MYŚL DNIA
Niech Pan obdarza nas łaską radości i wolności, które przynosi nam nowość Ewangelii.
papież Franciszek
SOBOTA XXII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (1 Kor 4,6-15)
Trudy życia Apostołów
Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.
Miałem na myśli, bracia, mnie samego i Apollosa ze względu na was, abyście mogli zrozumieć, że nie wolno wykraczać ponad to, co zostało napisane, i niech nikt w swej pysze nie wynosi się nad drugiego. Któż będzie cię wyróżniał? Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał. Tak więc już jesteście nasyceni, już opływacie w bogactwa. Zaczęliście królować bez nas! Otóż tak!
Nawet trzeba, żebyście królowali, byśmy mogli współkrólować z wami.
Wydaje mi się bowiem, że Bóg nas, apostołów, wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; my głupi dla Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie, my niemocni, wy mocni; wy doznajecie szacunku, a my wzgardy. Aż do tej chwili łakniemy i cierpimy pragnienie, brak nam odzieży, jesteśmy policzkowani i skazani na tułaczkę, i utrudzeni pracą rąk własnych. Błogosławimy, gdy nam złorzeczą, znosimy, gdy nas prześladują; dobrym słowem odpowiadamy, gdy nas spotwarzają. Staliśmy się jakby śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich aż do tej chwili.
Nie piszę tego, żeby was zawstydzić, lecz aby was napomnieć, jako moje najdroższe dzieci. Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 145,17-18.19-20.21)
Refren: Pan bliski wszystkim, którzy Go wzywają.
Pan jest sprawiedliwy na wszystkich swych drogach *
i łaskawy we wszystkich swoich dziełach.
Pan jest bliski wszystkim, którzy Go wzywają, *
wszystkim wzywającym Go szczerze.
Spełnia wolę tych, którzy cześć Mu oddają, *
usłyszy ich wołanie i przyjdzie im z pomocą.
Pan strzeże wszystkich, którzy go miłują, *
lecz zniszczy wszystkich występnych.
Niech usta moje głoszą chwałę Pana, *
a Jego święte imię
niech wielbi wszystko, co żyje. *
Zawsze i na wieki.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 14,6)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Ja jestem drogą, prawdą i życiem,
nikt nie przychodzi do Ojca inaczej,
jak tylko przeze Mnie.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 6,1-5)
Chrystus jest panem szabatu
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
W pewien szabat Jezus przechodził wśród zbóż, a uczniowie zrywali kłosy i wykruszając je rękami, jedli.
Na to niektórzy z faryzeuszów mówili: „Czemu czynicie to, czego nie wolno czynić w szabat?”
Wtedy Jezus rzekł im w odpowiedzi: „Nawet tegoście nie czytali, co uczynił Dawid, gdy był głodny on i jego ludzie? Jak wszedł do domu Bożego i wziąwszy chleby pokładne, sam jadł i dał swoim ludziom? Chociaż samym tylko kapłanom wolno je spożywać”.
I dodał: „Syn Człowieczy jest panem szabatu”.
Oto słowo Pańskie.
*********************************************************************
KOMENTARZ
Dar niedzieli
Jezus jest Panem szabatu! Panem radości i świętowania! Kiedy Bóg stworzył świat, odpoczął dnia siódmego, radując się całym dziełem. Naród wybrany świętował szabat jako pamiątkę wielkich dzieł stwórczych. Chrześcijanie świętują niedzielę jako pamiątkę wielkich dzieł zbawczych, szczególnie zmartwychwstania. Niedziela jest dla nas dniem, w którym Bóg zaprasza człowieka do świętowania, do odpoczynku, do radości. Bóg pragnie być blisko człowieka, ale czy my potrafimy to docenić?
Jezu, pragnę, aby każda niedziela stawała się coraz bardziej dniem świętowania radości życia, odkupienia, współdziałania z Bogiem w dziele stworzenia. Aby stawała się celebrowaniem wdzięczności i miłości wobec najbliższych.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html?data=2014-9-6
Posłannictwo apostoła często kojarzy się nam z nadzwyczajnymi czynami, cudami bądź wielką ofiarą z siebie samego. Tymczasem św. Paweł mówi o doświadczeniu bycia ostatnim, głupim, niemocnym, wzgardzonym, głodnym i nagim, przeżywającym braki… Pójście za Jezusem oznacza przyjęcie codzienności jako narzędzia zbawienia nas. Oznacza akceptację choroby, zgodę na zwykłe przykrości i trudy życia… Jest to droga tak zwyczajna, jak zwyczajne mogą nam się wydać obrzędy Mszy świętej – te same i niezmienne od wieków; dla obcych być może nudne, ale dla tych, którzy wierzą, zbawienne i odkupieńcze.
Ks. Jakub Szcześniak, „Oremus” wrzesień 2004, s. 17
CIERPLIWI W KAŻDYM DOŚWIADCZENIU
Skieruj, Panie, serce moje ku miłości Twojej i stałej cierpliwości Chrystusowej (2 Tes 3, 5)
Św. Tomasz naucza, że „aktem głównym męstwa nie jest atakować, lecz znosić, czyli być niezłomnym w niebezpieczeństwach” (II-a II-ae 123, 6). Znosić ciosy w walce — a życie ziemskie jest długą walką — to wymaga istotnie wielkiej odwagi ducha; znosić jest trudniej niż atakować. By zachęcić do tej obrony, św. Paweł poleca „patrzeć na Jezusa… On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na Jego hańbę… zastanawiajcie się nad tym, abyście nie ustawali, złamani na duchu” (Hbr 12, 2-3). Chrześcijanin może być przygnieciony utrapieniami, niewygodami, przeciwnościami, zarówno ich ciężarem, jak też ich trwaniem; mógłby się bowiem zniechęcać, ulec pokusie porzucenia broni i ucieczki z pola walki. Ustrzeże się tego, jeśli spojrzenie swoje skieruje na Jezusa cierpiącego. Bez Niego każde cierpienie, każda walka jest bezużyteczna, lecz razem z Nim staje się środkiem do zdobycia radości wiecznej dla siebie i dla innych. Przykład Pana podtrzymuje i pocieszaj lecz trzeba jak On opierać się „aż do krwi” (tamże 4). Oto miara cierpliwości chrześcijańskiej.
„Skoro,.. Chrystus cierpiał w ciele — pisze św. Piotr — wy również tą samą myślą się uzbrójcie” (1 P 4, 1), myślą przyjęcia woli Bożej, cierpliwości, odwagi. A to nie tylko w utrapieniach zewnętrznych pochodzących od ludzi, lecz także w tych wewnętrznych, ściśle osobistych, jakie jedynie Bóg dopuszcza. Często o wiele trudniej wytrzymać walki wewnętrzne niż bitwy zewnętrzne; znosić pogodnie długą chorobę prowadzącą do niedołęstwa niż starać się o zaspokojenie potrzeb życiowych lub czynić dobrze. Nawet gdy z punktu widzenia ludzkiego niektóre cierpienia wydają się niesprawiedliwe, niezasłużone, to mają one uzasadnienie w planie Boga i są nieomylnie skierowane na dobro tych, „którzy Go miłują” (Rz 8, 28), „To się podoba Bogu, jeżeli ktoś ze względu na sumienie uległe Bogu cierpi niesprawiedliwie. Co bowiem za chwała, jeżeli przetrzymacie chłostę jako grzesznicy?” (1 P 2, 19-20). Jezus również cierpiał niesprawiedliwie, a „uczeń nie przewyższa swego nauczyciela” (Mt 10, 24).
- Cierpliwość jest cnotą tak miłą i konieczną do zbawienia, że bez niej nie możemy podobać się Tobie, o Boże, ani otrzymać owoców własnych trudów, jakich Ty udzielasz dla naszego zbawienia… Ta cnota… wykazuje, że dusza dzięki światłu najświętszej wiary zobaczyła i poznała, że Ty chcesz tylko jej dobra, a to, co dajesz i dopuszczasz na nas w tym życiu, zsyłasz dla naszego uświęcenia… O duszo moja, i ty chcesz jeszcze skarżyć się na swoje dobro? Nie możesz i nie powinnaś się skarżyć, lecz wszystko znosić prawdziwie na chwałę i cześć imienia Bożego.
Cierpliwość rodzi słodycz w głębi serca. Ona jest mężna i odrzuca precz od siebie wszelką niecierpliwość i każde utrapienie. Jest długomyślna i wytrwała i żaden trud nie skłoni jej, by odwracała się wstecz do pługa, lecz zdąża zawsze naprzód, naśladując Ciebie, pokorny Baranku; tak wielka była Twoja cierpliwość i łagodność, że nie słyszano nigdy Twego głosu skargi. Ona upodabnia się do Ciebie, o Ukrzyżowany, bo przejęła się Twoją nauką; ona nasyca się wzgardą. Ona panuje nad gniewem, zwyciężając go swoją łagodnością. Żaden trud jej nie nuży, złączona jest bowiem z miłością… Daje obficie; nie ma ona nic tak drogiego, czego by nie dała pozbawiając się tego w dobrej cierpliwości, jakby upojona krwią Twoją, o Chryste ukrzyżowany. Zatraca siebie samą, a im bardziej zatraca, tym więcej jednoczy się i utwierdza w Twojej słodkiej woli (św. Katarzyna ze Sieny).
- O Chryste ukrzyżowany, Ty mi wystarczasz, z Tobą chcę cierpieć i odpoczywać… Spraw, abym ukrzyżowany w duchu i zewnętrznie z Tobą, żył na tym świecie z wielkim zadowoleniem swej duszy, pozyskując ją w cierpliwości.
Naucz mnie miłować bardzo cierpienia i uważać je za mało znaczące, by otrzymać łaski Twoje, o Panie, Ty bowiem nie wahałeś się umrzeć za mnie (św. Jan od Krzyża: Zasady miłości 13, 8. 15).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 154
http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140906.htm
*******************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
6 WRZEŚNIA
************
Święty Magnus z Füssen
Magnus urodził sie prawdopodobnie w drugiej połowie VII wieku na terenie dzisiejszych Niemiec albo w Irlandii, historycy nie są co do tego zgodni. Nazywał sie Maginold, ale kiedy wsławił się licznymi cudami, nazwano go Magnus (z łaciny “wielki”).
Kształcił się w Sankt Gallen (dziś Szwajcaria). Nazwa tego miejsca pochodzi od św. Galla (Gawła), irlandzkiego mnicha, ucznia św. Kolumbana Młodszego, który w 612 r. założył tu pustelnię. Nad jego grobem powstał w 720 r. klasztor benedyktyński.
Magnus opuścił klasztor i gnany pragnieniem pracy apostolskiej dla zbawienia dusz, udał się jako misjonarz w głąb Szwajcarii i do Niemiec, by tam nieść wiarę i naukę Chrystusa. Jego pierwszą placówką misyjną była Konstancja w Szwajcarii. Tu zostawił dla utrwalenia dzieła swojego ucznia, Teodora. Następnie udał się do Tozzo i do Füssen (Bawaria). Dla ułatwienia pracy misyjnej papież Stefan IV pozwolił mu na przyjęcie święceń biskupich (771).
Magnus wraz ze swoimi kapłanami i klerykami utworzył rodzaj zakonu. Pracę apostolską łączył z ascezą osobistą, na pół klasztorną. W Füssen pozostał do śmierci 6 września 772 r. W połowie IX w. na jego grobie wystawiono kościół pod jego wezwaniem. Tam też, na mocy dekretu metropolity Moguncji, odbyło się w roku 847 uroczyste przeniesienie jego relikwii.
W Szwajcarii, Szwabii, Tyrolu i Bawarii czczony jest jako jeden z Czternastu Wspomożycieli. Jest orędownikiem osób ukąszonych przez węże i żmije.
W ikonografii św. Magnus przedstawiany jest jako wędrowny misjonarz – w długich szatach, z czapką na głowie, z brodą. W ręku trzyma pastorał. Ukazywany jest także jako mnich w chwili, kiedy uzdrawia niewidomego. Przedstawiany jest także ze smokiem u stóp. Żywoty jego głoszą bowiem, że Magnusowi często pokazywał się szatan, by go odstraszyć od pracy misyjnej.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/09-06a.php3
Żywot świętego Magnusa, opata
(żył około roku Pańskiego 655).
Gdy św. Kolumbian, wygnany z okolic Bregencji, udał się do Włoch, gdzie założył klasztor Bobbio, ukochany uczeń i towarzysz jego Gallus, zapadłszy na mocną gorączkę, pozostał w Alemanii i prosił jednego duchownego nad jeziorem Bodeńskim o gospodę. Ten przyjął zasłużonego misjonarza jak najchętniej i polecił dwom młodym klerykom, Magnusowi i Teodorowi, aby chorego troskliwie doglądali.
Magnus, rodem Aleman, powziął osobliwszą cześć i miłość dla Galia, oddał się pod jego kierownictwo, a gdy chory przyszedł do zdrowia, towarzyszył mu w podróżach misyjnych, brał udział w założeniu klasztoru St. Gallen, a po śmierci św. Galia objął zarząd klasztoru. Jako współzałożyciel i drugi opat klasztoru, który słynął przez długie wieki lat z nauki i cnót, zasługuje Magnus na zaszczytne miejsce między mężami dla ludzkości wielce zasłużonymi. Po kilku latach książę szwabski, Otwin, wtargnąwszy z wojskiem w okolice Arbonu, złupił wszystko i spalił klasztor. Magnus odniósł ciężką ranę, ale mimo to nie opuścił klasztoru, a znalazłszy dobroczyńcę w biskupie konstancjeńskim, za jego pomocą odbudował klasztor.
Gdy stanął gmach i zakonnicy mogli rozpocząć swoje prace, przybył do grobu św. Galia Tosso, pobożny kapłan z diecezji augsburskiej, i prosił Magnusa, aby z nim poszedł do Allgäu i tam założył kilka osad zakonnych.
Widząc w tym zaproszeniu głos Boży, puścił się święty zakonnik wraz z dawnym przyjacielem Teodorem w drogę. Szedł przez Bregencję, gdzie niewidomemu przywrócił wzrok, a potem wzdłuż pasma gór do spustoszonego miasta nad rzeką Iller. Było to dzisiejsze Kempten. Dawna kronika pisze: “Pobożnym zakonnikom towarzyszyło dziwne światło, które zapalało się samo ze zmierzchem, nie gasło ani na wietrze, ani w deszczu i ciągle się paliło. Było ono niejako obrazem Ewangelii świętej, oświecającej ciemności ducha i wzmacniającej serca ludzkie do wytrwania w walce z przeciwnościami i troskami. Ustawicznie napadały na nich niedźwiedzie, wilki, węże i inne zwierzęta, nawet złe duchy, broniąc wstępu do kraju, i narodu, który uważały za swą wyłączną własność. Ale Magnus odpędzał je kosturem pielgrzymim w imię Jezusa, żegnając okolice, które przechodził. W miejscowości Espach nad Lechem, gdzie bawił podówczas biskup augsburski Wikpert, odebrał Magnus święcenia kapłańskie i stanął nareszcie w mieście Kempten. Tu głosił zubożałemu i zdziczałemu wskutek wojen ludowi Ewangelię św., a jego uprzejmość i miłosierdzie utorowały mu drogę do serc ludzkich. Dopomógł do odbudowania części miasta, zachęcał do uprawy roli, wystawił kościół i doczekał się tej pociechy, że wkrótce utworzyła się w mieście parafia, która coraz bardziej się powiększała, Niebawem powstał klasztorek, przy którym osiadło kilku młodzieńców, przybyłych z Magnusem z Bregencji, a jego kierownikiem został Teodor.
Magnus poszedł z Tossonem i nowymi towarzyszami dalej na wschód i dostał się z narażeniem życia do pięknej i żyznej okolicy, gdzie teraz leży wieś Waldhofen. Umieściwszy krucyfiks na drzewie, na klęczkach prosił Pana Boga wraz z towarzyszami o błogosławieństwo i podjął dzieło apostolskie, ucząc biedny i zaniedbany lud prawd religii świętej i zachęcając I do cnotliwego życia. Ziarno przez niego zasiane przyjęło się i wydało bujny plon. Duszpasterzem tej nowej parafii został Tosson, a Magnus poszedł dalej ku pasmu gór. W miejscu, gdzie u wąwozu zbiegały się cztery drogi, wystawił dom modlitwy z kilku celami i tym sposobem położył kamień węgielny późniejszego opactwa Fiissen. Tutaj pracował przez lat dwadzieścia nad zaszczepieniem i rozkrzewieniem oświaty religijnej, tu uczył biednych ludzi, jak mają unikać grzechu, poskramiać żądze i namiętności, miłować Boga i bliźniego. Pomagał również biedakom w walce o byt, odkrył na górze Seilingberg obfite pokłady żelaza, założył kopalnie i stworzył tym sposobem obfite źródło dochodów na całe wieki. Wdzięczna potomność nazwała go też apostołem tego kraju. Starając się o wiekuiste i doczesne dobro powierzonej sobie trzódki, doszedł 74 roku życia, w którym Bóg powołał go do siebie. Świadkowie zgonu Magnusa słyszeli głos z Nieba: “Pójdź, Magnusie, i weź koronę, jaką ci Pan zgotował”. Relikwie Świętego wraz z kielichem, krzyżem i kosturem pielgrzymim przechowuje dotychczas kościół w Fiissen. świętym ogłosił go papież Jan IX.
Nauka moralna
Cały żywot świętego Magnusa jest jednym nieprzerwanym pasmem pracy i dobrych czynów.
Abyśmy także swoje życie uszlachetnić mogli tą prawdziwą chrześcijańską cnotą, zastanówmy się nad istotą wewnętrzną dobroczynności i zważmy, jak ona się na zewnątrz objawia.
Święty Magnus
1) Wewnętrzną istotę dobroczynności stanowi miłość bliźniego, i pociąg do czynienia mu dobrze. Święty Ambroży mówi “W skład dobroczynności wchodzą dwa czynniki, tj. życzliwość i szczodrobliwość, i oba te czynniki uzupełniają się nawzajem. Nie dość być życzliwym, trzeba to czynem okazać, tak jak nie dość jest dobrze czynić, jeśli dobroczynność nie jest wypływem dobrej woli”. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Jak Bóg jest życzliwym i dobroczynnym dla wszech stworzeń, tak i nam wrodzona jest skłonność i popęd życzenia i czynienia dobrze bliźnim. Dla zasług Chrystusa Bóg wlał w nas tę miłość, aby dobroczynność nasza popierała doczesne i wiekuiste dobro bliźnich i wytknęła sobie za cel ich zbawienie i szczęście. Święty Magnus już od młodych lat kształcił siły swe fizyczne i moralne, zebrał bogaty skarb nauk i doświadczeń i tym sposobem przygotował się do należytego praktykowania dobroczynności.
2) Rozważmy teraz piękność moralną dobroczynności! Nie waha się ona iść między dzikich i prostaczków, buduje im chaty, poucza ich, uszlachetnia ich domowe pożycie i wszczepia w ich serca tęsknotę do wiekuistej ojczyzny. Przyodziewając ciała nagich, nie zapomina ona o uszlachetnieniu duszy wiarą. Ona uprawia ziemię, orze pola, ale dając zgłodniałym chleb ziemski, wznieca w nich łaknienie niebieskiego. Ma ona otwarte ucho i czułe serce na skargi opuszczonych i jęki cierpiących, ale zapobiegając niedostatkowi i kojąc boleści ciała, krzepi dusze szafarstwem sakramentów świętych i czyni z nich przybytek, w którym ma gościć Boski Mistrz i Pocieszyciel. Przyczynia się radą i czynem do utwierdzenia domowego szczęścia i ładu społecznego, a jednając sobie zaufanie prostaczków i ludzi gminu, zaszczepia w wyższych warstwach chrześcijańskie cnoty, bogobojność i słodką nadzieję wiekuistej zapłaty.
Modlitwa
Boże i Panie mój, któryś nakazał miłować bliźnich jak samego siebie, zechciej w sercach naszych rozniecić ten ogień miłości, uczynić nas czułymi na nędzę ludzką i zaszczepić w nas pociąg do dobroczynności i przynoszenia ulgi cierpiącym nędzę i niedostatek, pocieszania strapionych i zasmuconych, i pełnienia dzieł miłosierdzia, abyśmy litując się nad nieszczęśliwymi, mogli także u Ciebie wybłagać litość i miłosierdzie. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/m/magnus.htm
prezbiter i męczennik
Jan Franciszek Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej. Atmosfera domu była przesiąknięta głęboką wiarą, zarówno matka, jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole “Ognisko” prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. W międzyczasie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i otrzymał za męstwo okazane w na polu bitwy Krzyż Walecznych.
Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży “Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów “Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego.
W 1926 roku, po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W zakonie otrzymał imię Michał. Po roku złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na warszawskim Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 r. został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie.
Wybuch Powstania Warszawskiego zaskoczył o. Michała na Powiślu. Ponieważ w wyniku walk została odcięta możliwość powrotu do klasztoru, zgłosił się do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK “Konrad” i został kapelanem powstańców. Większość czasu spędzał w szpitalu zorganizowanym w piwnicach firmy “Alfa-Laval” u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego, opiekując się rannymi, niosąc otuchę i posługę duszpasterską. W zorganizowanej przez siebie kaplicy odprawiał msze.
W nocy z 5 na 6 września 1944 r. odziały III Zgrupowania AK “Konrad” wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. W szpitalu pozostali ciężko ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego, cywile i o. Michał. Po wkroczeniu oddziałów niemieckich cywile oraz sanitariuszki zostali wyprowadzeni z piwnic i mogli opuścić miasto. Ojciec Michał był gorąco zachęcany przez przyjaciół, aby zdjął habit i w cywilnym ubraniu wyszedł ze szpitala. Nie przyjął tych propozycji; jak przekazał jeden ze świadków, “łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści”. Niemcy zatrzymali go w szpitalu. Około godziny 14 w szpitalnym pomieszczeniu został rozstrzelany wraz z ciężko rannymi powstańcami, z którymi pragnął pozostać. Ciała zabitych wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Ocalałe resztki pochowano tymczasowo na podwórzu pobliskiego domu. Kiedy w rok później przeprowadzono ekshumację zwłok w celu przeniesienia ich do wspólnego grobu powstańców na Woli, ciała o. Michała już nie rozpoznano.
Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w gronie 108 męczenników II wojny światowej.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/09-06b.php3
Eleonora Kasznica ps. “Ela”
P.Ż. (Pomoc Żołnierza), pracownica kuchni wojskowej
III Zgrupowanie “Krybar” AK
córka Stanisława i Eleonory Malewskiej
ur. 11 czerwca 1928 r. w Poznaniu
s. Czesława Próchnicka OP
Urodziłam się i do momentu wstąpienia do klasztoru (1926 r.) mieszkałam w Pełkiniach, majątku należącym do księstwa Czartoryskich, rodziców Ojca Michała. Oboje księstwo byli bardzo religijni i w tym duchu starali się wychować swoje dzieci. Tę pobożność do domu wprowadziła matka o. Michała, księżna Jadwiga, która podobno była kandydatką do klasztoru. Kiedy tylko księżna zaczęła wydawać na świat dzieci, zaraz kazała też wybudować w pałacu kaplicę, a książę sprowadził kapelana. Zarówno on jak i przydzielony do kaplicy kościelny, który miał dbać o porządek, otrzymali od księstwa mieszkanie i pełne utrzymanie. W kaplicy były ławki i klęczniki, dlatego też nie tylko księstwo, ale także cała służba dworska i katoliccy mieszkańcy Pełkiń uczęszczali tam na Msze i nabożeństwa, gdyż we wsi była jedynie cerkiew. W kaplicy pałacowej nabożeństwa odbywały się codziennie i księżna wraz ze swoimi dziećmi codziennie przyjmowała Komunię Św. Książę z racji licznych obowiązków i częstych wyjazdów nie mógł codziennie tego praktykować, ale w miarę możności w każde Święto również to czynił. Synowie Czartoryskich, jak tylko nieco podrośli, służyli przy ołtarzu, w takich malutkich komeżkach i trzymali choćby tylko dzwonek.
Księstwo mieli wymagający, ale zarazem życzliwy i serdeczny stosunek do licznej służby i do mieszkańców wsi. Byli za to powszechnie szanowani i wielu ludzi czuło dla nich głęboką wdzięczność. Służbę dworską księżna dobierała ze względu na pracowitość, sumienność i pobożność. Księżna bardzo pilnowała tego, aby wszystko, co działo się w pałacu, było zgodne z Bożymi przykazaniami. Służbie dworskiej zresztą bardzo zależało na tym, aby księżna widziała, że gorliwie wypełnia się chrześcijańskie obowiązki i każdy liczył się z jej zdaniem na swój temat. We dworze pracowało wielu ludzi ze wsi. Byli bardzo dobrze wynagradzani, a księstwo odnosili się do nich z sympatią. Czartoryscy pomagali także wielodzietnym i biedniejszym rodzinom ze wsi. Pamiętam, jak spotkałam pewną dziewczynę, która szła z bańką po mleko do dworu, bo mimo, że tam już nie pracowała otrzymywała je nadal. Z okazji Świąt księstwo mieli w zwyczaju obdarowywać ludzi ze wsi lub tych, którzy przyszli złożyć im życzenia. Czartoryscy nigdy nie odmawiali pomocy jeśli ktoś był w potrzebie i zwrócił się o nią do nich.
Ogromną protekcją i opieką księstwa Czartoryskich cieszyła się Szkoła Powszechna w Pełkiniach. Książę co roku przeznaczał dla szkoły opał, a księżna często odwiedzała uczniów i przepytywała ich z katechizmu. Na koniec roku szkolnego, dla dobrze uczących się dzieci, księżna fundowała cenne nagrody. Szczególnym jej zainteresowaniem cieszyli się zdolni uczniowie, których starała się wysyłać na dalszą naukę do Jarosławia.
W każdą pierwszą niedzielę miesiąca, o godz. 3-ej po południu księżna przyjeżdżała do szkoły w Pełkiniach. Pełniła funkcję Prezeski matek i w owe dni miała dla nich wykłady. Wiele kobiet ze wsi przychodziło na te spotkania. Wszystkie matki ubrane w swoje najlepsze sukienki wychodziły ją witać przed budynek szkoły. Księżna siadała na katedrze i mówiła. Tematem jej wykładów było religijne prowadzenie domu i wychowanie dzieci. Szczególnie podkreślała rolę kobiety jako żony i matki mówiąc, że jest to jej posłannictwo. Ludzie wspominali potem te wykłady i o nich dyskutowali. Te proste kobiety ze wsi czuły się uhonorowane i zaszczycone tym, że księżna do nich mówiła, bo też była dla nich wzorem postępowania, wychowując swoje dzieci tak bardzo religijnie.
Młodzi książęta byli wychowywani w ogromnej dyscyplinie i porządku. Już od najmłodszych lat księstwo uczyli ich poszanowania dla pracy. Dzieci książęce miały w ogrodzie wydzielony swój ogródek, który musiały własnoręcznie uprawiać. Codziennie od wczesnej wiosny do późnej jesieni, od godz. 11 aż do obiadu, pracowały w tym ogródku. Miały własne narzędzia ogrodnicze i tam kopały, plewiły, siały i podlewały, a księstwo osobiście sprawdzali wyniki ich pracy.
Czartoryscy zwracali też uwagę, aby ich dzieci grzecznie i z szacunkiem odnosiły się do ludzi niższego stanu i w tym względzie nie uszłoby im płazem żadne uchybienie.
Ojca Michała Czartoryskiego pamiętam dość dobrze, jako młodzieńca. Był wysoki i trochę niedosłyszał. Szczególnie pociągająca była w nim jego skromność, pomimo wysokiego przecież urodzenia. Odznaczał się szlachetnością i dobrocią, która dla wszystkich była jednakowa. Był bardzo usłużny. Pamiętam, że gdy do dworskiej kaplicy przychodzili ludzie ze wsi, młody Czartoryski zwracał baczną uwagę na starsze osoby. Zaraz do nich podbiegał, pomagał wejść do kaplicy i wskazywał wolne miejsca, żeby usiedli. Takie zachowanie nie byłoby możliwe bez Bożej obecności w jego życiu. Zresztą wielu ludzie we wsi mówiło, że jest to przyszły święty.
Kiedy Ojciec Michał wstąpił do seminarium, a potem do dominikanów, ja już byłam w zakonie, więc tylko o tym słyszałam. Ojca Michała Czartoryskiego spotkałam później kilka razy kiedy przyjeżdżał do klasztoru w Świętej Annie. Szczególnie zapamiętałam jedną z nim rozmowę. Powiedział wtedy: “Ach siostro, to wielka łaska i szczęście być w zakonie. Ja się gorąco modliłem, żeby Bóg pokazał mi drogę życia, aby pokazał mi gdzie mam być i co robić, by dobrze Mu służyć”.
Nie pamiętam, kto przyniósł do klasztoru wiadomość o śmierci Ojca Michała. Wiedziałyśmy, że zginął męczeńską śmiercią w Powstaniu Warszawskim. Była to dla nas wielka strata, gdyż Ojca Michała bardzo ceniłyśmy i szanowały. Pamiętam, że w klasztorze był wielki smutek po jego śmierci. Wielu mówiło, że to umarł święty. Teraz modlę się za jego przyczyną.
o. Stanisław Dobecki OP
Ojca Michała Czartoryskiego poznałem zaraz u progu mego życia zakonnego, mianowicie dnia 14 stycznia 1935 r., gdy po moim przyjeździe z Poznania, przyjmował mnie do nowicjatu w Krakowie. Przebywałem tamże do 23.02.1936 r. kiedy złożywszy pierwsze śluby zakonne zostałem wysłany na studia filozoficzno-teologiczne do Lwowa, gdzie magistrem braci kleryków był wówczas inny typ człowieka, też gorliwy, Francuz, o. Pius Pelletier.
Ojciec Michał, postać smagła, koścista, robił wrażenie surowego ascety, ale w rozmowie okazywał się łagodny, uprzejmy i często uśmiechający się. Na jedno ucho nieco słabiej słyszał, więc pilnie i cierpliwie słuchał, co się mówiło. Widywaliśmy się stale w klasztorze, kościele, na rekreacjach i przechadzkach cotygodniowych, zawsze pieszych w okolice Krakowa, na łono przyrody do lasów, nad Wisłą, do kamedułów, benedyktynów, cystersów oraz na zwiedzanie zabytków kultury w mieście, Ojcowie, Pieskowej Skale i gdzie indziej, a więc w różnych sytuacjach. W klasztorze był punktualnym na wspólne zajęcia i w ogóle ścisłym obserwantem, mimo niedomagań zdrowia.
Wieczorem było po nim widać znużenie i senność, którą przezwyciężał. Zalecał ścisłe posty zakonne, które wówczas obowiązywały od 14 września do Wielkanocy, biczowanie od czasu do czasu itp. Był moim osobistym spowiednikiem i na własną prośbę pozwolił np. nic nie jeść przez cały Wielki Piątek. Bardzo kochał tradycje dominikańskie: św. Tomasza i liturgię. Polecał Komunię św. łącznie ze Mszą św., czego wówczas nie podkreślano. Bardzo starał się o zrozumienie liturgii, docenianie i przeżywanie osobiście oraz wspólnotowo. Był także pozytywnie wrażliwy na nowe w niej prądy, nowe kroje szat liturgicznych i symbolikę. Był bardzo praktyczny w urządzeniach technicznych np. kaplicy, chórku klasztornego; przez jakiś czas inwigilował budowę całego klasztoru na Służewie. Był praktyczny i życiowy w chorobach braci i urządzaniu wakacji, ale to już wiąże się z powstaniem nowej placówki na wspomnianym już Służewie pod Warszawą, gdzie w roku 1937 przeniesiono studium dominikańskie ze Lwowa. I tu znów spotykałem się z o. Michałem na co dzień. W wychowaniu młodzieży bardzo współpracował z o. Jackiem Woronieckim, regensem studium i innymi profesorami. Miał też częsty kontakt z Laskami, znanym zakładem dla niewidomych, dokąd nas nieraz prowadził, a szczególnie przyjaźnił się z ich kapelanem – ks. Korniłowiczem. Odbyliśmy dwukrotnie pielgrzymkę do Niepokalanowa, by poznać pionierską pracę, świętego dziś, o. Maksymiliana Kolbego i jego współbraci franciszkanów. Przygotowywał mnie również do święceń kapłańskich i zawiózł osobiście autem do katedry warszawskiej. Nie pamiętam gdzie przebywał o. Michał w chwili wybuchu II Wojny Światowej, zdaje się, że na kuracji, ale klerycy uciekali przezd Niemcami na wschód od Warszawy, a po zakończeniu działań wojennych znaleźli się w Krakowie, bo tam jedynie można było zorganizować nasze studium i dlatego ja na swe studium komplementarne musiałem się udać do Krakowa.
Zostałem tutaj mianowany submagistrem przy o. Michale, magistrze studentatu. Główną jego troską było dobre przygotowanie braci do stopniowych święceń, a zwłaszcza do kapłaństwa. Mogł stwierdzić, że był nadal gorliwy, spokojny i stanowczy.
Stamtąd po roku wróciłem do klasztoru warszawskiego, ale nie pamiętam, w którym roku on także się tam znalazł. Miał wówczas żywe kontakty z inteligencją katolicką, z siostrami zakonnymi (zwłaszcza wizytkami, gdyż tam była jedna z najbliższych jego krewnych) oraz działaczami konspiracyjnymi, ale w jakim stopniu zaangażowania nikt z nas się nie zdradzał. W samym dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, tj. 1 sierpnia po południu, wybrał się umówiony do okulisty na Powiśle. Spotkałem go jeszcze w drodze przy ul. Wilanowskiej, niedaleko klasztoru, gdy wracałem, zaopatrzywszy młodzież powstańczą sakramentami św., zebraną w prywatnej willi i czekającą na sygnał do walki. Podzieliliśmy się jeszcze najświeższymi wiadomościami z nadzieją i humorem. Mnie zatrzymali zaraz Niemcy w klasztorze, a on nie wrócił w ogóle.
Na Tamce, jak twierdzili m.in. państwo prof. Kasznicowie, którzy mieszkali w pobliżu i jeszcze widywali się z o. Michałem, zaopiekował się szpitalem, gdzie zebrało się bardzo wielu rannych. Gdy w pewnym momencie Niemcy zażądali, by wszyscy mogący się poruszać wyszli na zewnątrz, aby zapewne mogli chorych łatwiej bez świadków wykończyć, o. Michał nie posłuchał ich, ani nie zdjął na ich żądanie habitu i został razem z innymi rozstrzelany.
Na koniec dodam, że o. Michał był delikatny cierpliwy i długomyślny (pojmowałem to jako cechę pedagogiczną, która umie czekać na plony swego zasiewu). Był ofiarny na każde zawołanie by odprawić potrzebną Mszę św. lub słuchać spowiedzi. Przyjmował też uwagi od każdego, nie dbał o opinię, zapomniał, że jest książęcego pochodzenia, co w owym czasie nie było w modzie.
syn Walentego i Stanisławy Grześkowiak
ur. 17 stycznia 1914 r. w Poznaniu
obłóczony 22 lutego 1935 r.
profesja wieczysta – 23 lutego 1939 r.
święcenia kapłańskie – 3 czerwca 1939 r.
Dodaj komentarz