Żart żartem, ale w życiu już widzimy katastrofalne skutki takiego myślenia jak zaprezentuwane powyżej w/g Asadowa.
Św Paweł najpierw zakłada tu – w cytacie oryginalnym – że wszyscy wierzą, a następnie dokłada wyjaśnienie rozumowe, tłumaczące dlaczego pewne rzeczy można zrównać. Asadow zaś w swojej wersji też zakłada, że wszyscy wierzą po katolicku i dodaje znów wyjaśnienie z pozycji wiary (tu głównie swojej, cic i karoljózefa). Powstaje tłumaczenie wiary-wiarą. Nie powiem, może być z tego na wyjściu prawda, tylko że nie musi. Bowiem jest to to samo, co tłumaczenie dobra dobrem, czyli brakiem zła. Zasada owszem obowiązuje, tylko że przy tłumaczeniu zła złem, czyli brakiem dobra.
Problem w tym, że zło i dobro nie są przeciwieństwami. „Stan zerowy”, pośredni między złem a dobrem zalicza się bowiem do zła. To dlatego zło tak łatwo zyskuje przewagę, gdy ludzie dobrzy zaniedbują aktywności, gdy wchodzą w bierność, bo oznacza ona i tolerancję dla zła z konsekwencją przyzwolenia na jego istnienie wokół nas jako problemy nierozwiązane, oznacza organizowanie swojego życia mimo wiszących nad głową gróźb, które one niosą, a więc oznacza i równouprawnienie dla zła.
– „ABY ZLO ZWYCIĘŻYLO, WYSTARCZY ABY PORZĄDNI LUDZIE BYLI BIERNI”.
To samo rozszerza się na myślenie, korzystanie z rozumu i logiki, ze świadomości natury, nauki i świadomości Bożej rzeczywistości. Tu wszędzie też diabeł tylko czeka na naszą bierność. Tu myślenie, korzystanie z rozumu i logiki, ze świadomości natury, nauki i świadomości Bożej rzeczywistości są zrównane z PORZĄDNOŚCIĄ typową dla LUDZI PRAWYCH.
Kiedy człowiek przestaje byś prawym, porządnym, aktywnym w obronie tych ludzkich wartości wyższego rzędu przestaje być i sprawiedliwym, bo jego sprawiedliwość niczemu już nie służy.
Staje się pustym słowem pod które satanistyczna waadza (i faszystowska też) już swobodnie może podkładać „praworządność” – „nie w rozumieniu służby sprawiedliwości i innym ludzkim wartościom wyższego rzędu”, a “w rozumieniu samego przestrzegania litery uchwalanych przez nią samą i dla dobra jej samej praaw” (praw kaduka), kłamliwie tylko tłumaczonych, że to dla naszego dobra (tak jak „waadza da”, czy „Unia da” – na zasadzie ślepej wiary, nawet w obiecanki-cacanki wszystkiego wszystkim, typowe dla Hitlera i Tuska), bo w rzeczywistości dla dobra tych, którzy ją korupcyjnie sponsorują i medialnie wspierają, oraz „wybranych”, by jej ślepo służyli za immunitety, nagrody i przywileje – za bycie ponad prawem.
.
Tłumaczenie wiary-wiarą ma sens tylko przy działaniu „w dobrej wierze”, ale i to wtedy, gdy obie wiary są prawdziwe. Tymczasem w przykładzie pawłowym oczywiste było, że przytaczani w przykładzie bracia działali z pozycji wiary, zaś wiara w/g asadowowa, według mnie, to tylko zawierzenie – przykładowo tym, którzy twierdzą, że to w którym kierunku zwraca się ksiądz odprawiający Mszę Świętą nie ma znaczenia (dziwne, że dla tych, którzy wprowadzali zmianę znaczenie miało). Według mnie to tylko „ufność pokładana w człowieku”. Może wcale nie być wiarą, a „chciejstwem”, by tak było, może być naiwnością w przypisywaniu „drugiemu człowiekowi” dobrych intencji, gdy rozum i odpowiedzialność podpowiadają czujność wobec grożącego ataku zła, może być schlebianiem emocjom nadmiernym.
Przeczytałem Pana polemikę i przyznaję, że mało co rozumiem. Zrozumiałem jednak, że Asadow może mieć rację, albo może jej nie mieć, dlatego w tej kwestii muszę przyznać Panu rację.
Patrzcie no, jaką logikę to miarka uprawia.
Jak “stan zerowy” pomiędzy dobrem i złem zalicza się do zła, to nie jest żadnym stanem zerowym, ale złem, więc nadal dobro i zło są przeciwieństwami- Tak, tak, nie nie.
W tym podziale niezdecydowanie też jest złem, jako rodzaj zaniechania.
I tak kolejny tasiemiec miarki szlag trafia, bo ma błąd u samych fundamentów, czyli po stronie tzw. konieczności- dogmatów.
Wstydu miarka nie ma z tymi heretyckimi mundrościami.
Dobro i zło są antagonistami, są przeciwnikami, ale nie przeciwieństwami. Przeciwieństwami by były, gdyby była symetria. Symetrii nie ma, bo brak dobra jest złem, a brak zła nie jest dobrem – gdyby była symertia to by był.
Nie rozumie Pani logiki, to i nie zrozumiała mojej notki (chociaż może i nie czytała, bo dla niej za długa). Czepia się, żeby wyrazić jakąś swoją agresję, ale bez sensu.
Pisze: „Jak „stan zerowy” pomiędzy dobrem i złem zalicza się do zła, to nie jest żadnym stanem zerowym, ale złem”. Czyż „zalicza się do zła” nie jest tożsame z tym, że „jest złem” ? Po co więc powtarza jakoby od siebie to, co ja napisałem ?
Nawet zauważa, że „stan zerowy” piszę w cudzysłowie, a zaraz pisze stan zerowy bez cudzysłowu, chyba tylko po to, żeby mi spróbować nieuczciwie dołożyć za to że niby wprowadzam jakiś nowy byt.
A swoją drogą, to ujawniła ciekawy problem. Tak-tak, nie-nie – szkoła jednoznaczności – tu w odniesieniu do relacji brak zła-brak dobra okazuje się za trudna dla ludzi zdawałoby się inteligentnych. Tym bardziej wśród „średniaków” poziom rozumienia rzeczywistości przez te parę tysięcy lat od czasów biblijnych uległ ogromnej degradacji. I postępuje. Apostołowie byli prostymi ludźmi, a rozumieli Jezusa. Dzisiejsi potrafili drugi raz zagłosować na PO……
Przeciwnik to osoba lub rzecz (rzeczownik), a przeciwieństwo to przysłówek odprzymiotnikowy.
Dobro i zło to nie osoby, ani rzeczy, ale przymioty, stąd ‘dobro” to przymiotnik który odpowiada na pytania jaki? jaka? jakie?
Nie może więc przypiot być rzeczownikiem, czyli ”przeciwnikiem”.
Naucz się mówić miarka.
Jest więc dobro i zło jako przymioty, są one przeciwne sobie.
Zauważ, że grzech zachodzi wtedy, kiedy jest świadomy. Możemy co najwyżej rozważać różne stopnie świadomości zła- zaniedbanie to grzech przeważnie słabo uświadomiony, więc lekki, chyba że jest celowym zaniechaniem, np. ktoś sięga nieświadomie po truciznę i ja to wiem i nie zapobiegam celowo z myślą, by ten człowiek zginął. Mierzymy więc intencje i wszystkie okoliczności, by rozeznać ile było w grzechu świadomej woli.
>brak zła nie jest dobrem
Tu bym się jednak zatrzymał… Lecz stosujesz Pan sofistykę, zamiast dociekać uczciwie prawdy… Tak mi się zdaje – jeśli źle, to sorki – naprowadźmy się na nią.
Przeciwieństwa nie muszą być symetryczne. Dzień i noc – na naszych szerokościach geograficznych są symetryczne tylko w dwa dni w roku.
mnie idzie o zwrot ‘brak zła nie jest dobrem’ – to sofizmat, a jak nie to co najmniej paralogizm.
No i sama Pani mówi “są one przeciwne sobie”. Mają więc zwroty swoich wektorów przeciwnie skierowane, są antagonistami, są przeciwnikami.
Takie stwierdzenie jeszcze nie znaczy, że są przeciwieństwami.
Spróbuję przemówić jeszcze z drugiej strony. Mówi Pani przymiotnik. Ale przymiotnik można spersonifikować i nabiera wtedy rangi bytu – typowe to “zło wcielone” – w tym się łączą przymiotniki opisujące diabła, Hitlera, Tuska i pewnych kobiet).
W ogóle to nie tylko przymiotnik, ale i każda cecha, czy cnota może nabrać rangi bytu – weźmy “Bóg jest Miłością” (koniecznie pisane przez duże M).
Z tą świadomością w grzechu to nie taka prosta sprawa. Można bowiem być sprawcą zła zupełnie nieświadomie, np. potrącić kogoś. Nawet gdy to nie ma tragicznych skutków, kajamy się przepraszamy, naprawiamy WINĘ. Spowiadamy się też.
Druga wielka grupa grzechów związanych ze świadomością to brak nieustannego dążenia do posiadania świadomości rzeczywistości. Do zachowania czujności wobec zła zagrażającego dobru, które kochamy. Dążenia do nienawiści zła tak rozumianego.
Kiedy już się wejdzie w tą postawę, chce się być nieodpowiedzialnym, luzackim, rozchichranym, nie interesować się polityką, nie patrzeć na zło wokół, mówić się “nie wiem i nie chcę wiedzieć”, unikać patrzenia wzrokiem rozumu, a woleć patrzeć wzrokiem wiary, cząsto już zniekształconej do “swojej”, swoich chciejstw, pożądań spraw materialnych i cielesnych – słowem wejście w zamknięcie się na prawdziwą rzeczywistość Bożą, wejście w zaślepienie – czyli w nieświadomość, danie manipulować swoimi emocjami zwłaszcza mediom będącym w rękach satanistów, wrogów człowieczeństwa dojrzałego, ogłupiającej komercji.
A w tym stanie ducha precyzyjne rozróżnianie dobra i zła (które jest tematem notki) nie zachodzi. Nie zachodzi więc i przełamanie bierności i ZŁO ZWYCIĘŻA. (tu też zło może być przymiotem wewnętrznym (jednostkowym), ale może być i zewnętrznym (wspólnotowym), w randze bytu, który zwycięża – zwłaszcza nieświadomych. Czyż przed Bogiem się wytłumaczą swoją nieświadomością. Czyż Bóg od razu nie spyta: “A dlaczego byłaś nieświadoma, może pijana, czy co” ?).
Aaa – tak, przepraszam. Nie zrobiłem “odpowiedz” więc wyglądało, jakbym się wtrącił przy bieżącej pozycji wątku, a odpowiadałem na wyjaśnienia Miarki
z 8 maja 2014 godz. 05:00 – w odpowiedzi do: circ 02:53.
Co do “braku zła” – rzeczywiście, dobro nie jest brakiem, ale można powiedzieć, że tam gdzie brak jest zła, panuje dobro, tak jak światło nie jest brakiem ciemności, ale tam, gdzie nie ma ciemności – jest światło :)
Paradoks bierze się stąd, że słowo jest występuje tu w dwóch różnych znaczeniach, a nasz (tzn. całej ludzkości, za wyjątkiem Miarki) rozum intuicyjnie sobie z tym radzi.
‘Jest ciemno’ oznacza w istocie ‘nie ma światła’. Podobnie – ‘zło’, oznacza, że nie ma dobra. Zło i ciemność ‘jest’ na sposób braku, negacji, a dobro i światłość – na skutek istnienia, bycia – bytu.
Jeszcze jednym przykładem jest suchość. Jako taka – nie istnieje. Mówimy, że jest sucho, kiedy mamy na myśli, że nie ma wody. Ale to woda jest bytem a suchość – brakiem bytu (wodnego).
a lustro?
W jakim układzie współrzędnych dobro i zło są wektorami?
Co z lustrem?
Lustro odbija światło, zatem sprowadzamy je do przypadku jasności i ciemności.
Zło w randze bytu? To jakieś, pardon, pomieszanie. Może się Pan zdecyduje czy chce Pan rozważać rzecz egzystencjalnie, czy jeno poznawczo. Póki co, mówi Pan, zdaje mi się, co Pan myśli, tymczasem szczerość wymaga, aby nie mówić tego, co się myśli, ale myśleć to tylko, co się mówi. To jak?
Eeee tam :))) Leń! :))))
swoja droga z ta symetria tez niezly myk hehe
Symetria dnia i nocy nie jest zegarowa, a słoneczna – dopóki widać słońce jest dzień, słońce zaszło – noc (choć póki jest widno ma to swoje nazwy, np. szarówka). Pod biegunem mamy tylko jeden dzień w roku i jedną tylko noc.
Czas trwania to tylko szczegół. Tak tu, jak i temacie notki chodzi o zasadę – co musi zawierać dany byt, aby był przeciwieństwem drugiego.
Chodzi o świadomość stanu rzeczywistości, w której jesteśmy. Chodzi o to, że to musi być jednoznaczne.
Nie ma symetrii – nie ma i np. rewanżu. Nie ma symetrii – nie ma i dialogu ze złem, bo byłby nieuczciwy. A brak dialogu ze złem to forma samoobrony tych co stoją po stronie dobra.
Ilość, którą się tu podpierasz, to, mówiąc językiem circ, kwestia lekkości, czy ciężaru grzechu, a nie tego, czy grzech jest.
No dobra, ale ten dialog z grzechem jest wpisany w bożą miłość (to tak, żeby nie było że wszystko od wielkiej litery :), zaś ona jest czerpana z krzyża (tu już powinna być wielka litera, ale olać – tak? ;-). Grzech jest o d s t ą p i e n i e m o d K R Z Y Ż A. Nie musi być Jego zaprzeczeniem od razu. Może być Jego odblaskiem, Jego złudą, Jego mirażem, Jego niby-obrazem, może być Jego odbiciem. Wpatrzeniem w siebie, nie zaś w Krzyż. Krzyż właśnie łamie symetrię dobra i zła – jest bowiem miłosierdziem, jest poświęceniem Boga i uświęceniem człowieka, jest wyrazem. Nie jakimś tam, kolejnym ze słownika. W Y R A Z E M.
I ten wyraz, To Słowo, trzeba nam przeżywać, przeżuwać, nim żyć.
Inaczej jest… no inaczej.
W Bożym.
Nie mamy jeszcze opisanego takiego układu współrzędnych, bo wtedy byłyby możliwe znane nam działania na tych wektorach, a wiemy skądinąd, że np się nie odejmują, ani nie dodają.
Nie zmienia to faktu, że dobro i zło posiadają wartość i zwrot (przeciwny sobie), co wystarcza, żeby je nazwać wektorami i szukać prawideł, jak na siebie oddziałują, bo że oddziałują, to też wiemy.
Możliwe też, że mamy trudności z ich opisem matematycznym, bo wartości, które przypisujemy dobru i złu są innymi, jak postrzega je Bóg.
signomi kiollos…
O. o – i to sobie powieś na ścianie i czytaj/naCzytaj. Obyś już nigdy i nikomu nie mówił/nawet fragmentem zdania wyrwanego z “kontekstu”, lub niewyrwanego z jakiegoś tam “parasola” głup iego/, ZE KTOŚ NIE WIERZY W BOGA !
Zapamiętaj to sobie dokładnie /od dziś!/ po wsze czasy.Jeszcze raz jak powiesz, że jakaś cybernetyka odsuwa mnie od Boga Krzyża, to: To Ci poślę jeszcze więcej “epitetów” a jak będziesz w zasięgu /fizycznym moim/ to….i “żaden parasol” Ci nie pomoże.
Masz Ty /i nie tylko/ posłuchaj, douczsię:
/tam do ca 40-tej minuty jest wspaniały opis ks.Profesora, który można zastąpić “Obrazkiem Asadowa -SYSTEM+”. Dalsza część – to też z tego “obrazka”/ jak kto umie ją zobaczyć /.
Podstaw sobie “NIC” – za elementy systemu, zobaczysz jaki będzie efekt – tego SYSTEMU+ /naocznie i w jednym spojrzeniu, a nie w kilkugodzinnym wykładzie???
Pozdrawiam Twojego Profesora /nie Ciebie / bo marnym byłeś ty …studentem/.
___________________________
No i…DołóżSobie jeszcze, parę “inwektyw”
(((bo…ja więcej chyba nieznam, nie umiem :))) co wcale nieznaczy, że cię i bez tego, …MIŁUJĘ /taki ze mnie SYSTEM+/ A jak wiesz, zapewne, o odrębności systemów, świadczy ich samo_świadomość aktualna istnienia w istnieniu i zdolność do REZONANSU.
Bywaj/ w powszechnym ko_rezonansie, jak najczęściej/
zwłaszcza ….z Panem Bogiem
Bóg zapłać :-)
Pozdrawiam
PS Poślij!
BTW, nie byłem niczyim studentem. Jedyny profesor, u którego naprawdę chciałem być odrzucił mnie na tyle, bym nabył dystansu, eufemizm, do studiów. Aczkolwiek nie do studiowania. Z przekory nieco bardzo :) No ale po co Ci to właściwie bracie mówię?… Nie wiem… Pewnie bez ta miełościa :)))
Zdrowia!
Ależ skąd. Dialogować z grzechem to nie po Bożemu. Bóg nie dialoguje, Bóg bierze grzech na siebie (w akcie miłości). Zło pozostaje złem, które On już swoim sposobem unicestwia.
Nie jest też prawdą, że “ona jest czerpana z krzyża”. Tu “ona”, znaczy Boża, a to Bóg najpierw kochał, a dopiero potem, w akcie tej miłości (indywidualnej do każdego z nas grzeszników) wziął na siebie nasze grzechy i poszedł z nimi na Krzyż.
Natomiast że “ona jest czerpana z Krzyża” – możemy powiedzieć o naszej ludzkiej miłości.
Jak najbardziej zgodzę się z tym, że “Krzyż właśnie łamie symetrię dobra i zła” – rzecz bowiem dzieje się “w układzie współrzędnych” sprawiedliwości Bożej.
Natomiast, i to z dwóch powodów, nie godzę się że Krzyż jest miłosierdziem.
Po pierwsze Krzyż poprzedza miłość indywidualna, bezpośrednia między osobami, nakierowana na łaskę odpuszczenia grzechów – przyczyna Krzyża, a nie miłość wspólnotowa, braterska – tu w formie łaski miłosierdzia.
Miłosierdzie Boże objawia się inaczej – poprzez otwarcie drogi grzesznikom do łask sakramentalnych (“Hostio Święta”). Miłosierdzie Boże to nie przyczyna a skutek Krzyża (choć zapowiedziany podczas Ostatniej Wieczerzy).
Po drugie, to dobro i zło są w kręgu ludzkich wartości wyższego rzędu przynależne do kręgu prawości, a ta jest nadrządną dla sprawiedliwości. W kręgu prawości mamy np. i prawdę, i naturę, jak ją Bóg stworzył, i rozum dający nam świadomość dobra i zła, oraz możliwość świadomego wyboru dobra.
Inaczej mówiąc w naszym temacie – to z pozycji dobra orzeka się, co jest sprawiedliwe, a więc i jak, i kiedy kochać, czy być miłosiernym, a nie z pozycji miłości czy miłosierdzia mieszać w zależnościach dobra i zła.
Brak dobra zawsze pozostaje złem, brak zła nie oznacza, że coś jest dobre.
>Zło pozostaje złem, które On już swoim sposobem unicestwia.
No więc pozostaje czy unicestwia? zdecyduj się Pan.
>Natomiast że „ona jest czerpana z Krzyża” – możemy powiedzieć o naszej ludzkiej miłości.
Pan zaprzecza Ogrójcowi?
Proszę Pana,
Z miłosierdziem Bożym jest tak, że ono JEST. I jest też tak, że jest ono fundamentem i punktem wyjścia dla ludzkiego życia i bytowania człowieczego, co już Żydzi hebrajscy dawno odkryli (potem zakryli, ale olać, na razie), Chrystus zaś dokonał i wykazał. Miłosierdzie Boże jest przyczyną Krzyża, ponieważ Krzyż jest dopełnieniem Bożej sprawiedliwości, której z kolei źródłem jest sama Boża Miłość (co stworzył – było dobre). Dopominanie się o sprawiedliwość, a w szczególności o sprawiedliwość Bożą, na tym świecie jest grubym nieporozumieniem, jest życiem ideałami własnymi tudzież materialnym w sensie antyduchowymi. Proszę Pana, jeśli Pan uważa, że Bóg jest w stanie zbawić człowieka POMIMO tego, że Syna Swego dał na Odkupienie z grzechów, to taka teza jest niechrześcijańska. Ona wymaga jakiejś reformy, jakiejś nauki, jakiegoś rozmyślenia – Pan się nad nią zastanowi, proszę, bo to jest ważne dla Pańskiego zbawienia.
Rozsądzanie m. dobrem a złem w naszym ludzkim wymiarze może, i zazwyczaj tak jest, skończyć się w jakimś systemie naszej, ludzkiej sprawiedliwości. Niemniej, patrząc właśnie na (tu Pana zdziwię pewnie) SPRAWIEDLIWOŚĆ KRZYŻA, dojrzewamy do Nieba. Do tej sprawiedliwości, w której sami stajemy się dla każdego miłością nie ze względu na to, że sami kochamy, ale dlatego, że wiemy, że tych drugich (i nas też ofc) miłuje sam Bóg. A miłuje właśnie w ten sposób, że wydał się za nasze (Pańskie, moje, Asadowa, itd) grzechy i wydaje się non-stop (bo grzeszymy non-stop…a być może nawet częściej :))) na ołtarzach kościołów całego świata. Czym jest sakrament pokuty i pojednania jak nie miłosiernym Krzyżowym pochyleniem się Stwórcy nad Swym Umiłowanym Stworzeniem? Z pozycji dobra, możemy orzekać jedynie prawdziwie o chwale Bożej, nie o sobie. O sobie, bez Boga, nie wiemy, nie umiemy nic. A jeśli twierdzimy, że coś, niekoniecznie oznacza to, że to jest złe ponieważ wiemy i wierzymy, że “w Nim się poruszamy i w Nim jesteśmy”.
‘Zawsze’ i ‘nigdy’ – zmywa teraz krew i woda chrystusowa.
Try get that… freedom…brother
Wychodzi na to, że na miar-kę najlepszy jest bez-miar oceanu, w którym pływa sobie jeden DelfInn.
Proponuję zupełnie nie używać określenia “brak zła”, bo ono jest nieprawidłowe i mylące. Nasza wiedza o rzeczywistości ma swoje źródło w bycie. W sensie bytowym zło jest brakiem, więc “brak zła” jest brakiem braku, ale mówimy wtedy, że czegoś jednak brakuje, co tworzy z tego oksymoron. Można by się uprzeć i dowodzić znaczenia, ale okaże się wtedy, że tym “brakiem braku” jest doskonałość, a nie dobro. Koń bez jednej nogi też jest dobrem chociaż mu brakuje nogi, ale nie jest doskonałym koniem. Dopiero “brak braków” (wszystkie nogi) czyni z niego doskonałego konia.
Czy “brak zła” zawsze oznacza doskonałość. Tylko, gdy mamy do czynienia z bytem. Zło może się zapodmiotować tylko w bycie. Nawet największe zło osobowe potrzebuje anioła, bo bez niego nie może “zaistnieć”. Gdy nie ma bytu, nie ma w nim braków, nie ma zła, mamy “brak zła”, ale nie ma dobra, więc i żadnej doskonałości. Dlatego “brak zła” proponuję wykreślić z gabloty ;-)
Cieszę się, że jest ta notka, ze względu na ten Twój komentarz.
Dziękuję za ko_rezonans i Twój komentarz :-)
sam nie wiem jak go napisałem… musi legion jakiś czy cuś? ;-))
BZ
Ale Ekspedyt to rycerz, facet od walenia mieczem… masz jakiegoś osobistego patrona albo anioła stróża o zacięciu teologicznym?
Skoro zło jest już brakiem, to brak zła, czyli brak braku jest wyrażeniem pokrętnym, przewrotnym – może nawet oksymoronem.
I tu – niepokoi mnie trochę “wykreślenie z gabloty braku zła”, czyli skazanie na niebyt czegoś, co już jest podwójną negacją bytu.
Może właśnie jest to słuszne, ale nie jestem w stanie ogranąć potrójnych negacji.
Czuję się bezpiecznie pod hasłem “precz z preczem”. ‘Precz z “Preczem z preczem”‘ przyprawia mnie o melancholię.
Bóg zapłać za Pana miarkę, nie dojrzelibyśmy Tego Niedostrzegalnego bez niego, tutaj i teraz brata naszego w Chrystusie.
Dobrego obia…eee…poranka majowego! :-)))
Mieczem miłości chyba… Wiesz, czasem naprawdę trudno się opanować :)))
Spowiadają się z tego tylko prawosławni. W KK takie wypadki nie są winą. Podlegają tylko kierownictwu duchowemu, nie spowiedzi, jeśli gnębi człowieka poczucie winy mimo jej braku. Kościół uznaje to za kuszenie do rozpaczy. Kuszenie to nie grzech, ale jeśli za nim idziemy może stać się grzechem rozpaczy właśnie.
Mozna skupić uwagę na dobru i Bogu, albo rozwijać czujność wobec zła.
Tu może występować brak symetrii.
Prawidłowa postawa ducha, to szukanie dobra i Boga poprzez czytanie Słowa i komunię z Chrystusem. Zło nie znajduje wtedy w nas miejsca, nie-nawidzimy go, czyli nie chcemy go widzieć, omijamy. Nienawiść to nie uczucie, ale okoliczności duchowe.
W istocie, Duch św. zabrał tu głos i zaświadczył o Sobie.
Teraz dopiero przy kolejnym czytaniu dotarło do mnie, jak pięknie to ująłeś. Przepraszam za czytanie po łebkach i moją pomyłkę.
//PS Poślij!//
a masz!
http://img137.imageshack.us/img137/8665/systemv21.png
a masz/do wykładu ks.Prof. Guza!/
http://img137.imageshack.us/img137/8665/systemv21.png
a masz!
Czy to nie był z najlepszej stali miecz?
Miecz prawdy, miecz Boży, miecz Słowa….w tym sensie miecz występuje w Biblii.
@ Pana ” Miarka ”
Cieszę się, że Pan Jest i pisze, niech Pan nie bierze tych “babo-dziado-pouczeń ” zbyt poważnie, oni muszą coś robić z własnym “ego centry z mem” i nabytymi “umiejętnościami edukacyjnymi”.
Gdyby Pana zbanowali /to jak i ks.Prof Guż wspomina powyżej/ też już pakowałem “swą walizeczkę”. Więc jak Pan widzi…wszystkiemu “winien” jeden..DelfInn
Szczęść Boże
Aha. Pan Bóg strzela, a … Bóg kule nosi.
Ale – zapewne przypadkiem – całkiem fajnie mu wyszło.
Inna próba dojścia:
Jak Bóg tak wisiał sobie na krzyżu, to w końcu doszedł do wniosku, że nie ma wyjścia, musi się zmiłować (obiecał wcześniej, że już nie bedzie potopów).
Nie wiem Miarko, ale jakoś koślawo to wychodzi. Jesteś pewien, że Miłosierdzie Boże to skutek, a nie przyczyna Krzyża?
Dziękuję za wykład, ale nie ze wszystkim się zgadzam.
Wydaje mi się, że następstwo czasowe było jasno przedstawione w moim:
– Najpierw miłość Boża,
– później branie przez Boga mojego grzechu na siebie. Modlimy się: “I odpuść nam nasze grzechy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Nasze odpuszczanie grzechów jest aktem miłości (tu od razu podkreślę, że ani nasze odpuszczanie grzechów, ani Boże nie jest aktem miłosierdzia, tylko miłości – co wielu myli). Dotąd zło pozostaje złem. Moje zło, w postaci mojego grzechu jest tu złem, które Bóg bierze na siebie i cierpi z tego powodu.
– następnie, gdy umiera jako Syn Boży z powodu. Również “On już swoim sposobem unicestwia” to moje zło, które wziął na siebie. Tu też jest podobieństwo i do mojej ofiary z siebie, gdy komuś przebaczam krzywdę, której od kogoś zaznałem. Materialnie na tym tracę – jedynie moja bezinteresowna miłość rośnie.
Nie rozumiem. Przecież w Ogrójcu nie było Krzyża. Przecież potwirdzałem, że miłość Jezusowa poprzedzała Krzyż (“Bóg nie dialoguje, Bóg bierze grzech na siebie (w akcie miłości)”).
Miłosierdzie Boże jest przyczyną Krzyża, ponieważ Krzyż jest dopełnieniem Bożej sprawiedliwości, której z kolei źródłem jest sama Boża Miłość (co stworzył – było dobre).
Mamy więc:
– najpierw miłość Bożą
– później sprawiedliwość Bożą
– później miłosierdzie jako dopełnienie Bożej sprawiedliwości
Zgadzam się, że to wszysko dzieje się w ramach jednego planu Bożego. Problem jest w tym że nie widzę, żeby miłosierdzie Boże realizowało się tu przed Krzyżem. Twierdzę, że łaska miłosierdzia Bożego stała się dla nas dostępna dopiero po śmierci krzyżowej Chrystusa. Odpowiednio łaska odpuszczenia grzechów stała się dla nas dąstępna w chwili rozpoczęcia przez Chrystusa Jego Drogi Krzyżowej.
Czyżbym się tu gdzieś dopominał o sprawiedliwość, “a w szczególności o sprawiedliwość Bożą” ? Owszem, piszę często o sprawiedliwości wspólnotowej (do której należy i miłosierdzie jako miłość braterska), ale nie jako o czymś należnym, ale o potrzebie samoorganizacji naszych ludzkich wspólnot w duchu katolickim, w duchu służby, w duchu wdrażania w życie naszych ludzkich wartości wyższego rzędu w ich katolickiej hierarchii. Oczywiście w ramach tego jest i odpowiedzialny udział w życiu politycznym, troska o dobro wspólne, patrzenie na ręce naszym władzom wykonawczym, żądanie od nich, by służyli sprawiedliwości itd., ale to już inna sprawa
Tu też nie rozumiem. Czyżbym coś takiego sugerował ? Jestem pewny że nie, że wprost przeciwnie – twierdzę, że człowiek musi współpracować z Bogiem obdarzającym nas swoimi dobrami i udzielającym łask. Nawet wspomniałem powyżej modlitwę świętej Faustyny Kowalskiej “Hostio Święta”, której głównym przesłaniem jest współpraca z łaską Bożą. Jest wymóg przyjmowania łaski Bożej i dostosowywania do niej swojego życia… Nigdy nie twierdziłem, że łaska Boża może mnie przemienić bez mojej aktywności, bez udziału w życiu Sakramentami Kościoła.
No, chyba się już rozjaśnia. Proszę porównać:
Czym jest sakrament pokuty i pojednania jak nie miłosnym Krzyżowym pochyleniem się Stwórcy nad Swym Umiłowanym Stworzeniem?
Czym jest sakrament Eucharystii jak nie miłosiernym Krzyżowym pochyleniem się Stwórcy nad Swym Umiłowanym Stworzeniem?
No nie wiem. Z pozycji dobra to i tak możemy patrzeć tylko oczami Bożymi – “nikt nie jest dobry…”
Z kolei “o chwale Bożej” to raczej orzekamy z pozycji sprawiedliwości – kiedy widzimy, że nie możemy jej przypisać sobie.
Jest też możliwość, że o sobie, bez Boga, to dowiadujemy się od innych ludzi – od każdego, kto potrafi na nas patrzeć z boku, choćby to źdźbło w oku wypatrzeć. Nieocenionym skarbam w tym temacie jest zona – tylko wytrzymać i ją posłuchać …
znasz może jakieś “zjawisko”/taki cud proces/ w którym nie wiadomo co było pierwsze?
/znasz?/
Osobiście – nie.
Kiedy chodzi o Boga, to On JEST przed czasem, przed wszystkim, ze wszelkimi swoimi przymiotami.
Krzyż JEST w historii. Bóg miłosierny JEST w wieczności.
pytałem o “zjawisko” /”fizyczne,chem, informat, filozof, metafiz, kura-czyjajko …etc-kak zwał” /proces z wyzwalaniem synergicznej i wielkiej “energi-zjawiska”
No nie wiem. Na mój prosty rozum zło jest brakiem, ale nie jakimś brakiem wyizolowanym z rzeczywistości, jakimś ssaniem, czy jakąś próżnią – tylko czymś ściśle powiązanym z tym czego mi brakuje, brakiem czegoś konkretnego, czego potrzebuję, czego nie mam, czy czego nie widzę.
Cały ten wywód jednak nie uwzględnia innego znaczenia zła – nadmiar.
To tylko “chłopu się wszystko przyda” i “od przybytku głowa nie boli”. Dzisiejszy świat cierpi na nadmiary i umiera, bo się nie umie od nich odciąć i pozostać w umiarze.
Niedawno podawałem przykład z polowaniem na małpy workiem ziarna.
Jak nie zapomnę, bo póki co, to gablota jest tylko w mojej głowie. Jakoś mi może być trudno pojąć, że “brak zła” to coś innego jak brak tego, co uważam za złe. Ale to ciekawe te zabawy słowem.
Spowiednik, czy kierownik duchowy – dla mnie to na jedno wychodzi.
Mi się kiedyś zepsuł w czasie jazdy hamulec, a na ręcznym miałem problem z wyhamowaniem przed przejściem i nawet wjechałem na pasy. Dobrze że staruszka, która miała już zielone światło nie weszła mi pod koła.
Dlatego będę głosił, że trzeba się spowiadać i trzeba aktywnie przewidywać nieszczęścia. A dobry przykład – cóż mi szkodzi że prawosławny ?
Może. Widać to wyraźnie u świętych. U jednych Jego wola skupiała się na jednym, u innych na drugim.
Powyżej wyjaśniałem że tak.
Dziękuję za dobre słowo. Widziałem i pański problem. Nawet napisałem maila do szefa, żeby Panu powolił pokląć, ale tylko raz od okazji. Nie odpowiedział.
Dziękuję.
Proszę się tym już nie-przejmować – znam UMIAR/systemowo/
Dobranoc
Ale On cierpi raczej z tego powodu, że jest zło, czy że Pan je przyjął?
Ogrójec…
Spowiednik jest tylko od rozgrzeszenia grzechów własnych w sakramencie pokuty, a kierownik duchowy to lekarz duszy, pyta o okoliczności, rodzinę, pokusy, przekonania, uczucia.
Prawosławni inaczej podchodzą do grzechu, bo nie przyjęli Filioque.
Taki Pan mądry, a nie zna podstaw.
Mnie się wydaje, że już wiem w czym rzecz z Panem- Pan wierzy po rusku.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Filioque
Filioque (łac. i Syna)[1] – łaciński termin, będący nazwą sporu teologicznego prawosławia z katolicyzmem, a pośrednio też z protestantyzmem, o sformułowanie dogmatyczne zawarte w przyjętej przez Zachód wersji nicejsko-konstantynopolskiego wyznania wiary. W następującym zdaniu Credo:
Quote-alpha.png
[credo] Et in Spiritum Sanctum, (…), qui ex Patre procedit.
Quote-alpha.png
Wierzę w Ducha Świętego (…), który od Ojca pochodzi
wstawiono wzmiankę o Synu:
Quote-alpha.png
[credo] Et in Spiritum Sanctum, (…), qui ex Patre Filioque procedit.
Quote-alpha.png
Wierzę w Ducha Świętego (…), który od Ojca i Syna pochodzi
Jednym z głównych wschodnich oponentów Filioque w IX w. był patriarcha Konstantynopola Focjusz, swe argumenty przedstawił w dziele Mistagogia (13:338 AB; PG 102,279-392). Oprócz przedstawienia argumentów z pogranicza metafizyki i dogmatyki, patriarcha uważał, że Zachód, modyfikując Credo nicejsko-konstantynopolitańskie, jest niewierny wobec uchwał Soboru z 381 r.. Szeroko polemizował z tezami teologów zachodnich, nie znał on jednakże w ogóle pism i argumentów wcześniejszych Ojców łacińskich: ani Augustyna w jego kontrowersji z arianizmem, ani Hieronima, ani też Ambrożego[7].
Arianie odrzucali doktrynę o Trójcy, uznając ją za niebiblijną. Ariusz twierdził, że Jezus Chrystus jako syn Boży jest poddany Bogu (J 10,29-30; 1 Kor 15,27), że został stworzony przez Ojca[4], co oznaczało, że „był czas, kiedy nie było Syna”, kiedy nie było nikogo przy Bogu Ojcu. Zanim Syn został stworzony/zrodzony, nie istniał (por. Prz 8,22-25; 1 Kor 1,30). Dotyczyło to czasu przed tym, jak stał się człowiekiem (Wcielenie). Przy narodzeniu w Betlejem – według koncepcji Ariusza – Słowo Ojca stało się prawdziwie, a nie przez podobieństwo, Synem. Uznając autorytet prologu Ewangelii Jana 1,1.18, Ariusz zmodyfikował rozumienie boskiej natury Jezusa Chrystusa, odbierając jej przymiot odwieczności[4]. Według Ariusza tylko Ojciec jest niezrodzony, a więc odwieczny, Syn, jako zrodzony, zaistniał w czasie. Pogląd ten był sprzeczny z wyznawaną przez Kościół doktryną o odwiecznie istniejącej Trójcy
Ani tak, ani tak.
Jezus nie cierpi z tego powodu, że jest zło jako takie. Byłby to z jego strony jakiś akt pogodzenia się z tym, że zło istnieje i że możemy żyć obok niego nie rozwiązując swoich problemów. Byłaby to jakaś forma dialogu ze złem. Jakaś chora tolerancja jak w religiach azjatyckich, pogańskich, gdzie ludzie godzą się na życie obok demonów, a tylko je obłaskawiają, a ich nierozwiązywane problemy wiszą nad nimi. W planie Bożym od zarania było, że potomstwo Ewy zetrze swoją piętą głowę weża w pył.
Jezus nie cierpi też, że ja zło przyjąłem, tylko że je robię. Nie cierpi, że ja zło przyjąłem, a że nie chcę przyjąć swojego cierpienia – tego co „Jak boli to ma boleć”, tego co ma mi wskazywać drogę do mojego uzdrowienia – chcę go odrzucać od siebie za wszelką cenę, uśmierzać, przypisywać winę drugiemu.
Mając wgląd w przyszłość Jezus w Ogrójcu cierpi już cierpieniem, które w swojej niesprawiedliwości Mu zadamy na Drodze Krzyżowej.
Jezus nie cierpi, że ja zło przyjąłem, a wprost przeciwnie – chce żebym przyjmował na siebie zło, którego dopuszcza się na mnie mój winowajca – chce żebym to robił w akcie odpuszczania mu jego win motywowanym miłością – miłością prawdziwą, bezinteresowną, łaskawą i ofiarną, wymagającą ode mnie pracy, walki, wyrzeczeń i poświęceń. Miłością do dobra w tym moim winowajcy, by mogło ono wzrastać, by jego człowieczeństwo wzrastało ku dojrzałości.
Cała Droga Krzyżowa jest zapoczątkowana Ogrójcem, podczas którego Jezus, na modlitwie do Boga Ojca, podjął ostateczną decyzję co do złożenia z siebie Najświętszej Ofiary, by odwrócić nasze podążanie drogą samozagłady na podążanie drogą życia i ku życiu wiecznemu zgodnie z planem Bożym przyjętym jeszcze przed posłaniem na świat Boga Syna przez Boga Ojca.
Warto też swrócić uwagę, że jednym z końcowych akordów, okazującym sens Drogi Krzyżowej, było odpuszczenie grzechów jednemu ze współukrzyżowanych łotrów – i tylko jemu jednemu. Dla każdego innego Jezus tylko otworzył drogę do zbawienia od grzechów. Co do tych, którzy “nie wiedzieli co czynią” wobec Niego, a ich grzech nie był zakończony – nie odpuszczał im ich grzechów, bo w chwili odpuszczenia brałby je na siebie, co czyniło by Go samobójcą (to to samo co niemożność uzyskania rozgrzeszenia z życia “na kocią łapę” i w ogóle gdy grzech trwa). Jezus jedynie prosił Ojca, by im grzechu nie policzył.
Warto zwrócić uwagę że nasz sakrament pokuty i pojednania jest odwróconą Drogą Krzyżową.
W sakramencie pokuty i pojednania uznaję się grzesznikiem, wchodzę w skruchę serca, w pokorę – na Drodze Krzyżowej zatwardzam się w swoim grzechu, okazuję swoją pychę, Jezusowi przypisuję grzechy (w rzeczywistości swoje, te w których chcę trwać, tylko wersji pokrętnie odwróconej, a więc takiej , że to niby Jezus ma być taki jak ja, żebym to się nie ja zmieniał, tylko On żeby się dostosowywał do tego co ja chcę niezależnie od mądrości – od dalekowzrocznych skutków tego)
W sakramencie pokuty i pojednania wyznaję swoją obrazę Boga, cierpię z tego powodu – na Drodze Krzyżowej Jezusa obrażam, przyprawiam Jego o cierpienie, dopatruję się u Jezusa Jego win.
W sakramencie pokuty i pojednania rozpoczynam swoje życie w prawdzie, na której będę mógł budować trwałe budowle, których prawdziwym budowniczym będzie Bóg – na Drodze Krzyżowej zatwardzam się w swoim kłamstwie, chcę krzywdzić, niszczyć i zabijać, by postawić na swoim.
Sakrament pokuty i pojednania rozpoczynam rachunkiem sumienia, otwarciem się na Ducha, zdaniem się na Łaskę, bez stawiania żadnych warunków – Drogę Krzyżową rozpoczynam nabuzowaniem się emocjami nadmiernymi i chciejstwami materialno-cielesnymi, oraz rozczarowaniem, że Jezus nie będzie mnie, pasożyta, karmił na codzień cudownie rozmażanym chlebem, że nie będzie mnie bez przerwy obsypywał swoimi darami i łaskami nie patrząc na to, co z nimi robię, czy służą mojemu dobru, czy służą życiu ludzkości.
Warto też zwrócić uwagę na słowa Jezusa “Wykonało się”- ostatnie przed śmiercią, kończące Jego zbawczą misję.
Dopiero później przebito Mu bok i zaczęła płynąć na nas łaska Jego miłosierdzia uwieczniona przez świętą Faustynę Kowalską na znanym wszystkim obrazie.
Dopiero od tej pory nabrał mocy sakrament Eucharystii ustanowiony w Wieczerniku. Dopiero od tej chwili ma rację bytu Hostia Święta.
Warto tu zwrócić uwagę że tak jak w przypadku sakramentu pokuty i pojednania mamy do czynienia z odwrotnością. Widać, że nic tu nie działa magicznie, że tak jak łaskę miłości (odpuszczenie grzechów) w sakramencie pokuty i pojednania muszę w pełni przyjąć, tak i w sakramencie Eucharystii muszę w pełni przyjąć łaskę miłosierdzia i pod nia przemienić swoje życie, by już było zdrowe i czyste.
Z jednej strony jestem krwiożerczą bestią, co chce tylko żreć i chlać – ale kiedy przejdę sakrament pokuty i pojednania, jestem bez grzechu, wybielony w krwi Baranka, szykujący się do swojej drogi walki o życie wieczne.
W tym, co mnie w moim życiu spotyka złego odtąd jestem już tylko ofiarą zbójców, zasługującą na Boże miłosierdzie – wdzięczny Bogu, ale i wdzięczny bezpośrednim wykonawcom Bożego miłosierdzia, a w tej wdzięczności zdolnym do miłości braterskiej, miłości wspólnotowej i sprawiedliwości wspólnotowej w ogóle.
Czytałem artykuł o naszym księdzu, co odprawia nabożeństwa i po prawosławnemu. Trochę więc na ten temat wiem. Nadto zgadza się to z moimi wcześniejszymi przemyśleniami.
Tak w ogóle to uważam, iż nie tyle jest ważne pędzenie za wiedzą, co poukładanie sobie posiadanej. Za tym idzie i myśleć, i wdrażać.
>Dopiero później przebito Mu bok i zaczęła płynąć na nas łaska Jego miłosierdzia
Ogrójec, Panie miarko, Ogrójec… Nic Pan Tam nie wykontemplował. Proszę spróbować z niższego pułapu, z Krzyża – na początek.
Dodatek. Trudno jest przyjąć i zachować intelektualną choćby uczciwość, jakoby Droga Krzyżowa Pana naszego, Jezusa Chrystusa zaczęła się w Ogrójcu. Sam Ogrójec jest przełomem Krzyża tylko. Chrystus zaś, zrodzony a nie stworzony, “zaczął” zbawienie już w Raju – jak o tym mówi protoewangelia. Niejakim kłopotem jest nasze ludzkie, “stworzeniowe” uwikłanie w czas, z czego zapewne liczne nieporozumienia wynikają. Tymczasem po odrzuceniu tego aspektu, Boże miłosierdzie staje się oczywistością. Owszem, dla tych którzy cierpią od swych bliskich, od najbliższych, od tych ukochanych – stąd Syn, Krzyż, Wieczernik i Jego “Pokój wam”, Duch Św i wreszcie Kościół sam.
Z tym wykontemplowaniem tego, co Pan ma na myśli to mam problem – i czterej Ewangeliści nie pomogli.
Toć i ja o tym piszę – i o ścieraniu głowy węża i o planie Bożym.
Zdaje mi się, że sam Pan pisał, że Bóg nie zbawia bez naszej zgody i aktywności, bez drogi sakramentalnej: “Proszę Pana, jeśli Pan uważa, że Bóg jest w stanie zbawić człowieka POMIMO tego, że Syna Swego dał na Odkupienie z grzechów, to taka teza jest niechrześcijańska”.
To jest typowe dla łaski – trzeba ją przyjąć w pełni i bez zastrzeżeń, co znaczy i podążać za nią i przestrajać w tym celu swoje życie.
To samo jest w przypadku łaski miłości – tu zbawienia od grzechów, przebaczenia grzechów,
– jak i łaski miłosierdzia, której celem jest ugruntowanie nas w życiu Bożym, w zdrowiu, czystości i odzyskanej niewinności przez komunię z Jezusem Chrystusem, a przy tym w jedności ze wspólnotą Kościoła.
Swoje miłosierdzie wobec ludzi Bóg okazywał w historii wiele razy, ale to, które przyniósł nam Jezus Chrystus zaczęło swój byt dopiero dosłownie w chwili przebicia Mu boku.
I dopiero od tej chwili się ono realizuje – każdy pokrzywdzony może się do Boga zwracać o ratunek.
Dla każdego pokrzywdzonego, każdego chorego, ofiary nieszczęścia, starego między młodymi, dziecka między dorosłymi, kobiety w ciąży między nie będącymi w stanie błogosławionym, ofiary przestępstwa itp., zacnego między niemoralnymi jest ta droga otwarta.
Tak samo dla prośby o miłosierdzie dla takich osób, o modlitwę wstawienniczą – która oczywiście ma sens, gdy proszący sam zrobił wszystko, co w jego mocy, by im pomóc na miarę posiadanych środków, możliwości pracy i walki, na miarę swoich możliwości ich “równania w górę”, gdy jednocześnie bierze udział w życiu politycznym swojej wspólnocie i robi wszystko co w jego mocy, by społeczeństwo w którym żyje było dobrze zorganizowane do rangi sprawiedliwości wspólnotowej.
Miłosierdzie ma zawsze na celu budowę sprawiedliwej wspólnoty ludzkiej. Widzimy to szczególnie wyraźniu w związku z miłosierdziem Samarytanina. Widzimy i u Izraelitów, którzy nie poszli za Bożym wezwaniem do miłosierdzia, bo woleli poza Nim budować wspólnotę zamkniętą.
Czy masz tu na myśli Nabożeństwo Drogi Krzyżowej?
Tak. Tylko jako mój stan wyjściowy do niej.
Tak. Jako winny tego, co się wydarzyło (no, nie tak sam).
Tak – przy każdym wspomnieniu Nabożeństwa jako pamięć o tym, co się w trakcie Drogi Krzyżowej wydarzyło – z mojej pozycji grzesznika.
– i to jest taki Twój akt woli? Czy starasz się jakoś inaczej, ale tak właśnie zawsze wychodzi?
Jak pisałem, chodzi mi o taki właśnie stan wyjściowy najgorszego grzesznika, jakiego sobie siebie wyobrażam. Zaraz przychodzi świadomość wielkości Najświętszej Ofiary, współczucie, wdzięczność… Potem znów kolejna Stacja i powtórka itd.
Tak, chodzi tu o to, bym się tak poczuł aktem woli. Świadomość faktycznego stanu mojego ducha przychodzi później.
Dodam, że Droga Krzyżowa to również odpowiednik sakramentu pokuty i pojednania. Tu też, przynajmniej na wejściu do niego, złaszcza na etapie rachunku sumienia mogę polecić tą samą postawę najgorszego grzesznika.
Wydaje mi się, że nie tylko mi po dobrej spowiedzi chce się fruwać, kiedy już wracam do życia.
Delfin dziś taką dysertację poczynił, że wyjsć z podziwu nie mogę.
Wszystko mu się poukładało ostatnio? czy może wcześniej nie zauwazyłam przełomu, a może ja się zmieniłam?
Pewnie coś źle zrozumiałem, bo dla mnie to wygląda na jakąś auto-psychoterapeutyczną gimnastykę.
Wzbudzanie w sobie “nabuzowania emocjami nadmiernymi, chciejstw materialno-cielesnych”, jako przygotowania do Drogi Krzyżowej? Czy Pan Bóg tego od nas pragnie?
Przyznaję, że mam do tych spraw takie proste, wojskowe podejście…
Piszą np. w Katechizmie, czy “Książeczce do nabożeństwa” – “wzbudzić żal za grzechy” – no to myślę sobie – “Dlaczego żałuję? Czym jest grzech? Jak mój grzech ma się do cierpienia Człowieka na krzyżu?”.
„brakiem braku” jest doskonałość
Zaintrygowało mnie to pańskie zdanie, bo choć mi coś tu nie grało, nie umiałem odpowiedzieć. Dziś na porannej modlitwie odpowiedź przyszła, dlatego spieszę się nią podzielić. Trafiłem na czytanie: (Hbr 11-28). Tam aż dwa razy jest o doskonałości.
Raz, że „Prawo nie doprowadziło niczego do pełnej doskonałości”, a dwa, że Jezus jest Kapłanem jako „Syn doskonały na wieki”.
Mamy więc wyróżnione i „pełną doskonałość” i Tu aż się prosi to odnieść do naszego „„brakiem braku” jest doskonałość”. Otóż ta nasza doskonałość jawi się teraz jako „doskonałość wewnętrzna” i sugeruje, że jest jeszcze „doskonałość zewnętrzna”, razem sładające się na „doskonałość pełną”.
Prawo staje się tu zrównane z „brakiem zła”, z literą prawa zamykającą na rzeczywistość, na odniesienia do życia, do człowieczeństwa dojrzałego i najpierw oczywiście do sprawiedliwości.
Stwierdzenie „”brakiem braku” jest doskonałość” zamyka więc w „literze prawa”.
Mamy i drugą doskonałość – „doskonałość na wieki” – doskonałość Jezusową, doskonałość Bożą, doskonałość nieskończoną, doskonałość „nie z tej ziemi”.
Ale też doskonałość naszą, do której dążymy jako wezwani by być „doskonałymi jak doskonałym jest Ojciec nasz niebieski”. A ta doskonałość nie zawiera zła – jest samym dobrem, jest rozłączna od zła. To dla tej rozłączności od zła musimy trwać w nienawiści do zła, które zagraża dobru, które kochamy. Rozłączność od zła nakazuje tylko, by się odcinać od zła, by nie mieć z nim nic wspólnego, ale nie nakazuje walki dobra ze złem.
Ona też włącza się w krąg doskonałości, współtworząc trójcę doskonałości – doskonałość pełną.
(To odpowiada i temu, co pisuję o sprawiedliwości, o jej podziale na indywidualną wsólnotową i Bożą. Z dzisiejszego rozważania wynika, że dopiero ta trójca sprawiedliwości stanowi sprawiedliwość pełną. Tak samo dotyczy ten podział i miłości, i wielu innych wartości)
W tym miejscu muszę uzupełnić to, co napisałem powyżej o wektorach dobra i zła. Chodzi o kierunek – jeżeli chodzi o dobro, to patrząc ogólnie, to jest on ku doskonałości pełnej – niekoniecznie naprzeciw złu.
Jeszcze wrócę do tej „doskonałości zewnętrznej”, której istnienie mi się tu objawiło. Czy to doskonałość wspólnotowa, doskonałość organizatorska życia naszych ludzkich wspólnot z katolicką na czele ?
Grzech to nie jakaś abstrakcja. To stan usposobienia do wszelkiego zła, jakiego jestem się w stanie się dopuścić. Obłudnicy widzą się pozbawionymi grzechów tylko dlatego, że nie mieli okazji ich popełnić.
Uważam, że w swoim podejściu do Drogi Krzyżowej, czy sakramentu pokuty i pojednania postępuję właściwie.
A podejście wojskowe, owszem, bywa przydatne, zwłaszcza w relacjach ze złym, ale to raczej “litera prawa”.
Niedawno się czepiał, że ”papież nie troszczy się o byt owczarni” i że to jest ”niesprawiedliwe”.
O to chodzi na samym końcu, a sprawiedliwość to pretekst.
Prawo jest dla złych, nie dla sprawiedliwych. Dla nas jest miłość.
Nie nakazuje, bo człowiekowi nie wolno walczyć z demonami, tylko Bóg może je pokonać.
Doskonałość wewnętrzna to doskonałość sumienia, a zewnętrzna jest doskonałością czynów.
Nie może się Pan skracać do słów koniecznych? Bardzo Pan rozwiązły w słowach- to jest złe.
Oj, mocno podejrzane to, co Pani wypisuje. To już manifest “antyheretycki”. Według niego teraz już każdy, kto się troszczy „o byt owczarni”, kto szuka przyczyn złej organizacji wspólnotowej „ludu Bożego” i sposobów na rozwiązanie problemów będzie mógł być nazywany niesprawiedliwym, a nie wyłączający z tej troski papieża, a zwłaszcza patrzący, co w tej sprawie robi papież – heretykiem.
Tu już Pani „przegina pałę” – to Pani powrót do herezji papolatrii.
Spotkałem ostatnio taką sytuację, że jedna osoba zarzuciła drugiej, że ta szuka sztuczek, by ją nakłonić do powrotu do Kościoła. Alternatywą było, że te sztuczki to dokładnie dzieło szatana, żeby tak myślał i nic nie zmieniał w swoim życiu, pozostając w sidłach diabelskich.
Myślałem o tym i wyszło mi, że kluczem tu jest wolna wola. Bóg, jak i ten pobożny, chcą żebyśmy chodzili do kościoła, wolnej woli będących poza Kościołem nie łamią ani wprost, ani podstępami – działają uczciwie.
To szatan, sławny ze swej inteligencji tylko szuka sposobów, żeby swoje wymusić, wymanipulować, żeby każdy swoją wolną wolę, swój największy skarb oddał jemu, czyli chce nas naszej wolnej woli pozbawiać. Żeby zaczęło funkcjonować jego kłamstwo. Problem jaki stawia, to że pobożny ciągnie grzesznika do kościoła, gdy tak naprawdę, to on, diabeł odciąga grzesznika od Kościoła (przecież grzesznik jest w Kościele już od chrztu) – zwłaszcza gdy niemal już odciągnął, jak w tym przypadku – przynajmniej od głównych praktyk, tj chodzenia przynajmniej na niedzielne Msze Święte i modlitw poranych, wieczornych i przed jedzeniem. Jasne że to diabeł chce żeby tak zostało, by grzesznik pozostał w jego władzy. Jasne, że jak tu ktoś działa nieuczciwie, łamiąc i zakłamując wolną wolę człowieka to właśnie diabeł.
Już Pani widzi analogię do siebie ?
To proszę Pani przykład kłamstwa w formie półprawdy.
Dla sprawiedliwych jest sprawiedliwość, w tym sprawiedliwość indywidualna, w tym cnoty, w tym miłość – największa z cnót gdy jest miłością do dobra, w tym człowieka, choćby największego z grzeszników, w którym jest choćby iskierka dobra.
Trzymajmy się realizmu.
Nie, nie rozwiązły, przynajmniej tu. Akurat temat doskonałości wewnętrznej i zewnętrznej trzeba tu rozwijać, bo jakoś dziwnie ucieka naszej świadomości i ich nie rozróżniamy.
“Doskonałość sumienia” to jego brak zakłamania przez zło – to przedmiotowy “brak zła” w sumieniu.
Ale “doskonałość wewnętrzna” to więcej jak sumienie – to również samoocena swojego ducha, przyznawanie mu zgodności z Duchem Bożym w sensie braku zakłamania.
To samo z “doskonałością zewnętrzną”, która jest doskonałością czynów. Nie liczą się same czyny – to by było podejście od strony “wojskowej”, od strony “litery prawa”.
Czyny się dzieją w realnej rzeczywistości.
To również ocena własnego sumienia tych czynów już od skłonności, od gotowości, od zamiaru ich dokonania, to również samoocena swojego ducha, przyznawanie mu zgodności z Duchem Bożym w sensie braku zakłamania w sensie zamiarów, słów i czynów, ale i w sensie dokonywania oceny dalekosiężnych skutków tych czynów.
Może mi Pan wskazać, kto pierwszy raz użył pojęcia ”papolatria” i jakie środowiska go używają? w googlach jest ponad 18 tys. wyników, to słowo robi się ostatnio modne i używa go przede wszystkim agentura masońska i lewacka w necie.
W istocie ten termin jest błędny, jak i termin dewocja- nie można przesadzić w miłości, o ile jest rozumna.
Ten kto szuka przyczyn załamania się organizacji wspólnotowej ludu, niech szuka poza Kościołem, nie w zaniechaniach papieży, bo oni przestrzegali w Encyklikach przed błędnymi ideologiami opartymi na Lutrze.
Proszę, tu jedna z cyklu, kontynuowali ją następcy, ale nic nie pomogło ludowi, by zmądrzał;
http://www.nonpossumus.pl/encykliki/Leon_XIII/humanum_genus/hg.php
Proszę posłuchać co dziś Kościół mówi do ludu ws. wspólnotowej;
> nie nakazuje walki dobra ze złem.
ROTFL!
Znałem ten wyklad księdza profesora, wysłuchałem jeszcze raz, żeby zrozumieć o co się Pani rozchodzi i nic. Musi mi Pani wytłumaczyć, co na temat życia wspólnotowego znalazła w tym wykładzie, co by było sprzeczne z moimi wypowiedziami. A na przyszłość, to oprócz polecenia jakiegoś filmu proszę o podawanie miejsca w nim, najlepiej czasowo, lub cytatu, który się wiąże z Pani komentarzem.
A tak to muszę myśleć, że albo Pani kpi, albo czytać ze zrozumieniem nie umie. Już Pani zwracałem uwagę, że sprawiedliwość wspólnotowa, o której ja piszę to nie socjalizm – a zdaje się, że Pani to znów sugeruje tym, co nie rozróżniają lewicowości od wspólnotowości.
W sumie to dziękuję za inspirację – temat rozwinę w oddzielnej notce.
Wykład KSIĘDZA prof. Guza pokazuje, że Kościół od dawna zajmuje się ”sprawiedliwością wspólnotową” i przyczyn jej braku upatruje w filozofiach ustrojowych opartych na idealizmie niemieckim.
Kościół pokazuje nam drogowskaz, na co należy zwrócić uwagę politykom i czego się od nich domagać, by ”sprawiedliwości wspólnotowej” stało się zadość.
Kościół nie jest premierem rządu, sejmem i prezydentem, by czynić za ludzi świecką politykę. Kościół doradza władzy, w obecnym ustroju demokratycznym władzą/cesarzem jest lud. Kościół doradza więc ludowi. Czego chce Pan więcej?
Już puściłem notkę do sprawdzenia, czy nie zawiera herezji. Może nie róbmy dwóch dyskusji, tylko poczekajmy.