Słowo Boże na dziś – 7 Maja 2015 r. – CZWARTEK V TYGODNIA WIELKANOCNEGO

Myśl dnia

Największa satysfakcja w życiu to świadomość, że się nikogo nie skrzywdziło.

Antyfanes

****

Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu.

Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne,

tracimy radość i sens tego, co przed nami.

Paulo Coelho

*******

“Żeby małżeństwo mogło rozkwitać, niezbędna jest w nim intymność.

Trzeba mieć wielką odwagę, by powiedzieć mężowi czy żonie: Taka czy taki właśnie jestem.

Nie napawa mnie to dumą, właściwie trochę mnie to krępuje, ale to właśnie ja”.
Bill Hybels

******

 

5b517a0057d257571ed1c1f2a9f5e6e3

 

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 15,7-21)

Sobór Jerozolimski

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

W Jerozolimie, po długiej wymianie zdań, przemówił Piotr do apostołów i starszych:
„Wiecie, bracia, że Bóg już dawno wybrał mnie spośród was, aby z moich ust poganie usłyszeli słowa Ewangelii i uwierzyli. Bóg, który zna serca, zaświadczył na ich korzyść, dając im Ducha Świętego tak samo jak nam. Nie zrobił żadnej różnicy między nami a nimi, oczyszczając przez wiarę ich serca.
Dlaczego więc teraz Boga wystawiacie na próbę, wkładając na uczniów jarzmo, którego ani ojcowie nasi, ani my sami nie mieliśmy siły dźwigać. Wierzymy przecież, że będziemy zbawieni przez łaskę Pana Jezusa tak samo jak oni”.
Umilkli wszyscy, a potem słuchali opowiadania Barnaby i Pawła o tym, jak wielkich cudów i znaków dokonał Bóg przez nich wśród pogan.
A gdy i oni umilkli, zabrał głos Jakub i rzekł: „Posłuchajcie mnie, bracia! Szymon opowiedział, jak Bóg raczył wybrać sobie lud spośród pogan. Zgadzają się z tym słowa proroków, bo napisano:
«Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida, który znajduje się w upadku. Odbuduję jego ruiny i wzniosę go, aby pozostali ludzie szukali Pana i wszystkie narody, nad którymi wzywane jest imię moje, mówi Pan, który to sprawia. To są Jego odwieczne wyroki».
Dlatego ja sądzę, że nie należy nakładać ciężarów na pogan, nawracających się do Boga, lecz napisać im, aby się wstrzymali od pokarmów ofiarowanych bożkom, od nierządu, od tego, co uduszone, i od krwi. Z dawien dawna bowiem w każdym mieście są ludzie, którzy co szabat czytają Mojżesza i wykładają go w synagogach”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 96,1-2.3 i 10)

Refren: Pośród narodów głoście chwałę Pana.

Śpiewajcie Panu pieśń nową, *
śpiewaj Panu, ziemio cała.
Śpiewajcie Panu, sławcie Jego imię, *
każdego dnia głoście Jego zbawienie.

Głoście Jego chwałę wśród wszystkich narodów, *
rozgłaszajcie cuda pośród wszystkich ludów.
Głoście wśród ludów, że Pan jest Królem, +
On utwierdził świat tak, że się nie zachwieje, *
będzie sprawiedliwie sądził wszystkie ludy.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 10,27)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Moje owce słuchają mojego głosu,
Ja znam je, a one idą za Mną.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 15,9-11)

Wytrwajcie w miłości mojej

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości.
To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna”.

Oto słowo Pańskie.

 

 

KOMENTARZ

 

 

Prawdziwa radość

Poszukujemy w życiu szczęścia i radości. Można ich szukać na różne sposoby i można szczęściem i radością nazywać różne rzeczy. Z biegiem czasu wiele z nich okazuje się ułudą i to, na czym tak długo budowaliśmy, staje się bezwartościowe. Jak uniknąć w życiu takich rozczarowań? Chrystus tym, którzy w Niego uwierzą, obiecuje prawdziwą radość. Płynie ona z miłości, która swe źródło ma w Bogu. Jak ją rozpoznać? Przez zachowywanie przykazań. Dwa z nich są najważniejsze: miłować Boga i miłować bliźniego swego.

Panie, Ty jesteś źródłem prawdziwej miłości i płynącej z niej radości. Oddaję Ci moje życie i pragnę zachowywać Twoje przykazania. Wierzę, że osiągnę zbawienie i radość doskonałą.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

#Ewangelia: Droga do pełnej radości

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Czy potrafimy wyobrazić sobie miłość Boga Ojca do Syna Bożego? Na pewno przekracza ona nasze wyobrażenia. I właśnie taką miłością Syn Boży – Jezus – nas kocha! Abyśmy mogli “wytrwać w Jego miłości”, musimy zachowywać Jego przykazania, ponieważ one definiują na swój sposób czym miłość jest. A dopiero gdy trwamy w Bożej miłości przez przyjmowanie jej i dzielenie się nią z innymi, doświadczamy wszystkich jej owoców. Zachowywanie przykazań Jezusa nie powinno więc być dla nas ciężarem, ale dobrodziejstwem, które okazujemy sami sobie i które prowadzi do pełnej radości.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2420,ewangelia-droga-do-pelnej-radosci.html

*******

Na dobranoc i dzień dobry – J 15, 9-11

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. jef safi \ ‘pictosophizing / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Wytrwajcie w miłości mojej…

 

Zjednoczenie z Chrystusem
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości.

 

To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.

 

Opowiadanie pt. “O ascezie i myszy”
Surowy asceta siedział skupiony w jaskini i odprawiał swoje codzienne medytacje. Naglę zjawiła się u jego stóp mysz i zaczęła obgryzać skórzane sandały pobożnego męża.

 

Asceta otworzył oczy i wybuchł gniewem: – Dlaczego przeszkadzasz mi w nabożeństwie? – Jestem głodna – pisnęła myszka. – Uciekaj, głupia myszo – grzmiał asceta – jak śmiesz przeszkadzać mi w szukaniu zjednoczenia z Bogiem! – Jakże chcesz się zjednoczyć z Bogiem – zapytała mysz – skoro nie jesteś zjednoczony nawet ze mną?

 

Refleksja
Wytrwanie w miłości Boga jest kluczem do naszego doświadczenia szczęścia na ziemi. Tylko przez zjednoczenie z Chrystusem potrafimy wyrazić to, co dla nas chrześcijan jest najważniejsze. Trwać w Chrystusie to istnieć. Istotą istnienia człowieka jest wdzięczność Bogu za to, ze go stworzył i daje mu życie. Dlatego to On jest dla nas drogą, prawdą i życiem…

 

Trwanie kojarzy się z nieustępliwością, wytrwałością, trzymaniem się wartości i pewną ciągłością, które to pomagają nam w byciu jeszcze bliżej z Jezusem. Trwanie bowiem, to wierność Temu, którego ukochaliśmy. Gdy trwamy, to poczucie czasu nie ma do nas już dostępu. Jest to już bowiem wieczne trwanie przy Chrystusie, który daje nam życie. Trwać przy Nim to być i istnieć. W Nim jest sens istnienia ludzkiego…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy wytrwanie w miłości Boga jest łatwe?
2. Jak zjednoczyć się z Chrystusem?
3. Jak trwać przy Nim, aby istnieć?

 

I tak na koniec…
Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami (Paulo Coelho)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,246,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-15-9-11.html

********

Bł. Matka Teresa z Kalkuty (1910-1997), założycielka Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości
Something Beautiful for God

„To wam powiedziałem, aby radość moja w was była”
 

Radość jest modlitwą. Radość jest siłą. Radość jest miłością. Jest jak sieć, w którą wpadają dusze. „Radosnego dawcę miłuje Bóg” (2Kor 9,7). Radosny dawca daje najwięcej. Nie ma lepszego sposobu okazania naszej wdzięczności Bogu i ludziom jak przyjmowanie wszystkiego z radością. Serce płonące miłością jest jednocześnie sercem radosnym. Nie pozwólcie nigdy ogarnąć się smutkowi do tego stopnia, że zapomnicie o radości Chrystusa zmartwychwstałego.

Wszyscy odczuwamy żarliwe pragnienie nieba, gdzie znajduje się Bóg. Jednakże jest w naszej mocy być już teraz w niebie, razem z Nim, być szczęśliwym z Nim w tej obecnej chwili. Ale to natychmiastowe szczęście z Nim oznacza: kochać, jak On kocha, pomagać, jak On pomaga, dawać, jak On daje, służyć, jak On służy, wspierać, jak On wspiera, przebywać z Nim o każdej godzinie dnia i dotykać Go w obliczu ludzkiego nieszczęścia.

*******

******

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

7 MAJA

*******

Najświętsza Maryja Panna, Matka Łaski Bożej

Różne są tytuły, które chrześcijańska pobożność nadała w ciągu wieków Matce Najświętszej i pod którymi wzywamy Ją w różnych sytuacjach naszego życia, a także oddajemy cześć. Dziś wspominamy “Matkę Łaski Bożej” lub inaczej Matkę Bożą Łaskawą. Pierwsze sformułowanie jest dobrze znane z Litanii Loretańskiej do Matki Najświętszej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, Sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.

W 1921 r. papież Benedykt XV, na prośbę kard. Dezyderego-Józefa Merciera, zezwolił na odprawianie w Belgii oficjum i Mszy o Najświętszej Maryi Pannie, Pośredniczce wszystkich łask, w dniu 31 maja. Stolica Apostolska pozwoliła odprawiać to oficjum i Mszę wielu innym diecezjom i rodzinom zakonnym zgodnie z ich prośbami. Dzięki temu wspomnienie o Najświętszej Maryi Pannie Pośredniczce stało się niemal powszechne.
Sobór Watykański II w 1964 r. obszernie wyłożył rolę Maryi w misterium Chrystusa i Kościoła oraz dokładnie wyjaśnił sens i znaczenie pośrednictwa Najświętszej Dziewicy: “Macierzyńska rola Maryi w stosunku do ludzi żadną miarą nie przyćmiewa i nie umniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc. Cały bowiem zbawienny wpływ Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusa, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją; nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia ją” (KK 60).
Wreszcie w roku 1971 Święta Kongregacja do spraw Kultu Bożego zatwierdziła Mszę pod tytułem “Najświętsza Maryja Panna, Matka i Pośredniczka łaski”. Ta Msza, zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II, równocześnie wspomina o roli macierzyńskiej i o funkcjach pośrednictwa Najświętszej Panny.

Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, jest jedynym Pośrednikiem, który zawsze żyje, aby wstawiać się za nami. Błogosławiona Dziewica, Matka i Pośredniczka łaski, została przez Boga w przedziwnym zamyśle Jego miłości ustanowiona Matką i pomocnicą Odkupiciela. Jest Ona Matką łaski, ponieważ nosiła w swym czystym łonie prawdziwego Boga i człowieka, a potem wydała dla nas samego Twórcę łaski. Jest Pośredniczką łaski, ponieważ była pomocnicą Chrystusa w uzyskaniu dla nas największej łaski – odkupienia i zbawienia, życia Bożego i chwały bez końca.

Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie i bardzo często jest związane z określonym miejscem, figurą, obrazem, doznającym szczególnej czci ze strony wiernych. W Polsce w wielu kościołach i sanktuariach znajdują się obrazy Matki Bożej Łaskawej. Do najbardziej znanych i otoczonych kultem należą wizerunki w bazylice katedralnej w Kielcach i w kościele jezuitów na Starym Mieście w Warszawie.

NMP Łaskawa - Kielce Dawniejsza kolegiata (od 1171 r.), a obecnie bazylika katedralna w Kielcach, została wzniesiona pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Bożej, a szczególnej czci doznaje w niej obraz Matki Bożej Łaskawej. Znalazł się on tutaj z fundacji Wojciecha Piotrowskiego, audytora sądu biskupiego w 1602 r., umieszczony w południowej nawie kościoła, gdzie znajduje się do dziś. Wkrótce obraz zasłynął jako cudowny i ściągał wiernych z całej okolicy, głównie na uroczystość Matki Bożej Różańcowej. Obok ołtarza pojawiło się wiele widomych znaków wysłuchania próśb (wota). Ks. kan. Stanisław Panceriusz sprawił w 1636 r. srebrno-pozłacaną sukienkę z klejnotami, która skradziona została wraz z wotami. W jej miejsce umieszczono w 1872 r. metalową suknię ufundowaną przez Ignacego Smolenia, miejscowego kupca. Obraz Matki Bożej odnowił w 1858 r. ks. Antoni Brygierski. Bazylika katedralna stanowi centralne sanktuarium diecezji kieleckiej.

NMP Łaskawa - Kielce Obraz Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy, znajduje się obecnie na Starym Mieście w kościele jezuitów. Do Polski przybył w 1651 roku jak dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, przywieziony do Warszawy przez nuncjusza apostolskiego arcybiskupa Jana de Torres. Początkowo był przechowywany w kościele pijarów przy ul. Długiej. Umieszczono go tutaj niezwykle uroczyście dnia 24 marca 1651 roku. Jego koronacji dokonał wspomniany nuncjusz papieski. Złota korona wysadzana perłami była darem Warszawy. Uroczystość odbyła się z udziałem pary królewskiej i licznie zgromadzonych mieszkańców stolicy.
W 1664 roku magistrat miasta, wobec szerzącej się zarazy, zarządził szczególne modlitwy przebłagalne przed wizerunkiem Matki Bożej. Urządzono uroczystą procesję z obrazem, który niesiono do murów miasta i do bramy Nowomiejskiej, chcąc jakby zagrodzić zarazie wstęp do stolicy. Epidemia rzeczywiście ustała, obwołano więc Maryję Patronką Warszawy. Był to jednocześnie akt wdzięczności za opiekę Najświętszej Panny nad miastem w latach grozy wojennej i klęsk spowodowanych “potopem szwedzkim”.
Udział pijarów wraz ze starszymi uczniami w powstaniu 1794 roku spowodował w stosunku do nich akcje odwetowe. Po upadku Warszawy gen. Suworow zajął sanktuarium na polową cerkiew prawosławną. Zaborcy zakazali tradycyjnych procesji majowych. W zamian za utracony kościół władze carskie przekazały pijarom w 1834 r. zrujnowany kościół pojezuicki przy ul. Świętojańskiej, w którym mieścił się magazyn wełny. Pijarzy dźwignęli kościół z ruin i do roku 1866 królowała w nim Matka Łaskawa. W ramach represji za udział w powstaniu styczniowym nastąpiła kasata pijarów. Kult Matki Bożej zachował charakter tylko lokalny. Po I wojnie światowej kościół przejęli jezuici. Oni to ukryli wizerunek Matki Bożej w czasie powstania warszawskiego w podziemiach kościoła, a po zakończeniu II wojny światowej odbudowali kościół i odnowili kult Łaskawej Patronki.
W roku 1970 Paweł VI zatwierdził tytuł “Patronki Warszawy”. Dla ożywienia i upowszechnienia kultu postanowiono ponowić akt koronacji. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia dnia 7 października 1973 r., w obecności biskupów i tysięcy mieszkańców Warszawy. Dnia 2 czerwca 1979 r., w pierwszy dzień swej pielgrzymki, św. Jan Paweł II złożył hołd Patronce Warszawy. W bolesnym i trudnym dla polskiego Narodu grudniu 1981 r., prymas Polski arcybiskup Józef Glemp modlił się przed Jej cudownym obrazem z całym ludem Bożym Warszawy za udręczoną Ojczyznę. Św. Jan Paweł II nawiedził obraz Matki Bożej Łaskawej również podczas swojej drugiej pielgrzymki do Ojczyzny (16 czerwca 1983 r.).

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-07a.php3

******

Paweł Ozdoba

Matka Boża Łaskawa – zapomniana Patronka Warszawy

Kościół przy Świętojańskiej

Spacerując wąskimi uliczkami warszawskiej Starówki, trafimy w końcu na ulicę Świętojańską, gdzie w cieniu Archikatedry Św. Jana stoi piękny kościół księży Jezuitów, wzniesiony w pierwszej połowie XVII w. z inicjatywy księdza Piotra Skargi.

 

Temu znanemu kaznodziei królewskiemu zależało na otwarciu nowej placówki Zakonu Księży Jezuitów. Najdogodniejszym miejscem były okolice Zamku Królewskiego. Niestety zabudowa tego rejonu nie pozwalała na konstrukcję kolejnego budynku. Wtedy właśnie z pomocą przyszła Rada Miasta, która udostępniła księdzu Skardze niewielki plac przy najbardziej ruchliwej i reprezentacyjnej ulicy ówczesnej Warszawy. Udało się również wykupić kilka sąsiadujących ze sobą kamienic kupieckich. Tym oto sposobem, znalazło się miejsce dla świątyni, będącej obecną rezydencją Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy.

 

Za panowania Wazów, kościół, wówczas pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i św. Ignacego biskupa, stał się jednym z najważniejszych miejsc sakralnych w kraju. To właśnie w tym okresie jego wnętrze zapełniło się najwspanialszymi dziełami sztuki, np. Krucyfiksem z Lubeki. W II połowie XVII w. kościół sąsiadujący z Kolegiatą św. Jana nawiedzała cała rodzina królewska. Licznie przybywała również szlachta. Kazania głosili tutaj m.in. Adam Naruszewicz, Franciszek Bohomolec oraz święty Andrzej Bobola. Po kasacie Jezuitów w 1773 r., kościół stracił na znaczeniu. Pod koniec XVIII w. przekształcono go w  magazyn Kolegiaty. Charakter sakralny przywrócili jemu dopiero w 1836 r. ojcowie pijarzy. Niestety, druga wojna światowa nie oszczędziła pięknej świątyni, która została wysadzona w powietrze przez wojska niemieckie. Szczęśliwie, odbudowa zaczęła się już w kilka lat po zakończeniu wojny. Dzisiejsze mury stoją na zachowanych XVII-wiecznych fundamentach.

Matka Boża z Faenzy

Poznaliśmy już dzieje świątyni, w której od ponad 170 lat przebywa cudowny wizerunek Matki Bożej Łaskawej, zatem możemy przejść do samego obrazu. Kult Matki Bożej Łaskawej w Polsce rozwinął się bardzo szybko za sprawą nuncjusza apostolskiego abp. Giovanniego de Torres. To on przywiózł nad Wisłę obraz, który jest kopią oryginału mieszczącego się we włoskiej Faenzie. Był to dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, który miał go natchnąć przed zbliżającą się wyprawą berestecką.

 

Podarunek biskupa Rzymu nie od razu zagościł w kościele przy Świętojańskiej. Pierwotnie opiekę nad nim sprawowali ojcowie pijarzy, ale po klęsce powstania listopadowego został przeniesiony do pojezuickiego kościoła i umieszczony w bocznej kaplicy. Gdy na początku XX w. Jezuici odzyskali świątynię, przenieśli obraz Matki Bożej Łaskawej do nawy głównej.

 

O wyjątkowości obrazu świadczy również fakt, że był to pierwszy wizerunek maryjny zwieńczony koroną w Polsce. Nuncjusz de Torres nałożył na głowę Najświętszej Maryi Panny symbol władzy królewskiej już w marcu 1651 r., tj. 66 lat przed koronacją obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Wydarzenie to miało również oddźwięk we Włoszech, gdyż niedługo potem władze polskie przesłały do Faenzy chorągiew z łacińskim napisem: „Miasto Warszawa śluby ci składa i pozdrawia cię Dziewico, i pragnie by obraz, co niesie zdrowie ludom i królestwom, był ochroną zachowany w kościele pijarów. Bądź taką, jaką byłaś pod niebem Południa. Bądź strażniczką Lechii i pozwól, że nazwiemy Cię Patronką udręczonego ludu. Chroń berła Kazimierzowego i ofiaruj Lechii pokój oraz złamane strzały. Wojny otomańskie oraz choroby odpędź daleko. A swoich czcicieli i świątynię swoją broń, o Maryjo”. Warszawska uroczystość była specyficzna, gdyż odbyła się za zgodą papieża, lecz bez specjalnego dekretu Kongregacji ds. Obrzędów. Sformalizował ją dopiero w 1973 r. kardynał Stefan Wyszyński.

Łaskawa Pani ratunkiem dla Rzeczpospolitej

Lata 60. XVII wieku to okres największego rozkwitu kultu Łaskawej Matki. Wówczas do Warszawy zbliżała się epidemia, która pustoszyła okolice. Właśnie wtedy, za sprawą księdza Hiacynta Orselliego, postanowiono umieścić w Bramie Nowomiejskiej czczony przez warszawiaków obraz. Modlono się o cud odpędzenia zarazy. Obraz był również noszony w procesjach. W końcu prośby o łaskę ocalenia zostały wysłuchane. Epidemia nie dotarła do miasta. W dowód wdzięczności, Rada Miasta wydała oficjalny dokument pt. „Ślubowanie Warszawy” – Votum Varsavić, w którym to Stolica oddała się pod obronę Maryi jako „Tarczy” i „Obrony”.

 

Patronkę Warszawy pokochano również w odległym Krakowie. Na początku XVIII w. zapanowało tam tzw. „morowe powietrze”. Krakowianie szukali pomocy. Wtedy to, z polecenia biskupa, który znał warszawskie cuda Łaskawej Pani, namalowano jej wizerunek na północnej elewacji kościoła Mariackiego. Żarliwe prośby mieszkańców grodu Kraka, szybko przyniosły pożądany efekt. Epidemia ustała, a mieszkańcy całym sercem oddali się pod opiekę Warszawskiej Patronki.

 

Prawdopodobnie największym cudem, jaki przypisuje się Matce Bożej Łaskawej, jest pomoc w zwycięstwie nad bolszewikami w 1920 r. Jednakże jak twierdzi ks. Józef Bartnik, współautor książki „Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą”, wsparcie to jest celowo zagłuszane: „Zapomniano, że w dniu święta Wniebowzięcia, 15 sierpnia 1920 r. przed świtem, na tle jeszcze mrocznego nieba, pojawiła się nad idącymi do ataku polskimi żołnierzami jaśniejąca postać Matki Bożej w Swym wizerunku Matki Łaskawej Patronki Warszawy. Pojawienie się zjawiska wywołało taką panikę i popłoch wśród bolszewików, że krzycząc z przerażenia «uchadi, Matier Bożija zasłaniajet Poljakow», uciekali z miejsca walki porzucając broń”. Wśród wielu ustnych przekazów i świadectw wsparcia dla wojsk polskich ze strony Matki Bożej, możemy również dotrzeć do słów samego Józefa Piłsudskiego, który miał rzec do kardynała Aleksandra Kakowskiego: „Eminencjo, ja sam nie wiem, jak myśmy tę wojnę wygrali”.

 

Pomimo wielu starań, by bagatelizować udział Matki Zbawiciela w zwycięstwie nad bolszewikami, miejmy nadzieję, że zgromadzone do tej pory dokumenty i świadectwa pozwolą na wpisanie tej historii i zasług Mater Gratiarum do podręczników, tak jak to miało miejsce w przypadku objawień w Fatimie czy Licheniu.

 

Matka Boża Łaskawa jest z nami już przeszło 360 lat. Przez ten czas musiała przetrwać wiele trudnych chwil, jak te podczas II wojny światowej. Mimo to, nigdy nas nie zawiodła i wiele razy broniła Stolicy oraz całej Rzeczpospolitej. Wysłuchiwała próśb i błagań nie tylko królów i szlachty, ale również zwykłych ludzi, którzy uciekali się pod Jej obronę. Również dziś, w czasach kryzysu i szeroko pojętego upadku obyczajów nie zapominajmy o Naszej Matce i módlmy się do niej słowami błogosławionego papieża Jana Pawła II:

 

 „Matko Słowa Wcielonego, Pani Łaskawa, miej w opiece Warszawę, jej mieszkańców i całą naszą Ojczyznę!

Strzeż obecności Twojego Syna w sercach wszystkich ochrzczonych, aby pamiętali zawsze o swej godności ludzi odkupionych krwią Chrystusa, wezwanych do ufności Bogu i do służenia z miłością człowiekowi.

Wypraszaj, Maryjo Twojemu ludowi wytrwałość, której potrzebuje, aby mógł pełnić wolę Ojca niebieskiego i dostąpić spełnienia obietnicy zbawienia.

Niech pod Twą opieką ziarno świętości, tak bogato posiane na polskiej ziemi, stale się rozwija ożywiane łaską Ducha Świętego i wydaje obfite owoce w kolejnych pokoleniach. Amen.”

Modlitwa wypowiedziana przez Ojca Świętego bł. Jana Pawła II w Warszawie, 13.06.1999 r.

***********

Matko Boża Łaskawa ze strzałami, patronko stolicy, bądź strażniczką Polski!

13.05.2013

Pierwszy koronowany obraz w Polsce znajduje się w kościele O.O. Jezuitów koło katedry na Starym Mieście  w Warszawie .

Matka Boża Łaskawa z połamanymi  strzałami  patronuje stolicy od 1970 roku.

W sobotę 11 maja 2013 miały miejsce  uroczystości odpustowe  Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy. Uroczystej  Mszy św. odpustowej w intencji stolicy i jej mieszkańców  godz. 20.00, przewodniczył i homilię wygłosił  bp. Tadeusz Pikus.

Wizerunek Najświętszej Maryi Panny ze strzałami  przywiózł z Rzymu w 1651 roku abp Jan de Torres, nuncjusz papieża Innocentego X, i ofiarował Janowi Kazimierzowi, a król z kolei – warszawskim pijarom. Obraz stał się przedmiotem powszechnego w Warszawie kultu.  Mieszkańcy Warszawy modlili się żarliwie przed obrazem, prosząc o odwrócenie nieszczęść, jakie nawiedzały Warszawę  i Polskę.

Po umieszczeniu go w kościele Świętych Prima i Felicjana przy ul. Długiej (obecnie katedra polowa), 24 marca 1651, nuncjusz w obecności pary królewskiej pobłogosławił złotą koronę, wysadzaną perłami – dar miasta Warszawy, i nałożył na głowę NMP. W tym samym też roku wysłano do Faenzy, gdzie znajduje się oryginał obrazu, chorągiew z łacińskim napisem:

„Miasto Warszawa śluby Ci składa i pozdrawia Cię Dziewico, i pragnie by obraz, co niesie zdrowie ludom i Królestwom, był ochroną zachowany w kościele pijarów. Bądź taką, jaką byłaś pod niebem Południa. Bądź strażniczką Lechii i pozwól, że nazwiemy Cię Patronką udręczonego ludu. Chroń berła Kazimierzowego i ofiaruj Lechii pokój oraz złamane strzały. Wojny otomańskie oraz choroby odpędź daleko. A swoich czcicieli i świątynię swoją broń, o Maryjo.”

Była to pierwsza w Polsce koronacja maryjnego obrazu. O sześćdziesiąt sześć lat uprzedziła ona koronację jasnogórskiej Czarnej Madonny –  8 września 1717 r. bp Krzysztof Szembek koronował wizerunek Maryi na Jasnej Górze.

W 1664 r. Warszawę nawiedziła tragiczna w skutkach epidemia. Miasto pustoszało, pozostali przy życiu mieszkańcy uciekali przed „morowym powietrzem”. Wtedy ogłoszono pijarską Matkę Bożą Łaskawą Patronką stolicy, by broniła miasta „od powietrza, głodu, ognia i wojny”. Obraz uroczyście noszono w procesjach. Umieszczono go nad Bramą Nowomiejską na rogatkach miasta, prosząc, by Matka Boża  powstrzymała zarazę i zagrodziła jej  dostęp do stolicy. Wkrótce epidemia wygasła. Odtąd mieszkańcy Warszawy co roku składali hołd swej Patronce podczas uroczystości odpustowych w drugą niedzielę maja.

Po przemianowaniu kościoła pijarów na cerkiew, w 1834 roku, obraz został przeniesiony do kościoła jezuitów przy ul. Świętojańskiej , gdzie znajduje się do dziś.

Koronacja obrazu Matki Boskiej Łaskawej w 1651  r. została ona dokonana za wiedzą papieża, ale bez urzędowego dekretu Kongregacji Obrzędów , dlatego też po zatwierdzeniu przez Watykan w 1970 roku Watykan kultu  Matki Bożej Łaskawej   patronką Warszawy, kardynał  Prymas Stefan Wyszyński rekoronował  ten  obraz 7 października 1973, a NMP Łaskawa została ogłoszona główną Patronką Warszawy.

Sanktuarium  Matki Bożej Łaskawej na Świętojańskiej dwukrotnie odwiedził papież  Jan Paweł II  – 2 czerwca 1979 i 16 czerwca 1983 roku.

Anna Dziemska


MODLITWA DO MATKI BOŻEJ ŁASKAWEJ, PATRONKI WARSZAWY

Błogosławiona Matko Boża Łaskawa, skieruj na nas swoje miłosierne spojrzenie. Od trzech przeszło wieków Warszawa Cię wzywa jako swoją Patronkę i Orędowniczkę przed tronem Boga.
Ty zawsze spieszyłaś na pomoc naszej Stolicy w jej ciężkich chwilach dziejowych kiedy padały jej mury strawione siłą bombardowań i ogniem. Gdy krew męczeńska niby rzeka płynęła jej ulicami, o Matko, byłaś z Warszawą i strzegłaś jej ducha, by pozostał nie zatruty.
O strzeż nas teraz i oddal od miasta naszego wszelkich nieprzyjaciół. Niech grzech nie plami dusz mieszkańców Stolicy. Niech nędza moralna i podłość nie pełzają po jej ulicach i placach. Niech Warszawa pozostanie na zawsze miastem nieujarzmionym. Niech w sercach jej mieszkańców potężnieje wiara, zmartwychwstaje nadzieja i rozpłomienia się miłość mocniejsza niż śmierć.
Spraw, by w odbudowanych domach Stolicy żyli ludzie o sercu nowym, współczującym, gościnnym i otwartym dla wszystkich. Uproś u Boga, by Stolica nasza i Polska cała szły drogą swych przeznaczeń, wypisanych na kartach historii.
Wspomożycielko wiernych, przybądź nam z pomocą.
Pocieszycielko strapionych, uspokój nasze serca.
Uzdrowienie chorych, ulecz cierpiących na duszy i ciele.
Patronko Warszawy, módl się za nami u Boga.
Wstawiaj się za nami do Syna Twego, byśmy po życiu ziemskim, mogli na zawsze zjednoczyć się z Ojcem, który jest w Niebie i wraz Tobą śpiewać Mu „Magnificat” Chwały Wiecznej. Amen.

http://www.zyciezakonne.pl/matko-boza-laskawa-ze-strzalami-patronko-stolicy-badz-strazniczka-polski-29893/

******

Błogosławiona Gizela, ksieni
Błogosławiona Gizela Gizela Bawarska urodziła się w 985 r. w okolicach Ratyzbony. Jej ojcem był Henryk II, książę Bawarii, a matką – Gizela Burgundzka. Była siostrą cesarza, św. Henryka II. W dzieciństwie była prawdopodobnie uczennicą św. Wolfganga z Ratyzbony, który wcześniej był misjonarzem na terenie Węgier i miał namawiać Gizelę do wyjazdu na dwór w Ostrzychomiu, by przypieczętować pokój między Niemcami i Węgrami. Miała zaledwie 10 lat, kiedy ówczesnym zwyczajem została zaręczona ze św. Stefanem, późniejszym królem Węgier. Ślub odbył się nieco później (w roku 1000 lub wcześniej, ponieważ od tego roku przysługiwał jej tytuł królowej Węgier). Orędownikiem tego małżeństwa był podobno św. Wojciech, który ochrzcił (lub bierzmował) św. Stefana. W tym świętym małżeństwie urodziło się prawdopodobnie czworo dzieci, z których dwoje zmarło zaraz po urodzeniu. Znamy imiona dwóch synów: Otto (zmarły przed 1010 r.) i Emeryk (1007-1031), który zmarł wcześnie na skutek rany odniesionej w czasie polowania na dziki. Obaj z ojcem zostali kanonizowani.
Według świadectw kronik Gizela była nie tylko kochaną małżonką św. Stefana, ale także mądrą współrządzącą państwem, które dopiero dźwigało się z pogaństwa. Korzystając z tego, że święty małżonek zajęty sprawami politycznymi dał jej wolną rękę w czynieniu dobra, była szczodrą w rozdawaniu jałmużny i ofiar na cele kościelne. Ufundowała kilka klasztorów i kościołów, przez co wielce się przysłużyła utrwaleniu chrześcijaństwa na ziemi węgierskiej. Jej staraniom przypisuje się wystawienie katedry w Veszprem (gdzie obecnie znajduje się część jej relikwii). Uposażyła również wiele kościołów w sprzęty i paramenty liturgiczne.
Po śmierci św. Stefana w 1038 r. Gizela musiała przejść cały szereg udręk i prześladowań ze strony pretendentów do tronu, którzy chcieli przywrócić na Węgrzech pogaństwo. Przy pomocy brata, Henryka II, powróciła w 1045 r. do Niemiec, do Niederburga w pobliżu Pasawy, gdzie wstąpiła do benedyktynek, by tam dopełnić lat swojego życia. Zmarła jako ksieni tego opactwa w 75. roku życia w 1060 r. Zachował się do dziś jej oryginalny grobowiec z XI stulecia. Błogosławioną została ogłoszona przez Pawła VI w 1975 r.

W ikonografii bł. Gizelę przedstawia się jako królową w koronie. Jej atrybutem jest model kościoła i różaniec.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-07b.php3
*******

Św. Stefan i bł. Gizela

Na początku chrześcijańskich dziejów Węgier pojawia się święta para małżeńska, Stefan i Gizela, ze swoim świętym synem  Emerykiem. Te trzy prowadzące wzorowe życie postacie zasługują na szczególną uwagę, ponieważ pod wieloma względami przypominają Świętą Rodzinę z Nazaretu.

Arpade Geza, jeden z książąt węgierskich z dynastii rządzącej w drugiej połowic X w., poślubił Sarolt, kobietę już ochrzczoną, wywodzącą się z Siedmiogrodu, i pod jci wpływem otworzył się na zachodnie chrześcijaństwo. Wraz ze swym synem Vajkicni. urodzonym ok. 969 r., przyjął chrzest  wroku 973 lub 974  którego udzielił kapłan /, dic cezji Pasawa. W miejsce pogańskiego imienia Vajk, jego syn otrzymał imię palroun diecezji Pasawa, św. Stefana, diakona i męczennika.

Jego ojciec – Geza (jeden z książąt węgierskich z dynastii rządzącej w drugiej połowie X w.) przyjął chrzest w roku 973 lub 974. Nawrócenie na wiarę chrześcijańską nie zakorzeniło się u niego nazbyt głęboko, natomiast w przypadku syna, Stefana, wyglądało to całkiem inaczej. Cechowało go męstwo, odwaga i otwartość na wiarę chrześcijańską, według zasad której usiłował prowadzić życie. Jego przewodnikiem był przywołany z Pragi św. biskup Adalbert (św. Wojciech), Dzięki jego pośrednictwu młody książę pojął za żonę równą mu urodzeniem i podobną z usposobienia Gizelę, siostrę Henryka II, późniejszego cesarza i świętego. Obydwoje małżonkowie starali się prowadzić wzorowe chrześcijańskie życie małżeńskie.

W roku 997 Stefan objął rządy nad przybierającym charakter osiadły ludem węgierskim, którego chrystianizacja była w stadium początkowym. Stefan, mający przed sobą jasny cel, szybko posunął tę „sprawę” do przodu. Kościołowi na Węgrzech nadał niezbędne formy organizacyjne poprzez utworzenie dwóch archidiecezji (Grau i Kalocsa) oraz ośmiu diecezji. Ufundował tez większe klasztory, jako ośrodki wielbiące Boga, rozwoju kultury i formowania oraz wychowywania księży i nauczycieli.

W święto Bożego Narodzenia 1000 r. król Stefan został namaszczony i ukoronowany na króla. Odtąd jako chrześcijański władca usiłował być przykładem dla swojego ludu. Był nim także w życiu małżeńskim z Gizelą, która była jego wierną pomocnicą i urodziła mu godnego następcę tronu, Emeryka. Ojciec znalazł mu odpowiedniego nauczyciela i wychowawcę w osobie św. Gerharda z Csanad. Wychowywał on młodego Emeryka w surowej ascezie, tak że w jego biografii (Żywot) zapisano, iż od młodości wyróżniał się wspaniałymi cnotami i darami. Emeryk w okresie dorastania żył tak dalece przykładnie, że jego ojciec, Stefan, jeszcze za swego życia mianował go obok siebie królem. W 1031 r., przed swoją koronacją, Emeryk został podczas polowania zaatakowany i zabity przez odyńca. Król Stefan zmarł 15 sierpnia 1038 roku. W roku 1083 został kanonizowany razem ze swoim synem Emerykiem.

Gizela Węgierska przyszła na świat ok. 985 r. koło Ratyzbony (Regensburg). Ojcem jej był książę Henryk II Bawarski, jej bratem późniejszy cesarz Henryk II, mąż św. Kunegundy. Kiedy Gizela miała 11 lat, do Ratyzbony przybyli z Węgier posłańcy, aby wyjednać dla Stefana żonę. Młoda para udała się na Węgry, gdzie nastąpiło namaszczenie i koronacja Stefana na pierwszego króla chrześcijańskiego Węgier, a Gizeli  na królową narodu. Para królewska silnie ujęła w ręce chrystianizację narodu. Za radą swojej małżonki, Stefan wzniósł wiele kościołów i klasztorów, a w Veszprem nad jeziorem Balaton pierwsze biskupstwo.

Kiedy 15 sierpnia 1038 r. zmarł król Stefan, pogańscy wielkorządcy powstali na Węgrzech przeciwko owdowiałej królowej. Jako „obca” była źle traktowana, osadzona w więzieniu i wydziedziczona. W końcu 1045 r. Henrykowi III udało się oswobodzić Gizelę i zabrać ją z powrotem do Pasawy, gdzie wstąpiła do klasztoru benedyktynek w Niedernburgu, i gdzie w 1054 r. została wybrana przez konwent na trzecią z kolei przeoryszę. 7 maja 1060 r. Gizela została wezwana przez Boga do wieczności. Pochowano ją w kaplicy w katakumbach. Chociaż nie została beatyfikowana, oddawano jej należną błogosławionym. Oczekuje się jej kanonizacji. Wizerunki Gizeli przedstawiają ją w koronie królewskiej i płaszczu królów węgierskich; w ręku trzyma zazwyczaj krzyż lub różaniec i miniaturę kościoła.

 

oprac. na podstawie książki Ferdynand Holböcka (2001) pt. “Święci małżonkowie. Zwyczajne pary małżeńskie wszystkich wieków nadzwyczajnymi wzorami cnót”.

http://www.rodzina.rzeszow.pl/index.php/swstefan-i-blgizela.html

*******

Błogosławiona Gizela i jej podróż z Bawarii na Węgry

dodane 2009-04-22 11:44

Piotr Drzyzga

Urodziła się w okolicach Ratyzbony około roku 985. Była córką księcia Bawarii, Henryka Kłótnika i Gizeli Burgundzkiej, a co za tym idzie siostrą późniejszego cesarza Henryka II Świętego.

Błogosławiona Gizela  i jej podróż z Bawarii na Węgry   Bertalan Székely de Ádámos (PD) Bł. Gizela Bawarska z synem – św. Emerykiem

W dzieciństwie jej nauczycielem miał być święty Wolfgang z Ratyzbony. W bardzo młodym wieku została żoną Stefana, pierwszego króla Węgier, którego także potem kanonizowano.

To właśnie Wolfgang, który wcześniej sam był misjonarzem na Węgrzech, przygotowywać miał i zachęcać 10-letnią Gizelę, by udała się do Ostrzyhomiu. Tam – na dwór leżącego w Kotlinie Panońskiej państwa – często zaglądali zmierzający do Jerozolimy pątnicy.

Niektóre źródła podają, że wielkim orędownikiem tego małżeństwa był również święty Wojciech. To właśnie on udzielić miał – zgodnie z legendą – sakramentu chrztu lub bierzmowania świętemu Stefanowi. Dziennikarka Bayerischer Rundfunk, Elke Endraß, wysunęła nawet tezę, że Węgry najpewniej nie stałyby się monarchią gdyby właśnie nie Gizela. Fakt, iż wywodziła się ona z niemieckiej arystokracji, był kluczowym dla papieża Sylwestra II, podczas udzielania zgody na koronację Stefana. Uroczysta intronizacja dotyczyła zresztą obojga małżonków, czym chciano podkreślić, że królowa Gizela będzie nie tylko współmałżonką, ale i współrządzącą.

Doszło wtedy zarazem do szczególnego pojednania pomiędzy tymi dwoma narodami. Nieco wcześniej, w 955 roku w Bawarii miała miejsce krwawa bitwa na Lechowym Polu, w której starły się wojska Madziarów z dowodzonym przez króla Ottona I rycerstwem niemieckim. W roku 1001 Niemka Gizela i Węgier Stefan stali się zgodną parą królewską, zaś pomiędzy obydwoma państwami zapanował pokój.

Synem Gizeli i Stefana był święty Emeryk, który podczas polowania, został stratowany przez dzika i zmarł. Zatem dopiero co powstałe królestwo pozostało bez następcy trony. Po śmierci Stefana w 1038 nowym królem został syn doży weneckiego Piotr Orseolo. Podczas jego panowania kraj był targany wewnętrznymi konfliktami i powstaniami, mającymi na celu przywrócenie pogaństwa. Gizelę traktowano w tamtym okresie, jak więźnia i dopiero około 1045 roku z niewoli na Węgrzech wybawił ją Henryk III.

Po powrocie do Niemiec owdowiała monarchini wstąpiła do klasztoru benedyktynek w Niedernburgu, gdzie została przełożoną zgromadzenia. Funkcję tę pełniła aż do swej śmierci w drugiej połowie XI stulecia.

W ogromnej mierze przyczyniła się Gizela do chrystianizacji Węgier poprzez fundowanie licznych klasztorów i kościołów. To właśnie ona miała najbardziej zabiegać o to, by w Veszprem powstał katedra. Także cały system rodzącej się wtedy państwowości zawdzięczają Węgry jej i przybyłym wraz z nią z Bawarii dostojnikom.

Grób błogosławionej Gizeli w Niedernburgu był miejscem szczególnego kultu i pielgrzymek. Dziś do najcenniejszych pamiątek po węgierskiej królowej, zalicza się 45-centymetrowy, pozłacany krzyż, który ufundowała po śmierci swej matki. Obecnie znajduję się on w Monachium, w skarbcu Münchner Residenz.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490806.Blogoslawiona-Gizela-i-jej-podroz-z-Bawarii-na-Wegry

********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Beverley, w Anglii – św. Jana, biskupa. Kształcił się pod kierunkiem opata Adriana z Canterbury. Był potem mnichem w opactwie Withby, skąd powołano go na stolicę biskupią w Hexham. Znacznie później przeszedł z niej na biskupstwo Yorku. Pod koniec życia schronił się do założonego przez siebie opactwa w Beverley, gdzie żył jako zwyczajny mnich. On to udzielał święceń św. Bedzie, który go z pietyzmem wspomina. Jan zmarł w roku 721.

W Rzymie – św. Róży Venerini. Córka dyrektora szpitala w Viterbo, założyła tam oraz na terenie Lacjum około 40 szkół, a do ich prowadzenia zgromadzenie, które zwie się Maestro Pie Venerini i które niegdyś określano popularnie jako jezuitki. Róża zmarła w roku 1728. Beatyfikował ją w roku 1952 Pius XII.

oraz:

św. Kwadratusa, męczennika (+ ok. 257); św. Piotra, biskupa Pawii (+ 743)

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

******

Watykan ogłosił terminarz Jubileuszu Miłosierdzia

KAI / ptt

(fot. tejvanphotos / Foter / CC BY)

Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej ogłosiło 5 maja program nadzwyczajnego Roku Świętego – Jubileuszu Miłosierdzia, który będzie trwał od 8 grudnia 2015 do 20 listopada 2016 roku. Przedstawiając główne daty i wydarzenia przewodniczący Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji abp Rino Fisichella zastrzegł się, że plan ten nie jest jeszcze zamknięty, dodając, iż mogą nastąpić niewielkie zmiany i uzupełnienia.

 

Oto ustalony na dziś program:

 

2015:

 

8 grudnia – otwarcie Drzwi Świętych w bazylice św. Piotra

 

13 grudnia – otwarcie Drzwi Świętych w bazylice św. Jana na Lateranie i w katedrach na świecie

 

2016:

 

1 stycznia, Światowy Dzień Pokoju – otwarcie Drzwi Świętych w bazylice Matki Boskiej Większej

 

19-21 stycznia – jubileusz duszpasterzy pielgrzymkowych i pracowników miejsc pielgrzymkowych

 

25 stycznia – otwarcie Drzwi Świętych w bazylice św. Pawła za Murami

 

2 lutego – jubileusz osób zakonnych i zakończenie Roku Życia Konsekrowanego

 

10 lutego, Środa Popielcowa – rozesłanie misjonarzy miłosierdzia

 

22 lutego – jubileusz Kurii Rzymskiej

 

4-5 marca – “24 godziny dla Pana” z nabożeństwem pokutnym w bazylice św. Piotra

 

20 marca, Niedziela Palmowa – w Rzymie diecezjalny Dzień Młodzieży

 

3 kwietnia, Niedziela Miłosierdzia Bożego – jubileusz tych wszystkich, którzy czują się związani z duchowością Bożego Miłosierdzia

 

24 kwietnia – jubileusz dorastającej młodzieży w wieku 13-16 lat, przystępującej do bierzmowania, pod hasłem “Wyznawanie wiary i budowanie kultury miłosierdzia”

 

29 maja, obchody Bożego Ciała we Włoszech – jubileusz diakonów

 

3 czerwca, uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa – jubileusz kapłanów; obchody 160. rocznicy ustanowienia tej uroczystości w 1856 przez Piusa IX

 

12 czerwca – jubileusz chorych i niepełnosprawnych

 

26-31 lipca – jubileusz młodzieży; Światowy Dzień Młodzieży w Krakowie

 

4 września, liturgiczne wspomnienie Matki Teresy z Kalkuty – jubileusz wszystkich osób pracujących i angażujących się w służbę miłosierdzia

 

25 września – jubileusz katechistów i katechetów

 

8-9 października – jubileusz maryjny

 

1 listopada – papieska Msza św. za zmarłych

 

6 listopada – w bazylice św. Piotra jubileusz więźniów

 

13 listopada – zamknięcie Drzwi Świętych w papieskich bazylikach Rzymu i w diecezjach

 

20 listopada, uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata – zamknięcie Drzwi Świętych w bazylice św. Piotra i zakończenie Jubileuszu Miłosierdzia

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22073,watykan-oglosil-terminarz-jubileuszu-milosierdzia.html

**************************************************************************************************************************************

Rzym: pobito chłopca za to, że bronił naturalnej rodziny

Radio Watykańskie

RV / ptt

(fot. shutterstock.com)

W Rzymie pobito nastolatka, który miał na sobie koszulkę z emblematem Manif pour tous, a zatem trzymającej się za ręce rodziny.

 

Do napadu doszło w parku publicznym w dzielnicy Tiburtina. Chłopak został otoczony przez trzy osoby, dwóch mężczyzn i jedną kobietę. Przewrócono go na ziemię i wyzywano od faszystów, antyaborcjonistów i katolickich integrystów. Zażądano od niego, by zdjął koszulkę z logiem rodziny. Kiedy odmówił, napastnicy rozdarli ją dosłownie na dwie części. Jeden z napastników powiedział, że jest gejem i anarchistą.

 

Manif pour tous Italia, a zatem wzorująca się na francuskim pierwowzorze włoska organizacja obrony rodziny złożyła zawiadomienie do prokuratury. Jak mówi jej rzecznik prasowy, Filippo Savarese, nie jest to odosobniony przypadek. Przykład brutalnego rozprawiania się z obrońcami rodziny dały już same władze we Francji.

 

– Dokładnie to samo – powiedział Radiu Watykańskiemu Savarese – stało się już we Francji, gdzie powstała Manif pour tous. Tam chłopak z emblematem rodziny został wręcz zatrzymany przez żandarmerię. Zarzucono mu prowokację polityczną i z powodu niewinnej koszulki przetrzymywano go przez wiele godzin na komisariacie. Ale wiemy też dobrze, że na szczeblu międzynarodowym również ważne osobistości, otrzymywały poważne pogróżki czy wręcz szykany, kiedy ujawniały swoje poparcie dla idei rodziny naturalnej. We Włoszech takim przykładem była sprawa Barilli, dyrektora fabryki makaronów, który został zmuszony do publicznych przeprosin, po tym jak wykluczył wykorzystanie wizerunku gejowskich rodzin w reklamie firmy. Ale był też przypadek Brendana Eicha, dyrektora zarządzającego Mozilli i Firefox, który został wyrzucony z pracy, ponieważ w przeszłości przekazał darowiznę na rzecz kampanii wspierającej małżeństwo kobiety i mężczyzny. Widzimy, że ta atmosfera wrogości narasta. W żadnym wypadku, nie można na to odpowiadać przemocą. Ale trzeba o tym mówić otwarcie. Ten, kto dziś twierdzi, że małżeństwo z samej swej natury jest związkiem mężczyzny i kobiety, istniejącym po to, by dać ochronę dzieciom, doświadcza coraz większych ograniczeń w wolności wypowiedzi. I jak widzimy na tym się nie kończy.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22078,rzym-pobito-chlopca-za-to-ze-bronil-naturalnej-rodziny.html

******

Papież zatwierdził 11 dekretów beatyfikacyjnych

KAI / ptt

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Franciszek zatwierdził 11 dekretów dotyczących kanonizacji dwojga błogosławionych i beatyfikacji 10 sług Bożych z 6 krajów. Zaaprobował również potwierdzające orzeczenie w sprawie kanonizacji bł. Junipero (Miguela José Serry), którego Ojciec Święty ogłosi świętym we wrześniu br. podczas swego pobytu w Stanach Zjednoczonych.

 

Wszystkie te dokumenty papież potwierdził podczas audiencji prywatnej, jakiej udzielił 5 maja w Watykanie prefektowi Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Amato SDB.

 

Pierwszym punktem tego spotkania było przyjęcie zatwierdzającego orzeczenia sesji plenarnej kardynałów i biskupów – członków wspomnianej Kongregacji w sprawie zbliżającej się kanonizacji bł. Junipero (Miguela José Serry), który żył w latach 1713-84. Ten franciszkanin pochodził z Hiszpanii, ale większą część życia spędził na misjach w Stanach Zjednoczonych, przede wszystkim na terenie dzisiejszej Kalifornii. Uchodzi on za apostoła zachodniego wybrzeża USA. Papież ogłosi go świętym w pierwszym dniu swej podróży do tego kraju 23 września w Waszyngtonie.

 

Dwa dekrety dotyczą kanonizacji błogosławionych: Wincentego Grossiego (1845-1917) – kapłana włoskiego, założyciela Instytutu Córek Oratorium i Marii od Niepokalanego Poczęcia (Marii Isabelli Salvat Romero; 1926-98) – zakonnicy hiszpańskiej ze Zgromadzenia Sióstr Towarzystwa Krzyża.

 

Pozostałe zatwierdzone dokumenty watykańskie związane są z 10 osobami, pochodzącymi z Włoch, Laosu, Urugwaju, Chorwacji, Francji i Hiszpanii. W przypadku Laosu będzie to pierwsza osoba, wyniesiona na ołtarze z tego kraju. Oto wykaz tych dekretów i spraw:

 

Cud przypisywany wstawiennictwu Jakuba (Giacomo) Ablondo (1720-88) włoskiego kapłana diecezjalnego;

 

Uznanie męczeństwa Mariusza (Mario) Borzagi – kapłana ze Zgromadzenia Oblatów Maryi Niepokalanej i Pawła Thoj Xyooja – świeckiego katechisty z Laosu, zamordowanych z nienawiści do wiary w tym azjatyckim kraju w kwietniu 1960.

 

Dekrety o uznaniu heroiczności cnót dotyczą:

 

Urugwajczyka Jacka (Jacinto) Very (1813-81) – pierwszego biskupa Montevideo;

 

Chorwata Antoniego (Ante) Anticia (1893-1965) – kapłana-franciszkanina;

 

Włoszki francuskiego pochodzenia Julii (Juliette) Falletti di Barolo (z domu Colbert; 1786-1864) – wdowy, założycielki Zgromadzenia Córek Jezusa Dobrego Pasterza;

 

Włoszki Brygidy Marii (Brigida Maria) Pastorino (1865-1960) – założycielki Instytutu Córek Maryi Niepokalanej;

 

Hiszpanki Rafaeli Marii od Jezusa w Hostii (Raffaela Martinez-Cañavate Ballesteros; 1915-91) – mniszki kapucynki św. Klary;

 

Włocha Sergiusza (Sergio) Bernardiniego (1882-1966) – świeckiego, ojca rodziny i jego żony Włoszki Dominiki (Domenica) Bernardini (z domu Bedonni; 1889-1971) – świeckiej, wdowy i matki.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3001,papiez-zatwierdzil-11-dekretow-beatyfikacyjnych.html

******

Kandydaci m.in. o Lasach Państwowych, ochronie ziemi, likwidacji Senatu

PAP / ptt

(fot. PAP/Paweł Supernak)

Przyszłość Lasów Państwowych, powstrzymanie “drugiej fali emigracji”, ochrona polskiej ziemi, likwidacja Senatu – takie m.in. kwestie pojawiły się w środę w zmierzającej ku finiszowi kampanii przed wyborami prezydenckimi. Mowa była też o tym, czym powinni wykazywać się kandydaci.

 

O tym, że kandydatom na prezydenta powinny towarzyszyć doświadczenie i wiedza – mówił na spotkaniu z wyborcami w Radomiu ubiegający się o reelekcję prezydent Bronisław Komorowski. Towarzysząca mu premier Ewa Kopacz apelowała do wyborców, by głosowali na obecnego prezydenta.

 

– W polityce, jeśli chce się sięgać po najważniejsze miejsca w państwie, trzeba gdzieś kumulować w sobie wcześniej doświadczenia, umiejętności i wiedzę – mówił Komorowski. Dodał, że nie może “do tej pory wyjść ze zdumienia, jak łatwo niektórzy ludzie, pozbawieni kompletnie doświadczenia, wiedzy o państwie, dorobku z zakresu kierowania czymkolwiek, nie mają kompleksów i kandydują do urzędu prezydenckiego”. Według Komorowskiego, to “przejaw niezrozumienia faktu, że każdy, także kandydujący do urzędu prezydenta, jest współodpowiedzialny za obraz Polski, ale również za to, co mogłoby się wydarzyć, gdyby został prezydentem”.

 

Z kolei kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda w gospodarstwie rolnym w Dylewie koło Goszczyna (woj. mazowieckie) mówił o tym, że ochrona polskiej ziemi, wyrównanie dla polskich rolników unijnych dopłat bezpośrednich, obniżenie wieku emerytalnego – to najważniejsze priorytety dotyczące polskiej wsi.

 

– Od 1 maja 2016 roku sprzedaż polskiej ziemi zostanie całkowicie uwolniona dla obcokrajowców i podmiotów zagranicznych i dlatego konieczna jest specjalna ustawa, która będzie broniła interesów polskich rolników, polskich rodzinnych gospodarstw – przekonywał kandydat PiS. Jak mówił, taka ustawa powinna dawać możliwość zakupu ziemi wyłącznie tym rolnikom, którzy są w stanie wykazać, że od lat uprawiają ziemię w naszym kraju.

 

– Jeżeli wyprzedamy polską ziemię podmiotom z zagranicy, trzeba będzie sobie zadać pytanie, czy to nadal będzie nasze państwo – mówił Duda. Przypomniał, że w Sejmie jest projekt ustawy autorstwa klubu PiS, który dotyczy ochrony polskiej ziemi i jest – jak to określił – przetrzymywany w podkomisji. Duda zapowiedział, że jeżeli zostałby prezydentem, projekt odpowiedniej ustawy zostałby przygotowany w Kancelarii Prezydenta i złożony w Sejmie.

 

O głosowanie na Dudę apelował w środę w Łodzi lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro. Jak mówił, Polska potrzebuje zmian. Dlatego – według Ziobry – warto poprzeć człowieka młodego, dynamicznego, wiarygodnego, który gwarantuje, że Polska może się rozwijać i korzystać z wielkiego potencjału, jaki tkwi w naszym kraju. Lider SP przypomniał, że hasłem Dudy w tej kampanii jest “godne życie w bezpiecznej Polsce”.

 

Z kolei politycy PO odnieśli się w środę do najnowszego spotu kandydata PiS na prezydenta, w którym mowa jest o tym, że “Bronisław Komorowski zlekceważył 2,5 miliona podpisów w obronie lasów; według mediów zgadzał się na sprzedaż polskich lasów dla zdobycia środków na rekompensaty za powojenne wywłaszczenia”.

 

Poseł Platformy Mariusz Witczak ocenił, że zarzuty podnoszone w spocie to “absolutne kłamstwo”. – Nie ma takiego zagrożenia. Jest to kompletnie wydumany temat – stwierdził na konferencji prasowej. Zapewnił, że Polsce nie grozi prywatyzacja lasów. – Mamy z jednej strony ustawę, która gwarantuje, że Lasy są Państwowe i obrót tą ziemią zalesioną jest regulowany przez państwo, tak że nie ma żadnego problemu – powiedział Witczak.

 

Natomiast kandydatka SLD na prezydenta Magdalena Ogórek przekonywała w środę w Olsztynie, że realizacja jej programu doprowadzi do uwolnienia gospodarki, spadku bezrobocia wśród młodych osób i powstrzymania “drugiej fali emigracji”, która – w jej ocenie – grozi Polsce. Według Ogórek, we wszystkich regionach, które odwiedziła podczas kampanii wyborczej, spotykała młodych ludzi mówiących o problemie bezrobocia. Jak oceniła, wśród osób w przedziale wiekowym 20-26 lat sięga ono 22 proc.

 

Z kolei kandydat Twojego Ruchu na prezydenta Janusz Palikot zapowiedział, że jeśli zostanie wybrany, to złoży do Sejmu projekt zmian w konstytucji, który zakłada m.in. likwidację Senatu. To instytucja kompletnie fasadowa – ocenił. – Senat, to jeden z największych absurdów polskiego ustroju i polskiej polityki. To instytucja kompletnie niepotrzebna, fasadowa i jałowa – powiedział Palikot na konferencji prasowej zorganizowanej przed wejściem do Senatu. Przed budynkiem członkowie sztabu Palikota rozwiesili baner z napisem: “Zrobię z nimi porządek. Palikot”. Zdaniem Palikota, polski Senat całkowicie kompromituje ideę jednomandatowych okręgów wyborczych. Jak ocenił, Senat to bardzo droga i zupełnie niepotrzebna instytucja.

 

Natomiast Janusz Korwin-Mikke i Paweł Kukiz wzajemnie zarzucali sobie w środę zerwanie zawartego przez nich jako kandydatów na prezydenta porozumienia ws. przekazania poparcia. Z wypowiedzi obu kandydatów wynika, że w marcu zawarli porozumienie, iż tuż przed wyborami, ten z nich, który będzie uzyskiwał mniejsze poparcie, przekaże głosy drugiemu. W tle obecnego zwrotu w relacjach obu kandydatów na prezydenta jest podejście do wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, co jest sztandarowym postulatem Kukiza, mającym prowadzić do odpartyjnienia życia publicznego.

 

Korwin-Mikke podczas wtorkowej debaty 10 kandydatów na prezydenta w TVP powiedział, że wycofa się i przekaże Kukizowi poparcie, jeśli czwartkowe wybory w Wielkiej Brytanii, które odbywają się w jednomandatowych okręgach, okażą się korzystne dla mniejszych ugrupowań, a nie dla dwu największych brytyjskich ugrupowań, czyli Partii Konserwatywnej i Partii Pracy. Kukiz uznał – w rozmowie z RMF FM – że zachowanie Korwin-Mikkego w czasie debaty “było jak nóż w plecy” i że Korwin-Mikke zerwał układ, który opierał się na wspólnym poparciu dla postulatów wprowadzenia JOW-ów oraz zakładał, że ten z nich, który przed wyborami będzie miał mniejsze szanse, przekaże poparcie drugiemu. Z kolei Korwin-Mikke stwierdził, że w tej części porozumienie zerwał Kukiz. Miało to mieć miejsce na początku kwietnia, gdy Kukiz źle odebrał wpis umieszczony na portalu społecznościowym przez rzecznika Korwin-Mikkego, który w primaaprilisowym żarcie napisał, że Kukiz popiera Korwin-Mikkego. Dowodem na zerwanie porozumienia ma być sms wysłany wówczas przez Kukiza. Pomimo obecnej kontrowersji obaj politycy nie wykluczyli jednak współpracy w przyszłości.

 

Kukiz otrzymał w środę poparcie Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej. Lider WWS Piotr Guział uzasadniał, że Kukiz jest bezpartyjnym samorządowcem, który walczy o to, żeby “zmienić Polskę i kształt sceny politycznej”.

 

W Białymstoku Kukiz mówił o tworzeniu ruchu obywatelskiego, bez względu na to czy zostanie prezydentem, czy nie. – Gdybym został prezydentem RP i tak rozpocząłbym natychmiast tworzenie ruchu obywatelskiego, który będzie współpracował z prezydentem w parlamencie (…). Jeżeli prezydentem nie zostanę i tak będę nadal zmierzał do stworzenia takiego ruchu obywatelskiego – zadeklarował.

 

W środę w Warszawie odbyła się ogólnopolska konwencja wyborcza kandydata na prezydenta Grzegorza Brauna. Rozpoczęła się ona modlitwą w intencji intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski. Wątki religijne przewijały się w wystąpieniu osób, które zabierały głos podczas konwencji. Sympatycy Brauna podkreślali też takie wartości jak tradycja, wolność osobista czy interes narodowy. Na końcu przemówił sam Braun, który podziękował swoim sympatykom, których nazwał “obudzonymi rycerzami”.

 

Zwracając się do swoich wyborców zaapelował, by zaczęli tworzyć podwaliny ruchu społecznego i szukali wsparcia różnych środowisk. Nie wykluczył stworzenia partii politycznej, choć jak zaznaczył “nie chodzi o to, by podłączać się do państwowego kurka”. Efekty tej pracy miałyby zostać podsumowane w maju 2016 r., czyli w 1050 rocznicę Chrztu Polski. Zwracając się do uczestników konwencji mówił, aby zaczęli od swoich parafii i zaczęli budzić jeszcze “śpiących rycerzy”, by tworzyć szkoły katolickie i strzelnice, w myśl jego hasła wyborczego “kościół, szkoła, strzelnica”.

http://www.deon.pl/wiadomosci/polska/art,24182,kandydaci-m-in-o-lasach-panstwowych-ochronie-ziemi-likwidacji-senatu.html

******

Żyć z Miłości – sztuka sztuk (J 15,9-17)

7 maja 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

O „sztuce miłości” nigdy dość! A to dlatego, że „CALI UTKANI jesteśmy z MIŁOŚCI” (św. Katarzyna Sieneńska). Ale to jedna – najważniejsza – strona medalu; drugą stroną tego wspaniałego medalu  jest POSTULAT, byśmy się na dar Miłości Boskich Osób świadomie OTWIERALI. – Jak często? Co dzień od nowa, raz po raz, często…

Aż po „pasję miłości” i odkrycie, że chodzi tu o rzecz najważniejszą – o sztukę sztuk…

Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15,9-17).

Najwspanialsze wyznanie

Byłoby rzeczą ciekawą posłuchać odpowiedzi na pytanie, które zdanie z Pisma Świętego uznajesz za najważniejszą wypowiedź o miłości Boga do człowieka. Skarbiec miłosnych wyznań Boga, skierowanych do ludzi, jest bogaty, dlatego odpowiedzi na zadane pytanie byłyby różne. Dla mnie najwspanialszym i najwięcej mówiącym wyznaniem miłości Boga do człowieka są te słowa z Janowej Ewangelii: Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. – Nie dziwi, że Jezus wyznający taką miłość prosi i nalega: Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15,9).

Znaczenie miłości w naszym życiu odkrywamy na różne sposoby. Jednym z nich jest uważne wsłuchiwanie się w to, co Bóg mówi o swej miłości do człowieka. Przy lekturze dwóch czytań z VI niedzieli po Wielkanocy (J 15,9-17; 1 J 4,7-10) zdumiewa już sama częstotliwość, z jaką św. Jan używa słowa miłośćmiłować; słowo to występuje aż 18 razy (po 9 razy w każdym czytaniu). Rzeczywiście, nawet sama „arytmetyka” potwierdza, że św. Jan Ewangelista jest wyjątkowym apostołem miłości Boga do człowieka, a także człowieka do człowieka. Z miłości św. Jan wszystko wyprowadza i wszystkich chce do niej przyprowadzić. Św. Jan, sam zafascynowany miłością Boga, gorąco pragnie, by wszystkim udzieliła się jego fascynacja.

Miłość nie jest jedynym bardzo ważnym słowem w cytowanych fragmentach. Są też inne, ważne i ważkie, słowa (i rzeczywistości przez nie oznaczane): radość, pełna radość, przyjaźń, miłość bliźnich, życie w ładzie Przykazań (a nie schaotyzowane); wybranie, dopuszczenie do Boskich tajemnic, przynoszenie owoców, bliskość Boga, Jego ofiara, wysłuchane prośby. Te słowa też budzą w nas żywy oddźwięk. Chcielibyśmy mieć to, o czym mówią. – Jednak odczuwamy też pewien niepokój, gdy stwierdzamy, że daleko nam jeszcze do pełnej radości, do zażyłej przyjaźni z Jezusem i do miłowania bliźnich, do czucia się wybranym i dopuszczonym do tajemnic Ojca itd.

  • Zastanawiając się nad naszym życiem, które nierzadko toczy się poniżej poziomu tych ważkich słów, przeżywamy olśnienie tą myślą, że najważniejszy jest Bóg i Jego miłość do nas.
  • To dopiero dzięki relacji z Bogiem i dzięki otwarciu się na Jego miłość do nas, wszystkie te ważne słowa (dobra przez nie oznaczane) przestają być nieosiągalne czy też jedynie niepokojące (jakoś oskarżające).

Dwa przynaglenia

Do życia z miłości Boga (i z miłością do Boga i do bliźnich) przynaglają nas różne racje. Św. Paweł wskazuje tę najważniejszą: miłość Chrystusa przynagla nas (2 Kor 5, 14). Św. Paweł przeszedł przyśpieszony „kurs” poznawania Jezusa i Jego miłości. My idziemy na ogół zwyczajną drogą poznawania Jezusa i Jego miłości. Smuci zatem, ale nie dziwi nadmiernie to, że jesteśmy na początku długiej drogi poznawania Boga, i że powoli odkrywamy, co kryje się w tym wspaniałym zdaniu – wyznaniu: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem.

  • Jednak zbytnio sobie nie pobłażajmy i nie zwlekajmy z rozpalaniem w sobie pasji poznawania Jezusa. Jeśli nie chcemy co rusz popadać w zniechęcenie a nawet rozpacz, to odpowiednio intensywnie poznawajmy Jezusa i Tego, Który Go posłał – Ojca.

Pesymistycznie brzmi ocena Henry D. Thoreau, że”większość ludzi żyje w cichej rozpaczy”; może ona wydać się przejaskrawiona. Wszyscy jednak bywamy co jakiś czas nawiedzani przez zniechęcenie, poczucie beznadziejności czy głęboki smutek. Wszyscy też, wcześniej czy później, na dłużej czy na krócej, ocieramy się o czarną rozpacz. W naszych czasach, pełnych cywilizacyjnych zdobyczy i pysznego samo wywyższenia, mówi się o rosnącej liczbie ludzi dotkniętych depresją. Rozumiejąc coraz bardziej, jak wielkie cierpienie za nią się kryje, winniśmy pytać, jaka jest jej najgłębsza przyczyna.

  • Dokonując uproszczenia, możemy tę przyczynę (depresji) upatrywać w tym, że każdy człowiek zderza się z radykalnym zagrożeniem swego istnienia i sensu, a przy tym brakuje  nam oparcia w Kimś potężnym i niezawodnym – w Dobrym i Wszechmocnym Bogu Ojcu!

Osobiste zderzenie z radykalnym ubóstwem jest nieuchronne. Nasze istnienie jest przygodne. Nie jesteśmy jego (istnienia) właścicielami. Jest nam ono podarowane. Od niedawna i na dość krótko. Robi się nam tym bardziej przykro i smutno, iż żarliwie pragniemy szczęścia, dobroci i dobra, bezpieczeństwa, czystej prawdy, doskonałej wiedzy i idealnej miłości, radości i trwałego pokoju – a (o własnych siłach, wewnątrz doczesności) nie potrafimy zaspokoić tych szlachetnych pragnień! A jeśli nawet – na tym czy owym polu – przychodzi jakieś spełnienie, to nie trwa ono długo, gdyż nic nie jest tu trwałe, ostateczne. Wszystko jest kruche i tymczasowe…

W zasadzie nie powinniśmy się dziwić, gdy nam samym, a także naszym bliźnim wokół nas, życie jawi się jako swoiście wybrakowane i rozczarowujące. Gorycz i zwątpienie, a także rozlane poczucie skrzywdzenia – wcześniej czy później – dotykają każdej osoby. Te gorzkie odczucia chyba zawsze jakoś zaskakują, a pojawiają się nieuchronnie jako wynik boleśnie przeżywanego rozdźwięku między tym, czego człowiek pragnie i kim chciałby być, a tym, co spada na niego jako nieuchronna konieczność (niespełnienie, przemijanie, śmierć).

  • Właściwie wszystkim nam, i to codziennie, zagraża rozpacz, cicha lub głośna. Ważne jest to, by zinterpretować tę sytuację jako potężne przynaglenie, by szukać Boga i otwierać się na Jego cudowną moc Miłości, która przywraca i ocala nadzieję na spełnienie pragnień, na pełnię Życia.

Sztuka sztuk

Trzeba nam się mądrze oswoić z człowieczym losem, do którego przynależy oscylowanie – nie zawsze całkiem świadomie przeżywane – między nadzieją na pełnię Życia, a beznadzieją pełną smutku! Bardzo wiele zależy od nas samych, w którą stronę przechylimy się danego dnia. Nie jest to jednak jakaś dowolna decyzja, ale wypadkowa usilnych poszukiwań motywów życia i nadziei.

  • To sam Bóg – nasz Stwórca i Ojciec – dostarcza nam motywów, które uzasadniają nam nadzieję i niewzruszone zaufanie do daru człowieczeństwa (skądinąd bezbrzeżnie ubogiego). Świadomi rozstrzygającego „wkładu” Boga, my też winniśmy trudzić się, by kolejny raz, w kolejnym dniu, otworzyć się na podsuwane nam, jak na tacy, motywy za nadzieją, za pokojem, za zaufaniem, za radością!
  • Do nas należy zadbać o wewnętrzne wyciszenie, stałą uważność, by widzieć swoją sytuację i dostrzegać Boga Ojca, który w swoim Synu przychodzi do nas z motywami życia i nadziei! Niestety, to życie w roztargnieniu i na powierzchni, w pogoni za rozrywką narzuca się nam samo.
  • Wielu czyni wiele (zresztą świetnie na tym zarabiając), byśmy żyli – banalnie, na powierzchni i ze stałym niedożywieniem człowieka duchowego w nas. Niestety, powagę bycia człowiekiem w drodze, w stawaniu się, można dość łatwo zbanalizować. Dramatyzm życia, radykalnie zagrożonego beznadzieją śmierci, łatwo można zagłuszyć, na wiele sposobów, choć tylko na jakiś czas.

Pan Jezus nalega, byśmy lgnęli do Prawdy, gdyż ona wyzwala nas do nowego rodzaju istnienia. Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 32). Istotną treścią prawdy, która wyzwala i ocala nas, jest Bóg i Jego miłość.

Ludzie mają różne talenty i uprawiają różne sztuki. Chrześcijanin, człowiek, który spotkał Chrystusa i dał się Mu oświecić, winien codziennie doskonalić sztukę „odbioru” i świadomego przyjmowania Boskiej Miłości! Jest to, powiedziałbym „sztuka sztuk”, sztuka nad sztukami.

  • Jeśli tej sztuki nie zechcemy poznawać i nie będziemy jej z pasją uprawiać, to (w pewnym sensie) samoczynnie narzuci się nam żywioł demonicznej anty-miłości, a wraz z nim beznadzieja i rozpacz; najpierw „cicha”, potem coraz głośniejsza i coraz bardziej przytłaczająca. A swoiste celebrowanie jej – choćby i pod dyktando różnych „myślicieli zwątpienia i rozpaczy” czy „artystów” – nie polepszy naszego losu, nie usunie bólu.

Zatrzymać wahadło

Alternatywą dla doskonalenia i praktykowania sztuki przyjmowania Miłości od Boga w Jezusie jest wpadnięcie (trwanie) w tryby mechanizmu, który polega na naprzemiennym pysznieniu się i pogardzaniu sobą! Bądźmy pewni: Tak jak – poza Jezusem – nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 12), tak też poza Bogiem, który jest Miłością, nie znajdziemy sprzyjającego środowiska życia i szczęścia. Alternatywą dla Boskiej miłości jest ból ducha.

  • Rozmijanie się z zaofiarowaną Miłością, a tym bardziej odrzucenie jej, zawsze skutkuje (oprócz bólu) także chorobą ducha. Nasz duch – pozbawiony kontaktu z nieskończoną Miłością Boga i Zbawiciela – zachowuje się obłędnie, szaleńczo. Polega to na tym, że człowiek raz namiętnie siebie wywyższa, kiedy indziej namiętnie sobą pogardza.
  • Człowiek zdany tylko na siebie, i ze sobą tylko gadający, zachowuje się jak wahadło, które raz wychyla się ku maksimum pychy, a raz ku maksimum poniżenia i pogardy. Jeśli tego wahadła nie zatrzyma Słowo o Miłości Boga, to wychylenia wahadła będą się stawać coraz większe, a człowiek będzie coraz bardziej zdezorientowany i słaby.
  • Będzie go ogarniać narastające poczucie wyczerpania, zmęczenia, braku sił do twórczego zaangażowania.

Na pewno nie warto zamienić żywioł Boskiej Miłości na marny żywioł to jałowego samo wywyższenia, to niszczącego poniżania siebie, pogardy wobec siebie samego. Na niewiele też zda się cała gra potrójnej pożądliwości czy cała gama gier i mechanizmów psychicznych, które chciałyby jakoś złagodzić ból nieznośnej egzystencji. Nieznośnej, bo zamkniętej na Miłość Tego, który mówi: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem.

Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy (1 J 4,7-10).

http://osuch.sj.deon.pl/2015/05/07/k-osuch-sj-wielka-sztuka-zyc-z-milosci-j-159-17/

******

Krzysztof Osuch SJ pisze:

7 maja 2015 o 00:35

Wybierz Życie
„Wybierajcie więc życie,
abyście żyli wy i wasze potomstwo.”
(Pwt 30, 19)

Human Life International – Polska
Drodzy Przyjaciele!
W najbliższą niedzielę wybieramy prezydenta Rzeczpospolitej.
Każdy z nas ma prawo do osobistego, w pełni wolnego wyboru kandydata, na którego zagłosuje. Ufam, że będzie to dobry, odpowiedzialny wybór, budujący naszą wspólną przyszłość, chroniący nasze rodziny i życie.

Bardzo Was proszę, idźcie na te wybory! I proście innych, aby poszli: krewnych, sąsiadów, przyjaciół.
Nasz aktywny udział i wybór prezydenta Polski jest bardzo, bardzo ważny. Od tego wyboru zależy, jaka będzie przyszłość naszych rodzin, naszych dzieci.

Zajrzyjcie do swojego serca i wybierzcie tego kandydata, który naszym rodzinom zapewni prawdziwe bezpieczeństwo i nadzieję na lepszą przyszłość.

Postawmy na osobę, która szanuje nasze konstytucyjne prawa rodziców do wychowywania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami.

Popierajmy tego, dla kogo ważna jest ochrona małżeństwa i rodziny przed zmianami kulturowo-cywilizacyjnymi o charakterze genderowym.

Zagłosujmy na tego, kto szanuje ludzkie życie od poczęcia do naturalnej śmierci.

Wybierzmy tego, kto potrafi chronić naszą katolicką wiarę i wartości.

Oddajmy głos na tego, kto potrafi kompetentnie i ofiarnie służyć naszej Ojczyźnie.

Nie dajmy się zwieść! Drzewo poznaje się po owocach. Przyjrzyjmy się, co się dookoła nas dzieje: tysiące głodnych dzieci, brak pracy, emigracja młodych za chlebem, katastrofalny stan służby zdrowia, niskie zarobki, olbrzymie zadłużenie, głodowe emerytury, coraz większy brak perspektyw i nadziei na lepsze jutro. Promowane są ideologiczne postulaty środowisk feministycznych i LGBT. Ich programy mają wejść do szkół, deprawując nasze dzieci. Prezydent ratyfikował przemocową Konwencję Rady Europy, która nakazuje promowanie zmian społeczno-kulturowych w celu wykorzenienia zwyczajów, tradycji i wiary. By to zmienić trzeba dostrzegać te problemy i umieć im przeciwdziałać. Rola prezydenta Polski jest w tych sprawach wyjątkowo ważna.

Nie sugerujemy konkretnego kandydata. Jesteśmy pewni, że Przyjaciele Ludzkiego Życia dokonają dobrego wyboru!

W imieniu KPLŻ
Ewa H. Kowalewska
za: http://mail.stunning-mail.pl/p/uz6grpe0hw/o29he74bgy/

*****

Krzysztof Osuch SJ pisze:

Z przeczytanej w GN rozmowy z p. dr Małgorzatą Lewicką, psychiatrą: Beczka na stres
– trochę a propos:
” A skąd Pani bierze siły do pracy z ludźmi tak mocno cierpiącymi?

Ostatnio mój mąż trochę się irytuje, bo nastawiam budzik na 5.20, żeby na 6.30 iść na Mszę św. przed pracą. Często pacjenci przychodzą z przekonaniem, że lekarz wszystko może, a przecież tak nie jest. Nie wszystko zależy ode mnie. Tylko Pan Bóg w pełni uzdrawia. Pacjenci nie biorą pod uwagę tego, że lekarzowi nie wyjdzie, jeżeli nie pobłogosławi mu w pracy Pan Bóg. Pamiętam pacjentów, którym nie umiałam pomóc tak jak chciałam, choć bardzo się starałam. Czułam wielką bezradność, że jestem nikim, operuję tylko paroma lekami, znikomą wiedzą. Bo prawdziwy Lekarz jest gdzie indziej. Ale wracając do snu, który jest niezbędny do zdrowia psychicznego. Żeby się dobrze wyspać, powinnam się kłaść koło godziny 21, ale często dopiero wtedy wracam właśnie z gabinetu. Kiedy przewlekle brakuje nam snu, jesteśmy bardziej podatni na stres.
za: http://gosc.pl/doc/1951078.Beczka-na-stres/3

http://osuch.sj.deon.pl/2015/05/07/k-osuch-sj-wielka-sztuka-zyc-z-milosci-j-159-17/

******

Wróżka, psycholog, kapłan – do kogo po radę?

Różaniec

Ewa Polak-Pałkiewicz / slo

(fot. shutterstock.com)

Ani dziejów narodu, ani losów konkretnego człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa. Nie można odpowiedzieć na pytanie, kim on jest, do czego tęskni, bez czego nie może żyć. Nie są to jednak prawdy oczywiste dla wszystkich.

 

Istnieje w Polsce wcale nie mała – choć może jeszcze nie tak pokaźna jak w Europie Zachodniej – grupa ludzi, która uznaje tylko świeckich “ekspertów” w materii dramatycznych poszukiwań, lęków, zwątpień, niepokojów i załamań. Przytrafiają się one wszystkim ludziom, z różnym natężeniem i częstotliwością. Są one naturalne, wynikają z różnych faz przyswajania sobie doświadczeń życiowych i obiektywnej wiedzy – jednak dziś spotykamy się z nimi częściej niż kiedykolwiek.

Rady – lekkie i łatwe

 

Potrzebujemy nieodzownie porady drugiego człowieka, jego pomocy, wsparcia, otuchy, dobrego słowa, zachęty. Nie dajemy rady o własnych, “pojedynczych” siłach dźwigać wszystkich trudów, jakie nakłada na nas życie. Nawet najwięksi introwertycy muszą od czasu do czasu wyjść ze swej skorupy i otworzyć się przed kimś, komu ufają. Pewnym ludziom przychodzi to łatwo: gdy tylko zaczną mówić o sobie – w zasadzie obojętnie komu – ulatuje gdzieś ich wewnętrzne napięcie i pojawia się ulga, lekkość, przypływ sił. “Wygadanie się” to jakby samodzielne ujęcie sobie nagromadzonego gdzieś w środku, zbitego jak materac, ciężaru goryczy, samotności, niezrozumienia ze strony innych ludzi, często najbliższych, i “wyrzucenie z siebie” tego balastu. Ten mechanizm znany jest psychologii – także oszukańczemu (i niebezpiecznemu, ze względu na okultystyczne uwarunkowania) rzemiosłu, zwanemu wróżbiarstwem, staremu jak świat. Swą popularność opiera ono na równie starożytnej ludzkiej pokusie, by uchylić rąbka tajemnicy przyszłości, by poznać “to, co ma przyjść”, choćby to było zerknięcie na czekający nas los przez dziurkę od klucza. A wszystko w tym celu, by stłumić jeden z największych lęków człowieka – przed nieznaną przyszłością.
Zarówno porady czerpane w gabinecie psychologa, jak i te zasięgane u wróżki, mają tę przewagę nad naukami, których udziela kapłan – podczas spowiedzi czy rozmowy duchowej – że nic nie kosztują. Nic, poza pieniędzmi. Człowiek, który z nich korzysta, pozostaje bierny, nie musi się zmieniać, pracować nad sobą, podejmować wyczerpującej duchowej walki ze swoimi słabościami, ograniczeniami, pokusami. Wystarczy posłuchać i zastosować, tak jak łyka się tabletkę. Oczywiście, istnieją chrześcijańscy psychologowie, którzy stawiają swym pacjentom wymagania, zachęcają do wysiłku, wielu z nich pomaga w rozwoju duchowym, prowadzi do Boga. Jednak w poradnictwie psychologicznym dominuje psychologia humanistyczna, która jest bardzo daleka od antropologii chrześcijańskiej i może wprowadzić człowieka w jeszcze większe tarapaty. Rzecz w tym, że człowieka tak naprawdę trudno zrozumieć bez Chrystusa, bez Boga. I wszelkie wysiłki spieszenia mu z pomocą, przy jednoczesnym oddzielaniu go od Boga, ignorowaniu wymiaru duchowego i moralnego, prowadzą donikąd. Są podobne do tabletki przeciwbólowej. Owszem, przez chwilę uśmierza ból, ale stanu zdrowia nie poprawi, niczego nie uleczy. Nie uratuje życia.

W Bogu – odpowiedź

Człowiek jest jednością ciała i duszy. A ponadto – stworzony i odkupiony przez dobrego Boga – całkowicie do Niego należy. W Nim nade wszystko musi szukać ratunku w chwilach próby. W uzdrowieniu relacji z Nim – będących relacją Ojca i dziecka, Stworzyciela i stworzenia, niezależnie, czy jest się biskupem, dzieckiem, sportowcem czy gospodynią domową – odnajdzie upragnioną odpowiedź. Jeżeli zaneguje się naturę nieśmiertelnej więzi łączącej nas z Bogiem, czeka nas pasmo porażek i kryzysów. Można je określić krótko: ucieczka przed sobą samym. Ucieczka przed prawdą o sobie. Pogrążanie się w pozornych rozwiązaniach, które tylko pogłębiają wewnętrzny chaos i rozbicie. Nie da się w żaden sposób obronić tezy, że człowiek może sam dla siebie stanowić odpowiedź i rozwiązanie wszystkich nurtujących go pytań i wątpliwości. Odpowiedzi nie znajdziemy w sobie, choćbyśmy powołali sztab najbardziej utytułowanych ekspertów, od psychologa po jasnowidza i filozofa. I nie jest ona ani tak prosta i optymistyczna, jak podpowiadają znawcy “natury ludzkiej”, psychologowie, ograniczający się w swoich diagnozach do wymiaru materialnego (widzą człowieka jedynie jako zbiór mechanizmów, które – gdy się zatną – można usprawnić, stosując inne), ani tak skomplikowana i pesymistyczna, jak głoszą współcześni ideolodzy, propagatorzy kultury śmierci, którzy nie widzą dla człowieka na ziemi innego celu poza samozagładą. Odpowiedź tkwi w Nieskończoności, w Bogu.

Kapłan – przyjaciel i pośrednik

Człowiek potrzebuje Boga, by mógł żyć, rozwijać się, poznawać siebie samego, rozumieć innych ludzi i realizować swoje powołanie – Boży zamysł zapisany w duszy przez dobrego Ojca. Tę prawdę człowiek może odkrywać tylko w Kościele i z Kościołem. Dlatego jedynym skutecznym powiernikiem i pomocą w momentach krytycznego naderwania czy rozdarcia więzi z Bogiem może i musi być kapłan. Trudne to bywa dziś do przyjęcia zarówno dla świeckich, jak i dla niektórych duchownych. Zwłaszcza że współczesne nauki humanistyczne tak chętnie podpowiadają kapłanom ucieczkę od konfesjonału w “aktywizm” albo też sprowadzenie posługi sakramentalnej do jakże uciążliwej rutyny, urzędowego sprawowania “usługi religijnej”. A tymczasem posługa kapłańska wobec wiernych, ich duchowe ojcostwo, to coś nieskończenie więcej. To wymagające poświęcenia i delikatności, cierpliwe uprawianie gleby sumień, wychowywanie człowieka dla Boga. Jakże głęboko wyraził tę prawdę Benedykt XVI w czasie ostatniej pielgrzymki do Fatimy, gdzie przypomniał, iż Kościół nie może zostać sprowadzony do zimnej, sprawnie “zarządzającej” pewnymi kwestiami moralnymi czy organizacyjnymi, instytucji. Jego materią jest nieśmiertelny duch ludzki i jego “organiczny”, najściślejszy związek z osobowym Bogiem, Praprzyczyną wszystkiego, także każdego ludzkiego serca, niezależnie od tego, czy ono się rodzi, czy już, u schyłku życia, bić przestaje.
Dlatego kapłaństwo jest tak wielkie i tak cenne. A odkrycie roli kapłana, przyjaciela i przewodnika, w duchowym wzrastaniu poprzez ciernie, osty, pustynie i grzęzawiska, czyli przez krzyż, jest tą największą, najwspanialszą, najbardziej budującą wielkość człowieka, przygodą, której nie da się niczym zastąpić. Wszelkie bowiem falsyfikaty i podróbki tej unikalnej relacji: wierny – kapłan, opartej na głębokiej prawdzie o człowieku i jego związku z Bogiem, są bezsilne i oszukańcze; grożą tylko nowymi niebezpiecznymi zranieniami i szukaniem na oślep drogi wyjścia z labiryntu pychy. Pychy, która nieustannie podpowiada, że Bóg “nie jest mi do niczego w życiu potrzebny”. Nie będę więc Go poznawał, słuchał i Jemu służył. Wystarczy, że wezmę się za wszystko sam i “tymi rękoma” zbuduję sobie “raj za ziemi”.
 http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,264,wrozka-psycholog-kaplan-do-kogo-po-rade.html
********

Seks. Dlaczego jest taki ważny?

2ryby

O. Karol Meissner OSB / slo

Seksualność człowieka jest nierozerwalnie związana z płodnością, wszyscy to wiemy. Jednak czy oprócz przekazywania życia sfera ta pełni również inne istotne funkcje?

 

W przeciwieństwie do zwierząt, sfera seksualna człowieka nie ogranicza się wyłącznie do przekazywania życia. Bóg, stwarzając człowieka, nadał seksualności dodatkowe znaczenie i sens. Życie seksualne służy bowiem tworzeniu więzi, co znajduje swój szczególny wyraz w więzi małżeńskiej.

 

 

*******

Mąż musi kochać swoją żonę “jak własne ciało”

KAI / slo

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

O pięknie sakramentu małżeństwa i jego podstawowym znaczeniu dla Kościoła mówił dziś Ojciec Święty podczas audiencji ogólnej. Jego słów wysłuchało na placu św. Piotra około 30 tys. wiernych.

 

Papież zaznaczył, że choć budynek kościelny jest miejscem, w którym zawierane jest małżeństwo, to sakrament ten ma też podstawowe znaczenie dla wspólnoty wierzących, budując Kościół. Przypomniał nauczanie św. Pawła, który wskazywał, że miłość między mężem a żoną jest obrazem miłości między Chrystusem a Kościołem.

 

– Św. Paweł mówi, że mąż musi kochać swoją żonę “jak własne ciało” (Ef 5,28); kochać ją tak, jak Chrystus “umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie” (w. 25). Czy wy, obecni tu mężowie to rozumiecie? Kochać swoją żonę, tak jak Chrystus miłuje swój Kościół! To nie żarty! To jest powiedziane na serio! Skutek tego radykalizmu oddania wymaganego od mężczyzny, ze względu na miłość i godność kobiety, na wzór Chrystusa, powinien być ogromny w samej wspólnocie chrześcijańskiej. Dodał, że ta jej godność wpisana jest w stwórczy plan Boga, a wiele małżeństw ją urzeczywistniło w swoim życiu. Franciszek przytoczył raz jeszcze słowa Apostoła, napominającego mężów, by kochali żony, tak jak Chrystus “umiłował Kościół”.

 

Sakrament małżeństwa jest wielkim aktem wiary i miłości: świadczy o męstwie wiary w piękno stwórczego aktu Boga i życiu tą miłością, która pobudza, by iść zawsze dalej, poza siebie samych, a także poza samą rodzinę – powiedział papież. Zaznaczył, że Kościół jest w pełni zaangażowany w historię każdego chrześcijańskiego małżeństwa, budując się jego sukcesami i cierpiąc w jego porażkach. Zachęcił, byśmy zaakceptowali tę nierozerwalną więź dziejów Chrystusa i Kościoła z historią małżeństwa i ludzkiej rodziny oraz poważnie podjęli tę odpowiedzialność.

 

Ojciec Święty wskazał na wymiar misyjny “poślubienia się w Panu”. Oznacza ono bowiem gotowość, by stać się pośrednikiem Bożego błogosławieństwa i łaski Bożej dla wszystkich. Dodał że życie Kościoła wzbogaca się za każdym razem pięknem tego oblubieńczego przymierza, a także zubaża się za każdym, kiedy jest ono oszpecone. – Kościół, aby ofiarować wszystkim dary wiary, miłości i nadziei potrzebuje także mężnej wierności małżonków wobec łaski ich sakramentu! Lud Boży potrzebuje ich codziennej drogi w wierze, miłości i nadziei, ze wszystkimi radościami i trudami, jakie pociąga za sobą ich droga w małżeństwie i rodzinie – stwierdził papież.

 

Mężczyźni i kobiety na tyle odważni, aby nieść ten skarb w «glinianych naczyniach» naszego człowieczeństwa są dla Kościoła podstawowym bogactwem. Niech Bóg im tysiąckroć za to błogosławi! – zakończył swoją katechezę Franciszek.

CAŁy tekst rozważań Franciszka

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

W naszym cyklu katechez na temat rodziny poruszymy dzisiaj bezpośrednio piękno chrześcijańskiego małżeństwa. Nie jest ono jedynie ceremonią, sprawowaną w kościele, z kwiatami, suknią ślubną, zdjęciami. Małżeństwo chrześcijańskie jest sakramentem, który odbywa się w Kościele, a także budującym Kościół, dając początek nowej wspólnocie rodzinnej.

Właśnie to podsumowuje św. Paweł apostoł w swoich słynnych słowach: “Tajemnica to wielka [małżeństwo], a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła” (Ef 5,32). Paweł natchniony Duchem Świętym mówi, że miłość między mężem a żoną jest obrazem miłości między Chrystusem a Kościołem. Jest to niewyobrażalna godność! Ale w istocie jest ona wpisana w stwórczy plan Boga, a dzięki łasce Chrystusa, pomimo swoich ograniczeń urzeczywistniły ją niezliczone małżeństwa chrześcijańskie!

Święty Paweł, mówiąc o nowym życiu w Chrystusie powiada, że wszyscy chrześcijanie są powołani, aby się wzajemnie miłowali, jak Chrystus ich umiłował, to znaczy “będąc sobie wzajemnie poddani” (Ef 5,21), co oznacza służąc jedni drugim. I tutaj wprowadza analogię między małżeństwem męża i żony a Chrystusem i Kościołem. To jasne, że chodzi o analogię niedoskonałą, ale musimy pojąć jej duchowe znaczenie, które jest niezwykle wzniosłe i rewolucyjne, a jednocześnie proste, przystępne dla każdego mężczyzny i kobiety, powierzających się łasce Bożej.

Św. Paweł mówi, że mąż musi kochać swoją żonę “jak własne ciało” (Ef 5,28); kochać ją tak, jak Chrystus “umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie” (w. 25). Czy wy, obecni tu mężowie to rozumiecie? Kochać swoją żonę, tak jak Chrystus miłuje swój Kościół! To nie żarty! To jest powiedziane na serio! Skutek tego radykalizmu oddania wymaganego od mężczyzny, ze względu na miłość i godność kobiety, na wzór Chrystusa, powinien być ogromny w samej wspólnocie chrześcijańskiej.

To ziarno ewangelicznej nowości, przywracające pierwotną wzajemność oddania i szacunku, dojrzewało powoli w historii, ale w końcu zwyciężyło.

Sakrament małżeństwa jest wielkim aktem wiary i miłości: świadczy o męstwie wiary w piękno stwórczego aktu Boga i życiu tą miłością, która pobudza, by iść zawsze dalej, poza siebie samych, a także poza samą rodzinę. Chrześcijańskie powołanie do miłości bezwarunkowej i bez miary jest tym, co wraz z łaską Chrystusa tkwi także u podstaw wolnej zgody stanowiącej małżeństwo.

Sam Kościół jest w pełni zaangażowany w historię każdego chrześcijańskiego małżeństwa: buduje się jego sukcesami i cierpi w jego porażkach. Ale musimy zadać sobie poważne pytanie: czy my sami jako wierzący i pasterze dogłębnie akceptujemy tę nierozerwalną więź dziejów Chrystusa i Kościoła z historią małżeństwa i ludzkiej rodziny? Czy jesteśmy gotowi poważnie podjąć tę odpowiedzialność? To znaczy, że każde małżeństwo idzie drogą miłości, jaką Chrystus obdarza Kościół. To wspaniałe!

W tej głębi tajemnicy stworzenia, uznanej i przywróconej w jej czystości, otwiera się druga wielka perspektywa charakteryzująca sakrament małżeństwa. Decyzja “poślubienia się w Panu” zawiera również wymiar misyjny, co oznacza gotowość w sercu, by stać się pośrednikiem Bożego błogosławieństwa i łaski Bożej dla wszystkich. W istocie chrześcijańscy małżonkowie jako tacy mają udział w misji Kościoła. A to wymaga odwagi. Dlatego, kiedy pozdrawiam nowożeńców, mówię: to ci odważni, bo trzeba odwagi, żeby kochać się tak bardzo, jak Chrystus miłuje swój Kościół.

Sprawowanie sakramentu nie może pominąć tej współodpowiedzialności życia rodzinnego wobec wspaniałej misji miłości Kościoła. Tak więc życie Kościoła wzbogaca się za każdym razem pięknem tego oblubieńczego przymierza, a także zubaża się za każdym, kiedy jest ono oszpecone. Kościół, aby ofiarować wszystkim dary wiary, miłości i nadziei potrzebuje także mężnej wierności małżonków wobec łaski ich sakramentu! Lud Boży potrzebuje ich codziennej drogi w wierze, miłości i nadziei, ze wszystkimi radościami i trudami, jakie pociąga za sobą ich droga w małżeństwie i rodzinie.

W ten sposób kurs jest wyznaczony na zawsze, jest to kurs miłości, miłości tak jak miłuje Bóg – na zawsze. Chrystus nieustannie troszczy się o Kościół, miłuje zawsze, nieustannie strzeże, Chrystus nieustannie troszczy się o Kościół, aby z jego ludzkiego oblicza usunąć wszelkie plamy i zmarszczki. Wzruszające i piękne jest to promieniowanie siły i czułości Boga, jakie jest przekazywane z jednego małżeństwa na drugie, z rodziny na rodzinę. Słusznie mówi Paweł: jest to wręcz “wielka tajemnica”! Mężczyźni i kobiety na tyle odważni, aby nieść ten skarb w “glinianych naczyniach” naszego człowieczeństwa są dla Kościoła podstawowym bogactwem. Są także bogactwem dla całego świata. Niech Bóg im tysiąckroć za to błogosławi!

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/homilie-papiez-franciszek/art,65,franciszek-o-pieknie-sakramentu-malzenstwa.html

******

7 etapów małżeństwa. Na którym jest wasze?

Catherine Johnston, Daniel Kendall SJ, Rebecca Nappi / slo

Rozpoczynasz wspólną podróż przez życie w małżeństwie nieświadom napięć i radości, jakie na swej drodze napotkasz (fot. shutterstock.com)

Nagle zdajecie sobie sprawę, budząc się nad ranem, że zaczynacie się zastanawiać, co też w ogóle widzieliście w swoim współmałżonku i dlaczego zdecydowaliście się spędzić z tą osobą resztę życia. Rzeczywistość daje o sobie znać z coraz większą siłą?

 

Socjologowie i psychologowie twierdzą, że aby osiągnąć pełną dojrzałość, człowiek z wiekiem musi przechodzić kolejne etapy rozwoju. Czy małżeństwo także dojrzewa etapami?
Oczywiście, choć różni specjaliści z zakresu problemów małżeństwa różnie je definiują. Małżonkowie zaś – spoglądając wstecz na swoje długoletnie pożycie – potrafią wskazać wszystkie kolejne etapy, przez jakie przechodził ich związek. Nie są one, rzecz jasna, dla każdej pary małżeńskiej identyczne. Co więcej, z jednej fazy do drugiej nie zawsze przechodzi się płynnie, dlatego jeśli małżonkowie utkną na którymś z etapów i nie podejmą pracy nad rozwojem, ich związek znacznie ucierpi.

Czym charakteryzują się poszczególne etapy życia małżeńskiego?

Eksperci od spraw małżeństwa zapewne nazwą je inaczej niż my w niniejszej książce – nasze terminy są bowiem owocem burzy mózgów, jaka towarzyszyła wspólnej pracy nad książką. Oparliśmy się zarówno na doświadczeniu osobistym, jak i doświadczeniu naszych rozmówców. Czytelnikowi należy się jedno wyjaśnienie: opisywane poniżej etapy niekoniecznie muszą pojawiać się w ich związku w podanej niżej kolejności. Ponadto, małżonkowie mogą przechodzić przez niektóre z nich wielokrotnie podczas trwania związku.

 

Błoga nieświadomość

 

Jest to skok w wierze, jaki wykonują młodzi ludzie, decydując się na małżeństwo. Często decyzję tę podejmuje się na etapie “chemicznego” zauroczenia drugą osobą: zakochanie pobudza w mózgu konkretne reakcje chemiczne. To właśnie odzwierciedla pierwsza część nadanej przez nas nazwy – swoisty “błogostan”. Co do “nieświadomości”, nie sposób jej uniknąć. Wszystkie pary rozpoczynają wspólną podróż przez życie w małżeństwie nieświadome napięć i radości, jakie na swej drodze napotkają. Muszą dopiero ich doświadczyć, aby wyjść z fazy błogiej nieświadomości. Charakterystyczne dla tego etapu są wzloty i upadki oraz fizyczne pożądanie i jego zaspokajanie. Cieszcie się tym czasem, dopóki trwa.

 

O, Boże!

 

Nagle zdajecie sobie sprawę, budząc się nad ranem, że zaczynacie się zastanawiać, co też w ogóle widzieliście w swoim współmałżonku i dlaczego zdecydowaliście się spędzić z tą osobą resztę życia. Rzeczywistość daje o sobie znać z coraz większą siłą. Rozwiewają się iluzje związane z osobą współmałżonka i związkiem. Błogostan ustępuje stopniowo małżeńskiej codzienności: płaceniu rachunków, kontaktom z teściami, sprzątaniu i zwykłej rutynie dnia powszedniego. Zdarza się, że w ten etap wkracza się po pierwszej po ślubie poważnej kłótni.

 

Przeszkody

 

Ten etap często zaczyna się wraz z przyjściem na świat dzieci bądź pojawieniem się zobowiązań związanych z karierą zawodową lub zaangażowaniem w życie lokalnej wspólnoty. Najczęściej faza ta dotyczy par trzydziestokilkuletnich – jest to dekada, w której każdy kształtuje własne dorosłe życie. Zdarza się, że małżonkowie na kilka lat “przestawiają swoje małżeństwo na autopilota”, sami zaś koncentrują się na sprawach związanych z dziećmi, pracą czy działalnością na rzecz wspólnoty. Godzinami mogą wówczas rozmawiać o sprawach związanych z organizacją życia czy dzielić się opowieściami o zmęczeniu. Na tym etapie pożycia mogą czuć się bardzo sobie bliscy, o ile stanowią dobry zespół, zdążający do wspólnego celu. Faza ta może okazać się naprawdę ożywcza, o ile towarzyszy jej przejrzystość działań i świadomość celu. Jest ona przy tym niezwykle ważna – przypomina bowiem małżonkom, że płacenie rachunków, robienie prania i inne pozornie przyziemne zadania nie są przeszkodą na drodze rozwoju ich związku, gdyż ów codzienny trud stanowi integralną część wspólnego życia.
Etapowi temu towarzyszy jednak pewne niebezpieczeństwo: otóż mogą się pojawić całkiem poważne kwestie, takie jak podział władzy w małżeństwie, rzutujący na podział obowiązków związanych z wychowywaniem dzieci. Jeżeli z powodu ciągłego zapracowania i zabiegania nie zostaną one rzetelnie przedyskutowane i odpowiednio szybko rozwiązane, problemy mogą narastać, wywołując w końcu kryzys. Niestety, na tym etapie wspólnego życia małżonkowie często nie pozwalają sobie na luksus oderwania się od codziennej krzątaniny po to tylko, by poświęcić sobie nawzajem więcej uwagi, porozmawiać o sprawach ważnych i odzyskać nieco dawnego stanu błogiej nieświadomości.

 

Ani uciec, ani się ukryć

 

Pewna kobieta dobrze zapamiętała radę, jakiej udzielił jej ksiądz, prowadzący nauki przedmałżeńskie: “Nie będziecie sobie naprawdę oddani, dopóki nie osiągniecie etapu, na którym macie ochotę odejść, ale świadomie decydujecie się zostać”. Pomyślała wówczas, że może się to zdarzyć raz, a wtedy ich “więź na wieki” zostanie ostatecznie przypieczętowana. W siódmym roku małżeństwa zadzwoniła do owego księdza i powiedziała: “Nie mówił ksiądz, że będę miała ochotę odejść aż pięć razy!”. Tak było również w przypadku jej męża. Ale pozostali razem; nigdzie nie uciekają ani też nie ukrywają się przed sobą. Są razem. Nie zawsze jest to łatwe.
W tej fazie małżonkowie muszą się ponownie związać ze sobą pośród wątpliwości, obaw, gniewu, a nawet rozpaczy. Często jedyną rzeczą, która każe im pozostać ze sobą, jest czysta wola pozostania razem. Niejednokrotnie też ich więź wydaje się bardzo krucha, i rzeczywiście na tym etapie nierzadko tak bywa. Pewna kobieta obrazowo określiła to jako związek połączony spinaczami do papieru.

 

Było – minęło

 

Na tym etapie – często typowym dla par w średnim wieku – małżonkowie próbują zmieniać siebie nawzajem: albo całkowicie odmienić samych siebie, albo wpływać na otoczenie. Nie muszą to być zapędy szkodliwe, jednak mogą wzbudzać nierealną nadzieję, że diametralna zmiana zrekompensuje rozczarowanie małżeństwem bądź współmałżonkiem. Wiek średni to czas opłakiwania utraconych szans. Trzeba opłakać rozczarowanie współmałżonkiem, związkiem, dziećmi i samym sobą. Etap ów – często rozpoczynający się z chwilą, gdy najmłodsze dziecko opuszcza dom rodzinny – charakteryzuje się tęsknotą za tym, co się nie zdarzyło i już nigdy nie zdarzy. Jest to czas szczególnie trudny i niekiedy małżeństwo nie jest w stanie go przetrwać.

 

Wszystko już było

 

Małżonkowie wtedy mówią: “Zakochaliśmy się w sobie ponownie”. Czują wdzięczność i radość płynącą z faktu bycia razem. Zdarza się, że zaczynają wówczas uprawiać hobby zarzucone na etapie “Przeszkody”. Zrezygnowali już z męczących wysiłków zmienienia współmałżonka. Zaakceptowali siebie nawzajem takimi, jacy w istocie są. Fazie tej towarzyszy spora doza rezygnacji, ale też radość i poczucie wolności.

 

Nadchodzi koniec

 

Jest to czas, kiedy małżonkowie muszą niejednokrotnie otoczyć siebie nawzajem opieką i podejmować bolesne decyzje z tym związane. Szykują się też do ostatecznego pożegnania i do pochowania współmałżonka, który odejdzie wcześniej. Może to być czas straszny, a jednocześnie pełen czułości. Może też ów czas dawać wiele satysfakcji. W tradycji katolickiej jest to czas przepojony nadzieją i obietnicą wspólnego życia na wieki.

 

Więcej w książce: Małżeństwo. Problem czy szansa – Catherine Johnston, Daniel Kendall SJ, Rebecca Nappi

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,19,7-etapow-malzenstwa-na-ktorym-jest-wasze.html

******

ks. Marek Dziewiecki

Rozstanie – owoc dojrzałej miłości

Don Bosco

 

Adopcja miłości

Istnieje sakrament małżeństwa, ale nie istnieje sakrament rodzicielstwa. Bóg oddaje rodzicom dzieci w adopcję miłości po to, by rodzice nauczyli je kochać i przygotowali do założenia w przyszłości własnej szczęśliwej rodziny.

Kiedy dorastający syn czy córka pogodnie opuszczają dom rodzinny, nie tracąc więzi miłości z rodzicami, to taka sytuacja jest błogosławieństwem dla wszystkich. Kiedy natomiast rodzice nie kochają siebie nawzajem wystarczająco lub gdy nie potrafili wychować dzieci w mądry sposób, wtedy zarówno rodzice, jak też ich dorastające dzieci mają poważne problemy z dojrzałym przeżywaniem koniecznego przecież rozstania.

Skrajności…

Pierwsza skrajna postawa rodziców – to emocjonalne odrzucenie dziecka, a druga – to dążenie do psychicznego uwięzienia syna czy córki. Odrzucenie oznacza, że rodzice okazywali dziecku zbyt mało miłości i czułości, a przez to dziecko czuło się obco we własnym domu. Takie dziecko może wprawdzie swobodnie opuścić dom rodzinny, ale ma trudności w założeniu własnej szczęśliwej rodziny, gdyż trudno mu uwierzyć w miłość. Druga skrajność zachodzi w sytuacji, kiedy rodzice przyjmują swe dzieci z miłością i troską, ale nie zgadzają się na ich odejście. Więzi rodzicielskie stają się wtedy toksyczne. Niedojrzali i nieszczęśliwi rodzice czynią wszystko, by wyrobić u dorastającego dziecka poczucie zagrożenia przed światem (“tylko z nami możesz być szczęśliwy”) i starają się wzbudzić w nim poczucie winy (“jeśli opuścisz dom, to wyrządzisz nam wielką krzywdę”).

Z kolei typowym błędem ze strony dorastających dzieci jest bunt wobec rodziców i ucieczka z domu albo przeciwnie – lęk przed odejściem, poczucie bezradności w obliczu wyzwań dorosłości i egoistyczne “przyssanie się” do rodziców. Bunt może przybierać różne formy: od agresji słownej i unikania osobistych rozmów z rodzicami, aż do ucieczki z domu oraz agresji fizycznej i nienawiści wobec rodziców. Nawet jeśli rodzice popełnili wiele błędów, to zwykle bunt dziecka kończy się przysłowiową wpadką z deszczu pod rynnę. Nieszczęśliwe dzieci mają bowiem tendencję do tego, by w swym dorosłym życiu łączyć się z ludźmi, którzy albo są również nieszczęśliwi, albo są egoistami szukającymi naiwnej ofiary po to, by żyć jej kosztem.

Druga skrajna postawa nastolatków, to niezdolność do opuszczenia domu rodzinnego, pozostawanie w sytuacji “wiecznego dziecka”, zalęknionego perspektywą samodzielności i koniecznością podejmowania obowiązków, jakie niesie samodzielne życie. Coraz częściej pozostawanie dorosłych już dzieci w domu rodzinnym jest przejawem wygodnictwa, bo przecież wygodnie jest żyć na koszt rodziców i ciągle uchodzić za “nastolatka”.

Unikanie skrajności

Uniknięcie powyższych skrajności zależy zwykle bardziej od rodziców niż od dzieci. Harmonijne rozstanie jest możliwe wówczas, gdy rodzice respektują podstawowe zasady w odniesieniu do dzieci. Zasada pierwsza brzmi: dziecko nie jest własnością rodziców! Nie jest polisą ubezpieczeniową, która ma zapewnić rodzicom pogodną starość. Radosną jesień życia mogą zapewnić sobie rodzice sami wtedy, gdy nie tylko mądrze wychowują dzieci (aby później cieszyć się ich miłością i szczęściem!), ale kiedy też mąż i żona troszczą się o wzajemną, czułą miłość. Tylko wtedy bowiem mogą być dla siebie źródłem wsparcia i radości w okresie, gdy ich dorosłe już dzieci opuszczą dom rodzinny. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że nadal są kochani przez odchodzące dzieci, ale że sensem życia ich dzieci nie jest “poświęcanie się” rodzicom. Sami wyjaśniają swym córkom czy synom, że gdy założą oni swoje rodziny, to odtąd troska o małżonka i dzieci będzie miała pierwszeństwo przed troską o rodziców. Ewangelia jest w tym względzie jednoznaczna: mężczyzna/kobieta opuści matkę i ojca po to, by złączyć się z ukochaną osobą i założyć własną rodzinę.

Uszczęśliwianie na siłę

Szczęśliwe dzieci szczęśliwych rodziców kochają ojca i matkę także po założeniu własnej rodziny, ale wiedzą, że mogą osobiście opiekować się rodzicami czy teściami na tyle, na ile można to odpowiedzialnie pogodzić z troską o własną rodzinę. Nikt nie jest zobowiązany do tego, by pomagać rodzicom kosztem małżonka i dzieci. Żadne dorosłe dziecko nie powinno “ratować” małżeństwa swoich rodziców w taki sposób, że doprowadza do kryzysu czy rozpadu swego własnego małżeństwa. Małżonkowie, którzy po przyjściu dzieci na świat nadal troszczą się o rozwój wzajemnej miłości, nie mają potrzeby, by zatrzymywać dorastające dzieci dla siebie. Tacy małżonkowie nie boją się tego, co stanie się z nimi, gdy ich synowie i córki opuszczą dom rodzinny. Kochają oni swoje dzieci naprawdę bezinteresownie. Ich dorastające dzieci utrzymują wtedy chętnie serdeczne kontakty ze swymi rodzicami. Młodzi dorośli stronią natomiast od tych rodziców czy teściów, którzy są zaborczy w okazywaniu “miłości” i którzy pragną “uszczęśliwiać” siebie kosztem swych dzieci i ich szczęścia w nowych rodzinach.

Solidny fundament

Ogromną pomocą w pogodnym przeżywaniu fizycznego rozstania i tęsknoty ma wychowanie religijne. Jeśli rodzice i dzieci przeżywają serdeczną przyjaźń z Bogiem, jeśli razem modlą się, jeśli w codziennym życiu kierują się Dekalogiem oraz dążą do świętości, to ich wzajemna miłość ma tak solidny fundament, że nie naruszy jej ani odległość, ani upływ czasu. Mądrze wychowane dzieci opuszczają dom rodzinny bez lęku i poczucia winy. Bez lęku, gdyż nauczyły się od rodziców mądrze myśleć, odpowiedzialnie kochać i solidnie pracować. Bez poczucia winy, gdyż są one pewne tego, że ich rodzice nadal kochają siebie nawzajem i ponieważ widzą, że rodzice są spokojni zarówno o własną przyszłość, jak i o przyszłość dzieci, które dobrze wyposażyli na drogę samodzielnego życia.

ks. Marek Dziewiecki

http://www.katolik.pl/rozstanie—owoc-dojrzalej-milosci,2294,416,cz.html?s=2

********

ks. prof. Mariusz Rosik

Rembrandt ułaskawiony, czyli głos w sprawie odpustów

Głos Ojca Pio

Rembrandt, malując powrót syna marnotrawnego, w pewien sposób uwiecznił na nim własne doświadczenie. Zdał sobie sprawę, że żaden grzech nie pozostaje bez skutków. Nawet ten wyznany i przebaczony. Tak jest w życiu każdego. Mamy jednak szansę, by duchowe skutki grzechu umniejszać, a nawet całkowicie zniwelować.
Obraz Rembrandta Powrót syna marnotrawnego zdobi ściany petersburskiego Ermitażu. Wszyscy dobrze znamy stojącą postać ojca i klęczącego przed nim syna (ojciec z narzuconym na ramiona czerwonym płaszczem, syn z pochyloną głową). Gra światła i cienia została przez artystę wykorzystana tak, aby niemal cała uwaga widza skupiła się na błogosławiących, spoczywających na ramionach syna dłoniach ojca.
Biografowie twierdzą, że Rembrandt, malując powrót marnotrawnego syna, w pewien sposób uwiecznił na nim własne doświadczenie. Jako młody człowiek był butny i przekonany o swoim geniuszu. Żył w zbytku i luksusach. W krótkim czasie zdobył dużą fortunę. Okres powodzenia i pomyślności nie trwał długo. W ciągu siedmiu lat stracił najpierw trójkę dzieci, później zmarła mu żona. Pozostał sam z dziewięciomiesięcznym dzieckiem i związał się na krótko z jego niańką, ale i ten związek bardzo szybko się rozpadł. Artysta popadał w kłopoty finansowe. Najpierw wyprzedał kolekcję swoich obrazów, później sprzedał zdobiące ściany jego domu obrazy innych mistrzów pędzla. W 1658 roku stracił swój dom w Amsterdamie i musiał szukać miejsca w przytułku. Stał się biednym człowiekiem. Można powiedzieć, że malując ten obraz u schyłku swych lat, podjął refleksję nad całym swoim życiem. Odnalazł siebie w historii syna marnotrawnego.
Ale to przecież historia każdego z nas…
Nic nie dzieje się bez przyczyny
Rembrandt zdał sobie sprawę, że żaden grzech nie pozostaje bez skutków. Nawet ten wyznany i przebaczony. Tak jest w życiu każdego. Mamy jednak szansę, by duchowe skutki grzechu umniejszać, a nawet całkowicie zniwelować. Jeden ze środków redukowania negatywnych skutków popełnionego zła określany jest słowem, które u jednych budzi dziś skojarzenia z ciemnogrodem i zbuntowanym Lutrem, u innych zaś wzbudza delikatny uśmiech politowania. Chodzi o odpusty.
To prawda, że sformułowania typu “odpust zupełny” czy “cząstkowy” brzmią dziś niczym relikty wyciągnięte z trzynastowiecznych ksiąg. Rzeczywistość, na którą owe terminy wskazują, do reliktów jednak nie należy. Warto więc pokusić się, by o odpustach spróbować mówić językiem zwykłych ludzi, unikając teologicznej mowy rodem sprzed ponad pięciu wieków. O co więc chodzi?
Z polskiego na nasze
Nie ulegając pokusie ucieczki, spróbujmy zmierzyć się z teologiczną definicją odpustu, którą podaje Katechizm Kościoła Katolickiego: “Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych” (KKK 1471). Autorzy Katechizmu dodają, że każdy grzech powoduje “nieuporządkowane przywiązanie do stworzeń”, a to wymaga oczyszczenia albo na ziemi, albo po śmierci.
W sposób naturalny rodzi się kilka pytań. Czym jest “kara doczesna”? Czy oznacza to, że istnieje także “kara wieczna”? Na czym ona polega? Co znaczy “grzech zgładzony co do winy”? Czy wina i grzech to nie synonimy? O jakich warunkach uzyskania odpustu mowa? Co to takiego “skarbiec Chrystusa i świętych”, zwany niekiedy także “skarbcem Kościoła”? Spróbujmy sprostać tym teologicznym zawiłościom, sięgając po zasygnalizowaną już Jezusową przypowieść.
Odpust zupełny dla marnotrawnego syna

Wyobraźmy sobie najpierw, że syn, który roztrwonił swój majątek, nigdy nie zdecydował się na powrót do domu. Do końca życia skazany byłby na brak kontaktu z ojcem. Byłaby to dla niego “kara wieczna”. Osoba popełniająca grzech śmiertelny, która nie decyduje się na nawrócenie, potencjalnie naraża się na karę wiecznego oddalenia od Boga. Takiej sytuacji odpusty nie dotyczą.
Marnotrawny syn na szczęście postanowił powrócić. Jego odejście z domu i rozrzutne życie postawiło go w trudnej sytuacji. Po pierwsze, stracił cały majątek, którego nie da się już odzyskać. Nawet jeśli w przyszłości udałoby mu się “odpracować” zmarnowane pieniądze, to i tak te otrzymane od ojca nigdy już nie zostałyby odzyskane. Stracił je bezpowrotnie, co jest fizyczną konsekwencją jego złych decyzji. Po drugie, sam siebie “ukarał” przez to, że jego relacja z ojcem została bardzo nadwyrężona. Do jego serca wkradł się nieporządek i brak harmonii. Grzech pozostawił w nim ślady – zniszczył więź z ojcem.
Przełóżmy teraz historię na język “odpustowy”. Jeśli ktoś grzeszy na przykład przez świadome zaniedbanie swojego zdrowia, w konsekwencji popada w chorobę. Jest to naturalna, fizyczna konsekwencja grzechu, analogiczna do utraty majątku przez marnotrawnego syna. Grzech jednak niszczy także relację z Bogiem, powoduje brak wewnętrznej harmonii. Nawet gdy został przebaczony, zostawia w sercu pewien defekt i nawróconemu grzesznikowi trudniej jest doświadczać miłości Bożej w całej pełni. Pozostałości grzechu w sercu Katechizm nazywa “karą doczesną”. W przypadku syna marnotrawnego chodzi między innymi o “nieuporządkowane przywiązanie” do kobiet lekkich obyczajów, z którymi zaznawał rozkoszy.

Gdy powracający syn wpadł w otwarte ramiona ojca, wiedział już, że jego postępek został przebaczony. Wciąż jednak myślał, że w rodzinnym domu pozostanie jedynie najemnikiem. Grzech zniszczył jego pełną miłości więź z ojcem, a przebaczenie naprawiło ją tylko do pewnego stopnia. W ten sposób syn został ukarany: jego więź z ojcem nie była już tak piękna, jak przed opuszczeniem domu, a w jego sercu pojawiła się rysa. Była to “kara doczesna”.

Czy można tę karę zmniejszyć lub całkowicie zniwelować? Okazuje się, że tak! Ojciec otwiera swój skarbiec i wydobywa z niego nową szatę, pierścień i sandały. Syn nie musi być jedynie najemnikiem! Może powrócić do pełnej pokoju i miłości więzi z kochającym ojcem. Wyobraźmy sobie, że to właśnie owi najemnicy, zawsze wierni i oddani swemu panu słudzy, dzięki ciężkiej pracy napełnili dom bogactwem. To oni zapracowali na szatę, pierścień i sandały. I właśnie oni są obrazem Chrystusa i świętych, którzy czynionym przez siebie dobrem wzbogacili skarbiec całej wspólnoty wiernych na tyle, że Kościół może teraz udzielać tego bogactwa nawracającym się grzesznikom. Otrzymując od ojca dary, marnotrawny syn uzyskał “odpust zupełny” nie na mocy własnych zasług, lecz dzięki wiernej pracy innych sług w domu. Gdy powracający syn nakładał sandały, wiedział już, że nie będzie niewolnikiem, ci bowiem chodzili boso. Gdy otulał się płaszczem, zdał sobie sprawę, że został przyjęty jako syn. Gdy na jego palcu zabłysnął pierścień, wiedział, że na nowo stał się dziedzicem. Rana w sercu została uzdrowiona, a “kara doczesna” zniesiona.
Trochę historii…
Pomysł odpustów zrodził się w XII wieku. Pojawił się wtedy zwyczaj nadawania bardzo surowej pokuty podczas spowiedzi. Dla przykładu: za grzech zaparcia się wiary należało pokutować dziesięć, zaś za cudzołóstwo – sześć lat. Kary te sumowano. Jeśli przed kratami konfesjonału klękał grzesznik, który wielokrotnie dopuścił się złych czynów, mogło się okazać, że nie starczy mu życia, aby odbyć zadaną pokutę! Wiedział, że jej część odbędzie za życia, pozostałą zaś po śmierci, w procesie oczyszczenia serca, który nazywamy czyśćcem.
I właśnie wtedy w teologii i praktyce pojawia się idea odpustu. Początkowo był więc skróceniem (“odpust cząstkowy”) lub zniesieniem (“odpust zupełny”) długotrwałej pokuty nadanej przez spowiednika. O warunkach takiego skrócenia decydował papież, do czego odnoszą się słowa Chrystusa: “Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie”. On określał warunki, jakie należy spełnić, aby uzyskać złagodzenie lub zniesienie pokuty, którą wówczas nazywano “karą doczesną”.
… i współczesności
Tak jest do dnia dzisiejszego. Stolica Apostolska wskazuje, w jakich okolicznościach można zyskać odpust cząstkowy lub zupełny. Ten ostatni łączy się często z koniecznością odmówienia określonych modlitw w intencjach papieża. Co więcej, Paweł VI w konstytucji apostolskiej Indulgentiarum doctrina przypomniał, że “między wiernymi, czy to uczestnikami niebieskiej ojczyzny, czy to pokutującymi w czyśćcu za swoje winy, czy to pielgrzymującymi jeszcze na ziemi, istnieje trwały węzeł miłości i bogata wymiana wszelkich dóbr”. Z tego powodu odpusty można ofiarować w intencji drogich nam osób, które odeszły na drugi brzeg życia.
Warto także zauważyć, że Paweł VI zniósł popularne niegdyś wśród niektórych wiernych czasowe odliczanie odpustów (tyle i tyle dni lub lat odpustu za taką a taką praktykę) jako zbyt reistyczne i wynikające z niedoskonałego rozumienia ich idei. Istotą odpustu nie są bowiem matematyczne słupki, lecz całkowite uzdrowienie i oczyszczenie serca ze śladów przebaczonych już grzechów. Wówczas staje się ono o niebo piękniejsze niż najcenniejsze płótna Rembrandta.
ks. prof. Mariusz Rosik
“Głos Ojca Pio” 92/2/2015
fot. Rembrandt, Powrót syna marnotrawnego

lata 60. XVII wieku

http://www.katolik.pl/rembrandt-ulaskawiony–czyli-glos-w-sprawie-odpustow,24769,416,cz.html?s=2
******

O autorze: Judyta