Szanowni Państwo.
Pociągi zawsze lubiłem.
Począwszy od zardzewiałego zapachu podkładów a na demolującym bezruch peronów gwizdku kończąc.
Nie ustało we mnie zadziwienie tym wynalazkiem.
Wsiada się do tego wielkiego czegoś gdzieś. A za jakiś czas wysiada się zupełnie gdzie indziej.
A i w trakcie tego przemieniania dużo ciekawych rzeczy zdarzyć się może.
Ja to lubię.
Chociaż większość współpasażerów, wydaje mi się, że bardzo cierpi gdy nimi są.
Nie mogą ścierpieć tego stanu – kiedy się skończy to stukoczące uwiązanie, zamknięcie, ściśnięcie.
Nie wiem, czy Państwo zauważyli, ale ludzie sukcesywnie zwiększają swój margines bezpieczeństwa, bezdotyku, bezobcowania.
Każdy jakiś tam ma. Przyjęło się, że to jest parę kroków. Bywa, że mniej – pod przymusem. W takiej sklepowej kolejce ten dystans zmniejszamy. Robi się naprawdę niebezpiecznie. Oddech sąsiadki. Zdjęcia jej dzieci w portfelu. Byle tylko zapłacić i uciec na wolność. Swoją ze sobą.
A mi to się już całkiem odwidziało, to obsesyjne mierzenie kroków. Znudziło, przemęczyło.
Nie to żebym inwigilował czyjeś portfele życiowe. Ot, zacząłem cieszyć się, że inni żyją. Że żyjeMY. Tkliwe to, ale jakże łatwiejsze wszystko się staje.
Pociąg jest trudny bo to jedna wielka kolejka. I jeszcze stalowo opakowana. Uciec z niej można tylko jak się zatrzymuje. Każda stacja kusi. Ale zazwyczaj jechać trzeba dłużej.
Jak przeskoczyć ten czas bez drugiego, jak dookoła tyle ich?
Po pierwsze oczy! Nie znajdować ich. I ze swoimi uciekać gdy zaczną być poszukiwane.
Najgorzej jak się zasiądzie w tych fotelach vis-à-vis’owych. Makabra.
Zawsze jest okno. Ale widoków też nie lubimy. Ta ohydna Polska. Taka brudna i niedoczekana reform. Zresztą i okienna ucieczka często wyłączana jest przez czerń nocy. Wtedy pozostają neonowe widoki komórek (sprawdzają się i za widnego dnia – najnowsza, znakomita zdobycz ludzi nielubiących innych ludzi). Może być gazeta, ale koniecznie postępowa. Niepostępowe czytamy na zakrystii. Może być książka. Z tym zastrzeżeniem, że lepsza ta plastikowa. Zyskamy więcej punktów lansu i zazdrości – należy korzystać z tego rozwiązania możliwie ostentacyjnie.
Jak ujarzmimy oczy pozostaną jeszcze nogi. Wielu marzyło o tym, ale niestety nie da się ich wykręcić i odłożyć na półkę. Nieusłuchane złośliwce! W kolanach mają magnesy. Chciwie dążą do spotkania ze swoimi pobratymcami z boku lub naprzeciwka. Straszne. Cały wagon gremialnie wykonuje ćwiczenia izometryczne.
Z roku na rok, męczarnie nasze kolejowe są coraz większe.
Zdumiony jestem tym stanem rzeczy bo dawniej używaliśmy tych okoliczności zupełnie odmiennie.
Jak się wchodziło, to już się było pewnym, że się wysiądzie znając wszystkich.
Musowo każdy z każdym gadał. A co, a gdzie, a jak.
– Żałuję, ale już moja stacja…
Ostatnio pewna urocza Pani urządziła mi taką podróż w czasie.
No tak. Przyznaję, miałem dużo szczęścia. Zaczęło się od tego, że Pani czytała „Miłujcie się“.
Se myślę dobra nasza! Mam mocny haczyk.
Ale Pani siedziała, czytała – jednym okiem, bo drugie zaplastrowane świeżo po zabiegu wycięcia zaćmy.
I nic.
Chwilę potem zasnęła.
I wtedy pojawiła się szansa!
Bo jej się to „Miłujcie się“ coraz częściej wymskiwało z ręki.
Raz, drugi, trzeci… Nie tym razem. Jeszcze w porę się ocknęła. Ale Wasz Karolek, jak wytrawny myśliwy na safari, wyczekiwał następnego błędu zaspanej Antylopy, natępnego wymsknięcia…
I się doczekałem:
– Oj! Proszę…
– O, bardzo dziękuję. Sobie zasnęłam.
– A bo i dzień wspaniały na drzemki!
Tak było istotnie. Dzień był wykątkowo dżemkowy.
No i zaczęło się.
Otóż się dowiedziałem od uroczej Pani wszystkiego. Ze wzajemnością.
No może poza tym, jakie mamy numery pesel i butów.
Pani lat 84 (sama dumnie oświadczyła, ja nie pytałem bynajmniej!), posługiwała się komórką – jak mawiają anglosasi – fluently.
Dzięki komórce miałem możliwość obejrzenia całego jej świata. Dzieci, wnuków, prawnuków, ogródka i psów. Oczywiście każdej ilustracji towarzyszył opis mówiony sercem. Wymiar czasów – portfele zamieniliśmy na komórki. Nawet babcie się nie ocaliły.
Niby życie jak życie.
Ale jednak nie. Pełne, przeżyte.
Pochowała córkę. Szybka choroba i śmierć. Została trójka sierot.
I matka mówiła o tej stracie z takim spokojem.
– Przepraszam Panią. Widzę, że nie dałaby Pani rady dźwignąć tego bez Wiary.
Tu spojrzałem na gazetę.
– Tak. To prawda. Żeby pan wiedział, to by było niemożliwe. Zresztą nic bym nie dała rady bez niej.
Baśn tysiąca i jednej nocy można pomieścić w jednej książce. Treść jej można by i tu zacytować. Starczyłoby miejsca.
Natomiast sam opis jednego z wnuczków nie pomieściłby serwer jaki wynajął dzielny Asadow. Że o przygodach dwóch piesków – zdaje się Myszki i zapomniałem drugiego, ale wilczur to był (przybłąkany, wychudzony, ale odchowany i wypiękniały, i mądry „jak nie wiem“) – nie wspomnę…
I o książkach, których trzeba mieć w życiu dużo (i je czytać po nocy przy świeczce lub „bateryjce“ leżąc na brzuchu na łóżku a książkę kładąc na podłodze lub taborecie) i o mamie i tacie, i dobrej pani doktórce co oba oka naprawiła, które już nie widziały twarzy a zobaczą teraz wszystko bez okularów…
Szanowni. Jakże ważne to pierdoły.
Twierdzę, że są ważne pierdoły na tym świecie.
Warunek, żeby były prawdziwe i były emanacją czystej dobroci.
Spokojnie.
Mikrokosmos pociągowy nigdy nie jest wycinkowy. Dlatego nie jest nudny.
(…)
– Proszę Pani. Mówimy o historii. I nam się wydaje, że opłakujemy coś, co nie wróci. Proszę przyjrzeć się tamtej dziewczynie…
Wskazałem na obok siedzącą dziewczynkę licealną.
Ha! Nie byle jaką. Żołnierkę! Pysznie wyfiokowaną w dużo za duże moro. Z zciągniętymi do granic możliwości sznurówkami w wyglancowanych trepach co by jej te lakierkowe kamasze z królewnych nóżek nie pospadały.
Na ramieniu dzielnej nienawiasty naszywka:
Liceum Ogólnokształcące im. rtm. Witolda Pileckiego
– Proszę Pani. Czego mamy się bać, jeśli dzisiaj takie dzieci chodzą po ulicy?
W odpowiedzi dostałem uśmiech. Ale taki wiecie – uśmiech babciny…mega super mocny uśmiech.
Czas turkotał. Zapomniałem, że upływa.
Babcia nagle przyciszyła błękit oka – tego niezaklajstorawego – i oznajmiła – pana stacja następna…
Jasny gwint! Faktycznie.
– Wie Pani, tak żałuję, że to już koniec naszego spotkania. Ale ja muszę wysiąść. Babcia na mnie czeka…Cieszę się chociaż, że chyba parę wskazówek* zdążyliśmy wcielić w życie…
Przyznaję.
To był wyjątek.
Ale wyjątki od tego są, żeby posolić bezsmak powszedności.
W następnych odcinkach pociągowej epopei opowiem o innych jej bohaterach.
O konduktorach – tych na służbie i tych po.
P.S.
Ten gentleman na zdjęciu to nie ja. Ja byłem w tym odcinku okrutnie zapuszczony i wogółe nieogolny i niedospany. Tym bardziej cię ucieszyłem, że choć nie zasługiwałem to miałem przyjemność obcowania z Damą.
________________________________
* Na ostatniej stronie gazety “Miłucie się” było:
1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata.
2. Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.
3. Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.
4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj tez. Uspokajaj i okazuj dobroć.
5. Przebaczaj wszystko, wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.
6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.
7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.
8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.
9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.
10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.
Kard. Stefan Wyszyński
Szanowny Panie Karolu!
Naprawdę świetnie się to czytało, czasem miałem wrażenie, że czytam we własnych myślach. Choć sam nie ująłbym tego lepiej, niż Pan. Tego typu interakcje są prawdopodobnie najbardziej lubiane przez czytelników.
Przyznaję, jazda pociągiem, a szczególnie w nabitym przedziale jest dla mnie udręką, przyprawia o żenadę. Czasem mam wrażenie, że każdy z pasażerów milczącego przedziału chętnie by te zmieszanie przerwał, ale boi się wyjść na idiotę, gdyby druga strona rozmowy nie podjęła. Natomiast, gdy trafia się do przedziału rozmownego, podróż przebiega jakby szybciej i na pewno sympatyczniej, aż żal opuszczać pociąg.
Zachować w kompie- do naszej książki, bo z portalami to nigdy nie wiadomo.
Otóż to! No i kto tu jest idiota? Ten kto gada jak człowiek czy ten kto siedzi jak słup?
No i stremowałem się na maksymiliana!
To takie sobie wyszło (brak rytmu i kośćca), a co dopiero napisać następne.
Jakkolwiek jest – Bóg zapłać miłej Czytelniczce!