Wielu wątpiło w możliwość powtórki z historii, lekceważąc pojawiające się ostrzeżenia przed „nowym” totalitaryzmem. Tymczasem na zachodzie ludzie trafiają do więzienia lub zmuszani są do płacenia kar za wyrażane poglądy. Ostatnie przykłady są porażające.
Marsz w kierunku totalitaryzmu rozkłada się na trzy etapy.
Pierwszym jest negacja istnienia prawa i prawdy obiektywnej, czego konsekwencję stanowi zrównanie dobra i zła, grzechu i cnoty.
Drugim – instytucjonalizacja dewiacji moralnych objawiająca się w przemianie prywatnej niegodziwości w publiczną cnotę.
Trzecim wreszcie – wprowadzenie ostracyzmu społecznego i prawnej karalności dobra.
Do tego momentu właśnie doszliśmy. Żyjemy w społeczeństwie hołdującym swoistemu antydekalogowi, w którym dozwolone jest wszystko poza publicznym deklarowaniem wierności zasadom porządku naturalnego i chrześcijańskiego. Jest to zarazem ostatni moment, aby przeciwstawić się dyktaturze relatywizmu.
Sąd apelacyjny w Paryżu potwierdził wyrok sądu pierwszej instancji skazujący byłą przewodniczącą Partii Chrześcijańsko Demokratycznej, Christine Boutin, na grzywnę za słowa: „nie sama osoba jest wstrętna, ale homoseksualność w ogóle. Grzech nigdy nie może być zaakceptowany, ale grzesznikowi zawsze się wybacza”.
Christine Boutin została skazana 18 grudnia 2015 r. przez sąd cywilny w Paryżu za “publiczną prowokację nienawiści i agresji”. Kobieta odwołała się od tego wyroku. Sąd apelacyjny potwierdził decyzję o skazaniu na zapłacenie odszkodowania w wysokości 2 tys. euro stowarzyszeniom “Mousse” i “Le Refuge”, które wniosły sprawę do sądu przeciw niej. Taką samą sumę ma zapłacić Boutin stowarzyszeniu Inter-LGBT. /PCh24.pl/.
Najwyższy organ sądownictwa administracyjnego we Francji – Rada Stanu – uznał, że zezwolenie na publikacje uśmiechniętych twarzy osób chorych na zespół Downa jest niewłaściwe. Takie wyrażanie szczęścia “prawdopodobnie narusza spokój sumienia kobiet, które legalnie dokonały innych osobistych wyborów” (Chodzi o aborcję – przypis. red.). /Wp.pl/.
Na czym polega dyktatura relatywizmu?
Wartości nie podlegające dyskusji: życie, rodzina, edukacja
Europa ma nie tylko granice geograficzne, ale również moralne.
Chodzi tu o te zasady i wartości, które Benedykt XVI niejeden raz określił jako „nie podlegające dyskusji”.
W swoim przemówieniu do przedstawicieli Europejskiej Partii Ludowej z 30 marca 2006 roku, papież przypomniał o istnieniu „zasad, co do których żadne negocjacje nie są możliwe”, opisując je tymi słowami: „troska o życie we wszystkich jego stadiach, od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci; uznanie i promocja naturalnego modelu rodziny jako związku między mężczyzną i kobietą, opartego na małżeństwie, jak również jego obrona przed tendencjami do zrównywania w prawach z innymi związkami, które przyczyniają się do jej destabilizacji; wreszcie ochrona prawa rodziców do wychowania własnych dzieci”. A zatem prawo do życia, prawo do prawdziwej rodziny, wreszcie do zapewnienia potomkom odpowiedniego wychowania. (…)
Podstawy prawa naturalnego
Kiedy mówimy o wartościach, co do których nie ma i nie może być dyskusji, mamy na myśli wartości o charakterze absolutnym i uniwersalnym. To, że są uniwersalne, oznacza, że obowiązują zawsze i wszędzie, niezależnie od czasu i miejsca: jeśli zgodzimy się, że mogą podlegać modyfikacji w zależności od powyższych warunków, oznaczać to będzie, że zgadzamy się na poddanie ich relatywizacji.
Na jakich podstawach opiera się zatem niepodważalność i powszechność wspomnianych zasad? Mają one swe źródło w ludzkiej naturze, która nie podlega przemianom i pozostaje taka sama niezależnie od okoliczności. Jednym słowem, wartości, o których mowa, wywodzą się z prawa naturalnego. (…)
Kolejne etapy postępującej rewolucji: przejście od prawa naturalnego do praw nowoczesnych
Przez długie wieki, aż do rewolucji francuskiej, prawo naturalne stanowiło fundament społeczeństwa. Jak zatem doszło do stanu, w którym jest ono negowane, a często po prostu się o nim zapomina?
Pierwszym etapem odrzucenia tego porządku była próba oparcia praw człowieka na rozumie ludzkim. Wyjątkowo radykalną manifestację tej koncepcji stanowiła Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z roku 1789. Był to przykład procesu intelektualnego, który czerpał z dorobku filozofii oświeceniowej, a w jeszcze głębszych podstawach z doktryny Hugona Grocjusza (1583–1645) oraz Wilhelma z Ockham (ok. 1290–1349). Deklaracja ta, całkowicie w swym duchu różna od współczesnej sobie Deklaracji amerykańskiej, jest prawdziwym źródłem totalitarnych demokracji XX wieku. W minionym stuleciu ostatnią próbą znalezienia dla praw człowieka uzasadnienia we właściwościach rozumu była koncepcja Hansa Kelsena (1881–1973). Według tego austriackiego prawnika, waga systemu prawnego opiera się na samym fakcie „obowiązywania” jakichś norm, to jest ich zdolności do tworzenia i uzasadniania faktów. Źródłem prawa może być zatem według niego wyłącznie norma prawa pozytywnego (Grundnorm), pozbawiona jakiejkolwiek podstawy metafizycznej czy moralnej, ponieważ „tylko taki system normatywny ma charakter nadrzędny, jako najwyższy autorytet”. W ten sposób procedury prawne zastępują moralność i prawo naturalne.
Wystarczy raz odrzucić naturalne i metafizyczne podstawy prawa, to jest raz zwątpić w istnienie praw obiektywnych, by zobaczyć i wykazać, jak kruche i niestabilne są normy, które opierają się wyłącznie na podstawach racjonalnych. Jeśli fundamentem praw człowieka nie jest prawo natury, ale prawo pozytywne, czyli ustanowione przez człowieka, można w konsekwencji sfabrykować każde inne „nowe” prawo, nawet najbardziej głupie lub okrutne.
Paradygmat postmodernistyczny: prawa reprodukcyjne
Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z roku 1948, która po II wojnie światowej była źródłem legitymizacji działań ONZ, w naszych czasach staje się katalogiem „praw” całkowicie nowego rodzaju: aborcji, antykoncepcji, eutanazji, obowiązkowej edukacji seksualnej, orientacji seksualnej, „zdrowej reprodukcji” i tak zwanych „praw reprodukcyjnych”. Pojęcia te na trwałe zagościły w słowniku pojęć demograficznych podstawowych organizacji międzynarodowych na czele z ONZ i Unią Europejską.
„Zdrowa reprodukcja” jest terminem oznaczającym chęć sprawowania kontroli nad procesem przekazywania życia w ten sposób, by zagwarantować jednostce bezpieczne i satysfakcjonujące życie seksualne, a także kontrolować poziom płodności i ją „planować”.
Termin „prawa reprodukcyjne” został po raz pierwszy użyty w roku 1994 podczas Międzynarodowej Konferencji w Kairze pod hasłem „Ludność i rozwój”, zastępując pojęcie „planowania rodziny”. W rzeczywistości jednak prawa do rzekomej „reprodukcji” oznaczają coś zupełnie przeciwnego: prawo do nierozmnażania się, a także zgodę polityków na edukację seksualną, aborcję, antykoncepcję i sterylizację.
Z wyżej wymienionymi terminami ściśle złączona jest nowa filozofia tak zwanych „gender”, wypracowana podczas zgromadzeń odbywanych pod auspicjami ONZ, zwłaszcza w Kairze (1994) i Pekinie (1995). Za pomocą kategorii „płciowości”, postmodernistyczna myśl neomarksistowska neguje istnienie natury ludzkiej trwałej i niezmiennej. „Płciowość” jest dla nich kategorią z dziedziny socjologii, nie zaś biologii. Jako że człowiek jest postrzegany jako „struktura” materialna, będąca jednym z ogniw w łańcuchu ewolucji, rozróżnienie pomiędzy męskością a kobiecością nie bierze się z samej natury, ale jest wypadkową dominującej na danym obszarze kultury, która stwarza i przypisuje „role” mężczyźnie i kobiecie. W tym kontekście wzywa się do przebudowy społeczeństwa i odwrócenia ról, jakie poprzednie stulecia przeznaczyły obu płciom, a także do likwidacji małżeństwa, macierzyństwa i rodziny.
Konsekwencjami tej prawdziwej, swoistej „rewolucji kulturowej” jest zanik wszelkiej trwałej „tożsamości” człowieka, przebudowa rodziny na taką modłę, by nie stanowiła „miejsca opresji” dla kobiet i „nieletnich”, redukcja życia ludzkiego do poziomu czysto materialnego i biologicznego, czyli statusu rzeczy, które można wykorzystać w laboratorium; jednym słowem, stworzenie nowej utopii podobnej do tych, które w minionym stuleciu spowodowały nieobliczalne straty cielesne i duchowe.
Negacja tradycyjnego modelu rodziny jest obowiązkowo wpisana w plany wszystkich rewolucyjnych utopii, ponieważ taka właśnie rodzina zapewnia organiczną i harmonijną strukturę społeczeństwa i relacji międzyludzkich, w przeciwieństwie do modelu „antyrodziny” opisanego powyżej. Środowisko rodzinne w godny podziwu sposób odbija jedność, różnorodność i hierarchiczność wszechświata oraz umacnia zasady moralne, które powinny dominować w społeczeństwie.
W swoim dziele zatytułowanym „Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa” (1884), towarzysz Karola Marksa, Fryderyk Engels (1820–1895), próbuje udowodnić, że pochodzenie, istota i charakter rodziny nie są naturalne, ale czysto historyczne, a zatem względne. Z perspektywy marksistowskiej nie istnieje duch, który przenika materię: wszystko, co istnieje, jest ożywione wyłącznie za pośrednictwem ciągłego ruchu, stąd nic nie jest trwałe, ale wszystko się zmienia w nie kończącym się procesie. Engels podkreśla, że rodzina jest strukturą przestarzałą, powołaną do istnienia i narzuconą przez społeczeństwo burżuazyjne; w społeczeństwie bezklasowym, to znaczy z gruntu anarchicznym, przewiduje on definitywne zniknięcie rodziny, własności prywatnej, a na końcu państwa.
Upadek Muru Berlińskiego wcale nie oznaczał końca tej koncepcji, która w formie jeszcze bardziej zaawansowanej jest obecna w postmodernistycznym marks-strukturalizmie. Pogląd ten neguje istnienie niezmiennej natury ludzkiej oraz istnienie praw powszechnych i wspólnych, z drugiej natomiast strony podkreśla możliwość dialektycznej koegzystencji praw, które pozostają ze sobą w ciągłym konflikcie. Patrząc z tej perspektywy, człowiek nie posiada cech doskonałości dzięki ich potwierdzeniu w prawie naturalnym, ale wyłącznie dzięki wyzwoleniu z jakichkolwiek instynktów, uczuć i pragnień. Z prawami człowieka ściśle łączą się wymienione wyżej prawa kobiet, dzieci, pederastów, lesbijek i niepełnosprawnych, ale także prawa chorych psychicznie, ludzi z marginesu, skazanych. Każda kategoria, każda grupa i każdy kolektyw nabywa jakieś nowe prawo. Posiadacze tych praw tworzą zatem obowiązkowe w sensie przynależenia zbiorowości, o charakterze odhumanizowanym i bezosobowym, na podobieństwo roślin, zwierząt, środowiska, ziemi, biosfery czy nieokreślonych przyszłych pokoleń.
Rola lobbies w kreowaniu konsensusu
Jeśli zgadzamy się z zasadą, że podstawą wszelkiej legislacji nie jest prawo naturalne, ale norma prawa pozytywnego, właściwym źródłem tego prawa jest w rzeczywistości wola jego twórców. Przy tworzeniu nowych norm ich twórcy przedstawiają się jako interpretatorzy rozmaitych zmian kulturowych i społecznych, co do których sądzą, że powinny być przetworzone na język prawniczy na bazie „konsensusu”. Można zatem powiedzieć, że rzeczywistymi prawodawcami są „twórcy konsensusu”: rozmaite organizacje i grupy zajmujące się lobbingiem, które odgrywają dziś dokładnie taką samą rolę jak podczas rewolucji francuskiej loże masońskie i kluby rewolucyjne.
Przedstawiciele tych stowarzyszeń są dziś siłą sprawczą organizacji międzynarodowych. Rady, komisje, agencje i organizacje pozarządowe pełnią funkcję grup nacisku, powołanych do odgrywania wiodącej roli w procesie tworzenia wspomnianego wyżej „konsensusu”, konceptu wywodzącego się z rewolucji kulturowej ostatniego trzydziestolecia i przedstawianego jako „postęp”, którego uprawnionymi promotorami i interpretatorami są właśnie organizacje międzynarodowe. Szczególnie widoczna jest rola lobbies w opartych na konsensusie procesach decyzyjnych wewnątrz Organizacji Narodów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.
Jednym z najaktywniejszych międzynarodowych lobby jest ILGA (International Lesbian and Gay Association), skupiająca kilkaset grup homoseksualnych i lesbijskich z całego świata. Znana jest ona z prowadzenia kampanii na rzecz tak zwanych „praw” gejów i regularnie przedstawia rozmaite petycje w tym zakresie adresowane do instytucji międzynarodowych i rządów krajowych. ILGA jest także pierwszym ciałem, które jako organizacja pozarządowa uzyskało „status konsultanta” przy Narodach Zjednoczonych, ale zostało go pozbawione w roku 1994 z powodu oskarżeń o wspieranie i promowanie pedofilii. W lipcu 2006 roku ONZ ponownie odmówiła jej przyznania wspomnianego statusu, jednak jednocześnie udzieliła go europejskiej gałęzi tego ruchu, która ma analogiczny status konsultanta przy Radzie Europy, a także jest akredytowana przy Komisji Europejskiej i przez nią częściowo finansowana. (…)
Organizacja Narodów Zjednoczonych i Unia Europejska: podmioty polityczne czy laboratoria ideologiczne?
Organizacja Narodów Zjednoczonych powstała w 1945 roku, by zapewnić światu pokój i stabilizację. Unia Europejska, której początki datują się od traktatu z Maastricht z roku 1992, przyjęła na siebie rolę wiodącego gracza na arenie międzynarodowej. Jednak zarówno Organizacja Narodów Zjednoczonych, jak i młodsza od niej Unia Europejska, okazały się niezdolne do osiągnięcia wymienionych wyżej celów.
Obrońcy ONZ, chcąc usunąć w cień znikomość osiągniętych przez nią rezultatów, podkreślają ustawicznie, że główny wkład Narodów Zjednoczonych w dzieje powojennego świata ma charakter nie tyle polityczny, co intelektualny.
Ponieważ Unia Europejska jest tworem stosunkowo młodym, nie osiągnęła jeszcze wymarzonego przez siebie statusu potęgi politycznej na scenie międzynarodowej. „Z braku laku”, za swój największy sukces Unia uznaje zatem zredagowanie Karty Praw Podstawowych w Nicei w roku 2000, wpisującej się w szerszy front działań w obronie praw człowieka.
Z uwagi na swoją nieudolność na polu polityki, zarówno ONZ, jak i Unia Europejska postanowiły przyjąć na siebie rolę lidera w dziedzinie wytwarzania oraz obrony praw ludzkich, zmieniając się z organów o charakterze politycznym w laboratoria ideologiczne. Jest to obecnie wiodący nurt ich działalności i główne zajęcie.
Organizacje międzynarodowe wywierają duży wpływ na modele postaw narodów europejskich, także za pośrednictwem instrumentów jurydycznych. Nie są to bezpośrednio aplikowane normy, ale przybierają raczej formę rezolucji i zaleceń kierowanych do rządów i parlamentów krajowych. Kto im się nie podporządkuje, natychmiast zostanie zdyskredytowany przez środki masowego przekazu i oskarżony o łamanie międzynarodowych zobowiązań i traktatów.
Dla przykładu, pierwsza rezolucja Parlamentu Europejskiego dotycząca małżeństw homoseksualnych została uchwalona w roku 1994. Chociaż nie była ona natychmiast wprowadzona w życie, to przyczyniła się do ukształtowania moralności i zwyczajów w taki sposób, by dopuszczały instytucjonalizację formy współżycia całkowicie niezgodnej z prawem naturalnym. Od tego czasu legalizacja „małżeństw” jednopłciowych została wprowadzona w różnych państwach europejskich. Zdarzały się przy tym przypadki wywierania nacisku lub wręcz zmuszania stawiających opór do poparcia takich aktów.
Dnia 5 października 2004 roku Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy, najstarszej organizacji europejskiej o charakterze międzyrządowym i międzyparlamentarnym, przegłosowało dwa dokumenty: Rezolucję nr 1399 (2004) oraz Zalecenie nr 1675 (2004). Oba te powiązane ze sobą dokumenty dotyczą „europejskiej strategii promocji zdrowia oraz praw seksualnych i reprodukcyjnych”.
W dwóch pierwszych artykułach Rezolucja podkreśla, że prawo do ochrony zdrowia, wymienione w Europejskiej Karcie Praw Człowieka, oznacza także prawo do zdrowia w dziedzinie seksualności i płodności. Zarówno jednostki, jak i pary, powinny mieć możliwość regulacji swojej płodności bez ryzyka niebezpiecznych konsekwencji.
Na ten sam temat wypowiada się rezolucja „Polityka dotycząca zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego UE” uchwalona przez kolejne ciało, jakim jest Parlament Europejski, 18 stycznia 2006 roku, w której „wzywa się państwa członkowskie i kandydujące do zapewnienia równego dostępu do usług związanych z problematyką zdrowia seksualnego, bez stosowania dyskryminacji na tle orientacji seksualnej, samookreślenia płciowego lub stanu cywilnego; poleca się też Radzie i Komisji, odpowiedzialnym za realizację strategii przedakcesyjnej, zapewnienie wsparcia technicznego i finansowego dla krajów kandydujących, tak by mogły wdrożyć programy promocji zdrowia i przyjąć odpowiednie standardy jakości usług medycznych w zakresie życia seksualnego i płodności, wreszcie sprawić, by istniejące na tym polu inicjatywy w Europie Wschodniej i Azji Centralnej uwzględniały problematykę tego typu” (§ 24). Podobnie Parlament „wzywa Komisję do przeciwstawienia się wprowadzonej przez administrację prezydenta Busha polityce zwanej «Miasto Meksyk», oznaczającej odmowę finansowania organizacji pozarządowych, które doradzają kobietom znajdującym się w trudnych sytuacjach życiowych wizytę w klinice aborcyjnej, zwłaszcza w wymienionych regionach; nakazuje wreszcie Komisji sporządzenie bilansu tej polityki” (§ 28).
Ten ostatni punkt nie jest bez znaczenia. Zarówno ONZ, jak i UE, dostarczają ogromnych środków finansowych, pochodzących ze składek krajów członkowskich, w celu sfinansowania tak zwanych „praw reprodukcyjnych”. Kiedy w roku 2001 amerykański prezydent George W. Bush odmówił wspomagania programów planowania rodziny oraz cofnął pomoc publiczną dla takich organizacji, jak IPPF i UNFPA, Unia Europejska na czele z Romano Prodim jako szefem Komisji w odpowiedzi zwiększyła ilość pieniędzy przeznaczanych na politykę redukcji narodzin.
Od roku 1994 Komisja Europejska stała się jednym z głównych uczestników walki o wprowadzenie w poszczególnych państwach na drodze stopniowego rozwoju norm odnoszących się do zdrowej reprodukcji, w rozumieniu przyjętym na konferencji kairskiej. W okresie między wspomnianym wydarzeniem (1994) a rokiem 2001, Komisja wydała ponad 655 milionów euro na zagraniczną pomoc przeznaczoną bezpośrednio na promowanie planowania rodziny, zabezpieczenie przed HIV/AIDS oraz politykę demograficzną.
W tym kontekście jasno widać, że i ONZ, i Unia Europejska podważają podstawy prawa naturalnego.
Od nadrzędności prawa naturalnego do dyktatury relatywizmu
(…) W homilii wygłoszonej podczas mszy 18 kwietnia 2005 roku kardynał Ratzinger użył wyrażenia „dyktatura relatywizmu”: „Ileż powiewów nauki przyniosły nam ostatnie dziesięciolecia, ileż nurtów ideowych, ileż modnych kierunków myślowych… Były one często niczym wzburzone fale, które popychały myślenie wielu chrześcijan niczym małą łódkę z jednej skrajności w drugą: od marksizmu do liberalizmu, aż po libertynizm; od kolektywizmu po radykalny indywidualizm; od ateizmu do mglistego mistycyzmu religijnego; od agnostycyzmu do synkretyzmu i tak dalej. Każdego dnia powstają nowe sekty i urzeczywistnia się to, co mówi św. Paweł na temat «oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu» (Ef 4,14). Wyznawanie jasno określonej wiary, zgodnej z Credo Kościoła, jest często określane jako fundamentalizm. Natomiast relatywizm, to znaczy poddawanie się «każdemu powiewowi nauki», jawi się jako jedyna postawa godna współczesnej epoki. Tworzy się swoista dyktatura relatywizmu, który niczego nie uznaje za ostateczne i jako jedyną miarę rzeczy pozostawia tylko własne ja i jego zachcianki”.
„Dyktatura relatywizmu” chce ze swojej strony narzucić rozwiązania prawne, które uniemożliwiają opiekę nad życiem we wszystkich jego stadiach; próbuje także zastąpić rodzinę definiowaną jako związek mężczyzny i kobiety formami całkowicie odmiennymi, które przyczyniają się do jej destabilizacji. Należą do nich „małżeństwa” homoseksualne, takie jak PACS we Francji czy DICO we Włoszech, które w jednakowym stopniu podnoszą czyn niegodny do rangi prawa, nawołując i wzywając przy tym do karania każdego, kto broni dobra i potępia zło.
Wystarczy podać kilka przykładów, by ukazać, do jakiego stadium tego horrendalnego procesu doszliśmy. Wszystkim jest doskonale znana sprawa profesora Rocco Buttiglionego, zmuszonego do zrezygnowania z posady „komisarza europejskiego” z powodu zaangażowania się w obronę naturalnego i chrześcijańskiego porządku.
Oto kilka kolejnych, aktualnych wydarzeń wartych przywołania. Pierwsze miało miejsce we Francji, gdzie 25 stycznia 2007 roku Sąd Apelacyjny w Douai zatwierdził wyrok skazujący za „znieważenie homoseksualistów” Christiana Vanneste, deputowanego Unii na rzecz Ruchu Ludowego, partii prezydenta Sarkozy’ego. W wywiadzie dla gazety „La Voix du Nord” z 26 stycznia 2005 roku Vanneste stwierdził, że „homoseksualizm stoi moralnie niżej od heteroseksualizmu” i w pierwszej instancji został za to skazany wyrokiem sądu w Lille w styczniu 2006 roku. Obecnie w trybie apelacji zasądzono wobec niego grzywnę w wysokości trzech tysięcy euro na rzecz stowarzyszenia SOS-Homophobie, Act-Up Paris oraz Narodowego Syndykatu Organizacji Gejowskich (SNEG), a wspólnota gejowska domaga się również usunięcia go ze Zgromadzenia Narodowego.
Drugie zdarzenie, o wiele bardziej poważne, miało miejsce w Strasburgu, gdzie 20 marca 2007 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka w swoim wyroku nakazał Polsce dokonanie zmian w prawie aborcyjnym, oceniając je jako zbyt restrykcyjne i przyznając 25 tysięcy euro odszkodowania kobiecie, której lekarze odmówili wykonania aborcji. Zmuszając Polskę do dostosowania się do europejskich standardów w kwestii przerywania ciąży, Trybunał za jednym zamachem odrzucił prawo do życia z jednej strony oraz suwerenność narodu polskiego z drugiej. Miało to zresztą miejsce prawie dokładnie podczas obchodów (25 marca 2007 roku w Berlinie) pięćdziesięciolecia Unii Europejskiej.
Trzeci epizod, o którym chcę wspomnieć, dotyczy mojej ojczyzny – Włoch, gdzie 25 stycznia 2007 roku minister sprawiedliwości Clemente Mastella przedstawił Radzie Ministrów projekt ustawy, która nie tylko surowo (do czterech lat pozbawienia wolności) karze przypadki dyskryminacji z powodów, o których mówi artykuł 3 włoskiej konstytucji, ale również rozszerza to pojęcie na działania „spowodowane tożsamością płciową lub orientacją seksualną”. Wraz z wprowadzeniem tego prawa mamy zatem do czynienia z penalizacją zamierzonych lub nie zamierzonych reakcji homofobicznych, zgodnie z zaleceniem Parlamentu Europejskiego, który 18 stycznia 2005 roku zalecił karanie takich aktów.
Gdyby „prawo Mastelli” weszło w życie, zabronione stałoby się krytykowanie PACS-u, a zwierzchnicy religijni nie mogliby przedstawiać rodziny heteroseksualnej jako formy „lepszej” od homoseksualnej. W ten sam sposób instytucje kościelne nie miałyby prawa sprzeciwić się praktykom i propagandzie gejowskiej na swoim terenie, a stowarzyszenia broniące rodziny i moralności nie mogłyby podejmować publicznej działalności, a także proponować rozwiązań prawnych, które „dyskryminowałyby” orientacje sprzeczne z naturą. Ktokolwiek ośmiela się publicznie krytykować orientację homoseksualną, zostanie na podstawie tego prawa zrównany z kimś, kto nawołuje do nienawiści rasowej i surowo ukarany!
Marsz w kierunku totalitaryzmu rozkłada się na trzy etapy. Pierwszym jest negacja istnienia prawa i prawdy obiektywnej, czego konsekwencję stanowi zrównanie dobra i zła, grzechu i cnoty. Drugim – instytucjonalizacja dewiacji moralnych objawiająca się w przemianie prywatnej niegodziwości w publiczną cnotę. Trzecim wreszcie – wprowadzenie ostracyzmu społecznego i prawnej karalności dobra.
Do tego momentu właśnie doszliśmy. Żyjemy w społeczeństwie hołdującym swoistemu antydekalogowi, w którym dozwolone jest wszystko, poza publicznym deklarowaniem wierności zasadom porządku naturalnego i chrześcijańskiego.
Jest to zarazem ostatni moment, aby przeciwstawić się dyktaturze relatywizmu. Jest to również czas odpowiedni, by nabrać przekonania, że Kościół i nasza cywilizacja, zachodnia i chrześcijańska, posiada śmiertelnych wrogów wewnętrznych i zewnętrznych, których zwalczanie jest naszym obowiązkiem nie tylko prawnym, ale i moralnym.
Począwszy od lat sześćdziesiątych, przyjęło się uważać, że Kościół nie ma już wrogów. Za przypadki antyklerykalizmu i agresywnej laicyzacji właściwej dla lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych oskarżano sam Kościół, który potępia świat współczesny, a nie jego wrogów. Gdyby katolicy poddali gruntownej rewizji swoją postawę, to jest wykazali się podejściem bardziej łagodnym i tolerancyjnym, wszelcy wrogowie by zniknęli, a Kościół mógłby wreszcie celebrować swoje zaślubiny ze współczesnym porządkiem, zmieniając się z jego krytyka w przyjaciela, a nawet w wiernego małżonka.
Tak się jednak nie stało, choć z innego zgoła powodu. Pomimo iż katolicy zmienili swoje nastawienie, praktykując politykę dialogu i wyciągniętej ręki, to współczesny świat w żaden sposób nie zmienił swojego nastawienia do Kościoła.
Proces dechrystianizacji, trwający przez wieki, który powinno się właściwie określać mianem „Rewolucji”, nie uległ wcale zatrzymaniu. Ataki na Kościół wciąż się powtarzają i są coraz ostrzejsze i bardziej okrutne niż kiedyś.
Przeszliśmy przy tym od tradycyjnego antyklerykalizmu do nowej formy „chrystofobii”: zjawiska, które objawia się z jednej strony usunięciem wszelkich odniesień do chrześcijaństwa w europejskiej konstytucji, z drugiej zaś wydawaniem książek i produkcją filmów w oczywisty sposób bluźnierczych i antykatolickich, takich jak „Kod da Vinci”.
Powinniśmy zatem nabrać przekonania, że w tej sprawie nie można być neutralnym: albo opisany proces będzie się pogłębiał i doprowadzi do prześladowania katolików oraz każdego, kto broni prawa naturalnego; albo w wyniku naszego zdecydowanego oporu proces dechrystianizacji ulegnie zatrzymaniu, natomiast rozpocznie się odbudowa społeczeństwa w oparciu o zasady porządku naturalnego i chrześcijańskiego.
Roberto de Mattei – „Dyktatura relatywizmu”, Wydawnictwo PROHIBITA Paweł Toboła-Pertkiewicz, Warszawa 2009.
_____________________________________________________________________________________________________________
Grafika: okładka książki
Dodaj komentarz