Modlitwa Ojcze Nasz zawiera wszystko, co człowiek wierzący powinien powiedzieć Bogu-Wtorek, 16 lutego 2016r.

Myśl dnia

Doskonałość jest miarą nieba, dążenie do doskonałości miarą człowieka.

Johann Wolfgang Goethe

______________________
Oburzenie nigdy nie powinno być tak głębokie,
by nie mogło wybuchnąć.
Stanisława Jerzy Lec
_____________________
Czujność jest stałym skupieniem umysłu, stojącym u bram serca.
Hezychiusz z Synaju
_____________________
 Wszelkimi sposobami dusza stara się ukryć przed ludźmi doświadczaną słodycz i swą wewnętrzną walkę,
tak by zły nie znalazł wejścia, przez które po kryjomu wprowadziłby złość i zniszczyłby tak piękne dzieło.
Hezychiusz z Synaju
______________________
 12088066_1050751508292210_3652060527565490046_n
 Chryste, Ty nam objawiłeś prawdę o Bogu jako naszym Ojcu i ukazałeś drogę, jaką mamy iść do Niego.
Jest nią modlitwa, w której prosimy o wszystko, co jest nam potrzebne do życia.
_________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_________________________________________________________________________________________________

WTOREK I TYGODNIA WIELKIEGO POSTU


PIERWSZE CZYTANIE  (Iz 55,10-11)

Skuteczność słowa Bożego

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

To mówi Pan Bóg:
„Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich: nie wraca do Mnie bezowocnie, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”.
Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 34,4-5.6-7.16-17.18-19)

Refren: Bóg sprawiedliwych uwolnił z ucisków.

Wysławiajcie ze mną Pana, *
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał *
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.

Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, *
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto wołał biedak i Pan go usłyszał, *
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

Oczy Pana zwrócone na sprawiedliwych, *
uszy Jego otwarte na ich wołanie.
Pan zwraca swe oblicze przeciw zło czyniącym, *
By pamięć o nich wymazać z ziemi

Pan słyszy wołających o pomoc *
i ratuje ich od wszelkiej udręki.
Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, *
ocala upadłych na duchu.


ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 4,4b)

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

Nie samym chlebem żyje człowiek,
lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.


EWANGELIA  (Mt 6,7-15)

Jezus uczy, jak się modlić

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”.
Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ
Postawa dziecka

Modlitwa Ojcze nasz zawiera wszystko, co człowiek wierzący powinien powiedzieć Bogu. Zaczyna się wezwaniem Ojcze, bo nasz Bóg to “Ojciec, który jest”, a istotą Jego ojcostwa jest miłość. Każda z próśb przedstawionych w tej modlitwie to prośba o jej objawienie. Taka modlitwa nie wraca do nas bezowocnie, lecz dociera do Boga i wyprasza to, co jest nam potrzebne: codzienny chleb, odpuszczenie grzechów, uwolnienie od pokus, wybawienie od zła. Kiedy prosimy naprawdę jak dzieci Boże, to nasza modlitwa spełnia swe posłannictwo. Musimy wyzbyć się pychy, każącej robić wszystko po swojemu, a przyjąć postawę dziecka, które w Bogu widzi najlepszego Ojca. Tego uczy nas modlitwa Ojcze nasz.

Chryste, Ty nam objawiłeś prawdę o Bogu jako naszym Ojcu i ukazałeś drogę, jaką mamy iść do Niego. Jest nią modlitwa, w której prosimy o wszystko, co jest nam potrzebne do życia.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

____________________________

Dzień powszedni

0,19 / 9,42

Słowo Boże zaprasza cię, byś usiadł w gronie uczniów i razem z nimi słuchał Jezusa. Słuchaj Go z uwagą. Niech każde Jego słowo dociera nie tylko do twoich uszu, ale przede wszystkim do twego serca.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza.
Mt 6, 7-15

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego. Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień».Modlitwa, której uczył Jezus, rozpoczyna się od słowa: Ojcze. Uczniowie słysząc to, z pewnością byli zaskoczeni. Nikt bowiem wcześniej nie zwracał się w ten sposób do Boga. Tylko Jezus mógł ich tego nauczyć, tylko On mógł nazwać Boga Ojcem. Dziś Jezus zaprasza ciebie, byś w centrum swojej modlitwy postawił właśnie Ojca. Poproś Go, by nauczył cię w ten sposób zwracać się do Boga.

Modlitwa ma być przede wszystkim spotkaniem, słuchaniem i szczerą rozmową z Ojcem, wpatrywaniem się w Jego Oblicze, dziękczynieniem i uwielbieniem Go, szukaniem Jego woli i Jego królestwa. Czy pragniesz tak się modlić?

W dalszej części modlitwy Jezus zaprasza uczniów do przedstawiania Ojcu swoich spraw. Dopiero z tej perspektywy – perspektywy bliskości i miłości Ojca – powinni prosić. On zawsze ich słucha i w swoim miłosierdziu najlepiej wie, jak zaspokoić ich potrzeby i pragnienia. Miłosierdzie bowiem zawsze szuka prawdziwego dobra i szczęścia człowieka. Czy potrafisz dostrzec, jak każdego dnia Ojciec troszczy się o ciebie?

Jezus zachęca cię, byś w codzienności budował głęboką relację z Ojcem. On po to przyszedł, by pokazać ci Ojca i poprowadzić cię do Niego. Spróbuj teraz stanąć przed Ojcem i za Jezusem powtarzać słowa modlitwy Ojcze nasz.

Ojcze nasz, 
któryś jest w niebie:
święć się imię Twoje,
przyjdź Królestwo Twoje, 
bądź wola Twoja jako w niebie, 
tak i na ziemi. 
Chleba naszego powszedniego 
daj nam dzisiaj. 
I odpuść nam nasze winy, 
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. 
I nie wódź nas na pokuszenie, 
ale nas zbaw ode złego.

Amen.

W drodze

 

Modlitwa jest nam konieczna, byśmy nie ustali w drodze. Codzienne zwracanie się do naszego Ojca ciągle zwraca naszą uwagę na cel naszej drogi. Na tej drodze możemy ulec pokusie szukania swojego szczęścia gdzieś poza ziemią obiecaną. W czasie wędrówki przez pustynię Izraelici, wobec przeciwności, które napotykali upadali wielokrotnie. Tracili zaufanie do Boga i wracali myślami i pragnieniami do Egiptu. Choć wolni zewnętrznie ich serca dalej ściskał strach i nieufność wobec Boga. W tej walce, w której mieli poznać siebie i przekonać się o niewoli o wiele straszniejszej niż ta zewnętrzna, o niewoli złego ducha często przegrywali i dawali się zwodzić na manowce. Poznając siebie mogli wzywać Boga i odkrywać Jego bliską obecność.

 

Modlitwa pragnienia

 

Pięknym doświadczeniem modlitwy dzielił się Milad Aissa, który jako mistrz nowicjatu Małych Braci Jezusa (zgromadzenia, które powstało w oparciu o regułę życia stworzoną przez Karola de Foucauld) prowadził swoich podopiecznych na pustynię. W tym pozbawionym zabezpieczeń otoczeniu kandydaci do życia zakonnego po jakimś czasie sami prosili o nauczenie ich modlitwy. Nauczenie kogoś jakiejś techniki modlitwy tak naprawdę nie daje gwarancji przetrwania, dopiero wewnętrzne pragnienie, doświadczenie własnej nędzy i niewystarczalności prowadzi nas do wołania, do otwarcia się na nieskończoność Boga.

ks. Marcin Ciunel MS (Warszawa)

Księża Misjonarze Saletyni 
Centrum Pojednania “La Salette” 
38-220 Dębowiec 55 
tel.: +48 13 441 31 90 | +48 797 907 287 
www.centrum.saletyni.pl | centrum@saletyni.pl 
 
________________________________________
 
Jan Tauler (ok. 1300-1361), dominikanin ze Strasburga
Kazanie 62
„Niech przyjdzie królestwo Twoje”

Gdyby spojrzeć z bliska, to widzimy z przerażeniem, jak człowiek szuka swojego osobistego dobra we wszystkim, ze szkodą dla innych ludzi: w słowach, dziełach, darach i przysługach. Zawsze ma na uwadze swoje dobro: radość, pożytek, chwałę, przysługi, zawsze jakąś korzyść dla siebie. Oto czego szukamy i za czym podążamy w stworzeniu, a nawet w posłudze dla Boga. Człowiek widzi tylko rzeczy ziemskie, na sposób pochylonej niewiasty, o której mówi nam Ewangelia: całkowicie schylona ku ziemi, nie mogła spoglądać do góry (Łk 13,11). Nasz Pan powiedział, że „Nikt nie może dwom panom służyć, Bogu i Mamonie” i zachęca, by „starać się naprzód”, to znaczy, przede wszystkim i ponad wszystko „o królestwo i o Jego sprawiedliwość” (Mt 6,24.33).

Czuwajcie zatem nad głębią, która w was jest i szukajcie jedynie królestwa Bożego i Jego sprawiedliwości – to znaczy, szukajcie Boga, który jest prawdziwym królestwem. Tego królestwa pragniemy i o nie prosimy codziennie w modlitwie „Ojcze nasz”. „Ojcze nasz” jest modlitwą wzniosłą i pełną mocy; nie wiecie, o co prosicie (Mk 10,38). Bóg jest swoim własnym królestwem, królestwem wszelkich rozumnych stworzeń, kresem ich ruchów i ich natchnieniem. Prosimy o Boga, który jest królestwem, Boga samego w jego bogactwie…

Kiedy człowiek trzyma się tych zasad, szukając, pragnąc Boga samego, staje się królestwem Boga i Bóg króluje w nim. W jego sercu zasiada na tronie przedwieczny król, który zarządza i włada; siedzibą tego królestwa jest najtajniejszy zakamarek jego duszy.

_______________________________

https://youtu.be/ispyJRyVW20

 

__________________________

Skuteczne Słowo Boże (16 lutego 2016)

skuteczne-slowo-boze-komentarz-liturgiczny

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.

Wy zatem tak się módlcie:

Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.

Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień» (Z rozdz. 6 Ewangelii wg św. Mateusza)

 

Jesteśmy ciągle w orbicie czytań niedzielnych. Jezus w Ewangelii przypomniał nam wtedy, że człowiek żywi się Słowem Boga. Dziś prorok Izajasz zapewnia nas, że Słowo skierowane do człowieka jest skuteczne, to znaczy, że tak długo trwa przy człowieku, aż nie wykona się to, czego Bóg pragnie – a Wielki Post przypomina nam (głównie ustami Ezechiela), że pragnieniem Boga jest życie każdego człowieka. A zatem to, co Bóg do nas mówi jest skuteczne i wesprze nas aż do naszego nawrócenia.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Iz 55, 10-11; Mt 6, 7-15

Kiedy i jak Bóg do nas takie słowo kieruje? Ewangelia wskazuje na Modlitwę Pańską (Ojcze nasz). Powtarzamy te słowa kilka razy dziennie, jest w tej modlitwie mowa o nawróceniu, odpuszczeniu grzechów; jest prośba o uświęcenie Bożego Imienia… To wszystko ma stać się w naszym życiu. Ojcze nasz jest jak proroctwo, zapowiedź nieba na ziemi, obietnica naszego przemienienia na obraz Jezusa. Odmawiając tę modlitwę, miejmy w pamięci słowa Izajasza: Ojcze nasz, Słowo, którym się karmimy, wypełni w nas swoje posłannictwo.

Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą

http://ps-po.pl/2016/02/15/skuteczne-slowo-boze-16-lutego-2016/

___________________________

#Ewangelia: to jest najlepsza forma modlitwy

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.

 

Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”.

 

Mt 6, 7-15

 

Komentarz do Ewangelii:

 

Kto nie umie przebaczyć, ten po prostu nie umie kochać. A człowiekowi, który nie umie kochać Boże przebaczenie do niczego się nie przyda – taki człowiek i tak nie może znaleźć się w Niebie, bo gdyby Bóg tam go wpuścił, to Niebo przestałoby być Niebem.

 

Poza tym, kto nie chce przebaczyć komuś, ten nie będzie zdolny przebaczyć też sobie. Bóg tymczasem przebacza nam po to, abyśmy przebaczyli też sobie. Nie dziwmy się więc, że “jeśli nie przebaczymy ludziom, i Ojciec nasz nie przebaczy nam naszych przewinień”.
Zamiast być gadatliwymi na modlitwie, uczmy się przebaczać. Nauka przebaczenia i praktykowanie go to jedna z najlepszych form modlitwy.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2770,ewangelia-to-jest-najlepsza-forma-modlitwy.html

__________________________

 

_______________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

_______________________________________________________________________________________________

16 lutego

 

Święty Daniel, męczennik Święty Daniel, męczennik
Święta Juliana Święta Juliana, dziewica i męczennica
Męczeństwo bł. Piotra z Castelnau Błogosławiony Piotr z Castelnau, mnich i męczennik

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:

Wspomnienie św. Onezyma, w sprawie którego Paweł Apostoł napisał list do Filemona. Przywiązany do niego, Onezym miał potem otrzymać od Apostoła mandat na przepowiadanie Ewangelii w Berei Macedońskiej.

Na górze Mareri niedaleko Rieti, we Włoszech – bł. Filippy. Wbrew rodzinie schroniła się do samotni, dokąd przybyły później towarzyszki, pragnące naśladować jej sposób życia. Założyła z nimi społeczność zakonną, z której pod wpływem sławy św. Franciszka i pod kierownictwem jego towarzysza, Rogera z Todi, powstał potem klasztor klarysek. Filippa zmarła w roku 1236.

oraz:

bł. Bernarda Scammaca (+ 1486)

 

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-16.php3

_________________________

Franco Cardini, Marina Montesano

Historia Inkwizycji

ISBN: 978-83-7318-969-0

wyd.: WAM 2008

 


HETERODOKSJA I REPRESJE

W XII w. część zachodniej Europy, rozciągająca się od Pirenejów aż po Nizinę Padańską i Toskanię, znalazła się stopniowo pod wpływem nowego sposobu rozumienia i przeżywania chrześcijaństwa. W rzeczywistości nakładało się to jednak na fakt, że w chrześcijańskim kostiumie występowała teraz religia (i filozofia) różniąca się od przesłania Chrystusa, ponieważ od wielu wieków teksty i aspekty tego credo filozoficzno- religijnego wchodziły w kontakt z chrześcijaństwem i częściowo nim przesiąkły.

Mamy tu na myśli dualizm manichejski, dawnego brata i konkurenta chrześcijaństwa. Opierał się on na kulturze gnostyckiej rozpowszechnionej na Wschodzie, która dotarła także na Zachód, być może w następstwie pielgrzymek i wypraw krzyżowych, zwłaszcza za pośrednictwem Bałkanów. Tłumaczy to, dlaczego jego zwolenników nazywano często „bułgarami”. Średniowieczny neomanicheizm jest znany pod mianem kataryzmu, od greckiego słowa katharos, „czysty”. Nie jest jasne, jakie były rzeczywiste praktyki katarów z południa Francji, gdzie byli oni liczni już od pierwszych dziesięcioleci XII w., ani to, czy dualizm był już obecny w całej swojej wyrazistości doktrynalnej, czy też przeciwnie — jak sądzą niektórzy — dopiero represje zapoczątkowały proces radykalizacji prowadzący w tym kierunku.

Katarzy, spokrewnieni z bałkańskimi bogomolcami, rozumieli świat jako arenę walki dwóch zasad: tej duchowej, świetlistej i dobrej, oraz materialnej, ciemnej i złej. Ponieważ złośliwy Demiurg uwięził w materii stworzenia odpryski duchowej energii, istniała konieczność wyzwolenia poprzez zniszczenie otaczającej je materialnej powłoki. Było to ważne przede wszystkim dla istot ludzkich, dlatego też gdy wierny katar wstępował — za pośrednictwem ceremonii consolamentum — do wyższej kategorii „doskonałego”, musiał przede wszystkim zaprzestać wszelkich kontaktów seksualnych, których owoce prowadziły do dalszej niewoli ducha w materii, a także powstrzymać się od spożywania jakiegokolwiek rodzaju pożywienia powstałego w wyniku stosunku płciowego (a więc nie tylko mięsa, lecz także jaj, mleka i jego przetworów). Niekiedy ścisły post przybierał skrajną formę (endura) prowadzącą nawet do śmierci głodowej.

„Wierzący” katarzy prowadzili normalne życie, uczęszczali nawet do kościołów i przyjmowali formalnie oficjalne credo chrześcijańskie. Ale jednocześnie służyli za oparcie dla „doskonałych”, których otaczali czymś w rodzaju czci adoracyjnej i wspomagali w działalności misyjnej. Z kolei „doskonali” prowadzili życie ascetyczne, cechujące się całkowitą czystością seksualną, ścisłym postem, skromnym, czarnym ubraniem, przez co można ich było wziąć za szczególnie cnotliwych chrześcijan; i rzeczywiście zwyczajowo byli określani mianem „dobrych chrześcijan”. Kontrast z klerem Kościoła oficjalnego, często występnym, a zarazem pysznym w okazywaniu bogactwa i władzy, był wyjątkowo jaskrawy. Dlatego też wśród ludzi rozczarowanych XI-wieczną reformą Kościoła, która nieproporcjonalnie umocniła kler i oddaliła go od ludu, ich nauki znajdowały z łatwością licznych prozelitów.

Katarzy nauczali, że Jezus był eonem („emanacją”) Pana Światłości, a zatem pozytywną siłą, którą można było nazwać boską — Słowem Bożym, zgodnie z Prologiem Ewangelii według św. Jana. Ale ich „chrześcijaństwo” było w rzeczywistości bardzo dalekie od kościelnego. Jeśli zły Demiurg, szatan, uwięził ducha w materii, to należało z tego wyciągnąć wniosek, że identyfikował się z nim biblijny Bóg-Stwórca. I jeśli całe nauczanie katarów krążyło wokół potrzeby zniszczenia materii i wyzwolenia ducha, konsekwencją tego był pogląd, że nic na świecie nie mogło być czynem bardziej plugawym od płodnej relacji płciowej i poczęcia.

W ostatecznym rozrachunku kataryzm potępiał nieodwołalnie właśnie to, co chrześcijaństwo uznawało za najświętsze w małżeństwie i rodzinie. Skoro sami „doskonali” powstrzymywali się od jakiejkolwiek formy kontaktu seksualnego, to konsekwencją ich nauk mogło być uznanie różnych form stosunków płciowych (od celowo utrzymywanej w stanie niepłodnym miłości pozamałżeńskiej do homoseksualizmu) za mniejsze zło w porównaniu z aktem płodnym. Tak więc to samo zachowanie, które u reszty chrześcijan spotkałoby się z potępieniem, było czymś lepszym od płodzenia dzieci. Na tej podstawie polemiści antykatarscy mogli posuwać się do twierdzenia, że gdy odkryto ciężarne kobiety, zmuszano je do poronienia, aby nie przedłużać uwięzienia ducha w nowym ciele ludzkim.

Łatwo więc zrozumieć, że treści ascetyczne obecne w nauczaniu katarów mogły stanowić, gdy tylko rozpowszechniły się wśród szerokiej rzeszy adeptów, niszczycielską siłę nihilistyczną i aspołeczną uderzającą w rodzinę i moralność, na której opierało się świeckie społeczeństwo chrześcijańskie. I wydaje się paradoksalne, choć nie dziwne (a może nawet wręcz logiczne), że wymagające credo katarów upowszechniło się i odniosło znaczący sukces zwłaszcza na zamożnych i radosnych ziemiach Prowansji i Langwedocji, tam gdzie pojawili się także trubadurzy i miłość dworna. Nawet jeśli poezja okcytańska opiewała cudzołóstwo i miłość wolną od schematów czy zobowiązań małżeńskich, wchodząc tym samym w konflikt z Kościołem, na wyrafinowanych i wesołych dworach, gdzie rozbrzmiewały erotyczne utwory trubadurów, surowi „doskonali” spotykali się z przychylnym i pełnym szacunku przyjęciem i wielu nawracało się na ich wiarę mówiącą o wyzwoleniu ducha, a pogardzającą życiem i nienawidzącą natury.

Uważa się na ogół, że w XII w. nie tylko hierarchie kościelne, ale także świeccy rządzący z obawą zaczęli zdawać sobie sprawę, że ta nowa wiara przybiera formę anty-Kościoła odrywającego od chrześcijaństwa rodziny, wioski i całe miasta. Powołanie aparatu represyjnego uzasadniano zwłaszcza faktem, że kataryzm rozpowszechnia się wśród wszystkich warstw społecznych i wielu, mimo iż pozostają wiernymi chrześcijanami, akceptuje dialog i współżycie z katarami. W ostatnich latach niektórzy badacze pracowali jednak nad rewizją tej tezy. Jean-Louis Biget zauważył, że w XIII w. kataryzm dotyczył jedynie minimalnego odsetka ludności Langwedocji (2,5% w Béziers w 1209 r.; 15% w Montauban w 1241 r.; 5-6% w Tuluzie w 1260 r.; 2,5-5% w Albi między 1285 a 1300 r.), rozpowszechniając się jedynie wśród elit lokalnej drobnej szlachty z ufortyfikowanych zamków i miast. Mamy tu jednakże do czynienia z danymi odnoszącymi się do sytuacji równoległej bądź następującej po pierwszej fali represji. Mogło to doprowadzić do zmniejszenia liczby zwolenników heterodoksyjnej doktryny. Nie ulega jednak wątpliwości, że te dane muszą skłaniać nas do tego, by nie uważać interwencji za prostą reakcję na realne niebezpieczeństwo, lecz raczej by wpisywać ją w ogólniejszą — zrodzoną w ciągu dwóch poprzednich stuleci — tendencję Kościoła rzymskiego do rozciągania własnych wpływów w societas christiana; było to być może tym bardziej uzasadnione, że kataryzm prezentował się jako ruch elitarny, a nie masowy.

Katarzy zostali formalnie ekskomunikowani na synodzie w Tuluzie w 1119 r.; w 1145 r. papież Eugeniusz III wysłał do Langwedocji, celem zapobieżenia dalszemu rozprzestrzenianiu się herezji, samego Bernarda z Clairvaux, ale nawet wielki cysters nie zdołał osiągnąć zadowalających rezultatów. Później król Francji Ludwik VII zwrócił się do papieża Aleksandra III, naświetlając cywilne i społeczne konsekwencje wypływające z upowszechniania się kataryzmu. Papież, zwołując w 1163 r. do Lyonu nowy synod, zarządził surowe środki zaradcze. Propozycja Aleksandra III była dyskutowana na III soborze laterańskim, na którym ustanowiono konfiskatę dóbr heretyków i sprowadzenie ich do pozycji niewolników.

Ale to nie wystarczało. Około dwudziestu lat później cesarz Fryderyk Barbarossa znów niepokoił się rozprzestrzenianiem herezji. Zwrócił się więc do papieża z prośbą o zwołanie kolejnego soboru. W październiku 1184 r. w Weronie Fryderyk spotkał się z Lucjuszem III, z którym nie rozmawiał od czasów negocjacji poprzedzających zawarcie pokoju weneckiego, w czasach gdy tenże był jeszcze kardynałem. Datę spotkania ustalono na dzień święta apostołów Piotra i Pawła, 29 czerwca, a stary papież — przybywając z opóźnieniem i jako uciekinier przed całą Kurią rzymską, z której raz jeszcze został przegnany — musiał cierpliwie zaczekać, aż Fryderyk zakończy swój tryumfalny objazd Lombardii. Papieżowi zależało, by cesarz przyłączył się do uroczystego potępienia herezji i aby zaangażował się w krucjatę, ponieważ sytuacja Królestwa Jerozolimy, otoczonego przez Saracenów, stawała się z dnia na dzień trudniejsza. Patriarcha Jerozolimy i wielcy mistrzowie zakonów rycerskich Świątyni i św. Jana, którzy również byli obecni, starali się usilnie zwrócić uwagę cesarza na swoją sprawę. Nie ulega wątpliwości, że cesarz był zainteresowany krucjatą. Ale i on miał niemały bagaż żądań pod adresem papieża. Być może z zaskoczeniem, musiał jednak zdać sobie sprawę, że Lucjusz jest znacznie mniej elastyczny, niż mogło się wydawać. Papież istotnie nie przedsięwziął żadnych kroków ani w kierunku powiązania syna władcy, Henryka Szwabskiego, z koroną cesarską, ani w sprawie rozwiązania zadawnionej kwestii dóbr, jakie księżna Toskanii Matylda z Kanossy zostawiła w spadku Kościołowi rzymskiemu z pominięciem praw cesarstwa, ani w kwestii ponownego przyjęcia na łono Kościoła pewnej grupy prałatów, którzy przystąpili do schizmy w 1170 r. (stając po stronie Fryderyka) i których sytuacja leżała władcy na sercu.

Negocjacje w Weronie okazały się bezowocne niemal pod każdym względem, i to bardziej za sprawą zamknięcia się papieża niż nieprzejednanej postawy cesarza, która była raczej skutkiem niż powodem. Być może porozumienie było trudniejsze ze względu na rady, jakie papież otrzymywał od pewnych prałatów niemieckich, wrogo nastawionych do Fryderyka. Uważali oni, że władca pragnie powrotu do starej polityki hegemonii królestwa niemieckiego w stosunku do Kościoła. Najbardziej nieprzejednany był prawdopodobnie arcybiskup Kolonii Filip, zmierzający w kierunku otwartego zerwania za swoim seniorem. Mniej prawdopodobne, ale również możliwe, jest to, że do ochłodzenia stosunków między papieżem a cesarzem przyczyniła się wieść (którą Fryderyk starał się zachować w sekrecie, ale zapewne mu się nie udało) o zaręczynach Henryka Szwabskiego z księżniczką Konstancją d’Altavilla, córką Rogera II, a zatem ciotką rządzącego ówcześnie władcy sycylijsko-normańskiego Wilhelma II.

Wydaje się, że tylko w sprawie herezji obaj byli zgodni. Istotnie, cesarz nie zawahał się przed poparciem propozycji zawartych w wydanym właśnie przez Lucjusza III dokumencie Ad abolendam, który za kilka dziesięcioleci stanie się podstawą procedury inkwizycyjnej. Papież był szczególnie zaniepokojony tym, co działo się w Mediolanie, gdzie herezja katarów poczyniła takie postępy, że miasto nie bez racji można było określać jako fovea hereticorum, „rynsztok heretyków”. Źródła przekazały nam teatralny gest Fryderyka: na stojąco, pałając ze zgrozy, silnym głosem wypowiada cesarski nakaz banicji heretyków i rzuca na ziemię, na znak wyzwania, swoją rękawicę.

Rezultatem tego porozumienia były surowe paragrafy Constitutiones: dzierżący władzę na jakimkolwiek poziomie mieli obowiązek, pod karą ekskomuniki, karać katarów, odsuwać ich od ewentualnych stanowisk publicznych i konfiskować ich dobra. Pospólstwo było wezwane do denuncjowania swoim biskupom każdego podejrzanego o herezję (na przykład powstrzymywanie się od spożycia mięsa, jajek lub produktów mlecznych mogło być jej znakiem), zaś sami biskupi do wizytowania co najmniej dwukrotnie w ciągu roku wszystkich ośrodków w ich diecezjach w celu rozpoznania heretyków, wyizolowania ich i przekazania władzom świeckim mającym zastosować przewidziane sankcje. Na tym właśnie polegało działanie tzw. Inkwizycji biskupiej, która okazała się jednak instrumentem nieskutecznym i niewystarczającym. Wiele osób chroniło i ukrywało „doskonałych”; odbywały się nawet publiczne debaty między nimi a klerem chrześcijańskim, z których księża i zakonnicy często wychodzili jako upokorzeni przegrani. Katarzy górowali nad nimi przykładną świętością życia, a także zręcznością dialektyczną i znajomością Pisma Świętego.

Wszystko to oznaczało, że między Pirenejami, Alpami Wschodnimi i centralnymi Apeninami — ze szczególnym nasileniem w Prowansji i Langwedocji — zaczynało się tworzyć społeczeństwo chrześcijańskie nowego typu. Względnie ograniczone były tereny otwarcie zdobyte przez herezję, również dlatego, że czujność i kontrola kościelna oraz senioralna były mocne, ale za to można było zauważyć wymianę i wzajemne przenikanie się ortodoksji i heterodoksji, do czego przyczyniała się także ignorancja i brak przygotowania niższego kleru i warstw świeckich (nie tylko tych najniższych). Sprawiało to, że obie te grupy skłonne były przyjmować racje heretyckich kaznodziejów, a nawet przyswajać je sobie, być może z przeświadczeniem, że pokrywają się one z najgłębiej i najbardziej intymnie przeżywanym chrześcijaństwem. To, że propaganda katarska opierała się systematycznie na krytyce pysznego i wystawnego stylu życia biskupów i opatów, co było faktem szeroko rozpowszechnionym i gorszącym, czyniło ją tym bardziej skuteczną.

Wstąpienie Innocentego III na tron Piotrowy w 1198 r. zbiegło się z końcem długiego okresu dezorientacji i niezdecydowania ze strony hierarchii w obliczu rosnącego niebezpieczeństwa. Nowy papież popierał energicznie program, który można streścić w trzech punktach: podjęcie reformy instytucjonalnej i moralnej Kościoła, powiązanej z hegemonią „kapłaństwa” nad „królestwem” i ze zdecydowaną supremacją rzymskiej stolicy; powrót do jedności Kościoła łacińskiego i greckiego; podjęcie na nowo projektu krucjaty, o jaką upominała się Ziemia Święta po odbiciu Jerozolimy przez muzułmanów w 1187 r. i jaka wymagała wsparcia zarówno w Hiszpanii (walczącej jeszcze z islamem), jak i w Europie Północno-Wschodniej (celem podporządkowania Słowian odmawiających nawrócenia na chrześcijaństwo). Wyeliminowanie herezji było ważnym warunkiem realizacji tego programu. Synod odbywający się w Awinionie w 1200 r. ustalił, że w każdej parafii należy zorganizować komisję złożoną z kapłana i dwóch lub trzech ludzi świeckich o nieposzlakowanej moralności i dobrym przygotowaniu kulturowym. Ich zadanie ma polegać na denuncjowaniu wszystkich parafian podejrzanych o przyłączenie się do herezji, sympatyzowanie z heretykami lub wspieranie ich w jakikolwiek sposób. Kontrola i zastraszenie musiały być w tym celu połączone z odpowiednim kształceniem ludu chrześcijańskiego. Należało zintensyfikować pracę kaznodziejską i nauczać wiernych rozróżniania między czystą wiarą a herezją. Papież dostrzegł w zakonie cystersów — od dziesięcioleci zaangażowanym w walkę z kataryzmem, nawet jeśli nie zawsze skutecznie — instrument najlepiej przystosowany do użycia w tej nowej fazie walki z herezją. Przekazał szeroki zakres władzy nad obszarem okcytańskim dwóm mnichom z opactwa cysterskiego w Fontfroide, których mianował legatami papieskimi: byli to Piotr z Castelnau i Raoul. W międzyczasie, w 1206 r., dwaj duchowni hiszpańscy, biskup Osmy Diego de Azavedo i wiceprior jego kapituły katedralnej Domenico de Guzmán, otrzymali od papieża zadanie głoszenia prawdziwej wiary na południu Francji. Diego miał wkrótce powrócić do swojej diecezji, ale Domenico, wraz z siedmioma towarzyszami, prowadził z żarliwością powierzoną mu misję. Taki był początek zakonu kaznodziejskiego, który papież uprawomocnił w 1216 r.

W tym samym czasie legaci papiescy prowadzili swoje polowanie na heretyków. Ale napotykane przez nich trudności wiązały się także z przeszkodami, jakie piętrzyli władcy świeccy. Hrabia Tuluzy Rajmund VI sprzyjał heretykom i ich sprawie do tego stopnia, że sam w 1207 r. został obłożony ekskomuniką. Zabójstwo Piotra z Castelnau dokonane przez domownika hrabiego, do jakiego doszło 12 stycznia 1208 r. w Saint-Gilles, gdy legat papieski przygotowywał się do przeprawy przez Rodan, spowodowało gwałtowną reakcję papieża. Napisał do króla Francji, biskupów i panów świeckich Francji, odnawiając ekskomunikę nałożoną na hrabiego i ustanawiając, że począwszy od tej chwili, wierni mają prawo prześladować go osobiście i zajmować jego dobra, z zachowaniem, co oczywiste, praw królewskich. Rajmund musiał się podporządkować. Odbył pokutę w postaci chłosty, obnażony do pasa, w miejscu śmierci legata, następnie jako pokutnik udał się na spotkanie z opatem Cîteaux Arnoldem-Amalrykiem, który zajęty był gromadzeniem wojsk wyposażonych w te same przywileje duchowe i doczesne, które przyznawano wszystkim chętnym do walki z niewiernymi w Ziemi Świętej i które miały za zadanie zwalczanie kacerzy „gorszych od Saracenów”.

W ciągu tych dziesięcioleci, gdy formowało się pierwsze jądro organizacji inkwizycyjnej, ale gdy brakowało jeszcze instrumentów, które ujrzymy w działaniu, począwszy od czwartego dziesięciolecia XIII w., biskupom przypadała w ramach walki z herezją władza wynikająca z długiej tradycji, jaka rozwinęła się w dobie postkarolińskiej. Na terenach, gdzie cesarstwo karolińskie, a potem ottońskie miało najsilniejsze wpływy, wielu biskupów dysponowało władzą karną, stosując więzienie i sprawując sądy na mocy delegacji imperialnej, podobnie jak to miało miejsce już w ostatnich wiekach cesarstwa rzymskiego. Rozdźwięk między cesarstwem i papiestwem na przełomie XI i XII w. w dużej części wynikał, jak wiadomo, właśnie z rozbieżności zdań na temat roli biskupów. Prace kanonistyki papieskiej, począwszy od Dictatus papae Grzegorza VII, zmierzały do uzasadnienia prymatu papieża również w zakresie praktyki inkwizycyjnej, podkreślając w niej rolę legatów papieskich. Jednakże na wielu obszarach, zwłaszcza we Francji, Niemczech i Anglii, biskupi nadal działali na podstawie delegacji władcy, dlatego też nie można było uwięzić heretyka bez nakazu kancelarii królewskiej. Ta prerogatywa utrzymała się często również po ukształtowaniu się właściwej instytucji inkwizycyjnej. W takich przypadkach zdarzało się, że biskupi działali w konkurencji z zakonami żebrzącymi.

opr. aw/aw

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/hist_inkwizycji_01.html

___________________________

_______________________________________________________________________________________________

Jak się modlić? Zasady duchowe według św. Jana Kasjana – odcinek 1

“Aby jednak modlić się z należytą gorliwością i czystością, należy stanowczo przestrzegać następujących wskazówek:
Po pierwsze, musimy całkowicie pozbyć się trosk związanych z naszym ciałem. Nie powinniśmy też kłopotać się żadnymi sprawami czy interesami, co więcej, nawet myśli o nich nie powinniśmy dopuszczać do naszego serca. Poza tym, musimy zaniechać obmawiania, czczej gadaniny, wielomówności i głupich żartów, a przede wszystkim, całkowicie wykorzenić zamęt powodowany gniewem i smutkiem, oraz doszczętnie usunąć szkodliwe zarzewie pożądliwości cielesnej i chciwości” (z rozmowy IX z abba Izaakiem)

Nasza nowa seria klipów, w których ojciec Szymon Hiżycki komentuje naukę św. Jana Kasjana, rozpoczyna się od rozważań nad fragmentem Rozmowy IX. Jak przyznaje ojciec opat, nauka świętego mnicha może wydawać się na pierwszy rzut oka szorstka, trudna do przyjęcia. W trzecim paragrafie dziewiątej Rozmowy jej autor (czy w pewnym sensie współautor) mówi o potrzebie uwolnienia się od trosk jako o warunku koniecznym do życia modlitwy.

Rozmowa IX i X w wersji drukowanej – http://goo.gl/OgPPZs

Celem naszych refleksji jest znalezienie drogi do praktycznego zastosowania wskazań Jana Kasjana w codziennym życiu. Pragniemy przezwyciężyć dystans, którego wiele osób instynktownie się dopatruje w relacji do tego autora; nie trzeba żyć na pustyni, by z lektury jego pism odnieść pożytek.

W dzisiejszym odcinku ojciec Szymon wyjaśnia, czym są „troski”, o których pisze Kasjan, umieszczając przesłanie tego mnicha w kontekście naszej rzeczywistości. To jednak nie wszystko, o czym – mamy nadzieję – przekonacie się sami. Zapraszamy do oglądania – i do czytania dzieł Jana Kasjana.

__________________________

Jak się modlić? Zasady duchowe według św. Jana Kasjana – odcinek 2

W dzisiejszym odcinku naszych rozważań nad nauką świętego Jana Kasjana ojciec Szymon Hiżycki przywołuje ważny fragment Rozmowy IX: „Pamiętajmy, że to, co zrodzi się w duszy zanim przystąpi do modlitwy, będzie się jej przypominało w czasie jej trwania”. Wciąż zatem, jak to podkreśla o. Hiżycki, jesteśmy na etapie przygotowań do modlitwy. „To zdanie jednak – mówi o. opat – ostatecznie uświadamia nam, że nasza modlitwa będzie taka jak nasze życie, a nasze życie w jakiś sposób będzie odzwierciedlać naszą modlitwę”.

Rozmowa IX i X w wersji drukowanej – http://goo.gl/OgPPZs
zobacz inne książki św. Jana Kasjana – http://goo.gl/00jEUN

Kasjan zdaje się widzieć w modlitwie szczególną sferę odkrywania prawdy o sobie – gdy szukamy ciszy przed Bogiem, nagle wracają do nas trudności, które borykają nas na bardzo głębokim poziomie. Podobnie dla tego mnicha całe nasze życie jest ściśle związane z doświadczeniem duchowym. W tę szczególną zależność wprowadza nas dzisiejsza konferencja tynieckiego opata. Zapraszamy do oglądania i słuchania!

______________________________

Jak się modlić? Zasady duchowe według św. Jana Kasjana – odcinek 3

Kiedy umysł zostanie na wskroś przeniknięty czystością i kiedy z ziemskiego poziomu przeniesie się na poziom duchów anielskich, wówczas wszystkie jego myśli, rozważania i akty staną się czystą i szczerą modlitwą (z rozmowy IX z abba Izaakiem)

 

Ten fragment Rozmowy IX św. Jana Kasjana w dzisiejszym odcinku swoich konferencji cytuje tyniecki opat, o. Szymon Hiżycki. Jak zwraca uwagę, święty mnich pragnie wprowadzić swoich czytelników w tajemnicę Przemienienia. „Słowo »przemienienie«, które odnosi się przede wszystkim do Przemienienia Pana Jezusa, jest w teologii Kasjana jednym ze słów kluczowych”. Teksty, które rozważamy, wychowują właśnie do przemiany serca i udziału w życiu Bożym, do wejścia na „poziom duchów anielskich”.

Bez wątpienia brzmi to onieśmielająco – czy to nie za wysoka poprzeczka dla ludzi, którzy nieustannie upadają, od jednego grzechu przechodząc w drugi? Kwestię tę wyjaśnia w dzisiejszym wideoklipie ojciec Szymon zapewniając, iż dla każdego, kto sięga po pisma Kasjana i naukę mnichów egipskich, nie brak też źródeł pocieszenia. To pouczenia przydatne dla wszystkich mających szczere pragnienie modlitwy.

http://ps-po.pl/2016/02/08/jak-sie-modlic-zasady-duchowe-wedlug-sw-jana-kasjana-odcinek-3/

___________________________________

Jak się modlić? Zasady duchowe według św. Jana Kasjana – odcinek 4

Teraz czeka mnie jednak jeszcze większa trudność, bo chciałbym omówić cztery rodzaje modlitwy, wymienione przez św. Pawła: Zalecam – pisał on – aby były odprawiane prośby (obsecrationes), modlitwy (orationes), wspólne błagania (postulationes), dziękczynienia (gratiarum actiones). Nie ulega wątpliwości, że podział ten nie jest przypadkowy (z rozmowy IX z abba Izaakiem)

 

W ostatnim odcinku skonfrontowaliśmy się z przekonaniem Jana Kasjana, że nigdy nie modlimy się tak samo. Ta trzeźwa uwaga dotyka naszego doświadczenia modlitwy, które zmienia się wraz z nami. Dziś idąc śladem Kasjana ojciec Szymon Hiżycki podaje interpretację fragmentu Pierwszego Listu do Tymoteusza: Zalecam, aby były odprawiane prośby, modlitwy, wspólne błagania i dziękczynienia (por. 1 Tm 2,1a).

Tyniecki opat podkreśla, że za tymi określeniami kryje się bogate słownictwo starożytnego świata chrześcijańskiego; czytelnik Kasjana dziedziczy swego rodzaju słownik pojęć o szczególnym znaczeniu dla życia duchowego. Zapraszamy Was do wysłuchania rozważań nad pierwszymi dwoma – są to „prośby” (obsecrationes) i „modlitwy” (orationes). W kolejnym odcinku usłyszymy o następnych rodzajach modlitwy według świętego Jana Kasjana.

http://ps-po.pl/2016/02/15/jak-sie-modlic-zasady-duchowe-wedlug-sw-jana-kasjana-odcinek-4/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29

____________________________

Nie nadepnąć lwu na ogon…

nie-nadepnac-lwu-na-ogon

Siedemdziesiąt lat temu wojska rosyjskie wkroczyły do Warszawy, a dzień potem zajęły Kraków. Jaka różnica! Nasze miasto prawie niezniszczone, a stolica Polski w gruzach. Gdyby nie było powstania, miasto by ocalało. Nie zginęłoby tylu ludzi, ale na podstawie doświadczeń wielu polskich miast z całą pewnością wielu z naszego ruchu zbrojnego trafiłoby do więzień i do piwnic UB, gdzie kaci różnej narodowości znęcali się nad polskimi patriotami.

Wielu straciłoby życie, inni poszliby do lasu, by powiększyć liczbę żołnierzy wyklętych, a tysiące warszawiaków wywieziono by na Sybir, jako że wiemy, iż ten proceder odbywał się jeszcze dłuższy czas po tzw. wyzwoleniu. Ale tak czy tak, porządek w Polsce, która miała być jeśli nie komunistyczna, to przynajmniej socjalistyczna, ustalono na zewnątrz. Wykonawcą był Związek Radziecki, wsparty przez usłużnych Polaków, których w historii nie brakowało, szczególnie od czasów rozbiorów.

I zaczęła się walka z Narodem i z Kościołem, na którego czele rychło stanął Prymas Tysiąclecia, kardynał Stefan Wyszyński. Co ciekawe, gdy przebywał za granicą, nigdy nie powiedział złego słowa o ówczesnej władzy, z którą w kraju niemiłosiernie miał na pieńku. Mówił, że w kraju ma prawo i obowiązek walczyć z bezbożnym ustrojem, ale za granicą nigdy nie będzie przedstawiał Polski w złym świetle.

A na pytanie jednego z dziennikarzy, jak to się żyje w kraju komunistycznym, powiedział – cytuję z pamięci: „Mamy dom, w którym żyjemy 1000 lat. I oto do domu wprowadza się lew. Więc uważamy, by mu nie nadepnąć na ogon”. O właśnie! A może byśmy tak sobie nie nadeptywali na ogon, na odciski, czy na co tam jeszcze da się nadepnąć. Przecież nadeptując na brata/siostrę Polaka, osłabiamy ojczyznę.

A słaba Polska to łakomy kąsek dla Wschodu i Zachodu. Szanujmy Ojczyznę! Nie nadeptujmy nikomu na ogon!

http://ps-po.pl/2016/01/17/nie-nadepnac-lwu-na-ogon/

_______________________

W czwartek Msza za facetów. Bądź razem z nami [WIDEO]

W czwartek wieczorem znów spotkamy się na Mszy. Potem spacer po Krakowie z Jezusem i wielbienie. Dołączysz?

 

Wszystkie potrzebne informacje znajdziesz w wydarzeniu na Facebook’u:

________________________________

Czego możesz nauczyć się od ks. Twardowskiego?

Grzegorz Kramer SJ

(fot. CC BY 2.5 via Wikimedia Commons)

Ksiądz Jan ciągle jest dowodem na to, że w świecie, w którym tak wiele mówi się o brutalności, tak wiele się jej pokazuje w mediach (a to znaczy, że ciągle jej szukamy w różnych źródłach), jest w nas wielka potrzeba wrażliwości. I o niej chciałbym, wykorzystując dzisiejsze wspomnienie, napisać.

 

Ciągle jesteśmy wystawieni na różne bodźce i informacje, które mają na nas wpływ (wbrew temu, co często deklarujemy), wpuszczamy to wszystko do siebie poprzez nasze zmysły. Mnogość tego ładunku dobrze pokazują nam wieczory, kiedy jesteśmy bardzo zmęczeni, a do końca nie jesteśmy w stanie nawet dobrze zidentyfikować źródła naszego zmęczenia.

 

Ta intensywność doznań z jednej strony jest czymś szalenie niesamowitym, bo dobrze dużo wiedzieć i wiele doświadczać. Jednak jest też “druga strona medalu”.

 

To nieustanne niekontrolowane bombardowanie nas przez bodźce sprawia często, że nasze serce staje się obumarłe, mało wrażliwe. Zaczynamy zadowalać się niesprawdzoną informacją (często plotką, wynikiem obmowy, powierzchownych osądów), nasze relacje zawężamy do komunikowania sobie podstawowych informacji, a przyjaźnie często kończą się w wirtualnym świecie.

 

To wszystko prowadzi bardzo często do cynizmu, polegającego na postawie: “ja już wszystko wiem, nic mnie nie jest w stanie zaskoczyć”. Na początku wydaje się dość praktyczne, bo mamy poczucie kontroli nad sytuacją, ale później okazuje się, że nikt z nami już nie wytrzymuje, bo nie ma dialogu.

 

Wrażliwość jest cechą, która w naszych codziennych relacjach, pracy, spotkaniach, jest czymś, co wielu chce ukryć. Dlaczego? Bo wierzymy w powszechnie obecne kłamstwo: że nie ma na nią miejsca. I choć “podskórnie” czujemy, że jest inaczej, to wielu z nas traktuje ją jak niechcianego gościa w życiu, albo towar przeznaczony dla “dziwaków” siedzących w galeriach i oglądających stare dzieła sztuki.

 

Ksiądz Jan – poprzez swoje proste wiersze, a nawet wierszyki, uczył dostrzegać małe sprawy i szczegóły. Wzruszał się biedronką, ale nie dlatego, że był ckliwy, ale dlatego, że był człowiekiem “otwartych oczu”. Kiedy człowiek skupia się na czymś jednym, wtedy uczy się selekcjonować bodźce, uczy się dobrze rezygnować z nawału informacji, a zaczyna angażować całego siebie w konkretne relacje i sprawy.

 

Nie bójmy się obudzić w sobie wrażliwości. To naprawdę jest bardzo pozytywna cecha, która pozwala zobaczyć świat w prawdziwych kolorach. Nie różowych – sztucznie napompowanych emocjonalnym optymizmem – ale prawdziwych. Takimi jakie są naprawdę. To naprawdę jest fascynująca sprawa.

 

Jedna uwaga: tak jak wiersze ks. Jana nie są przyjmowane przez wszystkich, bo: “za proste”, tak Twoja obudzona wrażliwość może sprawić, że nie będziesz “dla wszystkich”.

 

Ale czy o to chodzi?

*  *  *

 

Mrówko ważko biedronko
Mrówko co nie urosłaś w czasie wieków
ćmo od lampy do lampy
na przełaj i najprościej
świetliku mrugający nieznany i nieobcy
koniku polny
ważko nieważka
wesoło obojętna
biedronko nad którą zamyśliłby się
nawet papież z policzkiem na ręku
człapię po świecie jak ciężki słoń
tak duży, że nic nie rozumiem
myślę jak uklęknąć
i nie zadrzeć nosa do góry
a życie nasze jednakowo
niespokojne i malutkie

 

Jan Twardowski

http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,330,czego-mozesz-nauczyc-sie-od-ks-twardowskiego.html

____________________________________

ks. Mirosław Tykfer

Fałszywa pobożność rodzi rozłam

Przewodnik Katolicki
Rozłamu Kościoła nie rodzi jedno wydarzenie. To powolny proces jego fałszywej odnowy, który w końcowym etapie gwałtownie wybucha. Benedykt XVI wyjaśnia, czym jest prawdziwa odnowa, która nie prowadzi do rozbicia Kościoła.
Odpowiadając najkrócej, Benedykt XVI powiedziałby, że u podstaw fałszywych reform Kościoła, które w przeszłości doprowadzały do rozłamów, był po prostu grzech. Warto jednak przyjrzeć się lepiej temu grzechowi, na czym on naprawdę polegał. Tę lekcję historii prawie w całości powtarzam za Józefem Ratzingerem, który jeszcze przed wyborem na Stolicę Piotrową, wyjaśnił, czym różni się prawdziwa odnowa Kościoła od tej fałszywej. Będę więc przyszłego papieża często cytował, a wszystkie wypowiedzi pochodzą z wykładu wygłoszonego w 1965 r. dla studentów w Münster.
Dla autora wzorcowym modelem reformy Kościoła jest sam Chrystus, który wkracza w kulturę religijną Starego Testamentu i tam dokonuje odnowy. Autor zwraca uwagę, że Chrystus „odcina się od błędnych prób reformy po prawicy i po lewicy”. Zaczynając rozważania od reformy fałszywej, Ratzinger dostrzega najpierw jej dwa zgubne rozwiązania, które tylko z pozoru wydają się wypływać z troski o Kościół.
Fałszywe przywiązanie
Rozwiązanie pierwsze promowali zasadniczo faryzeusze, a w formie bardziej skrajnej rozwinęła je tzw. grupa z Qumran, czyli esseńczycy. Przyszły papież charakteryzuje ich postawę w następujący sposób: „Odziedziczona spuścizna duchowa została przyjęta z całą surowością i powagą, aż po absolutną wierność literze u faryzeuszów, w której esseńczycy poszli jeszcze dalej. Właśnie w tym dwukrotnym «aż po» zawiera się właściwa porażka tej drogi”. I dalej autor szybko przenosi nas w czasy współczesne i wyjaśnia zgubny sens tego rozwiązania: „Samo trzymanie się wszystkich raz osiągniętych pozycji nie zbawia i nie odnawia, ponieważ wiara jest czymś innym niż sumą pobożnych praktyk (…). Wiara nie jest kwestią liczby, przedłużanych praktyk i zajęć, dlatego nie można jej odnowić przez dodawanie nowych nabożeństw do poprzednich i nie można jej zaszkodzić przez zmniejszanie liczby praktyk. Wiara jest życiem, to zaś, jako życie ducha, dobrze rozwija się w prawdomówności, która domaga się wolności (…)”. W tym kontekście możemy retorycznie zapytać wraz z autorem: „Czy w procesie odchodzenia od świata, szczególnie widocznym od Piusa IX, Kościół rzeczywiście nie próbował budować sobie własnego małego świata, pozbawiając się możności bycia solą ziemi i światłem świata? Otaczanie murem własnego małego świata, które trwało wystarczająco długo, nie może ocalić Kościoła i nie jest odpowiednie dla Kościoła, którego Pan umarł za bramami miasta (poza Jerozolimą) (…). Miejsce Kościoła jest poza dobrze strzeżonymi bramami miasta i świątyni. Nie ma wątpliwości co trzeba byłoby powiedzieć o jakże życzliwych usiłowaniach tych, którzy próbują ocalić Kościół przez ratowanie ilości tego, co istnieje (…). Ogarnięci lękiem destrukcji, wołają do nas: Nie burzcie tego, co zostało zbudowane, nie niszczcie tego, co mamy, brońcie tego, co jeszcze istnieje”. Postawa faryzejska polega więc nie tylko na obłudzie, jak zwykle ją charakteryzujemy, ale także na przesadnym przywiązaniu do tych form religijnych, które w kontekście współczesnym nie niosą już w sobie życia duchowego.

Surowy konserwatyzm
Wypada zapytać, ile w nas przetrwało z tej postawy, która odnowy Kościoła upatruje w wypłukanych z treści praktykach religijnych. Papież Franciszek wielokrotnie wskazywał chociażby na tradycyjne formy pobożności ludowej, które służą także współczesnej ewangelizacji. Sam się o tym wielokrotnie przekonałem, choćby śpiewając z młodzieżą nabożeństwa majowe. Rozumiem jednak, że Józef Ratzinger chce odróżnić to, co wiarę realnie wzbudza od wymuszania praktyk, które dalekie są od wiary przeżywanej od serca. Może właśnie dlatego wypłukane formy kościelne skłaniają niektórych do poszukiwania enklawy religijnego pogłębienia w liturgii starego rytu. W tym nie ma oczywiście niczego złego i jest wiele dobra. Póki jednak taka postawa nie staje się powodem skrajnej krytyki tzw. liturgii posoborowej oraz całkowitego odrzucenia dialogu wiary z kulturą współczesną. Dla zobrazowania nieskuteczności tej skrajnej tendencji do odnowy Kościoła, która polegać miałaby jedynie na zachowaniu starych form, Ratzinger odwołuje się do dzisiejszego Izraela, którego obywatele w większości są osobami niewierzącymi. Wobec bezreligijnego narodu żydowskiego, pisze autor, „rabinat okazał się bezradny i w tej swojej bezradności ratował się ucieczką w nieubłagalną surowość konserwatyzmu”. „To jasne – dodaje – w ten sposób Kościoła nie można odnowić”.

Fałszywy postęp
Inną fałszywą drogą odnowy Kościoła jest postawa, którą reprezentowali saduceusze. Ratzinger pisze krótko: „Jest to błąd liberalizmu, który wiarę próbuje przybliżyć do świata, przez to usuwa z niej wszystko, co się światu nie podoba. Tutaj mur otaczający chrześcijaństwo i utrudniający działanie w świecie zdecydowanie zostaje obalony, ale wiara nie służy już światu jako zaczyn, lecz sama przekształca się w świat, a przez to nie staje się bardziej interesująca czy bardziej skuteczna, lecz zupełnie niepotrzebna”. Również w tym miejscu z dużą łatwością odnajdujemy tendencje niektórych środowisk kościelnych, głęboko rozczarowanych współczesną sytuacją wiary. Ta sama przyczyna, o której wspominam powyżej, rodzi jednak inne rozwiązanie. Nie tyle konserwatywne, ale tzw. postępowe. Polega ono zasadniczo na negacji wszystkiego, co stare i tradycyjne. W efekcie jednak jest to negacja z gruntu niechrześcijańska, która pozbawia Ewangelię światła, którym chce ona rozpraszać ciemności grzechu i błędów. Przykładem jest psychologizacja tekstów biblijnych oraz tłumaczenie ich znaczenia za pomocą prostych skojarzeń dostosowujących się do oczekiwań słuchacza. Każda postawa moralna może w ten sposób znaleźć swoje uzasadnienie, niezależnie od tego, czy jest dobra, czy zła. Samo ewangeliczne kryterium odróżnienia dobra od zła przestaje istnieć, a jej miejsce zajmuje „miłosierdzie” zawężone do pobłażliwości.
Wiara w schematach
Fałszywa odnowa religijna w bractwie saduceuszy da się rozpoznać w innej jeszcze sytuacji z przeszłości i powtarzającej się także dzisiaj. Polega ona na próbie wprowadzenia wiary w schematy tego świata. Dzisiaj chodziłoby o zabezpieczenie Kościoła i wiary za pomocą środków doczesnych: władzy, prawa i pieniędzy. Niektórzy bardzo intensywnie przekonują, że Kościół i wiara chrześcijańska w Europie przetrwają tylko poprzez tego typu zabezpieczenia. Dlatego postulują odseparowanie etniczne i religijne chrześcijan starego kontynentu od innych kultur. To prawda, że dobre uwarunkowania finansowe i polityczne sprzyjają wolności religijnej i kształtowaniu się kultury szanującej wartości chrześcijańskie. Wiara ma przecież za zadanie przepajać kulturę i życie społeczne. To jednak co nie wypływa z wiary, a jest jedynie zabezpieczone z ramienia doczesnej władzy, nigdy nie zastąpi siły Ewangelii, którą głoszą świadkowie Chrystusa. Może natomiast nastąpić złudne utożsamienie siły Kościoła z wpływami władzy świeckiej. Utrata wówczas władzy przez siły sprzyjające Kościołowi pociągnie za sobą katastrofalne skutki w postaci utraty jego wiarygodności. Ratzinger zwraca uwagę, że przerabialiśmy to już w późnym średniowieczu, kiedy nastąpiło „utożsamienie Kościoła z zamkniętym społeczeństwem chrześcijańskiego Zachodu, w którym następcy apostołów, którym powiedziano, że nie powinni naśladować wielkich tego świata, nagle uznali za stosowne być książętami tego społeczeństwa, skoro ich poprzednicy już w IV wieku nie widzieli nic złego w obwieszaniu się insygniami rzymskich urzędników”. Przyszły papież również w tym miejscu stwierdza krótko: „Trzeba dzisiaj za św. Pawłem powtórzyć, że nie wolno wiary wtłoczyć w schemat tego świata”.  Inaczej podtrzymywana na garnuszku władzy opcja chrześcijaństwa upolitycznionego poprowadzi do kolejnego rozłamu.
Prostota
Czym więc jest odnowa Kościoła na wzór Chrystusa? Józef Ratzinger przekonuje, że odpowiedzią jest „prostota” albo mówiąc inaczej: „uproszczenie”. Ma być ona lekarstwem na grzech upatrywania siły Kościoła w środkach doczesnych, a więc tak naprawdę poleganie na siłach własnych. Prostota natomiast to odnowienie źródeł wiary w tym, co w sposób najbardziej podstawowy podpowiada nam przekazywana przez tradycję Kościoła Ewangelia. To poznanie Boga sercem i przekazywanie go „od serca do serca”, jak mawiał bł. kard. Henry Newman. To duchowe oddziaływanie nie wymaga ani rozbudowanych struktur, ani nowych metod perswazji. Nie uzależnia się również od sprzyjających warunków politycznych. Odnowa Kościoła musi iść śladami Chrystusa, który w wielkiej prostocie spotykał ludzi i w tej samej postawie zbliżał ich do Boga. Odnowa Kościoła musi więc przebiegać przez przemianę konkretnych ludzi, a nie tylko odnowione instytucje. „Powodzenie odnowy – pisze przyszły papież – zależy od tego, w jakiej mierze nowe formy stają się narzędziem owego istotnego kroku, który polega na przechodzeniu od starego do nowego człowieka, od egoizmu do miłości”. Dlatego „odnowa chrześcijańska (…) z samej swej istoty musi się zasadniczo zaczynać od odnowy chrześcijan”.

Propozycja Franciszka
Chociaż na wstępie napisałem, że przyczyny rozłamów w Kościele będzie nam wyjaśniał papież senior, to na koniec chciałbym nawiązać jeszcze do papieża Franciszka. Uważam bowiem, że Ojciec Święty przyjął zasadniczy program reformy proponowany przez jego poprzednika. Nastąpiło przesunięcie niektórych akcentów duszpasterskich, ale samo sedno zostało podjęte z niezwykłą intensywnością. Tym sednem jest prostota. W praktyce oznacza to pominięcie wszystkich przeintelektualizowanych propozycji reformy Kościoła z lewej i prawej strony. Chodzi nie tyle o krytykę intelektualnej refleksji, ale o przesadne przywiązanie do rozwiązań, które owa refleksja może upatrywać w tym, co wymyślił człowiek, co jest owocem jego przywiązania do siebie, a nie Boga. Stąd Franciszek nie jest ani konserwatystą, ani liberałem. Franciszek jest prosty. Wiele spraw w Kościele rzeczowo i konsekwentnie upraszcza. We wszystkim widzi miłość, wszędzie jej szuka. Nie boi się odważnej drogi Ewangelii, ale też potrafi swoją prostotą i poleganiem na Bogu rzeczywiście uspokajać. Pozwala więc na dialog wewnątrz Kościoła, wiedząc, że jego odnowa musi być procesem stałym i wspólnotowym. Musi być nawróceniem, a  nie zwycięstwem jakiejś opcji. Papież odróżnia więc to, co jest niezmienną istotą Kościoła od przemijających obyczajów, które mogą podlegać dyskusji. Odważnie oczyszcza Kościół z kurzu przeszłości, który zasłania ewangeliczne jądro jego żywotności. Gorszy konserwatystów i rozczarowuje liberałów. Może jednak właśnie dlatego w zlaicyzowanym świecie z nową siłą zaczyna wybrzmiewać Ewangelia Chrystusa, a Kościół wiarygodnie błyszczeć Jego światłem.
ks. Mirosław Tykfer
Przewodnik Katolicki 5/2016
fot. Klimkin Crack
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/falszywa-poboznosc-rodzi-rozlam,25439,416,cz.html
_____________________________
Maria Rogaczewska, Grzegorz Roś

Jak wychowywać liderów chrześcijańskich?

Więź
Przywództwo (angielskie leadership, tłumaczone na polski coraz częściej jako liderstwo) jest już od wielu lat bardzo gorącym tematem nie tylko w naukach politycznych, społecznych i biznesie, ale także w edukacji i naukach o wychowaniu. Najlepsze uniwersytety świata – takie jak Stanford czy Harvard – definiują umiejętności przywódcze i zdolność pociągania za sobą innych ludzi jako absolutnie kluczowe elementy przyszłej kariery swoich absolwentów. Ogłaszają wprost, że chcą kształcić nie uczonych i klerków, ale prawdziwych przywódców, dla których doskonałe akademickie wykształcenie ma być jedynie elastycznym narzędziem w ich codziennym działaniu, nie zaś celem samym w sobie.
Tak rozumiane przywództwo nie oznacza dążenia do jakiejś pozycji władzy w hierarchii czy strukturze społecznej po to, aby z tej pozycji korzystać dla własnych celów. Jest rozumiane raczej jako unikalna postawa danej osoby wobec życia, pracy i innych ludzi.
Na postawę przywódczą składa się wiele elementów, a przede wszystkim: gotowość do podejmowania ryzyka; działanie w oparciu o długofalową wizję; umiejętność pociągania za sobą innych ludzi, często (choć niekoniecznie) związana ze specyficzną charyzmą. Liderzy posiadają przede wszystkim tę wyjątkową postawę, ale najczęściej też konkretne, „twarde” umiejętności: potrafią w skupieniu słuchać, sprawnie się komunikować, łączyć ludzi oraz inicjować współpracę między nimi. Liderzy są innowatorami, nie boją się nowości, eksperymentów i zmian. Jak pokazują przykłady wielu firm (Google, Apple), w toku ich powstawania nie tyle potencjał materialny, ile odważne, osobiste przywództwo ich szefów budowało potencjał kreatywności tych przedsiębiorstw, przez tworzenie coraz to nowych rozwiązań i wizji.
Czy również chrześcijanie potrzebują dzisiaj liderów? Czy kościelni decydenci (na różnych szczeblach) powinni odznaczać się postawą przywódczą? Czy potrzebne są nowe wzorce w wychowywaniu elit katolickich?
 
Niezbędni w czasach kryzysów
We współczesnym biznesie już od dawna wiadomo, że zwykli menedżerowie, nawet najlepsi specjaliści od zarządzania, sprawdzają się jedynie w spokojnych, nudnych czasach. W chwilach wielkich wyzwań i kryzysów, w momentach niepewności – niezbędni są liderzy. Oni nie boją się nowatorskich rozwiązań czy ryzyka utraty własnej pozycji. Patrzą dalej niż tylko w perspektywie kolejnego szczebla awansu w karierze czy chęci robienia dobrego wrażenia na innych – i dlatego widzą o wiele więcej. Są zdolni do twórczej krytyki, zakwestionowania rutyny, wykreowania śmiałej wizji oraz obmyślenia sposobu jej realizacji w przyszłości. Czy tego typu podejście do przywództwa – rozumianego jako pewna postawa człowieka wobec innych i wobec społeczności, szczególnie potrzebna w czasach przełomowych – może mieć rację bytu także na gruncie kościelnym?
Skoro Kościół katolicki w Europie, także w Polsce, staje obecnie wobec nieznanych przedtem wyzwań, jakimi są przemiany demograficzne (szybkie starzenie się społeczeństw), pluralizm etniczny, religijny i kulturowy, gwałtowna modernizacja i trendy sekularyzacyjne – to znaczy, że Kościołowi są niezbędni ludzie, którzy potrafią patrzeć dalej i widzieć więcej, czyli właśnie liderzy. Potrzeba ich pilnie na każdym szczeblu – i globalnie, i narodowo, i lokalnie. To właśnie oni dostrzegają zasoby i szanse tam, gdzie inni widzą tylko problemy i zagrożenia. Oni są w stanie zaproponować wizję przyszłości, a przede wszystkim potrafią uważnie słuchać ludzi, by znaleźć sposób na zbudowanie z nimi mostów porozumienia.
Autorzy tego tekstu mają silne przekonanie, że do bycia liderem można w sposób systematyczny kształcić i wychowywać. Inaczej mówiąc – każdy z nas jest potencjalnym liderem, o ile system wychowania w rodzinie i edukacja publiczna nie zniszczą jego lub jej talentów, nie złamią radości życia i nie podważą wiary w siebie, co, niestety, często się dzieje, zwłaszcza w polskiej szkole, a niekiedy także w polskich instytucjach kościelnych.
Poniżej proponujemy niestandardowe, interdyscyplinarne ujęcie tematu kształcenia i formacji liderów. Formacja ta jest, naszym zdaniem, absolutnie priorytetowa dla dalszych losów społeczeństwa i Kościoła w naszym kraju. Kluczowe pojęcia w naszym myśleniu o formacji liderów to: równowaga aspektów duchowych i cielesnych, synergia i umiejętność współpracy oraz zdolność koncentracji na celu, połączona jednak z szeroką perspektywą patrzenia.
Świadomie nie podejmujemy w tym tekście zbyt dogłębnie kwestii ściśle religijnej formacji liderów chrześcijańskich. Ogromnie ważne, wręcz fundamentalne, jest znaczenie odpowiedniej duchowości, głębokiej modlitwy, życia sakramentalnego, solidnej inicjacji chrześcijańskiej czy wiedzy o prawdach wiary i nauczaniu Kościoła. To nie podlega dyskusji. Skupiamy się tu jednak na innych kwestiach. Dostrzegamy bowiem, że w formacji religijnej młodzieży i młodych dorosłych wiele działań jest czasem „postawionych na głowie”. Formacji tej powinna towarzyszyć formacja czysto ludzka, co niestety nie zawsze się dzieje w szkole, parafii, w ruchach i organizacjach religijnych. Wspólnoty kościelne często zapewniają swoim członkom wysokiej próby formację religijną, ale prześlizgują się nad potężnymi, wyniesionymi często z domu deficytami osobowości, charakteru, duszy i ciała. Te słabości formacji ludzkiej sprawiają, że nawet osoba głęboko uduchowiona może po prostu źle sobie radzić w życiu – ze sobą samym i z innymi. By tego uniknąć, należy wyposażyć młodego człowieka w podstawowe umiejętności zarządzania sobą i „wyrównywania” swoich słabych stron samodzielnie.
Harmonia ciała i duszy
Wśród wielu opisów postaci Jana Pawła II – prawdziwego religijnego lidera – powtarza się często wątek podkreślający jego wybitne zdolności aktorskie czy też performatywne: zdolność gry ciałem, używania języka ciała, tworzenia unikalnej atmosfery za pomocą gestów, uśmiechów, czasem nawet bardzo drobnych. Za tym wszystkim kryła się – osiągnięta przez lata ćwiczeń, cierpień i trudu – wysoka świadomość własnego ciała i pokora wobec niego. Owa pokora wobec ciała zaznaczała się zwłaszcza w ostatnich jego latach na tej ziemi, pełnych cierpień fizycznych i dolegliwości, które bardzo mężnie znosił na oczach całego świata.
Tymczasem w programach (nie tak znowu licznych) szkoleń dla liderów chrześcijańskich w Polsce nacisk kładziony jest przede wszystkim na wymiary intelektualne i duchowe, zaś świadomość ciała i jego roli spychana jest na dalszy plan. A przecież droga rozwoju duszy mogłaby wiele przejąć od współczesnego treningu ciała – choćby akceptację trudu i dyscypliny w cierpliwym powtarzaniu tych samych ćwiczeń setki i tysiące razy. Przykład Jana Pawła II pokazuje dobitnie, że sprawność, integralność, świadomość ciała i jego możliwości są ważne – zarówno dla samego lidera, jak i dla tych, którzy go naśladują i podziwiają. Nie chodzi nam tutaj o samą tężyznę fizyczną; raczej o zdolność posługiwania się ciałem tak, aby mogło być narzędziem i znakiem Ducha.
Charyzma lidera często jest rezultatem wysokiej świadomości ciała – zdolności komunikowania wizji i uczuć poprzez gesty i zachowania. Istotne są swoboda ruchu, pewność ciała, panowanie nad nim, głos i ekspresja. Sprawne, wyćwiczone ciało nie przeszkadza duszy. Przeciwnie, ono staje się nawet tym bardziej przejrzyste dla energii duchowej. Dzięki zintegrowaniu ciała i duszy przekaz lidera lepiej trafia do celu i jest bardziej wiarygodny.
Nawet kiedy ciało przestaje już być młode i sprawne, integralność duszy i ciała danej osoby jest zawsze doskonale wyczuwalna dla otoczenia. Niektórzy ludzie starsi wydają się wyjątkowo żywotni i spontaniczni mimo swego wieku i chorób. Z drugiej strony, spotkać można wielu ludzi bardzo młodych, których ciała są bardzo ociężałe i bezwładne, co jest często świadectwem ich niezbyt korzystnego stanu ducha.
Wydaje się też, że młodzież jest dziś szczególnie otwarta na większą rolę ekspresji cielesnej w liturgii i modlitwie – świadczy o tym powodzenie tańców liturgicznych wśród uczestników spotkań lednickich, zainteresowanie kursami modlitwy tańcem, a także coraz większa liczba osób zainteresowanych odkrywaniem tradycji modlitwy Kościołów wschodnich (tzw. modlitwy Jezusowej), w której oddech i pozycja ciała odgrywają niezwykle ważną rolę. Niestety, młodzi ludzie nie zawsze potrafią tę potrzebę wyrazić, a duszpasterze rzadko potrafią ją dostrzec i sięgnąć do skarbca tradycji Kościoła, aby na nią odpowiedzieć.
Drużynowość
Programy kształcenia liderów są najbardziej rozwinięte i mają najwyższy merytoryczny poziom głównie w sferze biznesu. W krajach anglosaskich – gdzie przywiązuje się dużą wagę do samoorganizacji społeczeństwa – znajdują się one na zbliżonym, wysokim poziomie także w dziedzinie polityki społecznej i zarządzania publicznego oraz organizacji pozarządowych. W Polsce kształcenie liderów społecznych jest ciągle bardzo słabo rozwinięte – zajmuje się tym wąska grupa wyspecjalizowanych organizacji, na czele ze Stowarzyszeniem „Szkoła Liderów”, powstałym z inicjatywy prof. Zbigniewa Pełczyńskiego w 1994 r. Widocznym problemem polskiego rynku kształcenia liderów jest jego segmentowość – poza unikalną ofertą „Szkoły Liderów” bardzo rzadko trafia się okazja, aby na jednym liderskim szkoleniu spotkali się ludzie biznesu, sportu, sztuki i Kościoła, działacze społeczni i artyści. A właśnie takie międzysektorowe szkolenia liderskie byłyby dla wszystkich owocne.
Wydaje nam się, że w Polsce Kościół – który wciąż cieszy się wielkim zaufaniem społecznym – mógłby w znacznie większym stopniu wykorzystywać swoje możliwości budowania przestrzeni spotkania różnych liderów. Zarówno na poziomie diecezji, jak i parafii można sobie wyobrazić organizację letnich szkół liderskich, gdzie przedstawiciele różnych dziedzin życia mogliby uczyć się jedni od drugich, jak w pokojowy sposób się spierać i konfrontować ze sobą. Tym bowiem, co najszybciej wypala i niszczy liderów (zwłaszcza w polskim kontekście), jest ich samotność, niezrozumienie, z jakim się stykają, oraz uciążliwe przeszkody biurokratyczne. Wydaje się także, że wciąż ogromnie brakuje rekolekcji dla liderów, które byłyby sposobem na nabranie nowej energii duchowej i uniknięcie groźby wypalenia.
Być może budowanie pokoju przez zaangażowanych katolików wymaga nie tyle powtarzania frazesów o pojednaniu czy definiowania, kto jest nasz, a kto nie, ile budowania konkretnej przestrzeni do nauki pięknego różnienia się. Liderzy są tymi, których się naśladuje. Jeśli oni nauczą się pięknie różnić i mimo różnic współdziałać, będzie to lekcja dla całego społeczeństwa.
W szkoleniach liderskich absolutnie bezcenne (choć ciągle zbyt małe!) jest wykorzystanie różnorodnych doświadczeń sportu i sztuki. Właśnie w tych dziedzinach można łatwo przekonać się, jak ważna jest w życiu zespołowość, „symfoniczność”, komplementarność, czyli dopełnianie się różnic i wzajemne poleganie na sobie (wie to każdy, kto gra w orkiestrze lub współtworzy drużynę sportową).
Zwycięstwo musi kosztować 
Jednym z największych wyzwań współczesności jest wielość bodźców, podniet, możliwości i wynikające stąd problemy emocjonalne oraz notoryczny paraliż decyzyjny młodych ludzi. Współczesny młody człowiek – nie tylko jako konsument w sklepie, jako głosujący obywatel, jako pracownik, ale także i w życiu prywatnym, decydując o swoim powołaniu, o swoich relacjach – ma wielki kłopot z podejmowaniem zobowiązań i trzymaniem się ich. Młodzi ludzie nie potrafią określić, do jakiej „większej całości” chcą przynależeć – stąd ich podatność na fałszywych liderów i guru, którzy łatwo zdejmują z nich ciężar odpowiedzialności, ale też prowadzą ku mało wartościowym, a czasem destrukcyjnym celom.
Kluczem do odróżnienia lidera fałszywego od prawdziwego jest sprawdzenie, czego uczy młodego człowieka. Czy potrafi nauczyć, że ważne jest nie tylko skoncentrowanie się na jednym wybranym celu i na własnej grupie, lecz także szersza perspektywa, w której widzi się również dobro innych grup, innych ludzi, innych narodowości, przyszłych pokoleń…
Dobrą odtrutką na fałszywych liderów i guru, często uzależniających od siebie swoich naśladowców, jest uczestnictwo – od najmłodszych lat – w różnorodnych grupach i zespołach, chociażby sportowych. Dzięki temu młody człowiek buduje wiele relacji, czasem przyjaźni na całe życie; uczy się opierania wpływowi innych ludzi; poznaje ludzką różnorodność i nabiera zdrowego dystansu do siebie samego. Przekonuje się także, że jakkolwiek drużyna jest ważniejsza niż „ja”, to jeszcze ważniejszy od mojej drużyny jest powszechny duch sportowy, czyli fair play – pewne obiektywne zasady niezależne od własnej przynależności. Ktoś, kto trenuje systematycznie, uczy się brania odpowiedzialności za słabszych, zależności od innych i polegania na innych, zaufania i wzajemności.
Dodatkowo pewne dyscypliny sportu i sztuki, ale także nauka trudnego języka (np. greki czy łaciny) lub filozofii uczą młodego człowieka większej koncentracji i umiejętności pozbywania się rozproszeń. Jeśli akrobata wykonuje jakąś trudną figurę, to nie może patrzeć, kto wchodzi na salę, kto stoi za oknem i jakie trampki nosi trener. Koncentruje się na zmiennych istotnych tylko dla danej ewolucji – zachowaniu partnerów, ruchach wymagających skorygowania itd. To wszystko dzieje się bardzo szybko, właściwie automatycznie, ale zostało wcześniej wypracowane przez długotrwały trening.
Sport pozwala też poznać smak zwycięstwa. Uczy, że musi ono dużo kosztować. Tym samym jest zaprzeczeniem coraz popularniejszych dzisiaj tendencji, aby wychowywać dzieci w sposób „przyjemnościowy”, uwzględniający zachcianki i kaprysy. Dzieci przeskakują z zajęć na zajęcia, bo im się wszystko szybko nudzi. Wycofują się, gdy mija ekscytacja, a pojawia się trud. Trwa to tak długo, aż natrafią na kogoś – lidera w osobie trenera, rodzica czy nauczyciela – kto im wytłumaczy, że to właśnie wysiłek jest drogą do największych skarbów. Połączenie ze sobą sportu i filozofii to nie przesada. Musimy wymagać od młodych ludzi bardzo dużo! Im bardziej ich szanujemy, tym więcej musimy od nich wymagać.
Tylko że trud samej młodzieży wcale nie wystarczy, tym bardziej że pełna opresji i przemocy szkoła publiczna często niszczy to, co oni sami zbudują w swoim wnętrzu. Wysiłek młodzieży musi być stymulowany, dobrze zorganizowany, przeplatany zabawą i odpoczynkiem. Dlatego tak bardzo potrzebna jest współpraca rodziców, trenerów, księży, zakonnic, nauczycieli. Jak mówi stare afrykańskie przysłowie – potrzeba całej wioski, aby wychować dziecko. Zaś aby wychować młodego lidera, potrzeba bardzo szczególnej mobilizacji całej wioski.
Wychowywać „młodych dorosłych” 
Podsumowując, trzeba podkreślić, że liderzy są nam coraz bardziej niezbędni – i w społeczeństwie, i w Kościele – bo ktoś musi mieć odwagę zakwestionować rutynę, tworzyć długofalowe wizje, ryzykować utratę stanowiska i ostracyzm społeczny, być odpornym na konformizm i pociągać za sobą coraz bardziej zindywidualizowanych dziś ludzi.
Nie da się jednak zostać liderem zaledwie po jednym kursie (nawet jeśli jest on tak wspaniały, jak międzynarodowa szkoła letnia organizowana przez Instytut Tertio Millennio przy współpracy polskich dominikanów) czy po przeczytaniu wielu książek z dziedziny leadership. Stawanie się liderem – nawet jeśli opieramy się na wrodzonym talencie i charyzmie – to ciężka, mozolna robota, praca nad sobą młodego człowieka, która, zwłaszcza na pierwszym, rozstrzygającym etapie, wymaga szczególnej troski wychowawców i rodziców.
Przyszłość formacji i edukacji liderskiej w Polsce powinna, w naszym przekonaniu, stać się jednym z priorytetów duszpasterstwa dzieci, młodzieży i duszpasterstwa „młodych dorosłych” tuż po studiach w Polsce. Okres między ukończeniem studiów a podjęciem pracy i życia rodzinnego bardzo się wydłużył. Obecnie takie decyzje podejmują ludzie dopiero około 30. roku życia. Tymczasem systematyczne duszpasterstwo „młodych dorosłych” – osób, które są w fazie podejmowania decyzji życiowych o pracy, rodzinie, małżeństwie – praktycznie w Polsce nie istnieje. Poza powielanymi w internecie rekolekcjami głoszonymi przez kilku księży (np. ks. Piotra Pawlukiewicza) czy ofertą rekolekcyjną ze strony dominikanów, salwatorianów czy jezuitów nie ma dla nich propozycji na szerszą skalę. Brakuje zwłaszcza refleksji nad tym, co wydaje się „młodym dorosłym” najtrudniejsze: jak połączyć swoją szczerą wiarę, modlitwę, zaangażowanie religijne z codziennym życiem, pełnym trudnych wyzwań i dylematów, na które Kościół nie daje prostych odpowiedzi.
Kształcenie tych właśnie ludzi na przyszłych liderów i menedżerów kościelnych przedsięwzięć powinno być przedmiotem długofalowej strategii choćby kościelnych organizacji pozarządowych – muszą sobie one wychowywać następców i spadkobierców. Niestety, wiele tych organizacji, np. charytatywnych, cierpi z powodu nadmiernego sklerykalizowania – świeckim wciąż zbyt rzadko powierza się kierowanie i przewodzenie w Kościele.
Wreszcie, powinniśmy wszyscy w większym stopniu niż dotąd czerpać z wielkiej skarbnicy Kościoła, studiując wytrwale – podobnie, jak czynią to studenci biznesowych studiów MBA – case studies reform prowadzonych w ciężkich czasach przez wielkich liderów Kościoła, czyli święte kobiety i świętych mężczyzn, którzy skutecznie zmieniali jego oblicze. Uczmy się, w jaki sposób św. Benedyktowi z Nursji, św. Katarzynie ze Sieny, św. Teresie z Avila, św. Ignacemu Loyoli, bł. Janowi XXIII, słudze Bożemu Janowi Pawłowi II udawało się podjąć zdrową, pełną miłości krytykę pewnych zjawisk w Kościele, by je skutecznie przemieniać. Oni potrafili sprawnie komunikować się z otoczeniem, ze swoimi przeciwnikami, których potrafili w końcu pociągnąć za sobą. Działali w trudnych czasach i bardzo ciężkich warunkach, z wielką odwagą i śmiałością wizji. A na uwadze mieli nie siebie samych, własną pozycję i powodzenie, lecz losy Kościoła i przyszłych pokoleń.

Maria Rogaczewska, Grzegorz Roś 

http://www.katolik.pl/jak-wychowywac-liderow-chrzescijanskich-,23841,416,cz.html?s=3
_____________________________
Anna Mularska

Nie zmarnuj daru!

materiał własny

Odnaleźć prawdę

Grzechy główne są skutkiem prostego faktu. Nie znamy pojęcia daru i nie potrafimy zastosować go w praktyce życia codziennego. Pycha to przecież wyolbrzymiona miłość własna posunięta do pogardy drugiego człowieka. Rodzi się ona z przekonania, że wszystko, co mam i posiadam, zawdzięczam sobie i nie muszę tym dzielić się z nikim. Egoista nie rozumie, że szczęście polega na wzajemnym, bezinteresownym obdarowywaniu innych i zatrzymuje dla siebie wszystkie dary. One, nie mogąc mnożyć się przez służbę, kurczą się i maleją w pojedynczym ludzkim “ja”. Chciwość i zazdrość są zaś wynikiem nieakceptacji siebie, braku uznania własnych zdolności i charyzmatów. Niszczą drugiego człowieka, pozbawiając go – nawet w pragnieniach – konkretnych dóbr. Powodują, że człowiek nie potrafi odnaleźć prawdy o własnym obdarowaniu. Podobnie sprawa się ma z kolejnymi grzechami, które rodzą z siebie inne wady, słabości czy zaniedbania.

Odkryć dar

Jesteśmy świadomi tego, że Bóg jako Pierwszy Obdarowujący wychodzi nam naprzeciw. Wszystko, cokolwiek posiadamy i co stanowimy, jest Jego bezinteresownym prezentem dla człowieka. Każdy kwiat, źdźbło trawy, pszczoła i słoń, szum morza i wiatr – to dowody Jego wszechmocy ofiarowanej ludziom w konkretnych darach. Nasze życie, poruszanie się i emocje, nasza pamięć i zdolności, zdrowie i zmysły – wszystko dostajemy od Niego za darmo, po prostu z Miłości. Najwięszym darem, jaki Bóg mógł dać człowiekowi na przestrzeni dziejów, jest zbawienie i przebaczenie grzechów. Wysłużył je nam Swą męką Umiłowany Syn Boży, Jezus Chrystus. Jesteśmy tego świadomi, ale czy potrafimy włożyć tę treść w nasze czyny i codzienność? A może pozostajemy biernymi obserwatorami historii obdarowywania? Grzech zazdrości, egoizmu, gniewu… trzyma nas na łańcuchu, bo nie pozwalamy swemu sercu praktycznie poznawać pojęcia daru.

Rodzaje darów

Bóg jest piękny i wspaniały przez to, że Jego dary są tak doskonałe. W swym zróżnicowaniu pozostają one przez cały czas tak samo wartościowe. Każdy dostaje je w konkretnym celu, do wypełnienia swego życiowego zadania. Zdrowie i siła fizyczna jest darem, dzięki któremu możemy uczynić wiele dobra. Choroba, niemoc, paraliż są również darem, choć często trudnym do przyjęcia. Wystarczy spojrzeć na wielkich świętych, którzy takimi się stali, poprzez wierne upodabnianie się do Ukrzyżowanego Chrystusa. Ich cierpienie i modlitwy zanoszone do Boga wyprosiły wiele łask dla innych, a życie na milczącym krzyżu stało się punktem wyjścia do naśladowania Serca Bożego. Darem jest każde powołanie… Bo siłą Kościoła jest to, że odnajdują się w nim wszystkie stany życia. Zakony kontemplacyjne i czynne, kapłani i świeccy, rodziny i osoby samotne. Darem jest nasze wykształcenie, talenty, ciało i psychika. Także relacja z Bogiem i wszystko, co jej służy, a więc modlitwa, sakramenty, liturgia Mszy Świętej, Pismo Święte… To dary, na które nie zasłużyliśmy, a które dostaliśmy na drogę podążania ku świętości.

Dary nadprzyrodzone

Istnieją także charyzmaty nadzwyczajne służące do budowania Mistycznego Ciała Chrystusa. Szczególne swoje miejsce mają one w ruchu Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej, która swą duchowością wraca do doświadczenia Kościoła pierwszych wieków. Stawia mocno na rolę Ducha Świętego w życiu chrześcijanina, akcentując, że wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Charyzmatycy, mocą silnej wiary w uobecniające się w teraźniejszości działanie Boga oraz wezwaniem świętego Imienia Jezus, wypełniają nakaz misyjny dany wszystkim uczniom Chrystusa. Kładą ręce na chorych, a oni odzyskują zdrowie, uwalniają ludzi spod panowania złego ducha i modlą się w językach (por. Mk 16,17-18). Prorokują, a więc głoszą Boże zamysły względem indywidualnego człowieka i całych społeczności, oraz przepowiadają z mocą Słowo Boże. Z miłością nakładają ręce na braci i siostry, modląc się za nich wstawienniczo – tak jak czynili to Apostołowie. Stają się ewangelizatorami nie tylko we własnych środowiskach, ale także wszędzie tam, dokąd Bóg ich pośle. Ludzie z zewnątrz niejednokrotnie uważają ich za “nawiedzonych”, ale charyzmatycy – nie zważając na opinię ludzką – żyją pełnią mocy Ducha Świętego. Wprowadzają Słowo Boże w czyn (por. Jk 1,22). Duch Święty udziela się im za darmo, bez względu na ludzką słabość czy niegodność. Działa dla dobra Kościoła i budowania żywej wspólnoty z innymi ludźmi.

Akceptacja siebie – drogą do poznania daru

Każdy z nas doświadcza skutków grzechu pierworodnego, a więc własnej niemocy i przywiązania do zła. Choć wyzwoleni spod jarzma grzechu przez śmierć Chrystusa na krzyżu, to jednak ciągle upadamy na drogach życia. Gdy próbujemy czynić dobro, widzimy świat, który pogrąża się w bagnie zła i próbuje zasysać nas do swego wnętrza. Ulegamy skłonnościom do czynienia tego, co przyjemne, ale często grzeszne. Znamy Pismo Święte i nauczanie Kościoła, ale wolimy żyć według własnego “widzimisię”. Deklarujemy swoją wiarę i wierność Jezusowi, ale nasze postępowanie dalekie jest od potwierdzenia prawdziwości naszych słów. Domagamy się od innych ludzi Prawdy, miłości, sprawiedliwości, męstwa, ale sami jesteśmy całkowitym tego przeciwieństwem. Boimy się szatana, ale ciągle szukamy nowych, niebezpiecznych wrażeń np. magii, bioenergoterapii, okultyzmu, mimo iż grożą one poważnym zniewoleniem duchowym. Kiedy wreszcie stajemy w prawdzie przed sobą i Bogiem, kiedy poznajemy całą nędzę naszego istnienia, to wtedy popadamy w rozpacz, bezsens i zwątpienie. Taki stan rzeczy staje się przyczyną wielu uzależnień, chorób psychicznych, głównie depresji, a nawet samobójstw. Warto powiedzieć zdecydowane: “STOP!” myślom i czynom, do których kusi nas zły duch. Spróbujmy  popatrzeć na siebie jako na piękny dar.
Nie uciekniemy od naszej grzeszności.

Kto jednak próbuje, popada zwykle w jeszcze gorsze sidła. Z jednej strony skrupuły jako męcząca “choroba sumienia”, a z drugiej – ślepota duchowa i pycha. Prawidłową postawą człowieka wierzącego jest skrucha za grzechy dotychczas popełnione oraz wola walki o osobistą świętość, ciągłe wzrastanie w przyjaźni z Chrystusem. Parafrazując św. Augustyna możemy powiedzieć, że popełnianie grzechów jest rzeczą ludzką, bo jesteśmy istotami słabymi. Ale niechęć do powstania ze słabości i trwanie w upadku to już sprawa szatańska. Stając przed Bogiem i samym sobą w prawdzie, powinniśmy uznać, że jesteśmy grzeszni i potrzebujemy łaski Pana, by prawdziwie żyć po chrześcijańsku. W modlitwie zawsze prosić Boga o otwarcie duchowych oczu, aby każdy z nas mógł dojrzeć Jego działanie w swojej codzienności.

Jednym z ważnych elementów odkrycia daru i akceptacji siebie w konkretnej historii życia człowieka jest tzw. uzdrowienie wspomnień. Zagłębiamy się z wiarą w swoją przeszłość. Być może doświadczyliśmy wielu zranień, trudności w relacjach z najbliższymi, zostaliśmy  skrzywdzony emocjonalnie, czy fizycznie… Wiara dopomoże nam jednak stanąć ponad cierpieniem i smutkiem. Nie robi ona “objazdu” wokół trudności, ale buduje drogę na wprost przez ból. Nie czyni wspomnień łatwymi, ale daje “supersiłę” do przeniesienia największych gór tj. lęku, samotności, czy rozpaczy. Sprawia, że nie skupiamy się na tym, co nas boli. W doznaniach piękna, dobra, w pokoju serca odczytujmy miłość i troskę Pana o nasze życie. Cieszmy się z dróg, na których Jezus Chrystus nas ocalił i nie pozwolił nam zginąć. Rozmyślajmy o postanowieniach Boga i rozważmy Jego ścieżki (por. Ps 119, 14-15). To normalne, że w takich chwilach zły duch stara się zamącić w naszych głowach, podsuwając nam obrazy przeżytych przykrości, dni żałoby i smutku, bolesnych i trudnych chwil. Jednak nawet w tych wspomnieniach nie traćmy pokoju ducha. Pokażmy swoje zabliźnione rany Chrystusowi. Jeżeli trzeba, wołajmy do Pana w swoim cierpieniu i powierzmy Mu wszystko, co kiedykolwiek nas zraniło albo dotknęło do głębi duszy. Krzywdę, niesłuszne oskarżenia, boleść serca i ciała przeżyjmy jako doświadczenie oczyszczające, jednoczące nas z krzyżem i męką Zbawiciela.

Szukajmy w trudzie i smutku łaski Bożej, która co dzień nas podtrzymuje i ochrania. Szukajmy Pana, który uwalnia z trwogi, kruszy kajdany i wyprowadza z ciemności (por. Ps 107, 13-14). Przebaczmy tym, którzy nas zranili, podeptali naszą godność, także w tym geście zdając się całkowicie na Boga (por. Prz 20,22). Zobaczymy wtedy jak kształtuje się przed nami  obraz naszego życia, w którym Bóg działa z mocą. Na każdym kroku obsypuje Swoje umiłowane dzieci niezliczoną liczbą duchowych prezentów. Patrzę na siebie i widzę ten piękny dar…

Jesteś darem dla siebie!

Zmysłami poznaję świat, który to Stwórca uczynił dla mnie. Podziwiam krajobrazy natury, rozkoszuję się wonią kwiatów, słucham dźwięków najcudowniejszej muzyki, smakuję się w rozmaitych rarytasach i odróżniam chropowatą korę drzewa od gładkości aksamitu. Posiadam pamięć, inteligencję i rozum, by nabywać wiedzę o świecie, społeczeństwie, by realizować się w swej życiowej pasji. Mam uczucia i emocje, które budują moją relację z drugim człowiekiem. Potrafię kochać, śmiać się, płakać, współczuć, być łagodnym i cierpliwym. Umiem odróżniać dobro od zła, z wolnością mogę opowiedzieć się po stronie dobra. Mogę żyć świadomie i panować nad swoim postępowaniem, nie kierując się wyłącznie ślepym instynktem. Bóg wyposażył mnie w talenty, którymi mogę dzielić się, służąc innym ludziom. Nadaję kształt mojemu życiu według najszlachetniejszych pragnień i porywów serca. Mój głos, ruch, spojrzenie, modlitwa stanowi mnie i świadczy o tym, kim jestem. Nie bezwolną istotą, ale jestem kimś, kto czuje, żyje i pragnie szczęścia. Mogę pełnić Bożą wolę i budować relację miłości z moim Stwórcą, odnajdując swe spełnienie. Czuwać nad tym, by Boże podobieństwo zapisane w mym sercu jaśniało blaskiem czystej chwały Bożej. Jestem darem dla siebie samego!

Jeżeli jesteś niepełnosprawny, zmagasz  się z chorobą, upośledzeniem czy innymi trudnościami, nie tracisz nic ze swego człowieczeństwa. Jesteś świadomy przeżywanego cierpienia i potrafisz żyć z godnością pomimo swego bólu. Zmagając się z własnym ograniczeniem czy grzechem, wyrabiamy w sobie postawę Chrystusowego wojownika, który dąży do zwyciężania  samego siebie. Nasza wola walki wzmacnia też innych do poddźwignięcia się z rozmaitych życiowych upadków. Nie składamy oręża, oczekując lepszych dni, ale w prawdzie i miłości podejmujemy walkę o świętość, o przyjaźń z Bogiem. Potrafimy w ciemności dopatrywać się przebłysków światła. Jesteśmy  osobami wartościowymi, ponieważ Bóg poświęcił  za nas życie Swego Syna i pragnie spotkać nas w Swoim Królestwie. Chcemy żyć zdziwieniem i wyrabiać w sobie duszę poety, który dostrzega piękno w najdrobniejszym przejawie życia!

Jesteś darem dla innych!

W 1 Liście św. Piotra Apostoła czytamy: Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał (1 P 4,10). Miłość – święta, bezinteresowna, czysta i pokorna – jest najpiękniejszym  i największym darem, jaki możemy ofiarować drugiemu człowiekowi. Dobrze wiedziała o tym Maryja, Matka Syna Bożego. Ta prosta niewiasta z nazaretańskiej wioski uczyniła szczerą miłość podstawą wszelkich swych działań. Z miłości poszła do swej kuzynki, by pomóc jej przy narodzinach dziecka. Z miłości do Boga przyjęła Jego wolę i realizowała ją w ciągu całego swego ziemskiego życia. Z miłości do rodzącego się Kościoła oddała Swego Jedynego Syna na śmierć krzyżową i współcierpiąc z Nim, dołożyła własną ofiarę do zamysłu odkupienia. Koroną Jej chwały jest miłość, która nigdy się nie wyczerpie i będzie rozlewana na ludzi wszystkich czasów aż do końca świata.

Miłując człowieka, który jest wokół nas, powiększamy czerpak własnego serca. Uzdalniamy się do kochania coraz większego, coraz głębszego i bardziej intensywnego. Jednocześnie obdarowujemy go najcenniejszym skarbem, jaki posiadamy – miłość stoi bowiem ponad wiarą i nadzieją w katalogu cnót (1 Kor 13,13). Miłość nie stawia warunków, nie ma opatentowanych form wyrazu i sztywnych sposobów na kochanie. Jest zdolna do bohaterskich czynów i heroicznej odwagi, a kocha to, co szare i banalne. Kocha w codzienności, zwykłych gestach i słowach, bo nie potrzebuje wielkości i blasku jupiterów. Nic nie zastąpi miłości, choć ona “po błocie chodzi”.
Jesteś darem niezbędnym dla środowiska, w którym żyjesz i rozwijasz swoje zdolności. Jesteś darem dla tych, którzy żyją obok ciebie.

Musisz tylko zechcieć to zauważyć i żyć tym na co dzień. Miłe słowo, uśmiech, czuły gest, rozmowa, współczucie i inne oznaki serdeczności są niezbędne dla każdego człowieka. Jak się czujesz, gdy dzień przynosi ci same niepowodzenia, przykrości i złości? W pracy nagana od przełożonego, w sklepie niemiła obsługa, obrażona koleżanka, kłótnia z małżonkiem, adresowane do ciebie wyzwisko usłyszane w tramwaju, czy na ulicy. Gorszego dnia nie można sobie wyobrazić. Gest życzliwości jest maleńkim promykiem światła. Choć nie potrafi eksplodować oślepiającym blaskiem, to jednak potrafi wlać w strudzone serce odrobinę ciepła. Sam Bóg uśmiecha się do nas w drugim człowieku. Możesz i ty codziennie na nowo ofiarowywać światu drobne prezenty, które przeliczane będą nie na pieniądze, ale na “pojemność serca”. Tak maleńkimi krokami zaczniesz zmieniać swój świat, a od tego prosta droga do cywilizacji prawdy i miłości.

Nie czekaj jutra! Dziś jest darem!

Pozwól sobie na bycie darem. Stań przed lustrem i wyobraź sobie, że zamiast swego odbicia widzisz wielki prezent. Jego zawartość jest niczym nieograniczona. Słoneczne kolory rozlewają się na przestrzeń, w której się znajdujesz. Zmieniają ludzi wokół i nasze “małe ojczyzny”. Twoje dłonie mają do dyspozycji farby od Ojca Niebieskiego, którymi możesz pokolorować smutny, szary świat i wlać w niego trochę radości. Twoja akceptacja siebie pomoże innym dokonać uzdrowienia ich życia. Śmiej się z siebie, by się nie stać nadętym balonem zniekształconym w swych rysach. Odrodź się w Chrystusie i pozwól Bogu, by cię prowadził tak jak sam zechce. Przyjmuj wszystko z radością i pogodą ducha, a optymizm udzieli się też twoim najbliższym. Rozkoszuj się w tym, jak łatwo pokonać złego ducha i wszelkie ludzkie kryzysy, gdy się potrafi bezwarunkowo zaufać Bogu i radować chwilą obecną. Dziś jest darem! Przyjmij to z zapałem! Biegnij przed siebie i ciesz się życiem człowieka obficie obdarowanego.

Anna Mularska

http://www.katolik.pl/nie-zmarnuj-daru-,2481,416,cz.html?s=3

____________________________

Ks. Mieczysław Piotrowski TChr

Jak najskuteczniej walczyć ze złem?

Miłujcie się!

Miłość nieprzyjaciół

Jacek Schwarc podczas pobytu w hitlerowskim obozie koncentracyjnym pewnego razu naraził się jednemu z obozowych kapo, który za karę z sadystyczną wściekłością zaczął go kopać i bić pejczem. Podczas tego okrutnego biczowania Jacek modlił się w duchu za oprawcę. W pewnym momencie ujrzał w wizji biczowanie Chrystusa. Pod wpływem tego widzenia został ogarnięty tak wielką miłością i współczuciem, że zwrócił się do swego prześladowcy ze słowami: „Ich liebe dich” („Kocham cię”).

Słowa te do tego stopnia zaszokowały obozowego kapo, że przestał bić więźnia i zaczął uważnie mu się przyglądać; wtedy zobaczył coś, co wprowadziło go w prawdziwe osłupienie. Na jego oczach krwawiące, świeże rany, które przed chwilą zadał więźniowi, zabliźniały się i goiły. Ten sadysta i morderca przeżył duchowy szok, który namacalnie pozwolił mu się przekonać, jak wielką duchową mocą dysponuje człowiek wtedy, gdy kocha i przebacza.

Nie jest łatwo wybaczać

Psychiatra George Ritchie, autor książki Return from Tomorrow, opisał historię „Dzikiego Billa”, więźnia obozu koncentracyjnego, który odnosił się do wszystkich z wielką życzliwością oraz przekonywał i namawiał współwięźniów do wybaczania wszystkiego wszystkim. Bill odznaczał się niezwykłą energią i radością życia, bezinteresownie pomagał innym, szczególnie jako tłumacz, gdyż oprócz języka polskiego płynnie mówił po angielsku, francusku, niemiecku i rosyjsku. – Nie jest łatwo wybaczać – powiedział mu pewnego dnia George. – Tylu z nas utraciło wszystkich bliskich, rodziny.

Wtedy Bill opowiedział historię swojego życia: „Mieszkaliśmy w żydowskiej dzielnicy Warszawy, moja żona, dwie córki, trzech małych synków. Kiedy Niemcy przyszli na naszą ulicę, ustawili wszystkich pod ścianą i zaczęli strzelać z karabinów maszynowych. Błagałem ich, żeby pozwolili mi umrzeć razem z rodziną, ale ponieważ mówiłem po niemiecku, wzięli mnie do grupy przeznaczonej do pracy. Wtedy musiałem zdecydować, czy mam pozwolić sobie na nienawiść do żołnierzy, którzy strzelali. To z pewnością byłaby łatwa decyzja.

Byłem prawnikiem. W mojej praktyce zbyt często obserwowałem, jakie spustoszenie duchowe i fizyczne wyrządza ludziom nienawiść. To nienawiść zabiła sześć osób, które były dla mnie wszystkim na świecie. Postanowiłem wtedy, że resztę mego życia — czy to będzie kilka dni, czy wiele lat — będę kochał każdego człowieka, z którym się zetknę…”.

Jako i my odpuszczamy

Trzeba podkreślić, że Bill tylko dlatego potrafił odpowiadać na zło miłością i przebaczeniem, że uwierzył w słowa modlitwy Ojcze nasz: i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Zdolność przebaczenia i miłość do każdego człowieka, również do swoich prześladowców i nieprzyjaciół, czerpał Bill z żywej wiary w Boga. Dzięki codziennej modlitwie mógł zawsze przebaczać i kochać bliźnich miłością, jaką kochał go Bóg. Żył zgodnie z nowym przykazaniem, które przekazał nam Jezus: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie (J 13,34).

Kochaj i przebaczaj, tak jak to czyni Chrystus

Mocą miłości i przebaczenia Jezus Chrystus zwyciężył największą nienawiść i grzechy wszystkich ludzi. W ten sposób uczy nas, że jedyną bronią w walce ze złem jest miłość i przebaczenie. W kwestii przebaczenia Pan Jezus jest bezkompromisowy, ponieważ nie ma wyjątków i sytuacji nadzwyczajnych, które usprawiedliwiałyby brak przebaczenia. Przebaczyć z serca wszystko wszystkim, nie nosić do nikogo urazy i pretensji, to znaczy nie utożsamiać zła z człowiekiem, który jest jego sprawcą.

Zło, grzech, nienawiść należy z odrazą odrzucać i to jest główny powód, dlaczego trzeba zawsze przebaczać, akceptować i kochać każdego człowieka. Kochać grzesznika, winowajcę, kogoś, kto wyrządził mi wielką krzywdę, oznacza, że pomimo tego, iż na jego widok mogą się spontanicznie rodzić we mnie negatywne uczucia, to jednak decyzją mojej woli przebaczam mu z całego serca, to znaczy modlę się o największe dobro dla tego człowieka, a jest nim pojednanie z Bogiem. Jest to pierwszy etap przebaczenia. W drugim trzeba na modlitwie szczerze prosić Pana Boga, aby uwalniał nas od negatywnych uczuć antypatii, gniewu, nienawiści, pretensji i leczył duchowe zranienia i urazy. Trzeba pamiętać, że „antypatia, gniew i urazy zamykają drzwi przed Zbawicielem” – pisze św. Edyta Stein.

Kto nie chce przebaczać, żyje w ciemności, to znaczy dobrowolnie oddaje się panowaniu ciemnych sił zła. Kto twierdzi, że żyje w światłości, a nienawidzi brata swego (to znaczy nosi w sobie jakąś urazę czy niechęć – red.), dotąd jeszcze jest w ciemności. Kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości i nie może się potknąć. Kto zaś swojego brata nienawidzi, żyje w ciemności i działa w ciemności, i nie wie, dokąd dąży, ponieważ ciemności dotknęły ślepotą jego oczy (1 J 2, 9-11).

Nie uczucia, lecz wola

O miłości do człowieka, który mnie skrzywdził i jest moim nieprzyjacielem, nie decydują uczucia, lecz moja wola. Kochać to znaczy odrzucać zło, ale zawsze akceptować człowieka, przebaczać, pragnąć jego dobra i czynić to, co jest dla niego najlepsze, a nie skupiać się na swoich doznaniach.

Chrześcijanin jest zobowiązany do tego, aby kochał i przebaczał, tak jak to czyni Chrystus. To znaczy ma kochać i przebaczać zawsze wszystkim ludziom, instytucjom, które w jakiś sposób go zraniły i skrzywdziły, a także powinien przebaczać sobie, tak jak przebacza Chrystus. W tym względzie wskazania Jezusa są jednoznaczne: Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy (Mt 18, 21-22). To znaczy zawsze.

Obowiązek i konieczność przebaczania

W przypowieści o nielitościwym dłużniku (por. Mt 18,21-35) Pan Jezus uświadamia nam, skąd wynika obowiązek i konieczność przebaczenia naszym winowajcom. Pewien właściciel ulitował się i darował swemu zarządcy dług wynoszący dziesięć tysięcy talentów, co odpowiada 342720 kg złota. Niedługo potem zarządca ten, któremu darowano tak ogromny dług, spotkał swojego kolegę, który był mu winien tylko 100 denarów (zapłata za jeden dzień pracy wynosiła 1 denar). Nie tylko, że nie okazał mu żadnego współczucia, ale zaczął go dusić bez litości, mówiąc: oddaj, coś winien! Wtedy dłużnik upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu.

Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś.

Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu (por. Mt 18,28-35).

Przychodzę prosić cię, abyś mi przebaczył

Brak przebaczenia całkowicie zamyka ludzkie serce na Boże miłosierdzie i sprawia, że taki człowiek dobrowolnie oddaje się w niewolę sił zła, które poddają go strasznym duchowym torturom: gniewowi, pragnieniu odwetu i zemsty, ciągłemu użalaniu się nad sobą, pielęgnowaniu nieustannych pretensji, urazów i żalów. Taka postawa doprowadza człowieka do najróżniejszych chorób nerwowych, psychicznych i somatycznych. Tylko wtedy odzyska pełne zdrowie i wyzwoli się z tej niewoli zła, gdy przebaczy z serca swoim winowajcom i powierzy się z ufnością Bożemu miłosierdziu.

Charlie Osburn, znany amerykański ewangelizator, tak wspomina historię swojej drogi dojrzewania do postawy przebaczenia wszystkiego wszystkim: Przychodzę prosić cię, abyś mi przebaczył, ponieważ przez osiem ostatnich lat nienawidziłem ciebie. – Wypowiedzenie tych słów było jedną z najtrudniejszych rzeczy jakie zrobiłem w moim życiu. Słowa te adresowałem do mojego najbliższego sąsiada, którego nienawidziłem całym sercem przez ostatnie 8 lat.

Często budziłem się nocą i myślałem o tym, w jaki sposób mógłbym go zabić. Wyobrażałem sobie różne scenariusze, takie jak podłożenie bomby do samochodu, wynajęcie płatnego mordercy lub podpalenie jego domu w środku nocy. Nienawiść, jaką do niego czułem, w dużej mierze przyczyniła się do mojego uzależnienia od alkoholu. Pragnienie zemsty i upijanie się doprowadziły mnie do choroby nadciśnienia, nabawiłem się przepukliny i innych poważnych problemów ze zdrowiem. Pod względem zdrowotnym stałem się wrakiem człowieka. Dlaczego tak mocno znienawidziłem mojego sąsiada? Otóż wydało się, że wielokrotnie molestował seksualnie mojego syna i córkę. Rozpoczął ten proceder, kiedy mój syn miał 8 lat, a córka 6 i molestował ich przez 2 lata, do czasu kiedy to razem z żoną odkryliśmy. Myślałem o moich dzieciach odartych z godności i zhańbionych przez tego zboczeńca. To był główny powód mojej spontanicznej, ostrej nienawiści do mojego sąsiada. Całkiem na serio myślałem o tym, aby go zabić, lecz tych zamiarów nie zrealizowałem z prostego powodu: bałem się pójść do więzienia. Tylko strach przed więzieniem uchronił mnie przed popełnieniem morderstwa. Kiedy w końcu zrezygnowałem z planów zabicia mego sąsiada, zbudowałem pomiędzy jego i naszym domem płot o wysokości 8 stóp, gdyż nie mogłem na niego patrzeć. Sam widok jego osoby wywoływał we mnie ból żołądka. Byłem pewien, że nigdy mu tego wszystkiego nie przebaczę, bo przecież popełnił coś tak bardzo strasznego przeciwko moim dzieciom.

Fakt, że na to wszystko zareagowałem nienawiścią, wydawał mi się czymś naturalnym. Kiedy oddałem swoje życie Jezusowi, ks. Jim Smith zaczął mnie uczyć o przebaczeniu i bezwarunkowej miłości. Pokazał mi teksty Pisma Świętego, które mówią o przykazaniu miłości wszystkich ludzi, zarówno tych, którzy nam dobrze czynią jak i tych, którzy nas skrzywdzili. „Twierdzi ksiądz, że muszę kochać człowieka, który molestował moje dzieci?” – zapytałem, niedowierzając. „Czy można kochać kogoś, kto jest straszną karykaturą człowieka i mocno poranił dwoje małych dzieci, które są własnością Boga? Już sama myśl o przebaczeniu takiej osobie jest dla mnie nie do przyjęcia, a zachęta do tego, aby go kochać, doprowadza mnie do choroby”.

Ksiądz Jim jednak nie rezygnował i cytował Charliemu teksty Pisma św. mówiące, że przebaczenie naszym winowajcom jest koniecznym warunkiem tego, aby Pan Bóg przebaczył nam nasze grzechy: Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień (Mt 6,14-15). Charlie stopniowo zaczął rozumieć, że Pan Jezus domaga się od nas bezwarunkowego przebaczenia oraz miłości nieprzyjaciół (por. Łk 6,27-28). Uświadomił sobie, że nie może być uczniem Chrystusa, jeśli z serca nie przebaczy swemu sąsiadowi. Pomimo tego, że uczucia mówiły mu co innego, to jednak przełamał się i aktem swej woli podczas modlitwy przebaczył swojemu największemu wrogowi.

Następny krok należał do Pana Boga. Trzy miesiące później w supermarkecie sąsiad podszedł do żony Charliego. Wyciągnął egzemplarz Nowego Testamentu i powiedział, że poszedł do spowiedzi, oddał całe swoje życie Chrystusowi i wrócił do katolickiego Kościoła, który opuścił przed wieloma laty. Teraz pragnął podziękować Charliemu i jego żonie za to, że przebaczyli mu. Trzy tygodnie później ten człowiek umarł.

Jeżeli chcemy, aby Pan Bóg przebaczał nam nasze grzechy, sami musimy przebaczać. Musimy nauczyć się wybaczać sobie nawzajem, być sobie braćmi. I – jak radził św. Jan od Krzyża – w każdej chwili należy nieść miłość tam, gdzie jej nie ma, by czerpać miłość (List do Marii od Wcielenia, 6 VII 1591).

ks. Mieczysław Piotrowski TChr

http://www.katolik.pl/jak-najskuteczniej-walczyc-ze-zlem-,2603,416,cz.html?s=2
_________________________________

O autorze: Słowo Boże na dziś