Myśl dnia
Johann Wolfgang Goethe
Słowo Boże
_________________________________________________________________________________________________
WTOREK I TYGODNIA WIELKIEGO POSTU
PIERWSZE CZYTANIE (Iz 55,10-11)
Skuteczność słowa Bożego
Czytanie z Księgi proroka Izajasza.
To mówi Pan Bóg:
„Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich: nie wraca do Mnie bezowocnie, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 34,4-5.6-7.16-17.18-19)
Refren: Bóg sprawiedliwych uwolnił z ucisków.
Wysławiajcie ze mną Pana, *
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał *
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.
Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, *
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto wołał biedak i Pan go usłyszał, *
i uwolnił od wszelkiego ucisku.
Oczy Pana zwrócone na sprawiedliwych, *
uszy Jego otwarte na ich wołanie.
Pan zwraca swe oblicze przeciw zło czyniącym, *
By pamięć o nich wymazać z ziemi
Pan słyszy wołających o pomoc *
i ratuje ich od wszelkiej udręki.
Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, *
ocala upadłych na duchu.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,4b)
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
Nie samym chlebem żyje człowiek,
lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
EWANGELIA (Mt 6,7-15)
Jezus uczy, jak się modlić
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Postawa dziecka
Modlitwa Ojcze nasz zawiera wszystko, co człowiek wierzący powinien powiedzieć Bogu. Zaczyna się wezwaniem Ojcze, bo nasz Bóg to “Ojciec, który jest”, a istotą Jego ojcostwa jest miłość. Każda z próśb przedstawionych w tej modlitwie to prośba o jej objawienie. Taka modlitwa nie wraca do nas bezowocnie, lecz dociera do Boga i wyprasza to, co jest nam potrzebne: codzienny chleb, odpuszczenie grzechów, uwolnienie od pokus, wybawienie od zła. Kiedy prosimy naprawdę jak dzieci Boże, to nasza modlitwa spełnia swe posłannictwo. Musimy wyzbyć się pychy, każącej robić wszystko po swojemu, a przyjąć postawę dziecka, które w Bogu widzi najlepszego Ojca. Tego uczy nas modlitwa Ojcze nasz.
Chryste, Ty nam objawiłeś prawdę o Bogu jako naszym Ojcu i ukazałeś drogę, jaką mamy iść do Niego. Jest nią modlitwa, w której prosimy o wszystko, co jest nam potrzebne do życia.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”
- Mariusz Szmajdziński
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
____________________________
Dzień powszedni
Słowo Boże zaprasza cię, byś usiadł w gronie uczniów i razem z nimi słuchał Jezusa. Słuchaj Go z uwagą. Niech każde Jego słowo dociera nie tylko do twoich uszu, ale przede wszystkim do twego serca.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza.
Mt 6, 7-15
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego. Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień».Modlitwa, której uczył Jezus, rozpoczyna się od słowa: Ojcze. Uczniowie słysząc to, z pewnością byli zaskoczeni. Nikt bowiem wcześniej nie zwracał się w ten sposób do Boga. Tylko Jezus mógł ich tego nauczyć, tylko On mógł nazwać Boga Ojcem. Dziś Jezus zaprasza ciebie, byś w centrum swojej modlitwy postawił właśnie Ojca. Poproś Go, by nauczył cię w ten sposób zwracać się do Boga.
Modlitwa ma być przede wszystkim spotkaniem, słuchaniem i szczerą rozmową z Ojcem, wpatrywaniem się w Jego Oblicze, dziękczynieniem i uwielbieniem Go, szukaniem Jego woli i Jego królestwa. Czy pragniesz tak się modlić?
W dalszej części modlitwy Jezus zaprasza uczniów do przedstawiania Ojcu swoich spraw. Dopiero z tej perspektywy – perspektywy bliskości i miłości Ojca – powinni prosić. On zawsze ich słucha i w swoim miłosierdziu najlepiej wie, jak zaspokoić ich potrzeby i pragnienia. Miłosierdzie bowiem zawsze szuka prawdziwego dobra i szczęścia człowieka. Czy potrafisz dostrzec, jak każdego dnia Ojciec troszczy się o ciebie?
Jezus zachęca cię, byś w codzienności budował głęboką relację z Ojcem. On po to przyszedł, by pokazać ci Ojca i poprowadzić cię do Niego. Spróbuj teraz stanąć przed Ojcem i za Jezusem powtarzać słowa modlitwy Ojcze nasz.
Ojcze nasz,
któryś jest w niebie:
święć się imię Twoje,
przyjdź Królestwo Twoje,
bądź wola Twoja jako w niebie,
tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego
daj nam dzisiaj.
I odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
I nie wódź nas na pokuszenie,
ale nas zbaw ode złego.
Amen.
Post – czas nadziei
Czas postu zazwyczaj kojarzy się nam z traceniem. Żadne z „narzędzi” Wielkiego Postu: post, jałmużna i modlitwa nie wydaje się mocno pociągające. Post to odmawianie sobie czegoś, co wydaje się potrzebne. Jałmużna to oddawanie komuś ciężko zarobionych pieniędzy. Modlitwa dosyć często wydaje się nużącym zajęciem. Zaproszenie do postu, które kieruje do nas Jezus odsyła nas jednak poza pustynię – do ziemi obiecanej. Pustynia to tylko etap drogi do raju – etap konieczny i trudny, ale jedynie przejściowy. Celem jest realizacja się obietnicy Bożej. Z jednej strony Wielki Post pozostaje wezwaniem do umartwienia, odwrócenia się od siebie, ale z drugiej jest to lekarstwo na naszą chorobę braku zaufania do Boga. Lekarstwo, choć gorzkie, daje jednak nadzieję na życie.
Nie przekonywać Boga
Dzisiejsza Ewangelia mówi o modlitwie. Pierwsze napomnienie dotyczy postawy wewnętrznej na modlitwie. Jezus napomina swoich uczniów, żeby nie byli gadatliwi. Pojawiający się tutaj grecki czasownik battalogein oznacza bełkotanie i nawiązuje do zwyczaju modlitw pogańskich, w których długie powtarzanie bezsensownych zbitek sylab miało doprowadzić do zagadania, zaklęcia jakiegoś bóstwa. Wbrew takim praktykom Jezus zaprasza do konkretnej, krótkiej modlitwy, której celem nie jest przekonanie Boga o konieczności zrealizowania naszych pragnień, ale poddanie się woli Boga. Tak naprawdę modlitwa ma prowadzić nas do odkrycia, że Bóg już przewidział dla nas najlepsze wyjście, a tylko my mamy otworzyć się na ten plan. W takim znaczeniu nawet modlitwa o powszedni chleb jest wołaniem do Boga o mannę, o pokarm, który jest nam konieczny w pielgrzymce do Niego.
W drodze
Modlitwa jest nam konieczna, byśmy nie ustali w drodze. Codzienne zwracanie się do naszego Ojca ciągle zwraca naszą uwagę na cel naszej drogi. Na tej drodze możemy ulec pokusie szukania swojego szczęścia gdzieś poza ziemią obiecaną. W czasie wędrówki przez pustynię Izraelici, wobec przeciwności, które napotykali upadali wielokrotnie. Tracili zaufanie do Boga i wracali myślami i pragnieniami do Egiptu. Choć wolni zewnętrznie ich serca dalej ściskał strach i nieufność wobec Boga. W tej walce, w której mieli poznać siebie i przekonać się o niewoli o wiele straszniejszej niż ta zewnętrzna, o niewoli złego ducha często przegrywali i dawali się zwodzić na manowce. Poznając siebie mogli wzywać Boga i odkrywać Jego bliską obecność.
Modlitwa pragnienia
Pięknym doświadczeniem modlitwy dzielił się Milad Aissa, który jako mistrz nowicjatu Małych Braci Jezusa (zgromadzenia, które powstało w oparciu o regułę życia stworzoną przez Karola de Foucauld) prowadził swoich podopiecznych na pustynię. W tym pozbawionym zabezpieczeń otoczeniu kandydaci do życia zakonnego po jakimś czasie sami prosili o nauczenie ich modlitwy. Nauczenie kogoś jakiejś techniki modlitwy tak naprawdę nie daje gwarancji przetrwania, dopiero wewnętrzne pragnienie, doświadczenie własnej nędzy i niewystarczalności prowadzi nas do wołania, do otwarcia się na nieskończoność Boga.
ks. Marcin Ciunel MS (Warszawa)
Księża Misjonarze Saletyni Centrum Pojednania “La Salette” 38-220 Dębowiec 55 tel.: +48 13 441 31 90 | +48 797 907 287 www.centrum.saletyni.pl | centrum@saletyni.pl ________________________________________ Jan Tauler (ok. 1300-1361), dominikanin ze StrasburgaKazanie 62
Gdyby spojrzeć z bliska, to widzimy z przerażeniem, jak człowiek szuka swojego osobistego dobra we wszystkim, ze szkodą dla innych ludzi: w słowach, dziełach, darach i przysługach. Zawsze ma na uwadze swoje dobro: radość, pożytek, chwałę, przysługi, zawsze jakąś korzyść dla siebie. Oto czego szukamy i za czym podążamy w stworzeniu, a nawet w posłudze dla Boga. Człowiek widzi tylko rzeczy ziemskie, na sposób pochylonej niewiasty, o której mówi nam Ewangelia: całkowicie schylona ku ziemi, nie mogła spoglądać do góry (Łk 13,11). Nasz Pan powiedział, że „Nikt nie może dwom panom służyć, Bogu i Mamonie” i zachęca, by „starać się naprzód”, to znaczy, przede wszystkim i ponad wszystko „o królestwo i o Jego sprawiedliwość” (Mt 6,24.33).
Czuwajcie zatem nad głębią, która w was jest i szukajcie jedynie królestwa Bożego i Jego sprawiedliwości – to znaczy, szukajcie Boga, który jest prawdziwym królestwem. Tego królestwa pragniemy i o nie prosimy codziennie w modlitwie „Ojcze nasz”. „Ojcze nasz” jest modlitwą wzniosłą i pełną mocy; nie wiecie, o co prosicie (Mk 10,38). Bóg jest swoim własnym królestwem, królestwem wszelkich rozumnych stworzeń, kresem ich ruchów i ich natchnieniem. Prosimy o Boga, który jest królestwem, Boga samego w jego bogactwie…
Kiedy człowiek trzyma się tych zasad, szukając, pragnąc Boga samego, staje się królestwem Boga i Bóg króluje w nim. W jego sercu zasiada na tronie przedwieczny król, który zarządza i włada; siedzibą tego królestwa jest najtajniejszy zakamarek jego duszy.
_______________________________
https://youtu.be/ispyJRyVW20
__________________________
Skuteczne Słowo Boże (16 lutego 2016)
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień» (Z rozdz. 6 Ewangelii wg św. Mateusza)
Jesteśmy ciągle w orbicie czytań niedzielnych. Jezus w Ewangelii przypomniał nam wtedy, że człowiek żywi się Słowem Boga. Dziś prorok Izajasz zapewnia nas, że Słowo skierowane do człowieka jest skuteczne, to znaczy, że tak długo trwa przy człowieku, aż nie wykona się to, czego Bóg pragnie – a Wielki Post przypomina nam (głównie ustami Ezechiela), że pragnieniem Boga jest życie każdego człowieka. A zatem to, co Bóg do nas mówi jest skuteczne i wesprze nas aż do naszego nawrócenia.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Iz 55, 10-11; Mt 6, 7-15
Kiedy i jak Bóg do nas takie słowo kieruje? Ewangelia wskazuje na Modlitwę Pańską (Ojcze nasz). Powtarzamy te słowa kilka razy dziennie, jest w tej modlitwie mowa o nawróceniu, odpuszczeniu grzechów; jest prośba o uświęcenie Bożego Imienia… To wszystko ma stać się w naszym życiu. Ojcze nasz jest jak proroctwo, zapowiedź nieba na ziemi, obietnica naszego przemienienia na obraz Jezusa. Odmawiając tę modlitwę, miejmy w pamięci słowa Izajasza: Ojcze nasz, Słowo, którym się karmimy, wypełni w nas swoje posłannictwo.
Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą
http://ps-po.pl/2016/02/15/skuteczne-slowo-boze-16-lutego-2016/
___________________________
#Ewangelia: to jest najlepsza forma modlitwy
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”.
Mt 6, 7-15
Komentarz do Ewangelii:
Kto nie umie przebaczyć, ten po prostu nie umie kochać. A człowiekowi, który nie umie kochać Boże przebaczenie do niczego się nie przyda – taki człowiek i tak nie może znaleźć się w Niebie, bo gdyby Bóg tam go wpuścił, to Niebo przestałoby być Niebem.
Poza tym, kto nie chce przebaczyć komuś, ten nie będzie zdolny przebaczyć też sobie. Bóg tymczasem przebacza nam po to, abyśmy przebaczyli też sobie. Nie dziwmy się więc, że “jeśli nie przebaczymy ludziom, i Ojciec nasz nie przebaczy nam naszych przewinień”.
Zamiast być gadatliwymi na modlitwie, uczmy się przebaczać. Nauka przebaczenia i praktykowanie go to jedna z najlepszych form modlitwy.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2770,ewangelia-to-jest-najlepsza-forma-modlitwy.html
__________________________
_______________________________________________________________________________________________
Świętych Obcowanie
_______________________________________________________________________________________________
Święty Daniel, męczennik | |
Święta Juliana, dziewica i męczennica | |
Błogosławiony Piotr z Castelnau, mnich i męczennik |
Ponadto dziś także w Martyrologium:
Wspomnienie św. Onezyma, w sprawie którego Paweł Apostoł napisał list do Filemona. Przywiązany do niego, Onezym miał potem otrzymać od Apostoła mandat na przepowiadanie Ewangelii w Berei Macedońskiej. Na górze Mareri niedaleko Rieti, we Włoszech – bł. Filippy. Wbrew rodzinie schroniła się do samotni, dokąd przybyły później towarzyszki, pragnące naśladować jej sposób życia. Założyła z nimi społeczność zakonną, z której pod wpływem sławy św. Franciszka i pod kierownictwem jego towarzysza, Rogera z Todi, powstał potem klasztor klarysek. Filippa zmarła w roku 1236. oraz: bł. Bernarda Scammaca (+ 1486) |
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-16.php3
_________________________
Franco Cardini, Marina Montesano
Historia Inkwizycji
ISBN: 978-83-7318-969-0
wyd.: WAM 2008
HETERODOKSJA I REPRESJE
W XII w. część zachodniej Europy, rozciągająca się od Pirenejów aż po Nizinę Padańską i Toskanię, znalazła się stopniowo pod wpływem nowego sposobu rozumienia i przeżywania chrześcijaństwa. W rzeczywistości nakładało się to jednak na fakt, że w chrześcijańskim kostiumie występowała teraz religia (i filozofia) różniąca się od przesłania Chrystusa, ponieważ od wielu wieków teksty i aspekty tego credo filozoficzno- religijnego wchodziły w kontakt z chrześcijaństwem i częściowo nim przesiąkły.
Mamy tu na myśli dualizm manichejski, dawnego brata i konkurenta chrześcijaństwa. Opierał się on na kulturze gnostyckiej rozpowszechnionej na Wschodzie, która dotarła także na Zachód, być może w następstwie pielgrzymek i wypraw krzyżowych, zwłaszcza za pośrednictwem Bałkanów. Tłumaczy to, dlaczego jego zwolenników nazywano często „bułgarami”. Średniowieczny neomanicheizm jest znany pod mianem kataryzmu, od greckiego słowa katharos, „czysty”. Nie jest jasne, jakie były rzeczywiste praktyki katarów z południa Francji, gdzie byli oni liczni już od pierwszych dziesięcioleci XII w., ani to, czy dualizm był już obecny w całej swojej wyrazistości doktrynalnej, czy też przeciwnie — jak sądzą niektórzy — dopiero represje zapoczątkowały proces radykalizacji prowadzący w tym kierunku.
Katarzy, spokrewnieni z bałkańskimi bogomolcami, rozumieli świat jako arenę walki dwóch zasad: tej duchowej, świetlistej i dobrej, oraz materialnej, ciemnej i złej. Ponieważ złośliwy Demiurg uwięził w materii stworzenia odpryski duchowej energii, istniała konieczność wyzwolenia poprzez zniszczenie otaczającej je materialnej powłoki. Było to ważne przede wszystkim dla istot ludzkich, dlatego też gdy wierny katar wstępował — za pośrednictwem ceremonii consolamentum — do wyższej kategorii „doskonałego”, musiał przede wszystkim zaprzestać wszelkich kontaktów seksualnych, których owoce prowadziły do dalszej niewoli ducha w materii, a także powstrzymać się od spożywania jakiegokolwiek rodzaju pożywienia powstałego w wyniku stosunku płciowego (a więc nie tylko mięsa, lecz także jaj, mleka i jego przetworów). Niekiedy ścisły post przybierał skrajną formę (endura) prowadzącą nawet do śmierci głodowej.
„Wierzący” katarzy prowadzili normalne życie, uczęszczali nawet do kościołów i przyjmowali formalnie oficjalne credo chrześcijańskie. Ale jednocześnie służyli za oparcie dla „doskonałych”, których otaczali czymś w rodzaju czci adoracyjnej i wspomagali w działalności misyjnej. Z kolei „doskonali” prowadzili życie ascetyczne, cechujące się całkowitą czystością seksualną, ścisłym postem, skromnym, czarnym ubraniem, przez co można ich było wziąć za szczególnie cnotliwych chrześcijan; i rzeczywiście zwyczajowo byli określani mianem „dobrych chrześcijan”. Kontrast z klerem Kościoła oficjalnego, często występnym, a zarazem pysznym w okazywaniu bogactwa i władzy, był wyjątkowo jaskrawy. Dlatego też wśród ludzi rozczarowanych XI-wieczną reformą Kościoła, która nieproporcjonalnie umocniła kler i oddaliła go od ludu, ich nauki znajdowały z łatwością licznych prozelitów.
Katarzy nauczali, że Jezus był eonem („emanacją”) Pana Światłości, a zatem pozytywną siłą, którą można było nazwać boską — Słowem Bożym, zgodnie z Prologiem Ewangelii według św. Jana. Ale ich „chrześcijaństwo” było w rzeczywistości bardzo dalekie od kościelnego. Jeśli zły Demiurg, szatan, uwięził ducha w materii, to należało z tego wyciągnąć wniosek, że identyfikował się z nim biblijny Bóg-Stwórca. I jeśli całe nauczanie katarów krążyło wokół potrzeby zniszczenia materii i wyzwolenia ducha, konsekwencją tego był pogląd, że nic na świecie nie mogło być czynem bardziej plugawym od płodnej relacji płciowej i poczęcia.
W ostatecznym rozrachunku kataryzm potępiał nieodwołalnie właśnie to, co chrześcijaństwo uznawało za najświętsze w małżeństwie i rodzinie. Skoro sami „doskonali” powstrzymywali się od jakiejkolwiek formy kontaktu seksualnego, to konsekwencją ich nauk mogło być uznanie różnych form stosunków płciowych (od celowo utrzymywanej w stanie niepłodnym miłości pozamałżeńskiej do homoseksualizmu) za mniejsze zło w porównaniu z aktem płodnym. Tak więc to samo zachowanie, które u reszty chrześcijan spotkałoby się z potępieniem, było czymś lepszym od płodzenia dzieci. Na tej podstawie polemiści antykatarscy mogli posuwać się do twierdzenia, że gdy odkryto ciężarne kobiety, zmuszano je do poronienia, aby nie przedłużać uwięzienia ducha w nowym ciele ludzkim.
Łatwo więc zrozumieć, że treści ascetyczne obecne w nauczaniu katarów mogły stanowić, gdy tylko rozpowszechniły się wśród szerokiej rzeszy adeptów, niszczycielską siłę nihilistyczną i aspołeczną uderzającą w rodzinę i moralność, na której opierało się świeckie społeczeństwo chrześcijańskie. I wydaje się paradoksalne, choć nie dziwne (a może nawet wręcz logiczne), że wymagające credo katarów upowszechniło się i odniosło znaczący sukces zwłaszcza na zamożnych i radosnych ziemiach Prowansji i Langwedocji, tam gdzie pojawili się także trubadurzy i miłość dworna. Nawet jeśli poezja okcytańska opiewała cudzołóstwo i miłość wolną od schematów czy zobowiązań małżeńskich, wchodząc tym samym w konflikt z Kościołem, na wyrafinowanych i wesołych dworach, gdzie rozbrzmiewały erotyczne utwory trubadurów, surowi „doskonali” spotykali się z przychylnym i pełnym szacunku przyjęciem i wielu nawracało się na ich wiarę mówiącą o wyzwoleniu ducha, a pogardzającą życiem i nienawidzącą natury.
Uważa się na ogół, że w XII w. nie tylko hierarchie kościelne, ale także świeccy rządzący z obawą zaczęli zdawać sobie sprawę, że ta nowa wiara przybiera formę anty-Kościoła odrywającego od chrześcijaństwa rodziny, wioski i całe miasta. Powołanie aparatu represyjnego uzasadniano zwłaszcza faktem, że kataryzm rozpowszechnia się wśród wszystkich warstw społecznych i wielu, mimo iż pozostają wiernymi chrześcijanami, akceptuje dialog i współżycie z katarami. W ostatnich latach niektórzy badacze pracowali jednak nad rewizją tej tezy. Jean-Louis Biget zauważył, że w XIII w. kataryzm dotyczył jedynie minimalnego odsetka ludności Langwedocji (2,5% w Béziers w 1209 r.; 15% w Montauban w 1241 r.; 5-6% w Tuluzie w 1260 r.; 2,5-5% w Albi między 1285 a 1300 r.), rozpowszechniając się jedynie wśród elit lokalnej drobnej szlachty z ufortyfikowanych zamków i miast. Mamy tu jednakże do czynienia z danymi odnoszącymi się do sytuacji równoległej bądź następującej po pierwszej fali represji. Mogło to doprowadzić do zmniejszenia liczby zwolenników heterodoksyjnej doktryny. Nie ulega jednak wątpliwości, że te dane muszą skłaniać nas do tego, by nie uważać interwencji za prostą reakcję na realne niebezpieczeństwo, lecz raczej by wpisywać ją w ogólniejszą — zrodzoną w ciągu dwóch poprzednich stuleci — tendencję Kościoła rzymskiego do rozciągania własnych wpływów w societas christiana; było to być może tym bardziej uzasadnione, że kataryzm prezentował się jako ruch elitarny, a nie masowy.
Katarzy zostali formalnie ekskomunikowani na synodzie w Tuluzie w 1119 r.; w 1145 r. papież Eugeniusz III wysłał do Langwedocji, celem zapobieżenia dalszemu rozprzestrzenianiu się herezji, samego Bernarda z Clairvaux, ale nawet wielki cysters nie zdołał osiągnąć zadowalających rezultatów. Później król Francji Ludwik VII zwrócił się do papieża Aleksandra III, naświetlając cywilne i społeczne konsekwencje wypływające z upowszechniania się kataryzmu. Papież, zwołując w 1163 r. do Lyonu nowy synod, zarządził surowe środki zaradcze. Propozycja Aleksandra III była dyskutowana na III soborze laterańskim, na którym ustanowiono konfiskatę dóbr heretyków i sprowadzenie ich do pozycji niewolników.
Ale to nie wystarczało. Około dwudziestu lat później cesarz Fryderyk Barbarossa znów niepokoił się rozprzestrzenianiem herezji. Zwrócił się więc do papieża z prośbą o zwołanie kolejnego soboru. W październiku 1184 r. w Weronie Fryderyk spotkał się z Lucjuszem III, z którym nie rozmawiał od czasów negocjacji poprzedzających zawarcie pokoju weneckiego, w czasach gdy tenże był jeszcze kardynałem. Datę spotkania ustalono na dzień święta apostołów Piotra i Pawła, 29 czerwca, a stary papież — przybywając z opóźnieniem i jako uciekinier przed całą Kurią rzymską, z której raz jeszcze został przegnany — musiał cierpliwie zaczekać, aż Fryderyk zakończy swój tryumfalny objazd Lombardii. Papieżowi zależało, by cesarz przyłączył się do uroczystego potępienia herezji i aby zaangażował się w krucjatę, ponieważ sytuacja Królestwa Jerozolimy, otoczonego przez Saracenów, stawała się z dnia na dzień trudniejsza. Patriarcha Jerozolimy i wielcy mistrzowie zakonów rycerskich Świątyni i św. Jana, którzy również byli obecni, starali się usilnie zwrócić uwagę cesarza na swoją sprawę. Nie ulega wątpliwości, że cesarz był zainteresowany krucjatą. Ale i on miał niemały bagaż żądań pod adresem papieża. Być może z zaskoczeniem, musiał jednak zdać sobie sprawę, że Lucjusz jest znacznie mniej elastyczny, niż mogło się wydawać. Papież istotnie nie przedsięwziął żadnych kroków ani w kierunku powiązania syna władcy, Henryka Szwabskiego, z koroną cesarską, ani w sprawie rozwiązania zadawnionej kwestii dóbr, jakie księżna Toskanii Matylda z Kanossy zostawiła w spadku Kościołowi rzymskiemu z pominięciem praw cesarstwa, ani w kwestii ponownego przyjęcia na łono Kościoła pewnej grupy prałatów, którzy przystąpili do schizmy w 1170 r. (stając po stronie Fryderyka) i których sytuacja leżała władcy na sercu.
Negocjacje w Weronie okazały się bezowocne niemal pod każdym względem, i to bardziej za sprawą zamknięcia się papieża niż nieprzejednanej postawy cesarza, która była raczej skutkiem niż powodem. Być może porozumienie było trudniejsze ze względu na rady, jakie papież otrzymywał od pewnych prałatów niemieckich, wrogo nastawionych do Fryderyka. Uważali oni, że władca pragnie powrotu do starej polityki hegemonii królestwa niemieckiego w stosunku do Kościoła. Najbardziej nieprzejednany był prawdopodobnie arcybiskup Kolonii Filip, zmierzający w kierunku otwartego zerwania za swoim seniorem. Mniej prawdopodobne, ale również możliwe, jest to, że do ochłodzenia stosunków między papieżem a cesarzem przyczyniła się wieść (którą Fryderyk starał się zachować w sekrecie, ale zapewne mu się nie udało) o zaręczynach Henryka Szwabskiego z księżniczką Konstancją d’Altavilla, córką Rogera II, a zatem ciotką rządzącego ówcześnie władcy sycylijsko-normańskiego Wilhelma II.
Wydaje się, że tylko w sprawie herezji obaj byli zgodni. Istotnie, cesarz nie zawahał się przed poparciem propozycji zawartych w wydanym właśnie przez Lucjusza III dokumencie Ad abolendam, który za kilka dziesięcioleci stanie się podstawą procedury inkwizycyjnej. Papież był szczególnie zaniepokojony tym, co działo się w Mediolanie, gdzie herezja katarów poczyniła takie postępy, że miasto nie bez racji można było określać jako fovea hereticorum, „rynsztok heretyków”. Źródła przekazały nam teatralny gest Fryderyka: na stojąco, pałając ze zgrozy, silnym głosem wypowiada cesarski nakaz banicji heretyków i rzuca na ziemię, na znak wyzwania, swoją rękawicę.
Rezultatem tego porozumienia były surowe paragrafy Constitutiones: dzierżący władzę na jakimkolwiek poziomie mieli obowiązek, pod karą ekskomuniki, karać katarów, odsuwać ich od ewentualnych stanowisk publicznych i konfiskować ich dobra. Pospólstwo było wezwane do denuncjowania swoim biskupom każdego podejrzanego o herezję (na przykład powstrzymywanie się od spożycia mięsa, jajek lub produktów mlecznych mogło być jej znakiem), zaś sami biskupi do wizytowania co najmniej dwukrotnie w ciągu roku wszystkich ośrodków w ich diecezjach w celu rozpoznania heretyków, wyizolowania ich i przekazania władzom świeckim mającym zastosować przewidziane sankcje. Na tym właśnie polegało działanie tzw. Inkwizycji biskupiej, która okazała się jednak instrumentem nieskutecznym i niewystarczającym. Wiele osób chroniło i ukrywało „doskonałych”; odbywały się nawet publiczne debaty między nimi a klerem chrześcijańskim, z których księża i zakonnicy często wychodzili jako upokorzeni przegrani. Katarzy górowali nad nimi przykładną świętością życia, a także zręcznością dialektyczną i znajomością Pisma Świętego.
Wszystko to oznaczało, że między Pirenejami, Alpami Wschodnimi i centralnymi Apeninami — ze szczególnym nasileniem w Prowansji i Langwedocji — zaczynało się tworzyć społeczeństwo chrześcijańskie nowego typu. Względnie ograniczone były tereny otwarcie zdobyte przez herezję, również dlatego, że czujność i kontrola kościelna oraz senioralna były mocne, ale za to można było zauważyć wymianę i wzajemne przenikanie się ortodoksji i heterodoksji, do czego przyczyniała się także ignorancja i brak przygotowania niższego kleru i warstw świeckich (nie tylko tych najniższych). Sprawiało to, że obie te grupy skłonne były przyjmować racje heretyckich kaznodziejów, a nawet przyswajać je sobie, być może z przeświadczeniem, że pokrywają się one z najgłębiej i najbardziej intymnie przeżywanym chrześcijaństwem. To, że propaganda katarska opierała się systematycznie na krytyce pysznego i wystawnego stylu życia biskupów i opatów, co było faktem szeroko rozpowszechnionym i gorszącym, czyniło ją tym bardziej skuteczną.
Wstąpienie Innocentego III na tron Piotrowy w 1198 r. zbiegło się z końcem długiego okresu dezorientacji i niezdecydowania ze strony hierarchii w obliczu rosnącego niebezpieczeństwa. Nowy papież popierał energicznie program, który można streścić w trzech punktach: podjęcie reformy instytucjonalnej i moralnej Kościoła, powiązanej z hegemonią „kapłaństwa” nad „królestwem” i ze zdecydowaną supremacją rzymskiej stolicy; powrót do jedności Kościoła łacińskiego i greckiego; podjęcie na nowo projektu krucjaty, o jaką upominała się Ziemia Święta po odbiciu Jerozolimy przez muzułmanów w 1187 r. i jaka wymagała wsparcia zarówno w Hiszpanii (walczącej jeszcze z islamem), jak i w Europie Północno-Wschodniej (celem podporządkowania Słowian odmawiających nawrócenia na chrześcijaństwo). Wyeliminowanie herezji było ważnym warunkiem realizacji tego programu. Synod odbywający się w Awinionie w 1200 r. ustalił, że w każdej parafii należy zorganizować komisję złożoną z kapłana i dwóch lub trzech ludzi świeckich o nieposzlakowanej moralności i dobrym przygotowaniu kulturowym. Ich zadanie ma polegać na denuncjowaniu wszystkich parafian podejrzanych o przyłączenie się do herezji, sympatyzowanie z heretykami lub wspieranie ich w jakikolwiek sposób. Kontrola i zastraszenie musiały być w tym celu połączone z odpowiednim kształceniem ludu chrześcijańskiego. Należało zintensyfikować pracę kaznodziejską i nauczać wiernych rozróżniania między czystą wiarą a herezją. Papież dostrzegł w zakonie cystersów — od dziesięcioleci zaangażowanym w walkę z kataryzmem, nawet jeśli nie zawsze skutecznie — instrument najlepiej przystosowany do użycia w tej nowej fazie walki z herezją. Przekazał szeroki zakres władzy nad obszarem okcytańskim dwóm mnichom z opactwa cysterskiego w Fontfroide, których mianował legatami papieskimi: byli to Piotr z Castelnau i Raoul. W międzyczasie, w 1206 r., dwaj duchowni hiszpańscy, biskup Osmy Diego de Azavedo i wiceprior jego kapituły katedralnej Domenico de Guzmán, otrzymali od papieża zadanie głoszenia prawdziwej wiary na południu Francji. Diego miał wkrótce powrócić do swojej diecezji, ale Domenico, wraz z siedmioma towarzyszami, prowadził z żarliwością powierzoną mu misję. Taki był początek zakonu kaznodziejskiego, który papież uprawomocnił w 1216 r.
W tym samym czasie legaci papiescy prowadzili swoje polowanie na heretyków. Ale napotykane przez nich trudności wiązały się także z przeszkodami, jakie piętrzyli władcy świeccy. Hrabia Tuluzy Rajmund VI sprzyjał heretykom i ich sprawie do tego stopnia, że sam w 1207 r. został obłożony ekskomuniką. Zabójstwo Piotra z Castelnau dokonane przez domownika hrabiego, do jakiego doszło 12 stycznia 1208 r. w Saint-Gilles, gdy legat papieski przygotowywał się do przeprawy przez Rodan, spowodowało gwałtowną reakcję papieża. Napisał do króla Francji, biskupów i panów świeckich Francji, odnawiając ekskomunikę nałożoną na hrabiego i ustanawiając, że począwszy od tej chwili, wierni mają prawo prześladować go osobiście i zajmować jego dobra, z zachowaniem, co oczywiste, praw królewskich. Rajmund musiał się podporządkować. Odbył pokutę w postaci chłosty, obnażony do pasa, w miejscu śmierci legata, następnie jako pokutnik udał się na spotkanie z opatem Cîteaux Arnoldem-Amalrykiem, który zajęty był gromadzeniem wojsk wyposażonych w te same przywileje duchowe i doczesne, które przyznawano wszystkim chętnym do walki z niewiernymi w Ziemi Świętej i które miały za zadanie zwalczanie kacerzy „gorszych od Saracenów”.
W ciągu tych dziesięcioleci, gdy formowało się pierwsze jądro organizacji inkwizycyjnej, ale gdy brakowało jeszcze instrumentów, które ujrzymy w działaniu, począwszy od czwartego dziesięciolecia XIII w., biskupom przypadała w ramach walki z herezją władza wynikająca z długiej tradycji, jaka rozwinęła się w dobie postkarolińskiej. Na terenach, gdzie cesarstwo karolińskie, a potem ottońskie miało najsilniejsze wpływy, wielu biskupów dysponowało władzą karną, stosując więzienie i sprawując sądy na mocy delegacji imperialnej, podobnie jak to miało miejsce już w ostatnich wiekach cesarstwa rzymskiego. Rozdźwięk między cesarstwem i papiestwem na przełomie XI i XII w. w dużej części wynikał, jak wiadomo, właśnie z rozbieżności zdań na temat roli biskupów. Prace kanonistyki papieskiej, począwszy od Dictatus papae Grzegorza VII, zmierzały do uzasadnienia prymatu papieża również w zakresie praktyki inkwizycyjnej, podkreślając w niej rolę legatów papieskich. Jednakże na wielu obszarach, zwłaszcza we Francji, Niemczech i Anglii, biskupi nadal działali na podstawie delegacji władcy, dlatego też nie można było uwięzić heretyka bez nakazu kancelarii królewskiej. Ta prerogatywa utrzymała się często również po ukształtowaniu się właściwej instytucji inkwizycyjnej. W takich przypadkach zdarzało się, że biskupi działali w konkurencji z zakonami żebrzącymi.
opr. aw/aw
Copyright © by Wydawnictwo WAM
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/hist_inkwizycji_01.html
_______________________________________________________________________________________________
Jak się modlić? Zasady duchowe według św. Jana Kasjana – odcinek 1
“Aby jednak modlić się z należytą gorliwością i czystością, należy stanowczo przestrzegać następujących wskazówek:
Po pierwsze, musimy całkowicie pozbyć się trosk związanych z naszym ciałem. Nie powinniśmy też kłopotać się żadnymi sprawami czy interesami, co więcej, nawet myśli o nich nie powinniśmy dopuszczać do naszego serca. Poza tym, musimy zaniechać obmawiania, czczej gadaniny, wielomówności i głupich żartów, a przede wszystkim, całkowicie wykorzenić zamęt powodowany gniewem i smutkiem, oraz doszczętnie usunąć szkodliwe zarzewie pożądliwości cielesnej i chciwości” (z rozmowy IX z abba Izaakiem)
Nasza nowa seria klipów, w których ojciec Szymon Hiżycki komentuje naukę św. Jana Kasjana, rozpoczyna się od rozważań nad fragmentem Rozmowy IX. Jak przyznaje ojciec opat, nauka świętego mnicha może wydawać się na pierwszy rzut oka szorstka, trudna do przyjęcia. W trzecim paragrafie dziewiątej Rozmowy jej autor (czy w pewnym sensie współautor) mówi o potrzebie uwolnienia się od trosk jako o warunku koniecznym do życia modlitwy.
Rozmowa IX i X w wersji drukowanej – http://goo.gl/OgPPZs
Celem naszych refleksji jest znalezienie drogi do praktycznego zastosowania wskazań Jana Kasjana w codziennym życiu. Pragniemy przezwyciężyć dystans, którego wiele osób instynktownie się dopatruje w relacji do tego autora; nie trzeba żyć na pustyni, by z lektury jego pism odnieść pożytek.
W dzisiejszym odcinku ojciec Szymon wyjaśnia, czym są „troski”, o których pisze Kasjan, umieszczając przesłanie tego mnicha w kontekście naszej rzeczywistości. To jednak nie wszystko, o czym – mamy nadzieję – przekonacie się sami. Zapraszamy do oglądania – i do czytania dzieł Jana Kasjana.
__________________________
Jak się modlić? Zasady duchowe według św. Jana Kasjana – odcinek 2
W dzisiejszym odcinku naszych rozważań nad nauką świętego Jana Kasjana ojciec Szymon Hiżycki przywołuje ważny fragment Rozmowy IX: „Pamiętajmy, że to, co zrodzi się w duszy zanim przystąpi do modlitwy, będzie się jej przypominało w czasie jej trwania”. Wciąż zatem, jak to podkreśla o. Hiżycki, jesteśmy na etapie przygotowań do modlitwy. „To zdanie jednak – mówi o. opat – ostatecznie uświadamia nam, że nasza modlitwa będzie taka jak nasze życie, a nasze życie w jakiś sposób będzie odzwierciedlać naszą modlitwę”.
Rozmowa IX i X w wersji drukowanej – http://goo.gl/OgPPZs
zobacz inne książki św. Jana Kasjana – http://goo.gl/00jEUN
Kasjan zdaje się widzieć w modlitwie szczególną sferę odkrywania prawdy o sobie – gdy szukamy ciszy przed Bogiem, nagle wracają do nas trudności, które borykają nas na bardzo głębokim poziomie. Podobnie dla tego mnicha całe nasze życie jest ściśle związane z doświadczeniem duchowym. W tę szczególną zależność wprowadza nas dzisiejsza konferencja tynieckiego opata. Zapraszamy do oglądania i słuchania!
______________________________
Jak się modlić? Zasady duchowe według św. Jana Kasjana – odcinek 3
Kiedy umysł zostanie na wskroś przeniknięty czystością i kiedy z ziemskiego poziomu przeniesie się na poziom duchów anielskich, wówczas wszystkie jego myśli, rozważania i akty staną się czystą i szczerą modlitwą (z rozmowy IX z abba Izaakiem)
Ten fragment Rozmowy IX św. Jana Kasjana w dzisiejszym odcinku swoich konferencji cytuje tyniecki opat, o. Szymon Hiżycki. Jak zwraca uwagę, święty mnich pragnie wprowadzić swoich czytelników w tajemnicę Przemienienia. „Słowo »przemienienie«, które odnosi się przede wszystkim do Przemienienia Pana Jezusa, jest w teologii Kasjana jednym ze słów kluczowych”. Teksty, które rozważamy, wychowują właśnie do przemiany serca i udziału w życiu Bożym, do wejścia na „poziom duchów anielskich”.
Bez wątpienia brzmi to onieśmielająco – czy to nie za wysoka poprzeczka dla ludzi, którzy nieustannie upadają, od jednego grzechu przechodząc w drugi? Kwestię tę wyjaśnia w dzisiejszym wideoklipie ojciec Szymon zapewniając, iż dla każdego, kto sięga po pisma Kasjana i naukę mnichów egipskich, nie brak też źródeł pocieszenia. To pouczenia przydatne dla wszystkich mających szczere pragnienie modlitwy.
http://ps-po.pl/2016/02/08/jak-sie-modlic-zasady-duchowe-wedlug-sw-jana-kasjana-odcinek-3/
___________________________________
Jak się modlić? Zasady duchowe według św. Jana Kasjana – odcinek 4
Teraz czeka mnie jednak jeszcze większa trudność, bo chciałbym omówić cztery rodzaje modlitwy, wymienione przez św. Pawła: Zalecam – pisał on – aby były odprawiane prośby (obsecrationes), modlitwy (orationes), wspólne błagania (postulationes), dziękczynienia (gratiarum actiones). Nie ulega wątpliwości, że podział ten nie jest przypadkowy (z rozmowy IX z abba Izaakiem)
W ostatnim odcinku skonfrontowaliśmy się z przekonaniem Jana Kasjana, że nigdy nie modlimy się tak samo. Ta trzeźwa uwaga dotyka naszego doświadczenia modlitwy, które zmienia się wraz z nami. Dziś idąc śladem Kasjana ojciec Szymon Hiżycki podaje interpretację fragmentu Pierwszego Listu do Tymoteusza: Zalecam, aby były odprawiane prośby, modlitwy, wspólne błagania i dziękczynienia (por. 1 Tm 2,1a).
Tyniecki opat podkreśla, że za tymi określeniami kryje się bogate słownictwo starożytnego świata chrześcijańskiego; czytelnik Kasjana dziedziczy swego rodzaju słownik pojęć o szczególnym znaczeniu dla życia duchowego. Zapraszamy Was do wysłuchania rozważań nad pierwszymi dwoma – są to „prośby” (obsecrationes) i „modlitwy” (orationes). W kolejnym odcinku usłyszymy o następnych rodzajach modlitwy według świętego Jana Kasjana.
http://ps-po.pl/2016/02/15/jak-sie-modlic-zasady-duchowe-wedlug-sw-jana-kasjana-odcinek-4/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29
____________________________
Nie nadepnąć lwu na ogon…
Siedemdziesiąt lat temu wojska rosyjskie wkroczyły do Warszawy, a dzień potem zajęły Kraków. Jaka różnica! Nasze miasto prawie niezniszczone, a stolica Polski w gruzach. Gdyby nie było powstania, miasto by ocalało. Nie zginęłoby tylu ludzi, ale na podstawie doświadczeń wielu polskich miast z całą pewnością wielu z naszego ruchu zbrojnego trafiłoby do więzień i do piwnic UB, gdzie kaci różnej narodowości znęcali się nad polskimi patriotami.
Wielu straciłoby życie, inni poszliby do lasu, by powiększyć liczbę żołnierzy wyklętych, a tysiące warszawiaków wywieziono by na Sybir, jako że wiemy, iż ten proceder odbywał się jeszcze dłuższy czas po tzw. wyzwoleniu. Ale tak czy tak, porządek w Polsce, która miała być jeśli nie komunistyczna, to przynajmniej socjalistyczna, ustalono na zewnątrz. Wykonawcą był Związek Radziecki, wsparty przez usłużnych Polaków, których w historii nie brakowało, szczególnie od czasów rozbiorów.
I zaczęła się walka z Narodem i z Kościołem, na którego czele rychło stanął Prymas Tysiąclecia, kardynał Stefan Wyszyński. Co ciekawe, gdy przebywał za granicą, nigdy nie powiedział złego słowa o ówczesnej władzy, z którą w kraju niemiłosiernie miał na pieńku. Mówił, że w kraju ma prawo i obowiązek walczyć z bezbożnym ustrojem, ale za granicą nigdy nie będzie przedstawiał Polski w złym świetle.
A na pytanie jednego z dziennikarzy, jak to się żyje w kraju komunistycznym, powiedział – cytuję z pamięci: „Mamy dom, w którym żyjemy 1000 lat. I oto do domu wprowadza się lew. Więc uważamy, by mu nie nadepnąć na ogon”. O właśnie! A może byśmy tak sobie nie nadeptywali na ogon, na odciski, czy na co tam jeszcze da się nadepnąć. Przecież nadeptując na brata/siostrę Polaka, osłabiamy ojczyznę.
A słaba Polska to łakomy kąsek dla Wschodu i Zachodu. Szanujmy Ojczyznę! Nie nadeptujmy nikomu na ogon!
http://ps-po.pl/2016/01/17/nie-nadepnac-lwu-na-ogon/
_______________________
W czwartek Msza za facetów. Bądź razem z nami [WIDEO]
Grzegorz Kramer SJ / ml
W czwartek wieczorem znów spotkamy się na Mszy. Potem spacer po Krakowie z Jezusem i wielbienie. Dołączysz?
Wszystkie potrzebne informacje znajdziesz w wydarzeniu na Facebook’u:
________________________________
Czego możesz nauczyć się od ks. Twardowskiego?
Grzegorz Kramer SJ
Ksiądz Jan ciągle jest dowodem na to, że w świecie, w którym tak wiele mówi się o brutalności, tak wiele się jej pokazuje w mediach (a to znaczy, że ciągle jej szukamy w różnych źródłach), jest w nas wielka potrzeba wrażliwości. I o niej chciałbym, wykorzystując dzisiejsze wspomnienie, napisać.
Ciągle jesteśmy wystawieni na różne bodźce i informacje, które mają na nas wpływ (wbrew temu, co często deklarujemy), wpuszczamy to wszystko do siebie poprzez nasze zmysły. Mnogość tego ładunku dobrze pokazują nam wieczory, kiedy jesteśmy bardzo zmęczeni, a do końca nie jesteśmy w stanie nawet dobrze zidentyfikować źródła naszego zmęczenia.
Ta intensywność doznań z jednej strony jest czymś szalenie niesamowitym, bo dobrze dużo wiedzieć i wiele doświadczać. Jednak jest też “druga strona medalu”.
To nieustanne niekontrolowane bombardowanie nas przez bodźce sprawia często, że nasze serce staje się obumarłe, mało wrażliwe. Zaczynamy zadowalać się niesprawdzoną informacją (często plotką, wynikiem obmowy, powierzchownych osądów), nasze relacje zawężamy do komunikowania sobie podstawowych informacji, a przyjaźnie często kończą się w wirtualnym świecie.
To wszystko prowadzi bardzo często do cynizmu, polegającego na postawie: “ja już wszystko wiem, nic mnie nie jest w stanie zaskoczyć”. Na początku wydaje się dość praktyczne, bo mamy poczucie kontroli nad sytuacją, ale później okazuje się, że nikt z nami już nie wytrzymuje, bo nie ma dialogu.
Wrażliwość jest cechą, która w naszych codziennych relacjach, pracy, spotkaniach, jest czymś, co wielu chce ukryć. Dlaczego? Bo wierzymy w powszechnie obecne kłamstwo: że nie ma na nią miejsca. I choć “podskórnie” czujemy, że jest inaczej, to wielu z nas traktuje ją jak niechcianego gościa w życiu, albo towar przeznaczony dla “dziwaków” siedzących w galeriach i oglądających stare dzieła sztuki.
Ksiądz Jan – poprzez swoje proste wiersze, a nawet wierszyki, uczył dostrzegać małe sprawy i szczegóły. Wzruszał się biedronką, ale nie dlatego, że był ckliwy, ale dlatego, że był człowiekiem “otwartych oczu”. Kiedy człowiek skupia się na czymś jednym, wtedy uczy się selekcjonować bodźce, uczy się dobrze rezygnować z nawału informacji, a zaczyna angażować całego siebie w konkretne relacje i sprawy.
Nie bójmy się obudzić w sobie wrażliwości. To naprawdę jest bardzo pozytywna cecha, która pozwala zobaczyć świat w prawdziwych kolorach. Nie różowych – sztucznie napompowanych emocjonalnym optymizmem – ale prawdziwych. Takimi jakie są naprawdę. To naprawdę jest fascynująca sprawa.
Jedna uwaga: tak jak wiersze ks. Jana nie są przyjmowane przez wszystkich, bo: “za proste”, tak Twoja obudzona wrażliwość może sprawić, że nie będziesz “dla wszystkich”.
Ale czy o to chodzi?
* * *
Mrówko ważko biedronko
Mrówko co nie urosłaś w czasie wieków
ćmo od lampy do lampy
na przełaj i najprościej
świetliku mrugający nieznany i nieobcy
koniku polny
ważko nieważka
wesoło obojętna
biedronko nad którą zamyśliłby się
nawet papież z policzkiem na ręku
człapię po świecie jak ciężki słoń
tak duży, że nic nie rozumiem
myślę jak uklęknąć
i nie zadrzeć nosa do góry
a życie nasze jednakowo
niespokojne i malutkie
Jan Twardowski
http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,330,czego-mozesz-nauczyc-sie-od-ks-twardowskiego.html
____________________________________
Fałszywa pobożność rodzi rozłam
Maria Rogaczewska, Grzegorz Roś
Odnaleźć prawdę
Grzechy główne są skutkiem prostego faktu. Nie znamy pojęcia daru i nie potrafimy zastosować go w praktyce życia codziennego. Pycha to przecież wyolbrzymiona miłość własna posunięta do pogardy drugiego człowieka. Rodzi się ona z przekonania, że wszystko, co mam i posiadam, zawdzięczam sobie i nie muszę tym dzielić się z nikim. Egoista nie rozumie, że szczęście polega na wzajemnym, bezinteresownym obdarowywaniu innych i zatrzymuje dla siebie wszystkie dary. One, nie mogąc mnożyć się przez służbę, kurczą się i maleją w pojedynczym ludzkim “ja”. Chciwość i zazdrość są zaś wynikiem nieakceptacji siebie, braku uznania własnych zdolności i charyzmatów. Niszczą drugiego człowieka, pozbawiając go – nawet w pragnieniach – konkretnych dóbr. Powodują, że człowiek nie potrafi odnaleźć prawdy o własnym obdarowaniu. Podobnie sprawa się ma z kolejnymi grzechami, które rodzą z siebie inne wady, słabości czy zaniedbania.
Odkryć dar
Jesteśmy świadomi tego, że Bóg jako Pierwszy Obdarowujący wychodzi nam naprzeciw. Wszystko, cokolwiek posiadamy i co stanowimy, jest Jego bezinteresownym prezentem dla człowieka. Każdy kwiat, źdźbło trawy, pszczoła i słoń, szum morza i wiatr – to dowody Jego wszechmocy ofiarowanej ludziom w konkretnych darach. Nasze życie, poruszanie się i emocje, nasza pamięć i zdolności, zdrowie i zmysły – wszystko dostajemy od Niego za darmo, po prostu z Miłości. Najwięszym darem, jaki Bóg mógł dać człowiekowi na przestrzeni dziejów, jest zbawienie i przebaczenie grzechów. Wysłużył je nam Swą męką Umiłowany Syn Boży, Jezus Chrystus. Jesteśmy tego świadomi, ale czy potrafimy włożyć tę treść w nasze czyny i codzienność? A może pozostajemy biernymi obserwatorami historii obdarowywania? Grzech zazdrości, egoizmu, gniewu… trzyma nas na łańcuchu, bo nie pozwalamy swemu sercu praktycznie poznawać pojęcia daru.
Rodzaje darów
Bóg jest piękny i wspaniały przez to, że Jego dary są tak doskonałe. W swym zróżnicowaniu pozostają one przez cały czas tak samo wartościowe. Każdy dostaje je w konkretnym celu, do wypełnienia swego życiowego zadania. Zdrowie i siła fizyczna jest darem, dzięki któremu możemy uczynić wiele dobra. Choroba, niemoc, paraliż są również darem, choć często trudnym do przyjęcia. Wystarczy spojrzeć na wielkich świętych, którzy takimi się stali, poprzez wierne upodabnianie się do Ukrzyżowanego Chrystusa. Ich cierpienie i modlitwy zanoszone do Boga wyprosiły wiele łask dla innych, a życie na milczącym krzyżu stało się punktem wyjścia do naśladowania Serca Bożego. Darem jest każde powołanie… Bo siłą Kościoła jest to, że odnajdują się w nim wszystkie stany życia. Zakony kontemplacyjne i czynne, kapłani i świeccy, rodziny i osoby samotne. Darem jest nasze wykształcenie, talenty, ciało i psychika. Także relacja z Bogiem i wszystko, co jej służy, a więc modlitwa, sakramenty, liturgia Mszy Świętej, Pismo Święte… To dary, na które nie zasłużyliśmy, a które dostaliśmy na drogę podążania ku świętości.
Dary nadprzyrodzone
Istnieją także charyzmaty nadzwyczajne służące do budowania Mistycznego Ciała Chrystusa. Szczególne swoje miejsce mają one w ruchu Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej, która swą duchowością wraca do doświadczenia Kościoła pierwszych wieków. Stawia mocno na rolę Ducha Świętego w życiu chrześcijanina, akcentując, że wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Charyzmatycy, mocą silnej wiary w uobecniające się w teraźniejszości działanie Boga oraz wezwaniem świętego Imienia Jezus, wypełniają nakaz misyjny dany wszystkim uczniom Chrystusa. Kładą ręce na chorych, a oni odzyskują zdrowie, uwalniają ludzi spod panowania złego ducha i modlą się w językach (por. Mk 16,17-18). Prorokują, a więc głoszą Boże zamysły względem indywidualnego człowieka i całych społeczności, oraz przepowiadają z mocą Słowo Boże. Z miłością nakładają ręce na braci i siostry, modląc się za nich wstawienniczo – tak jak czynili to Apostołowie. Stają się ewangelizatorami nie tylko we własnych środowiskach, ale także wszędzie tam, dokąd Bóg ich pośle. Ludzie z zewnątrz niejednokrotnie uważają ich za “nawiedzonych”, ale charyzmatycy – nie zważając na opinię ludzką – żyją pełnią mocy Ducha Świętego. Wprowadzają Słowo Boże w czyn (por. Jk 1,22). Duch Święty udziela się im za darmo, bez względu na ludzką słabość czy niegodność. Działa dla dobra Kościoła i budowania żywej wspólnoty z innymi ludźmi.
Akceptacja siebie – drogą do poznania daru
Każdy z nas doświadcza skutków grzechu pierworodnego, a więc własnej niemocy i przywiązania do zła. Choć wyzwoleni spod jarzma grzechu przez śmierć Chrystusa na krzyżu, to jednak ciągle upadamy na drogach życia. Gdy próbujemy czynić dobro, widzimy świat, który pogrąża się w bagnie zła i próbuje zasysać nas do swego wnętrza. Ulegamy skłonnościom do czynienia tego, co przyjemne, ale często grzeszne. Znamy Pismo Święte i nauczanie Kościoła, ale wolimy żyć według własnego “widzimisię”. Deklarujemy swoją wiarę i wierność Jezusowi, ale nasze postępowanie dalekie jest od potwierdzenia prawdziwości naszych słów. Domagamy się od innych ludzi Prawdy, miłości, sprawiedliwości, męstwa, ale sami jesteśmy całkowitym tego przeciwieństwem. Boimy się szatana, ale ciągle szukamy nowych, niebezpiecznych wrażeń np. magii, bioenergoterapii, okultyzmu, mimo iż grożą one poważnym zniewoleniem duchowym. Kiedy wreszcie stajemy w prawdzie przed sobą i Bogiem, kiedy poznajemy całą nędzę naszego istnienia, to wtedy popadamy w rozpacz, bezsens i zwątpienie. Taki stan rzeczy staje się przyczyną wielu uzależnień, chorób psychicznych, głównie depresji, a nawet samobójstw. Warto powiedzieć zdecydowane: “STOP!” myślom i czynom, do których kusi nas zły duch. Spróbujmy popatrzeć na siebie jako na piękny dar.
Nie uciekniemy od naszej grzeszności.
Kto jednak próbuje, popada zwykle w jeszcze gorsze sidła. Z jednej strony skrupuły jako męcząca “choroba sumienia”, a z drugiej – ślepota duchowa i pycha. Prawidłową postawą człowieka wierzącego jest skrucha za grzechy dotychczas popełnione oraz wola walki o osobistą świętość, ciągłe wzrastanie w przyjaźni z Chrystusem. Parafrazując św. Augustyna możemy powiedzieć, że popełnianie grzechów jest rzeczą ludzką, bo jesteśmy istotami słabymi. Ale niechęć do powstania ze słabości i trwanie w upadku to już sprawa szatańska. Stając przed Bogiem i samym sobą w prawdzie, powinniśmy uznać, że jesteśmy grzeszni i potrzebujemy łaski Pana, by prawdziwie żyć po chrześcijańsku. W modlitwie zawsze prosić Boga o otwarcie duchowych oczu, aby każdy z nas mógł dojrzeć Jego działanie w swojej codzienności.
Jednym z ważnych elementów odkrycia daru i akceptacji siebie w konkretnej historii życia człowieka jest tzw. uzdrowienie wspomnień. Zagłębiamy się z wiarą w swoją przeszłość. Być może doświadczyliśmy wielu zranień, trudności w relacjach z najbliższymi, zostaliśmy skrzywdzony emocjonalnie, czy fizycznie… Wiara dopomoże nam jednak stanąć ponad cierpieniem i smutkiem. Nie robi ona “objazdu” wokół trudności, ale buduje drogę na wprost przez ból. Nie czyni wspomnień łatwymi, ale daje “supersiłę” do przeniesienia największych gór tj. lęku, samotności, czy rozpaczy. Sprawia, że nie skupiamy się na tym, co nas boli. W doznaniach piękna, dobra, w pokoju serca odczytujmy miłość i troskę Pana o nasze życie. Cieszmy się z dróg, na których Jezus Chrystus nas ocalił i nie pozwolił nam zginąć. Rozmyślajmy o postanowieniach Boga i rozważmy Jego ścieżki (por. Ps 119, 14-15). To normalne, że w takich chwilach zły duch stara się zamącić w naszych głowach, podsuwając nam obrazy przeżytych przykrości, dni żałoby i smutku, bolesnych i trudnych chwil. Jednak nawet w tych wspomnieniach nie traćmy pokoju ducha. Pokażmy swoje zabliźnione rany Chrystusowi. Jeżeli trzeba, wołajmy do Pana w swoim cierpieniu i powierzmy Mu wszystko, co kiedykolwiek nas zraniło albo dotknęło do głębi duszy. Krzywdę, niesłuszne oskarżenia, boleść serca i ciała przeżyjmy jako doświadczenie oczyszczające, jednoczące nas z krzyżem i męką Zbawiciela.
Szukajmy w trudzie i smutku łaski Bożej, która co dzień nas podtrzymuje i ochrania. Szukajmy Pana, który uwalnia z trwogi, kruszy kajdany i wyprowadza z ciemności (por. Ps 107, 13-14). Przebaczmy tym, którzy nas zranili, podeptali naszą godność, także w tym geście zdając się całkowicie na Boga (por. Prz 20,22). Zobaczymy wtedy jak kształtuje się przed nami obraz naszego życia, w którym Bóg działa z mocą. Na każdym kroku obsypuje Swoje umiłowane dzieci niezliczoną liczbą duchowych prezentów. Patrzę na siebie i widzę ten piękny dar…
Jesteś darem dla siebie!
Zmysłami poznaję świat, który to Stwórca uczynił dla mnie. Podziwiam krajobrazy natury, rozkoszuję się wonią kwiatów, słucham dźwięków najcudowniejszej muzyki, smakuję się w rozmaitych rarytasach i odróżniam chropowatą korę drzewa od gładkości aksamitu. Posiadam pamięć, inteligencję i rozum, by nabywać wiedzę o świecie, społeczeństwie, by realizować się w swej życiowej pasji. Mam uczucia i emocje, które budują moją relację z drugim człowiekiem. Potrafię kochać, śmiać się, płakać, współczuć, być łagodnym i cierpliwym. Umiem odróżniać dobro od zła, z wolnością mogę opowiedzieć się po stronie dobra. Mogę żyć świadomie i panować nad swoim postępowaniem, nie kierując się wyłącznie ślepym instynktem. Bóg wyposażył mnie w talenty, którymi mogę dzielić się, służąc innym ludziom. Nadaję kształt mojemu życiu według najszlachetniejszych pragnień i porywów serca. Mój głos, ruch, spojrzenie, modlitwa stanowi mnie i świadczy o tym, kim jestem. Nie bezwolną istotą, ale jestem kimś, kto czuje, żyje i pragnie szczęścia. Mogę pełnić Bożą wolę i budować relację miłości z moim Stwórcą, odnajdując swe spełnienie. Czuwać nad tym, by Boże podobieństwo zapisane w mym sercu jaśniało blaskiem czystej chwały Bożej. Jestem darem dla siebie samego!
Jeżeli jesteś niepełnosprawny, zmagasz się z chorobą, upośledzeniem czy innymi trudnościami, nie tracisz nic ze swego człowieczeństwa. Jesteś świadomy przeżywanego cierpienia i potrafisz żyć z godnością pomimo swego bólu. Zmagając się z własnym ograniczeniem czy grzechem, wyrabiamy w sobie postawę Chrystusowego wojownika, który dąży do zwyciężania samego siebie. Nasza wola walki wzmacnia też innych do poddźwignięcia się z rozmaitych życiowych upadków. Nie składamy oręża, oczekując lepszych dni, ale w prawdzie i miłości podejmujemy walkę o świętość, o przyjaźń z Bogiem. Potrafimy w ciemności dopatrywać się przebłysków światła. Jesteśmy osobami wartościowymi, ponieważ Bóg poświęcił za nas życie Swego Syna i pragnie spotkać nas w Swoim Królestwie. Chcemy żyć zdziwieniem i wyrabiać w sobie duszę poety, który dostrzega piękno w najdrobniejszym przejawie życia!
Jesteś darem dla innych!
W 1 Liście św. Piotra Apostoła czytamy: Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał (1 P 4,10). Miłość – święta, bezinteresowna, czysta i pokorna – jest najpiękniejszym i największym darem, jaki możemy ofiarować drugiemu człowiekowi. Dobrze wiedziała o tym Maryja, Matka Syna Bożego. Ta prosta niewiasta z nazaretańskiej wioski uczyniła szczerą miłość podstawą wszelkich swych działań. Z miłości poszła do swej kuzynki, by pomóc jej przy narodzinach dziecka. Z miłości do Boga przyjęła Jego wolę i realizowała ją w ciągu całego swego ziemskiego życia. Z miłości do rodzącego się Kościoła oddała Swego Jedynego Syna na śmierć krzyżową i współcierpiąc z Nim, dołożyła własną ofiarę do zamysłu odkupienia. Koroną Jej chwały jest miłość, która nigdy się nie wyczerpie i będzie rozlewana na ludzi wszystkich czasów aż do końca świata.
Miłując człowieka, który jest wokół nas, powiększamy czerpak własnego serca. Uzdalniamy się do kochania coraz większego, coraz głębszego i bardziej intensywnego. Jednocześnie obdarowujemy go najcenniejszym skarbem, jaki posiadamy – miłość stoi bowiem ponad wiarą i nadzieją w katalogu cnót (1 Kor 13,13). Miłość nie stawia warunków, nie ma opatentowanych form wyrazu i sztywnych sposobów na kochanie. Jest zdolna do bohaterskich czynów i heroicznej odwagi, a kocha to, co szare i banalne. Kocha w codzienności, zwykłych gestach i słowach, bo nie potrzebuje wielkości i blasku jupiterów. Nic nie zastąpi miłości, choć ona “po błocie chodzi”.
Jesteś darem niezbędnym dla środowiska, w którym żyjesz i rozwijasz swoje zdolności. Jesteś darem dla tych, którzy żyją obok ciebie.
Musisz tylko zechcieć to zauważyć i żyć tym na co dzień. Miłe słowo, uśmiech, czuły gest, rozmowa, współczucie i inne oznaki serdeczności są niezbędne dla każdego człowieka. Jak się czujesz, gdy dzień przynosi ci same niepowodzenia, przykrości i złości? W pracy nagana od przełożonego, w sklepie niemiła obsługa, obrażona koleżanka, kłótnia z małżonkiem, adresowane do ciebie wyzwisko usłyszane w tramwaju, czy na ulicy. Gorszego dnia nie można sobie wyobrazić. Gest życzliwości jest maleńkim promykiem światła. Choć nie potrafi eksplodować oślepiającym blaskiem, to jednak potrafi wlać w strudzone serce odrobinę ciepła. Sam Bóg uśmiecha się do nas w drugim człowieku. Możesz i ty codziennie na nowo ofiarowywać światu drobne prezenty, które przeliczane będą nie na pieniądze, ale na “pojemność serca”. Tak maleńkimi krokami zaczniesz zmieniać swój świat, a od tego prosta droga do cywilizacji prawdy i miłości.
Nie czekaj jutra! Dziś jest darem!
Pozwól sobie na bycie darem. Stań przed lustrem i wyobraź sobie, że zamiast swego odbicia widzisz wielki prezent. Jego zawartość jest niczym nieograniczona. Słoneczne kolory rozlewają się na przestrzeń, w której się znajdujesz. Zmieniają ludzi wokół i nasze “małe ojczyzny”. Twoje dłonie mają do dyspozycji farby od Ojca Niebieskiego, którymi możesz pokolorować smutny, szary świat i wlać w niego trochę radości. Twoja akceptacja siebie pomoże innym dokonać uzdrowienia ich życia. Śmiej się z siebie, by się nie stać nadętym balonem zniekształconym w swych rysach. Odrodź się w Chrystusie i pozwól Bogu, by cię prowadził tak jak sam zechce. Przyjmuj wszystko z radością i pogodą ducha, a optymizm udzieli się też twoim najbliższym. Rozkoszuj się w tym, jak łatwo pokonać złego ducha i wszelkie ludzkie kryzysy, gdy się potrafi bezwarunkowo zaufać Bogu i radować chwilą obecną. Dziś jest darem! Przyjmij to z zapałem! Biegnij przed siebie i ciesz się życiem człowieka obficie obdarowanego.
Anna Mularska
http://www.katolik.pl/nie-zmarnuj-daru-,2481,416,cz.html?s=3
____________________________
Jak najskuteczniej walczyć ze złem?
Miłość nieprzyjaciół
Jacek Schwarc podczas pobytu w hitlerowskim obozie koncentracyjnym pewnego razu naraził się jednemu z obozowych kapo, który za karę z sadystyczną wściekłością zaczął go kopać i bić pejczem. Podczas tego okrutnego biczowania Jacek modlił się w duchu za oprawcę. W pewnym momencie ujrzał w wizji biczowanie Chrystusa. Pod wpływem tego widzenia został ogarnięty tak wielką miłością i współczuciem, że zwrócił się do swego prześladowcy ze słowami: „Ich liebe dich” („Kocham cię”).
Słowa te do tego stopnia zaszokowały obozowego kapo, że przestał bić więźnia i zaczął uważnie mu się przyglądać; wtedy zobaczył coś, co wprowadziło go w prawdziwe osłupienie. Na jego oczach krwawiące, świeże rany, które przed chwilą zadał więźniowi, zabliźniały się i goiły. Ten sadysta i morderca przeżył duchowy szok, który namacalnie pozwolił mu się przekonać, jak wielką duchową mocą dysponuje człowiek wtedy, gdy kocha i przebacza.
Nie jest łatwo wybaczać
Psychiatra George Ritchie, autor książki Return from Tomorrow, opisał historię „Dzikiego Billa”, więźnia obozu koncentracyjnego, który odnosił się do wszystkich z wielką życzliwością oraz przekonywał i namawiał współwięźniów do wybaczania wszystkiego wszystkim. Bill odznaczał się niezwykłą energią i radością życia, bezinteresownie pomagał innym, szczególnie jako tłumacz, gdyż oprócz języka polskiego płynnie mówił po angielsku, francusku, niemiecku i rosyjsku. – Nie jest łatwo wybaczać – powiedział mu pewnego dnia George. – Tylu z nas utraciło wszystkich bliskich, rodziny.
Wtedy Bill opowiedział historię swojego życia: „Mieszkaliśmy w żydowskiej dzielnicy Warszawy, moja żona, dwie córki, trzech małych synków. Kiedy Niemcy przyszli na naszą ulicę, ustawili wszystkich pod ścianą i zaczęli strzelać z karabinów maszynowych. Błagałem ich, żeby pozwolili mi umrzeć razem z rodziną, ale ponieważ mówiłem po niemiecku, wzięli mnie do grupy przeznaczonej do pracy. Wtedy musiałem zdecydować, czy mam pozwolić sobie na nienawiść do żołnierzy, którzy strzelali. To z pewnością byłaby łatwa decyzja.
Byłem prawnikiem. W mojej praktyce zbyt często obserwowałem, jakie spustoszenie duchowe i fizyczne wyrządza ludziom nienawiść. To nienawiść zabiła sześć osób, które były dla mnie wszystkim na świecie. Postanowiłem wtedy, że resztę mego życia — czy to będzie kilka dni, czy wiele lat — będę kochał każdego człowieka, z którym się zetknę…”.
Jako i my odpuszczamy
Trzeba podkreślić, że Bill tylko dlatego potrafił odpowiadać na zło miłością i przebaczeniem, że uwierzył w słowa modlitwy Ojcze nasz: i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Zdolność przebaczenia i miłość do każdego człowieka, również do swoich prześladowców i nieprzyjaciół, czerpał Bill z żywej wiary w Boga. Dzięki codziennej modlitwie mógł zawsze przebaczać i kochać bliźnich miłością, jaką kochał go Bóg. Żył zgodnie z nowym przykazaniem, które przekazał nam Jezus: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie (J 13,34).
Kochaj i przebaczaj, tak jak to czyni Chrystus
Mocą miłości i przebaczenia Jezus Chrystus zwyciężył największą nienawiść i grzechy wszystkich ludzi. W ten sposób uczy nas, że jedyną bronią w walce ze złem jest miłość i przebaczenie. W kwestii przebaczenia Pan Jezus jest bezkompromisowy, ponieważ nie ma wyjątków i sytuacji nadzwyczajnych, które usprawiedliwiałyby brak przebaczenia. Przebaczyć z serca wszystko wszystkim, nie nosić do nikogo urazy i pretensji, to znaczy nie utożsamiać zła z człowiekiem, który jest jego sprawcą.
Zło, grzech, nienawiść należy z odrazą odrzucać i to jest główny powód, dlaczego trzeba zawsze przebaczać, akceptować i kochać każdego człowieka. Kochać grzesznika, winowajcę, kogoś, kto wyrządził mi wielką krzywdę, oznacza, że pomimo tego, iż na jego widok mogą się spontanicznie rodzić we mnie negatywne uczucia, to jednak decyzją mojej woli przebaczam mu z całego serca, to znaczy modlę się o największe dobro dla tego człowieka, a jest nim pojednanie z Bogiem. Jest to pierwszy etap przebaczenia. W drugim trzeba na modlitwie szczerze prosić Pana Boga, aby uwalniał nas od negatywnych uczuć antypatii, gniewu, nienawiści, pretensji i leczył duchowe zranienia i urazy. Trzeba pamiętać, że „antypatia, gniew i urazy zamykają drzwi przed Zbawicielem” – pisze św. Edyta Stein.
Kto nie chce przebaczać, żyje w ciemności, to znaczy dobrowolnie oddaje się panowaniu ciemnych sił zła. Kto twierdzi, że żyje w światłości, a nienawidzi brata swego (to znaczy nosi w sobie jakąś urazę czy niechęć – red.), dotąd jeszcze jest w ciemności. Kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości i nie może się potknąć. Kto zaś swojego brata nienawidzi, żyje w ciemności i działa w ciemności, i nie wie, dokąd dąży, ponieważ ciemności dotknęły ślepotą jego oczy (1 J 2, 9-11).
Nie uczucia, lecz wola
O miłości do człowieka, który mnie skrzywdził i jest moim nieprzyjacielem, nie decydują uczucia, lecz moja wola. Kochać to znaczy odrzucać zło, ale zawsze akceptować człowieka, przebaczać, pragnąć jego dobra i czynić to, co jest dla niego najlepsze, a nie skupiać się na swoich doznaniach.
Chrześcijanin jest zobowiązany do tego, aby kochał i przebaczał, tak jak to czyni Chrystus. To znaczy ma kochać i przebaczać zawsze wszystkim ludziom, instytucjom, które w jakiś sposób go zraniły i skrzywdziły, a także powinien przebaczać sobie, tak jak przebacza Chrystus. W tym względzie wskazania Jezusa są jednoznaczne: Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy (Mt 18, 21-22). To znaczy zawsze.
Obowiązek i konieczność przebaczania
W przypowieści o nielitościwym dłużniku (por. Mt 18,21-35) Pan Jezus uświadamia nam, skąd wynika obowiązek i konieczność przebaczenia naszym winowajcom. Pewien właściciel ulitował się i darował swemu zarządcy dług wynoszący dziesięć tysięcy talentów, co odpowiada 342720 kg złota. Niedługo potem zarządca ten, któremu darowano tak ogromny dług, spotkał swojego kolegę, który był mu winien tylko 100 denarów (zapłata za jeden dzień pracy wynosiła 1 denar). Nie tylko, że nie okazał mu żadnego współczucia, ale zaczął go dusić bez litości, mówiąc: oddaj, coś winien! Wtedy dłużnik upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu.
Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś.
Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu (por. Mt 18,28-35).
Przychodzę prosić cię, abyś mi przebaczył
Brak przebaczenia całkowicie zamyka ludzkie serce na Boże miłosierdzie i sprawia, że taki człowiek dobrowolnie oddaje się w niewolę sił zła, które poddają go strasznym duchowym torturom: gniewowi, pragnieniu odwetu i zemsty, ciągłemu użalaniu się nad sobą, pielęgnowaniu nieustannych pretensji, urazów i żalów. Taka postawa doprowadza człowieka do najróżniejszych chorób nerwowych, psychicznych i somatycznych. Tylko wtedy odzyska pełne zdrowie i wyzwoli się z tej niewoli zła, gdy przebaczy z serca swoim winowajcom i powierzy się z ufnością Bożemu miłosierdziu.
Charlie Osburn, znany amerykański ewangelizator, tak wspomina historię swojej drogi dojrzewania do postawy przebaczenia wszystkiego wszystkim: Przychodzę prosić cię, abyś mi przebaczył, ponieważ przez osiem ostatnich lat nienawidziłem ciebie. – Wypowiedzenie tych słów było jedną z najtrudniejszych rzeczy jakie zrobiłem w moim życiu. Słowa te adresowałem do mojego najbliższego sąsiada, którego nienawidziłem całym sercem przez ostatnie 8 lat.
Często budziłem się nocą i myślałem o tym, w jaki sposób mógłbym go zabić. Wyobrażałem sobie różne scenariusze, takie jak podłożenie bomby do samochodu, wynajęcie płatnego mordercy lub podpalenie jego domu w środku nocy. Nienawiść, jaką do niego czułem, w dużej mierze przyczyniła się do mojego uzależnienia od alkoholu. Pragnienie zemsty i upijanie się doprowadziły mnie do choroby nadciśnienia, nabawiłem się przepukliny i innych poważnych problemów ze zdrowiem. Pod względem zdrowotnym stałem się wrakiem człowieka. Dlaczego tak mocno znienawidziłem mojego sąsiada? Otóż wydało się, że wielokrotnie molestował seksualnie mojego syna i córkę. Rozpoczął ten proceder, kiedy mój syn miał 8 lat, a córka 6 i molestował ich przez 2 lata, do czasu kiedy to razem z żoną odkryliśmy. Myślałem o moich dzieciach odartych z godności i zhańbionych przez tego zboczeńca. To był główny powód mojej spontanicznej, ostrej nienawiści do mojego sąsiada. Całkiem na serio myślałem o tym, aby go zabić, lecz tych zamiarów nie zrealizowałem z prostego powodu: bałem się pójść do więzienia. Tylko strach przed więzieniem uchronił mnie przed popełnieniem morderstwa. Kiedy w końcu zrezygnowałem z planów zabicia mego sąsiada, zbudowałem pomiędzy jego i naszym domem płot o wysokości 8 stóp, gdyż nie mogłem na niego patrzeć. Sam widok jego osoby wywoływał we mnie ból żołądka. Byłem pewien, że nigdy mu tego wszystkiego nie przebaczę, bo przecież popełnił coś tak bardzo strasznego przeciwko moim dzieciom.
Fakt, że na to wszystko zareagowałem nienawiścią, wydawał mi się czymś naturalnym. Kiedy oddałem swoje życie Jezusowi, ks. Jim Smith zaczął mnie uczyć o przebaczeniu i bezwarunkowej miłości. Pokazał mi teksty Pisma Świętego, które mówią o przykazaniu miłości wszystkich ludzi, zarówno tych, którzy nam dobrze czynią jak i tych, którzy nas skrzywdzili. „Twierdzi ksiądz, że muszę kochać człowieka, który molestował moje dzieci?” – zapytałem, niedowierzając. „Czy można kochać kogoś, kto jest straszną karykaturą człowieka i mocno poranił dwoje małych dzieci, które są własnością Boga? Już sama myśl o przebaczeniu takiej osobie jest dla mnie nie do przyjęcia, a zachęta do tego, aby go kochać, doprowadza mnie do choroby”.
Ksiądz Jim jednak nie rezygnował i cytował Charliemu teksty Pisma św. mówiące, że przebaczenie naszym winowajcom jest koniecznym warunkiem tego, aby Pan Bóg przebaczył nam nasze grzechy: Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień (Mt 6,14-15). Charlie stopniowo zaczął rozumieć, że Pan Jezus domaga się od nas bezwarunkowego przebaczenia oraz miłości nieprzyjaciół (por. Łk 6,27-28). Uświadomił sobie, że nie może być uczniem Chrystusa, jeśli z serca nie przebaczy swemu sąsiadowi. Pomimo tego, że uczucia mówiły mu co innego, to jednak przełamał się i aktem swej woli podczas modlitwy przebaczył swojemu największemu wrogowi.
Następny krok należał do Pana Boga. Trzy miesiące później w supermarkecie sąsiad podszedł do żony Charliego. Wyciągnął egzemplarz Nowego Testamentu i powiedział, że poszedł do spowiedzi, oddał całe swoje życie Chrystusowi i wrócił do katolickiego Kościoła, który opuścił przed wieloma laty. Teraz pragnął podziękować Charliemu i jego żonie za to, że przebaczyli mu. Trzy tygodnie później ten człowiek umarł.
Jeżeli chcemy, aby Pan Bóg przebaczał nam nasze grzechy, sami musimy przebaczać. Musimy nauczyć się wybaczać sobie nawzajem, być sobie braćmi. I – jak radził św. Jan od Krzyża – w każdej chwili należy nieść miłość tam, gdzie jej nie ma, by czerpać miłość (List do Marii od Wcielenia, 6 VII 1591).
ks. Mieczysław Piotrowski TChr
Niesamowite jest dzisiejsze słowo i zamieszczone artykuły – dzięki Bogu i Judycie :-)
Ks. Piotr Pawlukiewicz – Nasze modlitwy bywają często pełne iluzji i oszustwa
Opublikowany 12.01.2016
Kazanie ks. Piotra z kościoła św. Anny dnia 11-10-2009
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz – Duszpasterz Akademicki Warszawy. Jego niedzielne msze u św. Anny o godz. 15 cieszą się niesłabnącą popularnością. Urodził się w roku 1960 w Warszawie. Po ukończeniu w roku 1985 Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie pracował przez dwa lata jako wikariusz w parafii pw. św. Wincentego a Paulo w Otwocku. Studiował teologię pastoralną na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, homiletykę w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i retorykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był redaktorem archidiecezjalnego radia “Józef” w Warszawie, z którym współpracuje do dziś. Członek redakcji radiowej mszy świętej w kościele św. Krzyża w Warszawie. Wykładowca homiletyki i duszpasterstwa rodzin w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Głosił rekolekcje w wielu miastach Polski, a także dla środowisk polonijnych w Sztokholmie, Londynie, Dortmundzie, Zurychu, Bernie, Rzymie i Budapeszcie.
Do najbardziej znanych spośród wygłaszanych przez niego konferencji należą te poświęcone kwestii miłości i płciowości, w tym Seks – poezja czy rzemiosło?.