Prawo do osądzania samego siebie.

To notka dla Izabeli Brodackiej Falzmann.

Moja Pani: „ ja cię nie potępiam, ja cię nie oceniam”. Słowo rzeknę tylko o emocjach i znikam. Oczywiście, że „etyka jest sprawa kulturową i że istnieje wiele systemów etycznych równoważnych ich aksjologii, tak jak istnieje wiele matematyk równoważnych ich aksjomatyce.” Matematyka i geometria, czas  i przestrzeń, Platon i Kant –  co chcesz więcej  do tego zestawienia par dodać?, dodawaj  –  to ledwie gra:  umysłu z Bogiem.

Gra ma taką naturę. Umysł wygrywa, to i Bóg wygrywa –  raduje się lub współweseli. Umysł wygrywa poprzez serce, zaś przegrywa, gdy porzuci serce. Jak pies marnotrawny.

Taka prawda wyłania się  z paradygmatu myśli ludzkich o Bogu, które zaświadczają, że jest on miłością. A co, jeśli nie jest? Co jeśli  aksjomat „Bóg jest miłością”  to tylko nasze przybliżenie, złudzenie?  I pobożne życzenie. Chcielibyśmy w to wierzyć, to sobie wierzymy. Prawie 2 miliardy istot we współczesnym  świecie wierzy w taką istotę rzeczy, ale jednak 5 miliardów nie. W co wierzą pozostali? W innego Boga lub innego nie-Boga. Zabronisz im? Dasz im najlepsze argumenty i prawdy dla życia, że się nawrócą, przemienią, zrozumieją? Dasz? Potrafisz?

Ja widzę „prawo moralne we mnie i niebo gwiaździste nade mną”, jak chciał Kant, ale jednak nie potrafię. Nie chcę. Od tego jest Bóg. Kant kantował – tyle jest wart. A moje miejsce? Moje miejsce jest tam, gdzie jestem.

W tym momencie piszę te słowa i oglądam Mistrzostwa  Świata w skokach narciarskich. Kamil Stoch właśnie skoczył po złoto. Oj, raduje się, cieszę – jestem Polakiem. Polskim patriotą. Każdy sukces naszych unosi moje serce do chwały? Nie, nie każdy. Ale ten mnie ciesz, gdyż w duszy polskiej podniosła się na kilka sekund wiara w siebie. Potrzebujemy wiary w siebie? Tak.

Ale inni też potrzebują. Jakieś niemieckie, rosyjskie, amerykańskie, żydowskie (…) sieroty – też potrzebują. Kamil właśnie zacytował swojego przodka, który powiedział: „trzeba sto razy przegrać, żeby raz wygrać”. Mądrze Kamil. Tak jest w sportowej rywalizacji.

Mówią też, że trzeba sto razy stracić, żeby raz wygrać, lecz to już nie jest prawda. To ledwie marna propaganda. Prawda jest taka, że życie nie jest ani rywalizacją ani Olimpiadą, gdzie złoto jest najważniejsze. To życie – bowiem – jest samo w sobie najważniejsze. Takie jakie ono jest. Nie inne.

Ile razy trzeba stracić życie, żeby to zrozumieć? Nie wystarczy życia, albo – ani już razu, kochana. Wybierz, wybierz sobie scenariusz. I zagraj własną rolę.

Leszek Kołakowski to chorągiewka. Chorągiewka wskazuje kierunek wiatru, który wieje, ale to wszystko, co ma do przekazania. Może mieć jeszcze barwę kolorową na swoim płótnie i wówczas wskaże, czy flaga jest polska, ruska, izraelska, czy chińska. To tyle. Wiatr kultury i tradycji wieje z miejsca, które prowadzi do rywalizacji wojen.

Zawsze tak wiał, i dziś tak wieje, i jutro tak zawieje. Bo tak ma? Bo tak.

Kultury są równowartościowe  tu antropologia  strukturalna się nie za bardzo myli. Ale aksjologia jest jedna i święta – tu sobie dopiero, jako ludzkość,  odkryjemy  mistykę i duchowość albo, zakopiemy się w mroczny świat.

Każda kultura ma własną wartość – jest unikalna i twórcza. Każdą kulturę stworzył Bóg – po co? Na złość sobie?

Niczego człowiek nie wybiera sobie z duchowych peregrynacji tak jak chustkę góralską czy portki robocze. I niczego nie nosi na sobie bez zobowiązań. Co nosi, to wnosi –  w siebie. A co wniesie, to doniesie – dalej.

A tam dalej, będzie chciał zmienić strój, który go uwiera, utrudnia wędrówkę do Boga – a jednak.

„Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”, czy jakoś tak. Nie sięgam teraz do proroctw, czy Ksiąg Świętych. Piszę z głowy.

Z głowy napiszę, że – nie pozwoliłem sobie  na odebranie prawa do osądzania siebie. Nikomu. Nawet Panu Bogu. I osądzam siebie, zanim On mnie osądzi albo nie.

I odebrałem sobie prawo do osądzania kogokolwiek innego na świecie.

Trudne to? Nie. Proste jak cwał konia w naturze,

Mam własne rachuby. Rachuję mniej więcej tak: co mi sumienie mówi o moim mroku w duszy, co mi serce mówi o moich niedostatkach miłości? Jeśli nic, daję pokój. Jeśli coś jednak mi  mówi, biorę się do roboty.

Ręce mi opadają od tej roboty. Bo wciąż coś nie- do- statkuje. Myślałem, że w świecie, ale nie – to we mnie.

We mnie nie-do- statkuje rzeczywistość. We mnie nie napełnia się Bóg. Tylko we mnie.

Gdzieś indziej się nie dopełni do bycia, to Jego problem. Nie mój. Moja może być tylko miłość i jej słaby wpływ, moje może być słowo, które odbije się od kantów ego.

Ostra bywa taka aksjologia. A jakie z niej wynika prawo… stanowione?

Proste jak nie ten świat. Ten świat zatopił się w aksjologii Kainów, którzy po ubiciu Abla, tworzą teorię usprawiedliwiania własnego czynu. Ten świat tak samo postąpił po ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa. Tak będzie postępował po wieki wieków tego świata, gdyż jeśli tak przestanie postępować, skończy się ten świat.

Czy on się skończy? O, tak. Na wiele rozmaitych sposobów  – do-sposobionych do konkretnej osoby i jej historii. Pewne jest tylko jedno, że – on się skończy.

A co będzie potem? Potem do-sposobi się do teraz. Nic tu nie odczaruje prawa niestanowionego, gdyż stworzonego dla stworzenia. I łudzić się, że jest inaczej i wymyślono drogę na skróty, pozwolę każdemu, ale nie sobie. Sobie nie potrafię – i już.

Są różne intensywności oceniania postępowania innych – na tym świecie. Najwyżej sobie cenię takie jak Świętego Franciszka, Matki Teresy z Kalkuty, Jana Pawła II z Polski i –  podobne. Nie oceniali, nie mieli na to sił i czasu – już raczej żyli w zgodzie z własnym sumieniem, już raczej z pasją i poświeceniem własne życie i własną osobowość przekuwali – w osobę. I świadczyli. Dawali świadectwo.

To jest to. Dawanie świadectw, a unikanie ocen i sądów. Teraz słyszę, że Benedykt XVI za chwilę odejdzie. Szybciej nie potrafię pisać. Nie wiem, co usłyszę za dwie godziny. Bez Papieża do kolejnego Papieża – historia nie przestanie rzeźbić losów miliardów istnień.

Nie chce mi się wspominać o Alicjach Tysiąc, ani nawet o Alicjach z krainy czarów, o homoseksualistach i dyktaturze relatywizmów. Przeminą, albo pociągną własne ofiary do piekła. Nie ma ścieżek do Boga poza drogą, lecz droga pozwala wytyczyć nieskończenie wiele ścieżek.   Marność pozostanie marnością, nawet gdy władzę zdobyła. I marność nie pokona duszy, lecz ledwie ją zakuje na wieki wieków – w kole młyńskim albo – jak Syzyfa.

Nie ma zabójstwa, które sąd ustanowi nie-zabójstwem, nie ma kradzieży, która pozostała rozgrzeszona przez papugi i demony w togach, które uniewinniają członka własnej mafii. Nie ma takich cudów na świecie. To są spotęgowane do ostatniego stadium nieprawości grzechy. I kajdany ofiar, które postanowiły służyć w takim systemie prawa stanowionego, by… No właśnie, by co? By mieć więcej? By być na nieco wyższym stopniu piramidy nieprawości?

Piramida nieprawości ma schodki wiodące w dół –zawsze w dół, nawet gdy jawi się – w górę, do zaszczytów, władzy,  sławy i kasy. W dół duchowości, w dół moralności. Bo ani duchowość ani moralność nie mutuje się do relatywizmu w sumieniu.  Ona się tam, gdy otworzy się przestrzeń miłości, staje płodnością form i narracji. Dopiero tam, zaczyna się  kultura, która nie opiera własnego rozwoju na głazach zakazów i tabu.

Nie mieliśmy takiej kultury na ziemi. I mieć nie będziemy przy takim modelu, który wskazuje potrzebę osądzania drugich, by nie osądzać siebie.   Co z tego, że Bóg zakazał osądzać a nakazał kochać. Co z tego? Głos był zbyt słaby. Nie przebił się przez smog emocjonalny i mentalny ludzkości. Nie dotarł do serca. Nie obudził umysłów. I nic się nie zmieni na tej platformie – w najbliższych latach i dekadach naszego życia? Naprawdę nic?

Naprawdę. Bo nikt, prawie nikt,  nie zaczyna od siebie.  Prawie nikt nie chce odzyskać prawa do osądzania siebie samego. Łatwiej osądzać innych. Skąd wiem? Po praktykowałem przez wiele lat taką meta-doktrynę. I ona zastąpiła mi skromność i pokorę. Pognała to precz, gdzie płacz i zgrzytanie zębów..

Czuć siebie to lepiej nawet niż myśleć siebie. Ale jest jeden warunek: czucie nie przeobrazi się w maskę samego siebie pod wpływem cudzych myśli, przekonań, narracji i kreacji z nadajników medialnych.

Jednoznacznie mam kogoś ocenić? Już nie potrafię. Nie daję rady nawet siebie tak potępić za rzeczy, które przewrotnie obróciły się przeciw mnie. A miałbym innych w to zaplątać?

Negatywne nigdy nie wydobywa z siebie pozytywnego – już raczej musi umrzeć, by zrobić miejsce na pozytywne. Dobro potrzebuje sił dobra, a w walce ze złem  wyczerpuje  się w iluzji lub ulega iluzji, że jest dobre. Tylko Bóg jest dobry. Oznacza, że tylko w Nim jest energia i informacja (Logos) odnowy.

Dla Chrześcijan źródłem odnowy jest Logos Chrystusowy? Gdyby był, byłoby mniej czegoś tam, co negatywne w chrześcijańskim świecie. Byłoby promieniowanie miłości. Czyż nie tak? No tak, było kiepsko w historii, teraz jest i będzie w przyszłości, bo grzesznik jest tylko grzesznikiem i nie ustaje w walce z grzechem, z grzechami cudzymi. A gdyby tak? Gdyby tak wybrał naśladowanie.

Nie wybierze. Nikt mu nie pozwoli na tym świecie. Nikt nie złamie prawa dogmatów i nie otworzy z zewnątrz klatek do zwyczajnego życia. O nie, to ponad siły pasterzy, wilków i owiec – drepczących w koło studni dusz w odwiecznym tańcu pozorów, że cokolwiek ma się dopełnić poza przeznaczeniem, które sobie – wspólnie, mości głąby do kupy – wymyślili.

Prawo stanowione będzie się krzewić jak  gąszcz zatrutych winorośli i kłującego głogu na murach zamku Śpiącej Królewny  przez kolejne wieki, a królewicz nie przedrze się przez mrok zaklęć i nie dotknie Śnieżynki, tu uśpionej ludzkości,  i pocałunkiem swoich ust  jej nie wybudzi z letargu. To nie ta baśń.

Baśń, w której się dziś topimy, głosi prymat prawa, które dla nas stanowią demony, i które w wielkich wirach rozkręcić ma wiatraki naszej pychy – że jakoby nie ma Boga, a na Olimp bogów, sami się wznieść potrafimy. Chodzi w tym o pobudowanie kolejnej wieży Babel? Nie wiem.

Marne są te podrygi wszystkich lekarzy, którzy służą wielkim korporacjom farmaceutycznym i narodowym funduszom zdrowia, a przysięgę Hipokratesa zdradzili, nie mówiąc już o zdrowym rozsądku i rozumie. Podobnie jest i będzie w każdej ludzkiej dyscyplinie: w sądach, w rządach, w parlamentach, w bankach i najwyższych agorach piramidy nieprawości.

A dlaczego niby tak? Tak, bo tak. Nic na to nie poradzimy. Nic a nic, bo daliśmy sobie wmówić, że sumienie ma nie ważyć nas i naszych grzechów oraz dobrych odruchów. Nie ma sumienia. Jest tylko oko Wielkiego Brata i takie tam wielkości postępu, których nie damy rady się oprzeć. Teraz i już nigdy – potem.

To po co wracać do prawa, które jest emocją miłości i które mówi: Ocenianie świata, i kogokolwiek na tym świecie, zacznij od siebie. Cały świat bowiem przeminie, lecz od siebie i konsekwencji własnych uczynków nie uciekniesz.

Nie dlatego nawet, że Pan Bóg jest sprawiedliwy, ale nie rychliwy, lecz dlatego, że nie ma dokąd – uciec.

Opcje ucieczki po prostu szybko się zamykają, jedna za drugą.

________________________________________________________________________________________________

Iza, przepraszam, że do wielu kwestii  poruszonych przez Ciebie nie odniosłem się ani jednym słowem. Tak się złożyło bowiem.

Musiałem przerwać pisanie, gdyż siła wyższa ma dla mnie lepsze opcje na dzisiejszy wieczór.

Tu są inne moje zabawy z blogiem.

http://www.zperspektywypodkarpacia.blogspot.com/

 

 

_________________________________________________________________

zdjęcie wprowadzające:
http://myriad-sumit.blogspot.com/2010/10/thirsty-wanderer.html

 

 

 

 

O autorze: Piotr