Obok wielkiej wojny dyplomatycznej o przyszłość Ukrainy, Polska stoczyła batalię mniejszą – za to już z nowym rządem w Kijowie. O mięso.
O co chodzi? O to, że nasz sojusznik nie chce naszej wołowiny i wieprzowiny? Czy o to, by odnieść sukces, którym można się pochwalić przed wyborcami?
– 21 maja, środa. Dzwonię do Marka Sawickiego. Minister rolnictwa trzy godziny temu rozmawiał z Ihorem Szwajką o zniesieniu embarga na mięso – pisze w „Tygodniku Powszechnym” Paweł Reszka.
– Mówię mu: „Igor, jesteś czwartym ukraińskim ministrem, z którym o tym mówię. Też tylko obiecujesz i nie różnisz się od tamtych” – relacjonuje Sawicki.
Ministrem czwartym, bo o ile zakaz na wieprzowinę i przetwory obowiązuje od lutego, to zakaz wołowy trwa siódmy rok. Na czym stanęło? – Mam nadzieję, że 4 czerwca będzie decyzja o wpuszczeniu mięsa – mówi minister. Sawicki i Szwajka spotkają się wtedy podczas Targów „Agro” w Kijowie. A 28 maja w Paryżu, podczas sesji Światowej Organizacji Zdrowia Zwierząt, o embargu mówić będą służby weterynaryjne. Uda się? Sawicki ma urzędową nadzieję, ale gwarancji nie daje żadnych.
Jakie znaczenie dla Polski ma embargo? Witold Choiński ze zrzeszającego producentów związku „Polskie Mięso”: – Globalnie to niewiele. Ale z punktu widzenia poszczególnych zakładów, które zatrudniają ludzi, to zupełnie inna sprawa. Dla niektórych to prawdziwy dramat.
Skąd awantura o mięso? Embargo wprowadzone jeszcze przez rząd Janukowycza miało zostać – zgodnie z kuluarowymi rozmowami na wysokim szczeblu – zniesione. Ale sprawy potoczyły się nieoczekiwanie. Na początku kwietnia branża mięsna zaapelowała o pomoc. Wyliczyła, ze wieprzowe embargo do wszystkich krajów kosztuje ją 10 mln dziennie. I zażądała od szefa MSZ, by podniósł tę sprawę. W mediach przebił się prosty przekaz – na Ukrainie za dobre serce spotyka nas niewdzięczność – mimo że od embargo wprowadzonego przez poprzednią ekipę minął ledwie miesiąc.
Do obrony rynku mięsnego włączył się prezydent Bronisław Komorowski. 8 kwietnia mówił: „Sprawą istotną jest zbadanie możliwości likwidacji ograniczeń eksportu polskiej wieprzowiny, przede wszystkim na Ukrainę, ze względu m.in. na zaangażowanie Polski na rzecz modernizacji, rozwoju i bezpieczeństwa Ukrainy dzisiaj”. Tego samego dnia Marek Sawicki wysłał list do ministra Szwajki z prośbą o rozmowę. I skrytykował Kijów w Polskim Radiu. Sprawę na ostrzu noża postawił też premier Donald Tusk.
O co tyle hałasu? Jeśli wziąć za dobrą monetę marcowe zapewnienia Jaceniuka i Deszczycy – rozkręcanie awantury było bez sensu. – Logiczne uzasadnienia są dwa – pisze Paweł Reszka. – Albo polscy politycy od początku posądzali Kijów o krętactwo, albo chcieli odnieść spektakularny sukces. No bo skoro nie da się łatwo znieść embarga na dużych rynkach: w Rosji czy w Chinach – to trzeba je znieść tam, gdzie się da. I to z przytupem, żeby opinia publiczna zauważyła ogrom starań.
W świecie Korwina problemu nie ma, gdyż nie ma embarga ani ceł ani innych środków ograniczających wolny przepływ towarów :)
Prosiemy o równą miarę.
Na ukrainie prawdopodobnie do władzy dopchała się nie lepsza od “naszej”, banderowsko-syjonistyczna banda, która najwyraźniej we współpracy z rządem okupacyjnym RP wykorzysta każdy sposób, by poniżyć wzajemnie i wywołać w efekcie nienawiść między naszymi narodami.
Wpuszczenie polskiego mięsa byłoby gestem nie wobec rządu, ale polskich producentów, rolników.
Oczywiście, tak było u nas w 89-tym, granice otwarte w dwie strony, tyle że nasi rolnicy nie dostawali kredytów, nie byli zrzeszeni w korporacje i nie mieli doświadczenia, a przy tym nie mieli dopłat jak w UE. Jeśli polskie towary wyjeżdzały na Zachód, to tylko dlatego, że cudzoziemcy je tam zwozili, a tu kupowali za grosze. I tak teraz jest na Ukrainie- nieubłagany liberalizm. Będzie tak, że Niemcy będą tu zwozić towary, przybijać polską pieczątkę i dalej na Ukrainę.
Zanim napiszesz, pomyśl, bo narażasz mnie na to bym nazwała cię głupim.
Robisz to często.
Rolnicy dostawali kredyty, natomiast w 1989 roku L. Balcerowicz skutecznie przetrącił kręgosłup właśnie rolnictwu swoją reformą, miejmy nadzieje, że Ukraińcy nie doświadczą “zbawiennych reform” Leszka.
Przedsiębiorczości trzeba się nauczyć, trzeba się przeprosić ze spółdzielniami (komuna je nam skutecznie obrzydziła).
Jasne jest, że Zachód nas wyruchał, ale też my rzuciliśmy się po wielu latach postu na konsumpcję zachodniego towaru…
PS. W Korwinowym świecie nie ma dopłat :)
To bardzo głupia odpowiedź.
Opowiadasz się za tym paradygmatem w polityce międzynarodowej?
Uważam, że “nasz” rząd jest taki sam nasz, jak rząd Ukrainy jest ukraińców.
To nie “my” czy “polski rząd” pcha się na Ukrainę z mięsem, tylko odbywają się wspólne manewry, których celem jest by nasze narody się nienawidziły.
Ukraińcy będą przeklinać Polskę, a Polacy – Ukrainę. Tylko eurofederaści wszystkich krajów będą się łączyć w tolerancjonistycznej, poprawnej politycznie “miłości”.