„Człowiek z pola śmierci mówi”. Wywózka Polaków ze Stanisławowa 9 grudnia 1939 r. Opis naocznego świadka.

Deportacja ludności polskiej z Kresów w głąb Rosji Sowieckiej, 1940 rok

Wstęp: Właściwa fala deportacji Polaków na daleką północ z terenów zajętych przez Sowiety 17 września 1939 r. rozpoczęła się nocą z 9 na 10 lutego 1940 r., przy 40-stopniowym mrozie. Jednak transporty Polaków rozpoczęły się już w grudniu 1939 r. zgodnie z uchwałą Biura Politycznego Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii i Rady Komisarzy Ludowych ZSRS z 5 grudnia 1939 r. o wysiedleniu tzw. osadników, głównie z wiejskich terenów nadgranicznych. Wysiedlanie oczywiście dotyczyło również innych grup Polaków. W swej relacji Janusz Rozwada, używający też pseudonimu Widzialny-Niepokonany (nie udało się nic więcej znaleźć o tym autorze) opisuje jedną z takich wywózek, w której brał udział jako aresztowany w grudniu 1939 r. w miejscowości Nadwórna w okolicy granicy polsko-węgierskiej, wraz z innymi uczestnikami pierwszego zbrojnego oporu ludności polskiej wobec Sowietów. Trafiwszy do więzienia w Nadwórnej, tak opisuje swoje dalsze losy, aż do udanej ucieczki z transportu (PŁ).

„W Nadwórnej szczypano nas przez kilka dni i nie wiem jak długo [by to] trwało, gdyby nie zabrakło lochów i piwnic  (w żargonie NKWD „obszczypanie” znaczyło bicie zatrzymanego tak długo, aż  nie przyzna się do stawianych mu zarzutów – PŁ). (…) [Za]ładowano nas na samochody ciężarowe jak śledzie w beczce, nie zważając na stan zdrowia. Takie transportowanie odbywało się w nocy, a trasa,  którą byliśmy przewożeni musiała być pusta i bezludna. Pamiętam, że na jeden wóz załadowano nas osiemdziesięciu. Po przywiezieniu do Stanisławowa pozostało przy życiu około trzydziestu ludzi, zaś pięćdziesięciu zmarło z uduszenia. Spędzono nas do piwnic, które były dość duże, bez okien, mokre i zimne. W ciągu trzech dni dostawaliśmy raz na dzień pożywienie. Po kilku dniach znowu załadowano nas do wagonów towarowych, w których [staliśmy] na bocznicy przez cała dobę, okrążeni prze oddział NKWD. W drugim dniu dokooptowano do naszego składu wagony, w których znajdowały się rodziny z dziećmi, starcami i chorymi. Przed odjazdem dostarczono nam po kawałku chleba oraz po pół śledzia i po garnuszku gorącej wody.

Transport

Zapadał zmrok. Na dworze panowała cisza. Po stacji roznosiło się echo gwizdu lokomotywy, zgrzyt hamulców i zderzania się buforów. Wszystko to zmącało ciszę. Słychać było tupanie kroków po śniegu straży przetokowej. Promienie blasku księżyca wdzierały się do wagonów, a wraz z nimi zimne powietrze, które nielitościwie dusiło. Wynędzniali nieszczęśliwcy tulili się do siebie, aby ogrzać się. Ze stłoczonej masy więźniów wydobywał się głos: – Ja już do tego Sybiru na pewno nie dojadę, więc proszę kochanych kolegów, o ile ktoś będzie żył, aby powiadomił żonę, że umarłem.

Natomiast inni mówili: – Ja chcę żyć, ratujcie mnie! Mam żonę i dzieci, które tak kocham, one beze mnie zginą. Żona nie da sobie rady… Zaś z innego wagonu wydobywał się płacz, a czasem śmiech oraz modlitwy. Trzeba przyznać, że wśród nieszczęśliwców istniała solidarność. Załamani fizycznie i duchowo byli przez silniejszych pocieszani słowami, że Amerykanie i Anglicy idą na pomoc. Była to jedyna nadzieja, która trzymała na duchu [tych] ludzi [z]maltretowanych. Słychać było trzask kloszy buforowych i lokomotywę, która manipulowała parą, co oznaczało przygotowanie się do drogi. Każdy pragnął jechać jak najszybciej, aby [poznać] swój dalszy los. Z przyłączonych wagonów płynął płacz dzieci oraz matek, stękanie chorych i wołanie o pomoc. Parowóz jakby wystrzelił w powietrze, wagony zadrżały, koła zaczęły się toczyć. Lokomotywa sapiąc coraz szybciej ciągnęła wagony w nieznane dla nas. Na stacjach kolejowych był ruch dość ożywiony, [gdy] nasz pociąg zatrzymywał się daleko na bocznych torach i czekał na wolną drogę. W czasie postojów nie spotykaliśmy stacji, przez które nie przejeżdżałyby transporty z ludnością cywilną i jeńcami [wiezionymi] do Rosjan. Przez cienkie ściany wagonów wydobywały się głosy płaczu, jęku, stękania i wołania o pomoc oraz modlitwy i pieśni pobożne. Nie brak było też złości i przekleństw. Najstraszliwsze było słuchanie głosów dzieci, które wołały: – Mamo, ja chcę jeść! Mamo, zimno! Mamo, dokąd jedziemy? Ja chcę do domu! Tam ciepło, i został tato. Dlaczego tu nie ma tatusia?!

Natomiast większe i mądrzejsze mówiły: – Mamo, dokąd nas wiozą te złodzieje? Dlaczego oni nas tak strasznie męczą? i wszystko nam zrabowali? Czy te bandyty zawsze tak będą nas męczyć?

Matki na te pytania łkały spazmatycznie, niektóre wpadały w szał, rzucały przekleństwa i biły pięściami w zamknięte drzwi. Wewnątrz wagonów powstawały niekiedy bunty przeciw tyranii. Wówczas starano się jak najszybciej wypuścić pociąg ze stacji, aby nie wzbudzić paniki. Każdy zamknięty w wagonie był uważany za zbrodniarza, bez względu na wiek. Deportowani wywodzili się z drobnych rolników, rzemieślników, drobnych kupców, urzędników i robotników, którzy pracowali u zamożniejszych. Najbardziej cierpiały dzieci, które pozostawały na rękach matek, a niemowlęta  zamarzały i wyrzucano je z wagonów przez zakratowane okienka na burty nasypów. Wówczas taka matka łkając wołała: – Niech duch twój pomści nasze łzy i nędzę! Widok zamarzniętego dziecka lub człowieka nie robił na nikim wrażenia, prócz matki; każdy był przygotowany, że go to samo spotka za dzień lub za parę godzin. (…) Transporty ciągnęły dniami i nocami. Nieszczęśliwcy godzili się ze swym losem, że idą na zagładę. Matki przestawały płakać i rozstawały się z zamarzniętymi na rękach dziećmi jakby to było zwykłe zjawisko, wyrzucając je przez zakratowane okienko wagonu; tylko serce mocno uderzało a później  następował skurcz, gdy dziecko wypadało w iskrzący śnieg, na którym siedziały czarne kruki i czekały na pożywienie. Wówczas kobieta skupiała ostatki sił, aby opanować się przed szałem, szepcząc słowa: – Niech to będzie złożona dla Ciebie Boże, ofiara. Błagamy Ciebie, Duchu Święty, zlituj się nad nami, nie pozwól nas wszystkich wymordować, lecz pozwól nam wrócić do naszych chat i odzyskać wolność; uchroń nas od głodowej śmierci, od jadowitych kul i miecza, oraz zimna… Po tych słowach zapadała cisza milczenia, matki zaczynały łkać przy tłumionym głosem. Wszyscy, chyląc głowy, oddawali hołd ofiarom zamarzniętym.

*

Skład pociągu towarowego ciągnął się po szynach jak wąż, parowóz sapał, wysilając się nad długim sznurem wagonów (…) gwizd jego straszył kruki, które siedziały na śniegu i podrywały się z krakaniem. Mimo tego strasznego widma, w wagonach wśród wynędzniałych i zmaltretowanych ludzi panował duch jedności i wiary. (…) Niektórzy zawzięcie dyskutowali nad otrzymywanymi ze świata wiadomościami i powtarzali je jakby słowa święte; były to komunikaty radiowe płynące zza morza. (…) Opowiadane wiadomości były przekazywane przez ściany z wagonu do wagonu. Te nowiny jakby orzeźwiały wysiedleńców. W oczach ich powstawał uśmiech a twarz nabierały wyrazu przez budzącą się nadzieję. (…) W każdym budziła się chęć życia, wszyscy zaczynali się poruszać i bronić przed zimną śmiercią. Wytworzył się takt tupania nogami o podłogę, aby uchronić je od odmrożenia [gdy] otrzymana wiadomość była powtarzana z namaszczeniem przez wszystkich więźniów płci obojga: Głos Ameryki i Anglii zapowiadał, że zostały wysłane wojska kanadyjskie i amerykańskie na bliski południowy wschód oraz wysłane transporty, wyładowane w Rumunii, które zbliżają się do granicy polskiej w celu stworzenia drugiego frontu… To opowiadane przez jednego więźnia, sta[wa]ło się nadzieją ujrzenia słońca dla topiącej się załogi na morzu w czasie huraganu (…) Wieść niosła się błyskawicznie przez ściany. Powsta[wa]ła cisza, nikt nie czuł palącego nogi zimna. A później znów cichy szept, który mówił: – Zanim nas wywiozą w tajgi Sybiru, to na pewno będziemy uwolnieni…

Takie tematy były (…) ostatnią pożywką trzymającą przy życiu konających oraz odpędzani[em] szału. Nieszczęśliwcy, wierząc w pomoc wojsk amerykańskich i kanadyjskich oraz angielskich i innych, nie czując bólu marzli z zaciśniętymi ustami jak muchy. Prawie wszyscy wierzyli głęboko  w pomoc amerykańską, że przyjdą ratować naród skazany na zagładę. Ci, którzy najbardziej wierzyli w dobroczynna pomoc, [a] której widać nie było, gdy umierali zaciskali pięści i rzucali klątwy: – Umieramy z winy polityki zamorskiej, niech będą oni przeklęci na wieki!

Pociąg wlókł się jak żółw i znowu powstawała nowa wersja wiadomości. Tłumaczyli, że pociąg [tak] wolno posuwa się z rozmysłem, aby opóźnić transport dla umożliwienia wojskom kanadyjskim uwolnienia nas jeszcze na terenach polskich. Mimo tych [pocieszeń], więźniów ubywało coraz więcej. W ciągu dziesięciu dni zmarło w jednym moim wagonie przeszło pięćdziesiąt osób. Podróż ze stacji Stanisławów do pierwszej stacji granicznej Rosji – Mohylew, trwała dziesięć dni, przy dwudziestostopniowym mrozie.

  Postój w Mohylewie

Stacja Mohylew leży w odległości około sześćdziesięciu kilometrów od Zdołbunowa (przedwojenna polska stacja graniczna z ZSRR – przyp. PŁ).  Była przed wybuchem wojny 1939 r. punktem przeładunkowym transportów idących do Polski z rosyjskiej szerokiej linii na polską. W dniu 19 grudnia o godzinie trzeciej rano zatrzymano pociąg w celu natychmiastowego przeniesienia deportowanych do wagonów rosyjskich. Pociąg stał, a godziny mijały powoli i wszyscy czekaliśmy na przeładunek. Każdy był skostniały z zimna, z odmrożonymi rękami i nogami. Spośród nieszczęśliwców niósł się błagalny głos o coś ciepłego do picia, lecz wołanie nikło bez echa. Konający chorzy pogrążali się w mroźnym śnie i już nie potrzebowali jeść ani pić i nastawała cisza. Mróz nie folgował, szara noc znikała i biel dnia wdzierała się do wnętrza. Wstałem aby rozprostować nogi i wyjrzałem przez zakratowane okienko wagonu, przez które ujrzałem wynurzające się jakby zza gór słońce. Było ono piękne jak trudno jest określić. Jego złociste promienie jakby przemawiały do mnie. Jego uśmiech dodawał mi odwagi i otuchy. W sercu powstawała nadzieja i cos szeptało do ucha: – Nie daj się zabić! (…) Moje zamyślenie przerwał trzask drzwi, które odsunęły się, w nich ukazał się tęgi wysoki NKWDzista, a za nim żołnierze  z najeżonymi bagnetami wymierzonymi [w] nas. NKWDzista zawołał ochrypłym głosem: – Wyłazić po dwóch i przesiadać do innego pociągu! Jego głos niósł się ogromem przekleństw i obelg:  – Skorej, skorej wychadit! (prędzej, prędzej wychodzić). Chciałem szybko wyskoczyć (…) lecz czułem, że jestem cały zesztywniały i nie mogłem wyprostować się. Zacząłem czołgać się jak żółw, natomiast inni w ogóle nie mogli podnieść się, a byli i tacy, którzy odmówili wyjścia z wagonu; mówili, że już dalej nie chcą iść, szukać śmierci i wolą umierać na (…) legowisku. Na te oświadczenia, NKWDzista rozwścieczył się, wpadł do wagonu i zaczął [wszystkich] kopać i  bić, a  leżące ofiary wyrzucał.

Sowieckie pociągi śmierci 1940 roku. Katolicka Polska eskortowana na śmierć przez bolszewicko-żydowskie NKWD.

Konający nie bronili się, ponieważ byli już na wpół martwi. Wyrzucone osoby leżały na śniegu i wydawały jeszcze jęki. Wówczas podjeżdżał samochód ciężarowy i zamarznięte ofiary – kobiety, dzieci i starców ładowano na wóz jak drzewo. Nie sprawdzano nazwisk ani żadnych dowodów, skąd pochodzi, [kim] jest, z jakich przyczyn nie żyje. Jak wynikało, ludzi wywożonych nie notowano, nie prowadzono żadnej ewidencji i za [zmarłego] lub uśmierconego nikt nie odpowiadał. Człowiek z terenów okupowanych nie posiadał żadnej wartości.

Wszyscy zostali przepędzeni do wagonów rosyjskich. Chorych staraliśmy się zabrać ze sobą, za wyjątkiem takich, którzy nie pozwolili się przenieść i chcieli umierać na miejscu. Przed opuszczeniem wagonu, wszyscy klękali i szeptali modlitwy za ich dusze i wieczny spoczynek, a za zmęczonych ócz spływały łzy i wydobywał się szloch. Płakały kobiety, mężczyźni i dzieci. Oddawano hołd zmarłym tragiczną śmiercią od mrozów. Modły na zmarłymi były przerywane przez strażników szyderczym śmiechem i wyzwiskami oraz dzikim wrzaskiem, aby opuszczać wagony. Ten dzień był piękny, słońce swymi promieniami zalało cały horyzont, iskrzący mróz bladł od gorących promieni, śnieg topniał. Na polu panowała cisza, tylko tysiące wron krążyły na transportem, czując martwe ciała, które jakby miały być dla nich pokarmem. Cisza była przerywana trzaskiem zamykanych drzwi oraz wydano rozkaz, aby zachować spokój, w przeciwnym razie spotka nas los taki, jak tych, którzy zostali wywiezieni samochodem. Tego ostrzeżenia nikt się nie bał, wiedzieliśmy, że spotka nas to wcześniej czy później. Słońce nagrzewało ściany wagonów, do których z przyjemnością tuliliśmy się, aby odczuć choć odrobinę ciepła. U każdego więźnia […] rodziła się chęć ucieczki (…) lecz było to niemożliwością.   Stacja była wokoło obsadzona kordonem wojska i wszędzie były ustawione ciężkie karabiny maszynowe. Zdarzały się wypadki, że śmiałkowie (…) starali się rozbroić NKWDzistę i za swoją śmiałość płacili życiem, [od serii] strzałów z karabinu maszynowego.

Sowiecki antypolski plakat propagandowy

Gdy transport był gotowy, zapowiedziano odjazd i każdemu pozwolono wyjść za swoja potrzebą pod wagon, co [nie zdarzało się] nigdy przedtem.

Słońce zmieniło swoją barwę, stawało się okrągłe i czerwone (…) zapadał zmrok. Duże płaty śniegu spadały i pokrywały białą szatą pola.  Znów wszyscy stłoczyli się do kupy, aby ogrzać swe ciała. Nędza, poniewierka, głód i chłód stały się swoistym życiem. Tematy były już prawie wyczerpane, wszyscy wytężali słuch, jakby czegoś czekali. Każde drgnienie, każda detonacja była prądem i przez każdego doskonale słyszana (…) i w halucynacji widział maszerujące oddziały amerykańskie, kanadyjskie i angielskie, które idą ratować  lud skazany na zagładę oraz powstawały szepty: – Słyszeliście? front się zbliża, jednak idą nas ratować, dlatego nas tak w pośpiechu wiozą na północ i uśmiercają.

Trzeba przyznać, że [ta] sugestia utrzymywała więźniów przy życiu i pragnęli podporządkować się władzy NKWD, zachowując ciszę. Chcieliśmy pozyskać ich względy, aby częściej dostarczano nam gorącej wody do picia. Kobiety starały się wpłynąć na dzieci, aby zachowywały się cicho i nie drażniły strażników, lecz ból serc matek stawał się silniejszy od rozsądku. Cichy jęk chorych i umierających dzieci: – Mamo, mamo, ja chcę jeść, mnie jest zimno… A głosu matki nie rozumiało,  gdyż było w agonii; piekło [ich] płaczu zagłuszane były strzałami z karabinów maszynowych, dla wywołania strachu i uspokojenia. W takim wypadku, nieszczęśliwcy polemizowali i powstawała radość. Każdy szeptał: – Wojna, wojna! Na pewno wojska kanadyjskie już są na terenach rosyjskich i idą nam na odsiecz.!… Wśród więźniów słychać było słowa: – Bądźmy wytrwali, na pewno zwyciężymy! Każdy myślał, co będzie za tydzień, gdy Amerykanie przyjdą. Każdy widział ciepłe mieszkanie, a myśl o zemście potęgowała się. Zaś z drugiej strony, każdy był przepojony strachem, że gdy Amerykanie będą zdobywać tereny rosyjskie, to nas spalą wraz z wagonami.

Uradziliśmy przeto między sobą, aby eskortujących nas NKWDzistów zjednać sobie przez zachowanie się według ich życzeń. Przez to może wzbudzić w nich ludzkość i w ostatniej chwili mogą nas oszczędzić od zagłady. Wszyscy zaciskali zęby i milczeli, nawet umierający z bólu i zimna panowali nad sobą.  Każdy nasłuchiwał szmerów, a cichy szept niósł się: – Może faktycznie, państwa kapitalistyczne obudziły się i w ich sercach wzbudziła się litość, idą nas ratować, aby położyć kres zagładzie ludzkości… Pod wpływem tej dyskusji zapanowała cisza i nawet niemowlęta przestały kwilić. Wagony tonęły w mroku nocy a spokój na polu zakłócał klekot karabinów maszynowych i lokomotywy manewrujące, [gdy] przetaczały składy pociągów z toru na tor.

Wtem [poczuliśmy] drżenie ziemi i [rozległ się] gwizd lokomotywy, oznajmiający nadjeżdżający pociąg.  Wśród nieszczęśliwców niósł się szept: – Nie załamujcie się! Coś jest… na pewno wojna z Ameryką i Anglią. Oni nie pozwolą na zagładę polskiej ludności (…)

Ktoś przemawiał w ciemności, tonem cichym lecz mocnym:

– Jest jeszcze Rzym i papież ma głos.. (…)

Znów powstała cisza, którą przerwał ktoś inny, mówiąc:

– Co, pan wierzy w pomoc amerykańską? Czy pan wie, kim są Amerykanie? To są geszefciarze. Im chodzi o wymordowanie narodów chrześcijańskich i zawładnięcie światem! Wniknijcie w nasz transport, w którym znajduje się około pięciu tysięcy ludzi różnych narodowości i poglądów. Czy jest wśród nas choć jeden Arab? A przyjrzyjcie się komendantowi i jego podwładnym. To są dzicy! Oni (żydzi – przyp. Autora) są władcami i kapitalistami świata. Więc na kogo możemy liczyć, i na czyja obronę? Kto zechce wystąpić w obronie takiego nędznego motłochu?

(…) Roześmiał się ironicznie, jakby ostatkiem sił, a później szepnął: – Jestem śpiący, robi mi się bardzo dobrze, nie czuję żadnych dolegliwości, widzę świat piękny, chciałbym żyć, lecz za chwilę zamknę oczy, mróz dostaje się do mego serca. Pamiętajcie i wspominajcie moje ostatnie słowa: nie liczcie na pomoc amerykańską ani angielską. Naród, który znalazł się pod okupacją sowiecką, jest dla nich niepotrzebny. Oni chcą z[a]robić na naszym wyniszczeniu, [to jest] rynek handlu, z którego będą ciągnąć korzyści i zechcą występować w masce obłudy, jako dobroczyńcy. (…) Czerwoni kapitaliści z kapitalistami białymi podzielą się światem, a szary lud, taki nędzny jak my, stanie się nawozem. Toteż (…) niech każdy ratuje się, jak może. Drżenie ziemi i detonacje są tylko naszym przeczuleniem i halucynacją, a strzały karabinów maszynowych to metoda bolszewicka siania strachu i terroru, aby masa ludzi, jak my, nie rzuciła się na nich i każdy stawał na szafot posłusznie.

Cichy szept zamilkł, nieszczęśliwiec o nieznanym nazwisku zamarzł. Wtem odezwał się inny głos: – On majaczy w gorączce! Wiecie, że wojna istnieje i Francja przystąpiła do niej, tym samym musiała się przenieść na teren Rosji!

I nastąpiło milczenie. Wszyscy stłoczeni wpatrywali się w szczeliny ścian, przez które przeświecały iskrzące się na niebie gwiazdy. Mróz wdzierał się do wagonu i każdego ściskał za gardło. Skostniałe ciała i zbolałe kości przewracały się z boku na bok. Skupieni i przytuleni do siebie drzemali, schylając głowę na piersi i otulając się łachmanami swego ubrania, aby powietrze wychodzące z ust ogrzewało im ciała. W ten sposób spali. Po przebudzeniu każdy drżał z zimna jak w febrze i zadawał sobie pytania: dlaczego transport jeszcze stoi? Każdy chciał [już] jechać, obojętnie dokąd, aby [ujrzeć] koniec swego żywota. Niektórzy majaczyli w gorączce, prosili o lekarza, rozmawiali ze swymi dziećmi, których już nie było lub pytali sami siebie: – Jak długo będziemy tu stać? na co czekamy? czy faktycznie mamy wszyscy tu być wymordowani?

     Ucieczka

Bolszewicki antypolski plakat propagandowy

(…) Rozmyślania i cichy szept przerwał potężny huk. Gdy podniosłem głowę, było mi zimno, w oczach iskrzyły się gwiazdy i w czarnej nocy widziałem biel pokrywającą ziemię. W uszach czułem szum i terkot. Przetarłem oczy i odzyskiwałem świadomość. W terkocie rozpoznałem serię strzałów i salwy dział. Teraz przypomniały mi się słowa moich współtowarzyszy, że wojna toczy się już na terenach sowieckich… Oczyma wyobraźni widziałem jakieś oddziały, które atakują nasz transport… [Ale] gdy uniosłem się, [ujrzałem] jedno wielkie rumowisko, z którego niosły się dantejskie [odgłosy] płaczu, jęku, wołania o pomoc i przekleństwa, zagłuszane hukiem armat i warkotem motorów samochodowych. Niektórzy nieszczęśliwcy zrywali się ze śniegu i rzucali się do ucieczki w przekonaniu, że toczy się już wojna. Każdego z nich dosięgały kule karabinów maszynowych. W jednym momencie zorientowałem się, co się z nami dzieje. Znaleźliśmy się [w środku] katastrofy [kolejowej]: pędzący pociąg z całą siłą wpadł na nasz transport. Postanowiłem w jednej chwili wykorzystać moment katastrofy. Wśród rannych i zabitych znajdowali się NKWDziści z eskorty. W mojej głowie [narodził się] plan wydostania się z pierścienia punktu przeładunkowego na stacji. (…) Należało działać jak najsprytniej. (…) Wezwałem kilku [swoich] towarzyszy i wpadliśmy do rozbitego wagonu służbowego NKWD. Znaleźliśmy w nim dziesięć czapek oraz dwanaście płaszczy, siedem parabellum, dwie pepesze i trzy karabiny ręczne. Należało działać [z zaskoczenia]. W pierwszym rzędzie unieszkodliwiliśmy gniazda karabinów maszynowych  i artylerię zenitową. Potem opanowaliśmy (…) konwój trzech innych transportów, z których uwolniliśmy więźniów i wszyscy rzucili się do ucieczki w kierunku byłej granicy polskiej. Był to widok straszny, mrowie wychudłych wynędzniałych postaci biegło na oślep przed siebie. Kobiety, dzieci, starcy padali na śniegu jak muchy, zaś chorzy czołgali się na czworakach aby oddalić się od strasznego transportu  i dobrnąć do polskiej granicy. Nikt nie zastanawiał się, że granica nie chroniła go przed śmiercią. Nikt nie czuł zimna ani strachu (…). Każdy chwytał do ręki co tylko mógł, aby bronić się przed powtórnym zamknięciem do wagonu. Nikt nie bał się śmierci, lecz chciał umrzeć na wolności [i] uciekał w dzikim pędzie. Po krótkim czasie zaczęły wyć syreny na alarm i nad stacją zaczęły krążyć dwa myśliwce. Oznaczało to, że deportowani więźniowie byli eskortowani nawet i przez samoloty, czyli że Sowieci nie byli pewni, czy dowiozą nas spokojnie do miejsca przeznaczenia. Zdawali sobie dobrze sprawę ze swych strasznych czynów. Myśliwce zaatakowały uciekinierów i siały gradem ognistych kul. Gdy samolot zniżył się, aby nas zasypać ogniem, padliśmy na śnieg i oddaliśmy do myśliwca salwę z ręcznych karabinów. Samolot zakręcił i przewracając się kozłem, runął na ziemię oraz stanął w płomieniach. Widok płonącego samolotu sprawił nam tyle (…) przyjemności, że brak jest słów. Wystraszeni więźniowie jakby zapomnieli o ucieczce, odwrócili twarze i wpatrywali się w piękny widok, który zamienił się w słup złotego ognia. (…) Drugi myśliwiec wzbił się w powietrze i poszybował. Nikt nie odczuwał zimna i nie był chory. Wyschnięty pot ludzki jakby się ożywił i zaczął występować na czoło. Mróz zaczął folgować a śnieg prószył mokrymi płatami; nadchodziła odwilż, która była Bożym darem (…) czuwaniem nad tysiącami ludzi uwolnionych od śmierci głodowej i mroźnej. Każdy zdążał, aby przekroczyć byłą granice polsko-sowiecką [i] ukryć się między swoimi. Na drodze pojawiły się sowieckie samochody pancerne, a na niebie ukazały się bombowce, z których sypały się strzały. W tej ucieczce bardzo wielu nas zginęło (…) jednak trochę przedostało się przez granicę i każdy schronił się, gdzie mógł.

Przyjaźń bolszewicko – hitlerowska. Brześć nad Bugiem, wrzesień 1939 r. Pamiętamy.

Trudno mi opisać, jak długo trwała nasza marszruta z miejsca katastrofy do przedmieścia Zdołbunowa. Któregoś dnia rankiem dotarliśmy do miasta, może była godzina szósta, siódma.  Szara noc ustępowała, ranek był  pochmurny i mglisty, śnieg pod butami topniał. (…) Wkraczaliśmy na przedmieście po rozmówieniu się z jednym Polakiem, który nas ostrzegł, że miasto i drogi są obsadzone przez wojsko, ponieważ Polacy chcieli zrobić w Rosji rewolucję i zrobili zamach na Stalina. [Gdy] zapytałem, skąd mają takie wiadomości, ów Polak rzekł:

– Jestem robotnikiem w cementowni i dziś nad ranem został zwołany mityng,  na którym mówiono, że Polacy wymordowali bardzo wielu Rosjan i bandy polskie maszerują na Moskwę, rozbijane przez silne i bohaterskie oddziały Armii Czerwonej.

(…) Poczciwy robociarz z cementowni zdołbunowskiej wpatrywał się nam w oczy i powiedział:

– Wy też na pewno uciekacie z Rosji, bo tu nie ma dnia, by się nie spotkało uciekinierów, lecz wszystkich u nas łapią. Trzeba znać drogę. (…) Możecie nie obawiać się, jestem Polakiem.”

   ——————-

   Przypis: Nocą z 9 na 10 lutego 1940 r., przy 40-stopniowym mrozie rozpoczęła się pierwsza z czterech właściwych deportacji Polaków na daleką północ. NKWD aresztowało wtedy urzędników państwowych, sędziów i prokuratorów, zarejestrowanych oficerów, policjantów, działaczy politycznych i społecznych oraz ziemian, przemysłowców i kupców. Z tej liczby dwieście tysięcy młodych Polaków powołano do azjatyckich garnizonów Armii Czerwonej.

2 marca 1940 r. sowieckie Politbiuro podjęło decyzję o „oczyszczeniu” Kresów z elementu antysowieckiego, za jaki uznano rodziny osób uprzednio aresztowanych za działalność konspiracyjną, krewnych oficerów, funkcjonariuszy policji, służby więziennej i żandarmerii, ziemian, fabrykantów i polskich urzędników. 10 kwietnia 1940 r. Rada Komisarzy Ludowych zatwierdziła instrukcję o trybie przeprowadzenia kolejnej – drugiej deportacji. W nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 r. wywożono przeważnie ludność miejską, kobiety, dzieci i osoby starsze, a miejscem ich osiedlenia miał być Kazachstan.

W trzeciej fali, która ruszyła nocą z 28 na 29 czerwca 1940 r. na stepy południowej części ZSRS wysiedlono uciekinierów, którzy po wybuchu wojny przedostali się na Kresy z zachodniej i centralnej Polski.

14 maja 1941 r., a więc nieco ponad miesiąc przed atakiem ze strony III Rzeszy – swego dotychczasowego sojusznika, KC WKP  podjął decyzję o ostatecznym „oczyszczeniu” obszarów wcielonych w latach 1939-1940. 22 maja 1941 r. zaczęto wysiedlać ludzi z tzw. Zachodniej Ukrainy. 14 czerwca 1941 r., operacją objęto tereny Litwy, Łotwy i Estonii, pozostające w 1940 r. poza sowiecką jurysdykcją. W nocy z 19 na 20 czerwca ruszyła wywózka ludności z tzw. Zachodniej Białorusi. Ostatnie transporty kolejowe wyjeżdżały jeszcze 22 czerwca, czyli w samym dniu niemieckiej agresji.

Do druku podał: Pokutujący Łotr

Jest to fragment wspomnień Janusza Rozwady (pseud. Widzialny-Niepokonany) pt.  Człowiek z pola śmierci mówi. Katyń 1939-45. Editions Societe des Ancients Combattans, Paris 1960. Nakład własny Autora.

Nawiasy okrągłe oznaczają pominięte fragmenty oryginału oraz objaśnienia dodatkowe od PŁ. W nawiasach kwadratowych są poprawki korektorskie lub spójniki  etc. ułatwiające narrację, gdyż tekst oryginalny był wydany własnym sumptem i pod redakcją Autora i zawiera sporo literówek oraz usterek stylistycznych (PŁ).

 

 

 

O autorze: pokutujący łotr