Strategia porażki, czyli nie tylko o warszawskim referendum.

Warszawa jest specyficznym miejscem na mapie Polski, dlatego uwarunkowania kampanii referendalnej i samego referendum były zupełnie inne niż w Elblągu, czy innych mniejszych ośrodkach. Mieszkańcy Warszawy mają mniejsze poczucie tożsamości wspólnotowej i zakorzenienia, są też mniej zintegrowani niż mieszkańcy mniejszych miejscowości. Mieszka tu więcej beneficjentów systemu i ludzi pracujących w obsłudze tych beneficjów, przez co nastawionych pro systemowo. Warszawa jest też miejscem szczególnie prestiżowym dla władzy, zwłaszcza, że prezydentem miasta jest wiceprzewodnicząca rządzącej partii, dlatego zaangażowanie władzy i reżimowych mediów w kampanię referendalną było o wiele większe niż w innych miejscach. Mimo to, fatalne rządy HGW i wynikające z nich liczne udręki mieszkańców Warszawy, dawały w ręce opozycji wszelkie atuty do wygrania referendum. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy.
Po referendum pojawiło się wiele tekstów i komentarzy analizujących przyczyny porażki i błędów, jakie popełniła opozycja podczas kampanii referendalnej. Jednak śmiem twierdzić, że przyczyny są o wiele głębsze, niż przedstawiają to owe analizy i są, moim zdaniem, przyczyną pasma ciągłych porażek szeroko rozumianej opozycji (nie tylko PiS-u).

Wszystkie zmienne życia publicznego, a więc wybory, referenda, działania ideologiczne, legislacyjne, gospodarcze itd., lokowane są w stałych kontekstach, metodycznie, godzina po godzinie, dzień po dniu i rok po roku budowanych przez media reżimowe. Jest to kontekst kulturowy, tożsamościowy (wymazywanie tożsamości narodowej), moralny (relatywizm moralny), aksjologiczny (osobista korzyść materialna i przyjemność jako najwyższe wartości), historyczny itd. – wszystkie fałszywe, pełne stereotypów, przesądów, fałszywych mitów i zwykłych kłamstw, ale przez swą metodyczną powtarzalność stających się podstawą postrzegania wszelkich zjawisk zachodzących w życiu publicznym. Jest także kontekst społeczno-polityczny, który w tym przypadku odgrywa główną rolę. Jak wygląda ten kontekst? Śpieszę wyjaśnić.
Nieustannie wpajany jest odbiorcom obraz Polski jako państwa elit. Wszelka władza i wszelkie procesy decyzyjne w państwie są wyłączną domeną partii politycznych, tworzących zamknięty, elitarny i uprzywilejowany krąg, a wyłączność na opisywanie i komentowanie rzeczywistości ma kilkudziesięcio lub kilkusetosobowa elitarna grupa polityków, publicystów, ekspertów i cele brytów, stale przemieszczających się między studiami telewizyjnymi i radiowymi reżimowych mediów. Społeczeństwo ogranicza się wyłącznie do grupy frekwencyjnej, czyli ludzi chodzących na wybory, i dzieli się na „plemiona” partyjne, za to grupa absencyjna (około 50 % dorosłych Polaków) w ogóle nie istnieje. Nie istnieje też społeczeństwo obywatelskie, które imitują wybrane organizacje charytatywne, oraz ideologiczne, które budują pozostałe przydatne naszym władcom konteksty, o których wcześniej pisałem. Opozycyjne media drugiego obiegu (istnieje też trzeci, społeczny obieg informacji) kreują taki sam kontekst społeczno-polityczny, tylko inaczej rozpisują w nim role, niż media reżimowe: w mediach pierwszego obiegu negatywnym bohaterem jest PiS, a reszta partii jest „nowoczesna, postępowa, europejska i racjonalna”, a w mediach drugiego obiegu odwrotnie.
W ten kontekst są następnie wpisywane wszelkie wydarzenia polityczne i społeczne, oraz ich strategie i scenariusze, co pozwala naszym władcom w pełni kontrolować piarowsko te wydarzenia i rozwiązywać na swoją korzyść nawet najtrudniejsze sytuacje kryzysowe – gra zawsze toczy się na ich boisku i ich warunkach. Tak było z aferą hazardową, Smoleńskiem i wyborami w 2011-ym roku, oraz referendum w Warszawie. Kampania referendalna wyraźnie obnażyła ignorancję i dyletantyzm opozycji w dziedzinie komunikacji społecznej.
Władza miała do wyboru dwie możliwe strategie: grać na zwycięstwo HGW przy wysokiej frekwencji, lub unieważnienie referendum z powodu zbyt niskiej frekwencji. Jak wiemy, trafnie wybrano drugi wariant. Kluczem do powodzenia tej strategii była, paradoksalnie, postawa grupy absencyjnej, czyli tej części mieszkańców Warszawy, która nie chodzi na wybory, a właściwie o tą część grupy absencyjnej, której nie są obojętne sprawy publiczne i dobro wspólne, lecz świadomie nie bierze udziału w wyborach, głosując w ten sposób przeciw wszystkim partiom i przedmiotowemu traktowaniu siebie przez polityków. Trudno oszacować rozmiary tej grupy, bo, jak wspomniałem wcześniej, jest całkowicie przemilczana w mediach i brakuje dostępnych danych na jej temat, ale są przesłanki sądzić, że wynosi ona w skali kraju kilkanaście procent uprawnionych do głosowania. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że poparcie wyborcze wynoszące 39,18 % (taki wynik zanotowała PO w ostatnich wyborach do sejmu) przy frekwencji wynoszącej 48,92 % stanowi ledwie około 18 % uprawnionych do głosowania, to możemy sobie uświadomić, jak olbrzymi jest to elektorat. Gdyby jakaś partia zdołała pozyskać ten negatywny elektorat, miałaby w sejmie bezwzględną większość, konieczną do zmiany konstytucji.
A co zrobiła opozycja? Zamiast skoncentrować cały przekaz kampanii referendalnej na warszawiakach i ich problemach wynikających z fatalnych rządów HGW, opozycja postawiła na wizerunek liderów, wpisując tym samym swoje kampanie w ów elitarny kontekst. PiS wysunął na pierwszy plan prof. Glińskiego i Jarosława Kaczyńskiego, a na plakatach WWS pojawił się Piotr Guział. W ten sposób oba środowiska mimowolnie (mam przynajmniej taką nadzieję) potwierdziły reżimową propagandę, mówiącą, że warszawskie referendum to hucpa polityczna, i że wcale nie chodzi tu o dobro warszawiaków, lecz walkę elit o władzę. Do tego PiS wprowadził do kampanii referendalnej symbolikę godziny „W”, która ma się nijak do uciążliwości, których źródłem dla mieszkańców Warszawy są rządy HGW.
Efekt był dokładnie taki, jaki założyła władza w swoim scenariuszu: grupa absencyjna została skutecznie zniechęcona do udziału w referendum, a grupa frekwencyjna zachowała się zgodnie z logiką podziału na plemiona partyjne. W referendum wzięli udział głównie zwolennicy PiS, a frekwencja okazała się zbyt mała by wynik referendum był wiążący.
Ten sam schemat PiS powtarza we wszystkich kampaniach politycznych, od 2007-ego roku nieodmiennie z tym samym skutkiem. Nie widać w PiS-ie pomysłu na przyciągnięcie elektoratu negatywnego, ukrytego w grupie absencyjnej, a nawet gorzej, bo nie widać woli po temu. Nie widać pomysłu na komunikowanie się z grupą frekwencyjną bez pośrednictwa wrogich PiS-owi, koncesjonowanych mediów (media drugiego obiegu mają zbyt mały zasięg społeczny, by mogły spełnić tą rolę). Zamiast tego widoczne jest mechaniczne naśladownictwo polityki wizerunkowej prowadzonej przez przeciwników, co nie może być skuteczne, jeśli się ją prowadzi za pośrednictwem wrogich sobie mediów. Nie widać także pomysłu tworzenie własnego kontekstu, w którym wyborcy postrzegaliby wszelkie wydarzenia społeczne i polityczne, ani też nie widać świadomości potrzeby wykonania metodycznej, długotrwałej pracy w tym celu, a jest to możliwe nawet przy wszystkich barierach systemowych, jakimi jest brak pieniędzy, koncesje medialne i przymusowa cyfryzacja mediów elektronicznych. To wszystko w dużym stopniu można zastąpić pracą społeczną, którą mogłoby wykonać silne, zintegrowane społeczeństwo obywatelskie (trzeba je zbudować) z wykorzystaniem wolnych obszarów przestrzeni publicznej, to znaczy portali społecznościowych, wszelkiego typu forów dyskusyjnych (nawet na portalach reżimowych), kontaktów osobistych, placów, ulic, przystanków itp. Zamiast tego widać przekonanie, że system gnije (to akurat prawda), i że ten proces doprowadzi do sytuacji, w której niejako automatycznie PiS zdobędzie poparcie wyborcze, pozwalające mu samodzielnie rządzić. Śmiem twierdzić, że jest to przekonanie dość naiwne, bo bez zmiany kontekstu i zasad komunikacji ze społeczeństwem, bardziej prawdopodobny wydaje taki sam scenariusz, jak w 2011-ym roku, to znaczy, że część niezadowolonych z rządów PO zasili grupę absencyjną, a reszta poprze fałszywą opozycję, wykreowaną i wypromowaną przez naszych władców na potrzeby chwili (taką rolę w poprzednich wyborach odegrał Ruch Palikota). Przy czym, takiej fałszywej opozycji, reprezentującej interesy beneficjentów systemu III RP, może być nadany, zależnie od potrzeby, dowolny profil ideologiczny lub światopoglądowy.

Z błędów i porażek można wyciągnąć pozytywne wnioski, by w przyszłości tych porażek unikać. Jednak czy nasza, szeroko rozumiana opozycja potrafi się uczyć na własnych błędach? Niestety, niewiele na to nie wskazuje.

O autorze: Piotr Marzec