Oko w oko z samym sobą _Wojciech Werhun SJ

Polecam artykuł o. Wojciecha Werhun SJ dotyczący akceptacji siebie. “Moc w słabości się doskonali ”  Czy naprawdę i czy sami potrafimy tego dokonać?

Szum z Nieba Szum z Nieba

Żyjemy w bardzo trudnych czasach. Dzisiaj wszystko musi być idealnie idealne. Jeżeli coś chociaż trochę odbiega od odgórnie przyjętych kryteriów – zostaje usunięte. Weźmy na przykład ogórki. Unia Europejska bardzo wyraźnie normuje długość, średnicę, kolor i ciężar standardowego ogórka (może przesadziłem, ale idea jest taka). A jeżeli ogórek wykracza poza normę, to już ogórkiem nie jest. Zostaje usunięty, by nikt go nie oglądał i nie jadł. Nie zostaje wypuszczony w świat, między ludzi. Niestety z człowiekiem zaczynamy robić tak samo. Jeżeli twój nos nie mieści się w “normie”, to trzeba go skorygować. Jeżeli twoje zachowanie komuś przeszkadza, to możesz być zwolniony z pracy, odesłany z listem rozwodowym, oskarżony przed sądem, lub ewentualnie wysłany na dziesięć różnych kursów z zakresu “poprawnego funkcjonowania w społeczeństwie”.

(fot. shutterstock.com)

Każdy z nas (i ty też) ma w sobie coś takiego, z czym czuje się źle, czego w sobie nie chce, co jest niewygodne. Coś, co chciałby odciąć i wyrzucić (bo takie rozwiązanie wydaje się najlepsze z możliwych). Problem jednak w tym, że to “coś” jest częścią ciebie, współtworzy twoje “ja” i twoją tożsamość.

Dla niektórych jest to wygląd, twarz, barwa głosu, nogi, choroba. Czasem coś, czego nie ma, np. amputowana kończyna albo zdolności. Dla innych jest to historia życia, wspomnienia o trudnych wydarzeniach lub obecna sytuacja życiowa. Czasem cechy charakteru, nieumiejętność radzenia sobie w życiu (np. ze stresem), sposób postępowania wobec innych. To wszystko ma wspólny mianownik: kiedy patrzę w lustro albo z kimś rozmawiam i przypomnę sobie o tym – wtedy dochodzę do wniosku, że jest ze mną źle, a przynajmniej mogłoby być lepiej. A to oznacza brak akceptacji siebie, czyli problem. Bardzo bolesny. I na tym się nie kończy.

Bo jest to również furtka, przez którą zły duch może łatwo wejść do twego serca i bardzo cię osłabić. Powtórzę: BARDZO cię osłabić.
Załóżmy, że nie akceptujesz swojego głosu. Zaczynasz mówić konferencję i wydaje ci się, że wszystkim przeszkadza twój głos. W twoim sercu rodzi się wstyd i lęk. Opuszcza cię pokój. Denerwujesz się i konferencja wychodzi jak wychodzi.

 

ZOSTAŁEŚ ROZBROJONY PRZEZ ZŁEGO DUCHA.
Inny przykład? Nie akceptujesz swojego nosa. Spotykasz się z jakimś fajnym facetem, masz nadzieję na dłuższą znajomość (może to TEN?). Ale podczas spotkania masz wrażenie, że on ciągle obserwuje twój nos (Swoją drogą, niby na co innego miałby się gapić? Na łokcie?). Męczy cię ten wzrok, rumienisz się ze złości, denerwujesz. Nie jesteś w stanie wysiedzieć, nie potrafisz rozmawiać na żaden temat, chcesz uciec. Szansa przepadła. Ale na tym nie koniec. Zaczynasz być niezadowolona z siebie. Wstydzisz się, chcesz się ukryć. Czujesz się skrzywdzona, zostawiona, “niedopracowana” przez Boga.
W wielu różnych innych sytuacjach – podobnie – jesteśmy źli na siebie i na Niego. Nie potrafimy Mu zaufać i uwierzyć, nie potrafimy dziękować i cieszyć się.
Nieakceptacja siebie to taka długa, wąska szpila. Wąska, bo dotyczy tylko kilku lub jednej rzeczy. Długa – bo sięga najgłębiej – aż do naszego serca.
Na tym etapie udało nam się zlokalizować problem i przyznać, że on nas boli i męczy.

Co zrobić, żeby wyrwać tę szpilę, żeby zamknąć furtkę i nie dać się obezwładnić złemu duchowi?

Co zrobić, żeby zacząć akceptować siebie, być wdzięcznym Bogu i cieszyć się życiem?

Jedną z bardzo praktycznych metod pomocnych w tym temacie jest ignacjański rachunek sumienia. Jeżeli chcesz i będziesz wiernie praktykować tę metodę modlitwy, to otworzysz Panu Bogu przestrzeń, by powoli przemieniał twoje spojrzenie na siebie samego, na Niego i cały świat. Będziesz widzieć więcej dobra i twoje działanie i życie będzie spokojniejsze. Jednak jeśli chcesz siebie naprawiać – to szkoda czasu.
Akceptacja siebie nie jest żadną metodą pracy nad sobą. Nie chodzi o to, żeby się naprawić. Ty nie masz się naprawić!
Oczywiście wszyscy pracujemy nad słabościami, staramy się być lepsi, rozwijamy się itd. Ale to nie ma nic wspólnego z akceptacją siebie. Ona jest niezależna od naszych wysiłków. Bo można na przykład nie akceptować swojej nieśmiałości i pracować nad nią, ale również nie akceptować samego faktu pracy nad sobą lub tego, że proces poprawy idzie tak powoli.
Żyjemy w bardzo trudnych czasach. Dzisiaj wszystko musi być idealnie idealne. Jeżeli coś chociaż trochę odbiega od odgórnie przyjętych kryteriów – zostaje usunięte. Weźmy na przykład ogórki. Unia Europejska bardzo wyraźnie normuje długość, średnicę, kolor i ciężar standardowego ogórka (może przesadziłem, ale idea jest taka). A jeżeli ogórek wykracza poza normę, to już ogórkiem nie jest. Zostaje usunięty, by nikt go nie oglądał i nie jadł. Nie zostaje wypuszczony w świat, między ludzi.

Niestety z człowiekiem zaczynamy robić tak samo. Jeżeli twój nos nie mieści się w “normie”, to trzeba go skorygować. Jeżeli twoje zachowanie komuś przeszkadza, to możesz być zwolniony z pracy, odesłany z listem rozwodowym, oskarżony przed sądem, lub ewentualnie wysłany na dziesięć różnych kursów z zakresu “poprawnego funkcjonowania w społeczeństwie”.
Nasze otoczenie wyznacza konkretne normy. Wszyscy się w nich wychowujemy i czujemy ich bardzo silną presję. Ciągle wisi nad nami groźba niezakwalifikowania się do społeczeństwa idealnego (bez względu na to, czy to będzie grupa przyjaciół, grupa modlitewna, seminarium czy klub wędkarski).
Wokół naszej głowy fruwa “eskadra aniołków” z chorągiewkami pod tytułem: “nie mogę”, “nie wolno”, “powinienem”, “muszę”. Dlatego akceptacja w naszym świecie jest wyjątkowo trudna. Myślę, że pierwszym krokiem, jaki wszyscy możemy wykonać, by wyjść z tego zaklętego kręgu, to zadać sobie dwa pytania.

Po pierwsze – zastanów się, czego w sobie nie lubisz.

Po drugie – zastanów się, dlaczego tego nie lubisz.

A teraz mała prowokacja: Przypatrz się temu, czego nie akceptujesz, i powiedz sobie wprost, że tego nie chcesz. Że chcesz to zmienić. Że tego nie lubisz. Przyznaj się do tego. Nie oszukuj się, że jest ok. – porzuć tę iluzję. Przecież tyle rzeczy ci się sypie i z tylu jesteś niezadowolony.. Już zrobione? Jak nie, to daj sobie jeszcze chwilkę.
A teraz mam dla ciebie szokującą wiadomość: Jezus ci mówi, że nie jest źle. A nawet, że tak jest dobrze.
Jeżeli wszedłeś w to ćwiczenie, to prawdopodobnie rzucasz teraz tą gazetą o ścianę. Jeżeli nie, to przeczytaj artykuł jeszcze raz i pomyśl chwilkę.

A oto fragment 1 Listu do Koryntian (1, 26-31): “Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga… aby, jak to jest napisane, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi“.

Jakieś pytania?
Parafrazując św. Pawła – jeżeli w głębi serca chcesz być nienaganny, mieć idealne relacje ze wszystkimi, idealne małżeństwo, sukcesy apostolskie, mnóstwo talentów, radzić sobie ze wszystkimi problemami, znać odpowiedź na każde pytanie, w pełni zewangelizować swoje miasto i wszystkim pomagać – to masz poważny problem, bo to znaczy, że chcesz żyć powołaniem innym niż powołanie uczniów Chrystusa.
Jeżeli nie chcesz swojej słabości, głupoty i nędzy, to nie chcesz w swoim życiu Chrystusa!

Nie chcesz Go, bo (jak mówi św. Paweł): Bóg wybrał w tobie (!) to, co “głupie, niemocne i nieszlachetne”. Nie wybrał w tobie mądrości, szlachetności itd.
Bóg wybrał to, czego ty chcesz się pozbyć jak najprędzej. Kiedyś jeden z jezuitów powiedział mi, że to, co sprawia, że Bóg szaleje z miłości do człowieka, to właśnie ludzka słabość. Jezus mówi: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście”. Nie: mocni i wytrwali, ale “utrudzeni i obciążeni”. Taką samą historię niedawno wspominaliśmy: Jezus rodzi się w ludzkiej “dziurze”.

Mam więc wybór: czy zależy mi bardziej na miłości Boga, czy na pozbyciu się mojej słabości?
Pójdźmy teraz dalej, ale zanim to zrobimy – przypomnijmy sobie obraz szpili, która sięga naszego serca. A oto co mówi św. Paweł: “Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz /Pan/ mi powiedział: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.”

 

Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12, 7-11).

Po co mi moja słabość?

Przecież wszyscy chcemy być niezależni. Dzisiaj niezależność (finansowa, emocjonalna, duchowa) jest bardzo popularna i pożądana, stanowi wartość. Człowiek niezależny to człowiek sukcesu, wiarygodny i stabilny. Tylko tacy coś osiągają w tym świecie (tak myślimy). Jeżeli jestem niezależny, to mam szansę prowadzić idealne życie. Natomiast każda moja słabość, nędza i głupota odsłania potrzebę pomocy, obecności, wsparcia drugiego człowieka, pokazuje, że sam nie dam rady. Mam chwilę słabości. W naszym świecie to jest wada, której trzeba się pozbyć. Św. Paweł – człowiek sukcesu swoich czasów – też chciał się tego pozbyć. Można pomyśleć – z jak wielkim potencjałem mógłby służyć Bogu, gdyby Pan mu odebrał słabości. Jak bardzo pomnożyłyby się owoce jego posługi. Praca apostolska bez porażek! Ale chyba czujemy, że coś tu “śmierdzi”.

Jest coś większego niż niezależność, o czym nasza cywilizacja nie wie, a czego uczył nas Jezus: “Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie” (J 14, 10-11); “Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 4-5).
Jezus mówi wprost, że nie jest niezależny. Nie mówi od siebie, nie działa od siebie. Jezus przyznaje przed uczniami, że jest zależny od Ojca, że nie jest superbohaterem. I mówi do nas: “Bądźcie zależni ode Mnie”.
Jeżeli jesteśmy zależni od Jezusa, to wtedy On sam dokonuje swoich dzieł w nas i przez nas. Wtedy On działa w nas swoją mocą i napełnia nas swoim Duchem. Bycie zależnym od Jezusa jest dużo cenniejsze i wartościowsze, niż bycie niezależnym. Wracając do św. Pawła – on odkrył, że to właśnie słabość, oścień, sprawia, że jest zależny od Boga. Dzięki słabości mieszka w nim moc Chrystusa, dzięki słabości ta moc się w nim doskonali. Ten oścień, który sięga głęboko do naszego serca, jest kanałem, który łączy nas z Winnym Krzewem, który otwiera nas na Boga. To jest szaleństwo. A ja chciałbym ciebie i siebie do tego szaleństwa zaprosić.
Kiedy przez pół roku byłem w Londynie, doświadczyłem dużego trudu. Nie radziłem sobie za studiami, siadłem na zdrowiu psychicznie i fizycznie. Bałem się, że z tego powodu będę musiał opuścić jezuitów. Życiowa porażka. Nie potrafiłem w tym wszystkim prowadzić jakiegokolwiek życia duchowego. Nie byłem dobrym chrześcijaninem, bo ludzie wzbudzali we mnie agresję, miałem ochotę schować się przed nimi. Była Wielka Sobota i miałem iść święcić Polakom koszyczki z pokarmami. Jechałem tam metrem z bólem żołądka i świadomością, że wcale tych świąt nie przeżywam i nie mam nic do powiedzenia. Nędza. Kiedy tam szedłem, do tłumu Polaków – nagle coś się zmieniło. Pojawiła się w sercu wielka życzliwość, dobroć. Rozmawiałem z nimi otwarcie, pomagałem przy układaniu koszyczków. W trakcie święcenia pokarmów poczułem się jak na głębokiej modlitwie uwielbienia i powiedziałem kilka rzeczy o Jezusie, które zaczęły wypływać z mojego serca. Kiedy skończyłem, to nie za bardzo wiedziałem, jak to się stało. Zapadła cisza. Patrzyłem na ludzi, oni patrzyli na mnie i tak staliśmy przez chwilę. Wtedy dokładnie zrozumiałem słowa św. Pawła: “ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”.
Jakoś tak jest, że Bóg pokochał naszą słabość. Że przez nią jesteśmy z Nim złączeni, jesteśmy od Niego zależni. Przez nią On nas napełnia miłością, wlewa swoją łaskę i obdarza swoją mocą. Nie wiem dlaczego. Ale jeżeli tak jest, to modlę się o to, żebyśmy przestali osądzać, odrzucać i gnębić siebie samych (i innych przy okazji), a przyjęli nasze słabości. Modlę się o to, żebyśmy wszyscy oszaleli. I może w ten sposób nasze rodziny, relacje ze znajomymi i cały świat się zmienią.

 

Na koniec mądra bajeczka o. Anthonego de Mello SJ pt. Mlecze:

“Pewien człowiek, niezmiernie dumny z trawnika w swoim ogrodzie, zauważył nagle, że na tym trawniku wyrosło mnóstwo mleczy. I choć próbował wszelkich sposobów, żeby się ich pozbyć, nie potrafił zapobiec temu, by stały się prawdziwą plagą. Wreszcie napisał do ministra rolnictwa, donosząc o wszelkich usiłowaniach, jakie był podejmował, i zakończył list pytając: «Co mogę zrobić?». Wkrótce nadeszła odpowiedź: «Radzimy Panu nauczyć się je kochać»”.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,845,oko-w-oko-z-samym-soba.html

* wytłuszczenia własne

 

**************************************************

i drugi artykuł O. Krzysztofa Osucha,

mówiący o wielkim pragnieniu Serca Jezusa – pragnę być kochany …..

Język miłości

kiedy Mnie kochasz, miłuję Siebie w tobie. Jestem twoim Źródłem.”

 

‘Rano czytaj stronę mego życia i zamykaj ją w swym sercu. Niech dotrzymuje ci towarzystwa przez cały dzień, dając ci wierną miłość, naśladowanie Jezusa Chrystusa. Być drugim Chrystusem: zmierzaj do tego. To będzie ukoronowaniem zażyłości. Wówczas Ja będę lepiej mówił: «Moja Gabrielo», a ty będziesz lepiej mówiła: «Panie mój!»” (On i ja, t. 3, nr 9).

(fot. demandaj/flickr.com/CC)

Jezus wie, że człowiek bywa mocno zagubiony. Wie, że potrzebuje kogoś, kto pomoże mu skojarzyć własne wielkie tęsknoty i pragnienia z Jego Osobą, z Jego Boską miłością.

Jezus i Samarytanka – J 4, 5-15

 

“Wszystko jest grą miłości”
“Wszystko jest grą miłości” – jest tego pewny św. o. Pio z Pietrelciny, a także inni święci. Nie może być inaczej, skoro “Bóg jest Miłością” (1 J 4, 16).
Najważniejsze przykazanie zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu stawia w centrum uwagi Boga i Miłość: Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił (Pwp 6, 5; Mt 22, 37). Dany nam nakaz (i obietnica) tak wielkiej i całkowitej miłości względem Boga, nie dziwi, jeśli pamiętamy, że Bóg miłuje jako pierwszy, i że kocha nieskończenie.
Wydarza się zatem rzecz wielka, gdy w jakimś momencie życia najpierw świta, a potem staje się pewnością, że nie ma niczego wspanialszego i ważniejszego niż to, by Miłość Boskich Osób dogłębnie poznać i odpowiedzieć na nią gorącą miłością. Mamy na ogół kilka dekad życia na to, by wykrystalizowało się w nas najgłębsze pragnienie serca, i by szeroko otworzyć się na miłość, która “z góry zstępuje” i jest rozlewana w nas jako dar Ducha Świętego (por. Rz 5, 5).
Opatrznościowe spotkanie
Boska Miłość zawitała także do Samarytanki i to w sposób nieoczekiwany. Nie był to jednak tzw. przypadek, ale precyzyjna Opatrzność Boża. Pan Jezus zechciał czekać na nią w samo południe przy studni. Zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej godziny. Nadeszła tam kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzekł do niej: Daj Mi pić! Kobieta była zaskoczona i daleka od spełnienia prośby. Dopiero po dłuższej rozmowie nabrała zaufania i otwarła się – Samarytanka wobec Jezusa, “będącego Żydem”.
Rozmowa Jezusa z Samarytanką nie była łatwa, ale Jezus ani na moment nie dał się zbić z tropu. Jego gorącym pragnieniem było (i tak jest zawsze) dotrzeć do każdego człowieka i pomóc mu zrozumieć trawiącą go tęsknotę i to, że “dar Boży” wychodzi tęsknocie naprzeciw. Mówił do Samarytanki: O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: Daj Mi się napić – prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej. “Prosiłabyś”! Prosiłabyś usilnie i co prędzej!
Jezus wie, że człowiek bywa mocno zagubiony. Wie, że potrzebuje kogoś, kto pomoże mu skojarzyć własne wielkie tęsknoty i pragnienia (także te źle ukierunkowane) z Jego Osobą, z Jego Boską miłością. I radzi prosić o “wodę żywą”. A jest nią właśnie On sam i Jego Miłość; ta sama, która jednoczy Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Komentatorzy biblijni potrafiliby wydobyć z perykopy o Samarytance wiele subtelnych znaczeń i pouczeń. My próbujmy odkryć w spotkaniu Jezusa z Samarytanką to, co najważniejsze.
Pragnienie i “miłosne przygody”
Samarytanka przeżyła sporo lat i “zaliczyła” kilka rozczarowujących “miłosnych przygód”. Wtrąciły ją one w opłakany stan. Doszło do tego, że nawet po zwykłą wodę chodziła do studni wtedy, gdy nie było tam innych kobiet z miasteczka. Bała się ich spojrzeń i osądów.
I oto dla kogoś takiego jak ona zaczął się nowy rozdział życia. Sprawił to Jezus-Mesjasz. Pojawił się w krytycznym momencie i subtelnie nawiązując do jej źle “rozgrywanego” pragnienia miłości, otwarł ją na miłość prawdziwą, Boską.
Trzeba się zdumiewać i radować, że wobec kogoś takiego jak ona Jezus odsłonił pragnienia samego Boga. I że mimo różnych przeszkód i nieporozumień pojawiło się w końcu wzajemne zrozumienie i porozumienie. Płaszczyzną dla spotkania Jezusa i Samarytanki okazało się pragnienie. Różne pragnienia i najgłębsze pragnienie – to coś, na co wrażliwa jest każda osoba.
To na gruncie pragnienia może dojść do poważnego spotkania i poważnej rozmowy. Gdy rozmówcą jest Jezus, to zawsze pada propozycja wymiany miłości i zaproszenie do otwarcia na przebó-stwiające zjednoczenie stworzenia ze Stwórcą.
Spotkanie pragnień – Bożego i naszego
Nawiązując do różnych etapów rozmowy Jezusa z Samarytanką, Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o dokonującym się cudzie modlitwy, czyli o czymś, co jest w tym życiu najgłębsze i najwznioślejsze: “«O, gdybyś znała dar Boży!» (J 4, 10). Cud modlitwy objawia się właśnie tam, przy studni, do której przychodzimy szukać naszej wody: tam Chrystus wychodzi na spotkanie każdej ludzkiej istoty; On pierwszy nas szuka i to On prosi, by dać Mu pić. Jezus odczuwa pragnienie, Jego prośba pochodzi z głębokości Boga, który nas pragnie. Modlitwa – czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie – jest spotkaniem Bożego i naszego pragnienia. Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli” (KKK 2560).
Tak, Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli. Bóg, pragnący nas i naszego szczęścia, pragnie też, byśmy i my Go pragnęli. Co zatem należy czynić, by stale i wielkodusznie odwzajemniać pragnienie Boga do nas skierowane? – Myślę, że należy na różne sposoby stawiać sobie przed oczy to, jak bardzo Bóg pragnie, byśmy Go pragnęli i miłowali. Św. Jan Chryzostom poczynił w tym względzie piękną obserwację: “Nic tak bardzo nie skłania umiłowanego do miłości, jak świadomość, iż miłujący gorąco jej pragnie” (Liturgia Godzin, tom III, s. 452).
Tak, miłujący nas Jezus bardzo pragnie, byśmy mieli świadomość (i o tym pamiętali), że On gorąco pragnie naszej miłości. Skoro On gorąco jej pragnie, to Mu ją dajmy! Oby zatem coś często przypominało nam, że On tak bardzo pragnie nas i pragnie naszej miłości. Niewyczerpaną kopalnią takich przypomnień jest przede wszystkim całe Pismo Święte, także rozważana perykopa o Samarytance.
Pukam do twoich drzwi
Wielkie bogactwo przypomnień – o tym, jak Jezus nas miłuje i jak On pragnie być miłowany – znajduje się w duchowych dziennikach mistyków i świętych. Oto jeden ze szczególnych (dla mnie) dzienników i dwa z niego cytaty: “Pukam do twoich drzwi. Prawda, że sądzisz, iż nie potrzebuję mych stworzeń? Jednak moja miłość Boża potrzebuje waszej miłości. Tak jest. W każdym czasie. Przypominasz sobie? «Pragnę»?
Zawsze jestem spragniony. Gdybyś znała to pragnienie, gorętsze niż pragnienie ludzkie, starałabyś się ze wszystkich sił ugasić je we Mnie. Dlatego pukam do twoich drzwi.
Przypominasz sobie upały na Saharze? Pustynia płonie mniej niż Ja. Czy możesz zrozumieć, jak bardzo pragnę waszych myśli skierowanych ku Mnie, waszego pragnienia, aby być Mi przyjemnymi, waszej wdzięczności za moje biedne cierpienia, waszego współczucia we wszystkich zniewagach, zniesławieniach, nienawiściach, których przedmiotem byłem w noc i w poranek mej śmierci?
A te uderzenia, te cierpienia mego Ciała i mego Ducha, czy myślicie o nich czasem? Czy możecie zmierzyć ową miłość, która sprawiła, że dałem się pojmać? Czyż nie mogłem uciec w niewidzialność?… To moja miłość wyszła naprzeciw torturom. Czy nie sądzisz, że zapłaciłem za prawo przynajmniej do waszej przyjaźni? Pamiętasz, że łotr mówił: «Wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do Królestwa Twego». Ja wam mówię: «Wspominajcie Mnie podczas waszego życia». Umieśćcie Mnie jak latarnię w pośrodku waszego umysłu, nie tylko taką, która oświeca, ale i tę, która rozgrzewa.
Gdzie mogłabyś się znaleźć, gdzie by Mnie nie było? Kiedy Mnie szukasz, już tu jestem, a kiedy Mnie kochasz, miłuję Siebie w tobie. Jestem twoim Źródłem. Ty odnoś wszystko do Mnie, w radości, w prostocie: tak niewielu o tym myśli! A więc chcesz, bym zapukał do twych drzwi?…” (On i ja, t. 3, nr 193).
“Nie uchylaj się: skrzywdziłabyś Miłość”
– “Czy mogę wołać do Ciebie: Panie mój?
– Z pewnością, ponieważ jestem Nim dla ciebie, bowiem ty jesteś moim stworzeniem. Czy nie czujesz słodyczy takiej wymiany? Dlaczego miałabyś się obawiać odnowienia jej? Nazywaj Mnie twoim, a ja będę nazywał cię moją. Nie uchylaj się: skrzywdziłabyś Miłość. Bądź pierwsza w dawaniu, pewna, że Mi się podobasz.
Czy kiedykolwiek wyrzucałem ci, że Mnie zbytnio kochasz? Albo że Mi zbytnio zawierzyłaś? Czy powiedziałem ci: przesadzasz, nie masz prawa posuwać się dalej? Ja, który tak pragnę waszej zażyłości, że posuwam się do żebrania o nią… O, moja córko, czy wiesz, co to znaczy żebrać?… To znaczy pragnąć tak mocno, że traci się poczucie godności i posługuje się najpokorniejszym ruchem, by otrzymać to, do czego przywiązuje się tak wiele wagi. Tak mocno pragnę stałej pamięci waszych serc, że podjąłem w mym ziemskim życiu wszystkie rodzaje trudów czy wspaniałości, by ją przyciągnąć do Mnie.
Czytając Ewangelię, macie możność wybierania, na czym zatrzymać spojrzenie:
– moje cuda,
– moja litość dla grzeszników,
– moje umartwienia,
– moje wezwania skierowane do wybranych,
– moje milczenia,
– moje modlitwy,
– moje walki z przeciwnikami,
– moja stanowczość i moja stałość,
– moja gorliwość w służbie Ojca,
– moja miłość do ludzi, moich braci,
– moja troska o ich zbawienie,
– moje trwogi w Getsemani z powodu tak wielu niewdzięcznych, tak wielu na zawsze utraconych, podczas gdy Ja miałem za nich przelać moją krew…
Rano czytaj stronę mego życia i zamykaj ją w swym sercu. Niech dotrzymuje ci towarzystwa przez cały dzień, dając ci wierną miłość, naśladowanie Jezusa Chrystusa. Być drugim Chrystusem: zmierzaj do tego. To będzie ukoronowaniem zażyłości. Wówczas Ja będę lepiej mówił: «Moja Gabrielo», a ty będziesz lepiej mówiła: «Panie mój!»” (On i ja, t. 3, nr 9).
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/slowo-boze/art,58,jezyk-milosci.html
*************
iKONA WPISU: fot. Steve Snodgrass / flickr.com

O autorze: Judyta