Błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je wiernie. – Wtorek, 22 wrzesnia 2015

Myśl dnia

Bądź sobą, wszyscy inni są już zajęci.

Oscar Wilde

Słowo – to wiele, ale milczenie – to wszystko.
Mikołaj Gogol
Słuchanie to czas, to chwila, gdzie nasze “ja” jakby odchodzi od siebie,
wychodzi poza, szczególnie od tego, co jest nam nieprzydatne do widzenia rzeczywistości.
Mariusz Han SJ
“(…) obojętność jest również grzechem, jednym z najgorszych, ponieważ potrafi zabić.
Obojętność nie pali religii na stosie, obojętność zamraża ją na śmierć.
Nie skazuje na ścięcie, lecz na powolne uduszenie”
William Barclay
Być bratem Jezusa
d49fb05c7226a843de0a379b3a5afb5e
Panie, powierzam Ci tych wszystkich, którym trudno jest uwierzyć w moc Twojego słowa.
Proszę, abyś pozwolił im doświadczyć, jak przemieniająca jest Twoja miłość.
WTOREK XXV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK IIPIERWSZE CZYTANIE  (Ezd 6,7-8.12b.14-20)

Zakończenie odbudowy świątyni i obchód Paschy

Początek Księgi Ezdrasza.

Król perski Dariusz napisał do namiestników prowincji położonej na wschód od Eufratu:
„Pozwólcie namiestnikowi Żydów i starszyźnie żydowskiej pracować nad tym domem Bożym. Niech odbudują ten dom Boży na dawnym miejscu. I przeze mnie wydane jest rozporządzenie, jak macie się odnosić do owej starszyzny żydowskiej pracującej przy budowie tego domu Bożego, mianowicie: z dochodów królewskich, płynących z podatku z kraju za Eufratem, mają być regularnie bez utrudnień wypłacane tym mężom koszty. Ja, Dariusz, wydałem ten rozkaz i ma on być dokładnie wykonany”.
A starszyzna żydowska budowała z powodzeniem w myśl przepowiedni Aggeusza proroka i Zachariasza, syna Iddo, i doprowadzili budowę do końca zgodnie z rozkazem Boga Izraela i z rozporządzeniem Cyrusa, Dariusza i Artakserksesa, króla perskiego. I dom ten został ukończony dwudziestego trzeciego dnia miesiąca Adar, to jest roku szóstego panowania króla Dariusza.
A Izraelici, kapłani, lewici i reszta wysiedleńców radośnie obchodzili poświęcenie tego domu Bożego. I ofiarowali na poświęcenie tego domu Bożego sto wołów, dwieście baranów, czterysta jagniąt, a jako ofiarę przebłagalną dwanaście kozłów za całego Izraela według liczby jego pokoleń. I powołali do służby domu Bożego w Jerozolimie kapłanów według ich oddziałów i lewitów według ich ugrupowań, zgodnie z przepisem księgi Mojżeszowej.
Czternastego dnia miesiąca pierwszego wysiedleńcy obchodzili Paschę. Lewici bowiem jak jeden mąż oczyścili się; wszyscy oni byli teraz czyści, i zabili Paschę dla wszystkich wysiedleńców, dla braci swoich kapłanów i dla siebie.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 122,1-2.4-5)

Refren: Idźmy z radością na spotkanie Pana.

Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano: *
„Pójdziemy do domu Pana”.
Już stoją nasze stopy *
w twoich bramach, Jeruzalem.

Do niego wstępują pokolenia Pańskie, *
aby zgodnie z prawem Izraela wielbić imię Pana.
Tam ustawiono trony sędziowskie, *
trony domu Dawida.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Łk 11,28)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego
i zachowują je wiernie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 8,19-21)

Krewni Chrystusa

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Przyszli do Jezusa Jego matka i bracia, lecz nie mogli się dostać do Niego z powodu tłumu.
Oznajmiono Mu: „Twoja matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą”.
Lecz On im odpowiedział: „Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Być bratem Jezusa

Jezus sprawę stawia jasno. Aby zyskać miano jego brata, wystarczy słuchać słowa Bożego i wprowadzać je w czyn. Słowo brat oznacza kogoś, kto jest bardzo blisko. Łączą go więzi pokrewieństwa i wspólne dziedziczenie majątku. Przyjście Syna Bożego na ziemię zmieniło relację człowieka do Boga. W czasach Starego Testamentu, Bóg Jahwe był dla człowieka kimś odległym. Izraelici nie mogli nawet wymawiać Jego imienia na głos. Grzech, który wkradł się w ludzkie serce, nie pozwalał człowiekowi zbliżać się do Boga. Dopiero Chrystus i Jego odkupieńcza śmierć oraz zmartwychwstanie zmieniło tę relację. Warto zatem skorzystać z tej szansy i zyskać miano brata Jezusa.Panie, powierzam Ci tych wszystkich, którym trudno jest uwierzyć w moc Twojego słowa. Proszę, abyś pozwolił im doświadczyć, jak przemieniająca jest Twoja miłość.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
***********

#Ewangelia: Recepta na samotność

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Przyszli do Jezusa Jego matka i bracia, lecz nie mogli się dostać do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: “Twoja matka i bracia stoją na dworze i chce się widzieć z Tobą”. Lecz On im odpowiedział: “Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Kogo na ogół określamy mianem “bliski”? Tego, który nam wiele dał, komu wiele zawdzięczamy. A kogo Jezus nazywa swoimi bliskimi – matką i rodzeństwem? Tych, którzy Go słuchają, czyli biorą od Niego to, z czym przyszedł na ten świat. Jeżeli bliskimi staną się dla nas nie ci ludzie, którzy nam coś dają, ale ci, którym my możemy coś dać, wówczas nigdy nie będziemy samotni i zawsze będziemy mieli matkę i rodzeństwo, nawet jeśli ich nie mamy już w znaczeniu dosłownym.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2579,ewangelia-recepta-na-samotnosc.html

********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 8, 19-21

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. drp / Foter / CC BY-NC-ND)

Ci, którzy słuchają słowa…

 

Prawdziwi krewni Jezusa
Przyszli do Jezusa Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą.

 

Lecz On im odpowiedział: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je.

 

Opowiadanie pt. “Ciche dni”
Pewien ksiądz, dobry i pobożny człowiek żył w ocierającej się o zuchwalstwo poufałości z Bogiem.

 

Któregoś dnia, czymś poirytowany, modlił się przed tabernakulum: “Klęczę już tu przeszło godzinę, a Ty mnie nie chcesz wysłuchać. Jak się zdenerwuję to zobaczysz Boże, że się nie będę do Ciebie odzywał dopóki nie zmądrzejesz”.

 

Refleksja
Niby słuchamy słów Boga, ale kiedy przyjdzie co do czego, to wtedy ten “nasz plan” jest ważniejszy niż ten, który przygotował nam Bóg. Nasze ścieżki, jeśli poddane są tylko naszym zachciankom, prowadzą nas do rychłego upadku, skąd ciężko się nam wydostać. Brniemy w miejsca, gdzie nie poruszamy się nigdzie, a świat wiruje pod stopami tak, jakby chciał nam uciec z pola widzenia. Realizacja naszych marzeń i planów staje się niemożliwa do zrealizowania…

 

Jezus uczy nas, że wpierw trzeba słuchać. Słuchanie to czas, to chwila, gdzie nasze “ja” jakby odchodzi od siebie, wychodzi poza, szczególnie od tego, co jest nam nieprzydatne do widzenia rzeczywistości. Wszystko po to, aby nabrać ducha i też nowego spojrzenia, które potrafi rozjaśnić to co ciemne, co wyjaśni to, co bardzo zagmatwane. Miejsce odosobnienia i zobaczenia siebie z pewnego dystansu, z pewnej perspektywy jest potrzebne każdemu za nas. Nasze przyzwyczajenia bowiem niszczą w nas to nowe spojrzenie na to, co dzieje się wokół nas i także w nas samych…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak nie poddawać się zachciankom?

2. Jak realizować swoje plany i marzenia?
3. Dlaczego pójść na “miejsce odosobnienia” jest tak ważne?

 

I tak na koniec…
Słowo – to wiele, ale milczenie – to wszystko (Mikołaj Gogol)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,398,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-8-19-21.html

**********

Dzień powszedni

0,19 / 9,00
Spróbuj oderwać na chwilę swoje myśli od spraw dzisiejszego dnia. Wsłuchaj się w swój oddech. Możesz poprosić też Ducha Świętego, aby otworzył cię na słuchanie słowa Bożego.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Mt 9, 9-13
Przyszli do Jezusa Jego Matka i bracia, lecz nie mogli się dostać do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: «Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą». Lecz On im odpowiedział: «Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je».

Dzisiejsza Ewangelii mówi o odwiedzinach krewnych Jezusa. Pomyśl o tych, których kochasz najbardziej: rodzinie, przyjaciołach. Kim oni są? Jakie są wasze relacje?

Jezus przyrównuje dziś każdego, kto słucha Jego słów i żyje nimi, do swoich najbliższych. Nazywa go swoim krewnym: matką, siostrą, bratem. Tak bardzo zależy mu na tej relacji. On nie patrzy na pochodzenie społeczne ani na naszą słabość. Ważna jest jedynie otwartość serca na przyjęcie słowa i pragnienie życia nim na co dzień.

Ty również jesteś tym, który dziś słucha Jego słowa. Jezus chce, abyś otworzył  swoje serce i nastawił je na odbiór Bożego głosu. Abyś potem mógł wcielać te słowa w czyn w twoim życiu. Pomyśl, czy zawsze z uwagą słuchasz Jego słów?

Możesz pomodlić się dziś do Boga, aby otworzył twoje serce na Jego słowo i uczył cię, jak je rozpoznać, przyjąć i wypełnić.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
************

Rodzina Jezusa

22 września 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Można nie być wrogiem Chrystusa i chrześcijaństwa, można nie chcieć go niszczyć, ale poddanie się „najzwyklejszej obojętności” okazuje się w skutkach równie, a nawet jeszcze bardziej groźne. To bardzo niebezpieczne, gdy „Chrystusa zalicza się do szeregu tych, którzy się nie liczą.

Pamiętajmy, że obojętność jest również grzechem, jednym z najgorszych, ponieważ potrafi zabić. Obojętność nie pali religii na stosie, obojętność zamraża ją na śmierć. Nie skazuje na ścięcie, lecz na powolne uduszenie”

Gdy jeszcze przemawiał do tłumów, oto Jego Matka i bracia stanęli na dworze i chcieli z Nim mówić. Ktoś rzekł do Niego: Oto Twoja Matka i Twoi bracia stoją na dworze i chcą mówić z Tobą. Lecz On odpowiedział temu, który Mu to oznajmił: Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi? I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką (Mt 12, 46-50).

W opisie świętego Marka 3, 31-35:

Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: «Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie.
Odpowiedział im: «Któż jest moją matką i którzy są braćmi?» I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką».

oraz Łk 8,19-21:
Przyszli do Jezusa Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą. Lecz On im odpowiedział: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je.

Ewangelie fascynują

Skoro już niejedno czytaliśmy, to zapytam, która z czytanych dotąd książek wydała się nam najbardziej pasjonująca i najważniejsza? Każdy święty kanonizowany i wielu chrześcijan powiedziałoby zapewne, że to Ewangelie są lekturą najważniejszą i najbardziej pasjonującą…

  • Czy my także należymy do grona osób zafascynowanych Ewangeliami?
  • I czy jesteśmy pewni, że to w roli czterech Ewangelii jest ukryty największy skarb, najpiękniejsza perła?

Wspaniałość i ważność tego, co zawierają Ewangelie, już pewno do nas dotarła, choćby jeden raz i na krótko… Na ogół tak jednak bywa, że nawet jeśli już raz znaleźliśmy skarb Boga, którego skrywają i objawiają ewangelijne „opowieści”, to i tak (dość łatwo) dajemy sobie ten Skarb odebrać…

  • Czasem byle błyskotka jawi się jako rzecz cenniejsza i ważniejsza niż słowa Boga. Niekiedy ulegamy tak mocnej fascynacji czymś tam (choćby świeżymi wiadomościami z prasy), iż nie zauważamy mniej lub bardziej świadomej zdrady wobec Słowa Bożego. Wskutek sprzeniewierzenia na jakiś czas, czasem na bardzo długo, zamykamy drzwi przed Jezusem i znów każemy Mu stać u drzwi i kołatać (por. Ap 3, 20).

Zważywszy na naszą niestałość i niewierność w odniesieniu do Najwyższego Dobra, winniśmy utrwalić nawyk codziennego sprawdzania gotowości do kontaktowania się z Jezusem obecnym w Ewangeliach. Eucharystia, w której uczestniczymy zdaje się wyrażać taką naszą gotowość. Szukajmy zatem Jezusa w przeczytanej perykopie.

Rady rodziny dla Jezusa

Oto oczyma wyobraźni zobaczmy najpierw Jezusa otoczonego rzeszą ludzi, którzy chętnie Go słuchają. Jezus wydaje się być bez reszty oddany misji powierzonej Mu przez Boga Ojca. Tymczasem nieoczekiwanie przychodzi Jego rodzina i chce się z Nim spotkać. Chcą porozmawiać. Powołują się na więzy krwi. Prawdopodobnie chcą wpłynąć na Jezusa. Powoduje nimi troska o Jezusa; obawiają się o Jego zagrożone życie. Tego się domyślamy, gdyż niespodziewana wizyta rodziny ma miejsce wtedy, gdy elity religijne w Jerozolimie zaczęły postrzegać Jezusa jako kogoś kontrowersyjnego. Podejrzewają Go o najgorsze rzeczy (por. Mt 20, 24). Śledzą Go i podsłuchują; zadają Mu podchwytliwe pytania, zaś faryzeusze odbyli już naradę przeciw Jezusowi, zastanawiając się, „w jaki sposób Go zgładzić”(por. Mt 12, 14).

Do rodziny Jezusa dotarło, że atmosfera wokół umiłowanego Syna Maryi zagęszcza się i staje się bardzo niebezpieczna; stąd ta ich próba ochronienia Jezusa przed niebezpieczeństwem i wpłynięcia na Niego. Bliscy chcą Go ostrzec i dać Mu kilka dobrych rad… Można przypuszczać, że byłyby to rady w stylu Piotra, który po zapowiedzi Męki zapewniał Jezusa dobrodusznie: „Nie przyjdzie to na Ciebie!” Pamiętamy, co Piotr usłyszał wtedy z ust Mistrza (por. Mt 16, 23).

Ogień Miłości

Jezus, którego oglądamy w Ewangeliach, jest całkowicie oddany sprawie Ojca. Słucha Go i jest w Niego wpatrzony. Wszelkimi sposobami (nauczaniem, cudami) odsłania Jego łaskawy Zamysł wobec ludzkiej rodziny. On wie, że to Wola Ojca – miłośnie i potężnie ogarniająca cały Wszechświat, Ziemię i wszystkich ludzi – jest najważniejszym projektem. I to on winien być przez ludzi poznany i realizowany z wielkim zaangażowaniem. Jezus daje wyjątkowy przykład tego zaangażowania.

W tym kontekście warto przypomnieć pewną, pełną żaru wypowiedź Jezusa: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął (Łk 12, 49). Słowo ogień pojawia się w Biblii aż 234 razy. Użyte jest ono w różnych kontekstach; nierzadko w połączeniu z gniewem Boga, który karaniem (dobrze pojętym) chce zwrócić uwagę Swego ludu na ważność Jego Osoby i Jego Woli!

  • W przytoczonej wypowiedzi Jezusa chodzi oczywiście o ogień Miłości; Miłości, która już płonie w Bosko-ludzkim Sercu Jezusa, a nie widać jej jeszcze we wszystkich ludzkich sercach.

Żarliwa Miłość do każdego człowieka i do całej ludzkiej rodziny – każe Jezusowi manifestacyjnie trzymać na dystans swoją ziemską rodzinę. Jezus nie daje się niczym ograniczyć ani związać. Jezus zachowuje się jako Ktoś z Innego Świata.

„Ktoś rzekł do Niego: Oto Twoja Matka i Twoi bracia stoją na dworze i chcą mówić z Tobą. Lecz On odpowiedział temu, który Mu to oznajmił: Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi? I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką”. 

Świadkowie zdarzenia poczuli się zapewne bardzo dowartościowani, gdy usłyszeli, że Jezus nadaje im „status” spokrewnionych z Nim. I to przez sam fakt słuchania Go, a potem starania się o wypełnienie woli Ojca.

Spokrewnić się z Jezusem

Czy łatwo jest spokrewnić się z Jezusem? I tak, i nie! I łatwo, i trudno.

Najpierwsze jest to, by pragnąć poznać wolę Boga Ojca, a poznawszy ją uznać, że jest ona wspaniała, absolutnie dobra i bez cienia wątpliwości przyjazna nam! Wspaniałość woli Ojca wyraża się w tym przede wszystkim, że Bóg – potężny Stwórca wszystkiego – jest nie tylko naszym właśnie Stworzycielem, ale jest także naszym najlepszym, najserdeczniejszym Ojcem. Wszyscy zatem jesteśmy Jego umiłowanymi dziećmi i tworzymy jedną wielką Rodzinę dzieci Bożych!

– Nie jest to wszystko, gdyż mając fundamentalną świadomość obdarowania i godności oraz bezpieczeństwa, winniśmy z kolei rozmiłować się w poznawaniu i wypełnianiu woli Ojca w różnych jej przejawach bardziej szczegółowych – poczynając od Dekalogu (całego i niezmienionego w demokratycznych procedurach i manipulacjach), a na Kazaniu Jezusa na Górze kończąc.

  • Tak, Jezus przyszedł na naszą ziemię z ogniem Boskiej Miłości.
  • Można zatem i należy pytać: czy ten ogień płonie już w naszych sercach? W moim sercu?
  • A co powiemy, patrząc szerzej, także na Polskę, Europę, na pozostałe kontynenty i na cały świat?

W rekolekcjach zajmujemy się najpierw samymi sobą; pragniemy, by ogień Boskiej Miłości zapłonął najprzód w naszych sercach (taka jest oczywista kolej rzeczy). W kolejnych etapach rekolekcji ignacjańskich to właśnie stopniowo się dokonuje; zapalamy się od ognia Boskiej Miłości. „Zajmujemy się ogniem”, który winien być podtrzymywany, pielęgnowany w latach życia, które dzielą nas od przejścia do Domu Ojca.

Fatalna obojętność

Nie miejmy jednak złudzeń, że będzie to łatwe! Czeka nas we współczesnym świecie niejedna batalia o ocalanie ognia Bożej Miłości w naszych sercach. Zagrożenia przyjdą z różnych stron. Kościół ustami Papieży i Biskupów, a także Kapłanów przestrzega nas przed różnymi zagrożeniami i atakami na naszą wiarę w Miłość Boga do nas. Jedne ataki bywają dość oczywiste i brutalne, inne – zamaskowane i wyrafinowane.

Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na jedno zagrożenie; to, któremu na imię obojętność.

Bardzo celnie napisał o niej William Barclay, komentując Jezusowe „biada!” wobec dwóch miast – Korozain i Betsaidy. Te miasta nie nawróciły się, choć dokonało się w nich najwięcej cudów (por. Mt 11, 20 nn). Przyczyną ich zamknięcia na Jezusa była obojętność i lekceważenie Rabbiego czyniącego wielkie znaki.

  • Tak, można nie być wrogiem Chrystusa i chrześcijaństwa, można nie chcieć go niszczyć, ale poddanie się „najzwyklejszej obojętności” okazuje się w skutkach równie, a nawet jeszcze bardziej groźne. To bardzo niebezpieczne, gdy „Chrystusa zalicza się do szeregu tych, którzy się nie liczą. Pamiętajmy, że obojętność jest również grzechem, jednym z najgorszych, ponieważ potrafi zabić. Obojętność nie pali religii na stosie, obojętność zamraża ją na śmierć. Nie skazuje na ścięcie, lecz na powolne uduszenie” (W. Barclay, Ewangelia św. Mateusza, Warszawa 1978, t. II, s. 142).
  • Warto się nad tym porządnie zastanawiać i często krytycznie pytać, które dzisiejsze mody myślowe i ideologie, wzmacniane zabiegami socjotechnicznymi i presją różnorakiej w treści poprawności politycznej – intensywnie pracują nad upowszechnianiem ducha lekceważenia i obojętności wobec Jezusa i Jego Kościoła. Owszem, nie skazują formalnie na ścięcie i nie palą na stosie, ale to wystarczy, by zamrozić na śmierć i udusić powoli. – Kogo? Co? – No właśnie!

Obyśmy nie wchodzili w „koło szyderców”, o których mówi Psalmista (por. Ps 1, 1). Obyśmy nie dostali się w krąg obojętności i lekceważenia najwyższego dobra, jakim jest Jezus i Jego Ewangelia. Także Jego Kościół – Mistyczne Ciało Chrystusa.

http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/22/k-osuch-sj-rodzina-jezusa-mt-12-46-50/

**********

NIC PO ZNAJOMOŚCI

by Grzegorz Kramer SJ

Nam się czasem wydaje, że możemy do Jezusa przychodzić, kiedy tylko chcemy, co więcej – myślimy, że On będzie do nas zawsze wychodził, kiedy tylko my przyjdziemy. Włącza nam się czasem takie myślenie, że „Jezus jest nasz”, bo jesteśmy z Jego rodziny. Bycie przy Nim od dłuższego czasu sprawia, że włącza nam się postawa roszczeniowa, bo nam się należy – Bóg, łaska, specjalne traktowanie – to często prowadzi do postawy, może niekoniecznie wprost nazwanej, wykluczania innych, albo przestawiania ich na dalsze miejsca. Czasem to wychodzi w naszej pobożności, kiedy sięgamy do różnych praktyk religijno – modlitewnych i by je innym „sprzedać” dodajemy, że: „jak będziesz się modlić w określony sposób, to Bóg będzie na ciebie patrzył bardziej przychylnym okiem”.

Jezus pokazuje, że w takie wykluczanie nie wchodzi, nie ma dla Niego szczególnych osób. Nie da się u Niego nic załatwić „po znajomości” – oj, często przenosimy na naszą relację z Bogiem nasze zachowania z codziennego życia.

By być blisko Jezusa – stać się Jego rodziną, trzeba jednego: słuchać Jego słów i wypełniać je. Nie trzeba tutaj wielkiej gimnastyki, duchowych wygibasów, ale odwagi na słuchanie. Przenosimy akcent z naszego rozdawnictwa łaski „partyjno – religijnego” na coś, co jest dostępne dla każdego człowieka.

Boga nie można zagarnąć dla tych „bliższych”. W chrześcijaństwie nie ma Boga na wyłączność. Tak robi każda inna religia – dołączasz do nas, wchodzisz w naszą „rodzinę”, jesteś nasz, dostosujesz swoje życie do naszych wymogów – wtedy będziesz wybrany. W chrześcijaństwie jest inaczej: jesteś wybrany, bo to Bóg tak chce.

Podobny mechanizm widzę u Franciszka. Dziś wielu się oburza, że papież „gorzej” traktuje ludzi z Kościoła niż tych spoza. Nie gorzej, ale właśnie robi dokładnie to samo, co Jezus – nie ma miejsca w Kościele na „znajomości”, w Kościele jest za to miejsce na słuchanie Słowa i wypełnianie go. I tu jest świetne pole do popisu dla tych, co uważają się za rodzinę Jezusa. Mamy słuchać i wypełniać przede wszystkim w swoim życiu. Nie – słuchać po to, by innym później sprzedawać. Mamy słuchać, wypełniać, a inni zobaczą w nas to Słowo, wtedy sami zaczną słuchać i wypełniać. Itd.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/22/nic-po-znajomosci/

**********

 Nowa rodzina to rodzina Boża (22 września 2015)

nowa-rodzina-komentarz-liturgiczny

Kto jest moim najbliższym? Tradycyjnie najbliżsi to rodzina, szczególnie matka, ojciec, bracia i siostry. Ta zasada była bardzo mocna w tradycji żydowskiej za czasów Pana Jezusa, uświęcona jeszcze przykazaniem miłości ojca i matki. Bywa jednak, jak na to wskazuje nasze doświadczenie, że najbliższymi w praktyce okazują się dla nas ci, którzy prawdziwie są gotowi nam pomóc w potrzebie.

Pan Jezus w Ewangelii wprowadził jednak zupełnie nowy rodzaj więzi rodzinnej: zamiast dotychczasowych więzi krwi, więź rodzinną tworzy zawierzenie Bogu: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je (Łk 8,21). Tę wypowiedź Pana Jezusa trzeba uzupełnić jeszcze inną: Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie (Mt 23,9). Nowa rodzina to rodzina Boża: jeden Ojciec, Ten w niebie, matką, braćmi i siostrami są ci, którzy przyjęli orędzie Jezusa. Oni też modlą się do Boga: Ojcze… Żadna bliskość, czy to z urodzenia, czy z tytułu stanowiska, czy przynależności, nic nie znaczy wobec tej więzi. Ważna pozostaje jedynie więź przez wspólne zakorzenienie w misterium Boga obecnego i działającego.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Ezd 6, 7-8. 12b. 14-20; Łk 8, 19-21

To zakorzenienie daje nam nowe życie. Jego obrazem jest powrót Izraelitów z niewoli babilońskiej, który jest rozważany w pierwszym czytaniu. Wrócili ci, którzy chcieli. Ich pierwszym wielkim dziełem było odbudowanie świątyni. Mówi o tym dzisiejsze pierwsze czytanie. Świątynia, a przez nią obecność Boga, stanowiła centrum rozwijającego się życia. I tak było do czasów Pana Jezusa. Izrael nigdy już nie został samodzielnym państwem z królem u władzy. Władzą był arcykapłan, który rządził w imieniu Boga. Odbudowana świątynia została jeszcze za czasów Heroda rozbudowana, ale zgodnie z zapowiedzią Pana Jezusa, została zniszczona przez Rzymian w roku 70 po Chrystusie. Odtąd prawdziwi czciciele Boga mogli mu oddawać cześć „w Duchu i prawdzie”, czyli przez autentyczne zawierzenie Jego słowu i wypełnianie go w swoim życiu.

Dla nas Eucharystia jest misterium i urzeczywistnieniem nowej więzi rodzinnej aż do pełnej komunii z Bogiem i we wspólnocie.

http://ps-po.pl/2015/09/21/nowa-rodzina-to-rodzina-boza-22-wrzesnia-2015/

***************

Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
O świętym dziewictwie, 5

Maryja, matka Chrystusa, matka Kościoła
 

Ten, który jest owocem jednej świętej Dziewicy, jest chwałą i czcią każdej innej świętej dziewicy, ponieważ one, jak Maryja, są matkami Chrystusa, jeśli spełniają wolę Ojca. Chwała i błogosławieństwo Maryi z faktu bycia matką Jezusa Chrystusa jaśnieją szczególnie w słowach Pana: „Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mt 12,50)

Wskazuje w ten sposób na pokrewieństwo duchowe, które wiąże Go z odkupionym ludem. Jego bracia i siostry są świętymi mężczyznami i świętymi kobietami, którzy mają z Nim udział w dziedzictwie niebieskim. Jego matką jest cały Kościół, ponieważ to on, dzięki łasce Bożej, zdradza członków Jezusa Chrystusa, to znaczy tych, którzy są Mu wierni. Jego matką jest także każda święta dusza, która pełni wolę Ojca i której płodna miłość objawia się w tych, których zdradza dla Niego, aż On sam się w nich ukształtuje (Ga 4,19)…

Maryja jest z pewnością matką członków Ciała Chrystusa, to znaczy nas samych, ponieważ przez swoją miłość współpracowała nad zrodzeniem wiernych w Kościele. Oni są członkami tej boskiej głowy, której Maryja jest prawdziwie matką według ciała.

**************

https://youtu.be/yvlL4pkkyiA

**********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

22 WRZEŚNIA

**********

 

 

Święty Maurycy Święty Maurycy i Towarzysze, męczennicy
Błogosławiona Bernardyna Maria Jabłońska Błogosławiona Bernardyna Maria Jabłońska, zakonnica
Święty Emmeran Święty Emmeran, męczennik
Święty Ignacy z Santa Agata Święty Ignacy z Santa Agata, prezbiter
Błogosławiony Jan Maria od Krzyża Mendez Błogosławiony Jan Maria od Krzyża Mendez, prezbiter i męczennik
Błogosławieni męczennicy hiszpańskiej wojny domowej Błogosławieni Tomasz Sitjar, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
Błogosławieni męczennicy hiszpańskiej wojny domowej Błogosławieni Dionizy Pamplona, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
Święty Feliks IV Święty Feliks IV, papież
Kościół katedralny w Siedlcach Kościół katedralny w Siedlcach

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Arpajon, we Francji – św. Jonasza, męczennika. Dobrze w Ile-de-France zaświadczony jest jego wczesny kult, o nim samym jednak oraz o okolicznościach jego męczeństwa nie wiemy niczego. Późna legenda próbowała z niego uczynić ucznia św. Dionizego Areopagity.

oraz:

św. Bazylii, męczennicy (+ 304); świętych dziewic i męczennic Digny i Emeryty (+ 260); świętych męczenników Eksuperiusza, Kandyda, Wiktora, Innocentego i Witalisa (+ III w.); św. Florencjusza, prezbitera (+ V/VI w.); św. Iraidy z Aleksandrii, męczennicy (+ ok. 300); św. Laudona, biskupa (+ 568); św. Salabergi, ksieni (+ 665); św. Sanktyna, biskupa (+ IV w.)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-22.php3

 

**********************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

***********

Celnik

Ujrzał człowieka siedzącego w komorze celniej…  Mt 9, 9 – 13

Taki Mateusz siedzi też we mnie. To moje ego, mój „księciunio”, który pośród różnych innych zalet ma te, które reprezentuje celnik. Jest więc kalkulujący, trzymający na dystans, liczący, lubi dostawać podatki, daniny, ofiary. W krytycznych momentach pyta: Ile to kosztuje i dlaczego tak dużo? Czy trzeba ponosić aż takie koszty? Ile można stracić?

Bo on nie lubi tracić, nie lubi ponosić ofiar. Jest ze swej natury wygodny, lubi komfort i poczucie bezpieczeństwa, jakie daje mu małe, ciasne pomieszczenie komory celnej. Nie znosi ryzyka, nie lubi się wychylać ani angażować. To znaczy jest gotowy do takich poświęceń, ale pod warunkiem, że w zamian dostanie coś, co jest wartościowsze niż koszt, jaki z tego tytułu ponosi.

A miłość jest ryzykiem, miłość jest zaangażowaniem, jest wychyleniem się. Miłość pozwala się zranić i jest gotowa do poświęceń, do ofiar. Miłość jest gotowa umrzeć (ego nigdy nie przechodzi przez śmierć!). Rany miłości są podobne do tych, jakie ma Jezus po zmartwychwstaniu, zwycięskie rany. W nich jest prawdziwe życie, od którego ego ucieka. Prawdziwym życiem ego jest przerażone, jak uczniowie uciekający do Emaus. Bo ono wiąże się z zaangażowaniem i wzięciem odpowiedzialności. Ono oznacza, że już nie da się narzekać i biadolić, nie da się uciekać w iluzje i liczyć, że inni coś za mnie zrobią, że wezmą na barki moje obciążenia.

Pan Jezus codziennie przechodzi koło mojej komory celnej i codziennie mówi celnikowi „Pójdź za Mną”. Potocznie rozumie się w tych słowach specyficzne powołanie, lecz to nie wyczerpuje tych słów. One znaczą: „Idź po moich śladach kochając jak Ja, walcząc jak Ja, oddając siebie jak Ja – mówi Pan”. Słowa „Pójdź za Mną” są wezwaniem, bym wyszedł z komory celnej, ze świata moich zabezpieczeń i komfortu, liczącego zyski i nie znoszącego strat. One znaczą, bym zaczął naprawdę żyć, naprawdę kochać, naprawdę walczyć. I bym robił to nie po swojemu, bo naprawdę tego nie potrafię, naprawdę nie mam na to sił. Chodzi o to, bym robił to tak, jak On – bym w tym był do Niego podobny. Tylko tak… AŻ tak.

http://ginter.sj.deon.pl/celnik/

**********

Przed oczy

Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy… Ps 16

Te słowa zatrzymały mnie dzisiaj w kontekście ewangelii o widzeniu drzazgi w oku brata, a nie widzeniu belki we własnym oku. Uświadomiłem sobie, że naprawdę jestem ślepy. Nie widzę dobrze rzeczywistości, za to widzę to, czego nie ma, albo co chciałbym, żeby było. Widzę moje oczekiwania i potrzeby. Niekoniecznie widzę bliźniego.

wiezienieJestem ślepy i mam belkę w oku, kiedy liczy się tylko to, co moje. Kiedy nie mam miłosierdzia względem bliźnich, kiedy zbyt szybko osądzam rzeczywistość i to sądem potępiającym. Kiedy byle drobiazg wyprowadza mnie z równowagi, kiedy bolą drobne słowa i gesty i zamykają mnie w sobie, w swoim bólu. Niekoniecznie zastanawiam się wtedy, co się takiego we mnie zadziało, że tak zareagowałem, tylko osądzam bliźniego i jego gest. Tymczasem jego słowo czy gest, jego jakieś działanie wywołało we mnie reakcję. Być może dotknęło miejsca trudnego, bolesnego, zranionego. Ale to moja rana, mój ból, moja niedojrzałość – mam spojrzeć na siebie (na swoją belkę), a nie na niego. Owszem, mogę się chronić przed ranami, ale bez refleksji nad nimi niewiele się w moim życiu zmieni. Zostanę ślepy.

Mam sobie zawsze stawiać Pana przed oczy. Bo tylko On jest w stanie uleczyć mnie z mojej ślepoty, On jedynie jest w stanie wyjąć belkę z mego oka. To mam właśnie robić, kiedy uświadomię sobie jej obecność. Stawać przed Panem i prosić, by mnie uleczył. Uświadomić sobie ślepotę oraz oddawać ją Jezusowi. Pozwolić, by boski Lekarz dotykał tych czułych, czasem może nawet zbyt wrażliwych, bolących, nie zagojonych miejsc i kładł na nie balsam miłosierdzia. Wtedy będę miał dość miłosierdzia, by spotkać się z drzazgą w oku brata i pomóc mu ją wyjąć – bez agresji, pretensji, narzekania, odwracania się, zamykania w sobie, obrażania…

Postawić sobie przed oczy Jezusa. Wpatrywać się w Niego, a nie w swoją belkę…

http://ginter.sj.deon.pl/przed-oczy/

*********

Przyjmować i dawać

Śliną dotknął mu języka… Mk 7, 31 – 37

Głuchoniemy… ani słyszy, ani mówi. Ani nie przyjmuje bodźców słuchowych ze świata, dźwięków, muzyki, słów, ani też nie może się wypowiedzieć, wyrazić, oddać słowami to, co czuje. Poprzez zmysły człowiek może się kontaktować ze światem zewnętrznym, może przyjmować do serca to, co świat ma do przekazania (ma w wolności wybierać to, co wartościowe, co „wchłania” w siebie); przez te same zmysły wyraża siebie, odsłania światu to, co jest w sercu. Głuchoniemy to człowiek, który ma to do pewnego stopnia (ważnego) zaburzone.

Nie może przyjąć tego, co świat do niego mówi, co mu komunikuje, sam również nie może się wypowiedzieć. Zaburzona komunikacja to również zaburzona komunia. To może być obraz mojego serca, obraz symboliczny. W moim sercu mogą być przestrzenie, które nie są zdolne usłyszeć słowo: Boga, człowieka, świata. Nie są zdolne bo to jeszcze dla mnie niedostępne, ale również dlatego, że czegoś nie chcę usłyszeć, zamykam się na to. Z drugiej strony mogę mieć trudności w wyrażeniu siebie, w wyrażeniu tego kim jestem, co czuję, co się ze mną dzieje. I tutaj podobnie, jak ze słuchaniem – mogę nie umieć wyrazić siebie (choćby w części) albo nie chcieć siebie wyrazić (podejmuję taką decyzję) – względem Boga i bliźniego.

Słuchanie jest przyjmowaniem, mówienie jest dawaniem. To jak wdech i wydech. Innymi słowy to miłość, która jest przyjmowaniem i dawaniem. To komunikacja, ruch, przepływająca energia życia. Symbolicznie głuchoniemy to człowiek, który nie umie kochać.

Co we mnie nie słyszy, albo czego nie chcę słyszeć? Czego nie wypowiadam, albo nie chcę wypowiedzieć, wyrazić? Gdzie jestem zablokowany na miłość? Tam potrzebuję Bożego palca, który dotknie mojego ucha oraz Jego śliny, która zmiękczy mój język. Abym mógł przyjmować i dawać, abym mógł kochać…

http://ginter.sj.deon.pl/przyjmowac-i-dawac/

**********

Życie spojone miłością

Wprowadzajcie zaś słowo w czyn… Jk 1, 17-27

Bardzo ciekawie dziś uzupełniają się drugie czytanie i ewangelia. Najpierw Jakub. Chce, bym przyjął w duchu łagodności zaszczepione we mnie słowo, które ma moc zbawić moją duszę. Przyjąć słowo w duchu łagodności… Bo ono nie przychodzi z przemocą, lecz łagodnie. Bóg nie stosuje przemocy przychodząc do mojej duszy. A tak naprawdę w niej jest, przychodzi niejako z wewnątrz. Słowo jest już we mnie zaszczepione –  to też ważna informacja. Rośliny się szczepi, by to, co dzikie, stało się szlachetne. Nacina się roślinę dziko rosnącą i wszczepia się w nią gałązkę szlachetnej odmiany. I jeszcze jedna ważna rzecz. Słowo ma moc zbawić mnie. Przychodzi łagodnie, ale jest pełne mocy. Moje słowo też ma moc. Może kogoś uleczyć, może też zranić, zniszczyć, sponiewierać. Ja wybieram. Chcę o tym pamiętać, kiedy wypowiadam słowa. Co one niosą? Czy na pewno miłość, dobro, prawdę? Czy coś budują, czy też rujnują?

promienieMam przyjąć słowo, lecz wcielić je w czyn, bo inaczej będę oszukiwał samego siebie. Słowo, które jest jakby niematerialne, potrzebuje się wcielić – tak jak Boże Słowo potrzebowało się Wcielić, by nas zbawić. Moje słowo ma stać się ciałem, ma się uzewnętrznić. Słowo Boże zawsze jest miłością, moje słowo również ma się tym stawać, skoro chcę Boga naśladować. W związku z tym moje słowo ma stawać się czynem miłości i to miłości, która jest gotowa oddać życie (jak Jezus). To jest bardzo trudne…

Najpierw więc jest słowo, które ma się stawać czynem. A w ewangelii jest coś jakby odwrotnego (Mk 7, 1 – 23). Jezus mówi o czynach, za którymi nie stoi żadne słowo, żadna treść, żaden duch. Czyny, które są puste, bo płyną tylko z tego, co zewnętrzne. Moje też mogą być takie. Moje też mogą tworzyć fasadę, ładną elewację, lecz w środku przedstawiać ruinę.

A tym wszystkim może chodzić o życie spójne. Kiedy za słowem pójdą czyny. Kiedy czyny będą harmonizować z tym, kim naprawdę jestem, a nie wyrażać rzeczywistości, która nie istnieje, która jest jak mycie kubka z zewnątrz tylko. Pod spodem każdego czynu ma być miłość. Ona nadaje im sens.

http://ginter.sj.deon.pl/zycie-spojone-miloscia/

***********

Herodiada

A Herodiada zawzięła się na niego… Mk 6, 17 – 29

Czym jest ta Herodiada w moim życiu? Co się na mnie uwzięło, a przynajmniej mam takie wrażenie? Co to jest? Nie pozwala iść w życiu dalej, blokuje przepływ miłości we mnie, łaski, dobra… Co to jest, albo kto?

To ta Herodiada sprawia, że czuję się czasami jak Herod. Z jednej strony chętnie słucha Jana, uważa go za męża prawego i świętego, jego mowy wzbudzają w nim niepokój (może taki ku nawróceniu?). A z drugiej strony – jest w kleszczach Herodiady. To ja – jest we mnie wiele dobrych pragnień, dobrych myśli, ale czasem gdzieś blokuje się wola, by iść za tym. Jakby coś trzymało mnie na uwięzi, jakby coś było ciężko puścić.

I w tym wszystkim Jan, który jest konsekwentny do końca. On jest po prostu sobą i w tym byciu sobą jest fascynujący, a zarazem przerażający. Dlaczego? Bo to go prowadzi na śmierć. Taki jak Jezusa. Bycie sobą, bycie prawdziwym ostatecznie doprowadza do śmierci. Nie ma innej opcji. Muszę umrzeć dla siebie samego, dla swojej wygody, komfortu, poczucia bezpieczeństwa. Przerażające. Dlatego może czasem jestem w stanie i pół królestwa obiecać córce Herodiady. Z lęku. Choć już Jeremiaszowi Bóg mówił, by się nikogo nie lękał, bo inaczej On – Bóg, napełni go lękiem. Być sobą. Być jak Jan, być jak Jeremiasz.

Nie mam iść o własnych siłach. To niemożliwe. Stąd słyszę dziś znów: „Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą – mówi Pan – by cię ochraniać.” Obym wierzył i nigdy, przenigdy nie ulegał „Herodiadzie”, która zawzięła się na mnie…

http://ginter.sj.deon.pl/herodiada/

**********

 

głupota

Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien. Mt 25, 1 – 13

Zanim o pannach i głupocie, to najpierw chciałem zahaczyć o temat woli Bożej. Bo wszyscy chcą ją pełnić, ze mną włącznie, ale mam wrażenie, że mało kto wie, co to jest i z czym to się je. Znam ludzi, którzy wiele lat drepczą w miejscu i zadręczają się tym, że chcieliby pełnić tę wolę, lecz… jej nie znają. Na dodatek Bóg jakoś nie zamierza „łaskawie” im jej objawić i oni nie wiedzą, co w życiu robić. Jest wtedy niebezpieczeństwo, że na końcu życia usłyszę: „sługo zły i gnuśny… trzeba było talent oddać bankierom…”. Bo mogę zakopać ów talent, czyli co? Swoje życie. Mogę nie chcieć angażować się w swoje życie, mogę stać w miejscu i czekać na jakiś „cud”. Tymczasem życie to ryzyko, miłość to ryzyko i w to ryzyko trzeba się zaangażować. Jak ci dwaj, którzy swoje talenty puścili w obieg (wcale nie wiedząc, czy im się uda – nie to było najważniejsze, a może właśnie jest tak, że kiedy talenty się puszcza w obieg, to zawsze się zyskuje?)

A dlaczego o woli Bożej? Bo św. Paweł pisze dzisiaj, że „wolą Bożą jest wasze uświęcenie…” (1 Tes 4, 1-8). Tu nie jest napisane, co konkretnie trzeba robić i jaką drogą w życiu iść. Bogu zależy na moim uświęceniu i to jest Jego wolą, to jest Jego CHCĘ. A jak? Można iść nawet tak pokręconą drogą, jak dzisiejszy patron, św. Augustyn (z konkubiną, heretykami, aż doszedł do poznania Prawdy i bycia jednym z wielkich doktorów Kościoła zachodniego). Wola Boża idzie po linii naszych najgłębszych pragnień i tam jej należy szukać. Nie kaprysów czy zachcianek, lecz najgłębszych pragnień, które On sam w nas włożył. Mogę czekać na Archanioła, który mi wolę Bożą ogłosi w specjalnym orędziu, ale to nigdy nie nastąpi.  Mam słuchać serca, do którego Bóg mówi i mam działać, zaangażować się w miłość.

Panny głupie… wszyscy jakoś czepiają się tej oliwy, której one nie miały i każdy ma swój pomysł, czym ona miałaby być. Może pobożnością, może mądrością, roztropnością, może miłością, czystością… Mi się wydaje, że tu wcale nie o oliwę chodzi. Kiedy one wracają z tą oliwą (zakupioną pewnie w jakimś sklepie nocnym), to oliwa nie jest wcale warunkiem wejścia na imprezę. Jakie one wszystkie dostały polecenie o północy? „Oblubieniec nadchodzi, wyjdźcie mu na spotkanie!” I co robią głupie? Zamiast wykonać polecenie, szukają oliwy. I na tym, według mnie, polegała ich głupota. One miały czekać i wyjść po Oblubieńca. Nie ważne, czy z oliwą, czy bez. Skoro jej zapomniały – trudno. I tak sobie myślę i sam siebie zachęcam… że gdyby mi kiedy zabrakło mądrości, albo pobożności, albo czegokolwiek innego, żebym, broń Boże, nie szukał czegokolwiek innego, tylko wyszedł naprzeciw przychodzącego Oblubieńca. On już się zatroszczy o to, by uzupełnić moje braki. Inaczej może się okazać, że ze swoją głupotą zostanę sam przez całą wieczność…

http://ginter.sj.deon.pl/glupota/

**********

Na własne oczy

Odpowiedział mu Filip: „Chodź i zobacz”. J 1, 45 – 51

Ostatnio się to u mnie zmienia, szczególnie, że sporo o tym mówię i dużo nad tym reflektuję, jednak do niedawna wiele rzeczy starałem się przeżywać w głowie. Nie tak, jak jest w rzeczywistości, realnie, lecz w głowie. To do niczego nie prowadzi, żadnej sprawy nie popycha do przodu, marnuje za to wiele energii i zakleszcza człowieka w swoim mocno wirtualnym świecie.

Skojarzyło mi się to z dzisiejszymi słowami Natanaela: „Czy może być co dobrego z Nazaretu?” Natanael miał jakieś pojęcie o mieszkańcach Nazaretu, być może jakieś stereotypowe myślenie, do którego właśnie się odwołał. Ile takiego myślenia jest w moim życiu? Ile stereotypów, ile szufladek i ocenianie ludzi (czasem tylko po wyglądzie, po sposobie chodzenia, zachowywania, po sposobie pobożności w kościele)? Ocenianie samo w sobie nie jest złe i jest potrzebne. Szufladki w głowie również. Pytanie tylko, jaki użytek z nich robię, do czego mi służą…

Trzeźwiące są słowa Filipa: „Chodź i zobacz”. Nie kombinuj w głowie, nie nastawiaj się (ani za, ani przeciw), nie żyj w głowie, tylko idź i się przekonaj. Na własne oczy. Posłuchaj człowieka. Daj mu szansę być sobą. Chodź i zobacz. Konkret, rzeczywistość, tu i teraz. Nie żadne wymyślanie czy zamykanie się w swojej „wszystko-wiedzy” na każdy temat.

Jezus czyni podobnie. Wypowiada opinię o Natanaelu, a na jego pytanie o to, skąd go zna, odpowiada wskazując na pewien ważny fakt z jego życia. Nie trzeba się niczego domyślać, nie trzeba kombinować ani gdybać. Jezus odnosi swoją wiedzę do faktu znanego Natanaelowi. Te słowa zapraszają mnie do refleksji na temat tego, jak bardzo w mojej komunikacji z innymi poruszam się w sferze faktów, a ile w tym jest moich ocen i interpretacji, nie zawsze uprawnionych, takiego „dośpiewywania” sobie czegoś, co nie zawsze ma coś wspólnego z faktami.

Daj mi, Panie, otwarte oczy i serce, bym widział to, co jest naprawdę oraz widział Tego, który JEST we wszystkim…

http://ginter.sj.deon.pl/na-wlasne-oczy/

**********

Ja i mój dom

Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu. Joz 24

Te słowa mnie dziś zatrzymały w tym pytaniu, czy ja też tak chcę. Ja i mój dom, czyli to wszystko, co mi jest najbliższe, najdroższe, najbardziej kochane. Czy to wszystko kim jestem, co mnie stanowi – chce służyć Panu? Mówiąc inaczej, czy chcę oddać Panu całego siebie na służbę. A służyć Panu to nie wymyślać sobie rzeczy, prace, itp., które chciałbym Bogu ofiarować, lecz to naśladować Go, iść za Nim aż do końca, aż po kres – tam gdzie On, tam ja. Jak Rut Moabitka, która w ten sam sposób idzie za swoją teściową.

W ewangelii zaś zastanawia mnie postawa uczniów, którzy mowę Jezusa uważają za trudną i odchodzą od Niego. Jezus daje im za pokarm Ciało i Krew, tzn. całego siebie. Czy ja chcę Go przyjąć i Nim się karmić? Bo tylko stąd będę miał siłę, bym z całym moim „domem” Mu służyć. I nie chodzi tu tylko o przyjmowanie komunii św., lecz o karmienie się Chrystusem, którego szukam i znajduję we wszystkich rzeczach – jak mi to przekazał św. Ojciec Ignacy.

Ale wracając do odejścia uczniów od Jezusa… (J 6, 60-69). Ewangelista mówiąc o Ciele Jezusa używa greckiego słowa „sarx”, które oznacza ciało słabe, grzeszne, podlegające chorobom. Może trudno im było przyjąć słabość ludzi, słabość Kościoła? Wielu ludzi dziś tak właśnie żyje: Bóg tak, Kościół nie. Bo uważają, że nie mogą być z ludźmi, którzy są słabi i grzeszni (jakby sami byli inni), że trudno im wytrzymać z tymi, którzy są na Mszy a zaraz potem bliźnich obgadują, którzy codziennie się modlą, a potrafią czynić wielkie podłości. Tylko że Chrystus jest zawieszony na krzyżu pomiędzy dwoma łotrami i może to jest dobry obraz Kościoła, który z przebitego serca Jezusa się rodzi. W Kościele jest świętość Boga i podłość łotrów (ludzi), a Bóg właśnie taką wspólnotę założył i pokochał. Pójście za Chrystusem to zgoda także na swoją słabość i słabość moich bliźnich, choć wcale to nie jest łatwe.

I właśnie dlatego, że tak jest ja i mój dom chcemy służyć Panu…

http://ginter.sj.deon.pl/ja-i-moj-dom/

*********

Oddać w całości

Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy… Mt 20, 1 – 16a

Bóg nie czyni mi krzywdy. W żadnym momencie mojego życia. Ten tekst wywraca do góry nogami moje pojęcie sprawiedliwości, tej elementarnej prawdy, że każdemu należy się adekwatnie… zaraz, czy cokolwiek mi się należy? Ci robotnicy uważali, że należy im się więcej – „zrównałeś nas z tamtymi, a przecież my więcej pracowaliśmy”.

Bóg chce wszystkim dać to samo. Chce mieć wszystkich w swoim domu, niezależnie od tego, czy się napracował dużo, czy mało. Ta pretensja ma swoje echo w innej przypowieści – o synu marnotrawnym. Tam również starszy brat wysuwa podobną pretensję: „tyle lat Ci służę, tyle się zaharowuję dla Ciebie, a mnie nigdy nie dałeś koźlęcia…”. Zazdrość, która niweluje wszelką wdzięczność i darmowość łaski.

Nic mi się nie należy, bo to nie jest moje. Bóg może ze swoim uczynić, co zechce. Jest wolny i suwerenny w swoich decyzjach. Tylko ja się czasem buntuję, jakby mi ktoś zabierał „moje zabawki”. I więcej jeszcze. Mogę patrzeć złym okiem na to, że On jest dobry. Mogę patrzeć złym okiem na dobro. Złe oko nie widzi dobra. Złe oko widzi tylko krzywdę i to rzekomą, urojoną. Wszędzie widzi krzywdę – swoją krzywdę. W pewien sposób jest nienasycone. Oko, które nie widzi dobra, nie umie być wdzięczne. Nie dostrzeże również Dawcy dobra, nie dostrzeże samego Dobra, bo jeden jest tylko dobry – Ojciec (jak powiedział sam Jezus).

Bóg chce mi dać to samo, co innym. Tak naprawdę chce dać mi siebie i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Tylko czy ja daję Mu siebie w całości? Tę przypowieść odczytuję także od wewnątrz. Te wszystkie postacie są we mnie. I niektóre części mnie są już Bogu oddane, niektóre może w połowie, a niektóre ledwo co. Jak ci robotnicy, z których niektórzy pracują długo, a inni krótko. Bóg chce mnie mieć całego i dlatego choćbym długo nie chciał Mu czegoś oddać, On będzie cierpliwie czekał, nawet do jedenastej godziny. Bo On – dając siebie całego, chce mnie całego, chce, by wszystko we mnie było Mu oddane, ofiarowane, złożone w Jego ręku. Tylko wtedy będę naprawdę szczęśliwy – pośród trudów i utrapień tego życia. Tylko wtedy w moim sercu będzie pokój – pośród niepokojów i lęków tego świata.

http://ginter.sj.deon.pl/oddac-w-calosci/

**********

Ja jestem z tobą

Idź z tą siłą, jaką posiadasz… Ponieważ Ja będę z tobą… Sdz 6, 11 – 24a

Tak często mi się wydawało i niekiedy nadal wydaje, że nie dam rady, nie udźwignę, nie mam siły zrobić tego, czy tamtego. Dziś dotarło do mnie szczególnie, że mam iść w życie z siłą, jaką posiadam. Po prostu taki jaki jestem, choć w tak wielu rzeczach czuję się jak pochodzący z najbiedniejszego rodu, a ja w tym rodzie jestem ostatni. I nie chodzi mi nawet o załatwianie różnych spraw, bo to u mnie ostatnio mocno się zmieniło i przemieniam się czasem w lwa, który „ryczy”, walczy o to co jest tego warte.

Uświadomiłem sobie, że te słowa dotyczą także relacji. Mam wchodzić w relacje z tą siłą, jaką posiadam. Nie mam być nie wiadomo kim, nie mam grać nikogo – mam być sobą. Z tą siłą, jaką posiadam, mogę wchodzić w trudne relacje, mogę przekraczać moją niechęć do niektórych ludzi, mogę przebaczać, choć wydaje mi się to za trudne (w rzeczywistości takie nie jest). Iść z siłą, jaką mam…

Z tą siłą jest związane ubóstwo, o którym mówi ten tekst, jak również dzisiejsza ewangelia. Czuję, że czasem chciałbym mieć tak wiele rzeczy zabezpieczonych, tak wielu rzeczy być pewnym, że może tam nie być w ogóle miejsca na zaufanie Bogu, na wiarę, dzięki której można góry przenosić. Kiedy wszystko jest dobrze obliczone, przekalkulowane, zaplanowane, poukładane, siły równomiernie rozłożone – nie ma miejsca na Boga, który jest Inny, jest Tajemnicą i wszystko opiera się na wierze, a nie na pewności. Dla mnie to forma ubóstwa i nie wiem, czy nie forma najwyższa.

A w tym wszystkim chodzi o to, że Pan zawsze jest ze mną. Zawsze. I On chce, bym był Mu całkowicie podległy, całkowicie od Niego zależny, we wszystkim Mu uległy. Bym dał się prowadzić za rękę, jak dziecko przechodzące przez ruchliwą ulicę. Bym pobił wszystkich moich Madianitów, jak jednego, swoją siłą, ale połączoną z obecnością Pana – co wyraża się w zaufaniu Jemu we wszystkim.

Idę z tą siłą, jaką posiadam, nawet gdy dzisiejsza siła jest dużo mniejsza, niż wczorajsza i przedwczorajsza… Tylko dlatego, że „Ja Jestem z tobą”.

http://ginter.sj.deon.pl/ja-jestem-z-toba/

*********

Oni też padli ofiarą sowieckiego triumfu

IPN/pamięć.pl

Magdalena Semczyszyn / pk

Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak wyglądały relacje Tatarów krymskich z ZSRR, a później z Rosją. Po wydarzeniach z 2014 roku nie ma szans na zmianę. (fot. Adam Jones, Ph.D. – Global Photo Archive / Foter / CC BY-SA)

Deportacja Tatarów krymskich była ostatnim aktem rozpoczętej w początkach lat dwudziestych sowieckiej polityki narodowościowej na Krymie. W roku 1944 – gdy szala wojennego zwycięstwa przechylała się na stronę Stalina – Tatarzy padli ofiarą sowieckiego triumfu. Sürgünlik (krym.-tat.) – “wygnanie”, które niebawem stało się ich udziałem, do dziś jest największą raną w pamięci tej zbiorowej społeczności.

Półwysep Krymski od wieków kusił swą atrakcyjnością ludy Europy i Azji. Około roku 1223 najechali na niego władcy seldżuccy z Anatolii, rozpoczynając etap długotrwałej kolonizacji turec­kiej. W okresie panowania Złotej Ordy, powstałej po podziale imperium Chyngis-Chana w 1227 roku, zaczęli napływać na Krym pierwsi osadnicy tatarscy. W XV wieku ich pozycja stała się na tyle silna, że z rodem Gerejów na czele mogli się wyzwolić spod panowania chanów Złotej Ordy. W latach 1428-1430 powstał Chanat Krymski, który jednak w 1478 roku przyjął protekcję państwa tureckiego.
Słodkie rządy carycy
W 1783 roku półwysep został przyłączony do Rosji. Rok wcześniej wojska carycy Katarzyny II interweniowały na jego terytorium pod pretekstem obrony zdetronizowanego chana Szahina. Feldmarszałek Grigorij Potiomkin miał za zadanie zachęcić miejscową ludność, aby dobrowolnie oddała się pod “słodkie rządy carycy”. W rzeczywistości Tatarzy szybko odczuli twarde realia pod nowym panowaniem. Krym został objęty systemem pańszczyźnianym, zmalała liczba meczetów, wzrosły podatki.

 

Już w 1783 roku na miejscu tatarskiej osady Ak-Jar rozpoczęto budowę Sewastopola – potężnej twierdzy i portu dla floty rosyjskiej. Postępowała rusyfikacja półwyspu, znaczna część arystokracji tatarskiej udała się na emigrację. W XIX wieku na Krym napływali osadnicy rosyjscy, ukraińscy (ruscy), niemieccy, greccy i żydowscy. W roku 1795 Tatarzy stanowili 88 proc. ludności półwyspu, w 1917 – już tylko 29 proc.

 

Bunt przeciwko rusyfikacji, a zarazem proces odrodzenia narodowego Tatarów, zaczął się na dobre w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Po doświadczeniach z lat 1905-1907 działacze tatarscy zaczęli wiązać nadzieje z upadkiem caratu, a niektórzy opowiedzieli się wręcz za komunizmem w wydaniu bolszewickim. Komuniści jednak potraktowali Tatarów instrumentalnie. W toku rewolucji październikowej poczyniono wobec muzułmanów pewne ustępstwa, próbując zaprząc islam do realizacji własnych planów ekspansji. 18 października 1921 roku Rada Komisarzy Ludowych ogłosiła powstanie Krymskiej Radzieckiej Republiki Autonomicznej z językami urzędowymi rosyjskim i tatarskim. Józef Stalin, ówczesny ludowy komisarz ds. narodowościowych, głosił hasła wolności wszystkich “narodów sowieckich”. Jednak już w epoce NEP-u zaczął przygotowywać grunt pod ostateczne uderzenie w “zdradziecki nacjonalizm”. W dodatku sowiecka polityka na Krymie przyniosła jego mieszkańcom klęski głodu (1921-1922, 1931-1933), represje kolektywizacji oraz czystki wśród miejscowej elity (1937-1938).
Zdrajcy ojczyzny i sprzedawczyki
Dla Stalina pretekstem do pozbycia się “problemu tatarskiego” na Krymie stało się zwycięstwo ZSRR nad Niemcami. Już w 1944 roku przyszły triumfator rozpoczął pospieszną likwidację skutków wojennego rozprężenia w ZSRR. Ofiarami tej polityki stały się najpierw mniejszości narodowe, w tym mieszkańcy Kaukazu i Krymu: Tatarzy, Bałkarzy, Czeczeńcy, Kałmucy, Ingusze, Niemcy krymscy i nadwołżańscy, Turcy meschetyńscy, Grecy, Bułgarzy, Żydzi (Krymczacy) i Ormianie. Wszyscy zostali oskarżeni o kolaborację z wrogiem i w kilku akcjach wywiezieni w głąb ZSRR, do obozów pracy lub na bezludne stepy. Jak twierdzą historycy, zarys planu deportacji Tatarów krymskich do Uzbekistanu powstał najprawdopodobniej już w 1941 roku. Konkretny projekt autorstwa szefa NKWD, Ławrientija Berii, i jego zastępcy, Wsiewołoda Mierkułowa, był gotowy 13 kwietnia 1944 roku, pięć dni po ofensywie Armii Czerwonej na Krymie. Plan nosił znamienny tytuł: “O środkach mających na celu oczyszczenie Krymskiej ASRR z elementów antysowieckich, czyli agentów szpiegowskich i rezydentur wywiadu i organów kontrwywiadu niemieckiego i rumuńskiego, zdrajców ojczyzny i sprzedawczyków, aktywnych współpracowników i kreatur niemiecko-faszystowskich okupantów, członków organizacji antysowieckich, formacji bandyckich i innych elementów antysowieckich okazujących pomoc okupantom”. Jego dopełnieniem był rozkaz Stalina o deportacji Tatarów z 11 maja 1944 roku, w którym postawiono mieszkańcom Krymu następujące zarzuty: masowa dezercja z oddziałów Armii Czerwonej, masowe wstępowanie do niemieckich oddziałów ochotniczych, masowy udział w “tatarskich komitetach narodowych” powstających pod egidą niemiecką, znęcanie się nad żołnierzami Armii Czerwonej oraz “udział w przygotowaniach do oderwania Krymu od Związku Radzieckiego przy pomocy niemieckich sił zbrojnych”.
Argument o masowej kolaboracji z Niemcami był jednak chybiony. Faktycznie, przez trzy lata niemieckiej okupacji półwyspu (1941-1944) ludność tatarska uzyskała spore prawa. Muzułmanom pozwolono tworzyć własne organizacje, pojawiła się tatarska prasa, otwarto kilka nowych meczetów. W formacjach wojskowych takich, jak np. Waffen-Gebirgsjäger-Regiment der SS (późniejsza Waffengrup­pe Krim), oddziałach porządkowych, milicyjnych i samoobrony brało udział około 20 tys. Tatarów, w większości dezerterów z sowieckiej 51. Armii podczas odwrotu z Krymu jesienią 1941 roku. Jednak większa część męskiej populacji półwyspu walczyła podczas wojny w Armii Czerwonej. W 1939 roku na Krymie w szeregi sowieckie zmobilizowano 137 tys. mężczyzn, z których 57 tys. zginęło przed 1944 rokiem. Spora część działała w komunistycznym ruchu oporu na półwyspie. Na przełomie 1943 i 1944 roku za współdziałanie z partyzantką sowiecką Niemcy spalili 128 wsi tatarskich.
Obarczenie en bloc ludności tatarskiej Krymu odpowiedzialnością za “kolaborację” było znanym wybiegiem retoryki sowieckiej, za którą kryła się chęć “wykorzenienia lokalnych nacjonalizmów”. Na decyzję o deportacji mogły mieć wpływ także stosunki dyplomatyczne ZSRR z Turcją i obawa przed wzrostem jej politycznego znaczenia na Krymie. Turcja miała podstawy historyczne do roszczeń terytorialnych na tym obszarze. Ze względu na wielowiekową podległość Chanatu Krymskiego, a także wspólny krąg kulturowy i religijny, Tatarzy byli uważani za “tureckich popleczników”. Ponadto argumenty historyczne splotły się z tradycyjną rywalizacją Rosjan z Turkami o wpływy w basenie Morza Czarnego. Obawy przed wpływami tureckimi w jego północnej części potwierdzają także późniejsze posunięcia władz sowieckich. W latach 1945-1946 minister spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesław Mołotow żądał od rządu tureckiego rewizji konwencji z Montreaux (1936), mówiącej o sprawowaniu kontroli żeglugi w cieśninach Bosfor i Dardanele wyłącznie przez Turcję. Dzięki temu, że na Krymie zabrakło Tatarów, których opiekunką zawsze mieniła się Turcja (ze względu na wielowiekową zależność chanatu miała do tego podstawy), Sowieci mieli rozwiązane ręce. Niewątpliwie w wyniku tego, że na Krymie zabrakło Tatarów, którym Turcja udzielała schronienia w dobie prześladowań ze strony caratu, a następnie bolszewików, Sowieci mieli rozwiązane ręce.
“Doczyszczanie” Krymu
Wiosną 1944 roku na Krymie znajdowało się około 220 tys. Tatarów, z czego kobiety powyżej 18 roku życia stanowiły 39,1 proc., dorośli mężczyźni (głównie starcy) 13,1 proc., dzieci 47,3 proc. Fala deportacji rozpoczęła się osiemnastego maja 1944 roku. Według relacji świadków: “po wkroczeniu na Krym armii sowieckiej cała ludność tatarska na mocy specjalnego rozkazu dowództwa została na dwa tygodnie pozostawiona do wyłącznej dyspozycji oddziałów NKWD […]. Bezbronni ludzie byli grabieni, rozstrzeliwani, wieszani. Przez dwa tygodnie ponad Krymem rozlegały się przeraźliwe krzyki gwałconych, torturowanych, mordowanych ludzi“. O sprawności całej akcji zadecydowały warunki jej przeprowadzania: godziny nocne oraz kordon wojska otaczający każdą wioskę. W operacji wzięło udział ponad 23 tys. żołnierzy i oficerów NKWD. Ogółem wywieziono 187 859 Tatarów krymskich oraz 6252 Tatarów nadwołżańskich. Parę tygodni później ich los podzieliło 36 349 Bułgarów, Greków, Ormian i około 50 tys. Niemców.
Przez następne miesiące trwała akcja tzw. doczyszczania półwyspu. Polegała ona na eksterminacji wszystkich tych, którzy nie zmieścili się w transportach. Przykładowo, pominiętych uprzednio w wyniku przeoczenia mieszkańców wiosek na Mierzei Arabatskiej (między Zatoką Siwasz a Morzem Azows­kim) spędzono na barki i utopiono w morzu. Jeden ze świadków tak wspominał “doczystkę” w swojej miejscowości: “Rosjanie przeczesywali chaty, żeby nikt nie został […]. Żołnierzowi, który wszedł do chaty, nie chciało się schylać. Pociągnął serią z automatu po izbie, a pod ławą schowało się dziecko. Spod ławy zaczęła płynąć krew […]. Brakowało wagonów. Nadwyżkę ludzi rozstrzelali. Zasypali piaskiem, ziemią, byle jak. Strzelali też byle jak. I ci ludzie zaczęli wypełzać z piasku. Enkawudziści dobijali ich całą noc”.
Wśród deportowanych mężczyzn tatarskiego pochodzenia byli inwalidzi, starcy, a także partyzanci i członkowie konspiracji antyniemiec­kiej. Później dołączyli do nich Tatarzy zdemobilizowani z Armii Czerwonej. Jeden z sierżantów tatarskiego pochodzenia wspominał: “Za walki w Mołdawii latem 1944 roku dostałem medal i przepustkę do domu. Gdy przyjechałem, cała wioska była pusta i wymarła. Chodziłem w mundurze, brzęcząc medalami, i szukałem po górach jakichś ludzi […]. Trafiłem w końcu na placówkę NKWD. Po dwóch tygodniach wywieziono mnie w bydlęcym wagonie do Azji Środkowej”.
Głównymi miejscami docelowymi przesiedlenia Tatarów krymskich były sowiecki Uzbekistan (151 604 osób), obozy koncentracyjne na Uralu w rejonie Swierdłowska, Przesmyk Karelski w rejonie Wyborga, sowiecki Kazachstan, Jakucja i Baszkiria. Ponadto ok. 6 tys. skierowano do pracy w wojskowych przedsiębiorstwach naftowych, dalsze 5 tys. przekazano do dyspozycji trustu węglowego “Moskowugoł”. W ciągu półtora roku od wysiedlenia z powodu złych warunków materialnych, a także prześladowań, zmarło kilkadziesiąt tysięcy deportowanych. Tych, którym udało się przeżyć, czekały w nowych miejscach zamieszkania nieustanne szykany.
Prawie całkowitej zagładzie uległa kultura materialna mieszkańców Krymu: architektura, zabytki piśmiennictwa, cmentarze i folklor. Usuwane były świadectwa pobytu Tatarów na półwyspie, a także deformowany był krajobraz przez masowe wycinanie cyprysów i drzewek oliwnych. W swojej gorliwości władze posuwały się do absurdów, np. aby pozbawić krajobraz krymski charakterystycznych cech orientalnych, w łańcuchu gór odcinających południowe wybrzeże od reszty Krymu posadzono brzozy na wysokości 1500 m n.p.m. Drzewa nie zaadaptowały się w nowych warunkach i uschły. Zmienione zostało wielowiekowe nazewnictwo miast i wsi.
Prezent dla Ukrainy
W lutym 1945 roku na konferencji w krymskiej Jałcie nie poruszono tematu ludobójczych przesiedleń. Oprócz protestów prasy tureckiej, pakistańskiej i niemieckiej, kwestia ta nie wzbudziła międzynarodowych reperkusji. Na zorganizowanej w 1948 roku w Symferopolu sesji poświęconej “jedynej słusznej” historii Krymu, rolę byłych mieszkańców potraktowano marginalnie, wspominając głównie o ich “kapitalistycznym usposobieniu”. Późniejsze publikacje sowiec­kiej historiografii w większości milczały o wielowiekowej obecności Tatarów na półwyspie.
Początkowo Stalin rozważał pomysł Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego dotyczący stworzenia na Krymie republiki żydowskiej. Jednak ostatecznie zdecydował się na bezpieczniejszy – z jego punktu widzenia – wariant. 30 czerwca 1945 roku Krymską Autonomiczną Socjalistyczną Republikę Radziecką przekształcono w Obwód Krymski o powierzchni 25,6 tys. km kw., podzielony na 21 rejonów, 13 miast i 30 wsi typu miejskiego, i zasiedlono ludnością rosyjską z obwodów: moskiewskiego, jarosławskiego, kurskiego, penzanowskiego i rostowskiego. Szacuje się, że w 1945 roku przybyło na półwysep łącznie 228 tys. nowych osadników. W 1961 roku 72 proc. ludności Krymu stanowili Rosjanie, 22 proc. – Ukraińcy. Poza budową kołchozów i turystyką, władze wykorzystywały głównie walor strategiczny półwyspu. Rozbudowano Flotę Czarnomorską, prowadzono szkolenia wojskowe, w tym manewry desantowe.
Przełomem, który zaważył na przyszłości Krymu, było włączenie obwodu w skład Ukraińskiej SRR. Decyzję taką podjęła Rada Najwyższa ZSRR 19 lutego 1954 roku, z okazji trzechsetnej rocznicy ugody perejasławskiej. Od stycznia do września 1954 roku na Ukrainie trwały wielkie propagandowe obchody na cześć wozjednannja (“zjednoczenia”) z Rosją, organizowano wiece, parady i niezliczone odczyty. Sowiecka Ukraina i jej stolica, Kijów, zostały odznaczone orderami Lenina. Przyłączenie Krymu było głównym punktem ceremonii propagandowej, komentowanym wówczas jako “dowód zaufania i bezgranicznej miłości narodu rosyjskiego do narodu ukraińskiego”. Do 1991 roku gest ten nie miał żadnego znaczenia. Poza kilkoma marginalnymi przywilejami aparatu partyjnego USRR w stosunku do półwyspu, jego polityczno-prawne położenie nie uległo zmianie. Motywy tego “prezentu” nie wypływały bynajmniej z “braterskiej miłości”, lecz były spowodowane głównie potrzebą odciążenia moskiewskiego aparatu administracyjno-gospodarczego. Pochodzący z Ukrainy I sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Nikita Chruszczow, liczył niewątpliwie także na większą lojalność swoich rodaków w stosunku do władzy komunistycznej. Dopiero rozpad ZSRR w pełni unaocznił Rosjanom konsekwencje tego aktu.
16 lipca 1990 roku Rada Najwyższa Ukraińskiej SRR podjęła uchwałę o suwerenności Ukrainy. Miesiąc później sowiec­kie władze Krymu rozpisały referendum, w którym 93 proc. głosujących opowiedziało się za reaktywowaniem Krymskiej Republiki Autonomicznej w ramach Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. To w zasadzie rozpoczęło rosyjsko-ukraiński konflikt o Krym. Powracający Tatarzy aktywnie wspierali w nim stronę ukraińską. W lutym 1991 roku w drodze kompromisu ustanowiono Krymską Autonomiczną Socjalistyczną Republikę Radziecką, która formalnie istniała do 8 grudnia 1991 roku, czyli do rozpadu ZSRR. Rywalizacja o półwysep trwała do 1995 roku, gdy powstała Republika Autonomiczna Krymu w ramach niepodległej Ukrainy. Na półwyspie nadal silne były jednak struktury Komunistycznej Partii Krymu, w Sewastopolu – na mocy umowy ukraińsko-rosyjskiej z 1997 roku – cały czas stacjonowała rosyjska Flota Czarnomorska, a wśród rosyjskich mieszkańców przeważała orientacja promoskiewska. Rosja nigdy nie zrezygnowała z pretensji terytorialnych do półwyspu, co udowodniła w 2014 roku, zajmując Krym.
Buldożerami w styropian
Odwilż lat pięćdziesiątych w ZSRR przyniosła pierwsze próby powrotu Tatarów na Krym. Od 1956 roku wysyłano do władz ptycje, delegacje i memoriały w tej sprawie. Jednak do 1967 roku – w którym na mocy specjalnego zarządzenia Rady Ministrów ZSRR zrehabilitowano Tatarów, uwalniając ich od zarzutu współpracy z Niemcami – nie mieli oni prawa poruszania się po półwyspie. Później również utrudniano reemigrację, wprowadzając nowe rozporządzenia i okólniki, m.in. ograniczające Tatarom możliwość zameldowania na Krymie. Z kolei niemożność zameldowania przekreślała prawo do ubiegania się o pracę. Milicjanci wyłapywali powracających i wywozili ich do sąsiednich obwodów ukraińskich. Zwłaszcza rok 1969 Tatarzy wspominają dziś jako “drugą deportację”. Brutalnie niszczono powstające we wsiach prowizoryczne osiedla tatarskie i urządzano obławy na powracających.
Siła Tatarów krymskich tkwiła w ich solidarności, w konsekwentnym działaniu na rzecz tzw. awdetu (krym.-tat.) – powrotu do ojczyzny. Było to działanie dwojakie – z jednej strony starano się w pełni korzystać ze skromnych praw, z drugiej – energicznie działano w podziemiu. W Uzbeckiej SRR powstawały tajne komitety tatarskie, po kryjomu nauczano języka krymskotatarskiego i utrzymywano kontakty z rosyjskimi dysydentami. Organizowano także mityngi i demonstracje, których skutkiem były najczęściej represje, a nawet ofiary śmiertelne. W połowie lat sześćdziesiątych ważną osobą w kręgach tatarskich stał się Mustafa Dżemilew – prześladowany przez KGB, kilkakrotnie więziony za propagowanie “haseł nacjonalistycznych”, niebawem został uznany za faktycznego przywódcę ruchu odrodzenia Tatarów w ZSRR, a w 1988 roku stanął na czele Organizacji Narodowego Ruchu Krymskotatarskiego.
Kolejne fale repatriantów tatarskich budowały na Krymie tzw. samostroje, czyli prowizoryczne, koczownicze budowle ze styropianu, drewna i tektury. Władze moskiewskie starały się zahamować rozwój wydarzeń i po raz kolejny sięgnęły po narzędzia propagandy. W 1986 roku Rada Najwyższa ZSRR wydała oświadczenie mówiące o tym, że podczas II wojny światowej na Krymie działały obozy koncentracyjne, gdzie Tatarzy pod okiem Niemców mordowali rosyjskich jeńców. Wywołało to falę niespotykanych dotąd demonstracji Tatarów rozsianych po republikach sowieckich. W czerwcu 1987 roku do Moskwy przybyło siedmiuset przedstawicieli organizacji tatarskich. Akcji towarzyszyły manifestacje na ulicach Moskwy i tzw. siedząca demonstracja pod ścianą Kremla. Zapoczątkowało to prawną (mającą sankcję ustawy państwowej) gwarancję powrotu wygnańców krymskich do ojczyzny. Na fali pierestrojki Kreml ugiął się pod żądaniami Tatarów i uchylił zakaz osiedlania się na półwyspie. Powstał także program zakładający reemigrację 600 tys. osadników i ich potomków. Nie zakończyło to jednak kłopotów doświadczonych przez historię Tatarów. Gdy w 1989 roku liczba chętnych do powrotu zbliżyła się do 100 tys., lokalne władze Krymu oznajmiły, że nie ma już wolnej ziemi pod osadnictwo. Oddziały OMON oraz rosyjscy mieszkańcy półwyspu przeganiali Tatarów z zajmowanych działek, a prowizoryczne osiedla równano z ziemią za pomocą buldożerów. Problem powrotu trwał przez kolejne lata i choć Tatarzy otrzymali pomoc ze strony rządu niepodległej Ukrainy, polegającą m.in. na interwencji w ONZ i zagwarantowaniu miejsc w krymskim parlamencie, to jednak z chwilą ubiegłorocznej, bezprawnej aneksji i okupacji Krymu przez Rosję, powróciła realna obawa o losy tatarskiego odrodzenia narodowego na półwyspie.

 


dr Magdalena Semczyszyn – kierownik Referatu Badań Naukowych OBEP IPN w Szczecinie

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,254,oni-tez-padli-ofiara-sowieckiego-triumfu.html

***********

Stanowisko Biskupów Polskich przed Synodem o Rodzinie

KAI / episkopat.pl / psd / pz

(fot. © Mazur/catholicnews.org.uk)

O wartości rodziny i nierozerwalności małżeństwa – które takim jest z woli samego Chrystusa – a także o potrzebie otoczenia większą troską duszpasterską osób żyjących w związkach niesakramentalnych – piszą polscy biskupi w opublikowanym dziś “Stanowisku przed XIV Zwyczajnym Zgromadzeniem Ogólnym Synodu Biskupów”.

Stwierdzają, że w praktyce Kościoła konieczne jest też “dowartościowanie instytucji narzeczeństwa i wydłużenie bezpośredniego okresu przygotowania do zawarcia sakramentu małżeństwa”.

 

Biskupi, odwołując się Pisma św. i Tradycji Kościoła przypominają na wstępie, że “małżeństwo i rodzina są jednymi z najcenniejszych dóbr ludzkości” oraz “rzeczywistością świętą i uświęcającą”. A zatem powinno być otoczone ono szczególną opieką zarówno ze strony Kościoła jak i wszelkich innych społeczności.

W sposób jasny polscy biskupi przypominają o nierozerwalności małżeństwa, która wynika z woli samego Jezusa Chrystusa. “Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela” – mówi Chrystus (Mk 10,9). Dlatego małżeństwo sakramentalne jest ze swej istoty nierozerwalne” – dowodzą biskupi.

Wyjaśniają w ślad za Janem Pawłem II, że “człowiek nie ma “zwierzchnictwa nad naturalnym czy stanowionym Prawem Bożym”, a “w sytuacji gdy małżonkowie przezywają trudności, zdaniem Kościoła jest pomoc w pogłębieniu miłości i wzajemnej odpowiedzialności oraz w nawróceniu”. Dodają, że dzisiaj taka duszpasterska troska jest bardziej konieczna niż kiedykolwiek”.

Dlatego – w związku z dyskusją na temat Komunii świętej dla osób rozwiedzionych, pozostających w powtórnych związkach cywilnych – biskupi przypominają o niezmienności nauczania Kościoła katolickiego mówiącym o tym, iż “aby przystępować do Komunii świętej trzeba trwać w łasce uświęcającej”. Wypowiadają się zatem jasno przeciwko tym propozycjom, które postulują udzielanie rozgrzeszenia i dopuszczanie do Komunii świętej, osób rozwiedzionych i żyjących w ponownych związkach.

W tym kontekście nawołują do pogłębienia rozumienia i kultu Eucharystii. Wyrażają także wdzięczność papieżowi Franciszkowi za przypomnienie, że “Eucharystia nie jest modlitwą prywatną ani pięknym doświadczeniem duchowym. (…) A karmienie się tym Chlebem Życia oznacza wejście w jedność z sercem Chrystusa, przyswojenie sobie Jego wyborów, Jego myśli, Jego postaw”.

Jednocześnie biskupi apelują, aby otoczyć większą troską duszpasterską otoczyć żyjących w związkach niesakramentalnych. “Przypominamy, że osoby rozwiedzione, bądź pozostające w separacji, nie są wykluczone z Kościoła, ale nadal są Jego członkami i należy im pomóc, aby zachowały wiarę oraz więź ze wspólnotą kościelną, by uczestniczyły w niedzielnej Mszy świętej oraz w życiu wspólnot parafialnych” – stwierdzają w ślad za adhortacją “Familiaris consortio” Jana Pawła II.

Biskupi wyrażają także nadzieję, że Synod może pomóc w zmianie narracji społecznej wobec rodzin wielodzietnych. Apelują też o troskę o “rodziny najuboższe, rodziny z osobami niepełnosprawnymi, małżeństwa starsze lub z osobami starszymi”. Podkreślają, że troską duszpasterską należy objąć i osoby samotne, które z różnych powodów nie mogą zawrzeć małżeństwa jak i tych, którzy ta drogę wybierają świadomie.

Z wielką troską wypowiadają się również na temat małżeństw, które od lat oczekują dzieci. Równocześnie przypominają, że “sztuczne zapłodnienie nie jest właściwym sposobem na rozwiązanie problemu niepłodności, i katolicy nie mogą stosować tej metody”.

W swym stanowisku, biskupi gorąco dziękują tym wszystkim “małżonkom, którzy posługują na rzecz innych małżeństw dając świadectwo, że piękna i wierna miłość małżeńska jest możliwa do zrealizowania”. Na zakończenie stwierdzają, że “do nadchodzącego synodu przygotowujemy się z wiarą, nadzieją i miłością”.

 

 

STANOWISKO BISKUPÓW POLSKICH PRZED XIV ZWYCZAJNYM ZGROMADZENIEM OGÓLNYM SYNODU BISKUPÓW (4-25.10.2015 r.)
Konferencja Episkopatu Polski wyraża wdzięczność Ojcu Świętemu Franciszkowi za dar Synodu Biskupów, którego tematem będzie w tym roku “Powołanie i misja rodziny w Kościele i świecie współczesnym”. Dziękujemy także milionom Polaków – w tym wspólnotom i ruchom rodzinnym – którzy modlą się za papieża Franciszka, kardynałów, biskupów i osoby biorące udział w synodzie. Zachęcamy wszystkich do dalszej modlitwy w intencji synodu, podczas którego – na prośbę Ojca Świętego – biskupi z Polski podzielą się radościami i troskami dotyczącymi rodzin.
1. Nauczanie papieży i biskupów – oparte na Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła katolickiego – wskazuje, że małżeństwo i rodzina są jednym z najcenniejszych dóbr ludzkości, które powinno być otoczone szczególną opieką. Jezus Chrystus prezentuje małżeństwo jako przymierze mężczyzny i kobiety, którzy są zjednoczeni w miłości na całe życie i otwarci na dar nowego istnienia. Małżeństwo jest rzeczywistością Bożą i ludzką, którą Jezus Chrystus podniósł do godności sakramentu. Małżonkowie zaś “w swym życiu małżeńskim i rodzinnym mogą przeżywać miłość samego Boga do ludzi i miłość Pana Jezusa do Kościoła – Jego oblubienicy” (św. Jan Paweł II, Familiaris consortio, 56).
Wiele polskich rodzin podkreślało w ankiecie przed zbliżającym się synodem, że ich radość oraz pokój ducha są owocem wiary w Boga, życia sakramentalnego oraz modlitwy indywidualnej i rodzinnej, jak również czasu, który wzajemnie sobie poświęcają. Podkreślamy więc, że rodzina – będąc Kościołem domowym – jest rzeczywistością świętą i uświęcającą (por. Dz 10,24-48; św. Jan Paweł II, Homilia na otwarcie VI Synodu Biskupów, 26.09.1980).
2. Dziękujemy Panu Bogu za to, że w naszej Ojczyźnie jest wiele zdrowych rodzin, które “w dobrej i złej doli” każdego dnia troszczą się o wierność swojemu powołaniu. Jak napisaliśmy w liście pasterskim, to “ludzie, którzy wierzą w miłość i chcą nią żyć na co dzień, rozumiejąc ją nie tylko jako emocje i źródło wrażeń, lecz jako szczęśliwą możliwość wzięcia odpowiedzialności za osobę umiłowaną, aby cieszyć się nierozerwalnym i wyłącznym z nią związkiem na zawsze. Ludzie, którzy z poczuciem świętości i z zachwytem w sercach patrzą na misterium ciała ludzkiego i dar współżycia małżeńskiego, którzy nowe dziecko witają w rodzinie modlitwą uwielbienia, a na każde życie – od poczęcia do naturalnej śmierci – patrzą jak na świętość. Ludzie, dla których zawsze i wszędzie bezwzględną wartością jest godność osoby ludzkiej” (List Konferencji Episkopatu Polski na Święto Świętej Rodziny, 30.12.2005). Dziękujemy kapłanom, którzy posługują im z ojcowską mądrością i oddaniem.
3. “Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela” – mówi Chrystus (Mk 10,9). Dlatego małżeństwo sakramentalne jest ze swej istoty nierozerwalne. Prawo Boże wyznacza nieprzekraczalne granice ludzkim decyzjom. Człowiek nie ma “zwierzchnictwa nad naturalnym czy stanowionym Prawem Bożym” (św. Jan Paweł II, Przemówienie do Trybunału Roty Rzymskiej, 21.01.2000). W sytuacji gdy małżonkowie przeżywają trudności, zadaniem Kościoła katolickiego jest pomoc w pogłębieniu miłości i wzajemnej odpowiedzialności oraz w nawróceniu. Dzisiaj taka duszpasterska troska jest konieczna bardziej niż kiedykolwiek.
W Kościele katolickim nie ma rozwodów ani procesów, które prowadzą do rozwodu. Są tylko procesy, podczas których orzeka się indywidualnie, czy dane małżeństwo zostało zawarte ważnie czy też nie. Wszyscy powinni wystrzegać się mentalności rozwodowej. Każde rozejście się małżonków obraża Boga oraz niesie za sobą wiele krzywd i pozostawia rany nie tylko w nich samych, ale kładzie się bolesnym cieniem również na ich dzieciach, najbliższej rodzinie, przyjaciołach, znajomych oraz niszczy podstawy całego społeczeństwa.
W takim położeniu trzeba tym większą troską duszpasterską otoczyć żyjących w związkach niesakramentalnych. Przypominamy, że osoby rozwiedzione, bądź pozostające w separacji, nie są wykluczone z Kościoła, ale nadal są Jego członkami i należy im pomóc, aby zachowały wiarę oraz więź ze wspólnotą kościelną, by uczestniczyły w niedzielnej Mszy Świętej oraz w życiu wspólnot parafialnych (św. Jan Paweł II, Familiaris consortio, 84). Jednocześnie zachęcamy te osoby, które nie mają przeszkód do zawarcia związku małżeńskiego, aby otworzyły się na miłość Boga i podjęły wyzwanie zbudowania rodziny na trwałym fundamencie łaski Chrystusowej.
4. Troską duszpasterską obejmujemy małżeństwa, które od lat oczekują dziecka. Równocześnie przypominamy, że sztuczne zapłodnienie nie jest właściwym sposobem na rozwiązanie problemu niepłodności i katolicy nie mogą stosować tej metody (Papież Franciszek, Audiencja dla Stowarzyszenia Włoskich Lekarzy Katolickich, 15.11.2014). Łączymy się w bólu z rodzinami, które przeżywają dramat poronienia samoistnego albo których dzieci urodziły się martwe. Przypominamy, że każde z tych dzieci ma prawo do pełnego pogrzebu katolickiego.
5. Pragniemy, aby podczas Synodu jeszcze bardziej wyartykułowano wdzięczność wobec małżonków, którzy roztropnie i wielkodusznie (Gaudium et spes, 50) zdecydowali się na większą liczbę dzieci, dając im życie i utrzymanie oraz troszcząc się o wprowadzenie ich w świat wiary i kultury (Papieska Rada ds. Rodziny, Rodzina a ludzka prokreacja, 18-19). Wdzięcznością obejmujemy także małżonków adoptujących dzieci oraz osoby tworzące rodzinne domy dziecka.
Uważamy, że Synod może pomóc w zmianie narracji społecznej wobec rodzin wielodzietnych, na co zwrócił uwagę papież Franciszek podczas spotkania z kilkoma tysiącami rodzin wielodzietnych, gdy z najgłębszym szacunkiem i wdzięcznością mówił o ich niezastąpionym wkładzie w przyszłość Kościoła i świata oraz apelował, aby w strukturach społecznych była zagwarantowana dla nich adekwatna pomoc (Papież Franciszek, Rodziny wielodzietne nadzieją społeczeństwa, audiencja, 28.12.2014; por. Tenże, Rodzina – Dzieci, audiencja środowa, 8.04.2015).
6. Troska o rodziny najuboższe, rodziny z osobami niepełnosprawnymi i małżeństwa starsze powinna stać się integralną częścią duszpasterstwa rodzin. Należy uwrażliwiać szczególnie młode pokolenie na osoby i rodziny potrzebujące wszelakiej pomocy. Trzeba otoczyć troską duszpasterską rodziny przeżywające rozłąkę związaną z migracją zarobkową. Jednocześnie przypominamy konieczność godziwej zapłaty za pracę: “Społeczeństwo i Państwo winny ponadto gwarantować taki poziom zarobków, by wystarczały one na utrzymanie pracownika i jego rodziny, a także pozwalały na gromadzenie pewnych oszczędności” (św. Jan Paweł II, Centesimus annus, 15).
7. Rośnie liczba osób żyjących samotnie. Znajdujemy wśród nich takie, które z różnych powodów nie mogą zawrzeć związku małżeńskiego oraz takie, które świadomie wybierają drogę samotności w świecie, aby w różnoraki sposób służyć innym. Są również i takie, które – poddając się mentalności konsumpcyjnej – pozostają samotne dla własnej wygody. Wszystkie te osoby należy objąć opieką duszpasterską w taki sposób, aby włączyć je w życie Kościoła i służbę rodzinom potrzebującym wsparcia (św. Jan Paweł II, Familiaris consortio, 85).
8. Obserwujemy, że z jednej strony ok. 90% polskiej młodzieży widzi w małżeństwie i rodzinie drogę do osiągnięcia szczęścia w dorosłym życiu. Z drugiej jednak strony, stale zwiększa się liczba osób żyjących w konkubinatach. Nierzadko pojawia się też lęk przed odpowiedzialnością i złożeniem siebie w darze w sposób nieodwołalny. Dlatego konieczne jest dowartościowanie instytucji narzeczeństwa i wydłużenie bezpośredniego okresu przygotowania do zawarcia sakramentu małżeństwa. Dziękujemy małżonkom, którzy posługują na rzecz innych małżeństw dając świadectwo, że piękna i wierna miłość małżeńska jest możliwa do zrealizowania.
9. W związku z dyskusją na temat Komunii Świętej dla osób rozwiedzionych, pozostających w powtórnych związkach cywilnych, jesteśmy wdzięczni papieżowi Franciszkowi, za przypomnienie, że “Eucharystia nie jest modlitwą prywatną ani pięknym doświadczeniem duchowym. (…) Karmienie się tym Chlebem Życia oznacza wejście w jedność z sercem Chrystusa, przyswojenie sobie Jego wyborów, Jego myśli, Jego postaw” (Anioł Pański, 16.08.2015). Aby prowadzić takie życie eucharystyczne, potrzebne jest pogłębienie kultu Eucharystii (Benedykt XVI, Sacramentum caritatis, 66). Niezmienne pozostaje nauczanie Kościoła katolickiego mówiące o tym, iż  aby przystępować do Komunii Świętej, trzeba trwać w łasce uświęcającej (por. 1 Kor 11,26-29; 1 Kor 6,9-10; Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 916).
Rodzina jest dziełem i własnością Boga. Dlatego do nadchodzącego synodu przygotowujemy się z wiarą, nadzieją i miłością.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23567,stanowisko-biskupow-polskich-przed-synodem-o-rodzinie.html

*************

Co się dzieje, kiedy Bóg dotyka serca

Pustynia Serc / youtube.com / psd

Kiedy przebaczamy, dokonuje się w nas przede wszystkim zmiana sposobu myślenia – Bóg dotyka serca Swoją mocą i daje siłę do przezwyciężenia zła. Uczmy się przebaczać, bo to oznaka potęgi.

https://youtu.be/bHwYgV2EWyY
**********

Co jest lepsze: być z kimś czy samemu?

eSPe

o. Mateusz Hinc OFMCap / eSPe

(fot. Gnome J/flickr.com)

Ostatnio zauważa się dość spore zagubienie w sferze relacji i … odpowiedzialności.

 

Coraz częściej możemy przeczytać o tzw. singlach czyli osobach, które wybierają życie samotne. I, co ciekawe, dokonują takiego wyboru dlatego, że – jak same twierdzą – czują się z nim dobrze. Ale można usłyszeć też prawdę, że jest im z tym po prostu wygodniej. Jakby nie patrzeć, to prawda. Jeśli jest się samemu, można troszczyć się tylko o siebie, nie trzeba brać na siebie żadnej poważniejszej odpowiedzialności za drugą osobę czy też za dziecko. A to jest niezwykle wygodne. Można się też “poświęcić” karierze, czyli tak naprawdę znów sobie…
I takich osób przybywa. Oczywiście, nie jesteśmy w stanie ocenić przyczyn takiego zwrotu w relacjach, ale pod powierzchnią takich decyzji można dostrzec przede wszystkim lęk przed odpowiedzialnością. Niekiedy też lęk przed ojcostwem czy macierzyństwem. Jego obecność pokazuje, jak ważni są rodzice, troskliwi, kochający, uczący jak być prawdziwym rodzicem. Ale myślę, że nie popełnię nadużycia stawiając hipotezę, iż ucieczka przed byciem z kimś wynika głównie z braku doświadczenia dzielenia życia we wspólnocie braci i sióstr. Posiadanie tylko jednego dziecka, nawet jeśli pozwala jedynakowi na lepszy start ekonomiczny, nie zapewnia rozwoju zdolności bycia z innymi i dla innych.
Ale to jest dopiero pierwszy element zagubienia. Każdy za nas wie, że pośród nas są osoby samotne, które wcale tego nie chcą. Więcej, bardzo boją się samotności. Próbują przed nią uciec, bo w samotności widzą dramat. Dla nich pozostanie singlem równa się bycie nieszczęśliwym. Mają w sobie ogromne pokłady miłości, dobra, ale nie znajdują osoby której mogłyby to podarować, z którą mogłyby się podzielić. Pragną być z kimś, bo w “byciu z kimś” dostrzegają możliwość odnalezienia szczęścia. Dlaczego więc nikogo nie znajdują? Źle szukają? A może mają nierealne wymagania? A może tak naprawdę, gdzieś głęboko, wcale nie chcą znaleźć? Nie umiem odpowiedzieć.
Jednak byłoby za pięknie, gdyby na tym trudności się kończyły. Okazuje się, że przekonanie, iż samotność oznacza nieszczęście jest wielu wypadkach conajmniej błędna. Przecież są ludzie samotni w małżeństwach i we wspólnotach. I to niemało. Co więcej, gdyby bycie z drugim dawało szczęście, to najszczęśliwsi byliby małżonkowie i ludzie żyjący we wspólnotach. A tak nie jest. Wystarczy popatrzeć na statystyki dotyczące rozwodów. Czyli, jednym słowem, jak bycie z drugim nie daje gwarancji szczęścia, tak i bycie samotnym nie musi wcale oznaczać nieszczęścia.
Zatem jak to naprawdę jest? Lepiej pozostać samotnym czy może członkiem jakiejś wspólnoty? Czy istnieje jakieś rozsądne wyjście z tego zamieszania? Jestem przekonany, że tak.

Kierunkowskazy

Przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę, że jesteśmy powołani przez Boga do życia i pełnienia Jego woli. On stworzył nas na Swój obraz i podobieństwo. Jeśli zatem wierzymy, że Trójca Święta jest wspólnotą żyjącą w doskonałych relacjach miłości, to i my do tego samego, na Jego podobieństwo, jesteśmy powołani. A to prowadzi do szczęścia, które Bóg nam obiecał. Co więcej, kiedy widział, że nam takie życie nie wychodzi, posłał Swego Syna aby ten przyszedł na ziemię z miłości do nas, aby nas zbawić. Jezus przyszedł i uczył jak żyć. Mówił i pokazywał co jest najważniejsze. I nie pozostał sam. Stworzył wspólnotę uczniów, którzy później, realizując Jego polecenie, tworzyli wspólnoty na całym świecie. Jezus wreszcie, aby potwierdzić miłość jaką Bóg ma do nas, umarł za nas. Zatem pierwszy wniosek jaki możemy wyciągnąć to ten, że nie jesteśmy powołani do izolowania się, do ucieczki, ale do bycia z innymi. Jesteśmy wezwani do jedności między nami, do głębokich relacji miłości na wzór Trójcy Świętej.
Dlaczego zatem tak trudno nam żyć we wspólnocie? Odwołałbym się do historii pierwszych rodziców. Szatan nie tylko namówił ich do zerwania owocu, wmawiając, że nie umrą i że Bóg ich oszukał. On zrobił więcej – zasiał wątpliwość w ich sercach. Zaczęli pytać siebie czy rzeczywiście Bóg chce ich dobra? A zerwanie owocu spowodowało śmierć, ale inną, gorszą niż ta fizyczna. Adam i Ewa zaczęli bać się Boga, ukrywać przed Nim. Więcej! Przestali ufać sobie. Zaczęli jedno na drugie zrzucać winę: “To ona mnie skusiła…”; “Nie, to szatan…”. To jest właśnie grzech, którego skutki wszyscy odczuwamy do dzisiaj. Nie ufamy Bogu, nie ufamy sobie nawzajem, a nierzadko nie ufamy sobie samym. I nawet jeśli się staramy, to upadamy, ranimy się wzajemnie. Ta historia, ten grzech jest jedną z głębszych przyczyn naszego zagubienia.

Mały, ale własny

A rozwiązanie znajduje się w nas samych. Bo to my decydujemy o tym, jak na powołanie odpowiedzieć. Oczywiście, byłoby zbyt wielkim uproszczeniem napisać, że wszystko zależy od naszej woli. Bo aż tak pięknie nie jest. Możemy za św. Pawłem powiedzieć, że pragniemy dobrych rzeczy, ale dochodzi w nas do głosu stary człowiek i czynimy to, czego nie chcemy. Tak nierzadko jest z tymi, którzy uciekają od realnych kontaktów w świat wirtualnych spotkań, rozmów, wymiany myśli, blogów, itd. Są to często osoby, które bardzo potrzebują ciepła, zrozumienia, drugiej bliskiej osoby. Jednak w realnym świecie nie czują się na tyle odważne, a może adekwatne, aby ryzykować spotkanie. Za taką postawą może się kryć – z jednej strony – prosty brak doświadczenia relacji bo, dajmy na to, nigdy nikt nie nauczył ich bycia z innymi. Albo nie mieli okazji ku temu. Ale mogło się zdarzyć, że zostali odrzuceni, zranieni… i w konsekwencji schowali się w skorupce jak ślimak. Wychodzą z niej przed ekranem komputera, bo tam wydaje się im, iż nikt ich nie widzi, nie wyśmieje, nie skrzywdzi. To jest druga strona. W każdym razie lęk, brak doświadczenia, różne zranienia, niewiara w siebie, nieakceptowanie siebie (choćby swego wyglądu, czy braku wymarzonych “zdolności”) sprawiają, że osoby te nie podejmują ryzyka spotkania z drugim człowiekiem. Proszę zobaczyć – wracam do pierwszych rodziców – nie ufają innym i sobie. Jednym słowem wcale nie trzeba szukać przyczyn problemów nie wiadomo gdzie…
Psycholodzy już od dawna udowadniają, że wspólnota jest potrzebna każdemu człowiekowi do pełnego rozwoju. A rozwijamy się, dojrzewamy przez całe życie. Tak więc unikając spotkania z drugim człowiekiem w realnym świecie sprawiamy, że nasze dojrzewanie nie przebiega tak, jak powinno. Uważam, że każdy z nas ma wpisane nie tylko jakieś zadanie do wykonania, ale i formę fizyczną, psychiczną i duchową, która jest tylko jego i która winien osiągnąć w wyniku swojego rozwoju. I tak, jak do realizacji zakodowanych w nas możliwości fizycznych potrzebne są odpowiednie warunki, tak analogicznie i do pozostałych płaszczyzn: psychicznej i duchowej. Oczywiście, każdy z nas jest inny. Ma inne potrzeby i inne marzenia, pragnienia, różnimy się osobowościami. Jest wielką pokusa robić ze wszystkich ludzi identyczne istoty. Przecież tak jak różnimy się między sobą fizycznie, tak i jesteśmy zróżniocowani psychicznie. Wiemy, że są osoby, które bardzo dobrze czują się będąc pośród innych: zawsze w centrum, wyśmienicie radzą sobie z relacjami, ale bardzo źle znoszą samotność, ciszę. Nazywamy ich – upraszczając – ekstrawertykami. Odwrotność – również dobra – to introwersja. Charakteryzuje osoby kochające ciszę, samotność. Preferują spokój, znajome miejsca i unikają hałasu, tłumu. Mają też kłopoty w nawiązywaniu relacji, za to są osobami na ogół głębokimi. Są też osoby łączące jedną i drugą cechę: trochę ekstra- a trochę intrawertyczni. Już ten zespół cech pokazuje, że każdy z nas inaczej będzie podchodził do samotności i relacji z innymi. Jednak należy odróżnić osoby introwertywne, które preferują ciszę, od osób unikających ludzi ze strachu czy też z braku wiary w siebie. Bo różnica jest spora.
Ale chciałbym wrócić do tytułowego pytania: być z kimś czy samemu? Z tego, co napisałem, wynika, że lepiej z kimś. Z tym, że potrzebne jest jeszcze jedno wyjaśnienie. Otóż badania wskazują na zmieniające się w ostatnim czasie nastawienie do małżeństwa i wspólnoty. Jeszcze w latach siedemdziesiątych, kiedy ktoś żenił się, stawiał sobie pytanie: co mam zrobić, aby moje małżeństwo, rodzina była szczęśliwa? Co mogę zrobić, aby wnieść w nią jak najwięcej szczęścia? Obecnie, jako że nierzadko brakuje w rodzinach miłości, bycia ze sobą, głębokich i autentycznych relacji, szukamy szczęścia poza własną rodziną. I wiele osób wstępuje w związki małżeńskie lub do wspólnot z pragnieniem (czy nawet ukrytym żądaniem) otrzymania i przeżycia szczęścia. “W mojej rodzinie szczęścia nie doznałem, więc da mi je małżeństwo/wspólnota”. Mam nadzieję, że różnica jest widoczna. Nie myślimy o tym, aby dawać, coś robić, ale aby otrzymać… A to nie zadziała. Bo jeśli dwie osoby wchodzą w związek małżeński lub tworzą wspólnotę z oczekiwaniem szczęścia i miłości, to skąd ono ma przyjść? Kto ma je dać? I konsekwencją takiego podejscia jest zawód, pretensje, rozżalenie i dramaty. Tymczasem uważam, że tyle otrzymamy, ile wpłacimy. Jak w banku: trzeba wpłacać, aby móc otrzymać odsetki. A im więcej na koncie, tym odsetki większe.
Zatem kwestia zasadnicza to nie pytanie: “Lepiej samemu czy we wspólnocie?”, ale wzięcie odpowiedzialności za siebie i innych przez aktywne tworzenie wspólnoty. Obojętnie czy będzie to małżeństwo czy wspólnota zakonna. Ważne jest, aby nie czekać na to, co się dostanie, ale dawać. Warto ryzykować. Jeśli nie mamy doświadczenia, jeśli nas nikt tego nie nauczył, to może jest czas na to, aby samodzielnie zrobić pierwszy krok. Może nieudolny, ale mój. A warto!
http://www.deon.pl/religia/w-relacji/przyjazn-zwiazki-uczucia/art,21,co-jest-lepsze-byc-z-kims-czy-samemu.html
***********

Po tym filmie przestaniesz narzekać

TheGiftOfWater / youtuhbe.com / pk

Często narzekamy na brak pieniędzy, za wolny internet, że powinniśmy wyjść z psem, że jest za zimno, że musimy w poniedziałek pójść do pracy… Tak naprawdę, nie wyobrażamy sobie świata bez narzekania. Tymczasem…

…istnieje rzeczywistość w której “problemy” postrzegane są zupełnie inaczej. W krajach trzeciego świata to nie zepsuty telefon, brak podgrzewanych foteli czy za krótki kabel do ładowarki są problemem numer jeden.
Dzieci i dorosłych z trzeciego świata poproszono, aby przeczytali przed kamerą kilka, dobrze znanych nam “problemów”. Kiedy znowu zaczniesz narzekać, przypomnij sobie ten film.

 

https://youtu.be/fxyhfiCO_XQ

Tłumaczenie na język polski:

 

“Nienawidzę, gdy ładowarka do telefonu nie sięga do łóżka”

 

“Nienawidzę, gdy skórzane fotele nie są podgrzewane”

 

“Nie znoszę sytuacji, gdy idę do łazienki i zapominam telefonu”

 

“Kiedy zostawiam ubrania w pralce na tak długo, że zaczynają śmierdzieć”

 

“Nienawidzę tego, że mój dom jest tak duży, że potrzebuje dwóch routerów do wifi”

 

“Kiedy moja miętowa guma do żucia sprawia, że woda z lodem jest taka zimna”

 

“Kiedy muszę wypisać mojej służącej czek, ale zapomniałem jak się nazywa”

 

“Kiedy nie mogę iść i smsować jednocześnie”

 

“Kiedy zostawiam ładowarkę na dole”

 

“Kiedy moi sąsiedzi blokują swoje wi-fi”

 

“Nienawidzę, gdy w restauracji mówię, że nie chcę kiszonych ogórków, a oni dają mi kiszone ogórki”

 

#Problemy pierwszego świata
NIE SĄ PROBLEMAMI

 

Materiał, który zobaczyliście powstał jako element akcji WATER IS LIFE. Jeśli chcesz nieść konkretną pomoc ludziom cierpiącym w krajach trzeciego świata, wejdź na stronę Polskiej Akcji Humanitarnej.

http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,251,po-tym-filmie-przestaniesz-narzekac.html

**********

Franciszek: zróbmy to w każdym domu i kościele

KAI / jm

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Dla każdego, kto poczuł spojrzenie Jezusa, jego współobywatele nie są tymi, z których “się żyje”, których się wykorzystuje i nadużywa – powiedział Franciszek podczas Mszy św. na Placu Rewolucji w Holguín.

Papież nawiązując do obchodzonegoświęta św. Mateusza i jego nawrócenia podkreślił, że “miłość Jezusa leczy krótkowzroczność i pobudza nas do patrzenia dalej, abyśmy nie popadali w pozory lub w poprawność polityczną”.

 

Ojciec Święty szczególnie podziękował Kościołowi na Kubie za tzw. “domy misyjne”, które są znakami obecności Boga i miłości braterskiej.

 

Przed Mszą, na której obecny był prezydent Raúl Castro, Franciszek przez pół godziny jeździł w papamobile wśród zgromadzonych wiernych.

 

W homilii papież nawiązał do obchodzonego dzisiaj w Kościele święta apostoła i ewangelisty św. Mateusza i jego nawrócenia. Przypomniał, że Mateusz był celnikiem ściągającym podatki od Żydów, aby przekazać je Rzymianom i dlatego uważany był za grzesznika a ludzie traktowali go jak zdrajcę, który łupi swój naród.

 

Mówiąc o nawróceniu apostoła papież zwrócił uwagę, że “Jezus spojrzał na Mateusza oczami pełnymi miłosierdzia i to spojrzenie otworzyło mu serce, wyzwoliło go, uzdrowiło, dało mu nadzieję, nowe życie, podobnie jak Zacheuszowi, Bartymeuszowi, Marii Magdalenie, Piotrowi, a także każdemu z nas”.

 

“Jest to nasza historia osobista” – stwierdził Franciszek i zachęcił, aby “w swych domach lub w kościele każdy z nas uczynił chwilę milczenia, aby wspomnieć z wdzięcznością i radością tamte okoliczności, tamtą chwilę, w której miłosierne spojrzenie Boga spoczęło na naszym życiu”.

 

“Jego miłość nas uprzedza a Jego spojrzenie wychodzi przed nasze potrzeby” – powiedział papież i wezwał byśmy pozwolili aby spoglądał na nas Jezus. “Pozwólmy, aby Jego spojrzenie przemierzało nasze ulice, pozwólmy, aby Jego spojrzenie przywracało nam radość i nadzieję” – zachęcał papież.

 

Podkreślił, że dla Mateusza i dla każdego, kto poczuł spojrzenie Jezusa, jego współobywatele nie są tymi, z których “się żyje”, których się wykorzystuje i nadużywa. “Spojrzenie Jezusa rodzi działalność misyjną, posługi, oddania się. Jego miłość leczy naszą krótkowzroczność i pobudza nas do patrzenia dalej, abyśmy nie popadali w pozory lub w poprawność polityczną” – wyjaśniał Franciszek.

 

Papież zachęcał dalej, abyśmy pozwolili, by “Pan spoglądał na nas w modlitwie, w Eucharystii, w spowiedzi, w naszych braciach, szczególnie tych, którzy czują się porzuceni, bardziej samotni”. “I nauczmy się patrzeć tak, jak On patrzy na nas. Dzielmy Jego czułość i Jego miłosierdzie z chorymi, więźniami, starcami lub z rodzinami przeżywającymi trudności” – wezwał Franciszek.

 

Z wielkim uznaniem mówił o Kościele na Kubie, który “pracuje z wysiłkiem i poświęceniem, aby zanieść wszystkim, także do najodleglejszych miejsc, słowo i obecność Chrystusa”.

 

Szczególne podkreślił rolę tzw. “domów misyjnych”, które z powodu braku świątyń i kapłanów pozwalają wielu osobom, by mieć miejsce modlitwy, słuchania Słowa, katechezy i życia wspólnotowego.

 

Na zakończenie papież zawierzył Kubę Matce Bożej Miłosierdzia z El Cobre, aby “«Jej oczy miłosierne» spoglądały zawsze uważnie na każdego z was, na wasze domy, rodziny, na osoby, które mogą czuć, że nie ma dla nich miejsca”.

 

W modlitwie wiernych modlono się m.in. za duchownych, by zawsze byli zwiastunami miłosierdzia Bożego oraz za rządzących, by troszczyli się o dobro wszystkich.

 

Pod koniec liturgii głos zabrał ordynariusz diecezji Holguín, bp Emilio Aranguren Echeverría. Zapewnił, że tamtejszy Kościół chce służyć jak dobry samarytanin, wyciągając dłoń ku tym, którzy tego potrzebują. – Władze kraju wiedzą, że Kościół nie prosi dla siebie, ale zabiega o to, co jest potrzebne do wypełnienia jego misji – wskazał hierarcha.

 

Przed końcowym błogosławieństwem Franciszek podarował biskupowi Holguín kielich mszalny.

 

Holguín zostało założone w 1454 r. przez konkwistadora hiszpańskiego Garcię Holguína. Obecnie zamieszkuje tam 1,5 mln mieszkańców. Miasto jest stolicą muzyki kubańskiej. Główny kościół miasta – katedra św. Izydora została konsekrowana w 1720 r.

 

Na terenie diecezji Holguín mieszka 1,6 mln ludzi, w tym 442 tys. katolików. W 28 parafiach pracuje 23 księży diecezjalnych, 10 zakonnych, 1 diakon stały i 48 sióstr zakonnych.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3449,franciszek-zrobmy-to-w-kazdym-domu-i-kosciele.html

*********

Męczennicy, którzy stali się legendą

WAM

John L. Allen

Kadr z filmu “Ludzie Boga”

Mnisi z Tibhirine obnażyli fałsz stereotypów o relacjach między chrześcijaństwem a islamem. Ich historia obaliła mit tolerancji, ale także argumenty zwolenników użycia siły.

 

Być może najbardziej fascynującym przypadkiem męczeństwa w ostatnich dwóch dekadach jest historia siedmiu katolickich mnichów z Algierii, którzy poszli na śmierć w 1996 roku. Działo się to w trakcie krwawej wojny domowej. Zakonnicy zostali porwani przez bojówkę i byli przetrzymywani przez dwa miesiące, zanim ich zabito. Stali się legendą. Trapiści, bo do tego zakonu należeli męczennicy, mieszkali w klasztorze Najświętszej Maryi Panny z gór Atlasu w Tibhirine. Wypracowali głęboką przyjaźń ze swoimi muzułmańskimi sąsiadami. Ich historia trafiła do książek, kazań, a nawet stała się kanwą wielokrotnie nagradzanego, francuskiego filmu “Ludzie Boga” z 2010 roku.
W erze francuskiej okupacji kolonialnej w Algierii rozkwitała wspólnota chrześcijańska. Działo się tak głównie za sprawą ponad miliona pieds-noirs, europejskich osadników. Większość z nich wyjechała z dawnej kolonii po ogłoszeniu przez nią niepodległości w 1962 roku. Życie stało się skomplikowane dla garstki pozostałych na miejscu chrześcijan w 1992 roku, kiedy to bojówkarskie ugrupowanie Islamski Front Ocalenia wygrało pierwsze demokratyczne wybory. Ich wynik został anulowany, a władzę przejęło wojsko. Nastąpiło potem kilka fal przemocy prowadzącej do wybuchu wojny domowej. Zginęło w niej około stu tysięcy ludzi, a znacznie więcej niż milion zostało rannych lub pozbawionych domów.
W swój własny, cichy sposób mnisi z Tibhirine stali się pionierami relacji muzułmańsko-chrześcijańskich. Oddali swoim sąsiadom-muzułmanom część swego klasztoru, by ci mogli się tam modlić. Zakonnicy nauczali francuskiego, asystowali przy porodach i dbali o zdrowie miejscowych ludzi. Algierczycy mówili, że postrzegali ich nie tylko jako katolickich mnichów, ale też jako “prawdziwych muzułmanów”.

 

Trapiści dobrze zdawali sobie sprawę z tego, ile ryzykują, pozostając na miejscu. W 1993 roku w klasztorze pojawiła się uzbrojona grupa. Partyzanci domagali się pieniędzy i pomocy w transporcie. Mnisi powiedzieli im, że przeszkadzają w przygotowaniach do mszy. Wówczas żołnierze przeprosili i odeszli. Jak się okazało, nie na długo.
Ojciec Christian de Cherge, przełożony klasztoru, napisał w niedzielę Zesłania Ducha Świętego 1996 roku, a więc na kilka tygodni przed śmiercią, następujące słowa:

“Jeśli któregoś dnia się to zdarzy (a może zdarzyć się nawet dzisiaj), że padnę ofiarą terroryzmu, który dojrzał już w Algierii do zwrócenia się przeciwko cudzoziemcom, pragnę, by moja wspólnota, mój Kościół i moja rodzina zachowali w pamięci, że moje życie zostało ofiarowane Bogu i temu krajowi.
Chciałbym, aby umieli połączyć moją śmierć z jakże wieloma, równie brutalnymi śmierciami, które przyjęto z obojętnością wynikłą z anonimowości. Moje życie nie jest cenniejsze od innych. Nie jest też warte mniej.
Nie wiem, jak mógłbym się radować, gdyby ludzie, których kocham, zostali ślepo oskarżeni o pozbawienie mnie życia. (…) Znam tę pogardę, z jaką łatwo będzie oskarżyć wszystkich Algierczyków.
Oto na co powinienem umieć się zdobyć, jeśli Bóg pozwoli: zanurzyć moje spojrzenie w spojrzeniu Ojca, by wraz z nim podziwiać jego islamskie dzieci, tak jak On widzi je błyszczące chwałą Chrystusa. Postrzega je jako owoce Jego męki wypełnione darem Ducha, którego tajemną radością zawsze będzie czynienie wspólnoty i odnawianie podobieństwa, bawienie się różnicami”.

De Cherge wraz z szóstką innych mnichów został porwany przez oddział Zbrojnej Grupy Islamskiej dwudziestego siódmego marca 1996 roku. Początkowo porywacze chcieli okupu. Dwa miesiące później znaleziono odcięte głowy zakonników. Trzy z nich zwisały z drzewa w pobliżu stacji benzynowej, cztery inne rzucono na trawę. Oprócz de Cherge’a ofiarą partyzantów padli: ojciec Celestin Ringeard (sześćdziesiąt dwa lata), ojciec Christophe Lebreton (czterdzieści pięć lat), ojciec Bruno Lemarchand (sześćdziesiąt sześć lat; przybył w odwiedziny z klasztoru w Maroku), brat Paul Favre Miville (pięćdziesiąt siedem lat), brat Michel Fleury (pięćdziesiąt dwa lata) i brat Luc Dochier (osiemdziesiąt dwa lata).

 

***
Mnisi z Tibhirine obnażyli fałsz popularnych stereotypów o relacjach między chrześcijaństwem a islamem. Skomplikowana historia ich życia i śmierci zarówno obala romantyczny mit tolerancji i współistnienia, jak i podważa sens ulubionego pojęcia zwolenników użycia siły – “zderzenie cywilizacji”. Ci algierscy męczennicy byli rzemieślnikami specjalizującymi się w trudnej i często bolesnej pracy budowania relacji, przełamywania stereotypów i konfrontacji z trudnymi prawdami zarówno z uczciwością, jak i nadzieją.

 

 

Fragment pochodzi z książki “Globalna wojna z chrześcijanami”.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1068,meczennicy-ktorzy-stali-sie-legenda.html

**************

 

 

 

 

O autorze: Słowo Boże na dziś