Słowo Boże na dziś – 11 lutego 2015r. – środa – Najświętszej Maryi Panny z Lourdes Dzień Chorego, Św. Grzegorza II, papieża

Myśl dnia

Przyjdzie taki dzień, kiedy twoje cierpienie stanie się radością.

bł. Edward Poppe

ŚRODA V TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

11_02

Najświętsza Maryja Panna z Lourdes

11 lutego 1858 roku, w 4 lata po ogłoszeniu dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce Bernadecie Soubirous w Grocie Massabielskiej w Lourdes. 25 marca, kiedy Bernadetta zapytała Piękną Panią o jej imię, ona odpowiedziała: “Jestem Niepokalane Poczęcie”. Podczas 18 zjawień, Maryja wzywała do modlitwy i pokuty oraz poleciła, by na miejscu objawień stanął kościół. Wkrótce Lourdes zasłynęło z licznych nawróceń i uzdrowień, stając się światowym centrum kultu maryjnego.

PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 2, 4b-9. 15-17)

Bóg stwarza człowieka i umieszcza go w raju

Czytanie z Księgi Rodzaju.

W dniu, w którym Pan Bóg stworzył ziemię i niebo, nie było jeszcze żadnego krzewu polnego na ziemi ani żadna trawa polna jeszcze nie wzeszła, bo Pan Bóg nie zsyłał deszczu na ziemię i nic było człowieka, który by uprawiał ziemię i rów kopal w ziemi, aby w ten sposób nawadniać całą powierzchnię gleby.
Wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą.
A zasadziwszy ogród w Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił. Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła.
Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał. A przy tym Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: « Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz ».

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 104(103), 1-2a. 27-28. 29bc-30)

Refren: Chwal i błogosław, duszo moja, Pana.

Błogosław, duszo moja, Pana, *
o Boże mój, Panie, Ty jesteś bardzo wielki.
Odziany w majestat i piękno, *
światłem okryty jak płaszczem.

Wszystko oczekuje Ciebie, *
byś dał im pokarm w swym czasie.
Gdy im dajesz, zbierają, *
gdy otwierasz swą rękę, sycą się Twym dobrem.

A gdy odbierasz im oddech, marnieją *
i w proch się obracają.
Stwarzasz je napełniając swym duchem *
i odnawiasz oblicze ziemi.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Por. J 17,17ba)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Słowo Twoje, Panie, jest prawdą,
uświęć nas w prawdzie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 7,14-23)

Prawdziwa nieczystość pochodzi z serca

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Jezus przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: „Słuchajcie Mnie wszyscy i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha”.
Gdy się oddalił od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o to przysłowie. Odpowiedział im: „I wy tak niepojętni jesteście? Nie rozumiecie, że nic z tego, co z zewnątrz wchodzi w człowieka, nie może uczynić go nieczystym; bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka i na zewnątrz się wydala”. Tak uznał wszystkie potrawy za czyste.
I mówił dalej: „Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym”.

Oto słowo Pańskie.

 **********************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

Codzienna walka 

Bywa, że stawiamy sobie pytanie, o istnienie zła na świecie. Dlaczego Bóg, skoro tak nas kocha, dopuszcza, aby ludzkość dotykały choroby i inne nieszczęścia. Przyczyną zła było nieposłuszeństwo Adama i Ewy. Już od chwili poczęcia jesteśmy naznaczeni grzechem pierworodnym. Dziedziczymy go po naszych pierwszych rodzicach. Poprzez chrzest zostajemy z niego, co prawda, obmyci, ale nasza ludzka natura pozostaje nadal skłonna do grzechu. Jesteśmy tym samym zmuszeni do codziennej walki z grzechem. Czy mamy w tej walce szansę? Mamy ją tylko wówczas, gdy zaufamy Jezusowi i powierzymy Mu się w całości. On jest naszym jedynym Zbawicielem i Uzdrowicielem.

Panie, który jesteś naszym uzdrowieniem. Prosimy Cię o taką wiarę w moc Twojego uzdrowienia, abyśmy zaufali Tobie i wypraszali je tak dla siebie, jak i dla naszych bliźnich.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******
Św. Grzegorz z Nyssy (ok. 335-395), mnich i biskup
Homilia 6 o Błogosławieństwach; PG 44, 1269
„Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste” (Ps 51,12)

Jeśli wysiłkiem doskonałego życia wyczyścisz zgorzelinę twojego serca, wtedy boskie piękno na nowo w tobie zajaśnieje. Tak się dzieje z kawałkiem metalu, kiedy osełka pozbawi go rdzy. Wcześniej był czarny, a teraz jaśnieje i błyszczy w słońcu. Podobnie człowiek wewnętrzny odzyska podobieństwo do swojego modelu (Rdz 1,27) i będzie dobry, jeśli z tego, co Pan nazywa „sercem”, usunie się plamy rdzy, które naruszały i zniekształcały jego piękno. Bo to, co staje się podobne do Dobroci, jest niewątpliwie dobre.

I w ten sposób człowiek o czystym sercu staje się błogosławiony (Mt 5,8), ponieważ, odkrywając na nowo swoją czystość, odkrywa swoje pochodzenie. Ci, którzy widzą słońce w lustrze, nawet jeśli nie spoglądają w niebo, to widzą jego światło w odbiciu lustra równie dobrze, jakby spoglądali bezpośrednio na tarczą słoneczną. Podobnie wy, jesteście zbyt słabi, aby uchwycić światło, ale gdy zwrócicie się w stronę łaski podobieństwa umieszczonego w was od samego początku, znajdziecie w was samych to, czego szukacie.

Oto bowiem boskość: czystość, pokój duszy, oderwanie od wszelkiego zła. Jeśli posiadasz to wszystko, posiadasz z pewnością Boga. Jeśli twoje serce jest wolne od wszelkiego złego postępowania, wolne od namiętności, czyste od wszelkiej zmazy, to jesteś szczęśliwy, bo twoje spojrzenie jest jasne.

*********

Kilka słów o Słowie 11 II 2015

Michał Legan

Michał Legan

 

http://youtu.be/dcgcoIEnOWg

 

*******

90 sekund z Ewangelią – Mk 7, 14-23

90 sekund z Ewangelią, codziennie i do końca świata. W każdym z odcinków rozważamy Słowo w myśl zasady: minimum słów, maksimum treści.

 

Rozważanie do dzisiejszej Ewangelii przygotował ks. Tomasz Kijowski SDB

http://youtu.be/6OgYOijDV18

 

*******

#Ewangelia: Winowajca naszych grzechów

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. grover webb / Foter / CC BY-NC-ND)

Jezus przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: “Słuchajcie Mnie wszyscy i zrozumcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha”.

 

Gdy się oddalił od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o to przysłowie. Odpowiedział im: “I wy tak niepojętni jesteście? Nie rozumiecie, że nic z tego, co z zewnątrz wchodzi w człowieka, nie może uczynić go nieczystym; bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka i na zewnątrz się wydala”. Tak uznał wszystkie potrawy za czyste.

 

I mówił dalej: “Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Jesteśmy bardzo skorzy winić za nasze złe postępowanie różne zewnętrzne okoliczności naszego życia. Tymczasem zło, które popełniamy, choćby odrobinę świadomie, pochodzi z naszego wnętrza. Jeśli chcemy stać się dobrymi, to nie wolno nam więcej myśleć o zmienianiu innych ludzi, lecz powinniśmy skupić się na kształtowaniu własnego wnętrza. Ktoś, kto ma zabałaganione własne serce, będzie czynić zło nawet w najlepszych okolicznościach zewnętrznych. Natomiast ten, kto ma uporządkowane serce, nie ulegnie złu w żadnych okolicznościach.

 

Jedynym winowajcą naszych grzechów jest nasze własne serce.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2335,ewangelia-winowajca-naszych-grzechow.html
******

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 7, 14-23

Na dobranoc
wydrukuj

Mariusz Han SJ

(fot. Thomas Hawk / Foter / CC BY-NC)

Całe zło z wnętrza pochodzi…

 

Prawdziwa nieczystość
Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumiejcie! Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!

 

Gdy się oddalił od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o to przysłowie. Odpowiedział im: I wy tak niepojętni jesteście? Nie rozumiecie, że nic z tego, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może uczynić go nieczystym; bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka i na zewnątrz się wydala. Tak uznał wszystkie potrawy za czyste.

 

I mówił dalej: Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym.

 

Opowiadanie pt. “Historia się powtarza”
Caryca rosyjska, Katarzyna II, wysyłając na zabrane w pierwszym rozbiorze Polsce ziemie generałów – gubernatorów Czernyszewa i Kreczetnikowa, dała im na drogę trzy wskazania we francuskich słowach: demoralisez, depopularisez, decatholicisez. To znaczy: demoralizujcie Polaków, wyludniajcie ich (by nie chcieli mieć dzieci) i zabijajcie wiarę.

 

I stało się… Jako pierwszy dar posłała Warszawie cały zastęp prostytutek. Caryca już dawno rozsypała się w proch, ale Polacy nieświadomie, własnymi rękami spełniają jej plan.

 

Refleksja
Jeśli nasze serca przesiąknięte są nienawiścią, wszystko co wychodzi z naszych ust, ma negatywny oddźwięk. Niszczy i demoralizuje. W konsekwencji zło naszego serca przelewa się na codzienne sytuacje, które niszczą życie osobiste, rodzinne i w konsekwencji także społeczne. Zaraza zazdrości, zemsty, obłudy, wyrafinowania i innych ludzkich przywar jeśli zostaną wyeksponowane na zewnątrz, wtedy zbierają swoje żniwo. Dlatego potrzeba nam pogłębiać nasze życie duchowe, oderwane od podniet tego świata.

 

Jezus miał świadomość, że słowo ludzkie jest wyrażeniem tylko tych wszystkich wewnętrznych postaw serca, które gromadzą się w człowieku nieraz przez całe lata życia. Stąd tak ważne jest, abyśmy nad tym, czym żyjemy na co dzień, mogli codziennie zatrzymać się, zadumać. Gromadzenie naszych negatywnych uczuć musi być wyrażone na zewnątrz, ale to od nas zależy jaką przyjmie formę… Nie wciągajmy w nasze lęki innych i frustracje innych. 

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego to co złe w sercu w końcu zniszczy każdego człowieka?

2. W jaki sposób uwalniać negatywne uczucia?
3. Dlaczego warto pogłębiać nasze życie duchowe?

 

I tak na koniec…
Dobre dłużej się pamięta, ale złe – łatwiej się przypomina (Władysław Grzeszczyk, Parada paradoksów)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,535,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-7-14-23.html

******

Orędzie papieża na Światowy Dzień Chorego

KAI / pk

(fot. nKaos / flickr.com / CC)

O pomocy cierpiącym jako drodze uświęcenia pisze papież Franciszek w ogłoszonym dziś orędziu na XXIII Światowy Dzień Chorego. Obchodzony jest on 11 lutego z inicjatywy św. Jana Pawła II. W 2015 r. jego hasłem są słowa z Księgi Hioba: “Niewidomemu byłem oczami, chromemu służyłem za nogi”.

Papież zwraca uwagę na konieczność mądrości serca, która nie jest abstrakcyjnym owocem teoretycznego rozumowania. To inspirowane przez Ducha Świętego otwarcie się na cierpienia braci i rozpoznanie w nich obrazu Boga. Mądrość serca oznacza służenie braciom – ubogim, którzy potrzebują pomocy, wdowom, sierotom.

 

– Niech chrześcijanie także dzisiaj dają świadectwo – nie słowami, lecz życiem zakorzenionym w autentycznej wierze – tego, że są “oczami niewidomego” i “nogami chromego”! Że są blisko chorych potrzebujących stałej opieki, pomocy w umyciu się, ubraniu, jedzeniu – wzywa Franciszek.

 

Przyznaje, że ta służba może stać się męcząca i uciążliwa, jeśli przeciąga się w czasie. Dosyć łatwo jest służyć przez kilka dni, ale trudno opiekować się kimś miesiącami, a nawet latami, tym bardziej, gdy nie jest on nawet w stanie podziękować. Ale to właśnie jest “wielka droga uświęcenia”. W takich chwilach bowiem “można w sposób szczególny liczyć na bliskość Pana” i jest się “szczególnym wsparciem dla misji Kościoła”.

 

Mądrością serca jest “bycie z bratem”. – Czas spędzony u boku chorego to czas święty – przekonuje papież. Zachęca, by prosić Ducha Świętego o łaskę zrozumienia wartości cichej opieki nad chorymi i poświęconego im czasu. Dzięki naszej bliskości i serdeczności czują się oni bardziej kochani i pocieszeni. Natomiast “wielkie kłamstwo” kryje się za wyrażeniem “jakość życia”, skłaniającym do przekonania, jakoby życie mocno naznaczone cierpieniem nie było warte przeżycia.

 

Mądrością serca jest “wyjście poza siebie ku bratu”. – Nasz świat czasem zapomina o szczególnej wartości czasu spędzonego przy łóżku chorego, bo jesteśmy nękani przez pośpiech, przez szał działania, produkcji i zapominamy o wymiarze bezinteresowności, akcie troski, zajęcia się innym. W rzeczywistości za tą postawą często kryje się letnia wiara – zaznacza Franciszek.

 

Za swą adhortacją apostolską “Evangelii gaudium” przypomina “absolutny priorytet «wyjścia poza siebie ku bratu», jako jedno z dwóch głównych przykazań stanowiących fundament wszelkich norm moralnych i jako najjaśniejszy znak, by dokonać rozeznania na drodze duchowego rozwoju, odpowiadając na absolutnie bezinteresowny dar Boga”. Wskazuje, że z samej misyjnej natury Kościoła wypływa “czynna miłość bliźniego, współczucie, które rozumie, towarzyszy i dodaje odwagi”.

 

Odwołując się do historii Hioba papież podkreśla, że mądrością serca jest “solidarność z bratem bez osądzania go”. – Miłość wymaga czasu. Czasu na opiekę na leczenie chorego i czasu na jego odwiedzanie. Czasu na bycie przy nim, jak przyjaciele Hioba: “Siedzieli z nim na ziemi siedem dni i siedem nocy, nikt nie wyrzekł słowa, bo widzieli ogrom jego bólu”. Ale przyjaciele Hioba kryli w swym wnętrzu negatywny osąd na jego temat: myśleli, że jego nieszczęście było karą Bożą za jakąś jego winę. Tymczasem prawdziwa miłość jest współudziałem, który nie osądza, który nie dąży do nawrócenia drugiego; jest wolna od tej fałszywej pokory, która zasadniczo szuka aprobaty i znajduje przyjemność w uczynionym dobru – pisze papież.

 

Wyjaśnia, że “doświadczenie Hioba znajduje swą prawdziwą odpowiedź w krzyżu Jezusa, najwyższym akcie solidarności Boga z nami, całkowicie bezinteresownym, całkowicie miłosiernym. I ta odpowiedź miłości na dramat ludzkiego cierpienia, szczególnie cierpienia niewinnego, na zawsze jest wpisana w ciało Chrystusa zmartwychwstałego, w jego chwalebne rany, które są zgorszeniem dla wiary, ale także jej sprawdzianem”.

 

Podobnie gdy w naszym życiu górę bierze choroba, samotność i niemoc, “doświadczenie cierpienia może stać się uprzywilejowanym miejscem przepływu łasku oraz źródłem osiągnięcia i umocnienia mądrości serca”. Dlatego Hiob na końcu swego cierpienia może powiedzieć Bogu: “Dotąd Cię znałem ze słyszenia, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem”. – Osoby zanurzone w misterium cierpienia i bólu, przyjętym z wiarą, również mogą stać się żywymi świadkami wiary, która pozwala przeżywać samo cierpienie, choć człowiek swym umysłem nie jest w stanie pojąć jego głębi – przekonuje Franciszek.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/oredzia-papieskie/art,20,oredzie-papieza-na-swiatowy-dzien-chorego.html

******

W szkole cierpienia

Stanisław Biel SJ

(fot. ashley rose, / flickr.com)

Cierpienie, akceptowane i świadomie przeżywane, może być szkołą kształtowania cnót i bodźcem rozwojowym. Przyjrzyjmy się niektórym cnotom, które umacniają się i rozwijają dzięki cierpieniu.

Cierpienie uczy pokory. Pokora jest życiem w prawdzie; jest zgodą na siebie i swoje miejsce w życiu. Jest również akceptacją relacji i zależności. Cierpienie uświadamia nam wieloraką zależność od innych, np. personelu medycznego, przyjaciół, rodziny, a przede wszystkim zależność od Boga. Im więcej cierpienia, tym większa świadomość, że sami nie jesteśmy w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb i tym większa zgoda na pomoc innych. Pokora jest przeciwieństwem pychy i źle rozumianej autonomii.
Rozmawiałem z wieloma osobami, które dzięki cierpieniu dojrzały do autentycznej pokory. Szczególnie zapadła mi w pamięci wypowiedź schorowanej starszej zakonnicy, która na moją prośbę napisała krótkie świadectwo.
“Całe życie dążyłam do doskonałości. W zakonie, gdy poznałam charyzmat i ideały, zaangażowałam się w nie całym sercem. Pracowałam ponad moje możliwości, noce zarywałam na modlitwę. Stawałam się «coraz doskonalsza». Siostry wprawdzie czasem przebąkiwały, że «nie chodzę po ziemi», albo że «jestem nie do życia», ale nie zwracałam na to uwagi. Uważałam, że najważniejsza jest moja doskonałość. Reszta się nie liczy. Przecież po to wstąpiłam do zakonu. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze konsekwencje mojego pracoholizmu, ignorowałam je. Jeszcze więcej pracowałam i modliłam się, mówiąc, że «Bóg tak chce». Jednak Bóg chciał czego innego. Pojawiły się pierwsze symptomy choroby, jak się później okazało nieuleczalnej. Początkowo buntowałam się, nie mogłam zrozumieć dlaczego, przecież całe dotychczasowe życie oddałam Bogu. Służyłam Mu dniami i nocami. A On w zamian… Nie pomogły żadne tłumaczenia sióstr, kapłanów, przyjaciół… Zawzięłam się i zamknęłam w sobie. Jeżeli On tak nagradza przyjaciół, to nie chcę więcej takiej przyjaźni. Przyszły coraz większe cierpienia. A ja coraz bardziej otaczałam się szczelnym kokonem izolującym mnie od Boga i świata. Efektem była długa depresja. Nie pomagały leki ani terapia. Cierpiałam fizycznie, psychicznie, a najbardziej – duchowo. Gdy «ból duszy» był nie do zniesienia, zaczęłam powoli sięgać po różaniec. Najpierw wsłuchiwałam się w jednostajnie powtarzane przez moje współsiostry «zdrowaśki». Sama nie byłam w stanie się modlić. Monotonia modlitw i cisza przed Najświętszym Sakramentem zaczęły powoli leczyć moją duszę. Zaczęłam sama odmawiać różaniec. Powoli odzyskiwałam smak adoracji i sens modlitwy w kaplicy. Zaczęłam rozmyślać nad sensem cierpienia, medytując nad Księgą Hioba. I wówczas przyszło światło. Zrozumiałam. Zrozumiałam siebie, moje cierpienie, moje dążenie do perfekcjonizmu duchowego i mój narcyzm w rzeczywistości bardzo daleki od Boga. Zaakceptowałam swoją śmiertelną chorobę. Bóg sprawił, że moje życie zmieniło się diametralnie. Po latach choroby i cierpienia jestem Mu bezgranicznie wdzięczna. Powoli zaczynam rozumieć miłość, życie zakonne i moją drogę duchową. Nie wiem, ile życia zostało przede mną. Ale wiem, że największym darem, jakiego doświadczyłam do tej pory od Boga, była moja choroba”.
Cierpienie uczy męstwa, daje wewnętrzną siłę i moc, jest stalą dla duszy (F. Hogan). Niektóre formy cierpienia i bólu trwają latami. Osoby akceptujące cierpienie potrafią mężnie, a nawet heroicznie, znosić każdy rodzaj choroby i cierpienia oraz ich konsekwencje, np. liczne zabiegi operacyjne i trwałe kalectwo. Cnota męstwa pomaga również wspierać w cierpieniu innych. Człowiek cierpiący nie zamyka się wówczas we własnym świecie bólu, ale jest otwarty na innych, wspomaga ich, dodaje otuchy, nadziei, solidaryzuje się z ich cierpieniem.
Cierpienie może przybierać formy heroiczne, zwłaszcza w sytuacjach granicznych. Takim czasem był Holocaust. Dla tysięcy ludzi był on zagubieniem człowieczeństwa, załamaniem wiary i drogą do ateizmu. Dla innych był drogą wzrostu, realizacją najpiękniejszych cech ludzkich i pogłębieniem wiary.
Do bardziej znanych opisów Holokaustu należą wspomnienia Eliego Wiesela. W jednym z epizodów życia obozowego opisuje “śmierć Boga, który umiera wraz z człowiekiem”: SS powiesiło dwóch żydowskich mężczyzn i jednego chłopca na oczach całego obozu. Mężczyźni zmarli szybko, walka chłopca ze śmiercią trwała pół godziny. “Gdzież jest Bóg?, gdzie On jest?” – pytał ktoś za mną. Kiedy po długim czasie ów chłopak wciąż jeszcze męczył się na stryczku, znów usłyszałem tego samego człowieka: “Gdzie jest teraz Bóg?”. I zdawało mi się, że słyszę w swym wnętrzu odpowiedź: “Gdzie jest? Jest tutaj… wisi tam, na szubienicy” (cyt. za G. Greshake).
Spośród ludzi, dla których Holocaust był czasem “dezintegracji pozytywnej” chciałbym przypomnieć trzy wielkie postacie: św. Maksymiliana Marię Kolbego, bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego i Janusza Korczaka.
Najbardziej znane jest męstwo św. Maksymiliana który, naśladując miłość Jezusa, podjął świadome cierpienie i śmierć głodową w obozie oświęcimskim i oddał życie za współwięźnia. Wcześniej, gdy został nieludzko skatowany przez jednego ze strażników, dlatego że był księdzem, ofiarował cierpienie za jego zbawienie.
Ks. Stefan Wincenty Frelichowski przeszedł przez obozy w Stutthofie, Sachsenhausen i Dachau. W obozach potajemnie z narażeniem życia pełnił posługę duszpasterską: odprawiał Eucharystie, spowiadał, organizował wspólną modlitwę, podtrzymywał współwięźniów na duchu, pomagał chorym i umierającym. W czasie tortur pocieszał innych księży słowami z listu św. Pawła o dopełnianiu cierpień Chrystusa (por. Kol 1, 24). Pomimo cierpienia był zawsze pogodny i radosny. Zmarł 23 lutego 1945 w czasie epidemii tyfusu, gdy organizował pomoc i pomagał chorym.
Bohaterskie cierpienie podjął również Janusz Korczak. Zginął wraz ze swymi wychowankami, towarzysząc im w drodze na śmierć. Wywieziony z getta w 1942 roku zginął w komorze gazowej w obozie zagłady w Treblince.
Cierpienie jest szkołą mądrości. W opowieściach chasydów czytamy: Pan nie zadowala się jedynie przebaczeniem naszych grzechów i daniem nam możliwości, byśmy się podnieśli. On chce nam dać zupełnie nowe życie. I właśnie w tym celu posyła nam nauczycieli, aby nas poprawiali, nauczali i oddziaływali na nas. Jeżeli to nie wystarcza, zsyła nam cierpienia dokładnie tak, jak czyni ojciec, który poddaje swojego syna bolesnej operacji, ponieważ jest to jedyny sposób, żeby go uzdrowić (D. Lifschitz).
W czasie mojej kilkunastoletniej praktyki prowadzenia rekolekcji ignacjańskich spotkałem wielu wspaniałych ludzi, którzy doświadczyli głębokiego cierpienia i pod jego wpływem zmienili życie. Cierpienie uczy życiowej mądrości, życiowego realizmu, porządkuje hierarchię wartości, pomaga odnaleźć cel i sens życia. Cierpienie relatywizuje wiele, wydawałoby się przypadkowych i nieważnych, doświadczeń, które nie pozwalają patrzeć dalej i głębiej. Niech przykładem będzie spisane na moją prośbę doświadczanie żony i matki:
“Mogę powiedzieć, że moje życie było udane: dobry mąż, dzieci, perspektywa spokojnej starości. I nagle niespodziewanie przyszła choroba męża – operacja, walka o życie, wózek. Na początku wszystko zatrzymało się w miejscu, to była jakaś pustka. Automatycznie jeździłam do szpitala, czuwałam przy łóżku, nawet się nie modliłam, nie mogłam. Nie czułam żalu ani nie pytałam – dlaczego? Chciałam być blisko. Potem uświadomiłam sobie, że wszystko co dotychczas było dla mnie ważne, straciło wartość. Zaczęłam myśleć inaczej, zastanawiać się, co w życiu jest najważniejsze. Zabieganie o rzeczy materialne, plany na przyszłość, marzenia odeszły na dalszy plan. Zaczęła liczyć się obecna chwila, możność bycia z bliską osobą, jej uśmiech, ciepło dłoni i zapewnienie, że kocha. Ogromnie ważna jest również cała rodzina, sąsiedzi i znajomi. Ich pomoc i zapewnienie o modlitwie dodają sił i pozwalają wierzyć w cuda. Pomyślałam sobie: czy może nas coś złego spotkać, skoro tyle ludzi się za nas modli? Jestem im za to bardzo wdzięczna. Ktoś mi powiedział: «Pan Bóg o was nie zapomniał, bo was doświadcza». Mimo choroby jest dobrze, życie toczy się dalej. Dziękuję Bogu za swoje życie, za męża, dzieci, rodzinę i za chorobę”.
Cierpienie jest również drogą do kształtowania wolności. Zanika wówczas przesadny lęk przed oceną, kompromitacją bądź odrzuceniem. Przestają liczyć się takie “wartości” jak: sukces, bogactwo, kariera, ambicje, plany… Cierpienie denominuje ludzkie miary; człowiek odchodzi od myślenia “ziemskiego, światowego”, staje się bardziej wolny, otwarty na świat duchowy. Oczywiście te doświadczenia nie od razu są udziałem człowieka cierpiącego. Zwykle wymagają dłuższego czasu, refleksji, medytacji, pokonywania oporu, buntu, “przełamywania siebie”.
Czas cierpienia jest łaską, która może dopełnić pojednanie i przebaczenie. Potrzebujemy przebaczyć Bogu. Oczywiście, obiektywnie nie mamy Bogu nic do przebaczania. Bóg jest samą miłością, dobrocią, świętością i wszystko Jemu zawdzięczamy. Jedyną naszą postawą winna być wdzięczność i uwielbienie. Jednak z subiektywnego punktu widzenia oskarżamy Boga o cierpienie, chorobę, ból, zło. I w obliczu tych oskarżeń, pretensji, żalów trudno przyjąć postawę wdzięczności i miłości. Trzeba najpierw “przebaczyć Bogu Jego winę”, by móc nawiązać z Nim przyjazne, bliskie relacje. Bardzo trafnie ujął tę kwestię Georges Bernanos, który włożył w usta Boga słowa prośby do cierpiących: Wybacz Mi. Pewnego dnia zrozumiesz, podziękujesz Mi. Ale teraz jedyne, czego oczekuję od ciebie, to przebaczenie. Przebacz Mi.
W czasie cierpienia, zwłaszcza dłuższego, przesuwają się w pamięci niezałatwione, niedopełnione sprawy; również zranienia i osoby, które zadały ból. Te wspomnienia i osoby wzmacniają cierpienie. Warto zauważyć, że w relacjach z innymi koncentrujemy się bardziej na odczuciach i potrzebach, niż na samych osobach, które Bóg stawia na naszej drodze życia. Dlatego nie jesteśmy w stanie przyjąć i docenić miłości, akceptacji, ciepła, serdeczności i uznania, które nam ofiarowują.
Żądamy miłości absolutnej, do której nie są zdolni. Ponadto zapominamy, że nie wszystkie błędy czy rany, które nam zadają, są ich winą. Czasami po prostu otwierają nasze stare, niezagojone rany.
Czas cierpienia uczy wyrozumiałości i miłosierdzia. Uświadamia, że przebaczenie nie zawsze możliwe jest od razu. Nieraz, zwłaszcza gdy rany są głębokie, jest to długi proces, który wymaga czasu, cierpliwości, modlitwy, pracy duchowej. Cierpienie może być czasem dojrzewania do przebaczenia innym. Może być także ofiarowane w intencji pojednania i przebaczenia. Warto łączyć je z cierpieniem Jezusa i modlić się jak Jezus na krzyżu.
Godnym naśladowania przykładem przebaczenia jest postawa Jana Pawła II, który po zamachu 13 maja 1981 r. na placu św. Piotra w Rzymie powiedział: Modlę się za brata, który zadał mi cios i szczerze mu przebaczam. Następnie spotkał się z zamachowcem Mehmedem Ali Agcą, przyjął również na audiencji jego matkę i wystąpił z prośbą o ułaskawienie zamachowca.
Cierpiący papież Jan Paweł II pozostawił nam również inne przykłady przebaczenia. W Roku Jubileuszowym 2000 prosił o przebaczenie wszystkich grzechów i błędów Kościoła. Wymiar pojednania i przebaczenia miała jego jubileuszowa pielgrzymka do Ziemi Świętej, a zwłaszcza nabożeństwo w Yad Vashem czy kartka zawierająca modlitwę o przebaczenie włożona w Ścianę Płaczu w Jerozolimie.
Cierpienie prowadzi do wewnętrznego pokoju, który zaczyna się od przebaczenia sobie. Pojednanie i przebaczenie sobie jest najtrudniejsze. Nie potrafimy przebaczyć sobie błędów życiowych, grzechów, słabości, nie umiemy zaakceptować historii życia, obwiniamy innych i nie chcemy przyjąć odpowiedzialności… Św. Jan Chryzostom pisał o “przemianie ran w perły”. Okres cierpienia może stać się procesem akceptacji ran i stopniowej ich przemiany w perły oraz uświadomienia, że Bóg nam przebaczył i jesteśmy przez Niego bezwarunkowo akceptowani. Bóg jest dla nas o wiele łaskawszy niż my dla siebie samych. Św. Jan pisał: A jeśli serce oskarża nas, to przecież Bóg jest większy niż nasze serca i zna wszystko (1 J 3, 20). Aby przebaczyć sobie, musimy najpierw uwierzyć, że Bóg już dawno zapomniał, wymazał i przemienił to, co my ciągle sobie wyrzucamy.
Cierpienie wyzwala cnotę wdzięczności. W czasie cierpienia wszystko kręci się wokół nas, mamy tendencje do egocentryzmu, wydaje się, że nie istnieje nic poza własnym bólem, pojawia się rutyna i pretensjonalność. Skupiamy się wówczas na sobie, otaczamy szczelnym pancerzem, wyzwalamy i być może pielęgnujemy negatywne uczucia. Wdzięczność i poczucie humoru pozwala wyrywać się z destrukcyjnej “kontemplacji siebie”. Pozwala zauważać codzienne dobro i miłość bliźnich, przyczynia się także do akceptacji cierpienia.
Cierpienie jest szkołą kształtowania cierpliwości. Cnota ta potrzebna jest zwłaszcza, gdy choroba się przeciąga, jesteśmy bezsilni, potrzebujemy opieki. Jest szczególnie cenna, gdy przychodzi moment starzenia się, ubywa sił, kurczy się czas życia. Do tego może dochodzi świadomość pozostania w cieniu albo nawet poczucie, że jest się niepotrzebnym, “zużytym przedmiotem”. Dzisiaj nadmiernie, zwłaszcza w reklamie czy w mediach, podkreśla się wartość młodości. Ludzie starzy, którzy w przeszłości uważani byli za mędrców, dziś coraz bardziej są odsuwani na bok. I często żyją na marginesie społeczeństwa, w “domach spokojnej starości” lub samotnie. Jest to dla nich trudna lekcja cierpliwości.
Cierpienie pozwala bardziej intensywnie i świadomie przeżywać czas. Wszystkie banalne sprawy codzienności, zwłaszcza wartości materialne stają się wówczas względne; głębiej, intensywniej doświadcza się wartości duchowych.
W czasie jednych rekolekcji ignacjańskich towarzyszyłem duchowo kobiecie z chorobą nowotworową. Liczne przerzuty sprawiły, że lekarze dawali jej miesiąc życia. Po “naturalnych fazach” buntu, depresji, oskarżeń, agresji przyszedł czas refleksji. Z internetu dowiedziała się o tych rekolekcjach i przyjechała już częściowo pogodzona z bliską śmiercią. Najboleśniej przeżywała zbliżające się rozstanie z mężem i dziećmi. W czasie rekolekcji postanowiła “intensywnie kochać” przez dni, które jej pozostały. Za miesiąc przyjechała na drugi etap rekolekcji. Z radością dzieliła się ze mną tym, że ostatni miesiąc był jednym z najpiękniejszych w jej życiu. Nigdy tak bardzo nie zbliżyła się duchowo do swojej rodziny. Po upływie miesiąca przyjechała ponownie. Chciała jeszcze przed śmiercią towarzyszyć Jezusowi w męce i śmierci. Mimo że choroba bardzo się posuwała, wspaniale przeżyła rekolekcje. Z taką głębią ducha nie spotkałem się wcześniej, mimo towarzyszenia setkom osób w rekolekcjach. Ta kobieta była żywym znakiem tego, na jakie wyżyny duchowe Bóg prowadzi człowieka, gdy Mu zaufa i podda się Jego woli. Na koniec rekolekcji zaprosiłem ją na ostatni, czwarty etap Ćwiczeń Duchownych. Przyjechała. Gdy kontemplowała tajemnice zmartwychwstania i nieba była przeszczęśliwa. Na koniec powiedziała mi: “Teraz mogę odejść. Zasmakowałam już nieba”. Po kilku dniach syn poinformował nas o jej śmierci. Pan Bóg zadziałał inaczej niż prognozowali lekarze. Przeżyła cztery miesiące, by nauczyć się intensywnie kochać i dojrzeć do nieba.
Cierpienie rodzi umiejętność współczucia, współ-odczuwania. Dzięki niemu możemy dostrzec cierpienie drugiego człowieka, zrozumieć go, wczuć się spontanicznie w jego przeżycia, ból i gdy to jest możliwe, pocieszać go i wspomagać. Stare porzekadło głosi, że człowieka chorego nie zrozumie zdrowy, podobnie jak głodnego – syty. Doświadczenie własnego cierpienia rodzi wrażliwość i postawę samarytańską. Bardzo ładnie mówił o niej Jan Paweł II: Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek wrażliwy na cudze cierpienie, człowiek, który “wzrusza się” nieszczęściem bliźniego. Jeżeli Chrystus, znawca wnętrza ludzkiego, podkreśla owo wzruszenie, to znaczy, że jest ono również ważne dla całej naszej postawy wobec cudzego cierpienia. Trzeba więc w sobie pielęgnować ową wrażliwość serca, która świadczy o współczuciu z cierpiącym. Czasem owo współczucie pozostaje jedynym lub głównym wyrazem naszej miłości i solidarności z cierpiącym człowiekiem. Może warto przywołać tu historię jednego z naszych współbraci, który jako wiekowy już kapłan cierpiał na demencję starczą, wiele rzeczy zapominał, nie radził sobie z podstawowymi potrzebami życiowymi. Czasami denerwowaliśmy się i traciliśmy cierpliwość, zwłaszcza, gdy miał trudniejsze dni. Ale mieliśmy świadomość, że przez tę chorobę uczymy się cierpliwości, pomocy, służby, miłosierdzia, miłości.
Osoby chore, cierpiące potrzebne są innym, wspólnotom, dzięki nim można świadczyć miłosierdzie i miłość. Św. Faustyna zanotowała w swoim Dzienniczku: W duszy cierpiącej powinniśmy widzieć Jezusa ukrzyżowanego, a nie darmozjada i ciężar dla zgromadzenia. Dusza cierpiąca z poddaniem się woli Bożej więcej ściąga błogosławieństwa Bożego dla klasztoru aniżeli wszystkie siostry pracujące. Biedny ten dom, który nie ma chorych sióstr; Bóg nieraz udziela wiele i wielkich łask ze względu na dusze cierpiące i wiele kar oddala jedynie ze względu na dusze cierpiące (1268). Aby się przekonać, czy kwitnie miłość Boża w domu zakonnym, trzeba się zapytać, jak się obchodzą z chorymi, kalekami i niedołężnymi (1269). Te same uwagi dotyczą rodzin.
Osoby cierpiące nie tylko wymagają, one również bardzo wiele dają i mogą wiele nauczyć. Praca z osobami niepełnosprawnymi wyzwala wiele nowych cech i uczy bezinteresownej miłości. Świadczą o tym zapełnione woluntariuszami “Arki” (EArche – założone przez Jeana Vaniera wspólnoty tworzone przez osoby niepełnosprawne intelektualnie i ich asystentów). W czasie moich sporadycznych spotkań z osobami niepełnosprawnymi, zwłaszcza w czasie Eucharystii, czułem się “prawdziwie wolny”; widziałem spontaniczną radość i autentyczną miłość. Nikt nie grał ani nie zakładał masek.
Cierpienie uświadamia pewne granice. Współczesna medycyna, psychologia, pedagogika czy nauki społeczne czynią gigantyczne wysiłki, aby uwolnić człowieka od cierpienia. Dążenia te są wynikiem naturalnego pędu życia i prawa powszechnego rozwoju. Powstają wizje “naturalnej nieśmiertelności”. Jedną z metod jest krio-genika, stosująca hibernację, w nadziei ewentualnego “ożywiania ciał” w przyszłości. Metody kriogeniczne do tej pory nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Stąd decyzję na hibernację można zaliczyć do “chorób społecznych” i tragicznych prób walki o to, co nierealne.
Naturalnie, należy podejmować wysiłki dążące do wydłużenia życia i eliminacji cierpienia, ale wizje nieśmiertelności na ziemi są utopią. Raj na ziemi został bezpowrotnie utracony, a człowiek nigdy nie będzie Bogiem.

Benedykt XVI próby całkowitej eliminacji cierpienia nazwał “banicją miłości” i “degradacją człowieka”. Pisał o tym tak: Takie próby są pseudoteologią. Ich rezultatem może być tylko pustka życia i pustka śmierci. Człowiek, który cofa się przed cierpieniem, zamyka się przed życiem. Ucieczka przed cierpieniem jest ucieczką od życia. Kryzys zachodniego świata spowodowany jest w niemałej mierze takim wychowaniem i taką filozofią, które chcą zbawić człowieka bez krzyża, wbrew krzyżowi, a zatem wbrew prawdzie.

 

 

Fragment pochodzi z książki: Bóg otrze z oczu każdą łzę

 

 

Cierpienie wydaje się często absurdalne, niepotrzebne i krzywdzące.

 

Rodzi dramatyczne pytania, staje się źródłem tragedii i powodem złorzeczenia. Bywa jednak przyjmowane i mężnie znoszone, uznawane za dobro, a nawet cenny dar.

 

BÓG OTRZE Z OCZU KAŻDĄ ŁZĘ to książka o emocjach i refleksjach, jakie towarzyszą nam w zmaganiach z różnymi odcieniami cierpienia; traktuje o sztuce znoszenia przeciwności i formach duchowej pomocy. Przestrzega przed zbyt łatwymi wnioskami czy tanimi pociechami, które w trudnych chwilach chętnie serwują nam przyjaciele. To przede wszystkim książka o Bogu, który naprawdę jest dobry.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,561,w-szkole-cierpienia.html

******

Dziś obchodzimy XXIII Światowy Dzień Chorego

PAP / ptt

(fot. xomiele / Foter / CC BY-NC-ND)

W środę w Kościele katolickim po raz 23. obchodzony jest Światowy Dzień Chorego. Ma on uwrażliwić wiernych na wartość ludzkiego cierpienia i zachęcić do wspierania chorych i tych, którzy im służą. Z tej okazji w wielu szpitalach odprawiane są okolicznościowe msze.

 

Światowy Dzień Chorego został ustanowiony przez papieża Jana Pawła II 11 maja 1992 r. – w 75. rocznicę objawień fatimskich i w 11. rocznicę zamachu na jego życie na placu św. Piotra w Rzymie. Był obchodzony co roku w którymś z sanktuariów maryjnych w różnych częściach świata; od 2009 r. – zgodnie z wolą papieża Benedykta XVI – obchody mają charakter diecezjalny.

 

Podczas Światowego Dnia Chorego w całym kraju odbywają się uroczyste msze św., podczas których udzielany jest sakrament namaszczenia chorych. Wielu biskupów odwiedzi chorych w szpitalach i domach opieki. W Centralnym Szpitalu Klinicznym przy ul. Banacha w Warszawie mszę św. dla chorych odprawi abp Józef Górzyński.

 

Nuncjusz Apostolski w Polsce abp Celestino Migliore odprawi mszę św. w szpitalu MSW wspólnie z przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Służby Zdrowia i Duszpasterstwa Chorych abp. Zygmuntem Zimowskim, który jest pacjentem tej placówki. W orędziu na Dzień Chorego abp Zimowski dziękował – ze szpitalnego łóżka – wszystkim pracownikom służby zdrowia i osobom, którzy pamiętają o chorych. Przypomiał Jana Pawła II, który uczył, że drogą do świętości może być również choroba.

 

“Kończąc ten list pisany z potrzeby serca, pragnę wyrazić wdzięczność Panu Bogu za dar zdrowia, do którego powoli powracam, a także za modlitwę i życzliwość Wszystkim, zarówno w Polsce, jak i za granicą” – napisał abp Zimowski.

 

List z okazji Światowego Dnia Chorego wystosował również minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz, który z wykształcenia jest lekarzem.

 

W liście podkreślił, że dzień ten zwraca uwagę nie tylko na cierpiących, ale też wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób są świadkami ich zmagań z chorobą i bólem. “Pragnę w tym dniu wyrazić moje najwyższe uznanie dla wszystkich organizacji pozarządowych i wolontariuszy podejmujących się trudniej misji odpowiedzialnej i ofiarnej służby cierpiącemu człowiekowi” – napisał minister.

 

Wyraził uznanie dla wszystkich osób, instytucji i organizacji pomagających chorym i ich najbliższym. “Dzięki Państwa wrażliwości osoby chore zyskują bezcenną pomoc oraz przekonanie, że w tych trudnych chwilach nie pozostają same. Dziękuję za Waszą +mądrość serca, która jest byciem z bratem+, o czym pisze i do czego nawołuje Ojciec Święty Franciszek w swym orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Chorego” – przypomniał Kosiniak-Kamysz.

 

Papież Franciszek w orędziu na XXIIII Światowy Dzień Chorego podkreślił, że “służba bliźniemu i trwanie przy bracie są oznaką mądrości serca”, a “czas spędzony u boku chorego jest czasem świętym”.

 

Zwrócił też uwagę, że opieka nad chorymi, szczególnie gdy jest rozciągnięta w czasie, może stać się męcząca i uciążliwa – stosunkowo łatwo jest służyć przez kilka dni, ale trudno pielęgnować kogoś przez wiele miesięcy lub nawet lat, także wówczas, gdy nie jest on już w stanie wyrazić swojej wdzięczności. “A jednak, jakże to wielka droga uświęcenia!” – napisał papież w orędziu.

 

Dzień Chorego wyznaczono na 11 lutego, gdyż tego dnia w 1984 r. ogłoszono pierwszy w dziejach Kościoła List Apostolski Jana Pawła II “Salvifici doloris”, poświęcony wartości ludzkiego cierpienia. Papież odniósł się w nim do ewangelicznej nauki o cierpieniu i zaapelował do władz zachęcając je, by uwagę i zainteresowanie Kościoła cierpieniem uznały za okazję “do dialogu, spotkania i współpracy w budowaniu społeczności, która poprzez troskę o cierpiących będzie czynić postępy na drodze sprawiedliwości, wolności, miłości i pokoju”.

 

Główne obchody pierwszego Światowego Dnia Chorego odbyły się w 1993 r. w Lourdes we Francji, z udziałem papieża Jana Pawła II.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21280,dzis-obchodzimy-xxiii-swiatowy-dzien-chorego.html

*******

ks. Jakub Kopystyński SCJ
Dostrzec Chrystusa w cierpiącym
wstań
24598
Ksiądz Jakub Kopystyński SCJ rozmawia z ks. Lucjanem Szczepaniakiem SCJ, kapelanem Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, doktorem habilitowanym teologii moralnej, lekarzem, poetą i redaktorem naczelnym „Bioetycznych Zeszytów Pediatrii” Polsko-Amerykańskiego Instytutu Pediatrii Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Już od wielu lat jest Ksiądz kapelanem Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Mógłby Ksiądz w kilku słowach opowiedzieć, na czym polega Księdza posługa w tym ośrodku?
Praca jest wielowymiarowa, a najważniejszym jej aspektem pozostaje zaspokojenie potrzeb religijnych chorych dzieci i ich opiekunów. W praktyce sprowadza się to do posługi Słowa, udzielania sakramentów, organizowania życia modlitwy i pomocy socjalnej. Cierpiący nie zawsze wierzy, że Bóg go kocha, bo myśli, że gdyby go kochał, to uchroniłby go od nieszczęścia. Przezwyciężenie tego kryzysu wymaga modlitwy, wiedzy, doświadczenia i stałej dyspozycyjności. Konieczne jest też osobiste świadectwo życia i pracy wśród chorych, bez którego słowa są tylko frazesami. Ciągła gotowość do niesienia pomocy ogranicza jednak zewnętrzną wolność i powoduje zmęczenie. Toteż niewielu z własnego wyboru decyduje się na taki styl życia i trwa w tym powołaniu przez długi czas.
Źródłem i fundamentem duchowej siły jest codzienna Eucharystia, adoracja Najświętszego Sakramentu oraz modlitwa różańcowa połączona z Nowenną do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W kaplicy przez całą dobę można znaleźć schronienie, wyciszyć się i porozmawiać z Bogiem. Ten wymiar posługi wzmacniają pozostałe formy duszpasterstwa: osobiste rozmowy, katecheza, Straż Najświętszego Sakramentu, Żywy Różaniec, Akcja Katolicka, harcerstwo i wolontariat. Natomiast ciągły dostęp do duchowej lektury umożliwia biblioteka religijna. Skuteczność oddziaływania duszpasterskiego w środowisku służby zdrowia wymaga przygotowania naukowego z zakresu medycyny i teologii. Stąd też od 1999 roku organizowane są dwa razy w roku sesje naukowe z cyklu „Etyka w medycynie”. Owocem tych spotkań są roczniki „Bioetyczne Zeszyty Pediatrii”, wydawane od 2002 roku.
W szpitalu w ciągu roku otrzymuje pomoc 56 000 dzieci. W tym celu zatrudnionych jest ponad 300 lekarzy, prawie 600 pielęgniarek i kilkuset pracowników pozostałych służb. Opiekunowie medyczni również korzystają z kaplicy szpitalnej i posługi duszpasterskiej. Niemożliwe jest zatem, aby kapelan towarzyszył każdemu choremu dziecku i jego rodzicom oraz zaspokajał wszystkie potrzeby duchowe, ale stara się być przy tych, które najbardziej potrzebują pomocy. Skoro posługa kapelana jest przejawem troski Kościoła o chorego, to powinny być jej podporządkowane wszystkie inne zaangażowania. Ksiądz nie może jej zaniedbać i zawsze musi mieć na nią czas.

Co jest najważniejsze w posłudze kapelana szpitalnego?
Najistotniejsze jest, by zadbać o życie duchowe cierpiącego. Współczesnej medycyny nie interesuje jednak Bóg i troska o zbawienie człowieka. Wierzący nie może godzić się na tak zredukowaną antropologię. Cierpienie przenika bowiem wszystkie wymiary egzystencji i poddaje próbie jego człowieczeństwo. Jest ono zatem doświadczeniem o wiele głębszym niż sama choroba. Nie można więc zapomnieć o jego relacji do Boga. Dlatego pełne spojrzenie na chorego wymaga długiego i żmudnego przygotowania teologicznego i medycznego. Duszpasterstwo szpitalne jest zatem przejawem pełnej troski o życie doczesne i wieczne. Nadprzyrodzoną rangę tej posłudze nadaje sam Chrystus, utożsamiając się z każdym cierpiącym i chorym: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Co więcej, od jej wykonania uzależnia zbawienie człowieka: „«Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili». I pójdą ci na wieczną karę, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 25,45-46).
Niejednokrotnie zapewne musi Ksiądz przebywać i rozmawiać z osobami, które wiedzą, że na odzyskanie zdrowia nie mają już szans. Jak postępować z takimi osobami, które mają świadomość, że w niedalekiej przyszłości umrą? O czym z nimi rozmawiać? Jak się przy nich zachowywać?
Najtrudniejszym zadaniem jest bycie ciągle do dyspozycji i ponoszenie odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Mogą one bowiem umocnić w cierpiących wiarę lub jej pozbawić. W sytuacji zbliżającej się śmierci rozmowie zawsze towarzyszy obecność Boga. Posługa Słowa nie kończy się w kaplicy szpitala, lecz jest kontynuowana tam, gdzie spotykam się z chorym. Do niej należy zaliczyć również rozmowy telefoniczne i korespondencję. Słowo wypowiedziane z wiarą i poparte cichą, lecz żarliwą modlitwą może uratować nadzieję. Ksiądz powinien więc wykazać się empatią, co jest bardzo trudnym doświadczeniem. Ile razy można bowiem umierać z dzieckiem i doświadczać żałoby z jego rodzicami oraz zapewniać ich, że cierpienie nie jest karą za ich grzechy? Ile razy można znosić krzyk rozpaczy, że dziecko przywiezione z wypadku pozostanie kaleką albo wkrótce umrze? Tych wydarzeń nie da się zapomnieć, a przecież od kilkunastu lat jestem ich świadkiem i one wciąż we mnie żyją. Nie zrozumie tego ten, kto czegoś takiego nie doświadczył.
Swoje doświadczenia zdobyte w szpitalu opisał Ksiądz w pracy habilitacyjnej Troska o dziecko umierające w szpitalu. Studium z pogranicza medycyny i teologii moralnej. Sporo miejsca zajmuje temat opieki nad rodziną chorego dziecka. Czy może Ksiądz przybliżyć trochę to zagadnienie?
Opieka nad rodziną umierającego dziecka wymaga współpracy całego zespołu. Jej jakość zależy od kompetencji zawodowych i duchowych predyspozycji, a zwłaszcza miłości do Boga i człowieka. Cnoty te potrzebne są członkom rodziny i ich opiekunom. Bez nich trudno byłoby wytrwać w ciągłej bliskości śmierci i dawać wciąż samego siebie.
Nasza wiara chrześcijańska ukazuje nam, że śmierć nie kończy życia, ona je tylko przemienia. Czy wiara w życie po życiu pomaga osobom terminalnie chorym godnie przeżyć ostatnie chwile?
Człowiek wiary, kończąc ziemską wędrówkę, spodziewa się spotkania ze swoim Bogiem, który jest źródłem i sensem jego życia. Doświadcza on miłosierdzia i wewnętrznego pokoju. W tym aspekcie jest mu lżej od niewierzącego. Wiara nie umniejsza jednak cierpienia towarzyszącego umieraniu. W książce Bóg tak nie chciał napisałem: „Człowiek staje przed niewiadomą, która wyrasta przed nim na kształt ogromnego Krzyża, na którym umiera Chrystus, nadzieja ludzkiego Zbawienia. I cóż powiedzieć wobec tej Tajemnicy, jak zaprotestować, kto położy dłonie na ustach, z których wyrywa się krzyk bólu… Nikt tak jak Chrystus nie utożsamia się z człowiekiem. Ludzki ból, strach i samotność stają się Jego doświadczeniem. Cierpienie Jego agonii staje się ceną miłości do człowieka, który jest zagubiony w samym sobie i potrzebuje pomocy z zewnątrz… Chrystus nie umiera jak filozof czy zaprawiony w boju żołnierz. Będąc Synem Bożym, jest wyniszczany przez śmierć i kocha ludzi do szaleństwa… Umierając, nie obwinia Ojca i nie przeklina oprawców… Jest śmiertelnie zmęczony, ale nie jest w depresji. Jego ludzkie zmysły są przytępione. Woła więc, jak dziecko pozostawione w ciemności. Ten krzyk nie jest buntem, ale prośbą o pomoc Ojca w dramatycznej chwili próby. Kto jak nie Ojciec jest Mu najdroższy? W ten sposób rozumie to i tłum stojący pod Krzyżem, kiedy z trwogą szepcze słowa: «On Eliasza woła» (Mt 27,47)”.
Czy jest coś, czego możemy się od tych dzieci nauczyć?
Odchodzące z tego świata dziecko, podobnie jak dorosły, przekazuje wciąż tę samą naukę, że człowiek obdarowany jest życiem jako bezcennym darem. Nikt nie wie, jak długo będzie żył, dlatego powinien wykorzystać je najlepiej, jak tylko potrafi, to znaczy w służbie Bogu i ludziom. Sprowadza się to do wypełnienia przykazania miłości. Ostatecznie miłość lub jej brak decyduje o naszym zbawieniu. Wydaje się jednak, że to jasne przesłanie jest niezrozumiałe dla wielu zafascynowanych sprawami, które oddalają ich od Boga.ks. Jakub Kopystyński scj
fot.: Waiting For The Word, The face of the suffering Christ. Jesus on the cross
www.flickr.com
http://www.katolik.pl/dostrzec-chrystusa-w-cierpiacym,24598,416,cz.html
******

Komentarz liturgiczny

Prawdziwa nieczystość pochodzi z serca
(Mk 7, 14-23
)

Potrawy czyste i nieczyste: według Jezusa nie ma takiego podziału. Tym bardziej, by takowe człowieka czyniły nieczystym. Nieczyste są wszystkie złe myśli, pragnienia, złowrogie plany, bo to objawia się na zewnątrz człowieka jako jego czyny. Jezus pokazuje, że te nieczystości rodzą się w sercu człowieka, a przecież to serce (biblijnie) ma być miejscem spotkania człowieka z Bogiem.
Twoja mowa, Panie, niech oczyszcza moje wyobrażenia o wierze w Ciebie. Ty dajesz mi pokarm w odpowiednim czasie i niech to będzie pokarm Twojego Słowa. Niech przemienia moje serce.


Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

*******

Refleksja katolika

Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: «Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz».
(Rdz 2, 17)

I tak też się stało. Człowiek musi umrzeć. Ale śmierć najczęściej nie przychodzi od razu. Poprzedzana jest przez różnorakie dolegliwości i cierpienia, moralne i fizyczne. A przecież mogło być inaczej, gdyby człowiek nie sięgnął po zakazany owoc. Przecież od Boga otrzymał wszystko – oprócz jednego.

Zakaz spożywania owoców z drzewa poznania dobra i zła znaczy, że Pan Bóg nie udzielił człowiekowi władzy ustanawiania i decydowania o tym, co jest moralnie dobre, a co złe. Tę władzę Bóg zarezerwował dla siebie.  Człowiekowi pozostaje tylko odczytać to prawo, poznać i dostosować się do niego. Człowiek jest istotą ograniczoną, stąd nie może znać wszystkich zależności i relacji jakie zachodzą w stworzonym przez Boga świecie. Dlatego też nie może decydować o tym, co jest moralnie dobre, a co złe. Niemniej jednak część aniołów i pierwsi ludzie usiłowali wyzwolić się z tych koniecznych ograniczeń i sami jak Bóg być prawem dla siebie.

To co się wydarzyło kiedyś ma swoją kontynuację i dzisiaj. Ludzie ustanawiają prawa, które są niezgodne z prawem Bożym. Obecnie w prawie każdym państwie funkcjonują ustawy dopuszczające przerywanie ciąży, wbrew wyraźnemu przykazaniu, Nie zabijaj. W prasie, radiu i telewizji wiele dyskutuje się o metodzie „in vitro”, a więc o poczęciu dzieci w próbówce. Jakie będą to dzieci? Ostatnio w wielu krajach próbuje się zmienić definicję małżeństwa, aby w ten sposób zalegalizować małżeństwa homoseksualne.

Skutki grzechu pierworodnego wszyscy odczuwamy. Jednak stworzony przez Boga świat jest dobry i piękny, dlatego w dzisiejszej Ewangelii Jezus uczy: „że nic z tego, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może uczynić go nieczystym. Tak uznał wszystkie potrawy za czyste… Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. To w jego wnętrzu, w sercu, rodzą się bowiem złe myśli prowadzące do rozwiązłości, kradzieży, morderstw, niewierności małżeńskiej, a także zachłanności, podłości, podstępów, rozpusty i zawiści. Te wszystkie brudy pochodzą z ludzkiego serca i to one czynią człowieka nieczystym” (Mk 7, 18-23).

Dzisiaj, to jest 11 Lutego obchodzimy święto Matki Bożej z Lourdes i zarazem Światowy Dzień Chorego. Ona jest Matką Zbawiciela, Dawcy Życia. Dzięki Jego zbawczej męce, wszyscy mogą mieć nadzieję całkowitego uzdrowienia w przyszłym świecie, w ojczyźnie ludzi zbawionych.

diakon Franciszek
diakonfranciszek@gmail.com

***

Z listu św. Marii Bernadety Soubirous
(List do P. Gondrand, rok 1861)
Pani przemówiła do mnie

Pewnego dnia, kiedy wraz z dwiema dziewczynkami udałam się nad rzekę Gave, aby nazbierać chrustu, usłyszałam jakby szelest wiatru. Obróciłam się ku łące, ale zobaczyłam, iż gałązki drzew nie poruszają się wcale. Uniosłam wtedy głowę i spojrzałam w kierunku groty. Zobaczyłam Panią odzianą w białe szaty. Miała na sobie białą suknię, przepasana była niebieską wstęgą, na każdej z Jej stóp spoczywała złocista róża. Taki sam kolor miały ziarenka Jej różańca.

Kiedy Ją zobaczyłam, przetarłam oczy sądząc, iż mi się przywidziało. Zaraz też włożyłam rękę do kieszonki i znalazłam swój różaniec. Chciałam przeżegnać się, ale nie mogłam unieść opadającej ręki. Dopiero kiedy Pani uczyniła znak krzyża, wtedy i ja drżącą ręką spróbowałam, i udało się. Równocześnie zaczęłam odmawiać różaniec. Także Pani przesuwała ziarenka różańca, ale nie poruszała wargami. Kiedy skończyłam odmawianie, widzenie ustało natychmiast.

Zapytałam więc obydwie dziewczynki, czy czegoś nie widziały. Odpowiedziały, że nie. Spytały natomiast, co takiego mam im do opowiedzenia. Wtedy oznajmiłam im, że widziałam Panią w bieli i że nie wiem, kim Ona mogłaby być. Upomniałam je jednak, aby nie mówiły o tym nikomu. One znowu namawiały mnie, żebym nie wracała na to miejsce, ale ja się na to nie zgodziłam. Wróciłam więc na to samo miejsce w niedzielę, czując wewnętrznie, że coś mnie tam woła.

Pani przemówiła do mnie dopiero za trzecim razem. Zapytała, czy nie zechciałabym przychodzić tu do Niej przez dni piętnaście. Odpowiedziałam, że chcę. Pani powiedziała jeszcze, że mam powiedzieć kapłanom, aby postarali się o wybudowanie na tym miejscu kaplicy. Następnie poleciła mi napić się wody ze źródła. Ponieważ nie widziałam tam żadnego źródła, zwróciłam się w stronę rzeki Gave. Ale Pani dała mi znak, że nie tam, i palcem pokazała na źródło. Kiedy podeszłam bliżej, znalazłam zaledwie odrobinę błotnistej wody. Nadstawiłam dłoń, ale nic nie mogłam pochwycić. Zaczęłam więc drążyć ziemię w tym miejscu i dopiero wówczas mogłam zaczerpnąć nieco wody. Odrzuciłam trzy razy, za czwartym razem wypiłam. Widzenie znikło, a ja powróciłam do domu.

Przez piętnaście dni powracałam na to miejsce, a Pani ukazywała mi się za każdym razem, z wyjątkiem jednego wtorku i piątku. Polecała na nowo, abym zachęciła kapłanów do wybudowania kaplicy, zachęciła także, abym się obmyła w źródle i abym się modliła o nawrócenie grzeszników. Wielokrotnie zapytywałam, kim jest, ale Ona uśmiechała się tylko łagodnie. W końcu, trzymając ręce uniesione i kierując wzrok ku niebu powiedziała, że jest Niepokalanym Poczęciem.

W ciągu owych piętnastu dni powierzyła mi także trzy sekrety, których zabroniła komukolwiek wyjawiać. Zachowałam je wiernie aż po dziś dzień.

***

Litania do Matki Bozej z Lourdes – odmów

Litania do Matki Bożej z Lourdes
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata Boże,
Duchu Święty Boże,
Święta Trójco jedyny Boże,

Najświętsza Panno w Lourdes objawiona, módl się za nami.
Najświętsza Panno pokutę zalecająca,
Najświętsza Panno, uzdrawiające źródło wskazująca,
Najświętsza Panno potwierdzająca Swe Niepokalane Poczęcie,
Niepokalana Córo Boga Ojca,
Niepokalana Matko Syna Bożego,
Niepokalana Oblubienico Ducha Świętego,
Niepokalana Świątynio Trójcy Przenajświętszej,
Niepokalane odzwierciedlenie Mądrości Bożej,
Niepokalana Jutrzenko sprawiedliwości,
Niepokalana Arko Przymierza,
Niepokalana Dziewico krusząca głowę węża piekielnego,
Niepokalana Królowo nieba i ziemi,
Niepokalana skarbnico łask Boskich,
Niepokalana drogo do Jezusa wiodąca,
Niepokalana Dziewico wolna od grzechu pierworodnego,
Niepokalana bramo niebios,
Niepokalana Gwiazdo morza,
Niepokalana Matko Kościoła świętego,
Niepokalane źródło wszelkich doskonałości,
Niepokalana przyczyno naszej radości,
Niepokalany wzorze wiary,
Niepokalane źródło Bożej miłości,
Niepokalany znaku naszego zbawienia,
Niepokalane światło Aniołów,
Niepokalana nauczycielko Apostołów,
Niepokalana chwało Proroków,
Niepokalana potęgo Męczenników,
Niepokalana opiekunko Wyznawców,
Niepokalany wzorze dziewiczej czystości,
Niepokalana radości ufających Tobie,
Niepokalana obrono grzeszników,
Niepokalana pogromicielko wszelkiego zła,

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

O Maryjo bez grzechu poczęta
Módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy.

Módlmy się:

 Matko Najświętsza słynąca w Lourdes wielkimi łaskami, przez dobroć,
jakiej dajesz tyle dowodów w tym wybranym miejscu, błagamy Cię pokornie, uproś nam wszystkie cnoty, aby nas uświęciły oraz wyjednaj nam zupełne zdrowie duszy i ciała i dopomóż, abyśmy go użyli na chwałę Boga, dla dobra bliźnich i zbawienia duszy.
Amen.

***

Biblia pyta:

Jakże może poświęcić się mądrości ten, kto trzyma pług, kto chlubi się tylko ostrzem włóczni, kto woły pogania i całkowicie zajęty jest ich pracą, a rozmawia tylko o cielętach?
Syr 39:25

***

KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
Rozdział I, Z JAK WIELKĄ CZCIĄ POWINNO SIĘ PRZYJMOWAĆ CHRYSTUSA

9. O niewidzialny Stwórco świata, Boże, jakże przedziwnie do nas się odnosisz! Jak łagodny i uprzejmy jesteś dla swoich wybranych, gdy ofiarujesz im sam siebie w najświętszym Sakramencie! Przekracza to bowiem wszelki ludzki rozum, najbardziej pociąga żarliwe serca i wzrusza je najgoręcej.

Bo naprawdę wierni Tobie, ci, co przez całe życie troszczą się o poprawę, czerpią często z tego najświętszego Sakramentu wielką łaskę pobożności i umiłowanie dobra.

10.  O przedziwna, niepojęta łasko Sakramentu, którą znają tylko wierni słudzy Chrystusa! Niewierni zaś i pozostający pod władzą grzechu poznać jej nie mogą. W tym Sakramencie zawiera się pełnia łaski, a dusza odzyskuje w nim utracone dobro, on przywraca jej piękno zniekształcone przez grzech.

A tak wielka jest niekiedy ta łaska, że dzięki pełni skupionego zachwycenia nie tylko dusza, ale i słabe ciało odczuwa przypływ nowych sił.

11. Jakże więc należy żałować, jak ubolewać nad naszą oziębłością i niedbalstwem, że nie śpieszymy gorliwiej na przyjęcie Chrystusa, w którym jest cała zasługa i nadzieja przyszłego zbawienia. On bowiem jest uświęceniem i odkupieniem naszym 1 Kor 1,30, on radością pielgrzymujących na ziemi i wieczna szczęśliwością świętych.

Jaka szkoda, że wielu ludzi tak rzadko zwraca się ku tej zbawiennej tajemnicy, która uwesela niebo i utrzymuje cały wszechświat. O jakaż to ślepota i zakamieniałość serc ludzkich, że nie cenią bardziej tego niewypowiedzianego daru, a dlatego właśnie, że można go mieć na co dzień, odwracają się nawet od niego!

12. Przypuśćmy, że ten najświętszy Sakrament umieszczony byłby tylko w jednym sanktuarium i konsekrowany tylko przez jednego kapłana na świecie, pomyślmy, jakie pchałyby się tam tłumy, jakże oblegano by tego kapłana, aby ujrzeć, jak odprawia to Boskie misterium.

A tymczasem tylu jest kapłanów i w tylu miejscach ofiarowuje się nam Chrystus, aby okazała się tym większa łaskawość i miłość Boga do człowieka, im szerzej rozchodzi się po świecie Komunia święta.

Dzięki Ci, Jezu, wieczny Pasterzu, który nas, biedaków i wygnańców raczysz pokrzepiać swoim drogocennym Ciałem i Krwią i zachęcasz nas do przyjęcia tej tajemnicy własnymi słowami:

Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię Mt 11,28.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

***

GRZECH

Grzech jest palnym żywiołem: więc kto grzechu nie ma,
Może stać w środku piekła, ogień go nie ima.

Adam Mickiewicz

***

Nie myl głupoty z odwagą.

H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*******

Refleksja maryjna

Objawienia Maryi

Objawienia Maryi nie pasjonują Kościoła, choć uznaje On, że przekazane orędzia są zgodne z Ewangelią. Objawienia są fenomenem rodzaju charyzmatycznego i wymagają mądrości teologów. Na tej płaszczyźnie wiara pozostaje wolnym wyborem i chociaż ja do niej przynależę, nie mogę wymagać od moich braci, w imię wiary, tej samej przynależności. Nie zniechęcajmy się powolnością duszpasterzy, ale błagajmy całym sercem Ducha Świętego, by ich oświecił, by nie pozbawiali nas słów, które są orędziem zbawienia, które są nam przekazywane od Boga za pośrednictwem Maryi, proroka niosącego słowa Boga w nasze czasy.

G. Blaquiere


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

 

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

11 lutego
Najświętsza Maryja Panna z Lourdes

Maryja Niepokalana objawia się św. Bernardecie w Lourdes W 1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św. Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego – 16 lipca) Maryja wzywała do modlitwy i pokuty.
11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.
Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice strofowali Bernadettę, że rozpowiada plotki; zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że dziecko gaśnie na ich oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za radą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: “Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.
18 lutego Bernadetta udała się w pobliże groty z dwiema znajomymi rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Pani odpowiedziała: “Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne”. Matka Boża poleciła dziewczynce, aby przychodziła przez kolejnych 15 dni. Wiadomość o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku Matka Boża zachęcała Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tego dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji i poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego dziewczynka udała się do szkoły, uczące ją siostry zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami.
23 lutego Matka Boża ponownie zjawiła się i poleciła Bernadecie, aby udała się do miejscowego proboszcza i poprosiła go, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: “Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani, w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć”. Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: “Pokuty, pokuty, pokuty”.
25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta usłyszała polecenie: “A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”. Dziewczę skierowało swoje kroki do pobliskiej rzeki, ale usłyszało wtedy głos: “Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu”. Na kolanach Bernadetta podążyła więc ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach śledzącego wszystko uważnie tłumu ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Następnego dnia posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. Natychmiast odzyskał wzrok. Cud ten zapoczątkował cały szereg innych – tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich.
27 lutego Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleciła Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 2 marca Matka Boża wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiedział, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa. 4 marca na oczach ok. 20 tysięcy ludzi został cudownie uleczony przy źródle miejscowy restaurator, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę w wodzie bijącej ze źródła i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez ropiejącej narośli. Poprzedniego dnia pewna matka doznała łaski nagłego uzdrowienia swojego dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone.
Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero 25 marca, w uroczystość Zwiastowania, Bernadetta ponownie ujrzała Matkę Bożą. Kiedy zapytała Ją o imię, otrzymała odpowiedź: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Były to bardzo ważne słowa, ponieważ mijały zaledwie 4 lata od ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, który budził pewne kontrowersje. Warto zauważyć, że pojęcie to dla wiejskiej dziewczynki nie było ani zrozumiałe, ani nawet jej znane.
Po dłuższej przerwie 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, Matka Boża ponownie objawiła się Bernadecie. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszczała tam nadal i klękając opodal modliła się. 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, Matka Boża pojawiła się po raz ostatni.
18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Targes po wielu badaniach ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystąpił do budowy świątyni. W roku 1875 poświęcił ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział: 35 arcybiskupów i biskupów, 3 tys. kapłanów i 100 tys. wiernych. W roku 1891 Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X w 1907 r. rozciągnął na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.
Bernadetta wstąpiła w 1866 roku do klasztoru Notre Dame de Nevers i tam zmarła na gruźlicę w 1879 r. w wieku 35 lat. Pius XI w roku 1925 uroczyście ją beatyfikował, a w roku 1933 – kanonizował. Jej wspomnienie obchodzone jest 16 kwietnia.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-11a.php3

Wielki Pielgrzym
14 i 15 sierpnia 1983 z pielgrzymką do Lourdes przybył Ojciec Święty Jan Paweł II. Papież-pielgrzym dostosował program swego pobytu do codziennego rytmu sanktuarium. Po przybyciu do Lourdes modlił się w grocie massabielskiej oraz napił się wody ze źródła.
Po przybyciu do Lourdes Jan Paweł II modlił się w massabielskiej grocie.
Fot. Ryszard Rzepecki
Jan Paweł II spełnił także inne polecenia Maryi – odmówił różaniec, a po zmroku uczestniczył w procesji maryjnej z pochodniami. Jak co dzień rozległo się różnojęzyczne “Ave Maria”, zaś na zakończenie procesji pod Bazyliką Różańcową wierni otrzymali apostolskie błogosławieństwo.
Następnego dnia rano Ojciec Święty spowiadał wiernych w zakrystii Bazyliki Różańcowej. O godzinie dziesiątej odprawił uroczystą Mszę św. Uczestniczyło w niej około trzystu tysięcy osób. Wielkim przeżyciem dla chorych było uczestnictwo Ojca Świętego w popołudniowej pielgrzymce do groty. Około dwóch tysięcy chorych na wózkach lub noszach brało udział w procesji, modliło się u stóp Pięknej Pani i przyjęło błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem. Przemówienie Papieża, który sam doznał tak wiele bólu, niosło pociechę chorym i dodawało odwagi w cierpieniu: “Cierpienie świadome, przyjęte z wiarą i ofiarowane czyni nas współpracownikami Chrystusa”.
Papież-pielgrzym podąża w procesji maryjnej z pochodnią.
Fot. Ryszard Rzepecki
Chwała niech będzie Najświętszej Pannie, która nam wyprasza tyle łask, a mnie samemu pozwoliła, bym po zamachu, z którego wyszedłem z życiem, przybył tu zaczerpnąć ze źródła i zgromadzić wiernych zgodnie z misją Pasterza Kościoła Powszechnego, powierzoną Apostołowi Piotrowi.
Jan Paweł II, Lourdes 1983
 http://www.nasza-arka.pl/2001/rozdzial.php?numer=2&rozdzial=12

Chronologia Objawień

http://www.marypages.com/bernadettePolski.htm

 

Objawienia Matki Bożej w Lourdes
 

     Objawienia Matki Bożej w Lourdes w 1858 r. są niezwykle ważnym wydarzeniem historycznym i równocześnie wielkim Bożym darem dla Kościoła oraz całej ludzkości.

W tym sanktuarium Jezus Chrystus za pośrednictwem swojej Matki, Maryi, nieustannie przemienia serca milionów pielgrzymów przybywających tam każdego roku, uzdrawiając ich dusze i ciała. To właśnie w takich miej scach j ak Lourdes w sposób namacalny odkrywa się prawdę słów Chrystusa: że to, co decyduje o historii ludzkości i wiecznym szczęściu każdego człowieka, jest zakryte przed “mądrymi i roztropnymi” – czyli takimi, którzy nie kierują się logiką wiary, natomiast “zostaje objawione prostaczkom” – czyli ludziom, dla których wiara w Jezusa Chrystusa staje się najcenniejszym skarbem. Kochający Bóg nieustannie do nas apeluje: “Jeżeli nie uwierzycie, nie zrozumiecie” (por. Iz 7, 9). To znaczy: jeżeli nie uwierzycie w istnienie tajemnicy Boga, który stał się prawdziwym człowiekiem w łonie Maryi Dziewicy, zamykacie sobie możliwość poznania prawdy i drogę życia wiecznego.

 

Historia objawień
     Święta Bernadetta Soubirous przychodzi na świat 7 stycznia 1844 r. w pobożnej i biednej rodzinie młynarza Franciszka i Ludwiki Soubirous. W 1854 r. z powodu finansowego kryzysu rodzina musi opuścić młyn w Boly i przeprowadzić się do małego, nędznego mieszkania w Lourdes. Ich sytuacja materialna pogarsza się wtedy jeszcze bardziej. Ojciec i matka pracują jako najemni robotnicy. Bernadetta zastępuje ich w domu i opiekuje się młodszym rodzeństwem – siostrą Antosią oraz braćmi Janem-Marią i Justynem. Z tego powodu nie chodzi do szkoły i nie przygotowuje się do Pierwszej Komunii św.

W 1855 r. epidemia cholery dociera do Lourdes. Umiera wielu ludzi. Zaraża się również jedenastoletnia Bernadetta. Choroba zrujnowała jej delikatny organizm – dziewczynka nabawiła się astmy, a później gruźlicy kości nóg, co stało się przyczyną jej śmierci w trzydziestym czwartym roku życia. Na początku września 1857 r. rodzice wysyłają Bernadettę do rodziny Avarantów w pobliskiej wiosce Bertres, aby pomagała tam w pasieniu owiec.

Wkrótce podejmuj decyzję o jej powrocie do Lourdes. Bernadetta wraca 21 stycznia 1858 r. i rozpoczyna przygotowanie do Pierwszej Komunii św. oraz naukę w szkole podstawowej, którą prowadziły siostry z Nevers. W krótkim czasie Bernadetta nauczyła się płynnie pisać i czytać. Kiedy wracała ze szkoły, pomagała matce w pracach domowych i opiekowała się młodszym rodzeństwem. Bernadetta wychowywała się w atmosferze prostej i szczerej pobożności swoich rodziców, którzy codziennie modlili się razem z dziećmi. Przejęła od nich skarb żywej wiary i dziecięcego zaufania Bogu.

 

Przełomowy dzień
     11 lutego 1858 r. Bernadetta razem z siostrą Antonią i sąsiadką Joanną wybrały się nad rzekę Gave, aby nazbierać suchych gałęzi do palenia w piecu. Kiedy podeszły do groty, nad którą wznosiła się skała, nazywana Massabielle, musiały przeprawić się przez przepływający tam strumień lodowatej wody. Po ściągnięciu butów Bernadetta zdejmowała pończochy, gdy nagle usłyszała dziwny szum wiatru. “Spojrzałam w stronę groty – pisała potem – i zobaczyłam, że z jej wnętrza wypłynął złocisty obłok, a tuż za nim wyszła tak niezwykle piękna Pani, jakiej nigdy w życiu nie widziałam. Miała białą szatę, welon także biały, błękitny pasek i żółte róże na stopach. Od razu popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się i pokazała mi, bym podeszła do Niej, jak gdyby była moją matką. Cały mój strach zniknął, ale wydawało mi się, że straciłam świadomość tego, gdzie jestem. Przecierałam oczy, zamykałam je, otwierałam, lecz Pani wciąż stała na tym samym miejscu, dalej uśmiechając się do mnie – aż zrozumiałam, że to wszystko nie jest złudzeniem. Nie myśląc o tym, co robię, wzięłam w ręce swój różaniec i uklękłam. Pani skinęła głową na znak aprobaty i sama także wzięła do rąk różaniec, który miała przewieszony przez prawe ramię. Kiedy chciałam zacząć odmawiać różaniec i próbowałam podnieść dłoń do czoła, rękę miałam jakby sparaliżowaną – i dopiero kiedy Pani się przeżegnała, ja mogłam zrobić to samo. Jednak modliłam się sama, a Pani tylko przesuwała paciorki różańca w palcach, nie mówiąc nic. Dopiero na końcu każdej dziesiątki różańca odmawiała ze mną Chwała Ojcu… Kiedy skończyłam, dała mi znak, abym się do niej zbliżyła, ale się nie ośmieliłam. Wtedy nagle znikła”.

Kiedy dziewczynki zobaczyły klęczącą Bernadettę, zaczęły się z niej wyśmiewać, mówiąc, że jest głupią dewotką. Jednak po chwili zrozumiały, że coś musiało się stać, i dlatego uporczywie dopytywały się swej koleżanki, co to było. Początkowo Bernadetta nic im nie chciała powiedzieć, ale w końcu uległa; opowiedziała swym towarzyszkom o ukazaniu się tajemniczej Pani, prosząc je o zachowanie całkowitej tajemnicy. Jednak po powrocie do domu dziewczynki szybko wszystko wypaplały, a Bernadetta musiała w szczegółach opowiedzieć matce o swym tajemniczym widzeniu. Matka skrzyczała ją za to, twierdząc, że są to tylko przywidzenia, i zakazała jej chodzenia do groty.

 

“Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie”…
     Spotkanie z tajemniczą piękną Panią, która wyglądała na młodą dziewczynę w wieku szesnastu lub siedemnastu lat, było dla Bernadetty tak wielkim przeżyciem, że od tamtej pory odczuwała wewnętrzne przynaglenie, aby jak najszybciej iść do groty na kolejne widzenie. Matka jednak kategorycznie zabraniała jej tego. Dopiero w niedzielę 14 lutego po Mszy św. uległa usilnym prośbom córki i wyraziła zgodę. Bernadetta razem z dwiema koleżankami natychmiast wyruszyły do groty Messabielle. Były uzbrojone w różańce oraz w butelkę ze święconą wodą. Chciały tajemniczą postać pokropić wodą święconą i w ten sposób sprawdzić, czy nie jest to przypadkiem jakaś pułapka złego ducha. Po drodze przyłączyły się do nich jeszcze inne dziewczynki. Bernadetta doszła pierwsza do groty i od razu uklękła do modlitwy różańcowej. “Zaledwie skończyłam pierwszy dziesiątek – pisze – ujrzałam tę samą Panią. Natychmiast zaczęłam kropić ją wodą święconą, mówiąc, aby została, jeśli przychodzi od Boga, a jeśli nie – aby odeszła. Równocześnie przyspieszyłam kropienie wodą. Pani uśmiechnęła się do mnie i pochyliła głowę. Im więcej kropiłam, tym bardziej uśmiechała się i potakiwała głową. (…) Kiedy skończyłam różaniec, postać znikła”. Trzeba podkreślić fakt, że tylko sama Bernadetta widziała objawiającą się Postać. W czasie widzenia była w ekstazie, cała pochłonięta tym, co widzi, jakby oderwana od rzeczywistości, ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt.

Po powrocie do domu Bernadetta usłyszała od matki, że już nigdy nie będzie jej wolno pójść do groty Massabielle. Wpływowa i bogata mieszkanka Lourdes, pani Peyret, trawiona wielką ciekawością, wymogła jednak na matce Bernadetty, aby ta zgodziła się na pójście swej córki na miejsce objawień. 18 lutego, w piątek, po porannej Mszy św. Bernadetta razem z paniami Peyret i Millet wyruszyły do Massabielle. Piękna Pani ponownie objawiła się i prosiła widzącą: “Czy będziesz uprzejma przychodzić tu przez piętnaście dni?”. Dziewczynka odpowiedziała, że z radością spełni Jej prośbę – i wtedy usłyszała: “Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie, lecz w innym”.

W czasie czwartego i piątego objawienia (19 i 20 lutego) Bernadetcie towarzyszyła dosyć duża gromadka ludzi. 20 lutego Maryja nauczyła ją modlitwy, którą Bernadetta odmawiała codziennie przez całe życie, ale jej tekstu nikomu nie przekazała. Podczas szóstego objawienia (21 lutego) Matka Boża prosiła o modlitwę za grzeszników. Wtedy też niewierzący lekarz, dr Dozous, chciał “zdemaskować oszustwo” – i dlatego postanowił zbadać dziewczynkę podczas ekstazy. Został głęboko poruszony jej zachowaniem i doświadczył obecności wielkiej tajemnicy. Od tego momentu rozpoczął się proces jego nawracania się. W swoim oświadczeniu dr Dozous stwierdził, że podczas ekstazy twarz Bernadetty stawała się nieziemsko piękna. Oznaczało to, że dziewczynka nawiązywała z kimś autentyczny kontakt. Podczas swych widzeń miała regularny puls, swobodny oddech i absolutnie nic nie wskazywało na jej nerwowe podniecenie.

 

Wezwanie do pokuty i nawrócenia
     Ponieważ coraz więcej ludzi zaczęło przybywać na miejsce objawień, władze bardzo się zaniepokoiły i próbowały przez zastraszanie i przesłuchania zabronić Bernadetcie przychodzenia do groty. Podczas siódmego objawienia (23 lutego) Maryja przekazała dziewczynce “trzy tajemnice” – dotyczące wyłącznie jej osoby – których Bernadetta nigdy nikomu nie wyjawiła. Matka Boża prosiła ją też o przekazanie księdzu proboszczowi prośby, aby wybudował kaplicę w miejscu objawień. Ksiądz Peyramale nie wierzył jednak w prawdziwość objawień i dlatego poprosił o czytelny znak – aby Bernadetta zapytała piękną Panią, jakie ma imię, gdyż on, jak powiedział, nie ma zwyczaju wierzyć tajemniczym nieznajomym. A jeśli zjawa nie powie, kim jest, to będzie wg niego oznaczało, że jest oszustką albo że Bernadetta ma halucynacje.

Podczas ósmego objawienia Matka Boża przekazała orędzie wzywające do pokuty i nawrócenia oraz do modlitwy o nawrócenie grzeszników. Mówiła: “Pokutujcie i módlcie się do Boga o nawrócenie grzeszników”. Następnego dnia (25 lutego) Maryja wskazała Bernadetcie miejsce na ziemi w grocie i kazała jej “napić się z tego zdroju, a potem się w nim obmyć”. A ponieważ nie było tam żadnego źródła, zaskoczona dziewczynka zaczęła rozgrzebywac ziemię i po chwili zauważyła wypływającą wodę. Nabrała więc dłońmi mulistej cieczy, napiła się jej, a następnie obmyła nią twarz, przez co pobrudziła ją sobie całą błotem. Wkrótce z tego miejsca zaczął płynąć wartki strumień krystalicznej wody. Wiadomość o źródle, które wytrysnęło w grocie, szybko rozeszła się po okolicy. Woda z tego źródła stała się znakiem uzdrawiającej łaski Bożej. Świadczą o tym tysiące uzdrowień niewytłumaczalnych z naukowego punktu widzenia.

 

Pierwsze cudowne uzdrowienia
     Następnego dnia Maryja nie objawiła się Bernadetcie, za to przy grocie wydarzył się pierwszy cud. Kamieniarz Luis Bouriette od dwudziestu lat nie widział na prawe oko, które zostało mu wybite podczas wypadku przy pracy. Żarliwie modlił się przed grotą Massabielle i kilkakrotnie przemył oczy wodą ze źródła. Wtedy stał się cud: jego prawe oko zostało na nowo stworzone, a Luis odzyskał zdolność widzenia.

Drugie cudowne uzdrowienie nastąpiło 1 marca. Katarzyna Latapie po ciężkim wypadku i skomplikowanym złamaniu nie mogła otworzyć dłoni. Po modlitwie i zanurzeniu dłoni w źródle jej ręka powróciła do stanu przed wypadkiem.

Woda ze źródła w grocie Massabielle stała się znakiem Bożego działania. W pobliżu pobudowano specjalne baseny, w których każdego roku, po modlitwie, zanurza się setki tysięcy chorych. Następują tam wtedy cudowne uzdrowienia fizyczne i duchowe. Badania wykazały, że jest to normalna woda, że nie ma ona żadnych właściwości antyseptycznych czy antybakteryjnych. Nie stwierdzono jednak żadnego przypadku zakażenia czy zachorowania przez kąpiel albo picie zanieczyszczonej wody z tych basenów, w których wcześniej zanurzono tysiące ludzi cierpiących na różne choroby. Jest to dla nauki wielka lekcja pokory wobec Bożej strategii działania, które wymyka się wszelkim laboratoryjnym badaniom i analizom. Nie jest to jakaś woda “magiczna”, ale zanurzenie się w niej, napicie się jej czy obmycie się nią ma być znakiem nawrócenia, zerwania z grzechem, całkowitego zawierzenia Bogu i pojednania się z Nim oraz gotowości pełnienia Jego woli. Wtedy woda z Lourdes staje się znakiem, poprzez który Bóg dokonuje uzdrowień fizycznych i duchowych.

Podczas objawień 27 lutego przed grotą zgromadziło się około 1000 ludzi. Z każdym dniem było ich coraz więcej. 3 marca zebrało się około 4000 osób, a 4 marca było ich już blisko 8000. Wśród nich znajdowali się dziennikarze lokalnych czasopism, w których niezadługo ukazały się artykuły pełne kpin i ironii. Teksty te stały się głównym źródłem informacji dla dzienników z Paryża i innych wielkich miast francuskich. Tylko artykuły Romana Capdevielle’a, znakomitego redaktora Memoriał des Pyrenees, przedstawiały w sposób bezstronny, wyważony oraz obiektywny fakty z groty Massabielle.

Tego samego dnia, po skończonym objawieniu przy grocie, Bernadetta wracała do domu. Przy drodze spotkała niewidomą dziewczynę, Eugenię Troy, dotkniętą nowotworem rakowatym oczu, którą serdecznie uściskała i ucałowała, a następnie poprosiła ją, aby obmyła się wodą ze źródła z groty Massabielle. Kiedy Eugenia to uczyniła, została natychmiast uzdrowiona. Wieść o tym cudzie rozeszła się naokoło lotem błyskawicy.

 

“Jestem Niepokalanym Poczęciem”
     W święto Zwiastowania, 25 marca, w nocy Bernadetta czuje nagle silne wewnętrzne przynaglenie, dlatego już o godzinie 5 rano udaje się do groty, razem ze swoimi rodzicami. Było jeszcze ciemno i panowała głęboka cisza, ale w miejscu objawień zgromadziła się już duża grupa ludzi, a wśród nich komisarz Jacomet. W czasie modlitwy różańcowej Bernadetcie objawia się piękna Pani. Podczas wcześniejszych objawień dziewczynka wielokrotnie pytała Ją o imię, ale w odpowiedzi otrzymywała tylko uśmiech. Tym razem ponownie zapytała zjawę, kim jest, i wtedy otrzymała długo oczekiwaną odpowiedź: “Jestem Niepokalanym Poczęciem”. Bernadetta była zaskoczona tą odpowiedzią, gdyż nie wiedziała, co znaczy to dziwne imię “Niepokalanie Poczęta”, tym bardziej że nigdy o nim nie słyszała. Nie zdążyła się już jednak o nic więcej zapytać, ponieważ śliczna Pani zniknęła.

Bernadetta szybko pobiegła do proboszcza Peyramale’a, aby przekazać mu to dziwne imię. Aby go nie zapomnieć, w drodze ciągle powtarzała: “Niepokalanie Poczęta”. Bernadetta nie wiedziała, że 8 grudnia 1854 r. w Bazylice Watykańskiej został uroczyście ogłoszony przez papieża Piusa IX dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryii Panny. Kiedy proboszcz usłyszał z ust Bernadetty imię “Niepokalanie Poczęta”, z wrażenia aż zaniemówił. Zrozumiał bowiem, że Maryja użyła teologicznie doskonałej formuły, która potwierdzała dogmat ogłoszony cztery lata wcześniej. Maryja jest Niepokalanie Poczętą, ponieważ od momentu swego poczęcia została zachowana od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, po to by mogła wypełnić misję Matki Zbawiciela. Dopiero wtedy proboszcz zrozumiał, że ma do czynienia z rzeczywistymi objawieniami Matki Bożej, a ta czternastoletnia dziewczynka, w swojej prostocie i niewiedzy, stała się przekazicielką orędzia Niepokalanej Pani dla całego świata. Widzenie 25 marca było przełomowe dla Bernadetty, gdyż dopiero wtedy dziewczynka zrozumiała, że ta piękna Pani, która się jej objawia, to Matka Boża, a nie jakaś dusza czyśćcowa czy też halucynacja, jak to niektórzy próbowali jej sugerować.

 

Dwa ostatnie objawienia
     7 kwietnia miało miejsce siedemnaste objawienie. Podczas ekstazy Bernadetta nieświadomie przesunęła swą prawą dłoń nad palący się płomień świecy, którą trzymała w lewej ręce. Przez blisko kwadrans płomień przenikał jej przez palce, a mimo to dziewczynka nic nie czuła; na jej dłoni nie pozostał najmniejszy znak oparzenia. Obserwował to wszystko wspomniany wyżej dr Dozous, który po skończonej ekstazie Bernadetty przeprowadził na niej eksperyment: wziął drugą zapaloną świecę i dotknął nią ręki dziewczynki, która natychmiast krzyknęła z bólu i z oburzeniem powiedziała: “Pan mnie parzy!”. Dla dra Dozousa stało się wówczas oczywiste, że ma do czynienia z faktem nadprzyrodzonym, co definitywnie przekonało go o prawdziwości objawień.

A przy grocie dokonywały się kolejne cudowne uzdrowienia – choćby takie jak to z 2 maja, kiedy to zrozpaczona matka przez 15 minut zanurzała w cudownym źródle swojego umierającego 18-miesięcznego synka. Już następnego dnia dziecko wróciło do pełni zdrowia.

Nadzwyczajne uzdrowienia zaczęły przyciągać na miejsce objawień tysiące ludzi. Władze chciały jednak za wszelką cenę zatrzymać narastającą falę pielgrzymek i dlatego zamknęły dostęp do groty. Decyzją mera miasta stała się ona nielegalnym miejscem kultu religijnego. Nie poparł jednakże tego zarządzenia biskup i ludzie nadal tłumnie przybywali do Massabielle. Ponadto pielgrzymi zaczęli pisać petycje do ministra do spraw wyznań o odwołanie zarządzenia prefekta. Prócz tego mimo ponawianych gróźb ze strony władz ludzie kilkakrotnie zburzyli ogrodzenie broniące dostępu do groty. Wiele osób zostało z tego powodu osądzonych i skazanych lub ukaranych mandatami. Bernadetta w ogóle nie angażuje się w narastający konflikt pomiędzy ludźmi i władzą.

Postawa władz radykalnie się zmieniła dopiero w końcu września 1858 r. Wówczas to cesarz Napoleon III, po cudownym uzdrowieniu swojego syna, nakazał otworzenie pielgrzymom dostępu do groty. Jego dziecko wyzdrowiało po napiciu się wody z cudownego źródła i spożyciu ziół pochodzących z Massabielle.

Tymczasem z powodu pogarszającego się stanu zdrowia Bernadetta zostaje wysłana 8 maja na dwutygodniowe leczenie do pobliskiego sanatorium w Cauterets. Z wielkim utęsknieniem czekała i przygotowywała się na przyjęcie Pierwszej Komunii Świętej w dniu 12 czerwca 1858 r. Od tamtej chwili przyjmowanie Jezusa w Komunii św. stało się dla niej najważniejszym wydarzeniem i największym źródłem duchowej mocy. 16 lipca 1858 r., w święto Matki Boskiej z góry Karmel, po przyjęciu Komunii św. Bernadetta czuje wewnętrzne przynaglenie, aby udać się do groty na spotkanie z Niepokalaną Dziewicą. Dotarła tam tuż przed zachodem słońca. Podczas modlitwy różańcowej Matka Boża objawiła się jej po raz ostatni. Bernadetta mówiła, że Maryja wtedy milczała i że była piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Warto w tym miejscu odnotować znamienny fakt, że w czasie objawień, od 11 lutego do 16 lipca 1858 r., nie odnotowano w rejonie Lourdes żadnych przestępstw i nikt nie został w tym okresie skazany na karę więzienia.

 

Epilog
     Objawienia Matki Bożej w Lourdes potwierdziły, że nauczanie Kościoła jest prawdą pochodzącą od Boga. 28 lipca 1858 r. ordynariusz Tarbes, bp Laurence, powołał komisję kanoniczną do zbadania prawdziwości objawień. Wielokrotnie przesłuchiwała ona Bemadettę i innych świadków, a także szczegółowo badała wszystkie przypadki cudownych uzdrowień. Po przyjęciu wyników prac komisji, 18 stycznia 1862 r., biskup Laurence wydał dekret uznający nadprzyrodzony charakter objawień w Lourdes. Czytamy w nim: “Uważamy za pewne, że Maryja Niepokalana, Matka Boża, rzeczywiście ukazała się Bernadecie Soubirous 11 lutego 1858 r. i w dniach następnych osiemnaście razy w Grocie Massabielskiej, na peryferiach Lourdes, i że wszystkie te objawienia były prawdziwe. Wierni zatem mogą w nie wierzyć”.

W roku 1866 Bernadetta wstąpiła do zakonu sióstr miłosierdzia w Nevers i pozostała tam aż do swojej śmierci 16 kwietnia 1879 r. Lourdes tymczasem stało się jednym z największych sanktuariów w świecie. Obecnie każdego roku przybywa tam około 5 milionów pielgrzymów, aby prosić Maryję o uzdrowienie duszy i ciała. Sługa Boży Jan Paweł II dwukrotnie pielgrzymował do tego sanktuarium. Jego druga wizyta w Lourdes była zarazem jego ostatnią podróżą zagraniczną. Papież wypowiedział wtedy znamienne słowa: “Oto dotarłem do kresu mojej pielgrzymki”…

ks. Andrzej Trojanowski TChrPublikacja za zgodą redakcji

nr 1-2008
http://adonai.pl/maryja/?id=46
MOŻLIWOŚĆ I ZNACZENIE OBJAWIEŃ PRYWATNYCH

Wobec wydarzeń w Oławie Episkopat się zdystansował. Ale Kościół uznał autentyczność objawień w Lourdes i Fatimie. Mnie nieodparcie nasuwa się taka myśl. Czy nie prościej by było, gdyby Kościół poprzestał na prostym głoszeniu Ewangelii i z zasady odcinał się od wszelkich objawień prywatnych?

 

 

Przypatrzmy się najpierw temu Objawieniu, dzięki któremu Bóg przybliżył się istotnie do wszystkich ludzi i które zachowa pełną aktualność aż do końca świata. Mam oczywiście na myśli to Objawienie, jakie dokonało się przez przyjście do nas Syna Bożego, przez Jego życie i naukę, śmierć i zmartwychwstanie. Objawienie to przyjmujemy przez wiarę, wieść o nim rozszerzamy i pogłębiamy przez głoszenie i nauczanie Ewangelii.

Na czym to Objawienie polega? Co nam wówczas zostało objawione? Jeżeli powiemy, że Jezus Chrystus objawił nam wiele prawdy o Bogu, której inaczej nie moglibyśmy w żaden sposób poznać, nie mylimy się, wskazujemy na rzecz ważną, jednak nie najważniejszą. Albowiem przede wszystkim Bóg dał nam wówczas poznać, że nas kocha; objawił się jako Ten, który z miłości do nas przyjął nasz ludzki los i oddał za nas swoje życie. Istota tego jedynego w dziejach Objawienia polega na tym, że sam Bóg zbliżył się do ludzi — nieodwołalnie i aż do końca świata — aby dawać się w darze każdemu człowiekowi, który Go szuka.

Z powyższego wynika, że wiara chrześcijańska, przez którą otwieramy się na to Objawienie, jest przede wszystkim przyjęciem Boga żywego, który nam się daje — i dopiero z tej perspektywy jest również przyjęciem objawionej prawdy o Bogu oraz o sprawach Bożych. Zatem wiara jest czymś bardzo różnym od światopoglądu. Światopogląd to bardziej lub mniej uświadomiona teoria, za pomocą której człowiek usiłuje uporządkować swoją wiedzę i swe przeświadczenia na temat sensu świata i własnego życia. Wiara zaś — mówimy rzecz jasna o wierze chrześcijańskiej — jest raczej wejściem w tę wspólnotę z Bogiem, która stała się możliwa dopiero dzięki Jezusowi Chrystusowi.

Zarówno światopogląd, jak wiara podlegają zmianom, ale na różny sposób. Światopogląd rozwija się lub kostnieje zależnie od mojej aktywności intelektualnej w dziedzinie pytań ostatecznych. Wiara pogłębia się lub zamiera w zależności od tego, jak kształtuje się moja relacja do Boga, który chce nam dawać samego siebie.

Otóż chrześcijanin ma wielorakie możliwości realizowania swojej wspólnoty z Bogiem. Boga można prawdziwie usłyszeć poprzez przyjmowanie w wierze orędzia o Jezusie Chrystusie, które jest zapisane w Ewangelii i głoszone przez Kościół. Można się do Niego modlić i wsłuchiwać w to, co On chce nam powiedzieć poprzez powszednie i niepowszednie wydarzenia naszego życia. Codziennie otrzymujemy od Niego liczne dary — naturalne i nadprzyrodzone; człowiek wierzący stara się je z wdzięcznością zauważyć, wolno mu też zabiegać o to, żeby otrzymywać ich coraz więcej. Codziennie staramy się — lub właśnie nie staramy się — o to, żeby okazać Bogu swoją miłość poprzez posłuszeństwo Jego przykazaniom i świadczenie dobra tym, których On kocha, zwłaszcza najbardziej potrzebującym.

Z punktu widzenia pytania, które Pan postawił, następująca rzecz zasługuje tu na podkreślenie: Kształtowanie się mojej wspólnoty z Bogiem zależy nie tylko ode mnie, ale przede wszystkim od Niego. Bóg nie jest bezosobową głębią, do jakiej na pewno dotrę, jeśli tylko zastosuję odpowiednie techniki duchowe. On jest Kimś absolutnie wolnym, suwerennym i osobowym. Toteż spotkamy się z Nim tylko wówczas, kiedy i jeśli On tego będzie chciał. Stąd o Jego miłość musimy zabiegać. Musimy też przyjąć tę płaszczyznę spotkania, którą On sam nam proponuje. Nawet jeśli odbiega ona od naszych oczekiwań. Czyż nie tak postępujemy, kiedy ubiegamy się o miłość drugiego człowieka?

Otóż Bóg może chcieć spotkać się z kimś w sposób przekraczający zwyczajne z Nim spotkania, które odbywają się w przestrzeni naszego duchowego doświadczenia. Może wyznaczyć człowiekowi płaszczyznę spotkania znajdującą się w zasięgu poznania zmysłowego — tak jak niegdyś objawił się w znakach widzialnych Mojżeszowi. Czyni to rzadko, ale to Mu wolno — jest przecież Bogiem i może mieć po temu swoje własne powody. Cóż z tego, że nam byłoby wygodniej i prościej bez samej nawet możliwości takich objawień? Nie musielibyśmy się wówczas kłopotać o autentyczność danego objawienia, nie posądzano by nas o obskurantyzm czy łatwowierność, ludzie obdarzeni takimi objawieniami nie musieliby pić kielicha goryczy, jaki zazwyczaj piją.

Jednak też właśnie dlatego, że Bóg jest Bogiem, niemożliwe jest, żeby jakiekolwiek autentyczne objawienie — Jego samego czy Jego przyjaciół i wysłańców — wychodziło swoją treścią poza to jedyne Objawienie, w którym raz na zawsze dał się On nam w swoim Synu Jednorodzonym. “Gdybyśmy nawet my — powiada Apostoł Paweł — lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy — niech będzie przeklęty!” (Ga 1,8) Tę prostą prawdę, że żadne cuda czy objawienia, które odwodzą od Boga, nie mogą od Niego pochodzić, znano już w Starym Testamencie. Już w Pięcioksięgu znajduje się następująca przestroga: “Jeśli powstanie u ciebie prorok, lub wyjaśniacz snów, i zapowie znak lub cud, i spełni się znak albo cud, jak ci zapowiedział, a potem ci powie: <Chodźmy do bogów obcych — których nie znałeś — i służmy im>, nie usłuchasz słów tego proroka albo wyjaśniacza snów. Gdyż Pan, Bóg twój, doświadcza cię, chcąc poznać, czy miłujesz Pana, Boga swego, z całego swego serca i z całej duszy” (Pwt 13,2-4).

W tym właśnie duchu postępuje Kościół, kiedy odwraca się od wszelkich nadzwyczajnych wydarzeń, które mimo swoich treści religijnych odciągają ludzi od Boga: rodzą podziały, ośmieszają wiarę, zwracają uwagę religijną w kierunku niezdrowej sensacji itp. “Nie dowierzajcie każdemu duchowi — uczy Apostoł Jan — ale badajcie duchy, czy są z Boga” (1 J 4,1).

Ostrożność jest zwyczajną postawą Kościoła nawet wobec objawień autentycznych. Jeśli one naprawdę pochodzą od Boga, taki czyściec nieufności nie tylko im nie zaszkodzi, ale uczyni je bardziej wiarygodnymi.

Tu nasuwają się jednak dwa pytania. Po pierwsze: Czy kiedykolwiek można osiągnąć absolutną pewność, że dane wydarzenia pochodzą od Boga? I pytanie drugie: Skoro żadne autentyczne objawienie nie wychodzi swoją treścią poza Objawienie, jakiego Bóg dokonał w Jezusie Chrystusie, to jaki jest sens i pożytek takich objawień?

Zacznijmy od tego drugiego pytania. Weźmy dla przykładu objawienie w Fatimie. Główną ich treścią jest wezwanie do pokuty, a więc — mogłoby się wydawać — nic nowego: zwyczajne przypomnienie nauki zawartej w Ewangelii. Niemniej żadna encyklika papieska, żadne plany duszpasterskie nie zdołałyby ożywić religijnie tylu tysięcy i milionów ludzi, których przyprowadziła do Chrystusa Jego Matka, przemawiająca w Fatimie.

To samo można powiedzieć o objawieniach, które dały początek kultowi Najświętszego Serca Jezusa. Cała treść tych objawień mieści się w Ewangelii. Czyż bez św. Małgorzaty Marii Alacoque katolicy nie wiedzieli o tym, że Chrystus jest nieskończenie miłosierny, że nasze grzechy Go obrażają, a Komunia święta jest niezastąpionym pokarmem na życie wieczne? A jednak dzięki kultowi Najświętszego Serca dokonało się w swoim czasie duchowe pogłębienie całego Kościoła.

Wydaje się, że wszystkie objawienia autentyczne — zarówno te skierowane do milionów ludzi, jak te przeznaczone dla nielicznych — mają w sobie tajemniczą moc skutecznego mobilizowania ludzi do tego, żeby przybliżyli się do Chrystusa.

Wciąż jednak nie odpowiedziałem jeszcze na pytanie, jak osiągnąć pewność, że dane objawienie jest autentyczne. Otóż sądzę, że z pewnego punktu widzenia jest to pytanie mało ważne. Ogromnie ważne jest pytanie o to, czy należy poważnie liczyć się z tym, że dane objawienie jest autentyczne. Znacznie mniej ważne wydaje się pytanie, czy na pewno jest ono autentyczne. Przyczyna tego leży we wspomnianym wyżej podporządkowaniu wszelkich autentycznych objawień uniwersalnemu Objawieniu, jakie dokonało się w Chrystusie.

Powyższe stanowisko spróbuję uzasadnić na przykładzie możliwie najbardziej skromnym. Przypuśćmy, że we śnie nakazuje komuś nieżyjący już ojciec lub matka porzucić złe życie, powrócić do praktyk religijnych albo coś podobnego. W ocenie takiego snu czymś naprawdę ważnym jest pytanie, czy otrzymany przekaz nie kłóci się z Ewangelią i czy jego realizacja przybliży mnie do Chrystusa. Gdyby bowiem przekaz zawierał rzeczy kłócące się z wiarą lub nakazywał coś niezgodnego z Bożymi przykazaniami, albo gdyby chodziło w nim o rzeczy duchowo nieważne, nie można by mieć wątpliwości, że nie ma w nim nic nadprzyrodzonego i że snem takim nie należy się przejmować.

Kiedy jednak zmarły ojciec lub matka wzywa do pojednania z Bogiem, niewątpliwie jest to wezwanie nadprzyrodzone, którego należy usłuchać, nawet jeśli sam sen da się całkowicie wytłumaczyć w sposób naturalny. Mianowicie w ten sposób dotarły wreszcie do świadomości tego człowieka pobudzane przez łaskę pragnienia zbliżenia się do Boga oraz, również pobudzana przez łaskę, troska jego rodziców — kiedy jeszcze byli na tym świecie — o dobro jego duszy.

Zarazem czysto naturalne wyjaśnienie takiego snu raziłoby małodusznością. Przecież to niemożliwe, żeby po przejściu do wieczności rodzicom obca już była troska o duchowe dobro własnego dziecka. Nie wydaje się zatem czymś lekkomyślnym przypisywać ten błogosławiony sen tajemnicy świętych obcowania, która się realizuje pomimo dzielącej nas granicy śmierci. Dodajmy, że tajemnice łaski doskonale mogą się realizować również za pośrednictwem najzupełniej naturalnych mechanizmów psychologicznych. Inaczej mówiąc, wyjaśnienie nadprzyrodzone danego zjawiska nie musi wykluczać takich czy innych wyjaśnień naturalnych. To przecież Bóg stworzył człowieka istotą tak cudownie wielowarstwową.

Otóż trochę podobne stanowisko zajmuje Kościół wobec objawień, które zostały zaadresowane do wielkich ludzkich społeczności. Kościół szybko i stanowczo odcina się od objawień, których nie da się pogodzić z prawdą wiary albo których przesłanie nie ma charakteru gruntownie religijnego. Natomiast w sprawie objawień, których autentyczność — po skrupulatnym rozważeniu ich całokształtu — nie jest wykluczona, osobiście odnoszę wrażenie, że więcej uwagi poświęca Kościół zgłębianiu samego przesłania aniżeli dowodom, że dane objawienia są ponad wszelką wątpliwość autentyczne. Większość nawet najgłośniejszych objawień doczekało się jedynie pośredniego potwierdzenia ze strony Kościoła (np. poprzez wybudowanie sanktuarium na miejscu objawień, beatyfikację i kanonizację osób, które tych objawień doznały itp.).

Postawa ta wynika z przeświadczenia, że jeśli coś jest sprawą Bożą, to obroni się samo i to zwłaszcza swoimi duchowymi owocami. Przede wszystkim zaś Kościół daje w ten sposób wyraz swojej wierze w absolutną uniwersalność Objawienia, jakie zostało nam dane w Chrystusie. Jeśli również dzisiaj zdarzają się autentyczne objawienia — głośne lub całkiem prywatne — to przecież całym ich celem jest większe otwarcie nas na to Objawienie jedyne i nieprzemijalne.

http://www.ekspedyt.org/wp-admin/post.php?post=33362&action=edit&message=6

Jaką wartość mają objawienia prywatne?

Ks. Florian

O ich zaistnieniu są przekonani przede wszystkim bezpośredni odbiorcy, a często także osoby, które stały się ich świadkami, oraz osoby, które w nie uwierzyły, kierując się własnym rozeznaniem. Kościół utrzymuje, że prawdziwe prywatne objawienia wciąż mają miejsce. Niestety, napotykamy także objawienia fałszywe, pozorne, a nieraz wzbudzające także podejrzenie co do swego pochodzenia. Dlatego każde z nich winno być przyjmowane z wielką ostrożnością. Kościół przypomina, że od czasów apostolskich nie zaistniały żadne autentyczne objawienia, które dodałyby cokolwiek istotnego lub wniosły poprawki do objawienia, jakie dokonało się w Jezusie Chrystusie (K 10; KKK 67)*. Wszystko, co Bóg ważnego miał do powiedzenia człowiekowi, zostało zawarte w Biblii i przekazane nam przez kościelną tradycję.
W minionych dwu stuleciach pojawiło się przeszło 400 wizjonerów, którzy powoływali się na otrzymanie od Boga osobistych objawień. Nieliczne z nich zyskały aprobatę Kościoła. Uznanie ich wiarygodności zostało wyrażone przez biskupa miejsca ich zaistnienia, np. w formie zgody na pielgrzymki do miejsca objawień, a czasami nawet przez papieży przez ustanowienie święta w nich postulowanego lub wyniesienie na ołtarze osoby, która objawienia prywatne otrzymała. Taką aprobatę otrzymują zwłaszcza te objawienia prywatne, które są zgodne z objawieniem zawartym w Piśmie Świętym i przyczyniają się do pogłębienia życia religijnego, a także wzrostu zrozumienia jakichś prawd wiary. Tak było w przypadku objawień otrzymanych przez s. Juliannę z Cornillon (1230) postulującą ustanowienie święta Bożego Ciała. Tak było w przypadku objawień we Francji w Paray-le-Monial (1675) czy na rue du Bac w Paryżu (1830), w La Salette (1846), w Lourdes (1858), w Fatimie (1917), a także objawień Siostry Faustyny (1931).
Jak odróżnić objawienia prawdziwe od fałszywych – nie wykluczając, że mogą być również sprawką diabła? Zasad takich jest kilka. Wywodzą się z przekonania, że „diabła poznaje się po ogonie i kopytach”. Bezwzględnie nie mogą one pochodzić od osób podejrzanych o choroby czy nawet skrzywienia psychiczne. Nie może takim objawieniom towarzyszyć pycha czy nienawiść do tych, którzy kwestionują ich wiarygodność, oskarżanie ich o zatwardziałość serca, grzech, zapowiadanie mających na nich spaść Bożych kar. Nie może im towarzyszyć również dążenie do natychmiastowego rozgłaszania łask, jakie się w swoim mniemaniu otrzymało, a także niechęć do poddania się weryfikacji przez władze kościelne. Bezwzględnie należy odrzucić te, które sprzeciwiają się naturalnemu czy Bożemu prawu moralnemu, a także te, w których dopuszczano się manipulacji ich świadkami czy doborem spowiednika. Podejrzane są wszelkie zjawy, które budzą grozę czy śmieszność, którym brak godności, a także te objawienia, którym na początku towarzyszyły radość i religijne podniecenie, a po nich nastąpiły smutek i zniechęcenie, prowadzące do oskarżania innych o brak wiary i przychylności. Dlatego ocena wiarygodności każdego objawienia prywatnego może dokonać się dopiero po jego zakończeniu i wymaga dłuższego dystansu czasowego.
Czasem można spotkać osoby, które w życiu nie przeczytały Pisma Świętego czy przynajmniej Katechizmu, ale za to znają treść wielu objawień prywatnych i ciągle szukają nowych. Dla ich przestrogi przytoczę następujące stwierdzenie św. Jana od Krzyża: „Nic milszego dla szatana nad duszę, która szuka objawień i jest na nie chciwa – czyni mu wszelkie ułatwienia, aby mógł podsunąć błędy i osłabić wiarę i w ten sposób naraża się na dziwactwa i silne pokusy”.
Podchodząc z należytą ostrożnością do wszystkich relacji o prywatnych objawieniach, musimy jednak wierzyć, że Bóg nie szczędzi ich ludziom każdego pokolenia, narodu, każdej z epok. Nie szczędzi ich każdemu z nas. Umiejętność usłyszenia Jego głosu, dostrzeżenia obok nas Jego obecności, zrozumienia przesłania skierowanego do nas – tak dyskretnie, osobiście i prywatnie – przez życiowe wydarzenia, przez przypadkowych nieraz ludzi, a często i przez najbliższych, jest umiejętnością ludzi szeroko otwartych na objawiającego się Boga.

* (K 10) to informacja, do jakiego akapitu Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego autor powyższych refleksji nawiązuje. Natomiast (KKK 67) wskazuje akapit pełnej wersji Katechizmu Kościoła Katolickiego.

Niedziela Ogólnopolska 7/2006 , str. 16E-mail: redakcja@niedziela.pl
Adres: ul. 3 Maja 12, 42-200 Częstochowa
Tel.: +48 (34) 365 19 17http://www.niedziela.pl/artykul/78629/nd/Jaka-wartosc-maja-objawienia-prywatne

Ks. Grefkowicz: Kiedy objawienia prywatne stają się niebezpieczne?

Kościł nie ulega presji czasowej w procesie potwierdzania objawień. Jak zachowywać się wtedy, kiedy dane objawienie nie zostało jeszcze oficjalnie uznane, a zaczyna cieszyć się coraz większą popularnością wśród wiernych?

Na pytania portalu Fronda.pl odpowiada egzorcysta, ks. Andrzej Grefkowicz;

Największą ostrożność zalecałbym zachować do momentu potwierdzenia danych objawień przez Kościół. Jak wiadomo, Kościół nie ulega presji czasu w tej materii, więc czasem zdarza się, że jakieś objawienia zaczynają cieszyć się coraz większą popularnością jeszcze długo przed tym, zanim zostaną oficjalnie potwierdzone.

 

Tak się dzieje w przypadku objawień z Medjugorie. Są one dość mocno rozpowszechnione, choć nigdy nie zostały oficjalnie potwierdzone przez Magisterium Kościoła. Nigdy też Kościół jednoznacznie nie zakazał otaczania kultem tych objawień. W momencie kiedy jakieś objawienia zdobywają coraz większą popularność w Kościele, a nie ma ze strony Magisterium stanowiska, że są one niewłaściwie, myślę, że można się nimi w ostrożny, zdystansowany sposób posługiwać. Ale podkreślam – ostrożny. Nie są one jeszcze oficjalnie uznane, co nie zmienia faktu, że mogą być efektem Bożego działania.

 

Na czym polega ostrożność w kwestii objawień? To przede wszystkim, skupienie uwagi na skutkach, na owocach, jakie przynosi moje zainteresowanie danymi objawieniami. Odróżnianie dobrych owoców od tych złych zaczyna się od najprostszych, codziennych spraw – czy te objawienia przyciągają, czy może odciągają mnie od Kościoła, czy przypadkiem nie skupiam się na wybranych prawdach wiary, jednocześnie negując inne. Warto zwrócić uwagę, czy nie zatracam siebie zagłębiając się w poznawanie treści danych objawień, tym samym zaniedbując swoje obowiązki domowe, rodzinne czy zawodowe. Czy ta moja pobożność nie utrudnia mi zaangażowania w codzienne życie społeczne, czy może alienuje mnie z niego. Jedyną metodą, jaką można w tej materii zalecić, jest po prostu konfrontowanie skutków tych objawień z moim życiem.

 

Szatan wykorzystuje wszelkie możliwe okazje, by zwieść człowieka, dlaczego więc miałby pozostawić wolną od swoich zakusów przestrzeń objawień? Stąd właśnie zalecena jest szczególna ostrożność. Dlatego na przykład w procedurze potwierdzania objawień Kościół korzysta z pomocy psychologów. Ta pomoc skupia się na weryfikacji osoby, która ma objawienia. Natomiast, jeśli chodzi o bezpośrednie konsultacje z tą osobą to rola psychologa nie jest wielka – raczej potrzebny będzie dobry spowiednik lub kierownik duchowy.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska 

http://www.fronda.pl/a/ks-grefkowicz-kiedy-objawienia-prywatne-staja-sie-niebezpieczne,14303.html

 

******

NMP z Lourdes. Uzdrowienie chorych

Wojciech Solosz

W połowie XIX wieku Lourdes było mało znaczącym miastem Francji, do którego nie dochodziła nawet kolej. Miasteczko liczyło cztery i pół tysiąca mieszkańców. Większość z nich zajmowała się wypasaniem owiec i krów, wielu też znajdowała zatrudnienie w pobliskich kamieniołomach.

NMP z Lourdes. Uzdrowienie chorych   Henryk Przondziono /Foto Gość NMP z Lourdes

W rodzinie ubogiego młynarza 7 lutego 1844 roku urodziła się Bernadeta Soubirous. Była najstarsza z czwórki rodzeństwa. Miała wątłe zdrowie, astma powoli wyniszczała jej organizm. Nie umiała czytać ani pisać. Na co dzień posługiwała się gwarą. Mimo iż była żarliwą katoliczką, nie znała prawd wiary, gdyż miała poważne problemy z nauką katechizmu.

Niezwykłe spotkanie
Życie Bernadety całkowicie odmieniło się w czwartek 11 lutego 1858 roku. Tego dnia wczesnym popołudniem po raz pierwszy objawiła się jej Najświętsza Maryja Panna. Bernadeta miała wówczas 14 lat. Jak każdego dnia, razem z siostrą i przyjaciółką, zbierała chrust na opał. W okolicy groty Massabielle, której nazwę tłumaczy się jako „stara skała”, usłyszała dźwięk przypominający szum wiatru. Jednak żadne z drzew się nie poruszyło.

Bernadeta podniosła głowę i w zagłębieniu skalnym dostrzegła Białą Panią o niezwykłej urodzie i ciepłym uśmiechu, która była otoczona światłem. Strój, który miała na sobie Kobieta, był bardzo wymowny, jednak o jego symbolice dziewczyna nie mogła nic wiedzieć. Piękna Pani była ubrana w lśniące białe szaty wskazujące na Jej niepokalaną naturę.

Błękitny pas, którym była przepasana symbolizował dostojeństwo. Głowę okrywał sięgający do stóp welon. Złote róże na stopach oznaczały dziewictwo, wieczność i duchową radość, jakiej dostępują ci, którzy swoją nadzieję pokładają w Bogu. W rękach Dziewica trzymała różaniec, którego paciorki były śnieżnobiałe.

Czy zechcesz mi zrobić przyjemność…
W najbliższą niedzielę Bernadeta znów przyszła do groty Massabielle i znów ujrzała Piękną Panią. Kilka dni później, w czwartek 18 lutego, Dziewica po raz pierwszy przemówiła do niej w języku, którym Bernadeta posługiwała się od dzieciństwa i który doskonale rozumiała: „Czy zechcesz mi zrobić przyjemność i przychodzić tutaj przez piętnaście dni?”.

Dziewczyna była wstrząśnięta, gdyż po raz pierwszy ktoś zwrócił się do niej z tak wielką uprzejmością. Od tej chwili objawienia i przesłania zaczęły następować kolejno po sobie. W przeciwieństwie do późniejszych objawień w portugalskiej Fatimie, gdzie Maryja ukazywała się trojgu spokrewnionym ze sobą pastuszkom, w Lourdes nie wyznaczała daty ani godziny kolejnego spotkania.

W dniu, w którym miało się wydarzyć widzenie, Bernadeta szła do groty pchana jakby wewnętrznym głosem. Podczas osiemnastu spotkań Maryja przekazała jej orędzie, nawołujące do pojednania się z Bogiem, do czynienia pokuty, odmawiania modlitwy różańcowej i nieprzerwanej łączności z Kościołem, w którym prawdziwie obecny jest Zmartwychwstały Jezus składający ofiarę z siebie dla zbawienia każdego człowieka, podczas Eucharystii.

Sanktuarium w miejscu groty
Dziś Lourdes jest celem pielgrzymek z całego świata. Każdego roku sanktuarium odwiedza ponad pięć milionów osób. Maryję przedstawia figura wykonana z białego marmuru. Pielgrzymi przychodzą do groty, aby napić się wody ze źródła, które wytrysnęło podczas dziewiątego objawienia. Umieszczona nad nim w grocie statua przedstawia Najświętszą Maryję Pannę wyjawiającą Bernadecie swoje imię:

Ja jestem Niepokalane Poczęcie. Wydarzenie to miało miejsce podczas szesnastego objawienia, które nastąpiło 25 marca. Tego dnia Kościół wspomina w liturgii tajemnicę Zwiastowania. Dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny został ustanowiony zaledwie cztery lata wcześniej, w 1854 roku. Skromna, niewykształcona dziewczyna z małego miasteczka u stóp Pirenejów nie zrozumiała znaczenia imienia Maryi, dlatego też, idąc do proboszcza Peyramale, ciągle je powtarzała, by nie zapomnieć.

Dłoń w ogniu i opuchnięte kolano

Wielu ludzi odzyskało tu zdrowie. Aż 65 przypadków cudownych uzdrowień uznano za niewytłumaczalne, a później potwierdzono powagą Kościoła jako cuda.

Pierwszy z cudów, którego świadkami byli wszyscy obecni podczas siedemnastego objawienia, dotyczył Bernadety. Dziewczyna modliła się w uniesieniu, a palce jej prawej ręki wyciągniętej w kierunku Niepokalanej dotykały płomienia świecy przez prawie szesnaście minut. Zdarzenie obserwował miejscowy lekarz, doktor Pierre Dozous, który zaświadczył, że na dłoni Bernadety nie znalazł żadnych śladów poparzeń.

W marcu 1976 roku w małej wiosce we wschodniej Sycylii u podnóża Etny prawie dwunastoletnia Delizia Cirolli zaczęła skarżyć się na bóle prawego kolana, które ciągle puchło. Po wykonaniu zdjęć rentgenowskich i przeprowadzeniu biopsji zdiagnozowano złośliwy nowotwór. Mieszkańcy wioski zebrali pieniądze, by matka Delizii mogła ją zabrać do Lourdes. Tam dziewczynka regularnie chodziła do groty, korzystała z kąpieli, uczestniczyła w nabożeństwach, ale jej stan się nie poprawiał.

Po powrocie do domu ból kolana stał się tak silny, że Delizia nie mogła chodzić. Jej matka zaczęła już myśleć o najgorszym. Jednak pobożni mieszkańcy wioski nie przestawali modlić się o uzdrowienie dziewczyny. I oto krótko przed świętami Bożego Narodzenia, gdy wydawało się, że nadeszły ostatnie dni dla Delizii – zdarzył się cud. Pewnego ranka dziewczyna wstała z łóżka. Odtąd z dnia na dzień stan jej zdrowia się poprawiał. W lipcu 1977 roku powróciła z matką do Lourdes, by opowiedzieć o swoim przypadku lekarzom z Biura Medycznego, do którego zgłaszają się wszyscy uzdrowieni.

Ojciec święty Jan Paweł II przybył do Lourdes jako pielgrzym w sierpniu 1983 roku. Nazwał to miejsce niewymownym dowodem Bożej miłości. Rocznicę pierwszego objawienia w grocie lurdzkiej ustanowił Światowym Dniem Chorego, który obchodzony jest od 1993 roku.

Zacznijmy jej słuchać!

ks. Tomasz Jaklewicz

Bardzo Wam jestem bliski i solidarny z Wami – mówił do chorych chory Papież..

To była ostatnia zagraniczna podróż Jana Pawła II. W Lourdes był 14 i 15 sierpnia 2004 roku. Cierpienie znaczyło jego twarz, ciało, głos. „Klękając tutaj, przy grocie Massabielskiej, ze wzruszeniem odczuwam, że dotarłem do kresu mej pielgrzymki” – padły przejmujące słowa. Jak każdy pielgrzym Ojciec Święty zapalił świecę i napił się wody ze źródła. Słaby Papież skierował do chorych mocne słowa: „Jestem tutaj razem z Wami jako pielgrzym do Najświętszej Dziewicy. Czynię moimi wasze modlitwy i nadzieje, dzielę z Wami ten czas naznaczony fizycznym cierpieniem, ale niemniej płodny w cudownym zamyśle Boga. Chciałbym Was wszystkich objąć, jednego po drugim, w sposób serdeczny moimi ramionami i zapewnić Was, jak bardzo Wam jestem bliski i solidarny z Wami”.

Papież zamieszkał w zwykłym pokoju ośrodka, w którym zatrzymują się osoby najbardziej chore i niepełnosprawne. Podczas procesji różańcowej ze świecami, schorowany Jan Paweł II jechał w papamobile, za nim podążali chorzy i niepełnosprawni na wózkach lub specjalnych łóżkach pchanych przez wolontariuszy. „Dobra Matko, miej litość dla mnie; całkowicie oddaję się Tobie po to, abyś dała Mnie swojemu drogiemu Synowi, którego pragnę miłować całym sercem. Dobra Matko, obdarz mnie sercem rozpalonym dla Jezusa” – wypowiedział Papież drżącym głosem. Nazajutrz podczas Mszy św. mówił: „Z Groty Massabielskiej Panna Niepokalana mówi także do nas, chrześcijan trzeciego tysiąclecia. Zacznijmy Jej słuchać!”.

Maryja objawiała się w tym miejscu prostej dziewczynie Bernadetcie Soubirous w 1856 r. Ukazała się jako piękna, młoda pani w białej sukni przepasana niebieską wstążką z różańcem w ręce. „Jestem Niepokalane Poczęcie” – przedstawiła się. Wezwała do modlitwy, pokuty i nawrócenia grzeszników. Po uznaniu objawień przez Kościół Lourdes stało się sanktuarium. Odwiedza je rocznie 5 mln pielgrzymów. Jest miejscem modlitwy ludzi chorych, przybywających tam z nadzieją na uzdrowienie. To dlatego Jan Paweł II ustanowił święto Maryi z Lourdes Światowym Dniem Chorych. Pielgrzymując do Lourdes trzeba przebić się przez nieco odpustowy zgiełk. Komu się to udaje, dociera do sedna. Bezbronność, prostota, zaufanie – jednym słowem – dziecięctwo Boże. To źródło duchowego uzdrowienia w obliczu cierpienia.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490222.NMP-z-Lourdes-Uzdrowienie-chorych

********

11 lutego
Święty Grzegorz II, papież

Święty Grzegorz II Grzegorz urodził się ok. 660 roku w zamożnej rodzinie w Rzymie jako syn Marcellusa. Młodość spędził na dworze papieskim, na którym pracował jego ojciec. Grzegorz przez wiele lat jako subdiakon był skarbnikiem. Papież Sergiusz I (687-701) udzielił mu święceń subdiakonatu i powierzył mu urząd papieskiego zakrystiana i bibliotekarza. Po święceniach diakonatu papież Konstantyn I (708-715) zabrał go ze sobą do Konstantynopola na rozmowy z cesarzem Justynianem II, podczas których Grzegorz wykazał mądrość, roztropność i stanowczość. Po śmierci Konstantyna został prawie jednogłośnie wybrany jego następcą, chociaż był dopiero diakonem. Natychmiast otrzymał święcenia kapłańskie i sakrę biskupią dnia 19 maja 715 roku.
Podczas 16 lat pontyfikatu realizował program rozszerzenia chrześcijaństwa w Niemczech, dokąd wysłał św. Bonifacego. Konsekrował go na metropolitę misyjnego i dał mu wszelkie konieczne pełnomocnictwa dla wypełnienia misji. Przeciwstawił się zarządzeniom cesarza Leona III Izauryjczyka o zwiększeniu podatków na rzecz państwa z posiadłości w Italii, także kościelnych, jak również jego wystąpieniom w sprawach religijnych. W listach skierowanych do cesarza Leona III papież Grzegorz II wskazywał na szkodliwość mieszania się władzy świeckiej w dziedzinę dogmatyczną, odnosił się również do problemu ikonoklazmu (był przeciwny obrazoburcom, których popierał cesarz). Cesarz natomiast usiłował nie tylko pozbawić Grzegorza II godności papieskiej, ale go zgładzić. Swój dom rodzinny Grzegorz II zamienił w klasztor św. Agaty. Po najeździe Longobardów na państwo kościelne i zniszczeniu Rzymu zajął się odbudową miasta oraz spustoszonego kraju – m.in. nakazał opatowi Petronaksowi z Brescii odbudowanie klasztoru na Monte Cassino. Odnowił i umocnił mury Rzymu. Zwołał też do Rzymu synod, na którym uchwalono 17 kanonów dotyczących jedności małżeństwa i wymierzonych przeciwko zabobonom, jakie się wówczas szerzyły. Grzegorz II wprowadził do Mszy św. nowy ryt w okresie Wielkiego Postu, m.in. wielkoczwartkową Mszę św.
Zmarł 11 lutego 731 r. w Rzymie, został pochowany w bazylice św. Piotra.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-11b.php3

*******

 

11 lutego
Święty Benedykt z Anianu, opat

Święty Benedykt z Anianu Witiza urodził się w 750 r. w rodzinie wizygockiego możnowładcy w południowej Francji. Wykształcenie zdobył na frankijskim dworze Pepina Małego, dołączył z czasem do grona jego dworzan. Brał udział w italijskiej kampanii Karola Wielkiego (773); w jej trakcie o mało nie utonął, próbując ratować swego brata.
Po powrocie z kampanii opuścił dwór i wstąpił do klasztoru Saint-Seine, przyjmując imię Benedykta. Był gorliwym ascetą – przez dwa i pół roku żył tylko o chlebie i wodzie, modlił się całymi nocami, chodził boso, spał na gołej ziemi.
Powróciwszy do domu, w 779 r. założył na własnej ziemi niedaleko rzeki Aniane nową fundację. Mnisi wykonywali prace fizyczne, kopiowali manuskrypty, żyli o chlebie i wodzie przez cały rok z wyjątkiem niedziel i dni świątecznych, kiedy to do posiłku dodawali także mleko lub wino, jeśli otrzymali je jako jałmużnę. Efekty tak surowej reguły były rozczarowujące. Młody opat, przekonany, że reguła św. Benedykta jest najlepszym fundamentem dla życia mniszego, postanowił wprowadzić ją w swoim opactwie. Od tego momentu zaczęło ono przeżywać rozkwit, stając się modelem i centrum reformy mniszej we Francji, zaprowadzonej przez Ludwika Pobożnego. Jednym z najważniejszych postulatów tej reformy było poddanie wszystkich klasztorów Cesarstwa Franków pod regułę św. Benedykta.
W sporze dogmatycznym, zwanym adopcjonizmem (jego twórcą i przywódcą był Feliks z Urgel; głosił on, że Jezus nie był naturalnym, a jedynie adoptowanym Synem Boga), Benedykt stanął po stronie ortodoksji, pisząc w tej sprawie listy i występując na synodzie we Frankfurcie w 794 r.
Benedykt z Anianu brał też udział w synodach w Aachen w 816 i 817 r., które wydały dekrety nakazujące powrót do surowszej dyscypliny mniszej (10 lipca 817 r.). Benedykt aktywnie włączył się we wprowadzanie tych dekretów w życie, reformując liczne klasztory. Aby mieć go przy sobie, Ludwik Pobożny ufundował opactwo Kornelimünster, które powierzył opiece Benedykta. Ustanowił go też opiekunem wszystkich klasztorów w całym Cesarstwie.
W celu sprawniejszego przeprowadzenia reform, Benedykt opracował Capitulare monasticum, regułę opartą na benedyktyńskiej, przeznaczoną dla wszystkich mnichów Cesarstwa. Napisał także Codex regularum, kompilację wszystkich reguł mniszych, oraz Concordia regularum, pokazując związki reguły benedyktyńskiej z innymi regułami mniszymi. Jego reguły podkreślały konieczność ubóstwa i posłuszeństwa legalnie wybranemu opatowi, którym musiał być mnich. Benedykt wskazywał też na liturgiczny wymiar życia wspólnotowego, uwzględniający codzienną Mszę konwentualną i sprawowanie Liturgii Godzin. Zwracał też uwagę na nauczanie i pisanie dzieł, co stanowiło pewną przeciwwagę dla dotychczasowego ideału pracy fizycznej.
Benedykt jest uważany za odnowiciela zachodniego monastycyzmu i często jest nazywany “drugim Benedyktem z Nursji”. Zmarł 11 lutego 821 r. w opactwie Kornelimünster (obecnie na terenie Aachen w Niemczech).

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-11c.php3

Z Traktatu Monumenta fidei świętego Benedykta z Anianu
(Anal. mon. 1968, 61-64)

Prawdziwa mądrość

 

Zawsze pragnij mądrości, a będziesz żył długo.
Łaska i prawda nie opuszczą cię, ponieważ “wraz z mądrością przyszły mi wszystkie dobra”, mówi Pismo, czyli z jednej strony długie życie, a z drugiej bogactwo i chwała. Szukaj więc wytrwale mądrości w czytaniu i w rozmyślaniu Prawa Pańskiego dniem i nocą, a gdy ją znajdziesz, osiągniesz szczęście, bo Pismo święte mówi: “szczęśliwy człowiek, którego Ty wychowujesz, Panie, i pouczasz swoim Prawem”. Pukaj wytrwale, a otworzy się przed tobą brama niebios. Słowo Boga jest także Bożą Mądrością, a więc nie sposób jest bez mądrości prosić o usprawiedliwienie. Słuchając mądrości otrzymuje się wiarę, która oczyszcza serce, a “sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierze”. “Droga sprawiedliwych jest jak światło poranne, które wschodzi i wzrasta aż do południa”.
Nie słuchaj tych, którzy cię zwodzą i mówią, że mnichowi nie przystoi oddawać się rozważaniom nad mądrością; otóż czytamy, że w początkach Kościoła po Apostołach i ich uczniach żyli mnisi odznaczający siei wielką mądrością, a wiemy, że nawet i dzisiaj takich nie brakuje. Czyż święty mnich Ammoniusz nie był niezrównanym mistrzem Orygenesa? Czyż Hieronim nie przestawał szukać mądrości do końca swego życia? Pomijam wielu innych słynnych z mądrości i rozważających nad nią aż do śmierci, wymienię tylko papieża Grzegorza, mnicha wyróżniającego się mądrością i czuwającego – jak go nazwano – aż do ostatnich dni swego życia. Oni wszyscy szukali spokoju, aby bez przeszkód nabywać mądrości, ograniczali zajęcia, aby ją znaleźć, ofiarowali wszystkie swoje dobra, aby ją zdobyć, tak jak jest powiedziane w psalmie: “rozważcie i poznajcie, że jestem Bogiem”, gdyż ten, kto osiągnął taki pokój, może powiedzieć wraa z mądrością zawsze przy nim czuwającą: “ja śpię, lecą serce me czuwa.”

A zatem jeżeli chcesz, aby Bóg cię miłował, umiłuj mądrość, bo ona sama mówi: “tych kocham, którzy mniej kochają, znajdzie mnie ten, kto mnie szuka”. Szukaj Boga, aby być przez Niego szukanym; “zawsze szukaj Jego oblicza”, aby znaleźć pocieszenie, a gdy Go rozpoznasz, będziesz rozpoznany przez Niego, bo ten, “kto Tego nie uznał, sam nie będzie uznany”, natomiast “kto poznał Boga, będzie przez niego poznany”.

http://www.brewiarz.katolik.pl/indeksy/pokaz.php3?id=6&nr=174

**************

 

11 lutego
Święta Teodora II, cesarzowa

Święta Teodora II Teodora II przyszła na świat ok. roku 800. Miejscem jej urodzenia była Paflagonia w Małej Azji. Jej rodzicami byli Mirynus i Teoktysta. Kiedy wybuchło prześladowanie obrazów i relikwii świętych, które rozpoczął cesarz Leon III Izauryjczyk (717-741), a prowadzili dalej z nie mniejszym okrucieństwem i bezwzględnością Leon V Kopronim (741-775) i Leon VI Armeńczyk (813-820), rodzice Teodory pozostali wierni wierze. Niemniej żarliwym czcicielem, obrońcą obrazów i relikwii świętych była Teodora.
W roku 826 umarł cesarz Michał II i objął po nim rządy jego syn, Teofil. Ten wziął sobie za małżonkę Teodorę. Rządy Teofila należały do najboleśniejszych dla Kościoła. Nowy cesarz był bowiem zagorzałym zwolennikiem obrazoburców, odsunął zupełnie swoją małżonkę od rządów i zlecił jej opiekę nad dziećmi, których miał siedmioro. Najmłodszy z nich, Michał, był upatrzony na następcę tronu.
Dnia 20 stycznia 842 roku zmarł cesarz Teofil. W zastępstwie trzyletniego Michała rządy w charakterze regentki objęła jego matka, Teodora. Wykorzystała skwapliwie okazję, by dekretem odwołać prześladowanie świętych wizerunków i relikwii. Prawowierni biskupi zostali odwołani z wygnania, otworzyły się więzienia. Zwolennika herezji ikonoklastów, patriarchę Konstantynopola, Jana, Teodora zwolniła z urzędu, a na jego miejsce mianowała św. Metodego, po jego zaś śmierci (+ 847) – św. Ignacego (+ 877). Dla pozyskania dla wiary Bułgarów zwolniła ich najprzedniejszych jeńców wojennych, a innych wymieniła za jeńców bizantyńskich. W roku 843 zwołała do Konstantynopola synod, który potwierdził dekrety soboru Nicejskiego II (787), potępiające herezję obrazoburców. Na pamiątkę zakończenia wielu lat prześladowania obrazów i relikwii Teodora ustanowiła osobne święto Ortodoksji, czyli prawowierności, które miało być odtąd obchodzone w każdą pierwszą niedzielę Wielkiego Postu.
Może dziwić, że cesarzowa-regentka decydowała o sprawach czysto kościelnych, jak na przykład o nominacjach na stanowiska kościelne czy w sprawach dotyczących synodu. Takie jednak były zwyczaje w państwie wschodnio-rzymskim, że cesarzowie decydowali o sprawach kościelnych; uważani byli za stróżów i opiekunów Kościoła, co niestety dawało im zbyt często pretekst do mieszania się w jego czysto wewnętrzne sprawy.
Ostatnie lata były dla Teodory prawdziwym męczeństwem. Kiedy do władzy doszedł jej syn Michał, okazał się człowiekiem bezwolnym. Rządził nim wuj cesarski, Bardas. Skazał on Teodorę na przymusowy pobyt w klasztorze, a sam objął niepodzielne rządy (856-867). Papież św. Mikołaj I napisał do niej pokrzepiający list. Odeszła po nagrodę do Pana 11 lutego 867 roku. W tym samym czasie powołany został do wieczności jej syn, Michał Opilca (867).

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-11d.php3

Jerzy Świdziński

Święci władcy
Leksykon

ISBN: 978-83-7580-131-6
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2010

Wybrane fragmenty
Wstęp
Święta Helena – cesarzowa imperium rzymskiego
Święta Teodora – cesarzowa imperium bizantyjskiego
Święty Ludwik IX – król Francji
Święta Małgorzata – królowa Szkocji
Święty Kanut Lavard – książę Jutlandii
Święta Jadwiga – księżna Śląska
Święta Kinga – księżna krakowsko-sandomierska
Błogosławiona Jolanta – księżna Wielkopolski
Święta Jadwiga – królowa Polski
Święty Kazimierz – królewicz Polski i Litwy

Wstęp

Władza i polityka w czasach współczesnych kojarzą się niemalże powszechnie z prywatą, korupcją, ciemnymi interesami i zbrodnią, a to ludzi o czystych sumieniach odpycha od zajmowania się działalnością publiczną. Tymczasem Ojciec Święty Jan Paweł II w posynodalnej adhortacji apostolskiej Christifideles laici, omawiającej problem powołania i misji świeckich katolików w Kościele i w świecie, we fragmencie dotyczącym zaangażowania politycznego napisał:

„Aby ożywiać duchem chrześcijańskim doczesną rzeczywistość, służąc […] osobie i społeczeństwu, świeccy nie mogą rezygnować z udziału w «polityce», czyli w różnego rodzaju działalności gospodarczej, społecznej i prawodawczej, która w sposób organiczny służy wzrastaniu wspólnego dobra; Ojcowie synodalni stwierdzali wielokrotnie, że prawo i obowiązek uczestniczenia w polityce dotyczy wszystkich i każdego; formy tego udziału, płaszczyzny, na jakich on się dokonuje, zadania i odpowiedzialność mogą być bardzo różne i wzajemnie się uzupełniać. Ani oskarżenia o karierowiczostwo, o kult władzy, o egoizm i korupcję, które nierzadko są kierowane pod adresem ludzi wchodzących w skład rządu, parlamentu, klasy panującej czy partii politycznej, ani dość rozpowszechniony pogląd, że polityka musi być terenem moralnego zagrożenia, bynajmniej nie usprawiedliwiają sceptycyzmu i nieobecności chrześcijan w sprawach publicznych” (CL 42).

Dalej, w tym samym punkcie, papież uściślił, czym powinien się konkretnie kierować polityk chrześcijański w działalności społecznej:

Podstawowym kryterium polityki uprawianej na rzecz osoby i społeczeństwa jest dążenie do wspólnego dobra jako dobra wszystkich ludzi i całego człowieka, dobra, które jest dane i które gwarantuje, że jego przyjęcie jest sprawą wolnego i odpowiedzialnego wyboru poszczególnych osób czy stowarzyszeń. […] Ponadto polityka na rzecz osoby i społeczeństwa przyjmuje jako stały kierunek postępowania obronę i promocję sprawiedliwości, rozumiane jako «cnota», w której wszyscy winni być wychowywani, i jako «siła» moralna, która wspiera zaangażowanie na rzecz praw i obowiązków każdego i wszystkich, mając za podstawę osobistą godność ludzkiej istoty. Sprawowanie władzy politycznej winno mieć za podstawę ducha służby, gdyż tylko on, w połączeniu z konieczną kompetencją i skutecznością działania, decyduje o tym, czy poczynania polityków są «jawne» i «czyste», zgodnie z tym, czego — zresztą słusznie — ludzie od nich wymagają. Pobudza to do otwartej walki i zdecydowanego przezwyciężania takich pokus, jak nieuczciwość, kłamstwo, wykorzystywanie dóbr publicznych do wzbogacenia niewielkiej grupy osób lub w celu zdobywania popleczników, stosowanie dwuznacznych lub niedozwolonych środków dla zdobycia, utrzymania bądź powiększenia władzy za wszelką cenę”.

Współcześni katolicy, a także ich następcy, mają więc w słowach Ojca Świętego pewną wskazówkę, jak postępować w działalności publicznej. Nie są to jednak tylko wskazania teoretyczne, bowiem każdy chrześcijanin, zaangażowany społecznie czy to na szczeblu najbardziej lokalnym, czy też ogólnopaństwowym, może obejrzeć się wstecz i przekonać, że w przeszłości wielu polityków nie tylko sprawowało władzę według wskazań Ewangelii, ale realizując swoje powołanie w rządzeniu państwami, potrafiło osiągnąć świętość — a dążenie do niej jest przecież zobowiązaniem każdego chrześcijanina, co przypomniał ostatnio Sobór Watykański II w V rozdziale Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium.

* * *

W niniejszej książce chcielibyśmy przypomnieć postaci świętych władców, aby jeszcze raz zaświecili swoim przykładem i wskazali katolikom aspirującym do najwyższych urzędów państwowych drogę postępowania. Postanowiliśmy zebrać ich biogramy w jednej publikacji głównie z tego właśnie powodu, jednakże były i inne przesłanki. Chodziło również o przypomnienie wydawałoby się prostego i oczywistego faktu, choć ostatnio niestety coraz częściej podważanego i umniejszanego, iż dziedzictwo Europy zasadza się w ogromnej mierze — żeby nie powiedzieć głównie — na chrześcijaństwie i że bez niego nie sposób zrozumieć dziejów naszego kontynentu.

Niniejsza książka winna, jak sądzimy, uzupełnić pewną lukę w literaturze hagiograficznej, która oprócz dzieł całościowych, prezentujących w sposób zwięzły pełną gamę świętych Pańskich, proponuje również opracowania bardziej szczegółowe, przedstawiające pewne grupy świętych w jakiś sposób ze sobą powiązanych. Powstały więc w ostatnich latach tomy koncentrujące się między innymi na świętych poszczególnych krajów, na mistyczkach Kościoła, świętych małżonkach czy świętych świeckich, nie mówiąc już o pozycjach traktujących o wyniesionych na ołtarze przedstawicielach różnych zakonów lub świętych żyjących w tym samym okresie historycznym. Zabrakło natomiast dotychczas odrębnego zbioru beatyfikowanych i kanonizowanych władców — choć oczywiście była o nich mowa przy różnych innych okazjach — których przecież w historii nie brakowało.

Chcielibyśmy zatem przypomnieć wielu świętych, błogosławionych oraz kandydatów na ołtarze, którzy potrafili w swoim życiu połączyć sprawowanie władzy doczesnej z osobistą doskonałością chrześcijańską. Zajmiemy się jednak tylko tymi, którzy rządzili bezpośrednio jakimś terytorium — hrabstwem, księstwem, królestwem czy cesarstwem, a więc jedynie władcami mającymi rzeczywisty i najwyższy wpływ na bieg zdarzeń politycznych. W sferze naszych zainteresowań znajdą się także małżonki monarchów, które często oddziaływały znacząco na sprawy państwowe, tym bardziej iż nieraz same były inicjatorkami wielu społecznych i gospodarczych przedsięwzięć, nie mówiąc o przypadkach, kiedy jako monarchinie sprawowały bezpośrednią władzę polityczną w państwie. Nie będziemy się natomiast zajmować dziećmi panujących, chociaż wiele z nich osiągnęło świętość w powołaniu zakonnym (lub innym), ale nigdy samodzielnie nie sprawowało rządów.

Warto zwrócić uwagę, że święci, na których skoncentrujemy swoją uwagę, to we wszystkich omówionych przypadkach osoby koronowane czy to diademem książęcym, czy też koroną królewską lub cesarską. Pozostając w nadziei, że i w państwach o ustroju republikańskim — jakie zdecydowanie przeważają obecnie na świecie — doczekamy się kiedyś kanonizowanego władcy, trzeba jednak podkreślić, iż w przeszłości, w tak zwanym ancien regime, czyli świecie opartym na ustroju monarchii z Bożej łaski, o świętość osób piastujących najwyższe urzędy państwowe było — jeśli można tak powiedzieć — łatwiej. Działo się tak między innymi z tego powodu, iż w średniowieczu, jak również jeszcze w dobie renesansu i baroku nie było tak ścisłego jak współcześnie rozdziału Kościoła od państwa, a władcy chrześcijańscy byli zobowiązani do obrony wiary i Kościoła w ramach działalności politycznej. Z jednej strony rodziło to oczywiście wiele problemów (na przykład spór o inwestyturę), z drugiej jednak umożliwiało politykom pozostawanie w zgodzie z samym sobą i swoją wiarą, bowiem sprawując władzę doczesną, nie musieli — jak to się dziś dzieje — prowadzić pod względem moralnym jakby podwójnej gry, to znaczy w życiu prywatnym być katolikiem, a na forum publicznym pozostawać areligijnym przywódcą, któremu nie wolno narzucać swoich własnych przekonań całemu społeczeństwu. W życiu publicznym rządził bowiem przez wieki Chrystus Król i Jemu wszystko było podporządkowane.

Książę, król czy cesarz miał ponadto kroczyć śladami tego właśnie Króla królów, czyli Jezusa Chrystusa, który dla wszystkich monarchów był wzorem cnoty pokory, ducha służby i sprawiedliwości, gotowym do pójścia nawet na śmierć za swoich ludzi. Król w koronie cierniowej był niedoścignionym, acz koniecznym do naśladowania ideałem każdego chrześcijańskiego władcy, będącego ziemskim namiestnikiem Boga. Prawda ta, pochodząca już ze Starego Testamentu, gdzie dowiadujemy się, iż królowie Izraela otrzymywali swoją władzę za pośrednictwem proroków, została jeszcze bardziej uwypuklona przez Kościół średniowieczny, który wypracował na tej biblijnej podstawie rytuał sakry królewskiej, czyli namaszczenia olejami świętymi, które nie tylko podkreślały zawartą w Piśmie Świętym prawdę, że władza doczesna pochodzi od Boga, a nie od ludu, ale również uzdatniały monarchę do bycia swoistym stróżem ołtarza i obrońcą wiary na niwie państwowej. Kościół i państwo, strzegące, lepiej lub gorzej, swojej suwerenności, pozostawały mimo wszystko w ścisłej ze sobą współpracy, a nawet swoistej jedności.

Zanim przejdziemy do omówienia biogramów poszczególnych władców, musimy jeszcze powiedzieć parę słów o historii procedur kanonizacyjnych, aby nie powracać do tego tematu na dalszych kartach książki, choć w niektórych przypadkach będzie okazja dopowiedzieć parę słów w tej kwestii. Otóż pierwotnym kultem publicznym, oddawanym świętym w Kościele, była cześć dla męczenników, czyli tych, którzy ponieśli śmierć za Chrystusa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, choć w kult ten zaangażowana była władza kościelna, na przykład wpisanie imienia do wykazu męczenników nie mogło się odbyć bez aprobaty miejscowego biskupa, a jednak żadnego dochodzenia czy postępowania ze strony hierarchów, a tym bardziej papieża, nie było.

Gdy ustały prześladowania chrześcijan na masową skalę (IV wiek), pojawili się też nowi święci, którzy zapisali się w historii Kościoła męczeństwem duchowym, to znaczy doskonałym wypełnianiem Ewangelii dali pełne świadectwo Chrystusowi, a przez to zasłużyli na cześć wiernych. Dla odróżnienia takich świętych od męczenników zaczęto zwać ich wyznawcami. Przy kanonizacji wyznawcy większą rolę spełniał lud, który uznawał, iż całe jego życie było godne naśladowania, a cześć, oddawana często jeszcze za życia, po jego śmierci była kontynuowana poprzez nawiedzanie grobu, do którego ściągały pielgrzymki, przy którym się modlono, obchodzono rocznice śmierci i gdzie najczęściej działy się cuda będące najlepszym dowodem rzeczywistej świętości. Pierwsze kanonizacje wyznawców pochodziły więc niejako z aklamacji ludu, którą lokalny biskup aprobował swoim autorytetem.

Jeszcze w okresie (cały czas mamy na myśli pierwsze tysiąclecie) pierwotnych zwyczajów kanonizacji pojawiły się bardziej rozwinięte formy, do których należały: przeniesienie relikwii Sługi Bożego oraz dekret papieski. Ta pierwsza forma polegała na przeniesieniu (translacji) lub wyniesieniu (elewacji) ciała zmarłego i umieszczeniu go w miejscu odpowiednim do odprawiania Mszy świętej. Była to więc wznowiona ceremonia pogrzebowa, z tym że sprawowana bardzo uroczyście, z udziałem biskupów z sąsiednich diecezji, i mająca wartość kanonizacji. W dalszym ciągu akt tego typu należał do ordynariusza miejsca, który działał często w porozumieniu z synodem lub innymi biskupami, ale nie był zobowiązany do uzyskania zgody wprost ze Stolicy Apostolskiej. Tak było aż do drugiej połowy XII wieku, choć już około stu lat wcześniej istniała opinia, że jedynie papież ma prawo ogłaszać kogoś świętym.

Różne formy wyniesienia kandydata na ołtarze mieszały się ze sobą, dlatego już w X stuleciu wiele kanonizacji było dokonywanych autorytetem papieskim. Sytuacja zmieniła się diametralnie za pontyfikatu Aleksandra III, który w roku 1171 wydał dekret Audivimus, zastrzegający prawo udzielania pozwolenia na oddawanie kultu publicznego w Kościele jedynie Rzymowi. Odtąd kanonizacji dokonywano bądź to przez przeniesienie, bądź specjalnym dekretem papieskim, ale zawsze za zgodą następcy Piotra. W międzyczasie jednak zwyczajna translacja zatracała powoli swój charakter kanonizacji i stawała się niejako etapem wstępnym, po którym oczekiwano uroczystego aktu papieskiego. Równocześnie też pojawiły się wówczas pierwsze beatyfikacje, to znaczy kulty publiczne kościelne o ograniczonym zasięgu, które zostały zarezerwowane dla Stolicy Apostolskiej przez papieża Leona X w 1515 roku.

W procedurze kanonizacyjnej lub beatyfikacyjnej konieczne było udowodnienie świętości życia i cudów uczynionych przez zmarłego Sługę Bożego, a do zebrania dowodów papież delegował duchownych wchodzących w skład komisji, której zadaniem było przeprowadzenie procesu, czyli dochodzenia, zebranie zeznań świadków, analiza materiałów pisemnych, szczególnie jeśli chodziło o osobę zmarłą wiele lat wcześniej, i wysłanie całej dokumentacji do Rzymu. W 1588 roku papież Sykstus V utworzył szereg kongregacji, wśród których jedna zajmowała się również sprawami kanonizacyjnymi — mowa o Kongregacji Obrzędów. Udoskonaleniem całej procedury zajął się w XVII wieku papież Urban VIII, którego ustawodawstwo w tej kwestii — oczywiście nie raz jeszcze modyfikowane — przetrwało w głównych zrębach do XX wieku. Aktualnie postępowanie kanonizacyjne normuje konstytucja apostolska Divinus perfectionis Magister Jana Pawła II z 1983 roku.

Nie będziemy w tym miejscu wchodzić w szczegóły prawa kanonizacyjnego, obowiązującego od czasów reformy urbaniańskiej, dla jasności wypada jednak powiedzieć, że Urban VIII zakazał oddawania kultu publicznego tym, którzy dotychczas nie zostali kanonizowani lub beatyfikowani, z wyjątkiem zmarłych, którzy odbierali go na podstawie ogólnej zgody Kościoła. Ich kult wynikał z pism Ojców Kościoła i pisarzy świętych, czczono ich za wiedzą i przyzwoleniem Stolicy Apostolskiej lub ordynariuszy. Wreszcie ostatnim uściśleniem był zakaz oddawania kultu, z pominięciem osób, które ołtarzową cześć odbierały od niepamiętnych czasów, to znaczy co najmniej od stu lat przed wydaniem konstytucji Caelestis Hierusalem cives z 1634 roku, normującej sprawy dotyczące ustawodawstwa kanonizacyjnego. W tym wypadku można było poprzestać na stwierdzeniu legalności kultu z mocy samego prawa lub starać się o uzyskanie papieskiej uroczystej konfirmacji.

Święci, co wydaje się oczywiste, nie są ludźmi bez skazy i takie ich przedstawianie byłoby jedynie separowaniem ich od ludzkiej rzeczywistości. Przy omawianiu władców jest to tym ważniejsze, iż doskonałość chrześcijańską osiągnęli oni w działalności najbardziej ziemskiej i świeckiej, a przez to ukazywanie ich świętości w oderwaniu od uwarunkowań historycznych i społecznych byłoby pozbawione sensu. Z tego właśnie względu naszym zamiarem będzie jak najgłębsze osadzenie tych postaci na fundamencie politycznych zmagań, a osiągniemy to poprzez w miarę szerokie ukazywanie tła historycznego. Z drugiej strony szczęście w Panu, jakiego zażywają już teraz, nie zostało przez nich osiągnięte jedynie dzięki sprawiedliwemu i miłosiernemu rządzeniu, ale również przez duchowy rozwój własnej osobowości. Postaramy się, aby nie zabrakło także i tego wymiaru ich ewangelicznej doskonałości. Wreszcie, jak już mówiliśmy wcześniej, do kanonizacji potrzebne było od najdawniejszych czasów udowodnienie cudów zdziałanych za wstawiennictwem kandydatów na ołtarze, dlatego w wielu przypadkach wspomnimy i o tym aspekcie.

W pracy nad książką została wykorzystana dość spora literatura, zarówno historyczna, teologiczna, jak i hagiograficzna, którą w całości umieszczamy w bibliografii. Nie obawialiśmy się również sięgać do Internetu, który daje coraz większe możliwości dotarcia do źródeł niedostępnych w krajowych bibliotekach, a które w sposób wymierny przyczyniły się do ubogacenia treści niniejszego opracowania.

Układ książki oparty został na podziale zgodnym z kluczem geograficznym. I tak pierwszy rozdział poświęcimy wielkim cesarzowym (rzymskim i bizantyjskim). Następnie przyjrzymy się władcom centralno-zachodniej Europy z okresu najgłębszego średniowiecza, nazywając ich umownie przywódcami ludów barbarzyńskich, po czym w dwu kolejnych rozdziałach przypomnimy postaci monarchów z tej samej części kontynentu, jednakże już z czasów nieco późniejszych, w których ukształtowały się wielkie mocarstwa katolickie: Niemcy i Francja. W rozdziale piątym odwiedzimy Półwysep Iberyjski, a w kolejnym Wyspy Brytyjskie, żeby wreszcie zatoczyć pewien łuk po północnych obrzeżach Europy — czyli krajach skandynawskich, i trafić znów w centralne i wschodnie rejony kontynentu. Ostatnią część poświęcimy dwóm monarchom, którzy mogliby wprawdzie znaleźć się w którymś z poprzednich rozdziałów, jednakże z racji, iż są oni ostatnimi reprezentantami tej znakomitej plejady świętych władców, postanowiliśmy poświęcić im końcowe strony książki.

Na koniec autor nie odmówi sobie niezwykle przyjemnego obowiązku podziękowania wszystkim osobom, które dobrą radą i wsparciem przyczyniły się do powstania niniejszego tomu. Na pierwszym miejscu wypada wymienić ks. prof. dra hab. Andrzeja Witko, któremu jestem niezwykle wdzięczny nie tylko za napisanie przedmowy do książki, ale również za przekazanie podstawowego warsztatu naukowego, z którego korzystałem podczas pracy nad tekstem. Ogromnym wsparciem obdarzyły mnie dwie najbliższe mi osoby: siostra Ewa oraz mama Barbara, które stały się pierwszymi recenzentkami powstającej książki, za co bardzo, z całego serca, im dziękuję. Cenną pomoc w przekładzie kilku tekstów otrzymałem od przybranej siostry Ani Gaetani, jak również pani Ewy Małolepszy. W końcu chciałbym również podziękować Szanownemu Kierownictwu Wydawnictwa Salwator za przychylność i życzliwość wobec autora oraz wszystkim osobom, które swoją pracą przyczyniły się do redakcji i publikacji książki.

Jerzy Adam Świdziński

Święta Teodora
cesarzowa imperium bizantyjskiego

(ok. 800-867)

Można powiedzieć, że ściśle ze świętą Ireną (zob. s. 42) związana była jeszcze jedna władczyni bizantyjska, która głównie dzięki wytrwałej walce z ikonoklazmem została wyniesiona do chwały ołtarzy. Mowa o Teodorze, żonie cesarza Teofila, ostatecznej pogromczyni wschodniego obrazoburstwa.

Teodora urodziła się około 800 roku w Paflagonii w Azji Mniejszej. Jej rodzicami byli Mirynus i Teoktysta, ludzie bardzo pobożni i gorliwi obrońcy kultu ikon, który mimo ostatecznych rozstrzygnięć soborowych nadal miał swoich przeciwników. Po znakomitych osiągnięciach cesarzowej Ireny, która w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia zniosła wszelkie ustawy ikonoklastyczne, jak również doprowadziła do soboru powszechnego w Nicei w 787 roku, który potępił prawo zakazujące czci obrazów, nadszedł czas, kiedy władze państwowe powróciły do pomysłów swych poprzedników. Oto w roku 813 na tronie cesarskim zasiadł Leon V, nieprzejednany wróg bałwochwalczych, według jego rozumienia, praktyk i już rok później ponownie wprowadził zakaz kultu obrazów i relikwii. Nowe prawo usankcjonował zebrany w 815 roku w Hagii Sophii synod, który potępił cesarzową Irenę i jej kobiece prostactwo sprzyjające kultowi bezdusznych ikon i martwych posągów. Rozpoczęło się nowe prześladowanie i niszczenie obrazów stworzonych w poprzednich latach.

Rodzice Teodory mimo surowych kar grożących za praktykowanie czci ikon pozostali wierni swym przekonaniom i tak wychowywali swoją córkę. W międzyczasie na dworze cesarskim następowały zmiany personalne; po śmierci Leona tron objął Michał II, a po nim jego syn Teofil. Teodora pochodziła najprawdopodobniej z arystokratycznej rodziny, bowiem wkrótce to ona właśnie została wybranką cesarza Teofila i wyszła za niego za mąż. Odtąd przysługiwał jej tytuł augusty. Małżeństwo to zaowocowało siedmiorgiem dzieci (pięć córek i dwóch synów), jednakże na gruncie politycznym nie było między małżonkami zgody. Teofil należał bowiem do najzagorzalszych obrazoburców, nie słuchał duchownych, którzy przypominali mu o nauce Ojców soborowych, a gdy za ikonodulami wstawiła się Teodora, zupełnie odsunął ją od rządów, pozostawiając żonie jedynie suwerenność w wychowywaniu ich dzieci.

Na następcę cesarza wybrano najmłodszego syna Michała, stąd to na jego wychowaniu koncentrowała się Teodora, jednakże życie przyniosło zaskakujące rozstrzygnięcia. Kiedy Michał miał zaledwie trzy lata, zmarł jego ojciec, a rządy w państwie w charakterze regentki przejęła jego starsza siostra Tekla, a przede wszystkim ich matka, wspierana przez ministra Teoktistosa. Oczywiście nietrudno się domyślić, czym najpierw zajęła się nowa cesarzowa; pierwszym wydanym przez siebie dekretem Teodora natychmiast odwołała zakaz czci świętych wizerunków i relikwii, wypuściła z więzienia licznych przeciwników ikonoklazmu oraz poprosiła o powrót biskupów, którzy za swoją postawę zostali wcześniej pozbawieni stanowisk i wygnani. Urząd stracili natomiast obrazoburczy patriarchowie, a ich miejsca zajęli prawowierni biskupi, którzy stanowczo bronili dekretów Soboru Nicejskiego II. Aby jeszcze raz potwierdzić ważność tych dekretów, Teodora zwołała w 843 roku specjalny synod do Konstantynopola, który definitywnie skończył z trwającym od ponad stu lat kryzysem obrazoburczym. Na pamiątkę zakończenia tego kryzysu i wieloletniego prześladowania świętych obrazów i relikwii cesarzowa ustanowiła też Święto Ortodoksji, które od tej pory obchodzi się w Cerkwi prawosławnej w każdą pierwszą niedzielę Wielkiego Postu.

Teodora nie była osobą żądną władzy, więc gdy tylko jej syn Michał osiągnął odpowiedni wiek, oddała mu z chęcią stery państwa, a sama usunęła się w cień. I to był niestety błąd cesarzowej, bowiem Michał okazał się człowiekiem jeszcze za młodym, a ponadto zupełnie nieprzygotowanym do rządzenia. Jego słaby charakter zmobilizował dalszą rodzinę do próby przejęcia władzy i w końcu rządy przejął wuj Michała, Bardas. Gdy Teodora zorientowała się, co się dzieje, było już za późno, i choć próbowała zmienić jeszcze tę niekorzystną sytuację, jej przeciwnicy byli znacznie silniejsi. Bardas najpierw zamordował Teoktistosa, a następnie zamknął cesarzową w klasztorze i przetrzymywał ją tam aż do śmierci. Teodora nie była też skłonna walczyć o władzę za wszelką cenę, szybko pogodziła się z losem i, oddając się pokornej modlitwie oraz dziełom miłosierdzia, do końca swoich dni żyła jak prosta zakonnica. Wówczas otrzymała też list od papieża, świętego Mikołaja I, który wyrażał swoją głęboką wdzięczność za jej zasługi w przezwyciężeniu obrazoburstwa oraz pokrzepiał ją ojcowskim słowem w tej trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się u schyłku swego życia. Oboje odeszli do Pana w tym samym roku 867, papież pod jego koniec, Teodora natomiast na 11 lutego. W tym też roku zamordowany został jej syn, Michał.

Kanonizowana przez Cerkiew prawosławną, ale czczona również przez Kościół katolicki święta w ikonografii przedstawiana jest w bogato zdobionych cesarskich szatach i z koroną na głowie. Cechą charakterystyczną jej wizerunków jest trzymana w obu dłoniach ikona Zbawiciela, którą czasami zastępuje krzyż.

Wspomnienie liturgiczne świętej Teodory — 11 lutego.

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/swieci_wladcy/salwator_2010_wladcy_wstep_00.html#1

 

 

*******

 

 

O autorze: Judyta