Neoferajna w akcji, czyli nasza cegła nieśmiertelna

Leopold Tyrmand w Muzeum Literatury. Wystawa "Ulice złego" | Warszawa Nasze Miasto

MOTTO 

“– Panie szanowny! Kup pan te cegłę! Odpalasz pan stówkę – ocalasz pan główkę! Cegła tańsza od kapoty, kup pan cegłę od sieroty! No co jest, jak pragnę zakwitnąć?! Dawaj pan stówę i spływaj w podskokach! Bo tak ryło przenicuje, że będziesz nosem gwizdał!

– Uciekaj, chuliganie, bo zawołam policjanta.

– Otwórz tylko dziób, ty gnoju śmierdzący, to już go nawet na klamkę nie zamkniesz!”

[cytat pochodzi z filmu „Ewa chce spać” z roku 1957]

image

Ulice były puste, mimo niezbyt późnej pory. Pan z parasolem minął oparkanienie świeżych budów i wszedł w ciemny, wyboisty wąwóz Nowomiejskiej: głębi jaśniał rzęsiście oświetlony Rynek, co pogłębiało jeszcze mrok ulicy, nieporządnej i pełnej zakamarków jak zaplecze obstawionej dekoracjami sceny.

— Panie — rozległ się cichy, lekko schrypły głos. Pan w meloniku odwrócił się powoli, niedbale, lecz pełen wewnętrznej czujności: głos dobywał się z wnęki wąskiego łuku okładanej głazami sieni, niezbyt dobrze widocznej spod desek, drabin, rusztowań.

— Panie — powtórzył schrypły głos, tym razem bardzo blisko, tuż nad uchem — kup pan kryzys. Znaczy kryzysową cegłę.

W tej samej chwili pan w meloniku został siłą wciągnięty między ubielone wapnem deski; ciągle nie widział postaci, która wymówiła te zastanawiające słowa, natomiast na wysokości swej twarzy, tuż przed nosem, dostrzegł pięknie opakowaną w gazetę ogromną cegłę. Jeszcze moment, a zetknięcie się cegły z jego nosem mogło nabrać cech wstrząsającego realizmu. Cofnął się odruchowo, lecz mocna dłoń trzymała go za marynarkę na plecach, dzierżąc krzepko tym chwytem całą postać. Odwrócił tedy twarz, ku osobliwemu sprzedawcy i spytał:

— A co to kosztuje, ten kryzys? — Z białawych ciemności rusztowań wionął oddech, dający pewne pojęcie o niedawnych przeżyciach gastrycznych kupca.

— 20 % inflacji— rzekł schrypły głos.

— Nawet niedrogo — zdziwił się pan w meloniku; wyjął bez sprzeciwu niebieskawy banknot i podał w ciemność.

— Zgadza się — rzekł schrypły głos — a to dla pana. — Słowom tym towarzyszyło serdeczne wręczenie cegły kryzysowej pandemicznej, które lekko zachwiało postacią pana w meloniku; jednocześnie poczuł, że jest wolny. Otrzepał ubranie z bezpośredniego kontaktu z rusztowaniami, oddalił się o dwa kroki i rzucił z odrazą trzymaną dotąd w ręku cegłę kryzysową w śmietnisko najbliższej budowy. Po chwili posłyszał przy sobie schrypły głos.

— Panie — mówił głos z akcentem groźby — szanuj pan kryzys! No, już! Kupione, to kupione, tu jest przyzwoity interes. — Pan w meloniku pochylił się i podniósł wyrzuconą przed chwilą kryzysową cegłę. Wzdychając ciężko powędrował ku Rynkowi z nowym sprawunkiem w ręku. Uszedłszy ze dwadzieścia kroków posłyszał przed sobą lekki szmer i spoza koryta z rozrobionym wapnem wynurzyła się długa, ciemna sylwetka, która jednym skokiem przecięła mu drogę.

— Panie! — posłyszał cienki, świszczący głos nad sobą — kup pan cegłę kryzysową — i długa, koścista łapa, dzierżąca ogromną cegłę tym razem bez opakowania, wysunęła się ku niemu z ciemności. Pan w meloniku już chciał rozpocząć pertraktacje.

– To pomyłka, spieszę wyjaśnić. Rzeczoną cegłę kryzysową w ilości sztuk jedna – już posiadam.

 

Nagle nastąpiło coś, na co pan w meloniku zareagował zdecydowanym cofnięciem się o 3 kroki. Z tyłu, za plecami pana w meloniku rozległo się ciche, lecz stanowcze wołanie:

— Jasiu! Przetłumacz  panu. Niech mnie nie rozśmiesza, że już kupił cegłę. Objaśnij, że cegły kryzysowe występują w sprzedaży wiązanej. Zagradzająca drogę postać cofnęła się sprawnie i bezgłośnie w cień cichych budów.

– Sprzedaż pierwszej cegły była łamaniem barier psychicznych – kontynuował cienki, świszczący głos Jasia. Że tak powiem: była egzaminem Szanownego. Zdał Szanowny. Możemy więc przejść stopień wyżej – koścista ręka podsunęła ogromną cegłę pod nos pana w meloniku. To jest kryzysowa cegła klimatyczna, prima sort. Raz kupujesz – szczęście poczujesz!

Pan w meloniku lekko zmieszany chwycił grubą cegłę mając nadzieję, że po tym dubletowym interesie (sze krenczy!) nachalny duet zniknie z jego życia.

– Jasiu zapakuj towar! Nasz klient, nasz pan.

Chwyciwszy reklamówkę z solidną cegłówką klimatu pan w meloniku obrócił się na pięcie, gotów iść gdziekolwiek, byle jak najszybciej zostawić za sobą ekipę “od kryzysów”. Wtem zmroził go wycedzony przez zęby głos: Hola, hola! Planeta to nie wszystko. Najważniejsza w pakiecie jest cegła wojenna. Zaniedbasz pan zbrojenia i pyk! Planety nie ma. Atom i szlus.

– No niby racja – przytaknął bez przekonania spocony już porządnie właściciel melonika. No to wezmę też cegłę kryzysu wojennego. Strzeżonego Pan Bóg strzeże…

– No, no! Tylko mi tu bez żadnych Bogów. Urząd Ochrony Konkurencji zabrania – sam pan rozumiesz, żażartował szef Jasia.

– Nie będziemy więcej Szanownego fatygować. Ale logika zmusza… Wojna i energia chodzą parami, sztymt? Got lib triniti, znaczy God loves trinity – niby tak mówią, ale czwórka też nie od macochy, hehe. Bierzeż pan cegłę kryzysu energetycznego i znikasz pan z oczu w tri miga, ok?

Gdy czwarta cegła wylądowała w ledwo wytrzymującej ciężar reklamówce pan w meloniku nie oglądając się oddalił się z mrocznego zaułka, zwanego przez najstarszych mieszkańców tej szemranej dzielnicy “ligą narodów” pozostawiając w nim kilka banknotów.

„Cóż za solidne przedsiębiorstwo” — pomyślał z uznaniem pan w meloniku. Pakują towar, proponują osprzęt, wyjaśniają zasady handlu. Po czym ruszył w stronę Rynku, porzucając zaraz za rogiem kłopotliwy nabytek.

Zaaferowany tą dziwną, nocną transakcją nie zauważył, że w ślad za parabolą lotu wprost na wysypisko reklamówki z cegłami inflacji i trzech kryzysów – identyczny ruch wykonała precyzyjnie niby pantograf – kamera umieszczona na wysokim maszcie.

[parafraza fragmentu powieści „Zły” Leopolda Tyrmanda z 1955 r.]

 

FINAŁ

Kup pandemię! Kup pan szczepionkę! Kup pan prawo do emisji CO2. Kup pan czołgi i lotniskowce. Rozlega się wszem wobec.

Historia się powtarza. Trybiki napędzające ludzi są powtarzalne. Zmienia się tylko gazeta w którą pięknie (lub mniej pięknie) opakowana jest cegła. Zawsze ta sama. Wieczna nasza cegła. Sprzedawana przez ferajnę. O przepraszam, przez n e o f e r a j n ę…

Bo to dwie przecież różne ferajny, choć proceder, towar i groźby – analogiczne. Poza tym dzisiejsza ferajna (neoferajna) preferuje nie ciemne, wietrzne ulice, lecz blask reflektorów, kamer, przytulny sejm, poręczny rząd, organizacje międzynarodowe.

 

Ponieważ ferajna z powieści Tyrmanda miała honor, nie było dawki przypominającej cegły… W neoferajnie liczba dawek przypominających zakupu cegły nie ma końca… Cegła rodzi cegłę, kryzys wzbudza kolejny kryzys.

Ferajny tyrmandowe to były podmioty rekietowe rozproszone, niekoordynowane centralnie, neoferajna to struktura hierarchiczna dziesiątek grup rekietowych.

Wszystko ewoluuje. A najbardziej ewoluują ferajny…

 

image

O autorze: wawel