katedrze abp Stanisław Gądecki. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski przypomniał, że każdy naukowiec powinien szanować nieprzekraczalne granice wytyczone przez zasady moralne.
Metropolita poznański przewodniczył nieszporom w święto katedry św. Piotra, uznawane w archidiecezji za patronalne święto nauczycieli akademickich. Uczestniczyli w nim profesorowie poznańskich wyższych uczelni, Polskiej Akademii Nauk i Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.
Abp Gądecki poświęcił swoje rozważanie powołaniu chrześcijańskiego naukowca. – Człowiek został nie tylko stworzony przez Boga, ale także stworzony dla Boga. Pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka – mówił metropolita poznański.
Podkreślając konieczność respektowania zasad moralnych, abp Gądecki przestrzegał przed ciemnymi stronami współczesnego rozwoju nauki i techniki, przejawiającymi się niekiedy w zatrważających zniszczeniach i śmierci. Stąd powołaniem człowieka nauki powinno być przekształcanie się na obraz Boży.
– Kierunek temu przekształceniu nadaje Dekalog. Przykazania Dekalogu ustalają podstawy powołania człowieka, stworzonego na obraz Boży, zakazują tego, co sprzeciwia się miłości Boga i bliźniego, a nakazują to, co jest dla niej istotne – mówił abp Gądecki.
Metropolita poznański zauważył, że jednym z wymiarów powołania człowieka nauki jest uświęcenie świata, tworzenie społeczności, która wymiary materialne podporządkowuje duchowym. – Dzięki niej ludzie przekazują sobie wzajemnie swoją wiedzę, mogą bronić swoich praw i wypełniać obowiązki, otrzymują zachętę do starania się o dobra duchowe, zawsze pragną przekazywać innym to, co jest w nich najlepsze, starają się usilnie przyswajać sobie duchowe wartości posiadane przez innych – podkreślił abp Gądecki.
– Powołanie człowieka nauki wymaga szczególnych przymiotów umysłu i serca, jak najstaranniejszego przygotowania i ciągłej gotowości do odnowy – zauważył dalej abp Gądecki. – Jeśli prawda i dobro łączą się ze sobą, to tak samo jest w przypadku poznania i miłości. Z tej jedności pochodzi spójność życia i myśli, postępowanie wymagane od każdego dobrego wychowawcy – mówił do naukowców metropolita poznański.
Przypominając, że społeczeństwo potrzebuje kompetentnych profesjonalistów, ale też wiarygodnych świadków Chrystusa, abp Gądecki zachęcał ludzi nauki do włączenia się w głoszenie ewangelicznej miłości i dawanie przykładu życia zakorzenionego w Bogu. – Jest to z pewnością misja niełatwa, wymagająca gorącej modlitwy – zauważył metropolita poznański.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21379,naukowiec-powinien-szanowac-zasady-moralne.html
********
______________________________
Przypisy:
Przypisy:
______________________________
Przypisy:
Przypisy:
______________________________
Przypisy:
Kwartalnik Homo Dei nr 4 (313) 2014
______________________________
Przypisy:
[28] Tamże.
Toż to porcja na miesiąc.
Tych z Deonu mogłoby nie być, np. o sztuce komunikacji, albo Martina, to takie teksty z modnych poradników pisanych przez psychologów najczęściej protestanckich. Wielomówstwo i poleganie na sobie.
Ale ks. Strzelczyk fajny.
Circ wiem, że materiału jest wiele, ale moim zamiarem jest pokazanie bogactwa treści Kościoła Katolickiego. Wszystkie materiały (i nie tylko te zamieszczone) są przeze mnie przeczytane. Staram się, by były różnorodne, bo każdy z nas jest inny i na innej drodze duchowości. Z listów, które otrzymuję, dowiaduję się, że wielu naszych “czytaczy” to akceptuje, bo każdy z nich znajduje coś dla siebie.
Od kilku dni komasuję materiał w stałe działy, by łatwiej było dotrzeć do informacji, które są poszukiwane.
Dużo? No cóż z beli materiału można wykroić kilka płaszczy, strojów. I choć będą z jednej beli, każdy będzie inny.
I jeszcze jedno, jeśli chcemy by praca formacyjna Św. Jana Pawła II nie poszła na marne, to musimy przede wszystkim pamiętać, że uczył nas byśmy skupiali się na tym co nas łączy. I dmuchali w tę, być może małą iskierkę, by rozpalić ogień wielkiej wiary w Boga Jedynego obecnego w Trójcy Przenajświętszej.