Kto jednak widzi swoje błędy? – Niedziela, 27 wrzesnia 2015 XXVI Niedziela zwykła

Myśl dnia

Nienawidź zła w człowieku, człowieka kochaj.

Lew Tołstoj

Jeśli więc chrześcijanin całe życie tylko się gorszy i oburza na świat, Kościół i ludzi,
a nadto twierdzi, że wskutek tego nie może żyć w pełni  Ewangelią,
to być może ciągle jest jeszcze w przedszkolu wiary.
Dariusz Piórkowski SJ
gfdfghfghfghgfhhfg
Panie, oto staję przed Tobą i pragnę odrzucić grzechy, które mnie zniewalają
i oddalają od Ciebie. Błogosław mojemu postanowieniu i dodaj mi siły,
abym szedł drogą, którą Ty wyznaczasz.
XXVI NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK BPIERWSZE CZYTANIE (Lb 11,25-29)

Nie zazdrościć darów Bożych

Czytanie z Księgi Liczb.

Pan zstąpił w obłoku i mówił z Mojżeszem. Wziął z ducha, który był w nim, i przekazał go owym siedemdziesięciu starszym. A gdy spoczął na nich duch, wpadli w uniesienie prorockie. Nie powtórzyło się to jednak.
Dwóch mężów pozostało w obozie. Jeden nazywał się Eldad, a drugi Medad. Na nich też zstąpił duch, bo należeli do wezwanych, tylko nie przyszli do namiotu. Wpadli więc w obozie w uniesienie prorockie.
Przybiegł młodzieniec i doniósł Mojżeszowi: „Eldad i Medad wpadli w obozie w uniesienie prorockie”. Jozue, syn Nuna, który od młodości swojej był w służbie Mojżesza, zabrał głos i rzekł: „Mojżeszu, panie mój, zabroń im”. Ale Mojżesz odparł: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 19,8 i 10.12-13.14)

Refren:Nakazy Pana są radością serca.

Prawo Pańskie jest doskonałe i pokrzepia duszę, *
świadectwo Pana niezawodne, uczy prostaczka mądrości.
Bojaźń Pańska jest szczera i trwa na wieki, *
sądy Pana prawdziwe, a wszystkie razem słuszne.

Zważa na nie Twój sługa *
i nagrodę otrzyma za ich przestrzeganie.
Kto jednak widzi swoje błędy? *
Oczyść mnie z błędów, które są dla mnie skryte.

Także od pychy broń swojego sługę, *
by nie panowała nade mną.
Wtedy będę bez skazy *
i wolny od wielkiego występku.

DRUGIE CZYTANIE (Jk 5,1-6)

Niegodziwi bogacze

Czytanie z Listu świętego Jakuba Apostoła.

Teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień. Zebraliście w dniach ostatecznych skarby.
Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabiliście sprawiedliwego: nie stawia wam oporu.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 17,17ba)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Słowo Twoje, Panie, jest prawdą,
uświęć nas w prawdzie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 9,38-43.45.47-48)

Zazdrość. Zgorszenie

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Jan powiedział do Jezusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z: nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”.
Lecz Jezus odrzekł: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami.
Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody.
Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze.
Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiemia rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

 

 https://youtu.be/Ay95Qp_DDm0

 

 

Odrzucić grzech

Słowa Jezusa piętnujące zgorszenie są bardzo mocne. Lepiej utracić coś ze swojej własności, niż narazić się na grzech. Walka z grzechem wpisana jest w nasze życie chrześcijańskie. Szatan będzie krążył wokół nas i podsuwał nam różne pokusy, aby nas odwieść od czynienia dobra. Doświadczają tego osoby, które opowiedziały się za Jezusem i świadczą o Nim, głosząc Jego słowo. Nie zniechęcajmy się jednak. To Syn Boży pokonał moce ciemności i przez krzyż oraz zmartwychwstanie otworzył nam bramy nieba. Krew i woda, które wypłynęły z Jego przebitego boku, obmywają nas z grzechów i namaszczają do pełnienia misji w Jego imię.

Panie, oto staję przed Tobą i pragnę odrzucić grzechy, które mnie zniewalają i oddalają od Ciebie. Błogosław mojemu postanowieniu i dodaj mi siły, abym szedł drogą, którą Ty wyznaczasz.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
**************

Wprowadzenie do liturgii

NIE BĄDŹ KUSICIELEM!

„Zgorszenie jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła. Ten, kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego. (KKK nr 2284).
Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii przestrzega przed zgorszeniem. Może ono dotyczyć wiary i obyczajów. Ludzi słabej wiary nietrudno doprowadzić do upadku. Przypuszczalnie największym zgorszeniem dawanym przez chrześcijan jest brak jedności między wyznawcami Jezusa. Ponadto, jeśli ktoś przyjmuje często Eucharystię, a w życiu postępuje jak poganin, to także oddala innych od Boga.
Niektórzy demoralizują dzieci i młodzież. Inspirują do kradzieży, pijaństwa, nieuczciwości czy niemoralności. Na niwie społecznej zgorszeniem są oszustwa podatkowe i ubezpieczeniowe, wywieranie presji psychicznej i fizycznej, łamanie praw człowieka i nieprzestrzeganie kodeksu pracy.
Święty Jakub Apostoł przestrzega możnych, aby ich majętności nie powodowały odejścia od wiary (II czytanie). Zbytnie zaufanie pokładane w dobrach doczesnych może przyczynić się do zagubienia w życiu duchowym. Może też wywołać zgorszenie u innych. Słowa Apostoła traktujące o niegodziwych bogaczach prowadzą do refleksji nad współczesnymi formami niesprawiedliwości społecznej. Na pierwszym miejscu tymi na płaszczyźnie pracy. Krzyk niegodziwie opłacanych i krzywdząco traktowanych pracowników wznosi się z ziemi do Nieba. Bierność, przymykanie oczu na zło budzi zgorszenie.
Obowiązkiem chrześcijan jest ochrona innych przed zgorszeniem, umacnianie ich wiary i modelowanie życia moralnego stosownie do Dekalogu.

ks. Jan Augustynowicz

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/943

*********

Liturgia słowa

Modlitwa to moja rozmowa z Panem Bogiem. Jemu tak samo jest miła modlitwa zanoszona w samotności, jak i modlitwa wspólna. Msza św. jest taką modlitwą wspólną. Gdy wiele osób razem modli się w pewnej intencji, dzieją się cuda. Mamy tego przykład w Piśmie Świętym. Gdy apostołowie zbierali się wraz z Maryją w wieczerniku, drżeli ze strachu o swe życie, ale modlili się. I w czasie takiej modlitwy zstąpił na nich Duch Święty. W czasie Mszy św. Duch Święty zstępuje i przemienia chleb i wino w Ciało i Krew Chrystusa. I napełnia nas obecnych na tej wielkiej wspólnej modlitwie nowym życiem.

PIERWSZE CZYTANIE (Lb 11,25-29)

Duch Święty pierwszy raz zstępuje na nas w czasie chrztu świętego. Obdarza nas swymi darami i prowadzi przez życie. Duch Święty nie jest jak deszcz, który nieustannie na nas spada. Pragnie On naszej współpracy. To znaczy posługiwania się darami, które otrzymaliśmy. Duch Święty pragnie nas obdarzać wciąż nowymi darami, czeka tylko na nasze wezwanie.

Czytanie z Księgi Liczb
Pan zstąpił w obłoku i mówił z Mojżeszem. Wziął z ducha, który był w nim, i przekazał go owym siedemdziesięciu starszym. A gdy spoczął na nich duch, wpadli w uniesienie prorockie. Nie powtórzyło się to jednak.
Dwóch mężów pozostało w obozie. Jeden nazywał się Eldad, a drugi Medad. Na nich też zstąpił duch, bo należeli do wezwanych, tylko nie przyszli do namiotu. Wpadli więc w obozie w uniesienie prorockie.
Przybiegł młodzieniec i doniósł Mojżeszowi: «Eldad i Medad wpadli w obozie w uniesienie prorockie». Jozue, syn Nuna, który od młodości swojej był w służbie Mojżesza, zabrał głos i rzekł: «Mojżeszu, panie mój, zabroń im». Ale Mojżesz odparł: «Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha».

PSALM (Ps 19,8 i 10.12-13.14)
Gdy odnosimy w naszym życiu sukcesy, zagraża nam pycha. To samo dotyczy życia duchowego. Gdy zauważamy nasze postępy w doskonałości, pojawia się pokusa wywyższania się. Pan Bóg, znając nas, leczy naszą pychę. Zaprasza, abyśmy każdego dnia przeglądali się w „lustrze” Dziesięciu przykazań Bożych. Codzienny rachunek sumienia sprowadza nas „na ziemię” i uczy pokory. Z pychy leczy nas również bojaźń Boża, czyli świadomość tajemnicy Boga. Ona zaprasza mnie do poszukiwań Jego śladów w moim życiu.

Refren: Nakazy Pana są radością serca.

Prawo Pańskie jest doskonałe i pokrzepia duszę, *
świadectwo Pana niezawodne,
uczy prostaczka mądrości.
Bojaźń Pańska jest szczera i trwa na wieki, *
sądy Pana prawdziwe,
a wszystkie razem słuszne. Ref.

Zważa na nie Twój sługa *
i nagrodę otrzyma za ich przestrzeganie.
Kto jednak widzi swoje błędy? *
Oczyść mnie z błędów,
które są dla mnie skryte. Ref.

Także od pychy broń swojego sługę, *
by nie panowała nade mną.
Wtedy będę bez skazy *
i wolny od wielkiego występku. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (Jk 5,1-6)

Dobro, które czynimy; miłość, którą dajemy i przyjmujemy – to nasze skarby. Wszystko inne przemija, odchodzi w zapomnienie. Nasze dobro czyni świat lepszym. Nasza miłość to przedsmak nieba, nie umiera wraz z nami. I dobro, i miłość przekładają się na nasze relacje z bliźnimi. To słowa, gesty, czyny. Tyle jesteśmy warci, ile w nich jest dobra i miłości.

Czytanie z Listu świętego Jakuba Apostoła
Teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień. Zebraliście w dniach ostatecznych skarby.
Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabiliście sprawiedliwego: nie stawia wam oporu.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 17,17ba)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowo Twoje, Panie, jest prawdą,
uświęć nas w prawdzie.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 9,38-43.45.47-48)

Nasze życie składa się z drobnych elementów. Z prostych słów, gestów. Dlatego moja wiara w Jezusa Chrystusa powinna wyrażać się w tych drobnych elementach życia. Czasem gest podania komuś kubka z wodą może być świadectwem wiary. Gest bez słów może przemienić czyjeś życie. Jezus, czyniąc nas swymi uczniami, posługuje się całym bogactwem naszego człowieczeństwa, aby przekazać dobrą nowinę. O tym, że On JEST!

Słowa Ewangelii według świętego Marka
Jan powiedział do Jezusa: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami».
Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami.
Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody.
Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze.
Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie».

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/943/part/2

**********

Katecheza

Człowiek zanurzony w prawdzie jest bezpieczny

Bez gorliwego szukania PRAWDY nie ma zwycięstwa nad pokusami. Dlatego, stając do walki duchowej, trzeba dbać o „pas prawdy” (por. Ef 6,14). Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, a kto nie, pada ofiarą księcia ciemności (por. J 3,21). Celnie ujął to Adam Mickiewicz: „Szatan w ciemnościach łowi, jest to nocne zwierzę, chowaj się przed nim w światło: tam cię nie dostrzeże”.
Święty Ignacy Loyola, pisząc o działaniu demona, naucza, że sposób jego postępowania jest podobny do strategii uwodziciela, „który chce pozostać w ukryciu i nie być ujawnionym” (Ćwiczenia Duchowe nr 326). Zły duch wie, że nie powiedzie się jego „polowanie”, gdy tylko człowiek gorliwie będzie szukał prawdy, a odwróci się od fałszu, od półprawdy czy pozornej prawdy, którą demon wsącza w ludzki umysł niczym zatruty jad. Szatan ma cały arsenał zatrutych strzał, które wymierzył w człowieka. Należą do nich takie myśli, które są sprzeczne z prawdą, np.: „Do niczego się nie nadaję”, „Moje życie jest pomyłką”, „Bóg mi nigdy nie przebaczy”, „Nie ma dla mnie nadziei”, „Nigdy mi się nie uda”…
Pan Bóg jednak widzi, że człowiek jest atakowany myślami pełnymi kłamstw i nie pozostawia kuszonego na pastwę toksycznych poglądów pochodzących od demona. Bóg także działa w duszy kuszonego, zachęcając go, by szukał prawdy o sobie w Piśmie Świętym, by opierał się na nauce Kościoła (np. na tym, co mówi Katechizm Kościoła katolickiego), a także, by nie zamykał się w sobie w trudnych doświadczeniach, lecz aby chciał rozmawiać o swoich trudnościach. Na znaczenie otwarcia wskazuje pośrednio św. Ignacy, gdy naucza, że „nieprzyjaciel natury ludzkiej, kiedy poddaje duszy sprawiedliwej swoje podstępy i namowy, chce i pragnie, żeby zostały przyjęte i zachowane w tajemnicy; a kiedy się je odkrywa przed dobrym spowiednikiem albo inną osobą duchowną, która zna jego podstępy i złości, bardzo mu się to nie podoba” (ĆD nr 326). Tak więc Szatan podsuwa człowiekowi takie myśli, aby, doświadczając kuszenia, nie zdobył się na szczerość wobec kogoś i nie opowiedział mu o tym, co przeżywa.
Gdy tylko człowiek zdobędzie się na trud otwarcia i w pokorze wypowie to, czego doświadcza, wypowie te myśli, które prowadzą do poczucia bezsensu, zagubienia, a może rozpaczy; gdy odkryje swoje lęki, które odbierają radość życia i nadzieję – wówczas ma szansę pokonać demona. Szansa ta wzrasta, gdy kuszony otworzy swoje serce przed Bożym człowiekiem, np. przyjacielem, kapłanem czy inną osobą, która zna metody walki duchowej i sama ją podejmuje. Wówczas knowania demona są zdemaskowane, a człowiek wygrywa tę rundę. Zanurzony w świetle Prawdy jest bezpieczny wobec ataków wroga. Zły duch nie może skrzywdzić tego, kto chodzi w blasku Bożej Prawdy.

Anastazja Seul

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/943/part/3

**********

Rozważanie

Kto by się stał powodem grzechu… (Mk 9, 42).

Bycie uczniem Jezusa pociąga za sobą wielką odpowiedzialność – odpowiedzialność przed Bogiem, przed samym sobą, ale także przed światem, przed ludźmi. Wiele razy Jezus powtarzał: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”. Widać więc wyraźnie, że wiara nie jest kwestią prywatną, ale społeczną. Jeśli publicznie wyznajemy, że wierzymy w Jezusa, że On jest naszym Panem, to równocześnie nie możemy życiem zaprzeczyć temu, co mówił i o co nas prosił. Będąc grzesznymi, ciągle upadamy, ale zostały nam dane skuteczne środki do walki ze złem i naszymi słabościami. Dlatego będąc uczniami Chrystusa, nie możemy trwać w błocie grzechu i swoją postawą gorszyć tych, którzy przez pryzmat naszych postaw widzą Jezusa. Antyświadectwo życia chrześcijańskiego może skutecznie zamknąć ich serca na głos zbawczego orędzia. Trwajmy więc w ciągłym nawracaniu, abyśmy nigdy nie byli powodem zgorszenia, ale byśmy stali się piewcami Bożego miłosierdzia.

Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/943/part/4

**********

Dwudziesta szósta Niedziela Zwykła

Mk 9, 38-43. 45. 47-48 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3
0,19 / 11,43
Poproś Ducha Świętego o światło, o dar skupienia i o otwartość na przyjęcie Słowa Bożego. Wyobraź sobie, że jesteś w gronie uczniów słuchających Jezusa.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 9, 38-43. 45. 47-48
Jan powiedział do Jezusa: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami». Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie».

„Zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami”. Pokusa, jaką odczuwają Apostołowie, może dotyczyć każdego z nas. Czy chodzi ci o głoszenie Jezusa, czy o siebie, o sprawy Boże czy o twoje własne, o myśli i drogi Boże czy o twoje własne? Czy nie próbujesz wtłaczać innych w swoje własne ramy? Czy jesteś otwarty na drugich właśnie jako na innych,  czy uważasz, że tylko twoja wizja jest drogą do zbawienia?

„Kto nie jest przeciwko nam, jest z nami”. Jezus uczy Apostołów otwartości na innych i przełamywania barier. Czy jesteś siewcą zaufania czy podejrzliwości? Czy łatwiej ci przypisywać innym dobre intencje, czy złe? Czy starasz się raczej budować mosty porozumienia, czy mury niechęci?

Słuchając kolejny raz tekstu Ewangelii, zobacz Chrystusa, Jego piękno i Jego miłość, daj się pociągnąć prawdziwemu Dobru, które ma większą siłę atrakcji niż pozorna i pusta satysfakcja płynąca z ludzkiego egoizmu.

Ogień piekielny to nienawiść, samotność i rozpacz. Co trzeba, abyś zostawił, byś mógł otworzyć się na Bożą miłość i wejść do królestwa? Poproś Boga o światło i odwagę, abyś dzisiaj coraz pełniej koncentrował się na Nim, a nie na sobie.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
************

CHCIWOŚĆ albo MIŁOŚĆ!

Człowiek  pozbawiony – wskutek własnej winy czy za sprawą różnych uwarunkowań – żywej więzi z Bogiem OJCEM w Jezusie Chrystusie, nieuchronnie doświadcza zasadniczego niepokoju i lęku o siebie, a także chciwości, wypływającej by tak rzec z bycia na ciągłym głodzie.

 

A teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień. Zebraliście w dniach ostatecznych skarby. Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabili sprawiedliwego: nie stawia wam oporu (Jk 5, 1-6).

 

  • Na ogół zaczynamy osobistą refleksję i modlitwę od uważnego (może nawet parokrotnego) przeczytania Słowa Bożego, które przypada na dany dzień. Czasem jednak (choćby eksperymentalnie) wolimy zacząć od czyjejś refleksji, będącej już owocem przemyśleń i modlitwy. Oto kilka myśli (wyrażonych zwięźle i „punktowo”).

Słowo Boże z drugiego czytania zawiera pouczenia i przestrogi, ale można zobaczyć w nim portret, zrobiony grubą kreską, człowieka, który doświadcza wielkiej wewnętrznej pustki i biedy. Głównym powodem jego biedy jest to, że nie doświadczył wewnętrznego odrodzenia w Chrystusie i smaku nowego życia w Nim!

W sportretowanym przez świętego Jakuba bogaczu – wciąż dramatycznie … biednym i wewnętrznie pustym – włącza się i działa na wysokich obrotach motor, któremu na imię chciwość! Niestety, człowiek „sformatowany” i napędzany chciwością odczuwa wewnętrzny przymus, by gonić i uganiać się za wszystkim, co składa mu obietnicę, że go ubogaci, że da mu poczucie bezpieczeństwa, że podniesie jego (marny) nastrój i ubarwi życie.

Praktycznie rzecz ujmując, człowiek, o którym mowa, chce mieć:

– dużo bogactwa, pieniędzy,
– dużo barwnych widowisk (programy rozrywkowe, obrazy, filmy),
– dużo ciekawych przeżyć,
– dużo poznanego świata i ludzi,
– duży udział w jakiejś władzy i korzyściach z niej płynących,
– także dużo wiedzy, koneksji i wpływów, itp.

Człowiek  pozbawiony – wskutek własnej winy czy za sprawą różnych uwarunkowań – żywej więzi z Bogiem OJCEM w Jezusie Chrystusie, nieuchronnie doświadcza zasadniczego niepokoju i lęku o siebie, a także właśnie chciwości, wypływającej (by tak rzec) z bycia na ciągłym głodzie.

Z perspektywy nowego człowieka, który rodzi się w osobistym kontakcie z Jezusem, należy wyodrębnić starego (inaczej cielesnego) człowieku, który ma sobie właściwy „styl” postrzegania rzeczywistości, wartościowania jej, a także wybierania i narzucającego się działania.

Tenże stary, cielesny człowiek – pełen głodów, niepokoju i lęku o siebie – uznaje, że te przykre stany i uczucia znikną, gdy uda mu się dostać do nieba … przyjemności, których dostarczy:

– jedzenie i picie (wiadomo, że nie byle czego),
– nasycanie oczu patrzeniem, a uszu słyszeniem…

Wiadomo, że do takiego nieba wchodzą tylko majętni, bogaci, choć dzisiejsza cywilizacja – negująca smak życia duchowego z Bogiem i od Niego odwodząca – stara się wszystkim „potrzebującym” dostarczyć minimum (a może nawet maximum, za niezbyt wygórowaną cenę) niewybrednych wrażeń i przyjemności.

  • Starożytni mówili o konieczności dostarczenia „igrzysk i chleba”, żeby ludzi dogłębnie zdezorientowanych i niespokojnych czymś zająć, wypełnić, a tak naprawdę … związać, uzależnić!
  • Czy większość kanałów telewizyjnych, utrzymywanych z reklam opłacanych przez konsumentów, nie służy przede wszystkim dostarczaniu różnorodnych igrzysk (na które nierzadko, przy pewnym poczuciu „smaku”, nawet kilkanaście sekund nie da się patrzeć bez … niesmaku)?

Niestety (a właściwie na szczęście) głody starego człowieka w nas są nienasycalne! Są one takie (właściwie) z natury, z definicji – w tym sensie, że Bóg stworzył każdego do „wyższych rzeczy”. Jesteśmy nieodwołalnie uformowani – na poziomie duchowych genów – jako skierowani ku samemu Bogu! Zatem nic – oprócz samego Boga – nie zaspokoi głębi ludzkiej osoby; nic jej nie uspokoi, trwale i wystarczająco nie ubogaci ani nie uszczęśliwi!

  • Inną cechą wspomnianych głodów jest to, że zniewalają i dysponują człowieka do tego, żeby był bezwzględnie zaborczy w zdobywaniu środków gwarantujących niebo przyjemności zmysłowych, a także psychicznych, a może nawet i … duchowych (ale pozbawionych miłosnej relacji)!

 W opisywanym tu krótko rodzaju życia fatalny błąd – lepiej powiedzieć w języku religijnym: grzech, czyli chybianie najważniejszego Celu życia i rozmijanie się z „czymś”, a raczej Kimś Najważniejszym – polega na tym, że człowiek coraz bardziej zapatrzony jest w siebie. Zapatrzony o-błędnie i fatalnie! Tak jest do krytycznego momentu, zwanego nawróceniem!

  • Bóg komuś takiemu (dopóki nie wejdzie na drogę nawrócenia) wydaje się coraz mniej realny. Sądzi on również, że Bóg zagraża jego (w pocie czoła wypracowanej) wizji, jak mianowicie dostać się do – co ważne: własnym „przemysłem” zdobywanego – nieba zmysłów, doczesnych przyjemności…

Jedni wiedzą, inni – nie, że jest to super złudny rodzaj życia! U jego kresu (choć i po drodze tego nie brakuje) będą łzy, narzekanie, utrapienie. Okaże się jak marne i znikome są zgromadzone bogactwa i ten cały sposób pojmowania człowieka, jego głodów, zaspokojeń, (pseudo)szczęścia…

Święty Jakub pomaga nam skonfrontować się szczerze z gorzką (ale wyzwalającą) prawdą o fałszywym tropie, którym podążają „bogacze”, marnie bogacący się ludzką krzywdą. Apostoł Jakub doradza sięgnąć po ostrzejsze „okulary”, które pozwolą zobaczyć wszystkie „rzeczy” takimi, jakimi są naprawdę! Póki jesteśmy w drodze, jest jeszcze czas na zmianę … okularów (z fałszujących rzeczywistość na ją wydobywające, w całej ostrości).

A teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień. Zebraliście w dniach ostatecznych skarby. Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabili sprawiedliwego: nie stawia wam oporu (Jk 5, 1-6).

Na koniec uwaga – przestroga. Wszyscy, i to do końca życia, musimy się zmagać z „tym”, co chce nas odciągnąć od Boga (od Jego Nieba i szczęścia w Nim). Całe życie mamy do czynienia z fundamentalnym wyborem: Miłość albo chciwość! Ofiarna miłość albo zaborczy i bezwzględny egocentryzm.

  • Chrześcijaństwo jest jedną wielką perswazją, że dla właściwego rozumienia człowieka i przyswojenia sobie optymalnego sposobu życia – warto zaufać Jezusowi Chrystusowi.
  • Warto odkryć Jego Dobrą Nowinę o pięknym człowieczeństwie – spełnionym w miłosnej, służebnej i ofiarnej, relacji wobec Boga Ojca i naszych bliźnich.

[przeredagowane] Częstochowa, 27 września 2015     AMDG et BVMH   o. Krzysztof Osuch SJ

************

RADYKALIZM? TAK!

by Grzegorz Kramer SJ

Przez ostatnie osiemnaście lat (będąc jezuitą) uczę się tego, że drugiemu człowiekowi trzeba dać czas. Że kiedy spotykam kogoś, kto myśli inaczej, kto jest inny ode mnie, niezrozumiały, opluwa to co dla mnie jest ważne, to muszę dać mu czas. I strasznie to trudne jest. Te osiemnaście lat nauczyły mnie też tego, że Ci, którzy jak ja, nazywają siebie chrześcijanami, nie muszą rozumieć Boga w ten sam sposób co ja. Mówiąc krótko: nie mam monopolu na mówienie, jak Boga mają postrzegać inni. A jednak rodzi się często pokusa, by innym powiedzieć jak mają żyć, jak Boga mają widzieć.

Wspominam o tym dlatego, że problem ten pojawił się w dzisiejszej Ewangelii. Apostołowie znów znajdują sztuczny problem. Wyszli z przekonania, że kto nie chodzi z nimi – nie jest taki jak oni, nie może głosić Jezusa. Idąc dalej można by powiedzieć: kto nie jest z nami, kto nie myśli, zachowuje, modli się jak my – nie może mówić, że zna Jezusa. I nie chodzi tutaj o wielkie rzeczy. Wręcz przeciwnie – chodzi o małe, codzienne sprawy. Zauważmy, jak myślimy o ludziach, którzy siedzą obok nas w ławce, bo ta pani to tylko różańce odmawia; a ten pan, to dwa razy dziennie chodzi na Mszę. Zauważmy, jak myślimy o naszych sąsiadach. A ta spod dwójki, to jak ona wychowuje swoje dzieci, a ten gość, co ma garaż pod blokiem, to mógłby inaczej się ubierać.

Można by mnożyć te nasze inności. Warto zobaczyć, czy nie zamykamy swoim myśleniem o innych, ich drogę do Boga. Zamiast stawać się ludźmi, którzy przyprowadzają innych do Niego, którzy pokazują, że dobrze nam być chrześcijanami, to budujemy kolejne mury między ludźmi a Bogiem, mówiąc tak naprawdę, że nie mogą oni do Niego przyjść, jeśli nie spełnią naszych oczekiwań.

Ten mechanizm możemy również odnieść do relacji: inni ludzie – my. Zobaczcie, ile razy mówimy wprost albo tylko w naszych myślach: zbuduję z tobą relację, ale pod warunkiem, że staniesz się taki jak ja. Że to ty musisz się zmienić, nie ja. Łatwiej jest, kiedy spotykamy kogoś innego czy nowego, napiętnować go, przykleić etykietkę, wydać ocenę, niż zastanowić się nad jego innością, zapytać się jakie są źródła jego inności. Często jest tak, że zanim ktoś będzie w stanie nam wytłumaczyć, dlaczego żyje i myśli inaczej, my już lepiej wiemy.

Może mi ktoś zarzucić, że próbuję przemycić w tym miejscu tanią definicję tzw. tolerancji, a przecież Jezus mówi dziś o radykalizmie: odetnij rękę, wyłup oko. Tak, trzeba być radykalnym, jednoznacznym i nie rozmywać Ewangelii. Tylko zauważcie, że dobrze nam to wychodzi, kiedy patrzymy na innych. Dobrze nam mówić o radykalizmie Ewangelii, kiedy myślimy o innych, o: mężu, żonie, dzieciach, sąsiadce, szefie z pracy. Łatwo nam mówić o potrzebie zmiany, kiedy mówimy o gimnazjalistach, wychodzących z krzykiem ze szkoły. Łatwo nam mówić o bohaterach artykułów gazet. Tymczasem Jezus mówi, że: jeśli dla ciebie ręka, oko, jest powodem do grzechu, to się ich pozbądź. Nie mówi: idź i pozbawiaj ich innych.

Często pod płaszczykiem obrony wiary, dobrego wychowania, upominając, odrzucając innych, ukrywamy swoje lęki. Boimy się inności, bo ona wprowadza do naszego życia dużo pytań. Mówimy: przecież całe życie odmawiałem tylko pacierz, to po co modlić się swoimi słowami? Przecież całe życie moje dzieci musiały się mnie słuchać, więc po co teraz ja mam ich słuchać, przecież moja żona nigdy nie chodziła do kina, po co mam teraz, na stare lata ją do niego zapraszać? Można by tu mnożyć przykłady.

A może dziś Jezus zaprasza nas, po raz kolejny do opuszczenia naszych schematów, naszych przywiązań, po to byśmy wyszli z Eucharystii wolniejsi, bardziej uśmiechnięci, a nie tak śmiertelnie poważni? No właśnie, a gdybym poprosił Was teraz o wymienienie imienia z swoim sąsiadem w ławce, to co sobie pomyślicie? Może warto? Spróbujcie. Zobaczcie jak trudno nam złamać mały schemat. Bo przecież siedzimy w bezpiecznym miejscu, które nie wymaga ode mnie wychodzenia z mojej anonimowości.

Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi (Jk). Żyjmy inaczej, nie tucząc naszych serc naszymi schematami, ale wprowadzając do naszego życia nowego ducha, bez względu na to, co osiągnęliśmy już.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/27/radykalizm-tak/

*********

Stracić by zyskać

Wprowadzenie do modlitwy na 26 Niedzielę zwykłą, 27 września

Tekst: Mk 9, 38-43. 45. 47-48

Prośba: o łaskę ascezy i wolności wewnętrznej.

Jan wydaje się zazdrosny i zamknięty w grupie Apostołów. Jakby chciał uczynić z Jezusa swój prywatny „monopol”. Jakby chciał powiedzieć, że „kto nie należy do naszego syndykatu, nie ma prawa czynić znaków w imię Jezusa i głosić w Jego imię”. Jezus  prostuje jego myślenie. Uczeń Jezusa potrzebuje mieć otwarte serce i umysł na drugiego człowieka. Owszem, ma badać wszystko, ale dobro zachowywać, a nie niszczyć je tylko dlatego, że czyni je ktoś inny.Pomyśl o dobru, które Ty czynisz i które Tobie jest czynione. Zobacz, czy nie ma w Tobie czegoś z postawy Jana.

Możemy w naszym życiu znaleźć wiele usprawiedliwień do tego, by popełnić grzech. Zdarza się, że coś jest dla nas silną pokusą, że staje się powodem, który osłabia naszą wolę (a wola osłabia się, kiedy nie podejmuje decyzji, kiedy żyje na zasadzie „co ma być, to będzie i niech sobie będzie”, kiedy nie korzysta z daru wolności i nie wybiera dobra). Jezus mówi o ręce, nodze i oku jako możliwym powodzie do grzechu. Czy rzeczywiście chodzi mu o to, by sobie odcinać rękę czy nogę, albo wyłupywać oko. Czy rzeczywiście te konkretne części ciała są odpowiedzialne za nasze grzechy? Przecież ręka wykonuje to, co każe jej rozum, połączony z nią za pomocą impulsów nerwowych. Co więc należy odciąć? Czy rzeczywiście części ciała, czy też może co innego?

Potrzebujemy spojrzeć na nasze serce i na to wszystko, do czego ono się „przykleiło”. Miejsca, gdzie utraciliśmy wolność i to nas może ciągnąć do grzechu. To nasze przywiązania, które niekoniecznie są uporządkowane, nasze drobne „przyjemnostki”, których sobie nie umiemy odmówić, które mogą się wiązać z okiem (patrzeniem), z ręką (działaniem, dotykiem), nogą (chodzeniem, ruchem – porównaj Ps 1 „nie iść za radą występnych, nie wchodzić na drogę grzeszników…”). Jezusowi chodzi także o strzeżenie swoich zmysłów i nie szukanie okazji do grzechu. Zmysły są bramą, przez którą wszystko ze świata zewnętrznego wchodzi do naszego serca. Tu nie może być Schengen – trzeba mieć granice, inaczej wraz z dobrem będzie wchodzić zło. Chodzi o to, by odcinać okazje do grzechu, by trwać w swoistej ascezie. Okazuje się – jak mówi Jezus – że brak czegoś („oka, ręki, nogi”) daje nam życie, podczas gdy posiadanie tego może nam życie odebrać. Porozmawiaj o tym wszystkim z Jezusem, szczególnie uświadom sobie te sytuacje i okazje, w których nie unikasz pokusy, kiedy zostajesz zwiedziony i na to pozwalasz.

http://e-dr.jezuici.pl/stracic-by-zyskac/

***********

#Ewangelia: Nie przynależność decyduje

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jan powiedział do Jezusa: “Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy; i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”. Lecz Jezus odrzekł: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami.
Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze.
Jeśli twoja ręka dla ciebie jest powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie”.

 

Komentarz do Ewangelii
Warto jest dużo dać w zamian za wyzbycie się grzechu. Grzech jest bowiem największym nieszczęściem, jakie może spotkać człowieka. Obiektywnie jest czymś gorszym niż utrata nogi czy ręki. Każdy grzech utrwala bowiem nasz egoizm, a z nim do Nieba wejść się nie da.
Zamiast grzeszyć, weźmy się za czynienie dobra, a szybko zaczną dokonywać się naszymi rękami wręcz cuda. Kto czyni dobro, już stoi po stronie Jezusa, już jest Mu bliski. Taka czy inna przynależność nie ma tu większego znaczenia. Przynależność do Kościoła bardzo ułatwia bliskość z Bogiem, ale nie jest jej warunkiem.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2584,ewangelia-nie-przynaleznosc-decyduje.html
************

Na dobranoc i… – Mk 9, 38-43.45.47-48

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Fanboy30 / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

Nie niszcz wiary innych ludzi

 

W imię Jezusa
Jezus odrzekł: Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze.

 

Opowiadanie pt. “Uważać na siebie”
Jesień złotego średniowiecza. Biskup Amoniasz przybył do wsi, której mieszkańcy byli bardzo zgorszeni – u mnicha mieszkającego na pobliskiej górze, przebywała niewiasta. Od dłuższego już czasu pustelnik nie cieszył sie we wsi zbyt dobrą opinią.

 

Wieśniacy ubłagali biskupa: – Jesteś tu teraz. Zrób coś. Trzeba nareszcie z tym skończyć. To niesamowite co tam na górze się wyrabia! – Stary biskup wyruszył na górę. Wszyscy mieszkańcy wsi ciągnęli za nim. Mnich zobaczył zbliżający sie tłum, wpadł w popłoch i schował kobietę do dużej beczki. Amoniasz był pierwszy na górze i przed wejściem do chaty zorientował sie w czym rzecz.

 

Usiadł od razu na beczce i dał ludziom znak, aby weszli do środka: – A teraz przeszukajcie chatę, znajdźcie kobietę! Szukali na próżno. Nie znaleźli nikogo. – Tak, – rzekł dobitnie biskup – uklęknijcie i proście Boga o przebaczenie, że tak oczernialiście swojego brata.

 

Kiedy wszyscy już wyszli, Amoniasz podszedł do pustelnika, położył mu rękę na ramieniu i powiedział: – Bracie, uważaj na siebie!

 

Wieść niesie, że pustelnik zmienił swoje dotychczasowe postępowanie…

 

Refleksja
Jezus kieruje swoje “biada” do tych, którzy zamiast pomagać, budować i dawać świadectwo, raczej odtrącają i niszczą swoim zachowaniem tych, którzy są wokół nich. Są bowiem, przez niezgodność słów z czynami, powodem zgorszenia. Swoim postępowaniem odtrącają i dlatego nie zasługują na miano uczniów Jezusa, bo pokazują, że to co głoszą ustami jest im obce w codziennym życiu. Błąd polega bowiem na tym, że budują na sobie, a nie na swoim Mistrzu. Przez to niszczą też wiarę innych ludzi…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Budujesz na sobie, czy na Jezusie?
2. Czy stałeś się kiedyś powodem zgorszenia innych?
3. Czy naprawiłeś popełnione winy?

I tak na koniec…
“Gdy nie wiem, co robić, to na wszelki wypadek wolę zachować się przyzwoicie” (Antoni Słonimski)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,30,na-dobranoc-i-mk-9-38-43-45-47-48.html

*************

Św. Klemens Rzymski, papież od 90 do ok. 100
List do Koryntian 7-9 (tłum. brewiarzowe)

Łaska skruchy
 

    Patrzmy uważnymi oczyma na krew Chrystusa i poznajmy, jak bardzo jest ona droga Bogu, Jego Ojcu, skoro wylana dla naszego zbawienia, przyniosła całemu światu łaskę skruchy. Stańmy w obliczu wszystkich wieków ludzkości i zobaczmy, że w każdym pokoleniu Pan udzielał sposobności do pokuty tym, którzy pragnęli się do Niego nawrócić. Głosicielem pokuty był Noe i ci, którzy go posłuchali, zostali uratowani. Jonasz przepowiadał Niniwitom zagładę, oni jednak czyniąc pokutę za grzechy przebłagali Boga swoimi modlitwami i choć byli bardzo daleko od Niego, dostąpili zbawienia.

O pokucie mówili słudzy Bożej łaski, natchnieni Duchem Świętym. Mówił o niej również pod przysięgą sam Pan wszechrzeczy: “Na moje życie! Ja nie pragnę śmierci grzesznika, lecz jego nawrócenia”. I dodał jeszcze to sławne oświadczenie:  “Opamiętajcie się, domu Izraela, od waszej nieprawości. Powiedz synom mojego ludu:  Jeśliby grzechy wasze sięgały od ziemi aż do nieba, gdyby były bardziej czerwone niż szkarłat i bardziej czarne niż pokutny wór, a nawrócilibyście się do Mnie całym sercem i powiedzielibyście:  «Ojcze», nakłonię ku wam jako ku narodowi świętemu ucha mego”.

Tak więc chcąc, by Jego umiłowani stali się uczestnikami pokuty, wzmocnił ową wypowiedź aktem swej wszechmocnej woli. Dlatego winniśmy się ochoczo poddać tej pełnej chwały i uwielbienia woli.  Błagając na klęczkach miłosierdzie Boga i Jego łaskawość, uciekajmy się do Jego zmiłowania i zdajmy się na nie, porzucając próżne uczynki, a także zwady i zawiści, które prowadzą do śmierci.

*************

Eucharystia – szkoła otwartości – 26. Niedziela Zwykła (27 września 2015)

eucharystia-szkola-otwartosci-komentarz-liturgiczny

Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody (Mk 9,40n).

 

Pan Jezus uczy nas w Ewangelii zupełnie innego spojrzenia na ludzi, niż to bywa w zazwyczaj w naszym podejściu do nich: Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami! (Mk 9,40). My natomiast lękamy się inności ludzi. Bardzo łatwo przychodzi nam krytyka, wytykanie błędów, oburzanie się na ich zachowanie… Szukamy przeciw nim zarzutów, aby uzyskać potwierdzenie swojej krytyki. W ten sposób stawiamy faktycznie inne kryterium: kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam! Być może, nie byłoby w tym jeszcze tragedii, gdyby zaimek „my” odnosił się do nas samych. W Ewangelii św. Łukasza wypowiada go Pan Jezus, co oznacza wspólnotę uczniów z Nim samym: my to tyle samo co uczniowie Jezusa z Nim jako Mistrzem. I jeżeli tak samo spojrzymy, to „ten, który nie jest z nami” oznacza ludzi poza Kościołem i poza Chrystusem. Jest w tym coś tragicznego: ludzie, którzy są inni niż my, nie są Chrystusowi, tym samym są niejako przeznaczeni na potępienie! Niestety, wydaje się, że często właśnie takie podejście dzisiaj spotykamy. To jednak nie jest zgodne z nauczaniem Pana Jezusa. On uczy czegoś innego: Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami (Mk 9,40).

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Lb 11, 25-29; Jk 5, 1-6; Mk 9, 38-43. 45. 47-48

W pierwszym czytaniu Jozue, zazdrosny o Mojżesza, prosi go: «Mojżeszu, panie mój, zabroń im!» (Lb 11,28), gdy dowiaduje się, że ktoś spoza zgromadzenia wokół Mojżesza wpadł w uniesienie prorockie. Mojżesz, który był człowiekiem bardzo skromnym, najskromniejszym ze wszystkich ludzi, jacy żyli na ziemi (Lb 12,3), spokojnie mu odpowiedział: «Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha!» (Lb 11,29). To był prawdziwy przejaw ducha od Pana: radość z tego, że inni także mają udział w Jego radości. Wypowiedź Pana Jezusa z Ewangelii uczy nas tej samej szerokości spojrzenia.

Od uznania każdego człowieka, który nie jest przeciwko nam za brata, rozpoczyna się możliwość prawdziwej relacji z nim. Pamiętamy przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Chodziło w niej o wyjaśnienie pojęcia bliźniego. Kim jest nasz bliźni, którego mamy obowiązek kochać ? Jest nim każdy napotkany człowiek, niezależnie od jego narodowości, przynależności religijnej itd. Pewna anegdota mówi o mistrzu życia duchowego, który pytał swoich uczniów: „Kiedy kończy się noc, a zaczyna dzień?”. Uczniowie różnie odpowiadali, szukając kryterium do określenia początku dnia: jeden mówił, że wówczas, gdy wstaje słońce, inny, że wówczas, gdy człowiek rozróżnia już człowieka od krzewu itd. W końcu mistrz powiedział: „Kiedy człowiek zaczyna rozpoznawać w twarzy drugiego człowieka swojego brata, kończy się prawdziwa noc, a rozpoczyna się dzień”. Ta historia jest całkowicie zgodna z wypowiedzią Pana Jezusa.

Kiedy ją uznajemy, nasze życia staje się dla nas szkołą, wielką szkołą miłości, po prostu szkołą prawdziwego życia. Gdy w twarzy drugiego człowieka zaczynamy rozpoznawać swojego brata, przestają nami rządzić: egoizm, zazdrość, chęć wykorzystania innych. Święty Jakub bardzo zdecydowanie potępia takie postawy, mówiąc wyraźnie, że to postępowanie nie ma nic wspólnego z Bożą wolą, wręcz przeciwnie, jest z nią sprzeczne i zostanie dlatego potępione przez Boga. Pan Jezus jeszcze ostrzej stawia tę sprawę: nawet jeżeli ręka czy oko stają się dla nas powodem grzechu, należy je odrzucić! Jest to oczywiście określenie przenośne, ale ono jednoznacznie mówi o zdecydowaniu, jaki musimy mieć w naszym postępowaniu, by prawdziwie podobać się Bogu.

Prawdziwe życie, do którego wzywa nas Pan Jezus, jest radością dzielenia się z innymi. Wszelkie zamknięcie się, odrzucanie innych, bo różnią się od nas i nie są z nami, wszelka niechęć czy wręcz nienawiść chowana w sercu przeczą temu życiu, jakie nam przekazał Pan Jezus w Ewangelii, i tym samym z własnego wyboru odcinamy się od niego. Sami stajemy się dla Niego obcymi. Życie jest szkołą, szkołą miłości. Od nas zależy, czy prawdziwie będziemy się jej uczyli, czy odwrotnie – zamkniemy się w zalęknieniu o siebie.

Eucharystia, do której przystępujemy, jest szkołą otwartości. Bóg w hojności swojego serca całkowicie solidaryzuje się z nami i to jeszcze wtedy, gdy jesteśmy grzesznikami, czyli Jego wrogami. I tylko dzięki temu, że sam siebie dał, mamy dzisiaj dostęp do Niego. Jego całkowity dar z siebie w Eucharystii staje się jednocześnie wezwaniem dla nas, abyśmy na Jego wzór także dawali siebie innym.

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/09/26/eucharystia-szkola-otwartosci-26-niedziela-zwykla-27-wrzesnia-2015/

*********

 

*********

Zgorszenie (Mk 9,38-43.45.47-48)

Prawo Pańskie jest doskonałe i pokrzepia duszę, świadectwo Pana niezawodne, uczy prostaczka mądrości.  Bojaźń Pańska jest szczera i trwa na wieki, sądy Pana prawdziwe, a wszystkie razem słuszne.

Tekst Ewangelii

Ewangelia według św. Marka (Mk 9,38-43.45.47-48)

38 Ἔφη αὐτῷ ὁ Ἰωάννης· διδάσκαλε, εἴδομέν τινα ἐν τῷ ὀνόματί σου ἐκβάλλοντα δαιμόνια καὶ ἐκωλύομεν αὐτόν, ὅτι οὐκ ἠκολούθει ἡμῖν. 39 ὁ δὲ Ἰησοῦς εἶπεν· μὴ κωλύετε αὐτόν. οὐδεὶς γάρ ἐστιν ὃς ποιήσει δύναμιν ἐπὶ τῷ ὀνόματί μου καὶ δυνήσεται ταχὺ κακολογῆσαί με· 40 ὃς γὰρ οὐκ ἔστιν καθ’ ἡμῶν, ὑπὲρ ἡμῶν ἐστιν. 41 Ὃς γὰρ ἂν ποτίσῃ ὑμᾶς ποτήριον ὕδατος ἐν ὀνόματι ὅτι Χριστοῦ ἐστε, ἀμὴν λέγω ὑμῖν ὅτι οὐ μὴ ἀπολέσῃ τὸν μισθὸν αὐτοῦ. 42 Καὶ ὃς ἂν σκανδαλίσῃ ἕνα τῶν μικρῶν τούτων τῶν πιστευόντων [εἰς ἐμέ], καλόν ἐστιν αὐτῷ μᾶλλον εἰ περίκειται μύλος ὀνικὸς περὶ τὸν τράχηλον αὐτοῦ καὶ βέβληται εἰς τὴν θάλασσαν.  43 Καὶ ἐὰν σκανδαλίζῃ σε ἡ χείρ σου, ἀπόκοψον αὐτήν· καλόν ἐστίν σε κυλλὸν εἰσελθεῖν εἰς τὴν ζωὴν ἢ τὰς δύο χεῖρας ἔχοντα ἀπελθεῖν εἰς τὴν γέενναν, εἰς τὸ πῦρ τὸ ἄσβεστον. 45 Καὶ ἐὰν ὁ πούς σου σκανδαλίζῃ σε, ἀπόκοψον αὐτόν· καλόν ἐστίν σε εἰσελθεῖν εἰς τὴν ζωὴν χωλὸν ἢ τοὺς δύο πόδας ἔχοντα βληθῆναι εἰς τὴν γέενναν. 47 Καὶ ἐὰν ὁ ὀφθαλμός σου σκανδαλίζῃ σε, ἔκβαλε αὐτόν· καλόν σέ ἐστιν μονόφθαλμον εἰσελθεῖν εἰς τὴν βασιλείαν τοῦ θεοῦ ἢ δύο ὀφθαλμοὺς ἔχοντα βληθῆναι εἰς τὴν γέενναν, 48 ὅπου ὁ σκώληξ αὐτῶν οὐ τελευτᾷ καὶ τὸ πῦρ οὐ σβέννυται.

 

 

38 Wtedy Jan rzekł do Niego: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami». 39 Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. 40 Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. 41 Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. 42 Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. 43 Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. 45 I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. 47 Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, 48 gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie.

 

(1) Kontekst historyczno-kulturowy

(1.1) Kafarnaum

  • Jest to miasto często odwiedzane przez Zbawiciela, które mieści się w północnej części Izraela nad jeziorem Galilejskim. Tu stał dom świętego Piotra. Kafarnaum oznacza „wioskę Nahuma” (Nahum był jednym z proroków mniejszych, który zapowiadał upadek Niniwy), a dosłownie: „wioskę pocieszyciela”. Miasto miało bardzo ważne znaczenie dla starożytnych Rzymian, gdyż było położone blisko granicy, a także stanowiło punkt poboru podatku (por. Mt 8,5nn; Mt 9,9nn). Przez Kafarnaum przebiegała trasa szlaku Via Maris, który łączył Galileę z Damaszkiem.
  • Najbardziej popularnym obecnie budynkiem w Kafarnaum jest synagoga wzniesiona w końcu II, bądź na początku III wieku po Chrystusie (okres antoniński). Zbudowana ona została prawdopodobnie na ruinach wcześniejszej synagogi, w której nauczać miał Jezus. Prowadzone na początku poprzedniego wieku badania archeologiczne zostały zakończone rekonstrukcją istniejącej obecnie synagogi (W. F. Albright, Archeologia Palestyny).Od roku 2003 kampanie wykopaliskowe są tu prowadzone systematycznie.
  • Zobacz; wirtualna podróż po Kafarnaum i galerie zdjęć.

(1.2) Relacja: mistrz i uczeń

  • W Starym Testamencie misję nauczania ludu brali na siebie przede wszystkim kapłani, strażnicy i interpretatorzy Prawa. Jest prawdopodobne, że już w najwcześniejszych miejscach kultu odbywało się jakieś nauczanie: np młody Samuel zostaje powierzony kapłanowi Helemu (1Sm 2,21.26); z kolei Joasz uczony jest przez kapłana Jehojadę (2 Krl 12,3).
  • Oprócz kapłanów nauczaniem zajmowali się prorocy, których głos skierowany był jednak do szerokiej grupy ludzi.
  • W okresie późniejszym, już po wygnaniu, nauczaniem zajmowali się również mędrcy, którzy wraz z pisarzami stworzyli jedną grupę. Nauczali oni na zebraniach starców (Syr 6,34), podczas rozmów przy ucztach świątecznych (Syr 9,16) oraz na świeżym powietrzu (Prz 1,20; 8,2).
  • Poszczególni nauczyciele gromadzili wokół siebie uczniów, którym zapewniali staranne wykształcenie (Prz 8,32; Iz 8,16; 50,4). Wyraz szkoła (hebr. bet-midrasz) pojawia się  w hebrajskim tekście Syracydesa 51,23.
  • Według przekazów, dopiero od roku 63 po Chrystusie, dzięki staraniom arcykapłana Jozue ben Gimla, zabiegano, by w każdej wiosce i mieście istniała szkoła. Starsza tradycja wiąże początek szkolnictwa z Janem Hirkanem, który swoją działalność zacząć miał już w 130 roku przed Chr.
  • Szkoła (łac. schola- wypoczynek, pracowicie spędzony czas wolny) rozumiana w starożytności była jako pewna grupa filozofów skupiona w jednym miejscu, w którym dyskutowano i nauczano. W takim rozumieniu szkołą była Akademia Platona czy Liceum Arystotelesa.

(1.3) Metafora ognia w Piśmie Świętym

  • Biblijny symbol ognia pojawia się w Dziejach Apostolskich: „Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden.” (Dz 2,3). Owe języki ognia były znakiem pojawienia się Ducha Świętego, który spoczął na przebywających Apostołów w Wieczerniku.
  • Ze Starego Testamentu znamy pojęcie sądu z „ogniem”:
    • Iz 4,4n: „Gdy Pan obmyje brud Córy Syjońskiej i krew rozlaną oczyści wewnątrz Jeruzalem tchnieniem sądu i tchnieniem pożogi, wtedy Pan przyjdzie [spocząć] na całej przestrzeni góry Syjonu i na tych, którzy się tam zgromadzą, we dnie jako obłok z dymu, w nocy jako olśniewający płomień ognia”.
    • Am 7,4: „To mi ukazał Pan Bóg: Pan Bóg powołał jako narzędzie sądu ogień i strawił on Wielką Otchłań i strawił część pola”.
    • Ml 3,2: „Ale kto przetrwa dzień jego nadejścia i kto się ostoi, gdy On się ukaże? Albowiem On jest jak ogień złotnika i jak ług farbiarzy”.
    • Ml 3,19: „Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy czyniący nieprawość będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki”.
    • Ps 66,12: „kazałeś ludziom deptać nam po głowach; przeszliśmy przez ogień i wodę, ale wyprowadziłeś nas ku pomyślności”.
  • W Starym Testamencie ogień symbolizuje również Boga, którego zbawcza obecność wyzwala Jego lud (Wj 3,2; 13,21; 24,17).
  • Ogień oznacza także skuteczne słowo Boże, które pojawia się w przepowiadaniu prorockim (Jr 5,14; 23,29; Syr 48,1).
  • Oprócz tego w kilku miejscach można spotkać się z obrazem Jahwe walczącego po stronie swego ludu niczym wojownik, który sieje spustoszenie ogniem swego gniewu (2Sm 22,9; Ps 8,9; 97,3).
  • Najbardziej popularna scena starotestamentalna, która wiąże się ściśle z ogniem, to wizja chwały Jahwe będąca doświadczeniem proroka Ezechiela (Ez 1).

(2) Kontekst literacki

(2.1) Struktura literacka kontekstu (C.S. Mann)

Inkluzją literacką czwartej części Ewangelii Marka są dwa opowiadania o uzdrowieniu niewidomego, a wpleciony jest w nie zawsze tytuł mesjański:

  • Mk 8,22-26 – niewidoma osoba widzi…; 8,27-30 – …kim jest Jezus (tytuł mesjański: Mesjasz)
  • Mk 10,46-52 – niewidoma osoba widzi (tytuł mesjański: Syn Dawida)…

Inkluzja i dwa cuda przywrócenia wzroku to symbol rozpoznania w wierze Mesjasza w osobie Jezusa w Nazarecie.

ScreenShot022

Ale materiał wewnątrz inkluzji zorganizowany został w trzech cyklach o tej samej strukturze: nawiązuje do problemu zmiany wyobrażeń o Mesjaszu. Wskazuje na konieczność zmagań uczniów Jezusa. Trzy razy powtarza się schemat: (1) zapowiedź męki; (2) uczniowie nic nie pojmują; (3) wyjaśnienie Jezusa; (4) kim jest Mesjasz?

O ile w pierwszej sekcji Ewangelii ryzykiem wiary było pytanie: czy uczniowie zdołają dojść do pewności, że Jezus jest Mesjaszem?, o tyle nowe pytanie wydaje się jeszcze bardziej dramatyczne i niepokojące: czy zdołają zaakceptować Mesjasza cierpiącego?

 

(3) Kontekst teologiczny

(3.1) Teologia żydowska

  • Mieszkańcy Palestyny bali się utonięcia, ponieważ osoba tak była pozbawiona pochówku. Ciało topielca pochłaniały głębiny, a bliscy nie mogli uczestniczyć w pogrzebie. Słowa Jezusa, który mówi o przywiązaniu kamienia młyńskiego do szyi i wrzuceniu człowieka, który gorszy w morze musiały być bardzo szokujące dla tych, którzy je słyszeli. Jezus proponuje rodzaj śmierci, o której nie mówią żadne inne teksty pozabiblijne i jest wysoce prawdopodobne, że nigdy nie była ona wykonywana (Lightfoot J., A Commentary on the New Testament from the Talmud and Hebraica).
  • Nauczanie Talmudu o życiu po śmierci jest bardzo rozbieżne. Powszechnie zgadzano się z tezą, że życie na ziemi, ma charakter tymczasowy i jest wstępem do innego istnienia – wyższego oraz wiecznego (Awot 4,21). Przyszły świat miał być czasem powszechnego panowania Bożej sprawiedliwości, a tym samym stanu tego nie mogli osiągnąć ci, którzy podczas ziemskiego życia nie starali się naśladować Boga. Rabini różnie ukazywali życie człowieka po śmierci. Część rabinów bała się podejmować szczegółowo tego tematu i nakazywała radość z tego co nas czeka bez opisywania tego stanu (Sifr Deut 356,148b). Dla interpretacji powyższej perykopy ciekawe jest stwierdzenie, wedle którego udziału w przyszłym świecie nie będzie miał ten, kto publicznie gorszy i „okrywa wstydem” swojego bliźniego (B. m. 59a). Nauczanie to pokrywa się ze słowami Jezusa.

(3.2) Ojcowie Kościoła

  • Zgorszenie po grecku znaczy: przeszkoda, upadek, zranienie stopy. Gorszycielem jest ten, kto niedobrym słowem lub czynem daje bratu powód do upadku”. Raban Maur.
  • „Widząc bowiem, że wzrok stanowi niejako okno naszego umysłu i że przez oczy, niby przez naturalne przejścia, przenikają do serca wszystkie niegodziwe chęci, postanowił wygnać i wytępić je doszczętnie. Gdyby bowiem zakiełkowały we wzroku, mogłyby się wewnątrz rozwinąć i przybrać na sile zapuszczając w duszy śmiercionośne pędy”. Salwien z Marsylii.

 

Opracowanie:
Kontekst historyczno-kulturowy: Andrzej Jędrzejczak
Kontekst literacki: Michał Wilk
Kontekst teologiczny: ks. Mateusz Wyrzykowski

http://www.orygenes.pl/zgorszenie-mk-938-43-45-47-48/
**************

26. Niedziela zwykła (B)

dodane 2015-09-01 09:41

 

Tnij, Waść!

Augustyn Pelanowski OSPPE

Uczniowie widzieli człowieka, który wyrzucał złe duchy mocą imienia Jezus, choć nie należał do grupy apostolskiej. Eldad i Medad nie byli w namiocie z siedemdziesięcioma prorokami, a jednak prorokowali. Miłość Boga jest nieograniczona. Z drugiej strony, właśnie ta miłość Boga wymaga od nas okaleczenia naszych grzesznych przyzwyczajeń: odcięcia się od ręki chciwości, od nogi dumnej pewności siebie i od oka pożądania. Miłość Boga daje siebie w nadmiarze, ale żeby ją godziwie przyjąć, trzeba sobie wiele odmówić.

Wydarzenie z wylaniem się Ducha na siedemdziesięciu miało miejsce w miejscowości Kibrot Hattawa (Groby Pożądania), gdy Izraelici zgrzeszyli żądzą pożerania przepiórek, bo za mało im było manny! W samym epicentrum grzesznej żądzy Bóg tchnął swojego Ducha na ludzi, którzy bez opamiętania rzucali się na opadające przepiórki, jedząc ich mięso przez miesiąc, aż wychodziło im nozdrzami, jak groteskowo zapisała to Księga Liczb. Wstrząsające jest to zetknięcie się miłości Bożej i żądzy ludzkiej!
Jezus nie ograniczał działania Ducha miłości tylko do swoich uczniów, ale swoim uczniom nakazywał ograniczenie się w swych nieumiarkowanych potrzebach, które mogą tak łatwo przerodzić się w niebezpieczne pożądania. Dlaczego Jezus zaczął pouczać uczniów o odcięciu się od grzechu w tak zdecydowany sposób po wyjaśnieniu, iż nie powinni zabraniać innym żyć imieniem Jezusa? Zobaczył bowiem w swoich apostołach tę mroczną siłę, która pod pozorami radykalnych zakazów ukrywa potrzebę rozwiązłości. Im bardziej demonstrujemy swoją gorliwość, która narzuca innym podporządkowywanie się moralnym nakazom, tym usilniej skrywamy w sobie tęsknotę za grzechem. Żyjemy nie tylko w ciągłych wyborach, ale i w ciągłych sprzecznościach. Jednak napięcie, które ujawnia się w tych zmaganiach, daje siłę do duchowego wzrostu. Tylko ten, kto pokonuje i sprzeciwia się własnym tęsknotom za grzechem, może naprawdę wybrać Boga całym sercem. Moment kuszenia jest też momentem wiarygodnego wyboru prawdziwej Miłości. Tylko w jednej chwili możemy naprawdę zaświadczyć, że zależy nam na Bogu – wtedy, gdy jesteśmy kuszeni do tego, by Go porzucić, i nie czynimy tego.

Jezus mówił o trzech podstawowych siłach sprzeciwiających się kroczeniu za Nim: ręka, noga, oko to symbole chciwości, pychy i pożądania. Tej drastycznej wypowiedzi nie musimy rozumieć dosłownie. Odcięcie nogi czy ręki, albo wyłupienie oka to po prostu pozbawienie się pewnych możliwości, okazji, udogodnień, które nieuchronnie powodują upadki. Ktoś, kto ma problem z uzależnieniem od pornografii, na którą ciągle wpada w Internecie jak na stado przepiórek, nie musi sobie wyłupywać oka, wystarczy, że zrezygnuje z Internetu. Ktoś, kto okrada bliźniego z pieniędzy, wystarczy, że się mu do tego przyzna i odda to, co ukradł, i w ten sposób „utnie” proceder. Ktoś, kto ciągle staje na palcach, by wywyższyć się ponad innych, dobrze zrobi, jeśli odważy się powiedzieć o sobie coś upokarzającego i odetnie się w ten sposób od dumnego wywyższania.

http://liturgia.wiara.pl/doc/420014.26-Niedziela-zwykla-B/5

*********

26. Niedziela zwykła (B)

dodane 2015-09-01 09:41

 

Dyscyplinowanie sumienia

Augustyn Pelanowski OSPPE

O ludziach chciwych i bogatych, których utuczone żądzą serca doprowadziły do potępienia oraz mordu na sprawiedliwym, Jakub wypisuje złowieszcze wyroki. Uderza w indywidualne sumienie, a nie strzela z armat do Bastylii czy z Aurory na Pałac Zimowy. Chrześcijaństwo nigdy nie walczyło z systemami, ale ze zwyrodniałym sumieniem człowieka, nie z niewolnictwem, tylko ze zniewoleniami, ponieważ nie byłoby niewolnictwa, gdyby ludzie uwolnili się od własnych zniewoleń. Rewolucje są jedynie zamianą tyranów na gorszych niż poprzednicy. Nie da się zmienić rewolucyjnie społecznej niesprawiedliwości, ale można przekonać człowieka, by zrezygnował z wyuczonej niesprawiedliwości.

Jezus odwodzi apostołów od sporu z egzorcystą i kieruje ich uwagę na ich własne ręce, oczy i nogi. Niech przyjrzą się sobie samym, zanim zaczną oceniać kogokolwiek! Trudniej zdyscyplinować swoje sumienie niż drugiego człowieka, bo każdy wstydzi się prawdy o sobie, jakby była kłamstwem. Słowo Boga to rozpalone do czerwoności ostrze, które kusi do straszenia innych i odpycha, gdy się ma zadać cios własnej pożądliwości, chciwości czy pysze, ukrytymi pod symbolami oka, ręki czy nogi. Są grzechy, z którymi zrośliśmy się jak z własnymi kończynami, bez których życie wydaje nam się okaleczone. Trzeba jednak zadać cios, jeśli chcemy nie tylko siebie uratować. Kto dziś wyobraża sobie życie bez nieuczciwości albo bez walki o własne racje, albo bez rozwiązłości? Kto potrafiłby odciąć się od korzyści finansowych, gdyby dowiedział się, że za nimi stoi ludzka krzywda, albo są efektem oszustwa? Kto dziś nie wykorzystałby okazji do cudzołóstwa i wycofał się z kuszącej propozycji?

Tylko te słowa są prawdziwe, które irytują nasze sumienie, a tych Jezusowi nie brakowało. Tymczasem, kiedy słyszymy, że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa, szukamy wybiegów i znajdujemy je dzięki pomocy znawców starożytnej architektury, którzy twierdzą, że jedna z bram Jerozolimy tak się właśnie nazywała. Nawet przez ciasną, ale bramę, można przecież
jakoś się przecisnąć, ale jeśli chodziło Jezusowi o dziurkę od igły, to tego nie przyjmujemy do wiadomości i twierdzimy, że to zabieg literacki. Każda fortuna czyni człowieka odpowiedzialnym za tych, którzy cierpią niedostatek. Bo, jak powiedział Cantalamessa, nie o to chodzi, by nie być bogatym, lecz by nie próbować nie zauważać biednych. Nawet najmniejszy gest staje się niezapomnianym echem w niebie.
Istnieją ludzie, którym wydaje się niemożliwe żyć bez kont w bankach, bo dzięki nim stoją pewnie na swych nogach na tarasach Hiltona. Inni latami spłacają kredyty za pokój z kuchnią w bloku, marząc, że kiedyś staną na nogi, ale nie wiem, czy tak się stanie.

http://liturgia.wiara.pl/doc/420014.26-Niedziela-zwykla-B/6

**********

Mądrość, ks. Bogdan Zbroja

Umiłowani w Chrystusie Panu, bracia i siostry! Przyszliśmy dziś do kościoła, aby się pomodlić, aby przeżyć spotkanie z naszym Bogiem i Panem. Przyszliśmy także po to, aby umocnić się na drogę naszego życia, naszej codzienności. Jesteśmy bowiem ludźmi wierzącymi – Jezus Chrystus jest dla nas Kimś ważnym.

Przypomnijmy słowa św. Jana, które przed chwilą usłyszeliśmy: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami” (Mk 9,38). Dostrzegamy tu postawę zazdrości. Nawet uczniowie Pańscy sądzili, że o Jezusie mogą mówić tylko oni. I w sumie każdy z nas pragnie mieć monopol na prawdę, na mądrość, na Jezusa.

Mistrz zaś odpowiedział: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie” (Mk 9,39). Każdy, kto nie jest przeciwko Kościołowi, który głosi Jezusa, jest z Kościołem!

Krystyna pracuje w supermarkecie. Do pracy dojeżdża tramwajem. Sklep jest otwarty całą dobę, dlatego kobieta musi pracować raz rano, raz wieczór, a kiedy indziej w nocy. W drodze do pracy zwykle modli się na różańcu, by po Bożemu spędzić ten czas. Dodatkowo, jak każdy z nas, ma wiele przeróżnych intencji, w których prosi Pana Boga, i tych, za które Mu dziękuje. Pewnego dnia usłyszała w tramwaju starszą kobietę, która bardzo głośno wyzywała księży. Mówiła o nich w sposób bardzo obraźliwy i wulgarny. W końcu Krystyna nie wytrzymała i zabrała głos. – Proszę pani – powiedziała – nie wiem, kim pani jest, nie wiem, co panią zabolało w życiu. Ale nie pozwolę na znieważanie w mojej obecności kapłanów! Ponieważ żyję dzięki nim! Wiele lat temu byłam bliska śmierci – wpadłam do studni. Trzeba było mnie natychmiast wyciągnąć i zawieść do szpitala. I wie pani, kto mi pomógł? Właśnie ksiądz proboszcz z mojej parafii. Dlatego nie pozwolę, by ktokolwiek mówił źle o księżach!

Zwróćmy uwagę na pewien fakt, który może umyka naszej uwadze. Czy zdajemy sobie sprawę z pracy kapłana? Niektórym się wydaje, że ksiądz nic nie robi. A to nieprawda. Ksiądz przede wszystkim zajmuje się uświęcaniem wiernych – codziennie wiele godzin – tak, mówię dosłownie – wiele godzin modli się za swoich parafian. Za tych dobrych i pobożnych, którzy są radością kapłana i radością Boga. Modli się także i podejmuje różne czyny pokutne za grzeszników, za zbłąkanych… Błaga Boga za bezrobotnych, chorych i cierpiących. Za tych, którym się życie pokomplikowało… To tylko jeden z wymiarów życia księdza, który nigdy nie narzeka na bezrobocie! Kapłan także katechizuje, chodzi do chorych, załatwia sprawy administracyjne…

Zastanówmy się dziś – my, ludzie wierzący w Jezusa, ludzie Kościoła – bo przecież jesteśmy na Mszy św., a to oznacza, że uważamy siebie za wierzących. Zastanówmy się, co i jak mówimy o Jezusie i o Jego mistycznym Ciele, jakim jest Kościół, a w nim także duchowieństwo.

Czy jestem człowiekiem, który potrafi obronić kapłana? Czy potrafię się przyznać, tak jak Krystyna, do wdzięczności kapłanom za ich posługę. Może rzadko kapłan ratuje życie drugiemu człowiekowi, zawsze jednak ratuje życie duchowe, udzielając pojednania z Bogiem przez sakrament pokuty. Kapłan wiele razy wyrywa nas ze szponów zła przez ogromną pracę swoich modlitw, pokuty i ascezy.

Podziękujmy Jezusowi za wszystkich kapłanów, dzięki którym jesteśmy ludźmi wierzącymi, dzięki którym mamy nadzieję osiągnąć zbawienie. Pomódlmy się także za naszych spowiedników, za tych, którzy przed laty po raz pierwszy udzielili nam Komunii Świętej, którzy pobłogosławili małżeństwa. Pomódlmy się także za tego księdza, który kiedyś rozgrzeszy nas przed śmiercią. Amen.

http://ekspreshomiletyczny.pl/index.php?page=madrosc-ks-bogdan-zbroja-2

*********

Zazdrość, ks. Piotr Wieczorek

Słyszałem niedawno historię, która wydarzyła się w pewnej wsi. Otóż jeden z gospodarzy dorobił się nieco dzięki niedawno założonej firmie. Reszta mieszkańców patrzyła na to krzywym okiem. Firma tego człowieka remontowała dachy. Pewnego dnia sąsiad właściciela firmy zauważył, że zatrudnia on w grupie remontowej kogoś zza wschodniej granicy. Podejrzewając, że sąsiad ma to nie do końca uregulowane, doniósł o swym podejrzeniu do odpowiednich władz. Przyjechała komisja podczas pracy tej grupy remontowej, sprawdzono sposób zatrudnienia pracowników i okazało się, że firma zatrudnia kilka osób nielegalnie. Grupa przerwała pracę, a właściciel firmy zapłacił tak wysoką karę, że był zmuszony zakończyć swą działalność.

Czy tak sąsiedzi powinni rozegrać sprawę? Sytuacja prosiła się o braterskie upomnienie. Zamiast tego był donos, a wskutek tego koniec firmy, jakaś dziwna satysfakcja sąsiadów i głębokie skrzywdzenie człowieka, którego zniszczyła ludzka zazdrość.

To o zazdrości chcemy dziś więcej powiedzieć. Wskazuje na nią także dzisiejsze słowo Boże. Zazdrość wydaje się jednym z grzechów, którym odznaczają się Polacy, co rzuca na nas głęboki cień. Ileż razy można usłyszeć, jak Polacy pracujący za granicą rzucają sobie sami kłody pod nogi, żeby tylko drugi nie miał lepszej pracy, żeby nie zarabiał lepiej.

Zazdrość jest niezwykle krzywdzącym grzechem. Polega na niewłaściwym odnoszeniu się do dóbr, które posiada drugi człowiek. Mogą to być dobra materialne lub duchowe. Zazdrość wiąże się z chciwością i zawiścią. Chciwość w tym kontekście odnosi się do sytuacji, gdy zazdrosny człowiek chce posiadać to, co ma inny. Natomiast osoba ogarnięta zawiścią pragnie, by drugi stracił dobro, którego ona nie chce albo nie może posiadać.

Zazdrość jako coś złego i krzywdzącego domaga się, by z nią walczyć, by jej zapobiegać. Spróbujmy w słowie Bożym znaleźć wskazówki i lekarstwa pomagające nam uchronić się przed jej niebezpiecznym wpływem.

Drugie czytanie może pomóc nam w dystansowaniu się od dóbr materialnych posiadanych przez drugiego. Święty Jakub zauważa, że materialne bogactwa szybko niszczeją: „Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało”. Człowiek pracuje, inwestuje w rzeczy materialne, a potem często następuje rozczarowanie. Człowiek koncentrujący się na materialnym dobrobycie będzie ciągle niezadowolony, ciągle niespełniony, ciągle będzie szukał nowych rzeczy, lepszych, atrakcyjniejszych. Ciężko mu zaznać spokoju i radości z tego, co ma.

Jest jeszcze drugi problem. Człowiek bogaty martwi się o swoje bogactwa. Musi je chronić, zabezpieczać, naprawiać, konserwować. Wymaga to dużo czasu i często przysparza zmartwień i kłopotów oraz w jakiś sposób ogranicza. Człowiek jest uzależniony od swego bogactwa.

W końcu trzecia kwestia wypływająca z Jakubowego tekstu. Zajmowanie się i korzystanie z wielkich dobrodziejstw materialnych niszczy wrażliwość na biednych, na potrzeby ludzi wokół. Często wiąże się z wykorzystywaniem osób pracujących dla bogatego człowieka lub z nim związanych. Tu dochodzi do głosu chciwość, na którą bardzo narażeni są ludzie bogaci. Bogactwo łatwo czyni osoby egoistami, zamkniętymi na innych, niepotrzebującymi innych, bo prawie wszystko można zdobyć dzięki posiadanemu majątkowi. W perspektywie śmierci i wieczności może to mieć fatalne skutki, dlatego apostoł, chcąc wstrząsnąć takimi ludźmi, pisze: „Teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają”.

W tej analizie bogactwa nie chodzi o jakieś poniżenie ludzi bogatych czy ośmieszenie dążenia do wygodnego życia. Chcę tylko zarysować niebezpieczeństwa bogatego stylu życia. Czynię to w tym celu, byśmy byli realistami, byśmy dostrzegli, że życie w bogactwie nie jest tylko przyjemne i wspaniałe, ale bywa często uciążliwe, pełne zmartwień i bardzo zagraża życiu duchowemu, życiu, w którym powinna dominować miłość, prawość i wewnętrzny pokój. Czy Jezus nie powiedział: „Jakże trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego”?

Dostrzeżenie tych faktów ma nam pomóc opanować zazdrość, wytłumaczyć sobie, że nas posiadanie dóbr materialnych, jakie mają inni, mogłoby spłycić, skoncentrować na wartościach doczesnych, wewnętrznie zubożyć. A przecież nie o to nam chodzi.

Co do zazdrości o dobra duchowe wiele wskazówek znajdziemy w pierwszym czytaniu. W Księdze Liczb spotykamy się z Jozuem zazdrosnym o to, że duch prorokowania zstąpił na starszych, że Mojżesz nie ma już na niego wyłączności. W związku z tym Jozue zwraca się do przywódcy Izraela: „Mojżeszu, panie mój, zabroń im”.

Odpowiedź Mojżesza dotyczy dwóch spraw. Przede wszystkim jest on zatroskany o swego podwładnego. Obnaża jego słabość: „Czy zazdrosny jesteś o mnie?”. Obnaża po to, by uświadomił sobie obecność takiej wady, by ją przekroczył. A wada ta jest straszna i głupia, bo nie tylko niszczy serce człowieka, ale nic nie daje. Złodziej przynajmniej ma ukradzioną rzecz, człowiek nieczysty ma przyjemność, a zazdrosny nie ma nic poza zgorzkniałym sercem. Dlatego tak ważne jest tropienie tej słabości, przyznawanie się przed sobą do niej po to, by ją przezwyciężać.

Druga kwestia, którą porusza Mojżesz, dotyczy tego, że prorokowanie jest darem, jego się otrzymuje i nim się dysponuje dla dobra wspólnoty. Właścicielem pozostaje Bóg, obdarowany go tylko używa, szafuje nim, podobnie jak kapłan szafuje sakramentami, które nie są jego własnością. Mojżesz zauważa, że im więcej ludzi otrzyma dar prorokowania, tym więcej Izraelitów będzie mogło z niego skorzystać, będzie więcej dobra dla ludzi i chwały oddanej Bogu.

To dla nas wskazówka skłaniająca do tego, by zobaczyć, że ludzie posiadający dary duchowe, których my nie mamy, przyczyniają się do dobra innych ludzi. Jeśli ktoś ma poczucie humoru, to świetnie, bo wszyscy wokół będą mieli więcej radości. Jesli ktoś jest inteligentny i zdolny, to dobrze, niech ma wykłady, niech pisze artykuły czy książki, bo ubogaci innych ludzi. Warto uczyć się w ten sposób przestawiać swe myślenie, widzieć obiektywne dobro, które może się wydarzyć, wychodzić z koncentracji tylko na swojej korzyści.

Ewangelia odkrywa przed nami jeszcze inny aspekt, który może być pomocny w walce z zazdrością. Uczniowie zabraniali wyrzucać innemu złe duchy, gdyż tamten nie towarzyszył Jezusowi. Gdyby należał do ścisłego grona uczniów, nie byłoby problemu. Ten wymiar zazdrości polega na przywłaszczeniu sobie czegoś, co nie jest moje, ale mam wrażenie, że tylko do mnie należy. Tym, dzięki czemu wyrzucano złe duchy, była moc Jezusa. Apostołowie tę moc sobie przywłaszczyli. Podobnie bywa z naszą zazdrością. Przywłaszczamy sobie jakąś wartość i nie chcemy się nią podzielić z innymi albo nie dajemy innym do niej prawa. Student nie podzieli się dodatkowymi informacjami z kolegami, bo nie chce, by dostali na egzaminie lepsze oceny od niego. Zazdrość w tej postaci zbliża się mocno do rywalizacji. W skrajnej postaci bywa tak, że koleżanka zarzuca drugiej, że ta zbyt często rozmawia z ich wspólnym kolegą. I tu widać, jak zazdrość zakorzeniona jest w egoizmie i jak czasem może nas kompromitować, czynić śmiesznymi w oczach innych.

Profilaktyka zazdrości powinna zatem objąć naukę cieszenia się z dobra wokół nas, nieprzywłaszczania sobie dóbr, ale także dziękowania za to, co się posiada. Warto dostrzec, czym ja mogę ubogacić świat i ludzi wokół, jaką ja mam wartość cenną dla drugich. Następnie pozostaje dziękować Bogu za nią i dzielić się nią hojnie. Wówczas zazdrość będzie miała do nas bardzo ograniczony dostęp.

Moi drodzy! Dzisiejsze czytania pokazały, że na zazdrość narażeni są wszyscy, nawet bliscy Bogu ludzie, jak Jan, apostołowie, Jozue. Dlatego wciąż aktualna jest modlitwa z dzisiejszego psalmu: „Kto jednak widzi swoje błędy? Oczyść mnie z błędów, które są dla mnie skryte”. Jest ona prośbą do Boga, by pokazał nam nasze wady. A wadą wstydliwą, kompromitującą, a więc głęboko w nas schowaną, jest zazdrość. Dlatego strasznie trudne jest wyleczenie kogoś z zazdrości. Sami musimy ją lub jej przejawy rozpoznać w sobie i prosić Boga, by nas od niej wybawił. Błagając Wszechmocnego o tę łaskę, nie zapominajmy iść za wskazaniami i mocą słowa Bożego. Ono nie pozwoli nam wpaść w pułapkę zazdrości.

http://ekspreshomiletyczny.pl/index.php?page=zazdrosc-ks-piotr-wieczorek

**********

Zgorszenie, ks. Tomasz Jelonek

Wśród pouczeń Jezusa zawartych w dzisiejszej perykopie szczególne miejsce zajmuje ostrzeżenie przed zgorszeniem i napomnienie, żeby odsuwać od siebie wszystko, co prowadzi do grzechu. To ostrzeżenie jest radykalne.

Gorszyciel wyrządza tak wielką szkodę tym, których gorszy, a także i sobie, że mniejszym złem dla niego byłoby uwiązanie mu młyńskiego kamienia u szyi i wrzucenie w morze. Jakim zatem moralnym ciężarem obciąża się gorszyciel? Jaki wielki ciężar zła sprowadzają ci wszyscy, którzy programowo zajmują się gorszeniem? Dokonuje się ono w różny sposób, ale w naszych czasach do gorszenia – to znaczy do podważania moralności i namawiania do tego, co obiektywnie złe – wciąga się największe wynalazki techniczne służące przekazywaniu informacji.

Nie zawsze mamy możliwość przeciwstawienia się propagandzie zła, ale też zbyt mało robimy, aby korzystać z demokratycznych praw i zabierać głos w obronie dobra. Zbyt łatwo godzimy się na zagarnięcie środków informacji przez te czynniki, które walczą z Bogiem i Jego nauką, propagują modele postępowania niezgodne lub wręcz wrogie wszelkiej moralności. Co możemy czynić?

Wobec konkretnych zgorszeń trzeba protestować, mimo że niektórzy uważają, że protest na nic się nie przyda. Owszem, sporadyczne protesty – wobec małej liczby protestujących – są zazwyczaj ignorowane. Ale może właśnie ta liczba protestujących jest zbyt mała, może w niej brakło wielu, którzy przecież mogliby także protestować, ale stali się gnuśni i biernie godzą się na zgorszenia. To oni także są współodpowiedzialni i powinni pamiętać o Jezusowym ostrzeżeniu.

Jeżeli protesty nie skutkują, a odpowiedzialni za środki masowego przekazu czynią z nich środki dezinformacji i oddają na służbę zgorszeniu, to trzeba się dobrze zastanowić, czy zło nie leży głębiej, czy nie zawiniliśmy, oddając władzę w ręce gorszycieli. Ulegając propagandzie i owczemu pędowi, tak łatwo jest przegrać wybory i odstąpić zwycięstwo tym, którzy już wiele razy oszukali społeczeństwo, a przed każdymi wyborami stroją się w piórka obrońców najszczytniejszych wartości, aby po uzyskaniu mandatu nadal propagować zło. I tu trzeba także powiedzieć o odpowiedzialności wyborców za zło, którego plenienie się umożliwiają poprzez naiwną wiarę w wyborcze slogany.

O swojej odpowiedzialności trzeba radykalnie pomyśleć, bo słowa Jezusa o zgorszeniu i o jego usuwaniu są bardzo ostre. Jeżeli coś jest okazją do zła, trzeba to bezwzględnie odrzucić, choćby to było coś tak bliskiego i drogiego jak ręka, noga czy oko.

Pouczenie Jezusa wyraźnie pokazuje, jak wiele spraw może być powodem grzechu. Pokusy mogą przychodzić od świata zewnętrznego, ale także mogą rodzić się w nas samych. Wszędzie obowiązuje radykalizm w odrzucaniu tych pokus. Wynika on z wielkości zła, jakie grzech sprowadza na grzesznika. Jezus mówi o utracie życia wiecznego i karze piekła.

Piekło jest realnym zagrożeniem, to nie element mityczny, nie bajkowa symbolika, ale realna rzeczywistość, z którą trzeba się liczyć.

Jedną z bardzo mocnych pokus jest dążenie do posiadania i nieograniczonego powiększania bogactw. Przeciw tej pokusie występuje także niezwykle ostro św. Jakub w liście, którego fragment dziś czytaliśmy. Pouczenia tego listu odznaczają się wielkim radykalizmem, piętnuje on niemoralne postawy, z których jedną jest chciwość. To ona gromadzi skarby, z których nie będzie można skorzystać, to ona zatrzymuje zapłatę robotnikom. Jak wiemy, jest to jeden z tak zwanych grzechów wołających o pomstę do nieba.

Jeżeli sami nie uciskamy w ten sposób ludzi biednych, to znów rodzi się pytanie, na ile jesteśmy odpowiedzialni za ten stan panujący w całym społeczeństwie, w którym żyjemy i na kształt którego powinniśmy wpływać. Jeżeli rośnie liczba bezrobotnych, jeżeli cała rzekoma troska o dobro społeczeństwa jest w rzeczywistości troską o kieszeń nielicznych ludzi, którzy zapewnili sobie odpowiednie miejsce, to trzeba sobie przypomnieć, że to społeczeństwo, a więc każdy z nas, oddaje władzę w ręce przez siebie wybranych ludzi. Komu i dlaczego tak ją oddaliśmy, że krzyk krzywdzonych dochodzi do uszu Pana Zastępów?

Pouczenia Jezusowe są konkretne i dotyczą każdego z nas. Każdy więc powinien wyciągać z nich właściwe wnioski.

http://ekspreshomiletyczny.pl/index.php?page=zgorszenie-ks-tomasz-jelonek

*********

“Inność” nauczania Jezusa
Ks. Dawid Adamczak SDS 2009-09-27
Lb 11,25-29; Jk 5,1-6; Mk 9,38-43.45.47-48

W jednej z książek możemy przeczytać następujący fragment: „Ludzie mówią: dość już piekła na ziemi. Czy wiecie jak wyglądało życie w obozach koncentracyjnych? To było piekło! Czy przeżywaliście powstanie warszawskie? To było piekło! Czy wiecie, co to znaczy mieć w domu męża za pijaka? To jest piekło! Czy wiecie, jak wygląda życie kilku rodzin w jednym mieszkaniu? To jest piekło!”. Wydaję się, że spoglądając na współczesny świat możemy odnaleźć jeszcze wiele miejsc, gdzie określenie „piekielne” oddaje całą grozę sytuacji. Slamsy Rio de Janeiro lub miast hinduskich, pustkowia Sahary albo Kalahari, podziemia kopalń czy gorąco wielkich piecy hutniczych – to tylko pierwsze z brzegu przykłady tego zjawiska.

Mimo wszystko nie jest to jednak do końca piekło. Oczywiście, jest to straszna rzeczywistość codzienności wielu ludzi żyjących na świecie. Ale nie jest to do końca prawdziwe. Bo i w obozach, i skłóconych rodzinach, i w ruderach przedmieść miast jest rzeczywistość nieobecna w piekle. Ponieważ, pośród wszelkich ludzkich i ziemskich „piekieł”, człowiek zawsze może mieć świadomość obecności a nawet bliskości Boga. Zawsze może wołać do Niego o pomoc i zmiłowanie, pokładać w nim nadzieję i znajdować pociechę. Tu, na tym świecie, zawsze ma czas i możliwość odszukania Go i powrotu do Niego, czego świadkami, czasami w spektakularny sposób, często jesteśmy. Zawsze może Go wybrać. Tutaj, zawsze człowiek może powtórzyć za psalmistą: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość! Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego!” (Ps 51) lub „Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody.” (Ps 63). W piekle nie ma Boga. I w piekle nie ma nadziei na Jego spotkanie. Nie ma szans na uzyskanie Bożego miłosierdzia i przebaczenia. W piekle pozostaje tylko żal za straconą miłością i niewykorzystaną szansą. Jak mawiał Graham Greene: „Piekło to nieustające poczucie utraty”.

Przyzwyczajeni do słuchania słów Boga, który „jest Miłością”, który z miłością mówi nam o nieskończonej Miłości, z niedowierzaniem wsłuchujemy się w słowa dzisiejszej Ewangelii – Dobrej Nowiny o zbawieniu człowieka. Bo tak naprawdę człowiek nie chce słyszeć nic o prawdziwym piekle, nawet niedowierza jego istnieniu. Jednak dzisiejsza perykopa ewangeliczna rozwiewa te wątpliwości. Trzykrotnie powtórzone słowo „piekło”, dwa razy mowa o „ogniu nieugaszonym”, przywołanie proroka Izajasza, gdy mowa o „robaku, który nie umiera i ogniu, który nie gaśnie”. Inne słowa Jezusa, jakby inna „nie-pozytywna nowina”. A wszystko to, paradoksalnie, dzięki użyciu daru wolności istot rozumnych. Bo piekło to konsekwencja nadużycia tejże wolności ze strony człowieka, a przez Boga tolerowania tego stanu ze wzgledu na wolność temu człowiekowi daną. Bowiem, człowiek ma czas, aby podjąć decyzję, świadomie i dobrowolnie. Co więcej, Bóg udzielił człowiekowi łaski dążenia do zbawienia w ramach ziemskiego życia. Bóg nie chce potępienia człowieka, chce aby on osiagnął zbawienia. Bóg zniża się szukając grzesznika. Boży Syn, przyjąwszy ludzką naturę, umiera na drzewie krzyża by zgładzić ludzkie grzechy. Jeśli jednak człowiek wybierze bunt ciągle odpychając Bożą Miłość, to piekło będzie tylko i wyłącznie konsekwencją tego wyboru. Dobrowolnego i upartego, ale zaaprobowanego przez Boga i człowieka na wieki. Bóg bowiem, jako Najwyższa Miłość i pomimo tej Miłości, nie może być lekceważony w nieskończoność.

Inne słowa, pozornie dziwna Dobra Nowina. Ale czasami potrzeba i nam takich gorzkich zwrotów i negatywnych porównań. Nie po to by straszyć, ale po to by móc wstrząsnąć. Nami i naszym sumieniem. Bo do wieczności droga daleka. I wciąż jest czas i możliowść skorzystać odpowiednio z daru wolności, by Bogu pełnemu Miłości powiedzieć z całą świadomością „TAK”.

Ks. Dawid Adamczak SDS

http://www.kazanie.katolik.pl/index.php?d=a,376

***************

ks. Edward Staniek

Monopol na Bożą łaskę

Mateusz.pl

Kościół Chrystusa jest wszędzie tam, gdzie prawda
Zdanie: „Prawda jest tylko w Kościele Chrystusa”, jest do przyjęcia jedynie wówczas, gdy się uznaje, że Kościół Chrystusa jest wszędzie tam, gdzie jest prawda. Zbyt wielu ludzi chciałoby zmonopolizować łaskę Bożą i zamknąć ją w instytucji. Kościół Apostolski jest odpowiedzialny za głoszenie Ewangelii na ziemi i za wiarygodność słowa przepowiadanego, ale mając jasne upomnienie zarówno Mojżesza jak Jezusa, bynajmniej nie chce ograniczyć działania Bożego wyłącznie do zasięgu swego instytucjonalnego działania.
Warto zatrzymać się nad wymownymi tekstami Biblii. Oto w Księdze Liczb czytamy, iż Mojżesz sterujący życiem narodu wybranego, przez radę siedemdziesięciu starszych, przekazał im ducha prorockiego. Dwu z nich nie było na zebraniu, a przebywali w obozie, ale Duch wypełnił również ich. Jozue z zazdrości prosi Mojżesza, by im zabronił prorokowania. Mojżesz wytyka zazdrość synowi Nuna i wyraża swoją radość z Bożego działania wykraczającego poza ludzkie obliczenia. Chciałby, by cały lud prorokował.

Monopolistyczne myślenie

Mojżesz rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz, on wiedział, że nikt nie może mieć monopolu na działanie Boga, wiedział, że trzeba się radować każdym znakiem tego działania w świecie.
Historia się powtarza w życiu Jezusa. Oto uczniowie donoszą Mu, że ktoś nie należący do ich grona, w imię Jezusa wyrzucał złe duchy i zabronili mu. Typowo monopolistyczne myślenie uczniów Chrystusa. Mistrz prostuje ich poglądy i domaga się, by nie przeszkadzali tym, którzy czynią cuda w Jego imię.
Co więcej, Jezus stara się podprowadzić uczniów do bardzo pozytywnego oceniania ludzi. Jego zdaniem: „Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. Jest to istotny element apostolskiego działania. Traktować wszystkich, którzy nie są wrogami, jako swoich sprzymierzeńców potrafi jedynie ten, kto nie jest ciasny, nie domaga się zawsze i wszędzie zdecydowanego opowiedzenia się „za” i „przeciw”. Wielkie decyzje dojrzewają czasem latami. Każdy nacisk na ich przyspieszenie może okazać się na dłuższą metę zgubny. Do takich decyzji należy opowiedzenie się po stronie Jezusa. Mistrz radzi, by wszystkich, którzy nie są przeciwnikami traktować jako swoich. Łaska do nich trafi, gdy nadejdzie ich godzina.

Odważyć się zaufać Bogu

Te dwa wydarzenia — jedno ze Starego Testamentu, drugie z Ewangelii — należy dokładnie przemyśleć i przenieść we własne życie. Nie dziwmy się, gdy Duch Święty działa daleko poza granicami, w których widzialnie Kościół organizuje życie. Miejmy odwagę zaufać Bogu wtedy, gdy nawet nasi bliscy nie dorastają jeszcze do zdecydowanego opowiedzenia się po stronie Kościoła. Czasem trzeba czekać na taką decyzję całymi latami. Czekanie to z naszej strony winno zamienić się w usilną modlitwę oraz w wielką życzliwość dla nich. Te dwa duchowe ramiona nie pozwolą im odejść i zginąć.
Tak często według ludzkich obliczeń wypadałoby załamać ręce śledząc ścieżki, jakimi daleko od Kościoła wędruje wielu ludzi. Działanie łaski przekracza na szczęście ludzkie obliczenia, co pozwala ufać w potęgę modlitwy i naszej ofiary. Warto o tym pamiętać, gdy obok jest wielu ludzi uprzedzonych do urzędowych przedstawicieli Kościoła, a otwartych na działanie Ducha. Wcześniej czy później ten Duch doprowadzi ich do spotkania z przebaczającym Bogiem i wprowadzi we wspólnotę świętych. Kościół, który od strony duchowej jest wielkim świętych obcowaniem, ogarnie każdego, kto przyjmuje łaskę. Jeśli się to dokona jeszcze tu na ziemi i dotrze do świadomości danego człowieka, przeżywającego przebaczającą miłość Boga, dostrzeże on i przebaczającą miłość Kościoła jako braterskiej wspólnoty żyjącej Ewangelią.
ks. Edward Staniek

fot. PublicDomainPictures Sunrise
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/monopol-na-boza-laske,25085,416,cz.html
***********

**********************************************************************************************************************

Świętych Obcowanie

27 września

********

Święty Wincenty a Paulo, prezbiter

Święty Wincenty a Paulo Wincenty urodził się w Pouy (obecnie St-Vincent-de-Paul w południowo-zachodniej Francji) 24 kwietnia 1581 r. jako trzecie z sześciorga dzieci, w biednej, wiejskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości wyrwał się ku łatwiejszemu życiu. Czternastoletniego Wincentego wysłali więc do szkoły franciszkanów w Dax. Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym lub leniwym. Po ukończeniu szkoły nie bez zachęty ze strony rodziny podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat został kapłanem; jednak kapłaństwo było dla niego jedynie szansą na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Studia w Tuluzie Wincenty zwieńczył bakalaureatem w 1604 r. Później pogłębił swoje studia jeszcze na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając licencjat z prawa kanonicznego (1623).
Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatnim z nich był renegat z Nicei Sabaudzkiej. Młody kapłan zdołał go jednak nawrócić. Obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Właściciel Wincentego znalazł w Rzymie przytułek. Wincenty przez ten rok nawiedzał w Rzymie miejsca święte i dalej się kształcił. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji w nieznanej bliżej misji na dwór Henryka IV. Pozyskał sobie zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis, która obrała go sobie za kapelana, mianowała go swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia.
Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniosły dopiero lata 1608-1620. Poznał wówczas w Paryżu wielu wyjątkowych ludzi, m.in. ks. Pierre’a de Berrulle’a, który zgromadził wokół siebie kapłanów, ukazując im wielkość i znaczenie posługi kapłańskiej. Wincenty niemało zawdzięczał też św. Franciszkowi Salezemu i św. Franciszce de Chantal. Przez pewien czas głosił Chrystusa galernikom (więźniom, którzy pracowali jako wioślarze). Zaczął dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną.

Święty Wincenty a Paulo Prawdopodobnie duże znaczenie w życiu Wincentego odegrało zdarzenie, jakie miało miejsce 25 stycznia 1617 r. w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala się dotknąć w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd Wincenty zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym. Złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 r. powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów.
Wincenty w sposób szczególny dbał o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa. Organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powołał do życia seminaria duchowne. Wincenty założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Spotkanie ze św. Ludwiką zaowocowało powstaniem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (1633 r.), zwanych szarytkami (od franc. charite – miłosierdzie). W okresie frondy (zamieszki polityczne w Paryżu w latach 1648-1653) Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko pozostał cichy i skromny.

Święty Wincenty a Paulo
Wincenty zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 r. przybyli również do Polski. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII kanonizował go w roku 1737. W 1885 r. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także patronem zgromadzenia lazarystów (założonego przez Wincentego zgromadzenia księży misjonarzy), szarytek, kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów.

W ikonografii św. Wincenty a Paulo przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp, krucyfiks.

 

 

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-27.php3

**********

Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście!

dodane 2010-09-26 14:04

KAI |

Postaci św. Wincentego a Paulo i św. Ludwiki de Marillac – współtwórców katolickich dzieł miłosierdzia – przypomniał Benedykt XVI w rozważaniach przed modlitwą Anioł Pański 26 września w Castel Gandolfo. Po ich wygłoszeniu odmówił z wiernymi modlitwę maryjną i udzielił zebranym na dziedzińcu letniej rezydencji papieskiej błogosławieństwa apostolskiego oraz pozdrowił ich w różnych językach, m.in. po polsku.

Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście!   Henryk Przondziono /GN Benedykt XVI

Oto przemówienie Ojca Świętego:

Drodzy bracia i siostry!

W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę (Łk 16, 19-31) Jezus opowiada przypowieść o bogaczu i ubogim Łazarzu. Ten pierwszy żyje w luksusie i egoizmie, i gdy umiera, trafia do piekła. Ubogiego natomiast, który żywił się odpadkami ze stołu bogacza, w chwili jego śmierci aniołowie zabrali do wiecznego mieszkania Boga i świętych. „Błogosławieni jesteście wy, ubodzy – powiedział Pan swoim uczniom – albowiem do was należy Królestwo Boże” (Łk 6, 20). Przesłanie przypowieści idzie jednak dalej: przypomina, że przebywając na tym świecie, powinniśmy słuchać Pana, który przemawia do nas przez Pismo Święte i żyć zgodnie z Jego wolą, w przeciwnym bowiem wypadku po śmierci będzie już za późno, aby się poprawić. Przypowieść ta mówi nam zatem o dwóch sprawach: po pierwsze, że Bóg kocha ubogich i podnosi ich z ich uniżenia, po drugie, że nasze ostateczne przeznaczenie jest uwarunkowane naszą postawą, że powinniśmy kroczyć drogą, którą Bóg nam pokazał, abyśmy osiągnęli życie, a drogą tą jest miłość, rozumiana nie jako uczucie, ale jako służba innym, w miłości Chrystusa.

Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że jutro będziemy obchodzić liturgiczne wspomnienie św. Wincentego a Paulo – patrona katolickich organizacji charytatywnych, którego 350. rocznicę śmierci teraz wspominamy. W XVII-wiecznej Francji zetknął się on namacalnie z silnym kontrastem między najbogatszymi a najbiedniejszymi. Jak kapłan miał bowiem okazję bywać zarówno w środowiskach arystokratycznych, jak i na wsi oraz wśród elementów przestępczych Paryża. Pobudzany miłością Chrystusa Wincenty a Paulo potrafił stworzyć stałe formy posługiwania osobom z marginesu, powołując do życia tzw. „szarytki”, czyli grupy kobiet, które oddawały własny czas i dobra do dyspozycji najbardziej zmarginalizowanych. Wśród tych wolontariuszek niektóre wybrały całkowite poświęcenie się Bogu i biednym i tak oto wraz ze św. Ludwiką de Marillac św. Wincenty założył wspólnotę „Córek Milosierdzia” – pierwsze żeńskie zgromadzenie zakonne, które żyło konsekracją „w świecie”, wśród ludzi, z chorymi i potrzebującymi.

Drodzy przyjaciele, tylko Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście! Pokazuje to także inny świadek – młoda dziewczyna, która wczoraj została ogłoszona błogosławioną tu, w Rzymie. Mówię o Klarze Badano – młodej Włoszce, urodzonej w 1971, którą choroba doprowadziła do śmierci w wieku niespełna 19 lat, ale która stała się dla wszystkich promieniem światła, jak na to wskazuje jej przydomek: „Chiara Luce” [Klara Światło lub jasne światło – KAI]. Jej parafia, diecezja Acqui Terme i Ruch Focolari, do którego należała, przeżywają dziś święto – i jest to święto wszystkich młodych, którzy mogą znaleźć w niej przykład spójnego życia chrześcijańskiego. Jej ostatnie słowa, pełne przylgnięcia do woli Bożej, brzmiały: „Żegnaj, mamo. Bądź szczęśliwa, bo ja nią jestem”. Wychwalajmy Boga, gdyż Jego miłość jest silniejsza od zła i śmierci i dziękujmy Maryi Pannie, która prowadzi młodych, także wśród trudności i cierpień, do zakochania się w Jezusie i odkrycia piękna życia.

Po wygłoszeniu rozważań papież pozdrowił zebranych kolejno po francusku, angielsku, niemiecku, hiszpańsku i polsku.

http://kosciol.wiara.pl/doc/636864.Milosc-przez-wielkie-M-daje-prawdziwe-szczescie

**********

Litania do św. Wincentego a’ Paulo I (27 IX)

Kyrie, eleison, Chryste, eleison, Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Maryjo, módl się za nami,
Święty Wincenty a Paulo,
Święty Wincenty, wzorze wszelkich cnót chrześcijańskich,

Święty Wincenty, wytrwale zwalczający wszelkie pokusy,
Święty Wincenty, wierny i roztropny sługo Boży,
Święty Wincenty, wierny synu Kościoła,
Święty Wincenty, posłuszny Stolicy Apostolskiej,
Święty Wincenty, wolny nawet w niewoli,
Święty Wincenty, sprawiedliwy, z wiary żyjący,
Święty Wincenty, wzorze chrześcijańskiej nadziei,
Święty Wincenty, zapalony ogniem miłości Boga i bliźniego,
Święty Wincenty, żyjący w prostocie i bojaźni Bożej,
Święty Wincenty, naśladowco Chrystusa cichego i pokornego,
Święty Wincenty, łagodnością prowadzący do Boga,
Święty Wincenty, gorliwy w praktyce umartwienia,
Święty Wincenty, troskliwy o chwałę Bożą,
Święty Wincenty, zapobiegliwy o zbawienie ludzi,
Święty Wincenty, bogaty chrześcijańskim ubóstwem,
Święty Wincenty, wzorze anielskiej czystości,
Święty Wincenty, zwyciężający posłuszeństwem,
Święty Wincenty, wytrwały w niepokojach tego świata,
Święty Wincenty, cierpliwy w przeciwnościach losu,
Święty Wincenty, powołany do głoszenia Ewangelii ubogim,
Święty Wincenty, wspomagający duchownych,
Święty Wincenty, założycielu Zgromadzenia Misji,
Święty Wincenty, założycielu Sióstr Miłosierdzia,
Święty Wincenty, patronie stowarzyszeń charytatywnych,
Święty Wincenty, promotorze apostolstwa świeckich,
Święty Wincenty, gorliwy w głoszeniu misji parafialnych,
Święty Wincenty, apostole braci odłączonych,
Święty Wincenty, duchowy ojcze porzuconych dzieci,
Święty Wincenty, powierniku galerników,
Święty Wincenty, opiekunie wszystkich ubogich,
Święty Wincenty, niestrudzony pracowniku Winnicy Pańskiej,
Święty Wincenty, którego śmierć jest cenna przed Bogiem,
Święty Wincenty, który radujesz się prawdą i miłościąw wieczności,
Święty Wincenty, abyśmy mogli wiernie Cię naśladować,

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

W.: Błogosławieni miłosierni,
O.: Albowiem oni miłosierdzia dostąpią.

Módlmy się.
Boże, Ty dla zbawienia ubogich i wychowania duchowieństwa obdarzyłeś świętego Wincentego, kapłana, apostolską mocą. Spraw, abyśmy ożywieni tą samą gorliwością, miłowali cierpiących braci i spieszyli im z pomocą. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Boże, Ty obdarzyłeś świętego Wincentego duchem apostolskim i powołałeś go do pracy dla zbawienia ubogich i uświęcenia duchownych; prosimy Cię, obdarz nas tym samym duchem i naucz nas kochać to, co on kochał, i czynić to, czego nauczał i co czynił. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

za: Litanie Michalineum 2001r.

http://www.laudate.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=4018&Itemid=37

*********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Pistoi, we Włoszech – bł. Wawrzyńca z Ripafratta, dominikanina. Był mistrzem nowicjuszy, wśród których znaleźli się św. Antonin oraz bł. Fra Angelico. Od roku 1443 pełnił funkcje wikariusza generalnego dla domów, które poddały się reformie. Zmarł w roku 1457.

oraz:

św. Aderita, biskupa (+ III w.); świętych męczenników Adolfa i Jana z Kordoby (+ ok. 825); św. Hiltrudy (+ 800)

***********

**********************************************************************************************************************

To warto przeczytać

*******

Jak to jest z tym zgorszeniem?

Dariusz Piórkowski SJ

(fot. shutterstock.com)

Kamień – twór martwy, zimny i twardy. A jednak awansował na znaczącego bohatera biblijnego. W różnych przebraniach. Kamień obrazy, kamień młyński, kamień węgielny, i wreszcie kamień, o który można się potknąć i nabić sobie moralnego guza.

 

“Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu lepiej byłoby uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9, 42)

 

Zgorszenie to nie przelewki. W niewielu miejscach Ewangelii Jezus używa tak drastycznych obrazów jak topienie gorszyciela w morzu czy odcinanie chorych części ciała. Jeśli ciągle wydają się one nam przesadzone, to znak, że nie rozumiemy jeszcze, jak fatalne w skutkach może okazać się działanie zła w naszym życiu. Bezgrzeszny Jezus postrzega tę sprawę z większą wyrazistością.

 

Być może samo słowo “zgorszenie” nie w każdym przypadku jest najwłaściwszym tłumaczeniem greckiego słowa “skandalon”, którego używają autorzy biblijni. Literalnie oznacza ono “przeszkodę, kamień potknięcia, zastawioną pułapkę”. Poza tym, grecki czasownik “skandalizo” , który pojawia się w dzisiejszej Ewangelii, wcale nie jest jednoznaczny. Ewangeliści piszą bowiem, że także słuchacze Jezusa ulegali skandalowi – gorszyli się i wątpili. Św. Marek pisze tak o mieszkańcach Nazaretu, którzy “powątpiewali o Nim” – dosłownie “potknęli się o Jezusa” i chcieli Go zabić (Por Mk 6, 3).W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus zapowiada apostołom: “Wszyscy zwątpicie we Mnie” , używając formy czasownika “skandalizo” (Mk 14, 27). Nic dziwnego, że św. Paweł pisze o Chrystusie ukrzyżowanym jako zgorszeniu (skandalu) dla Żydów ( Por. 1 Kor 1, 22)

 

Jezus “gorszyciel”

 

“Gorszyć się” i “być powodem zgorszenia” to dwie różne sprawy. Pozory łatwo tutaj mylą. Samo gorszenie się czy oburzenie jest jeszcze wystarczającym kryterium do tego, by uznać “gorszyciela” za wcielenie zła. A przecież wydawałoby się, że gorszą tylko źli. Ale cóż takiego siedzi w człowieku, skoro gorszy go również bezgrzeszny i sprawiedliwy Chrystus, o czym wspominają Ewangelie?  I czy rzeczywiście Jezus nie sprowadza ludzi na manowce, skoro budzi w nich najgorsze reakcje, łącznie z chęcią Jego zamordowania?

 

Z tego dylematu nie wybrniemy, jeśli nie uznamy, że istnieją dwa rodzaje moralnych potknięć (zgorszeń) na drodze życia : dobre i złe. Świadczą o nich Ewangelie, ale nie jest łatwo oddać tę różnicę w polskim tłumaczeniu. Najlepiej pokazać to na przykładach.

 

Mieszkańcy rodzinnego miasta Jezusa zgorszyli się, bo jak na Mesjasza ich rodak wydał im się zbyt swojski i prosty. I jeszcze wytknął im brak wiary. Piotrowi i pozostałym uczniom cierpienie i śmierć też nie pasowały do ich obrazu Mesjasza i oczekiwań, jakie w Nim wiązali. Kiedy Piotr próbuje odwieść Jezusa od męki, słyszy ostrą naganę z ust Nauczyciela: “Jesteś dla mnie kamieniem, o który się potykam”.

 

Potyka się na swojej  drodze nawet Jan Chrzciciel, który z więzienia wysyła posłańców z pytaniem, czy Jezus to prawdziwy Mesjasz. Już sam fakt, że największy z narodzonych z kobiety, zaczyna wątpić, powinien dawać nam do myślenia. Jezus w odpowiedzi zaleca, aby Jan wnikliwie przyjrzał się temu, co się dzieje – dzięki Jego działaniu ludzie odzyskują zdrowie i życie, a wszyscy słyszą Dobrą Nowinę. I pośrednio sugeruje jakoby Jan się gorszył, ponieważ kończy swoją odpowiedź posłańcom w ten sposób: “A błogosławiony ten, kto się Mną nie zgorszy” (Mt 11, 6). W polskim przekładzie oddano “skandalizo” łagodniej jako “zwątpić”.

 

Kamieniem potknięcia nie jest więc zło w Jezusie, ale zło i słabość drzemiące w człowieku, często nieuświadomione. To ono sprawia, że Bóg, Chrystus, drugi człowiek nie są takimi, jakimi chcielibyśmy ich widzieć. Nie dają tego, czego pragniemy. Przyczyna upadku bądź niewiarę wywołują określone przekonania, ambicje i dążenia ludzkie. Może nie zawsze są one złe, ale na pewno “używane” przez złego ducha, by siać niepokój i przemoc. Źródła zgorszenia tak naprawdę tkwią w “zgorszonym”, bo jest mu z nimi dobrze. On raczej żąda, aby inni dostosowali się do jego roszczeń. Dlatego kiedy Jezus nie pozwala się zmanipulować i wciągnąć w tę grę, często pośrednio rodzi w ludziach frustrację, bunt, zwątpienie czy nawet jawną agresję.  Takie “zgorszenie” oczywiście burzy i kaleczy, ale jest ono również szansą na oczyszczenie, niestety nie zawsze przez człowieka wykorzystaną.

 

Naśladujemy, dlatego się gorszymy

 

Ale jest także potknięcie, któremu w dużej mierze winien jest gorszyciel ze względu na jego złe postępowanie. I tę formę zgorszenia piętnuje Jezus w ostrych słowach. Dlaczego?

 

Rene Girard, francuski myśliciel, analizując przykazania Dekalogu dotyczące relacji międzyludzkich, pisze, że najważniejsze wśród nich jest w gruncie rzeczy ostatnie przykazanie, które zabrania pożądania. To właśnie pragnienie tego, co należy do bliźniego, leży u źródeł zabójstwa, cudzołóstwa, kradzieży i fałszywego świadectwa. Dekalog wprawdzie zaczyna od zakazania konkretnych czynów, począwszy od tych najcięższych, tylko po to, by szybko ukrócić przemoc, ale kończy na jej przyczynie: chorym pożądaniu.

 

Zdaniem Girarda, ludzkie pożądanie z natury jest dobre. I jest mimetyczne, czyli naśladowcze. Pragniemy również tego, czego chcą inni. I nawet jeśli próbujemy nagiąć innych do swoich pragnień, to one tylko pozornie są nasze, często zostały nabyte z zewnątrz. Sam Jezus też pragnął spełniać nie swoją wolę, lecz Ojca. I bynajmniej nie był z tego powodu nieszczęśliwy czy zniewolony. I wzywa nas do naśladowania Jego dążeń i pragnień.

 

Ponieważ nie jesteśmy zaprogramowani jak zwierzęta – pisze Girard – możemy zmieniać przedmiot naszych pragnień. Jesteśmy wolni i dlatego opieramy się na autorytecie, wzorcu, świadectwie innych: “Kiedy ludzie zaspokoją swoje naturalne potrzeby, zaczynają intensywnie pożądać, tyle że nie wiedzą dokładnie, czego pragną, ponieważ nie kieruje nimi żaden instynkt. Nie mają własnego pożądania”. Patrzymy na innych, bo nie pragniemy tylko tego, co w nas: “Gdyby pożądanie dzieci  nie było mimetyczne (naśladowcze), gdyby z konieczności nie obierały sobie na wzorce otaczających je istot ludzkich, ludzkość nie miałaby ani języka, ani kultury. Gdyby pożądanie nie było mimetyczne, nie bylibyśmy otwarci ani na to, co ludzkie, ani na to, co boskie”.

 

Niestety nasze pragnienie może również zmierzać w złym kierunku, czyli zostać oszukane. Św. Tomasz z Akwinu powiada, że nawet kiedy wybieramy zło, to de facto jawi się nam ono zawsze jako coś dobrego. Po prostu połykamy przynętę pozornego dobra. W pokusie jest zawsze coś dobrego, obietnica szczęścia, ale równocześnie wsączona zostaje również trucizna. Zło zasadniczo żeruje na dobru i wykorzystuje to, że z natury pragniemy dobra.

 

Na czym polega zgorszenie? Z jednej strony opiera się na działaniu autorytetu Z drugiej na nadużyciu zaufania. Dotyczy to najpierw dzieci: “Im bardziej naśladownictwo jest niewinne i ufne, tym łatwiej ulega zgorszeniu i tym większa wina tego, który przywodzi do zgorszenia”. Dziecko wsącza wzorce (dobre lub złe) jak gąbka wodę, bo jest jeszcze nie w pełni dojrzałe. Uważa, że jeśli ktoś starszy czyni tak a nie inaczej, to najwyraźniej musi to być rzecz dobra. Jeśli dziecko w przedszkolu używa przekleństw, to głównie dlatego, że słyszy je w domu. Jeśli potrafi podzielić się z innymi zabawkami, to dlatego, że nauczyło się tego od rodziców.

A co począć z odcinaniem chorych części ciała, o których mówi Jezus? Ojcowie interpretują tę metaforę odwołując się głównie do życia wspólnotowego, a nie prywatnej pobożności. Na przykład, św. Jan Chryzostom uważa, że Jezus  “nie mówi tego o częściach ciała, w żadnym razie, ale o przyjaciołach (o krewnych), których posiadamy na równi z koniecznymi częściami ciała. Nic bowiem nie jest tak szkodliwe jak złe towarzystwo”. Wpływ grupy jest jednym z najsilniejszych, zwłaszcza w okresie dojrzewania.

 

I na koniec jeszcze jedno ważne rozróżnienie. Choć zgorszenie zawsze jest złe, nie zawsze może powinno być pretekstem do zaniechania dobra. “Mali w wierze”, których chce chronić Jezus, to po prostu dzieci albo osoby początkujące w wierze. Łatwo ich zwieść. Ale kiedy Jezus przestrzega przed “gorszącym” zachowaniem uczonych w Piśmie i faryzeuszów, mówi tak: “Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, ale uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23, 3). Czy nie oczekujemy czegoś odwrotnego od rodziców, duchownych, polityków, aby ich uczynki były zgodne z ich słowami? I czy nie mówimy, jeśli oni tak robią, to dlaczego ja szaraczek mam być inny?

 

A jednak, Jezus wzywa, by się nie gorszyć, czyli rezygnować z czynienia dobra, ponieważ zwraca się do bardziej zaawansowanych uczniów. Ugruntowanie w wierze, wyćwiczenie w cierpliwości, sprawia, że człowiek widzi gorszące zachowania, ale wie, że jego czyny nie mogą zależeć wyłącznie od tego, czy ktoś czyni podobnie. Niemniej, gorszącemu biada.

 

Jeśli więc chrześcijanin całe życie tylko się gorszy i oburza na świat, Kościół i ludzi, a nadto twierdzi, że wskutek tego nie może żyć w pełni  Ewangelią, to być może ciągle jest jeszcze w przedszkolu wiary.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2021,jak-to-jest-z-tym-zgorszeniem.html

***********

 

Kiedy tylko modlitwa może pomóc

Życie Duchowe

Karol van Oost

(fot. shutterstock.com)

Każdy z nas, człowiek świecki, zakonnik czy zakonnica, przechodzi przez dni nie do wytrzymania, kiedy wszystko boli, kiedy wszystko drażni, kiedy wszystko ciąży na sercu czy samo życie, czy praca, czy otoczenie, kiedy od pięciu, dziesięciu lub dwudziestu lat powtarzają się te drobne, ale nieznośne zadrażnienia.

Jak trudno wtedy modlić się! Mamy ochotę porzucić wszystko, i otoczenie, i siebie samego; właśnie wtedy modlitwa jest nam niezmiernie potrzebna, ale nam się nie chce lub nie umiemy znaleźć ani słów, ani samego nastawienia, mimo że to jedyne lekarstwo.

Kiedy się okazuje, że nie mam racji!

 

Panie, jak to trudno! Po prostu mam przyjąć, nie szukając jakiejś wymówki, jakiegoś wytłumaczenia: że mnie źle zrozumieli, że chciałem powiedzieć co innego. Mam się zgodzić, że się mylę, i często nawet, Panie, uwolnij mnie od obawy, że otoczenie zobaczy, że źle zrobiłem.
Będę szczery. Tak, przyznam, że głupstwo popełniłem; lepsze to niż wykręty. Sam, Panie, powiedziałeś: Niech mowa wasza będzie: tak, tak; nie, nie. Co nadto, od złego pochodzi (Mt 5, 37). Aby to stosować w praktyce, muszę się zachować po męsku; dziecinady w moim wieku nie można tolerować. Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, czułem jak dziecię, myślałem jak dziecię; kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce (1 Kor 13, 11). “Panie, dobrze, żeś mnie upokorzył”.
Właściwie troszczę się o to, co inni pomyślą, zapominając, że ważne jest to, czym jestem przed Tobą. Niczym nie jestem, ale wiem jedno: że spojrzysz na mnie z Twą nieskończoną miłością.

Kiedy mam dość swego otoczenia!

 

Często się zdarza, że ludzie mnie męczą, ci, których nazywam braćmi, siostrami. Bracia moi, siostry moje stanowią ludzki kontekst, w którym się poruszam, ale oni nie zawsze są zabawni! Oni są tak inni, odmienni ode mnie, i każdy – choć może nie zdaje sobie z tego sprawy – narzuca mi swój temperament. Lecz muszę go szanować i jego osobę, i jego sposób myślenia, i jego manie lub czasem jego dziwactwa. Ale to nie wszystko! Panie, pod tym względem jesteś niezmiernie wymagający i Twój umiłowany uczeń Jan, a także św. Paweł upominają, że mamy się wzajemnie miłować. Panie Jezu, oto Twoje przykazanie, i jeżeli go nie spełniam, jestem obłudnikiem; sama pobożność moja to kpina. Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą; albowiem, kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4, 20).
To jasne. Nie ma żadnych wykrętów. Może w moim sercu nie ma wyraźnej nienawiści, ale przed Tobą, Panie, muszę przyznać, że roi się tam od nieprzychylnych uczuć, antypatii, uraz. Mam ochotę zamknąć drzwi mego serca.
Owszem, z paroma ludźmi jest mi łatwiej, porozumiewamy się, to nam wygodne, ale inni! Ktokolwiek puka do drzwi, powinienem go przyjąć nie chłodno, ale serdecznie, jak gdybym na niego czekał. Niestety, zbyt często zapominam, żeś powiedział: Jeżeli miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? (Mt 5, 46). Nie umiem rozpoznać w każdym, kogo spotykam, Twego oblicza.
Panie, pomóż mi, abym się nie zamykał przed innymi. Może oni potrzebują tylko mego uśmiechu. Pomóż mi przezwyciężyć egoizm, który króluje we mnie, pomóż mi zapomnieć o sobie. Czytam w Ewangelii, że tłumy szły za Tobą. One Cię otaczały, biedni i chorzy, dzieci i starcy, nawet grzesznicy. Oni przychodzili do Ciebie dzień i noc. Naucz mnie zachować serce stale otwarte, bym mógł zrozumieć innych. Nadto oświeć umysł mój, abym sobie jasno uświadomił, że ja też mam temperament, swój sposób myślenia i że bez wątpienia nieraz muszę porządnie działać innym na nerwy. Słusznie powiedział św. Paweł: Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnijcie prawo Chrystusowe. Niech każdy bada własne postępowanie… (Ga 6, 2. 4).

Kiedy wiara we mnie się zaćmiewa

 

To chodzenie po nocy ma coś nużącego. Nic nie widzę, chodzę jak ślepy. Gdyby to trwało tylko chwilę, można by znieść, ale dni, miesiące, lata mijają. Podobno Teresa z Liesieux przeżywała taką ustawiczną noc! Panie, stale powtarzasz w Ewangelii: “Jeżeli wierzysz, będziesz uzdrowiony”. Wszystko możliwe jest temu, który wierzy (Mt 6, 22). Wierzyć! Oto warunek zbawienia. Ale mam wrażenie, że wiara moja porusza się mechanicznie, z przyzwyczajenia, nieraz boję się, że to tylko puste słowo.

 

Całe życie doczesne jest tak tajemnicze; a cóż powiedzieć o życiu nadprzyrodzonym, o życiu pozagrobowym? Zazdroszczę tym, którzy nigdy nie doznawali najmniejszej wątpliwości, dla których dogmaty i cała nadprzyrodzoność, Opatrzność Boża, każde najmniejsze zdarzenie ma swe wytłumaczenie. Oni pływają po spokojnych wodach. Tak bym chciał, by wszystko było jasne, udowodnione. Nie chodzi nawet o wielkie prawdy naszej religii.

 

Wiem, że Chrystus, Bóg-Człowiek, jest Prawdą i Drogą, i Żywotem. Wiem, że bez Niego wszystkie drogi prowadzą do nicości; ale chodzi o cierpienie, o ogrom ludzkich cierpień, o zło, co tak jawnie szaleje dzisiaj, o wzajemne przenikanie się nadprzyrodzoności i prozy dnia codziennego. A jeszcze to: na co służą te drobne moje zajęcia? Co one mają wspólnego z tajemnicą tamtego świata? Mistycy mają rację, kiedy piszą o ciemnej nocy wiary! Ale, Panie, słyszę Twój głos: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? (Mt 8, 26).
W takim razie, Panie, daj mi światło, dzięki któremu będę mógł spokojnie chodzić po nieznanych ścieżkach. Ale znowu słyszę Twój głos: “Włóż rękę twoją do moich rąk. Będzie to dla ciebie lepsze niż światło i pewniejsze niż znana droga”.
Przebacz mi, Panie, jesteś zawsze tu, obok mnie, ale ja o tym zapominam i potrafię tego nie zauważyć.

 

Kiedy starość usadowi się w moim życiu

 

Wiem, że na to nie ma rady. Powoli ona rozgościła się we mnie, bez uprzedzenia. Długo się łudziłem i z prawdziwą litością spoglądałem na biednych, kalekich lub nieruchomych, zapominając, że lada dzień starość może zapukać do moich drzwi. Tak też się stało. Tylko że ona nie pukała; wlazła i nie pytając o pozwolenie, stała się panią domu. Muszę teraz z nią się liczyć; nawet mam jej okazywać niezwykłe względy.
Czy naprawdę już zbliża się koniec? Ale jeszcze mam w głowie różne projekty! Panie, wiesz lepiej niż ja, że się starzeję. Daj mi światło, bym mógł zrozumieć, że wchodzę w najważniejszy okres mojego życia. Owszem, to także łaska, ale, mówiąc między nami, ona jest surowa! Żąda ode mnie odpowiedniego nastawienia duszy. Proszę Ciebie, Panie, przekonaj mnie, że przestałem być nieodzownym człowiekiem i że otoczenie da sobie radę beze mnie.
Oto najwyższy czas na praktykowanie pokory. Inni zostali wyznaczeni na moje miejsce. Nie pozwól, bym zatonął w czczej gadaninie i bym czuł się w obowiązku udzielać na lewo i prawo swoich rad, opierając się na rzekomej nieomylności mego doświadczenia.
Trudno, muszę się zgodzić na większą samotność, ale to nie znaczy, że wolno mi być zgryźliwym.
Panie Boże, i ja mam nerwy, ale Ty poucz mnie o dobroci, o łagodności i o cierpliwości, kiedy ktoś przychodzi do mnie ze swymi żalami.
Panie, czas leci, idzie naprzód, tak jak młodość i wiosna; nie pozwól, bym stale wracał myślą do tego, co już minęło, głosząc, że wtedy wszystko szło lepiej. Św. Benedykt poleca, bym miłował młodych, nawet jeżeli ci ostatni zapominają o moim wieku. Muszę wierzyć – znowu ta wiara – muszę wierzyć, że Opatrzność Twoja działa dziś jak wczoraj i że młode pokolenia przyniosą swoje bogactwa.
Oto wymarzony czas na modlitwę, na ofiarę. Oto główne moje obecne zadanie; modlić się za Kościół, za świat, za moje otoczenie, choćby w milczeniu. Będzie to ofiara wieczorna – sacrificium vespertinum – i tak, dzień po dniu, będę się przyzwyczajać do tego, że śmierć się zbliża, nie, nie śmierć, ale Życie i że Twoje nieskończone miłosierdzie czeka na mnie z otwartymi rękami.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,36,kiedy-tylko-modlitwa-moze-pomoc.html

***********

Jak poukładać wewnętrzny bałagan?

Niedziela

ks. Krzysztof Pawlina

(fot. shutterstock.com)

Kiedy próbujemy odnaleźć zagubiony przedmiot, zapalamy w domu wszystkie światła, niekiedy bierzemy do ręki latarkę i zabieramy się do szukania. Jak w naszym życiowym bałaganie odnaleźć siebie? Także trzeba zapalić światło.

 

W Albertinum, muzeum prezentującym sztukę od romantyzmu do współczesności, znajdującym się w Dreźnie, widziałem niecodzienną instalację. Niezliczona ilość używanych przez człowieka rzeczy została precyzyjnie poukładana, tworząc imponujący kwadrat.

 

Przedmioty codziennego użytku: telefon, czajnik, walizka, komputer, szczoteczka do zębów, suszarka i wiele innych, które zazwyczaj leżą gdzieś w naszych łazienkach bądź w pokojach, zostały pieczołowicie spakowane, ułożone. Pomyślałem sobie: spakowany bałagan, a może – poukładany bałagan.

 

Czy nie jest to symbol naszego życia? Wkrada się w nie często nieporządek. Ale są chwile, dni, wydarzenia, które mobilizują nas, aby to wszystko ogarnąć. Poukładany megabałagan może dawać pozór porządku. Ale nie harmonii. W życiu trzeba czegoś więcej niż poukładanego bałaganu. Szczęśliwe życie musi mieć wewnętrzną siłę porządkującą wydarzenia, myśli, decyzje i rzeczy.

 

Staramy się uporządkować nasze otoczenie, ale jedyne, co udaje się nam osiągnąć, to poukładany bałagan. Dlaczego tak się dzieje? Może dlatego, że do porządków zabierają się ludzie nieuporządkowani. Wewnętrzny bałagan tworzy chaos zewnętrzny. Co z tym zrobić?

 

O chaosie mówi już Księga Rodzaju. Czytamy o nim na pierwszych kartach Biblii. Chaos nie gwarantował dobrych warunków dla rozwoju człowieka. Przeszkadzał być szczęśliwym, dlatego Stwórca z chaosu wyprowadził harmonię. Stworzył z niego świat, w którym człowiek czuł się jak w raju. Ale szatan postarał się o to, aby w człowieku zagościł nieporządek. Zasugerował mu: “Rób, co chcesz”. Chaos powrócił. Zaistniał nie tylko poza człowiekiem, ale przede wszystkim w człowieku.

 

Dlatego dzieło porządkowania trwa. Może nie tyle porządkowania, ile stworzenia. Chaos nie jest końcem. Niekiedy jest początkiem. Dlatego jeśli nie można siebie odnaleźć albo w życiu czegoś odszukać, nie oznacza to od razu końca. Chaos może być początkiem. Może warto pozwolić się Bogu na nowo stworzyć. – Nie tyle uporządkować, co – stworzyć. Z chaosu powstał piękny świat. “Niech się stanie” – tak mówił Pan przy stwarzaniu.

 

Dziś mówi do nas, noszących w sobie bałagan, który może być początkiem nowego kosmosu. Ale my nie mamy czasu Go słuchać. Zapanowała bowiem epidemia bezproduktywnego aktywizmu. Według obserwatorów życia społecznego, “zasobem”, którego brakuje dzisiaj ludziom najbardziej, jest czas. Obsesyjny aktywizm i niezdolność do zdystansowania się i refleksji powiększają chaos, zamiast go porządkować. Wciągnięci w wir pracy nie wiemy, w co najpierw włożyć ręce. W rezultacie oddajemy się niesprecyzowanej aktywności, ciężko pracując, a zarazem niewiele robiąc. Zamiast porządkować świat – pomnażamy chaos.

 

W the Royal Academy of Arts w Londynie co roku organizowana jest Summer Exhibition. Podczas ubiegłorocznych wakacji wystawiono tam ponad tysiąc obrazów z całego świata. Wielka wystawa współczesnego malarstwa. Na zakończenie ekspozycji – niespodzianka: sala kontemplacji. Autor tego pomysłu umieścił pośrodku sali inscenizację światła. Patrząc w jeden punkt, można było zaobserwować zmieniające się kolory. Z daleka dochodziła delikatna muzyka. Głównym przesłaniem autora było motto: “Lubię, jak ludzie patrzą spokojnie w jeden punkt”.

 

Usiadłem naprzeciw i w milczeniu trwałem tak może kwadrans. Obserwowałem też innych ludzi. Większość po wejściu do sali kontemplacji zaraz z niej wychodziła. Aby zauważyć światło i usłyszeć muzykę, trzeba było się zatrzymać i trochę skupić. Byli też tacy, którzy siadali na ławce, ale po chwili brali do ręki telefon komórkowy i wysyłali SMS-y. Może pięć osób przez czas mojego tam pobytu potrafiło w tej sali się odnaleźć.

 

Rozbiegani, rozkrzyczani – nie widzimy, nie słyszymy. Aż strach pomyśleć, że może też w ten sposób traktujemy innych, kiedy do nas mówią. Chaos wewnętrzny produkuje chaos w zewnętrznym otoczeniu.

Bóg mówi jak przy stworzeniu: “Niech się stanie”. Ale wtedy każde powstające dzieło miało swój dzień – czas.

 

Chcąc więc zacząć coś od nowa, trzeba Bogu dać czas. Stracić go, aby odzyskać harmonię. Jeśli żyjemy aktywnie, należy zapewnić sobie czas na modlitwę.

 

Św. Franciszek Salezy, zapytany, ile czasu należy poświęcać na modlitwę, miał powiedzieć: “Wystarczy pół godziny dziennie, chyba że jesteśmy zbyt zajęci. W tym wypadku – stwierdził święty – trzeba modlić się dwa razy dłużej, czyli godzinę”.

 

A wtedy wszystko staje się nowe.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1975,jak-poukladac-wewnetrzny-balagan.html

********

Na czym polega modlitwa prostoty

Stanisław Biel SJ

(fot. shutterstock.com)

Modlitwa zakłada nieustanny rozwój. Zwykle jednak prowadzi do prostoty. Jesteśmy z wszystkich stron nieustannie bombardowani zalewem informacji, słowa. Potrzebujemy wyciszenia, równowagi ducha, spokoju i pokoju wewnętrznego. Pragniemy prostoty.

 

Odpowiedzią jest modlitwa serca. Polega ona na powtarzaniu w rytmie oddechu (wdech – wydech) imienia Jezus, bądź dłuższego zdania, mantry. Na Wschodzie, skąd wywodzi się modlitwa serca, szczególnie znane jest zdanie:Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną!

 

Modlitwa prostoty jest starożytna, sięga korzeniami Biblii, duchowości imienia. Pierwsi mnisi korzystali przede wszystkim z Psalmów; modlitwy Izraela, Jezusa i Kościoła. Uczyli się na pamięć pewnych zdań z Biblii, a następnie przeżuwali wewnętrznie, powtarzali z głęboką koncentracją, płynącą z serca. Dlatego serceodgrywało najważniejszą rolę w pierwotnej formie modlitwy monastycznej.

 

Modlitwa prostoty wymaga pokory i ubóstwa. Jest jednak bardzo głęboka. Wychodzi poza intelekt i zmysły, a wchodzi w głąb serca. Staje się bardziej wewnętrzna, kontemplacyjna, prowadzi do mistyki, stałego przebywania w obecności Jezusa.

 

Modlitwę serca można stosować w każdym miejscu i czasie, pośród różnych zajęć. Jak ukazuje to rosyjski mnich w Opowieściach pielgrzyma, może stać się ona z czasem modlitwą nieustającą: Ten, kto łączy modlitwę z biciem serca, nie będzie mógł nigdy zaprzestać modlitwy, bo staje się ona jakby życiodajną funkcją jego istnienia.

 

Specyficzną formą modlitwy prostoty na Zachodzie jest różaniec i akty strzeliste. Różaniec może być odmawiany w formie indywidualnej i wspólnotowej. Bywa tratowany jak modlitwa dziękczynna, uwielbienia czy wstawiennicza. Jest też modlitwą serca, prostoty, modlitwą imienia Jezus. Każde Zdrowaś zawiera imię Jezus. Różaniec jest również formą kontemplacji ewangelicznej. Każdadziesiątka wprowadza nas wraz z Maryją w kontemplacje człowieczeństwa Jezusa. Serce Maryi daje nam przystęp do serca Jezusa (J. Philippe). Dlatego w czasie objawień Maryja usilnie zachęca do praktykowania tej formy modlitwy.

 

Wzruszające jest świadectwo papieża Jana XXIII. W swoim dzienniku duchowym zaznacza, że modlitwę różańcową zawsze odmawiał na klęczkach. Również Jan Paweł II bardzo cenił różaniec. Po przeszło czterech wiekach tradycyjnej kontemplacji tajemnic radosnych, bolesnych i chwalebnych dołączył tajemnice światła. A rok 2003 ustanowił Rokiem Różańca.

 

Dla mnie osobiście modlitwa różańcowa staje się z latami coraz droższa. Pamiętam, jak trudno było mi skupić się i modlić w ten sposób w pierwszych latach życia zakonnego. Różaniec odmawialiśmy w kaplicy o jednej godzinie, ale indywidualnie, w ciszy. Ciszę co parę minut przerywał hałas, związany z zaśnięciem i upadkiem czyjegoś różańca na podłogę. Dzisiaj różaniec jest modlitwą, po którą sięgam bardzo chętnie. Czynię to również w sytuacjach zmęczenia, gdy trudniej jest medytować. Różaniec uspokaja, przynosi wewnętrzny pokój. Poprzez stałe, monotonne powtarzanie modlitw maryjnych, człowiek staje się łagodny, cichy, bardziej pokorny. Wchodzi w kontemplacje Boga.

 

Modlitwą prostoty są również akty strzeliste. Ta forma modlitwy bywa dziś odrzucana ze względu na staroświecki charakter, kojarzy się bowiem z modlitwami naszych babek, a może nawet prababek. Niemniej ma głęboki sens. Mauro Orsatti porównuje ją nawet do współczesnych spotów reklamowych:Przyjmując, że takie zestawienie nie jest brakiem szacunku i zuchwałością, możemy powiedzieć, że spoty reklamowe posiadły umiejętność sztuki aktów strzelistych. Istnieją wspólne elementy, które je upodabniają. Kilka charakterystycznych cech: zwięzłość ułatwiająca zapamiętanie; skondensowanie treści, czyli maksimum przekazu w minimalnej formie; powtarzalność mająca na celu zakodowanie przekazu w pamięci i ukierunkowanie życiowych wyborów.

 

W rzeczywistości akty strzeliste są modlitwą starożytną. Praktykowali ją Ojcowie Pustyni. Mówią, że bracia w Egipcie odmawiają często modlitwy, ale bardzo krótkie i jakby pospiesznie wyrzucane z siebie – zaświadczył św. Augustyn.

 

Akty strzeliste są modlitwą prostą. Chodzi w nich o krótkie zwroty, zainspirowane Biblią lub bezpośrednio z niej zaczerpnięte; znane i używane przez świętych jak i przez zwyczajnych, prostych ludzi. Są to modlitwy, które harmonizują z każdą sytuacja życiową. Można modlić się nimi w chwilach radości, dobra, bólu, cierpienia, wewnętrznego zagubienia… Akty strzeliste można wypowiadać w czasie adoracji, w ciszy ale również w największym zgiełku i zaangażowaniu, nie przerywając pracy.

 

Ojcowie Pustyni radzą, aby mieć na podorędziu zestaw aktów strzelistych. Każdy może przejrzeć Pismo Święte pod kątem takich leczących słów. Szczególnie łatwo zapadają w pamięci wersety z Psalmów, ksiąg mądrościowych przysłowia, albo poszczególne zdania Jezusa.

 

Do najbardziej znanych aktów strzelistych dziś, w związku z ustanowieniem Niedzieli Miłosierdzia przez Jana Pawła II, należy wezwanie św. Faustyny: Jezu, ufam Tobie!

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1990,na-czym-polega-modlitwa-prostoty.html

*********

Uzależniłam się od niego i tej chorej relacji

Justyna

(fot. shutterstock.com)

Moja droga do Boga (a właściwie powrót do Niego) jest dość długa, bo i ja byłam, i cały czas jestem dość upartym i trudnym przypadkiem, który jednak zawsze szukał duchowości. Szukał, aż zbłądził, bo zafascynował się gusłami i czarami. Następnie zainteresowania zeszły w stronę szeptuch (uzdrowicielek), a potem – mając 22 lata – poznałam człowieka, w którym się zakochałam.

 

To było porozumienie dusz, “miłość” od pierwszego wejrzenia. Po prostu od razu zaskoczyło. Po trzech dniach od poznania na jednej z masowych zamkniętych imprez, byliśmy niesamowicie blisko: mentalnie i emocjonalnie. Znajomość kwitła. Wraz z nią zakwitała zazdrość innych o tę relację i wiele złych emocji dookoła. Następnie “niby” przyjaźń, bo ja czułam więcej, a on chciał tylko przyjaźni.

 

To uczucie powodowało, że trwałam w jakimś marazmie, starałam mu się tylko imponować. Zafascynowałam się światem tego człowieka, zaraziłam się jego filozofią życia i podejściem New Age, bioenergoterapią, tarotem, wiarą w mantry i “medytację”. Interesowało mnie wiele innych dziwnych technik i działań. W sumie ta relacja trwała 3 długie lata, do momentu, w którym zostałam bez obiektu swoich westchnień. Mój guru się ożenił, a ja – jak uzależniona – byłam na jego weselu.

 

Potem, przez kolejne lata, w sumie wszystko było normalnie, ale miałam wieczne kłopoty z pracą. Ciągle pędziłam za czymś, do tego dochodził brak umów. Raz na wozie, raz pod wozem.

 

Byłam sama, nie potrafiłam otworzyć się na miłość drugiego człowieka. Posypała mi się umiejętność zawiązania bliskiej przyjaźni. Byłam zakotwiczona w technikach medytacji itp. Zaczęłam budować chorą filozofię życia i świata.

 

Chodziłam na spotkania z buddyjskimi guru, sesje jogi, spotkania ruchów New Age. Mimo to, utrzymywałam że wierzę w Boga. Mówiłam, że co prawda nie praktykuję, ale wierzę. W dodatku to, co wyprawiałam z duchowością nie przeszkadzało mi “wierzyć” w Boga, bo usprawiedliwiałam się, że to tylko techniki relaksacyjne i filozofia, która z wiarą nie ma nic wspólnego.

 

W końcu, w 2013 roku, moja przyjaciółka poinformowała mnie, że synek jej siostry ma ogromną wadę genetyczną i po urodzeniu szykuje się pogrzeb. Pierwszą reakcją jaką miałam, była myśl, że z takimi rzeczami, to tylko do sił wyższych. Pomyślałam, że potrzebna jest modlitwa, taka zwykła, w intencji życia małego.

 

Poprosiłam też o modlitwę swoją sąsiadkę, która jednak nie znała ani chłopca, ani jego mamy. Zrobiłam to, bo sądziłam, że sama nic nie osiągnę. Wiedziałam, że coś “szwankuje” z tą moją wiarą w Boga. Sąsiadka, jako osoba bardzo wierząca, pomogła mi w intencji. Zaangażowała w tę modlitwę księdza, który polecił abyśmy modliły się za wstawiennictwem Karola Wojtyły.

 

I z tym nie miałam żadnego problemu. Było tak dlatego, że w młodości miałam okazję jako harcerka uczestniczyć w spotkaniach z Papieżem. Ta modlitwa z tego względu przyszła mi o wiele łatwiej. Modliłyśmy się.

 

Mały chłopiec urodził się w Wielkanoc 2013 r. bez szans na przeżycie. Jednak w przeciągu tygodnia wszystko sie zmieniło – dzięki modlitwie. Przecierałam oczy ze zdziwienia, nie dowierzałam, ale przyjęłam to i… wróciłam do swoich praktyk New Age.

 

W tym samym roku poznałam swego obecnego chłopaka. Wraz z pojawieniem sie w moim życiu miłości przyszły też kłopoty. Nieustannie doświadczałam braku stałej pracy, zmian ze względu na śmieciowe umowy. W końcu w listopadzie doświadczyłam zupełnego braku dochodu. Uzależniłam się od rodziców. Czułam wyrzuty sumienia, poczucie beznadziejnosci, poczucie braku własnej wartosci. Wszystkie dni były do siebie podobne.

 

W momencie kiedy moja miłość, mój związek powinny kwitnąć, położyłam się do łóżka i czułam, że pochłaniała mnie wielka czarna dziura. Czułam, że nic nie ma sensu, nie mam wartości, bo nie mam pracy. Myślałam, że nic nie znaczę, bo nie jestem samodzielna itp itd.

 

Tydzień w takim stanie przerwała jasna, nieustająca myśl: “weź modlitewnik i zacznij się modlić”. Posłuchałam. To był wtedy jedyny jasny pomysł. Jedyny, którego jeszcze nie próbowałam, żeby uspokoić swoje myśli i ducha.

 

Dziś wiem, że Pan działał i rozjaśnił mi tamten czas. To On pokazał swiatło, w którego stronę postanowiłam iść. Powiedziałam sobie: jeżeli ta czarna dziura odpuści, przez cały nadchodzący Adwent, co niedzielę, będę w Kościele (zzego już od bardzo dawna nie robiłam), a po wszystkim wyspowiadam się. Tak też się stało.

 

Czarna dziura rozwiała się, siły do życia wróciły. W styczniu 2014 roku poszłam do pierwszej od 4 czy 5 lat spowiedzi. Nogi mi się trzęsły, ale czułam że tego właśnie potrzebuję. Przed spowiedzią długo modliłam się o to, żeby była to spowiedź wyjątkowa, żeby Pan Bóg dał mi ją w formie rozmowy.

 

Podeszłam do konfesjonału, w nim siedział młody ksiądz. Zaczęłam jak zwykle – formułką. Wyznałam grzechy i usłyszałam: Czy chcesz o czymś porozmawiać? Dostałam od Pana dokładnie to, co czułam, że mi potrzeba.

 

Od tego momentu zaczełam pracować nad wyrzuceniem ze swego życia wcześniejszych “fascynacji”. Obróciłam się w stronę Kościoła. Zaczęłam szukać w Internecie rekolekcji, co doprowadziło mnie do ojca Szustaka.

 

W Wielki Piątek uczestniczyłam w pierwszej od wielu lat drodze krzyżowej: w dodatku ekstremalnej, nocnej. I tak powoli, mozolnie zaczęłam się uczyć Pana Boga i religii na nowo. Przychodziło mi to z wielkim trudem, bo jednocześnie nie mogłam uwolnić się od czytania horoskopów. Dzień w dzień, nawet po kilka różnych. Obsesyjnie.

 

Przestałam jednak medytować, odstawiłam na bok buddyzm, uwagę zaczęłam kierować na Jezusa. Zagadnęłam też swojego chłopaka o sprawy wiary. Wiele mi wyjaśnił. Okazało się też, że wierzy. Jest przekonany, że Bóg nas prowadzi i istnieje. W końcu i ja rozpoczęłam poszukiwanie rekolekcji.

 

Oczywiście patrząc na świat przez wielkie spektakularne filozofie, szukałam czegoś, co będzie spektakularne dla mnie. Na wyjazdowe rekolekcje do klasztoru reagowałam: “wooow”! Tylko… pracy było brak. Coś tam dorabiałam i nie mogłam sobie pozwolić nawet na 300 zł na taki wyjazd. Odpuściłam i działałam na tyle, na ile mogłam.

 

 

W 2014 roku mój chłopak w październikową niedzielę, kiedy biegliśmy przez miasto, zagadnął: Byłaś dziś w Kościele? Odparłam: Nie. On na to: To chodź, wejdziemy chociaż na Ewangelię.  Weszliśmy do przedsionka.

 

Pamiętam, że to była niezwykle krótka Ewangelia. Dosłownie 1 minutowa. Ale w tym czasie mój chłopak szturchnął mnie i pokazał na tablicę ogłoszeń: Patrz, coś dla Ciebie. Popatrzyłam, widzę mnóstwo plakatów i pytam: ale co? Pokazał mi palcem, a na plakacie: rekolekcje dla dorosłych – zaprasza Odnowa w Duchu Świętym, startujemy od najbliższego wtorku.

 

Poszłam z myślą, że skoro dostałam taki sygnał – pójdę, zobaczę. Początek rekolekcji wydawał sie nijaki. Dwie czy nawet trzy pierwsze konferencje nie bardzo do mnie dotarły i na czwartą prawdopodobnie bym nie przyszła, bo chciałam zrezygnować, ale Pan Bóg zadbał o to, żebym się pojawiła. Postawił mi na drodze znajomą, która sprzedała mi ręcznie robione przez nią bransoletki i byłam winna jej pieniądze. Nigdzie indziej bym jej nie spotkała.

 

Czwarta konferencja była o tym wszystkim co praktykowałam, uprawiałam, co mnie dotyczyło: buddyzm, mantry itp. Dostałam po głowie, zaczęłam myśleć, analizować i zadałam sobie pytanie, które zadał rekolekcjonista: czy wiesz skąd pochodzi ta energia, którą sie zajmujesz?

 

To był ten moment, w którym postanowiłam, że zostawiam to wszystko, że ucieknę od filozofii New Age. Po tej konferencji byłam w szoku. Trochę płakałam, nie spałam w nocy – te słowa, ta wiedza dotknęła mnie głeboko. Pozbyłam sie z domu wszystkiego, co związane z dawnymi filozofiami. Postawiłam na Jezusa.

 

W ramach rekolekcji uczestniczyłam w mszy o uzdrowienie, a dokładnie rok po tym, jak podjęłam decyzję o modlitwie oraz adwentowe postanowienie, 30 listopada 2014 r. przed ołtarzem oświadczyłam: Jezus jest moim Panem.

 

Dziś wciąż mnie uzdrawia i leczy: z moich niepewności, niewiary. Jezus stawia oczywiste sygnały swojej obecności w moim życiu, oddala lęk. Wciąż popełniam wiele błędów, uczę się, ale chcę całym sercem tej przyjaźni. Nie chcę już puszczać jego dłoni, nie chcę żyć bez obecności Boga.

 

To jego miłość wydobyła mnie z czegoś potwornie złego, niszczącego. Do dziś “liżę po tym rany”, ale wiem, że nie jestem sama. Jezus nauczył mnie czym jest wybaczenie, czuję Jego obecność, kroczę za nim. To On uczy mnie pokory, zaufania, miłości, przyjaźni, relacji.

 

Proces uzdrawiania mnie trwa i postępuję. Żałuję tylko, że jestem tak trudnym materiałem. Chwała Panu, że pochylił się nade mną i podał mi rękę! Chwała Mu, że otworzył mi oczy, że pokazał światło. Chwała, że mimo moich ograniczeń, mimo mozolnego procesu, wlewa w moje serce swoją Miłość!

http://www.deon.pl/religia/swiadectwa/art,17,uzaleznilam-sie-od-niego-i-tej-chorej-relacji.html

**********

Redakcja DEON.pl poleca

 

EGZORCYŚCI
Historia – teologia – prawo – duszpasterstwo

 

Jadwiga Zięba
Egzorycyzmy i opętania diabelskie to aktualne tematy wciąż budzące niepokój, ale i fascynację zwłaszcza pod wpływem medialnego przekazu. Dlatego książka o egzorcystach z pewnością nie tylko zainteresuje chrześcijan, ale także sprowokuje do myślenia niewierzących, sceptyków czy agnostyków. Jak pisze sama Autorka, na jej łamach “spotkali się teolodzy, filozofowie, Ojcowie Kościoła, historycy i kanoniści, liturgiści, demonolodzy, psycholodzy i psychiatrzy, lekarze, a przede wszystkim egzorcyści, a nawet krzewiciele fałszywych egzorcyzmów”.
Oprócz wielowymiarowego ujęcia teoretycznego poznajemy w niej świadectwa świętych, mistyków, a szczególnie doświadczonych egzorcystów z całego świata, skutecznie walczących z demonami. Walorem książki są wyniki pierwszych ankietowych badań empirycznych przeprowadzonych wśród egzorcystów pracujących na terenie Polski.
ks. dr hab. Aleksander Posacki SJ
prof. Akademii Ignatianum, Kraków
http://www.deon.pl/religia/swiadectwa/art,17,uzaleznilam-sie-od-niego-i-tej-chorej-relacji.html
*********

Pięć języków miłości

2ryby

fr. Paul Hrynczyszyn

(fot. Shardayyy / flickr.com)

Można wyróżnić pięć głównych sposobów, na które zwykle ludzie okazują miłość. Czym charakteryzują się poszczególne z nich? Co robić w sytuacji gdy ukochana osoba mówi innym językiem miłości?

 

Kanadyjski ksiądz o polskim nazwisku. Na co dzień związany z diecezją Hamilton, gdzie w mieście Burlington posługuje jako wikariusz. Swoje powołanie odkrył w Kanadzie, lecz w znacznej mierze rozwinął we Wrocławiu.

 

Mieszkał tam przez rok w Duszpasterstwie Maciejówka, co pozwoliło mu poznać swoje korzenie jak i doświadczyć nowych przeżyć duchowych.

 

https://youtu.be/M_TkDjrAm5w
http://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,65,piec-jezykow-milosci.html
***********

“Miłość chrześcijańska nie jest z telenoweli!”

Radio Watykańskie

Radio Watykańskie / KAI / pz

(fot. CTV)

Cechą miłości chrześcijańskiej jest zawsze konkretność i wyraża się ona bardziej w dziełach niż słowach, bardziej w dawaniu aniżeli w braniu – powiedział podczas porannej Eucharystii w Domu Świętej Marty papież Franciszek.

 

Ojciec Święty nawiązał do pierwszego czytania dzisiejszej liturgii (1 J 4, 11-18), gdzie św. Jan stwierdza: “Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała”.

Zauważył, że w miłości chrześcijańskiej nie ma żadnego sentymentalizmu: albo jest ona bezinteresowna i troskliwa, podwijająca rękawy, dostrzegająca ubogich, woląca dawać niż otrzymywać, albo też nie ma nic wspólnego z miłością chrześcijańską. Wskazał, że doświadczenie wiary polega na trwaniu nas w Bogu i Boga w nas. Nie mamy trwać w duchu świata, powierzchowności, bałwochwalstwie, próżności – ale w Panu. A On to trwanie odwzajemnia, trwa w nas. Kiedy Go wypędzamy, to nie możemy w Nim trwać – przestrzegł papież.

Następnie Ojciec Święty zaznaczył, że trwanie w miłości Boga nie jest jakimś uniesieniem serca, ekstazą:

“Zauważcie, że miłość, o której mówi Jan, nie jest miłością z telenoweli! Nie – jest czymś innym. Miłość chrześcijańska zawsze ma pewną cechę: konkretność. Chrześcijańska miłość jest konkretna. Sam Jezus, gdy mówi o miłości, mówi nam o rzeczach konkretnych: karmieniu głodnych, nawiedzaniu chorych i wielu rzeczach konkretnych. Miłość jest konkretna. Chrześcijańska konkretność. A kiedy nie ma tej konkretności, można żyć chrześcijaństwem złudzeń, bo nie rozumiemy dobrze, gdzie jest centrum orędzia Jezusa. Miłość ta nie osiąga konkretności: jest to miłość iluzji, tak jak te złudzenia, jakie mieli uczniowie, kiedy patrząc na Jezusa, sądzili, że jest On zjawą” – stwierdził papież.

Nawiązując do sceny przedstawionej w dzisiejszej Ewangelii (Mk 6,45-52), gdy Pan Jezus ukazał się uczniom krocząc po wodzie a oni myśleli, że to zjawa, Ojciec Święty zauważył, że ich zdziwienie wynika z zatwardziałości serca. Nie rozumieli bowiem cudu rozmnożenia chlebów, jaki wydarzył się nieco wcześniej. “Jeśli masz zatwardziałe serce – zauważył papież – to nie możesz kochać i myślisz, że miłość jest jakimś wymyślaniem rzeczy” – zaznaczył. Podkreślił raz jeszcze, że miłość jest konkretna, a owa konkretność opiera się na dwóch kryteriach:

“Pierwsze kryterium: kochać czynami, a nie słowami. Słowa porywa wiatr! Dziś są, jutro ich nie ma. Drugim kryterium konkretności jest to, że w miłości ważniejsze jest dawanie aniżeli branie. Kochający daje… daje rzeczy, życie, daje samego siebie Bogu i innym. Ale ten, kto nie miłuje, egoista, zawsze stara się zyskać, mieć rzeczy, przywileje.”

Na koniec papież zachęcił do trwania “z otwartym sercem” – “nie jak to było z uczniami, których serca były zamknięte, którzy nic nie rozumieli”. Bowiem gdy “trwamy w Bogu a Bóg trwa w nas; trwamy w miłości”.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,1368,milosc-chrzescijanska-nie-jest-z-telenoweli.html

***********

Marek Blaza SJ

Zmagania z tymi samymi grzechami

Życie Duchowe

Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same upadki moralne?
Pytanie to właściwie może pojawić się w życiu każdej osoby wierzącej, świadomej własnych słabości, zmagającej się nieustannie ze swoimi grzechami i przystępującej regularnie do sakramentu pojednania. Częstokroć wierni zadający sobie to pytanie zastanawiają się poważnie nad dalszą zasadnością przystępowania do sakramentu pokuty. Dlatego też niektórzy z nich ulegają zwątpieniu i zarzucają praktykę spowiedzi, inni natomiast nadal przystępują do spowiedzi, jednak bez wewnętrznego przekonania i nadziei na możliwość zmiany grzesznego postępowania. W przypadku tych ostatnich istnieje ponadto stosunkowo duże niebezpieczeństwo sprowadzenia sakramentu spowiedzi jedynie do wypowiadania przepisanych formułek i wykonywania odpowiednich gestów. Wówczas najbardziej na rutynę zdaje się narażona spowiedź przed stałym spowiednikiem. W takim bowiem wypadku penitent mógłby wręcz opisywać ojcu duchownemu stan swojego ducha lakonicznym stwierdzeniem: „To samo”, na które spowiednik mógłby odpowiadać: „Za pokutę odmów to, co zawsze”. A zatem już te skrajne, ale jednocześnie możliwe do zaistnienia przypadki pokazują zasadność pytania o sens spowiedzi przy jednoczesnym powtarzaniu tych samych grzechów.
Żal za grzechy i postanowienie poprawy
Aby jednak odpowiedzieć na powyższe pytanie, najpierw warto zwrócić uwagę na przyczyny, które mogą wywołać wątpliwości dotyczące sensu przystępowania do sakramentu pojednania i spowiadania się z tych samych grzechów. Jednym z istotnych powodów zdaje się tu rozumienie i wypełnianie żalu za grzechy oraz związanego z nim postanowienia poprawy, czyli nieodzownych aktów penitenta, bez których właściwie autentyczna spowiedź jest wręcz niemożliwa. Przypomina o tym również Katechizm Kościoła Katolickiego: „Wśród aktów penitenta żal za grzechy zajmuje pierwsze miejsce. Jest to ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości” (KKK 1451). A zatem, w sakramencie pojednania grzech osądzany jest z perspektywy przeszłości (żal za grzechy) i wiąże się jednocześnie z postanowieniem poprawy dotyczącym przyszłości. Dlatego przynajmniej niektórzy penitenci odnoszą wrażenie, że sam żal za grzechy jest „łatwiejszy do wypełnienia” od postanowienia poprawy, ponieważ potępienie popełnionego grzechu odnosi się do rzeczywistości przeszłej, dokonanej, której już nie można w żaden sposób zmienić. Natomiast postanowienie poprawy dotyczy przyszłości, której przecież nie da się przewidzieć.

Jak mogę obiecać Bogu, że więcej nie będę grzeszyć?

Dlatego też postanowienie przy okazji każdej spowiedzi, że nie będzie się grzeszyć, może u niektórych penitentów wzbudzać pewne wątpliwości, zwłaszcza u tych, którzy wpadli w jakiś nałóg. Pytają oni: „Jak mogę obiecać Bogu, że więcej nie będę grzeszyć, skoro nie wiem, na ile starczy mi sił, aby tę obietnicę spełnić?”. Wątpliwość dotycząca sensu przystępowania do sakramentu pokuty przy jednoczesnym popełnianiu tych samych grzechów tym bardziej się potęguje, jeśli warunki dobrej spowiedzi zostaną porównane do tych, które należy spełniać przy wyborze powołania do małżeństwa, kapłaństwa czy stanu zakonnego. Chodzi tu zwłaszcza o wewnętrzne przekonanie o słuszności podjętego wyboru. Jego potwierdzenie z jednej strony wyraża się w sposób zewnętrzny w momencie przyjmowania sakramentu małżeństwa czy kapłaństwa albo składania ślubów zakonnych, z drugiej zaś – zawsze odnosi się do przyszłości, podobnie jak postanowienie poprawy w sakramencie pojednania. Stąd w tym momencie znów pojawia się pytanie, czy osoba decydująca się na życie w stanie małżeńskim, kapłańskim czy zakonnym może obiecać Bogu, że nigdy z raz obranej drogi życiowej nie zrezygnuje? Przecież znanych jest wiele przykładów niewierności danemu wcześniej słowu. Mimo to odpowiedź Kościoła na to pytanie jest jednoznaczna. Gdyby było inaczej, nikt nie mógłby zawrzeć sakramentu małżeństwa, przyjąć święceń kapłańskich, złożyć ślubów zakonnych i wreszcie przystępować do sakramentu pojednania. A zatem, sama obietnica złożona Bogu lub wobec Boga, w tym także postanowienie poprawy w przyszłości, odzwierciedla stan woli człowieka w momencie jej składania. Z drugiej strony, w samej obietnicy zawarta jest także intencja jej dotrzymania w przyszłości. Jeśli te dwa warunki przy składaniu obietnicy są spełnione, wówczas nie ma powodu do podważania autentyczności postanowienia poprawy i sensowności samej spowiedzi.

Lęk przed spotkaniem się z kapłanem

Innym powodem, dla którego niektórzy penitenci zaczynają stronić od przystępowania do sakramentu pojednania przy skłonności do popełniania tych samych grzechów, jest lęk przed spotkaniem się z kapłanem, który już raz albo kilka razy usłyszał to samo wyznanie win. Lęk ten zdaje się dotyczyć nie tyle tych penitentów, którzy mają stałego spowiednika, ile raczej tych, którzy z powodu konieczności wyznania tych samych grzechów starają się tak dobierać spowiedników, aby ci ostatni nie zorientowali się, że penitent za każdym razem się powtarza. Takie zachowanie nie tylko związane jest z poczuciem wstydu, ale także z poważną obawą, że nawet najbardziej wyrozumiały i cierpliwy spowiednik, słuchający przy każdorazowej spowiedzi tych samych grzechów, w końcu nie wytrzyma i stwierdzi brak szczerego postanowienia poprawy, a może też i żalu za grzechy, co oznaczałoby, iż taki penitent nie mógłby otrzymać sakramentalnego rozgrzeszenia. Czy jednak faktycznie tego rodzaju obawy ze strony osób spowiadających się zawsze z tych samych grzechów są uzasadnione? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zwrócić uwagę, iż w sakramencie pojednania spowiednik spełnia funkcję nie tylko sędziego i nauczyciela, ale także lekarza. Sam Chrystus nazywany jest przecież Lekarzem dusz i ciał. Dlatego też grzech wyznawany w sakramencie pokuty nie może być postrzegany jedynie w kategoriach prawnych, jako wykroczenie czy obraza Boga, ale winien być pojmowany także jako choroba duchowa. Wówczas grzechy często powtarzające się mogłyby odpowiadać chorobom przewlekłym, a do tzw. chorób nieuleczalnych należałoby zaliczyć zatwardziałość i dobrowolne trwanie w złu.

Grzech jako choroba duchowa

Odwołując się zatem do analogii zachodzącej między chorobą fizyczną a grzechem rozumianym jako choroba duchowa, należy zwrócić uwagę na kolejne podobieństwo tych dwóch rzeczywistości: tak jak każdy człowiek bardziej jest podatny na jeden rodzaj chorób, tak też w życiu duchowym bardziej jest on podatny na popełnianie tych, a nie innych grzechów. Przypomina o tym między innymi jedna z reguł zawartych w ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli, dotycząca rozeznawania duchów. św. Ignacy porównuje w niej diabła do dowódcy wojskowego, pragnącego zdobyć jakąś twierdzę warowną: „Dowódca wojskowy, rozbiwszy obóz i zbadawszy siły i środki [obronne] jakiegoś zamku, atakuje od strony najsłabszej. Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada ze wszech stron wszystkie nasze cnoty […], a w miejscu, gdzie znajdzie naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się zdobyć” (Ćd 327). Powyższa reguła może pomóc lepiej zrozumieć penitentowi spowiadającemu się wciąż z tych samych grzechów istotę działania złego ducha i jego sposób kuszenia. Szatan bowiem, choć nie ma bezpośredniego dostępu do duszy ludzkiej tak jak Bóg, to jednak bardzo dobrze zna słabości każdego człowieka.
Wracając do analogii zachodzącej między grzechem a chorobą, należy zauważyć, iż słabości nie dotyczą jedynie życia duchowego, ale także zdrowia fizycznego człowieka. Jeśli bowiem ktoś od urodzenia ma słabe serce, bardziej będzie podatny na choroby sercowe niż ludzie cieszący się zdrowym sercem. Z drugiej strony, człowiek zdający sobie sprawę z wątłej kondycji swego serca może podjąć odpowiednie kroki zapobiegawcze, dzięki którym zmniejszy prawdopodobieństwo zachorowania na poważną chorobę sercową. Tego rodzaju profilaktyka ma również zastosowanie w życiu duchowym, a zwłaszcza w sakramencie pojednania, kiedy przy pomocy Bożej łaski penitent może przed spowiednikiem nazwać swoje słabości po imieniu i nieustannie poszukiwać odpowiednich środków do zapanowania nad nimi, tak aby nie stawały się okazją do popełniania wciąż tych samych grzechów.

Działanie Bożej łaski

Spowiadanie się z tych samych grzechów podczas każdorazowego przystępowania do sakramentu pokuty jest zjawiskiem zwyczajnym i w żadnym razie nie oznacza, iż penitent nie żałuje za grzechy czy nie chce poprawy, koniecznej do otrzymania rozgrzeszenia. Właściwie trudniej jest sobie wyobrazić sytuację, w której penitent za każdym razem wyznaje zupełnie inne grzechy. W takim wypadku wręcz rodzi się pytanie, w jaki sposób leczyć osobę, która za każdym razem cierpi na inną chorobę? Czyż nie mamy wtedy do czynienia z symulantem albo ze skrupulantem?
Łudziłby się wielce ten penitent, który uwierzyłby, że nadejdzie w jego życiu dzień, kiedy nie będzie już musiał przystępować do spowiedzi z powodu osiągnięcia świętości już tu, na ziemi. Raczej winniśmy pamiętać, iż Chrystus w sakramencie pojednania nie wymaga od człowieka rzeczy niemożliwych, a jedynie szczerego oddania się Bogu i zdania się na działanie Jego łaski, z pomocą której będzie mógł podjąć skuteczną walkę ze swoimi grzechami.

Marek Blaza SJ
Życie Duchowe Wiosna 50/2007

fot. Efraimstochter, cobweb
Pixabay (cc)

http://www.katolik.pl/zmagania-z-tymi-samymi-grzechami,25074,416,cz.html
************
ks. Jan Sochoń

Miłość i myślenie

Idziemy

Bóg zostawia nam wolność wyboru tego, kim możemy być. Podsuwa jednak myśl, żebyśmy się starali być sobą, czyli wciąż odkrywali swoje prawdziwe ja.
Dla zwierząt czy roślin ta kwestia nie istnieje. Bóg czyni je tym, czym są, bez pytania ich o zgodę i ku ich zupełnemu zadowoleniu. Z nami, jak przypomniał Thomas Merton, jest jednak inaczej. Bóg zostawia nam swobodę wyboru, kim chcemy być. Ale jeżeli Bóg zna tajemnicę naszej prawdziwej osoby, tylko On może uczynić nas tym, kim będziemy, kiedy nareszcie zaczniemy w pełni istnieć.
Przez całe więc życie powinniśmy porzucać (a to jest stały proces) strzępy tego świata na rzecz Bożej mądrości i dobroci, którą odkrywamy na kartach Pisma Świętego. Naturalnie, świat jest nam potrzebny, jest miejscem zbawienia, lecz nie może więzić naszej wrażliwości i celu, do którego dążymy. Jest nim wieczne szczęście z Bogiem, wywiedzione z miłości, także tej ziemskiej, w miarę niesamolubnej, otwartej na łaskę z nieba. W tym wysiłku natrafiamy jednak na sporo trudności, kiedy budujemy swój sposób życia.
Sposób na życie
Bogactwem nigdy nie można się nasycić. W ludzkim doświadczeniu przybiera ono wymiar wciąż rozszerzającego się pola, pozbawionego widocznego horyzontu. Kto choć raz posmakował luksusu, z trudem z niego rezygnuje. W takiej perspektywie dążenie do osiągania wszelkich dóbr zamyka drogę do zbawienia. Czyżby Jezus słusznie przepowiadał, że „bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego”? Jakie racje mogłyby przemawiać za tego typu przekonaniem?
Człowiek bogaty jest w niełatwej sytuacji. Bezproblemowe osiąganie tego, czego się zapragnie, niekiedy powoduje dramatyczne skutki. Taka osoba staje się kimś bez zależności, żyjącym we własnej przestrzeni. Chodzi tutaj o pewną mentalność, pewien sposób na życie, który nazywam życiem bez zobowiązań, bez liczenia się z innymi i z ich wolnością. To ważna formuła „sposób na życie”. Bo jakiś przecież trzeba mieć. Każdy z nas, co prawda, jest inny, ma swoją niepowtarzalną wrażliwość i wizję świata, ale sposób na życie jest i musi być tylko jeden. Styl człowieka bogatego koncentruje się na służbie dotyczącej samego siebie. On nie jest w stanie (użyjmy języka biblijnego) być pasterzem, gdyż nabył cech najemnika, chcącego zdobyć jak najwięcej dla samego siebie. Ma przy tym negatywną postawę wobec innych ludzi. W jego widzeniu wszyscy są winni zła w świecie, tylko nie on.
Bogactwo powoduje, że taki sposób na życie umacnia pokusę samostanowienia i samowystarczalności. Skoro bowiem wszystkie dobra są w zasięgu mojej ręki, nie potrzebuję niczego ani nikogo, aby być (w swoim rozumieniu) szczęśliwy. W ten sposób człowiek bogaty buduje model kultury konsumpcyjnej, niszczącej pojęcie daru i metafizycznej samotności. Gromadzi, co się da, aby zapewnić sobie sukces rodzinny, towarzyski czy społeczny i polityczny.
Wypada jednak powiedzieć, że nic w tym dziwnego. Posiadanie określonych rzeczy jest konieczne, aby nie popaść w upokarzającą nędzę. Lecz Jezus wzywa do przyjęcia bardziej wymagającej postawy: żebyśmy wewnętrznie otworzyli się na dar, którego nie mamy w sobie, i odkryli w głębi samych siebie duszę ubogiego, który, doceniając wartość spraw materialnych, wie, że trzeba je szanować jako własność samego Boga; tak się nimi posługiwać, aby przez nie przeświecało Boże błogosławieństwo. Stąd też Bóg nie będzie nas pytał, czy mamy dom, ale ilu ludziom daliśmy schronienie; nie będzie wypytywał o zajmowane stanowiska, ale o to, czy potrafiliśmy wspomagać innych ludzi, czy byliśmy wrażliwi na ich troski i bolączki; wreszcie, nie zapyta, czy byliśmy osobami szczęśliwymi, lecz czy umieliśmy innych uszczęśliwiać swoim sposobem życia. Każdy z nas ma zatem szansę zbawienia, o ile żyje miłością czynną, wpisaną w życie samego Jezusa.
Niezasłużone dary
Fundamentem ludzkich decyzji jest wolność. Przypomina o tym Jezusowa przypowieść o robotnikach w winnicy. Jej spontaniczna lektura przyprawia o głęboką irytację. Bo jakżeż to! Jesteśmy przyzwyczajeni, odwołując się do zdrowego rozsądku, że za porządnie wykonywaną pracę należy się sprawiedliwa płaca. Potocznie przecież mówimy: „jaka praca, taka płaca”.
Niektórzy interpretatorzy wręcz sugerują, że mało która przypowieść tak bardzo jak ta wydaje się zaprzeczać podstawowemu porządkowi zorganizowanego społeczeństwa. Skoro ktoś z nas dobrze pracuje, spełnia dobre uczynki, to powinien oczekiwać od Boga sowitej, w pełni zasłużonej nagrody. Powinna wszak obowiązywać w relacjach włodarza i pracownika naturalna logika i norma, poszanowanie godzin ludzkiego wysiłku.
Myślenie, jakie zaprezentowali robotnicy z pierwszej godziny, jest konsekwencją niewłaściwych wyobrażeń o Bogu. On bowiem działa w sposób suwerenny, pozbawiony kalkulacji. Chce, żeby wszyscy mogli się znaleźć w kręgu promieniowania Jego łaski. Nikogo nie stygmatyzuje ani z góry nie skazuje na gorsze traktowanie, bez względu na jakieś ewentualne „zasługi moralne”. Życzliwości Bożej mogą zatem dostąpić dosłownie wszyscy. Jesteśmy przed Nim niejako równi. Czy to oznacza, że w królestwie niebieskim nie ma i nie będzie żadnej demokracji, stopniowalności zasług, żadnych podziałów? Nie jestem tego pewien, ale z ufnością przyjmuję, że Bóg zsyła niezasłużone dary wszystkim ludziom, kocha ich Boską miłością i pragnie, żeby osiągnęli szczęście nieba. Boski plan zbawienia jest zatem „katolicki”, powszechny, nikogo nie wyklucza.
Nieskończona dobroć i Boże miłosierdzie wysuwają się na pierwszy plan w relacji Bóg – człowiek. Tej Bożej dobroci nie powinniśmy zazdrościć innym ludziom, ale raczej ją doceniać i cieszyć się nią. Przypowieść o robotnikach w winnicy to przede wszystkim przypowieść o łasce Bożej, której mogą dostąpić wszyscy ludzie, oraz o nieskończonej dobroci Boga, by ludzie nie zazdrościli innym tej dobroci, ale ją docenili i cieszyli się nią.
Zaproszenie na ucztę
Natomiast przypowieść o uczcie jest wspaniałym zaproszeniem do tego, by podążać za Bożymi wskazaniami, by chcieć przyjść na „ucztę niebieską”. Ale trzeba zostać zaproszonym i trzeba przyjąć to zaproszenie. Najważniejsze słowo należy do Boga, ponieważ to On zaprasza ludzi do wspólnoty z samym sobą. Jeżeli ktoś zignoruje zaproszenie – nie doznaje z tego powodu żadnych przykrych konsekwencji, gdyż, szanując wolność swojego stworzenia, Bóg niczego nikomu nie narzuca. Często jednak nie przyjmujemy zaproszenia. Z prostej przyczyny. Boga wszak niezwykle trudno rozpoznać jako osobę, jako kogoś, kto troszczy się o nas, czuwa nad nami i dlatego wciąż wysyła w naszą stronę światło łaski, zaprasza na ucztę, choć wie, że do miłości nie sposób nikogo przymusić. Przymus w miłości oznacza jej natychmiastową utratę.
Czy jednak Bóg chciałby, żeby ludzie sami siebie potępiali, skoro mogą (w ramach osobistej wolności) nie przyjąć zaproszenia na ucztę? Wydaje się, że nie. On, co prawda, ostrzega, zwłaszcza tych, którzy odtrącili Jego miłość, żeby się opamiętali, gdyż w przeciwnym razie „nie skosztują Bożej uczty”, lecz nie chce ich wiecznego potępienia. Oni zresztą nie dają znaków gwałtownego sprzeciwu wobec Niego; są zapewne ludźmi obojętnymi religijnie, zajmują ich jakieś ważniejsze (w ich mniemaniu) kwestie.
Dlatego Bóg proponuje, żeby właściwie określali skalę wartości w swoim życiu, żeby na pierwszym miejscu postawili królestwo niebieskie. Wszystkie wszak miejsca przy stole powinny być zajęte. Podobnie ma być w królestwie Bożym. Dlatego też jakiekolwiek wyłączenie grzesznika z uczty weselnej powinno być wyłącznie tymczasowe. Wypada zatem, w duchu „teologii nadziei”, nie zastanawiać się nad możliwością potępienia (choć jest realna), lecz postawić szlachetniejsze pytanie: „Kto będzie przyjęty pierwszy, a kto ostatni?”. Czyż nie marzymy o tym cudzie w głębi swoich serc?
Przykazanie miłości
W naszych relacjach z Bogiem liczy się głównie to, że najpierw On nas kocha. Jego więź ze światem ma charakter daru. Gdybyśmy mieli polegać na naszej miłości, gdzie byśmy teraz byli? Mając ten fakt na względzie, zastanówmy się nad miłością człowieka do Boga, pamiętając, że próby zrozumienia samej miłości są zawsze powiązane z religijną samoświadomością kultury i że człowiecza miłość nie ma absolutnych wymiarów, ponieważ jest miłością ludzką, narażoną z natury rzeczy na słabości czy egoistyczne cienie. Dlatego kieruje się w stronę miłości czystej, pozbawionej niedoskonałości, pełnej i bezinteresownej, jaka przysługuje wyłącznie Bogu.
Okazuje się, że miłość człowieka do Boga oraz umiłowanie bliźniego są zespolone z porządkiem żydowskiego prawa. Po prostu, miłosna więź ze Stwórcą zyskała charakter przykazania, a zatem nie może w żaden sposób podlegać oddaleniu czy jakiejkolwiek, zwłaszcza religijnie pojętej negocjacji. Bycie człowiekiem religijnym równoważne jest z miłowaniem Boga i miłowaniem bliźniego.
Lecz co się z nami dzieje, kiedy uświadomimy sobie, że pragniemy kochać Boga? Najpierw rozpoznajemy, że nasza miłość jest odpowiedzią na uprzedzający gest samego Boga, że zstępuje do nas od Niego. W ten sposób zyskujemy coś, co nazwałbym naturalną akceptacją samych siebie i otwarciem się na kogoś drugiego. Wówczas dzieje się coś niezwykle istotnego: w nasze myślenie wchodzi miłość i nasyca je barwą zaufania, odpowiedzialności i pokory. Zaczynamy myśleć w zgodzie z miłością, żywioł rozumu współdziała z żywiołem wiary.
Tak rozwija się miłość do Boga, której inicjatorem, jak już wspomniałem, zawsze jest Bóg. Kochamy przeto Boga jedynie wtedy, gdy On już w nas i wokół nas działał i działa. Oto węzłowy moment tych rozważań. Kochając Boga w innych ludziach, odsłaniamy sam rdzeń swego człowieczeństwa. Mamy otwartą drogę do królestwa Bożego.
ks. Jan Sochoń
Idziemy nr 35 (518)
fot. Bessi, Amazing
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/milosc-i-myslenie,25073,416,cz.html
***********
kl. Aleksander Dembowski

Wychowanie jest sprawą serca

Różaniec

Życie w biegu, w natłoku informacji, w ciągłym stresie, kiedy nasze myślenie ogranicza się często do tego, co trzeba kupić, jakie rachunki zapłacić lub czego się nauczyć, sprawia, że popadamy w monotonię. Stajemy się powierzchowni, wręcz obojętni, a często także niemoralni, opierając się tylko na sobie, na własnej wiedzy.
“Wiedza bez sumienia prowadzi do ruiny naszej duszy” – tak mówił św. Jan Bosko, którego 200. rocznicę urodzin obchodziliśmy 16 sierpnia 2015 roku. A czy dziś szukamy okazji do wgłębiania się we własne sumienie? Jak w ogóle je kształtować? Skąd czerpać wzorce?
Sprawa sumienia to temat bardzo aktualny, lecz często pomijany i rozmydlany przez przesuwającą się w coraz bardziej niebezpiecznym kierunku granicę moralnego postępowania. Z pomocą przychodzi nam jednak ks. Jan Bosko. Zanim przejdę do wychowania młodzieży przez tego Świętego, posługując się swoim przykładem, zacznę od przyczyny, czyli od niektórych problemów w kształtowaniu sumienia młodego człowieka.
Czas buntu i wątpliwości
Podczas nauki w gimnazjum, a później w liceum salezjańskim doświadczałem formacji duchowej św. Jana Bosko. Był to czas bardzo specyficzny i trudny zarówno dla mnie, jak i dla moich wychowawców. Czas dojrzewania, również duchowego i emocjonalnego, a także czas buntu. Patrząc na wzorce dorosłych, zauważyłem, że często nie przestrzegają oni żadnych zasad, a moralne zachowania w społeczeństwie są kruche i pozorne. Przez takie postrzeganie świata moja granica dobrego i moralnego zachowania została przesunięta, a w niektórych miejscach zatarta. Pod wpływem środowiska kolegów, koleżanek, kultury, sztuki i wiedzy zacząłem również inaczej patrzeć na sprawy religijne. Dostrzegłem, że dorosłym nie jest tak łatwo przeżywać sprawy duchowe, jak głosi Ewangelia, i przyjmują oni czysto zewnętrzną pobożność, formalnie podchodzą do praktyk religijnych. W mojej głowie rodziło się pytanie: „Czemu u mnie miałoby być inaczej?”.
Ucząc się i poznając różne rzeczy, starałem się za wszelką cenę wytłumaczyć wszystko swoim rozumem. „Czemu świat jest zły? Czemu Bóg pozwala, by na świecie działo się zło? Skoro inni tak robią, to i ja będę tak robił” – błądziłem myślami, a każde rozczarowanie, niepowodzenie wzbudzało we mnie wątpliwości, czy rzeczywiście Bóg jest. Na te pytania ciężko mi było znaleźć odpowiedź na lekcjach religii, które często prowadzone były dość formalnie: regułka i zapamiętaj.
Czas gimnazjum i liceum to okres odkrywania w sobie niezależności i samodzielności. Liczne bunty przeciw zakazom i wymaganiom rodziców i nauczycieli, zamknięcie się w ścisłym gronie kolegów i koleżanek akceptowanych przeze mnie, a z drugiej strony poczucie braku akceptacji innych. Dlatego ważny jest w tym czasie wzór do naśladowania i zbliżenie się do młodego człowieka przeżywającego religijne wątpliwości i bunty związane z dojrzewaniem. Naprzeciw wychodzi nam św. Jan Bosko.
Religia, rozum i miłość
Można by stwierdzić, że ks. Bosko stworzył bardzo interesujące, zachęcające, wręcz „marketingowe” slogany, na których oparł swoją metodę wychowawczą. To prawdziwe, fundamentalne założenia komunikacji międzyludzkiej. Swoją pracę zbudował na systemie prewencyjnym, szanując wolną wolę młodego człowieka i stając się mu bliskim. Filarami w jego metodzie wychowawczej stały się: rozum – niezbędny w uzasadnianiu podejmowanych decyzji i w krytycznym spojrzeniu na rzeczywistość; religia, która jest potrzebna do pełnej formacji osobowości człowieka; i miłość, która pomaga w otwarciu się na drugiego człowieka. W ten sposób powstał „ojcowski kanał komunikacji”, którego i ja doświadczyłem podczas nauki w szkołach salezjańskich. Kanał ten pozwala tworzyć ze wspólnoty uczniów, rodziców i nauczycieli przyjazne środowisko edukacyjno-wychowawcze prowadzące do rozwoju osoby, nabywania kompetencji społecznych oraz sprawności intelektualnych.
Ks. Bosko budził oczekiwania, pragnienia i entuzjazm młodych chłopaków, dodawał od- wagi i motywował. Prowadził w kierunku poznania samego siebie w konkretnej sytuacji życiowej. Pomagał młodym poddać rewizji dotychczasowe życie, odkrywać je na nowo i tworzyć jego nowy plan. Serdecznie i ciepło witał wszystkich, niezależnie od tego, skąd pochodzili i jakie mieli doświadczenie życiowe. Każdemu ofiarowywał pomoc i samego siebie. Powtarzał: „Większe zaangażowanie to lepszy efekt”.
Punktem wyjścia dla niego była zawsze pełna wdzięczności ojcowska relacja. Podkreślał wartość relacji międzyludzkich i wskazywał wartości związane z wiedzą, rekreacją i duchowością. Obserwował, jak młodzi nawiązują kontakty z innymi w nowym środowisku edukacyjnym czy wychowawczym, jak przyjmują wartości dzięki spotkaniu z ludźmi tworzącymi dobre moralnie środowisko, jak zwracają uwagę na swoje emocje, nastawienie, duchowe oraz moralne reakcje.
Kształtowanie sumienia
Kształtowanie sumienia i rozwój duchowy jest jednym z kluczowych momentów rozwoju człowieka. Połączenie pracy nad sobą z duchowością prowadzi do zwiększenia własnej motywacji, do wykorzystania swojego potencjału. Dzięki trzem filarom systemu ks. Jana Bosko – religii, rozumu i miłości – możliwe jest zindywidualizowane podejście do każdego ucznia, by wykorzystać drzemiący w nim potencjał jako całokształt dobra, do którego jest zdolny. Budowanie wartości młodego człowieka na jego pracowitości, sukces w postaci docenienia jego wysiłku, ale i stawianie mu wyzwań – to tylko niektóre elementy wykorzystywane przez św. Jana Bosko do kształtowania sumień i wychowywania.
Każdy z nas jest powołany do codziennego formowania się, pracy nad sobą. Kształtowanie sumienia dokonuje się dzień po dniu, aż do śmierci. Nawet w cierpieniu upodabniamy się do cierpiącego Jezusa, a w radości do Jezusa pełnego radości.
kl. Aleksander Dembowski
Różaniec 9/2015
fot. Foundry Life
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/wychowanie-jest-sprawa-serca,25052,416,cz.html

 

O autorze: Słowo Boże na dziś