W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy konstytuował się salon warszawski złożony w dużej części z obsadzających kulturę żon, kochanek i dzieci partyjnych prominentów nie zwracano zupełnie uwagi na sprzeczności tej konstrukcji społecznej. Nikogo nie dziwiło, że w tej samej grupie ludzi pojawiają się, spędzają razem czas, a nawet przyjaźnią się osoby z tak diametralnie różnych środowisk jak córki Ochaba i niedobitki kresowego ziemiaństwa. To tylko przykład. Akurat Zosię Ochab zapamiętałam jako uczciwą i skromną nauczycielkę matematyki i fizyki, a Marynę jako przebojową dziewczynę, świetną tłumaczkę i matkę grzecznego niemowlęcia, które targała w torbie na różne towarzyskie spotkania.
Wszyscy z nas mówili mniej więcej to samo i tak samo- tworzył się wówczas opozycyjny, solidarnościowy paradygmat, który zaciążył nad całym ruchem opozycyjnym i w efekcie doprowadził do „okrągłego stołu”. Zgodnym chórem krytykowano władze nazywane Oni . Podobno Ochab miał zwyczaj mawiać: „ co Oni zrobili z tym krajem?” wykluczając się w ten sposób niejako z Onych i nie poczuwając do odpowiedzialności za ich poczynania. Nie byłam przy tym, więc jak to się ładnie mówi – relata refero. Nikt nie podkreślał, że system kontestują potomkowie w linii prostej Onych, korzystający z wszystkich ich przywilejów, zajmujący ogromne luksusowe mieszkania zrabowane prawowitym właścicielom (na przykład przy Szucha 16, w Alei Róż, Alei Przyjaciół czy na Wiejskiej), korzystający z opieki lekarskiej w rządowej klinice przy ulicy Emilii Plater, wyjeżdżający swobodnie na stypendia i wycieczki zagraniczne. Przecież byli po naszej stronie, mówili dokładnie to co chcieliśmy usłyszeć, a poza tym zaciążyła nad nami biblijna opowieść o synu marnotrawnym. Cieszyliśmy się z jednego komunisty nawróconego na antykomunizm bardziej niż z tysięcy wiernych i konsekwentnych przeciwników komunizmu. Mawiano: „ jeżeli nawet Oni widzą, że komunizm jest niereformowalny mamy szansę na zwycięstwo”. Nie wypominaliśmy wiec naszym sojusznikom ich partyjnej przeszłości, a co ważniejsze kapepowskiej i enkawudowskiej przeszłości ich rodziców. Po prostu nie wypadało.
Podczas różnych spotkań towarzyskich i roboczych omawiano pożądany kształt przyszłego ustroju RP, oraz bezdebitowe lektury i środowiskowe sensacje. Za początek wyzwoleńczych ruchów narodu polskiego salon uważał oczywiście marzec 68 roku, który przecież był jawną rozgrywką dwu komunistycznych gangów i prawdziwi wrogowie ustroju, czyli my, w komunistycznej nowomowie nazywani reakcjonistami, nie mieliśmy jakichkolwiek przyczyn aby się z tym identyfikować. Traktowaliśmy jednak wydarzenia 68 roku jako kolejny pretekst do wypowiedzenia posłuszeństwa znienawidzonej przez wszystkich władzy – przez spauperyzowane , okradzione z własności ziemiaństwo, wdeptaną w ziemię przedwojenną inteligencję, nękanych podwyżkami cen żywności robotników oraz samych partyjniaków, którym nie wystarczały już przywileje zależne od kaprysu ich genseka, a marzyła się własność i przywileje dziedziczne. Zdjęcie z afisza „Dziadów”, cenzurowanie sprzedajnych literatów to najmniejsze z przewinień komunistycznej władzy. A jednak w środowisku uogólnionej czyli kontraktowej opozycji dyskretnie się milczało nie tylko o żołnierzach wyklętych, o sądowych morderstwach, o torturowaniu akowców lecz również o faktycznej kulturotwórczej roli ziemiaństwa i arystokracji oraz o roli jaką w budowaniu państwa polskiego po odzyskaniu niepodległości odegrała przedwojenna inteligencja pracująca- nauczyciele, inżynierowie, urzędnicy i wojskowi. Była to prawdziwa inteligencja, naprawdę pracująca, nie mająca nic wspólnego z nobilitowanymi tym mianem wykształciuchami z czasów PRL. Nie bez przyczyny pełna reprezentacja tej przedwojennej inteligencji znalazła się na niemieckich listach proskrypcyjnych i w katyńskich grobach. Ciekawe, że abominacja do ziemiaństwa i przedwojennej inteligencji zakorzeniona z oczywistych przyczyn w stalinowskiej grupie interesu, przeniesiona przez progeniturę tej grupy do kontraktowej opozycji, utrwalona przez umowę okrągłego stołu, przetrwała do dni dzisiejszych. Wprawdzie w sensie dosłownym i przenośnym odgrzebuje się obecnie żołnierzy wyklętych jednak nikt nie zajmuje się urzędnikami państwowymi dwudziestolecia międzywojennego, wojskowymi z tego okresu, a także zasłużonymi dla kultury rodzinami arystokratycznymi i ziemiańskimi. Wojskowych każe nam się nadal postrzegać zgodnie z komunistycznymi kliszami. Na przykład przez pryzmat wyczynów Wieniawy musztrującego na Marszałkowskiej prostytutki czy wjeżdżającego konno do Adrii, albo powielając opowieści o ucieczce do Rumunii wojskowych rodzin z pieskami, papugami i służącymi. Ziemiaństwo a raczej arystokrację widzi się nadal przez pryzmat polowań bali i rautów całkowicie lekceważąc jego kulturotwórczą i państwowotwórczą rolę. Mimochcąc potwierdza to komunistyczną tezę, że elita społeczna definiowana jest przez sposób życia i użycia, przez wyłączność przywilejów bez towarzyszących im obowiązków. O ile faktycznie tak należy postrzegać współczesne kompradorskie elity władzy, nie dotyczy to elit przedwojennych. Rzetelnego, historycznego opisu tych elit nieustannie brakuje. Nikt nie próbuje również oddać sprawiedliwości prześladowanym przez komunistów rodzinom przedwojennych urzędników i wojskowych. Wśród nich są ludzie wyrzucani z mieszkań przez złodziei kamienic. Na przykład Barbara Błasińska, córka Jana Błasińskiego, który był ostatnim oficerem służby stałej 25. Pułku Ułanów Wielkopolskich i kawalerem Orderu Virtuti Militari. Matka Barbary, Irena Błasińska, (Rena) była łączniczką batalionu „Zośka” i założycielką szpitala powstańczego przy ul. Dobrej 53. W domu przy ulicy Noakowskiego 12 powstały „Szare Szeregi”, w mieszkaniu, z którego Barbarze grozi eksmisja, pełnym pamiątek zdjęć i dokumentów, mieści się siedziba Stowarzyszenia Weteranów Kawalerii i Artylerii Konnej.
Ale nikogo, w tym władz miasta, zupełnie to nie obchodzi.
Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie
______________________________________________________________________________________________________________
Fot. Barbara Błasińska/Interia/PAP/
– Moja rodzina mieszkała w tym lokalu przez 67 lat. Wprowadziła się, kiedy Niemcy po upadku powstania spalili ich kamienicę przy ul. Służewskiej 3. Żadnej rekompensaty za utratę majątku nie otrzymała – zauważa w rozmowie z portalem NaszDziennik.pl Butler-Błasińska. – Otrzymałam też pismo od burmistrza Śródmieścia Wojciecha Bartelskiego, niezezwalające na umorzenie zadłużenia, które powstało nie z naszej winy – oznajmia. Butler-Błasińska zwraca jednocześnie uwagę, że dawny burmistrz Jan Rutkiewicz nie pozwolił na wykup mieszkania, natomiast osobom z zewnątrz, które nie były lokatorami, sprzedawał lokale. – Kilka razy dawałam tę sprawę do prokuratury jako kontynuację zbrodni na żołnierzach Polski Walczącej. Już nie strzela się kulą w głowę, ale ekonomicznie jesteśmy zabijani i zmuszani do poniewierki – podkreśla. Wskazuje, że jej rodzice przez 20 lat procesowali się w tej sprawie w sądach i składali doniesienia do prokuratury. – Władze dopuściły się złamania prawa. Decyzja burmistrza naraziła nas na wielkie straty finansowe. Prokuratura stwierdziła wprawdzie, że ten czyn jest karany 3-letnim więzieniem, ale nastąpiło przedawnienie. Zatem miasto Warszawa jest niewypłacalnym dłużnikiem naszej rodziny. Po 1990 r. wywodzący się ze środowisk komunistycznego aparatu represji urzędnicy popełniają na obrońcach Ojczyzny, żołnierzach Polski Walczącej i rodzinach żołnierzy niezłomnych czyny noszące znamiona komunistycznych zbrodni. To urąga normom cywilizowanego świata – zaznacza Butler-Błasińska. Jej mieszkanie na ul. Noakowskiego 12 to ważne miejsce dla pamięci narodowej i tradycji polskiej kawalerii. Są tam przechowywane pamiątki także po powstańcach warszawskich.
Fragment artykułu opublikowanego w 2013 r. w Naszym Dzienniku
Gdzie mieszka aktualnie pani Barbara?