Poznając, kim jest Jezus, poznajesz też prawdę o sobie – Poniedziałek, 22 lutego 2016 r.

Myśl dnia

Życia nie można sobie wybrać, ale można z niego coś zrobić.

Peter Lippert

Nie wszyscy możemy czynić wielkie rzeczy. Wszyscy jednak możemy

czynić małe rzeczy z wielką miłością.

bł. Matka Teresa z Kalkuty

Bądź sobą i mów to co czujesz, ponieważ Ci, którym to przeszkadza nie liczą się,
a tym którzy się liczą, to nie przeszkadza.
Bernard M. Baruch
800px-San_pietro,_statua_di_san_pietro_in_cattedra
By I, Sailko, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=18918892
Chryste, dziękuję Ci za dar Kościoła, w którym spotykam się z Tobą,
i osobę papieża, który czuwa nad powierzoną owczarnią.
Niech serce pełne wiary i miłości ożywia jego działanie.
_________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_________________________________________________________________________________________________

KATEDRY ŚW. PIOTRA APOSTOŁA – ŚWIĘTO

To święto w czasie którego katolicy wspominają z czcią tron św. Piotra Apostoła uznawanego za pierwszego papieża. Święto to przypomina, że Stolica Piotrowa jest podstawą jedności Kościoła.

Katedra to uroczyste krzesło na którym zasiada biskup. Od nazwy tego krzesła kościół biskupi, czyli najważniejszy i pierwszy kościół w każdej diecezji nazywa się również katedrą. Krzesło biskupa jest znakiem jego urzędu nauczyciela, arcykapłana i pasterza. Szczególne miejsce zajmuje katedra św. Piotra znajdująca się w Bazylice św. Piotra na Watykanie.

2202-katedra

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

____________________________

PIERWSZE CZYTANIE  (1 P 5,1-4)

Starszy, a przy tym świadek cierpień Chrystusa

Czytanie z Pierwszego listu świętego Piotra Apostoła.

Najmilsi:
Starszych, którzy są wśród was, proszę ja, również starszy, a przy tym świadek Chrystusowych cierpień oraz uczestnik tej chwały, która ma się objawić: paście stado Boże, które jest przy was, strzegąc go nie pod przymusem, ale z własnej woli, jak Bóg chce; nie ze względu na niegodziwe zyski, ale z oddaniem; i nie jak ci, którzy ciemiężą gminy, ale jako żywe przykłady dla stada. Kiedy zaś objawi się Najwyższy Pasterz, otrzymacie niewiędnący wieniec chwały.
Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 23, 1-2a.2b-3.4.5.6)

Refren: Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego.

Pan jest moim pasterzem, *
niczego mi nie braknie.
Pozwala mi leżeć *
na zielonych pastwiskach.

Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, *
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach *
przez wzgląd na swoją chwałę.

Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, *
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Kij Twój i laska pasterska *
są moją pociechą.

Stół dla mnie zastawiasz *
na oczach mych wrogów.
Namaszczasz mi głowę olejkiem, *
a kielich mój pełny po brzegi.

Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną *
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pana *
po najdłuższe czasy.


ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 16,18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ty jesteś Piotr – Opoka,
i na tej opoce zbuduję mój Kościół,
a bramy piekielne go nie przemogą.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.


EWANGELIA  (Mt 16,13-19)

Tobie dam klucze królestwa niebieskiego

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”
A oni odpowiedzieli: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”.
Jezus zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?”
Odpowiedział Szymon Piotr: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”.
Na to Jezus mu rzekł: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr – Opoka, i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.

 

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ


Piotr-Opoka

Jezus pochwala odpowiedź Piotra i składa mu obietnicę stanowiącą zapowiedź nowego Ludu Bożego – Kościoła. Apostoł będzie pełnił w nim niezastąpioną rolę. Jego wiara stanie się fundamentem Kościoła – skałą, z której będą wypływały sakramenty umacniające człowieka w pielgrzymowaniu do Królestwa Niebieskiego. On – pierwszy papież, Mając klucze, stanie się głową i początkiem struktury hierarchicznej. Słowo Piotra będzie miało moc decydującą i rozstrzygającą. Z drugiej strony znamy Piotra jako człowieka słabego, który zaparł się Jezusa. Jednak pokora pomogła mu oprzeć się na Chrystusie. Dzięki temu już jako Piotr-Opoka stał się i naszym oparciem. Uczy nas, że człowiek może stać się skałą tylko wtedy, gdy oprze się na Jezusie.

Chryste, dziękuję Ci za dar Kościoła, w którym spotykam się z Tobą, i osobę papieża, który czuwa nad powierzoną owczarnią. Niech serce pełne wiary i miłości ożywia jego działanie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

____________________________

Katedry św. Piotra

0,12 / 9,30

Czas modlitwy jest czasem spotkania. Jezus chce dziś spotkać się z tobą jak przyjaciel z przyjacielem. Chce mówić do ciebie i słuchać tego, o czym ty chcesz Mu powiedzieć.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 16, 13-20
Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: «Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?» A oni odpowiedzieli: «Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków». Jezus zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Odpowiedział Szymon Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego». Na to Jezus mu rzekł: «Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam Ty jesteś Piotr – Opoka i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie».

Jezus chce, aby Jego uczniowie, którzy są blisko Niego, znali Go naprawdę. On pragnie bliskiej relacji także z tobą, dlatego dziś pyta cię: Za kogo mnie uważasz? Co odpowiedziałbyś Jezusowi na to pytanie?

Jezus mówi Szymonowi: „Jesteś szczęśliwy, ponieważ to Ojciec objawił ci, Kim jestem”. Dzisiejszy dzień to rocznica objawienia Jezusa miłosiernego, w którym prosił św. Siostrę Faustynę, aby namalowała Jego obraz z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Obraz ten ukazuje Jezusa, który jest obliczem miłosierdzia Ojca. Siostra Faustyna napisała w „Dzienniczku”: „Poznałam Cię, o Boże, jako źródło miłosierdzia (…) miłosierdzie jest największym przymiotem Boga, wszystko, co mnie otacza, o tym mi mówi”.

Poznając, kim jest Jezus, poznajesz też prawdę o sobie. Skoro więc Jezus jest obliczem miłosierdzia Ojca, to znaczy, że ty jesteś Jego ukochanym dzieckiem. Wsłuchaj się raz jeszcze w pytanie Jezusa i proś Miłosiernego Ojca, aby pomógł ci odkryć, kim jest Jezus i kim ty jesteś w Jego oczach.

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: «Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?» A oni odpowiedzieli: «Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków». Jezus zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Odpowiedział Szymon Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego». Na to Jezus mu rzekł: «Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam Ty jesteś Piotr – Opoka i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie».

Możesz dziękować dziś Bogu za Jego miłosierdzie i ucieszyć się tym, że jesteś Jego ukochanym dzieckiem.

Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak było na początku, teraz i zawsze i na wieków, wieków Amen.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
______________________________

Wieniec chwały (22 lutego 2016)

wieniec-chwaly-komentarz-liturgiczny

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: «Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?»
A oni odpowiedzieli: «Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków».

Jezus zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?»

Odpowiedział Szymon Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego».

Na to Jezus mu rzekł: «Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam Ty jesteś Piotr – Opoka i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie» (Z rozdz. 16 Ewangelii wg św. Mateusza)

 

Niedawno świętowaliśmy nawrócenie św. Pawła (25 stycznia), dzisiaj czcimy św. Piotra, filar Kościoła. Obydwaj Apostołowie reprezentują to, co w naszej wspólnocie wierzących jest najważniejsze: autorytet czy władzę oraz nauczanie. Obydwa charyzmaty uzupełniają się i dopełniają podobnie jak uzupełniali się obydwaj wielcy Apostołowie w swej pracy ewangelizacyjnej.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: 1 P 5, 1-4; Mt 16, 13-19

Święty Piotr nazywa siebie samego „świadkiem Chrystusowych cierpień oraz uczestnikiem tej chwały, która ma się objawić”. Istotnie, obydwie tajemnice są w życiu św. Piotra obecne; wczoraj rozważaliśmy tajemnicę Przemienienia Pana, której świadkiem był Piotr; niebawem Triduum i wspominać będziemy zaparcie się Apostoła (nie zapominajmy jednak o naiwnym zapale jaki ożywiał go w czasie Ostatniej Wieczerzy; czy nie rozpoznajemy w tej jego nieznajomości siebie nas samych?)

 

Dzisiejsze święto mówi nam jednak: jakkolwiek byłbyś słaby, ile by w tobie nie było niepewności, z Chrystusem możesz pokonać swą słabość i stać się skałą – jak Piotr. Módlmy się do niego, aby wyprosił nam u Boga tę łaskę: stałego nawrócenia.

Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą

http://ps-po.pl/2016/02/21/wieniec-chwaly-22-lutego-2016/

________________________

#Ewangelia:Poznając Boga, poznasz siebie

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: “Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” A oni odpowiedzieli: “Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”.

Jezus zapytał ich: “A wy za kogo Mnie uważacie?” Odpowiedział Szymon Piotr: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Na to Jezus mu rzekł: “Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie.

 

Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr – Opoka, i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.

 

Przeczytaj komentarz.

 

Piotr dowiedział się kim jest po tym, jak w Jezusie rozpoznał Mesjasza, Syna Bożego. Poznanie Jezusa prowadzi do poznania siebie. Może to dziwne, ale tak właśnie jest. Kto nie pozna Boga, będzie miał problem z własną tożsamością. A problemy z własną tożsamością prowadzą do wielu życiowych błędów.
Bóg Ojciec każdemu chce objawić swego Syna. Musimy Mu jednak dać ku temu szansę. Piotr dał ją: długo patrzył na Jezusa i uważnie przysłuchiwał się Jego nauczaniu.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2777,ewangeliapoznajac-boga-poznasz-siebie.html

____________________

Piotr otrzymuje władzę pasterską

A gdy spożywali śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: “Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?» Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje»

 

I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?» Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje!» Powiedział mu po raz trzeci: “Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?» Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: “Czy kochasz Mnie?” I rzekł do Niego: “Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego Jezus: “Paś owce Moje! Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz». To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do niego: “Pójdź za Mną!» Piotr obróciwszy się zobaczył idącego za sobą ucznia, którego miłował Jezus, a który to w czasie uczty spoczywał na Jego piersi i powiedział: “Panie, kto jest ten, który Cię zdradzi?» Gdy więc go Piotr ujrzał, rzekł do Jezusa: “Panie, a co z tym będzie?» Odpowiedział mu Jezus: “Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną!» Rozeszła się wśród braci wieść, że uczeń ów nie umrze. Ale Jezus nie powiedział mu, że nie umrze, lecz: “Jeśli Ja chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego?» (J 21, 15-23).

 

Czy miłujesz mnie?
Jezus znał dobrze Piotra. Wiedział, że jest on zdolny do bycia hojnym i ofiarnym. Znał również jego słabości: zbytnią pewność siebie, wygórowane ambicje i nieustanny strach o przyszłość. Przecież z lęku o siebie Piotr zaparł się Jezusa, mimo że Pan troszczył się, by jego wiara została wzmocniona na górze Tabor, gdy z Jakubem i Janem był świadkiem Jego Przemienienia. Na pytanie Jezusa: «Czy kochasz mnie?», Piotr odpowiedział: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham. Trzykrotne pytanie Jezusa o miłość i przywiązanie Piotra, przypomniało mu jego trzykrotne zaparcie się Pana. Jezus chciał w tej przyjaznej rozmowie zapewnić Piotra, że darzy go zaufaniem, pomimo jego słabości. Pan odbudowuje w nim wiarę, zapraszając go, by oparł się na Nim jak na skale.
Panu Bogu chodzi zawsze o nasze serce. On pragnie, by było wypełnione miłością. Fundamentem do otrzymania misji w Kościele jest właśnie bezwarunkowa miłość do Boga. Jezus chciał usłyszeć osobistą odpowiedź Piotra i zapewnienie o jego miłości. Bez niej nie mógłby później cierpliwie i niestrudzenie utwierdzać braci w wierze i być znakiem jedności we wspólnocie Kościoła.
Czy jesteśmy gotowi, by dzisiaj udzielić podobnej odpowiedzi Jezusowi? Bez tego szczerego wyznania, Jezus nie mógłby powierzyć nam zadania głoszenia Słowa Bożego. Pamiętajmy, że to właśnie wyznanie całej prawdy o naszym życiu nas wyzwala. Grzechy i błędy przeszłości, jeśli patrzymy na nie ufając Bożemu Miłosierdziu, winny nas pobudzać do jeszcze większej hojności względem Pana. Mamy być przede wszystkim świadkami Miłości przebaczającej i litującej się nad ludzkimi nędzami. Bez przyznania się do naszych osobistych słabości i bez zakorzenienia się w Chrys-tusie-Skale-Zbawicielu,   nasze   życie   pozostanie wzburzonym morzem, a serce miotane będzie sprzecznymi pragnieniami. To Jezus kierując na nas wzrok pełen miłości uzdrawia serca i czyni gotowymi do podjęcia służby w Królestwie Jego Ojca.
Ta potrójna deklaracja miłości i przywiązania do Jezusa ma wyznaczyć kierunek naszym pragnieniom. Trzeba, byśmy często się modlili: Jezu napełnij moje serce Twoją miłością, bo tylko wtedy będę zdolny wypełniać wolę Boga w moim życiu. Wiem, że nie mogę pokładać ufności w sobie. Panie, Ty wszystko wiesz. Znasz moje niewierności, grzechy, zniechęcenie. Wiem jednak, że ciągle mi ufasz i zapraszasz mnie słowami psalmisty: Powierz Panu swą drogę i zaufaj Mu, a reszty On sam dokona (Ps 37, 5).
Paś owce Moje!
Jezus powierza Piotrowi misję czuwania nad wspólnotą Kościoła. Czyni go pasterzem Ludu Bożego, który jest Bożą własnością. Piotr ma go bronić przed złymi pasterzami, którzy rozpraszają owce wydając je na pastwę wilkom. Piotr, choć pełen ambicji, obawiał się tej trudnej roli. Jednocześnie był wdzięczny Jezusowi, że obdarzył go swoim zaufaniem.
My także mamy starać się być dobrymi pasterzami dla braci i sióstr w Kościele oraz dla tych, którzy odeszli od Boga. Każdy z nas posiada cząstkę swojej odpowiedzialności za wspólnotę Kościoła. Czy słowami i czynami «utwierdzamy braci w wierze», czy raczej jesteśmy powodem zgorszenia? Może ludzie dalecy od Boga czują się, także z naszego powodu, odepchnięci i niechciani ? Czy jesteśmy otwarci na przyjmowanie miłości Chrystusa, która winna przynaglać, byśmy głosili Dobrą Nowinę o zbawieniu w rodzinie, w pracy, w szkole, na uczelni? Pamiętajmy, że najskuteczniej głosimy Jezusa naszym ewangelicznym stylem życia, postawą otwartości oraz wyjściem naprzeciw zagubionym.
Inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz
Piotr gromadził pierwszą wspólnotę Kościoła pośród wielu prób i prześladowań. Najpierw w Jerozolimie, a później w Rzymie, gdzie zginął śmiercią męczeńską, podobnie jak Jego Mistrz. Do końca pozostał Mu wierny i nie zaparł się Go. Na nim spełniły się słowa Jezusa Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować (J 15, 20).
Jeśli chcemy być wierni Jezusowi zostaniemy wcześniej czy później poddani próbie cierpienia i prześladowań, które powinniśmy znosić dla dobra Kościoła.
Oto fragment poezji napisanej jesienią 1962 roku podczas Soboru Watykańskiego II przez przyszłego papieża Jana Pawła II oddającej powołanie i rolę Piotra i jego następców w Kościele: To Ty, Piotrze. Chcesz być tutaj Posadzką, by po Tobie przechodzili… by szli tam, gdzie prowadzisz ich stopy… Chcesz być Tym, który służy stopom – jak skała raciczkom owiec: Skała jest także posadzką gigantycznej świątyni. Pastwiskiem jest Krzyż.

 

Na koniec prośmy Maryję, Matkę wszystkich Pasterzy Kościoła o łaskę gromadzenia w jedno uczniów Chrystusa. Niech Ona prowadzi nas zawsze do Jezusa-Skały, na której zbudowany jest Kościół, którego bramy piekielne i nasze słabości nigdy nie przemogą.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/slowo-boze/art,66,piotr-otrzymuje-wladze-pasterska.html

________________________

 

 

_________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

________________________________________________________________________________________________

 

22 lutego
Katedry świętego Piotra, Apostoła

 

Święty Piotr - pierwszy wśród równych

Do roku 1969 Kościół łaciński obchodził dwa święta związane ze Stolicą Piotrową: Katedry św. Piotra w Rzymie (18 I) i Katedry św. Piotra w Antiochii (22 II). Po reformie liturgii oba te święta zostały połączone w jedno pod wspólną nazwą: Katedry św. Piotra.
Od IV w. chrześcijanie rzymscy znali i obchodzili święto Katedry świętego Piotra, wspominając, że Apostoł był biskupem tego miasta. W ten sposób składali hołd św. Piotrowi za to, że właśnie w Rzymie założył gminę chrześcijańską i miasto to obrał za stolicę chrześcijaństwa. Ponieważ jednak święto wypadało dawniej często podczas postu, dlatego w wielu stronach, np. w Galii, zaczęto je obchodzić 18 stycznia. Z biegiem lat ustaliły się zwyczajowo dwa święta: 18 stycznia Katedry św. Piotra w Rzymie, a 22 lutego Katedry św. Piotra w Antiochii. Według bowiem bardzo dawnej tradycji św. Piotr miał najpierw założyć swoją stolicę prymasa Kościoła Chrystusowego w Antiochii, gdzie przebywał kilka lat, zanim udał się ok. 42 roku do Rzymu i tam poniósł śmierć męczeńską. W 1558 roku papież Paweł IV ustalił ostatecznie 18 stycznia jako pamiątkę wstąpienia na tron rzymski św. Piotra, a 22 lutego na obchód święta objęcia stolicy w Antiochii. Oba święta obchodzone początkowo w Rzymie Paweł IV rozszerzył obowiązkowo na cały Kościół łaciński.
W bazylice św. Piotra w Rzymie za głównym ołtarzem, w absydzie, jest tron (katedra), na którym miał zasiadać św. Piotr. Do V w. znajdował się on w baptysterium bazyliki św. Piotra. Drogocenna relikwia składa się jedynie z wielu kawałków drewna, spojonych od dawna bogato zdobionymi płytami z kości słoniowej. Słynny budowniczy bazyliki św. Piotra, Jan Wawrzyniec Bernini (+ 1680), zamknął ów tron w potężnej, marmurowej budowli. Ta właśnie katedra stała się symbolem władzy zwierzchniej w Kościele Chrystusa tak w osobie świętego Piotra, jak również jego następców. Święto to jest więc z jednej strony aktem wdzięczności Rzymian za to, że św. Piotr tak bardzo wyróżnił ich miasto, z drugiej zaś strony – jest okazją dla wiernych Kościoła okazania następcom św. Piotra wyrazu czci. Tron, na którym zasiadał św. Piotr, obecny stale w kościele, gdzie papież odprawia nabożeństwa i sprawuje liturgię dnia, jest nieustannym świadectwem, że biskupi rzymscy mają tę samą władzę nad Kościołem Chrystusa, jaką miał Piotr; że następcami Piotra mogą być tylko biskupi rzymscy.Teksty ewangeliczne podają nam wiele przykładów, że Chrystus Pan spomiędzy wszystkich Apostołów wyróżniał w sposób szczególniejszy św. Piotra. Warto przypomnieć w tym miejscu dwa: obietnicę prymatu i jej wypełnienie:

“[…] I ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).

Wspomniany tekst znajduje się we wszystkich starożytnych kodeksach i przekładach. W jego autentyczność nie można więc naukowo wątpić. Słowa obietnicy są skierowane jasno i wyraźnie tylko do św. Piotra. Skierował zaś je Pan Jezus publicznie, wobec wszystkich Apostołów. Obrazy: opoka, klucze, władza związywania i rozwiązywania – to wszystko są znane powszechnie symbole władzy.
Pan Jezus faktycznie oddał św. Piotrowi najwyższą władzę w swoim Kościele:

“Gdy spożywali śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: «Szymonie, synu Jana, czy Mnie miłujesz więcej aniżeli ci?» Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje». I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?» Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje». Powiedział mu po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?» Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz Mnie?» I rzekł do Niego: «Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje».” (J 21, 15-17)

Chrystus w przekazaniu władzy posłużył się znanym powszechnie symbolem owczarni i pasterza. W słowach jednoznacznych, wobec świadków – Apostołów, uczynił Piotra pasterzem swojej owczarni. Ojcowie Kościoła przez termin “baranki” rozumieją wiernych, a przez wyraz “owce” – matki tychże baranków, czyli biskupów i kapłanów Kościoła.
Piotr faktycznie sprawował najwyższą władzę w Kościele po wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Mamy na to wiele dowodów, które nam przekazał św. Łukasz w Dziejach Apostolskich. To Piotr proponuje w miejsce Judasza wybór następcy (Dz 1, 15-26). Jego propozycja zostaje przyjęta. Piotr przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego (Dz 2, 5-38) i do najwyższej Rady żydowskiej (Dz 4, 5-12). Piotr został aresztowany przez Heroda jako głowa Kościoła (Dz 12, 1-19). To w końcu Piotr rozstrzyga na soborze apostolskim, żeby ewangelizację rozszerzyć także na pogan i że neofitów nawróconych z pogaństwa należy zwolnić z nakazów judaizmu (Dz 15, 1-12).
O pobycie św. Piotra w Rzymie piszą Ojcowie apostolscy. Św. Klemens I Rzymski (koniec wieku I) pisze o męczeńskiej śmierci św. Piotra i Pawła w Rzymie. Św. Ignacy (+ 107) mówi w Liście do Rzymian: “Nie jak Piotr i Paweł rozkazuję wam”. Św. Papiasz (I-II w.) podaje, że Marek napisał Ewangelię wtedy, gdy Piotr był w Rzymie (Euzebiusz, Historia Kościoła, III, 39). Św. Ireneusz (+ 202) relacjonuje: “Mateusz wydał między Żydami w ich języku Ewangelię wtedy, gdy Piotr i Paweł w Rzymie głosili Ewangelię i zakładali Kościół” (Adversus haereses, III 1, c. 1). Tertulian (+ ok. 240) zapisał: “Jeśli przybędziesz do Italii, masz Rzym… O, jak szczęśliwy to Kościół, któremu całą naukę wraz ze swoją krwią przekazali Apostołowie, gdzie Piotr rodzajem męki zrównany z męką Pańską, gdzie Paweł ukoronowany śmiercią Jana” (De praescripto, c. 36). Wreszcie świadectwo św. Kajusa, kapłana rzymskiego (ok. 210): “Mogę pokazać ci groby Apostołów Piotra i Pawła. Bo gdy pójdziesz do Watykanu albo w kierunku Ostii, znajdziesz groby tych, którzy ten Kościół założyli” (Euzebiusz, Historia Kościoła, II, 25).
Dowodem najwymowniejszym, że św. Piotr był w Rzymie i że tam poniósł śmierć męczeńską, jest jego grób. Według podania miał on znajdować się w bazylice św. Piotra pod konfesją. Badania przeprowadzone przed rokiem 1950 potwierdziły głos tradycji. Znaleziono tam śmiertelne szczątki Apostoła.

Współcześnie wśród chrześcijan istnieją jednak spory dotyczące zakresu władzy papieża. Z tego powodu Sobór Watykański I (1870) wydał następujące orzeczenie dogmatyczne: “Nauczamy przeto i orzekamy, według świadectw Ewangelii, że Chrystus Pan bezpośrednio i wprost św. Piotrowi Apostołowi obiecał i powierzył prymat władzy nad całym Kościołem Bożym… Jeśliby tedy kto powiedział, że św. Piotr Apostoł nie jest przez Chrystusa Pana ustanowiony księciem wszystkich Apostołów i głową widzialną całego Kościoła walczącego, albo że otrzymał on od tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa wprost i bezpośrednio tylko honorowy a nie prawdziwy prymat władzy, niech będzie wyklęty”.

Biskupi rzymscy zawsze uważali się i byli uważani za bezpośrednich następców św. Piotra Apostoła. Warto podać przynajmniej kilka przykładów:
W latach 93-96 wybuchł w Koryncie spór gwałtowny pomiędzy wiernymi a tamtejszą hierarchią. Pomimo że żył jeszcze w Efezie św. Jan Apostoł, hierarchia Koryntu odwołuje się do biskupa Rzymu, którym był wówczas św. Klemens I. Ten wystosował do chrześcijan w Koryncie bardzo autorytatywny list.
Św. Wiktor I ok. 190 roku wysyła do wszystkich biskupów list, wzywający ich, aby zwołali synody i rozpatrzyli sprawę daty Wielkanocy. Kiedy synod w Efezie uchwalił datę przeciwną tej, jaką wprowadził papież, św. Wiktor rzucił na tamtejszych biskupów klątwę.
Św. Stefan I (+ 267) pod groźbą klątwy nakazał biskupom Afryki ze św. Cyprianem na czele uznać chrzest udzielony przez heretyków za ważny. Mimo oporu jednostek wszyscy biskupi opowiedzieli się wówczas za papieżem.
Św. Juliusz I (+ 352) w liście do biskupów Afryki użala się, że bez jego wiedzy złożono ze stolicy biskupiej św. Atanazego, patriarchę Aleksandrii, a przecież powinni wiedzieć, “że jest zwyczajem naprzód pisać do nas, aby stąd według sprawiedliwości wszystko było rozstrzygnięte”. Tak więc papieże rozciągali władzę nawet nad patriarchami.
Św. Syrycjusz (+ 399) uzasadnia troskę o czystość wiary tym, że “nosi ją w nas Apostoł Piotr, który nas, dziedziców swych, strzeże”.
Na Soborze Efeskim (431) legat papieski zasiadał na honorowym miejscu zaraz obok cesarza. A oto fragment jego przemówienia: “Nikomu to nie jest wątpliwym, owszem wszystkim wiekom jest znane, że św. Piotr, Książę i Głowa Apostołów, kolumna wiary i fundament katolickiego Kościoła, otrzymał od Pana naszego Jezusa Chrystusa… klucze królestwa niebieskiego. Dana mu została władza związywania i rozwiązywania, który aż do tego czasu i zawsze w swych następcach żyje i sądzi. Tegoż tedy według kolejności następca, najświątobliwszy Ojciec nasz, biskup Celestyn, nas, zastępców swoich, na ten synod posłał”. Na ponad 200 biskupów tam zebranych nikt nie zaprotestował.
Podobnie nikt nie wyraził sprzeciwu, kiedy na Soborze Chalcedońskim (451) przemówił legat papieski, nazywając papieża wprost “Głową wszystkich Kościołów”, chociaż było wówczas zgromadzonych ok. 600 biskupów. Kiedy odczytano na tymże soborze list papieża św. Leona, potępiający błędy Eutychesa, zgromadzeni ojcowie zawołali: “Piotr przez Leona przemówił!”.
Stąd też Sobór Watykański I miał prawo orzec: “Nauczamy przeto i oświadczamy, że Kościół Rzymski z ustanowienia Pana posiada naczelną władzę nad wszystkimi Kościołami. Władza ta Kościołowi Rzymskiemu przysługuje na mocy zwykłego porządku rzeczy. Tę władzę biskup rzymski otrzymał bez niczyjego pośrednictwa… Względem niej mają też obowiązek hierarchicznej uległości i posłuszeństwa pasterze każdego obrządku i każdego stopnia godności oraz wierni, tak każdy z osobna, jako też wszyscy razem wzięci, nie tylko w sprawach wiary i obyczajów, ale również w tych, które należą do karności i rządów Kościoła na całym świecie… Jeśliby więc kto mówił, że papież ma tylko obowiązek nadzorowania lub kierowania, a nie najwyższą i pełną władzę rządzenia całym Kościołem… niech będzie wyklęty”.

Dzisiejsze święto przypomina, że Stolica Piotrowa jest podstawą jedności Kościoła. Kościół modli się, aby “pośród zamętu świata nasza wiara pozostała nienaruszona”.

Ponadto dziś także w Martyrologium:

W Kortonie, we Włoszech – św. Małgorzaty. Przez lat dziewięć wiodła życie rozwiązłe i urodziła nieślubnego syna, który został później franciszkaninem. Gdy jednak odnalazła ciało zamordowanego kochanka, doznała wewnętrznego wstrząsu i rozpoczęła życie surowej pokuty. Z czasem zaczęła doświadczać łask mistyczych. Zmarła w roku 1297. Posiadamy jej życiorys, sporządzony po włosku przez spowiednika.

W Ksindai, w Japonii – bł. Jakuba Carvalho i Towarzyszy, męczenników. Jakub pochodził z Coimbry. Wstąpiwszy do Towarzystwa Jezusowego, udał się do Japonii i tam gorliwie pracował nad ewangelizacją kraju. Gdy wybuchło prześladowanie, schronił się z innymi na odludziu. Wykryty, pośród udręk sprowadzony został do stolicy prowincji i tam wraz z grupą chrześcijan japońskich zamęczony.

oraz:

św. Abiliusza, biskupa (+ I w.); św. Konkordii, męczennicy (+ III w.); św. Maksymiana z Rawenny, biskupa (+ 556); św. Papiasza z Hierapolis, biskupa (+ II w.); św. Paschazego z Wiednia, biskupa (+ ok. 312)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-22.php3
____________________________

PAWEŁ VI

Katedra Świętego Piotra

Przemówienie podczas Audiencji generalnej – 22 II 1964

Audiencja ogólna zastaje dziś bazylikę świętego Piotra w świątecznej gali na całkiem szczególną uroczystość, mianowicie na święto “Katedry świętego Piotra”. Niektórzy stawiają sobie być może pytanie, czy chodzi tu o jakieś święto niedawno ustanowione, dzięki rozwijającej się nauce o pontyfikacie rzymskim w ostatnim wieku. Nie, chodzi tu o bardzo dawną, wywodzącą się jeszcze z trzeciego wieku uroczystość (por. Lexikon fur Th. und K. 6,66), różniącą się od święta obchodzonego w rocznicę męczeństwa Apostoła (29 czerwca). Od IV wieku święto dzisiejsze nosi nazwę Natale Petri de cathedra (por. Rado, Ench. lii. II, 1375.) Aż do ostatnich lat nasz kalendarz liturgiczny obejmował dwa święta Katedry świętego Piotra, jedno 18 stycznia dla stolicy Rzymu, drugie 22 lutego dla stolicy w Antiochii; uznano jednak, że to podwojenie nie miało żadnych podstaw historycznych czy liturgicznych.

Władza nadana przez Chrystusa Pana świętemu Piotrowi

Do czego kult ten się odnosi? Nasuwa się najpierw myśl o tej materialnej katedrze, to znaczy o tych szczątkach katedry, na której Apostoł zasiadał, kiedy przewodniczył zebraniom wiernych, we wszystkich tych bowiem wspólnotach chrześcijańskich tron biskupa doznawał wielkiego szacunku. Po dziś dzień jeszcze kościół, w którym rezyduje i rządzi biskup, nosi nazwę kościoła katedralnego. Ale sprawa autentyczności materialnej relikwii dotyczy bardziej archeologii, aniżeli liturgii. My wiemy, że sprawa ta ma za sobą długą i trudną historię, i że ten wspaniały i słynny pomnik z brązu, na polecenie papieża Urbana VIII wykonany przez Berniniego, w absydzie tej bazyliki, nosi nazwę “ołtarza Katedry”. Abstrahując od tych cennych archeologicznych rzeczy, jakie on zawiera, pomnik ten ma przede wszystkim uczcić to, co rzeczy te oznaczają, to znaczy przywołać na pamięć to, co Katedra ta symbolizuje: powagę i władzę pasterza i nauczyciela, który siedzi na tej katedrze. Katedra ta jest ujmowana i rozważana bardziej w początkach jej utworzenia i w tradycji Kościoła, aniżeli w swojej materialnej istocie (por. Cabrol, w DACL IV, 88: święto to “bardziej przypomina biskupstwo świętego Piotra w Rzymie, aniżeli cześć dla materialnego tronu Apostoła”). “To, co wchodzi w rachubę i co jest wzruszające, to właśnie uczczenie tej “Katedry”, która widziała, jak następowało po sobie tyle systemów, teorii, rozmaitych i sprzecznych ze sobą hipotez, walących się jedne po drugich, a ona jedyna nadal stoi i od dwu tysięcy lat daje pewność wielkiej katolickiej rodzinie. Bo już tu na ziemi dane jest ludziom poznać pewne niewzruszone i najwyższe prawdy: prawdy jedynie prawdziwe i kojące lęki i niepokoje ludzkiego umysłu” (por. Galassi Paluzzi, S. Pietro in Vat., II, 65).

A zatem w Katedrze świętego Piotra czcić będziemy tę władzę, którą Chrystus Pan powierzył Apostołowi, a która w Katedrze posiada swój symbol, swój dostępny ludowi obraz i swój kościelny wyraz. Jakżeż nie przypomnieć tego, że począwszy od III wieku wielki afrykański biskup i męczennik, święty Cyprian, posługiwał się tym słowem, dla wykazania, władzy, jaką Kościół rzymski czerpie z Katedry Piotrowej, skąd, jak on powiada, wypływa jedność hierarchii? (por. Ep. 59, 16; Bayard, Correspondence, II, 184). Gdy zaś chodzi o święto Katedry, wystarczy, że przytoczymy jedno zdanie z trzech kazań przypisywanych świętemu Augustynowi: “Poprzednicy nasi nadali temu ustanowieniu dzisiejszego święta miano Katedry, ponieważ, jak podają, Apostoł Piotr pierwszy tę stolicę biskupią zajmował. Słusznie więc Kościoły tak czczą pochodzenie tej stolicy, która Apostoł objął dla dobra Kościołów” (Serm. 190, 1 ; PL 39, 2100).

Wspólnota wiernych nie może mieć pierwszeństwa przed kościelnym magisterium

Będzie to dobrze z naszej strony, jeżeli święto to otoczymy czcią jemu właściwą, mając na myśli niezastąpioną i opatrznościową funkcję magisterium kościelnego, które w nauczaniu papieskim znajduje swój najbardziej uprawniony wyraz. Wiadomo, niestety, że dzisiaj niektóre prądy myśli, która jeszcze uważa się za katolicką, pragnęłyby, ażeby dla sformułowania obowiązujących prawd, wiary wspólnota wiernych posiadała pierwszeństwo przed funkcją nauczania episkopatu i pontyfikatu rzymskiego, wbrew nauczaniu Pisma świętego i wbrew nauce Kościoła, otwarcie przez niedawny Sobór potwierdzonej. Te prądy myśli stanowią groźne niebezpieczeństwo dla autentycznego pojęcia o Kościele, dla jego bezpieczeństwa wewnętrznego i dla jego posłannictwa ewangelizacji w świecie.

Gdy ze czcią odnosimy się, do magisterium hierarchicznego, oddajemy cześć Chrystusowi, jedynemu naszemu Nauczycielowi.

Naszym jedynym nauczycielem jest Chrystus Pan, który tytuł ten wielekroć sobie nadawał (Mt 23,8; J 13,14); jedynie od niego pochodzi to słowo, które objawia Ojca (Mt 11, 27); od niego jedynie pochodzi prawda, która wyzwala (J 8,32), która drogi zbawienia otwiera. Od niego jedynie pochodzi Duch Święty (J 15,26), który ożywia wiarę i miłość w jego Kościele. I on także ustanowić chciał narzędzie pewne, którego przeznaczeniem jest przekazywać i zabezpieczać jego naukę; uczynił to przez nadanie Piotrowi i apostołom mandatu przekazywania z całą powagą i pewnością swojej myśli i swojej woli. Gdy więc, ze czcią odnosimy się do magisterium hierarchicznego Kościoła, to właśnie cześć oddajemy Chrystusowi, Nauczycielowi naszemu; tym samym uznajemy tę przedziwną równowagę funkcji, ustanowioną przez niego w tym celu, aby Kościół zawsze mógł się cieszyć pewnością objawionej prawdy, jednością tej samej wiary, świadomością swego autentycznego powołania, pokorną świadomością, że zawsze jest uczniem boskiego Mistrza, miłości, która zbiera go w jedyne zorganizowane Ciało mistyczne i uzdalnia je do dawania świadectwa Ewangelii ze spokojną pewnością.

Oby Zbawiciel raczył zachować i pomnożyć, dla potrzeb naszych czasów, ten przesycony miłością kult, tę synowską i pełną zaufania część względem ustanowionego przez Chrystusa magisterium kościelnego. Niechaj łaskawie oręduje za nami Apostoł, który tego magisterium sam pierwszy otrzymał mandat, a który i dzisiaj także, ze swojej Katedry rzymskiej, Naszą ręką wam błogosławi.

Źródło: Paweł VI – Trwajcie Mocni w wierze t.1 – wyd. Apostolstwa Młodych – Kraków 1970

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pawel_vi/audiencje/ag_22021964.html

_________________________

Zwyczajny Konsystorz Publiczny 21-22.02.1998


 

Jan Paweł II

WSPÓŁPRACOWNICY NASTĘPCY ŚW. PIOTRA

Rozważanie przed modlitwą «Anioł Pański». 22 II 1998

 

1. Dzisiaj, w liturgiczne święto Katedry św. Piotra dane mi było koncelebrować uroczystą Eucharystię z nowymi kardynałami, mianowanymi na wczorajszym Konsystorzu, i przekazać im pierścienie — symbol szczególnej więzi z Następcą Piotra. Dzisiejsze święto jest dla nas sposobnością, by podziękować Bogu za to, że dał Kościołowi posługę Piotrową jako zwornik jedności, której podstawą jest prawda i miłość.

Kiedy Jezus — jak poświadczają Ewangelie — postawił uczniom zasadnicze pytanie: «A wy za kogo Mnie uważacie?» (Mt 16, 15), odpowiedział Mu Szymon Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego» (Mt 16, 16). Tego dnia Chrystus uznał szczególny charyzmat, jakim Ojciec obdarzył galilejskiego rybaka — charyzmat prostej i niezłomnej wiary. Dlatego nadał mu imię «Kefas», co po hebrajsku znaczy «skała», i zapowiedział, że na tej skale zbuduje swój Kościół (por. Mt 16, 17-18). Podobnie jak w kolejnych stuleciach, tak i dzisiaj, u progu trzeciego millennium, Piotr w osobach swoich Następców jest powołany, aby wyznawać i głosić, że Jezus jest Chrystusem, Zbawicielem. W jedności z nim pozostaje Kolegium Biskupów, a w szczególny sposób współpracuje z nim Kolegium Kardynalskie.

2. Drodzy bracia i siostry, pragnę wesprzeć nowych purpuratów modlitwą, która z placu św. Piotra rozszerzy się na cały świat. Wraz z wami proszę Maryję, Królową Apostołów, o macierzyńską opiekę nad każdym z nich i nad ich posługą.

Zawierzmy Jej także pokutny szlak Wielkiego Postu, który rozpocznie się w najbliższą środę uroczystym obrzędem posypania głów popiołem. Módlmy się, aby w życiu każdego chrześcijanina i każdej kościelnej wspólnoty mógł się dokonać proces autentycznego nawrócenia, przygotowujący do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000.

Po odmówieniu modlitwy maryjnej Ojciec Święty pozdrowił w różnych językach pielgrzymów zgromadzonych na placu św. Piotra. Po polsku powiedział:

Serdecznie pozdrawiam moich rodaków przybyłych na uroczystości Konsystorza. Wśród nowych kardynałów znajduje się także nasz rodak, długoletni misjonarz w Zambii. Niech Bóg błogosławi jemu i wszystkim polskim misjonarzom.

 

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/modlitwy/ap_konsystorz_22021998.html

________________________________

Jan Paweł II

WSPÓŁPRACUJECIE Z NASTĘPCĄ PIOTRA

Jubileusz Kurii Rzymskiej. 22 II 2000

 

Święto Katedry św. Piotra, 22 lutego, które w szczególny sposób przypomina wiernym o znaczeniu posługi Piotrowej w Kościele, w tym roku obchodzone było w Watykanie jako Jubileusz Kurii Rzymskiej — wspólnoty kilku tysięcy osób, duchownych i świeckich, które bezpośrednio wspomagają Papieża w spełnianiu «ministerium petrinum». Główne uroczystości jubileuszowe poprzedzone zostały kilkoma spotkaniami poświęconymi wspólnej refleksji i modlitwie: 4 lutego w poszczególnych dykasteriach Kurii tematem rozważania była «duchowość służby w Stolicy Piotrowej»; 8 lutego wszyscy pracownicy Kurii zgromadzili się w Auli Pawła VI na modlitwie różańcowej, a kard. Giacomo Biffi, arcybiskup Bolonii, wygłosił rozważanie dotyczące «nawrócenia i odnowy»; 15 lutego był dniem modlitwy i adoracji eucharystycznej, zaś 21 lutego wieczorem w Bazylice św. Piotra odbyło się nabożeństwo pokutne, któremu przewodniczył kaznodzieja Domu Papieskiego o. Raniero Cantalamessa OFMCap.

22 lutego o godz. 10 na placu św. Piotra zgromadziło się ok 4 tys. osób, wśród których byli kardynałowie, biskupi, księża, osoby konsekrowane oraz świeccy pracownicy Kurii Rzymskiej z rodzinami. Przy śpiewie psalmów pokutnych wszyscy przeszli procesjonalnie od obelisku wznoszącego się pośrodku placu do wnętrza Bazyliki, przekraczając próg Drzwi Świętych. Z okazji święta Katedry św. Piotra brązowy posąg apostoła okryty był czerwonym płaszczem i ozdobiony insygniami papieskimi — tiarą i pierścieniem. Jan Paweł II przybył do świątyni, przemierzając główną nawę na specjalnym ruchomym podwyższeniu i witając się ze zgromadzonymi. Przy konfesji św. Piotra koncelebrował Eucharystię z ok. 30 kardynałami, 60 biskupami i 450 kapłanami. «Posługa Piotrowa nie jest oparta na ludzkich zdolnościach i siłach — powiedział w homilii Papież — ale na modlitwie Chrystusa, który błaga Ojca, aby wiara Szymona ‘nie ustała’».

 

1. «Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój» (Mt 16, 18).

Przekroczyliśmy jako pielgrzymi Drzwi Święte Bazyliki Watykańskiej, teraz zaś słowo Boże zwraca naszą uwagę na to, co Chrystus powiedział do Piotra i o Piotrze.

Gromadzimy się wokół ołtarza konfesji, wzniesionego na grobie apostoła, a nasze zgromadzenie obejmuje tę szczególną służebną wspólnotę, która nazywa się Kuria Rzymska. «Ministerium petrinum», czyli posługa Biskupa Rzymu, z którą każdy z was ma współdziałać, wykonując powierzoną sobie pracę, łączy nas w jedną rodzinę i pobudza nas do modlitwy w tej uroczystej chwili, jaką Kuria Rzymska przeżywa dzisiaj, w święto Katedry św. Piotra.

Wszystkich nas, a przede wszystkim mnie samego głęboko dotykają odczytane przed chwilą słowa Ewangelii: «Ty jesteś Mesjasz (…). Ty jesteś Piotr» (Mt 16, 16. 18). W tej Bazylice, w miejscu upamiętniającym męczeństwo Rybaka z Galilei, brzmią one bardzo wymownie, co odczuwamy szczególnie mocno w głębokim klimacie duchowym Jubileuszu 2000-lecia Wcielenia.

2. «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego» (Mt 16, 16): tak brzmi wyznanie wiary Księcia Apostołów. To wyznanie ponawiamy dzisiaj również my, czcigodni bracia kardynałowie, biskupi i kapłani, wraz z wami wszystkimi, drodzy zakonnicy, zakonnice i świeccy, którzy wykonujecie swoją cenną pracę w ramach Kurii Rzymskiej. Te promieniujące światłem słowa apostoła powtarzamy z niezwykłym wzruszeniem w tym dniu, gdy obchodzimy nasz specjalny Jubileusz.

Odpowiedź Jezusa rozbrzmiewa donośnie w naszych sercach: «Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój» (Mt 16, 18). Ewangelista Jan poświadcza, że Jezus nadał Szymonowi imię Kefas już przy pierwszym spotkaniu, kiedy przyprowadził go do Niego Andrzej, brat Piotra (por. J 1, 41-42). Natomiast relacja Mateuszowa nadaje temu aktowi Chrystusa szczególnie doniosłą wymowę, ponieważ umieszcza go w centralnym momencie mesjańskiej misji Jezusa, wyjaśniając sens imienia «Piotr» przez odniesienie do budowy Kościoła.

«Ty jesteś Mesjasz»: na tym wyznaniu wiary Piotra i na słowach wypowiedzianych w odpowiedzi przez Jezusa: «Ty jesteś Piotr», zbudowany jest Kościół. Są one niewzruszonym fundamentem, którego moce zła nie zdołają skruszyć: chroni go wola samego «Ojca, który jest w niebie» (por. Mt 16, 17). Katedra Piotra, której święto dziś obchodzimy, nie opiera się na ludzkich pewnikach — na «ciele i krwi» — ale na Chrystusie, kamieniu węgielnym. My także zatem, jak Szymon, czujemy się «błogosławieni», ponieważ wiemy, że nie mamy żadnego innego powodu do chluby, jak tylko odwieczny i opatrznościowy zamysł Boży.

3. «Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę» (Ez 34, 11). Pierwsze czytanie, zaczerpnięte ze słynnej przepowiedni proroka Ezechiela o pasterzach Izraela, podkreśla z mocą pastoralny charakter posługi Piotrowej. Charakter ten znajduje odzwierciedlenie w naturze i posłudze Kurii Rzymskiej, której misja polega właśnie na współpracy z Następcą Piotra w spełnianiu misji powierzonej mu przez Chrystusa — misji pasterza Jego owczarni.

«Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko» (Ez 34, 15). «Ja sam» — te słowa są najważniejsze. Świadczą bowiem o tym, że Bóg postanowił podjąć inicjatywę i osobiście zaopiekować się swoim ludem. My wiemy, że ta obietnica — «Ja sam» — stała się rzeczywistością. Urzeczywistniła się w pełni czasu, kiedy Bóg posłał swojego Syna, Dobrego Pasterza, aby pasł owczarnię «mocą Pańską, w majestacie imienia Pana» (Mi 5, 3). Posłał Go, aby zgromadził rozproszonych synów Bożych, składając siebie samego w ofierze jako baranka, pokorną żertwę przebłagalną, na ołtarzu krzyża.

To właśnie jest wzór pasterza, który Piotr i inni apostołowie poznali i uczyli się naśladować przebywając z Jezusem i mając udział w Jego mesjańskiej posłudze (por. Mk 3, 14-15). Echo tego doświadczenia słychać w drugim czytaniu, gdzie Piotr określa samego siebie jako «świadka Chrystusowych cierpień oraz uczestnika tej chwały, która ma się objawić» (por. 1 P 5, 1). Pasterz Piotr jest w pełni ukształtowany przez Pasterza Jezusa i przez dynamikę Jego Paschy. «Posługa Piotrowa» jest zakorzeniona w tym szczególnym upodobnieniu się Piotra i jego następców do Chrystusa Pasterza, upodobnieniu, którego fundamentem jest specjalny charyzmat miłości: «czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? (…) Paś baranki moje!» (J 21, 15).

4. W chwili takiej jak ta, którą teraz przeżywamy, Następca Piotra nie może zapominać o tym, co wydarzyło się tuż przed męką Chrystusa, w ogrodzie oliwnym, po Ostatniej Wieczerzy. Wydaje się, że żaden z apostołów nie zdawał sobie wtedy sprawy z tego, co miało się stać i co wiedział dobrze Jezus: wiedział On, że przychodzi na to miejsce, ażeby przez czuwanie i modlitwę przygotować się do «swojej godziny» — do godziny śmierci na krzyżu.

Powiedział wtedy do apostołów: «Wszyscy zwątpicie we Mnie. Jest bowiem napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce» (Mk 14, 27). Piotr zaprzeczył: «Choćby wszyscy zwątpili, ale nie ja!» (Mk 14, 29). Nigdy się nie zgorszę, nigdy Ciebie nie opuszczę. Chrystus odpowiedział mu: «Zaprawdę, powiadam ci: dzisiaj, tej nocy, zanim kogut dwa razy zapieje, ty trzy razy się Mnie wyprzesz» (Mk 14, 30). «Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie» (Mk 14, 31) — powtórzył stanowczo Piotr, a za nim inni apostołowie. Chrystus zaś tak powiada: «Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty, nawróciwszy się, utwierdzaj twoich braci» (por. Łk 22, 31-32).

Oto jest obietnica Chrystusa, źródło krzepiącej nas pewności: posługa Piotrowa nie jest oparta na ludzkich zdolnościach i siłach, ale na modlitwie Chrystusa, który błaga Ojca, aby wiara Szymona «nie ustała» (Łk 22, 32). «Nawróciwszy się», Piotr będzie mógł pełnić swoją posługę pośród braci. Nawrócenie apostoła — możemy wręcz powiedzieć: jego drugie nawrócenie — stanowi zatem decydujący przełom w jego wędrówce śladem Chrystusa.

5. Drodzy bracia i siostry, uczestniczący w tych obchodach Jubileuszu Kurii Rzymskiej, nie możemy nigdy zapominać tych słów Chrystusa skierowanych do Piotra. Kiedy przechodzimy przez Drzwi Święte, ażeby uczestniczyć w łaskach Wielkiego Jubileuszu, powinien nami kierować głęboki duch nawrócenia. Pomaga nam w tym właśnie historia Piotra, jego doświadczenie ludzkiej słabości, która niedługo po przytoczonej tu rozmowie kazała mu zapomnieć o tym, co tak stanowczo przyrzekł Chrystusowi, i zaprzeć się swojego Pana. Mimo jego grzechu i ograniczeń, Chrystus wybrał go i powołał do niezwykle wzniosłej misji: Piotr miał się stać fundamentem widzialnej jedności Kościoła i utwierdzać w wierze swoich braci.

Decydujące znaczenie miało to, co stało się w nocy z czwartku na piątek męki Pańskiej: Chrystus, wyprowadzany z domu arcykapłana, spojrzał w oczy Piotrowi. Apostoł, który dopiero co zaparł się Go trzykrotnie, oświecony tym spojrzeniem, wszystko zrozumiał. Stanęły mu w pamięci tamte słowa Mistrza i poczuł, że pęka mu serce. «Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał» (Łk 22, 62).

Niech ten płacz Piotra wstrząśnie nami do głębi, a przez to skłoni nas do prawdziwego oczyszczenia wewnętrznego. «Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny» (Łk 5, 8) — zawołał kiedyś Piotr po cudownym połowie. Trzeba, drodzy bracia i siostry, ażeby to Piotrowe wezwanie towarzyszyło i nam, kiedy obchodzimy nasz święty Jubileusz. Chrystus sprawi — oczekujemy tego z pokorną ufnością — że i my zaznamy Jego cudów: udzieli nam przeobficie swojej uzdrawiającej łaski i dokona nowych cudownych połowów, otwierając rozległe możliwości przed misją Kościoła w trzecim tysiącleciu.

Najświętsza Panno, która wspomagałaś modlitwą pierwsze kroki rodzącego się Kościoła, czuwaj nad naszym jubileuszowym pielgrzymowaniem. Wyjednaj nam, abyśmy mogli doświadczyć, jak Piotr, nieustannej pomocy Chrystusa. Pomóż nam spełniać wiernie i z radością naszą misję w służbie Ewangelii, oczekując chwalebnego powrotu Pana, Chrystusa Jezusa, tego samego wczoraj, dziś i na wieki.

 

opr. mg/mg

 

http://www.mateusz.pl/ksiazki/es-uwk/es-uwk_i_06.htm

_________________________

 

7. KOŚCIÓŁ APOSTOLSKI

 

 

 

 

Ostatnio zwróciłem uwagę na wielką misję, jaką otrzymał św. Piotr, zapowiedzianą, a po wielu miesiącach przekazaną mu przez samego zmartwychwstałego Jezusa nad Jeziorem Genezaret. Dziś pragnę przedstawić, jak władza w Kościele, pochodząca od Boga, przekazywana jest następnym pokoleniom.

Pierwsza decyzja św. Piotra po wniebowstąpieniu Chrystusa dotyczy uzupełnienia grona Dwunastu. Oto jeszcze przed zmartwychwstaniem Chrystusa, prawdopodobnie wtedy, kiedy Mistrz umierał na Golgocie, jeden z Apostołów, winny Jego wydania, popełnia samobójstwo. Judasz miał biskupią władzę, należał do kolegium dwunastu Apostołów. Jest rzeczą znamienną, że Apostołowie są świadomi, iż każdy z nich posiada własny urząd. Są również świadomi tego, że po śmierci któregoś z nich urząd ten ma przejść na następnego człowieka. Św. Piotr w dziesięciu dniach, jakie dzielą wniebowstąpienie Chrystusa od zesłania Ducha Świętego, poleca uzupełnić grono Dwunastu. Jeśli jednak Apostołowie już wtedy byli świadomi urzędu spoczywającego w ich rękach i wiedzieli, że należy tę władzę przekazać następnym, to nie było to ich własne zdanie, lecz byli do tego przygotowani przez samego Chrystusa.

 

 

Przed zesłaniem Ducha Świętego zostaje uzupełnione grono Dwunastu. Piotr określa tylko warunki, jakie mają spełnić kandydaci na urząd apostolski. Muszą to być ludzie, którzy uczestniczyli w życiu Chrystusa od chrztu w Jordanie aż do wniebowstąpienia. Wynika z tego, że określenie “Dwunastu” Apostołów łączy się ściśle z urzędem, bo grono ludzi, którzy byli zawsze przy Chrystusie, a nie mieli władzy, było liczniejsze. Znaleziono wówczas dwóch takich kandydatów. Po modlitwie podano im losy i Bóg wyznaczył Macieja, który zajął opustoszały urząd Judasza.

Co tu jest znamiennego? Urząd apostolski został przez Judasza skompromitowany. I wydawałoby się, że nikt nie powinien być następcą Judasza. Tymczasem tu nie chodzi o człowieka, lecz o urząd. Człowiek skompromitował urząd, ale urząd jest święty i musi być podjęty przez kogoś innego. Maciej jako następca Judasza jest Apostołem. Człowiek może ten urząd w Kościele skompromitować, może swą władzę wykorzystać do zła, tak jak to uczynił Judasz, ale urząd jest święty. W ostateczności Bóg potrafi wszystko wykorzystać dla dobra, tak jak potrafił wykorzystać nawet zdradę Judasza. Od samego więc początku wiadomo, że będą następcy, że władza apostolska zostanie przekazana następnym pokoleniom.

 

 

Jeżeli chodzi o inne świadectwa, to wiemy, że po zesłaniu Ducha Świętego przekaz władzy w Kościele dokonuje się przez nakładanie rąk. W tekstach św. Pawła mamy kilkakrotnie wzmiankę o tym, że on przekazywał władzę przez nakładanie rąk biskupom w Kościołach, które zakładał.

Pod koniec I wieku, a więc jeszcze za życia św. Jana Apostoła, w Kościele korynckim, który założył św. Paweł, doszło do rozłamu. Część wiernych doszła do wniosku, że sprawujący władzę biskupi nie potrafią dobrze reprezentować Kościoła. Postanowili ich zwolnić, a na ich miejsce wybrali sobie nowych. W tej sytuacji Kościół koryncki podzielił się na dwie części. Jedni dochowali wierności dawnym biskupom, a inni poszli za nowo wybranymi. Wiedzieli, że rozłam nie jest ewangeliczny, i trzeba było, by ktoś autorytatywnie powiedział, jak ten spór przezwyciężyć. Wiadomość o rozłamie dotarła do Rzymu. Ówczesny biskup Rzymu, św. Klemens, zredagował list, który zachował się do naszych czasów. W tym liście jest powiedziane jasno: wylaliście dziecko z kąpielą. Popatrzcie — Ojciec wysłał Syna, Syn wysłał Apostołów, Apostołowie wysłali tych, którzy zostali przez was zwolnieni. Innymi słowy: ci ludzie mają bezpośrednie posłannictwo od Boga. Oni, mimo ich słabości, występują u was w imieniu Boga. Bóg ich wybrał i Bóg ich posyła. Natomiast wy wybraliście sobie wprawdzie utalentowanych i dzielnych, ale pytanie, kogo oni reprezentują? Odpowiedź jest prosta. Oni reprezentują was, mają wasz mandat, nie mają mandatu Boga, Bóg się nimi nie posługuje. Wy możecie się nimi posługiwać, ale oni nigdy nie będą do was przemawiać w imieniu Boga i nie będą wam przekazywać wartości Bożych. Mogą wystąpić jako wasi przedstawiciele przed Bogiem, ale nigdy nie wystąpią u was w imieniu Boga. Klemens wzywa, by przeproszono starszych i przezwyciężono rozdarcie Kościoła. Tak też postąpił Kościół koryncki. Jest to niezwykle cenne świadectwo, które mówi, że już w Kościele starożytnym oceniano oczami wiary władzę przekazywaną przez włożenie rąk. Bóg się tym człowiekiem posługuje. Jaki ten człowiek jest: stary czy młody, utalentowany czy mało zdolny, dla Boga to nie jest ważne. On potrafi się posługiwać każdym człowiekiem w sposób twórczy.

Kapłan to przedłużenie rąk samego Boga, dlatego gest nakładania rąk jest taki wymowny, to jest przedłużenie Bożych rąk, Bożych ust. Wybrany człowiek może nie spełnić swojego zadania i będzie rozliczony przez Pana Boga. To jest jego sprawa. Sąd kapłana będzie tysiące razy bardziej surowy aniżeli sąd ludzi świeckich. Odpowiedzialność kapłana przerasta bowiem tysiące razy odpowiedzialność ludzi świeckich.

 

 

Wydarzenie w Koryncie z roku 97 ma jeszcze drugi ważny wymiar. Koryntianie mogli zwrócić się o rozstrzygnięcie tego konfliktu do żyjącego Apostoła św. Jana. Było nawet bliżej z Koryntu do Efezu. Tymczasem prawdopodobnie sami zwrócili się do Rzymu, mimo że nie było już ani św. Piotra, ani św. Pawła, tylko trzeci ich następca. Czyli Kościół w Koryncie wiedział, że następcy św. Piotra i św. Pawła decydują o sprawach wiary i tradycji apostolskiej w Kościele. Jest to bardzo piękne świadectwo. O losach Kościoła na ziemi decyduje nie Jan, umiłowany uczeń Pański, lecz następca tego, do którego Chrystus powiedział: Paś baranki moje.

Dziewięćdziesiąt lat później, kiedy powstało zamieszanie w Kościele i nie bardzo wiedziano, kto rzeczywiście przechowuje i przekazuje prawdę, św. Ireneusz, biskup Lyonu, sformułował ważną zasadę. Chodziło o to, jak się przekonać, czy w jakimś Kościele lokalnym (dajmy na to krakowskim) jest przechowywana prawda ewangeliczna. Czyli jak się przekonać, że przy naszym ołtarzu stoi kapłan ważnie wyświęcony rękami Apostołów i samego Boga? Wydawało się, że należałoby dla każdego Kościoła, a więc i dla naszego biskupa ordynariusza, sporządzić osobną listę kolejnego następstwa biskupów, tak by ona sięgała samych Apostołów. Otóż św. Ireneusz powiada, że nie trzeba dla każdego Kościoła sporządzać takiej listy. Wystarczy, jeśli taka lista jest strzeżona w Rzymie, a jakiś Kościół utrzymuje kontakt z biskupem Rzymu. Mamy wówczas całkowitą pewność, że w tym Kościele jest człowiek wyświęcony przez Apostołów. Sam biskup Lyonu podaje taką listę dwunastu biskupów Rzymu. Św. Ireneusz był duchowym wnukiem św. Jana i mógł powiedzieć: jeśli chcecie wiedzieć, gdzie jest prawda, to przyjdźcie do mnie, bo ja słuchałem św. Polikarpa, a św. Polikarp był uczniem św. Jana Apostoła. Nie powiedział tego, lecz wskazał Eleutera, dwunastego następcę św. Piotra i św. Pawła, i kontakt z nim uczynił wykładnikiem apostolskiej autentyczności Kościołów lokalnych.

Podziękujmy Bogu za przynależność do Kościoła, podziękujmy za kapłańskie ręce, które nas rozgrzeszały, które nam błogosławiły, które podają nam Komunię św. Są to ręce ludzkie i jako takie, słabe, a zarazem uzbrojone mocą samego Boga. Módlmy się również za papieża i naszego biskupa, by byli stróżami prawdziwej wiary.

 

http://www.mateusz.pl/ksiazki/es-uwk/es-uwk_i_07.htm

___________________________

 

8. KOŚCIÓŁ ŚWIĘTY

 

 

 

 

Ostatnio zwróciłem uwagę na apostolskość Kościoła. Kościół to przedłużone ręce Boga na ziemi. Dlatego w święceniach kapłańskich, w konsekracji biskupiej gest przekazywania władzy Bożej to gest położonych rąk na głowie kandydata do święceń. Te ręce Boga są w każdym pokoleniu przedłużane o następnych święconych i konsekrowanych biskupów i kapłanów. Są to ciągle te same apostolskie ręce.

Dziś pragnę się zatrzymać nad kolejnym rysem tajemnicy Kościoła. Kościół jest rzeczywistością świętą. Kościół jest święty. W kapłańskich rękach znajduje się Eucharystia, Ciało i Krew Chrystusa, znajduje się moc odpuszczania grzechów, w tych rękach Bóg złożył Pismo Święte i biskupom zlecił jego wykładnię. W Kościele znajduje się więc wszystko to, co jest potrzebne do zdobycia świętości. Ale świętość Kościoła nie polega tylko na tym, że są w nim święte skarby. Kościół jest święty, to znaczy wspólnota ludzi jest święta, my wszyscy zgromadzeni wokół ołtarza jesteśmy święci, bo wszyscy stanowimy Kościół. Gdy mówimy, że ktoś jest święty, to sobie wyobrażamy herkulesa ducha, który zawsze odnosi zwycięstwo. Wydaje się, że święty to człowiek kanonizowany, to wyniesiony ponad poziom normalnego życia. W tej sytuacji nikt z nas z ręką na sercu nie może powiedzieć: ja jestem święty.

 

 

Dotykamy tu sprawy bardzo istotnej. Z czym można porównać świętość? Świętość trzeba porównać ze zdrowiem. Święty to człowiek duchowo zdrowy. Jeśli chcemy mówić o Kościele świętym, to jedno podobieństwo może nam pomóc w zrozumieniu jego tajemnicy — chodzi o szpital, o całą organizację służby zdrowia. Otóż cała służba zdrowia jest nastawiona na ratowanie zdrowia ludzi. W szpitalu chodzi o zdrowie. Kościół jest takim wielkim szpitalem, w którym chodzi o zdrowie ducha. O ile w szpitalu, z punktu widzenia możliwości medycyny, istnieją pewne ograniczenia, nie ma odpowiednich środków albo wiedza medyczna jest jeszcze za mała i nie może w konkretnej sytuacji zaradzić, o tyle w szpitalu, jakim jest Kościół, ze strony jego wyposażenia nie ma żadnych ograniczeń. Kościół dysponuje wszystkimi środkami, którymi może w pełni przywrócić człowiekowi zdrowie ducha.

Istnieją natomiast ograniczenia ze strony pacjentów. Jeśli pacjent nie stosuje się do wskazań lekarza, to ten może być idealnym lekarzem i może mieć wszystkie środki do dyspozycji, a pacjent będzie ciągle chory. Jesteśmy takimi pacjentami, którzy niezbyt pilnie stosują się do zaleceń głównego Ordynatora tego wielkiego szpitala, jakim jest Kościół. Chodzi o Jezusa Chrystusa. Jego zalecenia są konkretne, natomiast my traktujemy je tak, jak wiele zaleceń lekarzy. Lekarz mówi: uważaj na jedzenie, rzuć palenie, uważaj, aby nie pić wódki, a my lekceważymy te polecenia i dlatego wciąż chorujemy. Tak jest i z naszą świętością. Jeżeli popatrzymy na nią od tej strony, okaże się, że każdy z nas chciałby być w pełni duchowo zdrowy. W każdym z nas jest coś ze świętości, tego Bożego duchowego życia, jest przynajmniej pragnienie uczestniczenia w tym życiu w pełni.

Jeśli posuniemy to podobieństwo jeszcze o krok dalej, na personel, to zrozumiemy, że prawie cały personel w Kościele jest chory. Pracuje i równocześnie się leczy. Tak bywa i w wielu szpitalach. Lekarz sam może długie miesiące chorować na raka i w tym czasie może pomagać wielu ludziom w powrocie do zdrowia. Kapłan może być daleki od świętości, od pełnego zdrowia duchowego, a może równocześnie pomagać wielu wiernym w osiągnięciu świętości. Często bywa tak, że wierni osiągają wyższy poziom zdrowia duchowego aniżeli ci, którzy ich leczyli. Jak w szpitalu istnieje ciągle napięcie między chorobą a zdrowiem, między śmiercią a życiem, bo ciągle o to szpital walczy, tak samo w Kościele od początku istnieje napięcie między świętością a grzechem. Św. Paweł pisze listy i zwraca się do różnych Kościołów jako do “świętych” i w tym samym liście robi im rachunek sumienia, i to z grzechów poważnych. Pisze do ludzi, którzy tęsknią za duchowym zdrowiem, ale równocześnie zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z ludźmi grzesznymi. W Kościele świętość zmaga się ustawicznie z grzechem, ciągle ten grzech przezwycięża, podobnie jak w szpitalu zdrowie odnosi zwycięstwo nad chorobą. W tym znaczeniu Kościół jest, był i będzie święty.

Najpełniej tajemnicę świętości Kościoła objawiają święci kanonizowani. Oni są tymi, którzy w tym szpitalu osiągają pełnię zdrowia duchowego. Kanonizacje przypominają nam prawdę, że w każdym pokoleniu są ludzie cieszący się pełnią zdrowia ducha, pełnią świętości. Ci właśnie święci najpełniej objawiają tajemnicę świętości Kościoła.

 

 

Mówiąc o świętym Kościele zwykliśmy widzieć grupę alpinistów, fantastycznie zdrowych i silnych ludzi, dla których nie ma żadnej trudności, wszystko potrafią pokonać. Taka tendencja do tworzenia Kościoła tylko z ludzi świętych, Kościoła, w którym nie ma miejsca na grzesznika, istnieje w każdym pokoleniu od samego początku. Jest to tendencja typowo faryzejska. Właśnie faryzeusze uważali, że świętość, a z nią zbawienie, jest dostępne wyłącznie dla ludzi doskonałych. Ciągle ludzie chcą widzieć w Kościele zawodników, którzy zawsze wygrywają. Jest to olbrzymia pokusa, z którą Kościół walczy dwa tysiące lat i nie może jej pokonać. Ciągle się krytykuje Kościół, że nie jest ekipą olimpijską. Kto widzi Kościół jako szpital, ten go nie krytykuje za to, że gromadzi ludzi chorych. W Kościele jest miejsce dla największego grzesznika. Może być zupełnie połamany, zdruzgotany i nikt go nie zostawi za progiem, bo jeśli w nim tętni życie, jest dla niego miejsce w naszym Kościele. Tą odrobiną życia jest owa świętość. Cały szpital staje na nogi, aby tego człowieka ratować.

Trzeba pamiętać, że faryzeusze mieli do Chrystusa pretensje, gdy się zbliżał do grzeszników. On wówczas odpowiedział: Zdrowi nie potrzebują lekarza, ale źle się mający. Wystąpił w roli lekarza i tak ustawił cały Kościół. Jeśli chcemy spojrzeć właściwie na świętość Kościoła, trzeba to uczynić od tej strony. W tak świętym Kościele każdy z nas się odnajdzie, każdy może usłużyć innym, jak to bywa na sali, kiedy ci przed operacją usługują tym po operacji, bo wiedzą, że ta wzajemna pomoc w słabości jest potrzebna.

Odkrycie świętości Kościoła, tej w wymiarach ewagelicznych, daje człowiekowi wiele pokoju, a równocześnie zmusza do ostrożnego wypowiadania każdej krytycznej uwagi pod adresem Kościoła.

 

http://www.mateusz.pl/ksiazki/es-uwk/es-uwk_i_08.htm

_________________________

 

K s.   E d w a r d   S t a n i e k
UWIERZYĆ W KOŚCIÓŁ

 

 

wstęp

 

SPIS TREŚCI

 

CZĘŚĆ PIERWSZA
TAJEMNICA KOŚCIOŁA

 

1. KOŚCIÓŁ WSPÓLNOTĄ
2. DUCH EWANGELICZNEJ WSPÓLNOTY
3. KOŚCIÓŁ TO LUD BOŻY
4. KOŚCIÓŁ TO KRÓLESTWO BOŻE
5. CHRYSTUS ZAKŁADA KOŚCIÓŁ
6. WŁADZA PIOTRA
7. KOŚCIÓŁ APOSTOLSKI
8. KOŚCIÓŁ ŚWIĘTY
9. KOŚCIÓŁ WYCHOWAWCĄ
10. KOŚCIÓŁ WALCZĄCY
11. POWSZECHNOŚĆ KOŚCIOŁA
12. JEDNOŚĆ KOŚCIOŁA
13. KOŚCIÓŁ PRAWOSŁAWNY
14. KOŚCIOŁY REFORMOWANE
15. KOŚCIÓŁ RZYMSKO – KATOLICKI
16. WOBEC EKUMENIZMU
17. STOSUNEK KOŚCIOŁA DO PAŃSTWA
18. CHARYZMATY W KOŚCIELE
19. MIEJSCE I ROLA ZAKONÓW W KOŚCIELE
20. KOŚCIÓŁ JEST MISYJNY
21. CZY ZBAWIENIE JEST TYLKO W KOŚCIELE?
22. WYŁĄCZENIE Z KOŚCIOŁA
23. ZGORSZENIE W KOŚCIELE

 

CZĘŚĆ DRUGA
SAKRAMENTY

CHRZEST
Sakramentalna obecność Chrystusa; Znak ustanowiony przez Boga; Obrzędy chrztu świętego; Wyrzeczenie się świata; Wyznanie wiary; Godność dziecka Bożego; Wymowne znaki; Wspólnotowy wymiar chrztu; Obowiązki chrzestnych; Aktualne pytania; Rodzaje chrztu;

BIERZMOWANIE
Moc świadków; Żołnierz Chrystusa; Dary Ducha Świętego

EUCHARYSTIA
Eucharystia sercem Kościoła; Kościół żyje przy ołtarzu; Pieśń wdzięczności; Bogactwo Liturgii Słowa; Ludzkie dary w Bożych rękach; Własne miejsce przy Bożym Stole; Boże dary w rękach człowieka; Wspólnota modlitwy

SAKRAMENT POKUTY I POJEDNANIA
Spotkanie z Boskim Lekarzem; Rachunek sumienia; Żal za grzechy; Szczera spowiedź; Mocne postanowienie poprawy i wynagrodzenie; Sakrament nawrócenia;

KAPŁAŃSTWO
Kapłańska moc; Kapłan stróżem Bożego prawa; Odpowiedzialne powołanie

SAKRAMENT MAŁŻEŃSTWA
Małżeństwo i sakrament małżeństwa; Nierozerwalność małżeństwa sakramentalnego

SAKRAMENT NAMASZCZENIA CHORYCH
Cierpieć z Chrystusem

 

 

 

Gdyby dziś przeprowadzić weryfikację wiadomości religijnych na poziomie katechezy ze szkoły podstawowej wśród wszystkich ludzi ochrzczonych, wyniki byłyby zaskakująco bolesne dla odpowiedzialnych za przekaz religijnych wiadomości w naszym społeczeństwie. Sondaże w różnych grupach i środowiskach ujawniają brak podstawowych wiadomości z zakresu nauki wiary i moralności chrześcijańskiej. Twórcy tak zwanej odnowy katechetycznej ostatnich dziesiątków lat winni nie tylko zrobić dokładny rachunek sumienia i uznać swoją winę, ale jasno sprecyzować błędy, które popełnili, wzywając głośno wszystkich, by błędy te zostały natychmiast poprawione.

Katecheza prowadzona w Kościele jest jego chlubą lub kompromitacją. Katechezy św. Ireneusza, św. Grzegorza z Nyssy, św. Cyryla Jerozolimskiego, św. Augustyna, św. Ambrożego przyniosły Kościołowi sławę oraz wychowały przez wieki wielu wspaniałych ludzi. Współczesna katecheza jest głównie odpowiedzialna za anemię życia religijnego i za odejście rzesz wiernych, którzy przeszli przez wodę chrzcielną, już nie tylko od Kościoła, lecz od Chrystusa i od Boga.

Mówiąc o katechezie mam na uwadze nie tylko dzieci i młodzież, ale także ludzi dorosłych. Katecheza to proces permanentny, od którego zależy doskonalenie wiary każdego człowieka, kapłana również. Duszpasterz, czy chce czy nie, jest zawsze i wszędzie katechetą. Nieustannie musi pouczać, prostować błędne poglądy, odpierać zarzuty wysuwane przeciw wierze i moralności.

Kazania katechizmowe to jedynie wycinek pracy katechetycznej. Zapotrzebowanie na nie jest tak wielkie, jak zapotrzebowanie na transfuzję krwi chorego na anemię. Im wcześniej i lepiej duszpasterze przeprowadzą katechezę na ambonie, tym większe będą szanse na uratowanie w ludziach wiary w Boga, Chrystusa i Kościół.

Niniejszy tomik jest trzecim z kolei cyklem kazań katechizmowych. Dwa cykle zostały już opublikowane: W trosce o sumienie (Dekalog) i Sześć prawd wiary. W przygotowaniu do druku jest czwarty i ostatni cykl: Wady, cnoty i modlitwa.

Mówienie o Kościele w dobie ostrej krytyki instytucji religijnych nie jest łatwe, mimo że zainteresowanie tematem jest duże. Umiejętność żeglowania przy wysokiej fali pod wiatr wymaga dobrego przygotowania i dużej odwagi. Na szczęście wśród słuchaczy jest wielu życzliwie nastawionych do Kościoła i oni z wdzięcznością przyjmują każde słowo umacniające ich wiarę. Dla nich przekaz prawdy o Kościele i sakramentach jest szczególnie ważny.

Przekazane rozważania traktuję nie tyle jako wzorcowe, ile jako wezwanie do podjęcia katechezy na ambonie, i to katechezy o Kościele i sakramentach. Pierwsze bowiem pęknięcie w życiu chrześcijańskim dokonuje się na tym odcinku. Ludzie wierzą w Boga i w Chrystusa, a przestają wierzyć w Kościół i sakramenty. Opuszczanie w niedzielę Eucharystii jest znakiem, że ten odcinek fundamentu chrześcijańskiej wiary pęka. Stopniowo runie budowla.

Trzeba się przy tym liczyć z zagrożeniem ze strony sekt. W dużej mierze one propagują niechęć, a nawet wrogość do Kościoła. Same bowiem z reguły nie zajmują się nawracaniem pogan, lecz chcą przejąć w swe szeregi wierzących w Boga i w Chrystusa, a oderwanych od Kościoła. Te sekty przyciągają do siebie tych, którzy mają trudności w wierze w Kościół i sakramenty. Zagrożenie jest bardzo widoczne. Katecheza o Kościele staje się i z tego punktu widzenia niezwykle aktualna.

Ks. Edward Staniek

Kraków, 15.08.1994 r.

 

http://www.mateusz.pl/ksiazki/es-uwk/

_______________________________________________________________________________________________

***************************************************************************************************************************

Aneta Pisarczyk

Spojrzeć w oczy…

wstań

Tak jak z biegiem lat zmienia się nasza fizyczność, tak samo zmianie podlega w nas to, co psychiczne i duchowe. Z drugiej strony jednak odpowiedzi na najważniejsze pytania pozostają wciąż nieoczywiste. Dziecko, które poznaje świat, dopiero zaczyna uczyć się Pana Boga, człowiek starszy zaś wciąż jeszcze się Go uczy. Czy starość zbliża do Boga? Czy w starości łatwiej się modlić? Czym jest zdrowa i dojrzała duchowość osób starszych?
Relacja domaga się wzrostu
Nie można zakonserwować relacji. Zamknąć jej w zapasteryzowanym słoiku i odłożyć na bezpiecznej półce. Trwanie w relacji wymaga podjęcia ryzyka jej przemian. To, co dzieje się między dwiema bliskimi osobami jest zmienne, dynamiczne. Dlatego niezbyt celne są życzenia składane młodej parze dotyczące tego, by za kilkanaście lat kochali się tak samo jak w dniu ślubu. To nasz lęk dyktuje taki scenariusz. Tymczasem młodym trzeba życzyć, by kochali się właśnie inaczej, bardziej, dojrzalej. Ich miłość spod ołtarza musi ewoluować, inaczej nie przetrwa zmagań codzienności.
Podobnie wygląda nasza znajomość z Panem Bogiem. Nie może pozostać niezmienna. Religijność osoby dorosłej wygląda przecież inaczej niż religijność dziecka. Dla tych z nas, którzy wiarę pojmują głównie przez pryzmat praktyk religijnych istotnie może wydawać się, że w tej materii nic się nie zmienia. Msza Święta, spowiedź, Komunia Święta, w końcu Boże Narodzenie, Wielkanoc – wciąż to samo. I tak, i nie – powiemy. Bo racja, znowu Msza Święta, znowu rekolekcje, ale ja z moim byciem dla Boga z każdym dniem jestem inny. W każdą modlitwę wnoszę inne emocje, myśli, potrzeby. Z każdym kolejnym rokiem inaczej postrzegam świat. Ja jestem inny, zmieniam się, dorastam, dojrzewam, mogę pojąć więcej. Pan Bóg chce zatem pokazywać mi się coraz bardziej i wchodzić ze mną w coraz intymniejszą relację.
Czas wyboru
W poszczególnych etapach naszego życia musimy odnosić się do Boga. Musimy dokonywać wyborów. Trwać przy Nim czy budować swoje życie bez Niego? Czas starości to czas, w którym nasze wybory się utrwalają. Można więc jeszcze bardziej wyrzucić Boga z serca. Z drugiej strony dla wielu osób starszych może to być intensywny okres wzrostu duchowego. Wzrost ten przybiera rozmaite formy zewnętrzne – udział w codziennej Mszy Świętej, bycie członkiem wspólnoty modlitewnej, uczestniczenie w pielgrzymkach. Ważne jest jednak to, co dzieje się w sercu człowieka. Pogłębiona modlitwa, celebrowana bliskość, ofiarowanie siebie. Kiedy nasza relacja z Bogiem staje się coraz bardziej intymna i osobista, a zarazem rzeczywista, wtedy wiemy, że podążamy dobrą drogą. Jest wiele osób starszych żyjących tu i teraz, lecz oczami duszy z błogością wpatrujących się w otwarte dla nich niebo.
Starość to też czas walki i to walki duchowej. To czas podsumowań, przyglądania się sobie z perspektywy przeżytych lat, rozliczania samego siebie. Upływające lata jasno informują nas o tym, że pewnych rzeczy już nie poprawimy, nie zrobimy inaczej. Co nam pozostaje? Rozpamiętywać? Chować do siebie samego żal i urazę? Oczywiście nie. Trzeba nam spojrzeć na siebie oczami kochającego Ojca. Zobaczyć to, co dobre i to, co złe. Pielęgnować w sobie wdzięczność za to, co się udało i przebaczyć samemu sobie wszystkie popełnione błędy, utracone szansy. Jeśli trudno nam przebaczyć sobie, to przyjmijmy w to miejsce przebaczenie, które daje Bóg. Jeżeli On przebacza, Ty nie przebaczysz?
A jednak być jak dziecko
Starość jest mądra siłą doświadczenia. Ma za sobą dziecięcą ciekawość świata, nastoletnie przeglądanie się w oczach rówieśników oraz dorosłe starania i zmagania. Także w sferze wiary osoba starsza posiada wiele doświadczeń, mieszczących się między radością nawrócenia a bólem odejścia i zdrady. To wszystko pozwala odnaleźć w sobie olbrzymią pokorę wobec życia i jego Dawcy. Często odczuwamy presję, by wiedzieć, potrafić, być na bieżąco. W dorosłym świecie jesteśmy oceniani z perspektywy naszych dokonań. W starości możemy to wszystko odpuścić. Starość to dojrzałe poszukiwanie w sobie dziecka. Odpuszczenie wewnętrznej kontroli pozwala nam zanurzyć się w ramionach Ojca i poczuć bezpiecznie mimo wszystko. Dziecko nic nie musi, ono po prostu cieszy się z kontaktu z rodzicem. Być jak dziecko przed Bogiem – to zaproszenie dla nas wszystkich.
Na starość lista codziennych obowiązków maleje, pozostawiając puste miejsca do zapełnienia. Nie ma już pracy zawodowej, dzieci posiadają własne dzieci, wcześniejsze zobowiązania wygasają. Co zrobić z czasem wolnym? Można zagłuszać własne pragnienia i potrzeby, wybierając codzienne samotne godziny przed telewizorem. Ale można inaczej. Można realizować się jeszcze pełniej i piękniej, niż gdy byliśmy w pełni sił i aktywności. Kiedy, jeśli nie teraz doświadczać głębi modlitwy, spotkania z Bogiem, trwania w relacji z braćmi? Kiedy zanurzać się w intensywny i intymny dialog ze Stwórcą? A to wszystko bez pośpiechu i presji, tak zwyczajnie, na tyle, na ile jesteśmy w danej chwili gotowi. Jedyne, czego potrzebujemy, to decyzja trwania przy Bogu. Nie bójmy się na starość korzystać z kierownictwa duchowego, spróbować nowych form rekolekcji, zacząć uczęszczać na spotkania modlitewne. Dajmy sobie szansę na rozwój duchowy. Zadbajmy nie tylko o własne ciało, ale i o domagającego się naszej uwagi ducha.
Aneta Pisarczyk
Wstań grudzień-styczeń 6 (162)/ 2015
fot. Unsplash Eyes
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/spojrzec-w-oczy,25480,416,cz.html
______________________
Sławomir Kamiński SCJ

W Sercu Jezusa zobaczyć Ojca…

Czas Serca
Jedna z ważniejszych spraw w naszej relacji z Bogiem to rozpoznanie w Nim obok Stwórcy i Pana także, a może przede wszystkim Ojca. Na tej drodze niezastąpiony jest Jezus Chrystus, Syn Boży, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek. Potrzebny był akt wcielenia, abyśmy mogli odkrywać oblicze Ojca. Jezus wspomina swoim uczniom, że kto Jego zobaczył, zobaczył i Ojca, bo On jedno jest z Ojcem (por. J 14,9-10). Patrząc na Chrystusa, na podejmowane przez Niego działania i wypowiadane słowa, dostrzegamy konkretne znaki Bożego, ojcowskiego umiłowania człowieka. To wszystko buduje zarys Serca, które w najbardziej prosty i przekonujący sposób ukazuje prawdę o Bogu jako Ojcu.

Ciepło relacji
Nie jesteśmy więc tylko stworzeniami, ale partnerami w miłości, dziećmi otoczonymi płaszczem miłosierdzia, zapraszanymi do coraz głębszej relacji, już nie tylko zależności, którą podpowiada nam rozum, ale i bliskości odczuwalnej przez ludzkie serce. I choć zamysł ten wydaje się tak prosty, to niejednokrotnie tak trudno go przyjąć. Ilu pomiędzy nami chrześcijan, którym niełatwo dostrzec ojcowskie rysy Boga. Swoją relację z Nim traktują jak wypełnienie pewnej formalności. Wystarczy dać przykład codziennej modlitwy, choćby pacierza odmawianego bez większej świadomości, przy włączonym telewizorze, bez zaangażowania serca, bardziej dla poczucia wypełnionego obowiązku wiary niż z wewnętrznej tęsknoty, a przynajmniej potrzeby. Podobnie bywa z podejściem do Mszy Świętej. Mało w niej spotkania kochających się dwóch osób, a więcej po prostu spełnienia ciążącej na wierzącym powinności. Ta kwestia wydaje się tak powszechna, że nawet w naszej nomenklaturze częściej mówimy o chodzeniu czy też niechodzeniu do kościoła niż o uczestnictwie w Eucharystii. Zresztą i ewentualne uczestnictwo czasami tygodniami i miesiącami pozbawione jest tego, co wydaje się najważniejsze, a więc stanu łaski uświęcającej, dającej człowiekowi możliwość zjednoczenia z Bogiem w przyjmowanej Komunii Świętej. Można pytać: Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego przystajemy na taką zimną, bezuczuciową – chciałoby się powiedzieć – bezduszną relację? Dlaczego zadowalamy się czymś, co niepełne, jakby niedokończone?
Głębia poznania
Ojciec Henri Caffarel (1903-1996), francuski kapłan, założyciel ruchu duchowości małżeńskiej Equipes Notre-Dame, mawiał: „Nie można bowiem kochać kogoś ani służyć mu, jeśli się go nie zna. To, co jest daleko od oczu, jest też daleko od serca…”. Właśnie to jest problemem dzisiejszych chrześcijan – słaba znajomość Boga. Być może mało, wciąż za mało poświęcamy czasu, by poznawać Boga. Wiemy dobrze, że nigdy Go nie ogarniemy w pełni naszym poznaniem, ale On pragnie, abyśmy z zaangażowaniem odkrywali to, co sam powiedział o sobie choćby w swoim Synu Jezusie Chrystusie.
Tymczasem Pismo Święte, w którym objawia nam swoją miłość, jest księgą tak bardzo obdarzoną „szacunkiem” przez chrześcijan, że najlepiej pozostawić je nietkniętym na domowej półce z książkami, aby przypadkiem niczym go nie zabrudzić, nie uszkodzić w codziennym używaniu. Cóż, nawet stwierdzenie św. Hieronima, że nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa, zbytnio nas nie niepokoi. I choć zamysły Jego Serca mogłyby się przed nami rozlewać z zapisanych atramentem miłości kart Pisma Świętego w sposób modlitewny odczytanych, ciągle sprawiamy wrażenie mało zainteresowanych, zaślepionych bardziej przekazami telewizyjnymi z miejsc kolejnej życiowej tragedii, która może w ludzkich ocenach poddawać w wątpliwość dobroć Boga godzącego się na nią. W ten sposób więcej w nas pretensji do Tego, który rządzi światem, niż do człowieka, sprawcy nieszczęścia, nierzadko wyzutego z wszelkich wartości poprzez bezkrytyczne przyjmowanie lansowanej kultury stroniącej zwłaszcza od chrześcijańskich ideałów. Właśnie ona również zaciemnia pole widzenia, proponując odejście od tradycyjnych, ostatecznie sprawdzonych przez wieki sposobów patrzenia na rzeczywistość przez pryzmat wartości wypływających z Ewangelii. One są przecież trwałym gwarantem dostrzegania w świecie dobra, usensownienia miłości będącej bezinteresownym darem z siebie ofiarowanym innym. To Ewangelia gwarantuje zagubionemu człowiekowi nadzieję, bez której tak trudno żyje się pełnią życia, i to ona jest ową poprzeczką, która w ludziach rodzi pragnienie przekraczania swoich własnych ograniczeń, co przecież determinuje nasz rozwój.

Braterstwo serc
Dzisiaj mniej modnym staje się szukanie znaków Bożej obecności w świecie, w osobistym doświadczeniu życiowym czy w życiu innych. Nasz wzrok powoli, systematycznie jest odzwyczajany od odpowiedniego, a więc pełnego szacunku patrzenia na sacrum, które niejednokrotnie chce się zamknąć w kościołach najlepiej widzianych jako zabytki niewiele mające wspólnego ze współczesnością. Wypadkową zaś tego procesu, w którym – chcąc nie chcąc – tkwimy, jest zwiększająca się odległość serca ludzkiego od Bożych spraw i Bożego widzenia rzeczywistości, która nie tylko poprzestaje na teraźniejszości, ale rzuca konkretne światło na przyszłość powoli zamieniającą się w wieczność. Podkreślamy tę kwestię bynajmniej nie w celu jeszcze większej beznadziei, ale by poruszyć niespokojne serce człowieka, które takim pozostanie, dopóki nie spocznie ostatecznie w Panu. Wydaje się, że to, co może pomóc dzisiejszemu człowiekowi, to odkrycie na nowo jego powiązań z Bogiem przede wszystkim na płaszczyźnie serca.
Z takim zadaniem przyszedł do nas Chrystus. To zadanie pozostawił swojemu Kościołowi, który w swoim posłannictwie ma pokazać światu prawdziwe, ojcowskie oblicze Boga Stwórcy. Wskazuje On niezmiennie na Jezusa Chrystusa, Syna Ojca Przedwiecznego, będącego obrazem Ojca. W Nim jest nasze autentyczne poznanie, które stanie się rzeczywistością, gdy zaangażujemy w to nasze własne serce. Patrząc sercem, można dostrzec to, co niewidoczne dla oczu. I wcale takie widzenie nie jest sentymentalizmem, ale właściwym spojrzeniem na rzeczywistość wartości. Otwierajmy więc oczy serca, aby dostrzec w Bogu Ojca, który troszczy się o nas, dając tego przykład nie tylko w Kościele poprzez sakramenty święte, ale splatając nitki naszej codzienności, tak aby nas przygotować na szczęśliwą wieczność. Zaczniemy to też rozumieć, gdy będziemy patrzeć sercem.
ks. Sławomir Kamiński SCJ
Czas Serca 137
fot. Alcyon68, Jesus-christ 
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/w-sercu-jezusa-zobaczyc-ojca,25169,416,cz.html
____________________________
Tomasz Górka

Rozumienie wolności w myśli filozoficznej Karola Wojtyły

Cywilizacja

W rozważaniach filozoficznych na temat wolności Karol Wojtyła wychodzi od doświadczenia, które – według niego – jest zawsze jakimś zrozumieniem, znajduje odzwierciedlenie w świadomości, a także stanowi treść przeżycia. To doświadczenie, szczególnie dane poprzez czyn, dotyczy również przeżycia dobra i zła moralnego, czyli moralności. Doświadczenia człowieka oraz doświadczenia moralności nie można rozdzielać, ponieważ stanowią one pewną całość, chociaż każde z osobna można oddzielnie badać.

Przejawy woli

Podstawowym doświadczeniem czynu jest przeżycie faktu „ja działam”. W przeżyciu tym człowiek doświadcza siebie jako podmiotu działania, a zarazem jako tego działania sprawcę – to „ja” działa, „ja” jest przyczyną własnego działania. Dzięki doświadczeniu sprawstwa można również wyróżnić działania, których człowiek nie jest sprawcą, a które tylko „dzieją się” w człowieku jako podmiocie. Tego typu „dziejące się” dzianie Wojtyła określa jako „uczynnienie”. Stwierdza on, że w przeżyciu „ja działam” odsłania się przed nami moment samostanowienia osoby. To odsłonięcie samostanowienia osoby jeszcze bardziej ujawnia się w przeżyciu „mogę – nie muszę”, a dalej jeszcze – poprzez kształtujące się w ich przestrzeni – poprzez „chcę”. Owo „chcę” jest przejawem woli osoby. To dzięki niej człowiek może cokolwiek chcieć, może decydować o swoim działaniu.

Człowiek dzięki przeżyciu typu „mogę – nie muszę” oraz „chcę” doświadcza w sobie momentu wolności. Przeżycie to ujawnia nam wolę nie tylko jako właściwość czynu, który spełnia osoba, ale również, czy może nawet przede wszystkim, jako właściwość samej osoby. Dzięki posiadaniu tej właściwości osoba zdolna jest spełniać czyny. Patrząc niejako w przeciwnym kierunku można powiedzieć, że wola nie tylko ujawnia osobę, ale że to właśnie osoba unaocznia się poprzez wolę. To unaocznianie się osoby poprzez wolę jest samostanowieniem. Samostanowienie dokonuje się poprzez akty woli, ale nie utożsamia się z nimi. Samostanowienie jest właściwością osoby, stanowi ono istotę wolności człowieka. Mówiąc językiem metafizyki, samostanowienie należy do wymiaru substancjalnego, a nie przypadłościowego osoby. Jest ono wolnością człowieka, a nie tylko wolnością woli w człowieku.

Stać się jako osoba

Dzięki samostanowieniu osoba tworzy samą siebie, staje się jako osoba. W samostanowieniu osoby można zauważyć pewną złożoność. Otóż osoba jest tym, kto siebie samego posiada i rozporządza sobą, a jednocześnie jest tym, kto jest posiadany i rozporządzany tylko i wyłącznie przez samego siebie. Ta samozależność osoby została uwydatniona przez myślicieli średniowiecznych w określeniu: persona est sui iuris.

W samostanowieniu odsłaniają się struktury samo-posiadania oraz samo-panowania, bez których nie mogłoby ono zaistnieć. Samo-posiadanie ujawnia się i potwierdza w działaniu dzięki woli. Każde aktualne samostanowienie, wyrażone przez słowo „chcę”, jest możliwe dzięki samo-posiadaniu osoby. Tylko o tym można stanowić, co się realnie posiada, oraz może stanowić ten, kto posiada. Także przy samo-posiadaniu mamy do czynienia ze swoistą złożonością: posiadania i bycia posiadanym. Człowiek za pomocą woli sam o sobie stanowi, ponieważ sam siebie posiada. Równocześnie wola – za każdym razem, gdy pojawia się efekt jej działania, czyli przytaknięcie wyrażone jako „chcę” – potwierdza i urzeczywistnia to samo-posiadanie, które jest właściwe tylko osobie, potwierdza i urzeczywistnia to, że jest ona sui iuris. Należy w tym miejscu zauważyć, że oprócz aktów zależnych od woli człowieka, które wyrażamy poprzez „chcę”, są również akty niezależne od woli, które określamy przez wyrażenie „chce mi się”. Akty te są nakierowane na jakąś wartość, co oznacza, że są aktami intencjonalnymi (w rozumieniu fenomenologicznym), jednak nie są kierowane przez wolę osoby, występują one niezależnie od niej. Nie stanowią więc one aktów osoby, chociaż wykonywane są przez człowieka – należą do dziedziny „dziania się”, a nie „działania”, wyrażają bierność osoby, a także brak działania woli w tych aktach.

Samo-panowanie jest drugą strukturą człowieka jako osoby, o której mówimy przy okazji samostanowienia i która owo samostanowienie funduje. Samo-panowanie jest zakotwiczone i wypływa z samo-posiadania. Jest ono również powiązane z wolą. Według Wojtyły w samo-panowaniu również mamy do czynienia ze swoistą złożonością: „osoba jest z jednej strony tym, kto panuje, panuje nad sobą samym, z drugiej zaś strony tym, nad kim ona sama panuje” [1]. Należy zaznaczyć i dopowiedzieć, że samo-panowanie nie oznacza tutaj potocznego rozumienia panowania nad sobą (np. nad swoimi emocjami), czyli związanego z pewną sprawnością bądź cnotą. To potoczne rozumienie wskazywałoby raczej na „samo-opanowanie”. Natomiast samo-panowanie jest bardziej podstawowe, jest ściśle związane z wnętrzem człowieka, z jego wewnętrzną strukturą. Wyróżnia się ono tym, że osoba sama sobie panuje, należałoby więc raczej mówić o „panowaniu sobie” osoby, aniżeli o „panowaniu nad sobą”.

Samo-panowanie, będące właściwością osoby, zakłada samo-posiadanie. Stanowi też pewien jego aspekt i dopełnienie. Jedno i drugie (samo-panowanie i samo-posiadanie) warunkuje też samostanowienie i w nim znajduje swoje urzeczywistnienie. W aktach samostanowienia człowiek posiada samego siebie oraz panuje sobie samemu. Tego sposobu bytowania człowiek nie może nikomu poza sobą powierzyć ani przekazać, ponieważ nikt inny nie może za niego tej władzy sprawować, ani nikt nie może go w ten sposób wziąć w posiadanie. Średniowieczni myśliciele określali to za pomocą zdania: persona est alteri incommunicabilis (osoba jest nieprzekazywalna, nieodstępna).

W samostanowieniu mamy do czynienia ze swego rodzaju uprzedmiotowieniem osoby, którego dokonuje ona sama. Dzięki temu osoba jako podmiot sama dla siebie staje się przedmiotem. Należy zaznaczyć, że nie chodzi o urzeczowienie, reifikację osoby. Osoba nie może dla siebie samej stać się rzeczą. W uprzedmiotowieniu (obiektywizacji) podmiotu, osoba dla siebie samej staje się „pierwszym i zasadniczym przedmiotem, o którym sama stanowi. Właśnie w tym stanowieniu o sobie jej podmiotowość objawia się w swych najgłębszych możliwościach […], które świadczą o tym, co człowiecze i zarazem osobowe” [2]. Uprzedmiotowienie osoby przez samą siebie nie dokonuje się w sposób czysto intencjonalny, jak ma to miejsce przy aktach chcenia. Akty chcenia są zawsze intencjonalne – jest to zawsze „chcenie czegoś” – przedmiot chcenia jest zewnętrzny w stosunku do podmiotu. Oczywiście przedmiotem chcenia można uczynić również samego siebie, własne „ja”, ale w przypadku samostanowienia nie chodzi o tego rodzaju odniesienie do siebie samego, nie chodzi o samą intencjonalność aktu, lecz o wskazanie głębszego wymiaru przedmiotowości osoby danej w samostanowieniu. Tym głębszym wymiarem jest to, że w samostanowieniu (w strukturach i relacjach samo-posiadania i samo-panowania) dokonuje się aktualizacja zawartej w osobie przedmiotowości. Każdorazowe intencjonalne skierowanie się do jakiegokolwiek przedmiotu zewnętrznego ma podstawę w tym, że występuje równocześnie podstawowe skierowanie się do samego siebie, do własnego „ja”, jako przedmiotu.

W tym miejscu, podsumowując dotychczasowe rozważania, można powiedzieć, że w samostanowieniu, jako przejawie ludzkiej wolności, możliwym dzięki strukturom samo-posiadania i samo-panowania, ujawnia się złożoność człowieka. W aspekcie metafizycznym, jak również fenomenologicznym, przeżyciowym, człowiek dany jest zarazem jako podmiot i przedmiot, jako ten, który siebie samego posiada oraz jest posiadany, który sobie panuje, ale jednocześnie nad którym sprawowana jest władza. W samostanowieniu, w przejawiającej się w niej złożoności, osoba uwidacznia się – o czym już mówiliśmy wcześniej – jako sui iuris et alteri incommunicabilis, czyli jako podmiot posiadający samego siebie i kierujący sobą w swej oryginalności i nieodstępności.

Zwracanie się podmiotu ku przedmiotom chcenia

Należy stwierdzić, że akty woli cechuje intencjonalność, czyli zwracanie się podmiotu ku przedmiotom chcenia. Poprzez intencjonalne zwrócenie się podmiotu ku zewnętrznym w stosunku do niego przedmiotom następuje transcendencja tego podmiotu, czyli wyjście poza siebie, przekroczenie samego siebie. Wojtyła transcendencję opartą na intencjonalności nazywa transcendencją poziomą. Transcendencja podmiotu przez intencjonalne zwrócenie się ku zewnętrznemu przedmiotowi nie jest jedyną transcendencją. Wojtyła stwierdza, że jest jeszcze inna transcendencja realizowana w samostanowieniu osoby, którą nazywa transcendencją pionową. Jest to transcendencja aktualizująca się przez sam fakt wolności, przez bycie wolnym w działaniu, a nie tylko przez skierowanie intencjonalne w stronę przedmiotu. Człowiek nie tylko dokonuje skierowania ku jakiejś wartości (intencjonalnie), ale przede wszystkim sam decyduje o tym skierowaniu i poprzez nie stanowi też o sobie. „Pionowość” tej transcendencji polega na tym, że człowiek dzięki samostanowieniu przekracza samego siebie, przekracza swoją naturę, swoją podmiotowość, przez co wyzwala i umacnia siebie jako osoba.

Intencjonalne skierowanie chcenia osoby zawsze ma za cel jakąś konkretną wartość, jakieś konkretne dobro. Owo chcenie – jak już mówiliśmy – jest zawsze „chceniem czegoś”. Jednak chcenie czegoś nie jest determinujące w stosunku do osoby – przedmiot chcenia nie determinuje osoby do zrealizowania danego dobra czy osiągnięcia danej wartości. Osoba w swoim wyborze jest wolna. Jest ona wolna, ponieważ ma wybór, może dokonywać wyboru wartości, które chce osiągnąć bądź zrealizować. Przedmioty chcenia są przez osobę poznawane pod względem ich wartości. Mamy do czynienia z poznaniem, ale jest to poznanie specyficzne, poznanie aksjologiczne – osoba poznaje dane przedmioty pod kątem ich wartości, ich dobra. Ten typ poznania różni się od poznania ontologicznego, gdzie celem jest poznanie przedmiotów ze względu na nie same, na to, czym one są; w poznaniu aksjologicznym natomiast celem jest wartość poznawanego przedmiotu.

Zachować wolność

Osoba poznając wartości przedmiotów zachowuje w stosunku do nich wolność. Jawią się one wobec osoby w swojej prawdzie, którą Wojtyła nazywa „prawdą o dobru” [3]. Dzięki uzyskanej prawdzie o dobru osoba może dokonywać rozstrzygnięć odnośnie ich wyboru i realizacji. Nie dokonuje tego wyboru na zasadzie wybrania jednej wartości kosztem innych, ale wybór ten dokonuje się na zasadzie prawdy o tych dobrach. Osoba w stosunku do poznanych wartości jest niezależna, natomiast uzależnia swój wybór, swoje chcenie od poznanej prawdy. Zależność, czy nawet należałoby powiedzieć – współzależność poznania i woli, czyli myślenia i aktów chcenia, wyraża łacińskie adagium: nihil volitum nisi praecognitum. Człowiek nie może wybrać dobra, którego wcześniej by nie uznał za takie właśnie, a jednocześnie wybierając, kieruje się poznaną prawdą o jawiących się przed nim dobrach.

Każde działanie człowieka, które jest czynem, posiada swój skutek. Skutek ten, który jest wynikiem sprawczości, w stosunku do osoby jest zarazem zewnętrzny, jak i wewnętrzny, a także przechodni i nieprzechodni. Zewnętrzność czynu polega na jego intencjonalnym nakierowaniu na jakiś przedmiot bądź wartość, a także na wywoływaniu widzialnych skutków, np. napisany artykuł. Jednocześnie ten sam czyn mocą samostanowienia wnika w podmiot, który w samostanowieniu jest jego pierwszym i podstawowym przedmiotem, wywołując jakiś wewnętrzny skutek, np. utwierdzenie się w przekonaniu, że dobrze uchwyciło się badany przedmiot w artykule naukowym.

Każdy czyn pod pewnym względem przemija

Czyny cechuje także przechodniość i nieprzechodniość. Każdy czyn osoby pod pewnym względem przemija, ma swój początek i koniec zarówno w wymiarze zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Jednak w wymiarze wewnętrznym osoby czyn, oprócz charakteru przemijalnego, posiada również charakter nieprzemijalny. Dzieje się tak, ponieważ czyn wywołuje w osobie skutek trwalszy niż sam czyn. Skutek ten wypływa ze sprawczości osoby i jest zakorzeniony w jej samostanowieniu; czyn jest zaangażowaniem osoby w wolność. Zaangażowanie w wolności uprzedmiotowia się „nie tylko w samym czynie jako skutku przechodnim, ale ze względu na swój skutek nieprzechodni uprzedmiotowia się w osobie” [4]. Właśnie z uwagi na to, że czyny – ze względu na skutki wewnętrzne i nieprzechodnie – pozostają w działającym podmiocie, dlatego w wymiarze moralnym mają one moc czynienia człowieka dobrym bądź złym. Człowiek jest nie tylko „kimś”, ale przez swoje czyny, przez wybierane wartości staje się „jakimś” – człowiekiem dobrym bądź złym.

Należy podkreślić czynny udział człowieka jako podmiotu w stawaniu się dobrym bądź złym poprzez swoje czyny. To człowiek jest sprawcą czynów i poprzez te czyny jest również twórcą samego siebie. Poprzez samostanowienie, przez zwracanie się ku konkretnym wartościom, a dalej poprzez ich realizowanie, człowiek określa siebie samego w wymiarze moralnym. W ten sposób samostanowieniu odpowiada stawanie się człowieka jako człowieka.

Człowiek spełniając czyn, spełnia w nim również siebie jako osobę. Doprowadza do pełni swoją strukturę osobową, a więc samostanowienie ze strukturami samo-posiadania i samo-panowania [5]. Spełnienie poprzez czyn możliwe jest w dwóch wymiarach: ontologicznym oraz aksjologicznym (moralnym). Spełnienie osoby poprzez czyn w wymiarze ontologicznym ma miejsce zawsze, gdy osoba danego czynu dokona, przy czym nie ma znaczenia, jakiego rodzaju będzie to czyn, ani czego będzie dotyczył. Spełnienie osoby poprzez czyn w wymiarze moralnym następuje wtedy, gdy człowiek w swoim działaniu wybiera dobro – staje się wówczas dobrym człowiekiem pod względem moralnym. Natomiast gdy człowiek wybiera zło, mamy do czynienia z jego niespełnieniem się jako osoby pod względem moralnym.

Sumienie, które informuje

O dobru lub złu moralnym informuje nas sumienie. To dzięki niemu mamy możliwość przeżywania prawdy o dobru. Prawda ta jest zewnętrzna w stosunku do podmiotu, który ujmuje ją za pomocą sumienia. Sumienie nie tworzy prawdy, lecz ją odczytuje i informuje o niej za pomocą sądu: „x jest dobre” (bądź: „y jest złe”). Jednak funkcja sumienia na tym się nie kończy. Jego właściwa i całkowita rola polega na uzależnieniu działania człowieka od poznanej prawdy („x jest dobre, dlatego x należy czynić” lub w wersji negatywnej: „y jest złe, y nie należy czynić”). Oznacza to, że człowiek od poznanej prawdy uzależnia swoje samostanowienie, a wraz z nim swoją wolną wolę.

Sumienie nie tylko informuje nas o prawdzie przedmiotów, które są celem działania, ale również informuje nas o rodzącej się z poznanej prawdy powinności. Poznanie prawdy jest uprzednie w stosunku do powinności. Jednak sumienie nie ogranicza się tylko do wydania sądu o wartości moralnej przedmiotu chcenia oraz do przeżycia powinności zrealizowania tego dobra (lub zaniechania jakiegoś działania). Tak pojmowane sumienie jest tego sumienia zawężeniem niejako tylko do aspektu formalnego i ostatniego etapu jego działania, czyli wydania sądu. Pełne i właściwe działanie sumienia polega na podejmowaniu przez osobę wysiłku, zmierzającego do ujęcia prawdy w aspekcie moralnym, czyli pod kątem wartości. Jest to najpierw szukanie prawdy i jej zrozumienie, by następnie prawdę tę przyjąć i uznać za własną oraz wyrazić ją za pomocą sądu. Jest to więc swoisty proces, który ukoronowany zostaje wydaniem sądu: „powinienem x”.

W sumieniu następuje swoiste sprzężenie prawdy z powinnością, które Wojtyła określa jako „normatywną moc prawdy” [6]. Na jej podstawie w czynie każdorazowo następuje przejście od „jest”, czyli od poznanej prawdy, do „powinienem”, do powinności wynikającej z prawdy. Inaczej mówiąc następuje przejście od „x jest prawdziwie dobre” do „powinienem spełnić x”. Naturalnie owo przejście nie dokonuje się tylko na drodze dedukcji czy logicznej konsekwencji, chociaż i one są niezbędne. Osoba przez uwewnętrznienie poznanej prawdy, które dokonuje się w przeżyciu jej jako prawdy, oraz przez nabranie wewnętrznej pewności co do prawdziwości poznanego dobra, przeżywa powinność jako nakaz zrealizowania poznanego dobra. Należy podkreślić, że bez przeżycia prawdziwości dobra oraz bez przeżycia powinności nie występuje moralny obowiązek zrealizowania jakiegokolwiek dobra. Tylko wtedy coś mnie moralnie obowiązuje, gdy staje się to treścią mojego sądu „powinienem”. Przez pójście za głosem sumienia, przez wypełnienie w czynie zrodzonej w sumieniu powinności, następuje spełnienie osoby jako osoby. Prawda bowiem nie niweczy wolności, ale ją wyzwala, pozwala jej w całej pełni zaistnieć.

Relacja prawdy do wolności

Zagadnienie relacji prawdy do wolności, zwłaszcza w perspektywie sumienia, podejmował w swoich analizach uczeń Karola Wojtyły – ks. Tadeusz Styczeń SDS. Według niego sumienie jest szczególnym „miejscem” stykania się osoby z prawdą oraz w sposób wolny wiązania się nią wraz z pojawieniem się powinności. Jednak czy owo wiązanie się prawdą oznacza, że wiążąca prawda jest czymś, co osobę zniewala, pozbawia ją wolności? Otóż uważa on, że tak nie jest, co więcej, sumienie jest gwarantem wolności, rozumianej jako samozależność, i wolności tej strażnikiem [7].

Styczeń zwraca uwagę na pewien fakt (ściśle związany z sytuacją Polski oraz innych państw socjalistycznych, które uzależnione były ekonomicznie, ale jeszcze bardziej ideologicznie od ZSRR), że próby swoistego „uwolnienia” człowieka od dokonywania wyboru między dobrem a złem, „uwolnienia” go od sumienia rzekomo w imię jego dobra oraz obrony jego wolności, zawsze wywoływały zdecydowany sprzeciw. Ludzie występując w obronie wolności sumienia, domagali się niejako pozostawienia ich – paradoksalnie – w więzieniu sumienia, ponieważ tylko w ten sposób czuli się wolni. Można dodać, że tylko tak ludzie mogą czuć się wolni zawsze. Jak więc można wytłumaczyć ten swoisty paradoks?

Styczeń uważa, że dzieje się tak, ponieważ osoba dzięki sumieniu zachowuje swoją wolność, że nie ma kolizji między nakazami sumienia w formie powinności („powinienem x”) a wolnością, że zachowuje ona swoją wolność od początku do końca. Osoba jest wolna od samego początku, ponieważ jawiącego się przed nią dobra nie musi wcale wybrać, co więcej może wybrać zło, którego wybrać nie powinna, a jednak zdolna jest to uczynić. Osoba zachowuje swoją wolność również wtedy, gdy wybiera dobro, które wybrać powinna. Powinność jako akt sumienia jest sądem, a więc wyrazem poznania.

Styczeń stwierdza, że zachowujemy wolność, gdy wydajemy sąd, ponieważ sąd ten jest przez nas wydawany, my jesteśmy jego autorem. Nikt za nas tego sądu nie może wydać. To my jesteśmy podmiotem wydanego sądu o powinności, która jest do nas skierowana z zewnątrz, przychodzi do nas, a my – wolnym aktem – ją przyjmujemy. Dlatego powinność mnie nie obowiązuje dotąd, dopóki ja sam nie wydam danego sądu: „powinienem”. Natomiast gdy go wydam, sam się nim wiążę, sam się od tego sądu uzależniam, a także w stosunku do niego i ze względu na niego dokonuję samozobowiązania, ale zawsze czynię to w sposób wolny.

Jednak wolność człowieka wydającego sąd o powinności mogłaby przybrać formę samowoli, gdyby przy wydawaniu tego sądu nie kierowała się normą obiektywną, którą ostatecznie jest prawda. Człowiek bowiem nie tworzy prawdy ani jej nie kształtuje, lecz poznaje i uznaje ją jako prawdę niezależną od niego – osoby ją poznającej. Wydanie sądu powinności jest niewątpliwe własnym aktem człowieka, jednak jest to również akt poznania, którego przedmiotem jest prawda. Oczywiście nie jest tak, że wydając sąd sumienia, zawsze ujmujemy w nim prawdę – dlatego niekiedy mówimy o sumieniu błędnym; z tego powodu należy usilnie dbać o rozpoznanie prawdy, o dotarcie do niej. Wydanie sądu sumienia poprzedzone jest etapem dochodzenia, poznawania, ważenia racji, nim ostatecznie osoba dokona wyboru powinności, nim stwierdzi: „powinienem x”. Jednak gdy już wyda sąd o powinności, wtedy obowiązuje on osobę bezwzględnie, w całej rozciągłości. Styczeń ujmuje to w zdaniu: „Com sam stwierdził, temu nie wolno mi zaprzeczyć” [8].

Pomimo nieco anachronicznej formy treść zdania jest nadal aktualna, a wypływające z niego wnioski są doniosłe. Na poparcie twierdzenia Styczeń odwołuje się do eksperymentu myślowego, który każdy na swój własny użytek może przeprowadzić. Wystarczy stwierdzić nawet najbłahszą rzecz (np. kolor kartki papieru, na której jest ten tekst), a następnie spróbować zaprzeczyć temu, co się wcześniej stwierdziło. Oczywiście mogę to uczynić, czyli zaprzeczyć temu, co przed chwilą stwierdziłem, ale wtedy nie tylko zaprzeczam poznanej prawdzie, ale również – co jest najistotniejsze – dokonuję rozłamu w samym sobie, sprzeniewierzam się i zaprzeczam samemu sobie, dokonuję wtedy samoniszczącego uderzenia w samego siebie. Styczeń stwierdza, że trudno o bardziej absurdalne i zarazem niszczące użycie wolności, gdy osoba poznając prawdę, za taką ją uznaje i świadczy o niej, jednocześnie tej prawdy się wypiera i jej zaprzecza. W ten sposób dokonuje samozniszczenia jako osoba.

Po przedstawieniu istotnego zagadnienia powinności, rozszerzonego o stanowisko T. Stycznia, powracamy do toku naszych poprzednich rozważań. Każdy przejaw działalności osobowej – jak to stwierdziliśmy – cechuje sprawczość. Człowiek jest sprawcą swoich czynów, swoich aktów. Ale ze sprawczością wiąże się również odpowiedzialność za swoje działanie, za swoje czyny. Człowiek jako autor czynów, jako ich sprawca, właśnie ze względu na to, że tych czynów jest autorem, jest równocześnie za nie odpowiedzialny. Odpowiedzialność w takim ujęciu cechuje się pewną zewnętrznością, na odpowiedzialność patrzymy niejako z zewnątrz. Jednak odpowiedzialność najściślej związana jest z wnętrzem człowieka, z jego samostanowieniem oraz ze spełnieniem się jako osoby przez dokonywane czyny. Ze względu na ten wymiar wewnętrzny odpowiedzialności można mówić o społecznym czy międzyosobowym wymiarze odpowiedzialności, i na tej podstawie ustalać pewne zasady życia społecznego.

Relacja prawdy do wolności

Zagadnienie relacji prawdy do wolności, zwłaszcza w perspektywie sumienia, podejmował w swoich analizach uczeń Karola Wojtyły – ks. Tadeusz Styczeń SDS. Według niego sumienie jest szczególnym „miejscem” stykania się osoby z prawdą oraz w sposób wolny wiązania się nią wraz z pojawieniem się powinności. Jednak czy owo wiązanie się prawdą oznacza, że wiążąca prawda jest czymś, co osobę zniewala, pozbawia ją wolności? Otóż uważa on, że tak nie jest, co więcej, sumienie jest gwarantem wolności, rozumianej jako samozależność, i wolności tej strażnikiem [7].

Styczeń zwraca uwagę na pewien fakt (ściśle związany z sytuacją Polski oraz innych państw socjalistycznych, które uzależnione były ekonomicznie, ale jeszcze bardziej ideologicznie od ZSRR), że próby swoistego „uwolnienia” człowieka od dokonywania wyboru między dobrem a złem, „uwolnienia” go od sumienia rzekomo w imię jego dobra oraz obrony jego wolności, zawsze wywoływały zdecydowany sprzeciw. Ludzie występując w obronie wolności sumienia, domagali się niejako pozostawienia ich – paradoksalnie – w więzieniu sumienia, ponieważ tylko w ten sposób czuli się wolni. Można dodać, że tylko tak ludzie mogą czuć się wolni zawsze. Jak więc można wytłumaczyć ten swoisty paradoks?

Człowiek jest odpowiedzialny za wybierane wartości

Odpowiedzialność ściśle związana jest z sumieniem osoby, a więc z jego powinnością. Człowiek jest odpowiedzialny za wybierane wartości, ponieważ to, co wybiera i realizuje poprzez swoje czyny, ma wpływ na to, kim się osoba staje w wymiarze moralnym – wybierając i czyniąc dobro, osoba staje się dobra, wybierając i czyniąc zło, osoba staje się zła. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że osoba odpowiedzialna jest sama przed sobą za swoje czyny jako tych czynów sprawca. Odpowiedzialność ta jest odpowiedzialnością w sensie moralnym [9]. W przypadku odpowiedzialności osoby przed samą sobą, którą można nazwać również samo-odpowiedzialnością, występuje – podobnie jak przy strukturach samo-posiadania i samo-panowania – swego rodzaju złożoność: człowiek jest tym, kto za siebie odpowiada, jak również tym, przed kim jest odpowiedzialny. Odpowiedzialność moralna za swoje czyny jest równocześnie odpowiedzialnością za własną samorealizację, za własne spełnienie się jako osoby.

Wobec tego, co już powiedzieliśmy powyżej na temat wolności, rozważania te prowadzą nas do zagadnienia duchowości człowieka. Duchowość ta przejawia się przede wszystkim w transcendencji osoby. Odbywa się ona niejako na różnych poziomach, w różnych znaczeniach. W pierwszym znaczeniu mamy do czynienia z transcendencją metafizyczną (na gruncie filozofii bytu), która wyraża się przez transcendentalia, takie jak: byt, prawda, dobro, piękno. Każde z tych transcendentaliów przejawia się w rzeczach, jednocześnie przekraczając je, nie można ich bowiem sprowadzić wyłącznie do żadnej z nich. Drugie znaczenie transcendencji możemy odczytać na gruncie teorii poznania, a zwłaszcza na terenie filozofii świadomości. Chodzi o wychodzenie podmiotu na zewnątrz ku przedmiotowi, które dokonuje się w aktach poznania. Tego typu transcendencję określa się – jak o tym mówiliśmy powyżej – mianem transcendencji „poziomej”. Istnieje jeszcze jedno znaczenie transcendencji, które Wojtyła określa – o czym także już mówiliśmy – transcendencją „pionową”. Przejawia się ona na gruncie samostanowienia osoby. Owa transcendencja badana jest metodą fenomenologiczną, dzięki której mamy nie tylko ogląd badanej rzeczywistości, szczególnie rzeczywistości osoby, ale również i wgląd w tę rzeczywistość, czyli jej poznanie i zrozumienie jednocześnie.

Na kanwie przeprowadzonych przez nas rozważań człowiek jawi się jako „ktoś”, jako samostanowiący o sobie podmiot, osoba, posiadająca struktury samo-posiadania i samo-panowania. Dzięki temu osoba może przeżywać swoją wolność, przejawiającą się w działaniu, którego jest ona sprawcą i za które jest ona odpowiedzialna. Odpowiedzialność jest ściśle powiązana z przyporządkowaniem wolności prawdzie oraz zależności od niej, co przejawia się w aktach sumienia.

Wojtyła stwierdza, że na doświadczeniu transcendencji osoby w czynie opiera się przekonanie o istnieniu duchowego pierwiastka w człowieku. Duchowość najczęściej rozumiana jest jako pewna opozycja do materialności, do cielesności człowieka. To, co duchowe, nie może być sprowadzone do tego, co materialne, duchowość jest zaprzeczeniem materialności. Jednak to negatywne ujęcie nie wyczerpuje tego, co o duchowości osoby można powiedzieć. Wojtyła uważa, że duchowość posiada również pozytywną treść i że tę treść ujawnia właśnie transcendencja osoby oraz to, co o transcendencji tej można stwierdzić. Tak więc wolność, powinność, odpowiedzialność, przyporządkowanie do prawdy zarówno w myśleniu, jak i w działaniu stanowią osnowę osobowego, a więc i duchowego życia człowieka.

Jednak przejawy duchowości, o których powiedzieliśmy wyżej, na zasadzie prawa niesprzeczności oraz racji dostatecznej doprowadzają nas do ich źródła – do stwierdzenia, że człowiek w jakiś sposób musi być duchem. Tak więc człowiek jest bytem złożonym, posiadającym zarówno ciało, jak i duszę. Pomimo tego złożenia jest jednak pewną jednością. O jedności człowieka informuje nas doświadczenie dane w oglądzie fenomenologicznym. Wojtyła uważa, że o jedności tej w głównej mierze stanowi pierwiastek duchowy bytu ludzkiego. Należy jednak jasno powiedzieć, że nie posiadamy bezpośredniego poznania duszy czy ducha ludzkiego, a przekonania o jej istnieniu nabieramy na podstawie skutków, które ona wywołuje. Skutki te, mimo iż nie podpadają pod zmysły, a więc nie są materialne, pozostają jednak dostępne doświadczeniu człowieka. Dzięki doświadczeniu są przedmiotem oglądu i umysłowego ujęcia oraz zrozumienia, a więc poznania. W takim aspekcie można również mówić o jakimś poznaniu duszy.

Koncepcja wolności człowieka

Podsumowując rozważania na temat Karola Wojtyły koncepcji wolności człowieka należy wskazać, że dzięki samostanowieniu i fundujących go struktur samo-posiadania i samo-panowania osoba nie tylko może spełniać wolne czyny, ale przede wszystkim jest wolna jako taka. To dzięki temu, że jest wolna jako osoba, może spełniać czyny. Pokazaliśmy również, że wolność jest ściśle związana z prawdą, która posiada szczególną „wiążącą moc” w sensie moralnym. Poznając bowiem prawdę o dobru, które chcę osiągnąć, niejako wraz z nim rodzi się powinność jego osiągnięcia czy zrealizowania. Owo „sprzężenie” prawdy o dobru i powinności następuje w sumieniu. Sumienie nie tylko wydaje pewien sąd, że coś należy uczynić bądź czegoś należy zaniechać, ale przede wszystkim następuje w nim swoisty proces dochodzenia do wydania tego typu sądu. Musi najpierw nastąpić rozważenie wszystkich „za” i „przeciw”, aby został wydany przez sumienie sąd wieńczący ten proces. Z tego powodu ważne jest również, by dbać o prawidłowe funkcjonowanie sumienia.

Pokazaliśmy także, iż człowiek przez swoje czyny w sensie moralnym staje się dobry albo zły. Czyniąc źle, staje się zły jako człowiek, natomiast czyniąc dobrze, staje się dobry. Dlatego bardzo ważne jest, aby w swoich czynach iść za wskazaniami własnego sumienia, ponieważ gwarantuje ono, że będziemy stawali się dobrymi jako osoby.

Powiedzieliśmy też, że wolność świadczy o duchowym wymiarze osoby. Dzięki niej może ona na różnych poziomach przekraczać samą siebie. Może tego dokonywać na poziomie bytu, poznania oraz samostanowienia. Duchowy wymiar osoby otwiera ją na inną rzeczywistość bytu, którym jest Bóg. Wymiar duchowy pozwala jej na wejście w osobową relację z Bogiem, który w ostateczności stanowi najwyższe Dobro oraz Cel wszelkiego działania. Zagadnienie to wykracza poza ramy niniejszego artykułu, dlatego nie zostało ono szerzej naświetlone, ze względu zaś na swój charakter oraz zakres domaga się bowiem odrębnego studium.

Summary

Artykuł przedstawia Karola Wojtyły koncepcję wolności ludzkiej. Wojtyła uważał, że dzięki samostanowieniu osoba nie tylko może spełniać wolne czyny, ale przede wszystkim być wolna jako taka. Wolność jest tu ściśle związana z prawdą – poznanie prawdy o dobru, rodzi powinność jego osiągnięcia czy zrealizowania.

Tomasz Górka

______________________________
Przypisy:

[1] K. Wojtyła, Osoba i czyn, w: tenże, Osoba i czyn oraz inne studia antropologiczne, Lublin 1994, s. 152.
[2] Tenże, Osobowa struktura samostanowienia, w: tenże, Osoba i czyn oraz inne studia antropologiczne, s. 429.
[3] Zob. tenże, Osoba i czyn oraz inne studia antropologiczne, s. 180.
[4] Tamże, s. 195.
[5] Zob. tamże, s. 195 i nn.
[6] Tamże, s. 205.
[7] Zob. T. Styczeń, Sumienie: źródło wolności czy zniewolenia?, „Zeszyty Naukowe KUL” 22 (1979) nr 1–3, s. 89.
[8] Tenże, Normatywna moc prawdy, czyli być sobą to przekraczać siebie, „Ethos” 19 (2006) nr 4, s. 30.
[9] Należy powiedzieć, że odpowiedzialność jest zawsze odpowiedzialnością „przed kimś”, a więc zawsze jest to odpowiedzialność przed osobą bądź osobami, na zasadzie uczestnictwa. Tą osobą jestem ja sam, druga osoba, która jest adresatem mojego czynu, jak również w aspekcie całokształtu życia ludzkiego – Bóg.

http://www.katolik.pl/rozumienie-wolnosci-w-mysli-filozoficznej-karola-wojtyly,23279,416,cz.html?s=5

_____________________________

Ks. Szymon Stułkowski

Między maską a krzyżem

Przewodnik Katolicki

Karnawałowe szaleństwa

W różnych częściach świata ostatnie dni karnawałowego szaleństwa nabierają różnego kształtu: w Rio jest to przemarsz roztańczonego w rytmie samby tłumu przy aplauzie licznie zebranej na trybunach widowni; w Wenecji – bajeczny festiwal przebierańców z niezapomnianymi maskami kryjącymi twarze; w krajach niemieckojęzycznych – karnawałowe przemarsze przez miasta lub kabaretowe przedstawienia w największych salach widowiskowych, pomagające z poczuciem humoru spojrzeć na sprawujących władzę i pośmiać się z siebie nawzajem; w Wiedniu – to przede wszystkim znany na całym świecie bal w operze, poprzedzony licznymi tanecznymi wieczorami różnych grup zawodowych i społecznych.

U nas jakby ciszej o karnawałowych szaleństwach. Może wśród trosk codziennego życia trudno zdobyć się nam na beztroską zabawę?

Daje się jednak zauważyć ciekawe pomysły zabaw, które integrują lokalne środowiska. Bale charytatywne organizowane przez parafie, organizacje i stowarzyszenia katolickie, zabawy szkolne – kto z nas nie pamięta balików przebierańców z lat naszego dzieciństwa? Spotkałem się ostatnio z bardzo ciekawą inicjatywą rodziców i nauczycieli jednego z wielkopolskich gimnazjów, którzy zorganizowali wspólnym wysiłkiem bal karnawałowy, przeznaczając dochód z tej imprezy na dofinansowanie wycieczki klasowej dzieci z biedniejszych rodzin. Przed rokiem na wycieczkę pojechały tylko te dzieci, które było na to stać. W tym roku pojadą wszystkie, dzięki pomysłowości i pracy rodziców i nauczycieli. To dobry przykład, jak szaleństwo karnawałowe wiązać z pożytecznym celem. Nie brakuje takich przykładów na całym świecie.

Życie jak karnawał

Choć nie wszyscy uczestniczymy w balach, to jednak jest w nas coś z tej karnawałowej atmosfery. Nieczęsto zwracamy na to uwagę i nie odkrywamy tego w sobie. Lubimy, podobnie jak bawiący się w Wenecji, zakładać maski i odgrywać różne role, kryjąc się za zasłoną, która w naszym mniemaniu upiększa nas, zwiększa naszą godność i sprawia, że inni nas szanują oraz pozwala nam czuć się bezpiecznie. Jest to pewna forma ucieczki od prawdy o sobie, boimy się jej, lepiej jest żyć z maską. Odgrywamy nasze role, pozwalamy, by inni nas obserwowali – jak przebierańcy na placach i ulicach Wenecji. Potrafimy nieraz grać nawet wśród najbliższych, w domu, w miejscu pracy. Obserwując karnawałowe szaleństwa, warto zwrócić uwagę na jedną prawidłowość – karnawał ma swój kres. Przychodzi czas, by wrócić do domu, zdjąć maskę, popatrzeć w lustro i żyć codziennością.

Popielec – czas zdejmowania masek

Bardzo wyraźnie urywa się karnawałowa radość. Zamiast pięknej, kolorowej maski na twarzy, pozwalamy sobie sypać popiół na głowę. Ciekawe, że ten wyjątkowy dzień w roku jest tak bardzo czytelny dla ogromnej rzeszy katolików. Mimo że nie jest to święto kościelne, że idziemy w tym dniu do pracy, nasze świątynie pękają w szwach. Wiele osób przystępuje do sakramentu pojednania, a chyba wszyscy obecni na liturgii dają sobie posypać głowy popiołem. Nierzadko ludzie spowiadają się z tego, że nie byli w Popielec na Mszy św. A to tylko pierwszy dzień długiego okresu pokuty przygotowującego do Triduum Paschalnego i świąt Zmartwychwstania Pana Jezusa. Początek jest ważny, ale nie może on zastąpić dni, które nadchodzą.

Odkryć “twarz” Boga

Maska ogranicza pole widzenia. Przez życiowe maski utrudniam sobie widzenie Boga takim, jakim jest. Zdejmując je, mogę lepiej obserwować wszystko, co mnie otacza. Życie z maską świadczy o tym, że obawiam się pokazać swoje prawdziwe oblicze. Nierzadko dotyczy to relacji z Bogiem.

Czas Wielkiego Postu, ze swoją prostotą i wyciszeniem, jest dobrą szkołą poznawania Pana Boga i odkrywania prawdy o Nim. On nie nosi maski, lecz objawia nam całą prawdę o Sobie. Uczynił mnie swoim dzieckiem, podzielił się ze mną swoim życiem i nadał mi godność, która przewyższa wszelkie godności tego świata, i czyni mnie równym siostrom i braciom chrześcijanom.

Wielki Post przygotowuje mnie do odkrycia na nowo Boga, który jest miłością, który kocha grzesznika i nie zostawia go samemu sobie, lecz podaje mu pomocną dłoń przez swojego Syna Jezusa. Czekając na odnowienie w Wigilię Paschalną łaski chrztu świętego, wraz z całym Kościołem odkrywam prawdę, że zbawienie jest za darmo. Wystarczy, że uwierzę i zaufam Bogu, by chodzić Jego ścieżkami. Ktoś zapłacił za mój grzech – Jezus Chrystus mój Brat i Zbawiciel.

Czterdzieści dni postu uczy mnie odkrywania ceny, jaką musiał On zapłacić za moją niewierność. Pomagają mi w tym Gorzkie żale i Droga Krzyżowa, w których rozważam Jego cierpienie, rekolekcje, czytania biblijne codziennych i niedzielnych Mszy św., nabożeństwa pokutne, pieśni pełne zadumy i wiele innych drobnych znaków, które Pan Bóg dla mnie przygotował. Bez maski dostrzegam wyraźniej dramat, który rozegrał się z miłości. Bóg, który pokazuje mi swoją pełną dobroci “twarz”, ośmiela mnie, bym bez lęku spojrzał na siebie.

Odkryć swoją twarz

Poznawszy “twarz” Boga, mogę w prawdzie spojrzeć na siebie, na swoją twarz. Nie potrzebuję kryć się za żadną maską. Wielki Post, pokazując tak wyraźnie bezgraniczną miłość Stwórcy do każdego człowieka, ośmiela mnie, bym odkrywał swoją wartość.

Prawda o moim grzechu – odczytana w obliczu zbawczej miłości Boga – doprowadza mnie do decyzji o nawróceniu. Chcę żyć dobrze, strzec godności dziecka Bożego otrzymanej w godzinie chrztu św. Staję przed Bogiem w sakramencie pojednania, by przez pośrednictwo kapłana wyznać swoje grzechy, żałować za nie i postanowić poprawę. Widząc swoją małość, uczę się jednego z błogosławieństw – płaczę nad sobą, by w konsekwencji móc radować się w pełni. Wyciągam rękę po owoc z drzewa zasadzonego na Golgocie – doświadczam odpuszczenia grzechów. Staram się wyciągać wnioski z tej lekcji, by uczyć się na własnych błędach. Ciągle na nowo uczę się, jak powstawać z grzechu i jak nie upadać.

Odkryć twarz bliźniego

Skoro Bóg kocha mnie z moimi wadami, to kocha także moich bliźnich takimi, jakimi są. To doświadczenie pomaga mi spojrzeć inaczej na ludzi, którzy mnie otaczają. Oni, podobnie jak ja, nie są idealni. Ale Bóg jest ich Stwórcą. On kocha każdego z nich tą samą miłością, której ja doświadczam. Ta prawda pomaga mi dostrzegać dobro w bliźnich, nawet wtedy, gdy jest ono przykryte głęboką warstwą zła. Chcę uparcie doszukiwać się dobra w drugim człowieku. Nieraz trzeba je odnaleźć jak iskierkę w dogasającym ognisku – pochylić się, rozdmuchać i zadziwić się pięknym płomieniem.

Odkryć wspólnotę

Poznając oblicze Pana Boga, swoje i bliźniego, rozumiem, że nie jestem samotną wyspą. Odkrywam prawdę o wspólnocie, która buduje się przez nawrócenie. Okres Wielkiego Postu pragnę przeżywać ze świadomością, że wyzwolenie z grzechów przygotowuje kościelną komunię! Chcę przypominać sobie i innym, że to właśnie niedzielna Eucharystia w sposób szczególny jest miejscem tworzenia wspólnoty, jest miejscem uprzywilejowanym, w którym nieustannie głosi się i kultywuje komunię.

Ks. Szymon Stułkowski

http://www.katolik.pl/miedzy-maska-a-krzyzem–,2298,416,cz.html?s=2

______________________________

Za starzy na seks?

Tak czy owak, losy dotychczasowego związku zależą od tego, jak był on nakreślony w swojej wcześniejszej historii. Ten, kto pojmował małżeństwo jako zapewnienie sobie kontroli, obustronne objęcie w posiadanie czy uzyskanie praw do drugiej osoby, często nie jest przygotowany na kryzysy, a kiedy one nastąpią, czuje się bezradny i rozczarowany.

Pierwszym mylnym poglądem jest wyobrażenie, że z wiekiem aktywność w sferze płciowej całkowicie zanika (fot. shutterstock.com)

Jest wielu ludzi, dla których spadek pożądania nie stanowi szczególnego problemu. Są też tacy, których potrzeby erotyczne nie zanikają aż do podeszłego wieku, co może być kłopotliwym darem, nawet jeśli tego właśnie życzyłaby sobie większość mężczyzn. Są również i tacy, którzy głęboko boleją nad utratą potrzeb płciowych, jakby obawiali się, że w ten sposób opuści ich cała radość życia.

 

W sferze zachowań płciowych w starszym wieku brak uniwersalnie obowiązujących reguł. Ważne więc jest, żebyśmy nauczyli się spoglądać krytycznie na szeroko rozpowszechnione uogólnienia. Pierwszym mylnym poglądem jest wyobrażenie, że z wiekiem aktywność w sferze płciowej całkowicie zanika. Zwłaszcza gdy odnosi się te wyobrażenia do kobiet, mogą one w rezultacie okazywać mniejszą gotowość do odpowiedzi na pożądanie mężczyzny lub czynią to z pewną obojętnością, co może prowadzić do kryzysu. A kto doznaje rozczarowań lub zahamowań związanych z potrzebami płciowymi lub poszukiwaniem intymności, często skłania się do poszukiwania gdzie indziej tego, czego nie znajduje w swoim małżeństwie.

Istnieje rozdźwięk między utrzymującymi się w zbiorowej świadomości “oficjalnymi” wyobrażeniami, według których zainteresowanie płcią ustępuje z wiekiem, a osobiście przeżywanym doświadczeniem wielu osób, które mówi, że pożądanie i potrzeby erotyczne bynajmniej nie znikają w miarę upływu lat. Wprost przeciwnie, dla przeważającej części populacji męskiej, a także dla sporej części kobiet to zainteresowanie utrzymuje się, a co ciekawe, kobiety podkreślają zwłaszcza potrzebę bliskości i wspólnoty.

Okazuje się, że dla kobiet w drugiej połowie życia kluczową wagę ma przeżycie dzielenia się czułością, również niezależnie od realizacji stosunku płciowego. Są one teraz wolne od wielu presji, związanych na przykład z kwestią antykoncepcji, z codziennymi obowiązkami czy wychowywaniem dzieci. Często mają znacznie więcej wolnego czasu i zdobywają się na większą spontaniczność w przeżywaniu własnych potrzeb, co nierzadko może prowadzić do pogłębienia i zacieśnienia więzi opartej na życiu płciowym.

Wiele kobiet z wiekiem uczy się bardziej szczerego i otwartego wyrażania swoich osobistych potrzeb płciowych, niż to miało miejsce za młodych lat, jeśli tylko mogą być pewne, że są nadal atrakcyjne dla swojego męża. Również ogólny wzrost zaufania do samej siebie może prowadzić do odkrywania przez kobietę nowych postaw czy zachowań płciowych, na przykład w sferze ofiarowywania czułości nie prowadzącej do realizacji stosunku płciowego. Może to stanowić nowy wkład do wspólnego pożycia. Starzenie się nie jest jedynie zmierzchem, lecz także nowym wyzwaniem, i takim właśnie wyzwaniem jest zwłaszcza starzenie się razem. W żadnym innym okresie życia partnerstwo nie odgrywa tak doniosłej roli.

Miłość staje się mniej odurzająca, ale za to zyskuje głębsze znaczenie. Jeśli partnerstwo dotychczas było oparte w większej mierze na pożądaniu płciowym, to teraz może stać się przede wszystkim wspólnotą duchową, opartą na wymianie myśli i wspólnie spędzonym czasie. Takie wymiary, jak czułość, intymność, głęboka ufność i nowy sposób przeżywania wspólnoty, mogą nieustannie wzrastać i uzyskiwać głębokie znaczenie. Ale z reguły można przypuszczać, że pewne tendencje okażą się niezmienne: dla tych, dla których wymiar płciowy miał istotne znaczenie wcześniej, będzie miał też swoją wagę i później, niezależnie od upływu lat. Ponieważ statystycznie kobiety żyją dłużej niż mężczyźni, ich aktywność płciowa w drugiej połowie życia — jeśli odrzucimy możliwość samozadowolenia — jest ściśle uzależniona od kwestii “dostępności” mężczyzny. Wiele starszych kobiet żyje samotnie i dlatego też napotyka znaczne trudności w zaspokajaniu swoich potrzeb płciowych.

Rola życia płciowego w starszym wieku jest bardzo różna u poszczególnych osób. Co możemy zrobić, aby zachować wzajemną atrakcyjność?Wiele zależy tu od dbałości o wygląd zewnętrzny. Wszelkie zaniedbania w tym zakresie są szczególnie niebezpieczne w drugiej połowie życia, i to nie tylko dlatego, że z wiekiem pojawiają się niekorzystne zmiany w naszym ciele, lecz przede wszystkim dlatego, że takie zaniedbania są znakiem postawy rezygnacji. Gdy nie troszczymy się o samych siebie, to tak, jakbyśmy przypuszczali, że może już nie warto. Taka postawa rezygnacji z zewnętrznej dbałości o siebie ma głębokie reperkusje duchowe. Jest także znakiem mniejszej troski o odczucia towarzysza życia czy względu na niego. Często wskazuje to także na początki regresu do postaw wczesnodziecięcych, a jeśli raz pozwolimy sobie na popadniecie w nie, z pewnością będzie to miało dla nas bardzo przykre konsekwencje.

Starszy człowiek rzeczywiście upodabnia się wówczas do dziecka, również pod względem duchowym, a nic nie jest bardziej smutne i sprzeczne z pojmowaniem starzenia się jako dojrzewania niż takie właśnie popadanie w infantylizm, odarte z godności, niedorzeczne zdziecinnienie. Pomijając przyczyny organiczne mogące prowadzić do takich skutków, nad którymi nie możemy w pełni zapanować, to my sami musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za naszą godność bądź utratę godności w starszym wieku.

Często zdarza się, że wraz z malejącym udziałem w relacjach międzyludzkich i ze spadkiem ogólnej witalności przesadnego znaczenia nabierają rzeczy materialne. Od chęci kolekcjonowania i gromadzenia oraz niechęci do oddawania czegokolwiek aż do sknerstwa. Może też wystąpić skłonność do zaniedbywania higieny osobistej. U niektórych osób może się pojawić przekora podobna do zachowań dziecka w drugim roku życia oraz takie cechy jak upór czy wręcz krnąbrność. I dalej na zasadzie analogii do rozwoju małego dziecka, najważniejszą czynnością może się stać przyjmowanie pokarmu. Nierzadko wiąże się to z zainteresowaniem innymi osobami. Co i w jaki sposób kto zjadł, co mu służy, a co nie, staje się centralnym tematem rozmowy. Nierzadko rozwija się starcza zachłanność czy wręcz żarłoczność, tak jakby dana osoba obawiała się, że jej czegoś zabraknie lub jakby jedzenie było ostatnią rzeczą, która jeszcze się liczy.

I wreszcie wiele osób wraca do poziomu całkowitego egocentryzmu, zamknięcia się w sobie, bez jakiegokolwiek kontaktu na zewnątrz. Zainteresowanie starszego człowieka skupia się na samym sobie, co można porównać ze stanem małego dziecka, które nie rozwinęło jeszcze dojrzalszych związków z innymi osobami.Nie kochając nikogo, człowiek sam staje się mniej godny miłości i stopniowo pogrąża się w coraz większym osamotnieniu. Samo utrzymanie się przy istnieniu wydaje się teraz czymś najważniejszym i często można odnieść wrażenie, że kontakty międzyludzkie są odczuwane jako coś osłabiającego pozostałą jeszcze żywotność i dlatego są spychane na coraz dalszy plan.

Wszystkie te symptomy pojawiają się najczęściej wówczas, gdy starzejący się człowiek nie znajduje żadnych możliwości sublimacji, a tak dzieje się najczęściej wówczas, gdy dana osoba nie przygotowała się na starzenie i żyła wyłącznie dniem dzisiejszym, kierując się zasadą poszukiwania przyjemności.

Prawdziwą sztuką życia jest umiejętność “pozostawienia za sobą” seksualności i wyrzeczenia się prób kurczowego trzymania się jej czy zachowania jej wcześniejszej intensywności. W pierwszym rzędzie mają z tym poważne trudności mężczyźni, którzy dotychczas pojmowali swoją męskość przede wszystkim biorąc pod uwagę potencję seksualną. Środki wzmacniające potencję czy przedłużające erekcję (lub jedynie obiecujące takie efekty) nie cieszyłyby się tak wielką popularnością, gdyby było inaczej.

 

Czułość i intymność mogą znaleźć więcej miejsca w ramach związku, w którym dążenie do przeżywania orgazmów ma mniejsze szanse na realizację. Można powiedzieć wręcz, że dopiero teraz obie płcie, a nie tylko męskość, dochodzą w człowieku do głosu. Można przytoczyć wiele przykładów tego, jak małżonkowie zakochują się w sobie na nowo w starszym wieku, choć często bywa też odwrotnie: czułość i ufność, jaka istniała w młodszym wieku, gdzieś umyka.

Zainteresowanie młodszymi kobietami

 

Wielu mężczyzn w starszym wieku odczuwa zainteresowanie młodszymi kobietami. W dzisiejszych czasach spogląda się z większą obojętnością na kwestię dużej różnicy wieku między kobietą i mężczyzną; warto jednak zwrócić uwagę, że młodsza kobieta może być dla mężczyzny jedynie swego rodzaju symbolem statusu. Mężczyzna ma tym większą możliwość pokazania swojej wysokiej wartości (pod względem potencji, władzy, łatwości zdobywania atrakcyjnych kobiet), im większa jest różnica wieku. Również z psychologicznego punktu widzenia ciekawe jest, w jaki sposób na bazie projekcji wyidealizowanych ról (persona) i oczekiwań w stosunku do młodszej towarzyszki życia dochodzą tu do głosu różne niezrealizowane w pełni popędy i pragnienia mężczyzny. Może to być nie tylko rola “wiecznego młodzieniaszka” czy statecznego “dobrego tatusia”, lecz także wiele innych, czysto ludzkich tęsknot. Jednakże częstym następstwem bywa nieprzyjemne przebudzenie. Nie należy do wyjątków sytuacja, w której presja wysokich wymagań czy stałe niebezpieczeństwo porzucenia przez kobietę prowadzi do depresji.

Złudzenie, że w miłości czy w relacji płciowej z młodszą kobietą można samemu odmłodnieć, odgrywa tu niebagatelną rolę. Choćby z tego powodu związki tego rodzaju mają niewielkie szanse na pogłębienie. Ale mimo to młodość ma dla starości jakąś szczególną siłę fascynacji. Starszy mężczyzna pragnie wspominać własną młodość, a nawet przeżywać przeszłość ponownie u boku młodszej kobiety, być może mając nadzieję, że teraz będzie umiał to zrobić w sposób mądrzejszy, dojrzalszy i bogatszy w doświadczenie.

Jest to jednak wielka różnica, czy starszy człowiek z cichą melancholią podziwia piękno, czy reaguje ze zgorzknieniem i resentymentem, gdyż nie może mieć już tego samego dla siebie. Max Liebermann opowiada jako anegdotę, iż pewnego razu, będąc osiemdziesięciolatkiem, wybrał się z przyjacielem będącym w podobnym wieku na spacer po Berlinie. Gdy mijała ich właśnie piękna, zgrabna, młoda dziewczyna, obaj panowie, zafascynowani, obejrzeli się za siebie, a Liebermann skomentował: “Ech, trzeba by było mieć jeszcze raz siedemdziesiątkę!”. Pobrzmiewa w tym nutka pełnej humoru świadomości siebie i zdrowej autoironii.

Wielu mężczyzn nie potrafi się na tę ironię zdobyć. Poszukują nowości i szansy na potwierdzenie własnej wartości u młodszych kobiet. Czasem udaje im się ciągnąć to przez pewien czas. Prawdziwa dojrzałość i mądrość polega jednak na tym, by zachować rozsądek i podziwiać to, co powabne, nie pragnąc natychmiast mieć tego dla siebie. Seksualne “chcieć” u mężczyzny jest znacznie bardziej żywotne niż “móc” i gdy dana osoba nie potrafi z tego “chcieć” zrezygnować lub sublimować go, może narazić się na cierpienia lub po prostu na śmieszność.

Należy tu wspomnieć o pewnym typie mężczyzny, który za dawnych czasów określano jako puer aeternus, “wieczny chłopiec”. Został on trafnie scharakteryzowany w noszącej ten sam tytuł książce Marie Luise von Franz, uczennicy CG. Junga. Jest to typ mężczyzny, któremu nigdy nie udaje się dorosnąć; pozostaje silnie związany z matką, co uniemożliwia mu nawiązanie pogłębionych relacji z innymi kobietami. Czasem towarzyszy temu nadmiernie wybujałe życie płciowe, będące niejednokrotnie kompensacją braków emocjonalnych. Ten typ mężczyzny zamyka się na związany z wiekiem proces, w którym płciowość zaczyna nieco przygasać, a jej miejsce mogłyby zająć bliskość i zażyłość. Często powiązane jest to z płciowością polegającą na czczym poszukiwaniu samopotwierdzenia czy na budowaniu własnego wizerunku, gdyż taka osoba, z racji dotychczas przeżywanej i nigdy nie rozwiązanej zależności od matki, nie jest gotowa do rozpoczęcia nowych, pogłębionych związków emocjonalnych. W rezultacie może to prowadzić do kurczowego trzymania się sztywnych rytuałów seksualnych, a w następstwie do zablokowania naturalnych procesów i przemian związanych z wiekiem.

Długoletnie towarzyszki życia są osobami, które często płacą za to wszystko rachunek, zwłaszcza, jeśli “skoki w bok” ich “wiecznie młodych” mężczyzn zaczynają się mnożyć. Wiele kobiet przyjmuje to lekko i z humorem, decydując się na pozostawienie mężczyźnie wolności i nie popadając w zgorzknienie, zwłaszcza jeśli związek między nimi był udany do tej pory i dobrze funkcjonuje nadal. Niektóre kobiety nie są bynajmniej zupełnie niezadowolone z takiej sytuacji; w pewnym sensie czują się odciążone. Inne natomiast urządzają sceny, reagują depresją bądź nienawiścią, grożą mężczyźnie samobójstwem czy pod wpływem lęku przed utratą zachowują się w sposób niedojrzały i w ten sposób jeszcze pogarszają sytuację.

 

Poszukiwanie młodszego mężczyzny

 

Co prawda rzadziej obserwowane, ale nie mniej realne są zazdrość, potrzeba rywalizacji i lęk przed porzuceniem u starszych mężczyzn, którzy nie potrafią się pogodzić z faktem, że ich żony utrzymują kontakty z innymi mężczyznami, być może młodszymi i bardziej witalnymi od nich. Starsze kobiety rzadziej niż mężczyźni poszukują kontaktu z młodszymi partnerami seksualnymi; większość wpisuje się w przyjęte normy obyczajowe, które oceniają tego rodzaju związki surowiej niż kontakty starszych mężczyzn z młodszymi kobietami. U podstaw leżą jednak te same powody, co w przypadku mężczyzn. Poszukiwanie młodszego mężczyzny może być wyrazem nadziei, że u jego boku będzie można odmłodnieć, a dodatkowo zapewnić sobie pewną wyższość w związku, choćby ze względu na przewagę wynikającą z doświadczenia życiowego. Ale ostrożność jest tu ze wszech miar wskazana. Psychiczna katastrofa starszej kobiety może być bardzo dotkliwa, jeśli pewnego dnia jej młodszy towarzysz życia wycofa się rozczarowany, gdyż idealizacja rozwiała się (a może po prostu przestał szukać postaci macierzyńskiej) lub zaczął coraz wyraźniej dostrzegać oznaki fizycznego starzenia się kobiety, z którą był związany. Jak się wydaje, lęk przed późniejszą utratą, a także obawa przed wstydem i śmiesznością w większym stopniu, niż to ma miejsce u mężczyzn, powstrzymują kobiety przed angażowaniem się w tego rodzaju związki.

Tak czy owak, losy dotychczasowego związku zależą od tego, jak był on nakreślony w swojej wcześniejszej historii. Ten, kto pojmował małżeństwo jako zapewnienie sobie kontroli, obustronne objęcie w posiadanie czy uzyskanie praw do drugiej osoby, często nie jest przygotowany na kryzysy, a kiedy one nastąpią, czuje się bezradny i rozczarowany.

Więcej w książce: Jak szczęśliwie przeżyć drugą połowę życia – Fritz Riemann, Wolfgang Kleespies

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,89,za-starzy-na-seks.html

______________________________

Kobieta zmieniła się w przynętę?

Kościół rzadko podejmuje temat depresji, w związku z czym wokół tej choroby narosło sporo nieporozumień. Musimy przede wszystkim pamiętać, że depresja nie jest jakimś defektem charakteru, duchową niesprawnością czy emocjonalną dysfunkcją. A na pewno już nie jest wolnym wyborem.

 

Przed kilkoma laty, spoglądając w oczy mojej matki, kobiety, która przez całe życie modliła się za swoich czterech niesfornych synów, dostrzegłem, że nie rozpoznaje mnie.

 

Nie było w nich miłości, czułości, matczynej troski, zupełna pustka. Choroba psychiczna odebrała osobie tak mi bliskiej wszelkie wspomnienia, czyniąc ją martwą za życia. W kwestii mierzenia się z chorobami psychicznymi czuję się mocno doświadczony.

 

Depresje, choroby dwubiegunowe, nerwice – cały ten ciężki kaliber przez pokolenia dotykał moją rodzinę, w której przecież tak wiele osób głęboko wierzyło w Chrystusa. To bolesne i trudne doświadczenie. Często niechętnie podejmowane w rozmowach.
Postanowiłem podzielić się moim doświadczeniem i w kilku punktach wskazać na rzeczy, o których – jako chrześcijanie – powinniśmy pamiętać w kontekście depresji i innych chorób psychicznych.
1. Depresja nie jest tym, co czasem możemy o niej usłyszeć w Kościele

Kościół rzadko podejmuje temat depresji, w związku z czym wokół tej choroby narosło sporo nieporozumień. Musimy przede wszystkim pamiętać, że depresja nie jest jakimś defektem charakteru, duchową niesprawnością czy emocjonalną dysfunkcją.

 

A na pewno już nie jest wolnym wyborem. Prośbę skierowaną do osoby cierpiącej na depresję, by przestała być chora, można porównać do apelu, by ranny przestał krwawić. Takie niezrozumienie można niestety spotkać w Kościele, gdzie chorzy słyszą czasem: “Gdybyś tylko miał wystarczającą wiarę”.

 

Oczywiście wiara w moc Bożą ma ogromne znaczenie w procesie leczenia depresji, nie może jednak zastąpić profesjonalnej pomocy medycznej. Można się również spotkać ze zbyt szybkim sugerowaniem, że za depresją i innymi chorobami psychicznymi stoi demon.

 

2. Depresja nie jest grzechem

 

Pamięć dawnych grzechów i nieprawości może wzmacniać doświadczane cierpienie, a chorzy mogą walczyć z depresją, ulegając grzesznym słabościom. Nie można jednak traktować samej choroby jako grzechu.

 

Takie upraszczanie jest krzywdzące. Skutkować może tym, iż osoba potrzebująca pomocy będzie bała się o nią poprosić. Dodatkowo ignoruje się fakt, że wielu chrześcijan dotkniętych depresją pozostaje w bliskiej więzi z Chrystusem.

 

3. Biblia to nie tani poradnik “antydepresyjny”

 

W Piśmie Świętym są słowa mądrości i umocnienia, w których odnaleźć się mogą cierpiący na depresję i inne choroby psychiczne. Nie działają one jednak magicznie już po pierwszym przeczytaniu.

 

Takie fragmenty jak: “Nie lękajcie się” czy “Nie troszczcie się o dzień jutrzejszy” – przyjmowane bez szerszego kontekstu – mogą prowadzić do nieporozumień. Warto natomiast przyjrzeć się niektórym postaciom biblijnym zmagającym się z ciężarem depresji.

 

Słowa Dawida: “Zapomniano w sercach o mnie jak o zmarłym: stałem się jak sprzęt wyrzucony” (Ps 31,13) trafnie opisują wewnętrzne zmagania wielu dotkniętych chorobą psychiczną. Historia Jeremiasza, proszącego Boga o śmierć, to kolejny obraz, w którym odnaleźć się mogą chorzy na depresję. Prowadzenie Boże, jakiego doświadczały, i ostateczne przezwyciężenie choroby stanowi cenną pomoc dla dzisiejszych chorych.

 

4. Depresje i nerwice nie są tym, co zwykle się o nich myśli
To, że ktoś się uśmiecha, nie oznacza, że jego kondycja psychiczna jest prawidłowa. Chorzy ukrywają symptomy, obawiając się stygmatyzacji. Gdy podzieliłem się informacją o przeżywanym stanie depresyjnym, przyjaciel odrzekł zdziwiony: “Przecież wydajesz się zupełnie normalny”.

 

Tak, wydawałem się normalny i wiele wysiłku kosztowało mnie, by nikt nie poznał, że w środku się rozpadam. Cierpiący psychiczne mają silnie wyrobioną zdolność odgrywania ról. Warto pamiętać, że symptomy depresji mogą być trudne do zdiagnozowania nawet dla pacjentów, gdyż często występują one jako reakcje przeciwstawne.
Rozpoznawanie “sygnałów depresji” nie jest najlepszą strategią we wspólnotach chrześcijańskich. Zdecydowanie lepiej skupić się na tworzeniu atmosfery otwartości i zaufania, w której osoby same będą mówić o doświadczanych trudnościach oraz prosić o wsparcie i pomoc. Możemy się wówczas bardzo zdziwić, kto z nas przechodzi właśnie “przez ciemną dolinę”. Klimt modlitwy i miłości oraz profesjonalna pomoc lekarska stanowią skuteczną drogę do przezwyciężania psychicznych doświadczeń.

 

 

Tłumaczył Jarosław Mikuczewski SJ

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2290,4-rzeczy-ktore-musisz-wiedziec-o-depresji.html

_________________________

Kaznodzieja papieski o Duchu Świętym i modlitwie wstawienniczej

Lepsze uświadomienie sobie w Kościele znaczenia Trzeciej Osoby Boskiej było nieoczekiwanym owocem ostatniego Soboru – powiedział kaznodzieja papieski o. Raniero Cantalamessa OFM Cap w pierwszym tegorocznym kazaniu wielkopostnym, które wygłosił dla papieża i jego współpracowników z Kurii Rzymskiej.

 

Poświęcił je refleksji nad pewnymi aspektami soborowej Konstytucji o liturgii “Sacrosanctum Concilium”.

 

Cykl tegorocznych rozważań wielkopostnych nosi tytuł: “Sobór Watykański II po pięćdziesięciu latach. Ponowna lektura z duchowego punktu widzenia”. Jest to kontynuacja kazań z ostatniego Adwentu, w których włoski kapucyn kurialny zajął się soborową Konstytucją dogmatyczną o Kościele “Lumen gentium”.

 

W kolejne piątki Wielkiego Postu nawiąże on do takich dokumentów Soboru, jak Dekret o ekumenizmie “Unitatis redintegratio” czy Konstytucja dogmatyczna o Kościele w świecie współczesnym “Gaudium et spes”.

 

O. Cantalamessa zauważył, że w Konstytucji o liturgii niewiele mówi się o znaczeniu Ducha Świętego, podkreślając jedynie więź między Chrystusem a Kościołem. Ten brak był zresztą znamienny dla teologii ostatnich wieków. Rolę Trzeciej Osoby Boskiej odkryto na nowo, sięgając do licznych odnośnych tekstów z Biblii i ojców Kościoła.

 

“Jeśli jest jakaś dziedzina, w której teologia i życie Kościoła katolickiego ubogaciły się w tych 50 posoborowych latach, to niewątpliwie dotyczy ona Ducha Świętego. Teologia ta rozwija się we wszystkich głównych wyznaniach chrześcijańskich. To przecież w świetle Ducha Świętego apostołowie odkryli prawdę o Jezusie i Jego objawieniu Ojca. Obecne Credo Kościoła jest doskonałe i nikt nie myśli go zmieniać, ale odbija ono wynik końcowy, ostatnie stadium osiągnięte przez wiarę, a nie drogę, którą się do niej doszło. Natomiast ze względu na nową ewangelizację żywotne jest dla nas poznać też drogę, którą dochodzi się do wiary, a nie tylko jej ostateczną kodyfikację, którą głosimy z pamięci w Credo” – zaznaczył mówca.

 

Wskazał, że to ponowne odkrycie roli Trzeciej Osoby Boskiej dowodzi niewątpliwie Jej obecności i skutecznego działania. Podkreślił też znaczenie wzbudzanej w nas przez Ducha Świętego modlitwy wstawienniczej, którą, wyzbywając się egoizmu, wznosimy za siebie nawzajem.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,25093,kaznodzieja-papieski-o-duchu-swietym-i-modlitwie-wstawienniczej.html

_______________________________

Piotruś czy Pan?

TakRodzinie

Chłopiec staje się mężczyzną przez podejmowanie zadań pozornie ponad jego siły i możliwości, bo tylko tak staje się silnym i przerastającym wciąż swoje ograniczenia.

 

Kiedy się czyta “Przygody Piotrusia Pana” (czy teraz “Piotruś Pan i Wendy”), to ów Piotruś jest zlepkiem marzeń większości chłopców: o nieograniczonej wolności i brawurowej odwadze, o podniecających przygodach i zwycięskich walkach, o nadludzkich możliwościach i spektakularnych popisach, o zdobywaniu, odkrywaniu, porywaniu, uwodzeniu i niekończącej się niedojrzałości w Nibylandii. Nawet powstał film o autorze baśni pt. “Marzyciel”.

 

Cóż, marzenia były zawsze ważne jako inspiracje, ambicje, zaczątki dążeń i osiągnięć. Gorzej, gdy marzyciel zamykał się w owej Nibylandii, by uciec od prawdziwego życia, nigdy nie stając się ani mężczyzną, ani bohaterem, ani ojcem, ani czyimkolwiek przyjacielem. I ów marzyciel nigdy nie miał większych ku temu możliwości niż teraz.

 

Można bowiem uciekać od męskości w jej pozory czy… protezy, nawet przez długie lata, nigdy do niej nie dorastając. Od wieków bowiem we wszystkich kulturach chłopiec musiał według różnych rytuałów być poddany przejściu ze świata dzieci i kobiet do świata dorosłych mężczyzn. Niestety, w naszej kulturze tego teraz zabrakło, stąd mamy mnóstwo maminsynków i pętaków, a coraz mniej mężczyzn i ojców.

 

Na czym tak w wielkim skrócie polegało owo przejście chłopca i wtajemniczenie go w męskość?

  1. Na oderwaniu od matki i jej pieleszy
  2. Na pójściu za (duchowym) przewodnikiem
  3. Na przejściu przez kilka trudnych prób: odosobnienia, upokorzenia, głodu i pragnienia, zagrożenia i walki (upolowanie drapieżnika), przezwyciężenia strachu i bólu, doznania zranienia
  4. Na uroczystym pasowaniu-mianowaniu go na wojownika, łowcę, rycerza. Działo się to pod dyskretną opieką mężczyzn z rodziny czy szczepu, ale chłopiec musiał przewalczyć w sobie to, co słabe, tchórzliwe, samolubne, zarozumiałe, niesamodzielne, dziecięce jeszcze…

Po tym wtajemniczeniu już nie wracał do mamy i do dzieci, inaczej się ubierał, co innego już robił i był traktowany jak dorosły. Co teraz w naszej kulturze jest choćby namiastką takiego przejścia? Pójście do gimnazjum? Matura? Stopnie harcerskie? Fala w wojsku, którego już nie ma? Owszem, w kościele są jeszcze jakieś formy tegoż dla ministrantów, bierzmowanych, ale na pewno nie spełnia to swojej roli i nie jest jakimś progiem dojrzałości.

 

A jednak te odwieczne potrzeby wciąż w chłopcach są – nawet w tych wychowanych na przez same kobiety na maminsynków, pacyfistów i miłośników rzadkich żyjątek. Dlatego, gdy pojawiła się nowa przestrzeń eksploracji i coraz to bardziej perfekcyjnej symulacji poprzez komputer, gry i Internet, mnóstwo chłopców w najrozmaitszym wieku weszło w nią jako poszukiwacze skarbów, odkrywcy, łowcy, wojownicy i zabijaki, gladiatorzy i rycerze, magowie i kapłani, królowie i władcy, zdobywcy szyfrów i twierdz, brawurowi ryzykanci, zwycięzcy, donżuani i casanowy, komandosi i policjanci, demony i zbawiciele etc.

 

Ale także jako podglądacze, złodziejaszki, psotnicy, kawalarze, złośliwe gnomy, przebierańcy, tchórzliwi pozoranci, nałogowi kłótnicy etc. Wystarczy popatrzeć, jakie przybierają nicki, awatary, jakie przypisują sobie cechy, na ile forach bywają, ile dziewczyn uwodzą, jaką bronią operują, ile walk i gier wygrywają. Jacy są tam wspaniali, czarujący, nieskrępowani, niezwyciężeni, doskonali… tylko że wciąż w Nibylandii – z podobnymi sobie Piotrusiami Pan(i)ami i Kapitanami Hakami.

 

Tylko że mimo tak wielu niby-walk, niby-zwycięstw, niby-podbojów, niby-wygranych nikt im nie przyznaje wszem i wobec w realnym świecie tytułu prawdziwego mężczyzny, bohatera, króla, kapłana, ojca, mędrca. I im dłużej i sprawniej poruszają się w komputerowej Nibylandii, tym gorzej im idzie w szkole, w domu, w religii, w obowiązkach, w przyjaźniach, w pracy, w miłości, w ojcostwie, w wychowaniu. Tu są nadal tacy jak owi chłopcy – jeszcze nieoderwani od mam i niepoddani próbom, niewprowadzeni do świata prawdziwych osiągnięć i zwycięstw.

 

Co z tego, że tam przez setki godzin walczą i zwyciężają, jeśli tu tchórzliwie uciekają, przegrywają bez walki. Co z tego, że tam ryczą prawie jak lwy na forach, komunikatorach, portalach, jeśli tu nie potrafią rozmawiać, dyskutować, opowiadać dziecku, nauczać, przekonywać. I są wciąż jak Piotruś Pan – coraz bardziej nijacy i smutni, bo jest to kolor niedorastania i niespełnienia. Nie jest się bowiem panem, gdy się “panuje” nad wirtualnymi krainami, ale gdy się panuje nad sobą samym i prawdziwie męskimi wyzwaniami.

 

Ale do tego trzeba przestać być Piotrusiem, a stać się Piotrem jak ten rybak z Ewangelii. Ot, co…

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,261,piotrus-czy-pan.html

______________________

 

O autorze: Słowo Boże na dziś