Słowo Boże na dziś – 26 lutego 2015 r. – czwartek – ósmy dzień Wielkiego Postu

Myśl dnia

Błogosławionym czyni człowieka tylko ten, kto go stworzył.

św. Augustyn

CZWARTEK I TYGODNIA WIELKIEGO POSTU

PIERWSZE CZYTANIE  (Est (Wlg) 14,1.3-5.12-14)

Modlitwa Estery w niebezpieczeństwie

Czytanie z Księgi Estery.

Królowa Estera zwróciła się do Pana, przejęta niebezpieczeństwem śmierci.
I błagała Pana, Boga Izraela, i rzekła:
„Panie mój, Królu nasz, Ty jesteś jedyny, wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela, bo niebezpieczeństwo jest niejako w ręce mojej. Ja słyszałam od młodości mojej w pokoleniu moim w ojczyźnie, że Ty, Panie, wybrałeś Izraela ze wszystkich narodów i ojców naszych ze wszystkich przodków ich na wieczystą posiadłość i uczyniłeś im tak wiele rzeczy według obietnicy.
Wspomnij, Panie, pokaż się w chwili udręczenia naszego i dodaj mi odwagi. Królu bogów i Władco nad wszystkimi władcami. Daj odpowiednią mowę w usta moje przed obliczem lwa i obróć serce jego ku nienawiści wroga naszego, aby zginął on sam i ci, którzy z nim jedno myślą.
Wybaw nas ręką Twoją i wspomóż mnie opuszczoną i nie mającą nikogo prócz Ciebie, Panie, który wiesz wszystko”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 138,1-2a.2bc-3.7c-8)

Refren: Pan mnie wysłuchał, kiedy Go wzywałem.

Będę Cię sławił, Panie, z całego serca, *
bo usłyszałeś słowa ust moich.
Będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów, *
pokłon Ci oddam w Twoim świętym przybytku.

I będę sławił Twe imię *
za łaskę Twoją i wierność.
Wysłuchałeś mnie, kiedy Cię wzywałem, *
pomnożyłeś moc mojej duszy.

Wybawia mnie Twoja prawica. *
Pan za mnie wszystkiego dokona.
Panie, Twa łaska trwa na wieki, *
nie porzucaj dzieła rąk Twoich.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Ps 51,12a.14a)

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste
i przywróć mi radość z Twojego zbawienia.

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

EWANGELIA  (Mt 7,7-12)

Kto prosi, otrzymuje

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą.
Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to co dobre tym, którzy Go proszą.
Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy”.

Oto słowo Pańskie.

 

 ************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

Mieć wiarę i prosić

Jezus zachęca nas wprost: proście a otrzymacie. Dlaczego więc tak często boimy się prosić Boga o łaski duchowe? Nieraz wydaje się nam, że jesteśmy niegodni. Ale to nieprawda! Jezus nie uzależnia darów duchowych, od naszej nieskazitelności. Możemy je otrzymać, także gdy jesteśmy grzeszni. Stawia nam tylko jeden warunek: wiara. Trzeba mieć wiarę! Wszystko inne będzie nam dodane. A co winniśmy ofiarować Bogu w zamian? Otwartość na bliźniego. Mamy odtąd czynić dobro, żyć uczciwie i postępować szczerze. To będą widzialne owoce naszego nowego, przemienionego mocą Pana serca.

Panie, często boję się stanąć przed Tobą i prosić Cię o łaski, które uczynią mnie nowym człowiekiem. Wydaje mi się, że jestem niegodnym przywileju bycia Twoim umiłowanym dzieckiem. Proszę Cię, dodaj mi odwagi, abym umiał prosić.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

Wytrwałość to cnota mocnych duchem i pokornych w obliczu Boga. Z jednej strony usilna modlitwa, z drugiej zaś aktywność w działaniu. Proszenie, poszukiwanie, kołatanie. Oczekiwanie na pomoc, aby z tym większym zaangażowaniem i odwagą działać. Bóg wysłuchuje tych, którzy Go wzywają, i pomnaża moc ich duszy.

O. Wojciech Jędrzejewski OP, „Oremus” Wielki Post 2009, s. 34

*********
 

ZBAW NAS ODE ZŁEGO

W dzień, w którym Cię wzywałem, wysłuchałeś mnie, o Panie, pomnożyłeś we mnie siłę (Ps 138, 3)

„Panie mój, Królu nasz, Ty jesteś jedyny, wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela” (Est 14, 3). Tak modliła się królowa Estera, gdy przygotowywała się na spotkanie z Aswerusem, by wyjednać łaskę dla swojego ludu zagrożonego zniszczeniem. Modlitwa jest wielką siłą tego, kto ufa Bogu. Chrześcijanin wie, że może złożyć na Pana swoje utrapienia, liczyć na Jego pomoc we wszystkich trudnościach, a przede wszystkim w niełatwym przedsięwzięciu własnego nawrócenia. Kiedy człowiek wejdzie w siebie samego, rozważy własną nędzę i słabość, a także zasadzki, jakie zewsząd mu grożą, „odkrywa, że jest niezdolny zwalczać skutecznie o własnych siłach napaści zła” (KDK 13). Pozostaje mu tylko jedna droga ratunku, uciekać się do Boga: „Panie… nie mam prócz Ciebie żadnego wspomożyciela”.

Człowiek przekonuje się, że nie ma w sobie samym sił wystarczających na to, by poprowadzić do końca poważne zadanie wielkopostne: umrzeć całkowicie grzechowi i być w pełni w Chrystusie zmartwychwstałym. Lecz sam Chrystus, zanim opuścił swoich, prosił Ojca, aby ich ustrzegł od Złego (J 17, 15), czyli od złudzeń świata i napaści Szatana. Nauczył ich prosić: „nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego” (Mt 6, 13). Oczywiście Jezusowi nie chodziło o to, by Jego uczniom zostały oszczędzone wszelkie pokusy i niebezpieczeństwa, co jest niemożliwe w tym życiu; wszak Bóg sam je dopuszcza, by doświadczyć cnoty człowieka. Jezus chce natomiast zapewnić ludziom siłę do opierania się złu. Zło, od jakiego pragnie ich uwolnić, to grzech, jedyne prawdziwe nieszczęście, odrywa on bowiem człowieka od Boga.

Kiedy chrześcijanin jest zdecydowany nie ulegać pokusom i szczerym sercem wzywa pomocy Bożej, modlitwa jego na pewno zostanie wysłuchana, ponieważ prosi tylko o to, czego Bóg pragnie bardziej niż on. Bóg przecież poświęcił swojego Jednorodzonego, aby zbawił świat z grzechów. Lecz nie należy zapominać, że oprócz modlitwy potrzebne są także umartwienie i uczynki pokutne, według słów Pana: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nic ulegli pokusie” (Mt 26, 41). Czuwanie, podobnie jak post, było zawsze uważane za jedną z ważniejszych praktyk pokutnych.

  • Dziękuje Ci, Panie, z całego mego serca… dziękuje Twemu imieniu za łaskę Twoją i wierność…
    Kiedym Cię wzywał, wysłuchałeś mnie, pomnożyłeś siłę mej duszy… Prawdziwie jesteś wzniosły, a jednak patrzysz na pokornego, pyszałka zaś dostrzegasz z daleka. Gdy znajduję się w utrapieniu, ożywiasz mnie, wyciągasz swą rękę wbrew gniewowi mych wrogów; Twoja prawica mnie wybawia… Panie, na wieki trwa Twoja łaska, nie porzucaj dzieła rąk Twoich (Psalm 138, 1-3. 6-8).
  • Panie, mogę mieć zbawienie tylko w Tobie; jeśli Ty nie będziesz moim odpoczynkiem, nie zostanę uleczony z mojej słabości. Bądź dla mnie Bogiem opiekunem i pewnym schronieniem, abym się zbawił. Szukając sobie innego schronienia nie zbawię się… uciekając od Ciebie, nie mam gdzie iść poza Tobą; by uniknąć Twojego gniewu, będę się uciekał do Twojego miłosierdzia przebaczającego. Ty jesteś moją wytrwałością i moją ucieczką… Ty udzielisz mi wytrwałości; kiedy zaś osłabnę, w Tobie będę szukał schronienia. Niech łaska Twoja udzieli mi wytrwałości czyniąc mnie niewzruszonym wobec wszelkich pokus nieprzyjaciela.
    Lecz ja noszę w sobie ułomność ludzką, noszę w sobie zarodek pierwszej niewoli, mam w moich członkach prawo, które sprzeciwia się prawu ducha i chciałoby mnie uczynić niewolnikiem prawa grzechu: ponadto grzeszne ciało obciąża duszę. Chociaż czuję się wytrwałym dzięki Twojej łasce, to jednak, dopóki noszę Twój skarb w tym naczyniu, muszę ciągle żyć w niepokoju z powodu tego naczynia glinianego. Ty jesteś moją wytrwałością, abym stał niewzruszenie przeciw wszelkim pokusom tego świata; lecz kiedy wzmagają się pokusy i wprawiają mię w niepokój, Ty wówczas jesteś moją ucieczką (św. Augustyn).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 263

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150226.htm

*********

#Ewangelia: Bóg nie daje złych rzeczy

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Cláudia*~Assad / Foter / CC BY)

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą.

Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre tym, którzy Go proszą.

 

Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Bóg nigdy nie zsyła na człowieka żadnego zła (cierpienia). On bowiem czyni człowiekowi tylko to, co chciałby, aby ludzie Jemu czynili. Gdyby Bóg zsyłał na człowieka cierpienie, to oznaczałby, że chce, aby też człowiek zadawał cierpienie Jemu. Przecież Bóg nie jest masochistą!
Nie zawsze Bóg może dać człowiekowi to, o co ten prosi, bo nie zawsze to, co nam wydaje się dobre, rzeczywiście takim jest. Bóg jednak chętnie słucha naszych próśb i spełnia je zawsze, gdy tylko może, czyli wtedy, gdy to jest dobre dla nas. Prosić Boga znaczy przyznawać się do Bożego dziecięctwa. Modlitwa prośby z natury ma wyrażać wielką miłość do Boga, a przynajmniej zaufanie.

 

Jeżeli pojawia się w nas żal do Boga, że nie spełnił jakieś naszej prośby, to oznacza, że nie prosiliśmy, tylko żądaliśmy, a przynajmniej nie prosiliśmy z miłością.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2350,ewangelia-bog-nie-daje-zlych-rzeczy.html
*********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 7, 7-12

Mariusz Han SJ

(fot. Truthout.org / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

Modlitwa przyda się każdego dnia…

 

Wytrwałość w modlitwie
Jezus powiedział do swoich uczniów: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża?

 

Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy.

 

Opowiadanie pt. “Bezsilność wobec losu”
Bertolt Brecht (1898-1956), niemiecki dramaturg w sztuce “Matka” przedstawił wycofanie Boga ze świata. “Matka” uświadamia właścicielkę domu, kapitalistkę, która twierdzi, że człowiek potrzebuje Boga, ponieważ jest “bezsilny wobec losu”: “Ubezpieczenie pomaga, kiedy modlitwa nic nie pomogła. Nie musicie więc modlić się do Boga, kiedy nadciąga burza, ale powinniście być ubezpieczeni. Bo to wam pomoże. A skoro Bóg jest tak mało ważny, bardzo to dla niego niekorzystne.

 

Jest jednak nadzieja, że jeśli ten Bóg zniknie znad waszych pól, może zniknie też z waszych głów. Za czasów mojej młodości wierzyli jeszcze wszyscy, że siedzi On gdzieś w niebie i wygląda jak stary człowiek. Potem pojawiły się samoloty, a w gazetach pisano, że na niebie jest teraz także wszystko wymierne. Nikt już nie mówił o Bogu, który siedzi w niebie.

 

Słyszano teraz natomiast często, że jest czymś w rodzaju gazu, obecnego wszędzie i nigdzie. Ale kiedy przeczytano później, z czego powstają gazy, nie było wśród tych substancji Boga. Nie mógł się także utrzymać jako powietrze, którego skład był znany. Stawał się więc coraz bardziej ulotny, aż w końcu, można powiedzieć, całkiem się ulotnił. Teraz czyta się tu i ówdzie, że jest “tylko pojęciem duchowym”, a to przecież bardzo podejrzane.

 

Ten fragment pokazuje, że zeświecczony człowiek nie czuje się już zdany na ślepy los i że nie oczekuje już z zewnątrz żadnego wybawienia. Widzi on w świecie przede wszystkim swój własny warsztat, który musi organizować. Nawet tam, gdzie jego siły nie wystarczają albo staje wobec nie wyjaśnionych zjawisk, ucieka się raczej do parapsychologii niż do wszechmocnej istoty, która właśnie z powodu swojej wszechmocy musiała przez całe wieki wkraczać tam, gdzie istniały granice ludzkiego działania lub też ludzkiego poznania.
O, uwierzyłbym w Ciebie i głosił Twą chwałę, Gdybyś był stworzył rzeczy łatwe, małe, drobne, Ale tyś począł dzieła nad podziw wspaniale, Ponadludzko potężne, nieprawdopodobne. Przechodzi me pojęcie o mocy i czynie Wszystko wkoło, choć znane, co dzień przeżywane.

 

Jak zrozumieć ciemnemu, tępemu chudzinie, Że sąsiaduje z mędrcem (czy Bogiem!) o ścianę. Uwierzę w każdą inną niż Ty, twórczą siłę, Choć i jej też nie pojmę mimo mąk i trudu. Wywiedź z suchej pustyni żywej wody żyłę I uczyń cud, bym Ciebie zrozumiał bez cudu.(Leopold Staff, Dubito)

 

Refleksja
Wytrwałość na modlitwie jest ważna, bo uczy nas cierpliwości w odkrywaniu woli Boga względem nas. Nie ma takiej sytuacji, która nie byłaby ogarnięcia przez Boże Miłosierdzie, bo przenika ono każdego z nas. Nasze serca przeniknięte modlitwą pomagają w przezwyciężeniu grzechu i zła, które czyha, aby nas “pożreć”…

 

Jezus uczy nas wytrwałości na modlitwie, która jest nieodłączna częścią Jego życia. On uczy nas, że modlitwa powinna być dla nas “pokarmem duszy”, która tak jak pożywienie i oddychanie daje nam codzienne życie. Modlitwa jeśli jest wytrwała potrafi czynić cuda…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego wytrwałość na modlitwie jest tak ważna?
2. Co znaczy, ze modlitwa jest “pokarmem dla duszy”?
3. Dlaczego modlitwa potrafi czynić cuda?

 

I tak na koniec…
“Ten tylko modli się nieustannie, kto modlitwę łączy z czynami, a czyny z modlitwą” (Orygenes)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,175,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-7-7-12.html

*********

Proście Ojca – a otrzymacie, Mt 7,7-11

autor: Krzysztof Osuch SJ

Winno być dla nas oczywiste, że my jesteśmy bardzo ubodzy, ale nasz Ojciec Niebieski jest bogaty, dobry i chętnie nas obdarowuje – Sobą i wieloma darami…

Dziecko kochane przez rodziców – prosi z całą naturalnością i spontanicznością. Matka lub ojciec nie mogą smucić się z tego powodu, że o coś zostali poproszeni przez ich kochane dziecko! Przeciwnie, radują się.

Znalezione obrazy dla zapytania proście a otrzymacie

Jezus powiedział do swoich uczniów: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża?

Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą (Mt 7,7-11).

Jedyna „słabość” Boga

Przytoczone słowa Jezusa (Mt 7,7-12) zachęcają nas, byśmy nabrali zwyczaju prosić naszego Ojca, który jest w niebie, o wiele darów. Jednak warunkiem proszenia jest to, byśmy wpierw nabrali wielkiego zaufania do naszego Ojca. Jezus pragnie, byśmy byli wręcz pewni, że jeśli naszego Ojca o coś prosimy, to na pewno to otrzymamy. Być może nie otrzymamy dokładnie tego, o co prosimy, ale zawsze otrzymamy to, co jest dobre, dobre dla nas. Można śmiało dopowiedzieć, że Bóg daje nam zawsze więcej niż prosimy (por. Ef 3, 20). Ktoś tak bogaty i hojny, jak Bóg Ojciec, może dawać tylko tak właśnie – hojnie, więcej niż prosimy, nadobficie.

  • Ważne jest to, by zacząć Bogu Ojcu bardzo ufać i zacząć prosić Go o wiele. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus tak nas motywuje do ufania i proszenia: „Bóg ma jedną słabość: nie może się oprzeć sercu, które Mu ufa”.

Z całą pewnością Bóg raduje się, kiedy może dawać. Jednak trudniej Mu dawać, gdy nie jest proszony oraz darzony zaufaniem i ufnością ku Niemu kierowaną. Bardzo pojemnym naczyniem do czerpania darów od naszego Ojca jest ufność. O znaczeniu ufności jako naczynia do czerpania z bezmiaru Bożego Miłosierdzia mówił Pan Jezus wielokrotnie do św. Siostry Faustyny.

Oto kilka cytatów z Dzienniczka:

„Przychodź i czerp łaski z tego źródła naczy­niem ufności” (Dz 80).

„Przychodź często do tego źródła miło­sierdzia i czerp naczyniem ufności, cokolwiek ci potrzeba” (Dz 1487).

„Łaski z mojego miłosierdzia czerpie się jednym naczyniem, a nim jest — ufność. Im dusza więcej zaufa, tym więcej otrzyma. Wielką mi są pociechą dusze o bezgranicznej ufności, bo w takie dusze przelewam wszystkie skarby swych łask. Cieszę się, że żądają wiele, bo moim pragnieniem jest dawać wiele, i to bardzo wiele. Smucę się natomiast, jeżeli dusze żądają mało, zacieśniają swe serca” (Dz 1578).

„Powiedz du­szom, że z tego źródła miłosierdzia dusze czerpią łaski jedynie naczyniem ufności. Jeżeli ufność ich będzie wielka, hojności mojej nie ma granic” (Dz 1602).

Nasza ufność do Boga Ojca powinna być wielka; tak wielka, że dzięki niej nie boimy się prosić,  że nie wstydzimy się prosić, że nie czujemy się upokorzeni.  

  • Winno być dla nas oczywiste, że my jesteśmy bardzo ubodzy, ale nasz Ojciec Niebieski jest bogaty, dobry i chętnie nas obdarowuje – Sobą i wieloma darami.
  • Dziecko kochane przez rodziców – prosi z całą naturalnością i spontanicznością. Matka lub ojciec nie mogą smucić się z tego powodu, że o coś zostali poproszeni przez ich kochane dziecko! Przeciwnie, radują się.

Dłoń Boga jest większa

Słowa Jezusa każą się nam domyślać, że kiedy Boga Ojca o coś ufnie i usilnie prosimy, to dajemy Mu „szansę”. Wiedząc o Jego Miłości do nas i o licznych darach, które On dla nas przygotował, po prostu prosimy i w ten sposób otwieramy obie nasze dłonie na Jego dary i skarby.

Jest takie piękne opowiadanie o tym, jak Bramante, ukończywszy plany katedry św. Piotra, wręczył je synowi i wysłał go do papieża. Papież Juliusz II tak bardzo zachwycił się otrzymanym projektem, że otworzył podręczną szkatułkę i kazał chłopcu zaczerpnąć, ile tylko zechce. Chłopiec niewiele się namyślając odpowiedział: «Zaczerpnij sam, Ojcze Święty, twoja dłoń jest większa». „Mało kto potrafi uwierzyć w nadmierną łaskawość Pana i Jego nieograniczone możliwości. Mało kto daje się przekonać, że dłoń Boga ma większą pojemność, a Jego ręka jest szczodra” (A. Czeczko SVD).

  •  Św. Ignacy Loyola ma zapewne rację, gdy twierdzi, że „Bóg jest bardziej skory do dawania niż my do brania”.
  • Skoro tak, to powinniśmy znacznie częściej wyciągać obie nasze dłonie i mówić do Boga: «Zaczerpnij sam, Ojcze, twoja dłoń jest większa. Daj mi, ile chcesz. I wtedy, kiedy Ty chcesz».

Jak wygląda nasz nawyk proszenia naszego Ojca? Czy proszę Go często i o wiele?

  • Trzeba się liczyć z tym, że my sami z siebie raczej dość łatwo poddajemy się małoduszności i trwamy w niej. Narzucamy sobie samoograniczenie co do naszych próśb i kołatań… Czyżby dlatego, że obawiamy się, iż Bóg postrzeże nas jak natrętnych petentów?
  • A przecież od Jezusa wiemy, że Ojciec raduje się, gdy przychodzimy do Niego jak dzieci, które proszą ufnie i o wiele. Z ufnym i gorącym błaganiem nie czekajmy zatem do momentu, aż przyjdzie na nas sytuacja graniczna i przygniecie nas wielka bieda. Prośmy od zaraz, o dużo i codziennie.

„Drobna” przestroga

 Zachęta Jezusa i obietnica są jednoznaczne! Nie ma zatem powodu, by osłabiać ich wymowę.

Należy się jednak liczyć z tym, że i myśli Boga, i miary Boże górują nad naszymi (por. Iz 55, 8). Bóg patrzy w głąb i w dal. Jego oczy widzą nieskończenie dalej niż nasze. Nie jest zatem tak, że gdy my w swej małoduszności prosimy np. tylko o małolitrażowy samochód, to Bóg w swej wielkoduszności zawsze chce nam dać dużego mercedesa (bylebyśmy Go tylko ufnie poprosili). Nie jest też tak, że ja proszę: bylebym tylko jakoś zdał ten egzamin, a On gotów jest mi zapewnić same piątki, i to bez mojego trudu, bylebym Go tylko ufnie poprosił.

Wiemy dobrze, że Bóg nas nieraz zaskakuje. My prosimy o dostatek, o wygody i życie usłane różami, a On uważa, że to raczej codzienny krzyż (odpowiednio dla nas dobrany), trud, cierpienie – będą darami niepomiernie większymi, bardziej odpowiednimi. – Cóż, my widzimy skrawek doczesności (nieraz tak maleńki jak dłoń, jak jedna negatywna emocja, która nami zawładnęła), zaś Bóg widzi już naszą szczęśliwą wieczność i drogę, która prowadzi do niej najpewniej.

  • Jedno jest pewne, że warto bezgranicznie ufać Ojcu Niebieskiemu. Lepiej zostawić Mu wolną rękę. My prośmy. Prośmy wytrwale, prośmy o wiele, jednak mówmy Mu: Bądź wola twoja – Ty swoją Boską dłonią daj to i tyle, ile uważasz. Daj w czasie, który uznasz za właściwy.

 W pierwszym czytaniu usłyszeliśmy przejmującą i piękną błagalną modlitwę królowej Estery.

Żydzi zostali skazani na eksterminację. Estera przejęta niebezpieczeństwem śmierci zanosi gorącą prośbę do Pana:

Panie mój, Królu nasz, Ty jesteś jedyny, wspomóż mnie samotną, nie mającą oprócz Ciebie żadnego wspomożyciela, bo niebezpieczeństwo jest niejako w ręce mojej.

Ja słyszałam od młodości mojej w pokoleniu moim w ojczyźnie, że Ty, Panie, wybrałeś Izraela spośród wszystkich narodów i ojców naszych ze wszystkich ich przodków na wieczystą posiadłość i uczyniłeś im tak wiele rzeczy według obietnicy.

Wspomnij, Panie, pokaż się w chwili udręczenia naszego i dodaj mi odwagi, Królu bogów i Władco nad wszystkimi władcami.

Daj odpowiednią mowę w usta moje przed obliczem lwa i obróć serce jego ku nienawiści do wroga naszego, aby zginął on sam i ci, którzy z nim jedno myślą.

Wybaw nas ręką Twoją i wspomóż mnie opuszczoną i nie mającą nikogo oprócz Ciebie,

Panie, który wiesz wszystko (Est 14,17k-m.r-t).

Ta modlitwa została wysłuchana. My też byliśmy nieraz wysłuchani… Tak będzie jeszcze wiele razy w naszej drodze do Boga… Psalmista podpowiada nam, jak wtedy podziękować Bogu:

Będę Cię sławił, Panie, z całego serca,
bo usłyszałeś słowa ust moich.
Będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów,
pokłon Ci oddam w Twoim świętym przybytku.
 
I będę sławił Twe imię
za łaskę Twoją i wierność.
Wysłuchałeś mnie, kiedy Cię wzywałem,
pomnożyłeś moc mojej duszy.
 
Wybawia mnie Twoja prawica.
Pan za mnie wszystkiego dokona.
Panie, Twa łaska trwa na wieki,
nie porzucaj dzieła rąk Twoich (Ps 138,1-3.7c-8)
 Krzysztof Osuch SJ


Krzysztof Osuch SJ pisze:

Z „ON i ja”, Gabrieli Bossis, t.II nr 78:
. – 1941 – 28 sierpnia. – Dziękowałam Mu za Jego łaski. – „Nawet gdybyś miała ufność wielkości tylko ziarnka gorczycy, powinnaś pracować nad jej wzrostem i rozwojem. Dostrzeż więc przez te łaski, które cię dzisiaj bardziej wzruszyły, moją miłość uważną na szczegóły twego życia, a na każdym kroku znajdziesz Mnie czuwającego, uprzedzającego cię. Gdziekolwiek udawałaś się, czekałem tam na ciebie. Często powierzałaś mi swoje dobra. Dla Mnie największe dobro z twoich dóbr, to ty, nieprawdaż? Powierzaj Mi się nieustannie. Oddawaj Mi zawsze swoją bieżącą chwilę; czy nie jest lepsza, kiedy zostaje złożona w moich rękach? Nakładał ręce i uzdrawiał. Będę usuwał z twojej chwili bieżącej to, co zbytnio trzyma się ziemi: egoizm, który zanieczyszcza intencję. Miej coraz więcej ufności, aż do granic cudu. Nie powstrzymuj się od tego, bo czyniąc tak ograniczyłabyś moją Miłość. Rozwinąwszy dobrze swoją ufność będziesz ją jeszcze rozwijać, nie mogąc nigdy przekroczyć tej, jakiej oczekuję od was. Licz zawsze na Mnie, a nigdy na siebie i będziesz szła naprzód, będziesz szła wzwyż, pożerając drogę, moja córeczko.
Gorliwość? To nie przez pośpiech zdziała się wiele. Gorliwość – to wkładanie całego swojego serca pełnego miłości w czynność danej chwili.
Życz Mi dobra, pochodzącego od moich stworzeń. Życz Mi, by wiele dusz wyszło dzisiaj z czyśćca. Łącz się z ich radością, że wreszcie Mnie widzą i z moją radością wywołaną ich szczęściem. Wznoś się… Wznoś się często do nieba”.

http://osuch.sj.deon.pl/2015/02/26/proscie-ojca-a-otrzymacie-mt-77-11/

**********
Homilia przypisywana św. Makaremu z Egiptu (?-390), mnichowi 
 Homilie duchowe nr 30, 3-4 

„Proście, szukajcie, pukajcie”


Staraj się podobać Panu, oczekuj Go cierpliwie wewnątrz, szukaj Go myślami, zmuś swoją wolę i decyzje, aby nieustannie ciągnęły cię do Niego. A zobaczysz, jak przychodzi do ciebie i będzie u ciebie przebywał (J 14,23)… Stoi tutaj, obserwując twój tok rozumowania, twoje myśli, rozważania, badając w jaki sposób Go szukasz: czy z całej duszy czy też niezdecydowanie i niedbale. A kiedy ujrzy, że szukasz Go gorliwie, ujawni się, pojawi się przed tobą, przyjdzie z pomocą, da ci zwycięstwo i uwolni cię od wrogów. Kiedy zobaczy bowiem, jak Go szukasz, jak nieustannie pokładasz w Nim nadzieję, wtedy cię pouczy, nauczy prawdziwej modlitwy, i obdarzy prawdziwą miłością, jaką jest On sam. Stanie się wtedy dla ciebie wszystkim: rajem, drzewem życia, cenną perłą, koroną, architektem, rolnikiem, istotą poddaną cierpieniu, ale nie dotkniętą cierpieniem, człowiekiem, Bogiem, winem, żywą wodą, owcą, małżonkiem, wojownikiem,zbroją, Chrystusem „wszystkim we wszystkich” (1Kor 15,28).

Podobnie jak dziecko nie może samo się żywić, ani nie troszczyć o siebie lecz spogląda na swoją matkę płacząc, aż ona się nim zajmie, tak dusze wierzących zawsze pokładają nadzieję w Chrystusie i wierzą w Jego sprawiedliwość. Jak latorośl usycha, kiedy odzieli się ją od krzewu (J 15,6), tak stanie się z tym, który pragnie być sprawiedliwy bez Chrystusa. Podobnie „Kto… wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem” (J 10,1), tak dzieje się z tym, który pragnie stać się sprawiedliwy bez Tego, który go usprawiedliwia.

**********

Kilka słów o Słowie 26 II 2015

Michał Legan

http://youtu.be/waFEiCTxW9M
*******

Komentarz liturgiczny

Kto prosi, otrzymuje
(Mt 7, 7-12
)

O wszystko mamy prosić Boga – tak mówi Jezus. Prosić z wiarą, że otrzymamy. Prosić znaczy też uświadomić sobie, że prosząc oddajemy swoje życie Bogu. Boga dawcę trzeba traktować jak Ojca dzieciom. Ojciec „da co dobre tym, którzy Go proszą”.
Jak wielka jest moja radość, gdy pojmuję, że usłyszałeś, Boże, słowa ust moich! Pomnożyłeś tym moc mojej duszy! Będę Ci śpiewać!

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

Refleksja katolika

Modlitwa to
ufna prośba,
cierpliwe szukanie,
wytrwałe kołatanie.

ABY OTRZYMAĆ, ABY ZNALEŹĆ, ABY NAM OTWARTO. Dar Boży niekoniecznie musi odpowiadać wszystkim parametrom naszego zamówienia. Jest wspanialszy, niż moglibyśmy oczekiwać. Oby tylko nie zabrakło nam ufności, cierpliwości i wytrwałości! Dar Boży przedziwnie jest powiązany z naszymi darami, które dajemy innym. Im są wspanialsze, tym bardziej niezwykłe otrzymujemy od Boga (por. Mt 7, 7-12).

Chwile cierpienia,
zagrożenia życia,
samotnej konfrontacji ze złem
mówią prawdę o naszej kruchości…

Sami, bez Boga, nie damy rady. Jeśli się zwrócimy się do Niego całym sercem tak, jak królowa Estera, to NASZA SŁABOŚĆ STANIE SIĘ MIEJSCEM OBJAWIENIA MOCY BOŻEJ! Prośmy niech On nam da to, co nam rzeczywiście potrzebne: odpowiednie słowo, wybawienie i wspomożenie, bo On wie, czego nam potrzeba. Wie lepiej niż my sami! (Por. Est 4, 17k-m.r-t).

Będę Cię sławił, Panie, z całego serca,
bo usłyszałeś słowa ust moich!
(Ps 138,1)

Anna-Irena, Kraków
czytelny@poczta.fm
***


KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
Rozdział XI. O TYM, ŻE CIAŁO CHRYSTUSA I PISMO ŚWIETE SĄ NAJWIEKSZĄ POTRZEBĄ DUSZY WIERZACEJ

5.  Dzięki Ci, Stworzycielu i Odkupicielu ludzi, że po to, aby ukazać światu swoją miłość, przygotowałeś ucztę przedziwną Łk 14,16, w której spożywać mamy nie symbolicznego baranka, ale najświętsze Twoje Ciało i Krew.

Karmisz swoich wiernych Chlebem świętym i upajasz kielichem zbawienia Ps 23(22),5, w którym mieści się cała szczęśliwość raju, a ucztują razem z nami aniołowie, choć o tyle od nas szczęśliwsi.

6. O, jak wielka i zaszczytna jest funkcja kapłanów, którym dane jest konsekrować świętymi słowami Chleb Pana, błogosławić wargami, trzymać w dłoniach, spożywać własnymi ustami i innym udzielać!

O, jak czyste powinny być te ręce, jak czyste usta, jak święte ciało, jak nieskalane serce kapłana, do którego wkracza tak często sam Stwórca czystości. Z ust kapłana, które tak często przyjmują Sakrament Chrystusowy, powinny wychodzić tylko słowa święte, szlachetne i budujące.

7. Oczy, które często patrzą na Ciało Chrystusowe, winny być niezmącone i pełne wstydliwości. Dłonie, które zwykły dotykać Stworzyciela nieba i ziemi – czyste i wzniesione ku niebu 1 Tm 2,8.

Do kapłanów szczególnie odnoszą się słowa Pisma: Bądźcie świętymi, jako ja jestem święty, Pan i Bóg wasz Kpł 19,2; 11,44; 20,26.

8. Niech nas wspomaga, wszechmogący Boże, Twoja łaska, abyśmy przyjąwszy funkcję kapłańską, godnie i pobożnie Tobie służyli w czystości i z sumieniem bez skazy 1 Tm 1,5.

A jeśli nie zdołamy żyć w takiej niewinności, jak powinniśmy, pozwól nam chociaż opłakać nasze zło, jak należy, i służyć Ci coraz gorliwiej w duchu pokory, z postanowieniem poprawy.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

***

RADA GŁUPCÓW

Po co się ten gmin głupi na radę zgromadził?
Chce, żeby mu radzono to, co już uradził.

Adam Mickiewicz

***

Nigdy nie rezygnuj z tego, co naprawdę chcesz robić. Człowiek z wielkimi ambicjami jest silniejszy od tego, który jest tylko realistą.

H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

Refleksja maryjna

Ksiądz – maryjny wychowawca wiernych

Kiedy ksiądz zrozumie, że relacja z Maryją jest zasadnicza dla ucznia, a zatem doświadcza szczerej i prawdziwej relacji z Dziewicą z Nazaretu, może stać się wychowawcą wiernych. Wychowawcą, który nie stoi z tyłu za wiernymi, godząc się na ich pobożność, której zupełnie nie aprobuje, ale stoi na początku, z pobożnością, która, na miarę wędrówki przebytej przez Maryję, jest gorliwa, głęboka i oświecona, zdolna pomagać ludziom odróżnić to, co jest głębokie i prawdziwe w zachowaniu od tego, co jest powierzchowne, sztuczne, niepotrzebne w dojrzewaniu. Innymi słowy, jest zdolny poprowadzić wiernych do źródeł osobistej relacji z Maryją, relacji, która rodzi się u stóp krzyża.

C. M. Martini


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

26 LUTEGO

***********

Święty Aleksander, biskup

Święty Aleksander Aleksander urodził się w 250 r. Był biskupem Aleksandrii. Nazwę Aleksandria nosi kilkadziesiąt miast, które założył Aleksander Wielki (356-323 przed Chrystusem). W tym wypadku mowa o Aleksandrii egipskiej. W dziejach pierwszych wieków chrześcijaństwa miasto to odegrało wybitną rolę. Wystarczy wspomnieć, że po Rzymie w Martyrologium Kościoła jest najczęściej wspominane obok Konstantynopola. Samych biskupów tego miasta, wyniesionych do chwały ołtarzy, jest jedenastu. Wśród nich są św. Atanazy, doktor Kościoła (+ 373), św. Cyryl, doktor Kościoła (+ 444) i św. Jan Jałmużnik (+ ok. 616).
Od pierwszych lat swojej młodości Aleksander poświęcił się służbie Bożej. Zajmował wśród kleru aleksandryjskiego za rządów św. Piotra, a potem św. Achilla, wybitne miejsce, skoro po śmierci tego ostatniego został wybrany jego następcą (313).
Największą zasługą Aleksandra było to, że jako pierwszy rozpoznał błędy Ariusza i z całą stanowczością je zwalczał. Gdyby biskupi Kościoła na Wschodzie poszli jego śladem, herezja Ariusza nie wyrządziłaby Kościołowi Chrystusowemu tyle krzywdy, zaoszczędziłaby mu wielu ran. Ariusz pochodził z Cyrenajki (Afryka), ale kształcił się w Aleksandrii. Tam też został wyświęcony na kapłana. Kiedy Ariusz zaczął publicznie głosić swoją błędną naukę, że Pan Jezus nie jest Synem Bożym naturalnym, ale tylko z adopcji, Aleksander zwołał synod, na którym nauka Ariusza została potępiona (320). Naukę tę potępił również pierwszy sobór powszechny, zebrany w Nicei w roku 325. Cesarz skazał Ariusza na wygnanie, a jego pisma jako heretyckie nakazał spalić.
Aleksander wyróżnił się nie tylko jako żarliwy obrońca czystości wiary, ale również jako doskonały administrator i duszpasterz. Wystawił w Aleksandrii największy kościół ku czci św. Teonasa. Do mnichów, żyjących w wielkich koloniach w Egipcie, posyłał kapłanów. Zwołał synod biskupów Egiptu i Libii (320). Zostawił także 70 listów do różnych hierarchów, które stanowią cenne źródło dokumentalne dla poznania ówczesnych dziejów. Wśród nich jest list do cesarza Konstantyna I Wielkiego z prośbą o inicjatywę zwołania soboru powszechnego, co się też stało (325). Na tym soborze w Nicei w imieniu Aleksandra przemawiał diakon Kościoła aleksandryjskiego, św. Atanazy, wykazując błędy Ariusza, które zostały potępione. Atanazy właśnie po Aleksandrze objął stolicę biskupią w tym mieście. Aleksander pożegnał ziemię dla nieba 18 kwietnia 326 roku.

W ikonografii przedstawiany jest z rylcem w dłoni.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-26a.php3

 

św. Aleksander, arcybiskup Aleksandrii
ALEKSANDER, arcybiskup aleksandryjski (Swiatitiel Aleksandr, archijepiskop Aleksandrijskij), 29 maja/11 czerwca i siódma niedziela po Passze (pamięć Ojców I Soboru Powszechnego).

Urodził się około 250 r. w Aleksandrii. Od pierwszych lat swojej młodości poświęcił się służbie Bożej. Wśród kleru aleksandryjskiego zajmował poczesne miejsce. Dlatego też, po śmierci biskupa Achilla, w 313 r. został wybrany na jego następcę.

Rządy świętego przypadły na okres ostatecznego zakończenia pierwszego wielkiego prześladowania Kościoła, a zarazem rozpowszechnienie się chrześcijaństwa na całe Imperium Rzymskie. W tym samym czasie powstała wielka herezja Ariusza, która chrześcijaństwu wyrządziła wiele szkody. Największą zasługą św. Aleksandra było to, iż jako pierwszy rozpoznał jego błędy i z całą stanowczością przystąpił do jej zwalczania. Gdy Ariusz zaczął głosić, że Chrystus nie jest Synem Bożym naturalnym lecz tylko z adopcji, Aleksander w 320 r. zwołał synod biskupów Egiptu i Libii, na którym nauka Ariusza została potępiona. Pięć lat później doprowadził też do zwołania I Soboru Powszechnego w Nicei. Na jego obrady udał się w towarzystwie swojego diakona, ulubionego ucznia i następcy św. Atanazego Wielkiego, który w imieniu św. Aleksandra przemawiał, wykazując błędy Ariusza. Sobór potępił herezję, Ariusza skazał na wygnanie, a jego pisma nakazał spalić.

Św. Aleksander wyróżniał się nie tylko jako żarliwy obrońca czystości wiary, ale też jako doskonały administrator i duszpasterz. W swej stolicy wzniósł wspaniałą świątynię ku czci św. Teonasa. Wyraził też zgodę na tworzenie się monastycznego modelu życia chrześcijańskiego, posyłając kapłanów mnichom, żyjącym w wielkich koloniach w Egipcie. Był jednym z głównych autorów teologii dogmatycznej Kościoła, eklezjologii i liturgiki.

Arcybiskup Aleksander zmarł w 326 r. Zostawił po sobie siedemdziesiąt listów (wśród nich do cesarza Konstantyna I Wielkiego z prośbą o inicjatywę zwołania Soboru Powszechnego) do różnych osób, które stanowią cenne źródło dokumentalne dla poznania ówczesnych dziejów.

Kult św. Aleksandra ma charakter powszechny, chociaż niezasłużenie jego osoba uległa pewnemu zapomnieniu. Na ikonach przedstawiany jest w sposób typowy dla świętych biskupów. Sztuka zachodnia wyobraża go z rylcem w dłoni.

Imię Aleksander składa się z dwóch greckich wyrazów: alekso – “bronię się; wspomagam” oraz andros – “człowiek, mężczyzna” i oznacza “obrońca ludzi, troszczący się o mężów” lub “odpierający wrogów”.

opr. Jarosław Charkiewicz
http://www.cerkiew.pl/index.php?id=swieci&tx_orthcal%5Bsw_id%5D=34&cHash=d1b80999f2
*********
26 lutego
Święta Paula Montal, dziewica
Święta Paula Montal
Paula Montal Fornés urodziła się 11 października 1799 r. niedaleko Barcelony w Hiszpanii. Otrzymała staranne i głębokie wychowanie religijne. W wieku 10 lat straciła ojca. Aby pomóc w utrzymaniu rodziny, zaczęła pracować jako hafciarka. Pomagała w swojej parafii w katechizacji dzieci i młodzieży. Przez to doświadczenie zobaczyła, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie intelektualne i zawodowe młodych kobiet.
W 1829 r., pokonując rozliczne trudności, udała się do Figueras i założyła tam pierwszą szkołę dla dziewcząt. Dbała w niej o formację chrześcijańską i ogólnoludzką. Wkrótce zaczęły powstawać kolejne szkoły. W 1847 r. założyła Zgromadzenie Córek Maryi Sióstr Szkół Pobożnych (pijarki). Od 1859 r. aż do śmierci przebywała w Olesa de Montserrat. Poprzez trud wychowawczy, a także przez ufną modlitwę uczestniczyła w przeżywaniu losów nowego zgromadzenia. W chwili jej śmierci liczyło ono 19 domów, w których mieszkało ponad 300 sióstr.
Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego zmarła 26 lutego 1889 r. w Olesa de Montserrat. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w kwietniu 1983 r.; w listopadzie 2001 r. włączył ją do grona świętych.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-26b.php3

Jan Paweł II

Budowali w świecie Królestwo Chrystusa

Msza św. kanonizacyjna w Bazylice Watykańskiej

25 listopada 2001 r. w uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata Jan Paweł II zaliczył w poczet świętych Kościoła czworo błogosławionych, którzy poświęcili swoje życie szerzeniu Królestwa Bożego na ziemi. Są to: włoski biskup Józef Marello (1844-1895), założyciel Zgromadzenia Oblatów św. Józefa; hiszpańska zakonnica Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego (1799-1889), założycielka Zgromadzenia Córek Maryi od Szkół Chrześcijańskich; francuska zakonnica Leonia Franciszka Salezja Aviat (1844-1914), założycielka Zgromadzenia Sióstr Oblatek św. Franciszka Salezego, oraz niemiecka zakonnica Maria Crescentia Höss (1682-1744) z Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego.

W Mszy św. kanonizacyjnej odprawionej w Bazylice Watykańskiej uczestniczyli liczni pielgrzymi przybyli z rodzinnych krajów nowych świętych, a także delegacje rządowe tych państw. W pobliżu konfesji św. Piotra miejsca zajęli członkowie korpusu dyplomatycznego akredytowani przy Stolicy Apostolskiej, ponad 20 kardynałów, wielu arcybiskupów i biskupów, kapłani i osoby konsekrowane. Wskazując na ofiarne życie nowych świętych, Jan Paweł II podkreślił w homilii, że ich przykład powinien pobudzać «nas do głębszej kontemplacji Chrystusa Króla, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego», abyśmy wiernie podążali Jego śladami.

Również przed południową modlitwą maryjną Ojciec Święty stwierdził, że w świadectwie życia nowych świętych ukazuje się światu Chrystusowe Królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju; wezwał także wiernych do modlitwy o wielki dar pokoju dla całej rodziny ludzkiej.

1. «Był także nad Nim napis (…): ‘To jest Król żydowski’» (Łk 23, 38).

Napis, który Piłat kazał umieścić na krzyżu (por. J 19, 19), zawiera uzasadnienie wyroku i zarazem prawdę o osobie Chrystusa. Jezus jest królem — On sam to powiedział — ale Jego królestwo nie jest z tego świata (por. J 18, 36-37). Ludzie zajmują wobec Niego różne postawy: niektórzy Nim gardzą z powodu Jego pozornej klęski, inni natomiast uznają, że jest Chrystusem, «obrazem Boga niewidzialnego — pierworodnym wobec każdego stworzenia» — według słów św. Pawła apostoła z Listu do Kolosan (1, 15), których właśnie wysłuchaliśmy.

Przed krzyżem Chrystusa otwiera się, w pewnym sensie, wielka scena świata i rozgrywa się dramat historii osobistej i historii zbiorowej. Pod spojrzeniem Boga — który w swym Jednorodzonym Synu, za nas ofiarowanym, stał się miarą każdej osoby, każdej instytucji, każdej cywilizacji — każdy człowiek musi podjąć jakąś decyzję.

2. Przed Boskim Królem ukrzyżowanym stanęli także ci, którzy przed chwilą zostali ogłoszeni świętymi: Józef Marello, Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego, Leonia Franciszka Salezja Aviat i Maria Crescentia Höss. Każdy z nich zawierzył Jego tajemniczemu królowaniu, wyrażając całym swym życiem: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa» (Łk 23, 42). I każdy z nich otrzymał od nieśmiertelnego Króla odpowiedź absolutnie osobistą: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju» (Łk 23, 43).

Dziś! To «dziś» należy do czasu Boga, do planu zbawienia, o którym mówi św. Paweł w Liście do Rzymian: «Tych, których przedtem poznał, tych też przeznaczył (…) powołał (…) usprawiedliwił (…) obdarzył chwałą» (Rz 8, 29-30). W tym «dziś» mieści się również moment dzisiejszej kanonizacji, przez którą tych czworo wzorowych świadków życia Ewangelią wyniesionych zostało do chwały ołtarzy.

3. «Zechciał bowiem Bóg, aby w Nim [Chrystusie] zamieszkała cała Pełnia» (Kol 1, 19). Uczestnikiem takiej pełni stał się św. Józef Marello — kapłan z diecezji Astii oraz biskup Acqui. Była to pełnia łaski — wzbudzonej dzięki głębokiemu nabożeństwu do Najświętszej Maryi Panny; pełnia kapłaństwa — które otrzymał od Boga jako dar i zadanie; pełnia świętości — do której doszedł wzorując się na Chrystusie, Dobrym Pasterzu. Bp Marello formował się w «złotym okresie» świętości piemonckiej, w którym — mimo wielu przejawów wrogości do Kościoła i wiary katolickiej — wyrośli tacy mistrzowie ducha i świętości, jak: Cottolengo, Cafasso, Don Bosco, Murialdo i Allamano. Będąc dobrym i inteligentnym młodzieńcem, kochającym kulturę i zaangażowanym w życie obywatelskie, św. Józef Marello syntezę wszystkich ideałów znalazł wyłącznie w Chrystusie i Jemu poświęcił się w kapłaństwie. Hasłem jego życia były słowa: «Zajmować się sprawami Jezusa», przez co w pełni stał się odzwierciedleniem św. Józefa, oblubieńca Maryi i «opiekuna Zbawiciela». W św. Józefie fascynowała go ukryta służba, dla której pożywką było głębokie życie wewnętrzne. Taki styl potrafił zaszczepić oblatom św. Józefa, założonemu przez siebie zgromadzeniu zakonnemu. Miał zwyczaj powtarzać im: «Bądźcie nadzwyczajni w rzeczach zwyczajnych», i dodawał: «Bądźcie kartuzami w domu i apostołami poza domem». Pan Bóg zechciał się posłużyć jego mocną osobowością dla swego Kościoła, powołując go do pełnienia posługi biskupiej w diecezji Acqui; tam przez kilka lat wszystkie siły poświęcał swej trzodzie, pozostawiając po sobie niezatarty ślad.

4. «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju» (Łk 23, 43). Do raju, do pełni Królestwa Bożego, przyjęta została św. Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego, założycielka Zgromadzenia Córek Maryi od Szkół Chrześcijańskich, pijarek. Prowadziła święte życie, najpierw w swym rodzinnym mieście Arenys de Mar, gdzie oddawała się różnorodnej działalności apostolskiej, a dzięki modlitwie i głębokiej pobożności zgłębiała tajemnice Boga; następnie jako założycielka rodziny zakonnej, kierując się mottem: «Pobożność i nauka», pracowała na rzecz promocji kobiety i rodziny, realizując swój ideał «ratowania rodziny poprzez wychowywanie dziewcząt w świętej bojaźni Boga»; i wreszcie, podczas trzydziestu lat życia ukrytego w Olesa de Montserrat dawała dowody autentyczności, odwagi i łagodności swojego ducha — ducha ukształtowanego przez Boga.

Nowa święta należy do grupy założycieli zgromadzeń zakonnych, którzy w XIX w. odpowiadali na licznie pojawiające się wówczas potrzeby społeczne, jakim Kościół, zgodnie z duchem Ewangelii i pod natchnieniem Ducha Świętego, musiał dać odpowiedź. Przesłanie św. Pauli jest nadal aktualne, a jej charyzmat wychowawczy jest źródłem, które inspiruje kształtowanie nowych pokoleń w trzecim tysiącleciu chrześcijaństwa.

5. Wielkoduszny zamysł Ojca, który «pozwala nam wejść do królestwa swego umiłowanego Syna», realizuje się wspaniale w św. Franciszce Salezji Aviat, która ofiarowała siebie aż do końca. Ośrodkiem swej działalności i swego apostolatu uczyniła Franciszka Salezja modlitwę i zjednoczenie z Bogiem, z których czerpała światło i siłę do przezwyciężania prób i trudności. Do końca swego istnienia wytrwała w życiu wiary, pragnąc, by Pan ją prowadził: «O Boże mój, niech moim szczęściem będzie poświęcenie Ci całej mojej woli, wszystkich moich pragnień!» Postanowienie, które tak dobrze charakteryzuje m. Aviat: «Całkowicie zapomnieć o sobie» — jest zachętą także dla nas, byśmy się przeciwstawiali egoizmowi i szukaniu przyjemności, a otworzyli się na potrzeby duchowe i zapotrzebowania społeczne naszych czasów. Drogie siostry oblatki św. Franciszka Salezego, biorąc przykład z waszej założycielki i trwając w najgłębszej komunii z Kościołem, zdecydowanie przyjmujcie łaski — tam gdzie was Bóg pośle — i dobrze je wykorzystujcie, ponieważ światło i pomoc, niezbędne w każdych okolicznościach, znajdujemy właśnie w Bogu! Zawierzając się możnemu wstawiennictwu nowej świętej, przyjmijcie radośnie zaproszenie, aby z odnowioną wiernością stosować w praktyce zasady, które ona urzeczywistniała tak doskonale.

6. Oddawać cześć Chrystusowi Królowi było pragnieniem św. Marii Crescentii Höss już od dzieciństwa. Jemu oddała swoje zdolności. Bóg obdarzył ją pięknym głosem i już jako dziewczynka była solistką w chórze, nie dla własnej sławy, lecz dlatego, by grać i śpiewać Chrystusowi Królowi.

Również swoją wiedzę oddała na służbę Panu. Ta franciszkanka była bardzo cenioną doradczynią. Ludzie tłumnie przybywali do niej do klasztoru, i to nie tylko proste kobiety i mężczyźni, ale również książęta i władcy, kapłani i zakonnicy, opaci i biskupi. Stała się jakby «akuszerką prawdy», pomagała bowiem odnajdować ją w sercach ludzi, którzy prosili o radę.

Nie zostało jej także oszczędzone cierpienie. Znosiła zawiść i intrygi osób, które żyły z nią we wspólnocie, nie mając nigdy wątpliwości co do swojego powołania.

Długotrwałe cierpienie sprawiło, że dojrzała w niej cnota cierpliwości. Została przełożoną, a przewodzenie duchowe siostrom oznaczało dla niej służenie. Była wielkoduszna wobec ubogich, miała matczyny stosunek do swych sióstr oraz cechowała ją wrażliwość na tych wszystkich, którzy potrzebowali dobrego słowa. Św. Maria Crescentia ukochała zdanie, w którym ukazany jest sens Królestwa Chrystusowego: «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» (Mt 25, 40).

7. «Dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do uczestnictwa w dziale świętych w światłości» (Kol 1, 12). Te słowa św. Pawła budzą w nas — w takich jak ta chwilach — żywy oddźwięk! Rzeczywiście, świętych obcowanie pozwala nam już teraz zasmakować Królestwa Niebieskiego, a jednocześnie wzywa nas, abyśmy budowali je w świecie i w dziejach.

«Oportet illum regnare», «Trzeba bowiem, ażeby królował» (1 Kor 15, 25), pisał Apostoł, mając na myśli Chrystusa.

«Oportet illum regnare» — powtarzacie nam to swoim świadectwem wy: św. Józefie Marello, św. Paulo Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego, św. Leonio Franciszko Salezjo Aviat i św. Mario Crescentio Höss! Niech wasz przykład pobudza nas do głębszej kontemplacji Chrystusa Króla, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Niech wasza pomoc nas wspiera, byśmy wiernie podążali śladami Zbawiciela i abyśmy pewnego dnia, razem z wami, z Maryją i wszystkimi świętymi, mogli się wspólnie cieszyć Jego wieczną chwałą w niebie! Amen.

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (3/2002) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/kanonizacja_25112001.html#

 

ŚWIĘTA PAULA MONTAL (1799 – 1889)

(….) Matka Paula całym swoim życiem wielbiła Boga i dała świadectwo nieugiętej wiary, żarliwej miłości i głębokiego zaufania Bogu w służbie tym najmniejszym i najbardziej potrzebującym, by w ich sercach również mieszkał Bóg. Ojciec św. Jan Paweł II, wyniósł ją do godności świętych 25 listopada 2001 roku.

Dzieło Matki Pauli trwa nadal. Obecnie Siostry Pijarki pracują na 5 kontynentach, w 21 krajach świata, wszędzie ewangelizując poprzez szkołę. Fundamentalne elementy naszej pijarskiej tradycji pedagogicznej są nieustannie adaptowane do potrzeb miejsca i czasu. W 1990 roku dzieło Matki Pauli zostało przeszczepione na grunt Polski. Dziś mamy dwie wspólnoty w Krakowie i jedną w Rzeszowie. Obecnie funkcjonują trzy szkoły podstawowe i dwa gimnazja prowadzone przez Zgromadzenie Sióstr Pijarek. Szkoły Podstawowe – dwie w Krakowie i jedna w Rzeszowie. Gimnazja – jedno w Krakowie i jedno w Rzeszowie. Nauka i wychowanie dzieci odbywa się w nich zgodnie z zamysłem Założycielki Zgromadzenia.

Piosenki o Pauli Monta:

http://www.goear.com/listen/3842ea8/03-vale-la-pena-sonar-escolapias-valencia

http://www.goear.com/listen/23898d8/08-me-han-robado-el-corazon-escolapias-valencia

http://www.goear.com/listen/494caa8/10-gracias-escolapias-valencia

http://www.goear.com/listen/445b7cd/06-alla-donde-vayan-escolapias-valencia

 

http://www.psp.rzeszow.pijarki.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=203:w-paula-montal-yciorys&catid=29:w-paula-montal-&Itemid=28

*********
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Bolonii – św. Faustyna, biskupa tego miasta. Umacniał kult religijny i utwierdzał życie chrześcijańskie po jego zmąceniu w czasie prześladowania dioklecjańskiego. Zmarł prawdopodobnie w roku 350. Relikwie spoczywają w katedrze bolońskiej.

W Gazie, w Palestynie – św. Porfiriusza. Zrazu przebywał w różnych miejscach na samotności. Nabawiwszy się choroby, przywędrował do Jerozolimy i tam cudownie odzyskał zdrowie, a następnie przyjął święcenia kapłańskie. W jakiś czas później przynaglano go do wstąpienia na stolicę biskupią w Gazie. Rządził nią przez blisko ćwierć wieku. Zmarł w roku 480.

oraz:

św. Nestora, papieża i męczennika (+ ok. 250)

***************************************************************************************************************************************

REKOLEKCJE

***************

JEZUICI

#MwD: Syn prosi i otrzyma

Modlitwa w Drodze

Przemysław Mąka SJ

(fot. scott1346 / Foter / CC BY)

Ponownie Jezus zwraca się do swoich uczniów. Co dzisiaj chce im powiedzieć? Czego ty możesz się nauczyć od Niego?

 

Dzień powszedni

Mt 7, 7-12 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 7, 7-12
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to co dobre tym, którzy Go proszą. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy».

Pan chce u swoich uczniów zobaczyć pewne postawy: prośby, poszukiwania, dobijania się do zamkniętych drzwi. Zdaje się zagłębiać tutaj w pewne zasady rzeczywistości. Jeżeli o coś prosimy, wyciągamy otwartą dłoń. W ten sposób wyrażamy naszą gotowość do przyjęcia daru. Szukając wytrwale, np. dobra, zaczniemy dostrzegać wokół nas coraz więcej śladów jego obecności. Jak wyglądają te postawy w twoim życiu? Na czym się skupiasz, o co prosisz, czego szukasz, jakie drzwi pragniesz, by ci otworzono?

Przykładem tej nauki jesteśmy my. Ziemski ojciec poproszony przez syna o coś, co ma go nakarmić, dać życie, naturalnie mu tego udzieli. Syn prosi i otrzyma. A gdy zwróci się do Ojca w niebie? Co wtedy? Jezus jako Syn Boży objawił nam Ojca. Przypomnij sobie, co Chrystus, swoimi czynami i życiem, powiedział o Ojcu w niebie?

Podsumowując tę naukę, Jezus podaje interesujący wniosek. Wszystko, co chcecie, aby wam czyniono, wy czyńcie innym. Innymi słowy, jeśli chcecie otrzymać, dawajcie bezinteresownie, a będzie wam dane, miarą dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie. Co z twoją hojnością? Dajesz czy tylko oczekujesz tego od innych?

Co poruszyło cię podczas modlitwy? Podziel się tym z Chrystusem na koniec tego czasu spotkania z Nim.

http://www.modlitwawdrodze.pl/home/

 

**************

DOMINIKANIE

Mleko i miód. Odcinek 4: Trzy okresy

Langusta na palmie

Adam Szustak OP

(fot. shutterstock.com)

Adam Szustak OP: Mojżesz jest zabójcą. Trzeba pamiętać, że człowiek którego Pan Bóg powołał na jednego największych ludzi w  historii jest mordercą. Taki jest Boży zamysł, taki jest Boży plan działania: On zawsze wybiera jakiegoś patałacha, który nie tyle jest słaby ile jest grzeszny…

 

Czwarty odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP. Po więcej zapraszamy na: www.langustanapalmie.pl.

 

 

**************

FRANCISZKANIE

Namrqcenie, odc. 9: Co składasz co niedzielę

franciszkanie.tv

Leszek Łuczkanin OFMConv

Dzisiaj staniemy tak jak w Kościele, na baczność, wyprostowani i powiemy sobie co to znaczy “wierzę’ według naszej katolickiej wiary…

 

Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.

 

 

**************

SERCANIE

To nasze drugie spotkanie. Dzisiaj o doświadczeniu pustyni, o samotności, trudzie, bólu… Dziś o miejscu całkowitego oczyszczenia. Czy byłeś tam, na pustkowiu? Czy może się wybierasz? Zapraszamy Ciebie i Twoich bliskich! 

Specjalnie dla osób niesłyszących rekolekcje będą przekazywane także w języku migowym.

 

 

Zachęcamy do poinformowania innych o rekolekcjach Umrzeć z Miłości. Niech to będzie szansa dla każdego…

Z Bogiem +

Zespół profeto.pl 

Zapraszamy też na nasz profil na Facebooku

 

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

************

Król jest nagi

w drodze

Janusz Pyda OP

(fot. shutterstock.com)

Czy powierzchowność jest grzechem, a jeśli tak, to czy jest grzechem współczesności? Myślę, że jest i że wszystko, co mam do powiedzenia na ten właśnie temat, da się zamknąć w pięciu tezach.

 

Grzechy nie są nigdy grzechami tych czy innych czasów. Rodzaje nieprawości nie rodzą się i nie giną dlatego, że dany czas nadchodzi, trwa bądź przemija. W sensie ścisłym nie ma “grzechów przeszłości, współczesności czy przyszłości”. Źródłem grzechu nie jest czas. Również i powierzchowność nie jest “grzechem współczesności” w tym znaczeniu, jakoby jako pokusa czy grzech miała nie istnieć wcześniej. Istniała. “To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie, więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem. Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: Patrz, to coś nowego – to przecież istniało już w czasach, które były przed nami” (Koh 1,9-10). Chętnie mówi się o grzechach współczesności, bo określenie to zawiera w sobie głęboko ukrytą, ale wyraźnie obecną nadzieję zrzucenia odpowiedzialności za grzech na coś poza człowiekiem – kulturę, cywilizację, epokę, środowisko, czas. Chrystus nie zgadzał się na takie myślenie: “Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumiejcie! Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz to, co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym” (Mk 7,14-15). Powierzchownością grzeszyli faryzeusze jako “groby pobielane” i greccy sofiści jako nauczyciele intelektualnej sprawności, która nie była poddana poszukiwaniu prawdy. Powierzchownością zgrzeszyli już pierwsi ludzie, kiedy “spletli gałązki figowe i zrobili sobie przepaski”, chcąc prezentować się przed Bogiem inni, niż w istocie byli.

 

Grzech powierzchowności nie zależy więc od czasów, ale wypływa z najgłębszych pokładów grzeszności ludzkiego serca. W jakim zatem sensie można powiedzieć, że jest grzechem współczesności?

 

Grzech staje się grzechem danego czasu, gdy w tym, a nie innym czasie łatwiej jest mu udawać cnotę. W ten sposób grzechy czekają na swój czas, a zatem na moment, w którym człowiek, korzystając z różnych narzędzi dostępnych w danej kulturze, zbije grzechowi scenę, na której będzie mógł on zaprezentować się nie tylko bez wstydu, ale i w przebraniu cnoty. Scena zbita dziś dla grzechu powierzchowności jest wyjątkowo przestronna i komfortowa.

 

Trzy rodzaje powierzchowności

 

Wydaje się, że istnieją trzy rodzaje powierzchowności. Pierwszy to powierzchowności wizerunku. Mamy z nią do czynienia wówczas, gdy ktoś prezentuje się świetnie, sprawia dobre wrażenie, które jednak nie pokrywa się z obiektywnym stanem rzeczy. Człowiek taki podobny jest do czeku bez pokrycia, wystawionego niekiedy na bardzo wysoką sumę. Powierzchowność wizerunku bywa zarówno uświadomiona, jak i nieuświadomiona. Jedna i druga objawia się na wiele sposobów – na przykład pretensjonalnością. Profesor, który mimo tytułów nie ma pojęcia o swojej dziedzinie, będzie się starał poprzez pretensjonalność na poziomie języka przekonać słuchaczy, że w istocie jest głębokim znawcą tematu. Będzie używał słów trudnych, powoływał się na autorytety i mówił rozwlekle. Wszystko po to, by nikt nie odkrył, że nie potrafi odpowiedzieć na proste pytanie. Będzie przekonywał słuchaczy, że “odpowiedź jest wrogiem twórczego stawiania pytań”, będzie unikał podania jakiejkowiek definicji czy względnie klarownego określenia podstawowych pojęć. W powierzchowności wizerunku zawsze celem jest to, aby jak najlepiej wypaść w oczach drugiego człowieka. Nie ma znaczenia, za pomocą jakich środków czy metod się to dokona. Człowiek zarażony tego typu powierzchownością w czasie rozmowy nie jest w stanie zainteresować się jej realnym tematem, będzie natomiast stale się zastanawiał, czy dobrze w rozmowie wypada. Powierzchowność wizerunku jest w istocie głębokim uzależnieniem od opinii innych ludzi.

 

Drugi rodzaj powierzchowności to powierzchowność zaangażowania. Zaangażowanie należy tu rozumieć szeroko, gdyż ten typ powierzchowności dotyczyć może dosłownie każdej płaszczyzny życia. Człowiek powierzchowny w relacjach będzie miał setki znajomych na Facebooku i żadnego przyjaciela, któremu dałby prawo do postawienia sobie konkretnych wymagań. Człowiek powierzchowny w wiedzy i wykształceniu będzie rozmawiał o książkach, których nie przeczytał, filmach, których nie obejrzał, muzyce, której nigdy nie słuchał. Skąd się bierze ten typ powierzchowności? Przyczyny są chyba dwie. Pierwszą jest zwykłe lenistwo. Trudno jest coś zgłębiać, łatwiej jedynie liznąć. Solidne poznanie czy działanie zawsze wymaga duchowo pracochłonnego przejścia przez czas nudy i trudu właściwego wgłębianiu się w jakikolwiek temat czy dziedzinę. Drugą przyczyną, która rodzi powierzchowność zaangażowania, jest wspomniana wcześniej powierzchowność wizerunku. Nie ma sensu się w nic zagłębiać, jeśli chodzi nam tylko o to, by zrobić dobre wrażenie na innych. Nie muszę przeczytać książki i zastanawiać się nad nią, by udowodnić, że potrafię o niej płynnie rozmawiać. Nie muszę się trudzić budowaniem solidnych przyjaźni, jeśli zależy mi wyłącznie na tym, by uchodzić za człowieka towarzyskiego i dobrego kompana do zabawy. Na pokusę powierzchowności zaangażowania narażeni są przede wszystkim ludzie zdolni, inteligentni zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie, oraz ci, którym trudno jest skupić przez dłuższy czas uwagę czy to na jednym temacie, czy też na jednym człowieku.

 

Trzeci rodzaj powierzchowności tym różni się od dwóch poprzednich, że nie oszukuje nikogo innego, poza samym zainteresowanym. Jest to powierzchowność samozakłamania. Oczywiście, skutkiem ubocznym jest zazwyczaj również okłamywanie innych, ale jej głównym celem jest okłamywanie samego siebie. Sporządziłem kiedyś przykładową listę widocznych we współczesnej kulturze efektów tego typu powierzchowności. Zamiast troski o ludzkie życie, wyrażającej się chociażby w radykalnym sprzeciwie wobec aborcji czy eutanazji, powierzchowność samozakłamania nakazuje wybujałą ekoideologię, która każe przykuwać się jej wyznawcom do drzew, aby je chronić. To nie przypadek, że wszelkiej maści ekoideolodzy z manifestacji w ochronie życia żab i drzew potrafią bez większych oporów przemieścić się na manifestację proaborcyjną. Na podobnej zasadzie, jak troska o ludzkie życie zastąpiona została przez troskę o życie roślin i zwierząt, dokonało się zastąpienie pracy nad sobą i swoim charakterem przez dbanie o siebie na siłowniach, w klubach fitness i na kursach szybkiego czytania. Wiarę zamieniliśmy na powierzchowną i bliżej niesprecyzowaną duchowość, odwagę (zwłaszcza tę cywilną) zastąpiła prowokacyjność, szczerość wyparta została przez ekshibicjonizm, mądrość została zastąpiona wiedzą, a prawdziwa wiedza ulotną informacją. Zaangażowaną i wymagającą ofiary z siebie miłość bliźniego wyparła mdła tolerancja, troska o biednych zastąpiona została kawiorową lewicowością. Przykłady można mnożyć. Wszystkie one wskazują na podstawowy mechanizm powierzchowności samozakłamania. Chodzi o to, abyśmy we własnych oczach wyglądali na ludzi, którzy realizują wartości wyższe. Tymczasem wartości te zamienione zostały w naszym życiu na popularne i społecznie cenione podróbki.

 

Nasz znajomy Nikodem Dyzma

 

W literaturze istnieją co najmniej trzy wielkie dzieła, których głównym tematem jest powierzchowność. Mam tu na myśli Nowe szaty cesarza Hansa Christiana Andersena, Portret Doriana Graya Oscara Wilde’a i Karierę Nikodema Dyzmy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Co ciekawe, niechęć czytelnika zwraca się nie tyle przeciw postaci zarażonej wadą powierzchowności, ile raczej przeciw środowisku, w którym postać ta żyje i które albo powierzchowność toleruje, albo wręcz do powierzchowności skłania. Nieszczęsny cesarz z baśni Andersena jest próżny i mało inteligentny, co wpędza go w kłopoty i skazuje na śmieszność. Powierzchowność cesarza zostaje ukarana, ale powierzchowność tych, którzy chcąc uchodzić za mądrych, przytakiwali jego idiotycznym przekonaniom, nie spotyka się z żadną karą. Krawcy nie byliby w stanie oszukać cesarza, a cesarz nie tkwiłby w błędzie tak długo, gdyby znalazł się ktoś, kto miałby odwagę powiedzieć, co widzi, a czego nie widzi. Naiwność, głupota i próżność cesarza bawią czytelnika baśni Andersena, ale powierzchowna, podszyta strachem i troską o własną pozycję afirmacja ze strony tłumu budzi nieomal obrzydzenie. Nie byłoby powierzchowności cesarza, gdyby nie tchórzostwo tych, którzy go otaczali.

 

Inaczej rzecz ma się z Dorianem Grayem, bohaterem powieści Wilde’a. Młody chłopak godzi się na kłamliwą powierzchowność pod wpływem domniemanych przyjaciół – artysty, a właściwie specjalisty od estetyzacji życia, Basila Hallwarda oraz zupełnie amoralnego bon vivanta Lorda Henry’ego Wottona, który jest w stanie upudrować każde zło. Dorian daje się przekonać, że tym, co się rzeczywiście liczy i ma wartość, jest młody i piękny wygląd. Skoro zaś słyszy to od ludzi starszych, bywałych i bardziej doświadczonych – nie ma powodu, by im nie wierzyć. U Wilde’a, podobnie jak u Andersena, złość czytelnika nie skupia się ostatecznie na Dorianie – on wszak wydaje się jedną z ofiar swojej własnej powierzchowności, i to ofiar śmiertelnych. Winą za powierzchowność Doriana czytelnik obarcza przede wszystkim jego domniemanych przyjaciół, tych, którzy po pierwsze, wmówili mu, że liczy się piękny i młody wygląd, po drugie zaś, umożliwili zupełne oderwanie własnego wizerunku od prawdy o sobie. Gdyby nie powstał nieszczęsny obraz, Dorian nie mógłby swoją powierzchownością uwodzić i zabijać innych, a ostatecznie zniszczyć siebie samego. Czy oznacza to, że Gray jest niewinny? Oczywiście, nie. Niemniej jednak wina jego powierzchowności możliwa była wyłącznie przez winę tych, którzy chcieli, aby pozostał powierzchowny – czy to ze względów estetycznych, czy nieomal diabolicznych.

 

Wreszcie ostatni literacki traktat o powierzchowności – Kariera Nikodema Dyzmy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Również i ta książka nie jest satyrą na Dyzmę, ale na środowisko, towarzyskie wyższe sfery, a zatem na ludzi, którzy tak bardzo zatracili już wszelkie możliwe kryteria prawdy, że są w stanie pójść za każdym, kto tylko okaże pewność siebie. Powierzchowność życia i myślenia środowiska powoduje, że zanika to, co pozwala odróżnić odwagę od zwykłego chamstwa, mądrość od trywialnych stwierdzeń wypowiadanych z pewną siebie miną, kreatywność wreszcie od kradzieży cudzych talentów i kariera Dyzmy możliwa jest wyłącznie ze względu na zanik obiektywnej hierarchii wartości i umiejętności jej rozpoznawania. Czytelnik powieści Mostowicza w istocie kibicuje Dyzmie. Wszak jego kariera coraz bardziej i bardziej dowodzi głupoty tych, którzy chcieliby uchodzić za mądrych i wyrobionych w ocenach.

 

Te trzy literackie przykłady pokazują, że nie zawsze największą winę ponosi ten, kto uległ grzechowi powierzchowności. Niekiedy znacznie większa odpowiedzialność ciąży na osobach, które czyjąś powierzchowność tolerowały czy nawet do niej zachęcały.

 

Co nam szkodzi

 

Jakimi narzędziami dysponujemy dziś, aby dla powierzchowności zbić przestronną scenę i dać jej możliwość występu?

 

Po pierwsze – pośpiech. Nie mamy czasu zagłębiać się ani w prawdziwe poznawanie spotkanych ludzi, ani samych siebie, ani nawet określonych zagadnień czy tematów. Nie kierujemy się zatem poznaniem, ale wrażeniem – zazwyczaj czysto wizualnym, zewnętrznym.

 

Po drugie – tchórzostwo. Boimy się zarówno o to, w jaki sposób wypadniemy przed innymi, jak i o to, by nie krzyknąć: “Król jest nagi”. Choć w zasadzie jest to ten sam rodzaj strachu. Stawiając tamę czyjejś powierzchowności, ryzykujemy przecież, że sami wyjdziemy na nietolerancyjnych, niewystarczająco subtelnych, nie dość wyważonych i spokojnych, a może nie dość zdystansowanych.

 

Po trzecie – kulturowe i cywilizacyjne ADHD. W naszym świecie coś ciągle musi się zmieniać, zaskakiwać, być nowością. Nie jesteśmy w stanie dłużej skupić uwagi na czymś albo na kimś. Wszystko ma się zmieniać równie szybko jak w kinie, telewizji czy w sieci. Bez zdolności do dłuższej koncentracji i skupienia nie mamy szans na porzucenie powierzchowności.

 

Po czwartespowodowane przez pośpiech i kulturę obrazkową kojarzenie zamiast myślenia. W dziedzinie rozwoju myślowego cofamy się z poziomu racjonalnej analizy do poziomu reakcji na intelektualny bodziec.

 

Po piątedyktat tzw. opinii publicznej. Trzeba ogromnego hartu ducha albo dziecięcej niewinności, aby powiedzieć, że powszechnie przyjmowane slogany są nic niewarte, a często kłamliwe, i że powszechnie uznawane autorytety nie mają nic ciekawego do powiedzenia.

 

Prawda i wolność

 

Z powierzchownością w sobie i w innych można walczyć, ale cena za to jest dość wysoka, a walka niełatwa. Przede wszystkim trzeba uniezależnić się od opinii ludzkich, a właściwie troszczyć się o to, aby bardziej podobać się Bogu niż ludziom. Wbrew pozorom nie jest to proste, bo ludzie nie lubią, gdy ktoś nie przejmuje się ich zdaniem. Walka z powierzchownością skazuje zuchwalca najczęściej na izolację, życie na marginesie głównego nurtu. Komu potrzebna jest awanturnicza bezkompromisowość czy krzyki, że cesarz jest nagi?

 

Człowiek, który w prawdziwej walce starł się z powierzchownością, będzie żył w świecie niewielu ludzi i kilku zaledwie spraw. Ale zyska dwie bezcenne rzeczy: wolność i prawdę. Wolność, bo nie będzie zamk- nięty w więzieniu ludzkich opinii. Prawdę, bo ludzi i spraw wokół niego będzie niewiele, ale żadna z tych osób nie będzie aktorem, żadna sprawa fikcją, a żaden przedmiot życiową scenografią. Świat nie będzie sceną, a życie przedstawieniem.

 

Dla wolnego życia w prawdziwym świecie warto poświęcić wszystko.

 

Janusz Pyda – ur. 1980, dominikanin, mieszka w Krakowie.

 

 

Artykuł pochodzi z miesięcznika “W drodze”, nr 3/2013

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1736,krol-jest-nagi.html

********

Akceptacja siebie

Stanisław Biel SJ

(fot. Path../flickr.com)

Życie duchowe wymaga akceptacji siebie, swego życia, historii, powołania. Wbrew pozorom nie jest ona wcale procesem łatwym. W głębi nas jest wiele buntu przeciwko życiu, przeciwko sobie. Jesteśmy niezadowoleni z darów i z braków. Pragniemy więcej, inaczej, lepiej. Chcielibyśmy posiadać inny charakter, wygląd, więcej inteligencji, zdolności, inne warunki, środowisko, lepszych przyjaciół, przełożonych, mieć więcej czasu, zdrowia…

Niezgoda na siebie wyraża się w skłóceniu i buncie przeciwko innym i Bogu. Czasami marnujemy swoje życie, obwiniając innych i zamykamy się w świecie iluzji. Innym razem wstydzimy się braków, staramy się je kamuflować, przyjmować pozory, nakładamy maski, by upodobnić się do innych, lub ich oczekiwań; co z kolei rodzi zakłamanie, konflikty, napięcia. Usuwanie napięć wymaga dodatkowej energii, sił, które mogłyby zostać wykorzystane w pozytywny sposób.
Możemy również nie doceniać otrzymanych darów. Dla różnych racji zaniżamy obraz, ocenę siebie, pomniejszamy swoje talenty, pozując biednego i pokornego. Jest to fałszywa pokora. Prawdziwa pokora nie jest umniejszaniem siebie ani własnych darów. Jest raczej stawaniem w prawdzie, właściwym poznawaniem siebie, swoich możliwości, darów i ich akceptacją.
Przyjęcie siebie wymaga zgody na własne powołanie i misję życiową. Każdy z nas dokonuje w życiu wyborów: zasadniczych i drugorzędnych. Zasadniczy wybór dotyczy relacji z Bogiem, a w konsekwencji powołania i misji. Każdy stan życia jest środkiem do celu i nie może być nadrzędny, ostateczny. Poza tym intencje, motywacje powinny być jasne, czytelne. W wyborze partnera nie powinno się kierować w pierwszym rzędzie jego wyglądem czy majątkiem, albo ciążą; w wyborze zawodu wysokością zarobku, niezdrowymi ambicjami; a w wyborze życia kapłańskiego czy zakonnego lękiem przed życiem małżeńskim, czy ucieczką przed trudem życia.
Wybory podjęte bez właściwej motywacji wcześniej czy później będą się mścić i będą źródłem wielkiego cierpienia, napięć i frustracji. Niewłaściwe motywacje w wyborze małżeństwa mogą prowadzić do niewierności, a nawet rozpadu małżeństwa. Brak właściwej intencji w podjęciu stanu duchownego może być powodem frustracji, alkoholizmu, nałogów, wystąpienia z zakonu czy porzucenia kapłaństwa. Wypełnianie zadań ulubionego zawodu bez prawej intencji prowadzi do chciwości i konsumpcji.
Wybory, jakich dokonujemy mogą być niezgodne z wolą Bożą, a nawet grzeszne. Istnieje wówczas potrzeba ich weryfikacji. Stan narzeczeński, początki życia zakonnego, życie w seminarium jest czasem weryfikacji pierwszych decyzji; okresem modlitwy i refleksji w rozpoznawaniu, czy decyzja jest wynikiem pragnienia czci, chwały i służby Bogu, czy też u jej źródeł leżą egoistyczne potrzeby, pragnienia, obawy.
Jeżeli podejmiemy niewłaściwe wybory jednorazowe (małżeństwa lub kapłaństwa), nie mogą one podlegać później zmianie, weryfikacji. Należy wówczas przyznać się do błędu, zaakceptować swój stan oraz pozwalać Bogu, by uzdrawiał stopniowo tę bolesną sytuację.
O wiele łatwiej przychodzi zaakceptować wybory zwyczajne związane z pracą, zawodem, sytuacją materialną, społeczną, przyjaźnią, relacjami… Gdy nie ma możliwości natychmiastowej zmiany warto pozwolić działać czasowi i Bogu. Czas jest sprzymierzeńcem akceptacji. Również Pan Bóg działa cierpliwie.
Jeden z moich współbraci zakonnych zwykł mawiać: Opatrzność Boża jest precyzyjna. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem całym sercem. Małą jego ilustracją jest osobiste doświadczenie. Gdy kończyłem studia teologiczne stanąłem przed decyzją wyboru kierunku specjalizacji, który związany był z dalszą pracą apostolską. Moim pragnieniem było udzielanie Ćwiczeń Duchownych i w związku z tym myślałem o duchowości ignacjańskiej. Jednak przełożeni zdecydowali inaczej. Miałem podjąć studia pastoralne, a następnie pracę duszpasterską we Wrocławiu i Monachium. W czasie tzw. Trzeciej Probacji w Berlinie (rodzaj rocznego kursu duchowo-szkoleniowego, kilka lat po święceniach kapłańskich) zaproponowano mi troskę finansową o misje. W tym celu zapoznawałem się z pracą biur misyjnych na obszarze języka niemieckiego. Przyszła troska o finanse oddalała mnie coraz bardziej od Ćwiczeń Duchownych. Po zakończeniu Trzeciej Probacji, przełożeni zaproponowali mi roczną praktykę udzielania Ćwiczeń w Czechowicach-Dziedzicach. Owa roczna praktyka trwa już czternaście lat. Obecnie zajmuję się również finansami. Łączę dwa w jednym. W ten sposób Pan Bóg, choć inaczej niż myślałem, pozwala mi realizować osobiste wezwania. Odpowiedział na moje pragnienia oraz zrealizował precyzyjnie swoje plany.
Akceptacja woli Bożej, którą odczytujemy w decyzjach przełożonych pozwala przyjąć nieraz trudne wybory, powołanie i życiową misję. Ostatecznie prowadzi ona do pokoju ducha i wewnętrznej równowagi. Brak zgody na niepomyślną lub trudną wolę Bożą jest źródłem wewnętrznego cierpienia i marnowania wewnętrznej energii na bezskuteczną walkę. Gdyby konfesjonały mogły mówić, potwierdziłyby moje obserwacje.
Akceptacja siebie ma swe źródło w miłości Boga, który nie kocha nas za to, kim jesteśmy. Jego miłość jest czystym, bezinteresownym darem. Bóg nie oczekuje niczego, poza przyjęciem tej miłości. Kocha nas w aktualnej rzeczywistości ze wszystkimi ograniczeniami i słabościami.
Doświadczenie miłości Boga prowadzi do pełnej akceptacji siebie i swego życia, bez stawiania warunków, bez niechęci, zgorzknienia czy rezygnacji. Miłość nie powinna być warunkowa. Miłość siebie możliwa jest od teraz. Nie od jutra. W przeciwnym razie nie zaakceptujemy siebie w pełni, ani siebie nigdy nie pokochamy.
Pamiętam osobę, z którą rozmawiałem przez kilka dni w czasie rekolekcji ignacjańskich. Była młoda i piękna, posiadała dobrze płatną, satysfakcjonującą pracę, rodzice byli dobrze sytuowani, zapewnili jej mieszkanie i przyszłość, posiadała również kochającego męża. A jednak. Codziennie pojawiały się nowe iluzoryczne trudności i pseudoproblemy, których nie była w stanie zaakceptować. Z jednej strony przyczyną tego były niewątpliwie niezaspokojone w dzieciństwie problemy emocjonalne, zwłaszcza braki w miłości ze strony rodziców. Jednak z drugiej strony osoba ta żyła ciągle przeszłością, usprawiedliwiając wszystko błędami wychowawczymi rodziców. W ten sposób czuła się zwolniona od odpowiedzialności i w subtelny sposób manipulowała nie tylko innymi, ale także i własnym życiem.
Paul Bruckner nazywa taką postawę wiktymizacją. Człowiek czuje się nieustannie ofiarą, przyjmuje postawę wygodną, roszczeniową, uchyla się od odpowiedzialności i wzięcia życia we własne ręce. Uważa, że nic nie może. Jednak granica pomiędzy nie możemy a nie chcemy jest zwykle bardzo cienka. Często niewiele możemy, dlatego że niewiele chcemy. Możliwości powiększają się w znaczący sposób, gdy zwiększają się pragnienia i rośnie wiara w siebie. Akceptacja życia, miłość samego siebie jest możliwa, jeżeli jej naprawdę zapragniemy i uwierzymy w nią.
Z akceptacji siebie wypływają właściwe relacje do innych. Gdy jesteśmy zadowoleni z siebie i tego, co posiadamy, pogodniej patrzymy na świat, na otaczających nas ludzi. Łatwiej przychodzi wówczas przyjęcie bliźniego i miłość do niego.
Potrzebujemy także miłości ludzkiej. Wprawdzie bezwarunkowo kocha tylko Bóg, jednak akceptacja ze strony innych ułatwia samoakceptację i odczucie miłości Boga. Dzięki niej rozwijamy się, czujemy się wartościowi i spełnieni.
Z braku uznania siebie rodzi się zgorzkniałość, frustracja, postawa pretensjonalności. Uczucia te bywają niekiedy długo tłumione. Jednak przychodzi czas, gdy eksplodują. Ewangelicznym tego przykładem jest starszy syn z przypowieści o miłosiernym ojcu (Łk 15, 11-32). Przez lata był wzorem posłuszeństwa, pracowitości, układności, jednak w sercu czuł żal do ojca. Nie aprobował jego mentalności, sposobu działania, nosił też ukryty żal do młodszego brata. Długo tłumione uczucia wybuchły na zewnątrz, gdy ojciec okazał miłosierdzie i przebaczył z serca młodszemu bratu: Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: “Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę” (Łk 15, 28-30).
Brak akceptacji siebie prowadzi do nieustannego porównywania się z innymi. Nie odczytujemy wówczas własnej wartości i godności, która wynika z powołania do miłości w Bogu, ale w odniesieniu do drugich. Porównywanie się z innymi prowadzi do pychy. Gdy oceniamy ich wyżej od siebie, rodzą się kompleksy niższości, brak pewności, obwinianie siebie, poczucie bezwartościowości, fałszywa pokora, zazdrość, postawy obronne i agresywne, a także perfekcjonizm i dążenie do sukcesu “po trupach”. Natomiast, gdy inni wydają nam się gorsi, pojawia się lekceważenie, pogarda, poniżanie, mania wielkości, różne formy manipulacji. Francisco Segura SJ pisze w humorystyczny sposób: Jedni, którzy chcą być dobrze widziani, chcą się wydawać wielkimi, większymi od innych, a ponieważ nie mogą dodać niczego do swego wzrostu, udają silnych olbrzymów […] i z pozycji olbrzymia gardzą i osądzają innych. Zdarzają się także karły mające tylko głowę. Są to ci, którzy nie mogą się wspiąć […]. Ci, którym nie udaje się wywierać wrażenia, pełni złego humoru, smagają nim wszystkich wokół siebie. Karły głowacze, z pochyloną głową, ciągle porównujący się z innymi, osądzający bezlitośnie, zazdrośni. Karzeł głowacz z wielką głową i maleńkim sercem.
Brak akceptacji siebie może być również wynikiem źle rozumianej chorej szlachetności (J. Augustyn SJ). Zakłada ona, że innym należy się wszystko, a mnie nic. Za chorą szlachetnością kryje się potrzeba uczucia, zapracowania sobie na miłość bliźnich. Konsekwencją jest pracoholizm, nadmierny aktywizm, albo wypalenie wewnętrzne. Zabrzmi to może paradoksalnie, ale praktykę miłości bliźniego należy zaczynać od siebie. Jeżeli nie kochamy i nie akceptujemy siebie, nie mamy dla siebie czasu, nie potrafimy ofiarować sobie prostego ludzkiego miłosierdzia i współczucia, nie dbamy o swój duchowy rozwój, to nie łudźmy się, że będziemy zdolni, by kochać innych. Jezus nauczał: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mk 12, 31).
 

Więcej w książce: Życie Duchowe bez trików i skrótów

ŻYCIE DUCHOWE BEZ TRIKÓW I SKRÓTÓW

okladka

autor
Stanisław Biel SJ
wydanie
pierwsze
data wydania
ISBN
978-83-7505-640-2
stron
176
format
124×194 mm
oprawa
miękka
cena det.
 17.00 zł  15.30 zł
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,378,akceptacja-siebie.html
**************

Klucz do uzdrowienia

Życie Duchowe

Józef Augustyn SJ

Analiza psychologiczna doznanej krzywdy, choć bardzo ważna, nie gwarantuje automatycznego rozwiązania problemu. Rozbudowana i przedłużająca się psychoanaliza, która lekceważy wymiar duchowy i moralny, może niekiedy wręcz hamować uzdrowienie z poczucia krzywdy, a nie leczyć je.

 

Nabyte umiejętności szczegółowego analizowania własnych emocji i doznań mogą być traktowane jako sztuka dla sztuki. Niekończąca się autoanaliza prowadzi też niejednokrotnie do przesadnego eksponowania krzywdy i uzasadnia z jej pomocą niedojrzałe zachowania czy postawy. Analiza psychologiczna może być też traktowana jako rodzaj ucieczki od zaangażowania w głębsze, rzeczywiste przekroczenie poczucia krzywdy i uwolnienie się od niej.

Klucz do uzdrowienia

Pełniejsze zrozumienie psychologicznych mechanizmów, jakimi kieruje się człowiek, daje niekiedy do ręki osobie zranionej „doskonałe narzędzie” manipulowania ludźmi i wikłania ich we własne problemy. Przedłużająca się psychoanaliza sprawia też nieraz, że w relacji z bliźnimi osoba skrzywdzona, naśladując postawę psychoanalityka, usiłuje oceniać i tłumaczyć niemal wszystkie ludzkie zachowania i postawy – także w dziedzinie moralnej – wyłącznie zależnościami i mechanizmami psychologicznymi.
Głównym problemem osoby zranionej doświadczeniem krzywdy są nie tyle bolesne uczucia, choćby silnie odczuwane, co raczej jej gotowość stanięcia przed sobą i przed Bogiem w postawie szczerości, pokory i prawdy. Decyzja trwania przed Panem ze swoją krzywdą i słuchanie Jego słowa, wbrew wewnętrznym oporom, jakie mogą się wówczas rodzić, ma dla procesu wewnętrznego uzdrowienia z poczucia krzywdy fundamentalne znaczenie.
Jak pokazuje doświadczenie, do rzeczywistego uzdrowienia z poczucia krzywdy nie jest konieczna szczegółowa psychoanalityczna znajomość genezy własnych problemów. Pełne poznanie przyczyn wielu naszych zachowań i doznań jest zresztą bardzo trudne, a w niektórych sytuacjach wręcz niemożliwe. Nieraz to, na co psychoterapeuci wskazują jako genezę pewnych zjawisk psychicznych, bywa jedynie dość wątpliwą hipotezą. Tak dzieje się zwłaszcza wówczas, kiedy terapeuta posługuje się jedną dobrze „wypraktykowaną” metodą terapeutyczną. Doświadczony psychoterapeuta to zwykle mistrz wielu metod, w konkretnym przypadku stosujący tę, która wydaje mu się najbardziej stosowna. Niekiedy zaś tworzy wręcz nowe metody na doraźny użytek pacjenta. Tak czynią prawdziwi mistrzowie psychoterapii. Wiedzą też dobrze, że to nie oni dają pacjentowi klucz do zdrowia psychicznego, ale on sam odnajduje go w sobie. Terapeuci skłonni do przeceniania swoich usług bywają zwykle mało skuteczni. Ci zaś, którzy pomniejszają czy wręcz lekceważą wymiar duchowy i moralny w procesie uzdrowienia z poczucia krzywdy, często więcej szkodzą pacjentom, niż pomagają.
Dodajmy też, że ważniejsze od psychoanalitycznego zgłębienia genezy problemów jest poznanie wpływu własnych postaw i zachowań na codzienne funkcjonowanie osoby: na jej sposób myślenia, reagowania, podejmowane decyzje i dokonywane wybory. Dobre poznanie postaw wewnętrznych oraz ich oddziaływanie na codzienność pozwala osobie skrzywdzonej bardziej świadomie kierować swymi potrzebami, pragnieniami i doraźnymi odczuciami.

Psychoterapia wstępem do osobistej modlitwy

W procesie uzdrowienia wewnętrznego wypowiadanie się osoby skrzywdzonej przed terapeutą winno znaleźć przedłużenie w modlitewnym dialogu z Bogiem. Każdy seans terapeutyczny winien mieć ciąg dalszy w medytacji słowa Bożego, codziennym rachunku sumienia i adoracji Najświętszego Sakramentu. W ten sposób z pomocą modlitwy ważne odkrycia psychologiczne dokonane w trakcie analizy zostają w naturalny sposób włączone w duchowe rozeznanie. Osoba skrzywdzona zwraca się też bezpośrednio do Boga z prośbą o wewnętrzne uzdrowienie i oczyszczenie. W procesie leczenia z poczucia krzywdy to On jest bowiem Tym, na kogo zraniony ludzką krzywdą „przenosi” swoje bolesne doświadczenia. Uprzednie wypowiedzenie ich w trakcie psychoterapii staje się więc „jedynie” przygotowaniem do tego, by móc jeszcze raz wypowiedzieć je w samotności przed Panem, ale z większą jasnością, świadomością i wolnością wewnętrzną.
To szczere stawanie przed Stwórcą osoby skrzywdzonej jest rzeczywistym źródłem jej uzdrowienia. Tylko Bóg ostatecznie może „przekonać” skrzywdzonego, że jego życie ma sens także wówczas, gdy doświadcza bolesnych konsekwencji wyrządzonej mu krzywdy. Modlitwa staje się więc zasadniczym lekarstwem, z pomocą którego dokonuje się prawdziwe uzdrowienie. Cóż bowiem może zrobić jeszcze człowiek po zwerbalizowaniu wobec terapeuty swojego problemu i wyrzuceniu przed nim wszystkich bolesnych i dręczących go emocji: rozżalenia, gniewu, zagubienia, bezradności i wszystkich innych? Komu może je powierzyć? Kto gotów jest przyjąć cały bagaż jego trudnych doświadczeń? Któż powie mu, jak ma dalej żyć: cierpieć, pokonywać lęki, budować relacje z bliźnimi? Tylko żywe słowo Boże, którego skrzywdzony słucha z uwagą, otwartością i cierpliwością, odpowiada na jego najtrudniejsze rozterki, wątpliwości i pytania. Ono doprowadza zranionego do najgłębszego źródła uzdrowienia: do ojcowskiej miłości Boga, która objawiła się w Jezusie Chrystusie.
W trakcie terapii psychologicznej osoba skrzywdzona winna często sięgać po liczne teksty biblijne opowiadające o problemie ludzkiej krzywdy, które pomogłyby jej lepiej poznać zarówno własne zranienie, jak i głębię miłosierdzia oraz łaski, którą ofiaruje jej Stwórca pochylający się ze współczuciem nad każdą zranioną istotą. Medytacja Księgi Hioba z jej szukaniem odpowiedzi na problem ludzkiego cierpienia może okazać się bezcenna dla ukojenia narzucającego się rozpaczliwego pytania: Dlaczego? Któż z ludzi może na nie odpowiedzieć?
Szczególnie owocne dla procesu wewnętrznego uzdrowienia może być medytowanie nauczania Jezusa o przebaczeniu i pojednaniu oraz rozważanie cudów uzdrowienia opisanych w Ewangeliach. W chwilach szczególnie trudnych osoba zraniona winna sięgać po rozważanie męki, śmierci i Zmartwychwstania Jezusa. Przejście paschalne Pana jest ostatecznym źródłem uzdrowienia dla wszystkich: sprawców krzywdy i jej ofiar, upokarzających i upokorzonych, winnych i niewinnych. Utożsamienie się z Jezusem skrzywdzonym, oskarżonym, wyśmianym, poniżonym, niesprawiedliwie skazanym na śmierć i umierającym na krzyżu przynosi osobie skrzywdzonej pociechę i nadzieję. Kontemplacja tajemnicy Zmartwychwstania daje z kolei obietnicę rzeczywistego uwolnienia się od poczucia krzywdy i wszystkich dręczących uczuć z nią związanych.

Akt pokory, który leczy z nienawiści

Kiedy osoba skrzywdzona wejdzie w głęboką osobistą modlitwę, staje się gotowa dotknąć centralnego nerwu swojej chorej duszy: głęboko zranionej ambicji, ludzkiej dumy, pychy. Na tym etapie uzdrowienia z poczucia krzywdy konieczna staje się duchowa walka, która doprowadza -z pomocą łaski – do jednoznacznej decyzji ukorzenia się przed Bogiem i otwarcia przed Nim swojego zranionego serca. Osoba skrzywdzona, wchodząc w wewnętrzne zmaganie podobne do tego, jakiego doświadczył Jezus w Ogrójcu, zdaje się całkowicie na Jego łaskę i miłosierdzie. Ukorzenie się osoby skrzywdzonej przed Bogiem prowadzi ją do głębokiego wewnętrznego nawrócenia. Tak naprawdę bowiem proces uzdrowienia z poczucia krzywdy jest nawróceniem, to znaczy zwróceniem się z doznaną krzywdą wyłącznie do Boga i uczynienie Go jedynym rozjemcą i sędzią: Ty widzisz mą krzywdę, sprawę mą rozsądź (Lm 3, 59).
Bez rzeczywistego zwrócenia serca ku Bogu wszelkie starania i zabiegi terapeutyczne bardziej nieraz hamują proces leczenia, niż go wspomagają. Opisywanie i analizowanie swojej krzywdy kolejny raz, choć daje chwilowe odprężenie, nie jest de facto prawdziwym leczeniem. Bez głębokiego zaangażowania duchowego psychologiczne „olśnienia”, jakich doświadcza się w czasie psychoterapii, okazują się nieraz jedynie błyskami świętojańskich robaczków, które szybko gasną w chwilach rozpaczy, nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Nawrót „starych emocji” żalu, lęku i gniewu sprawia, że skrzywdzony łatwo zapomina o swoich – jak mu się uprzednio zdawało – niezwykłych psychologicznych „objawieniach”.
Wiele osób skrzywdzonych nie wchodzi w autentyczny proces uleczenia wewnętrznego właśnie dlatego, iż nie chce tak naprawdę zdecydować się na wewnętrzne ukorzenie się przed Bogiem i uznanie Go za jedynego Pana i Dawcę życia. Człowiek, który doznał głębokiej krzywdy, jeżeli chce ją naprawdę przekroczyć, winien stanąć przed Bogiem, i tylko przed Nim, z całą swą biedą, poniżeniem i odarciem z godności. Tylko Jego może błagać o współczucie, miłosierdzie, przebaczenie i pojednanie; najpierw z samym sobą, a potem z bliźnim. Osoba, która czuje się głęboko upokorzona doznaną krzywdą, doświadcza nieodpartej pokusy, by każde okazane jej współczucie, ludzkie i Boskie, traktować jako zagrożenie dla jej poczucia godności. Człowiek poniżony przez życie bywa zwykle bardzo drażliwy na punkcie honoru i szacunku do siebie.
Właśnie dlatego osoby zranione przez swych rodziców koloryzują nierzadko bolesne dzieciństwo, dopatrując się w nim jedynie pięknych przeżyć. Pozwala im to ratować – we własnych oczach – poczucie swojej domniemanej wielkości: „Jeżeli mój ojciec był taki wspaniały, to i ja jestem taki jak on. Jeżeli moja matka tak bardzo mnie kochała, to i ja kocham wszystkich”. Za sztuczne podtrzymywanie swojej dumy zraniony poczuciem krzywdy płaci wysoką cenę: jest nią emocjonalna sztywność, drażliwość na swoim punkcie, a nade wszystko uczuciowe zakłamanie, które łatwo nakłada się na zakłamanie moralne.
Zraniona ambicja nie pozwala wówczas na szczere spojrzenie na siebie i całe swoje życie. Osoba tkwi w jakimś wewnętrznym przymusie zniekształcania życia: własnego i bliźnich. Zasadniczą metodą radzenia sobie z bólem krzywdy staje się wtedy ukazywanie wszystkim swojego cierpienia oraz oskarżanie bliźnich, niekoniecznie tych, którzy są naprawdę winni. Podtrzymując chorą ambicję, osoba zraniona rezygnuje tym samym ze spontaniczności w relacjach z innymi oraz z wewnętrznej wolności.
Człowiek podtrzymujący swoją dumę żyje w stanie nieustannej „gotowości bojowej”, ponieważ cały świat ogląda przez pryzmat własnych zagrożeń i lęków. Zasadniczy przełom w uzdrowieniu wewnętrznym dokonuje się dopiero wtedy, gdy skrzywdzony przyzna się do swej bezradności i ubóstwa oraz uzna swoją zranioną ambicję. Dopiero to doświadczenie, mające charakter duchowy, staje się przełomem w procesie uzdrowienia z poczucia krzywdy. „Nic tak jak akt ostatecznej pokory nie leczy z nienawiści, z rozpaczy. To on ostatecznie pozwala odnaleźć siebie” – stwierdza Henryk Elzenberg.
Jeżeli nawet sam proces uzdrowienia z poczucia krzywdy trwa nieraz kilka lat, to jednak po doświadczeniu upokorzenia się przed Bogiem i powierzenia się Mu nie ma już w zasadzie powrotu do przeszłości. Lęk, gniew, rozżalenie, pragnienie zemsty mogą jeszcze wielokrotnie powracać, ale odczucia te nie stanowią już rzeczywistego zagrożenia. Nie mają w sobie niszczącej siły, ponieważ uleczona została rana zadana ludzkiej godności.

Pierwsza wygrana walka wewnętrzna

Pierwszym owocem wewnętrznego ukorzenia się przed Bogiem jest żarliwe pragnienie, wręcz głód modlitwy. Skrzywdzony całym swoim jestestwem pragnie zrzucić z siebie nagromadzony latami ból, żal i gniew. Jasno zdaje sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia – tylko wypłakać się w ramionach Ojca jak małe skrzywdzone dziecko. Modlitwę osoby skrzywdzonej cechuje determinacja ewangelicznego ślepca, który nie zważając na nikogo, głośno woła: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! (Łk 18, 38). Modlitwa ta nie jest już „opowiadaniem” Panu Bogu o swoich cierpieniach i udrękach, o doznanych krzywdach, ale usilnym błaganiem o nieskończone miłosierdzie, pełne ufnego otwarcia na Jego dobroć i łaskę.
Człowiek, który ukorzy się przed Panem, nie ma już ochoty opowiadać kolejny raz o swoim bólu czy też oskarżać bliźnich; pragnie jedynie miłosierdzia i przebaczenia. Zdaje sobie bowiem sprawę, iż wraz z nimi doświadczy prawdziwego pocieszenia i nadziei. Podobnie jak samo doświadczenie zranienia ma indywidualny charakter, tak i związana z nim modlitwa. Zdarza się, iż osoba zraniona poczuciem krzywdy niemal natychmiast doznaje głębokiego uspokojenia wewnętrznego i pociechy. Niekiedy łączy się z tym także doznanie wewnętrznej wolności. Obawa o siebie, poczucie krzywdy, rozżalenie, chęć zemsty rozpływają się jak poranna mgła, topnieją jak śnieg na wiosnę. Sam zraniony dziwi się temu, czego doświadcza.
Odczucie pocieszenia i wolności wewnętrznej rodzi potrzebę pojednania się z ludźmi i z Bogiem. Osoba zraniona doświadcza także wielkiej wdzięczności wobec Niego. Samo zranienie bywa nieraz odbierane jako łaska i dar, które pomagają głębiej otworzyć się na Stwórcę i Jego miłosierdzie. Osoba skrzywdzona przeczuwa, iż jej cierpienie może stać się cennym doświadczeniem, które pomoże jej otworzyć się pełniej na ludzi cierpiących, by móc im współczuć i przychodzić z pomocą. Całe doświadczenie bywa przeżywane jako jeden wielki cud. Ta wewnętrzna przemiana ujawnia się nierzadko w zewnętrznej postawie, co łatwo zauważają osoby, z którymi uzdrowiony żyje na co dzień.
I chociaż doświadczenie to jest pewną „chwilą głębokiego pocieszenia”, godziną łaski, to jednak owa chwila wpływa decydująco na całe życie skrzywdzonego. Nawroty lęku, rozżalenia i gniewu mają od tego momentu inny charakter. Nie są to już trwałe, „uparte” stany duszy, ale jedynie czasowe pokusy, inwazja wroga, która wymaga zdecydowanej walki i prośby o łaskę. Ta pierwsza zdecydowanie wygrana walka wewnętrzna daje osobie zranionej nie tylko wiarę w łaskę Boga, lecz także w skuteczne jej wykorzystanie przez człowieka.

Wylewać duszę przed Panem

Nie zawsze jednak modlitwa o miłosierdzie przynosi natychmiastowe pocieszenie i ukojenie. Zdarza się, szczególnie wówczas gdy doświadczenie skrzywdzenia było bolesne, że wraz z decyzją ukorzenia się przed Bogiem rozpoczyna się dla skrzywdzonego „wewnętrzna gehenna” i „piekło”. „Demony” rozżalenia, poczucia krzywdy, gniewu, pragnienia zemsty są nieraz tak głęboko zakorzenione w całej osobowości i tak z nią zrośnięte, iż nie dają się łatwo usunąć. Doświadczenie skrzywdzenia trwające nieraz wiele lat wpływa silnie na całą osobowość i dogłębnie ją przenika. Uwidacznia się to w reagowaniu emocjonalnym, w sposobie myślenia, w relacjach z bliźnimi, a nierzadko odzwierciedla się w „obolałościach” wyrytych na twarzy.
Jak modlić się w tych trudnych wewnętrznych zmaganiach? Jaką zastosować metodę modlitwy? Rozwiązań jest wiele. Każdy powinien przyjąć takie, które będzie najlepiej odpowiadać jego sytuacji. Nie należałoby z pewnością przyjmować metod zbyt skomplikowanych, które będą przeszkadzać w szczerym i prostym stawaniu i dialogowaniu przed Panem. Trzeba by też uniknąć postawy „biernego” wyczekiwania. W walce wewnętrznej konieczna jest postawa aktywności. Nie może to być jednak wyłącznie aktywność w sferze emocji. Istotą aktywności na modlitwie jest przywoływanie obecności Boga, Jego miłosierdzia, czułości, dobroci i łaski. Aktywność ta wyraża się również w szczerym odsłanianiu przed Nim stanu swojej duszy.
Na modlitwie skrzywdzony „wylewa swoją duszę” przed Panem za przykładem Psalmisty: Głośno wołam do Pana, głośno błagam Pana. Wylewam przed Nim swą troskę, wyjawiam przed Nim swą udrękę (Ps 142, 2-3). Nie obawia się też opowiedzieć Mu o wszystkim, co dzieje się w jego duszy. Przedstawienie stanu duszy powinno łączyć się z szukaniem obecności Boga i z prośbą o Jego łaskę.
Wzorem modlitwy w sytuacji skrzywdzenia jest Psalm 22, którym modli się Jezus tuż przed śmiercią, ofiarując swojemu Ojcu przebłaganie za wszystkie ludzkie nieprawości oraz krzywdy i obarczając się całym złem, jakie w dziejach ludzkości człowiek wyrządził Bogu oraz bliźniemu. Psalmista, ukazując Jahwe swą udręczoną duszę, nieustannie przywołuje Jego obecność. W bezpośredniej rozmowie z Nim przechodzi od opowiadania o swoim bólu do pokornego błagania o miłosierdzie. Modlitwa Psalmisty kończy się dziękczynieniem i oddaniem Bogu chwały.
Uzdrowienie wewnętrzne doświadczane jest jako prawdziwy dar Boga i Jego łaska. Tylko ona bowiem może przemienić poczucie bezradności i niemocy w pokorną prośbę o miłosierdzie. Kierownik duchowy, który towarzyszy osobie zranionej, staje się nierzadko świadkiem prawdziwego cudu nawrócenia.
Doświadczenie upokorzenia wewnętrznego pozwala zranionemu popatrzeć w nowym świetle na własną sytuację i sytuację osób, które go zraniły. Zaczyna rozumieć, że gniew i złość to reakcje „starego człowieka”, który kuszony jest do odpłacania złem za zło, nienawiścią za nienawiść, krzywdą za krzywdę. Teraz dopiero widzi, że poddanie się pokusie pomnaża jedynie zło we własnym sercu, w bliźnich i w świecie. Dostrzega też, iż bezradność i niemoc, których sam doświadcza, kierowały także jego krzywdzicielem. Odkrywa prawdę modlitwy Jezusa: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Słowa te nie są bynajmniej wyrazem pobłażliwej litości, ale owocem głębokiego wglądu w zranioną ludzką duszę.
Modlitwa Jezusa Ukrzyżowanego, powtarzana z Nim, rodzi dogłębne pragnienie przebaczenia i pojednania. Przychodzi ono niemal spontanicznie, jako odruch serca, które zanurzyło się w miłosierdziu Boga. To właśnie pod wpływem doznanego miłosierdzia zraniony odkrywa, że przebaczenie jest jedyną drogą do rozwiązania problemu ludzkiej krzywdy. Uzdrowienie wewnętrzne, otwierając na Boga, czyni człowieka hojnym, wielkodusznym i wspaniałomyślnym wobec ludzi i otwiera go na pragnienie służenia tym, którzy cierpią -jak on sam kiedyś – z powodu doznawanych krzywd.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,381,klucz-do-uzdrowienia.html

**********

Dariusz Piórkowski SJ
O co chodzi w Wielkim Poście?
Mateusz.pl
Już w Środę Popielcową jesteśmy zaproszeni do tego, aby wraz z przyjęciem popiołu na nasze głowy, spojrzeć na chrzcielnicę. Jesteśmy bowiem prochem, w którym Pan znajduje upodobanie, ponieważ wybrał nas przed założeniem świata.
Katolicy żywią różne opinie na temat Wielkiego Postu. Jednak chyba najbardziej rozpowszechnione jest przekonanie, że w tym czasie Kościół oczekuje od swoich członków podjęcia jakiejś formy wyrzeczenia. Najczęściej utożsamia się je z ograniczeniem w korzystaniu z pewnych dóbr lub z pozbyciem się złych nawyków. Dlatego niektóre osoby nie jedzą słodyczy lub przestają żuć gumę. Inni powstrzymują się od seksu. Jeszcze inni próbują rzucić palenie papierosów lub nie piją alkoholu.
Natomiast mniej jasna okazuje się motywacja i cel owych praktyk. Wiadomo, że warto, a nawet należy coś zrobić. Pytanie tylko, po co? By uzyskać przychylność i błogosławieństwo Boga? By poczuć się lepiej? By spełnić religijne zobowiązanie? By udowodnić sobie i innym, że jednak stać nas na krztynę heroizmu?
Przypomina mi się scenka z życia mojego znajomego. Pewnego dnia próbował on zachęcić swoje dzieci, aby zamiast rezygnowania ze słodyczy w Wielkim Poście, stawiły czoła jakiemuś poważniejszemu wyzwaniu. Jeden z synów oznajmił, że nie będzie się bił z rodzeństwem. W połowie Postu tata zapytał go, jak sobie radzi z wypełnieniem przyrzeczenia. „Idzie mi nieźle – odpowiedział chłopiec, „ale wiesz co, nie mogę się już doczekać Wielkanocy”.
Ta anegdota wskazuje na jeszcze inne nieporozumienie związane z naszymi wielkopostnymi wysiłkami. Obok nieprzyjemnej konieczności odmówienia sobie tego, co lubimy, z góry zakładamy, że to tylko tymczasowe zabiegi. Napinamy muskuły i chodzimy jak kot z pęcherzem, byle do Wielkanocy. Rozmaicie nam to wychodzi. Jeśli walecznie trwamy, zwalczając zakusy, czujemy się dumni i zadowoleni z siebie. Ale jeśli pomimo „silnej woli” ulegamy „pokusie” zjedzenia ulubionego ciastka, zrazu pojawia się frustracja i zwątpienie. Może jednak nie jestem takim Herkulesem, jak mi się wydawało? (Istotnie, nie byłem nim ani przed ani po zjedzeniu ciastka). I tak cała ta huśtawka uczuć kołysze się pomiędzy jednym a drugim końcem własnego ja. A Wielki Post leci. Zamiast pokrzepienia i ukojenia obiecanego nam przez Chrystusa, chrześcijaństwo zaczyna się nam jawić jako kolejne jarzmo.
Nie mam nic przeciwko wyrzeczeniom. Nie chciałbym wylewać dziecka z kąpielą, twierdząc, że w naszym nowoczesnym świecie nie potrzebujemy już tego rodzaju praktyk. Przeciwnie, potrzebujemy ich bardziej niż kiedykolwiek. Ponadto, słusznie wyczuwamy, że w Wielkim Poście należałoby coś przedsięwziąć, wprowadzić pewne ulepszenia czy zrewidować sposób myślenia. To szlachetne pragnienie może pochodzić od Boga. Problem w tym, że często próbujemy je realizować na własną rękę, dyskretnie omijając prawdziwe źródło naszej przemiany.
Po części jest to spuścizna przedsoborowej wizji Wielkiego Postu. Przez wieki przygotowanie do świąt paschalnych polegało na „wydłużonym” rozważaniu Męki Chrystusa. Warto wspomnieć, że w pierwotnym Kościele okres przed Wielkanocą poświęcony był przygotowaniu kandydatów do chrztu, którzy przyjmowali ten sakrament w Wigilię Zmartwychwstania. Stopniowo doszedł do tego nowy aspekt. Ponieważ wzrastała liczba tych, którzy odchodzili od wiary, popełniając ciężkie wykroczenia, zaoferowano im możliwość publicznej pokuty i pojednania. Znacznie później, w okresie średniowiecza i baroku, z uwagi na fakt, iż większość Europejczyków była już ochrzczona, i zniesiono publiczną pokutę, miejsce chrztu, rozumianego wówczas jako jednorazowy akt udzielający „przepustki” do nieba, zajęło rozpamiętywanie Pasji Chrystusa i prywatne akty pokutne. Szczególny nacisk kładziono jednak na kontemplację fizycznego cierpienia Zbawiciela, czego pozostałością są chociażby polskie „Gorzkie Żale”. Nic w tym złego. Tyle tylko, że doszło do przeakcentowania zewnętrznych praktyk pokutnych i opłakiwania umęczonego Jezusa, przy równoczesnym przeoczeniu ich głębszego wymiaru.
Wspomnienie chrztu
Sobór Watykański II powrócił do starożytnej tradycji przeżywania Wielkiego Postu, nie pomniejszając bynajmniej wagi pokuty, postu, czy kontemplacji Męki Pańskiej. W Konstytucji o Liturgii Świętej (nr 109-110) Kościół wyjaśnia, na czym ów powrót ma polegać. W myśl powyższego dokumentu, Wielki Post powinien opierać się na dwóch filarach: przygotowaniu do chrztu (w przypadku kandydatów) oraz przypomnieniu chrztu i pokucie dla ochrzczonych. Ta kolejność nie jest przypadkowa. Podkreśla bowiem pierwszeństwo Bożej miłości, a nie grzechu, także w ciągłym nawracaniu się. Czterdzieści dni przygotowania zmierza do tego, aby ochrzczeni mogli w Wigilię Paschalną przy zapalonych świecach uroczyście odnowić przyrzeczenia chrzcielne, czyli kolejny raz świadomie i konsekwentnie opowiedzieć się za Chrystusem, potwierdzając gotowość Jego naśladowania w codziennym życiu. Wbrew pozorom, to nie Procesja Rezurekcyjna w niedzielny poranek jest szczytem wielkanocnego świętowania, lecz Wigilia Paschalna celebrowana w sobotę wieczorem. W Wielkim Poście nie chodzi więc ani o chwilowe zmiany, ani o nagłą rewolucję, lecz o odnowę, która powinna rozlewać się na kolejny rok naszej pielgrzymki wiary.
Chrzcielny wymiar Wielkiego Postu wprowadza w ów okres znamienny paradoks. Już w Środę Popielcową jesteśmy zaproszeni do tego, aby wraz z przyjęciem popiołu na nasze głowy, spojrzeć na chrzcielnicę. Jesteśmy bowiem prochem, któremu Pan odpuszcza wszystkie winy, leczy wszystkie niemoce, wybawia od zguby, obdarza litością i zmiłowaniem (Por. Ps. 103, 3-4.14), gdyż nieprzerwanie żyjemy w orbicie łaski.
Jesteśmy w drodze
Takie rozmieszczenie akcentów w Wielkim Poście wypływa również z bardziej dynamicznego postrzegania chrztu, rozumianego nie tyle jako wydarzenie z odległej przeszłości, ale jako rzeczywistość stale obecna i działająca w życiu chrześcijanina. Chrzest jest początkiem długiej drogi. Dzięki dobroci Boga staliśmy się braćmi i siostrami Chrystusa, którzy jednakowoż nie przestają być uczniami, stopniowo dojrzewając w Jego szkole.
Każda niedziela, a święta wielkanocne w sposób uprzywilejowany, służą temu, byśmy „pokrzepili ręce osłabłe i wzmocnili kolana omdlałe (Por. Iz 35,3). To, co Kościół enigmatycznie nazywa „ Paschalnym Mysterium Chrystusa”, jest nie tylko zacnym upamiętnieniem historycznego faktu, lecz wspólnotowym spotkaniem z żywym Panem, który staje się obecny wśród nas sakramentalnie.
Według Kościoła, liturgia, czyli wszystkie sakramenty, a w szczególności Eucharystia, jest źródłem, z którego czerpiemy Bożą miłość, a także oddajemy Mu siebie samych. Zdaniem Soboru, sprawowanie mszy św. pobudza wiernych do tego, aby żyli w jedności z Bogiem i ludźmi. Daje im moc do wypełnienia zobowiązań, które przyjęli na chrzcie świętym, odnawia przymierze ze Stwórcą i Panem oraz rozpala „przygaszony” zapał. Ten proces Konstytucja nazywa „uświęceniem”.
Liturgia zakłada więc, że, po pierwsze, Trójca Święta kontaktuje się z ludźmi i bez ustanku przelewa na nich swoje dary. Po drugie, możliwości kochania wpisane w naszą naturę są skromne. Nasza gorliwość słabnie, ponieważ jesteśmy stworzeniami. Żyjemy tylko dlatego, że wszystko otrzymujemy za darmo. Bóg nieustannie podtrzymuje nasze fizyczne istnienie. Ale równocześnie zaprasza nas do wejścia na „wyższy” stopień istnienia, przekraczający zwykłe prze-życie. Dlatego udziela nam swojej miłości, abyśmy nie tylko jakoś żyli na ziemi, ale kochali tak jak On. Ta wymiana między niebem a ziemią zachodzi podczas sprawowania liturgii każdego dnia, a zwłaszcza w niedzielę i w trakcie Triduum Paschalnego.
Jednakże, aby przyjąć Boże dary zaofiarowane nam w liturgii, z naszej strony potrzebne są określone „dyspozycje” duszy i ciała. Dlatego Sobór, podkreślając naszą aktywną rolę w przygotowaniu do świąt Zmartwychwstania, używa łacińskiego słowa „componere”, które składa się z dwóch wyrazów „com – „razem” i „ponere” – „położyć”, „umieścić”. Przygotowanie oznacza więc „zebranie razem”, „stworzenie czegoś z tego, co już jest dostępne”, „uporządkowanie”. Stąd pochodzi komponowanie, np. utworu muzycznego, bukietu kwiatów czy odpowiedniego menu na przyjęcie weselne.
Źródła chrześcijańskiej tożsamości
„Komponowanie” siebie w Wielkim Poście rozpoczyna się od przypomnienia chrztu, czyli ponownego uświadomienia sobie kim tak naprawdę jesteśmy. Chrzest kształtuje w chrześcijaninie nową tożsamość, rodzi „nowego człowieka”, nadaje mu „niezbywalne znamię” przynależności do Boga i Ciała Chrystusa, którym jest Kościół. Podobnie jak zawarcie małżeństwa nie kończy się na ślubnym kobiercu, lecz niesie ze sobą określone zobowiązania (dbałość o rozwój relacji, wspólny dom, dzielenie majątku, wychowanie dzieci, towarzyszenie w chorobie itd.), chrzest nie ogranicza się jedynie do polania dziecka wodą i odpowiedniej adnotacji w parafialnej księdze. Od momentu chrztu życie wierzącego przestaje być jego prywatną sprawą. Odtąd żyje on w bardziej zażyłej wspólnocie z Bogiem oraz braćmi i siostrami w wierze. Cokolwiek myśli, mówi i czyni ma związek z innymi ochrzczonymi.
Przypominanie to funkcja ludzkiej pamięci. Ta władza jest czymś więcej niż „magazynowaniem” informacji. Starożytni myśliciele widzieli w pamięci jedno ze źródeł ludzkiej tożsamości. Dzięki niej zachowujemy ciągłość naszej osobowości. Nagła utrata pamięci spowodowałaby, iż nie wiedzielibyśmy, kim jesteśmy.
Myślę, że jednym z powodów rozpadu wielu małżeństw i opuszczania życia zakonnego lub kapłaństwa, jest nieumiejętność wspominania, albo inaczej „zapominanie” o wydarzeniach, które wprowadziły ich życie na nowe tory. Nawet fundamentalne przeżycia, uczucia i wydarzenia, zacierają się w pamięci, jeśli ich nie przywołujemy. Stąd w Starym Testamencie jak refren pojawia się usilna zachęta do wspominania dzieł Bożych. Dlaczego? Aby przekonać człowieka, że jeśli Bóg działał w przeszłości, to podobnie działa także dzisiaj. W biblijnym sensie wspominanie buduje pomost między przeszłością a teraźniejszością. Po drugie, takie ćwiczenie pamięci staje się jedną z form miłości. I to w dwojakim sensie. Uobecniając ważne wydarzenia z przeszłości, które zmieniły kierunek naszego życia, uczymy się wdzięczności. Ponadto, kiedy, przykładowo, małżonkowie wracają myślami do czasu ich pierwszego zakochania i ślubu, wzmacniają ich związek. Wspominanie służy więc głębszemu zrozumieniu i wzbogaceniu rzeczywistości, w której już uczestniczymy.
Zdaniem Soboru, ożywienie świadomości chrzcielnej w Wielkim Poście dokonuje się przede wszystkim dzięki gorliwemu słuchaniu Słowa Bożego. Św. Augustyn pisze w „Wyznaniach”: „Przeszyłeś moje serce Twoim Słowem i zakochałem się w Tobie”. Słowo Boga wypowiedziane w Piśmie św. i usłyszane przez świętego, wzbudziło w nim miłość. Słuchanie, przenikając do najgłębszych pokładów pamięci, ponownie wskrzesza to, co uśpione, a zarazem uwalnia uwagę od brzemiania tysięcy rzeczy, które ją krępują. Nie ma lepszego lekarstwa uzdrawiającego nasze zakłócone relacje jak cierpliwe wysłuchanie siebie nawzajem. Słuchanie uspokaja burzę emocji, które najczęściej uniemożliwiają prawidłową komunikację.
Teksty liturgiczne dobrane na Wielki Post w różnych obrazach i historiach odsłaniają czym tak naprawdę jest chrzest i na czym polega życie chrześcijanina. Z drugiej strony ukazują nam istotę i naturę grzechu, a także miłosierdzie Boga i Jego niezmordowane starania odnawiające ludzkość. Rzecz ciekawa, Sobór zachęca głównie do wspólnotowego słuchania Słowa Bożego przede wszystkim na mszy św., ale również na nabożeństwach pokutnych, rekolekcjach i dniach skupienia, na Drodze Krzyżowej i Gorzkich Żalach.
W stronę większej wolności i pokoju
Drugim elementem przygotowania do Triduum Paschalnego jest pokuta. Niewiadomo, skąd to słowo wzięło się w polskim języku. Być może przywędrowało do nas z Czech, gdzie do dzisiaj używane jest na określenie kary, grzywny i mandatu.
Sobór zwraca uwagę, że sedno pokuty leży w „odrzuceniu grzechu jako obrazy Boga”. Jeśli łaska jest pierwsza, jeśli zostaliśmy ochrzczeni i wybrani dzięki wierze Kościoła, życie niezgodne z Ewangelią jest zaprzepaszczeniem tego daru. Św. Ignacy Loyola w „Ćwiczeniach Duchowych” wyraźnie odróżnia pokutę wewnętrzną od zewnętrznej, kładąc szczególny akcent na tę pierwszą. Jego zdaniem, pokuta wewnętrzna wyraża się „ w smutku z powodu moich grzechów z silnym postanowieniem, aby nie popełniać ich w przyszłości”. Zaznacza przy tym, że o tę postawę serca należy prosić Boga. Właściwa pokuta wewnętrzna jest więc darem. Natomiast pokuta zewnętrzna, przybierająca postać różnych praktyk i wyrzeczeń, wypływa z pokuty wewnętrznej.
Prawdziwe nawrócenie rodzi się pod wpływem wspomnienia chrztu oraz tego, czego Bóg dokonał w moim życiu. Dlatego św. Ignacy każe rozpoczynać każdy rachunek sumienia od podziękowania Bogu za Jego dary. Kolejnym krokiem jest postawienie sobie kilku istotnych pytań: Jakie praktyki, postawy, myśli i czyny nie współgrają z tym wybraniem? (O tym jednakże mogę się dowiedzieć jedynie kiedy słucham Słowa Bożego) Jak konkretnie wygląda realizacja mojego powołania? Czy swoją pracę, trudy, zaangażowanie w rodzinie, w społeczeństwie, w Kościele postrzegam jako misję? W jakie obszary mojego życia wkradła się pokusa przeciętności, „prywatności” i interesowności? Dopiero kiedy odpowiem sobie na te i podobne pytania, będę mógł znaleźć właściwy sposób przeżywania obu form pokuty.
Znamienne, że Ojcowie Soborowi uwypuklają społeczny wymiar grzechu i pojednania. Przez chrzest zostajemy bowiem włączeni do Kościoła, który jest Ciałem Chrystusa. Kościół nie składa się z niezależnych od siebie jednostek, lecz tworzy wspólnotę opartą na duchowej więzi i solidarności, zarówno w dobrem jak i w złem. Nie istnieją więc grzechy prywatne. I Bogu dzięki, bo gdyby nasze grzechy były jedynie „naszą” sprawą, Chrystus nie mógłby wziąć ich na siebie i uwolnić nas od ich zgubnego wpływu.

Konstytucja o Liturgii podkreśla, że „pokuta winna być nie tylko wewnętrzna i indywidualna, lecz także zewnętrzna i zbiorowa”. Nawracamy się do Boga osobiście i wspólnotowo, przez akty ducha i ciała, które w ten sposób wyrażają całą osobę. Z tego samego powodu sakrament pojednania jest również przywróceniem w grzeszniku komunii z Kościołem, bo każdy grzech zadaje ranę nie tylko Bogu, ale także wspólnocie ochrzczonych.

Pokuta w żadnym wypadku nie może być więc postrzegana jako kara za grzechy, ani tym bardziej jako „zestaw” pobożnych praktyk, których wykonanie przysporzy nam specjalnych przywilejów. Raczej oznacza ona całościowy proces re-orientacji życia i powrót do źródeł chrześcijańskiej tożsamości. Pokuta to uważne trwanie w świadomości, że Bóg stale zwrócony jest ku nam oraz uznanie, że tylko w Nim znajdujemy prawdziwe spełnienie.
Paweł VI w Konstytucji Apostolskiej „Peanitemini” pisze, że „Kościół uwzględniając znaki czasu, prócz postu i wstrzymania się od potraw mięsnych szuka zawsze nowych form pokuty, które w tym celu dla poszczególnych czasów powinny być bardziej odpowiednie i lepiej dostosowane”.

Papież znacząco rozszerza rozumienie pokuty włączając w nią, m.in. wytrwałą wierność wobec obowiązków naszego powołania, akceptowanie i znoszenie niedogodności związanych z pracą i życiem we wspólnocie ludzi. Ojciec święty nie zachęca jednak do rezygnacji i kompletnej pasywności. Jeśli jesteśmy chorzy, winniśmy się leczyć. Chodzi mu raczej o to, żebyśmy uczyli się przyjmowania tego, czego nie możemy łatwo bądź w ogóle zmienić w naszym życiu, aby nie przeszkadzać Bogu w dokonywaniu naszej przemiany.

Czy i jak pościć?
Sobór ostrożnie wypowiada się na temat postu, sugerując, że może on wyrazić się w różnych formach, niekoniecznie w abstynencji od pokarmu. Biorąc pod uwagę ogromne rzesze ludzi cierpiących niedostatek, podkreślanie fizycznego aspektu pokuty mogłoby okazać się niefortunne. Dlatego Ojcowie soborowi pozostawiają tę sprawę poszczególnym episkopatom, które powinny zaadoptować formy pokuty do warunków lokalnych. Nie wyznacza się więc odgórnej praktyki postu (poza Środą Popielcową i Wielkim Piątkiem), ponieważ należy ją dostosować do sytuacji, w jakiej znajdują się poszczególni wierni.
Konieczność elastycznej adaptacji to bardzo ważna zasada, która dotyczy również indywidualnego rozeznania, jaki rodzaj postu należy wybrać. Każdy chrześcijanin musi postawić sobie szczere pytanie, co tak naprawdę przeszkadza mu w wypełnianiu powołania. Rezygnacja z pokarmu może być w niektórych przypadkach zupełnie bezcelowa, jeśli taką decyzję podejmie się arbitralnie, bez uwzględnienia okoliczności życia. Warto również zaznaczyć, że Jezus mówiąc o poście kładzie akcent na właściwą motywację. Im mniej inni dostrzegają nasze praktyki pokutne, tym lepiej.
W szerokim sensie post łączy się z niepopularnym dzisiaj umartwieniem ciała. Ale nie chodzi tutaj o pogardę wobec naszego fizycznego ciała, lecz o biblijną rzeczywistość zwaną „starym człowiekiem”, czyli nieuporządkowanym pragnieniem, popychającym ludzi do nieumiarkowania i ubóstwiania rzeczy stworzonych. Pozytywnie rzecz ujmując, post jest błagalną modlitwą ciała, tęskniącego za Bogiem „jak zeschła ziemia, spragniona bez wody” (Ps 63, 2).
W dokumencie Konferencji Biskupów USA „Praktyki pokutne dla dzisiejszych katolików” z 2000 roku, można natrafić na następujące zalecenie: „Post pomaga nam w utrzymaniu ładu w naszym wewnętrznym domu. Wszyscy musimy radzić sobie z różnymi obszarami niewoli, czy będzie to palenie papierosów, spożywanie alkoholu, niewłaściwe przeżywanie seksualności, niekontrolowany hazard, psychologiczne zahamowania i kompleksy, obsesje, używanie środków pobudzających, nadmierne korzystanie z Internetu, przesadne oglądanie telewizji lub zbytnie zaabsorbowanie innymi formami rozrywki. Przez post i wyrzeczenie, przez życie w umiarkowaniu, zaoszczędzamy więcej energii, aby poświęcić ją Bożym celom. Zachowujemy również szacunek względem siebie, co pomaga nam bardziej troszczyć się o dobro innych”
Każda forma postu zakłada pewne minimum duchowej wolności. Dla ludzi nieumiarkowanych, którzy, na przykład, jedzą za dużo albo ślęczą godzinami przed telewizorem, nagła rezygnacja z tych „przyjemności” wydaje się barierą nie do przejścia. To zadanie jest lżejsze dla osób umiarkowanych, które nie poddały się niewolniczemu przymusowi. Możliwość „zdecydowania” jest cnotą, wewnętrzną wolnością, którą osiąga się pogłębiając relację z Bogiem.
Sądzę, że jednym z wyzwań, przed którymi dzisiaj stajemy, głównie w krajach bogatych i rozwijających się, jest odnalezienie właściwej równowagi w korzystaniu z rzeczy. Prawdopodobnie nigdy nie byliśmy mistrzami w tej sztuce. Niemniej współczesny rynek i dostęp do ogromu możliwości na okrągło kusi nas nadmiarem, obiecując gruszki na wierzbie. Wskutek tego ludzie uzależniają się dzisiaj praktycznie od wszystkiego: pracy, jedzenia, alkoholu, Internetu, pieniędzy, telefonu komórkowego. Wprawdzie post nie polega na umiarkowaniu, wydaje się jednak, że dla wielu z nas, dla których nadmiar stał się „nieodłącznym” towarzyszem życiowej drogi, nabywanie cnoty umiarkowania, czyli rezygnacji z tego, co zbyteczne, a nawet szkodliwe, byłoby wystarczającym wyrzeczeniem.
W Biblii post łączy się z pustynią, która pozbawiając człowieka podstawowych dóbr jak pokarm i napój, budzi w nim poczucie zależności i kruchości. W metaforycznym znaczeniu każde doświadczenie pustyni (wszak nie chodzi tutaj tylko o geograficzne miejsce) konfrontuje nas z pustką, która odsłania obszary rzeczywistości pomijane na co dzień lub uznawane przez nas za oczywistość. W tym sensie doświadczenie pustyni, czyli czas Wielkiego Postu, może stać się źródłem odrodzenia, „łonem, z którego ponownie wychodzimy na ten świat”, jak pisze Ronald Rollheiser. Duchowo możemy wzmocnić się tam, gdzie życie wydaje się zanikać.
W Ewangelii św. Marka czytamy, że kiedy Jezus opuścił pustynię po czterdziestu dniach, zaczął wołać, że Królestwo Boże jest blisko. O dziwo, nie powrócił z urlopu z Wysp Kanaryjskich, ale doświadczył radykalnego ogołocenia na pustkowiu. I właśnie tam odkrył, że Bóg jest niemal w zasięgu ręki, podejmując z mocą swoje życiowe zadanie. I do czegoś podobnego Kościół zaprasza nas w Wielkim Poście.
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

fot. Aleteia Image Department Canonization 2014, The Power of the Cross

wwwflickr.com

http://www.katolik.pl/o-co-chodzi-w-wielkim-poscie-,24633,416,cz.html?s=4
**********
Ks. Mirosław Cholewa
Ku wolności wyswobodził nas Chrystus (Ga 5,1). Formacja do wolności ‘od’ i ‘do’
Zeszyty Formacji Duchowej
Dla właściwego procesu rozeznawania duchowego, ważnym elementem jest wolność wewnętrzna tego, kto podejmuje rozeznanie. Warto więc postawić pytanie, czy młody człowiek wstępując do seminarium staje się bardziej wolny, dojrzały i odpowiedzialny niż jego rówieśnicy pozostający w świecie, czy też seminarium jest raczej szkołą gaszenia inicjatywy, szkołą potulności i posłuszeństwa.
Warto także pytać na czym polega wolność?
Czy na tym, że robię to, co chcę? (“Róbta co chceta”)
Czy to, co naprawdę chcę? (Aby być wolnym, muszę wiedzieć, czego naprawdę chcę. Aby dzięki temu stawiać opór własnym lękom, modzie, lenistwu, presji społecznej; aby oddać życie Bogu trzeba być wolnym od uległości, od kompromisów, od tego “co pomyślą inni”. Trzeba zdecydować się na to, by “tracić życie”)
Wewnętrzna wolność jest niezbędna w życiu duchowym, gdyż w przeciwnym razie to życie będzie karłowate lub karykaturalne, będzie tylko fasadą i pozorami (przerost formy nad materią).
Kardyanł Karol Wojtyła wyróżniał w życiu społecznym postawy nieautentyczne: konformizm i unik oraz postawy autentyczne: solidarność i sprzeciw (por. Karol Wojtyła, Osoba i czyn, Kraków 1969, s. 310-319). Uczenie się tych postaw autentycznych jest sprawą centralną. Potrzeba by człowiek umiał decydować samodzielnie, gdyż dojrzałość m.in. na tym polega że człowiek podejmuje trud, ból i ryzyko decyzji.
Koncepcja wolności u  św. Tomasza
Jest to ważne, żeby człowiek umiał dokonywać swoich osobistych wyborów nie dlatego, że ktoś z zewnątrz mu każe, ale dlatego że widzi w tym wartości. Św. Tomasz mówił: „Ten kto unika zła nie dlatego, że ono jest złe, ale ze względu na przykazanie Boże, nie jest człowiekiem wolnym; ten zaś kto unika zła, ponieważ ono jest złe, ten jest wolny”.
Podobnie kto wybiera dobro, bo jest dobre, a nie tylko ze względu na przykazanie Boże, jest człowiekiem dojrzałym; decyduje więc o tym sama wartość, a nie powinność.
Następuje tutaj przejście od pytania: „Jak dalece  wolna wola jest posłuszna wobec normy?” do pytania o osobistą inwencję i odpowiedzialność: „Czego ja naprawdę chcę? O co mi chodzi w życiu?
Św. Tomasz wskazywał, że sąd sumienia to akt rozumu, który podpowiada dobro; po nim następuje akt wolnego wyboru – czyli jest to zadziałanie rozumu i woli równocześnie. W procesie intencja – decyzja – wykonanie, jest wspólne występowanie momentu racjonalnego i wolitywnego; uwidacznia się tutaj wymiar twórczości: człowiek ma pomyśleć na każdym z tych etapów. Ważna jest także zasadnicza perspektywa życiowa: cel życia, wizja, plan na życie, pragnienia, za którymi człowiek podążą. Możemy jeszcze rozróżnić czyn zewnętrzny i czyn wewnętrzny.
Czyn zewnętrzny, kiedy dokonuje się działanie fizyczne, to proces, który możemy także opisać schematem intencja – decyzja – wykonanie. W tym przypadku chodzi o rzetelność warsztatu i wykonania (np. kierownictwo duchowe). Czyn wewnętrzny to jeszcze dodatkowo wrażliwość na człowieka: to czyn w którym uwidacznia się bogactwo wewnętrzne człowieka.
Działanie zewnętrzne, przy całej swej poprawności, może być jednak automatyczne (niedojrzałe, nieprzemyślane, niemądre, bez zaangażowania wewnętrznego i głębszych motywacji). Trzeba pytać się, czy coś podejmuję dlatego, bo chcę (przejście od „muszę” – powinność jakby z zewnątrz; do “chcę” – wewnętrzny akt) i dlaczego chcę (czym się kieruję).

Koncepcja wolności u Wilhelma Ockhama (XIV w.)
W XIV w. następuje zmiana koncepcji wolności pod wpływem nominalizmu (Wihelm Ockham). W tej koncepcji wolność całkowicie tkwi we władzy woli i jest pojmowana jako czysty, wolny wybór między przeciwieństwami. Wolność jako całkowicie autonomiczna, oddziela się od wszystkiego, co nią nie jest, od rozumu i zmysłowości, od skłonności naturalnych i wszelkich czynników zewnętrznych. W ten sposób dochodzi do rozdarcia między wolnością a naturą, prawem, łaską itd. Wola staje się m.in. niejako wolna, obojętna wobec wartości.
Przykazanie Boże w tej koncepcji jest wyrazem wolności Bożej, a nie mądrości Bożej. W tej koncepcji sumienie ma rozpoznać wolę Bożą i ją wypełnić (zasadnicza jest powinność ). Pojawia się pytanie o granice grzechu, a nie pytanie o to, co chcę zrobić ze swoim życiem.
Koncepcja wolności u św. Tomasza polega na tym, że wola człowieka jest skierowana “ku” wartościom; do celu ostatecznego, jakim jest dobro.

Natomiast koncepcja Wilhelma Ockhama, to wolność “od”, gdyż wolność jest obojętna, niezależna wobec wartości (dobra, prawdy…); natomiast cnota występuje jako ujarzmienie namiętności (na sposób woluntarystyczny), jako powinność moralna. W konsekwencji odrzucone jest rozumienie cnoty jako “usprawnienia od wewnątrz”.

W tej koncepcji widzimy brak rozwoju wolności (podkreślenie powinności, a nie rozwoju więzi ze zbawiającym Chrystusem). Występuje konflikt między prawem a wolnością (jak dalece prawo nakazuje i jak dalece mogę być wolny). Na tej bazie wolności “od”, ustanowiono np. zasadę “liberum veto” (pojawia się odruch bronienia wolności przed ograniczającym ją prawem).
Tutaj występuje schemat: powinność – norma – grzech.
Wolność “ku” przychodzi trudniej, gdyż pytamy: Jaka wolność? Jakie wartości? Wolność dojrzała wynika z osobistego, świadomego wyboru i konsekwencji w wyborach, dlatego jest trudniejsza. U św. Tomasza wolność jest ukształtowana przez wartość: w wolności się wzrasta i to wspólne działanie rozumu i woli jest ukierunkowane ku prawdzie i dobru. Człowiek rozwija się, gdy podejmuje rozeznanie dobra i osobistych wyborów; cnoty są ukierunkowaniem wyborów. Prawo moralne jest tutaj pomocą. Człowiek rozwija się od wewnątrz, potrafi opowiedzieć się za dobrem, decyduje się na ryzyko, inwencję, ofiarność, “umieranie sobie”. Jest ważne, by człowiek umiał wybierać, aby nie zatrzymał się na poziomie minimalizmu i unikania grzechu.
Etapy formacji do wolności “od” i “ku” według A. Cenciniego
A. Cencini inaczej nieco rozumie określenia wolność “od” oraz wolność “ku”, ale nie będziemy tutaj wchodzili w głębszą analizę (zob. A. Cencini SDB, Życie kosekrowane, Warszawa 1996, s. 227-239). Pierwsza faza formacji do wolności polega na rozpoznaniu i usunięciu tych automatyzmów emocjonalnych, które warunkują różne decyzje, same nie będąc poddane racjonalnej refleksji. Chodzi w tym procesie o to, by uwolnić człowieka od nieuświadomionych pragnień, które go zniewalają.
A. Cencini wyróżnia kilka kroków na tej drodze:
– rozpoznanie zależności psychologicznej i duchowej (zbadanie motywacji, kryteriów i dynamiki wyboru);
– zerwanie zależności pomiędzy:”lubię coś, a więc to robię” i odroczenie wypełnienia pragnienia lub wręcz odrzucenie go;
– zstąpienie do piekieł (doświadczenie własnej słabości, bezradności wobec prawa zapisanego w śmiertelnym ciele);
– nauczenie się stawać przed Bogiem jako ubogi (nauczyć się modlić, by wykształciła się nowa wrażliwość, a została usunięta zarozumiałość, by zostały zdemaskowane bożki, a przede wszystkim, by nastąpiło rozpoznanie marności tego, w czym człowiek upatrywał do tej pory korzyści).
Natomiast mówiąc o wychowaniu do wolności “ku” A. Cencini zwraca uwagę na samodzielność podejmowanych decyzji. Powinny być one poprzedzone wyłonieniem wiodących kryteriów, skonfrontowanych następnie z obowiązującymi wartościami chrześcijańskimi oraz z ewangelicznymi przykładami Jezusa Chrystusa. Ogólnym celem procesu formacji jest wolność przekraczania siebie w miłości, zaś specyficznym celem w tej fazie jest wolność oceny dokonywanej w prawdzie i w sposób odpowiedzialny. Autor postuluje odkrywanie prawdy stopniowo i w sposób komplementarny dzięki karmieniu się codziennie Słowem Bożym. Drugi postulat dotyczy tego, żeby propozycja była skierowana do całego człowieka: do jego rozumu, woli i serca.
Dzięki uczeniu się słuchania Słowa Bożego, wychowanek uczy się dokonywać codziennych wyborów, w sposób twórczy szukając tego co dobre, miłe Bogu i doskonałe. Dla tego, kto przylgnie do Słowa Bożego myślą i sercem, staje się ono kryterium życia i rozeznania, ukierunkowując wolę na jego realizację w indywidualnym doświadczeniu. Tak więc w procesie formacji “ku” decydujące staje się umiłowanie Słowa Bożego i codzienne karmienie się nim.
Kilka praktycznych myśli 
Budzenie myślenia
U św. Tomasza centralnym elementem wychowania jest cnota roztropności, która wychowuje rozum i wolę, usprawniając przez to całe działanie. Wychowuje do dojrzałego działania przez głębszą refleksję (aby przekraczać determinizmy, np. “co powiedzą inni”), by wykonanie było “z głową”. Warto pytać: Jakie miejsce mają horyzonty wiary przy podejmowaniu decyzji? Nie należy bać się wielkich marzeń i pragnień, by wyzwalać wolność, nie bać się nowego, cenić inicjatywę, otwarcie na nowe, przekraczanie schematów, osobiste poszukiwania. W przeciwnym razie zniewolony, sparaliżowany zostanie nie tylko umysł, ale i wola, które nie potrafią dokonywać wyborów.
Ożywianie twórczości
W tym procesie zastanawianie – decydowanie – wykonanie zapraszać Boga do każdego z tych etapów (przez to, że nam podpowiada, udziela swojego światła), ale podejmować samodzielne wybory, biorąc za nie odpowiedzialność. Twórczość musi być przemyślana: Co się wybiera? Jak? Dlaczego? Jak się to realizuje? Trzeba, by klerycy stawiali sobie pytania: Co chcę zrobić ze swoim życiem? O jakie wartości chodzi mi w życiu? Kim jestem? Jakie talenty są we mnie? Czego chcę?
Kształtowanie intencji
Warto też robić pozytywny rachunek sumienia: Jakich darów udzielił mi Bóg? Czym mogę służyć? Co potrafię? Czy to wykorzystuję? Czy mogę nazwać wartość, która jest mi osobiście bliska, by poświęcić się jej bezinteresownie? Jakie są moje pasje życiowe? Ulubione wartości? (Bardzo niebezpieczny jest brak wszelkich zainteresowań: aby tylko zdać egzaminy i “przepłynąć” przez seminarium). Czy potrafię dać coś za darmo, bo pociągają mnie jakieś wartości? O co mi chodzi w życiu: o prawość, rzetelność, szlachetność, uczciwość, otwartość wobec ludzi? Co jest dla mnie źródłem szczęścia? (By nie pozwolić sparaliżować się banałem, miałkością, przez głupie filmy, gry komputerowe, lektury, rozmowy). Czy otoczenie zmusza mnie do wysiłku myślowego? (Wybór autorytetów, mistrzów, przyjaciół, lektur kształtuje celowość życia) Jakie miejsce zajmuje Jezus w moim życiu? A gdy uznaję Boga za cel mojego życia: Dlaczego? Czy z rozpędu? Przymusu? Bo tak wypada? Bo Bóg jest Sędzią? A może dlatego, że Bóg jest Przyjacielem, Ojcem?
Określenie celowości
Ten wewnętrzny kierunek życia wynika z perspektywy życiowej człowieka i jest ukształtowany przez rozum, który podpowiada, jaki cel obrać. Jak mój cel ma się do celu ostatecznego? (Ważna jest wewnętrzna motywacja). O co mi chodzi w życiu?
Zamiast podsumowania
Proces formacji wolności wewnętrznej jest zarazem drogą nawrócenia we wszystkich sferach życia człowieka: w sferze emocjonalnej (aby we mnie były uczucia Jezusa), w patrzeniu na życie (bym patrzył oczami Jezusa, oczami wiary), w hierarchii wartości (żeby to była Jezusowa hierarchia wartości), w sferze wolitywnej (aby to były pragnienia i dążenia Jezusowe), w mentalności (żeby to było myślenie ewangeliczne).
Warto zwłaszcza zatrzymać się nad tym ostatnim, które wydaje się kluczowe i jest przejściem od mentalności tego świata, czyli “mentalności sukcesu”, do mentalności Ewangelii, czyli “mentalności służby”. Oby ta służba była coraz bardziej bezinteresowna, skierowana ku chwale Boga, dążenie ku Bogu i wyraz miłości agape wobec braci. Tak podejmowany styl życia będzie wynikał z wolności i będzie potwierdzeniem poszerzenia płaszczyzny wolności w sercu człowieka.
Na koniec zacytuję słowa, które bardzo często powtarzała w ostatnich latach swego życia Matka Teresa z Kalkuty:
“Owocem ciszy jest modlitwa
 owocem modlitwy jest wiara
 owocem wiary jest miłość
 owocem miłości jest służba
 owocem służby jest pokój”.
Można sparafrazować ostatnie zdanie: “Owocem służby jest wolność”.

ks. Mirosław Cholewa

http://www.katolik.pl/ku-wolnosci-wyswobodzil-nas-chrystus–ga-5-1—formacja-do-wolnosci–od–i–do-,24165,416,cz.html?s=3
**********

Koniec z narzekaniem na męża!

Marta Barnert-Warzecha

(fot. shutterstock.com)

Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że za dużo narzekam. I wydałam zrzędzeniu wojnę. Szczególnie jeśli chodzi o sposób, w jaki zwracam się do mojego męża.

 

– “Znowu się spóźniłeś!”
– “Dlaczego te ubrania są tak brzydko złożone?”

– “Gdybyś skręcił w prawo na tamtym skrzyżowaniu, już dawno byśmy tam byli!”

 

Brzmi znajomo? Dla mnie tak, bo to zdania wyjęte z moich ust!
Czy wy też czytaliście kiedyś ten werset….?
“Lepiej jest mieszkać kątem na poddaszu niż z kobietą swarliwą we wspólnym domu.” (Przyp. 25:24) Albo: “Stale cieknąca rynna na dachu w dzień słotny i kobieta kłótliwa są jednakowe. Kto ją chce powstrzymać, to jakby wiatr powstrzymywał, a jego prawica chwyta oliwę.” (Przyp. 27:15-16)
Auć. Bardzo bym nie chciała, żeby ktoś tak kiedyś o mnie powiedział. Szczególnie mój mąż. Ale i sama przecież nie chciałabym musieć mieszkać z taką osobą.
Nie mogę jeszcze powiedzieć, że wygrałam z narzekaniem i z moich ust padają już tylko słowa pełne zachęty, miłości i wdzięczności (szczególnie, że to raczej nie leży w mojej naturze…), ale jestem już chyba trochę bliżej, niż dalej. To na pewno nie jest cecha, którą można nabyć z dnia na dzień. Ale przy odrobinie wysiłku bardzo szybko zobaczycie cudowne efekty Waszej pracy!
Co zyskacie?
Wdzięczność Męża. POKÓJ. Większą radość życia. Wiele czasu, który inaczej zmarnowany byłby na kłótnie. Potencjalnie zdrowie. Możliwość skupienia się na rzeczach, które NAPRAWDĘ mają znaczenie (Tak, wiem. Jestem z tobą. Dla mnie to, jak złożone są te ubrania, gdzie leżą w szafie i w jakiej kolejności, też jest bardzo istotne. Ale mimo wszystko… Oddychaj głęboko).
To chyba powinno być wystarczającą motywacją?
WIĘC JAK PRZESTAĆ NARZEKAĆ?
1. Oddaj Swoje Pretensje Bogu
“Nie przedstawiamy naszych zmartwień Bogu po to, by je zobaczył, ale po to, żebyśmy my mogli zobaczyć Jego. Nie chodzi tu o poinformowanie Boga. Jeśli ubierzemy nasze troski w słowa, znajdziemy ulgę.” C.H. Spurgeon
Kiedy masz dosyć, kiedy nie możesz już wytrzymać, zanim udasz się do męża z listą skarg i zażaleń, uderz do Boga. Pozwól Mu zalać cię Jego miłością i pokojem, pozwól Mu pokazać ci ten problem, tę kwestię z JEGO perspektywy. Pozwól Mu pokazać ci, jak On widzi twojego męża w danej sytuacji.
Jeśli chodzi o małe, codzienne sytuacje (prowadzenie samochodu, zakupy, skarpetki na podłodze) – zanim powiesz to, co ciśnie ci się na język, pomódl się szybko w myślach, poproś o miłość i cierpliwość. Przecież po to właśnie mamy relację z żywym Bogiem! On chce nam pomagać w każdej, nawet najmniejszej kwestii.
Nie, nie mów na głos – tak żeby twój mąż usłyszał – “Boże, pomóż mi, bo już więcej nie dam rady” (Mhm, też tak robiłam).
2. Zaakceptuj Swojego Męża
Pomyśl o tym w ten sposób. Czy ty chciałabyś, żeby twój mąż wytykał ci wszystko co robisz źle? Albo nawet nie tyle źle, ale nie tak jak TY byś chciała, żeby to robił? Jak byś się wtedy czuła? Pamiętaj, że słowa mają ogromną moc – moc niszczenia i budowania. Czy chcesz swoimi słowami budować czy niszczyć (!) swojego męża? Jego poczucie wartości, jego męskość? Jeśli chcesz, żeby był głową waszej rodziny, to musisz mu też na to pozwolić…
Jesteśmy tak bardzo różni. Ale czy na pewno chciałabyś, żeby on miał te same cechy charaktery i umiejętności co ty? Dla mnie ważne jest, jak te koszulki są ułożone w szafie. Mój mąż mógłby równie dobrze trzymać je w kartonowym pudle i też byłby szczęśliwy. Stwierdziłam, że jeśli dla niego nie jest to istotne, ale dla mnie tak, to będę mu je układać, a nie tracić czas na kłótnie – tylko dlatego, że JA chcę, żeby było po mojemu. Pomyśl o tych wszystkich rzeczach, w których on jest lepszy od Ciebie. I pozwól mu je robić dobrze. Pamiętasz lekcje fizyki albo chemii? Czy chciałabyś, żeby twoi rodzice zmuszali cię do tego, żebyś studiowała fizykę kwantową, bo to jest ich marzenie? Pozwól mu być sobą!
Poza tym – przecież Chrystus akceptuje mnie taką jaką jestem, prawda? Z wszystkimi moimi niedociągnięciami i wadami. A jeśli tak jest, to ja jestem w stanie okazywać mojemu mężczyźnie tą samą wyrozumiałość i zrozumienie, jakim Bóg obdarza mnie. To On tworzy fundament mojej akceptacji i daje mi przykład do naśladowania.*
3. Nie Co Mówisz, Ale Jak Mówisz
Słyszałaś to kiedyś od swojego męża? Ja wielokrotnie. Nie chodzi nawet o to, CO mówię, kiedy narzekam, ale JAK to mówię. Wiadomo, nasi mężczyźnie nie lubią być krytykowani (a kto lubi?). Ale mam wrażenie, że w 80 przypadkach na 100 byliby w stanie tę krytykę przyjąć, gdyby nie sposób, w jaki ją komunikujemy. No bo przecież: “Znowu nie umyłeś po sobie naczyń!” brzmi zupełnie inaczej niż: “Kochanie wróciłam z pracy zmęczona, miałam nadzieję, że umyjesz te naczynia?”.
Albo: “Nigdy mnie nie zabierasz na randki” – daje inny przekaz niż: “Mężuś, a może byś tak mnie kiedyś zabrał na randkę, co?”
Oczywiście, narzekanie pozostanie narzekaniem, jeśli nasz ton głosu i mowa ciała będą mówić co innego, niż nasze słowa. Pamiętaj więc, żeby były w zgodzie z tym, co mówisz. Sama wiem najlepiej, że kiedy ktoś mówi do mnie w sposób oskarżycielski, to od razu zapala mi się w głowie czerwona lampka i nastawiam się na tryb “obrona” zamiast “współpraca”….
4. Dostrzegaj Jego Starania
Nieraz zdarzyło mi się wrócić do domu do takiej sytuacji: mąż, dumny jak paw, chodzi i prezentuje swoje poświęcenie i zarazem owoc ciężkiej pracy – posprzątał całe mieszkanie! A ja, zamiast docenić i ucieszyć się, że jest miło i czysto mówię: “Ale szyby pod prysznicem zapomniałeś umyć”. No i wiadomo, czar pryska!
Dziewczyny, oni naprawdę się dla nas starają. Musimy to tylko dostrzec. I pozwolić im CHCIEĆ się starać. Bo jeśli twój mąż co dwa dni mówiłby ci: “Kochanie musisz mi powtarzać, że mnie kochasz i że jestem super przystojny”, to czy naprawdę miałabyś potem ochotę mówić mu to sama z siebie?
“Dzielna żona jest koroną swojego męża…” (Przyp 12:4)
“Serce małżonka ufa jej, nie brak mu niczego,  gdyż wyświadcza mu dobro, a nie zło, po wszystkie dni swojego życia” (Przyp 31:11-12)

 

To jak, będziesz cieknącą rynną czy koroną?

 

*

(L. Dillow “Jaką Żoną Jestem?”)

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,487,koniec-z-narzekaniem-na-meza.html

********

Kard. Nycz o klauzuli sumienia u nauczycieli

KAI / slo

Klauzuli sumienia nie wolno niczym osłabiać, a jej przeniesienie także na nauczycieli jest jej osłabieniem – powiedział kard. Kazimierz Nycz w czasie odprawy katechetycznej dla księży i zakonników archidiecezji warszawskiej.

 

Hierarcha odniósł się w ten sposób do toczącej się od kilku tygodni dyskusji na temat rozszerzenia klauzuli sumienia poza zawody medyczne. Metropolita warszawski wyraził nadzieję, że oczekiwany wyrok Trybunału Konstytucyjnego w tej kwestii wskaże czy obecne regulacje prawne dotyczące klauzuli sumienia rzeczywiście pozwalają na korzystanie z niej.
Zwracając się do zgromadzonych w kościele seminaryjnym na Krakowskim Przedmieściu proboszczów, księży diecezjalnych i zakonnych oraz braci zakonnych uczących w szkołach archidiecezji warszawskiej kardynał Nycz mówił m.in. o klauzuli sumienia i próbach jej rozszerzenia również na nauczycieli.

 

Metropolita wyjaśnił, że generalnie jeśli chodzi o klauzulę sumienia, prócz argumentacji natury religijnej warto sięgnąć po tę z prawa naturalnego. Bowiem niewierzący mogą odrzucić światopogląd chrześcijański, trudniej będzie odrzucić ten wynikający z prawa naturalnego. “Życie ma swoją naturalną wielkość i wartość” – tłumaczył kardynał – “i dlatego klauzuli sumienia nie wolno niczym osłabiać, a przeniesienie tej klauzuli także na nauczycieli mogłoby być jej osłabieniem”.

 

W opinii kard. Nycza z klauzuli sumienia powinni móc korzystać nie tylko lekarze i pielęgniarki, ale również farmaceuci. Powinna być ona tak sformułowana, żeby nie była fikcyjna, “a fikcyjna jest wtedy, gdy lekarz, który chce z niej skorzystać, nie może tego zrobić, bo musiałby przestać być np. ordynatorem oddziału ginekologicznego” – mówił kard. Nycz.

 

Metropolita warszawski zauważył, że kluczowy w tej kwestii będzie wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie klauzuli sumienia, który to wyrok określi czy takie regulacje prawne, które mamy dzisiaj w ustawie o zawodzie lekarza spełniają wszystkie wymogi ku temu, żeby człowiek mógł z klauzuli sumienia faktycznie korzystać.

 

Podczas dorocznej odprawy katechetycznej dla księży metropolita warszawski poruszył także inne kwestie. W kontekście przygotowań do Światowego Dnia Młodzieży w Krakowie w 2016 roku i przybycia młodzieży do polskich diecezji, w tym archidiecezji warszawskiej, kardynał zachęcał, by oprócz innych sekcji w parafiach powstały także sekcje współpracy z miejscowymi samorządami. – Takie rzeczy jak wyżywienie na poziomie parafii będzie najprościej zorganizować w oparciu o stołówkę np. szkoły, przy życzliwości burmistrza, wójta lub prezydenta” – stwierdził metropolita.

 

Zapowiedział też, że w II półroczu roku szkolnego księża z wydziału katechetycznego kurii odwiedzą parafie, żeby podzielić się wiedzą, niezbędną przy organizacji pobytu młodych w diecezji poprzedzającego spotkanie w Krakowie. – Musimy godnie przyjąć młodzież z całego świata, a także wykorzystać tę okazję do zaktywizowania studentów, starszej młodzieży licealnej czy pracującej. To jest przede wszystkim szansa duszpasterska – podkreślił. – Czasu nie zostało dużo. Samorządy są chętne do współpracy, tylko trzeba się tym zająć – zachęcał.

 

Kard. Nycz odniósł się także do szkolnych lekcji etyki. Podkreślił, że strona kościelna zawsze opowiadała się za organizacją tego typu zajęć nawet dla jednego ucznia. – Zawsze mówiliśmy, że chcemy uczciwej alternatywy religia-etyka, bez nic. Od 1 września, po zmianach wprowadzanych właśnie przez MEN, nie będzie już możliwa sytuacja, że uczeń nie uczęszcza ani na religię ani na etykę. Rozwiązanie takie metropolita uznał za krok w dobrym kierunku. Podkreślił także, że katecheci nie powinni się bać konkurencji nauczyciela etyki. – To jest problem dla szkół, zwłaszcza dla tych, które będą musiały zorganizować lekcje np. dla jednego ucznia – zauważył kardynał.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,19773,kard-nycz-o-klauzuli-sumienia-u-nauczycieli.html

*******

Papież nie chciał urazić uczuć Meksykanów

KAI / kn

(fot. Madrid2011jmj / Foter / CC BY-NC-ND)

Używając wyrażenia «uniknąć meksykanizacji» papież w żadnym wypadku nie chciał urazić uczuć narodu meksykańskiego, który bardzo kocha, ani też lekceważyć wysiłków podejmowanych przez rząd Meksyku w walce z handlem narkotykami.

 

Zapewnia o tym nota Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej, przekazana ambasadorowi tego kraju – poinformował 25 lutego dyrektor watykańskiego Biura Prasowego ks. Federico Lombardi SI.

 

Przypomniał, że o chęci “uniknięcia meksykanizacji” wspomniał Franciszek w e-mailu o charakterze ściśle prywatnym i nieformalnym. Była to odpowiedź Ojca Świętego udzielona swemu argentyńskiemu przyjacielowi zaangażowanemu w walkę z narkotykami, który sam użył tych słów, pisząc do niego.

 

Nota Sekretariatu Stanu wyjaśnia, że oczywiste jest, iż papież miał na celu wyłącznie uwydatnienie, jak niebezpiecznym zjawiskiem jest handel narkotykami, który nęka Meksyk i inne kraje Ameryki Łacińskiej. I to właśnie dlatego walka z tym handlem jest priorytetem rządu Meksyku, który chce powstrzymać przemoc i przywrócić spokój miejscowym rodzinom. “Ojciec Święty, mówiąc, także na spotkaniach z biskupami, o tym i innych zjawiskach występujących w Ameryce Łacińskiej, wielokrotnie zwracał uwagę na konieczność współpracy i koordynacji działań na wszystkich szczeblach politycznych” – podkreślił ks. Lombardi.

 

Wyjaśnienia Sekretariatu Stanu rząd Meksyku przyjął z zadowoleniem. Nieporozumienie w sprawie użytego przez papieża terminu “meksykanizacja” uważa on za “rozdział zamknięty” – oświadczył ambasador tego kraju przy Stolicy Apostolskiej Mariano Palacios Alcocer. Podkreślił przy tym szybkość, z jaką Watykan odpowiedział na meksykańską notę dyplomatyczną – w niecałą dobę po jej otrzymaniu, i to w czasie, gdy Ojciec Święty jest na rekolekcjach. Oznacza to szczególną troskę Stolicy Apostolskiej o stosunki z tym krajem. Ambasador przyznał, że Franciszek nie użył wspomnianego terminu z własnej inicjatywy.

 

Troskę o “uniknięcie meksykanizacji” Argentyny papież wyraził w przededniu wyjazdu na rekolekcje w e-mailu do Gustavo Very, stojącego na czele walczącej z narkotykami argentyńskiej organizacji pozarządowej La Alameda. Ta zaś od razu ujawniła korespondencję z papieżem, publikując ją na swojej stronie internetowej. Użyte tam sformułowanie uraziło rząd Meksyku.

 

23 lutego minister spraw zagranicznych tego kraju José Antonio Meade wyraził “smutek i niepokojenie” takim “stygmatyzowaniem” swej ojczyzny, w której zresztą, trzeba przyznać, przemoc stosowana przez zwalczane przez rząd kartele narkotykowe powoduje co roku tysiące ofiar. Szef meksykańskiej dyplomacji rozmawiał z nuncjuszem apostolskim w swym kraju i zapowiedział wysłanie do Watykanu odnośnej noty, co też uczyniono. Podkreślił on rządowe wysiłki w walce z przemocą i potrzebę międzynarodowej współpracy. Jak wskazuje watykańska nota, Stolica Apostolska i sam papież w pełni to uznają.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21401,papiez-nie-chcial-urazic-uczuc-meksykanow.html

*******

 

**************************************************************************************************************************************

CHRZEŚCIJANIE A NASZA RZECZYWISTOŚĆ

*************

Polska nauka: nowy sposób walki z rakiem

Ewelina Krajczyńska / PAP / p

(fot. shutterstock.com)

Działający niczym gąbka implant, wszczepiony do guza nowotworowego może zmniejszyć wielkość komórek nowotworowych i ograniczyć szkodliwość chemioterapii. Polacy zbudują go z polimerów, które pobudzone prądem, podadzą dawkę leku w ściśle określone miejsce.

 

Chemioterapia jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych metod walki z chorobami nowotworowymi. Niestety, jej stosowanie często wiąże się z efektami ubocznymi, takimi jak nudności, wypadanie włosów i zmęczenie. Spowodowane jest to faktem, że w chemioterapii stosowane są silnie toksyczne leki, które mogą uszkadzać również zdrowe komórki – mówi PAP Katarzyna Krukiewicz z Wydziału Chemicznego Politechniki Śląskiej w Gliwicach.

 

Młoda badaczka, wraz ze swoim zespołem, stara się więc znaleźć sposób, aby leki używane w chemioterapii dostarczać dokładnie tam, gdzie są one najbardziej potrzebne, czyli w miejscu skupienia komórek nowotworowych. Naukowcy pracują nad implantem, który wszczepiony w pobliżu chorych komórek uwalniałby ściśle określoną, niewielką dawkę leku w wybranych przez lekarza momentach.

 

Implant będzie zbudowany z tzw. polimerów przewodzących. To związki, używane w chemii od lat 80. XX wieku, zbudowane z substancji organicznej, które jednocześnie przewodzą prąd niczym metale. Obecnie stosuje się je w elektronice, w diodach OLED, nowoczesnych ogniwach słonecznych, urządzeniach elektrochromowych umożliwiających zmianę barwy pod wpływem przykładanego prądu.

 

– Dzięki wykorzystaniu takich polimerów możemy regulować objętość naszego implantu. Wskutek przepływu prądu przez polimerową gąbkę możemy sprawić, że będzie się ona kurczyć lub pęcznieć – opisuje Katarzyna Krukiewicz. – Jeżeli taki ściśnięty polimer najpierw umieścimy w roztworze leku, a następnie – wskutek działania prądu – napęcznieje on niczym gąbka, to zauważymy, że w powstałe pory dostaje się lek. Otrzymamy polimerową gąbkę nasączoną lekiem – dodaje.

 

Implant będzie umieszczany w pobliżu komórek nowotworowych chirurgicznie, podczas operacji. – Najprostszą metodą walki z nowotworem jest jego chirurgiczne usunięcie. Nie zawsze jest ono jednak możliwe. Czasami po rozpoczęciu operacji okazuje się, że guz nie nadaje się do usunięcia – wyjaśnia badaczka.

 

Tak się dzieje w przypadku guzów nieoperacyjnych, które są bardzo rozbudowane, uciskają nerwy. Takiego guza lekarze nie mogą naruszyć, bo jest to niebezpieczne dla zdrowia, a nawet życia pacjenta. Właśnie w takich sytuacjach przyda się implant polimerowy. – Po umieszczeniu implantu w skupisku komórek nowotworowych lekarze będą mogli w regulowany sposób uwalniać tylko tyle leku, ile jest potrzebne do walki z chorobą. Nie musimy od razu uwalniać z niego wszystkiego, co wcześniej umieściliśmy. Regulując ilość prądu możemy naszą polimerową gąbkę stopniowo kurczyć, a każdemu skurczeniu towarzyszyć będzie uwalnianie pewnej ilości leku. Dokładnie tyle, ile ma zadziałać w danym momencie – tłumaczy rozmówczyni PAP. Po wszczepieniu implantu i stopniowym uwalnianiu leków guz zmniejszy się, a wtedy lekarz będzie mógł usunąć go razem z implantem.

 

Polimer ma działać z różnymi lekami, ale na początku naukowcy przeprowadzą badania z betuliną. Jest to lek pochodzenia naturalnego, który można łatwo i tanio uzyskać m.in. z kory brzozy. – Ma bardzo szerokie działanie. Może działać zarówno na komórki nowotworowe jamy gardłowo-nosowej, nowotwory płuc oraz szyjki macicy. To na razie jest nasz związek modelowy. Później chcemy rozszerzyć badania na kolejne leki, takie które będą działały na konkretne komórki nowotworowe w poszczególnych miejscach w organizmie – tłumaczy badaczka.

 

W teorii każdy lek można unieruchomić w implancie, jednak różne leki potrzebują trochę innych warunków. W zależności od leku, jego struktury, rozpuszczalności, mechanizmu działania proces unieruchamiania, a potem uwalniania będzie przebiegał trochę inaczej. Dla każdego leku badania trzeba więc przeprowadzić osobno.

 

W jaki sposób zadziałać prądem na umieszczony w ludzkim ciele implant? Najprostszym sposobem byłoby umieszczenie implantu wraz z urządzeniem generującym prąd w organizmie pacjenta. Jest to możliwe dzięki postępującej miniaturyzacji, dzięki której takie urządzenie miałoby niewielkie wymiary. Istnieje jednak możliwość sterowania implantem na odległość.

 

– Wystarczy, że na skórze w okolicach miejsca wszczepienia implantu umieścimy nadajnik, generujący pole elektryczne. Dzięki niemu będziemy mogli sterować kurczeniem się polimeru. Oczywiście będą to bardzo niskie potencjały elektryczne nieszkodliwe dla człowieka – podkreśla rozmówczyni PAP.

 

To, na jak długo implant będzie umieszczony w ciele pacjenta, zależy od leku, rodzaju guza i samego pacjenta. – To wszystko jest bardzo indywidualne. Naszym planem jest przygotowanie implantu, który w ludzkim organizmie wytrzymałby miesiąc – tłumaczy Katarzyna Krukiewicz.

 

Pieniądze na przeprowadzenie pierwszej części badań Katarzyna Krukiewicz uzyskała wygrywając 120 tys. zł w programie Inter Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Zastrzega jednak, że przed naukowcami jeszcze wiele lat badań i pracy. – Wszystko musimy bardzo dokładnie sprawdzić. Badania muszą być wielokrotnie powtórzone, abyśmy byli pewni, że implant działa tak, jak to zaplanowaliśmy. Tu nie ma miejsca na przypadek. Dlatego też minie jeszcze trochę czasu, zanim będziemy mogli rozpocząć badania kliniczne – zaznacza.

http://www.deon.pl/po-godzinach/nauka–technologia/art,762,polska-nauka-nowy-sposob-walki-z-rakiem.html

*******

Milion dolarów za… dłuższe ludzkie życie

PAP / slo / pk

(fot. shutterstock.com)

Menedżer kalifornijskiego funduszu Palo Alto Investors Joon Yun ogłosił konkurs i ufundował nagrodę 1 mln dolarów dla badaczy, których odkrycie najbardziej przyczyni się do przedłużenia ludzkiego życia.

 

Badacze chętni do wzięcia udziału w konkursie muszą się zarejestrować do 15 lutego, drugi ostateczny termin to 15 czerwca 2015 r. – informuje strona internetowa poświęcona nagrodzie Palo Alto Longevity Prize. Dotychczas zgłosiło się 14 amerykańskich zespołów naukowych oraz jeden niemiecki.

 

Po sześciu dekadach, jakie minęły od rozszyfrowania kodu genetycznego przez Jamesa Watsona i Francisa Cricka, nadszedł czas na złamanie kodu długowieczności – stwierdza Yun.

 

Menedżerowi Palo Alto Investors, który w swoich funduszach hedgingowych ma ponad 1 mld USD, doradzają specjaliści Stanford University oraz Massachusetts Institute of Technology (MIT) w Cambridge.

 

Nagroda podzielona jest na dwie kategorie w takiej samej wysokości (po 0,5 mln dolarów). W jednej otrzymają ją badacze, którzy znajdą sposób na odmłodzenie starzejącego się mięśnia sercowego. Chodzi o głównie o to, żeby serce nadal potrafiło sprawnie pompować krew dostosowując się do aktualnego wysiłku. Niewydolność serca dotyka coraz więcej osób w starszym wieku i jest jednym największych wyzwań współczesnej medycyny.

 

W drugiej kategorii mają być nagrodzeni badacze, którzy po raz pierwszy o 50 proc. przedłużą życie jakiegoś ssaka. Takie próby od wielu lat są prowadzone na zwierzętach. Polegają one głównie na odpowiednim manipulowaniu genami oraz stosowaniu kodowanych przez nie białek spowalniających starzenie się.

 

Konkurs w pierwszej kategorii zostanie rozstrzygnięty już 15 czerwca 2016 r., natomiast w drugiej kategorii – 9 września 2019 r. Jest on zatem szansą raczej dla tych zespołów badawczych, które już pracują nad różnymi zagadnieniami dotyczącymi możliwości przedłużenia życia.

 

Jeden z doradców naukowych, neurochirurg Stanford University prof. James Doty uważa, że w następnym pokoleniu część ludzi będzie żyła ponad 120 lat. Niemiecki uczony zajmujący się badaniami nad długowiecznością, Bjoern Schumacher z uniwersytetu w Kolonii twierdzi jednak, że jest to mało prawdopodobne.

 

W wypowiedzi dla tygodnika “Spiegel” Schumacher podkreśla, że nie ma pewności czy to, co uda się uzyskać w eksperymentach na zwierzętach będzie można wykorzystać do przedłużenia życia ludzi. Jego zdaniem, ważniejsze niż długowieczność jest jak najdłuższe zachowanie u starzejących się ludzi dobrego zdrowia.

 

Z danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wynika, że najdłużej żyją Japończycy: kobiety – 87 lat, a mężczyźni – 80 lat. Zaraz po Japonkach najbardziej długowieczne są mieszkanki Hiszpanii, Szwajcarii, Singapuru i Włoch, które żyją 85 lat. We Francji, Australii, Korei Południowej, Luksemburgu i Portugalii kobiety żyją przeciętnie 84 lata.

 

Jeśli chodzi o mężczyzn, to najdłużej żyją mieszkańcy Islandii – 81 lat. W Szwajcarii, Australii, Izraelu, Singapurze, Nowej Zelandii, Włoszech, Japonii i Szwecji przeciętna oczekiwana długość życia wynosi 80 lat.

 

Według Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie, Polki żyją średnio 81 lat, czyli aż o 8 lat dłużej aniżeli Polacy. Nasi rodacy nadrabiają jednak zaległości. W latach 2001-2013 długość życia mężczyzn w naszym kraju wzrosła z 66 do 73 lat.

http://www.deon.pl/po-godzinach/nauka–technologia/art,753,milion-dolarow-za-dluzsze-ludzkie-zycie.html

*******

Polacy pomagają w odkrywaniu historii USA

PAP - Nauka w Polsce

Szymon Zdziebłowski / pk

(fot. shutterstock.com)

Zastosowali nowoczesne i różnorodne metody dokumentacyjne, znaleźli nieznane wcześniej ryty naskalne i konstrukcje kamienne Indian Pueblo – naukowcy z Instytutu Archeologii UJ w Krakowie podsumowali ostatni sezon badawczy w Kolorado, w południowo-zachodniej części USA.

 

– Gros pracy archeologów polega nie na dokonywaniu spektakularnych odkryć, ale na umiejętnym i skutecznym rejestrowaniu pozostałości po działaniach ludzi – mówi PAP dr Radosław Palonka, kierownik Projektu Archeologicznego Sand Canyon-Castle Rock. – Dlatego w zeszłym roku skupiliśmy się na dokumentacji nie badanych wcześniej stanowisk z architekturą kamienną kultury Pueblo z XIII wieku n.e. oraz sztuką naskalną.

 

Spektrum zastosowanych metod jest imponujące. Najbardziej spektakularne wyniki przyniosło trójwymiarowe skanowanie laserowe, wykonane przez firmę Archeo-Explorers Wiesław Koszkul, dzięki któremu zadokumentowano pięć miejsc z architekturą i sztuką naskalną w trzech kanionach. – Otrzymaliśmy dzięki temu bardzo precyzyjne plany i przekroje oraz modele trójwymiarowe całych stanowisk wraz z przyległym terenem – mówi dr Palonka. Jak dotąd żadne ekipy badawcze nie korzystały w tym rejonie z tak nowoczesnej aparatury pomiarowej. Badacze podkreślają, że skaner laserowy nie tylko zapewnił wysoką jakość pozyskanych danych, ale posłużył do zadokumentowania niedostępnych (nawet z drabiny, czy z użyciem innego sprzętu) części architektury w niszach skalnych.

 

Z kolei w czasie wykonywania w kanionie Sandstone fotogrametrii przez Pawła Micyka, czyli dokładnych, trójwymiarowych obrazów, badacze znaleźli nietypowe przedstawienia sztuki naskalnej. – Wśród rytów wykonanych kilkanaście wieków temu przez Indian, odkryliśmy podpisy i nazwiska, a także symbole, którymi znakowano bydło na przełomie XIX i XX wieku pozostawione przez pierwszych białych osadników w tym rejonie, zapewne amerykańskich hodowców bydła – kowbojów – opowiada dr Palonka.

 

Zdaniem Freda Blackburna, konsultanta historycznego polskiego projektu, duża część współczesnych inskrypcji zapisano z błędami ortograficznymi. Naukowiec uważa, że kowboje mogli się uczyć pisania, tworząc ryty na skałach. Taką teorię wspiera fakt, że to właśnie przez Kanion Sandstone biegł kiedyś jeden z głównych szlaków łączących środkowe i południowe części Kolorado z Arizoną i Utah. – Oprócz ogromnej wartości dla poznania kultur indiańskich, stanowisko to ma więc również duże znaczenie dla rekonstrukcji obecności pierwszych osadników meksykańskich i amerykańskich na tym terenie – przekonuje dr Palonka.

 

Krakowscy archeolodzy natknęli się również na dwa inne stanowiska z indiańskimi rytami naskalnymi, które wcześniej nie były w ogóle znane światu naukowemu. Są wśród nich petroglify przedstawiające motywy geometryczne, których wiek wstępnie określono na ok. 2 tysiące lat.

 

Archeolodzy poszukiwali również domostw Indian Pueblo. W tym celu wykonali odwierty geologiczne i zastosowali georadar. W najbardziej obiecujących miejscach wykonali niewielkie wykopaliska. Jednak jedyne na co udało się im natknąć, to ślady katastrofalnych powodzi, które zapewne na początku XX wieku przyczyniły się do całkowitego pokrycia grubą warstwą mułu reliktów domostw sprzed kilkunastu wieków.

 

W tym roku archeolodzy zamierzają kontynuować swoje prace – sfotografować nowo odkryte ryty naskalne, ale również wykonać z pomocą drona zdjęcia z lotu ptaka, które mają pomóc w dokładniejszej rekonstrukcji wzajemnego położenia poszczególnych osad i wież obronno-sygnalizacyjnych w trzech badanych przez polski zespół kanionach. Zaplanowane są także wykopaliska sondażowe na wybranych stanowiskach, w celu dalszej weryfikacji wyników badań geofizycznych.

 

Szczególnie interesująco zapowiada się planowany przez naukowców eksperyment dotyczący tych konstrukcji. – Na tym etapie badań wydaje się, że wieże były budowane w miejscach, które umożliwiały kontakt wzrokowy pomiędzy nimi i jednocześnie przekazywanie sygnałów ogniem i dymem w celu wzajemnego ostrzegania przed wrogami. Zamierzamy przeprowadzić w nocy próbę z użyciem pochodni lub lamp w celu potwierdzenia teorii o systemie wzajemnego ostrzegania i przekazywania informacji za pomocą ognia i dymu – kończy dr Palonka.

 

Projekt Archeologiczny Sand Canyon-Castle Rock wspiera finansowo Instytut Archeologii i Wydział Historyczny UJ oraz Bureau of Land Management (BLM) w Waszyngtonie. Pod koniec 2014 roku dr Palonka otrzymał grant z Narodowego Centrum Nauki, dzięki któremu możliwe będzie kontynuowanie prac.

 

PAP – Nauka w Polsce

http://www.deon.pl/po-godzinach/nauka–technologia/art,750,polacy-pomagaja-w-odkrywaniu-historii-usa.html

******

Irak: w Irbilu powstał uniwersytet katolicki

KAI / ptt

(fot. D-Stanley / Foter / CC BY)

W stolicy Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego w Iraku – Irbilu rozpocznie wkrótce działalność uniwersytet katolicki. Powołał go do życia Kościół chaldejski jako konkretną pomoc dla młodych chrześcijan z Bliskiego Wschodu, zagrożonych prześladowaniami ze strony radykalnych islamistów.

 

Chaldejski arcybiskup miasta Baszar Matti Warda zapowiedział niedawno w licie pasterskim, że przyszła placówka będzie miała cztery wydziały, w tym ekonomiczny, a jej siedziba znajduje się w chrześcijańskiej dzielnicy Irbilu – Ankawie.

 

Jednocześnie hierarcha wezwał wszystkich potencjalnych sponsorów i współpracowników tego projektu do nawiązania kontaktu z jego archidiecezją w celu przekazania uczelni ewentualnych darowizn i ofiar, a także swej wiedzy w zakresie nauczania uniwersyteckiego.

 

Kamień węgielny pod budowę kompleksu akademickiego w Irbilu-Ankawie położono 20 października 2012 na działce o powierzchni 30 tys. metrów kwadratowych, przekazanej przez Kościół chaldejski. Inwestycji od początku towarzyszyły liczne trudności, związane zwłaszcza z napływem tysięcy uchodźców z regionów zajętych przez tzw. Państwo Islamskie. Otwarcie uniwersytetu może być alternatywą również dla nich, proponując młodym studia zamiast szukania szczęścia za granicą.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21402,irak-w-irbilu-powstal-uniwersytet-katolicki.html

*******

Setna rocznica ludobójstwa Asyryjczyków

KAI / kn

(fot. Kartaba / Foter / CC BY-NC-ND)

Nabożeństwo w syryjsko-katolickiej katedrze Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie 21 lutego w Bejrucie rozpoczęło obchody setnej rocznicy ludobójstwa Asyryjczyków w Imperium Osmańskim.

 

Liturgii przewodniczył katolicki patriarcha syryjski Mar Ignacy Józef III, a przybyli na nią także m.in. dwaj inni katoliccy patriarchowie z Bliskiego Wschodu: maronicki – kard. Butros Beszara Rai i melchicki – Grzegorz III, a także syryjski (niekatolicki) Ignacy Efrem (Aprem) II, jak również nuncjusz apostolski w Libanie abp Gabriele Caccia oraz przedstawiciele różnych sił politycznych w tym kraju.

 

W kazaniu patriarcha Ignacy przypomniał ofiary zagłady sprzed stu lat i podkreślił, że ich potomkowie nigdy nie żywili pragnienia zemsty za cierpienia swych ojców i matek. Mówca porównał przy tym cierpienia chrześcijan asyryjskich i syryjskich z lat I wojny światowej z prześladowaniami, których ofiarami padają ich potomkowie na Bliskim Wschodzie w naszych czasach.

 

Zwierzchnik katolickiego Kościoła syryjskiego wspomniał również o odpowiedzialności “systemów regionalnych i międzynarodowych” za wzrost przemocy i napięcia na Bliskim Wschodzie, m.in. przez dostarczając broń i wspierając materialnie dżihadystów i inne ugrupowania terrorystyczne.

 

Mianem “ludobójstwa Asyryjczyków” historycy określają masowe deportacje i fizyczną likwidację chrześcijan należących do Asyryjskiego Kościoła Wschodu (nestoriańskiego), chaldejskiego (jego gałęzi katolickiej) i jakobickiego. Zbrodni tych dopuścił się rząd Młodych Turków w 1915.

 

Syryjski Kościół Katolicki należy do antiocheńskiej tradycji liturgicznej (razem z dwoma innymi katolickimi Kościołami wschodnimi: malankarskim i maronickim). Powstał w wyniku zawarcia unii z Rzymem w 1662 przez część wiernych syryjskiego Kościoła jakobickiego. Od tamtego czasu pozostaje w łączności z papieżem, a na jego czele stoi patriarcha antiocheński syryjczyków – od 27 stycznie 2009 jest nim 70-letni obecnie Ignacy Józef III Junan (Ignace Youssef Younnan) z siedzibą w asz-Szarfeh pod Bejrutem. Liczbę wiernych tego Kościoła ocenia się na ok. 130 tysięcy, głównie na Bliskim Wschodzie (Liban, Irak, Syria, a także Egipt, Turcja i państwa zachodnie).

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21400,setna-rocznica-ludobojstwa-asyryjczykow.html

*******

Bejrut: Islamsko-chrześcijańska konferencja

KAI / mh 26.03.2013 18:35,

(fot. Xansas / flickr.com / CC BY-SA 2.0)

Apelem o większe poczucie odpowiedzialności społecznej przedsiębiorców rozpoczęła się 25 marca w Bejrucie islamsko-chrześcijańska konferencja gospodarcza. Głównym punktem dwudniowych obrad była kwestia wspólnych wartości dla sprawiedliwej gospodarki.

Patronat nad konferencją objął prezydent Libanu Michel Suleiman, a jej organizatorami byli: Międzynarodowe Chrześcijańskie Stowarzyszenie Przedsiębiorców UNIAPAC oraz Islamsko-Chrześcijańskie Forum Szefów Gospodarczych Ma’am.

 

Dwudniowa konferencja przebiegała pod hasłem “Na drodze do gospodarki w służbie ludzkości”. Uczestniczyło w niej ok. 500 osób z różnych gałęzi gospodarki oraz przedstawiciele religii, świata polityki i mediów.

 

Wśród referentów byli: przewodniczący Papieskiej Rady ds. Sprawiedliwości i Pokoju, kard. Peter Kodwo Appiah Turkson, dyrektor generalny Światowej Organizacji Handlu (WHO), Pascal Lamy oraz wiceprezes Rady Kościołów Ewangelickich w Niemczech, Günther Beckstein.

 

Za pośrednictwem mediów kard. Turkson wezwał do solidarności z uchodźcami syryjskimi. Ich sytuacja “obliguje nas do przyjaznej gościnności oraz solidarności” – powiedział pochodzący z Ghany purpurat wskazując na osobiste doświadczenia z uchodźcami z Wybrzeża Kości Słoniowej w jego rodzinnej diecezji. Kard Turkson zaapelował też, aby syryjskich uchodźców w Libanie nie traktować jako “zagrożenia dla stabilizacji libańskiej infrastruktury”, lecz jako “możliwość okazania solidarności, zrozumienia i współczucia dla sytuacji w jakiej się znaleźli”.

 

Nawiązując do kryzysu gospodarczego kard. Turkson zaapelował o okazywanie szacunku dla innych i dla dobra wspólnego, gdyż gospodarka “nie jest czymś obcym zarówno dla społeczeństwa jak i dla Kościoła”. Bardzo ważnym jest, aby “zarządzać istniejącymi zasobami w taki sposób, aby wszyscy mieli z tego korzyści”.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,13874,bejrut-islamsko-chrzescijanska-konferencja.html

*******

Kapłan zaatakowany w czasie Eucharystii

Radio Watykańskie

slo

(fot. shutterstock.com)

Grupa prawdopodobnie ośmiu uzbrojonych mężczyzn wtargnęła podczas porannej Mszy do kościoła Matki Bożej Fatimskiej w Apizaco w Meksyku.

 

Napastnicy weszli do świątyni kilka minut po rozpoczęciu Eucharystii. Zaatakowali zarówno modlących się wiernych, jak i odprawiającego Mszę kapłana. Zażądali od niego, by zaprowadził ich tam, gdzie przechowywane są kosztowności. Ks. Enrique Ruiz Delgado odpowiedział, że nie posiada ani pieniędzy, ani cennych przedmiotów. Wtedy został poważnie pobity.

 

Duchowny przebywa obecnie w szpitalu, ma m.in. połamane żebra. Choć wydaje się, że sytuacja jest pod kontrolą, to jednak lekarze zdecydowali, że będzie on jeszcze przez kilka dni hospitalizowany, aby uniknąć ewentualnych powikłań.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21185,kaplan-zaatakowany-w-czasie-eucharystii.html

********

W Meksyku zamordowano kolejnego kapłana

KAI / pk

(fot. sxc,hu)

Ks. Gregorio López Gorostieta – wykładowca w wyższym seminarium duchownym pw. Zwiastowania w Ciudad Altamirano w stanie Guerrero, porwany w nocy z 21 na 22 grudnia – został zamordowany. Poinformowała o trym 25 bm. policja stanowa.

 

Według policji zwłoki kapłana odkryto 25 bm. w pobliżu miasteczka Tlapehuala (ok. 9 tys. mieszkańców), niedaleko miejsca, w którym kilka tygodni temu znaleziono we wspólnej mogile martwe ciało innego duchownego – misjonarza z Ugandy ks. Johna Ssenyondo, uprowadzonego 30 kwietnia br. Ks. López jest trzecim meksykańskim kapłanem katolickim, zabitym w tym roku.
Według oświadczenia biskupa diecezji Ciudad Altamirano – Maximino Martíneza Mirandy ks. Gregorio López Gorostietaw “znikł” w nocy z 21 na 22 grudnia. Wrócił on do seminarium, w którym był formatorem, ok. 23.30 po odprawieniu kilku Mszy św. w katedrze oraz po udziale w kiermaszu i przedstawieniu przedświątecznym w ramach dorocznej diecezjalnej zbiórki środków na seminarium. Na miejscu jeszcze rozmawiał z kilkoma osobami z zewnątrz, które sprawdzały stan instalacji przedświątecznej w pomieszczeniach seminaryjnych i to prawdopodobnie ktoś z nich zmusił, zdaniem kleryków, ich kapłana do opuszczenia seminarium i udania się samochodem w nieznanym kierunku.

 

Biskup zaznaczył, że w poniedziałek 22 bm. nocą ponownie jacyś obcy ludzie usiłowali wejść do domu sióstr zakonnych, pracujących w seminarium, ale udało się ich spłoszyć.

 

Hierarcha zwrócił ponadto uwagę, że diecezja od dawna już bardzo cierpi z powodu sytuacji panującej w całym kraju, przypomniał o śmiertelnych ofiarach obecnego kryzysu, także wśród duchowieństwa. “My, biskupi, księża i Lud Boży prosimy o sprawiedliwość i pokój, a także o powrót żywego naszego brata kapłana Gregorio Lópeza Gorostiety” – napisał bp Martínez Miranda, nie wiedząc jeszcze o zbrodni.

 

Podkreślił, że wszyscy biskupi meksykańscy żądają powstrzymania przemocy panującej w kraju oraz odsunięcia tych, których działania “prowokują niepokoje i niesprawiedliwość, skorumpowanych, mających poczucie bezkarności, współwinnych i obojętnych, tych, których jedynym zajęciem jest sianie przemocy, lęku i rozpaczy”. “Niech Książę Pokoju w to Boże Narodzenie nawróci serca autorów przemocy, gdziekolwiek się znajdują, aby złożyli broń i weszli na drogę dialogu” – życzył świątecznie pasterz diecezji Ciudad Altamirano.

 

Wraz z zabójstwem ks. Lópeza liczba kapłanów zamordowanych w tym roku w Meksyku wzrosła do trzech, łącznie zaś w całym Kościele katolickim w kończącym się roku straciły życie 24 osoby zaangażowane duszpastersko, w tym 16 księży, 6 sióstr zakonnych i 2 świeckich. Równo połowa tej liczby przypada na Amerykę Południową i Północną, 7 osób zginęło w Afryce, po 2 w Azji i Oceanii oraz jedna w Europie.

 

Zachęcamy do modlitwy w intencji prześladowanych chrześcijan, zwłaszcza duchownych.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,20880,w-meksyku-zamordowano-kolejnego-kaplana.html

*******

Tożsamość Idy

Małgorzata Bilska

Małgorzata Bilska

(fot. Disney | ABC Television Gro / flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Dziwna sprawa. Zdecydowana większość radykalnych krytyków filmu “Ida”, z którymi miałam okazję dyskutować po zdobyciu przez niego historycznego Oscara w kategorii film nieanglojęzyczny, nigdy go nie oglądała. Oczywiście to tylko moje osobiste doświadczenie,  zbieżne jednak z opinią ks. Rafała Pastwy, szefa lubelskiego oddziału “Gościa Niedzielnego”, który w komentarzu “Ida – siostra miłosierdzia” zamieszczonym gosc.pl, pisze: “Dzisiaj przekonałem się po raz kolejny, że wielu komentatorów nie obejrzało “Idy”. A jeśli film Pawlikowskiego obejrzeli – to z gotowym nastawieniem.” To fenomen, że ludzie, którzy nie zostawiają na filmie i reżyserze tzw. suchej nitki w imię… rzetelności historycznej, sami często nie mają choć tyle rzetelności, żeby wiedzieć, o czym mówią. Wiedzą lepiej, gdyż tak głosi plotka, którą powielają.

 

Bywa i tak, że cytuje się coś z wyraziście jednostronnego źródła, bez sprawdzenia, jak było. Czytam w tekście “Pijany jak Polak?” Krzysztofa Wołodźko: “Stanisław Janecki, publicysta tygodnika “wSieci” przypomina […] wypowiedź meksykańskiego reżysera Alejandro Iñárritu, nagrodzonego w tym roku Oscarem za “Birdmana”. Podczas swojego wystąpienia podczas oscarowej gali Iñárritu upomniał się o godne traktowanie swoich rodaków, którzy nie mieli tyle szczęścia jak on, a których na amerykańsko-meksykańskiej granicy często się poniża i upokarza: “człowiek sukcesu uznał, że wystąpi w imieniu tych, którzy sami nie mają siły przebicia, a stereotypowo traktuje się ich jak szarańczę, która chce zalać Stany Zjednoczone”. To bardzo znamienne, że publicysta prawicowego, znanego z sympatii dla konkretnej partii pisma uważa akurat tego reżysera za bohatera i wzór do naśladowania. TVP.info podała przecież:

“Z jednej strony radość, z drugiej – zmieszanie i oburzenie. Wypowiedź meksykańskiego reżysera Alejandra Gonzaleza Inarritu, twórcy obsypanego Oscarami “Birdmana”, wywołała skrajne reakcje w kraju jego pochodzenia. Inarritu odniósł się do sytuacji politycznej w Meksyku przyznając, że modli się “o to, by ten kraj miał rząd, na jaki zasługuje”. Domyślam się, że gdyby Paweł Pawlikowski podzielił się podczas gali oscarowej marzeniem o zmianie polskiego rządu, zyskałby poklask prawicowych krytyków! Tylko co to ma wspólnego z twórczością obu reżyserów i werdyktem Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej?

 

Pawlikowski zrobił film zupełnie wyjątkowy. Jednym się podoba, innym nie. Nie da się “Idy” z niczym porównać. Jest taką niespodzianką, jak w 2011 roku był “Artysta” Michela Hazanaviciusa. Francuz za czarno-biało, niemy film “The Artist” otrzymał aż dziesięć nominacji do Oskarów. Pięcioma został nagrodzony, w tym za najlepszy film i dla najlepszego reżysera. Pawlikowski jest od niego dziesięć lat starszy. Jego “Ida” powstawała dość długo, premierę miała w 2013 roku czyli rok po Oscarach “Artysty”. Filmy są zupełnie różne ale mają cechę wspólną – są czarno białe i stanęły okoniem wobec filmowej mody na tanie emocje, sensację i efekty specjalne. Obaj panowie ciężko zapracowali na sukces. Udowodnili, że oryginalność jest wciąż kluczowym kryterium artyzmu a sztuka filmowa retro zyskuje nowe walory, potraktowana konstruktywnie, twórczo, z dystansem i humorem. W epoce wrażliwości stępionej przez media, opartej na krzyku, histerycznej ekspresji, efemerycznych newsach, krótkich tekstach w cyberprzestrzeni, długie ujęcia kamery i minimalistyczne środki Pawlikowskiego budzą oczywisty zachwyt!

 

O utytułowanej “Idzie” wylano już w Polsce tyle złych i pochlebnych słów przez ostatnie tygodnie, że nie warto wiele dodawać. Może dwie rzeczy. Pierwsza: bardzo się cieszę, że doczekaliśmy się autentycznie niezależnego reżysera, który po prostu robi filmy. Przywykliśmy, że dobry film musi być o czymś lub za czymś. Były znakomite filmy historyczne i wojenne, były i socrealistyczne; prochrześcijańskie a monumentalne jak “Quo Vadis”; antykomunistyczne jak “Człowiek z żelaza”, budzące w górę serca jak “Potop”, przywracające pamięć jak “Katyń”. Było też “Pokłosie”, które nie ma z “Idą” nic wspólnego. “Ida” nikogo nie rozlicza, jest osobistym głosem o ludzkim dramacie. Oto mamy film, który porusza serca na całym świecie i nie ma żadnej misji wychowawczej, moralizatorskiej. Dla mnie genialna scena to ta, w której Anna – Ida cicho zadaje proste pytanie mordercy jej rodziców, brata ciotecznego i dziadków nad rozkopanym przez niego grobem: “Dlaczego mnie tu nie ma?” Chłop zabił, ale ją uratował i zaniósł księdzu. Bo ona nie wyglądała jak Żydówka. Nie stanowiła zagrożenia. Każdy napis wyjaśniający, dokumentujący w tym filmie zniszczyłby całą głębię, artystyczny efekt.

 

Film fabularny nie jest dokumentem; komunistyczna była prokurator nie jest historyczną Wolińską. Wszystkie pozostałe postacie też są fikcyjne.

 

A druga rzecz – młoda zakonnica Anna musiała stawić czoło kryzysowi tożsamości w 1962 roku. Zadać nagle sobie ciche, proste pytanie: “Kim jestem?” Jako chrześcijanka, Żydówka, Polka, kobieta. Co mam wybrać, jakie wartości? Gdzie jest Bóg, który pozwolił na tyle cierpienia?

 

Ilu spośród z nas w kraju staje w XXI wieku przed podobnymi dylematami? Katolik to Polak? Bynajmniej. To bardzo lękowe, prostackie, niedojrzałe. Dojrzałość wymaga osobistego wyboru. Ona go świadomie dokonała.

http://www.deon.pl/wiadomosci/komentarze-opinie/art,799,tozsamosc-idy.html

Ida – siostra miłosierdzia

Ida - siostra miłosierdzia

ks. Rafał Pastwa

To obraz o intymnej relacji zakonnicy z Jezusem, która poza murami klasztoru odkryła ludzkie okrucieństwo. Dla mnie to film o przebaczeniu, film o Idzie – siostrze miłosierdzia.

– Jakie jest księdza zdanie na temat filmu „Ida”? – pytają dwie studentki. – Dobre – odpowiedziałem. – Jeszcze kilka razy usłyszałem dzisiaj to pytanie. Odpowiedziałem tak samo. Wielu młodych ludzi tego filmu nie obejrzało, bo jest czarno-biały, a główna bohaterka jest zakonnicą. Spora grupa dorosłych też tego filmu nie obejrzała. Ale dotrze do nich wszystkich ogólnopolska wrzawa wokół filmu, który zdobył Oscara. A wrzawa kojarzy się z tłumem. A tłum zawsze domaga się egzekucji. Jakiegoś konkretnego ukrzyżowania – bo taki jest tłum.

Cezary Harasimowicz, współautor pierwszych wersji scenariusza „Idy”, podkreślił w programie Andrzeja Mrozowskiego, że film Pawła Pawlikowskiego nie jest ani dokumentem, ani też nie jest dziełem publicystycznym. Wyznał, że jest to dla niego nawet film religijny, ukazujący proces poszukiwania tożsamości. Ja się zgadzam ze zdaniem Harasimowicza. Nie dlatego, że jest absolwentem KUL, ale dlatego, że zna się na sztuce, także filmowej.

Pierwotny scenariusz filmu Pawlikowskiego nosił tytuł „Siostra miłosierdzia”. I tak należy odczytywać film, który został słusznie nagrodzony Oscarem. Przykro, że nawet komentarze katolików nie biorą pod uwagę wątku miłosierdzia albo poświęcają mu zbyt mało uwagi.

Czym jest miłosierdzie Idy? To przebaczenie. Może próba przebaczenia. Tego nie wiem. Obraz Pawlikowskiego jest subtelny, łagodny, ale okrutnie wyrazisty. Nic w tym filmie nie jest zamglone. Chyba że my sami chcemy ten obraz rozmyć, zafałszować.

Przed przyjęciem ślubów zakonnych przełożona odsyła Idę do ciotki. Okazuje się, że kandydatka pochodzi z rodziny żydowskiej. Jej cała rodzina zginęła z rąk Polaków, a ciotka – niegdyś wpływowa prokurator aparatu bezpieczeństwa – ma na rękach krew wielu bohaterów podziemnej Polski. Z taką rzeczywistością spotyka się Ida poza murami klasztoru. I co robi? Wraca do klasztoru. Nie rozlicza, nie oskarża. W jej życiu wygrywa Jezus, Bóg miłosierny. To do Niego wraca Ida. Z Nim będzie szukać własnej tożsamości, dzięki Niemu pewnie przebaczy.

Droga Krzyżowa jest wyjątkowym nabożeństwem w czasie Wielkiego Postu. Znam nawet osoby niewierzące, które rozważają drogę Jezusa jako uniwersalny przekaz miłości i szacunku dla każdego człowieka. Tak, bo droga Jezusa to nie jest wspomnienie minionego wydarzenia. On nie znalazł się na tej drodze jako pierwszy, jedyny i ostatni. Ale tylko Jezus odbył ją w tak wyjątkowy sposób – otworzył wszystkim ludziom zdrój miłosierdzia. Chciał byśmy byli ludźmi miłosierdzia albo – jak niektórzy wolą – przebaczenia.

Dzisiaj przekonałem się po raz kolejny, że wielu komentatorów nie obejrzało „Idy”. A jeśli film Pawlikowskiego obejrzeli – to z gotowym nastawieniem. Dla mnie ten film, podobnie jak dla wielu osób, jest filmem o przebaczeniu, o szukaniu własnej tożsamości. To obraz wręcz religijny, o intymnej relacji zakonnicy z Jezusem, o Idzie – siostrze miłosierdzia.

Sztuka nie jest odzwierciedleniem rzeczywistości. Bo nie po to jest sztuką. Nie traktujmy „Idy” jako podstawy do wymierzania ciosów przeciwnikom politycznym czy środowiskom, z którymi nam nie po drodze. Nie po to Ida wraca do klasztoru.

http://lublin.gosc.pl/doc/2368089.Ida-siostra-milosierdzia

Pijany jak Polak?

Krzysztof Wołodźko

Krzysztof Wołodźko

(fot. Disney | ABC Television Gro / flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Na oscarowej gali Paweł Pawlikowski, twórca nagrodzonej “Idy”, postanowił wpisać się w stary trend i w trakcie swojego wystąpienia stwierdził: “Dziękuję moim polskim przyjaciołom, którzy pewnie oglądają mnie teraz w telewizji, ekipie filmowej, która siedziała ze mną w okopach. Pewnie wszyscy już są teraz pijani”.

Ktoś powie – to sprawa reżysera, co mówi o swoich rodakach, bliskich współpracownikach. Przecież zna ich najlepiej. Kłopot w tym, że – świadomie lub nie – nagrodzony prestiżową nagrodą twórca wpisał się we wciąż popularny w amerykańskiej kinematografii trend, który na ogół pokazuje Polaków i Amerykanów polskiego pochodzenia albo jako ludzi z nizin społecznych, albo postaci wiecznych pijaczków, drobnych cwaniaków i głupków.

 

Na kwestię antypolskich uprzedzeń w USA zwraca uwagę amerykański historyk polskiego pochodzenia, dr Thaddeus Radzilowski, szef Instytutu Piast. Bada on dzieje amerykańskiej Polonii i historię dotyczących jej stereotypów. Na początku stycznia tego roku Polskie Radio opublikowało zapis rozmowy z nim. Naukowiec przyznaje, że choć “polish jokes” nie cieszą się już w Stanach taką popularnością jak przed paroma dekadami, to Amerykanie wciąż używają określenia “Polacks” w pejoratywnym sensie. A w tamtejszych serialach telewizyjnych nadal pojawiają się negatywni polscy bohaterowie.

 

Interesujące jest historyczne źródło tych stereotypów. Zdaniem Radzilowskiego, jeszcze w XIX w. przywieźli je do Ameryki Północnej niemieccy emigranci. Uprzedzenia trafiły na podatny grunt, gdyż polscy emigranci byli katolikami, a znaczną część ówczesnych Amerykanów stanowili protestanci. Do tego Polacy (na ogół ludność wiejska wędrująca “za chlebem”) byli jedną z większych grup narodowych, która przybyła do USA po 1870 r. Na ogół nie rozróżniano Słowaków, Węgrów czy Ukraińców. Wszyscy oni byli tzw. Polacks. Emigrację z Europy Wschodniej uważano w Stanach za zacofaną, mało wykwalifikowaną i niewykształconą. Radzilowski twierdzi: “to było antykatolickie i antyimigracyjne uprzedzenie, które dotyczyło wszystkich, ale przylgnęło do Polaków, bo byli najliczniejsi”.

 

Jak widać, historia antypolskich uprzedzeń w USA ma długą, dobrze ugruntowaną historię. I jak każde krzywdzące uogólnienie (część z Polaków lubi je z kolei stosować wobec Rosjan, Arabów czy Rumunów) jest trudne do wykorzenienia. Czy Paweł Pawlikowski nic nie wie o tych negatywnych stereotypach? Czy nie zna obrazu Polaków w wielu amerykańskich kasowych produkcjach? Trudno mi w to niestety uwierzyć. I dlatego odbieram jego wypowiedź jako rzuconą pod publiczkę. Gratuluję tak prestiżowej nagrody za “Idę”, ale kwestia o której piszę budzi niestety u mnie negatywne skojarzenia.

 

Stanisław Janecki, publicysta tygodnika “wSieci” przypomina zupełnie inną wypowiedź meksykańskiego reżysera Alejandro Iñárritu, nagrodzonego w tym roku Oscarem za “Birdmana”. Podczas swojego wystąpienia podczas oscarowej gali Iñárritu upomniał się o godne traktowanie swoich rodaków, którzy nie mieli tyle szczęścia jak on, a których na amerykańsko-meksykańskiej granicy często się poniża i upokarza: “człowiek sukcesu uznał, że wystąpi w imieniu tych, którzy sami nie mają siły przebicia, a stereotypowo traktuje się ich jak szarańczę, która chce zalać Stany Zjednoczone”.

 

Paweł Pawlikowski nie miał obowiązku występować jako “ambasador Polaków” w wielkim świecie show biznesu. Zresztą, tego rodzaju “misyjność” traktuje się dziś u nas podejrzliwie i z kpiną: wszak każdy ma troszczyć się jedynie o siebie samego i własny sukces. Ale przykład zupełnie innego podejścia do sprawy ze strony Iñárritu, który miał odwagę upomnieć się o swoich rodaków nie tylko przed amerykańską opinią publiczną, jest zawstydzająco wymowny.

http://www.deon.pl/wiadomosci/komentarze-opinie/art,798,pijany-jak-polak.html

***********

Niebezpieczny spacer

dodane 2015-02-25 11:41

Agnieszka Gieroba

Pomysł zrodził się wśród działaczy “Solidarności” w WSK Świdnik. Mimo trwającego stanu wojennego, postanowiono zaprotestować przeciw kłamstwom nadawanym w Dzienniku Telewizyjnym. W porze jego nadawania mieszkańcy Świdnika masowo wychodzili na spacer główną ulicą miasta.

Niebezpieczny spacer   Agnieszka Gieroba /Foto Gość Protest
Happening historyczny przypomniał wydarzenia z 1982 roku w Świdniku

Protest był całkowicie pokojowy. W lutym 1982 roku świdniczanie całymi rodzinami wychodzili z domów w porze nadawania głównego wydania Dziennika Telewizyjnego, który zaczynał się o godz. 19.30. Mieszkańcy bloków przy głównej arterii miasta wystawiali przodem do okna włączone telewizory i zapalali świece. Był to znak protestu przeciw kłamstwom propagandy władz stanu wojennego. – Pierwszego dnia było nas niewielu. Wiadomość jednak rozeszła się po Świdniku lotem błyskawicy i kolejnego wieczora na ul. Niepodległości wyszło już wiele rodzin. Nie przeszkadzał nikomu mróz, jaki wtedy był na dworze. Czuliśmy, że trzeba pokazać ówczesnej władzy, że mamy w nosie ich propagandę i kłamliwe informacje w mediach – wspomina Aleksander Suski działacza “Solidarności” uczestniczący w spacerach. Po kolejnych kilku dniach akcja rozwinęła się, gromadząc parotysięczne tłumy. Nie umknęło to uwadze ówczesnej władzy. Aby ukarać mieszkańców Świdnika, wprowadzono wcześniejszą godzinę milicyjną, zawieszono planowane imprezy sportowe i kulturalne, zdarzały się również aresztowania i wywózki. W ślad za świdniczanami poszli mieszkańcy Lublina. Potem podobną akcję zorganizowano w Puławach, a następnie na terenie innych miast.

W rocznicę spacerów w Świdniku od kilku lat odbywa się happening historyczny przypominający wydarzenia z 1982 roku. Spacery były ewenementem na skalę całego kraju. Za tę postawę społeczność Świdnika otrzymała w 1982 roku prestiżową nagrodę nielegalnej Komisji Krajowej NSZZ “Solidarność”. Więcej o tym wydarzeniu w kolejnym “Lubelskim Gościu Niedzielnym”.

http://lublin.gosc.pl/doc/2368843.Niebezpieczny-spacer

O autorze: Judyta