Quidquid agis prudenter agas et respice finem – głosi zbawienna i pełna mądrości sentencja starożytnych Rzymian, która się wykłada, że cokolwiek czynisz, czyń rozsądnie i patrz końca. Łatwo powiedzieć, ale kiedy sobie to wszystko rozbierzemy z uwagą, to sprawy się komplikują. Weźmy takiego szewca Herostratesa. Dokuczała mu anonimowość, więc zapragnął sławy i w tym celu podpalił świątynię Artemidy. W pewnym sensie dopiął swego, bo sława jego przetrwała do dnia dzisiejszego, chociaż z drugiej strony przyczyna tej sławy jest – jak to się dzisiaj mówi – „kontrowersyjna”. No dobrze – ale w jaki sposób ustrzec się takiej „kontrowersyjności”? Pewnej wskazówki udziela nam Jarosław Iwaszkiewicz, który jedną ze swoich powieści zatytułował: „Sława i chwała”. Wynika z niego, że chwała jest czymś innym, niż sława. Łatwo to wyjaśnić na przykładzie. Wyobraźmy sobie, że jakaś ambicjonerka w pogoni za sławą postanowiła spacerować po Nowym Świecie w Warszawie, czy po krakowskim rynku na golasa. Taki wyczyn niewątpliwie przyniósłby jej sławę i jeśli spacerowałaby dostatecznie długo, to zanim policja wpakowałaby ją do radiowozu, pokazałyby ją wszystkie telewizje. Czy jednak okryłaby się również chwałą? To już nie jest takie pewne, chociaż w dzisiejszych czasach mogłoby tak być, zwłaszcza gdyby Judenrat „Gazety Wyborczej” nadałby jej spacerowi wymiar ideologiczny – że mianowicie spacerowała w proteście przeciwko represyjnemu reżymowi Naczelnika Państwa. Wtedy mogłaby nawet awansować do rangi autorytetu moralnego, niczym pani Aneta Krawczykowa, która w swoim czasie przyczyniła się do upadku „Samoobrony”, oskarżając – jak ich nazwała „Gazeta Wyborcza” – „knurów”; najpierw wpływowego męża stanu Stanisława Łyżwińskiego, a potem Andrzeja Leppera o autorstwo swojej córeczki. Kiedy jednak badania DNA wykluczyły obydwie możliwości, wyraziła przypuszczenie, że autorem mógł być anonimowy mężczyzna, któremu oddała się w okolicach dworca kolejowego w Piotrkowie Trybunalskim. To trochę skomplikowało świetnie zapowiadającą się karierę autorytetu moralnego, chociaż Judenrat – o ile pamiętam – nigdy nie przyznał się do pomyłki – bo coś takiego mogłoby wzbudzić wątpliwości co do jego kompetencji w kreowaniu autorytetów moralnych.
Tymczasem w niedzielę i w poniedziałek, 25 I 26 września, w okolicach Bornholmu eksplodowały co najmniej dwa ładunki wybuchowe. Następnie przelatujący tamtędy duński myśliwiec zauważył na powierzchni morza wycieki gazu. W tej sposób okazało się, że wskutek tych eksplozji nastąpiło „rozszczelnienie” gazociągów NordStream 1 i NordStream 2, którymi rosyjski gaz albo już był, albo dopiero miał być tłoczony do Europy Zachodniej, a konkretnie – do cierpiących na kryzys energetyczny Niemiec. „Zachodzim w um z Podgórnym Kolą”, co to za nieznani sprawcy zdetonowali te wybuchowe ładunki. Niemcy – niezależnie od tradycyjnego obwiniania o takie rzeczy rosyjskiego prezydenta Putina, odwołali się do starożytnej rzymskiej sentencji: Is fecit cui prodest – co się wykłada, że zrobił ten, kto skorzystał. W ten sposób w gronie podejrzanych znalazła się Ukraina i Polska. Ukraina – bo wysadzenie w powietrze obydwu gazociągów oznaczałoby, że ruski gaz musiałby być tłoczony przez gazociąg przechodzący przez terytorium ukraińskie, z czego Ukraina bez ceregieli korzysta i podobno nawet za ten gaz nie płaci. Tak w każdym razie twierdzą Rosjanie, który nawet zakręcili tam kurek, ale ponieważ z tego gazociągu korzystają również Węgry i Słowacja, Wiktor Orban spłacił ukraiński dług i wszystko zakończyło się wesołym oberkiem – oczywiście do następnego razu. Ale z Ukrainą jest pewien problem, bo duńska armia oświadczyła, że musieli to zrobić pierwszorzędni fachowcy, być może nawet dysponujący okrętem podwodnym. Sęk w tym, że Ukraina nie ma okrętów podwodnych na Bałtyku, o ile jeszcze w ogóle jakieś ma – chyba, żeby ktoś jej taki okręt udostępnił, a przynajmniej – podwiózł nim płetwonurków, którzy założyliby na gazociągi miny, zdetonowane następnie drogą radiową. W ten sposób w gronie podejrzanych znalazła się również Polska, bo nie tylko mogła oddać ukraińskim płetwonurkom taką przysługę, ale też odniosłaby korzyść z wysadzenia gazociągów, przeciwko którym tak przecież protestowała, bo ruski gaz musiałby odtąd być tłoczony gazociągiem jamalskim, który – jak wiadomo – przebiega również przez nasz nieszczęśliwy kraj.
I kiedy tak wszyscy zachodzili w głowę, skąd pochodzili nieznani sprawcy, nagle odezwał się Książę-Małżonek, czyli pan Radosław Sikorski, który za wysadzenie, czy może tylko rozszczelnienie obydwu gazociągów nie tylko podziękował Stanom Zjednoczonym, ale w dodatku przypomniał deklarację prezydenta Józia Bidena, że jeśli tylko Rosja zaatakuje Ukrainę, to „pożegnamy się” z gazociągiem NordStream2.
Rewelacja Księcia-Małżonka spowodowała ogromny klangor. Na antenie Fox News amerykański dziennikarz postawił retoryczne pytanie, że jeśli USA podjęły próbę wysadzenia w powietrze gazociągów na dnie Bałtyku, to dlaczego Rosja nie miałaby wysadzić podmorskich kabli internetowych? Wtedy – powiada – banki w Londynie nie mogłyby porozumieć się z bankami w Nowym Jorku, co uderzyłoby boleśnie w amerykańską gospodarkę. No rzeczywiście – dlaczego właściwie Rosjanie nie mieliby wysadzić tych kabli? One są elementami infrastruktury cywilnej, tak samo, jak wspomniane gazociągi. Wprawdzie Rosja nie jest w stanie wojny z USA, ani z Polską, ale USA, ani Polska nie są też w stanie wojny z Rosją, a skoro wysadziłyby gazociągi, a przynajmniej podjęłyby taką próbę, to by znaczyło, że podjęły przeciwko Rosji działania wojenne de facto. Myślę, że właśnie dlatego wiceminister spraw zagranicznych pan Jabłoński, na wszelki wypadek powiedział, że to ruska prowokacja i to zanim jeszcze ktokolwiek cokolwiek zdążył ustalić. Gdybym był złośliwy, to bym powiedział, że na złodzieju czapka gore, ale takie złośliwości ani mi w głowie, bo chodzi o prawdopodobne intencje Księcia-Małżonka.
Pierwsza możliwość jest taka, że powiedział, bo wiedział. To jest raczej mało prawdopodobne, chociaż z drugiej strony dlaczego mielibyśmy z góry zakładać, że Książę-Małżonek nigdy niczego nie wie? W końcu skoro był i ministrem obrony i ministrem spraw zagranicznych, to coś tam przecież musiał wiedzieć. Rzućmy jednak na to zasłonę, bo wydaje mi się, że nawet wtedy Amerykanie mu się nie zwierzali. Zatem druga możliwość jest taka, że Książę-Małżonek zrobił to gwoli zdobycia sławy. To być może, bo obecnie wegetuje na politycznej emeryturze w Parlamencie Europejskim, w którym odsetek wariatów z sensie medycznym jest wyjątkowo wysoki, w związku z czym każdy jako tako normalny człowiek musi tam cierpieć niewypowiedziane katiusze. No i osiągnął swój cel, bo jednym susem znalazł się na ustach całego świata. Czy jednak ta sława pozwoli mu okryć się chwałą? To zależy co najmniej od dwóch spraw. Po pierwsze – jak się zachowają Amerykanie. Mogą bowiem przekazać Księciu wiadomość: „wiecie-rozumiecie, z wami jest brzydka sprawa”, a następnie uciszyć go na wieki. To jednak nie przekreślałoby całkowicie możliwości okrycia się chwałą. Gdyby bowiem Książę-Małżonek powodowany był intencją oddalenia podejrzeń od Polski i z tego powodu dostąpił odwiedzin amerykańskich bezpieczniaków, to czyż nie zasługiwałby na chwałę jeszcze większą od tej, jaką został okryty pan pułkownik Ryszard Kukliński?
Stanisław Michalkiewicz
Dodaj komentarz