Myśl dnia
Antoine de Saint-Exupéry
Zamknij drzwi swojej celi dla ciała, drzwi swojego języka dla wszelkiej mowy,
a swoją wewnętrzną bramę przed złymi duchami.
św. Jan Klimak
Cytat dnia
Służba jest wyjściem z zamknięcia się w sobie i we własnych sprawach.
A królestwo Boże rozpoczyna się wówczas, gdy służba jest podejmowana ze względu na Boga.
Włodzimierz Zatorski OSB
(fot. Jupiterimages)
****
Panie, modlę się o to, abym umiał rozpoznawać znaki czasu
i nie ignorował Twojego zaproszenia na ucztę.
_______________________________________________________________________________________________________
Słowo Boże
_______________________________________________________________________________________________________
WTOREK XXXI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (Rz 12, 5-16a)
Gorliwie wypełniać swoje zadanie w Kościele
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.
Wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy nawzajem dla siebie członkami. Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary: bądź dar proroctwa do stosowania zgodnie z wiarą; bądź to urząd diakona dla wykonywania czynności diakońskich; bądź urząd nauczyciela dla wypełniania czynności nauczycielskich; bądź dar upominania dla karcenia. Kto zajmuje się rozdawaniem, niech to czyni ze szczodrobliwością; kto jest przełożonym, niech działa z gorliwością; kto pełni uczynki miłosierdzia, niech to czyni ochoczo.
Miłość niech będzie bez obłudy. Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem. W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi. W okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzajcie. Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha. Pełnijcie służbę Panu. Weselcie się nadzieją. W ucisku bądźcie cierpliwi, w modlitwie wytrwali. Zaradzajcie potrzebom świętych. Przestrzegajcie gościnności.
Błogosławcie tych, którzy was prześladują. Błogosławcie, a nie złorzeczcie. Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach. Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to co pokorne.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 131 (130), 1. 2-3)
Refren: Strzeż duszy mojej w Twym pokoju, Panie.
Panie, moje serce się nie pyszni *
i nie patrzą wyniośle moje oczy.
Nie dbam o rzeczy wielkie *
ani o to, co przerasta me siły.
Lecz uspokoiłem i uciszyłem moją duszę, +
Jak dziecko na łonie swej matki, *
jak ciche dziecko jest we mnie moja dusza.
Izraelu, złóż nadzieję w Panu, *
teraz i na wieki.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 11, 28)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni i obciążeni,
a Ja was pokrzepię.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 14, 15-24)
Przypowieść o zaproszonych na ucztę
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
Jezus mu odpowiedział: «Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. Drugi rzekł: „Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. Jeszcze inny rzekł: „Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”.
Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych”. Sługa oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce”. Na to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony.
Albowiem powiadani wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty”».
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Rozsądna decyzja
Panie, modlę się o to, abym umiał rozpoznawać znaki czasu i nie ignorował Twojego zaproszenia na ucztę.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Dlaczego zaproszeni się wymawiają? (3 października 2015)
- przez PSPO
- 2 listopada 2015
Dziwna jest ta przypowieść o uczcie. Dlaczego zaproszeni się wymawiają? Przecież uczta jest czymś wspaniałym i dla człowieka miłym.
Ta zupełnie paradoksalna sytuacja podkreśla istniejącą zmowę przewrotnych. W Ewangelii czytamy: zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać (Łk 14,18). Owa „jednomyślność” wyraźnie wskazuje na zmowę.
Kontekst sytuacyjny, przypowieści jest dosyć jasny: na świat przyszedł Syn Boży, który zaprasza wszystkich na ucztę. Od strony zapraszającego jest to bardzo ważne. Uczta jest wydarzeniem, jest gestem wielkoduszności z jego strony. Natomiast w odpowiedzi otrzymuje obojętność. Dla zaproszonych ważne były woły, pole, młoda żona… Jednym słowem sprawy codzienne. Natomiast uczta jest dla gospodarza czymś wyjątkowym, jakimś nadzwyczajnym darem, a zarazem wyrazem radości.
Jeżeli byśmy spróbowali wyrazić tę sytuację w języku św. Pawła, to trzeba by mówić o przeciwstawieństwie ducha i ciała, królestwa Bożego i świata. Otóż uczepienie się spraw doczesnych, zamknięcie się w nich, jest owocem ciała, którego nie należy mylić z naszą fizycznością. Ciało u św. Pawła oznacza to, co zapatrzone jest w świat i dobra, jakie na nim można uzyskać. Natomiast zaproszenie na ucztę to zaproszenie do królestwa Bożego: Bliskie jest królestwo Boże, nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię (Mk 1,15). Jest to zaproszenie do bliskości z Nim, do wspólnoty. Pan Jezus w odpowiedzi na pytanie, dlaczego jego uczniowie nie poszczą, sam się określa mianem oblubieńca: Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie (Mk 2,19).
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Rz 12, 5-16a; Łk 14, 15-24
Zasadniczym naszym grzechem jest zlekceważenie Bożego zaproszenia. Ten grzech dotyczy każdego z nas. Co znaczy przyjąć zaproszenie? Przede wszystkim oznacza to oderwanie spojrzenia od świata i zwrócenie go ku Bogu. Patrzymy już ponad horyzont naszego interesu doczesnego. Najczęściej ogromnie przygniata nas ciężar zwykłych obowiązków. Potrafią one przysłonić nam to, co jest najważniejsze: fakt zaproszenia do komunii z Bogiem, prawdę, że to my osobiście jesteśmy zaproszeni. Nie wystarczy np. dla kapłanów sprawować Eucharystię dla innych, odprawiać nabożeństwa, prowadzić modlitwy… Ale to każdy z nas sam jest zaproszony do najgłębszej więzi z Bogiem.
Bóg potrafi sobie znaleźć ludzi, nawet najbardziej, wydawałoby się, niegodnych, którzy zasiądą z Nim do stołu. Tragedia będzie wówczas, gdy my, wybrani przez Niego, a nawet ci, którzy w Jego imieniu sprawujemy tutaj sakrament uczty, będziemy na zewnątrz, bo nie przyjęliśmy Jego zaproszenia.
Uczta jest przede wszystkim wspólnotą i wspólną radością. Istotne dla niej jest dzielenie się z innymi. Zobaczmy; o takim duchu mówi św. Paweł w pierwszym dzisiejszym czytaniu z Rz:
Wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy nawzajem dla siebie członkami. Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary… (Rz 12,5n).
Mamy różne dary, aby się wzajemnie nimi dzielić. Właśnie służba jest wyjściem z zamknięcia się w sobie i we własnych sprawach. A królestwo Boże rozpoczyna się wówczas, gdy służba jest podejmowana ze względu na Boga. Jest ona wówczas jednocześnie radością pełną życia. Radosnego dawcę miłuje Bóg (2 Kor 9,7).
Miłość niech będzie bez obłudy. Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem. W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi (Rz 12,9n).
Tak praktycznie wyraża się przyjęcie zaproszenia na ucztę. Teraz przystępujemy do Eucharystii, która jest sakramentem naszego zjednoczenia z Bogiem, znakiem i deklaracją przyjęcia przez nas Jego zaproszenia.
Włodzimierz Zatorski OSB
http://ps-po.pl/2015/11/02/dlaczego-zaproszeni-sie-wymawiaja-3-pazdziernika-2015/
***********
Boska Liturgia Świętego Bazylego (4 wiek)
Modlitwa Eucharystyczna, 1 część
Święty, Święty, zaprawdę Święty jesteś Panie, nasz Boże i nie ma granic dla wielkości Twojej świętości: wszelką rzecz zarządziłeś z prawością i sprawiedliwością. Ty ulepiłeś człowieka z gliny i wyróżniłeś go, tworząc na obraz Boga. Umieściłeś go w Raju i obiecałeś mu nieśmiertelność i korzystanie z dóbr wieczystych, jeśli zachowa Twoje przykazania. Ale on przekroczył Twoje przykazanie, Boże prawdziwy i, zwiedziony przez węża – ofiarę własnego grzechu, poddał się śmierci. Przez Twój słuszny wyrok został wygnany z Raju na nasz świat, odesłany na ziemię z której został wzięty.
Ale Ty przewidziałeś dla niego, w Twoim Chrystusie, zbawienie przez nowe narodziny, bo nie odrzuciłeś na zawsze tego, którego stworzyłeś w Twej dobroci; czuwałeś nad nim na różne sposoby w Twoim niezmierzonym miłosierdziu. Posłałeś proroków, uczyniłeś cuda przez miłych Tobie proroków w każdym pokoleniu; dałeś nam Prawo dla naszego wsparcia; ustanowiłeś dla nas aniołów, aby nas strzegli.
A kiedy nadeszła pełnia czasów przemówiłeś do nas przez Twojego jedynego Syna, przez którego stworzyłeś wszechświat; On jest odblaskiem Twej chwały i obrazem Twojej istoty, On podtrzymuje wszystko słowem swojej potęgi; nie skorzystał ze sposobności, aby być na równi z Bogiem, ale istniejąc w postaci Bożej przyszedł na świat, żył z ludźmi, przyjął ciało z Maryi Dziewicy, stał się sługą i przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała (Hbr 1, 2-3; Flp 2, 6-7; 3, 21).
Skoro przez człowieka grzech przyszedł na ten świat, a przez grzech – śmierć, to spodobało się Twemu jedynemu Synowi, który był odwiecznie w Twoim łonie, Ojcze, ale narodził się z niewiasty, unicestwić grzech w jego ciele, aby ci, którzy pomarli w Adamie mieli życie w Chrystusie (Rz 5, 12; 8, 3). Żyjąc na tym świecie dał nam naukę, która prowadzi do zbawienia, odwrócił nas od błędów idoli, doprowadził do poznania Ciebie, prawdziwy Boże. Przez to zdobył nas dla siebie jako plemię wybrane, królewskie kapłaństwo i naród święty (1P 2, 9).
*********************
Św. Marcina de Porres
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 14, 15-24
Dzisiejsza opowieść tylko pozornie jest „o jedzeniu”. Uczta jest symbolem szczęścia, wypoczynku po ciężkiej pracy, konsumpcją uzbieranego kapitału, szczytem przyjemności ziemskiej oraz przyszłej radości w niebie. Osoby zaproszone do „stołu Pańskiego” są już syte własnego szczęścia. To, co ich zaspokaja, to doglądanie biznesu, hobby oraz spraw rodzinnych. Wszystko to jest samo w sobie dobre. Chodzi jednak o priorytety wobec inicjatywy Boga. Czy ty masz czas, by odpowiedzieć na Jego zaproszenie?
Bóg nie ma względu na osoby. Ma wzgląd na tych, którzy mają dla Niego czas. On chce dzielić się z nami tym, co ma. Dlatego nie jest ważny status społeczny zebranych. Dzisiaj, moglibyśmy przyjąć, że sala biesiadna zapełniła się żebrakami, uchodźcami, emigrantami za pracą, którym się nie powiodło, Romami, ludźmi żyjącymi z nierządu. Sala biesiadna zapełniła się tymi, którzy nie mają nic i kierują oczy do Boga, szukając u Niego ratunku. Czy ty potrafiłbyś się odnaleźć między nimi?
Bóg przygarnia każdego, choć karci i odrzuca tych, którzy nie wykazują krzty dobrej woli czy chęci nawrócenia, czego symbolem jest brak szaty weselnej. Ludzka bieda i trudne doświadczenia nie są powodem usprawiedliwienia dla niegodnego postępowania.
Zawsze, kiedy osądzamy innych, uważając się za lepszych, godniejszych, grozi nam niebezpieczeństwo, że stracimy z oczu bożą perspektywę. Bo kochać Boga, znaczy kochać tych, których kocha Bóg.
Duszo Chrystusowa, uświęć mnie.
Ciało Chrystusowe, zbaw mnie,
Krwi Chrystusowa, napój mnie.
Wodo z boku Chrystusowego, obmyj mnie.
Męko Chrystusowa, pokrzep mnie.
O dobry Jezu, wysłuchaj mnie.
W ranach swoich ukryj mnie.
Nie dopuść mi oddalić się od Ciebie.
Od złego ducha broń mnie.
W godzinę śmierci wezwij mnie.
I każ mi przyjść do siebie,
Abym z świętymi Twymi chwalił Cię,
Na wieki wieków. Amen.
Zaproszeni na Ucztę!
3 listopada 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Jezus wie najlepiej, że całe ludzkie dzieje podążają do uczestniczenia w wiecznej Uczcie, która będzie wiecznym przeżywaniem zaślubin Boskich Osób z całą ludzką rodziną, a szczególną rolę w tych zaślubinach odgrywa On – Wcielony Boży Syn. To On jest tym Panem Młodym, który poprzez czyn Wcielenia „jednoczy się jakoś z każdym z nas”. Właśnie to szczytowe Wydarzenie ludzkiej historii, objawiające nieskończoną Miłość Boga do ludzi, winno być poznane, przyjęte i przeżywane z uwagą oraz radością.
To Wydarzenie winno stanowić główny nurt życia każdej ludzkiej osoby, zaproszonej do świadomej komunii z Bogiem. Tu powinien człowiek kierować swe myśli i całe serce. Tymczasem – niejednokrotnie – jest całkiem inaczej.
Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych (Łk 14,12-14).
Powyższe słowa Jezus skierował do przywódcy faryzeuszów, który Go zaprosił. Można sobie wyobrazić, jak nieswojo poczuł się gospodarz i inni zaproszeni goście. Jezus doradzał im działanie zda się niemożliwe do spełnienia. …Mógł Jezus czynić cuda i do woli mówić o królestwie Bożym, ale tak bardzo ingerować w reguły zapraszania na przyjęcia!? Tego było za dużo. Ktoś zatem z zaproszonych gości postanowił przekierować uwagę Jezusa i wszystkich obecnych w inną stronę: „Słysząc to, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: «Szczęśliwy jest ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym»”.
Trzeba przyznać, że wypowiedziane zostało piękne i pobożne stwierdzenie. Niewątpliwie nawiązuje ono do ostatniego zdania Jezusowej zachęty. Czy jednak nie jest ono pomyślane jako unik (zresztą niezbyt zręczny) wobec zaskakującego i wymagającego pouczenia Mistrza?
Jezus – mistrz autentycznego i szczerego dialogu z człowiekiem – uznał wypowiedź jednego ze współbiesiadników jako rodzaj zachęty, by temat uczty w królestwie Bożym „pociągnąć” dalej… Jezus zdaje się mówić:
- «Dobrze, nie chcecie rozmawiać o intencji i motywach, z jakimi zapraszacie się na wasze przyjęcia, to porozmawiajmy o czymś równie ważnym, a nawet ważniejszym i najbardziej fascynującym!».
- I tak zaczyna się Jezusowa przypowieść o zaproszonych na ucztę.
„Jezus mu odpowiedział: «Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. Drugi rzekł: „Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. Jeszcze inny rzekł: „Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”. Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych”. Sługa oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce”. Na to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. Albowiem powiadam wam: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty”» (Łk 14, 15-24).
Jezus wie najlepiej, że całe ludzkie dzieje podążają do uczestniczenia w wiecznej Uczcie, która będzie wiecznym przeżywaniem zaślubin Boskich Osób z całą ludzką rodziną, a szczególną rolę w tych zaślubinach odgrywa On – Wcielony Boży Syn. To On jest tym Panem Młodym, który poprzez czyn Wcielenia „jednoczy się jakoś z każdym z nas”. Właśnie to szczytowe Wydarzenie ludzkiej historii, objawiające nieskończoną Miłość Boga do ludzi, winno być poznane, przyjęte i przeżywane z uwagą oraz radością. To Wydarzenie winno stanowić główny nurt życia każdej ludzkiej osoby, zaproszonej do świadomej komunii z Bogiem. Tu powinien człowiek kierować swe myśli i całe serce. Tymczasem – niejednokrotnie – jest całkiem inaczej.
- Okazuje się, że człowiek potrafi zlekceważyć Boga, który zaprasza do wzajemnej miłości, do zjednoczenia, które przemienia, wynosi na poziom życia Bożego i przebóstwia.
- Zamiast odpowiedzieć chętnie, radośnie i całym sobą, to człowiek zwraca się do różnych stworzeń, do dóbr cząstkowych!
- Wielu, a może nawet wszyscy (najpierw, jakby w pierwszym odruchu) wymawiają się i oświadczają, że wolą ucztować na „swoim” poziomie – dużo niższym: Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać…
Wymawianie się bywa czasem uroczym przejawem kurtuazji. «Ja i takie zaproszenie? Na taką wspaniałą ucztę? Nie, nie jestem godny, by przyjąć zaproszenie i przyjść!».
Jezus nie pozostawia najmniejszej wątpliwości. Zatem gdy Bóg Ojciec, który stworzył nas „w swoim Synu”, powołuje nas do wiecznej Komunii, to nie mówmy Mu, że jesteśmy niegodni! I że my sami wiemy lepiej, co nam przystoi, a co już nie! Bóg wie (naj)lepiej, jakimi nas stworzył, do czego nas powołuje i w czym (w Kim) znajdziemy uszczęśliwiający nas pokój i pełną radość. Zaś ostatnie zdania przypowieści są najpoważniejszym apelem – przestrogą – skierowaną do naszej rozumnej wolności: Powiadam wam: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty.
- Jesteśmy z woli i daru Boga capax Dei – a więczdolni do poznania i umiłowania Miłości Boga– jednak możemy zafundować sobie … bożka. Ma on różne kształty i imiona. Dlatego Jezus przestrzega nas i prosi, byśmy żadnego ze stworzeń nie ubóstwili. Winniśmy raczej już dziś – co dzień na nowo, i tak przez resztę życia – poznawać coraz bardziej Tego, który jest „Bogiem pośród nas”.
Eucharystia jest najpełniejszym i najbardziej fascynującym miejscem i sposobem Obecności naszego Pana i Zbawiciela. Tego, który do końca nas umiłował! Niech On sam objaśni nam znaczenie swej eucharystycznej Obecności.
„To miłość, moja córeczko, to miłość doprowadziła Mnie tutaj. Dostrzegaj ją zawsze i przede wszystkim we Mnie. Niech pierwszą twą myślą po przebudzeniu będzie miłość twego Boga Człowieka. I ostatnią myślą przed snem także. I zwykłą myślą w każdej chwili życia, jaka ci pozostaje. Twój Bóg Człowiek kocha cię dostatecznie, by cierpieć i umrzeć. Eucharystia jest po to, by cię pocieszyć, że nie było cię na ziemi podczas moich 33 lat. Byłabyś szczęśliwa widząc Mnie tak, jak Mnie widziała Magdalena. Bądź więc szczęśliwa, że Mnie posiadasz. To Ja, ten sam.
Ożywiaj swą wiarę. Wzmacniaj twą nadzieję. Szczęśliwi ci, którzy nie widzieli a uwierzyli! Mam dla nich specjalne łaski. Raduj się więc tą wielką miłością, która cię otacza. Staraj się na nią odpowiedzieć. Czerp z mojej umiejętności kochania. Bierz ze Mnie wszystko, co możesz, by się do Mnie upodobnić, chciałbym rozpoznać się w tobie. Wiesz, jak szczęśliwi są ojcowie, kiedy się im mówi, że ich dzieci są do nich podobne? Żyj w dziękczynieniu, zwłaszcza po posiłkach, i regularnie. Czy to nie będzie słuszne? Dałem ci tak wiele: zbawiłem cię” (Gabriela Bossis, On i ja, Wielki Czwartek, 1944).
Częstochowa, środa, 6 listopada 2013 AMDG et BVMH o. Krzysztof Osuch SJ
http://osuch.sj.deon.pl/2015/11/03/k-osuch-sj-jestesmy-zaproszeni-na-wielka-uczte-naprawde/
*************
PRZYJDŹ
by Grzegorz Kramer SJ
Siedzieć przy stole to nic innego jak udawać eksperta od wszystkiego. Tacy wydają instrukcje i polecenia zza biurka, piszą innym, jak powinni żyć (jak choćby piszący te słowa). Łatwo się wtedy stwierdza, kto będzie szczęśliwy, a kto nie i co trzeba zrobić w różnych przestrzeniach życia, by ostatecznie dojść do Królestwa Bożego. O czym i kim mówi Jezus ekspertowi zza biurka?
Królestwo Boże, które już jest, nie kiedyś przyjdzie, jest czymś innym niż tzw. codzienność. Ono jest wielką ucztą, czymś niecodziennym. Oferta Boga polega na tym właśnie, że wchodząc w naszą codzienność, chce nas nie tyle z niej wyrwać, co pokazać, że możemy ją przeżywać inaczej. Ona nie musi być dla nas przekleństwem powinności, ale może być błogosławieństwem nowości. Błąd, który może się przy tej ofercie pojawić, polega na tym, że my od razu myślimy o czymś, co nas emocjonalnie napompuje, właśnie wyrwie z „szarówy”. To jednak jest pokusa diabelska, taka wprost: „mogę ci dać wszystkie królestwa świata”. Pokusa diabła polega na tym, że odciąga nas do czegoś, co nie istnieje. Oferta Boga polega na tym, że w oparciu o fakty i rzeczywistość Bóg uczy nas patrzenia na nie inaczej – Jego oczyma. Ta oferta jednak okazuje się dość trudną i niewygodną dla nas. Boimy się jej, wolimy jednak nasze codzienne smutki, bo je znamy i od czasu do czasu pozwalamy sobie tylko na marzenia o czymś nierealnym, traktując je jako swoisty znieczulacz.
Boimy się rozczarowania, dlatego wymyślamy miliony wymówek, by nie odpowiedzieć na zaproszenie. Woły, żona, praca, przyjaźnie, kariera, to wszystko są dobre sprawy, których samych w sobie nie można się czepiać. Wolimy zostać w tym, co przewidywalne, znane, niż wyruszyć. Każde wyjście wiąże się z rozczarowaniem i z pytaniem: „a co będzie, jak nie wyjdzie?”
Jezus tę przypowieść powiedział do religijnych znawców. Do tych, co dokładnie wiedzieli, jaki jest Bóg i jak ma wyglądać religia i kult. Oni byli przekonani, że podobają się Bogu, doszukiwali się chwały Boga w tym, co zewnętrzne, w tym, co widać, łatwo określić, gdy tymczasem Bogu chodzi o coś całkiem innego – o serce i miłość. Dopiero z nich ma wypływać to, co zewnętrzne, namacalne. Zaryzykuj wejście w to, co może cię zranić, co może okazać się rozczarowaniem, a zarazem pokazaniem ci rany twojego serca. Tak się składa, że rozczarowania, porażki bardzo odsłaniają nasze rany, ale po to, by się nimi zająć i pozwolić Bogu, aby i On się nimi zajął.
Idziesz na ucztę i na całość, czy się wymawiasz?
http://kramer.blog.deon.pl/2015/11/03/przyjdz/
***********
O pokorze powierzenia się _ Tomasz a`Kempis
1 Nie przykładaj zbyt wielkiej wagi do tego, kto jest z tobą, a kto przeciw tobie, ale tak postępuj, o to się kłopocz, aby Bóg był z tobą we wszystkich twoich sprawach. (…) Jeśli umiesz cierpieć w milczeniu, wkrótce zobaczysz, że Pan przyjdzie ci z pomocą. (…) Aby wytrwać w większej pokorze, dobrze jest czasem, by inni znali nasze ułomności i raz po raz nas upominali.
2. Kiedy człowiek, znając swoje wady, staje się bardziej pokorny, działa też na innych uspokajająco i łatwiej mu łagodzić spory. Bóg osłania pokornego i obdarza wolnością, miłuje pokornego i pociesza, pochyla się nad pokornym, zsyła pokornemu swoją łaskę, a potem przemienia jego poniżenie w chwałę. (…) Pokorny nie traci spokoju, gdy dotknie go zniewaga, bo ma oparcie w Bogu, a nie w świecie.
http://ginter.sj.deon.pl/o-pokorze-powierzenia-sie/
O sądzie i karze za grzechy_ Tomasz a`Kempis
2 Wielki i uzdrawiający czyściec nosi w sobie człowiek cierpliwy, który doznając krzywdy, więcej ubolewa nad winą krzywdziciela niż nad własną krzywdą, który modli się gorąco za swoich prześladowców, z całego serca wybacza winy i nie waha się prosić innych o przebaczenie, który raczej lituje się nad ludźmi, niż się na nich gniewa, który siebie samego ujarzmia i stara zawsze podporządkować ciało sprawom ducha. Lepiej jest teraz oczyścić się z grzechu i pozbyć się win, niż liczyć na przyszłe oczyszczenie. Naprawdę, sami się oszukujemy przez nasze niepowściągliwe przywiązanie do ciała.
3. Cóż innego trawić będzie ogień jak nie twoje grzechy? Im więcej tutaj sobie pozwalasz i idziesz za zachceniami ciała, tym srożej potem będziesz płacić i więcej przygotowujesz drew na upalenie. Przez co człowiek grzeszy, to samo będzie mu najsroższą karą.(…)
4. Każdy grzech będzie miał własną swoją udrękę. Pyszni doznawać będą największego poniżenia, a chciwcy pokosztują najsroższej nędzy. Tam jedna godzina kary cięższa będzie niż sto lat gorzkiej pokuty tutaj. (…) Drżyj więc i żałuj za swe winy, abyś w dzień Sądu znalazł się bezpiecznie wśród błogosławionych.
Wtedy bowiem sprawiedliwi staną z wielką odwagą naprzeciw tych, którzy ich uciskali i gnębili. Wtedy sędzią będzie ten, kto tutaj pokornie poddaje się osądom ludzi. Wtedy biedny i skromny stać będzie z wielką ufnością, a z wielkim lękiem pyszny.
http://ginter.sj.deon.pl/o-sadzie-i-karze-za-grzechy/
************
#Ewangelia: Boży “przymus”
Mieczysław Łusiak SJ
Gdy Jezus siedział przy stole, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: “Szczęśliwy ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym”.
Jezus mu odpowiedział: “Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: «Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe». Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: «Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego». Drugi rzekł: «Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego». Jeszcze inny rzekł: «Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść».
Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: «Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych». Sługa oznajmił: «Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce». Na to pan rzekł do sługi: «Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony». Albowiem powiadam wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty”.
Komentarz do Ewangelii
Bramy Nieba są wąskie, bo nimi jest doskonałość w Miłości. Bez tej doskonałości nie możemy do Nieba wejść. Bóg jednak “zmusza” nas do wejścia do Nieba. Oczywiście możemy się uprzeć i odmówić wejścia, ale On “zmusza”, to znaczy naciska, namawia, uporczywie nalega, namolnie prosi. Dlaczego Bóg tak postępuje? Bo jesteśmy bardzo przywiązani do tego świata, który przecież jest tymczasowy. To Boże “przymuszanie” jest próbą przebudzenia nas i otwarcia nam oczu na prawdę o naszym obecnym życiu – że nie jest ono godne aż takiego doceniania, jakie często ma miejsce. Patrzmy dalej i wyżej niż to nam umożliwia ten świat. Inwestujmy w życie wieczne.
Na dobranoc i dzień dobry – Łk 14, 15-24
Mariusz Han SJ
Zaprosić kogo się da, ale bez urazów…
Przypowieść o uczcie
Gdy Jezus siedział przy stole, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: Szczęśliwy jest ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym. Jezus mu odpowiedział: Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać.
Pierwszy kazał mu powiedzieć: Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego. Drugi rzekł: Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego. Jeszcze inny rzekł: Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść. Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu.
Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych. Sługa oznajmił: Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce.
Na to pan rzekł do sługi: Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. Albowiem powiadam wam: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty.
Opowiadanie pt. “O drodze do nieba”
Biskup Fulton Sheen, głośny kaznodzieja amerykański, opowiada, że pewnego razu – zaproszony z konferencją czy odczytem do jakiejś nieznanej mu miejscowości – pobłądził i dzięki temu spotkał kilkunastoletniego chłopca, z którym nawiązał ciekawą rozmowę.
Biskup zapytał go drogę do najbliższego motelu. Chłopiec zamiast odpowiedzi sam, postawił pytanie, aby się dowiedzieć, kim jest ów zabłąkany podróżny.
W odpowiedzi usłyszał: jestem biskupem katolickim. Ponieważ chłopcu nic takie określenie nie mówiło, pytał śmiało dalej: – Ale co pan robi, jakie jest pańskie zajęcie?
Biskup zaskoczony pytaniem, po chwili wykrztusił: – Wskazuję ludziom drogę do nieba. – Pfi – na to chłopiec – nie znasz pan drogi do motelu, a chcesz wskazywać drogę do nieba?!
Refleksja
Jak wielu z nas nie jest szczerym w stosunku do tych, którzy zapraszają nas na spotkanie. Wykręcamy się różnego rodzaju zmyślonymi historyjkami, aby zarezerwować czas tylko dla siebie. Wszystko po to, aby tego czasu nie dać innym. Tak mijają lata, a potem okazuje się, że życie minęło i nie ma już szans, aby spotkać się z tymi, którzy już odeszli, a których nie ma już na ziemi. Za późno jest nadrobić to, co traciło się przez wiele lat…
Jezus mówi nam, że bardzo często chcemy wskazywać innym drogę do celu. Tymczasem sami z tej drogi i konkretnego celu schodzimy poprzez wymówki i usprawiedliwienia. Nasze małe i większe grzechy prowadzą nas na manowce życia i nie potrafimy już do końca być sobą samym. Nie korzystamy przez to z tego, co daje nam Bóg, bo zawsze mamy lepszą dewizę na własne życie. Okazuje się potem, że było to tylko “błądzenie po omacku” wśród wszystkich zawiłości tego świata. Tymczasem wystarczyła zgoda i akceptacja tych, których daje nam Bóg…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego szczerość wobec innych jest ważna?
2. Dlaczego warto wykorzystać każdą chwilę w byciu z innymi?
3. Jak szukać i znajdować cel w życiu?
I tak na koniec…
Jeśli siedzicie naprzeciwko kogoś, kto jest miły, uprzejmy i taktowny, bardzo trudno wam stale pamiętać o tym, że nic z tego, co mówi, nie jest prawdą, że nic nie jest pomyślane szczerze. Nieufność (ciągła i systematyczna, bez chwili wahania) wymaga ogromnego wysiłku i treningu, to znaczy częstych przesłuchań policyjnych (Milan Kundera)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,436,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-14-15-24.html
**********
Wytrwałość jak korona
Bądź zatem cierpliwa, gdy wołasz, a nie ma odpowiedzi. Albowiem również to jest częścią pokusy. Jest bowiem napisane: Wołałem mego sługę, a on nie usłuchał. I jeśli ktoś spośród znajomych lekceważy cię, nie dziw się, bo także przyjaciele Hioba byli wobec niego bez miłosierdzia. Wszystko to sprawia Zły, ponieważ chce wprawić w zamęt naszego ducha, za pomocą którego zwracamy wzrok ku Bogu Stwórcy i zanosimy do Niego czystą modlitwę.
Ewagriusz napisał ten list mieszkającej na Górze Oliwnej Melanii. Nasz autor porównuje człowieka modlącego się do Hioba: tak jak ten biblijny bohater modlił się długo i nie doznawał odpowiedzi ze strony Stwórcy naraził się na ataki swych przyjaciół, tak samo Melania nękana różnymi troskami (była przełożoną klasztoru, otaczała opieką pielgrzymów) może spotkać się z wrogością bądź pogardą otoczenia. Wszystko to jednak jest elementem próby – jedynym wyjściem jest naśladowanie Hioba w cierpliwości, gdyż porażką kuszącego nas złego ducha jest nasza wytrwała modlitwa mimo wszystko i na przekór wszystkiemu.
Nie powinny nas zniechęcać nasze grzechy i liczne rozproszenia. Nawet niezrozumienie czemu wciąż się modlimy. Pisze Ewagriusz: „Bądź zatem cierpliwa, gdy wołasz, a nie ma odpowiedzi. Albowiem również to jest częścią pokusy”. Nie ulegając zamętowi i zniechęceniu powinniśmy trwać w wierności Bogu i Jego przykazaniom na modlitwie.
http://ps-po.pl/2015/08/12/wytrwalosc-jak-korona/
************
Święty Marcin de Porres, zakonnik |
Marcin urodził się 9 grudnia 1569 r. w Limie, stolicy Peru. Był nieślubnym dzieckiem Mulatki Anny Valasquez i hiszpańskiego szlachcica Juana de Porres – późniejszego gubernatora Panamy. Otrzymał chrzest w tym samym kościele i przy tej samej chrzcielnicy, przy której siedem lat wcześniej została ochrzczona św. Róża z Limy.
Kiedy Marcin miał 8 lat, ojciec zawiózł go do szkoły w Ekwadorze, gdzie Marcin razem z siostrą uczył się przez 5 lat. Kiedy jednak ojciec został gubernatorem Panamy, wyrzekł się syna i jego matki. Oddał go matce w Limie, zaś nieślubną córkę zostawił pod opieką stryja. Płacił jednak na utrzymanie syna, by ten mógł ukończyć szkoły. Marcinowi odpowiadały bardziej zajęcia praktyczne, dlatego przerwał studia medyczne i farmaceutyczne, aby podjąć zawód fryzjera (balwierza).
Rychło jednak porzucił ten fach i zgłosił się do dominikańskiego klasztoru w Limie. Miał wtedy zaledwie 15 lat. Spotkał go jednak zawód: był mulatem, a jego ojciec był nieznany, dlatego dominikanie według ówczesnego zwyczaju nie mogli go przyjąć. Młodzieniec bardzo nad tym bolał. Zgodził się być tercjarzem dominikańskim, a nawet spełniać najniższe posługi, aby tylko pozostać w Zakonie. Kiedy ojciec dowiedział się o tym, oburzony, chciał syna wyrwać z klasztoru. Nie mógł bowiem znieść, że syn gubernatora jest sługą w klasztorze. Marcin pozostał jednak niewzruszony. Dominikanie widząc w nim tak wielki skarb, przyjęli go wreszcie do zakonu w charakterze brata zakonnego i pozwolili mu złożyć śluby. Uroczystą profesję złożył 2 czerwca 1603 r., gdy miał 24 lata.
Marcin wyróżniał się nie tylko pokorą i posłuszeństwem zakonnym, ale również niezwykłą pobożnością. Świecił wszystkim przykładem umiłowania Eucharystii. Nie mając czasu w ciągu dnia, długie nocne godziny poświęcał na adorację Najświętszego Sakramentu. Często się biczował, by wynagrodzić Panu Bogu za grzechy ludzkie, a grzesznikom wyjednać nawrócenie. Zatapiał się często w rozważaniu Męki Pańskiej. Ku podbudowaniu ojców nabył ducha kontemplacji w tak wysokim stopniu, że widziano go często zalanego łzami, a nawet unoszącego się w zachwycie w powietrzu. Pan Bóg obdarzył go także darem przepowiadania, czytania w sercach i w sumieniach, a nawet rzadkim darem bilokacji, jak to stwierdzono w procesie kanonizacyjnym. Po porady przychodzili do niego liczni petenci – nawet sam arcybiskup Limy często radził się go w trudnych sprawach.
Głównym zajęciem brata Marcina był szpitalik klasztorny. Marcin leczył nie tylko braci zakonnych, ale także ludzi spoza klasztoru, gdyż szpitalik ten był równocześnie szpitalem miejskim. Ze szczególną miłością pielęgnował zgłaszających się licznie chorych Indian. Sam żebrząc, wspierał ludzi ubogich, wykupywał z niewoli Murzynów (obliczono nawet, że były okresy, w których rozdawał ubogim tygodniowo około 2000 dolarów,a około 160 osób otrzymywało od niego odzież). Gdy zabrakło mu pieniędzy na wykup niewolników, zaproponował przeorowi, by jego samego sprzedał i w ten sposób uzyskał potrzebne pieniądze.
Swoją miłością obejmował ludzi i zwierzęta, dlatego nazywa się go niekiedy św. Franciszkiem Ameryki. Utrzymywał w domu swojej siostry schronisko dla kotów i psów. Dokarmiał także głodne myszy. Legenda głosi, że pewnego dnia rozmnożyło się tak wielkie mnóstwo myszy w klasztorze, że przełożony zaczął bratu Marcinowi z tego powodu czynić gorzkie wyrzuty. Wtedy Marcin wyprowadził je na zewnątrz, a one posłusznie poszły za nim i więcej do klasztoru nie powróciły. Nazywano go więc żartobliwie “adwokatem myszy”.
Odznaczał się również darem mądrości, który wyrażał się w rozwiązywaniu nie tylko problemów małżeńskich swojej siostry, ale też problemów swojego dominikańskiego klasztoru. Był wrażliwy na cudzą nędzę i cierpienia. Sam ubogi, hojnie ubogim pomagał. Jego żywot wspomina o kilku cudownych uleczeniach za jego przyczyną. Wymienia również znane nazwiska, jak arcybiskupa Limy, którego Marcin uleczył z ostrego zapalenia płuc. Przełożeni powierzali mu często kwestę w mieście. Brat Marcin skwapliwie korzystał z okazji, by przypominać wtedy mieszkańcom Limy o zbawieniu duszy i o życiu wiecznym. Gdy pewnego dnia obładowany żywnością wracał do klasztoru przez las, napadła go banda. Kiedy zaprowadzono go do herszta, pozdrowił go uprzejmie bez cienia lęku i poprosił o odpoczynek. Herszt zdziwiony zapytał, czy nie wie, kogo ma przed sobą. Marcin odrzekł: “Wiem, bo wiele o tobie słyszałem. Dlatego tym bardziej cię proszę, byś złożył ofiarę dla moich głodnych”. Zaskoczony herszt dał mu trzos pieniędzy i puścił go wolno.
Zmarł na malarię 3 listopada 1639 r. w wieku 70 lat. Beatyfikował go Grzegorz XVI (1837), kanonizował Jan XXIII 6 maja 1962 r. W homilii papież przypomniał, że kanonizowany tego dnia święty nazywany był “Marcinem od miłości”, który “tłumaczył błędy drugich i darował nawet największe krzywdy; był bowiem przekonany, że z powodu popełnionych grzechów zasługuje na daleko cięższe kary. Z prawdziwą troskliwością sprowadzał błądzących na właściwą drogę; z życzliwością pielęgnował chorych, ubogim rozdawał żywność, odzienie i lekarstwa. Jak tylko potrafił, otaczał czułą opieką i troskliwością wieśniaków, Murzynów i Metysów, spełniających wówczas najniższe posługi”.
Pius XII ogłosił św. Marcina patronem wszystkich dzieł społecznych w Peru (1945). W roku 1966 Paweł VI na prośbę Konferencji Episkopatu Peru ogłosił św. Marcina de Porres patronem telewizji, szkół i fryzjerów Peru. Ponadto św. Marcin jest patronem obu Ameryk oraz pielęgniarek, robotników i dominikańskich braci współpracowników. Uznawany jest także za patrona zgody na tle rasowym, sprawiedliwości społecznej i ludzi o rasie mieszanej. Wzywany bywa też w przypadku plagi myszy i szczurów.
W ikonografii św. Marcin przedstawiany jest w habicie dominikańskim. Jego atrybuty to: anioł trzymający bicz i łańcuch, koszyk chleba, a obok mysz, krzyż, różaniec.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-03a.php3Błogosławiony Rupert Mayer, prezbiter
Rupert urodził się 23 stycznia 1876 roku w Stuttgarcie (Niemcy) w zamożnej rodzinie kupieckiej jako drugi syn Ruperta Mayera i Emilii z domu Wörle. Po ukończeniu liceum powiedział ojcu, że chce zostać jezuitą. Ten jednak polecił mu najpierw przyjąć święcenia kapłańskie. Rupert postąpił zgodnie z wolą ojca. Studiował jako świecki teologię i filozofię we Fryburgu, Monachium i Tybindze. Do seminarium wstąpił w Rottenburgu. 2 maja 1899 roku został kapłanem. Pracował jako wikariusz w parafii. Zakonnikiem został dopiero rok po święceniach kapłańskich – w 1900 roku wstąpił do jezuitów w Austrii. Nie mógł tego zrobić w swojej ojczyźnie, ponieważ zakon miał tam zakaz działania.
W 1912 roku osiedlił się w Monachium i mieszkańcom tego miasta poświęcił resztę swojego życia. Był duszpasterzem i opiekunem ludzi, którzy przybywali tam licznie w poszukiwaniu pracy i stawali się łatwym łupem wyzyskiwaczy. Założył wraz z dwoma kapłanami Zgromadzenie Sióstr Świętej Rodziny wspierające najuboższych, a w szczególności kobiety pracujące. Jego posługę w tym mieście przerwała I wojna światowa. Po jej wybuchu Rupert Mayer został kapelanem wojskowym i starał się być aniołem stróżem żołnierzy walczących na froncie Polski, Francji i Rumunii. Został odznaczony najwyższym medalem niemieckiej wojskowości: Krzyżem Żelaznym pierwszego stopnia. Znany był z odwagi, gdyż pozostawał wraz z żołnierzami na pierwszej linii frontu w czasie bitew. W 1916 r., chroniąc własnym ciałem towarzysza walki, w wyniku wybuchu granatu stracił lewą nogę.
Po wojnie powrócił do Monachium i pracował tam w parafii św. Michała. Szczególną posługę pełnił, jak przed wojną, wśród najuboższych – a po wojnie znacznie ich przybyło. W tym okresie swojej posługi kapłańskiej głosił 70 kazań i konferencji miesięcznie. Wprowadził w życie nowatorski pomysł odprawiania niedzielnych Mszy świętych na dworcu głównym w Monachium – dla wygody pasażerów. W 1919 roku poznał osobiście Hitlera i ocenił go jako “wyjątkowego mówcę i podżegacza, który nie przywiązuje zbytniej wagi do prawdy”. Niemalże natychmiast też zaangażował się w walkę z ideologią narodowo-socjalistyczną.
W 1923 roku przybył na spotkanie nazistów w słynnej piwiarni Bürgerbraukeller, gdzie witany był entuzjastycznymi brawami przez tłumy oczarowane przez Hitlera. Był już wówczas znanym i szanowanym kapłanem i myślano, że zamierza przyłączyć się “do sprawy”. On jednak w pierwszych słowach przemówienia stwierdził, że nie można być jednocześnie katolikiem i nazistą. Czynił to otwarcie, narażając się na represje. Swoją niezgodę na tezy głoszone przez Hitlera wyrażał także na spotkaniach NSDAP, próbując walczyć ze szkodliwymi przekonaniami u samego ich źródła.
Był główną postacią katolickiego ruchu oporu w Trzeciej Rzeszy w Monachium. Nazywano go “kulawym apostołem”, a jego sława szybko uczyniła z niego bardzo istotnego wroga NSDAP. Po 1933 roku i przejęciu przez nią władzy wydano Rupertowi Mayerowi zakaz głoszenia kazań. Jego jednak obowiązywało głównie posłuszeństwo wobec przełożonych zakonnych, a ci popierali jego działalność i zostawili mu wolną rękę. Zakazu więc nie posłuchał.
Po raz pierwszy został na krótko aresztowany w 1937 roku, ale wykonanie kary czasowo odroczono, licząc się z jego popularnością. Mówił o sobie: “Stary jednonogi jezuita – jeżeli to jest wolą Bożą – żyje dłużej niż tysiącletnia bezbożna dyktatura”. Na prośbę przełożonych przestał głosić kazania, ale gdy tylko posłyszał opinię Gauleitera (przywódcy NSDAP na określonym terenie), że kapłanów wystarczy postraszyć więzieniem, a zaprzestaną swej działalności wywrotowej – powrócił do głoszenia.
Został ponownie aresztowany 5 stycznia 1938 roku. Podczas jednego z przesłuchań powiedział: “Możecie mnie zgładzić, ale prawda musi być wypowiedziana”. Wyszedł jeszcze przed zakończeniem 6-miesięcznego wyroku w rezultacie amnestii. W celi demonstracyjnie pozostawił swój Krzyż Żelazny.
Trzeci raz zatrzymano go w 1939 r. po odmowie udzielenia informacji o podejmowanej działalności duszpasterskiej. Wówczas został zesłany do obozu koncentracyjnego w Oranienburgu koło Berlina, pomimo faktu, że miał wtedy już 63 lata. Tam przez 7 miesięcy trzymano go w odosobnieniu, w pojedynczej celi. Powiedział później: “Łzy radości stanęły mi w oczach, gdy z powodu mego powołania zostałem zaszczycony więzieniem i niepewną przyszłością”.
Hitlerowcy wiedzieli jednak, że zanim zabiją jego, muszą zabić jego sławę. Kiedy więc stan zdrowia Ruperta Mayera gwałtownie się pogorszył na skutek obozowych warunków życia – wypuścili go i internowali w benedyktyńskim opactwie w Ettal. W ten sposób przynajmniej uniknęli rozsławienia go jako męczennika. Z kolei on sam pozostał z bolesną świadomością, że wielu jego rodaków, niemających aż tak sławnego imienia, umiera w obozach, podczas gdy on jest bezradny. W 1945 roku amerykańskie wojska odbiły klasztor z rąk hitlerowskich, a Rupert Mayer korzystając z odzyskanej wolności powrócił do Monachium i podjął ponownie działalność duszpasterską. Starał się przekonywać ludzi, by nie sądzili siebie nawzajem i żyli w pokoju.
Niedługo jednak przyszło mu głosić przebaczenie. Zasłabł podczas celebracji Eucharystii w dniu Wszystkich Świętych 1945 roku. Stracił mowę podczas głoszonego przez siebie kazania – nagle zatrzymał się na słowie “Pan!”, kilkakrotnie je powtórzył i osunął się. W kilka godzin później zmarł w szpitalu. Bezpośrednią przyczyną jego śmierci był atak serca.
Jest autorem znanych aforyzmów, między innymi tego: “Wszystko tak szybko przemija i nim się spostrzeżemy, dobiliśmy już do kresu życia”, ale także: “Panie, jeśli Ty chcesz, na wszystko mam czas, teraz i w wieczności”.
Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 3 maja 1987 roku. Beatyfikacja odbyła się na wypełnionym po brzegi Stadionie Olimpijskim w Monachium. Papież powiedział wtedy: “Tam, gdzie Bóg i Jego prawa nie są honorowane, tam prawa człowieka są gwałcone”.
Szkoła imienia Ruperta Mayera znajduje się w Pullach koło Monachium przy ul. Pater Rupert Mayer. Początkowo w tej samej miejscowości, przy tej samej ulicy, znajdowały się jego ziemskie szczątki. Później jednak, z uwagi na duży ruch pielgrzymów, przeniesiono je do Monachium, gdzie spoczywają w skromnej kaplicy przy głównym deptaku Neuhauserstraße, w dzielnicy handlowej.
W Bawarii wiele ulic nosi imię Ruperta Mayera, podobnie jeśli chodzi o szkoły i kaplice. Działająca w Polsce fundacja jego imienia pomaga sierotom i dzieciom w trudnej sytuacji społecznej.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-03b.php3Święty Hubert, biskup
Posiadamy aż sześć żywotów św. Huberta, co pokazuje, jak bardzo był on niegdyś popularny i czczony. Niestety, we wszystkich tych przekazach nie znajdziemy zbyt wiele wiarygodnych informacji; żywoty bowiem traktowano niegdyś przede wszystkim jako hymny pochwalne na cześć opisywanej osoby, a nie jako ich biografie.
Hubert urodził się prawdopodobnie około roku 655 w znakomitej rodzinie. Był uczniem św. Lamberta, biskupa Maastricht, i jego następcą na tej stolicy (objął ją ok. 704 r.). Przeniósł uroczyście relikwie św. Lamberta do Liege, do kościoła wystawionego ku czci Męczennika.
Odziedziczył diecezję prawie pogańską. Jako misjonarz musiał więc wytrwale nawiedzać miasta i wioski Brabancji i Ardenów, aby tamtejszych mieszkańców zjednać dla wiary w Chrystusa. Około roku 717 przeniósł stolicę biskupią do Liege. Tam też zmarł 30 maja 727 roku. Pochowano go w katedrze w Liege. Kiedy po 16 latach odkryto jego grób, znaleziono jego ciało, a nawet szaty, nietknięte rozkładem. Rozeszła się także miła woń. Umieszczono wówczas jego relikwie w kościele świętych Piotra i Pawła (3 listopada 743 r. – stąd tradycyjnie wspomnienie Huberta obchodzi się właśnie 3 listopada). Część relikwii przeniesiono do Andage, która to miejscowość otrzymała potem nazwę St. Hubert (825).
Kult św. Huberta rozszerzył się rychło po całej Europie – m.in. w Anglii, Hiszpanii i Polsce. Nasilił się on jeszcze bardziej, kiedy z Hubertem połączono legendę, odnoszącą się wcześniej do św. Eustachego. Gdy był jeszcze młodzieńcem i paziem króla francuskiego Dietricha III (Teodoryka), miał w czasie polowania ujrzeć jelenia z krzyżem w rogach, który powiedział mu, by zostawił pogaństwo i uciechy tego świata, i by oddał się na służbę Bożą. Z powodu tej legendy św. Hubert jest czczony do dziś jako patron myśliwych. Przypisywano mu także opiekę nad dotkniętymi wścieklizną. Według podania, miał być jako biskup przypadkiem raniony w rękę przez sługę. Kiedy powstała gangrena, stała się ona przyczyną jego śmierci. Św. Huberta czczono powszechnie również jako patrona chorych na epilepsję i lunatyków.
W Belgii ku czci Huberta powstało wiele pięknych zwyczajów ludowych. W wieku XV ustanowiono nawet kilka orderów św. Huberta. Istniały również pod jego wezwaniem bractwa. Do jednego z nich należał także król francuski Ludwik XIII (od roku 1629). Kilka miast obrało sobie św. Huberta za swojego patrona. Święty miał swoje sanktuaria w Antrey (Francja), w Ille-de-France (Lorena), a przede wszystkim w St. Hubert. Również w Polsce jego kult był bardzo żywy, właśnie jako patrona myśliwych. Pamiątką po tym jest kilkanaście kościołów i kaplic wystawionych ku jego czci.
Ikonografia najczęściej przedstawia św. Huberta w czasie polowania, gdy pojawia się przed nim jeleń z krzyżem w rogach.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-03c.php3
oraz:
św. Domnusa, biskupa (+ ok. 538); świętych męczenników Germana, Teofila, Cezarego i Witalisa (+ II/III w.); św. Hermengaudiusa, biskupa (+ 1035); św. Kwartusa, ucznia Apostołów (+ I w.); św. Piotra Franciszka Neron, prezbitera i męczennika (+ 1860); św. Pirmina, biskupa (+ ok. 755); bł. Szymona Ballacchi, zakonnika (+ ok. 1329); św. Wenefrydy, dziewicy i męczennicy (+ VII w.)
To jest jedno wielkie złodziejstwo, gdy chrześcijanie wydają bezmyślnie pieniądze, podczas gdy wokół nich panuje bieda i nędza. |
autor: Rupert Mayer |
Chcąc określić krótko chrześcijaństwo, trzeba powiedzieć: chrześcijaństwo jest religią miłości. |
autor: Rupert Mayer |
Ten, co robi wiele hałasu, nie zawsze ma też więcej ducha i siły. |
autor: Rupert Mayer |
Cieszmy się, że jesteśmy ubodzy, radujmy się, że możemy przeżywać nie tylko ciężar ubóstwa, lecz także wszystkie jego korzyści. |
autor: Rupert Mayer |
Wszystko tak szybko przemija i nim się spostrzeżemy, dobiliśmy już do kresu życia. |
autor: Rupert Mayer |
http://cytaty.klp.pl/acc-2269.html
**********
Stanisław Cieślak SJ
BŁOGOSŁAWIONY RUPERT MAYER SJ
ISBN: 978-83-7505-485-9
wyd.: WAM 2010
Wstęp
W samym centrum Monachium, w dzielnicy handlowej, przy głównym deptaku Neuhauserstraße, znajduje się wciśnięta między zabudowania Bürgersaal, skromna kaplica o dostojnej starej nazwie. Wielu z tych, co tłumnie odwiedzają pobliskie sklepy, wstępuje do tego zacisznego oratorium, aby pomodlić się przy grobie kapłana, który w 1987 roku został beatyfikowany przez Sługę Bożego, papieża Jana Pawła II. Chodzi o ojca Ruperta Mayera, jezuitę, gorliwego kapłana, znanego kaznodzieję, odważnego i zdecydowanego przeciwnika ideologii narodowosocjalistycznej, pocieszyciela i podporę dla wielu ludzi w ponurych czasach reżimu hitlerowskiego1.
II wojna światowa, która ujawniła ludobójczy charakter i okrutną zbrodniczość pogańskiego systemu hitlerowskiego, wystawiła na wymagającą próbę wiarę wielu chrześcijan. O. Mayer należy do tych, którzy bardzo szybko pojęli prawdziwą naturę Hitlera i cele jego ideologii. Wewnętrznie wolny i głęboko związany z Jezusem, był Jego wiarygodnym świadkiem w świecie, który odrzucił Boga, zagubił swoją godność i odszedł od swoich szczytnych ideałów. Jezuita złożył świadectwo wiary w Jezusa, które przekonuje, budzi podziw oraz zachęca do przyjęcia podobnych postaw w czasach, w których nie tylko odchodzi się od Boga, ale także próbuje się wymazać Jego imię z dziejów ludów i narodów Europy. Jak dowodzi historia, takie próby, podejmowane w nie tak odległej przeszłości, okazały się tragiczne w skutkach dla samego człowieka.
1 H. Fros, Święci i błogosławieni Towarzystwa Jezusowego, Kraków 1992, s. 187.
Dzieciństwo i młodość
Rupert Mayer urodził się w niedzielę 23 stycznia 1876 roku w Stuttgarcie, stolicy Księstwa Wirtembergii. Był drugim z sześciorga dzieci kupca Ruperta Mayera (1849-1927) i Emilii z d. Wehrle (1855-1947), którzy po ślubie w 1873 roku osiedlili się w Stuttgarcie i z powodzeniem prowadzili sklep z artykułami gospodarstwa domowego. Starszy od Ruperta brat Egon (1874- 1937) kontynuował rodzinne tradycje kupieckie w Stuttgarcie; Hermana (1877-1955) obrała życie zakonne w zgromadzeniu Najświętszego Serca Jezusa (Sacré Coeur), w 1908 roku wyjechała do Japonii i przez wiele lat kierowała żeńską szkołą średnią w Tokio; Inez (1879-1961) poślubiła lekarza Heinricha Schulera w Ravensburgu; Hildegarda (1888-1958) wyszła za mąż za kupca Franza Sperla w Stuttgarcie i tamże prowadziła z nim dom towarowy. Z kolei najmłodsza z rodzeństwa, Valeria (1897-1941), została żoną historyka i profesora uniwersytetu w Monachium Heinricha Güntera.
Mimo zaangażowania w prowadzenie działalności handlowej pracowici i głęboko religijni rodzice dali dzieciom szczęśliwe dzieciństwo. Mówili im: „Pozwalamy wam nauczyć się wszystkiego, czego chcecie, ale musicie stanąć na własnych nogach. Musicie nosić wasze bogactwo w sobie, ponieważ łatwo możecie stracić pieniądze i wszystko inne”. Dzieci wzrastały w katolickiej atmosferze oraz otrzymały głęboko chrześcijańskie wychowanie, a także wielostronne wykształcenie. Obok nauki, którą zaczynały pod okiem nauczyciela domowego, uprawiały sport oraz rozwijały zdolności muzyczne. Rupert nauczył się nie tylko tańczyć, ale także gry na skrzypcach, pływania, szermowania szablą i fl oretem oraz jazdy konnej. Ta ostatnia umiejętność okazała się później przydatna w życiu, natomiast w 1937 roku wyznał, że nie grał na skrzypcach od 38 lat.
Dnia 28 lutego 1876 roku przyszły jezuita otrzymał na chrzcie imię Rupert Emil. Sakrament bierzmowania przyjął w 1888 roku w kościele parafi alnym pw. św. Eberharda, który do 1879 roku był jedyną katolicką świątynią w zdominowanym przez protestantów Stuttgarcie. Dwa lata później, 13 kwietnia 1890 roku, wraz z siostrą Hermaną, przystąpił do pierwszej Komunii św. i był ministrantem w kościele parafi alnym pw. św. Eberharda. Odznaczał się otwartością umysłu, prawością charakteru i gotowością do pomocy zarówno wobec pobożnych i pracowitych rodziców, rodzeństwa, jak służących i biednych. Wiele lat później z wdzięcznością wspominał dom rodzinny, który był dla niego jak oaza, oraz wychowanie katolickie, jakie otrzymał od rodziców cieszących się w Stuttgarcie powszechnym szacunkiem. Kościelne święta obchodzono w rodzinie rzeczywiście jako święta.
W domu rodzinnym Rupert mógł rozmawiać z nauczycielką po francusku i angielsku. Pewne trudności sprawiały mu język niemiecki i matematyka. Czasami był zbyt sumienny i uczył się już wczesnym rankiem. Zdarzało się, że na lekcjach historii słyszał rzeczy trudne do uwierzenia na temat Kościoła i religii. W tej sytuacji, w środowisku zdominowanym przez protestantów oraz w klimacie, który odbierał jako indyferentny religijnie i zarazem antykatolicki, w sposób szczególny interesował się zagadnieniami religijnymi i problematyką apologetyczną. Od samego początku przywiązywał duże znaczenie do wiary i czuł się ściśle związany z Kościołem katolickim. Poźniej pojawiły się myśli o kapłaństwie. Początkowo Rupert chodził do Gimnazjum Eberhard-Ludwig w rodzinnym Stuttgarcie. Kiedy miał 16 lat, z powodu osłabienia zdrowia zalecono mu zmianę powietrza. Ojciec przeniósł go do Ravensburgu, gdzie Rupert uczył się w szesnastoosobowej klasie tamtejszego gimnazjum i dał się poznać m.in. jako dobry gimnastyk. Kiedy po raz pierwszy przyjechał do rodziców na ferie, zaskoczył ich wyznaniem: „Zostanę jezuitą”. Ojciec kategorycznie odmówił zgody. Sądził, że do tej decyzji nakłonili go uczniowie gimnazjum jezuickiego Stella Matutina z Feldkirch. Rupert zaprzeczył temu energicznie i podał trzy powody: 1. Zakon jezuitów jest wszędzie prześladowany, 2. jezuici dobrze kształcą swoją młodzież, 3. chcę być dobrze przygotowany do walki. W końcu ojciec i syn doszli do porozumienia: rok po święceniach kapłańskich syn powinien podjąć wolną decyzję. Później przyszły jezuita wypowiadał się z wdzięcznością o roztropnym załatwieniu sprawy przez ojca.
Kiedy Rupert przenosił się ze Sztuttgartu do Ravensburga, należał do uczniów ze średnimi ocenami. Natomiast na maturze, zdanej w 1894 roku w Ravensburgu, był jednym z pięciu najlepszych uczniów, którzy bardzo dobrze napisali egzaminy pisemne i przez to zostali zwolnieni z egzaminów ustnych. Po egzaminie dojrzałości na czas ferii pojechał z kilkoma maturzystami do Feldkirch i tam odprawił Ćwiczenia duchowne, czyli rekolekcje według metody założyciela Towarzystwa Jezusowego, św. Ignacego Loyoli.
Zgodnie z umową z ojcem i z myślą o kapłaństwie, jako człowiek świecki, podjął studia teologiczne, które odbył na trzech prestiżowych uczelniach: katolickim uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim (1894/1895), gdzie poznał dominikanów, następnie w Monachium (1895/1896) i na koniec w Tybindze (1896/1898). W tym czasie zetknął się w Beuron z benedyktynami, którzy mieli nadzieję, że do nich wstąpi. Na studiach Rupert uczestniczył w życiu kilku organizacji. W Monachium był członkiem „Teutonii” i „Aenanii”, a w Tybindze „Guestfalii”. Program tych organizacji odpowiadał mu, albowiem głosiły one bliskie mu ideały: „religia, nauka, przyjaźń, miłość ojczyzny, moralność”, które usiłował urzeczywistniać w swoim życiu. Zdarzało się, że budził kolegów uniwersyteckich w niedzielę, aby mogli pójść z nim na Mszę św. W Tybindze zetknął się z policją. Z powodu zakłócania ciszy nocnej studenci zostali przyprowadzeni na posterunek policji. Każdy miał zapłacić trzy marki.
Rupert nie spowodował żadnego hałasu i odmawiał zapłacenia kary. Argumentował, że nie chodzi mu o trzy marki, chętnie je podaruje, ale nie zapłaci żadnej kary, ponieważ nic nie zawinił. Pozostał przy swoim i zwyciężył, a u kolegów zyskał przydomek „Hannibal”.
opr. aw/aw
Copyright © by Wydawnictwo WAM
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/b_rupert_meyer_01.html
************
Bł. Rupert Mayer stoi w szeregu tych osób, które dzielnie walczyły o prawdę i wolność z morderczą ideologią partii narodowosocjalistycznej nazistowskich Niemiec. Ten jezuita nie odznaczał się jakimiś szczególnymi talentami, ale z wielką odwagą w życiu codziennym głosił prawdę i miłował wolność w czasach, gdy innym zabrakło odwagi i sił, by kochać i napominać błądzących braci i błądzące siostry. Urodził się 23 I 1876 r. w Stuttgarcie w zamożnej rodzinie kupieckiej jako drugi syn Ruperta Mayera i Emilii z domu Wörle. Studia odbył we Fryburgu, w Monachium i w Tybindze. Do seminarium wstąpił w Rottenburgu, a 2 V 1899 r. został wyświęcony na kapłana i pracował jako wikariusz w parafii. Do Towarzystwa Jezusowego wstąpił w 1900 roku, gdy już dojrzało w jego sercu pragnienie życia zakonnego. Austria miała stać się miejscem realizacji jego marzeń, ponieważ zakon jezuitów nie był uznawany w granicach Niemiec. Nowicjat odbył w austriackiej miejscowości Feldkirch. Po jego ukończeniu uzupełnił swoje wykształcenie teologiczne w Holandii, a następnie został socjuszem mistrza nowicjatu, a potem misjonarzem ludowym w Niemczech, w Austrii i w Szwajcarii. W 1912 r. został w Monachium duszpasterzem i opiekunem ludzi, którzy przybywali tu licznie w poszukiwaniu pracy i stawali się łatwym łupem wyzyskiwaczy. W tym mieście założył wraz z dwoma kapłanami Zgromadzenie Sióstr Świętej Rodziny, które oddawało się szczególnej posłudze wśród kobiet pracujących. Gdy wybuchła I wojna światowa, podjął obowiązki kapelana wojskowego. Wraz z VIII Dywizją Bawarską przemierzał Małopolskę oraz niektóre rejony Francji i Rumunii. Dla żołnierzy, zgodnie z ich słowami, był niby aniołem stróżem. Podczas działań wojennych został ciężko ranny i stracił lewą nogę. Za bohaterską posługę na froncie otrzymał Krzyż Żelazny pierwszego stopnia – najwyższe niemieckie odznaczenie wojskowe. Powrócił z wojny w listopadzie 1917 r. i podjął na nowo działalność duszpasterską w Monachium. Głosił kazania i spowiadał w kościele św. Michała. Niestrudzenie apostołował pośród najuboższych. Hitlera poznał osobiście w 1919 r. i ocenił go jako wyjątkowego mówcę i podżegacza, który nie przywiązuje zbytniej wagi do prawdy. Od tego czasu zdecydowanie ostrzegał przed ruchem narodowosocjalistycznym i ukazywał jego antychrześcijańskie korzenie. Czynił to nie w ukryciu, lecz z narażaniem siebie na represje, gdy zabierał krytyczny głos bezpośrednio na zgromadzeniach NSDAP, piętnując niesprawiedliwą ideologię. W roku 1921 został kapelanem męskiej Sodalicji Mariańskiej. Jego oddana praca w szybkim czasie zaowocowała niemalże potrojeniem liczby członków tej Kongregacji. Na wiosnę 1923 r. w Bürgerbraukeller zabrał głos z mównicy, na którą wszedł witany gromkimi brawami, bowiem zebranym wydawało się, że pozyskali dla swej sprawy znanego zacnego kapłana. On wówczas oświadczył: Zbyt wcześnie otrzymałem oklaski, ponieważ powiem wam od razu jasno, że niemiecki katolik nie może być nigdy narodowym socjalistą. Dla niego było jasne, że wielkie jest zagrożenie, gdy manipuluje się narodem i w kluczu ideologicznym tłumaczy mu się, co mu szkodzi, a co niby służy jego dobru. Swoją wypowiedzią tak zbulwersował zebraną publiczność, że służba porządkowa musiała ochraniać go, by mógł opuścić salę obrad.
Od roku 1925 rozpoczął celebrację niedzielnej porannej liturgii mszalnej, sprawowanej dla podróżnych w jednej z sal dworca kolejowego w Monachium, a później przez cały dzień głosił kazania. Była to inicjatywa niezwykle udana, obejmowała w skali roku ponad 70 tysięcy wiernych. Niestety zakończona została stanowczym zakazem odprawiania w tym miejscu Mszy świętej.
Gdy w 1933 r. Hitler doszedł do władzy, konflikt o. Ruperta z narodowym socjalizmem bardzo się pogłębił, bowiem reżim coraz śmielej objawiał swe tyrańskie oblicze. W narodzie z rozbudzonymi złymi ideami on, postawny mężczyzna o szlachetnym sercu odważnie przeciwstawiał się narodowemu socjalizmowi, broniąc wolności Kościoła, wiary chrześcijańskiej i praw prześladowanych. W swoich kazaniach odważnie potępiał łamanie praw Kościoła i gwałcenie ludzkich sumień przez presję ideologiczną, przymus i szantaż, stosowane dla realizacji brudnych celów politycznych i ideowych partii nazistowskiej. Ten kulawy apostoł – jak go nazywano – długo był solą w oku hitlerowskich władz. Wydano mu zakaz głoszenia kazań, ale nie mógł go zaakceptować, bowiem uważał, że broni słusznej sprawy z racji motywów religijnych i humanitarnych. W dodatku dla niego jako zakonnika ważny był głos jego przełożonych, którzy popierali go i zostawiali mu wolny wybór w podejmowaniu decyzji. Co powinien robić, on doskonale wiedział, ważne było świadectwo wiary, a nie nakaz partii czy zakaz gestapo. W swej odważnej decyzji czuł duchowe wsparcie wielu wiernych i miejscowego kardynała Michaela Faulhabera.
Po raz pierwszy został na krótko aresztowany w 1937 r., ale wykonanie kary czasowo odroczono, licząc się z jego wielką popularnością. Na prośbę przełożonych przestał głosić kazania, ale gdy tylko posłyszał opinię Gauleitera, że kapłanów wystarczy postraszyć więzieniem, to zaprzestaną swej działalności wywrotowej, odważnie znów stanął na ambonie i przepowiadał Ewangelię i sprawiedliwość. Po odmowie zaprzestania głoszenia kazań, został ponownie aresztowany 5 I 1938 r., a w rok później zesłany do obozu koncentracyjnego w Oranienburgu koło Berlina. Tam jego zdrowie uległo nagłemu pogorszeniu i hitlerowcy z obawy, że umrze i jako męczennik przejdzie do historii, zwolnili go z obozu w 1940 roku. W tym też roku został internowany w benedyktyńskim opactwie w Ettal, w południowej Bawarii. Przebywał tam oddany modlitwie aż do roku 1945. Smuciło go to, że jego internowanie było lepsze niż los wielu jego rodaków znoszących śmiercionośne naloty i terror własnego państwa. Gdy do Ettal wkroczyły wojska amerykańskie, niosąc oswobodzenie, a wojna dobiegła końca, powrócił do Monachium i znów podjął gorliwe duszpasterzowanie, nawołując do pojednania i zaprzestania wzajemnych osądów. Sił mu jednak ubywało i wkrótce umarł podczas celebracji Eucharystii w dniu Wszystkich Świętych 1945 roku. Śmierć zastała go, gdy głosił kazanie i wymawiał słowa: Panie… Panie…
Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym podczas swej wizyty w RFN w dniu 3 V 1987 roku. Odbyło się to na wypełnionym po brzegi Stadionie Olimpijskim w Monachium.
Błogosławiony miał wielkie pragnienie uchronienia ludzi od zła i swoją odważną postawą przeciwstawił się nazistowskim Niemcom, które sprowadziły tyle cierpienia i zła na całą ludzkość. Gdyby posłuchano jego głosu, jakże inaczej wyglądałyby Europa i los wielu milionów ludzi.
O. Mayer był człowiekiem wielkiego serca, a jego zaangażowanie duszpasterskie rodziło się z oddania Bożemu Sercu. Dlatego wydaje się słusznym, aby uczcić jego pamięć i w naszym kraju, i aby jego figura stanęła w jezuickiej Bazylice Serca Jezusowego w Krakowie na jednym z filarów przygotowanych dla świętych miłujących Boga i człowieka. Niech ta prezentacja życia i świadectwa bł. Ruperta stanie się zaczynem do podjęcia refleksji nad godnym uhonorowaniem pamięci tego współczesnego błogosławionego. Może znajdą się ludzie i instytucje, które podejmą tę ideę i wesprą ją materialnie. Tak kiedyś bowiem powstała ta świątynia, bo czciciele Serca Jezusowego i czytelnicy PSJ wsparli jej budowę. A może kiedyś obok bł. Mayera na pustych konsolach staną figury innych współczesnych świętych i błogosławionych?
Modlitwa do Św. Huberta
“Święty Hubercie, Patronie myśliwych i leśników, polecam się w szczególny sposób Twojej opiece i proszę, abyś swoim wstawiennictwem przed Bogiem wspierał mnie we wszystkich potrzebach. Wyjednaj mi łaskę naśladowania Twoich cnót. Kieruj moim umysłem, prowadź moje oczy i ręce, abym wypełniał swoje zadania zgodnie z prawem Stwórcy. Strzeż mnie od złych przygód i doprowadź do zbawienia wiecznego. Amen.”
Opracował: dr hab. Jan Konefał, Katolicki Uniwersytet Lubelski
Św. Hubert, którego starogermańskie znaczenie imienia oznacza sławny rozumem urodził się prawdopodobnie w 655 roku. Miejsca urodzenia dokładnego nie znamy. Przekazy mówią, że pochodził z książęcej brabanckiej rodziny. Brabancja to historyczna nazwa krainy rozciągającej się w dolnym dorzeczu Mozy i Renu, na północny – wschód od górskiego, lesistego pasma gór Ardenów – dziś terytorium leżące częściowo w Belgii i Holandii. Miał być uczniem biskupa Maastricht (w płd. Holandii) św. Lamberta, do którego kultu znacznie się później Hubert przyczynił.
W młodości Hubertus miał być zapalonym myśliwym. Legenda głosi, że polującemu w Wielki Piątek 695 r. Hubertowi objawił się dorodny biały jeleń, w którego rozłożystym porożu jaśniał gorejący Krzyż. Przestraszony cudownym objawieniem Hubert miał słyszeć głos samego Chrystusa. Pan zachęcał go, czy wręcz nakazywał, by porzucił niezwłocznie pogaństwo i krwawe łowy, uciechy i przeszedł na Bożą służbę. Wziął sobie Hubert to do serca. Porzucił światowe życie. Udał się do wspomnianego Maastricht by pod okiem przewodnika w wierze -tutejszego bp Lamberta do służby tej się sposobić. Po śmierci swego nauczyciela sam został 31 biskupem Maastricht. Wkrótce biskupstwo to i relikwie św. Lamberta przeniósł do pobliskiego Liege – dziś około 250 tysięcznego miasta w katolickiej części Belgii.
Wzorem swojego poprzednika bp. Hubert w pracy duszpasterskiej i misyjnej nie ustawał. Jego misyjnej pracy zawdzięczać mogą mieszkańcy lesistych Ardenów swoje we wczesnym średniowieczu spotkanie z Chrystusem. Zmarł Hubert 30 maja 727r. w Liege. Stąd zaczął się szerzyć jego kult i sława na cały ówczesny krąg chrześcijańskiej Europy. Działo się to podobno za sprawą jego niebiańskiej stuły, przez dotknięcie którą miał już za swego życia leczyć chorych ludzi i zwierzęta. Podobne właściwości miał mieć darowany mu prze papieża, klucz niebiański. Stał się św. Hubert szybko patronem Liege. Sława jego uzdrowicielskich czynów rozchodziła się po całym masywie Ardenów, po Brabancji – gdzie do dnia dzisiejszego święty ten posiada liczne miejsca kultu.
3 października 743 roku relikwie Huberta umieszczono w głównym ołtarzu kościoła pod wezwaniem św. Piotra i Pawła w Liege. Dzień ten stanie się też dniem liturgicznego wspomnienia tego świętego w Kościele. Pod jego wezwaniem powstawały na tamtych ziemiach liczne kościoły i klasztory. Pobożni mnisi będą w dobrej wierze do zastałych miejscowych przekazów o życiu i cnotach św. Huberta dodawać coraz to nowe zdarzenia świadczące o wyjątkowości osoby świętego – biskupa i misjonarza, patrona kościołów, klasztorów, powstających średniowiecznych miast. Gdy część relikwii jego przeniesiono do niedaleko leżącego od Lićge Andage – miasto to zmienia nazwę na istniejącą po dzień dzisiejszy St. Hubert.
Niektóre miracula świadczą, że już w XI wieku do życiorysu jego dopisano niejako wcześniejszą legendę o spotkaniu się świętego Eustachego z Chrystusem. Stało się to również podczas gonitwy za jeleniem, który symbolizował Chrystusa. Również i w tym przypadku Chrystus miał przywołać Placyda – Eustachego do przyjęcia chrztu i nawrócenia się. Choć przez wiele stuleci z kultem św. Huberta nie łączono wątku myśliwskiego to jednak w łowieckich, lesistych terenach musiała zaistnieć potrzeba na rodzimego patrona myśliwych. Wszak św. Hubert uzdrawiał dotkniętych padaczką i lunatyków, leczył myśliwskie charty z wścieklizny. Zapewne w kręgu myśliwych zaczęto przypisywać mu też owe wątki z żywota św. Eustachego.
Kult św. Huberta – patrona myśliwych rozpoczął się szerzyć od czasów renesansu. Jan Bruegel namalował najpiękniejsze przedstawienie tej sceny – spotkania z jeleniem w postaci “Widzenia św. Huberta”. Z francuskojęzycznych Niderlandów i z samej Francji kult św. Huberta, jako patrona myśliwych rozprzestrzeni się po całej Europie.
Jeleń (boski jeleń) znany był i przedtem chrześcijańskiemu światu. Wszedł do jego symboliki poprzez Stary Testament. W Pieśni nad Pieśniami “idący skacząc po górach, przeskakując pagórki podobny jest miły mój sarnie i jeleniowi” – jest zapowiedzią nadejścia Oblubieńca -Mesjasza, Chrystusa. W Starym Przymierzu jeleń symbolizuje też duszę ludzką dążącą do oczyszczenia się z grzechów (“jak pragnie jeleń do źródeł wodnych – tak pragnie dusza moja do Ciebie” – słowa psalmu).
Z czasem jeleń u wodopoju to symbolika duszy ludzkiej dostępującej łaski Sakramentu chrztu świętego. Motyw ten pojawia się w dekoracjach chrzcielnic i baptysteriów już we wczesnym chrześcijaństwie. Jednak ze średniowieczem związana jest przede wszystkim ikonografia białego jelenia z jaśniejącym w porożu krzyżem (legenda o św. Eustachym, Hubercie, Idzim). Jeleń jest tu wysłannikiem Bożym, obwieszczającym Jego wolę. W takim znaczeniu trafił do szeregu polskich legend o pochodzeniu herbów wielu miast (Jelenia Góra, Hrubieszów, Nowa Słupia, Grodno), herb woj. lubelskiego, czy miejsc kultu – legenda o przekazaniu relikwii św. Krzyża benedyktynom z klasztoru pod wezwaniem św. Krzyża na Łysej Górze. W Europie Zachodniej na przestrzeni XV i XVI w. powstają liczne bractwa i stowarzyszenia religijne pod wezwaniem św. Huberta. Wstępowali doń i głowy koronowane np. Ludwik XIII – król Francji. Ustanawiano ordery rycerskie i myśliwskie Jego imienia. W części protestanckiej Europy kult św. podupadł (dotyczy to zwłaszcza protestanckiej, północnej części Niderlandów, w krajach niemieckich). Kultywowany w krajach katolickich ożywa na nowo w XVIII i XIX wieku.
Kult tego świętego na ziemie polskie trafia już w XV wieku, o czym świadczy istnienie pod jego wezwaniem bractwa religijnego w Chełmży. W Rzeczypospolitej kult św. Huberta umocnił się w epoce saskiej i to jako patrona myśliwych. Zarówno August II jak i August III byli zapalonymi myśliwymi. Zwłaszcza ten ostatni z wielką pompą i okazałością obchodził dzień 3 listopada otwierający ośmiodniowe łowy. Ich program osobiście układał. Z tych czasów utrwalił się w Polsce obyczaj inauguracji jesienno – zimowych łowów w dzień św. Huberta. Do kultury i obrzędowości myśliwskiej weszły na trwałe tradycje Mszy św. hubertowskiej inaugurującej łowy. Teksty i sama liturgia tych mszy świętych była znacznie krótsza niż Mszy niedzielnej. Henryk Rzewuski pisze w “Listopadzie”, że omal o połowę krótsza od zwyczajnej, żeby myśliwym czasu nie zabierać. O taką Mszę upominał się Sędzia w “Panu Tadeuszu” “…Do księdza plebana dać znać – dodał pan Sędzia – żeby jutro z rana Mszę miał w kaplicy leśnej: króciuchna oferta. Za myśliwych, msza zwykła świętego Huberta.”
Myśliwi budowali często temu świętemu poświęcone kapliczki leśne. Emblematy związane ze świętym – poroże z krzyżem umieszczano na myśliwskich strzelbach, znaczkach. Były godłami czasopism łowieckich. W 1930 roku znaczek łowiecki wydał prezydent I. Mościcki, którym osobiście uczestników polowań obdarowywał w jego myśliwskiej rezydencji w Spale. Znaczek przedstawiał jelenia św. Huberta.
I wreszcie słów kilkoro należy poświęcić Miłocinowi. Do tej podrzeszowskiej miejscowości kult św. Huberta przeniósł jeden z majętniejszych magnatów polskich XVIII wieku pisarz i chorąży polny, pan na rzeszowskim zamku – hrabia Jerzy Ignacy Lubomirski. Jest on wyrazistym przykładem magnata czasów dynastii saskiej i chylącej się ku upadkowi Rzeczypospolitej. Lubomirski służąc u obu Sasów stał się z czasem drugorzędną kreaturą ich dworu, z którego przejmował głównie najgorsze cechy. Należał do najbliższej pijackiej kompanii Augusta Mocnego. Pienił się z szlachtą małopolską. W 1713 roku usiekł w pojedynku Józefa Jelca. Nie pomogło mu zamknięcie w wieży sanockiego zamku. Z cech pozytywnych Augusta III przejął jedynie zamiłowanie do sztuki a dla drugiej swej żony urządzał w Rzeszowie ogrody z chińskimi altanami. Podobnie jak drugi na tronie polskim Wettyn lubił łowy. Naśladując monarchę przyczyniał się do ugruntowania łowieckiej obrzędowości i kultu św. Huberta w południowej Polsce. Właśnie podczas jednego z czasów “saskich ostatków” hucznych polowań miało przyjść na księcia Jerzego opamiętanie. Zapuściwszy się w okoliczne podrzeszowskie knieje podczas polowania miał spotkanie z brunatnym misiem. Dziś dojść niepodobna, który z nich w walce więcej ucierpiał. Snadź, że książę hulaka z ran rychło się wylizał, chyba aż za szybko. Bowiem jako votum za dojście do sił i zdrowia ufundował św. Hubertowi małą kaplicę w podrzeszowskim Miłocinie. O wiele za małą by mogła dziś pomieścić wszystkich wiernych. Stąd i ich inicjatywa i ks. Edwarda by wybudować tu nowy kościół, który również apostoła Ardenów, patrona myśliwych będzie nosił miano. Wracając do Jerzego Lubomirskiego, to od chwili ufundowania kaplicy jej kolator starał się swe niecne życie poprawić i być milszym Bogu. W 1750 roku odbył pokutną pielgrzymkę do Jasnogórskiej Pani, klasztor której świętokradzko i niemiłosiernie złupił w 1716 roku. Czyn ten wywołał wówczas powszechne w Rzeczypospolitej oburzenie ludzi wierzących. Odmieniony nicpoń Lubomirski nie szczędził następnie kwot znacznych na rzeszowskie kolegium Pijarów. Przyczynił się walnie do budowy klasztoru benedyktynów w Rozwadowie. Zmarł w Rzeszowie 19 lipca 1753 roku, a pochowany został w kościele 00. Kapucynów w Rozwadowie.
Oprócz kaplic myśliwi polscy fundowali swemu patronowi obrazy, witraże, ołtarze kościelne. Jednym z większych przedsięwzięć myśliwskiej braci była wszczęta w 1911 roku akcja na rzecz ufundowania w lwowskim kościele p.w. św. Elżbiety ołtarza ku czci św. Huberta. Inicjatywa wyszła od członka Galicyjskiego Towarzystwa Łowieckiego Józefa Ekielskiego. Sfinalizowano dzieło dopiero 16 czerwca 1926 roku. Centralne miejsce w ołtarzu zajął obraz pędzla Kazimierza Sichulskiego – otaczająca na obrazie jelenia św. Huberta zgraja psów była nawet obiektem zgorszenia niektórych pobożnych lwowianek. Te twierdząc, iż psiarni na ołtarze wprowadzać nie można interweniowały u abp. Bolesława Twardowskiego. Nie małą zasługę w popularyzacji kultu św. Huberta odegrała w czasie zaborów i w Polsce Odrodzonej prasa łowiecka. Wspomnieć tu należy takie tytuły jak: “Łowca”, Łowca Polski”, “Łowca Wielkopolski”, “Gazeta Leśna i Myśliwska”, “Przegląd Myśliwski”. Opisy widzenia św. Huberta, obrzędowość, przysłowia z łowiectwem związane choćby te zapisane przez W. Pola w “Roku myśliwca: “Kiedy swego czasu Goły las nastaje Święty Hubert z lasu cały obiad daje” (oczywiście, że cały bo żywi mięsem z upolowanej zwierzyny) trafiały do literatury polskiej, malarstwa, rzeźby (H. Rzewuski, W. Pol, A. Mickiewicz, J. Kossak, X. Dunikowski).
http://www.kl17slonka.pl/legenda_sw__huberta
***************
Czy przyjemność jest zła?
Józef Augustyn SJ / ml
Przyjemność jest ważnym elementem życia człowieka. Często jednak jest wykorzystywana w zły sposób i prowadzi do cierpienia. Jezuicki duszpasterz tłumaczy jak dobrze uporządkować tę sferę i przywrócić właściwą harmonię.
Nasza cywilizacja jest “oparta na niewypowiedzianym, ale przyjętym założeniu, że największym czy też jedynym dobrem jest przyjemność – stwierdza Leszek Kołakowski – tego zaś chrześcijaństwo nie może uznać, jeśli nie chce się samo zabić. Będzie zatem, jak już się zdarzało, «przeciwko światu» i ostanie się tylko pod tym warunkiem”.
Negatywne nastawienie współczesnego człowieka do jakiejkolwiek formy ascezy rodzi się niewątpliwie z “kultury przyjemności” lansowanej przez cywilizacyjne trendy. Niektóre z nich mówią wręcz o “kulturze czystej przyjemności”.
Doświadczenie pokazuje jednak, iż “kultura przyjemności” nie tylko nie prowadzi do rozwoju ludzkiej wolności i godności, ale – wręcz przeciwnie – niszczy je.
Kultura przyjemności rozumiana w sposób skrajny przeradza się niemal automatycznie w “kulturę śmierci”. Postawienie przyjemności na szczycie ludzkich wartości prowadzi do manipulacji człowiekiem, które przybiera formę destrukcyjnych zachowań zarówno w stosunku do siebie samego, jak też do innych.
Doświadczenie pokazuje, że im bardziej uganiamy się za przyjemnością tym szybciej ona oddala się od nas, a z czasem staje się wręcz nieuchwytna.
Osoba, która odrzuca jakiekolwiek ograniczenia życiowe i poddaje się nienasyconemu pragnieniu przyjemności, bardzo szybko wchodzi w permanentny stan zmęczenia, znużenia i pustki; łatwo traci też “smak życia” oraz poczucie własnej wartości.
Nieustanne dążenie do przyjemności czyni człowieka dziwnie wyjałowionym wewnętrznie i pustym.
Przyjemność bowiem jest tą wartością życia, do której nie można dążyć wprost. Otrzymuje się ją jako dar dopiero wówczas, kiedy poświęcamy się “innym ważnym ludzkim sprawom”. Kiedy więc przyjemność zaczyna być wartością samą dla siebie, staje się niebezpieczna.
Rozbicie rodziny, niewierność w miłości i przyjaźni, zachłanna chciwość pieniądza, obojętność wobec chorych i ubogich, lekceważenie ludzi z marginesu społecznego, aborcja, eutanazja, wykorzystanie bliźniego, nadużycia seksualne (zwłaszcza wobec dzieci i młodzieży) i wiele innych grzechów “przeciwko” sobie i bliźnim – oto bezpośrednie (podane tylko przykładowo) skutki stawiania przyjemności na naczelnym miejscu.
Zachowanie godności własnego człowieczeństwa oraz uszanowania godności bliźniego domaga się powściągania naszych namiętności, a tym samym wyrzeczenia się dążenia do przyjemności za wszelką cenę.
By przekroczyć odruchowe dążenie do przyjemności, trzeba to, co “zewnętrzne w człowieku”, zintegrować i poddać temu, co “wewnętrzne i duchowe”. W tym celu konieczne jest – stwierdza Jan Paweł II – odkrycie “na nowo praktyk ascetycznych, typowych dla duchowej tradycji Kościoła”.
Artykuł na podstawie książki Józefa Augustyna SJ – “Dusza i ciało”.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2059,czy-przyjemnosc-jest-zla.html
************
Tajemnica szczęśliwego związku
Sylvia Schneider / slo
Żywotny związek potrzebuje pewnej dawki sprzeczek i kłótni. Konstruktywna sprzeczka wzmacnia poczucie wspólnoty i przygotowuje drogę prawdziwej intymności. Pary, które w takich “starciach” poszukują rozwiązań, najczęściej pozostają z sobą na zawsze, ponieważ udało im się wypracować wzajemne zaufanie.
Normalnym powodem ich kłótni nie są wcale przy tym wielkie problemy wynikające ze wspólnego życia, lecz wiele rzeczy codziennych: mniej więcej sprawiedliwy podział obowiązków, problemy pieniężne, nieutrzymywanie porządku, wychowanie dzieci, szczegóły związane z rytuałem wieczornego kładzenia się spać; wśród nich przysłowiowa już jest sprzeczka o pozostawianie w łazience niezakręconej pasty do zębów.
Kto się czubi ten się lubi
Tajemnica szczęśliwego związku
- Oboje są pozytywnie do siebie nastawieni, nawet jeśli przedmiotem ich rozmowy jest problem, co do którego są innego zdania.
- Mężczyzna nie odrzuca bezdyskusyjnie argumentu kobiety.
- Słuchają się wzajemnie.
- Kobieta nie wyraża swoich uwag krytycznych w sposób raniący, co u mężczyzny wywołuje natychmiast reakcję obronną.
- Oboje kończą kłótnię, okazując sobie dobre uczucia.
- Próbuj być otwarta i mów partnerowi, co czujesz i przeżywasz.
- Mów od siebie, o swoich własnych odczuciach; w ten sposób unikasz zarzutów i stwierdzeń, które mogą zranić. Powiedz więc “Jestem zła, bo…” – a nie mów “Ty zawsze…” Nie chcesz przecież, żeby on zaraz zamilkł.
- Jeśli coś cię złości, mów możliwie konkretnie, co i dlaczego.
- Unikaj uogólnień typu “Zawsze przychodzisz za późno …”, “Nigdy jeszcze nie zrobiłeś …”
- Nie rób wycieczek w przeszłość. Nie trzeba wyliczać partnerowi jego wszystkich błędów od chwili urodzenia.
- Skoncentruj się na tym, co mówi twój partner i spróbuj streszczać to swoimi słowami. Upewnisz się w ten sposób, że właściwie go zrozumiałaś. Okaż mu zrozumienie – nawet, jeśli to dla ciebie trudne.
- Odłóż kłótnię na pewien czas, jeśli widzisz, że trudno się rozmawia. Umów się na następny dzień na wyznaczoną wspólnie godzinę i – dotrzymaj tej umowy!
- Jedną z najważniejszych zasad wydaje się ta, żeby nie zabierać z sobą kłótni do łóżka. Mówią to nie tylko psychologowie, lecz przede wszystkim pary z wieloletnim małżeńskim stażem. Angielskie małżeństwo, które świętowało 80-tą rocznicę swego związku wyznało: “Zawsze idziemy spać w przyjaźni. Zanim zaśniemy, zawieramy z sobą zgodę, obdarzamy się wzajemnie pocałunkiem i przytulamy do siebie. Potem zasypiamy, trzymając się za ręce”.
Dodaj komentarz