Ponieważ problem jest dla mnie interesujący, przypomnę tu wybrane komentarze dotyczące tego zagadnienia z notki « Quo vadis ekspedyt.org?” i spróbuję je rozwinąć. Długie to, ale chyba warto. Przepraszam, że tak długo nie odpisywałem, ale byłem w podróży, a potem zapomniałem.
8 czerwca 2017 godz. 18:39 – w odpowiedzi do: Marek P. Prokop 18:22
Przepraszam, że się ośmielę, wiem, że mało wiem, ale żeby zrozumieć Pański komentarz, musiałem sobie wytłumaczyć, że być może pomylił Pan przypadłość z przygodnością.
Z drugiej jednak strony, to Pan jest filozofem, więc to raczej ja czegoś nie rozumiem.
Zatem według mojej malutkiej wiedzy: przygodność to inaczej niekonieczność istnienia i w tym sensie Byt Konieczny to Bóg, wszystkie zaś byty stworzone to byty przygodne.
Przypadłość natomiast istnieje jako potocznie cecha, np. kolor zielony nie jest bytem samoistnym tylko jest przypadłością np. źdźbła trawy, koca, czy samochodu.
Jak zatem mam rozumieć:
Wszelkie nasze wytwory, produkty są przypadłościami
Dopisek:
za PEF:
Przygodność w sensie ścisłym rozumiana jest jako nieposiadanie w bycie racji swego istnienia, co wypływa z nietożsamości w bycie istoty (treści) i istnienia.
ptta.pl/pef/pdf/p/przygodnoscb.pdf
10.06.2017
Ma Pan rację – zacząłem filozofować, zamiast pozostać historykiem filo.
Poruszył Pan ciekawy temat. Podwukroć ma Pan rację – dokonałem skrótu myślowego z tym “Wszelkie nasze wytwory, produkty są przypadłościami”. Poszedłem za Arystotelesem, przeze mnie interpretowanym, i nie bardzo wiem, czy taką interpretację da się do końca wybronić, ale spróbuję, może nie zanudzę zbytnio :
Arystoteles na końcu 9 rozdziału logicznego tekstu “O interpretacji” (Peri hermeneias) wyraził hipotezę (piszę z pamięci, jeszcze jestem na wakacjach), że być może jest tak, że wszystko co jest, jest albo konieczne, albo możliwe (dynaton). W/g mnie, to stwierdzenie z obszaru logiki ma odpowiednik w filozofii z jednym ze sposobów opisów bytu przez Arystotelesa, gdy pisze, że “byt rozumie się wieloznacznie” (to on legetai pollaksos), a mianowicie jako substancja i przypadłość. Czyli w takim opisie, każdy byt jest albo przypadłością, albo substancją. Pozostałe opisy to akt i możność (dynamis), prawda zdaniowa…
Tymczasem Awicenna czytając “Peri hermeneias”, (ciągle moja hipoteza), tak się przejął tym logicznym przypuszczeniem Arystotelesa, że związał go wprost z bytami i stwierdził, że wszystkie byty są albo konieczne, albo możliwe i dopowiedział, że jest tylko jeden Byt Konieczny, a pozostałe byty są tylko możliwe (arab. “mumkin”). Czyli mamy dwa terminy wzięte z logiki gr. “dynaton” i arab. “mumkin” nałożone na opis filozoficzny (ontyczny) bytów. Jak to rozumieli Średniowiecznicy łacińscy ?
Stefan Swieżawski zauważył, że Dominik Gundisalvi (+ 1158) tłumaczył w Toledo Awicennę używając często terminu “possibilitas”, gdy miał oddać arabskie “ ‘aql bi-qudra” (intelekt w możności) co dało po łacinie “intelekt możliwy” (intellectus possibilis). A.M. Goichon twierdziła w swoich pracach, że Awicenna przez ponad 50 lat swoją koncepcją filozofii subtelnie opanował umysły łacinników, gdyż często utożsamiano jego pomysły z podobnymi u św. Augustyna, zanim przetłumaczono z greckiego “Metafizykę” Arystotelesa. Wyraźny natomiast wpływ Awicenny widać w przemyślaniach Jana Dunsa Szkota (+ 1308) doctor subtilis, o czym pisał Et. Gilson w pracy na temat punktu wyjścia w filozofii JD Szkota. Dla Heideggera JD Szkot był najważniejszym myślicielem Średniowiecza. To tak w olbrzymim skrócie historia problemu. Jaka jest historia pojęcia “przygodności” w języku polskim, należało by prześledzić to w pismach np. Śmigleckiego (+ 1618), Morawskiego (+ 1901), Pawlickiego (+ 1916) ….
I teraz mamy w/g mnie trzy poziomy językowe w opisie bytów :
- logiczny – konieczność, możliwość, niemożliwość, przypadkowość (contingentia)
- teologiczny – niestworzony, stworzony – a więc przygodny lub pochodny
- filozoficzny – arystotelesowski substancja i przypadłość, czyli byt samodzielny i byt niesamodzielny lub samoistny i niesamoistny.
Logicy i teologowie często mieszają te trzy porządki, gdy wypowiadają się jako filozofowie.
Wydaje mi się, że będąc w porządku filozoficznym, należy konsekwentnie wypowiadać się w języku filozoficznym. Stąd moja interpretacja Arystotelesa. I tak w wymiarze opisu bytów jako samodzielnych (substancja) i niesamodzielnych (przypadłości) wyszło mi, że wytwory, produkty ludzkie (materialne i duchowe) można zaliczyć raczej do przypadłości, aniżeli do substancji, właśnie w wymiarze ich niesamodzielności. Ale oczywiście, mogę się mylić. To dość skomplikowany problem, ale bardzo ważny. Kiedyś chciałem na ten temat napisać większą pracę, ale coś nie wychodzi.
Uszanowania łączę
M.P.P.
11 czerwca 2017 godz. 14:36
w odpowiedzi do: Marek P. Prokop 10 czerwca 2017 godz. 11:46
Ja to rozumiem tak:
Opis (podział?) bytów ze względu na przyczynę: czyli byty konieczne, takie które swoją przyczynę mają w sobie. (Skądinąd wiadomo, że taki byt, taki musi być jeden, Pierwszy Poruszyciel, a teologia mówi, że to Bóg etc..)
oraz byty przygodne – pochodne, których przyczyna leży poza nimi samymi.
Bytem takim jest człowiek (konkretny człowiek), ale tak samo wytwory człowieka. Z tą jednak różnicą, że Pierwsza Przyczyna jest przyczyną ludzkich wytworów jedynie pośrednio, gdyż bezpośrednią przyczyną (rozważaną w tym momencie jedynie jako przyczyna sprawcza) jest wytwarzający człowiek.
W tym momencie pojawia się kolejne złożenie w bycie (albo złożenie bytu?) złożenie z aktu i możności. W tym sensie, że cokolwiek bytuje, jest albo czystym aktem, albo składa się z aktu i możności. (Tu znowu trzeba zauważyć, że czysty akt jest tylko jeden…)
Ten komentarz, w momencie kiedy go przemyśliwuję i piszę jest w możności, nie jest bytem istniejącym, kiedy nacisnę „opublikuj”, będzie to akt, który sprawi, że byt ten stanie się bytem realnie istniejącym.
Jeśli chodzi o podział substancja – przypadłość, czyli tak jak Pan napisał byt samoistny [substancja] i niesamoistny [przypadłość] to już z samo słowo niesamoistny przekonuje mnie, że do jego istnienia potrzebny jest jakiś inny byt.
[I chyba nawet lepiej w języku polskim używać określeń byt samoistny niesamoistny niż substancja – przypadłość, gdyż substancja może być mylona z innym złożeniem w bycie, mianowicie materia i forma – zresztą poszedł tym „tropem” Asadow próbując opisać drzewo jako przypadłość tworzących je atomów.]
Czy zatem wytwory ludzkie są bytami samoistnymi, czy też nie?
Jeżeli ja przestanę istnieć, ten komentarz istnieć będzie nadal, czy jest zatem bytem niesamoistnym?
Samochód – kiedy umiera konstruktor samochód istnieje nadal – czy jest bytem niesamoistnym – przypadłościowym?
Zatem wytwory ludzkie nie są przypadłościami. Są samoistnymi bytami [bytami substancjalnymi] złożonymi z możności i aktu, z materii i formy, i mieć mogą swoje cechy – właściwości – przypadłości.
Samochód może być zielony albo czerwony, ale to akt pomalowania sprawia, że realnie istnieje jako żółty.
Tu uwidacznia się być może wieloznaczność słowa konieczność, bo istotnie samochód [koniecznie] musi mieć jakiś kolor, chociaż może to być (niekoniecznie) zielony, wynika to z formy „samochód”. Ale dopiero pomalowanie (akt istnienia) konkretyzuje ten kolor. Dopóki samochód nie istnieje, jest w możności być dowolnego koloru (albo nawet żadnego), kiedy jednak zaistnieje, istnieje w konkretnym kolorze.
Dopóki samochód nie istnieje, jest w możności istnieć, ale jeśli zostaje wytworzony, to jest już samoistny. Jeżeli potraktujemy zieloność samochodu jako byt, to jest ona rzeczywiście dziełem ludzkim oraz właściwością samochodu, ale jednak to samochód jest bytem samoistnym i to on jest najlepszym kandydatem do traktowania jako produkt człowieka.
Istotnie człowiek, wytwarzając inne byty, wytwarza je z konkretnymi właściwościami, zatem można mówić, że produkty ludzkie są przypadłościami, niemniej jednak zdanie „zrobił zieloność” jest bez sensu, wymaga dookreślenia samoistnego bytu, któremu nadano tę właściwość: „zrobił zielony samochód” jest już bardziej sensowne.
Dlatego sądzę, że nie można traktować wszystkich wytworów człowieka jako byty, przypadłościowe [w sensie niesamoistne]. Owszem, są zależne od człowieka, ale jako przyczyny sprawczej, człowiek może zmieniać ich właściwości (przemalować), może je zniszczyć, ale to nie jest zależność, którą rozumiem jako niesamodzielność w bycie, bo nie dzielą z człowiekiem aktu istnienia.
[Czyli przypadłości to takie byty, które nie są samoistne, czyli istnieją aktem istnienia (albo dzielą akt istnienia) bytów samoistnych.]
Problemem wydaje mi się to, że rzeczywistość istnieje jako całość, każda zaś próba zrozumienia jest odrywaniem od całości i czasem oderwie się trochę krzywo.
Bo co to jest byt? Byt to jest to, co istnieje.
Ale czy atom (konkretny atom wodoru) jest bytem – tak bo istnieje, ale czy jest bytem samoistnym – chyba tak, jeżeli rozpatrujemy pojedynczy atom, ale jeżeli spojrzymy na komórkę liścia, w której ten atom jest związany, czym wówczas jest ten atom. Atom jest przypadłością liścia? No nie. Liść przypadłością atomu – chyba jeszcze gorzej.
Spróbuję od strony samoistny niesamoistny:
Czy liść mógłby istnieć bez tego konkretnego atomu?
Tak, ale tylko mógłby, znajdujemy się zatem w sferze możności, tymczasem akt sprawił, że ten konkretny liść „zawiera” akurat ten konkretny atom, czy zatem nie lepiej przypatrując się liściu (liściowi raczej) „przymknąć oko” na bytowanie atomu i potraktować go jako materię, która przybrała formę liścia.
Oczywiście liść może opaść i zwiędnąć, i ten konkretny atom może stać się materią innego bytu (zająca, jeśli zje liść, zanim ten uschnie). Ale to znowu jest możność bez aktu.
Zatem rozwiązanie zagadnienia, czy konkretny atom jest odrębnym bytem, (a może kiedy?) wydaje się zbyt skomplikowane. Na pewno jednak nie jest przypadłością liścia ani liść przypadłością atomu.
Może brakuje jakiegoś ujęcia „złożenia” bytów, które, choć mogą być bytami samoistnymi, to istnieją jako byt złożony. Może również trzeba jakoś uwzględnić zmienność bytów?
Zdecydowanie inaczej wygląda sprawa z bytami niesamoistnymi, które są właściwościami, cechami bytów. Weźmy zieloność. Czy zieloność istnieje – no tak. Ale nie istnieje samodzielnie, tylko zawsze „na jakimś” innym bycie. W przeciwieństwie do ww. atomu, który istnieć może jako samodzielny byt zieloność nie istnieje samodzielnie, i chyba nie można jej „transferować” między bytami. Materia liścia staje się materią zająca, kiedy zając zje liść, ale czy zając stanie się od tego zielony?
Kłaniam się.
Poruszyciel
12 czerwca 2017 godz. 16:21 – w odpowiedzi do: Marek P. Prokop 11:46
Ten historyczny i geograficzny rozwój myśli filozoficznej, w czym Pan nas uświadamia, zawsze mnie fascynuje, to jak jedni filozofowie zapładniali swą myślą innych. Bardzo dziękuję za te pouczające lekcje. Mam jednak wątpliwości, czy do zrozumienia naszego problemu, czym są przypadłości i wytwory człowieka, musimy powtarzać tę całą drogę. Dzisiaj struktura bytu jest lepiej poznana i rozumiana niż rozumiał i wyraził to Arystoteles, więc możemy, a nawet powinniśmy korzystać z dorobku i terminologii dzisiejszej filozofii realistycznej.
“byt rozumie się wieloznacznie” (to on legetai pollaksos), a mianowicie jako substancja i przypadłość. Czyli w takim opisie, każdy byt jest albo przypadłością, albo substancją.
Tu chyba jest błąd w rozumowaniu, przeskok z „i” na „albo”. Skoro Arystoteles rozważając strukturę bytu, zauważa w nim substancję i przypadłość (przypadłości?), wniosek, że byt jest substancją albo przypadłością jest nieuzasadniony. Gdyby tak było, że jest samą substancją, albo samą przypadłością, zniknęłaby wieloznaczność, o której mówi Arystoteles. Ona ma miejsce właśnie ze względu na wewnętrzną złożoną strukturę bytu, w której mamy jedno i drugie, czyli byt nie jest jednorodny, jak chcieliby moniści. Przypadłość może być bytem, kiedy jest ona częścią większej całości. Posłużę się samochodowym przykładem Ywzana, bo jest czytelny i łatwy dla wszystkich do wyobrażenia. Koła samochodu są jego przypadłościami. Wymieniając koła na inne, zmieniamy go przypadłościowo, ale substancja i tożsamość fury pozostaje ta sama. Każde z tych kół ma swoją wewnętrzną strukturę złożoną z substancji i przypadłości koła, np. kolor, zaślepkę na feldze itp. Koło jest złożone z substancji i przypadłości, bo może bytować samodzielnie, bez samochodu. Jak słusznie zauważył Ywzan, kolor już nie może.
Można powiedzieć, że wytwory człowieka bytują przypadłościowo tylko w tym sensie, że bez tego człowieka, który jest ich twórcą, by nie zaistniały, ale nie można powiedzieć, że np. samochód jest przypadłością jakiegoś człowieka lub grupy ludzi, którzy go wyprodukowali. Podobnie rzecz ma się z Ekspedytem. Jeśli powiemy, że jest przypadłością, jak Pan to uczynił, to dla mnie oznacza, że to jest przypadłość jakiegoś bytu. Jakiego zatem? Rozglądam się dookoła i go nie widzę.
Do Ywzan Zeb z 11 czerwca 2017 godz. 14:36
Miło, że Pan też filozofuje.
Z Pana twierdzeniem :
“Opis (podział?) bytów ze względu na przyczynę: czyli byty konieczne, takie które swoją przyczynę mają w sobie ”
mam mały problem.
Czy rzeczywiście podział na “konieczny” i “możliwy” jest ze względu na przyczynę ? Gdy twierdzę za Arystotelesem, że konieczne jest przyjęcie zasady (nietożsamości), czyli że ten sam atrybut [przypadłość] nie może równocześnie być przypisany i nie być przypisany temu samemu podmiotowi [substancji] (cf. Meta. 1005 B 19), gdyż w przeciwnym wypadku słowa nie będą miały żadnego sensu, to z tak rozumianej konieczności wcale nie musi wynikać przyczynowanie. Konieczność jest tu rozumiana jako coś, czego nie może nie być, lub to, czego negacja jest negacją sensu poznawania lub nawet samego bytowania. Czyli można by powiedzieć, że dla Arystotelesa konieczność jest cechą poznania naukowego, i raczej nie wchodzi w strukturę bytu. Awicenna wpisał konieczność w strukturę bytów twierdząc, że jest jeden Byt Konieczny (Bóg), który jest koniecznością samą w sobie, pozostałe byty są tylko możliwe, lecz skoro zaistniały to też posiadają cechę konieczności, ale względną, relatywną. Kant przypisał konieczność umysłowi – z konieczności wszystko co poznajemy, poznajemy w kategorii czasu i przestrzeni. Przyrodnicy po Kancie poszli dalej i czaso-przestrzeń uznali za jakiś rodzaj bytu samodzielnego – czaso-przestrzeń zagina się w kosmosie. Czyli arystotelesowskie przypadłości (czas jako mierzalną zmianę i przestrzeń jako mierzalną rozciągłość danej substancji) uznali za jakiś byt. I tu ucieszył się Asadow, że przypadłość określiłem jako byt. A mój przyjaciel Nicolas ciągle mi przypomina, że “to (np. dług) przecież nie jest nic”, inaczej mówiąc to musi być jakiś byt. Dla mnie dług jest « bytem relacyjnym », czyli w sumie « przypadłościowym », gdyż relacja jest przypadłością. Przejęli się tym problemem współcześnie także fenomenologowie wprowadzając pojęcie “bytu intencjonalnego”, czyli coś co jest współzależnością, odpowiednikiem aktów świadomości; dla Ingardena « byt czysto intencjonalny » to tyle co byt, którego istnienie ma cechę niesamoistności, pochodności, nieaktualności. A więc jakiś byt. Do tego logicy też mówią o « bycie logicznym » czyli takim, który jest przedmiotem myśli bez realnego istnienia np. wyrażenie błędnego sądu.
Czyli problemem jest to, co rozumiemy przez pojęcie “byt”.
Dla Platona to tyle co jakaś całość; dla Arystotelesa to coś, co jest konkretną, określoną treścią. Dla neoplatoników byt był jedną z pierwszych hipostaz wyemanowanych z Jedni; dla św. Augustyna i Awicenny był tym, co niezmiennie trwa. Problem się zaczął i trwa do dziś, gdy średniowieczni łacinnicy zaczęli interpretować komentarz Boecjusza do « Isagogi » Porfiriusza, czyli « Wprowadzenia » do « Kategorii » Arystotelesa. Powstał « spór o uniwersalia », czy np. « człowieczeństwo » jest bytem i jest w każdym człowieku, poza nim, czy tylko w naszej myśli. Arystoteles nie dopowiedział, jaki status bytowy ma jakakolwiek określona treść, którą nazwał bytem, a jego interpretatorzy bardzo chcieli to ustalić.
Tomasz z Akwinu stwierdził, że bytem jest to, co realnie istnieje, kładąc mocny akcent na akt istnienia, który zapoczątkowuje istnienie danej treści (istocie), i w ten sposób pojawia się nowy byt. Inaczej mówiąc, w/g Tomasza to już nie arystotelesowska istota (substancja + przypadłości = określone treści) decyduje o tym, jaki jest byt, lecz akt istnienia (esse) realnego bytu.
W dysputach ze swoim fenomenologizującym szwagrem, Antonim B. Stępniem, który utrzymywał, że są « rodzaje istnienia », M. Gogacz twierdził, iż są to « typy istnienia ». Tylko z punktu widzenia poznania wydaje się nam, że wszystko istnieje, czyli w rezultacie ma taki sam akt istnienia; natomiast z punktu widzenia bytowania akty istnienia są odrębne, jednostkowe, osobne/unikalne.
Dysputę Stępnia z Gogaczem rozumiem tak, że « rodzaje » wskazują na teoriopoznawczy opis bytów, gdzie tylko porównujemy jedne byty z drugimi i tworzymy o nich uporządkowaną wiedzę, gdzie rodzaj grupuje w jedno to co podobne w bytach. Gdy natomiast chcemy opisać strukturę bytową i zgodzimy się na pluralizm bytów (każdy byt jest unikalny, odrębny, a nie tylko dlatego, że jest zbudowany z różnych materiałów), wtedy musimy przyjąć, że akt istnienia w strukturze bytowej np. słonia nie jest taki sam jak w strukturze rośliny, człowieka, Boga czy takiego « bytu », jakim jest samochód, « dług », « człowieczeństwo », « złota góra » etc.
Identyfikacja struktury bytu pozwala więc ująć różne « typy » (jak to inaczej nazwać od strony bytowania ?) istnienia takie jak :
Istnienie Samoistne,
istnienie pochodne nie złączone z materią,
istnienie pochodne połączone z materią oraz
istnienie przypadłościowe fizyczne lub myślne.
W takim rozumowaniu wytwory, takie jak ekspedyt.org mają istnienie przypadłościowe : myślne, gdy rozważamy o czym by tu napisać i fizyczne, gdy publikujemy nasze pomysły na komputerze. Pan też doszedł do takiego rozróżnienia, jeżeli dobrze zrozumiałem także przykład z samochodem.
Trudność występuje w zrozumieniu różnicy
- struktury bytu mającego istnienie pochodne, a
- struktury « bytu » mającego istnienie przypadłościowe.
Ta odmienność struktury wskazuje z jednej strony na różne typy aktu istnienia, o czym powiedziałem wyżej, a z drugiej strony na inny sposób powstawania, tzn. byty pochodne są stwarzane z niczego, natomiast « byty przypadłościowe » (wytwory człowieka) są tworzone z istniejącego już wcześniej materiału. Inaczej mówiąc, Bóg stwarza ex nihilo, człowiek tworzy, składa, komponuje rozmaite przedmioty z zastanego już materiału – nadaje formę marmurowi, składa różne materiały w jedno, by nadać im funkcję samochodu, układa cegły w różnorodne formy z pomysłem funkcjonalnym jakim jest dom, składa słowa w zdania, by napisać artykuł etc.
Porównywanie działalności człowieka do działania Boga jest tylko poetycką metaforą. Niemniej, niektórzy filozofowie to robili, np. Awerroes, nazywając Boga – Rzemieślnikiem; czy masoni – Wielkim Architektem …
Człowiek nie działa tak jak Bóg, bo musiałby być absolutem, a takie ujęcie jest nieporozumieniem.
Pisze Pan, że : « Dopóki samochód nie istnieje, jest w możności istnieć, ale jeśli zostaje wytworzony, to jest już samoistny. … Owszem, są [wytwory] zależne od człowieka, … ale to nie jest zależność, którą rozumiem jako niesamodzielność w bycie, bo nie dzielą z człowiekiem aktu istnienia. »
Należało by tu sprecyzować terminologię.
Otóż, « samoistność » w filozofii tomistycznej wskazuje na taki byt, który nie potrzebuje innego do swego zaistnienia, a więc Bóg jako Samoistne Istnienie. Inne byty są uprzyczynowane, nie powstały same z siebie, a więc są niesamoistne. Czyli dom, samochód nie są bytami samoistnymi, nawet nie są bytami samodzielnymi, gdyż kiedy ich nie używamy, są po prostu złożonymi z różnych materiałów konstrukcjami, których « istotą » jest konkretna funkcja. A gdy ta funkcja/relacja (a więc przypadłość) nie zachodzi, to pozostaje nam definicja państwa polskiego w/g Siemioniaka. Żartuję.
Czy można w takiej perspektywie nazwać te przedmioty, czyli wytwory, w pełni « bytami » ? Pamiętam w Tanzanii mój przewodnik opowiedział mi, że przedtem handlował węglem drzewnym z Pigmejami, najlepszymi producentami tego materiału. Kiedyś spytał Pigmeja, gdzie jest jego dom. Ten mu odrzekł, że tam, gdzie on w tej chwili się znajduje. Nawet nie było to koniecznie miejsce wokół zrobionego przez niego paleniska. To relatywne określenie domu skojarzyło mi się z twierdzeniem C. K. Norwida, że tyle posiada, co pod jego stopami. Te dwa stwierdzenia nie są wynikiem filozoficznych rozumowań tomistycznych, niemniej intuicyjnie wskazują, że to co bierzemy za materialny konkret (dom czy posiadanie czegoś) można określić także jako abstrakcyjną relacją, w przeciwieństwie do postkantowskich interpretatorów, dla których abstrakcyjne pojęcia czasu i przestrzeni stały się kosmicznym, realnym bytem. Tymczasem relacje abstrakcyjne czy konkretne/materialne tworzymy ze względu na funkcjonalny cel. A cele są zawsze relatywne, (przypadłościowe ?) gdyż są naszym pomysłem.
« Samodzielność » w tomizmie, to tyle co zdolność działania, tworzenia, rozwijania się. Samodzielność bytu nie wskazuje na sposób, w jaki ten byt został powołany do życia, do bytowania.
Chyba, że używa Pan tu języka i rozumowań Ingardena. Wtedy sprawa się komplikuje i będziemy musieli pouzgadniać rozumienia wielu pojęć.
Np. czy zgodzi się Pan, że Ingardena « byt intencjonalny », ja, ujmując go jako wytwór, w perspektywie rozumowania Arystotelesa, nazwałem « bytem przypadłościowym » ?
Jeszcze jedno : Pana przykład z liściem i atomami.
Ciało człowieka też jest kompozycją wielu atomów. Czy to oznacza, że człowieka nie ma, a są tylko atomy ? Czy jak człowiek zjada rybę, to staje się konglomeratem człowieko-rybą ? Przyzna Pan, że coś w takim rozumowaniu szwankuje.
Co tu szwankuje ?
Niewyartykułowane wyraźnie czy wprost założenie, że wszystko, cała rzeczywistość jest wyłącznie materialna. To prosta droga do monizmu, gdzie świat skomponowany jest z jedynego materiału, jakim jest materia. Myślę, że to materializm dialektyczny tak głęboko wpoił się w nasze rozumowania, że trudno jest nam wyzwolić się z tej perspektywy myślenia, w której nawet dusza czy tzw. świadomość byłyby jedynie wysublimowanym rezultatem ewoluującej materii.
Takie rozumowanie nie zakłada pluralizmu bytów, czyli tego, że każdy byt jest unikalny, odrębny, lecz tylko to, że każdy byt jest zbudowany z różnej ilości tego samego materiału, mianowicie materii. To droga, na której pojawią się problemy nie do roztrzygnięcia.
Pana pytanie : « czy konkretny atom jest odrębnym bytem … ? » jest pytaniem z tej materialistyczno-monistycznej perspektywy. W tej perspektywie można zadać pytanie, dlaczego nie ma dwóch takich samych liści, płatków śniegu, dlaczego nawet bliźniaki są różne ? Gdy odpowiedź będzie tylko wytłumaczeniem ilościowym, nie uznamy jej za w pełni rzetelną.
Wydaje mi się, że to brzmi tak jakby pytać lekarza, który zajmuje się też bytem, ale jako bytem chorym lub zdrowym, czy ten oto stół jest zdrowy czy chory. I żądamy od niego jednoznacznej odpowiedzi, bo przecież on zajmuje się chorobami i zdrowiem bytów, a więc tego, co jest. A stół jest. Widać tu pomieszanie różnych języków i różnych aspektów opisu. A także chęć zredukowania (ujednolicenia) różnych opisów rzeczywistości do jednego języka, jednaj metody, jednego aspektu. Marzenia Kartezjusza ! A jednak ciągle nas fascynuje.
Trzeba by przetłumaczyć pojęcia fizyki czy chemii na terminy filozoficzne. I tak, gdy uznamy « atom » za « samodzielny podmiot », wtedy możemy powiedzieć, że jest bytem, a jakąś substancję chemiczną nazwiemy też bytem, czyli « samodzielnym konglomeratem atomów ». Tłumaczenia z jednego języka na inny zawsze zostawiają jakiś niedosyt.
I jeszcze takie doprecyzowania do Pana komentarza :
« Pierwsza Przyczyna jest przyczyną ludzkich wytworów jedynie pośrednio, gdyż bezpośrednią przyczyną (rozważaną w tym momencie jedynie jako przyczyna sprawcza) jest wytwarzający człowiek. »
To nie jest dobre sformułowanie, gdyż zawarta jest w nim jakaś hierarchia, jakieś pośrednictwo w pochodzeniu bytów. Tak rozumowali neoplatońscy myśliciele przyjmując byty pośrednie w emanującej (czyli w każdym bycie jest obecna jakaś cząstka Przyczyny Pierwszej – Jedni), hierarchicznie powstającej rzeczywistości. Filozofowie muzułmańscy dodali do tego modelu możliwość bezpośredniego stwarzania bytów przez Pierwszą Przyczynę. Tomasz z Akwinu odrzucił stwarzanie przez pośredników, gdyż albo prowadzi to do panteizmu, albo podważa absolutny wymiar stwórczy Pierwszej Przyczyny, jako że inne byty (pośrednie) też są « absolutami » mogącymi stwarzać.
« Ten komentarz, w momencie kiedy go przemyśliwuję i piszę jest w możności, nie jest bytem istniejącym, kiedy nacisnę „opublikuj”, będzie to akt, który sprawi, że byt ten stanie się bytem realnie istniejącym. »
Czy rzeczywiście « stanie się bytem realnie istniejącym » w ścisłym znaczeniu ? Proszę zauważyć, że przyjmuje tu Pan niewypowiedziane wyraźnie założenie, że człowiek i Bóg « stwarzają » w ten sam sposób realnie istniejące byty. A przecież napisał Pan ten komentarz posługując się już zastanymi pojęciami, słowami, literami, które ułożył Pan w zdania. Pana « stwarzanie » polegało na lepszym czy gorszym ułożeniu liter i słów w jedną całość, zgodnie z jakimś pomysłem, by to tak a nie inaczej ułożyć. Tymczasem Bóg stwarzając, niczego nie układa z zastanego materiału, gdyż wtedy ten materiał wyprzedzałby jego akt stwórczy i powodował, że Bóg nie byłby w pełni Absolutem. Przyjmujemy więc, że Bóg stwarza « ex nihilo » i takie Jego działanie powoduje, że istnieją realne byty.
Czy nasze działanie powołuje do istnienia realne byty ? Nasze akty mają charakter twórczy, ale nie stwarzający z niczego. Można stwierdzić tu pewną analogię, ale czy to jest słuszne rozumowanie ? Jednak nie. Dlatego skutki naszej działalności nazywamy « wytworami », « produktami », « kompozycjami » w odróżnieniu do stwarzania przez Boga.
Jaki status istnienia mają te nasze wytwory, kompozycje ? Chce się powiedzieć « przypadłościowy »; fenomenolog powie « intencjonalny ». Te nasze wytwory rzeczywiście istnieją realnie, ale ze względu na określoną funkcję, którą im nadaliśmy. Gdybyśmy im odebrali tę funkcję, byłyby bezużytecznymi kompozycjami, poukładanym w jakąś całość realnie istniejącym złomem, nie wiadomo po co poskładanymi w jedno częściami.
W naszej twórczości, by coś wykonać, potrzebujemy jakiegoś pomysłu, « idei wzorczej », « materiału ». I często antropomorfizujemy Boga przypisując mu także jakiś « pomysł », ideę wzorczą, którą musiał mieć stwarzając cokolwiek – a to jakiś ogólny porządek, który nazywamy « prawami »; a to « myślenie », właśnie jakąś ideę wzorczą tj. « inteligentny pomysł »; a to « przypadek » – coś już było (chaos) dzięki Niemu i samo się jakoś poukładało, « wybuchło ».
Do Poruszyciela
z 12 czerwca 2017 godz. 16:21 – w odpowiedzi do: Marek P. Prokop 11:46
« Można powiedzieć, że wytwory człowieka bytują przypadłościowo tylko w tym sensie, że bez tego człowieka, który jest ich twórcą, by nie zaistniały, ale nie można powiedzieć, że np. samochód jest przypadłością jakiegoś człowieka lub grupy ludzi, którzy go wyprodukowali. Podobnie rzecz ma się z Ekspedytem. »
Słusznie. Czyli mamy tu dwa znaczenia « przypadłości ». W obu wypadkach jednak wskazują one na « niesamodzielność » :
w jednym wypadku na niesamodzielność istnieniową (człowiek sprawcą samochodu czy w jego wewnętrznej strukturze żółty kolor samochodu), a
w drugim wypadku niesamodzielność funkcjonalną (bez szofera samochód nie spełni swojej istotnej funkcji jeżdżenia, bez naciśnięcia na odpowiedni guzik sam samochód się nie zaparkuje). Ekspedyt.com bez piszących i bez czytających jest, można powiedzieć, «wirtualnym złomem». Dom bez mieszkańców jest « materialnym złomem ». W najlepszym wypadku « zabytkiem », który też potrzebuje zwiedzających, by zasłużyć na takie określenie.
Czy w takim razie zamiast mówić o wytworach jako o « bytach przypadłościowych », lepiej iść za fenomenologami i używać określenia « byty intencjonalne » ?
Czy czasem nie jest tak, że wychowani w materialistycznym ujmowaniu rzeczywistości, zafascynowani osiągnięciami nauk przyrodniczych i informatyki, przejęci ich użytecznością, próbujemy stawiać się w pozycji stwórczych bogów i uznawać nasze wytwory, zawsze « ulepione » z zastanego już materiału, na równi z realnie istniejącymi bytami ? Bo przecież one też są realne (czytaj : w jakiejś mierze materialne) ! Taka postawa skłania nas do uznania, że struktura każdego bytu (tego, co jest), zawsze i wszędzie jest taka sama. A to jest błąd.
Panie Marku, dziękuję za ciekawe i pouczające rozważania.
To bytowanie długu jako przypadłości jest dla mnie zrozumiałe, bo dług jest relacją, jaka łączy dłużnika z wierzycielem. Dług bez dłużnika lub bez wierzyciela nie istnieje, jak nie istnieje przypadłość bez bytu. Z samochodem już nie jest tak łatwo. Jak słusznie zauważył Ywzan, samochód może istnieć, gdy jego konstruktora już nie ma. Podobnie każdy inny wytwór człowieka może trwać także po śmierci jego twórcy. Czy samochód może być przypadłością człowieka, którego już nie ma?
Próbuję to zrozumieć. Z jednej strony wytwór ludzki nazywa Pan przypadłością ze względu na twórcę, bez którego tego wytworu by nie było. Z drugiej strony pisze Pan, że istotą wytworu jest funkcja, jaką pełni, czyli relacja. Relacja jaka łączy twócę z jego wytworem i relacja łącząca użytkownika z tą rzeczą to są dwie różne i niezależne od siebie relacje.
Zadam pytanie na przykładzie krzesła. Stolarz wykonał drewniane krzesło i sprzedał je młynarzowi. Z pierwszej relacji (twórcy) wynikałoby, że to konkretne krzesło jest przypadłością stolarza. Z drugiej relacji (użytkownika) wynika, że jest przypadłością młynarza. Czyją przypadłością jest zatem krzesło, stolarza który je zrobił, czy młynarza, który siedzi na krześle. Nie mogę pojąć, dlaczego po śmierci młynarza to krzesło bytuje tylko teoretycznie, jak państwo wg Siemioniaka ;-)
W takim razie krzesło jest bytem samodzielnym, bo nie ma znaczenia, że bytuje przypadłościowo na skutek wytworzenia go przez stolarza. Ma znaczenie to, że jest zdolne do pełnienia swojej funkcji również po śmierci stolarza, a nawet po śmierci młynarza. Ten byt nadal jest krzesłem, czego dowieść może wnuk młynarza, gdy znajdzie je na strychu. Jeśli krzesło jest bytem samodzielnym, nie może być przypadłością.
Według mnie szwankuje tutaj to, że przypisuje Pan Ywzanowi wnioskowanie, którego nie widać w jego wypowiedzi. Ywzan moim zdaniem wykazuje, dwie rzeczy, że liść nie jest przypadłością atomu, oraz że atom nie jest przypadłością liścia. Według mnie pierwsze wykazuje słusznie, a drugie nie, bo atom wchodzący w skład liścia jest jego przypadłością. Gdy rozważamy strukturę bytu ze względu na jego hierarchiczne (wiem, pamiętam… ;-)) złożenie z części, relacje jakie łączą poszczególne części z całością mają charakter przypadłościowy. Gdy ślimak wygryzie dziurę w liściu i pozbawi go naszego atomu, liść nadal będzie liściem, a gdy spadnie z drzewa na ziemię, drzewo nadal będzie tym samym drzewem, choć już pozbawione liścia.
Ciekawa konstrukcja komentarza. Najpierw zgadza się Pan z tym, co napisałem, a konkluduje Pan tezą o błędzie. Skoro nie ma go w mojej wypowiedzi, musiał zostać wymyślony gdzieś po drodze. Tym błędem jest postawa twierdząca, że struktura każdego bytu jest zawsze i wszędzie taka sama. Ok, ale kto taką postawę przyjmuje w naszej dyskusji?
Trudno mi przyjąć to, że samochód jest bytem niesamodzielnym, ponieważ analogicznie do przykładu z krzesłem, samochód po jego wytworzeniu bytuje już niezależnie od twórcy i niezależnie od tego, czy jakiś szofer zechce do niego wsiąść dzisiaj, czy za rok. Nawet zgodnie z przytoczonym przez Pana rozumieniem samodzielności, samochód jest bytem samodzielnym bo ma w sobie zdolność do jeżdżenia i przewożenia osób, niezależnie kto go wyprodukował (lub stworzył ex nihilo) i kto zechce go użyć.
Uporządkujmy tę naszą dyskusję; doprecyzujmy nasze rozumienia :
1) Zgadzamy się z Arystotelesem, że strukturę bytu można rozważać w aspekcie substancji i przypadłości. Substancja rozumiana jest tu jako podłoże, substrat, podstawa, na którą « nakładają się » różne treści, cechy, relacje. Sama, czysta substancja nie istnieje, no może jako Pierwszy Poruszyciel. Przypadłość jest tu właśnie cechą, własnością, relacją, która określa, wskazuje, jaka jest substancja, w której ta przypadłość się znajduje. Sama, czysta przypadłość nie istnieje sama w sobie. Te dwa elementy (substancja i przypadłość) składają się na to, co nazywamy bytem. Substancja jest tu rozumiana jako coś samodzielnego, ale potrzebującego czegoś innego do swego określenia. Przypadłość jest niesamodzielna, ale właśnie dookreśla swoje podłoże. Nb. jest to opis esencjalny bytu.
2) Zgodzimy się (mam nadzieję) z Tomaszem z Akwinu i z M. Gogaczem, że strukturę bytu można rozważać w aspekcie istnienia i istoty. Istnienie jest tutaj aktem, który zapoczątkowuje (powołuje do istnienia) jakąś treść, czyli istotę. Istota (będąc możnością w stosunku do aktu) jest tu rozumiana jako jakaś treść, czyli jako arystotelesowska substancja wraz z przypadłościami. Akt istnienia jest zawsze aktem istnienia konkretnej istoty, oprócz Samoistnego Istnienia, który w teologii nazywamy Bogiem, samoistnym i samodzielnym, czystym aktem. Istota jako możność nie jest ani samoistna (nie może powołać się sama do zaistnienia), ani samodzielna (wymyślony przeze mnie pegaz nie pofrunie sam z siebie). Jest to opis egzystencjalny bytu.
Ponieważ zarówno Tomasz jak i Gogacz akcentują niezbywalność czy pierwszeństwo aktu istnienia nad możnością istoty, pojawia się zagadnienie typów aktów istnienia w poszczególnych bytach. Zgodzimy się chyba, że akt istnienia człowieka nie jest tym samym co akt istnienia słonia, kwadratury koła, kryształowej góry czy krzesła.
Kontrowersję wywołuje nazwanie przeze mnie wytworów człowieka jako « bytów przypadłościowych » czy « bytów funkcjonalnych », a za fenomenologami « bytów intencjonalnych ». Gdy tymczasem krzesło jako wytwór istnieje niezależnie ode mnie, więc jest samoistne ? (Ywzan) i samodzielne (Poruszyciel) i nie może być przypadłością w rozumieniu arystotelesowskim. Zgoda. Ale jak inaczej w języku filozoficznym nazwać wytwory ? Ja użyłem terminologii Arystotelesa. Pewnie nie we właściwym sensie, ale wyraziście, chcąc wskazać na odrębność istnieniową. Wzmiankowałem też esencjalizującą propozycję fenomenologów.
« Jak słusznie zauważył Ywzan, samochód może istnieć, gdy jego konstruktora już nie ma. Podobnie każdy inny wytwór człowieka może trwać także po śmierci jego twórcy. Czy samochód może być przypadłością człowieka, którego już nie ma? »
Idzie Pan tu tropem Arystotelesa wskazując na przyczynę sprawczą i celową : sprawca samochodu – człowiek; użyteczność samochodu jako takiego posiadającego w sobie odpowiednią funkcję – niepotrzebująca interwencji sprawcy. W takim esencjalistycznym ujęciu to rozumowanie jest poprawne i zasadne. Dom, krzesło, samochód, instytucja istnieją niezależnie ode mnie. Ale czy w ten sam sposób istnieją jak roślina, zwierzę, człowiek, anioł, Bóg ?
Właśnie sprawa się komplikuje, gdy chcemy określić z punktu widzenia egzystencjalnego, jakiego typu są to istnienia.
Chodzi mi również o to, żeby przezwyciężyć dominujące w naszej kulturze, a przecież fałszywe, rozumienie wytworów człowieka (instytucja dla Feuerbacha, czy trybunał dla Kawki, albo też odwrotnie – dom dla Pigmeja) jako bytów posiadających praktycznie taką samą strukturę ontyczną jak jednostkowe byty realnie istniejące.Z punktu widzenia teoriopoznawczego można powiedzieć roboczo, że te przedmioty są, ale z punktu widzenia ich struktury ontycznej należy wykazać osobność ich aktów istnienia, gdyż inaczej wszystko będzie we wszystkim.
Spróbuję wyjaśnić sposób mojego rozumowania.
Próbując odróżnić substancję od przypadłości doszedłem do wniosku, że tym, co je różni jest akt istnienia.
Czy jest to zgodne ze Św. Tomaszem? Nie wiem, ale Św. Tomasz prawdopodobnie nie znał języka polskiego, w języku polskim natomiast bardzo ładnie się to moim zdaniem układa:
niesamodzielny to taki, który zmuszony jest dzielić coś z czymś (albo kimś), co zatem może dzielić byt przypadłościowy z innym (i z jakim? – ale to odkładam na bok) akt istnienia.
Przyjmijmy na chwilę, że stolarz “stwarza” krzesło. (pomijając różnicę między stwarzaniem a tworzeniem, zakładając również, że krzesło jest takim samym bytem jak inne)
(Wy/s)twarzając krzesło stolarz maluje je na zielono i akt istnienia zielonego koloru krzesła jest tym samym aktem, który jest aktem istnienia krzesła. Dlatego byt przypadłościowy nazwałem niesamodzielnym, a zamiennie użyłem niesamoistnym.
Pan napisał:
O ile niesamodzielność przypadłości jest konkretyzowana w momencie powołania do życia, to przecież nie jest to sposób powołania do istnienia, ale sposób bytowania.
Właśnie uświadomiłem sobie, że samodzielność to od działania, a nie od dzielenia, a w takim wypadku moje rozumowanie chyba trochę szwankuje, ale samoistny to już chyba od istnienia, więc byt niesamoistny, to taki który dzieli istnienie – akt z innym bytem.
Z drugiej jednak strony czyż byt przypadłościowy może być samodzielny.
na przykład: czerwony przejechał – ale co czerwony? chyba jednak potrzeba substancji, czyli czerwony samochód przejechał – zatem chyba nie jest błędem zamienne użycie samodzielny – samoistny.
Dopisek – Errata:
Właściwie samoistny – niesamoistny w języku potocznym też ma inne znaczenie. Chyba “przedobrzyłem” próbując znaleźć jedno słowo na określenie “dzieli akt istnienia z innym bytem”, zamiast słowa przypadłość, które nie oddaje tak dobrze znaczenia, jak oddawałaby je słowo samoistny, gdyby nie było już “zajęte”.
Z drugiej jednak strony:
http://sjp.pwn.pl/sjp/samoistny;2519079.html
samoistny
1. «istniejący lub powstały niezależnie od czegoś innego»
2. «tworzący odrębną, niezwiązaną z niczym całość»
znaczenie drugie w zasadzie pasuje do mojego rozumowania, ponadto, z tego samego źródła:
samodzielny: 4. «tworzący odrębną całość»
jest synonimem.
Koniec edycji
Dlatego nie jestem pewien co do uznania liścia jako przypadłości drzewa, koła jako przypadłości samochodu, nogi – krzesła, czy ogólnie całości i części.(Poruszyciel napisał, że niesłusznie).
Po odkręceniu koła od samochodu i zastąpienia go innym, “stare” koło nadal istnieje, nie będzie już częścią samochodu, ale będzie (będzie istnieć).
Stąd moje przypuszczenie, że relacja(?) substancja – przypadłość nie jest najlepszym opisem dla relacji(?) całość – część.
Ale wracając do głównego wątku:
Dom, krzesło, samochód, instytucja istnieją niezależnie ode mnie. Ale czy w ten sam sposób istnieją jak roślina, zwierzę, człowiek, anioł, Bóg ?
Czy to nie jest pytanie o duszę?
Czy rozróżnienie na byty materialne i materialno – duchowe nie jest wystarczającą odpowiedzią?
« Stąd moje przypuszczenie, że relacja(?) substancja – przypadłość nie jest najlepszym opisem dla relacji(?) całość – część. »
Gdy chce Pan opisywać byty w relacji część-całość wchodzi Pan w perspektywę rozumowań platońskich i neoplatońskich. Jeszcze w XX w. Heisenberg zatytułował swoje pamiętniki « Całość i część ». W XIX i w XX wieku uważano, że świetlany rozwój nauk przyrodniczych mógł się dokonać tylko dzięki « ilościowym » rozważaniom Platona, a odrzuceniu « jakościowych » propozycji Arystotelesa : substancja-przypadłość.
Właśnie tu widać różnicę między Platonem a Arystotelesem w podejściu do rozumienia bytu.
Słusznie sugeruje Pan, że opis substancja/przypadłość nie da się sprowadzić do opisu całość/część. W historii filo. usiłowano uzgodnić te dwie różne platońsko-arystotelesowskie perspektywy filozoficzne : Jan Filopon (VI w.), al-Kindi (VIII w., al-Farabi (IX w.), dziś w nurcie heideggerowskim jeden z moich profesorów Pierre Aubenque. Swego czasu robili to marksiści twierdząc, że ilość przechodzi w jakość, a ewolucjoniści podobnie.
Rozważając byt w kategorii całość/część, zdając sobie z tego sprawę lub nie, z relacji, która je łączy, tworzymy istotę bytu. Gdyż tak naprawdę nie wiemy czym jest byt. Wiemy tylko, że część nie jest całością, że część znajduje się w danym miejscu, że jest w jakiejś relacji z całością. Ujawniamy ilościowe różnice między nimi, ale w sumie nic nie wiemy czym jest część jako taka, ani czym jest całość jako taka. Wiemy, że zachodzą między nimi relacje, które usiłujemy lepiej lub gorzej zmierzyć.
Rozważając byt w kategorii substancja/przypadłość wykazujemy, że w bycie znajduje się podstawowy, stały element, bez którego ten byt nie mógłby zaistnieć i inny element zmienny, niestały, którego pojawienie się lub niepojawienie nie zagraża trwaniu danego bytu. Przypomina mi się Ingarden w « Książeczce o człowieku », gdy opisuje proces starzenia się – dziecko, młodzieniec, dorosły, starzec – ciągle mówi « to ja » jestem. Tak więc w tej perspektywie wskazujemy na nie dające się zmierzyć elementy czy składniki bytu – coś jest ważne, podstawowe, a coś jest mniej ważne, mniej istotne. Gdy nie uznamy tego rozróżnienia, wszystkie składniki będą miały tę samą rangę i skończymy na relatywizmie.
W tych dwóch niesprowadzalnych do siebie (w/g mnie) perspektywach rozumowania nie podjęto tematu istnienia. Tzn. niektórzy zredukowali istnienie np. do przypadłości (Awicenna), do zrozumienia sensu bytów « Seienden » i bycia «Dasein» (Heidegger – istnieję autentycznie, gdy rozumiem sens tego rozróżnienia, czyli koń tak naprawdę nie istnieje, gdyż nie jest w stanie tej różnicy ująć), do przeżywania (Sartre – jak przeżywam, to istnieję, jak nie, to wegetuję).
Tylko Tomasz z Akwinu i tomiści reprezentujący tomizm egzystencjalny podjęli analizę « esse » jako niezbywalnego strukturalnego czynnika w realnie istniejącym bycie. Gdy uznamy różnorodność typów aktów istnienia, nie będziemy mieć problemów z relatywizmem, nie będziemy uznawali skutków za przyczyny, nie będziemy dominowani (alienowani) przez nasze wytwory i okaże się, że wiele codziennych, skomplikowanych spraw są proste.
« Czy rozróżnienie na byty materialne i materialno – duchowe nie jest wystarczającą odpowiedzią? »
Należało by dodać też « byty duchowe » : anioły, Bóg. Dla Arystotelesa księżyc, planety, strefa gwiazd stałych to były wieczne, czyli nie posiadające materii, inaczej podlegałyby rozpadowi, « substancje oddzielone », tj. duchowe. Al-Farabi, Awicenna, Awerroes, pewnie pod wpływem « Hierarchii niebiańskiej » Pseudo-Dionizego Areopagity, zidentyfikowali te substancje z aniołami. Za neoplatonikami twierdzili, że taka substancja posiada duszę, intelekt i ciało. To ciało musiało być « duchowe », bo gdyby było materialne, musiałoby zginąć. Takie dziwolągi wychodzą jak się łączy na siłę fizykę z filozofią. I jeszcze dzisiaj postępujemy podobnie, nie zadając sobie pytania, gdzie zaczynają się i gdzie kończą kompetencje jednej i drugiej. Zadając pytanie z fizyki, chcemy, by na nie odpowiedziała filozofia, gdyż fizyka sobie z tym nie może poradzić. I na odwrót. Metodologicznie jest to nieuprawnione. Pozytywiści, a po nich marksiści nauczyli nas, że trudności napotkane w biologii może wytłumaczyć chemia, a trudności chemii wyjaśnia fizyka, to dlaczego problemów fizycznych nie mogłaby wyjaśnić filozofia czy tzw. światopogląd naukowy. To zła droga. Zła metodologia.
Myślę, że odpowiedzi na Pana retoryczne pytanie należy szukać w zrozumieniu różnych typów aktów istnienia, a nie w fizyce.
Zastosujmy to rozumienie do Ekspedyta lub krzesła, które nazwał Pan przypadłościami. Co jest substancją, której cechą/własnością/relacją jest Ekspedyt lub krzesło?
Napisał Pan wcześniej, że Ekspedyt jest przypadłością i uzasadnił to potem tak, że bez piszących jest wirtualnym złomem. Mnie to niezbyt przekonuje. Po pierwsze, bez piszących nadal jest, choćby nazwany złomem, a wyżej czytamy “przypadłość nie istnieje sama w sobie”, więc nie powinno go być wcale bez piszących. Po drugie, dyskutowaliśmy razem problem, kto jest faktycznym właścicielem Ekspedyta, więc jakim sposobem jedna osoba może być właścicielem cechy/własności/relacji (przypadłości) innych osób? Po trzecie, czy dana przypadłość może być zapodmiotowana jednocześnie w wielu bytach? Każdy z piszących tutaj jest odrębnym bytem ze swoimi przypadłościami, ale nie ma przecież takiej przypadłości, która jest współdzielona przez wszystkie osoby, bo przeczyłoby to odrębności bytów.
Podobnie rzecz ma się z krzesłem. Czy krzesło może być przypadłością stolarza po jego śmierci, skoro ta przypadłość nie może istnieć sama w sobie bez stolarza. Albo ze względu na funkcję użytkową, czy krzesło może być przypadłością młynarza, który w zaświatach już tego krzesła nie używa, a krzesło nadal bytuje, ma swój odrębny od stolarza i młynarza akt istnienia.
W tej sprawie chyba już się zgadzamy. Piszę niejako na potwierdzenie, że zgodnie z Arystotelesowskim rozumieniem substancji i przypadłości nie możemy Ekspedyta, krzesła i innych wytworów ludzkich nazywać przypadłościami.
Moim zdaniem krzesło jest samodzielnym bytem, a nie przypadłością. Takie nazywanie jest wyraziste i jednocześnie zgodne z terminologią Arystotelesa, zarówno jeśli chodzi o przypadłości, jak i samodzielność, bo nie jest przypadłością w Arystotelesowskim znaczeniu tego słowa, natomiast spełnia kryteria samodzielności w Arystotelesowskim znaczeniu, co dodatkowo wyklucza nazywanie krzesła lub Ekspedyta przypadłością.
Pierwsza wspólna różnica, jaką widzę między tymi wymienionymi bytami, to posiadanie duszy. Pierwsza grupa bytów jest martwa, wytworzona przez człowieka z zastanej materii nieożywionej. Druga grupa to byty żywe, stworzone przez Boga i żywy Bóg we własnej osobie. Człowiek jest współtwórcą Wszechświata, więc na mocy danej mu od Boga powołuje do istnienia byty, lecz nie czyni tego ex nihilo, tylko przez akt twórczy w granicach jego mocy, tworząc nowe byty z istniejącego wcześniej materiału. Czy one istnieją w ten sam sposób? Nie widzę różnicy w “sposobie istnienia”, która by przebiegała na osi – stworzone przez Boga, a tworzone przez człowieka. Te różnice w sposobie istnienia widać natomiast między bytami: góra, roślina, człowiek, anioł, Bóg, choć wszystkie są stworzone bezpośrednio przez Boga. Te różne sposoby istnienia wynikają chyba z innej struktury bytu ze względu na ducha i materię, które je konstytuują. Minerały są martwe, nie mają duszy. Roślina jest już materią ożywioną z duszą wegetatywną. Człowiek jest jednością ciała i rozumnej duszy. Anioł już nie ma ciała. Bóg jest samoistnym istnieniem.
Ywzan, moim zdaniem, jako artysta i mistrz słowa masz naturalną i silną skłonność do tego, żeby słowo i jego analizę semantyczną czynić podstawą do poznania rzeczywistości. Dla teologa kontemplującego Słowo Boże to jest metoda właściwa, bo tak Bóg objawia nam rzeczywistość niedostępną inaczej rozumowi i naszym zmysłom, ale dla filozofa jest w tym podejściu pewna pułapka. Słowa języka naturalnego są umownymi znakami na oznaczenie pomyślanej treści (pojęcia), która to myśl jest wynikiem poznania rzeczywistości. Zatem słowo wyraża – lepiej lub gorzej – poznaną już wcześniej prawdę, lecz nie jest źródłem poznania rzeczywistości. Źródłem jest rzeczywistość/byt. Byt jest jednoznaczny, a słowo, jak każdy umowny znak, nie jest. Byt ma w sobie wszystko, co potencjalnie możliwe do poznania prawdy naszym intelektem, a słowo ma w sobie tylko wąskie umowne skojarzenia, które czasami prowadzą nas nie tam, gdzie powinny.
Byli tacy filozofowie, którzy punktem wyjścia do poznania rzeczywistości uczynili język i mimo swojego geniuszu intelektualnego, nie mogli wyjść z pułapki językowej, którą sami na siebie zastawili, więc musieli się poddać. Przychodzi mi na myśl Wittgenstein. Pan Marek może nam z pewnością zarysować szerokie spektrum postaci z kręgu filozofii języka. Ci którzy punktem wyjścia uczynili poznawanie i myślenie też skapitulowali. Kant ogłosił, że byt jest niepoznawalny. Co nam pozostaje? Jako punkt wyjścia i źródło poznania pozostaje wyłącznie byt i klasyczna filozofia bytu. Na podstawie bytu tworzymy myślne ujęcia, a te wyrażamy słowem. Droga odwrotna jest niemożliwa do przejścia, bo prowadzi nas na manowce, albo trzyma w niemocy.
Nie, zupełnie nie. Chodzi o to, żeby , za Norwidem “Odpowiednie dać rzeczy słowo!”
W przypadku poznawania rzeczywistości, jest to znajdowanie słowa(znaku) (wśród istniejących, albo stworzyć nowe – jeśli zaistnieje taka konieczność) które najlepiej odpowiada rzeczywistości.
Tak jest w przypadku poznawania, jeśli natomiast opowiadam o tym, co zobaczyłem/poznałem/zrozumiałem wówczas zachodzi proces odwrotny, czyli za pomocą słów tłumaczę mój sposób widzenia rzeczywistości. Kiedy zaś to jest niewystarczające, podanie skąd to słowo wziąłem i dlaczego właśnie to, a nie inne, rzuca dodatkowe światło.
To prawda, ale słowo jest również narzędziem do objaśniania poznanej rzeczywistości, do przekazywania wniosków z tego poznawania, dlatego wyjaśnienie sposobu, w jaki dane słowo przyporządkowałem do konkretnego bytu pozwala odbiorcy lepiej się w tym zorientować i zgodzić się lub zgłosić zastrzeżenia.
Przyjmuję zastrzeżenia, że źle dobrałem słowo, odrzucam natomiast zarzut, jakobym za punkt wyjścia do poznania rzeczywistości uczynił język.
Dlatego badając pochodzenie słowa możemy lepiej doprecyzować tę umowę, dokładniej zsynchronizować nasze skojarzenia.
Zwróciłem uwagę, że różnicą w sposobie istnienia tych bytów jest posiadanie lub nie duszy, (opisał to już Poruszyciel – więc nie będę powtarzał).
Odniosłem wrażenie, że Pana takie rozróżnienie nie satysfakcjonuje.
Nie sądzę, że mieszam fizykę z filozofią, być może chodzi o użycie słowa materia, którego fizyczne znaczenie przeniesione do filozofii bliskie chyba byłoby monizmowi,
Za Wiki:
Zdecydowanie nie taką definicję miałem na myśli pisząc materia.
Cóż zatem oznaczać miałaby materia w złożeniu byt materialno – duchowy. Tworzywo, z którego byt jest zbudowany, materiał ???
Super, pełna zgoda. Przepraszam, chyba zbytnio uogólniłem moją wypowiedź, ale czytając Twój poprzedni komentarz miałem wrażenie, że orzekasz o strukturze bytu na podstawie analizy semantycznej słów, a nawet lekko żałujesz, że św. Tomasz nie znał języka polskiego, jakby to miało mu w czymś pomóc ;-)
Nie rozumiem tego toku myślenia. Strukturę bytu można rozważać w różnych aspektach, aby lepiej poznać sam byt. Struktura bytu, w której wyróżniamy np. możność i akt, czy istotę i istnienie, nie przeczy strukturze, w której wyróżniamy całość i części. To są różne aspekty i ujęcia struktury bytu.
Pan twierdzi, że zauważając i wyodrębniając w bycie jego części “tworzymy istotę bytu”. Jakim cudem? Przyznaję, że należę do tych, którzy zupełnie nie zdają sobie z tego sprawy. Uważam, że nie wpływa to w żaden sposób na istotę tego bytu. Potem twierdzi Pan, że nic nie wiemy o tym, czym jest część jako taka. No przepraszam, ale jeśli nie zauważymy wcale, że byt zawiera w sobie jakieś wyodrębnione części, tym bardziej nic o tych częściach nie będziemy wiedzieć. Aby dowiedzieć się, czym jest nerka człowieka jako nerka, musimy najpierw zauważyć, że człowiek ma dwie nerki. Jak już o niej trochę będziemy wiedzieć, możemy nawet przeszczepić konkretną nerkę jednego człowieka drugiemu, co nie zmienia istoty żadnego z tych ludzi, tym bardziej tej istoty nie zmienia sama wiedza, że mają po dwie nerki, albo fakt, że po operacji dawca ma już tylko jedną.
Byt oczywiście nie jest sumą swoich części, ale wyodrębnienie tych części dostarcza nam cennej wiedzy o bycie, o jego strukturze. W przypadku człowieka możemy powiedzieć najogólniej, że składa się z duszy i ciała. Dusza nie jest całym człowiekiem, ani ciało nie jest całym człowiekiem, więc zachodzą jakieś relacje między tymi składowymi i całością, a także relacja między duszą i ciałem. Tę super ciekawą jedność duszy i ciała oraz to, jak dusza oddziałuje na materialne ciało, można badać i poznawać dopiero wtedy, kiedy już jesteśmy świadomi tej wewnętrznej struktury. Nie pasuje mi do tego lub zupełnie nie rozumiem Pana tezy, że jest to jedynie ujawnienie ilościowych różnic.
Rozróżnienie na duszę i materię wpisuje się w tradycję neoplatońską. Plotyn (+ 269 po J.Ch.) ustawił hierarchię bytów od Jedni (niedającej się opisać, a jednak duchowej) do najbardziej oddalonej od Jedni, najuboższej, najmniej doskonałej materii. Jego następcy – Porfiriusz (uczeń Plotyna), Proklos, Simplicjusz, Jamblich starali się sformułować sensowną teologię politeistyczną zwalczając nowinki chrześcijańskie. Pierwsi ojcowie i doktorzy Kościoła filozoficznie byli neoplatonikami, więc przyjęli od nich do swej doktryny wiele koncepcji i pojęć, stąd do dzisiaj one funkcjonują w teologii katolickiej.
Kartezjusz przyjął to platońskie czy neoplatońskie dialektyczne przeciwstawienie i uznał dualizm (dusza/materia) za tworzywo świata. Taka postawa prowadzi do wielu trudności.
Kantyści, fenomenolodzy, pozytywiści, marksiści, ewolucjoniści uznali, że prawdziwa nauka zaczęła się od Kartezjusza. Ciekawe, że wyrugowali z nauki jego pojęcie duszy. Niektórzy z nich utworzyli psychologię bez « psyche » zastępując ją tzw. « świadomością », a dziś kontynuuje to kognitywistyka. Kant oparł swoje rozważania na fizyce Newtona i dziś uznaje się, że wszystko co jest mierzalne, jest prawdziwe lub zgodnie z Kartezjuszem – pewne (certitudo). Dualizm jako reakcja na monizm materialny czy duchowy nie jest słuszną, dobrą odpowiedzią na to, czym jest rzeczywistość.
Zauważmy, że Arystoteles nie opisywał bytu w kategorii dusza/materia. Jego propozycja « to on legetai pollaksos » (byt ujawnia się wielorako) prowadziła do pluralizmu ontycznego. Zarówno gdy chodzi o strukturę każdego poszczególnego bytu, jak i wielorakość istniejących bytów nie dających się sprowadzić do jednego czy dwóch tworzyw. Arystotelesa rozumienia bytu jako substancja/przypadłość, forma/materia, prawda/fałsz można sprowadzić do tego, że coś jest i jest jakieś, inaczej mówiąc, coś jest w akcie lub w możności. Tomasz z Akwinu za akt uznał istnienie, a za możność uznał istotę, a w istocie aktem jest forma, natomiast materia jest możnością. To akt « decyduje », że możność zaistnieje.
To akt istnienia decyduje, jaka będzie istota, a nie odwrotnie,
jak np. u Awicenny, gdzie istota już jest « pomyślana », « ukonstytuowana », a istnienie ją tylko przypadłościowo, w sposób niekonieczny, urzeczywistnia. Tak pracuje człowiek, tak nie « pracuje » Bóg.
Słusznie pisze Pan, że materia jest tworzywem, materiałem, z którego skomponowane są niektóre byty, ale wyprowadzenie z tego wniosku, że rzeczywistość sprowadza się do bytów materialnych i duchowych czy ich kompilacji, prowadzi do dualizmu, który nie jest precyzyjną odpowiedzią na to, czym jest rzeczywistość.
Przyjąłem roboczo określenie « bytów przypadłościowych » dla « wytworów ». Pan
nie uważa takiej formuły za poprawną. Rozumiem Pana zastrzeżenia. Nie odniósł się Pan do fenomenologicznego sformułowania « byty intencjonalne ». Jeżeli dobrze zrozumiałem, woli Pan mówić o wytworach jako o « bytach materialnych i duchowych ». W takim ujęciu pojawią się trudności, jak odróżnić i nazwać takie « byty/wytwory » jak dług, kwadratura koła, program komputerowy, instytucja, ławica ryb, chmura, krzesło, samochód … od bytów « naturalnych » jak Bóg, anioł, człowiek, roślina, kamień ?
Rozważając strukturę « długu » zauważył Pan wymiar egzystencjalny – gdy jedna z osób zawierająca umowę o pożyczce umiera, dług przestaje istnieć.
Może więc warto zastanowić się nad tym, jaki typ istnienia zachodzi w tych bytach/wytworach, które wyżej wymieniłem. Czym one się różnią między sobą, a czym różnią się od bytów naturalnych ?
Czy redukując je wszystkie (wytwory i byty naturalne) do opisu materialno-duchowego lepiej i wyraźniej poznajemy ich strukturę bytową ?
Czy może raczej wskazanie na typ istnienia w ich strukturze pozwala nam na ich poprawne zrozumienie czym są.
Gdy uznamy te wszystkie byty za równe w istnieniu, nie unikniemy feuerbachowskiej alienacji, będziemy uznawać nasze marzenia czy pragnienia za rzeczywistość, na takiej samej zasadzie jak nasze sensowne pomysły, by usprawnić sobie życie. To prosta droga do uznania, że człowiek stwarza rzeczy, tak jak Bóg.
To nie jest dobry opis rzeczywistości.
« Struktura bytu, w której wyróżniamy np. możność i akt, czy istotę i istnienie, nie przeczy strukturze, w której wyróżniamy całość i części. To są różne aspekty i ujęcia struktury bytu. »
Zgoda. Tylko pierwsze rozróżnienia są ujęte w aspekcie filozoficznym, a to drugie w aspekcie matematyczno-przyrodniczym. Problem pojawia się wtedy, gdy ujęcie matematyczne uznamy za filozoficzne i usiłujemy nim opisać czym jest rzeczywistość. Metodologicznie taka postawa jest nieuprawniona. Spontanicznie zgodzimy się, że nie można zagrać etiudy Chopina młotem pneumatycznym, ale gdy chodzi o konsekwentne odróżnienie aspektów i metod w naukach, mamy problemy.
« Pan twierdzi, że zauważając i wyodrębniając w bycie jego części „tworzymy istotę bytu”. Jakim cudem? »
Chodzi mi o to, że analizując byt w aspekcie całość/część używamy metody porównawczej, a ta pokazuje nam, że część nie jest całością i odwrotnie, całość nie jest częścią. To daje nam wiedzę, że całość możemy podzielić na części. Stwierdzamy, że zachodzi relacja między tymi elementami. Wyciągamy więc wniosek, że istotnym, zasadniczym elementem w tym bycie jest właśnie ta relacja, bez której nie byłaby możliwa jedność, samodzielność, mierzalność danego bytu. Stwierdzamy też, że struktury części są utworzone z tych samych materiałów. I w tym sensie z relacji tworzymy istotę tego bytu. Badamy więc to, jak zachodzi ta relacja. Nie pytamy już czym jest ta relacja, jaką ma strukturę. Stwierdzamy tylko, że są różne relacje łączące części między sobą i z całością, że są zmienne, a skoro są takie (różne, liczne, zmienne), więc i cały byt jest też taki. Tak buduje się relatywizm.
Nie pytamy już czym jest część, a czym jest całość; pytamy tylko jak działa, jak zachowuje się część w stosunku do całości.
Tymczasem aktu nie da się rozebrać na części. Akt istnienia jest tym co zapoczątkowuje dany byt a także tym co aktualizuje dane treści zawarte w istocie. W istocie bytu możemy doszukiwać się części składowych. Akt istnienia nie ma części – albo jest, albo go nie ma.
Ja nie mam nic przeciwko metodzie porównawczej. W naukach przyrodniczych nie wymyślono innej metody zbierania i porządkowania wiedzy. Tak pracują nauki « ścisłe »/probabilistyczne, przyrodnicze, statystyczne i mają duże osiągnięcia. Jan Łukasiewicz dziwił się, że jakimś cudem udaje im się nawet odkryć sporo ważnych rzeczy.
Ale nie można takiej metody stosować w filozofii. Filozofia nie jest nauką o częściach i całościach. Jest nauką o bycie i jego przyczynach.
Staram się trzymać filozofii realistycznej.
Nie znam żadnego wytworu człowieka, który byłby bytem duchowym, więc nawet mi do głowy nie przyszło, żeby proponować taki język w odniesieniu do tych wytworów.
Dług jest czymś pomyślanym i umownym, więc można umówić się, że po śmierci dług nadal istnieje i przechodzi na spadkobierców. Można też umówić się, że przestaje istnieć, zanim człowiek umrze ;-)
Zupełnie nie rozumiem tego wnioskowania. Rozmawiamy o tym, czym są realne wytwory człowieka, jak krzesło i samochód. Zdajemy sobie świetnie sprawę, że człowiek tworzy je z zastanego już materiału, nie stwarza ich z niczego. Dlaczego nagle mamy pomylić nasze marzenia z rzeczywistością i twierdzić, że człowiek stwarza byty ex nihilo tak samo jak Bóg? Taki wniosek wymagałby przeskoków i niekonsekwencji w myśleniu.
Jaka nauka zajmuje się tym, że człowiek składa się z duszy i ciała, jest jednością tych dwóch składników. Jaka nauka bada relacje, jakie zachodzą między tymi częściami składowymi i relacje z całością?
Prawdę mówiąc nie spotkałem się z tym problemem w żadnej nauce przyrodniczej, tym bardziej w matematyce. Znam natomiast filozofów, którzy ten problem podejmowali. Czyżby wychodzili poza swoje kompetencje i starali się ująć językiem filozofii coś, co wymyka się filozoficznemu poznaniu? Być może, ale na obszar jakiej nauki wtedy wkraczali?
w cytowanym obok na ekpedycie artykule o filozofii zła w ujęciu św. Tomasza Akwinaty, przeczytałem to oto:
“Zważywszy, że byty dzielimy na substancjalne – samodzielne i przypadłościowe, które są jedynie cechami bytów substancjalnych,”
Cytuję to, ponieważ zacząłem mieć wątpliwości, czy aby czegoś nie poplątałem, a powyższy cytat świadczy o tym, że chyba nie.
Pan Marek Prokop proponuje, żeby wytwory człowieka nazywać przypadłościami. Nie przeczę, że można szukać jakiegoś rozróżnienia dla bytów stworzonych przez Boga i wytworzonych przez człowieka, ale przypadłość jest już “zarezerwowana” dla czegoś innego, i “podciąganie” pod przypadłość wytworów burzy logikę tego podziału/opisu.
Dualizm.
Czy jeżeli powiem, że chleb składa się z wody i mąki (dla uproszczenia przyjmijmy że tylko) to jest to dualizm? Dlaczego więc powiedzenie że jest materia i jest dusza prowadzi do dualizmu, który na dodatek nie jest dobrym opisem rzeczywistości. Oczywiście nie wyczerpuje wszystkich aspektów, czy jednak cokolwiek bytuje, nie bytuje albo w ciele – materii, albo jako byt czysto duchowy lub ich złożenie?
Chciałbym jeszcze w kilku słowach odnieść się do niebezpieczeństwa pomylenia marzeń z rzeczywistością. Uważam, że dobrym kryterium jest akt istnienia. Tak jak w przypadku przypadłości, pomyślałem, że dobrym wyróżnikiem przypadłość – substancja jest właśnie akt istnienia – samodzielny dla bytów substancjalnych lub dzielony dla przypadłości.
Krzesło jest bytem substancjalnym, zieloność krzesła jest przypadłością.
Podobnie nasze marzenia czy pragnienia , dzielą akt istnienia z nami, niektórym z nich możemy nadać samodzielny akt i wtedy staną się rzeczywistością.
W takim ujęciu być może marzenie o krześle, czy nawet plan krzesła może być traktowany jako byt przypadłościowy (niesamoistny), ale zrobione krzesło już nie.
Czy zatem nie tyle wytwory ludzkie, ale właśnie ludzkie marzenia bardziej nie zasługują na miano przypadłości?
« Nie znam żadnego wytworu człowieka, który byłby bytem duchowym »
Ejże ! A społeczeństwo, walka klas, ławica ryb …, proszę wskazać, gdzie zaczynają się i gdzie kończą takie byty w rzeczywistości fizycznej ? Gdy jest jeden człowiek mniej, jedna ryba więcej, to jest wtedy problem.
« Taki wniosek wymagałby przeskoków i niekonsekwencji w myśleniu. »
Zgoda. Ale tak się dzieje, gdy mówimy o kreatorach mody, stworzeniu nowego programu, odkryciu nowej konstelacji, wtedy w powszechnym myśleniu uznajemy się za bogów, uznają nas za bogów. Nie zauważył Pan tego ? Podobnie jest wśród naukowców.
« Jaka nauka bada relacje, jakie zachodzą między […] częściami składowymi i relacje z całością? »
Na przykład fizyka. I z ogólnych twierdzeń fizycznych próbuje się budować filozofię – zobacz pozytywiści, neopozytywiści, marksiści …
Robią to fizycy, gdy chcą filozofować (Newton, Heisenberg, Einstein, Hawking) i filozofowie, którzy chcą się podeprzeć naukami przyrodniczymi, np. tomiści lowańscy (uniwersytet w Louvain) D-J. Mercier, J. Maréchal, u nas K. Kłósak.
Oczywiście dzisiejsi fizycy nie zajmują się duszą i ciałem, ale Newton tak. Lowańczycy próbowali uzgodnić myśl Tomasza z osiągnięciami nauk przyrodniczych.
« Zważywszy, że byty dzielimy na substancjalne – samodzielne i przypadłościowe, które są jedynie cechami bytów substancjalnych,”
Zauważmy, że p. Iwona dzieli tu byty na « byty substancjalne » i [byty] « przypadłościowe ». Te ostatnie dookreśla jako « cechy ». Pan wyakcentował « cechy », ja widzę tu « byty przypadłościowe » też. Niby p. Iwona nie powtarza słowa « byty », ale widać, że też ma problem, którym się nie zajmuje.
Kiedyś zdenerwowałem się na Francuzkę, która określała byt w 5 « kategoriach ». W/g mnie Arystoteles określił byt w 10 kategoriach w traktaciku « Kategorias », natomiast w « Topikach » (I, 4) wyliczył 4 « praedicabilia » (predykamenty) : rodzaj, różnicę, własność i akcydent (przypadłość). Porfiriusz pisząc swoją « Isagoge » (wstęp do Kategorii) zaproponował 5 predykatów (orzeczników) logicznych potrzebnych do ustalenia poprawnej definicji : genos, eidos, diafora, idion, symbebekos, (odpowiednio : rodzaj, gatunek, różnica, własność, przypadłość), czyli dodał gatunek do Arystotelesa. I tak wyszła definicja : « człowiek (rodzaj) zwierzę (gatunek) rozumne (różnica specyficzna). Średniowiecznicy komentując za Boecjuszem ten « Wstęp » Porfiriusza zaczęli ciągnący się do dziś spór o uniwersalia (powszechniki).
Jak Pan z powyższego widzi, Arystoteles pisał w swej « Metafizyce » o filozoficznym opisie bytu w kategoriach substancja i przypadłości (cechy, własności bytu) i równocześnie w « Topikach », traktacie logicznym, o przypadłości jako jednym z orzeczników potrzebnych do podania w zdaniu poprawnej definicji. W Średniowieczu zastanawiano się, gdzie te orzeczniki mogą bytować. Moja Francuzka, doktor filozofii na Sorbonie, z orzeczników zdania zrobiła kategorie opisu bytów, zgodnie z wszechobecną na uniwersytetach perspektywą ontologiczną (wolfowsko-kantowską). Na pojęciach logicznych zaczęto robić filozofię. Tak też się uprawia filozofię w Oxfordzie.
Rozumiem, że chciałby Pan zachować nazwę i znaczenie « przypadłości » tylko do cechy czy własności. Ale już Arystoteles tę nazwę stosował do opisu bytu i równocześnie do zbudowania logicznie poprawnej definicji.
Ja nie mówię, że samochód, krzesło (wytwór) jest przypadłością (cechą), lecz że jest bytem przypadłościowym, czyli takim który jest utworzony ze względu na jakąś funkcję/relację. A więc byt, który sam z siebie nie może się rozwijać, działać, rozmnażać : byt myślny np. instytucja, społeczeństwo, walka klas i byt fizyczny np. samochód, krzesło, dzieło sztuki. Gdy tych rozróżnień się nie wprowadzi i nie zrozumie, grozi nam to, że wszystkim bytom będziemy nadawali ten sam status bytowy. A to droga do nieporozumień.
Pan widzi problem « przypadłościowania » w aspekcie koniecznościowego, fizycznego uzależnienia przypadłości (cechy) od podłoża (substancja) lub ostatecznie bytu przypadłościowego (marzenie o krześle, pomysł) od twórcy. A realne, tj. fizyczne krzesło, samochód chciałby Pan określić jakoś inaczej.
A jak określiłby Pan instytucję typu uniwersytet ? Był pomysł, marzenie, dalej realizacja – wybudowanie budynku, powołanie nauczycieli, rektora, zapisanie studentów, dalej wykłady, egzaminy… to wszystko jest tą instytucją, czyli i wymiar myślny (nauczanie) i wymiar fizyczny (budynek, laboratoria, urządzenia badawcze).
Dla kogoś, kto nie wie, czym jest uniwersytet, będzie to ostatecznie budynek, w którym zbierają się ludzie na pogawędki. Dla kogoś kto nie wie, czym jest krzesło (wytwór do siedzenia), gdyż zawsze siadał na czymkolwiek (na kamieniu), będzie to niepotrzebny mebel.
Chcę przez to powiedzieć, że w krześle, samochodzie też jest zawarty wymiar myślny, funkcyjny/relacyjny, czyli jednak przypadłościowy, bez którego ten byt nie spełniałby nadanej mu funkcji.
W sumie, nie jest najważniejsze, jak takie byty nazwiemy. Ważne jest, żebyśmy widzieli i rozumieli strukturę bytową tych rzeczy, inną niż struktura bytów naturalnych i nie poszli drogą Feuerbacha czy Kawki, któremu nasze wytwory, np. trybunał jawił się jako byt samoistny, odrębny, samodzielny, dominujący i regulujący wszelkie działania obywateli. A w naszym wypadku, krzesło, samochód nie należy traktować jako byty samoistne, samodzielne, których struktura ontyczna niewiele różni się od struktury bytów naturalnych. I tylko tyle.
Dualizm :
W języku codziennym często używamy ze względu na ekonomię myślenia takich pojęć jak materia i dusza, tak jak używamy pojęcia świadomość.
W wymiarze filozoficznym używanie tych pojęć prowadzi w konsekwencji do wyjaśniania rzeczywistości w/g dwóch, niesprowadzalnych do siebie substancji czy bytów jak u Kartezjusza – substancja rozciągła, substancja myśląca; w kosmologii – niesprowadzalność Boga i świata (Voltaire); w etyce – spersonifikowaną walkę zła z dobrem (Mani); dwa przeciwstawne sobie absoluty ? To przeczy rozumieniu tego, czym jest absolut – nieograniczony, niezależny, doskonały, zawierający w sobie rację własnego bytu, nie zakłada istnienia czegoś innego.
Do Poruszyciela i do Ywzana
Jeszcze dopowiem tak :
W poznaniu bezpośrednim spotykamy się z bytami materialnymi. Poznajemy je za pomocą zmysłów – wąchamy, dotykamy, a przede wszystkim widzimy. Z tego widzenia czynimy wręcz kryterium sprawdzalności/prawdziwości – gdy widzimy w mikroskopie, że bakterie rozrosły się pod wpływem dodania protein, twierdzimy, że eksperyment się udał, a gdy wyzdychały, że się nie udał; w coraz lepszych teleskopach widzimy nowe gwiazdy i mówimy, że je « odkryliśmy ». Wyciągamy wniosek, że wszystko jest materialne, bo widzimy rzeczy fizyczne. Wchodzimy na drogę monizmu materialnego. Ale zdarza się, że popijamy herbatę w szklance i widzimy, że łyżeczka, którą mieszaliśmy cukier, w zetknięciu się z cieczą jest załamana, a gdy ją wyciągniemy ze szklani, jest prosta. Wyciągamy wniosek, że zmysły nas mylą, że rzeczy materialne są zmienne, że nasze pomiary nie są dokładne lecz przybliżone, że nie da się zmierzyć miłości, ani woli, chociaż niektórzy próbują mierzyć inteligencję. Wchodzimy na ścieżkę Platona, Spinozy, Hegla czy Siuksów (Wakan Tanka – Wielki Duch) jest w każdej rzeczy, twierdząc, że rzeczy materialne są zmienne, złudne; a więc podstawowym elementem rzeczywistości jest duch, idea, coś niematerialnego. I tak przyjmujemy doktrynę monizmu a nawet panteizmu duchowego. Życie codzienne pokazuje nam, że taka postawa nie jest realistyczna, gdyż kiedy spadła nam cegła na głowę i zrobił się guz, który nas bolał i to był realny ból, a nie tylko duchowy.
Próbujemy znaleźć rozwiązanie pośrednie – wszystko jest więc materialno-duchowe; wkraczamy na drogę dualizmu kartezjańskiego, wcześniej buddyjskiego, manichejskiego etc. Taka postawa nastręcza wiele trudności np. moralnych – jak pogodzić w jednym bycie dwa skrajne/przeciwstawne elementy dobra i zła; filozoficznych – muszą być dwie różne przyczyny, jedna dla materii, druga dla duszy, gdyż przyczyna nie może stworzyć czegoś, czego nie posiada, więc muszą być dwa « Absoluty », które w sumie nie są absolutne, gdyż zależne jeden od drugiego. Skoro tak duże są trudności, popadamy w kantowski agnostycyzm, który wprawdzie mówi, że coś musi być (noumen), ale tego nie możemy poznać, gdyż skazani jesteśmy w każdym naszym poznaniu na ujęcia fenomenów czaso-przestrzennych, jako że nasze zmysły i intelekt nie są w stanie wyjść poza te kategorie. Czyli w sumie żyjemy w świecie, który sami wytworzyliśmy z naszych wyobrażeń zmysłowo-intelektualnych ujętych w mierzalnych kategoriach czasu i przestrzeni. Wittgenstein dopowie za Kartezjuszem, że pewność (certitudo) możemy uzyskać jedynie w ramach danego systemu. Ale doda za Leibnizem, że te systemy są niekomunikowalne. I tak mój przyjaciel Nicolas będzie wszystko krytykował z pozycji innego systemu, i wyjaśniał sensowność rozumowań, ale tylko w ramach danego systemu. Nigdy nie podejmie trudu zidentyfikowania tego, czym jest byt, kim jest człowiek, Bóg, prawda, fałsz, gdyż przecież odpowiedzi na te pytania zależą od przyjętego systemu. A systemy są różne, a nawet ze sobą sprzeczne. Inaczej mówiąc, skazani jesteśmy na wszechobecny relatywizm.
Taka perspektywa filozofowania ujawnia się nam, gdy nasze filozofowanie zaczniemy uprawiać wychodząc od poznania bezpośredniego i zadamy pytanie – jak poznajemy ? Dojdziemy do wniosku, że nasze poznanie jest prawdopodobne, nigdy prawdziwe, jedynie pewne w ramach jakiegoś przyjętego przez nas systemu. I nawet wtedy, gdy nam ta cegła spadnie na głowę, nie zadamy sobie pytania, czy istnieje rzeczywistość niezależna od naszego poznania i czym ona jest.
Tylko pluralizm bytowy pozwala nam na uniknięcie wielu trudności i wprowadza w prawdziwe rozumienie rzeczywistości.
Z naszych powyższych rozważań narzuca mi się taki wniosek : różnorodność bytów posiadających jednostkowe akty istnienia nasz intelekt próbuje pogrupować, uporządkować, wyrazić w zdaniach, po prostu zdefiniować czy jak najściślej określić. Ponieważ nie można zdefiniować istnienia a tym samym zbudować poszczególnych nauk o każdym akcie istnienia, nasz intelekt zajmuje się przypadłościami istoty każdego bytu. Mając do dyspozycji dane zmysłowe, szczególnie podobne fizyczne cechy i własności zgrupowane przez zmysłową władzę poznawczą – vis cogitativa, porządkuje je i uogólnia. I tak, z cech i z własności podobnych tworzy rodzaje; cechy i własności niepodobne ujmuje w gatunki; a porównując jedne do drugich wskazuje na specyficzne różnice. W ten sposób ustalamy definicje lub określenia na podstawie istotowych cech, własności, relacji bytów i możemy na tych ogólnych definicjach budować poszczególne nauki.
Definicje zawierają te praedicabilia (rodzaj, gatunek, różnica), o których pisali Arystoteles, Porfiriusz, Boecjusz, i które wywołały w Średniowieczu spór o uniwersalia (powszechniki), a który i dzisiaj sprawia trudności niezorientowanym w problemie rozumienia pojęć ogólnych. I tak np. uważają, że czas (arystotelesowska przypadłość) jest jakimś odrębnym, jednostkowym bytem. Tymczasem jest to cecha jakiegoś bytu, który uległ zmianie. Jakby ta cecha (zdolność do zmiany) nie ujawniła się, nie mielibyśmy czegoś (rozwoju, rośnięcia, starzenia się, ruchu …) do zmierzenia.
Straciliście panowie czas.
Jakieś wspólne wnioski?
Błędna teza. Wnioski?
Niemniej dziękuję za Pana komentarz, był mi potrzebny, bo dzięki niemu zauważyłem, że nie doczytałem kiedyś wszystkich odpowiedzi pana Marka Prokopa. Teraz poświęcę na nie swój czas i na pewno nie będzie to czas stracony :-)
Czyżby Pana oszczędny w słowa, a przekorny komentarz był zaproszeniem do kontynuowania dyskusji ?
A może czytając te teksty stwierdził Pan, że stracił tak dużo czasu i energii, że zabrakło już Panu sił, by wyciągnąć “jakieś wspólne wnioski” ?
Otóż nie uprawia się filozofii po to, by wyciągać « wspólne wnioski ». Filozofia nie jest statystyką, matematyką czy księgowością, gdzie sumuje się rezultaty i wyciąga wnioski. Nie spotkałem się z filozofem, który uprawiałby także filozofię eksperymentalną – uzgadnianiem jednego eksperymentu z drugim. Owszem, w historii niektórzy próbowali « uzgodnić » Platona z Arystotelesem, neopozytywiści – wyniki nauk szczegółowych z pryncypiami filozofii, ale to nie była filozofia.
Filozofia jest nauką o tym, co istnieje i dlaczego istnieje. Filozofowanie polega na zrozumieniu i próbie opisania tego, czym jest rzeczywistość, kim jest człowiek, Kim jest Bóg – to teologiczne określenie Przyczyny Pierwszej (Arystoteles), Bytu Koniecznego (Awicenna), Rzemieślnika – saani‘a (Awerroes).
Nie ma więc tu miejsca na pytanie o « jakieś wspólne wnioski » : albo opis jest zgodny z rzeczywistością, albo nie, inaczej mówiąc albo jest prawdziwy, albo fałszywy i podaje się odpowiednie argumenty.
Jeżeli kiepsko zrozumiemy, kim jest człowiek, to będziemy tworzyć kiepskie teorie na jego temat.
Jeżeli kiepsko zrozumiemy, czym jest samochód, to nie będziemy mogli dobrze go używać.