Część 1: Ucieczka (link)
**********
NARRATOR (Tymon TERLECKI):
Piasecki był bez wątpienia „spiritus movens”, duchem opiekuńczym, a także inspiratorem Rydza. Nakłonił go do ucieczki z Dragoslavele i przygotował ją w najdrobniejszych szczegółach z zachowaniem wszystkich zasad konspiracji i doskonałym rozeznaniem ludzi. Uchodźcy dojechali bez przeszkód do granicy, przekroczyli ją pod przewodem przemytnika, za nią czekała ich gościna na proboszczówce, a w Szegedzie melina przygotowana przez Rogowskiego. Oto jego pierwsze zetknięcie się ze Zbiegiem.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Nagle znalazłem się wobec Śmigłego. Był w cywilnym ubraniu, w kurtce, wąs przycięty po angielsku, ale można go było poznać od razu. Wyciągnął do mnie z uśmiechem rękę, którą ze wzruszeniem uścisnąłem, zameldowawszy się służbiście”.
NARRATOR :
Utraciwszy wszystko, Śmigły utracił teraz również swoją ludzką tożsamość. Granicę rumuńsko-węgierską przekroczył pod przybranym nazwiskiem. Na Węgrzech przeobraził się w „Stanisława Kwiatkowskiego, profesora gimnazjum ze Lwowa, urodzonego w r. 1885”. A potem w „Stanisława Rogowskiego”, rzekomo uprawiającego ten sam zawód. Odtąd już do końca życia i nawet po śmierci nie wróci do swego nazwiska i bojowego pseudonimu. Tymczasem jeszcze tego samego dnia 17 grudnia 1940 autentyczny Rogowski, czyli „Bazio”, przewiózł go pociągiem do Budapesztu i zakwaterował na noc we własnym pokoju na Molnar utca 53, we własnym łóżku, ofiarowawszy mu własną pidżamę, bo Śmigły nie miał żadnych rzeczy.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„W sobotę 21 grudnia Piasecki przyszedł zameldować Śmigłemu że będzie mógł kilka dni, zanim coś odpowiedniego nie znajdziemy, pobyć w sanatorium dr Pajora na Was utca nr 17. Dr Pajor wyraził całą gotowość przygarnięcia naszego znajomego „profesora” zapewniając, że u niego, w stanie chorych, będzie się mógł czuć zupełnie bezpiecznie. Tak więc „prof. Rogowski” stał się chwilowo pacjentem sanatorium dr Pajora. Otrzymał tam własny pokój i jak najlepsze warunki odpoczynku, ale musiał się poddać dokładnym badaniom lekarskim i jakim takim zabiegom leczniczym. Zresztą sam dr Pajor starał się, ażeby te zabiegi i lekarstwa nie były przykre”.
[Dr Sándor Pajor (1861-1935): http://egykor.hu/budapest-v–kerulet/pajor-szanatorium/1422 ]
NARRATOR :
W sanatorium dr Pajora zdarzyło się coś, czego nawet najbliższe otoczenie nie było przez długi czas świadome. Jeden z młodych asystentów dr Molnar rozpoznał w „profesorze Rogowskim” – marszałka Śmigłego-Rydza Zbierał on podobizny wybitnych osobistości, miał więc w swoim zbiorze kilka repro- dukcji przedstawiających naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych w kampanii wrześniowej. Gdy w związku z ucieczką spod opieki Rumunów ukazały się znowu jego fotografie, bez trudu zidentyfikował pacjenta sanatorium z właściwą osobą. Zwierzył się o tym dr Pajorowi, ale obaj zachowali to w najściślejszej dyskrecji, nie zdradzili swego odkrycia nawet zainteresowanemu.
mjr Bazyli ROGOWSKI :
„A tymczasem już w prasie i w radio rozbrzmiewało o „tajemniczej ucieczce marszałka Rydza-Śmigłego”, z „willi, której pilnował specjalny pluton żandarmerii”. Sensacja była ogromna i na Węgrzech, a wśród uchodźców tym bardziej. Piasecki wcześnie odebrał od nas wszystkich uroczyste słowo honoru, że nikomu nie zdradzimy pobytu na Węgrzech Śmigłego, nawet do czasu zachowamy tajemnicę przed naszymi innymi przyjaciółmi. Przedstawicielstwo polskie zaczęło powoli ewakuować swych urzędników i dokumenty z terenu Węgier drogą przez Turcję na Bliski Wschód. Równocześnie tą drogą ewakuowano i sporą garść uchodźców. Z tą grupą uchodźców wyjeżdżała również dobrze mi znajoma uchodźczyni, pani Mira. Uprosiłem ją, ażeby zechciała zabrać z sobą list, który nada na poczcie w Konstantynopolu. Był to odręczny list marszałka Śmigłego do płk Vuldescu, prefekta w Campolungu. W liście tym Marszałek przeprasza go za ucieczkę i dziękuje mu za poprawne zachowanie się organów rumuńskich podczas przykrego obowiązku pilnowania go jako internowanego w Dragosłavele. Treść listu i charakterystyczne, wysokie, ścieśnione pismo, nie mogły budzić wątpliwości, że było to własnoręczne pismo Marszałka. Natomiast miejsce wysłania świadczyło, że „dostojny uchodźca” jest już daleko, poza zasięgiem władz rumuńskich”.
NARRATOR :
Podstęp z listem udał się bez pudła. Uwierzyło mu nawet Deutsches Nachrichten Büro, co znalazło wyraz w komunikacie o takiej treści.
„GŁOS” :
„Marszałek Edward Śmigły-Rydz, b. naczelny wódz Armii Polskiej, przybył do Stambułu po ucieczce z Rumunii. Marszałek Śmigły-Rydz dwukrotnie próbował uciec z Rumunii, zanim udało mu się przeprowadzić ten zamiar”.
NARRATOR :
Jeszcze zanim z mimowolną pomocą hitlerowców Śmigły zakonspirował się na Węgrzech, Rogowski znalazł mu melinę w ustronnej willi na Svabhegy, odległym przedmieściu Budapesztu u hrabiny Marenzi, wdowy po wybitnym generale.
[Gabriela Therese(1859 – 1942); córka Jana Nepomuka Franciszka, hrabiego Harrach (z rakuskiej szlachty). Dama Orderu Krzyża Gwiaździstego. Wówczas wdowa po Gabrielu Franciszku hr. Marenzi de Tagliuno-Talgate, szambelanie C.K. i generale dywizji, którego przeżyła o osiem lat]
mjr Bazyli ROGOWSKI
„W niedzielę rano 29-go przyjechałem do sanatorium tak jak umówiliśmy się, o 8-ej rano. Marszałek był już gotów do drogi, a w pokoju u niego siedział dr Pajor z młodym asystentem dr Molarem, ażeby pożegnać drogiego, jak twierdzili, pacjenta. Gdy odjechaliśmy spod sanatorium, zgłosiłem Marszałkowi że przed chwilą telefonowałem do pani Marenzi, ale ona prosiła aby przyjechać do niej dopiero koło 11-ej, bo czegoś tam służąca nie zdążyła zrobić. Wobec tego proponuję, abyśmy zwiedzili kościół O.O. Paulinów w Pieczarach na wzgórzu św. Gellerta. Marszałek zgodził się nadspodziewanie chętnie. O tej porze jeszcze nie można się tam było natknąć na nikogo ze znajomych, bo msza polska zaczynała się o 10-ej. (…)”.
NARRATOR :
W tym ukryciu odwiedzali Śmigłego – Rydza na zmianę co drugi dzień Piasecki i Rogowski.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Życie w domu pani Marenzi ułożyło mu się dość przyjemnie. Trochę malował, to znów czytał książki, bądź z biblioteki domowej, bądź według jego życzenia dobierane przez nas w budapeszteńskich księgarniach. Gdy była ładna pogoda, chętnie wychodził na przechadzki z panią Marenzi, lub z jej synem, lub z którymś z nas, gdy przyjechaliśmy go odwiedzić. (…). Hrabina Marenzi starała się na swój sposób umilać mu pobyt bo sama samotna, zawsze umiała znaleźć powód do pogawędek ze swoimi gościem, do którego widocznie coraz bardziej się przywiązywała. Po bliższym poznaniu okazało się, że była to kobieta wcale inteligentna, delikatna, dość postępowa i oczytana, sama zresztą próbująca swoich sił literackich. Przy tym była ona stosunkowo energiczna i roztropna. Wyrobiona pozycja towarzyska dała jej dokładną znajomość całej arystokracji węgierskiej i panujących wśród niej stosunków .(…)”.
NARRATOR :
Zrazu o obecności Śmigłego-Rydza wiedziały – prócz jego rumuńskich towarzyszy – trzy osoby, dwie znane nam i żona płk. Wendy. To grono po trochu rozszerzano, lecz z zachowaniem największych ostrożności.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Piasecki czuł się głównym gospodarzem i szefem sztabu Marszałka. Rozwijał on dalej swoją działalność wśród uchodźców, znosił informacje i odbywał ze Śmigłym różne narady intymne. Mnie przypadła rola jakby adiutanta osobistego, intendenta i kwatermistrza zarazem a wspólne konferencje odbywaliśmy we trójkę przeważnie w wypadkach gdy było potrzeba mojej rady i pomocy praktycznej, opartej na znajomości kraju i stosunków, lub na moim doświadczeniu w dziedzinie administracji. Stosunki między naszą trójką układały się najpoprawniej. (…)”.
NARRATOR :
Otoczenie Śmigłego przekonało się niebawem na jak kruchych podstawach opiera się jego bezpieczeństwo. Pani Marenzi ze sposobu zachowania się poznała, że nie jest on „profesorem”, a zidentyfikowała go na podstawie zdjęć w starym numerze „Światowida”.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Śmigłemu nie pozostało nic innego, niż być zachwyconym jej domyślnością i spostrzegawczością, przeprosić i prosić o utrzymanie tajemnicy. Dużo kosztowało go zachodów, aby zgodziła się nadal brać umówiony czynsz, gdyż początkowo kategorycznie twierdziła, że w tej sytuacji uważa po prostu za obowiązek koleżeńsko-wojskowy, jako wdowa po generale, oraz dżentelmeński, aby dać schronienie i opiekę Marszałkowi chwilowo – w co mocno wierzy – muszącemu się ukrywać przed wrogiem, którego ona też nienawidzi”.
NARRATOR :
Jeszcze przed tym incydentem opiekunowie Śmigłego-Rydza zaczęli się rozglądać za nową kryjówką. Za radą hrabiny-generałowej, która według domysłów „Bazia” zaczęła się podkochiwać w swoim lokatorze, i z jej pomocą znaleziono schronienie nad jeziorem Balaton.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Przyjazd do Balatonföldvar i zainstalowanie się w hotelu„Kupavezir”, w dwóch przeznaczonych dla nas pokojach odbyły się gładko. Po odjeździe pani Marenzi rozgościliśmy się spokojnie i Śmigłemu bardzo się nowa kwatera podobała. Pokoje były czyste i gustownie urządzone, na pierwszym piętrze, łazienka z ciepłą wodą bieżącą i kompletny spokój, gdyż nikogo więcej z gości oprócz nas w hotelu nie było, jak zresztą prawie w całej miejscowości. (…). Jeśli zdarzały się dni chłodniejsze lub wilgotne, szły w ruch farby olejne i płótna, na których powstawały portrety – mój lub kogoś przyjezdnego, gdyż oprócz Piaseckiego od czasu do czasu przyjeżdżał ktoś umówiony, a najczęściej starosta Gallas, z którym Śmigły rozgrywał zacięte wojny na szachownicy, a w zamian za to zrobił mu i ofiarował piękny portret.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Leon_Gallas
(…)
NARRATOR :
Nad Balatonem Śmigły-Rydz zdradził Rogowskiemu po raz pierwszy swoje zamiary.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Teraz wybrałem drogę nie na Zachód, lecz do Polski. Tam nasze miejsce i tam pójdziemy, a nasze doświadczenia z P.O.W. jeszcze się Niemcom dadzą we znaki. (…) Domyślałem się, że przygotowania już montuje Piasecki. Gdy się tylko zjawiał zawsze dość długo konferowali z Marszałkiem, prosząc mnie tylko żebym zręcznie uważał aby ktoś nie przeszkadzał lub nie podsłuchiwał”.
NARRATOR :
Trochę później wtajemniczono Rogowskiego w tajniki organizacji, która powstała w cieniu autorytetu Śmigłego.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Dowiedziałem się, że z Marszałkiem uzgodniono nazwę organizacji – O.P.W. – „Obóz Polski Walczącej”. Początkowe litery tej nazwy miały przypominać dawną P.O.W. (Polską Organizację Wojskową) z lat pierwszej wojny światowej. Jako znak organizacji przyjęto rysunek otwartej księgi (konstytucji) z położonym na niej mieczem. Znak ten był potem popularny w kraju z prasy podziemnej O.P.W., która do powstania warszawskiego była dość dobrze postawiona i znana jako wydawnictwo piłsudczykowskie. (…)”.
NARRATOR :
W pierwszych dniach kwietnia 1941 Śmigły-Rydz jeszcze raz zetknął się twarzą w twarz z militarną potęgą hitlerowską, ale w jakże odmiennym charakterze!
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Pewnego poranku wpadł do mnie przerażony właściciel hotelu i zaczął mi opowiadać, że masy wojsk niemieckich jadą od Budapesztu szosą obok Balatonföldvar na południe. Marszałek już nie spał więc poinformowałem go zaraz. Nie wydawał się zbyt zaskoczony. Pokiwał głową i rzekł: „Jak zbóje, znienacka i przez cudze pole.. teraz kolej na Jugosławię”… (…) Szosa huczała wciąż jednostajnie. Nieprzerwanie ciągnęły ciężarówki z wojskiem i sprzętem wojennym, przeplatane kolumnami artylerii, lekkich czołgów i różnych machin przykrytych brezentami. Wszystko zmotoryzowane, porządne, czyste, jakby nowe. (… ) Niebawem nad nami i na całym zachodnim widnokręgu nieba zaroiło się od eskadr bombowców i myśliwców, które nieprzerwanym ciągiem, ciężko i spokojnie, regularnymi trójkami ciągnęły na południe. Już w południe komunikat D.N.B. podał, że został zbombardowany Belgrad i szereg „ważnych punktów strategicznych’’ a wojska niemieckie posuwają się planowo. (…) Kolej funkcjonowała normalnie, więc Śmigły dziwił się, że Piasecki nie dał znać o sobie, boć przecież w Budapeszcie na pewno lepiej się orientują jak sprawy wyglądają. Niespodziewanie, prawie gdyśmy zjedli obiad, zajeżdża pod hotel karetka pogotowia i ze zdziwieniem widzimy obok lekarza czy felczera wysiada z niej Piasecki. Okazało się, że dr Pajor poradził Piaseckiemu dał mu do rozporządzenia karetkę z sanatorium, aby pojechał do Śmigłego i przywiózł go do niego, jako chorego. Dla asysty dodał mu zaufanego dr Molnara”.
NARRATOR :
Państwo pamiętają, że dr Molnar wiedział kim się opiekuje i nigdy przed nim ani przed nikim innym nie zdradził sekretu. W czasie tego pobytu Śmigłego w Budapeszcie umarł nagle na serce jeden z najbliższych współpracowników i współtowarzyszy internowania w Rumunii, płk Wenda.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Śmierć Wendy wpłynęła na Marszałka bardzo poważnie i tym bardziej pragnął się wyrwać z Budapesztu. Za poradą dr Pajora wyjechał on z Piaseckim 10 maja do majątku brata Pajora, który przypadkowo w tym czasie bawił w Budapeszcie i z ochotą zabrał ich z sobą na wieś. Była to posiadłość, jak później Marszałek opowiadał, zresztą dość zaniedbana, w głębokiej puszcie węgierskiej koło Köreshegy. Śmigły nie czuł się tam jednak dobrze – jak mi potem mówił – i mnie bardzo mu brakło. Umówił się z Piaseckim aby mnie znów wysłał nad Balaton i żebym tam coś wyszukał, gdzie spokojnie można by przebyć kilka letnich miesięcy. Wtedy pierwszy raz usłyszałem, że Marszałek postanowił (bezwzględnie na jesieni) udać się do kraju”.
NARRATOR :
Rogowski wyszukał przejściowe locum w Balaton Zamardi, później w małym osiedlu Szantod.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Prowadziliśmy bardzo regularny tryb życia. Ze swej kwatery w sąsiedztwie przychodziłem około 7-ej rano. śniadanie jedliśmy między 7.30 a 8-ą, potem normalnie wybieraliśmy się w teren malować, a tylko w razie niepogody pozostawaliśmy w domu, najczęściej – ku wielkiej radości dzieci – malując kwiaty i martwą naturę. Po kąpieli w Balatonie i podwieczorku który pani Molnar podawała zazwyczaj w ogrodzie na tarasie willi, wyruszaliśmy codziennie na dłuższe spacery treningowe (…). Od pewnego czasu podczas przechadzek Śmigły często nagle stawał i – jak zauważyłem – zaciskając zęby, stał chwilę bez ruchu. Okazuje się, że dostaje nagle ataku łydce i to tak bolesnego, że go na chwilę zupełnie unieruchamia. Do tego doszły od czasu do czasu powtarzające się bóle żołądka”.
NARRATOR :
Miejscowy lekarz znalazł radę na obie dolegliwości, lecz nie rozpoznał choroby serca, choć Śmigły skarżył się na tępy ból w jego okolicy. Ta choroba rozwijająca się potajemnie miała za kilka miesięcy wybuchnąć od razu gwałtownym i niszczącym płomieniem. Tymczasem na scenie wojennej nastąpiła nowa zmiana: 21 czerwca 1941 Hitler napadł na swego wspólnika, Stalina. W Szantod Śmigły-Rydz dużo pisał. Między innymi z wielką starannością i wysiłkiem opracował obszerny elaborat pt.: „Czy Polska mogła uniknąć wojny?”. W jego końcowych ustępach dochodzą do głosu osobiste doświadczenia i zawiera się osobisty akt woli.
https://dzieje.pl/aktualnosci/marszalek-smigly-rydz-czy-polska-mogla-uniknac-wojny
„GŁOS” :
„W blasku zwycięstwa topnieją wszystkie winy, w mroku klęski nawet słabości i omyłki urastają do rozmiarów zbrodni. Ludzie szukają winnych, głoszą pomstę za swój zawód, za swoje nieszczęście. Nie tylko dlatego należy zdobyć się na sąd krytyczny, aby wyzwolić się z zamętu uczuć, nie tylko dlatego należy sięgnąć myślą w splot wydarzeń historycznych i dociekać prawdy, ażeby przez samooskarżenie nie umniejszać i nie poniżać własnych wartości – ale dlatego, aby móc radować się chwałą przyszłego zwycięstwa nad złem, aby odetchnąć pełną piersią, a nieuszczuplone siły oddać z wiarą w Polskę – Polsce”.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Śmigły ustalił z Piaseckim że nieodwołalnie w październiku idą do kraju, ale przedtem chciał jeszcze być kilka dni w Budapeszcie, ażeby pozałatwiać niektóre niezbędne sprawunki, przygotować się do drogi i na miejscu czekać na możliwość wyjazdu, t.j. na powrót z kraju kuriera „Staszka”.
NARRATOR :
Ostatnie trzy tygodnie przed wyjazdem Śmigły-Rydz spędził w Budapeszcie, w zacisznej podmiejskiej willi generałowej Marenzi.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Wreszcie Piasecki przyniósł wiadomość, że Staszek jest i że 25 października wraca sam, więc będzie mógł ich przeprowadzić. Teraz przygotowania stały się już gorączkowe. Śmigły prosił mnie o zakupienie mu różnych potrzebnych do podróży i pobytu w Polsce rzeczy, jak solidne obuwie, obciskające kostki, sweter wełniany i t.p. Śmigły był coraz bardziej skupiony i rzadko widziałem go już uśmiechniętego, albo przejętego czym innym, aniżeli sprawami związanymi z za mierzonym pójściem do kraju i czekającą go tam pracą. (…)‘”.
NARRATOR :
Ostatecznie ustalono, że Śmigły ruszy do kraju wraz z Piaseckim, a Rogowski odprowadzi ich aż do samej granicy, do stacji Rozsnyo (po słowacku Rożnawa). (…). Tak nadszedł ostatni dzień pobytu na Węgrzech, 24 października 1941. Tego dnia przedstawiono Śmigłemu przewodnika górala Fronczystego, znanego pod pseudonimem „Staszek”. Zdekonspirował się on po wojnie. Oto jego relacja z tego spotkania ogłoszona w „Życiu Literackim” z 9 lipca1961:
Stanisław FRONCZYSTY
„Ciemnym wieczorem dojechaliśmy do pałacu hrabiny Marenzi i wprowadzono nas do mieszkania Rydza. Nie znałem go. Szczupły, siwy, z wąsikami, w okularach. W przyciemnionym pokoju nie rozpoznałby go nawet ktoś bliższy z jego otoczenia, a co dopiero ja. Podczas dłuższej rozmowy pokazałem na mapie trasę z najdokładniejszymi szczegółami, miejsca, którędy pojedziemy pociągiem, taksówką, piechotą. Na wszystko się zgadzał. Miano do mnie zaufanie, na pewno po relacjach osób poprzednio przerzucanych. Podróż miałem opracowaną w najdrobniejszych szczegółach ze wszystkimi możliwymi udogodnieniami. Uzgodniliśmy że wyjedziemy na drugi dzień”.
NARRATOR :
Pozostał już tylko ostatni akt – pożegnanie szlachetnej opiekunki-Węgierki
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Pani Marenzi wystąpiła z kolacją pożegnalną, do której wystroiła się w wieczorową suknię. Nasze wizytowe ubrania niezbyt harmonizowały z jej ubiorem i stosunkowo wystawnym przyjęciem. Nastrój był nieszczególny. Rozmowa się nie kleiła mimo wysiłków Śmigłego, który widocznie chciał odwrócić uwagę wszystkich, a zwłaszcza pani Ireny od faktu, że to jednak jest rzeczywiście wieczór pożegnalny. (…) Korzystając z pretekstu, że przed wyjazdem należy odpocząć, pożegnaliśmy się niebawem i odjechaliśmy z Piaseckim do miasta”.
NARRATOR :
Nazajutrz, po ciężkich doświadczeniach, po dwóch latach poniżeń i upokorzeń, Śmigły-Rydz ruszył w drogę powrotną do Polski. Przed dwoma laty opuścił ją jako naczelny wódz, teraz wracał do niej jako konspirator, jako człowiek bezimienny, jako jeden z nieobliczalnej masy tych, którzy się nie poddali, nie uciekli, którzy na własnej ziemi toczyli nierówną, ale nieugiętą walkę z okupantem. Jest 25 października 1941, dzień niemal równie znaczący w życiu Śmigłego-Rydza, jak dzień 17 września 1939. Wtedy opuścił kraj i swoich żołnierzy, teraz – wśród jakże odmiennych okoliczności i w jakże odmiennym charakterze – wracał do Kraju, żeby się włączyć w szeregi walczących w podziemiu. Tę konspiracyjną przeprawę Śmigły postanowił odbyć w towarzystwie byłego podsekretarza stanu w ministerstwie komunikacji, swego opiekuna i głównego doradcy politycznego Juliana Piaseckiego. Do stacji Hatvan w pobliżu granicy węgierskiej miał im obu towarzyszyć Bazyli Rogowski, prawie nieodstępny towarzysz rocznego pobytu na Węgrzech, stąd świadek koronny tego okresu. Oddaję mu głos.
mjr Bazyli ROGOWSKI
O 9-ej byłem u Marszałka. Czekał już gotów do spaceru, toteż zaraz wyruszyliśmy w przepiękny w tym dniu poranek. Szedł zamyślony i milczał. Niebawem zawróciliśmy. Pani Marenzi przygotowała śniadanie, podczas którego z trudem powstrzymywała łzy. Kłopotliwą sytuację przerwał sygnał samochodowy. Podjechało zamówione przeze mnie auto. Wyniosłem przygotowaną walizkę do auta i swój neseser. Wracając zauważyłem wzruszającą scenę: Marszałek całował z uczuciem w rękę panią Marenzi, a ta pochylając się ucałowała go w czoło i kreśliła nad nim znak krzyża. Ostatnie spojrzenie na dom i otoczenie, ostatni ukłon stojącej u drzwi kobiecie, i za chwilę mijaliśmy charakterystyczną sylwetkę wieży wodnej, aby spuścić się serpentynami w dół, do miasta.
NARRATOR :
Drobiazgowo przygotowany we wszystkich szczegółach start ze stacji kolejowej w Budapeszcie zakłócili nie obcy lecz swoi. Kierownik łączności z Krajem, utrzymywanej przez rząd polski na Zachodzie sprzeciwił się wyjazdowi Piaseckiego i Rogowskiego, grożąc interwencją żandarmerii węgierskiej. Najwidoczniej nic nie wiedział o Śmigłym i nie zdawał sobie sprawy, że w grupie zmierzającej ku granicy najważniejszy jest – ten trzeci. Śmigły mimo tej komplikacji postanowił nie zmieniać powziętego zamiaru i jechać sam. W Hatvan Piasecki ! Rogowski wysiedli, pozostawiając Śmigłego z pilotką węgierską i przewodnikiem – Polakiem, góralem z Chochołowa, znanym wtedy pod imieniem Staszka, dziś ujawnionym jako Stanisław Fronczysty. Tu nastąpił dramatyczny zwrot, który relacjonuje Rogowski.
mjr Bazyli ROGOWSKI
Staliśmy z Piaseckim na peronie przed pociągiem, ale o kilka wagonów bliżej ku lokomotywie. Pociąg powoli ruszył. Już jeden wagon przesunął się przed nami, nagle powziąłem decyzję: za żadną cenę nie można puszczać Marszałka samego! “Julek! Ja jadę!” – krzyknąłem z cicha i wskoczyłem na najbliższy stopień rozpędzającego się już pociągu. Jakiś niemiecki oficer otworzył drzwi, podtrzymał mnie za ramię i uprzejmie pomógł mi wejść. Jeszcze przez okno zauważyłem, jak biedny Piasecki stał samotny i patrzał za nami. Pociąg już nabrał pędu i wykluczone było teraz próbować wyskoczyć. Śmigły był mile zdziwiony gdy mnie zobaczył i uśmiał się gdy mu opowiedziałem, w jaki sposób kiwnąłem ludzi Zalewskiego i jak się znalazłem w pociągu. Pozwoliłem sobie zauważyć, że – skoro już tak się stało – uważam za swój obowiązek nie puścić go samego i pójdę razem z nim do Polski, jak razem trenowaliśmy. Po dłuższych obiekcjach że jestem źle wyekwipowany itd., ostatecznie jednak Śmigły się zgodził że z nim pójdę, z tym jednak, że zaraz ze Staszkiem tzn. w ciągu miesiąca wrócę z powrotem do Budapesztu. W gruncie rzeczy był rad.
NARRATOR :
W Rożnawie zaczął następny etap nielegalnego przedzierania się w stronę kraju.
mjr Bazyli ROGOWSKI
Taksówka już czekała, a w niej, obok szofera, Staszek. Gdyśmy się już ulokowali i mieli ruszać, nagle Śmigły przypomniał sobie, że w wagonie pod poduszką ławki, na której siedział, zostawił pakiet z pieniędzmi.
NARRATOR :
Oto jak ten drobny ale niebezpieczny incydent opisał Stanisław Fronczysty w ,,Życiu Literackim” z r. 1961.
Stanisław FRONCZYSTY
Taksówka ruszyła wreszcie spod dworca. Gdy minęliśmy ostatnie zabudowania, światła reflektorów mocno przygasły i poruszaliśmy się wolniej. Jak umówiliśmy się przedtem, Staszek zawołał w pewnym momencie: „Gotowi!”. Wzięliśmy w ręce swoje walizki, uścisnęliśmy rękę Węgierki, i gdy samochód się zatrzymał, natychmiast skoczyliśmy w krzaki, w lewo, rozpoczynając wspinaczkę po dość stromym, zakrzewionym stoku. Odpoczęliśmy ze dwa razy, zanim dotarliśmy do szczytu, jak się nam zdawało. (…)
NARRATOR :
Oddaję głos Fronczystemu, który był teraz pierwsza osobą [tj. przewodnikiem].
Stanisław FRONCZYSTY
Udaliśmy się znaną mi ścieżką leśną, po której mieliśmy wyjść na szczyt góry. Była i inna, łatwiejsza droga, lecz na tej łatwiejszej można było spotkać patrole węgierskie czy słowackie. Mieliśmy przejść około 6 km, same pagórki obrosłe nierzadko drzewami i krzakami klującymi. Znając dokładnie teren szybko posuwaliśmy się naprzód. Moi towarzysze nie zawsze mogli nadążyć. Ale też i zbytnio nie marudzili.
NARRATOR :
Rogowskiemu ta droga inaczej zapisała się w pamięci.
mjr Bazyli ROGOWSKI
Staszek pędził jak osioł, nie zważając na nasz wiek i brak kocich oczu do orientacji w ciemnościach… Śmigły dzielnie się trzymał podpierając się laską. . Walizeczkę jego zabrał od razu Staszek do plecaka, więc o tyle było mu w biegu lżej i wygodniej. Staszek wciąż gnał, a zatrzymywał się tylko tyle aby nam zwrócić od czasu do czasu uwagę żebyśmy zachowywali się cicho, bo dochodzimy do linii granicznej, a tu chodzą madziarskie patrole. Właściwie to te uwagi tyczyły tylko mnie, bo niestety Śmigły miał rację mówiąc, że nie jestem odpowiednio wyekwipowany do marszu. Przede wszystkim płytkie a ciężkie trzewiki “sportowe” zupełnie nie nadawały się do marszu przez niewidoczne i nagłe a coraz inne .przeszkody i dziury. Co chwilę też potykałem się, przewracałem, (…). Momentalnie też zwichnąłem w kostkach obydwie nogi, i każdy krok sprawiał mi teraz ogromny ból. Zacisnąłem jednak zęby i kulałem dalej za Śmigłym, który też dość często się przewracał, ale nie tyle co ja, bo brnął bez walizki i pomagał sobie laską.
NARRATOR :
W ten sposób osobliwa trójka – marszałek Polski, tytułowany stale “profesorem”, były wojewoda przekradający się przez granicę z przypadku i podoficer-góral, służący za przewodnika dotarli do słowackiej miejscowości granicznej Betliar. Mieli jeszcze spory odcinek do przejścia na piechotę.
http://navtur.pl/place/show/426,palac-betliar
mjr Bazyli ROGOWSKI
Teraz teren stale się obniżał i posuwanie się naprzód było jeszcze gorsze, zwłaszcza przez jakieś gąszcza, to szpilkowe, to liściaste, albo w ogóle pomieszane i do tego z cierniami, które samego Staszka nieraz zatrzymywały i zmuszały do szukania przejścia dalej w prawo lub w lewo. W pewnym miejscu przechodziliśmy chyłkiem pod jakimś ogrodzeniem, potem mur, znowu krzaki i koryto strumyka. Opodal obrys jakby altanki na wzgórzu, nieźle utrzymana drożyna z żywopłotami, a z dala sylwety zabudowań. Staszek zdołał nam szepnął, że przechodzimy przez park Andrassy’ego. Niebawem przełazimy przez wyrwę w murowanym ogrodzeniu, potem znów dziki rów, krzaki, znów ześlizgujemy się po stromym stoku, aby nagle znaleźć się na jakimś – jak mi się zdaje – zaniedbanym torze kolejowym. (…). Niedługo się nacieszyliśmy, bo Staszek znów zaczął się wspinać po prawym zboczu a my za nim. Trochę wyżej zaczął dmuchać tak przejmująco zimny wiatr że moja jesionka nie chroniła ciała należycie. Jak na złość Staszek się zatrzymał i polecił nam czekać na tym wydmuchowie, bo on idzie zbadać co jest z samochodem.(…).
NARRATOR :
Jest 3-a w nocy i chwila zawieszenia, bo samochód powinien był w tym miejscu czekać od godziny. Opowiada Fronczysty.
Stanisław FRONCZYSTY
W tę noc szofer lekko się spóźnił, co dało się nam szczególnie we znaki. (…). Nerwy napięte są do ostatnich granic – przyjedzie na czas czy nie przyjedzie? Dla mnie droga nie przedstawiała tych trudności, co czekanie. W drodze pracował mózg, organizm, nogi – a tu człowiek (…) zdenerwowany, często przeklina cała drogę, „kurierstwo”, przerzuty i cały świat.
NARRATOR :
Ale i ta przerwa skończyła się szczęśliwie. Głos ma znowu Rogowski.
mjr Bazyli ROGOWSKI
Wtem z dala doszło do nas sapanie motoru, a niebawem między drzewami rozbłysły słabe światła reflektorów auta.(…). Auto zatrzymało się, (…). Stara czteroosobowa limuzyna okazała się dość dobra, a okutani w przygotowane wewnątrz kożuchy poczuliśmy się błogo po tym forsownym nocnym marszu w zimnie.
Stanisław FRONCZYSTY
Jesteśmy teraz zdani na łaskę szofera. Szofer, nazwiskiem Józef Hudec z Twardoszyna na Orawie, był od dawna sympatykiem Polaków i teraz jak mógł tak pomagał. (…) przez Wernar , Niżne Tatry wjechaliśmy w dolinę Spiską. Była to droga trudna do prowadzenia auta (…), ale najmniej strzeżona i najbezpieczniejsza (…) inna, łatwiejsza droga, lecz na tej łatwiejszej można było spotkać patrole węgierskie czy słowackie. .(…). przez Kubin, Orawskie Podzamki, Podbiel, Krywą – zajechaliśmy do Twardoszyna (…).
NARRATOR :
Dochodziła 10-a rano, gdy dotarli do tej meliny. Opowiada Rogowski.
mjr Bazyli ROGOWSKI
Znaleźliśmy się w miłym, jasnym i czystym pokoju, o dwóch łóżkach pełnych pierzyn i poduszek, z czyściutką pościelą. Szafa, stół, kilka krzeseł, a w kącie umywalnia z wielką miednicą i wiadrem wody oraz czystymi ręcznikami uzupełniały umeblowanie. (…). Po posileniu się i umyciu do pasa oraz nóg, wpakowaliśmy się ze Śmigłym do łóżek. Ja nie zapomniałem obłożyć swoich kostek okładem kwaśnej wody i niebawem posnęliśmy w puchu pierzyn.
NARRATOR :
Wieczorem zaczął się nowy etap tej tajnej podróży.
mjr Bazyli ROGOWSKI
Z Tvrdosina jechaliśmy przez Trstenę, potem wioski słowackie Cimova i Vilamova, przez jakiś most, aż wreszcie auto stanęło, a my zgodnie z instrukcjami Staszka, wyskoczyliśmy na pole w lewo od drogi. 0 ile z auta wydawało się że pole jest równe, to przy zetknięciu się z nim okazało się, że mamy iść wciąż w poprzek zagonów, co było o tyle nieprzyjemne i uciążliwe, że wąskie zagony dzieliły od siebie głębokie bruzdy przez które trzeba było przeskakiwać, aby nie zapaść się po kolana w śniegu, który je zalegał. Grzbiety zagonów były przez wiatr obmiecione ze śniegu i czarniawe. Na szczęście nie były zbyt błotniste, ale i tak kilka kilometrów na przełaj po takich zagonach i to truchtem “abisyńskim”, to wyczyn sportowy nie lada. Sylwetkę Śmigłego widziałem przed sobą na jakieś 40 – 50 kroków i starałem się tę odległość utrzymać. (…) Staszek zauważył że już jesteśmy na granicy.
(…)
Oto wracał naczelny wódz (…), samotny (…), poprzedzany płatnym przewodnikiem-góralem w towarzystwie tylko jednego swojego byłego żołnierza. W kraju garść wiernych , a poza tym rozżalone za klęskę wrześniową społeczeństwo. (…) prawie biegiem, zjechawszy po jakimś stoku, dostaliśmy się w pobliże mostu (…), dwóch osobników w hełmach podbiegło do nas i najczystszą góralszczyzną przyciszonym szeptem zawołało: „Pódcie haf, warciutko!”. Okazało się, że byli to górale z Chochołowa, którzy pełnili służbę warty pożarnej i dlatego byli w hełmach i przy toporkach. Każdej nocy kilku ich musiało obchodzić wieś i czuwać, aby gdzieś nie było pożaru. Dwaj górale, którzy do nas podbiegli, kazali nam iść za sobą i szybko wskoczyli do najbliższego miedzucha, czyli przesmyku między dwoma zabudowaniami. My tuż za nimi.
NARRATOR :
Była 11-a w nocy, gdy po krótkim odpoczynku w góralskiej chałupie podróżnicy ruszyli w dalszą drogę.
mjr Bazyli ROGOWSKI
Poszliśmy na przełaj do niedalekiego cmentarza na wzgórzu, a potem przez pola, w jakieś może pół godziny dostaliśmy się pod okap stodoły na skraju wsi Ciche. Było rzeczywiście cicho. Bo nawet pies nie zaszczekał. Kuba jakoś się spóźniał, gdyż musieliśmy czekać dobrą godzinę, a tymczasem zaczęła się nieprzyjemna, mokra zadymka. Wiatr ciął z boku strzępami wilgotnego śniegu, i robiło się coraz chłodniej. Staszek stwierdził że to lepiej, bo na taką pogodę Niemcy nie lubią chodzić, zwłaszcza po polnych drogach. Wreszcie nadjechał Kuba. Jego wóz to zwykła gnojarka z desek, a snop słomy, na którym się usadowiliśmy, choć przykryty derką, nie był wygodnym siedzeniem, (…). Godzina za godziną upływały w monotonnej jeździe. Nareszcie zaczęło dnieć. Zamieć się uspokoiła, a przed nami ukazał się tor kolejowy, a opodal stacja kolejowa Szaflary”.
NARRATOR :
Była 7-a rano 27 października 1941.
mjr Bazyli ROGOWSKI
„Zsiedliśmy z wozu opodal stacji. Staszek szedł przodem, a my we dwójkę nieco w tyle. W poczekalni były jeszcze dwie osoby mało na nas zwracające uwagi. Otworzyło się okienko od kasy, za którym zobaczyłem kolejarza w niemieckim mundurze. Trochę zrobiło mi się nieprzyjemnie, ale gdy przede mną stojący góral zagadał po polsku i w tym samym języku z intonacją góralską, otrzymał odpowiedź, domyśliłem się, że kolejarz to Polak, tylko mundur, a zwłaszcza czapka obce. Bez żadnych trudności zakupiłem dwa bilety trzeciej klasy do Krakowa za pieniądze, które uprzednio dał mi Staszek. Niebawem nadjechał pociąg od strony Zakopanego. Wsiedliśmy do przedziału“.
NARRATOR :
Już bez przeszkód dojechali do Krakowa.
mjr Bazyli ROGOWSKI
29 października Śmigły odjechał z „Marcinem” do Warszawy (…) polecając mi wrócić ze Staszkiem na Węgry i tam pomóc dr Hubickiemu, a tu – (…) wezwie nas – gdy będzie potrzeba.
NARRATOR :
Jednym z pierwszych ludzi, którzy widzieli Śmigłego-Rydza w Warszawie, był płk Radwan-Pfeiffer, który po katastrofie wrześniowej pozostał w Kraju i prowadził (…) działalność konspiracyjną. Płk Radwan-Pfeiffer jest obecny w studio i sam opowie o tym spotkaniu.
płk Edward RADWAN-PFEIFFER
Stało się to na życzenie Marszałka, który jeszcze z Węgier zapytywał mnie przez jednego ze swoich łączników (…), czy zechcę go zobaczyć i pomówić z nim, gdy powróci do Kraju. Z miejsca wówczas się na to zgodziłem. Po kilku miesiącach tenże oficer znów mnie odwiedził i zapytał o to samo, dodając że Marszałek jest w Warszawie i życzyłby sobie zobaczyć się ze mną i czy ja się na to zgadzam. Oczywiście, wyraziłem zgodę. Ustaliliśmy termin i miejsce spotkania. (…). W umówionym terminie przybyłem pod wskazany adres (…), gdzie oczekiwał mnie (…) pułkownik Zaleski, dziś już nie żyjący, (…). Po chwili wszedł Marszalek, któremu zameldowałem się służbowo.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Franciszek_Pfeiffer
(…)
NARRATOR :
Co było tematem tej rozmowy?
płk Edward RADWAN-PFEIFFER
Marszałek dopytywał się o mój udział w wojnie, o nastroje w wojsku i w społeczeństwie po poniesionej klęsce. 0 mój udział w konspiracji, formy pracy konspiracyjnej i przemiany w nastrojach społeczeństwa po niemieckich zwycięstwach na Zachodzie i rozpoczętej wojnie z Rosją. W pewnej chwili Marszałek zapytał o zaplecze polityczne piłsudczyków, wiedząc, że jestem piłsudczykiem. Ponieważ nie był to mój dział – pracy, gdyż polityką się nie zajmowałem, powiedziałem że jestem w kontakcie z Zygmuntem Hemplem, też dawnym oficerem 5-go p. p. legionów który prowadzi robotę grupy piłsudczyków o charakterze politycznym, i wolałbym, żeby on na ten temat udzielił informacji, o ile to Marszałkowi odpowiada. Marszałek wyraził na to zgodę i zaraz wyznaczył nowy termin na ponowne spotkanie. Na tym rozmowa która trwała około dwu godzin, została zakończona.
NARRATOR :
Jak się odbyło to drugie spotkanie z Hemplem?
płk Edward RADWAN-PFEIFFER
Hempel (pseudonim Łukasz, kierownik naszej grupy politycznej piłsudczyków) był tym spotkaniem wstrząśnięty. Szliśmy Marszałkowską przez pl. Zbawiciela w słoneczne, jasne, jesienne popołudnie i to w rozmowie Łukasz wzruszony mówił: „Czy zdajesz sobie sprawę, że to może być historyczny moment”. Wkrótce zameldowaliśmy się u Marszałka w tym samym co poprzednio lokalu. Na pytanie Marszałka o warunki pracy, Łukasz przedstawił trudności roboty w konspiracji właściwie bez pieniędzy, bez prasy i łączności z Zachodem, a w szczególności w porównaniu z innymi ugrupowaniami politycznymi, które operują znacznie większymi środkami i możliwościami. Marszałek słuchał tego pilnie, nie dając konkretnych obietnic. Podkreślił że mimo wszystkie trudności robota ta musi być prowadzona i specjalnie w tej rozmowie podkreślił, że jeśli chodzi o robotę na odcinku wojskowym, to trzeba stać na stanowisku całkowitej lojalności wobec polskich konspiracyjnych władz wojskowych w Kraju jak i jawnych w Londynie, którym – jak twierdził – należy się całkowicie podporządkować. Na tym rozmowa się skończyła, nie dając jednak konkretnych wyników, jakich Łukasz się spodziewał.
NARRATOR :
Tu wkracza główny sprawca i organizator powrotu Śmigłego do Polski, Piasecki w konspiracji używający pseudonimu „Wiktor” (…). Niespodzianie zatrzymany w Budapeszcie, przedarł się w ślad za Śmigłym do Kraju i został przy nim do końca.(…). Niech mówi sam Piasecki za pośrednictwem Goetla, który w książce pt.: „Czasy wojny” utrwalił rozmowę odbytą z nim już po śmierci Śmigłego.[Ferdynand Goetel].
inż. Julian PIASECKI
Po kilku tajnych zebraniach w Krakowie, gdzie Śmigły zetknął się z miejscowymi ludźmi rozmaitych sfer, podniósł się bardzo na duchu. Przyjęto go tam bowiem życzliwie, a nawet serdecznie. Przyjechał do Warszawy. I tu zaczęła się walka, którą by może wytrzymał Piłsudski, lecz która była ponad siły Śmigłego. (…). Czas, który minął od września, przyniósł wypadki dostatecznie przekonywające, aby odpowiedzialnością za klęskę Polski nie obciążać wyłącznie Marszałka czy choćby otaczających go ludzi, cóż dopiero pomawiać go o ambicję polityczną i chęć robienia kariery, bo jakąż karierę wybiera wódz naczelny, gdy wraca do Kraju, by pod obcym nazwiskiem stać się żołnierzem podziemia? (…). Rozmowy z Lipińskim i Hemplem, którzy poczytali przybycie za błąd, bardzo Śmigłego przygnębiły.
NARRATOR :
Niestety, ani Wacław Lipiński, ani Zygmunt Hempel nie zostawili żadnych świadectw, przynajmniej nie są one dotąd znane [wg stanu dokumentacji znanego w 2-gim półroczu 1963]. Obydwaj już nie żyją. Lipiński został skazany na śmierć przez sąd bierutowski i zmarł wśród zagadkowych okoliczności w więzieniu Bezpieki w roku 1949. Hempel, jak jego antagonista z tego samego obozu, Piasecki, padł w powstaniu warszawskim (…).
http://www.waclawlipinski.pl/Biografia
http://www.polska1918-89.pl/pdf/zygmunt-hempel-lukasz,4252.pdf
http://ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/julian-marian-piasecki
Jest (w studio) Wacław Zagórski, autor cennej książki o Powstaniu pt.: „Wicher wolności”. Stykał się
z Hemplem na gruncie konspiracyjnym. (…) jaka była płaszczyzna tych zetknięć?
Wacław ZAGÓRSKI
Byłem kierownikiem dużej księgarni konspiracyjnej i z tego tytułu miałem z nim sporo do czynienia.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wac%C5%82aw_Zag%C3%B3rski
NARRATOR :
A jak doszło do rozmowy o Śmigłym? Przecież wrócił potajemnie i do końca pozostał w ukryciu?
Wacław ZAGÓRSKI
Tak, ale nawet w warunkach najściślejszej konspiracji nie było możliwe pokrywanie milczeniem pewnych nazwisk i pewnych faktów. Pogłoska o pobycie marszałka Śmigłego pod okupacją niemiecką obiła mi się o uszy już w listopadzie1941. Nie mogłem uzyskać żadnej bardziej konkretnej wiadomości. krążyło na ten temat dość dużo legend mniej lub bardziej malowniczych i sporo sentymentalnych plotek. Dopiero przed samymi świętami Bożego Narodzenia, bodajże z ust Adama Próchnika usłyszałem potwierdzenie pogłosek. “Owszem, to prawda. Przeszedł pieszo przez góry, lecz niedługo potem – mówił Próchnik – zmarł na tyfus.”
NARRATOR :
Przyczyna śmierci, jak pan wie, była inna, lecz w tej chwili idzie o ustalenie tła konfliktu w łonie tego obozu do którego Śmigły należał i do którego się odwołał po powrocie do Kraju.
Wacław ZAGÓRSKI
Z tego co wiem z własnych ust “Mecenasa” – tak brzmiał jeden z pseudonimów konspiracyjnych Hempla – tło tego konfliktu wyłania się dość jasno. “Myślałem – mówił z przejęciem “Mecenas” – że przez powrót do Kraju, przez stanięcie razem z nami do naszej podziemnej pracy ten człowiek odwraca kartę swojego życia, że jego nazwisko przestanie być symbolem klęski, a stanie się symbolem rezygnacji z osobistych ambicji, bezinteresownego poświęcenia walce o wolność, jak nazwisko Stefana Starzyńskiego stało się symbolem niezłomnej woli walki. Tymczasem Marszałek powrócił do kraju by działać i rozkazywać, żeby poddać sobie całą działalność byłych piłsudczyków. To nie był człowiek złamany, ani nawet ugięty klęską, internowaniem, tułaczką”. Hempel miał wrażenie i mówił o tym z głębokim rozczarowaniem, że Śmigłego jakby mało interesowały zagadnienia bieżącej walki z okupantem. Tkwił cały w rzeczywistości przedwrześniowej, obchodziło go tylko jej usprawiedliwienie, a w perspektywie przyszłej – powrót do tej rzeczywistości. Znalazło to zresztą wyraz w tajnych wydawnictwach Obozu Polski Walczącej, na którego czele stanął po śmierci Śmigłego, Piasecki.
NARRATOR :
Sądzę, że na podstawie tych dwóch przeciwstawnych oświetleń – Piaseckiego i Hempla można zaryzykować tezę, iż tragedia Śmigłego polegała na pomyłce perspektywicznej, na niemożności wyzwolenia się z wyobrażeń, w których wzrósł, z poczucia misji, którą mu wmówiono. Chciałbym jeszcze pana może zapytać o sprawy znacznie mniejszej wagi, właściwie o drobiazgi. Mam przed sobą wycinek z gazety libańskiej “Eastern Time” z r. 1946. Wśród innych nieścisłych lub fantastycznych wiadomości jest tam informacja że w Warszawie Śmigły nosił długą brodę, że był starym, steranym człowiekiem o pomarszczonej twarzy. Czy pan coś wie o tym?
Wacław ZAGÓRSKI
Jest to jedna z niezliczonych legend, które krążyły po Warszawie. Wiem od Hempla, że w czasie kilku rozmów, zanim doszło do rozstania się i zupełnego odizolowania się Marszałka przez “Wiktora”, czyli Piaseckiego, wyglądał dobrze. Trzymał się prosto, po żołniersku. Nie nosił brody, był wygolony, w porządnym sportowym ubraniu, w pumpach.
NARRATOR :
Należałoby teraz wyjaśnić stosunek byłego naczelnego wodza do konspiracji wojskowej. Przed mikrofonem znajduje się gen. Pełczyński, w podziemiu „Grzegorz”, szef Sztabu Związku Walki Zbrojnej, który później przeobraził się w Armię Krajową. Panie generale, chciałbym pana zapytać, czy Śmigły-Rydz po przyjeździe do Warszawy szukał kontaktu z konspiracją wojskową?
gen. Tadeusz PEŁCZYŃSKI
Z cała pewnością mogę oświadczyć, że marszałek Śmigły-Rydz po przybyciu do Kraju nie szukał kontaktu z dowództwem Związku Walki Zbrojnej.
https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/tadeusz-pelczynski,363.html
NARRATOR :
Panie generale, czy z Grotem sprawa jest zupełnie jednoznaczna, czy Grot nie miał jakiejś oferty ze strony ze strony Śmigłego, żeby się z nim zobaczyć? [gen. Tadeusz Rowecki – Grot].
gen. Tadeusz PEŁCZYŃSKI
Gdyby miał taką ofertę niewątpliwie by mi o niej powiedział, ponieważ rozmawialiśmy wielokrotnie o takiej możliwości. Według mojej znajomości rzeczy, a myślę ze jest stuprocentowo pewne, ani takiej oferty ani propozycji spotkania nie miał.
NARRATOR :
(…). Tutaj na emigracji zjawiła się pogłoska, nawet drukowana, jakoby Śmigły chciał się z panem zobaczyć, a pan na to spotkanie się nie udał. Czy to jest prawda?
gen. Tadeusz PEŁCZYŃSKI
To była wiadomość podana przez Ferdynanda Goetla, w „Wiadomościach” [londyńskich] w jednym z jego artykułów. Ja na to natychmiast odpowiedziałem listem, w którym tej wiadomości zaprzeczyłem. Śmigłego bowiem poznałem w 1912 w pracy strzeleckiej w Krakowie, gdzie on był jednym z dowódców, później w okresie legionowym nie byłem pod jego rozkazami, ale pod jego rozkazami brałem udział w walce o Wilno i w ofensywie na Dyneburg. Dla Śmigłego jako dla dowódcy i jako dla człowieka miałem najgłębszy sentyment i prawdziwe, szczere uznanie. Otóż stwierdzam jeszcze raz, że ta pogłoska była nieprawdziwa, ja jej zaprzeczyłem (…) dość skutecznie, bo później w książce Goetla wiadomość o tym się nie zjawiła.
NARRATOR :
Pozostaje nam już niewiele do dopełnienia tej historii. Ostatniego jej okresu dotyczy świadectwo p. Buterlewiczowej.
Maria BUTERLEWICZOWA :
[Maria Buterlewiczowa – podczas okupacji pracownik Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej ZWZ-AK, podkomendna płk Jana Rzepeckiego; zmarła w Anglii w 1994 r.]
Z Marszałkiem nie zetknęłam się wprawdzie bezpośrednio, ale będąc zaprzyjaźniona z panią Marią Maxymowicz-Raczyńską, u której mieszkał, wiedziałam dokładnie o wszystkim co się działo.
[Jadwiga Maxymowicz-Raczyńska z d. Jarosz (1899 – 1982); wdowa po gen. Włodzimierzu Maxymowiczu-Raczyńskim].
Pierwszym locum marszałka Śmigłego (…) po powrocie do Warszawy miało być moje mieszkanie – o czym zostałam powiadomiona i ma się rozumieć wyraziłam na to zgodę. Ale władze wyższe po naradzie cofnęły to zarządzenie, tłumacząc to zbyt wielkim obciążeniem mojego mieszkania. Było ono już wyzyskiwane dla spadochroniarzy na różne spotkania i zebrania, na przedruk biuletynu informacyjnego, na rozdział skrzynki pocztowej, fabrykowanie fałszy- wych dokumentów i tym podobne cele. Wszystko to, ma się rozumieć, nie wpływało dodatnio na bezpieczeństwo tak wybitnej osobowości. Tak więc Śmigły-Rydz zamieszkał u pani Marii. Pani Maria widziała w Śmigłym nie tyle dawnego naczelnego wodza, ile bardzo nieszczęśliwego człowieka, który niż czegokolwiek innego potrzebował po prostu serca i opieki. Otoczyła go atmosferą ciepła, życzliwości i przyjaźni, i pod jej wpływem Śmigły zaczął rzeczywiście uspokajać się i powracać do siebie. Czas schodził mu na pisaniu i uzupełnianiu broszur, w których tłumaczył przyczyny klęski wrześniowej. Dziwny przypadek wytrącił Marszałka bardzo gwałtownie z tej powracającej równowagi ducha. Oto sięgając kiedyś do biblioteki pani Marii po książkę, znalazł w środku wiersz skierowany do niego i noszący tytuł “Do Generała“. Ktoś go włożył do książki, jak się to chowało w Warszawie tajne pisemka i zapomniał o tym. Cóż za straszliwy traf zrządził, że wiersz ten trafił do rąk Śmigłego. Obiegał on wtedy całą Polskę w tysiącach maszynowych odbitek. Napisał go Hemar gdzieś na rumuńskim bezdrożu, ale właściwie zrodziły go po klęskowe nastroje całego społeczeństwa, nastroje rozgoryczenia, żalu, zawiedzionych nadziei.
NARRATOR :
W taki sposób dosięgnął Śmigłego najostrzejszy i najbardziej wymowny, bo przybrany w formę poetycką wyraz potępienia jego decyzji powziętej 17 września 1939. Ten wiersz, napisany przez Hemara w Rumunii, krążył po całej Polsce w niezliczonych odpisach maszynowych. Jego końcowe strofy uderzały jak policzki:
Kiedy pan przejeżdżał granice
Po raz wtóry tej nocy, kulawy
Staruszek, jenerał Sowiński
Padł na Woli, broniąc Warszawy,
Gdy przed panem, na rumuńskim moście
Strażnik szlaban szeroko otworzył,
Po raz wtóry w tę noc, siwą głowę
Pod Cecorą Żółkiewski położył
W deszcz wrześniowy nagle powiało
Gorzkim majem, płaczącym w niemocy,
To chmurny marszałek Piłsudski,
Po raz wtóry umarł tej nocy.
Maria BUTERLEWICZOWA
Kiedy pani Maria weszła do pokoju, Marszałek trzymając ten wiersz w ręku płakał. Wtedy właśnie nastąpił pierwszy atak sercowy. Kiedy przyszedł do siebie zarzucił ją pytaniami. – “Skąd się ten wiersz wziął. Kto go napisał, ile ludzi go czytało?”. Ogarnęła go gorączka tłumaczenia każdemu z osobna, jakie motywy nim kierowały. Wiedząc na przykład, że bywam częstym gościem pani Marii, chciał koniecznie widzieć się i rozmawiać ze mną. Chciał i mnie także przekonywać. Marszałek znał moje prawdziwe nazwisko i wiedział, że jestem żoną oficera sztabowego. Po tym wydarzeniu zdrowie Marszałka zaczęło się gwałtownie pogarszać. Doktor, który go leczył, stwierdził „angina pectoris”.
NARRATOR :
Przyjmując, że ta wiadomość jest prawdziwa, trzeba przypomnieć poprzednie świadectwa. Śmigły-Rydz chorował już w Rumunii i na Węgrzech, choć nie stwierdzono tam jeszcze choroby serca. Przejście przez zieloną granicę dokładnie tutaj odtworzone, było niesłychanym wysiłkiem fizycznym. Dopełniła tego świadomość rozbicia w obozie, do którego Śmigły się odwołał, świadomość pomyłki w rachunku, świadomość przegrania ostatniej szansy. Wszystko to razem skumulowało się w śmiertelnym ataku sercowym.
Maria BUTERLEWICZOWA
Pewnej nocy panią Marię zbudził łomot upadającego ciała. Gdy otworzyła drzwi ujrzała Śmigłego leżącego na progu. Nie miał już sił by wołać pomocy, zdołał się tylko dowlec do drzwi jej pokoju. Żył jeszcze przez trzy dni i zachował przytomność prawie do końca. Do ostatniej chwili czuwała przy nim pani Maria i kilku wiernych przyjaciół. Co się tyczy śmierci Marszałka, to wiem od naocznego świadka – bo właśnie od pani Marii – że w ostatniej chwili przed wyniesieniem trumny włożyła ona do kieszeni marynarki Śmigłego bilet własnoręcznie przez nią napisany z jego prawdziwym imieniem i nazwiskiem – z myślą, że gdy będzie kiedyś ekshumowany, posłuży to jako jeszcze jeden dowód tożsamości. Wiadomo, że Marszałka pochowano pod przybranym nazwiskiem nikomu nie znanego profesora.
NARRATOR :
7 grudnia 1941 r. , a więc w pięć tygodni po zainstalowaniu się w Warszawie, marszałek Śmigły-Rydz dokonał w niej tragicznego życia, które znało wyniesienie na najwyższe szczyty i upadek na dno poniżenia. Zwłoki podobno zabalsamowano, a do kieszeni ubrania włożono kartkę z prawdziwym nazwiskiem i stopniem wojskowym. Bo krzyż na grobie nr 139 w IV kwaterze cywilnego cmentarza powązkowskiego nosi jeszcze jedno przybrane, czy też po śmierci przydane nazwisko: Adam Zawisza. Fakt śmierci Rydza przez pewien czas ze względów politycznych utajano, o czym świadczy list Lipińskiego do Władysława Pobóg-Malinowskiego z 1 sierpnia 1943 r.
Wacław LIPIŃSKI
Co do śmierci wuja Grzybowskiego proszę nie mieć żadnych iluzji i nie ulegać wpływom fałszywych informacji. Julek [tj. Piasecki – przypis Narratora] rozmyślnie ją tai, czyniąc tym wielką Grzybowskiemu krzywdę. Edward umarł w grudniu 1941. Akt zgonu został sporządzony z całym ceremoniałem, należnym głowie rodziny. Na 17 marca [tj. w dniu imienin – przypis Narratora] sam byłem na grobie obsypanym tego dnia wieńcami i kwiatami przez Julka i jego najbliższych przyjaciół.
(…)
mjr Bazyli ROGOWSKI
Gdy na Wszystkich Świętych 1 listopada 1947 pierwszy raz byłem przy grobie Marszałka, grób był starannie utrzymany, udekorowany zielenina i kwieciem, a dominującym akcentem były dwie duże chryzantemy, skrzyżowane na kształt buławy marszałkowskiej. Cztery płonące znicze i wieniec zawieszony na krzyżu dopełniały dekoracji.
NARRATOR :
U tego grobu zatrzymuje się nasz przewód.
(…).”
*******************
Wstrząsający opis. Tekst na miarę dramatu szekspirowskiego. Jakie skarby ducha, straszne i wielkie, kryją w sobie dzieje Polski! I jaka nędza literacików pisujących o byle czym, o romansach pederastycznych i jakieś bzdury noblistki o męce zwierzątek czy ponurej sekcie frankistów wynoszonej pod niebiosy, a takie tematy leżą odłogiem. Nie ma dostatecznie wielkich talentów na nie? Nie wierzę. Polska ma wciąż wielu utalentowanych ludzi. Ale brak na to “zapotrzebowania rynku” zepsutego przez różne Agnieszki Holland i kształtowanego przez chazarstwo i lubieżników.