Déjà vu czyli powtórka z rozrywki

Znamy słabości nauki polskiej wiemy, że ma feudalną strukturę, że publikacje to produkcja makulatury, ale zastosowane lekarstwo jest gorsze od choroby. To tak jakby wysypkę na kończynie leczyć amputacją tej kończyny.
W podobny sposób wyleczono z mankamentów nasz przemysł, nasze stocznie i cukrownie.

 

Wiele lat temu likwidowano międzyszkolną pracownię fizyczną przy liceum im. Narcyzy Żmichowskiej, które ukończyłam i w którym przez pewien czas uczyłam. Pracownia miała dobra opinię , była wyposażona w przyrządy zbierane przez lata przez ofiarnych nauczycieli starej daty panią Ptaszycką, panią Zmysłowską oraz  pana Halftera. Halfter przez wiele lat przewodniczył poza tym komitetowi organizującemu olimpiady fizyczne. Do pracowni przychodzili uczniowie z innych szkół aby przeprowadzić eksperymenty a potem je opisać z dyskusją błędu i z wszelkimi innymi szykanami. Podobno ( tak słyszałam ) zaliczenie tej pracowni zaliczało automatycznie tak zwaną pierwszą pracownię na niektórych wydziałach, na przykład na biologii. Otóż międzyszkolna pracownia padła ofiara transformacji ustrojowej. Nie widziałam tego na własne oczy ale podobno (relata refero) piękne zabytkowe wagi analityczne z mahoniowymi pudełkami pełnymi mosiężnych odważników i koników ( odważniki o niskim nominale)  rozbijał na podwórzu młotkiem woźny. Wiem , że w czasach elektroniki nikt nie używa już takich wag ale czy nikomu nie przyszło do głowy, że mają ogromną wartość zabytkową? Wystarczyło sprawdzić ceny takich wag osiągane na aukcjach. Jeżeli jednak nikt nie chciał zajmować się sprzedażą czy nie można było ich po prostu wystawić na chodnik? Dokładnie tak postąpił rozsądny likwidator pracowni na wydziale biologii UW, Trójnogi służące kiedyś do palników Bunsena i porcelanowe moździerze zostały wystawione na podwórzu do wzięcia przez przechodniów. Jeden z tych trójnogów służył mi przez wiele lat podczas rejsów żeglarskich jako podstawka pod garnek na ognisku. W zeszłym roku się ostatecznie przepalił, odpadła mu nóżka i pożegnaliśmy się z nim z prawdziwym  smutkiem.

 
Nie wszędzie jednak rządził rozsadek. Transformacja ustrojowa zlikwidowała miedzy innymi zakład TEWA. Cenna aparatura TEWY w tym linie technologiczne kupione w USA za miliony dolarów były rozbijane młotkiem na podwórzu przez zmuszonych do tego pracowników technicznych. Na miejscu TEWY i w jej budynkach powstały banki. Cała dzielnica banków i korporacji to słynny Mordor, a osiągnięcia polskie w dziedzinie elektroniki poszły w całkowite zapomnienie.
Było to wynikiem celowego działania, a nie wypadkiem przy pracy. W 1984 roku w Paryżu mój kolega Wojtek Karpiński przedstawił mi z największym przekonaniem wizję Polski prezentowaną przez środowisko emigracji. Zapamiętałam jego słowa bardzo dokładnie bo doznałam prawdziwego szoku: „ Tu ( to znaczy w Polsce) wszystko nadaje się tylko do zaorania albo lepiej do wykopania na kilka metrów w pionie. Trzeba wszystko co jest zniszczyć i budować od początku. Są gotowe wzorce, trzeba je sprowadzić wraz z ludźmi  i z nich korzystać. Zachód chce współpracować z Rosją ale ich rozwiązania cywilizacyjne do siebie nie przystają, są niekompatybilne. Jak stary odkurzacz i nowe szczotki. Jeżeli odkurzacz nie pasuje do szczotek stosujemy złączkę. Polska będzie taką złączką”  „ Zlituj się a co mają robić Polacy gdzie pracować?” -wykrzyknęłam przerażona.  „W szeroko rozumianych usługach, na przykład w szaletach przy autostradach” -padła brutalna odpowiedź.
Wojtek szczery patriota, z dobrej polskiej rodziny był po prostu głosem swego środowiska, środowiska warszawki czy ściślej mówiąc środowiska „ Zeszytów Literackich” . Rafał Grupiński ku oburzeniu Barbary Toruńczyk nazwał kiedyś  „Zeszyty Literackie” „paryską cukiernią ciast trujących”. Czy zmienił zdanie nie wiem.

 
To o czym mi mówił Wojtek Karpiński na paryskim bruku realizuje teraz Jarosław Gowin związany kiedyś z „trującymi ciasteczkami” ( szukam tropów) czyli z poglądami tego środowiska przez Kraków, Turowicza czy Znak. Reformie Gowina poświęcono bodajże dwa lata temu spotkanie w AKO ( Akademicki Klub Obywatelski) na Politechnice Warszawskiej. Pomysł tej reformy budził powszechne przerażenie wśród naukowców i profesorów. Nie chodziło im bynajmniej o własne korzyści, z racji wieku i osiągnięć ich pozycja jest niepodważalna, większość zresztą jest na emeryturze lub częściowej emeryturze. Kierowała nimi autentyczna troska o los polskiej nauki.
Chcę zając się tu tylko jednym z aspektów reformy Gowina to znaczy  łączeniem instytutów panowskich i resortowych w większe struktury pod zarządem mianowanego kierownictwa. Każdy z tych instytutów ma przecież swój dorobek, swoje kadry i co najważniejsze swoją aparaturę kupowaną za ogromne pieniądze.  Mianowany nowy dyrektor instytutu często ekonomista albo specjalista od PR nie jest przy najlepszej woli w stanie ocenić znaczenia i wartości tej aparatury tak jak wartości osiągnięć danej placówki. Połączenie pewnych dwóch instytutów technologicznych zaowocowało już znanym nam z przeszłości niszczeniem aparatury, rozbijaniem cennych podzespołów na podwórzu. Nie chcę jak na razie wskazywać palcem rzeczonych placówek przybliżę więc państwu problem podobnym fikcyjnym rozwiązaniem. Wyobraźmy sobie, że ktoś decyduje się połączyć instytucje muzyczne w większe struktury. Filharmonia Narodowa zostaje połączona z zespołem Mazowsze a o ich majątku i repertuarze decydować będzie mianowany wspólny nowy dyrektor, znany raper.  Raper decyduje się wyrzucić na śmietnik jako nieużyteczne zabytkowe klawesyny i wydaje ogromne sumy na nowoczesne miksery oraz perkusję. Klawesyny rozbija młotkiem woźny na podwórzy filharmonii. Repertuar placówek też będzie zintegrowany bo przecież muzyka (tak jak nauka) jest tylko jedna. W najbliższym czasie sprowadzony z Rosji kozacki zespół wykona Wariacje Goldbergowskie Bacha na harmonijkach ustnych, a zespól Mazowsze brawurowo odtańczy te wariacje na scenie.
Ten scenariusz wbrew pozorom jest bliski rzeczywistości. Znamy słabości nauki polskiej wiemy, że ma feudalną strukturę, że publikacje to produkcja makulatury, ale zastosowane lekarstwo jest gorsze od choroby. To tak jakby wysypkę na kończynie leczyć amputacją tej kończyny.
W podobny sposób wyleczono z mankamentów nasz przemysł, nasze stocznie i cukrownie.

O autorze: izabela brodacka falzmann