Myśl dnia
Ewangelia wg św. Mateusza 18, 19
PIERWSZE CZYTANIE (Ez 33,7–9)
Obowiązek upominania
Czytanie z Księgi proroka Ezechiela.
To mówi Pan:
„Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela, abyś słysząc z mych ust napomnienia, przestrzegał ich w moim imieniu. Jeśli do występnego powiem: »Występny musi umrzeć«, a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi, to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie. Jeśli jednak ostrzegłeś występnego, by odstąpił od swojej drogi i zawrócił, on jednak nie odstępuje od swojej drogi, to on umrze z własnej winy, ty zaś ocaliłeś swoją duszę”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 95,1–2.6–7ab.7c–9)
Refren: Słysząc głos Pana, serc nie zatwardzajcie.
Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu, *
wznośmy okrzyki ku chwale Opoki naszego zbawienia,
stańmy przed obliczem Jego z uwielbieniem, *
radośnie śpiewajmy Mu pieśni.
Przyjdźcie, uwielbiajmy Go padając na twarze, *
zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył.
Albowiem On jest naszym Bogiem, *
a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku.
Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego: +
„Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, *
jak na pustyni w dniu Massa,
gdzie mnie kusili wasi ojcowie, *
doświadczali mnie, choć widzieli moje dzieła”.
DRUGIE CZYTANIE (Rz 13,8–10)
Miłość jest wypełnieniem Prawa
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.
Bracia:
Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. Albowiem przykazania: „Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj” i wszystkie inne, streszczają się w tym nakazie: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa.
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (2 Kor 5,19)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą,
nam zaś przekazał słowo jednania.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 18,15–20)
Upomnienie braterskie
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.
Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.
Oto słowo Pańskie.
Pozyskać brata
Wspólnota jest wielkim darem! To w niej i dzięki niej dojrzewają relacje ludzkie oparte na szacunku, miłości, przebaczeniu, poszukiwaniu wspólnego dobra. Bóg największą troską otacza najbardziej pogubionych i pokrzywdzonych. Do takiej samej postawy zaprasza i nas. A my często postępujemy zupełnie odwrotnie. Najpierw wszyscy wiedzą o problemie jakiejś osoby, potem niektórzy wiedzą coś więcej, na końcu dowiaduje się sam zainteresowany i wtedy zamiast troszczyć się o tę osobę, pozostawiamy ją samą sobie.
Jezu, naucz mnie prawdziwej troski o dobro bliźniego. Naucz mnie poprzez poszukiwanie prawdy i miłosierne serce pozyskiwać bliźnich dla Ciebie.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła
Jak pogodzić miłość i prawdę; miłosierdzie i sprawiedliwość? O wiele łatwiej popaść w którąś ze skrajności – albo w imię miłości tolerując zło, albo potępiając człowieka bez współczucia dla jego słabości. Jezus poleca nam dziś dążyć przede wszystkim do tego, by pozyskać swego brata dla Boga. Wtedy nie będziemy ranić nikogo ani obojętnością, ani osądem. A ucząc się w ten sposób szukać jedności z braćmi, wejdziemy w taką bliskość z Ojcem niebieskim, że nie będzie już rzeczy, której On by nam odmówił.
Mira Majdan, „Oremus” wrzesień 2005, s. 18
Upomnij swego brata
Ta Ewangelia jest w dzisiejszej Polsce szczególnie potrzebna, a w kontekście tego, co czytamy w prasie, słyszymy w radiu i oglądamy w TV, tekst ten brzmi jak piękna, nierealna bajka – tak dalece nasza rzeczywistość odeszła od tych słów. Słów o odpowiedzialności za drugiego człowieka, o gotowości przebaczenia i obowiązku pomocy bratu, któremu zdarzyło się zbłądzić.
Człowiek jest istotą omylną: każdy, nie wyłączając nawet papieża, który jedynie w sprawach wiary i moralności, jest nieomylny – a i to pod wieloma warunkami, z których najważniejszy stanowi modlitwa i wsłuchanie się w głos Ducha Świętego. Bóg nie odmawia człowiekowi prawa do błędu, nie potępia go za to. My zaś często postępujemy tak, jakby inni mieli być doskonali: nie tolerujemy ich pomyłek. No, może tylko w jednym przypadku jesteśmy gotowi pobłażliwie przymknąć oko: gdy sami palniemy jakieś ewidentne głupstwo – wtedy broniąc się przed jego konsekwencjami tłumaczymy się: „Przecież człowiek może się nieraz pomylić…”
Dzisiejsza Ewangelia uczy nas czegoś innego: odpowiedzialności za drugiego człowieka. Kiedy człowiek się pomyli, trzeba mu pomóc, a nie potępiać go. Do pomocy tej jest zobowiązany cały Kościół, czyli każdy z ludzi wierzących. Wierzących, czyli związanych z Bogiem więzami osobistego zaufania i wierności Jego Słowu. Bez tego otwarcia się na Bożą pomoc w przebaczeniu i na Bożą prawdę o człowieku, trudno by nam przyszło przezwyciężyć swoją naturalną niechęć czy poczucie krzywdy. A bez postawy przebaczenia i bez wierności prawdzie, nic się tu nie da zrobić. Pozostanie wtedy albo nienawiść i pragnienie zemsty, albo pobłażliwość dla zła.
Pierwszym warunkiem przebaczenia jest uznanie swego grzechu, czyli skrucha. Braterskie napomnienie ma na celu właśnie doprowadzenie do skruchy, ma otworzyć zaślepione być może oczy, na prawdę. Bez skruchy nikt od razu nie zmieni swego postępowania. Oczywiście trzeba do tego dużo pokory, delikatności i dyskrecji: mamy przecież pomagać, a nie poniżać – stąd owo zastrzeżenie: zrób to w cztery oczy. To da poczucie bezpieczeństwa i pomoże przezwyciężyć lęk przed zmianą, da gwarancje, że przychodzisz pomóc, a nie wymądrzać się i karać.
Ale Jezus jest realistą i nie łudzi się, że to od razu pomoże. Zło jest nieraz bardzo mocno zakorzenione w ludzkiej naturze i może się nie ugiąć przed słowem prawdy. Jezus zaleca wtedy cierpliwość i zaangażowanie wspólnoty. Tu nie chodzi o eskalację siły – żeby było trzech na jednego. Chodzi raczej o łagodzące działanie wspólnoty. Prawdziwa wspólnota miłości jest jak gąbka: ma zdolność wchłaniania i neutralizowania nienawiści, łagodzenia sporów, szukania wspólnych rozwiązań.
Ale i to może być niewystarczające. Wtedy trzeba zaangażować Kościół, czyli autorytet samego Boga. Jest to najwyższa instancja miłości i prawdy. Nie można z Kościoła robić sądu ani żandarma. Jezus jednoznacznie odciął się od takiej roli. Kościół jest po to, aby pomagać, a nie potępiać. Ale żeby pomóc, Kościół musi mówić prawdę, także tę prawdę, która jest dla człowieka trudna i przykra. Prawda ta pochodzi od Boga i dlatego jest niepodważalna. I dlatego także Kościół nie jest jej dysponentem, lecz stróżem i świadkiem. Lecz jeśli ktoś odrzuca tę prawdę, to odrzuca zarazem i Kościół, i dobro, i człowieka – i możliwość przebaczenia.
Warto o tych zasadach pamiętać w naszych dzikich czasach. To my tworzymy Kościół, my musimy zgłębiać prawdę Słowa Bożego i być jej wierni. Tu chodzi o dobro człowieka, o wartości i obietnice, które przyniósł nam Chrystus w Ewangelii – żeby nikt nie musiał być jak poganin i celnik.
Ks. Mariusz Pohl
Upomnieć, a nie obmawiać
Jednym z najczęściej spotykanych grzechów jest obmowa. W pociągu i autobusie, w pracy i w kolejce przed sklepem, przy stole i w drodze do kościoła – tematem numer jeden są ludzkie słabości, błędy i grzechy. Szczególnie bolesne jest obmawianie w gronie rodzinnym lub przyjaciół. Smutne zaś jest to, że gotowych do obmawiania można liczyć w milionach, a jak trzeba kogoś upomnieć, to nie ma chętnych, ani jednego.
Jezus nigdy nikogo nie obmawiał. Jeśli zabierał głos na temat cudzych wad, czynił to zawsze w formie upomnienia. Uczniów swoich pouczył, i to bardzo dokładnie, jak ma wyglądać braterskie upomnienie.
Jeśli dostrzegam niewłaściwe postępowanie drugiego człowieka, to zanim powiem o tym komukolwiek, mam obowiązek powiedzieć to jemu samemu. Domaga się tego miłość, czyli troska o prawdziwe dobro tego, kto postępuje niewłaściwie. Dopiero wówczas, gdy upomnienie w cztery oczy nie odnosi skutku, mogę podzielić się mymi obawami co do jego postawy z innym człowiekiem, ale nie w tym celu, by obmawiać, lecz by tego człowieka zaangażować w ratowaniu błądzącego. O tyle zatem mogę mówić o błędach drugiego, o ile mój rozmówca nadaje się do „akcji ratowniczej”. O ile razem ze mną zatroszczy się o skuteczne upomnienie błądzącego.
Trzeci etap upomnienia to zaangażowanie w nie przedstawiciela Kościoła lub nawet całej wspólnoty. Ma to miejsce wówczas, gdy zgubne działanie jednego może szkodzić wielu. Chodzi więc nie tylko o dobro upominanego, lecz i o dobro wspólnoty. Jeśli się nie uda uratować tego, kto źle postępuje, to należy ratować przed zgorszeniem innych.
Upomnienie, chociaż ma miejsce rzadko, nie należy do rozmów przyjemnych. Kosztuje wiele. Można się narazić. Można stracić przyjaciela. Wiele słabości drugiego człowieka trzeba cierpliwie znosić. Tylko wtedy, gdy w grę wchodzą wielkie wartości, należy sięgać po upomnienie. Wiele zależy od formy. Trzeba to uczynić tak, by upominany odkrył naszą autentyczną troskę o jego dobro. Jeśli nawet podczas samego upominania zareaguje zdenerwowaniem, to z perspektywy czasu odkryje, że nasze ostrzeżenie było uzasadnione i będzie za nie wdzięczny.
Upomnienie braterskie posiada dużą wartość nie tylko dlatego, że zabiega o dobro błądzącego, lecz również dlatego, że stanowi niezwykle twórczy element w doskonaleniu naszej osobowości. Zanim zdecydujemy się na upomnienie w cztery oczy, trzeba sprawę głęboko i wszechstronnie przemyśleć, trzeba ją rozważyć przed Bogiem. Trzeba się zgodzić na wszystkie wynikające z tego konsekwencje. Podjęcie takiej decyzji ubogaca nasze serce. Każdy akt miłości drugiego człowieka owocuje w naszym sercu, a co dopiero akt tak trudny, jak upomnienie. W niejednym wypadku znacznie łatwiej jest przebaczyć niż upomnieć.
Obmowa, która zawsze jest znakiem braku miłości, nie tylko niszczy dobrą opinię obmawianego, lecz i serce obmawiającego. Staje się ono koszem na śmieci, gromadzącym to, co złe z życia naszych bliźnich. Obmowa polega na przesypywaniu śmieci z własnego serca w serca innych ludzi, zamieniając je w śmietniki.
W obliczu coraz poważniejszego zaśmiecania naszego środowiska przez obmowę trzeba bardzo uważać, by serca nasze nie zamieniły się w kosze na śmieci. One mają być skarbcem drogocennych wartości. Miejmy odwagę upomnieć drugiego człowieka, a wstydźmy się każdego słowa, które jest obmową. Miejmy też odwagę przyjąć upomnienie, o ile pochodzi ono z ust człowieka zatroskanego o nasze dobro.
Obserwując Mistrza z Nazaretu, w oparciu o Jego przykład, można udoskonalić miłość drugiego człowieka, która nie waha się stosować nawet mocnych upomnień, byle tylko przywieść do opamiętania błądzących. Prawdziwa miłość umie upomnieć i umie upomnienie przyjąć.
Ks. Edward Staniek
Nauczyciel odpowiedzialności
Wyszedł z więzienia. Przybył do rodzinnej miejscowości i powędrował nad grób swego ojca. Chciał przy tym grobie wyrzucić z siebie gorzkie pretensje, jakie nagromadziły się w nim w ciągu życia. Przegrał 37 lat. W więzieniu zrozumiał, że głównym sprawcą jego nieszczęścia był właśnie ojciec.
Matka wychowywała go wraz z dwoma siostrami bardzo uczciwie. Pragnęła mieć dobre dzieci i wychować je na dobrych ludzi. Los sprawił, że zmarła, gdy on był w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Odpowiedzialność za dalsze wychowanie spoczęła na jego ojcu, ale temu nie zależało na tym, by miał uczciwe dzieci. Kiedy zobaczył pierwsze kradzione przedmioty, uśmiechnął się i zamiast zganić, pochwalił: „widzę, że umiesz sobie w życiu radzić”. Nie reagował też na złe towarzystwo. Cieszył się, gdy znalazł dla siebie papierosy w kieszeni syna z klasy czwartej. Nie było z jego strony ani jednego znaku ostrzegawczego, ani jednej próby wskazania na to co dobre.
Stojąc nad grobem wylewał gorycz swoją na ojca ziemskiego i na Ojca niebieskiego za to, że mu dał tak słabego rodzica. Zrozumiał to w więziennej celi słuchając opowieści współwięźniów, którzy mieli rodziców na poziomie. Zeszli na złe drogi wbrew ojcu i matce. Byli w tej szczęśliwej sytuacji, że mieli wartościowego ojca. On był z nich najbiedniejszy. Uczynił w życiu sporo zła, ale nie było nikogo, kto chciałby, by on był dobry. Słuchając tego wyznania przypomniałem sobie uliczną balladę Stanisława Grzesiuka. Śpiewał w niej o rozbójniku Antku, upominanym wielokrotnie przez matkę i brata Feliksa. Wymowna to historia. Niewiele brakowało, a wśród ofiar rozboju Antka znalazłby się jego brat Felek, który był prawnikiem. Wreszcie Antka z jego bandą złowiono. Wprowadzono go na salę dla wysłuchania wyroku. Między sędziami stał jego brat. W imię prawa skazał go na śmierć. Wydał wyrok i umarł na sali, nie wytrzymało jego serce. Antek wtedy wyznaje: „nie pomogły matki łzy ni brata głos”, wiedział że czeka go szubienica. W tej balladzie został przedstawiony dramat Antka i wielkość zarówno jego matki, jak i brata. To upomnienie, te łzy miłości matki do syna i brata do brata, mówią o ich wielkości. Do końca odpowiedzialni za niego.
Upomnienie jest wyrazem miłości, znakiem troski o człowieka, o jego szczęście. Wielu sądzi, że upomnienie ma sens jedynie wówczas, gdy jest skuteczne. Jeśli więc nie przynosi owocu, to nie warto upominać. Takie jednak ustawienie upomnienia nie jest podyktowane miłością. Ten kto kocha, nigdy nie przestanie upominać, miłość mu na to nie pozwoli. Człowiek wędrujący drogą nieuczciwości nie może być prawdziwie szczęśliwy, więcej, ciągle grozi mu całkowita klęska, bo nigdy droga nieuczciwa nie prowadzi do pokoju sumienia i wolności ducha. Stąd ten, kto kocha takiego człowieka, wzywa go do zmiany drogi życia.
Bóg doskonale zna kręte drogi wielu ludzi. On będzie ich sądził. Od nas natomiast oczekuje nie sądzenia, lecz upominania naszych braci. Stopień zaangażowania w upomnienie, w walkę o człowieka, jest dowodem naszej miłości. Nie może to być tylko upomnienie słowem, trzeba uczynić wszystko, co w naszej mocy, by człowiek wrócił z niesprawiedliwej drogi. Ale jeśli nawet wszelkie środki zawiodą, trzeba upominać do końca. Ten, kto kocha, nie może się zgodzić na to, by osoba kochana wędrowała drogą wiodącą ku otchłani wiecznej przepaści, a taką jest droga grzechu.
Proroka Ezechiela można nazwać nauczycielem odpowiedzialności indywidualnej. Jego wypowiedzi dotyczące tego tematu należą do klasyki światowej. To na jego wypowiedziach, jak na fundamencie, buduje gmach odpowiedzialności w swej etyce Chrystus. I on podejmuje temat upomnienia braterskiego. Rozpracowuje je dokładnie ukazując poszczególne etapy, jakie winien przebyć człowiek, by mógł z ręką na sercu stwierdzić, że uczynił to, co było w jego mocy, by brata ratować.
Mało znany prorok Ezechiel winien być ponownie przestudiowany. Jego Księga, bogata w wizje, obrazy, symbole, stanowi nie tylko magazyn, z którego obficie korzystał autor Apokalipsy, lecz jest ważnym ogniwem w wychowaniu ucznia Chrystusa do pełnej odpowiedzialności za siebie i za drugiego człowieka.
Ks. Edward Staniek
„Nawróć nas, Panie; do Ciebie wrócimy” (Lm 5, 21)
Jako wprowadzenie do rozważania tekstów biblijnych liturgii dzisiejszej może posłużyć drugie czytanie (Rz 13, 8-10): „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością” (tamże 8). To wielki dług, jaki każdy powinien spiesznie spłacać. Dług, ponieważ miłość wzajemna jest wymaganiem natury ludzkiej i Bóg sam chciał chronić takie wymaganie nakazem niezwykle doniosłym, streszczającym całe Prawo: „kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo” (tamże). Wszystkie przykazania — negatywne i pozytywne, określające stosunki między ludźmi, istotnie znajdują swój szczyt w miłości. Miłość troszczy się nie tylko o dobra materialne braci, lecz także o duchowe i wieczne. Jak każdy pragnie dla siebie zbawienia, tak też jest obowiązany pragnąć go dla innych; co więcej jest to warunek zbawienia osobistego. Pierwsze czytanie omawia ten punkt (Ez 33, 7-9). Bóg ustanawiając Ezechiela strażnikiem swojego narodu, mówi do niego: „Jeśli do występnego powiem: występny musi umrzeć — a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi — to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie” (tamże 8). Wielka odpowiedzialność spoczywa na tym, kto ma zadanie podobne do misji proroka: pasterze Ludu Bożego, przełożeni zakonni, ojcowie i matki rodzin, wychowawcy. Ich zbawienie zależy od gorliwości w strzeżeniu swojej trzody, jakakolwiek by była, wielka czy mała. Pozwolić zginąć w grzechu synowi lub bratu nie podając im ręki jest zdradą, jest podłością i egoizmem, które Bóg będzie sądził. Bojaźń, że się zostanie odepchniętym, że straci się uznanie i będzie się pomówionym o surowość, nie usprawiedliwia „umycia rąk” lub „zostawienia rzeczy własnemu biegowi”. Kto miłuje, nie będzie miał pokoju, dopóki nie znajdzie sposobu, by dotrzeć do winnego i upomnieć go z dobrocią i stanowczością. A jeśli mimo własnych wysiłków, dobrych słów i próśb nie osiągnie zamierzonego celu, to nie przestanie się modlić i pokutować, by wyjednać mu łaskę od Boga.
Ewangelia (Mt 18, 15-20) czyni krok naprzód i rozciąga ten obowiązek na każdego wiernego, który widzi brata upadającego w grzech. „Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata” (tamże 15). Jednak upomnienie powinno być tajemne, by zabezpieczyć dobrą sławę winnego. Niestety, w praktyce dzieje się często przeciwnie: rozmawia się i szemrze z innymi ujawniając to, co było ukryte, a niewielu tylko ma odwagę ostrzec zainteresowanego. Cóż pomoże rozprawiać o chorobie innych, jeśli nikt nie leczy chorego? Trzeba natomiast starać się „pozyskać” brata; jego zguba jest szkodą dla niego i dla wspólnoty, lecz pozyskanie jest „zyskiem” dla wszystkich. Dlatego jeśli prywatne upomnienie nie przyniosło skutku, Jezus poleca, aby powtórzyć je wobec dwóch lub trzech świadków, a jeśli i ten środek zawiedzie, uwiadomić Kościół. A to nie w celu oskarżenia czy potępienia, lecz aby przyprowadzić winnego do opamiętania i zabezpieczyć dobro wspólne. Kościół dzięki obecności Ducha Świętego ma szczególne światło i władzę, dlatego jego upomnienie posiada skuteczność, a jego rozstrzyganie, co należy „związać lub rozwiązać”, jest tak autorytatywne, że ma moc w niebie (tamże 18).
Opowiadanie ewangeliczne kończy się wezwaniem do wspólnej modlitwy. Jak wierni — jeden lub dwóch świadków — powinni zgodnie starać się odciągnąć swego brata od złego, tak też powinni modlić się zgodnie. Wystarczy, że tylko dwaj zgodni są w tym, o co trzeba prosić Boga, i gromadzą się w imię Jezusa, aby ich modlitwa została wysłuchana. I niewątpliwie zostaje wysłuchana, jeśli przedmiotem jej będzie opamiętanie się winnych.
- O Boże, który nam zesłałeś Zbawiciela i uczyniłeś nas przybranymi dziećmi, wejrzyj z miłością Ojca na tę swoją rodzinę wierzącą w Chrystusa i spraw, aby osiągnęła prawdziwą wolność i wieczne dziedzictwo (kolekta).
- Boże, źródło prawdziwej pobożności i pokoju, udziel swoim wiernym łaski, aby mogli wyrazić przez własne dary słuszne uwielbienie Twojej wielkości, i spraw, aby żyli w braterstwie ducha ci wszyscy, którzy uczestniczą w Twoich tajemnicach (Mszał Polski: kolekta i modlitwa nad darami).
- Litościwy i miłosierny Panie, odpuść nam nieprawości nasze, grzechy i przewinienia. Nie poczytaj żadnego grzechu sługom i służebnicom swoim, ale oczyść nas oczyszczeniem prawdy swojej i prostuj kroki nasze, abyśmy chodzili w świętości serca i czynili to, co dobre i przyjemne w oczach Twoich i w oczach wodzów naszych.
O tak, Panie! Okaż nam oblicze swoje dla dobra naszego, w pokoju, aby nas osłoniła potężna ręka Twoja i wyniosłe ramię Twoje obroniło nas od wszelkiego grzechu. I wybaw nas, Panie, od tych, którzy niesprawiedliwie nas nienawidzą. Daj zgodę i pokój nam i wszystkim mieszkańcom ziemi, jak dałeś ojcom naszym, którzy pobożnie Cię wzywamy w wierze i w prawdzie (św. Klemens Rzymski).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 156
http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140907.htm
najmi im ich bezbożność” zawiera się głęboka intuicja rozumienia zdań nie tylko z Księgi proroka Ezechiela, ale również z Ewangelii, w której uczniowie Jezusa są wezwani do upominania tych braci, którzy grzeszą. Wgłębiając się w wezwanie Jezusa możemy zobaczyć jak wiele logiki, mądrości i miłości jest na drodze upomnienia braterskiego: „Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij Go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha pozyskasz swego brata” (Mt 18,15). Zasada prosta a jakże wymagająca – zasada oparta na odpowiedzialności i dyskrecji. Wszystko ma się rozegrać pomiędzy dwoma ludźmi. Jeden, który zgrzeszył i drugi, któremu dane jest zło i skutki zła widzieć, doświadczać. Ileż w tej rozmowie „w cztery oczy” może się dobrego wydarzyć. Człowiek jest jednak wolny, może nie przyjąć upomnienia. Gdy popełniający zło, nadal żyje występnie i grzeszy, mogę wziąć jednego lub dwóch świadków i znowu udać się do niego z upomnieniem (por. Mt 18,16). I wtedy może dokonać się wiele dobra. Ale i w takiej sytuacji człowiek pozostaje wolny, może nie posłuchać. Wtedy: „jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi” (Mt 18,17). Oczywiście nie ma to nic wspólnego z „donosicielstwem”, ponieważ brat grzeszący został upomniany i wie z czego powinien się poprawić. Człowiek, który świadomie grzeszy przeciwko braciom sam się wyklucza ze wspólnoty. Ponieważ Kościół jest jednym Ciałem, grzeszący brat, szkodząc sobie, szkodzi innym. To nie Kościół wyklucza brata z pośród siebie, ale stwierdza fakt, że „jeden z nas” już jest „poza nami”. Wspólnota uczniów Pana ma zaś prawo być wspólnotą uczniów – owszem grzeszników, ale nie żyjących w jawnej i trwałej oraz poważnej dwuznaczności moralnej. Na takiej drodze jest mądrość i miłość.
prezbiter i męczennik
Po dwuletniej próbie 22 maja 1605 r. Melchior złożył śluby zakonne. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem zakonu, po nowicjacie nie udał się na studia, ale na praktykę nauczycielską do Brna (1605-1606) i do Kłodzka (1606-1607), gdzie jezuici mieli swoje kolegia. Równocześnie uzupełniał wykształcenie muzyczne. Od roku 1609 rozpoczął trzyletnie studia filozoficzne w Pradze. Ponieważ nie okazywał w tym kierunku większych uzdolnień, skierowano go na dwuletni kurs teologii. W roku 1614 otrzymał święcenia kapłańskie.
Pierwsze lata kapłańskiego życia spędził w Pradze, gdzie głosił kazania i spowiadał w języku czeskim, który poznał w czasie nowicjatu i studiów w Czechach. Przez rok pełnił obowiązki kaznodziei we wsi Kopanina. Około roku 1616 powierzono mu kierownictwo bursy praskiej dla ubogich studentów. Stanowiła ona równocześnie zalążek małego seminarium.
Kiedy wybuchła wojna trzydziestoletnia (1618-1648), Melchior udał się na Węgry i pozostał tam w kolegium jezuickim w Homonnie. Tutaj też 16 czerwca 1619 r. złożył śluby wieczyste. Wkrótce wysłano go w charakterze kapelana wojskowego do Koszyc. Razem z Melchiorem wysłano tam również Stefana Pongracza, który był Węgrem. Pongracz miał służyć katolikom węgierskim, a Melchior – polskim i czeskim. Swoją posługę pełnili zarówno wśród wojskowych, jak i dla małej grupy ludności cywilnej. Kiedy wojska Rakoczego zajęły Koszyce, aresztowano także kapłanów, którzy szukali schronienia na zamku: kanonika strzygomskiego Marka Kriża (Chorwata), Melchiora Grodzieckiego i Stefana Pongracza. Pastor protestancki, Alwinczy, domagał się wymordowania wszystkich katolików w mieście. Sprzeciwiono się temu, ale wydano wyrok śmierci na trzech kapłanów. Rakoczy zatwierdził ten wyrok. Jego hajducy dokonali straszliwej egzekucji.
Po północy z 7 na 8 września 1619 r. w towarzystwie pastora Alwinczy’ego hajducy udali się na zamek. Najpierw usiłowali nakłonić kapłanów do wyrzeczenia się wiary katolickiej. Kiedy zaś groźby okazały się daremne, na miejscu zamordowali kanonika Kriża. Nad jezuitami zaś zaczęli się znęcać i torturować ich, aby wymusić na nich odstępstwo. Umocowali do belki każdego z nich i podnosili w górę. Nogi obciążano kamieniami. Ciało krajali nożami i wyrywali jego kawały obcęgami. Świeże rany przypalali pochodniami. Głowę okręcali sznurem i ściskali tak mocno, że oczy wychodziły na wierzch. Wśród niesłychanych mąk obaj jezuici powtarzali tylko imiona Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny. Kiedy wreszcie siły katów opadły, dobili swoje ofiary, toporem obcinając im głowy. Ciała męczenników wrzucono do kloaki.
Wieść o dokonanej zbrodni obiegła lotem błyskawicy Koszyce. Wywołała oburzenie nawet wśród protestantów. Rada miejska poleciła katowi pogrzebać ciała kapłanów. Wywieziono je do posiadłości w Also-Sobes koło Koszyc. Stąd w roku 1636 przeniesiono je do Trnawy, gdzie po kilkakrotnej zmianie miejsca spoczęły w klasztorze urszulanek. Liczne łaski i cuda przypisywane wstawiennictwu Melchiora i jego towarzyszy oraz kult zataczający coraz większe kręgi na Słowacji, Węgrzech, Morawach i Śląsku doprowadziły do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego już w roku 1628. Dopiero jednak 15 stycznia 1905 r. Melchior i jego dwaj towarzysze zostali przez św. Piusa X uznani za błogosławionych. Kanonizował ich św. Jan Paweł II w 1995 r. Św. Melchior jest patronem archidiecezji katowickiej.
W ikonografii męczennicy przedstawiani są w szatach jezuickich.
Po święceniach został wikariuszem parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Jednocześnie w lubelskim seminarium duchownym od 1892 r. przez czternaście lat prowadził wykłady z Pisma Świętego, katechetyki, kaznodziejstwa, teologii moralnej i prawa kanonicznego. Pracował też w wikariacie katedralnym, a potem był rektorem kościoła św. Stanisława (w tym czasie pomagał prześladowanym unitom).
Swojej działalności nie ograniczał do obowiązków duszpasterskich. Był wrażliwy na potrzeby innych i nie pozostawał obojętnym wobec biedy i upadku moralnego, z którymi zetknął się w czasie swojej pracy. Z myślą o bezdomnych i bezrobotnych już w 1893 r. stworzył Lubelski Dom Zarobkowy, w którym mogli oni pracować w wielu warsztatach, zarabiając na utrzymanie i mieszkanie. Zadbał również o kształcenie zacofanego społeczeństwa, inicjując szkołę rzemieślniczą. Trzy lata później dla moralnie upadłych kobiet założył Przytułek św. Antoniego. Zakładał też domy opieki dla starców i sierocińce.
Z pomocą bogatych ziemian zainicjował też założenie w podlubelskich wsiach sieci szkół wiejskich; pomagały mu w tym także siostry zgromadzenia Służek Niepokalanej z Mariówki, za co Ignacego spotkały represje ze strony władz rosyjskich.
Pisał, wydawał i rozpowszechniał modlitewniki oraz tanie broszurki religijno-patriotyczne. Wydawał: dziennik “Polak-Katolik”, tygodniki “Posiew” i “Anioł Stróż” (pisemko dla dzieci), miesięczniki “Dobra Służąca” i “Kółko Różańcowe”. Łączny ich nakład wyniósł ponad 8 milionów egzemplarzy. Po odzyskaniu niepodległości wznowił i redagował “Przegląd Katolicki”, zaś pod koniec życia zaczął wydawać “Głos Kapłański”. Zakładał też księgarnie.
W 1908 r. przeniósł się z działalnością wydawniczą do Warszawy, aby ją rozwinąć na szerszą skalę. Mimo kłopotów z cenzurą, trudności finansowych i krytyki ze strony prasy liberalnej, trwał wiernie przy tej formie apostolstwa.
W Warszawie prowadził także pracę duszpasterską. W 1913 r. został mianowany wikariuszem przy kościele św. Anny, a rok później rektorem dominikańskiego kościoła przy ul. Freta, którym opiekowało się duchowieństwo diecezjalne po usunięciu zakonników w ramach carskich represji. Sześć lat później został proboszczem parafii Matki Bożej Loretańskiej przy kościele św. Floriana na warszawskiej Pradze. Pelnił rownież funkcje dziekana praskiego i kanonika gremialnego kapituły warszawskiej.
Kierując się chęcią zapewnienia ciągłości zapoczątkowanej przez siebie działalności wydawniczej, 31 lipca 1920 r. założył Zgromadzenie Sióstr Loretanek, które kontynuują dzieło ks. Kłopotowskiego, prowadząc drukarnię oraz wydawnictwo, w którym ukazuje się wiele pism i książek.
Ks. Ignacy przyczynił się do powstania domów noclegowych, przytułków dla starców i kobiet oraz ochronek dla dzieci i młodzieży również w Warszawie. W 1928 r. założył Loretto k. Wyszkowa – ośrodek kolonijny dla biednych dzieci i dla staruszek. Dziś Loretto stało się sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej.
Ks. Kłopotowski organizował dla najbiedniejszych bezpłatne kuchnie, kolonie, ochronki. Do dziś w budynku przy ul. Sierakowskiego 6 siostry loretanki prowadzą Dom Ojca Ignacego – świetlicę dla dzieci z najuboższych rodzin z terenu warszawskiej Pragi.
Ludzie, którzy zetknęli się z nim, nazywali go “prawdziwym ojcem, opiekunem sierot”. Jako kapłan odznaczał się wielką gorliwością, umiłowaniem Boga i bliźniego, wiernością modlitwie, szczególną czcią Najświętszej Eucharystii i gorącym nabożeństwem do Matki Najświętszej.
Ignacy Kłopotowski zmarł nagle 7 września 1931 r., w wigilię święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W dniu śmierci ostatnią Mszę św. swego życia odprawił przy Jej ołtarzu w kościele św. Floriana.
Początkowo został pochowany na Powązkach, ale zgodnie z jego wolą 26 września 1932 r. jego ciało złożono na cmentarzu w Loretto, a w 2000 r. prochy ks. Ignacego przeniesiono do kaplicy sanktuarium założonego przez niego zgromadzenia loretanek.
Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w 1988 r. W grudniu 2004 r. w obecności papieża św. Jana Pawła II ogłoszono dekret o heroiczności cnót ks. Ignacego. 3 maja 2005 r. Stolica Apostolska orzekła, że złożone w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych udokumentowane świadectwo uzdrowienia ks. Antoniego Łatko z Szerokiej ma charakter cudu dokonanego za pośrednictwem ks. Kłopotowskiego. Beatyfikacja ks. Ignacego odbyła się 19 czerwca 2005 r. w Warszawie.
W roku 1886 zaczęła uczęszczać do oratorium prowadzonego przez siostry urszulanki w Mediolanie i w tym środowisku bardzo szybko rozwijała swoje życie duchowe. 31 sierpnia 1887 r. wstąpiła do Zgromadzenia Małych Córek Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w Parmie. Zgromadzenie to, założone przez ks. Augustyna Chieppi 22 lata wcześniej, niosło pomoc najuboższym. Tu właśnie Eugenia rozpoczęła drogę do świętości. Po odbyciu aspirantury i nowicjatu złożyła pierwsze śluby w roku 1891, a w 3 lata później profesję wieczystą. W latach 1905-1911 pełniła urząd mistrzyni nowicjatu, a następnie, aż do śmierci – przełożonej generalnej.
Ze szczególną troską wprowadzała w życie wszystkie reguły zgromadzenia, dbając o formację duchową i kulturalną poszczególnych sióstr. W czasie wojny, w latach 1915-1918, oddała do dyspozycji chorych wszystkie siostry.
Była osobą o głębokim życiu duchowym. Z Eucharystii czerpała apostolską miłość, która otwierała jej serce na każde cierpienie, ból, czyniąc ją matką wszystkich.
Zmarła w opinii świętości 7 września 1927 r. w Parmie. Beatyfikowana została przez św. Jana Pawła II w dniu 7 października 2001 roku.
Dodaj komentarz