Myśl dnia
przysłowie chińskie
„Człowiek jest po to stworzony, aby chwalił Boga” – św. Ignacy Loyola…
31 LIPCA 2014
Czwartek
Wspomnienie św. Ignacego z Loyoli
Dzisiejsze czytania: Jr 18,1-6; Ps 146,1-6ab; Dz 16,14b; Mt 13,47-53
Rozważania: Oremus · O. Gabriel od św. Marii Magdaleny OCD
Przypowieść o garncarzu
(Jr 18,1-6)
Słowo, które Pan oznajmił Jeremiaszowi: Wstań i zejdź do domu garncarza; tam usłyszysz moje słowa. Zstąpiłem więc do domu garncarza, on zaś pracował właśnie przy kole. Jeżeli naczynie, które wyrabiał, uległo zniekształceniu, jak to się zdarza z gliną w ręku garncarza, wyrabiał z niego inne naczynie, jak tylko podobało się garncarzowi. Wtedy Pan skierował do mnie następujące słowo: Czy nie mogę postąpić z wami, domu Izraela, jak ten garncarz? – wyrocznia Pana. Oto bowiem jak glina w ręku garncarza, tak jesteście wy, domu Izraela, w moim ręku.
(Ps 146,1-6)
REFREN: Szczęśliwy, kogo wspiera Bóg Jakuba
Chwal, duszo moja, Pana.
Będę chwalił Pana do końca swego życia,
będę śpiewał mojemu Bogu,
dopóki istnieję.
Nie pokładajcie ufności w książętach
ani w człowieku, który zbawić nie może.
Gdy duch go opuści, znowu w proch się obraca
i przepadają wszystkie jego zamiary.
Szczęśliwy ten, kogo wspiera Bóg Jakuba,
kto pokłada nadzieję w Panu Bogu.
On stworzył niebo i ziemię, i morze
ze wszystkim, co w nich istnieje.
(Dz 16,14b)
Otwórz, Panie, nasze serca, abyśmy uważnie słuchali słów Syna Twojego
Przypowieść o sieci
(Mt 13,47-53)
Jezus powiedział do tłumów: Podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli Mu: Tak jest. A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare. Gdy Jezus dokończył tych przypowieści, oddalił się stamtąd.
Św. Ignacy Loyola, rycerz oddający się marnościom tego świata, pod wpływem łaski Bożej został powołany do walki dla Boga pod sztandarem krzyża. Przez św. Ignacego Bóg powołał w Kościele Towarzystwo Jezusowe, jezuitów, aby „rzucili ogień na ziemię”. Jeśli jako chrześcijanie chcemy szerzyć większą chwałę Bożą, nie możemy ulec złudnej potędze Złego. Naszą mocą jest wiara w Jezusa, na którego imię zegnie się każde kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych.
o. Marek Blaza SJ, „Oremus” lipiec 2002, s. 115-116
PRZYJACIEL LUDZI
Chwała Tobie, Boże miłosierdzia, za wielką Twą miłość, jaką nas umiłowałeś (Ef 2, 4)
Tajemnica przyjaźni między Bogiem a ludźmi cała opiera się na naturze miłości, ta zaś nie jest miłością ludzką, lecz Bożą, dzięki której człowiek staje się zdolny. miłować na sposób boski. Jezus nieraz mówił o tej miłości Bożej udzielonej ludziom, w szczególny zaś sposób w czasie Ostatniej Wieczerzy. „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej!” (J 15, 9). A zwracając się do Ojca: „miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, niech będzie w nich, i Ja w nich” (J 17, 26). Taka jest droga miłości Bożej: od Ojca do Syna, od Syna do ludzi. Ludzie zostali pobudzeni, aby „trwali”, to jest żyli w tej miłości i uczestniczyli w życiu miłości nieskończonej, jaką jest Bóg, i aby miłowali Boga miłością godną Jego, a więc Jego miłością. To jest wspólnota przyjaźni. Jaki będzie udział człowieka w odwzajemnieniu przyjaźni Bożej? Powiedział to Jezus: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. — Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej” (J 15, 14. 10). Wspólnota przyjaźni wymaga jedności uczuć, pragnień, woli. Przyjaciel chce tego, czego pragnie przyjaciel. Człowiek jest przyjacielem Boga, jeżeli chce i czyni to, czego chce Bóg. Jeśli zachowuje Jego przykazania, jeśli we wszystkim szuka nie własnej woli, lecz woli Boga. Zrozumiałe więc, dlaczego Abraham, gotowy spełniać wolę Bożą do tego stopnia, że opuścił swój kraj, swój dom, swój naród, że sięgnął po miecz, by ofiarować syna, został nazwany przyjacielem Boga.
Miłość Boga darmo dana, uprzedzająca człowieka, żąda odwzajemnienia taką miłością przyjaźni, dzięki której człowiek oddaje się całkowicie Bogu, pragnąc tylko tego; czego Bóg chce. Ta odpowiedź człowieka ściąga nowe łaski miłości Boga: „Kto Mnie miłuje, ten będzie
umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował. — Ojciec sam was miłuje, bo wyście Mnie umiłowali” (J 14, 21; 16, 27). W ten sposób miłość. wzrasta w sercu człowieka, sprawiając, że ten staje się coraz zdolniejszy do miłowania; jego przyjaźń z Bogiem staje się głębsza i przygotowuje go do przyjaźni wiekuistej.
- O najsłodszy ogniu miłości, napełniasz duszę rozkoszą i słodyczą! Żadna przykrość ani gorycz nie może dotknąć duszy, która płonie tak słodkim i chwalebnym ogniem…
O słodka miłości, jak to możliwe, że serce oblubienicy Twojej nie miłuje Cię na wspomnienie, że jesteś oblubienicą życia? Ty, wiekuisty Boże, stworzyłeś nas na obraz i podobieństwo swoje tylko z miłości, a gdy straciliśmy łaskę. przez nędzny grzech, Ty dałeś nam Słowo, Jednorodzonego Syna Twojego; On przywrócił nam życie i pokarał nieprawości nasze w ciele swoim, spłacając ten dług, jakiego sam nie zaciągnął nigdy. O, jak jesteśmy nieszczęśliwi! My jesteśmy złoczyńcami, a On został ukrzyżowany za nas. Niech się wstydzi niemądra, zatwardziała i zaślepiona oblubienica, że nie miłuje, chociaż widzi, jak ją miłujesz, o Boże, i jak wielką rozkoszą napełnia ją tak słodka i miła wieź (św. Katarzyna ze Sieny).
- O Panie, wielką rzeczą jest miłość, byle tylko wznosiła się do Ciebie, swojej zasady, a powracając do Ciebie, swego początku, wpływając znów do swego źródła, czerpała z niego, by móc płynąć nieustannie. Ze wszystkich poruszeń duszy, afektów i uczuć tylko przez miłość może stworzenie odpowiedzieć Tobie, swemu Stwórcy, jeśli nie jak równy równemu, to przynajmniej jak podobny podobnemu.
Ty, który jesteś miłością, żądasz jedynie wzajemnej miłości i wierności. Stworzenie więc ze swej strony winno Cię miłować… Czyż można by nie miłować miłości?
Jest słuszne więc, aby wyrzekając się wszelkich innych uczuć, oddało się całkowicie jedynej miłości, tej, na którą należy odpowiedzieć, Miłości samej, odwzajemniając się miłością. Istotnie, nawet gdyby przemieniło się całe w miłość, jaka proporcja może być między tą jego miłością a nieustannym pulsowaniem tej miłości, która jest źródłem? Bez wątpienia, przypływ miłości nie dokonuje się z równym bogactwem ze strony tego, kto miłuje, i z Twojej strony. Panie, który jesteś Miłością… od Ciebie, Stwórcy, i od stworzenia: obfitość źródła nieporównanie przewyższa obfitość spragnionego. Cóż więc tedy?… Czyż pragnienie tego, kto oczekuje, żarliwość miłującego, ufność tego, kto ma nadzieję, będą zawiedzione?… Nie. Istotnie, nawet gdy stworzenie miłuje mniej jako mniejsze, jednak może miłować całą swoją istotą, a gdzie jest wszystko, niczego nie brak (św. Bernard).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. II, str. 466
http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140731.htm
Być wydobytym i wydobywać
Jezu, jedynie Twoja miłość wydobywa prawdę mojego serca na światło dzienne. Jedynie wierność Twoim słowom wydobywa Twoją mądrość, tak potrzebną mi w codzienności.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html?data=2014-7-31
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany. Dla skrócenia czasu prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę znaną w całym średniowieczu, którą napisał bł. Jakub de Voragine – Złotą legendę. Bratowa podała mu ponadto Życie Jezusa Ludolfa de Saksa. Gdy tylko Inigo wyzdrowiał (chociaż na nogę kulał całe życie), opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Stąd udał się do Manrezy, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. I tu jednak wydawało mu się, że ma za wiele wygód. Dlatego zamieszkał w jednej z licznych grot. Aby zdławić w sobie starego, próżnego, ambitnego człowieka, nie golił się ani nie strzygł, pościł codziennie i biczował się, nie obcinał paznokci, nie nakrywał głowy. Codziennie bywał u dominikanów na Mszy świętej. Oddawał się modlitwie i rozważaniu Męki Pańskiej. Szatan dręczył go gwałtownymi pokusami aż do myśli o samobójstwie. W takich zmaganiach powstał szkic jego najważniejszego dzieła, jakim są Ćwiczenia duchowne. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji.
Pragnąc nawiedzenia Ziemi Świętej i męczeństwa z rąk Turków, Ignacy zupełnie wyczerpany z sił, po prawie rocznym pobycie w Manrezie, przez Rzym i Wenecję udał się w pielgrzymkę. Żył z użebranych pieniędzy i czynionych po drodze przysług. W 1523 r. dotarł szczęśliwie do celu. Chciał tam pozostać do końca życia, dopiero w wyniku nalegań tamtejszego legata papieskiego wrócił do kraju. W drodze był dwukrotnie więziony pod zarzutem szpiegostwa. Po długiej podróży powrócił do Barcelony, gdzie przez dwa lata uczył się języka łacińskiego. Nie wstydził się zasiadać w ławie szkolnej z dziećmi, chociaż miał już wówczas 34 lata. Potem udał się do Alkala, by na tamtejszym uniwersytecie studiować filozofię. Wolny czas poświęcał nauczaniu prawd wiary prostych ludzi. Mieszkał w szpitalu i utrzymywał się za posługę oddawaną chorym.
Jego żebraczy strój i niezwykły tryb życia wzbudziły u niektórych nadgorliwców podejrzenie, czy przypadkiem Ignacy nie należy do sekty alumbrado, która w tym czasie niepokoiła w Hiszpanii władze kościelne. Dostał się nawet do więzienia, które było w posiadaniu Świętej Inkwizycji. Po uwolnieniu z niego podążył do Salamanki, by na tamtejszym uniwersytecie kontynuować swoje studia (1527). I tu inkwizycja go zauważyła – ponownie trafił do więzienia. Przykre przesłuchania zniósł z radością dla Pana Jezusa. Po uwolnieniu z więzienia, w którym był kilka tygodni, powrócił do Barcelony, a stąd udał się do Paryża (1528). Miał już wówczas 37 lat. Utrzymywał się znów z żebraniny. Dla uzbierania koniecznych opłat w wolnych miesiącach udał się w charakterze żebraka do Belgii i Anglii.
Na uniwersytecie paryskim Ignacy zapoznał się i zaprzyjaźnił z bł. Piotrem Faberem i ze św. Franciszkiem Ksawerym. Do ich trójki dołączyli niebawem Jakub Laynez, Alfons Salmeron, Mikołaj Bobadilla, Szymon Rodriguez i Hieronim Nadal. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, który miesiąc wcześniej otrzymał święcenia kapłańskie, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. W ten sposób powstał nowy zakon, zwany Towarzystwem Jezusowym.
Wszyscy skierowali swoje kroki do Wenecji, by stamtąd odpłynąć do Ziemi Świętej, nawracać niewiernych i z ich ręki ponieść śmierć męczeńską. Do pielgrzymki jednak nie doszło, gdyż Turcja prowadziła właśnie wojnę z Wenecją. Udali się więc do Rzymu, aby przedstawić się papieżowi i oddać się do jego dyspozycji. Paweł III przyjął ich życzliwie. Korzystając z jego zachęty, wszyscy przyjęli święcenia kapłańskie (1536), oddali się posłudze chorym w szpitalach i nauczaniu prawd wiary wśród dzieci. Papież polecił, by Ignacy nakreślił szkic konstytucji nowego zakonu. Ignacy uczynił to pod nazwą Formuła Instytutu. Papież po przejrzeniu jej zażądał, by napisać całe konstytucje. Po wielu przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku.
Liczba członków Towarzystwa bardzo szybko rosła. Już w roku następnym (1541) św. Franciszek Ksawery został zaproszony do Indii. W tym samym czasie bł. Piotr Faber głosił słowo Boże w północnych Włoszech, w południowej Francji i w Hiszpanii. W roku 1541 zebrała się pierwsza kapituła generalna. Przełożonym generalnym jednogłośnie został wybrany Ignacy. W tym samym roku papież oddał jezuitom do dyspozycji kościół w Rzymie pw. Matki Bożej della Strada (Patronki w drodze). W roku 1542 jezuici założyli w Coimbrze (Portugalia) słynne kolegium, które miało się stać zawiązką uniwersytetu. W 1550 r. do zakonu zgłosił się sam wicekról Katalonii, książę Gandii, św. Franciszek Borgiasz.
Przez ostatnich 16 lat życia Ignacy był przykuty do swojego biurka i rzadko opuszczał progi domu generalnego swego zakonu, by być zawsze do dyspozycji duchowych synów. Nękany różnymi chorobami i dolegliwościami, 30 lipca 1556 roku zapowiedział swoją śmierć i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Współbracia zdziwili się. Kiedy zaś przypuszczali, że mu jest lepiej, po wieczerzy odeszli od jego łoża. Gdy jednak powrócili dnia następnego, Ignacy był już w agonii i zmarł na ich rękach 31 lipca 1556 r.
Pozostawił po sobie 7 tysięcy listów, zawierających nieraz cenne pouczenia duchowe, Opowiadanie pielgrzyma oraz Dziennik duchowy – świadectwo mistyki ignacjańskiej. W ewolucji chrześcijańskiej duchowości szczególne znaczenie mają Konstytucje zakonu, w których zniósł obowiązek wspólnego odmawiania oficjum, przestrzegania reguły klasztornej, nakazując w zamian praktykowanie codziennej modlitwy myślnej, a liturgię wskazując jako źródło życia duchowego. Szczególnie obfity owoc wydają do dziś Ćwiczenia duchowe – pierwowzór rekolekcji. W swoim nauczaniu Ignacy przypominał, że człowiek musi dokonać pewnego wysiłku, aby współpracować z Bogiem.
Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele di Gesu.
Zakon jezuitów odegrał szczególną rolę także w Polsce. Wydał między innymi takie postaci, jak: św. Stanisław Kostka i św. Andrzej Bobola – patroni Polski, św. Melchior Grodziecki oraz Jakub Wujek (tłumacz pierwszej drukowanej “Biblii” w Polsce), Piotr Skarga Pawęski (wybitny kaznodzieja), Maciej Sarbiewski (poeta zwany polskim Horacym), Franciszek Bohomolec (ojciec komedii polskiej), Adam Naruszewicz (biskup, historyk, poeta), Franciszek Kniaźnin (poeta), Jan Woronicz (arcybiskup, prymas Królestwa Polskiego, poeta), Grzegorz Piramowicz (sekretarz Komisji Edukacji Narodowej) i bł. Jan Beyzym (apostoł trędowatych na Madagaskarze).
W ikonografii św. Ignacy przedstawiany jest w sutannie i birecie lub w stroju liturgicznym z imieniem IHS na piersiach, niekiedy w stroju rycerskim i w szatach pielgrzyma. Jego atrybutami są: księga; globus, który popycha nogą; monogram Chrystusa – IHS; napis AMDG – Ad maiorem Dei gloriam – “Na większą chwałę Boga”; krucyfiks, łzy, serce w promieniach, smok, sztandar, zbroja.
Ś W . I G N A C Y L O Y O L A
Ć w i c z e n i a d u c h o w n e
http://www.madel.jezuici.pl/inigo/ignacy_cd.htm
Autobiografia
Opowieść Pielgrzyma
Ignacy Loyola
(c) Wydawnictwo WAM, Księża Jezuici, 2002
WYDAWNICTWO WAM: ul. Kopernika 26, 31-501 KRAKÓW
tel. (012) 429 18 88, fax (012) 429 50 03, e-mail
DZIAŁ HANDLOWY: tel. wew. 322, 348, 366, fax (012) 430 32 10, e-mail
Zapraszamy do naszej KSIĘGARNI INTERNETOWEJ
Św. Ignacy Loyola – “Opowieść pielgrzyma”
Opowieść Pielgrzyma. Autobiografia, to historia własnego życia, którą św. Ignacy Loyola podyktował ojcu Ludwikowi Gonsalvesowi da Camara, przynaglany przez towarzyszy i synów duchowych. Pozwala ona nam spojrzeć w głębię jego osobowości, dojrzeć i wczuć się w tajemnicę jego świętości.
NAGRANIA AUDIO: http://rekolekcje.zycie-duchowe.pl/node/20
List o doskonałości
List ojca Ignacego o doskonałości apostolskiej. Świetny przykład jego wywrotowego myślenia. Dla niektórych streszczenie charyzmatu jezuitów. Coś o zapale, rozsądku, posłuszeństwie i miłości. Cały Ignacy.
[Inwokacja]
Łaska i wieczna miłość Chrystusa, naszego Pana, niech nam zawsze sprzyja i będzie naszą pomocą. Amen.
[Wstęp]
Z listów magistra Szymona, a także Santa Cruz[1] mam na bieżąco wiadomości o Was wszystkich. Bóg, od którego pochodzi wszelkie dobro, wie, ile pociechy i radości dają mi wieści o tym, że on Was wspomaga zarówno w nauce, jak i w cnotach. Ta dobra opinia zachęca i buduje wielu, nawet w krajach bardzo odległych od Waszej ojczyzny. Jeśli każdy chrześcijanin powinien się tym cieszyć ze względu na wspólny nam wszystkim obowiązek miłowania chwały Boga i dobra człowieka, jego obrazu, odkupionego za cenę krwi i życia Jezusa Chrystusa, to istnieje, zwłaszcza dla mnie, wiele powodów do radości w Panu naszym, gdyż jestem tak bardzo zobowiązany do okazywania Wam szczególnego uczucia. Za wszystko niech będzie zawsze błogosławiony i wychwalany Stwórca i Odkupiciel nasz, z którego nieskończonej hojności wypływa wszelkie dobro i łaska. Oby zechciał otwierać Wam z każdym dniem coraz obficiej źródło swego miłosierdzia w celu pomnożenia i prowadzenia dalej tego, co rozpoczął w Waszych duszach. Nie wątpię, że dokona tego dzięki swej najwyższej dobroci, która tak bardzo pragnie udzielać swych dóbr, i dzięki swej wiecznej miłości, która o wiele bardziej skłonna jest do udzielenia nam doskonałości, niż my do jej przyjęcia. Gdyby było inaczej, Jezus Chrystus nie zachęcałby nas do tego, co tylko z jego ręki możemy otrzymać: „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest nasz Ojciec niebieski” (Mt 5, 48).
Jest rzeczą pewną, że [Bóg] ze swej strony jest gotów dawać, byleby tylko z naszej strony nie zabrakło pokory i pragnienia – jakby naczynia gotowego na przyjęcie jego łaski i byleby widział, że należycie korzystamy z otrzymanych darów i że gorliwie i pilnie prosimy o jego łaskę.
[Część I – Pobudki i zachęty do gorliwości]
1. Wzniosłość powołania
Nie przestanę w tym względzie dodawać bodźca nawet tym spośród Was, którzy już biegną. Mogę Wam bowiem powiedzieć jako rzecz pewną, że powinniście dać z siebie wszystko w nauce i cnocie; jeżeli chcecie odpowiedzieć na oczekiwanie tak wielu ludzi nie tylko w tym królestwie, lecz także w wielu innych stronach. Oni to widząc pomoce i wszelkiego rodzaju środki zewnętrzne i wewnętrzne, których Wam Bóg udziela, oczekują słusznie jakiegoś rzeczywiście niezwykłego owocu. Tak wielkiemu więc zobowiązaniu czynienia dobrze, które na Was ciąży, nie zadośćuczyni żadna rzecz przeciętna. Przypatrzcie się Waszemu powołaniu, a zobaczycie, że to, co w wypadku innych nie byłoby mało, w Waszym wypadku nie wystarczy. Bóg przecież nie tylko wezwał Was „z ciemności do swego przedziwnego światła” (1 P 2, 9) i „przeniósł do królestwa umiłowanego swego Syna” (Kol 1, 13), tak jak wszystkich innych wiernych, lecz także, byście lepiej zachowali czystość duszy i uzyskali miłość bardziej jednoczącą w rzeczach duchownych dotyczących jego służby, zechciał Was wyrwać z niebezpiecznego morza tego świata, aby sumienie Wasze nie było narażona na niebezpieczeństwo wśród burz, które w nim zwykł wywoływać wiatr pragnienia majątków, zaszczytów, czy przyjemności lub przeciwnie wiatr lęku, by tego wszystkiego nie stracić.
Ponadto, by Wasz umysł i miłość nie zajmowały się rzeczami przyziemnymi i nie rozpraszały się na różne strony, Bóg zechciał, byście wszyscy zjednoczeni mogli się poświęcić celom, dla których Was stworzył, mianowicie szerzeniu jego czci i chwały, Waszemu osobistemu zbawieniu oraz niesieniu pomocy Waszym bliźnim.
I chociaż ku tym celom kierują się wszystkie instytuty życia chrześcijańskiego, to jednak Bóg Was powołał do takiego właśnie, gdzie nie tylko przez zachowanie tego, co obowiązuje innych ludzi, lecz nadto całym Waszym życiem i wszystkimi jego czynnościami powinniście składać z siebie ciągłą ofiarę na chwałę Boga i dla zbawienia bliźnich, przyczyniając się do tego nie tylko przez przykład i gorące modlitwy, lecz także przez inne zewnętrzne środki, które Boża Opatrzność ustanowiła dla niesienia sobie wzajemnie pomocy. Stąd możecie zrozumieć, jak szlachetny i królewski jest sposób życia, któryście wybrali. Nie tylko wśród ludzi, lecz także wśród aniołów nie ma szlachetniejszego zajęcia nad oddawanie chwały swemu Stwórcy i prowadzenie do niego stworzeń w miarę ich możliwości.
[2. Korzyści wynikające z gorliwości]
Tak więc rozważajcie Waszej powołanie, by z jednej strony gorąco Bogu dziękować za tak wielkie dobrodziejstwo, a z drugiej prosić go o szczególną pomoc, aby móc temu powołaniu odpowiedzieć, a siebie wspomagać przez zapał i pilność, które Wam są konieczne do osiągnięcia tak wzniosłych celów. Lenistwo, ospałość i niechęć do nauki i innych dobrych czynności podjętych z miłości naszego Pana, Jezusa Chrystusa, uważajcie za sprzysiężonych nieprzyjaciół Waszego celu.
Dla ożywienia własnej gorliwości niech każdy ma przed oczyma nie tych, którzy jego zdaniem są mniej gorliwi, lecz tych, którzy są bardzo gorliwi i pilni. Nie dajcie się wyprzedzać synom tego świata, którzy z większą troskliwością i pilnością szukają rzeczy doczesnych niż Wy wiecznych. Wstydźcie się, że biegną oni szybciej do śmierci niż Wy do życia. Uważajcie się za ludzi bardzo przeciętnych, jeśliby się okazało, że jakiś dworzanin z większą pilnością służy w celu pozyskania sobie względów ziemskiego księcia, niż Wy dla pozyskania sobie względów Władcy niebieskiego, lub że jakiś żołnierz przygotowuje się i walczy dzielniej o chwałę zwycięstwa i łup, niż Wy o zwycięstwo i tryumf nad światem, szatanem i samymi sobą, a równocześnie o Królestwo Boże i wieczną chwałą.
Nie bądźcie więc, na miłość Boga, ani opieszali, ani obojętni. Mówi się bowiem, że „łuk łamie się wskutek zbytniego napięcia, duch natomiast przez zbytnie odprężenie”[2], a według Salomona „dusza pracujących będzie obficie nasycona” (Prz 13, 4). Starajcie się podtrzymywać w sobie święty i roztropny zapał tak w nauce, jak i w zdobywaniu cnót. W jednej i drugiej dziedzinie bowiem więcej wart jest jeden intensywny akt niż tysiąc ospałych, a to, czego leniwy nie osiąga przez wiele lat, pilny osiąga zwykle w krótkim czasie.
W dziedzinie nauki widać jasno różnicę między pilnym a niedbałym. Ta sama różnica istnieje, gdy chodzi o zdobywanie cnót i o zwyciężanie namiętności i słabostek, którym podlega nasza natura. Jest rzeczą pewną, że gnuśni nie walcząc z sobą, późno albo nigdy nie osiągają pokoju duszy ani pełni jakiejś cnoty, podczas gdy odważni i pilni w krótkim czasie bardzo postępują w jednym i drugim.
Doświadczenie uczy, że radość, jaką można osiągnąć w tym życiu, nie jest udziałem leniwych, lecz gorliwych w służbie Bożej. I słusznie; usiłując bowiem zwyciężyć samych siebie i pokonać miłość własną, usuwają wraz z nią korzenie namiętności i wszelkich udręk; zdobywając zaś dobre nawyki, dochodzą łatwo i radośnie do działania zgodnego z nimi w sposób prawie naturalny.
Rozważając zaś rzecz niejako od strony Boga, najłaskawszego Pocieszyciela, przygotowują się przez to samo na przyjęcie jego świętych pociech według słów Pisma Św.: „Zwycięzcy dam manny ukrytej” (Ap 2, 17). I na odwrót, gnuśność sprawia, że życiu towarzyszą ciągłe udręki, gdyż nie usuwa miłości własnej, która jest ich przyczyną, ani nie zasługuje sobie na względy Boże. Dlatego powinniście się bardzo zachęcać do wysiłku w Waszych chwalebnych ćwiczeniach. Z tej świętej gorliwości odniesiecie korzyść już tu na ziemi nie tylko w dziedzinie Waszego uświęcenia, lecz nadto w zadowoleniu z obecnego życia.
Gdy zaś rozważacie nagrodę życia wiecznego – co często powinniście robić – to z łatwością przekona Was św. Paweł, że „utrapień teraźniejszych ani porównywać nie można z przyszłą chwałą, która się w nas objawi” (Rz 8, 18), ponieważ „obecne nasze utrapienie, lekkie i przemijające, sprawuje w nas chwałę wiekuistą niezmiernej wagi” (2 Kor 4, 17).
Skoro odnosi się to do każdego chrześcijanina, który czci Boga i służy mu, to możecie zrozumieć, jak wielka będzie Wasza nagroda, jeżeli odpowiecie naszemu sposobowi życia, który polega nie tylko na służbie Bogu dla Waszego własnego dobra, lecz także na pociąganiu wielu innych do jego służby i czci. O takich bowiem mówi Pismo Św.: „Ci, którzy prowadzą innych do sprawiedliwości, będą świecić jak gwiazdy na wieki wieczne” (Dn 12, 3). Słowa te powinni zastosować do siebie ci, którzy zabiegają gorliwie o wypełnienie swego obowiązku i to zarówno gdy chodzi o władanie bronią duchową w przyszłości, jak i o wcześniejsze jej przygotowanie. Jest bowiem rzeczą pewną, że nie wystarcza sama tylko znajomość dzieł z natury dobrych. „Przeklęty, kto niedbale spełnia dzieło Pańskie” (Jer 48, 10), powie sam Jeremiasz. Św. Paweł natomiast mówi: „Wielu biegnie w zawody, ale tylko jeden otrzymuje nagrodę” (1 Kor 9, 24), oraz: „Kto staje do zapasów, otrzymuje wieniec tylko wtedy, gdy walczył zgodnie z przepisami” (Por. 2 Tym 2, 5), to jest, gdy zadaje sobie wiele trudu.
[3. Wielorakie dobrodziejstwa otrzymane od Boga]
Przede wszystkim jednak chciałbym, by Was do tego pobudzała czysta miłość Jezusa Chrystusa i pragnienie jego czci oraz zbawienia dusz, które odkupił. Jesteście przecież jego żołnierzami w tym Towarzystwie w sposób szczególny i za szczególną zapłatą. Mówić „szczególny”, gdyż istnieje wiele innych ogólnych powodów, które z pewnością bardzo Was zobowiązują do starania się o jego część i służbę. Zapłatą zaś jego jest cały porządek naturalny: to, czym jesteście i co posiadacie. On dał Wam istnienie i życie i zachowuje Was w nim, wszystkie władze, doskonałości duszy i ciała oraz dobra zewnętrzne. Zapłatą są także dary duchowe jego łaski, którymi tak wspaniałomyślnie i dobrotliwie Was uprzedził i którymi nadal Was ubogaca, mimo że sprzeciwiacie się mu i buntujecie się przeciw niemu. Zapłatą ponadto są nieocenione dobra jego chwały, które Wam przygotował i obiecał bez żadnej własnej korzyści. On też udziela Wam wszelkich skarbów swej szczęśliwości, abyście przez wzniosłe uczestnictwo w jego Bożej doskonałości byli tym, czym on jest ze swej istoty i natury. Zapłatą jest wreszcie cały wszechświat i wszystkie byty materialne i duchowe, które się w nim znajdują. Do naszej służby bowiem przeznaczył nie tylko to, co istnieje pod niebem, lecz także cały swój wzniosły dwór, nie wyłączając żadnej z niebiańskich hierarchii, które są „duchami przeznaczonymi do usług… tym, którzy mają posiąść zbawienie” (Por. Hbr 1, 14). I jak gdyby mu nie wystarczała cała ta zapłata, sam stał się zapłatą dając się nam jako brat w naszym ciebie, jako cena naszego zbawienia na krzyżu oraz jako posiłek i towarzysz naszej pielgrzymki w Eucharystii (Por. św. Tomasz z Akwinu, Hymn: Verbum supernum prodiens, 4 strofa). Jakże zły jest żołnierz, któremu taka zapłata nie wystarcza, by go skłonić do pracy ku czci takiego władcy! Jest bowiem rzeczą pewną, że jego majestat w celu zobowiązania nas do pragnienia tej chwały i starania się o nią z większą gorliwością zechciał nas uprzedzić tymi tak nieocenionymi i kosztownymi dobrodziejstwami, pozbawiając w pewien sposób swą najdoskonalszą szczęśliwość jej dóbr, by nas uczynić ich uczestnikami i przyjmując wszystkie nasze nędze, by nas od nich uwolnić. Zechciał być sprzedany, by nas wykupić; zniesławiony, by nas wsławić; ubogi, by nas ubogacić. Przyjął śmierć tak pełną hańby i męki, aby nas obdarzyć nieśmiertelnym i szczęśliwym życiem. Jakże niezmiernie niewdzięczny i zatwardziały jest ten, kto wobec takiego stanu rzeczy nie uznaje swego wielkiego obowiązku gorliwej służby i starania się o chwałę Jezusa Chrystusa.
[4. Opłakany stan tylu dusz i trudna sytuacja w świecie]
Jeśli uznajecie swe zobowiązanie i pragniecie poświęcić się pomnażaniu tej jego czci, to [pamiętajcie, że] żyjecie w czasie, w którym jest rzeczą ze wszech miar konieczną czynami udowodnić to Wasze pragnienie. Patrzcie, gdzie dzisiaj Boski Majestat doznaje czci! Gdzie szanuje się jego niezmierzoną wielkość? Gdzie poznaje się mądrość i nieskończoną dobroć? Gdzie okazuje się posłuszeństwo jego najświętszej woli? Z wielką natomiast przykrością zobaczcie, jak wszędzie zapoznaje się jego święte Imię, lekceważy się je i przeklina, odrzuca się jego naukę, jego przykład idzie w zapomnienie. Cena jego krwi w pewien sposób marnuje się z naszej winy, gdyż tak niewielu z niej korzysta. Patrzcie również na Waszych bliźnich jako na obraz Trójcy Przenajświętszej, powołanych do uczestnictwa w jej chwale. Im właśnie służy wszechświat. Patrzcie na członki Jezusa Chrystusa odkupione przez tak wielkie cierpienia, hańbę, i krew jego. Patrzcie – powtarzam – w jak wielkiej znajdują się nędzy, w jak wielkich ciemnościach niewiedzy, w jak wielkim zamęcie pragnień, próżnych obaw i innych namiętności. Atakowani przez tak potężnych nieprzyjaciół, widzialnych i niewidzialnych, ryzykują utratę nie majątku lub życia doczesnego, lecz Królestwa Bożego i wiecznej szczęśliwości oraz popadnięcie w straszliwe nieszczęście wiecznego ognia.
Streszczając w kilku słowach powiem, że gdybyście dobrze rozważyli, jak wielki jest Wasz obowiązek zabiegania o część Jezusa Chrystusa i o zbawienie bliźnich, zdalibyście sobie sprawę, jak konieczne jest Wam przygotowanie z wszelkim wysiłkiem i pilnością, by się stać odpowiednimi do tego celu narzędziami łaski Bożej; i to tym bardziej, że tak niewielu jest dziś pracowników, którzy nie szukają swego, lecz tego, co jest Jezusa Chrystusa (Por Flp 12, 1). Dlatego tym więcej powinniście się wysilać, by uzupełnić to, w czym inni zawodzą, ponieważ Bóg udziela Wam tak szczególnej łaski w tym powołaniu i w tych zamiarach.
[Część II: Konieczność wystrzegania się nieroztropnej gorliwości
5. Szkody wynikające z nieroztropnej gorliwości]
To, co dotychczas powiedziałem, by zbudzić śpiącego i zachęcić do szybszego biegu opieszałego i marudera, nie powinno być okazją do popadnięcia w drugą skrajność: w nieroztropną gorliwość. Przyczyną chorób ducha jest nie tylko chłód, np. oziębłość, lecz także gorąco, np. nieumiarkowana gorliwość. „Niech wasza służba będzie rozumna” – pisał św. Paweł (Por. Rz 12, 1), ponieważ wiedział, iż prawdą jest to, co mówi psalmista: „Majestat królewski miłuje sąd” (Ps 98, 4), to znaczy roztropność. Księga Kapłańska wyrażała tę samą myśl przez takie podobieństwo: „Przy wszelkiej obiacie twojej ofiarujesz sól” (Kpł 2, 13). I rzeczywiście nieprzyjaciel – jak mówi św. Bernard – nie posługuje się żadnym podstępem bardziej skutecznym do usunięcia z serca prawdziwej miłości niż tym, że sprawi, by postępowano nierozważnie i niezgodnie z rozsądkiem (Św. Bernard, Sermones in Cantica, sermo 19, 7; PL 183, 866 D.) Powiedzenie filozofa: „Bez przesady!” (Pittakos) – należy stosować do wszystkiego, nawet do samej sprawiedliwości. Czytacie bowiem w księdze Eklezjastesa: „Nie bądź zbyt sprawiedliwy” (Ekl 7, 17). Wskutek braku umiaru dobro zamienia się w zło, a cnota w wadę. Wynika też z tego wiele trudności przeciwnych zamiarom tego, który tak postępuje.
Po pierwsze, nie może on służyć Bogu długo i wytrwale. Koń przemęczony w pierwszych dniach podróży zwykle jej nie kończy; co więcej, zazwyczaj jest rzeczą konieczną, by inni zajęli się jego leczeniem.
Po drugie, to, co się osiąga ze zbytnim pośpiechem, nie jest zwykle trwałe, bo jak mówi Pismo Św.: „Majątek prędko nabyty, umniejszy się” (Prz 13, 11). I nie tylko umniejsza się, lecz jest przyczyną upadku zgodnie z Pismem Św.: „Kto prędkich jest nóg, potknie się” (Prz 19, 2), a upadek jest tym niebezpieczniejszy, im większa jest wysokość; spadający bowiem zatrzymuje się dopiero na samym dole drabiny[3].
Po trzecie, nie zwraca się uwagi na to, by uniknąć niebezpieczeństwa nadmiernego obciążenia barki. Wprawdzie jest niebezpiecznie płynąć barką bez obciążenia, ponieważ fale będą nią rzucać, ale jeszcze bardziej niebezpiecznie jest obciążać ją tak dalece, że prawie tonie.
Po czwarte, zdarza się, że krzyżując starego człowieka, krzyżuje się także i nowego, który wskutek osłabienia nie może praktykować cnót. Według św. Bernarda przez taki brak umiaru giną cztery rzeczy: „Ciało traci sprawność, duch zapał, bliźni przykład, a Bóg chwałę”[4]. Stąd wyciąga wniosek, że kto w ten sposób poniewiera żywą świątynię Boga, ten postępuje świętokradzko i w sposób karygodny. Św. Bernard mówi, że tacy pozbawiają bliźniego przykładu, ponieważ upadek pociąga za sobą zgorszenie itd. Dają więc zgorszenie innych według cytowanego właśnie św. Bernarda, który dlatego nazywa ich niszczycielami jedności i nieprzyjaciółmi pokoju. Fakt upadku jednego przestrasza wielu i studzi ich w postępie duchownym. Im samym zaś zagraża niebezpieczeństwo pychy i próżnej chwały, ponieważ własny sąd stawiają ponad sąd wszystkich innych lub przynajmniej przywłaszczają sobie to, co do nich nie należy, gdy czynią się sędziami swoich spraw, co przecież słusznie podlega przełożonemu.
Prócz wymienionych istnieją jeszcze inne przeszkody, np. w wypadku tych, którzy tak bardzo obciążają się orężem, że nie mogą się nim posługiwać, jak Dawid w zbroi Saula; lub gdy stosuje się ostrogi zamiast cugli w wypadku konia, który i tak już jest porywczy. Stąd też konieczny jest w tej dziedzinie rozsądek, który by praktykowanie cnót utrzymywał między dwiema skrajnościami. Słusznie ostrzega św. Bernard: „Nie zawsze należy wierzyć dobrej woli, lecz należy ją powstrzymywać i kierować nią, zwłaszcza u początkującego”[5], aby nie był złym dla siebie ten, kto chce być dobrym dla innych: „Kto jest zły dla siebie, dla kogóż będzie dobry?” (Syr 14, 5).
[6. Posłuszeństwo jako środek do osiągnięcia roztropnego umiaru; troska o pomnażanie miłości braterskiej]
Jeśli roztropny umiar wydaje się Wam rzadkim ptakiem i rzeczą trudną do osiągnięcia, starajcie się przynajmniej zastąpić go posłuszeństwem, którego rada będzie pewna i bezpieczna[6]. Ale gdyby ktoś chciał iść raczej za własnym zdaniem, niech posłucha tego, co na ten temat mówi św. Bernard: „Cokolwiek się czyni bez woli i zgody ojca duchownego, będzie uznane za objaw próżnej chwały, a nie za powód do nagrody”[7]. Niech też pamięta, że według Pisma Św. „sprzeciwiać się jest złem bałwochwalstwa, a nie słuchać – grzechem wróżbiarstwa”[8].
Tak więc, by zachować środek między dwiema skrajnościami: oziębłością i nieroztropną gorliwością, omawiajcie Wasze sprawy z przełożonymi i stosujcie się do wskazań posłuszeństwa. Jeśli odczuwacie wielkie pragnienie umartwienia, zaspokajajcie je raczej przez opanowanie Waszej woli i poddanie Waszego sądu pod jarzmo posłuszeństwa niż przez osłabianie i trapienie ciała bez należytego umiaru, zwłaszcza teraz w czasie studiów.
Nie chciałbym jednak, byście na podstawie tego wszystkiego, co napisałem, myśleli, że nie pochwalam pewnych Waszych umartwień, o których mnie powiadomiono. Wiem, że te i inne szaleństwa są święte i że stosowali je święci dla własnego postępu. Są one pożyteczne w celu zwyciężenia samego siebie i otrzymania obfitszych łask, zwłaszcza w początkach. Kto jednak już bardziej panuje nad miłością własną, dla tego uważam za lepsze to, co napisałem o trzymaniu się roztropnego umiaru bez usuwania się spod posłuszeństwa, które Wam bardzo gorąco polecam. Polecam Wam także i tę cnotę, która zawiera w sobie wszystkie inne i którą tak bardzo ceni Jezus Chrystus, nazywając przykazanie odnoszące się do niej swoim własnym przykazaniem: „To jest przykazanie moje, abyście się wzajemnie miłowali” (J 15, 23). Jedność i ustawiczną miłość zachowujcie nie tylko między sobą, lecz ogarniajcie nią wszystkich i starajcie się rozpalić w sobie gorące pragnienie zbawienia bliźnich w przekonaniu, że każdy z nich jest tak cenny jak krew i życie Jezusa Chrystusa, bo rzeczywiście tyle kosztowali. Z jednej strony więc pracując nad Waszym wykształceniem, a z drugiej potęgując miłość braterską staniecie się w pełni narzędziami i współpracownikami łaski Bożej w tym najwyższym dziele prowadzenia stworzeń do Boga, ich najwyższego celu.
[Część III: Sposoby, przy pomocy których odbywający studia mogą nieść pomoc bliźnim]
Nie sądźcie, że w okresie studiów jesteście bezużyteczni dla bliźniego. Poza tym, że przynosicie korzyść sobie, jak tego wymaga uporządkowana miłość, zgodnie z Pismem Św.: „Zmiłuj się nad duszą swoją podobając się Bogu” (Syr 30, 24), w różnoraki sposób służycie czci i chwale Boga.
[7. Ofiarowanie pracy Bogu]
Po pierwsze, przez obecną pracę oraz intencję, z jaką podejmujecie ją i kierujecie całkowicie ku zbawieniu bliźnich. Kiedy żołnierze zajmują się przygotowaniem broni i amunicji do czekającej ich wyprawy, nie można powiedzieć, że ich praca nie jest w służbie władcy. I nawet gdyby śmierć zamknęła komuś z Was drogę, zanim zacznie na zewnątrz pracować dla bliźnich, nie znaczyłoby to wcale, że nie służył im przez trud swego przygotowania. Oprócz wspomnianej intencji każdy powinien ofiarować się codziennie Bogu za bliźnich. Jeżeli Bogu spodoba się przyjąć tę ofiarę, będzie mógł być narzędziem do wspomagania bliźniego nie mniej niż kazania i spowiedzi.
[8. Zdobywanie cnót koniecznych w przyszłej pracy apostolskiej]
Drugim sposobem jest dążenie do osiągnięcia coraz wyższego stopnia cnoty i dobroci, ponieważ w ten sposób staniecie się zdolni uczynić bliźnich takimi ludźmi, jakimi sami jesteście. Sposób, który z woli Bożej istnieje przy powstawaniu rzeczy materialnych, w odpowiedniej proporcji znajduje zastosowanie także w rzeczach duchownych. Filozofia i doświadczenie wskazują nam, że przy rodzeniu człowieka lub innego bytu żyjącego poza przyczynami ogólnymi, jak niebo, wymagana jest przyczyna czyli czynnik bezpośredni tego samego gatunku, posiadający tę samą formę, którą chce przekazać innemu bytowi. Stąd mówi się, że „słońce i człowiek rodzą człowieka”[9]. W ten sam sposób, by przekazać innym pokorę, cierpliwość, miłość itd., Bóg chce, by przyczyna bezpośrednia, którą się posługuje jako narzędziem, a jest nim kaznodzieja lub spowiednik, odznaczała się pokorą, cierpliwością i miłością. Tak więc – jak powiedziałem – robiąc postępy we wszelkiej własnej cnocie służycie w wysokim stopniu także i bliźnim. Przez życie cnotliwe przygotowujecie narzędzie bardziej zdatne do udzielania im łask niż przez naukę, chociaż doskonałe narzędzie wymaga jednego i drugiego.
[9. Dobry przykład]
Trzecim sposobem wspomagania bliźnich jest dobry przykład życia. W tym względzie – jak Wam mówiłem – dzięki łasce Bożej dobra opinia o Was rozszerza się i przynosi zbudowanie nawet w innych krajach poza tym królestwem. Mam nadzieję, że sprawca wszelkiego dobra będzie i nadal powiększał w Was swe dary, by wraz z Waszym postępem we wszelkiej doskonałości wzrastała także z każdym dniem Wasza, nie szukana nawet przez Was, dobra opinia i wynikające z niej zbudowanie.
[10. Święte pragnienia i modlitwy]
Czwarty sposób wspomagania bliźnich ma bardzo szeroki zakres i polega na świętych pragnieniach i modlitwach. Mimo że nauka nie pozwala Wam na długie modlitwy, to jednak przez pragnienia może okupić brak czasu ten, kto ze wszystkich swoich zajęć czyni nieustanną modlitwę, podejmując je jedynie dla służby Bożej. Wśród siebie macie zapewne ludzi, z którymi możecie szczegółowo omówić te i inne sprawy. Z tego powodu mógłbym był sobie podarować część tego listu. Ponieważ jednak pisuję do Was tak rzadko, chciałem więc tym razem nacieszyć się Wami pisząc Wam tak obszernie.
[Zakończenie]
Tyle na razie. Błagam tylko Boga, naszego Stwórcę i Odkupiciela, żeby tak, jak zechciał udzielić Wam tej wielkiej łaski powołując Was i dając Wam szczerą wolę do poświęcenia się całkowicie jego służbie, by także zechciał podtrzymywać i pomnażać w Was swoje dary; abyście zawsze trwali i wzrastali w jego służbie ku większej jego czci i chwale oraz w celu niesienia pomocy jego świętemu Kościołowi.
Rzym, 7 maja 1547 r.
Wasz w Panu naszym
Ignacy
[1] Magister Szymon – o. Szymon Rodriguez, ówczesny prowincjał portugalski. Santa Cruz – o. Marcin de Santa Cruz. Od 1544 r. był rektorem kolegium w Coimbrze († 1548).
[2] Św. Grzegorz Wielki, Moralia, ks. 28, r. II, n. 29; PL 76, 465 A; św. Tomasz z Akwinu, Summa teologiczna, IIa IIae, qu. 168, a.2.
[3] Wyrażenie jest przysłowiem w języku hiszpańskim.
[4] Epistola seu Tractatus ad Fratres de Monte Dei. Traktat ten przypisywano dawniej św. Bernardowi. Obecnie uważa się go za dzieło Wilhelma de Saint-Thierry
[5] Tamże, ks. I, r. 9, n. 25; PL 184, 324 A.
[6] Por. św. Bernard, Sermo 3 in Circumcisione n. 11; PL 183, 142 B. Św. Bernard powołuje się tu na poetę rzymskiego, Juwenalisa, sat. VI, 165.
[7] Św. Bernard, Sermones in Cantica, sermo 19, n. 7; PL 183, 866 B. Św. Bernard cytuje tu regułę św. Benedykta, r. 49.
[8] Por. 1 Sm 15, 23.
[9] Por. św. Tomasz z Akwinu, Summa teologiczna, I, qu. 76, a. 1. Św. Tomasz cytuje „Fizykę” Arystotelesa, r. 2, 11. Według poglądów Arystotelesa i zwolenników dawniejszej szkoły scholastycznej gwiazdy (causae coelestes) stanowiły pierwsze i ogólne przyczyny współdziałające przy powstawaniu nowego życia (causae primae et universales generationis).
http://www.powolania.deon.pl/list-o-doskonalosci/
Sentencje wybrane św. Ignacego
(za: Ignacy Loyola, Pisma wybrane, Kraków 1968, t. I i II)
- „Chcę” i „Nie chcę” nie mieszkają w naszym domu.
- Burza, która bez naszej winy przeciw nam się sroży, jest zapowiedzią rychłej w przyszłości korzyści.
- Choćby nawet z najgorszym człowiekiem nawiązało się rozmowę o rzeczach Bożych, zawsze z tego płynie zysk niemały.
- Ci, co tylko wolą są posłuszni, rozum ich zaś jest przeciwny, są w zakonie jedną tylko nogą.
- Cokolwiek mówisz w sekrecie, tak to wyrażaj, jakbyś mówił wobec wszystkich ludzi.
- Człowiek w tej [całej] mierze ma się posługiwać stworzeniami, w jakiej mu one pomagają do osiągnięcia jego celu; w tej zaś mierze ma się ich pozbywać, w jakiej są przeszkodą do tegoż celu.
- Człowiek zły łatwo innych posądza o zło, podobnie jak ten, co ma zawroty głowy, myśli, że wszystko dokoła niego wiruje.
- Do tego stopnia cnoty, do którego gnuśny nie może dojść i przez wiele lat, pilny i gorliwy przedziwnie szybko [jak ptak] dolatuje.
- Doświadczenie uczy nas, że tam, gdzie napotyka się na liczne sprzeciwy, można zazwyczaj spodziewać się większych owoców.
- Jedynie ten, co nie tylko od świata, ale i od samego siebie się uwolnił, może sądzić, że zasługuje na miano zakonnika.
- Jest rzeczą wielce niebezpieczną chcieć prowadzić wszystkich tą samą drogą do doskonałości; taki człowiek nie rozumie, jak różne i jak liczne są dary Ducha Świętego.
- Niech każdy będzie przekonany, że o tyle postąpi we wszystkich rzeczach duchownych, o ile odejdzie od swej miłości własnej, od swej woli i od swoich korzyści.
- Niech to będzie pierwszą zasadą w działaniu: Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie spraw zależało od ciebie, a nie od Boga; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakby Bóg sam miał wszystko zdziałać, a ty nic zgoła – tak brzmi wersja starsza. Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie spraw zależało tylko od Boga, a nie od ciebie; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła – tak brzmi wersja późniejsza, za którą opowiedział się o. Janssens, generał Tow. Jez.). NB. W obu wersjach chodzi o tę samą myśl: trzeba łączyć ufność z własnym wysiłkiem. Nie wolno popadać w żadną krańcowość: ani w aktywizm nie liczący się z koniecznością Bożej pomocy, ani w kwietyzm zwalniający człowieka od wysiłku pod pozorem ufności w Bogu. Jest to zasada ufnej i rozumnej, odpowiedzialnej współpracy z Bogiem.
- Niech wszyscy usiłują mieć dobrą intencję… aby służyli i podobali się Boskiej Dobroci dla niej samej… i dla miłości i dobrodziejstw niezwykłych, którymi nas uprzedziła, raczej niż dla bojaźni kar lub nadziei nagród… We wszystkim niech szukają Boga, wyzuwając się, ile tylko jest możliwe, z miłości wszystkich stworzeń, aby miłość całą przenieść na ich Stwórcę, jego miłując we wszystkich stworzeniach, a wszystkie stworzenia w nim, wedle najświętszej i Boskiej woli jego.
- Niedbalstwo i oziębłość sprawiają, że wszystkie prace są smutne gnuśnemu.
- O ileż żarliwiej należy wysilać się, żeby ujarzmić ducha niż ciało i żeby poruszenia duszy łamać a nie kości.
- Pracownicy w Winnicy Pańskiej jedną tylko nogą powinni stać na ziemi, drugą zaś winni trzymać podniesioną [i gotową] do wyruszenia w drogę.
- Przeszkodzić jednemu nawet grzechowi, choćby za cenę wszystkich trudów i trosk tego życia, opłaca się wielce.
- Przewidywać [i planować] to, co ma się robić, a po zrobieniu zbadać to [i ocenić] – oto najpewniejsze zasady dobrego działania.
- Przezwycięż sam siebie, bo jeśli zwyciężysz sam siebie, osiągniesz w niebie jaśniejszy wieniec [chwały] niż ci, co mają łagodniejsze usposobienie.
- Rekreacja jest nie tylko po to, żeby po posiłku praca nie szkodziła zdrowiu, ale i po to, żeby bracia przestawali z sobą, rozmawiali, poznawali się wzajemnie i miłowali. To właśnie zapala i podtrzymuje miłość wzajemną.
- Synu mój, chcę, żebyś był uśmiechnięty i radosny w Panu. Zakonnik bowiem nie ma żadnej przyczyny do smutku, a wiele do radości. Ażebyś zaś mógł być zawsze pogodny i radosny, bądź zawsze pokorny i zawsze posłuszny.
- Szatan, mając zaatakować człowieka, bada najpierw, jaka jest jego słaba strona i w czym jest bardziej opieszały; i tam zatacza swe machiny oblężnicze i tam szturm przypuszcza.
- Ten robi najwięcej, kto robi [dobrze] jedną rzecz.
- Ten, co ma wstąpić do zakonu, niech wie, że nie będzie tam miał wytrwania i spokoju, chyba że obiema nogami, to jest wolą i sądem rozumu, przeskoczy próg zakonny.
- Ten, co popełnił błąd, niech nie upada na duchu, bo i błędy pomagają do zdrowia duszy.
- Ten, kogo – tak jak was – wiąże tak wielki obowiązek służenia Bogu, nie może się zadowolić przeciętną służbą i pracą.
- Trudniej jest powściągnąć ducha niż dręczyć ciało.
- Trzeba jednej skłonności przeciwstawić inną skłonność, nawykowi inny nawyk, podobnie jak jeden klin wybija się innym klinem.
- Trzy są sprawdziany pewne domu zakonnego w dobrym stanie: jeżeli zachowuje się dokładnie klauzurę, schludność i regułę o milczeniu.
- Tych, co z niechęcią i bez zgody wewnętrznej wykonują jednak rozkazy przełożonych, winno się zaliczyć pomiędzy najnędzniejszych niewolników. – NB. w tej formie jest to zdanie przesadne i nigdzie u Ignacego nie spotykane. Ceni on, choć na najniższym stopniu stawia, posłuszeństwo samego tylko wykonania rozkazu (oboedientia executionis). Za autora tego zdania trzeba zatem, uznać Jana Piotra Maffei.
- Wielką pomocą do postępu jest przyjaciel, któremu pozwoliłeś upominać cię za twoje uchybienia.
- Winniśmy zawsze mieć w podejrzeniu wymówki ciała, bo zwykło ono słabością sił usprawiedliwiać ucieczkę przed trudem.
- Wszystek miód, jaki można zebrać z kwiatów tego świata, nie ma w sobie tak wielkiej słodyczy, jak żółć i ocet Pana naszego Jezusa Chrystusa.
- Wyżej należy cenić zaparcie się swej woli niż wskrzeszanie umarłych.
- Zarówno oziębłość jak i nadmierny zapał mogą powodować choroby duszy.
- Zazwyczaj większe kryje się niebezpieczeństwo w lekceważeniu małych grzechów, niż bardzo wielkich.
- Zmiana miejsca pobytu nie zmienia obyczajów. Jeśli niedoskonały nie opuści sam siebie, wcale nie będzie lepszy gdzie indziej, niż jest tutaj.
- Źle mierzy się postęp duchowny wedle oblicza, gestów, łatwości natury lub zamiłowania do samotności. Miarę tę należy brać z mocy, z jaką ktoś przezwycięża samego siebie.
Inne
- Jest bardzo mało ludzi, którzy przeczuwają, co Bóg uczyniłby z nich, gdyby zaparli się siebie i całkowicie oddali się Chrystusowi Panu, aby On ukształtował ich dusze w swych dłoniach.
- Mądrości należy oczekiwać od tego, kto wydaje rozkazy, a nie od tego kto je wykonuje.
- Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie.
- Na większą chwałę Bożą.
- Nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadawala i nasyca duszę.
- Tak dalece winniśmy być zgodni z Kościołem katolickim, ażeby uznać za czarne to, co naszym oczom wydaje się białe, jeśliby Kościół określił to jako czarne…
- Ufaj Bogu tak, jakby całe powodzenie spraw zależało wyłącznie od Niego; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła.
- To, co pochodzi od Boga, rodzi najpierw strach, przykrość, gorycz; a następnie radość i pokój. To, co pochodzi od diabła – odwrotnie.
ZA WIKI
NA WIĘKSZĄ CHWAŁĘ BOGA – CZYLI MEDYTACJA O ŚWIĘTYM KTÓRY ROZPŁOMIENIA SERCA I UMYSŁY WIELU LUDZI
Panie, Ojcze święty, wszechmogący, wieczny Boże, Ty wezwałeś św. Ignacego do Towarzystwa Twojego Syna, aby zapalony Jego miłością rozpłomieniał umysły i serca do szukania większej Twojej chwały, aby większą służbę Twoją rozszerzał po całej ziemi, i ludowi Twojemu dał społeczność zakonną, odznaczającą się apostolską miłością w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
(z Prefacji o św. Ignacym Loyoli).
Pociągający i wychowujący przykład świętych
Święci to ludzie, którzy dziełem swego życia wyznaczali miejsce spotkania umysłów i serc przy źródle prawdy i miłości, tj. przy Bogu. Chcemy wspomnieć w naszej medytacji z wielkim szacunkiem św. Ignacego Loyolę i uczyć się od niego, jak należy być sobą, jak kochać Kościół i jak żyć sprawami społeczności, aby ją przemieniać w Bożą. Jak ratować ją przed kultem fałszywej wielkości, wyrosłej z chaosu myśli, zagubienia i takiego stylu życia jakby Boga nie było. Święci są potrzebni także nam, ludziom żyjącym w końcu XX wieku, bo służą pomocą w rozeznaniu prawdziwych wartości, byśmy nie czcili “potworków cywilizacyjnych”, tylko czcili jedynego Boga – źródło wszelkiej świętości. Skojarzmy w tej medytacji odległe czasy XVI wieku ze współczesnymi nam. Pomyślmy o tym świętym człowieku o imieniu Ignacy jako o kimś bliskim, mimo dzielących nas czterech wieków. Tę bliskość odnajdziemy w jego zmaganiach z samym sobą, w pragnieniach podobnych do naszych, często nie uporządkowanych, w przeżywaniu wielu lęków, cierpień fizycznych, pokus, w doświadczeniu zła, szamotaniny, co wybrać, aby zrealizować należycie swoje powołanie i by pomóc w odkryciu go innym.
Wszelki czas jest dobry dla uświęcenie człowieka
Ignacemu przyszło żyć w ciekawych, a zarazem trudnych czasach, co mobilizowało go do ofiarnych czynów i do walki o osiągnięcie wyznaczonych sobie ideałów. Burzliwy wiek XVI to także rozdarcie jedności chrześcijaństwa przez wystąpienie Lutra, skłócenie ze sobą społeczności religijnych, brak posłuszeństwa Kościołowi w dużej części Europy. Zburzenie wizji ładu religijnego i społecznego, proponowanie nowego stylu, ofiarowanie jednostce pełnej autonomii w wyborze prawd podanych do wierzenia i zachęcanie do gromadzenia wszelkiego rodzaju przeżyć zmysłowych, a także kuszenie dalekimi podróżami w nieznane – to wszystko stanowiło najbliższy krąg życia naszego Świętego. Pomyśl o nim, o jego czasach, byś nie sądził, że tylko ty żyjesz w trudnych dziejowych chwilach; byś nie narzekał, bo wszelki czas jest dobry do owocnego działania łaski Boga, także i ten, w którym ty żyjesz. Jak bowiem kiedyś zapalał on do czynów i ofiar zwyczajnych ludzi, tak i dzisiaj powinien zrodzić świętych. Dom czasu nawrócenia Ignacy był człowiekiem oddanym marnościom tego świata. Wierzył mocno, lecz nie żył według wiary. Był rozmiłowany w elegancji i w rzemiośle rycerskim. Uległ ówczesnym modom, tj. prowadzeniu pojedynków, grom hazardowym, miłostkom. Cechowała go wierność wobec swojego króla, pana; był bowiem paziem, rycerzem-dworzaninem i legitymował się rycerskim honorem. Miał także swoją damę serca i żył pragnieniem zdobycia jej. To był Ignacy sprzed nawrócenia, jakże podobny do nas.
Podczas tego rozważania spójrz na swoje życie, może ma ono wyraźną granicę, wytyczoną przez nawrócenie, jak u Ignacego. Może jest jakoś podobne do jego życia poprzez radykalizm nawrócenia, a zarazem przez rozłożony w czasie proces powrotu do Boga.
Różne sposoby powołania do świętości
Dla Ignacego zmiana zaczęła się nagle. Strzaskana kulą armatnią noga (podczas dowodzenia obroną twierdzy Pampeluny) sprawiła, że trzeba było pożegnać się z karierą wojskową i porzucić myśl o bohaterskich czynach. Rozważaj także i ty, jak w twoim życiu Bóg poprzez zwyczajne i niezwykłe wydarzenia przemieniał ciebie? Jak kształtował twoje pragnienia i jak kazał konfrontować je z twardą rzeczywistością? Podziękuj za te niezwykłe ingerencje Boże w dzieje świata, za upadek Szawła, za kulę armatnią godzącą w dumnego rycerza Iniga Loyolę i za tobie tylko znane, twoje małe i wielkie, zesłane ci od Boga doświadczenia. Pomyśl, jak mówisz o tym, co cię spotyka; i czy dostrzegasz w tym łaskę dla twojej przemiany?
Reformować najpierw siebie
Powracający do zdrowia Ignacy na zamku w Loyoli czyta pobożne średniowieczne książki i pod wpływem tych lektur zaczyna się powoli otwierać na widzenie innego świata, innych wartości, innej służby i sławy. Zaczyna rozumieć postępowanie świętych , a ich trudne czyny zaczynają budzić w nim podziw. W czasach powszechnych odstępstw i zdrad nie odchodzi od Kościoła; on go kocha, a nie krytykuje; reformę zaczyna od siebie i przyznaje się z pokorą do świętego i grzesznego Kościoła, prosząc o opiekę nad swoim losem. Pracuje nad sobą, dba o postęp w doskonałości. Podejrzewany kilkakrotnie o herezję i skazany na więzienie, cierpi niewinnie. Oczyszczony z zarzutów ciągle rozpoznaje , co ma czynić dalej, jaka jest wola Boża względem niego. Zdobywa na paryskim uniwersytecie gruntowną wiedzę, stopnie naukowe. Wiele pomaga innym, dzieli się z nimi własnym doświadczeniem duchowym. Owładnięty wielkim pragnieniem pomocy w zbawieniu ludzi i w zaprowadzeniu Bożego ładu w ich życiu, pisze dla nich małą książeczkę Ćwiczenia duchowne. Odprawiającym te ćwiczenia każe wpatrywać się we wzór Chrystusa i współpracować z Jego łaską, rozgrzewając dla Niego swój intelekt, wolę i uczucia. Postawi w nich trzy zasadnicze pytania: Co uczyniłem dla Chrystusa? Co czynię? Co zamierzam czynić? Stawianie tych pytań i udzielanie na nie odpowiedzi w naszym życiu to odkrywanie sekretu naszego nawracania się.
Serdeczna rozmowa ze Świętym
Podziękuj Bogu za tego Świętego, za jego świadectwo życia, za to że potrafił znajdować Boga we wszystkich rzeczach; za jego kontemplację w działaniu; za badanie i rozeznawanie działania duchów; za potwierdzenie przez niego swej wiary czynami i za to, że założony przez niego zakon uczy przez wieki ludzi poprawnie myśleć, wybierać i działać po chrześcijańsku. Może teraz i dla ciebie ten szesnastowieczny święty stał się pomocą w odnalezieniu drogi do Boga, działającego w świecie, w Kościele, i w twoim życiu. Zakończ medytację serdeczną rozmową z tym Świętym i mów mu o wszystkim, co ci serce podpowie.
ks. Stanisław Groń SJ
http://www.gron.com/Loyola_med.html
Czego nas uczy św. Ignacy
Stanisław Biel SJ
Kościół w Liturgii oddaje często cześć świętym. Właściwie każdy dzień jest naznaczony “obecnością” świętego. Jedni są “uniwersalni”, których czcimy w całym Kościele. Inni mniej znani, których kult ogranicza się do wymiaru lokalnego.
Rozważania rekolekcyjne oparte na Ćwiczeniach duchownych
Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli dają pełniejsze poznanie siebie. Jest to dzisiaj tym ważniejsze, że człowiek współczesny wskutek nastawienia na to, co widzialne i doczesne, nie umie wchodzić w siebie, by poznać swą prawdziwą wielkość, jak też rzeczywistą nędzę. Prezentowane rozważania pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych Józefa Augustyna SJ, Adamie, gdzie jesteś?, pomagają nam dojrzeć głębię naszego grzechu oraz jego niszczącą siłę, która zakłóca nasze najważniejsze odniesienia: do Boga, do bliźniego i do samych siebie. Wchodząc w siebie, odkrywamy podświadome, nieprzejrzyste motywy naszego postępowania oraz niszczące nas namiętności i zranienia. Czynimy to w celu, by z całym brzemieniem przyjść po przebaczenie i uzdrowienie do Chrystusa ukrzyżowanego, albowiem w Jego ranach jest nasze zdrowie (Iz 53, 5).
W drugim tygodniu Ćwiczeń duchownych św. Ignacy Loyola wprowadza nas w szukanie intymnego spotkania z Jezusem i rozważania Jego nauki, byśmy mogli Go lepiej poznać, pokochać i naśladować. Dzięki ewangelicznej kontemplacji ziemskie życie Chrystusa staje się dla nas sakramentem, który umożliwia nam poznanie tajemnicy samego Boga: Kto Mnie zobaczył, zobaczył i Ojca (J 14, 9). Patrząc na człowieczeństwo Jezusa oczami ciała, poznajemy Jego Bóstwo oczami duszy. Całe Jego życie, które kontemplujemy, mówi nam o miłości Boga do nas i zaprasza nas do udzielenia na nią hojnej odpowiedzi. To pełnia Bóstwa, która jest w Jezusie, uświęca każde Jego słowo i czyn. Cała ludzka rzeczywistość doznaje w Nim uświęcenia. Dlatego też wszystko, co opisują Ewangelie, stanowi dla nas pouczenie o tym, kim my także jesteśmy, kim mamy się stawać i jak mamy żyć.
Rozważania trzeciego tygodnia Ćwiczeń duchownych pogłębiają nasze pragnienia coraz pełniejszego poznawania, miłowania i naśladowania naszego Mistrza w tym, co jest dla nas najtrudniejsze:”w znoszeniu wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi i wszelkiego ubóstwa, tak duchowego jak i materialnego, jeśli tylko najświętszy Majestat zechce nas wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia” (św. Ignacy Loyola). Kontemplacji męki towarzyszą rozważania poświęcone walce wewnętrznej, roli Eucharystii oraz ciemnej nocy mistyków i Jezusa.
Na zakończenie Ćwiczeń duchownych – zgodnie z myślą św. Ignacego – Józef Augustyn SJ proponuje nam kontemplację Ad amorem. Jest ona pomostem między czasem intensywnej modlitwy rekolekcyjnej a naszą szarą rzeczywistością. CałeĆwiczenia przeprowadzają nas od pierwszego nawrócenia z grzechu aż po stan bezpośredniego zjednoczenia z Bogiem. Rekolekcyjnym wprowadzeniom do modlitwy towarzyszą rozważania na temat życia duchowego, metod modlitwy, uczestnictwa w sakramentach świętych, rozeznania duchowego, wyboru stanu życia, formacji sumienia, ascezy, jedności z Kościołem.
Rozważania rekolekcyjne: http://rekolekcje.zycie-duchowe.pl/nagrania/rozwazania-rekolekcyjne-oparte-na-cwiczeniach-duchownych%2C21%2Cart.htm
HISTORIA. ROK JUBILEUSZOWY JEZUITÓW
Czarna legenda
Stworzyli sieć szkół w całej Europie – oskarżono ich o szerzenie ciemnoty. Nieśli Słowo Boże w najodleglejsze zakątki świata – oskarżono ich o wyniszczenie Indian. Byli świetnie wykształceni, aktywni, skuteczni – oskarżono ich o organizowanie spisków.
tekst Leszek Śliwa
Jezuitom niemal od samego początku towarzyszyła trudna do zrozumienia niechęć. Mimo że jezuita Piotr Skarga stał się dla Polaków symbolem zatroskania o losy kraju, już w siedemnastowiecznej Polsce ukazywały się paszkwile sugerujące, że członkowie zakonu są… szpiegami króla hiszpańskiego! To, że nienawidzili ich innowiercy, można zrozumieć, ale trudno pojąć nagonkę, jaką przeciwko nim rozpętano w państwach katolickich w II połowie XVIII stulecia. Towarzystwo Jezusowe zostało najpierw wygnane z Portugalii, Francji i Hiszpanii, a potem zlikwidowane przez papieża. Niechętne opinie o jezuitach wciąż powtarzano, a zakon, w którego szeregach działało łącznie ponad dwustu świętych i błogosławionych, wciąż oskarżany bywa o rzekomo popełniane w przeszłości nadużycia, a nawet zbrodnie.
Mit pierwszy: ciemni i skostniali
Jeszcze dziś w niektórych szkołach uczniowie mogą usłyszeć, że jezuici “podcięli skrzydła” renesansowej oświacie. Otwartość i nowoczesność szkół renesansowych, zwłaszcza prowadzonych przez protestantów, przeciwstawia się rzekomemu skostnieniu kolegiów jezuickich.
Tymczasem w rzeczywistości właśnie jezuici stworzyli sieć szkół w krajach katolickich. Wcześniej istniały tam tylko szkoły parafialne, uczące zaledwie podstaw czytania, oraz kilka średnich szkół protestanckich.
Kolegia jezuickie były natomiast szkołami średnimi, kształcącymi na skalę masową. W II połowie XVIII wieku w Polsce naukę w 66 kolegiach pobierało około 30 tysięcy osób rocznie.
Wbrew obiegowym poglądom, jezuici uczyli nie tylko katolików. Drzwi kolegiów były otwarte dla protestantów. Wielu z nich na przełomie XVI i XVII wieku kształciło się u jezuitów z uwagi na wysoki poziom ich szkół.
W tym czasie jezuiccy profesorowie cieszyli się zasłużoną sławą i nawet autorzy złośliwych paszkwilów nie kwestionowali ich nauczycielskich kwalifikacji. W kolegiach można było na przykład poznać podstawy nauki Kopernika.
W Ameryce jezuici zrobili wiele dobrego dla Indian.
Mówiący o tym film “Misja” był dla wielu ludzi zaskoczeniem
Jeszcze częściej przeciwstawia się zacofane rzekomo szkolnictwo jezuickie nowym prądom w oświacie, które pojawiły się w XVIII wieku. Działalność Komisji Edukacji Narodowej przedstawiana jest niemal jako walka z jezuitami.
Ponieważ szkolnictwo znajdowało się niemal wyłącznie w rękach jezuitów, właśnie ich dosięgała krytyka reformatorów. Zapomina się jednak, że tymi reformatorami byli często… sami jezuici. Unowocześnienia wprowadzano w kolegiach już pod koniec I połowy XVIII w. Kto dziś pamięta, że do tego zakonu należały najważniejsze postacie polskiego Oświecenia: Adam Naruszewicz, Franciszek Bohomolec, Grzegorz Piramowicz. Po likwidacji zakonu przez papieża w kolegiach przejętych przez Komisję Edukacji Narodowej niewiele się zmieniło. Wciąż pracowali w nich byli jezuici. Zresztą znaleźli się oni w kierownictwie samej Komisji. Dziś historycy zgodnie podkreślają, że jej działalność była kontynuacją zapoczątkowanych wcześniej reform.
Mit drugi: fanatyczni
W obiegowej opinii duchowieństwo katolickie, a zwłaszcza jezuitów obciąża się współodpowiedzialnością za wyniszczenie Indian. Wciąż pokutuje wizja fanatycznego kaznodziei nawracającego ogniem i mieczem zastraszonych tubylców. Tylko osoby interesujące się historią słyszały o tzw. redukcjach – prowadzonych przez jezuitów w Ameryce Południowej misjach, w których Indianie żyli bezpiecznie i dostatnio, mogli pielęgnować swą kulturę. Najprężniejsze redukcje istniały w Paragwaju. I właśnie tam dziś większość społeczeństwa to Indianie, a język guarani jest – obok hiszpańskiego – językiem urzędowym.
Mit trzeci: żądni władzy
Jezuici byli coraz potężniejsi. W połowie XVIII wieku mieli na całym świecie około 700 kolegiów, 170 seminariów, 270 misji, 1500 kościołów i ponad 24 tysiące zakonników. I wtedy przyszedł cios. Najpierw odebrano im paragwajskie redukcje. Potem zlikwidowano cały zakon. Wszędzie atak wyglądał podobnie, był policyjną prowokacją. W Portugalii sfingowano nieudany zamach na króla, w który rzekomo mieli być zamieszani jezuici. W Hiszpanii oskarżono ich o sprzyjanie rozruchom, we Francji o malwersacje finansowe.
Nawet niechętni jezuitom historycy nie mają wątpliwości, że te zarzuty były fałszywe. Prawdziwą przyczyną likwidacji zakonu była potęga jezuitów. W XVIII w. święcił tryumfy nowy typ państwa, absolutystyczna monarchia. W takim państwie nie było miejsca na nic, co byłoby niezależne od władcy. O tym, że jezuitów trzeba się pozbyć, przekonał monarchów… sukces redukcji paragwajskich. Sprawnie zarządzane misje stały się konkurencją dla państw kolonialnych na rynkach światowych.
Przyczyny czarnej legendy
Wiadomo więc, dlaczego monarchowie chcieli się pozbyć jezuitów. Nie tłumaczy to jednak łatwości, z jaką ówczesna opinia publiczna uwierzyła w oszczerstwa. Jezuici wywodzą się z Hiszpanii, która w XVI w. była światowym mocarstwem. W XVII w. jej potęga zaczęła się rozpadać. Hiszpania stała się obiektem ataków swych politycznych rywali, chętnych do zagarnięcia imperium. Ponieważ przeważały wśród nich państwa protestanckie, atak na katolicką Hiszpanię połączono z atakiem na Kościół. Inkwizycja i jezuici – jako kojarzone z Hiszpanią – stały się symbolem ciemnoty, nietolerancji, okrucieństwa.
Czemu jednak te podyktowane doraźnymi potrzebami politycznymi opinie okazały się trwałe? Prawdopodobnie dlatego, że w XVIII wieku, w okresie Oświecenia, zaczęło kształtować się to, co dziś nazywamy opinią publiczną. Formułowane wówczas poglądy docierały do szerokich kręgów społeczeństwa. Akurat kiedy powstawały nowoczesne narody, jezuici mieli wyjątkowo złe “notowania”.
* * *
Rok Jubileuszowy
W 2006r. przypada 450. rocznica śmierci założyciela Towarzystwa Jezusowego, św. Ignacego Loyoli, 500-lecie urodzin św. Franciszka Ksawerego i 500-lecie urodzin bł. Piotra Fabera. Uroczystości jubileuszowe zaczynają się 3 grudnia 2005r. W skład komitetu honorowego obchodów wchodzą: kard. Andrzej Maria Deskur, kard. Józef Glemp, kard. Zenon Grocholewski, kard. Henryk Gulbinowicz, kard. Adam Kozłowiecki, kard. Franciszek Macharski, kard. Stanisław Nagy, abp nuncjusz Józef Kowalczyk, abp Stanisław Dziwisz, abp Marian Gołębiewski i generał zakonu, o. Peter Hans Kolvenbach.
Polscy jezuici świętują w tych dniach jeszcze jeden jubileusz: setną rocznicę otwarcia najstarszego w Polsce Domu Rekolekcyjnego w Czechowicach-Dziedzicach. Uroczystości rozpoczną się 8 grudnia o godz. 17 Mszą św. pod przewodnictwem bpa Tadeusza Rakoczego. Od 9 do 11 grudnia odbędzie się sesja “Duchowość św. Ignacego wobec wyzwań współczesnego Kościoła i świata”.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/i/ign0a.htm#01
Zdzisława Cecylia Schelingowa, zakonnica
Przez dwa lata uczyła się w szkole pielęgniarskiej, a potem ukończyła kurs radiologii. W 1936 roku rozpoczęła nowicjat, rok później złożyła pierwsze śluby zakonne i przyjęła imię Zdenka (Zdzisława). W tym samym roku zaczęła pracować w szpitalu w Humennej. Swoje obowiązki wypełniała sumiennie i z oddaniem. Wkrótce zaproponowano jej pracę w szpitalu państwowym w Bratysławie. W centrum życia stawiała spotkanie z Jezusem we Mszy świętej. Często modliła się i spisywała swoje refleksje, z których powstał zbiór Notatki duchowe.
W tym czasie w Czechosłowacji rozpoczął się okres brutalnych prześladowań Kościoła przez komunistów. Tysiące księży trafiło do więzień i obozów pracy, likwidowano zgromadzenia zakonne, zamykano kościoły. Wierni pozbawieni duszpasterzy nie mogli przyjmować sakramentów. Zdzisława opiekowała się uwięzionymi kapłanami, którzy przebywali na leczeniu w bratysławskim szpitalu.
W 1952 roku na jej oddział został przywieziony z więzienia kapłan, ciężko pobity przez policję. Pilnujący go strażnik powiedział siostrze Zdzisławie, że po powrocie do więzienia stanie on przed sądem i zostanie wywieziony na Syberię na pewną śmierć. Świadoma podejmowanego ryzyka, Zdzisława dosypała strażnikowi środka nasennego do herbaty i pomogła kapłanowi uciec ze szpitala. Po kilku dniach próbowała pomóc w ucieczce grupie innych więźniów (3 kapłanom i 3 seminarzystom), ale plan się nie powiódł. Została aresztowana i poddana wyjątkowo brutalnym torturom, o których wiadomo dzięki świadectwu współwięźniów. Wszystkie cierpienia przyjmowała z wiarą, w przekonaniu, że cierpi za Chrystusa i jego kapłanów.
W dniu 17 czerwca 1952 roku została skazana za zdradę stanu na 12 lat więzienia i 10 lat pozbawienia praw cywilnych. Skierowano ją do zakładu karnego w Rimawskej Sobocie. Po roku została przeniesiona do więzienia o zaostrzonym rygorze w Pardubicach. Zachorowała na gruźlicę i raka. Śmiertelnie chora, ostatnie trzy miesiące życia spędziła na wolności. Po wyjściu z więzienia nie mogła zamieszkać w domu zakonnym.
Zmarła 31 lipca 1955 roku w Trnawie. W dniu 14 września 2003 roku w Bratysławie św. Jan Paweł II wprowadził siostrę Zdzisławę, wraz z biskupem Wasylem Hopko, do grona błogosławionych. Jak mówił, “zostali oni poddani niesprawiedliwemu procesowi i otrzymali niesłuszny wyrok, zaznali tortur, poniżenia, samotności i ponieśli śmierć. Krzyż stał się dla nich drogą, która doprowadziła ich do życia, źródłem mocy i nadziei, próbą miłości Boga i człowieka”.
Jan Paweł II
Krzyż był dla nich mocą i nadzieją
14 września 2003 — Bratysława.
Msza św. oraz beatyfikacja bpa Wasyla Hopki i s. Zdenki Schelingovej
Punktem kulminacyjnym podróży Ojca Świętego do Słowacji była beatyfikacja dwojga męczenników z okresu prześladowań komunistycznych: greckokatolickiego biskupa Wasyla Hopki i siostry zakonnej Zdenki Schelingovej. W homilii podczas Mszy św. sprawowanej w niedzielę 14 września — w święto Podwyższenia Krzyża Świętego — w Bratysławie Jan Paweł II mówił o krzyżu Chrystusa, który był dla nowych błogosławionych drogą życia, źródłem mocy i nadziei, próbą miłości Boga i człowieka.
1. O Crux, ave spes unica! Bądź pozdrowiony, krzyżu, jedyna nasza nadziejo!
Liturgia dzisiejszej niedzieli zachęca nas, drodzy bracia i siostry, byśmy patrzyli na krzyż. Jest on «miejscem szczególnym», w którym objawia się i ukazuje nam miłość Boża. Na krzyż z niezachwianą wiarą patrzyli bp Wasyl Hopko i s. Zdenka Schelingová, których dziś dane mi było z radością wpisać w poczet błogosławionych.
Na krzyżu spotykają się nędza człowieka i miłosierdzie Boga. Wielbienie tego bezgranicznego miłosierdzia jest dla człowieka jedyną drogą, pozwalającą otworzyć się na tajemnicę, którą objawia krzyż.
Krzyż jest osadzony w ziemi, i mogłoby się wydawać, że korzeniami tkwi w złu człowieka, jednak wznosi się on ku górze, jak palec wskazujący wycelowany w niebo, znak przypominający dobroć Boga. Za sprawą krzyża Chrystusa został pokonany szatan, przezwyciężona śmierć, przekazane życie, przywrócona nadzieja, dane światło. O Crux, ave spes unica!
2. W imię ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana serdecznie pozdrawiam was wszystkich, zgromadzonych tutaj na błoniach Petrżalka: pozdrawiam ciebie, drogi bracie Jánie Sokole, pasterzu tego Kościoła Bratysławy-Trnawy, który dziś uroczyście mnie przyjmuje; twoich sufraganów i wszystkich biskupów Słowacji, w szczególności czcigodnego kard. Jána Chryzostoma Korca. Z radością włączam się we wspólne dziękczynienie za dziesięć lat istnienia waszej Konferencji Episkopatu.
Pozdrawiam księży kardynałów i biskupów przybyłych z sąsiednich krajów wraz z licznymi grupami wiernych. Wasza braterska obecność w sposób wymowny ukazuje więź jedności, jaka łączy różne Kościoły lokalne.
Pozdrawiam pana prezydenta Republiki oraz pozostałych przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Wszystkim dziękuję za wielkoduszną współpracę, by pod każdym względem przygotować tę moją podróż apostolską.
Wreszcie z żywymi uczuciami pozdrawiam ciebie, umiłowany narodzie słowacki — tych, którzy są tu obecni bądź słuchają mnie za pośrednictwem radia i telewizji. Dziękuję Bogu, że potrafiłeś, również w trudnych chwilach, dochować wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi. I napominam cię: nie wstydź się nigdy Ewangelii (por. Rz 1, 16)! Strzeż jej w swym sercu jako najcenniejszego skarbu, z którego można czerpać światło i moc w codziennym życiowym pielgrzymowaniu.
3. «Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne» (J 3, 14-15), mówi Jezus. Co zatem widzimy, gdy kierujemy spojrzenie na krzyż, do którego został przybity Jezus (por. J 19, 37)? Kontemplujemy znak nieskończonej miłości Boga do ludzkości.
O Crux, ave spes unica! Św. Paweł mówi o tym w Liście do Filipian, którego przed chwilą słuchaliśmy. Jezus Chrystus nie tylko stał się człowiekiem, we wszystkim podobnym do ludzi, lecz przyjął kondycję sługi i jeszcze bardziej uniżył siebie, stając się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej (por. Flp 2, 6-8).
Tak, «tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał» (J 3, 16)! Podziwiajmy — w zdumieniu i pełni wdzięczności — szerokość, długość, wysokość i głębokość miłości Chrystusa, która przewyższa wszelką wiedzę (por. Ef 3, 18-19)!
O Crux, ave spes unica!
4. Z pewnością to medytacja nad tą wielką i wspaniałą tajemnicą umacniała bł. bpa Wasyla Hopkę i bł. s. Zdenkę Schelingovą w wyborze życia konsekrowanego, a w szczególności w chwilach cierpienia, doświadczanego w czasie surowego więzienia.
Obydwoje jawią się nam jako pełne blasku przykłady wierności w czasach ciężkiego i bezlitosnego prześladowania religijnego. Bp Wasyl nigdy nie wyparł się swojego przywiązania do Kościoła katolickiego i do Papieża; s. Zdenka nie zawahała się ryzykować, by pomagać Bożym kapłanom.
Obydwoje zostali poddani niesprawiedliwemu procesowi i otrzymali niesłuszny wyrok, zaznali tortur, poniżenia, samotności i ponieśli śmierć. I tak krzyż stał się dla nich drogą, która doprowadziła ich do życia, źródłem mocy i nadziei, próbą miłości Boga i człowieka. O Crux, ave spes unica!
5. W ogrodzie Eden pod drzewem stała kobieta, Ewa (por. Rdz 3). Zwiedziona przez szatana, sięga po to, co uważa za życie Boże. Tymczasem jest to zarodek śmierci, która się w niej zalęga (por. Jk 1, 15; Rz 6, 23).
Na Kalwarii, pod drzewem krzyża, stała inna kobieta, Maryja (por. J 19, 25-27). Posłuszna zamysłowi Boga, uczestniczy Ona głęboko w ofierze, jaką Syn składa z samego siebie Ojcu za życie świata; a przyjmując powierzonego Jej przez Jezusa apostoła Jana, staje się Matką wszystkich ludzi.
Jutro będziemy obchodzić święto Matki Bożej Bolesnej, którą wy otaczacie pobożną czcią jako waszą Patronkę. Jej zawierzam teraźniejszość i przyszłość słowackiego Kościoła i narodu, aby wzrastały pod krzyżem Chrystusa i aby umiały zawsze odkrywać i przyjmować jego przesłanie miłości i zbawienia.
Przez tajemnicę Twego krzyża i Twego zmartwychwstania, zbaw nas, o Panie! Amen.
http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2393-mass-and-beatification-of-the-martyrs-basile-hopko-and-zdenka-schelingova-at-petralka-square-in-bratislava
Pierwsze lata posługi spędził na placówkach w południowych Włoszech, gdzie głosił rekolekcje i prowadził pracę misyjną wśród miejscowej ludności. W 1834 r. został przełożonym klasztoru w Lecce. Stał się znanym spowiednikiem i kaznodzieją. Wykazał się także zdolnościami administracyjnymi, likwidując długi klasztoru i rozpoczynając renowację powierzonych mu budynków. W 1836 r. został dyrektorem seminarium w Neapolu. Zapamiętano go jako apostoła osobistej modlitwy. Chętnie podjął się pomocy chorym w czasie epidemii cholery, która zdziesiątkowała miasto w latach 1836-1837.
W 1838 r. Justyn został prowincjałem domu zakonnego w Neapolu. Powrócił do głoszenia rekolekcji i lokalnej działalności misyjnej. Dojrzewał do decyzji o podjęciu misji zagranicznych. Wystąpił z prośbą do swoich przełożonych o powierzenie mu takiego zadania. W 1839 r. został apostolskim prefektem Abisynii i sąsiednich terytoriów (dziś Erytrea i Etiopia). Miejscowa ludność dzieliła się na wyznawców islamu, chrześcijańskiego Kościoła koptyjskiego i różnych odmian pogaństwa. Misjonarz nauczył się trzech lokalnych języków, żył i ubierał się jak Abisyńczyk. Na początku ukrywał fakt bycia księdzem katolickim, bo groziła za to natychmiastowa egzekucja, i publicznie nie odprawiał Mszy św. ani nie odmawiał brewiarza. Dostosował się do liturgicznego koptyjskiego kalendarza świąt i uroczystości.
Prowadził dyskusje, rozpoczął nauczenie katechizmu dla dzieci. Wraz z dwoma współbraćmi stopniowo zdobywał zaufanie mieszkańców tamtych terenów. Udało mu się nawrócić par u księży koptyjskich. Nie próbował zmieniać ich przyzwyczajeń, w szczególności rytu, czym różnił się od innych misjonarzy. Założył szkołę i seminarium w Guala. W 1849 r. został potajemnie wyświęcony na biskupa i otrzymał prawo udzielania sakramentów w etiopskim rycie koptyjskim.
Sukcesy ewangelizacyjne zwróciły na niego uwagę. Przeciw obecności katolików w Abisynii wystąpił patriarcha koptyjski z Aleksandrii. Katolicyzm ponownie zdelegalizowano, zamknięto też szkołę i seminarium, założone przez Justyna. Również władze zakonne nie akceptowały jego metod, w szczególności jego polityki wobec lokalnych księży, którym Justyn pozwalał na zachowanie rytu koptyjskiego. Kwestię tę od strony formalnej rozstrzygnął dopiero Sobór Watykański II i papież Paweł VI w dokumencie Evangelii nuntiandi, w którym uznał metody stosowane przez Justyna.
Mimo trudności do 1853 r. Justynowi udało się wyświęcić 20 nowych kapłanów. Pod opieką miał już ok. 5 tysięcy katolików. Na nowo otworzył także szkołę w Guala. Niestety nowy władca abisyński, Teodor II, w 1860 r. rozpoczął kolejne prześladowania katolików. Justyn został aresztowany. Przetrzymywano go przez kilka miesięcy w więzieniu, po czym wypędzono do regionu Halai w południowej Erytrei.
To tam właśnie Justyn zmarł 31 lipca 1860 r., w dolinie Alighede nad rzeką Haddas w pobliżu Halai. Pochowano go w Hebo w Erytrei, parę metrów od jedynej kaplicy w tej miejscowości. W 1871 r. w czasie prześladowań cesarza Jana IV Etiopskiego szczątki Justyna wykopano i ukryto w jednej z niedalekich grot. Po ustaniu burzy jego relikwie przeniesiono do nowej kaplicy. W 2002 r. trafiły one do nowego sanktuarium Niepokalanego Serca Maryi w tym samym mieście.
Beatyfikował go papież Pius XII w 1939 r., a kanonizował Paweł VI w 1975 r.
prezbiter i męczennik
W 1922 r. wstąpił do seminarium duchownego w Warszawie. Niestety, dwa lata później z powodu gruźlicy musiał przerwać studia. Choroba rozwijała się. W latach 1930-1934 Michał leczył się w Otwocku. Pełnił jednocześnie funkcję katechety w tamtejszych szkołach. W 1934 r. wrócił do seminarium. 11 czerwca 1938 r. przyjął w warszawskiej archikatedrze święcenia kapłańskie. Po prymicjach krótko pracował jako kapelan w parafii w Przybyszewie; potem skierowano go jako wikariusza do parafii pw. św. Wawrzyńca w Kutnie.
Potrafił dotrzeć do nie bardzo przychylnej Kościołowi miejscowej ludności. Otoczył opieką młodzież, a wśród niej ministrantów. Niósł pomoc duchową i materialną biednym, chorym, opuszczonym. Po wybuchu II wojny światowej pozostał wraz ze swoim proboszczem ks. Michałem Woźniakiem w Kutnie. W okolicy rozegrała się bitwa nad Bzurą, a przez Kutno przetaczały się oddziały wojska. Księża udzielali umierającym Wiatyku, grzebali zabitych, pomagali rannym. Z olejami świętymi i Najświętszym Sakramentem chodzili po ulicach miasta. W tych dniach Michał uratował od śmierci niemieckiego lotnika, który spadł wraz z samolotem koło Kutna.
Po zajęciu miasta przez Niemców obaj kapłani dalej prowadzili posługę duszpasterską. 16 września 1939 r. zostali aresztowani jako zakładnicy. Przetrzymywano ich w lokalnym więzieniu do 11 listopada 1939 r. Zabroniono używania kościoła parafialnego do celów liturgicznych. Świątynię zamieniono na tymczasowe więzienie dla jeńców. Mimo to księża odprawiali w kościele Msze św. i nabożeństwa, udzielali pomocy uchodźcom i więźniom.
Na jesieni 1941 r. rozeszły się plotki o przygotywanej akcji aresztowania duszpasterzy katolickich. Ostrzeżenia otrzymali także duszpasterze w Kutnie. Nie skorzystali z możliwości ucieczki i pozostali w parafii. 6 października 1941 r. przyjechało po nich gestapo. Tego dnia Niemcy aresztowali dziesiątki duszpasterzy archidiecezji warszawskiej. Obydwu księży Michałów wywieziono do obozu przejściowego dla księży w Lądzie, zorganizowanego w murach byłego opactwa cystersów z XVII wieku. Tu mieli kolejną możliwość ucieczki: chciał ich wykupić bogaty mieszczanin z Kutna. I tym razem jednak stanowczo odmówili. Po kilkunastu dniach przewieziono ich do obozu koncentracyjnego w Dachau. Ksiądz Michał Oziębłowski otrzymał tu numer 28201.
Pomagał, w miarę możliwości, starszym kolegom-kapłanom, dzielił się z nimi chlebem, zmarzniętemu współwięźniowi oddał sweter, udzielał posług nakazanych swoim powołaniem. W tajemnicy odprawiał Msze św. Pisał do domu listy, okazywał miłość matce, cieszył się, że rodzeństwo daje sobie radę na gospodarstwie, gratulował siostrze z okazji ślubu.
Niebawem zapadł jednak na zapalenie płuc. Organizm wyniszczony zimnem, głodem i ciężką pracą, nie wspomagany lekarstwami, nie był w stanie uporać się z ciężką chorobą. Po dziewięciu miesiącach zmarł 31 lipca 1942 r. Jego ciało zostało najprawdopodobniej spalone w piecu krematoryjnym, a prochy rozrzucone na pobliskie pola.
Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r. w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. W grupie tej znalazł się także jego proboszcz, ks. Michał Woźniak.
oraz:
św. Fabiusza, męczennika (+ ok. 303); św. Firmusa, biskupa w Tagaście (+ III/IV w.); św. Germana, biskupa (+ 448); św. Jana Columbini, zakonnika (+ 1367); św. Kalimeriusza, biskupa i męczennika (+ II w.)
św Helena Szwedzka ze Skovde (+1160)
Helena (Elin) Szwedzka. Pochodziła z rodziny szlacheckiej. Wcześnie owdowiała i wówczas to oddała się bez reszty dziełom pobożności i miłosierdzia. Według legendy jej zięć został zabity przez podwładnych za brutalność wobec swojej żony. Krewni zięcia oskarżyli Helenę o to morderstwo lub współudział. By nie dawać innym okazji do grzechu udała sie z pielgrzymką do Jerozolimy. Po powrocie z pielgrzymki z Ziemi Świętej, została zamordowana (1160). Ciało złożono w ufundowanym przez nią kościele w Skövde. Wiele cudów mialo miejsce na jej grobie. Papiez Aleksander III, proszony przez arcybiskupa Szwecji wpisał ją w poczet swiętych w 1164. Jej kult był bardzo rozpowszechniony też w Danii, gdzie w pobliżu Tisvilde jest źródełko nazwane jej imieniem. Wielu chorych tam też zostało uzdrowionych. Wspomnienie obchodzono 30 lub 31 lipca. Dzięki źródłom leczniczym, znanym jako Elins Källa, kult świętej przetrwał czasy reformacji.
http://web.archive.org/web/20080310012039/http://www.jezuici.pl/ignatiana/ign_aop.html#r2szch
Z tego linka o św. Ignacym-
Wiem co to za rodzaj snów/widzeń- ich intensywność i działanie na zmysły jest silniejsze niż na jawie. Mnie kiedyś przyśniło się, że widzę na talerzu jajko sadzone (zawsze je bardzo lubiłam) ale to jajko było pomarszczone, jakby kilkudniowe, budziło u nie jakąś olbrzymią odrazę aż zbierało mi się na wymioty. Rano doskonale pamiętałam ten sen i wzdrygałam się na jego wspomnienie. Jak pomyślałam o zjedzeniu jajka sadzonego brało mnie obrzydzenie, tak było przez kilka miesięcy, potem nagle mi przeszło, ale przestałam je jeść namiętnie, jak dawniej.
Nie wiem po co był ten sen, ale teraz myślę, że był w tym palec Boży, może za dużo jajek jadłam w tej formie i gdyby nie sen mogłoby mi to zaszkodzić- może to było od mojego anioła stróża.
Innym razem śniło mi się, że leżę w szpitalu na ojomie przed operacją jakby uśpiona bo nie mogę się ruszyć, ale widzę wszystko trochę z góry i równocześnie jestem w ciele, świeci mi w oczy lampa i słyszę jak lekarze pochylając się nade mną mówią, że mam raka mózgu który trzeba wyciąć, przyglądają się bliżej i mówią co widzą- jedno słowo ”różyczka”, po czym się przebudziłam. Wiedziałam o jaką różyczkę chodzi, bo zarabiałem wtedy robiąc różyczki z modeliny. Po tym wszystkim nie mogłam zrobić już ani jednej, po pierwsze czułam niechęć do tej pracy, a po drugie mi nie wychodziły, choć wcześniej mogłam je robić z zamkniętymi oczami.
I tu Bóg mnie uratował przed jakąś jałowizną mojego życia poświęconą tylko zarabianiu pieniędzy. I dzięki Bogu.
Chciałabym by przyśnił mi się Jezus, albo Maryja w tak intensywny sposób który odciska się na życiu, ale Bóg trzyma mnie w ciemności.
Z pomocą Pielgrzyma [Loyoli] i towarzyszy założono w Rzymie kilka dzieł pobożnych jak Dom Katechumenów, Dom św. Marty, Dom Sierot i inne.
Circ przeczytaj ten artykuł, zamieszczony w “Życiu Duchowym” Lato
ŻYCIE DUCHOWE, LATO 79/2014
Tajemnicze przesłanie snów
Maria Król-Fijewska
Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, LATO 79/2014
Mówimy dziecku, gdy z przerażeniem obudzi się w nocy: „Nie bój się, to tylko sen”. Z drugiej strony uporczywe lub zaskakujące sny budzą w nas refleksję: „To musi coś znaczyć!”. Sen – tajemnicza rzeczywistość, w którą zanurzamy się z codzienną regularnością. Wiemy, że rządzi się swoimi prawami, że nie jest prostym odzwierciedleniem świata na jawie. Fabuła snów jest często zaskakująca, poszarpana, w najlepszym przypadku powiemy „poetycka”, w najgorszym – „bezsensowna”. Czy to chaotyczny zestaw przypadkowych elementów, czy przekaz od wyższej jaźni? Kosz na śmieci zmęczonej głowy, czy emanacja głębokiej mądrości?
Zaszyfrowany język snów
Sny są bardzo różne, tak jak różne może być nasze doświadczenie kontaktu z rzeczywistością na jawie. Jako terapeutka często mam okazję poznawać sny moich pacjentów. Zawsze poszerzają one wiedzę na temat danej osoby, pozwalają terapeucie i, co ważniejsze, samemu pacjentowi wyraźniej zobaczyć głębsze sensy życiowych wydarzeń. Oczywiście nie chodzi tu o samą treść snów, o sny jako opowieści, ale o sny jako doświadczenia, czyli wraz z towarzyszącymi snom emocjami oraz subiektywnymi znaczeniami poszczególnych elementów i sytuacji. Szczególnie owocna jest praca nad rozumieniem tych snów, które wykraczają poza kontekst poprzedniego dnia, a fabuła nasycona jest prawdziwymi emocjami, potrzebami, nie do końca rozliczonymi wydarzeniami z przeszłości czy aktualnie żywymi problemami.
Każdy człowiek w jakimś sensie wymyśla siebie i swoje życie. Układa opowieści o sobie według pewnego schematu, przepisu, wygładza kanty, niweluje sprzeczności. Gdy na konsultację przychodzi osoba przerażona zdradą współmałżonka, często słyszę: „Nic tego nie zapowiadało! Wszystko było tak świetnie. Ludzie uważali nas za idealną parę!”. I zawsze, w każdym przypadku zdradzony małżonek przypomina sobie potem wiele niepokojących wydarzeń, spięć, cały obszar rzeczywistości, od którego odwracał głowę. Nie chciał widzieć i wyciągnąć wniosków, woląc utrzymywać fikcyjnie pozytywny obraz swojego małżeństwa. Zwykle też okazuje się, że od dawna już nie był szczęśliwy, ale jakoś wiedzę o tym zagłuszał. Sny pełnią rolę demistyfikacyjną, ukazują odrzucone przez wewnętrzną cenzurę informacje, spostrzeżenia, emocje. Robią to jednak w sposób zaszyfrowany, posługując się swoim tajemniczym językiem. Można snu nie odczytać. Można go zapomnieć. Można powiedzieć: „To tylko sen”.
Sny o śmierci
W codziennym, świadomym kontakcie ze światem budujemy filtr racjonalno-obronny przed inwazją tematów, które wywołują w nas zbyt trudne emocje – na przykład bezradność, przerażenie, rozpacz. Takim tematem jest śmierć. Choć wiemy, że zarówno my, jak i nasi najbliżsi jesteśmy śmiertelni, staramy się o tym nie myśleć. Rzadko kto jest gotów z własnej woli zacząć rozważać, jak by to było, gdyby umarł mu syn, żona czy matka. Gdy pojawiają się takie myśli, każemy im pójść precz, poza obszar świadomej uwagi. A jednak śmierć, osamotnienie, utrata – to wszystko istnieje w życiu naprawdę i naprawdę w jakiejś konfiguracji musi nam się zdarzyć. Wyrzucając te treści poza nawias naszej świadomej uwagi, powodujemy, że lokują się w jakiejś innej wewnętrznej przestrzeni, skąd powracają poprzez sny. Wszyscy, których o to spytałam, choć raz w życiu śnili o śmierci najbliższych sobie żyjących osób. Jak różny jednak potrafi być wydźwięk takiego snu!
Pewna pani śniła, że umarła jej córka. Oprócz rozpaczy doświadczyła wtedy poczucia bardzo głębokiego osamotnienia. Gdy analizowałyśmy sens snu, zrozumiała, jak silna i wieloraka jest jej więź z córką. Chociaż starała się najlepiej jak mogła wypełniać rolę matki, nie doceniała znaczenia, jakie dla niej jako osoby miał ten kontakt z drugą, dorosłą, podobną do niej kobietą. Ujrzała nagle, jak wiele dobrego mogą sobie nawzajem z córką ofiarować.
Inny pacjent, mężczyzna w średnim wieku, miał sen o śmierci ojca. Doświadczył w nim szalonej tęsknoty. W trakcie sesji terapeutycznej stało się jasne, że tęsknił za swoim ojcem naprawdę, nie tylko we śnie, w którym ojciec umierał, lecz także w życiu, kiedy ojciec był żywy i zdrowy, ale mało dostępny.
Jeszcze inna pacjentka, młoda kobieta, przeżywała we śnie śmierć swojego dziadka, której od lat bardzo się bała. We śnie odnalazła w sobie siłę, by podjąć za dziadka rolę pater familiae i zaopiekować się swoją matką oraz resztą rodziny. Ku swojemu zdumieniu w miejsce załamania doświadczyła poczucia mocy. We wszystkich przypadkach analiza snów o śmierci była wzbogacająca dla życia.
Koszmary senne
Wiele osób przeżywa we śnie fabuły jak z thrillerów. Uciekają przed kimś, kto chce ich zabić, nie mogą odnaleźć wyjścia, gubią drogę, wypadają z okien, topią się. Istotną funkcją nocnych thrillerów jest możliwość przeżycia lęku, przerażenia, zagrożenia, których na jawie możemy się wypierać. Mogą tak kontrastować z naszym zaradnym, efektywnym „ja”, tak nie pasować do ułożonego życia, tak wydawać się irracjonalne, że odmawiamy im świadomej uwagi i dopiero we śnie dochodzi do wyładowania.
Czy zwykły, bez nadmiernie patologicznych ekscesów bytujący człowiek ma jednak powody do takiego przerażenia? Powszechne jest przekonanie, że obecnie więzi są bardziej kruche, okoliczności życia bardziej zmienne, Bóg dla wielu bardziej odległy lub wręcz anachroniczny i nic nie chroni człowieka przed poczuciem, że jest samotnym pyłkiem w ogromie mrocznego kosmosu. Według niektórych badań aż 85 procent osób ma koszmarne sny. Czy liczba ta może jeszcze wzrosnąć?!
Patrząc na moich pacjentów, widzę jednak inny obraz. Owszem, niektórzy mają od dzieciństwa tendencję do przeżywania przerażających przygód we śnie i objaw ten nasila się, gdy w życiu na jawie mają trudny czas. Jednak w miarę jak otwierają się na swoje doświadczenia, także doświadczenia senne, gdy zrozumieją, czego się boją i wobec czego są bezradni, gdy uda się im zawrzeć lęk w słowach, a słowa wypowiedzieć do drugiej osoby – to wszystko traci swój demoniczny charakter. Koszmarne sny przestają się śnić lub powracają sporadycznie.
Chcę mocno podkreślić, że chociaż między snem a jawą istnieje bariera, nie jesteśmy pozbawieni wpływu na senną rzeczywistość. Nie musimy pozwalać się prześladować, tropić, torturować. Aby zneutralizować atakujące nas koszmary, należy skonfrontować się z przerażającym doświadczeniem sennym, oswoić je, zrozumieć i podzielić z drugą osobą.
Przerażenie we śnie może mieć źródło egzystencjalne, społeczne, może wynikać z nieprzepracowanej traumy, a może też być oznaką konfliktu wewnętrznego. Fryderyk Perls, twórca psychoterapii Gestalt, uważał, że różne obiekty, występujące we śnie, reprezentują różne wewnętrzne głosy, mówiąc inaczej – odnoszą się do różnych aspektów osobowości. Dlatego terapeuci gestaltowscy proszą swoich pacjentów o wczuwanie się kolejno we wszystkie znaczące elementy snu i mówienie, co widzą, myślą i czują z ich punktu widzenia. To widowiskowa metoda prowadząca pacjentów do znaczących odkryć w obszarze napięć i konfliktów wewnątrzosobowościowych.
A zatem analizujmy sny. Aby lepiej zrozumieć swoją przeszłość. Aby odzyskać pełne widzenie rzeczywistości łącznie z fragmentami, które ocenzurowaliśmy, bo nie pasowały do głównego obrazu. Aby zrozumieć, czego naprawdę chcemy i co czujemy. Aby zetknąć się ze swoją siłą. Aby doświadczyć prawdy o wewnętrznym skonfliktowaniu. Tak traktowane sny nie są ani mądre, ani głupie. Są po prostu nasze. Są świadectwem prawdy o naszym dotychczasowym życiu, świadectwem, dzięki któremu prawda ta może nam się uprzystępnić.
Sny duchowe
Istnieją też jednak sny wychylone w stronę przyszłości. Nie w formie proroctwa – z tym się osobiście nie spotkałam – ale jako wskazówka „jak żyć”, próbka nieznanego dotąd stanu wewnętrznego, emanacja niepoznanej w życiu prawdy, wyświetlenie sensu życia, przeznaczenia. W snach tych – nazwijmy je duchowymi – ludzie doznają szczególnych, zwykle po raz pierwszy przeżywanych uczuć. Mój przyjaciel śnił, że unosi się gdzieś ponad dachami domów, widzi i słyszy ludzi w ich mieszkaniach, zapada zmierzch, wschodzi księżyc, a jego ogarnia niezwykły spokój, przekonanie, że wszystko jest takie, jak być powinno. Jednocześnie doznał głębokiego poczucia ładu i harmonii. Czuł, że w jakiś sposób może być mieszkającym tu ludziom przydatny, że chce i umie sprawować nad nimi pewien rodzaj opieki i był w spokojny, spełniony sposób szczęśliwy. Nigdy przedtem takiego stanu nie doświadczył.
Zaś najbardziej drogocenny sen, o jakim słyszałam, należał do mojej mamy. Nie była ona osobą religijną, jak mówiła, „trzymała się od Boga z daleka i z wzajemnością”. Była na wskroś trzeźwa, konkretna, racjonalna, nie przekonywało ją nic, czego nie dało się dotknąć, i nie miała w wielkim poważaniu uczuć, którym z gruntu nie ufała. Pół roku przed śmiercią, w trakcie postępującej choroby nowotworowej, przyśniło jej się, że idzie pod górę ciemnym korytarzem ku przeświecającej z dala jasności. Zbliża się i widzi, że czeka tam na nią jej nieżyjąca rodzina – matka, brat i dwie siostry, wszyscy zanurzeni w pięknym świetle. Przede wszystkim czekała ją tam jednak miłość, wszechogarniająca, czysta miłość, jak niebywale czyste powietrze, miłość – jak powiedziała – „jakiej tu, na ziemi, nie ma”.
Po obudzeniu sen nie stracił na wyrazistości, z upływem godzin i dni jego znaczenie nie zblakło, doświadczenie – jedyne w swoim rodzaju i unikalne w życiu mojej mamy – było ciągle żywe, dostępne, prawdziwe. Takie jest i dla mnie wiele lat po jej śmierci.
Oglądajmy nasze sny, zapraszajmy je, zapamiętujmy. Mogą być królewską drogą do wiedzy, o której się filozofom nie śniło.
Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, LATO 79/2014
Ten sen/widzenie św. Ignacy Loyola miał po Spowiedzi Generalnej, która w Jego przypadku trwała dwa tygodnie (!)
Wiesz co mnie fascynuje w Żywotach Świętych? Fakt, ile dobrego zdziałali ludzie boży działając w “pojedynkę” współpracując z łaską bożą. Kiedy realizujesz Plan Boży, Bóg zawsze przyśle Ci “Aniołów do pomocy.
pod kątem rozpoznawania duchów, bo w sen może też wdać się coś złego.
Przede wszystkim nie przywiązujmy uwagi do każdego snu, ale zostawmy to Bogu- sny ważne same nam się takimi objawiają w owocach, a Bóg daje nam ich rozumienie.
Tak. Żywoty świętych są bardzo pouczające.