Jedni z nadzieją, inni ze strachem, ale chyba wszyscy oczekują po rządzie PiS głębokich zmian w funkcjonowaniu systemu państwa. Wszyscy też zastanawiają się, jak daleko idące będą te zmiany i jaki będą miały charakter? Jednak równie ważną kwestią, jak sposób naprawy państwa, jest zapewnienie trwałości tych pozytywnych zmian, by po ewentualnej zmianie rządów nie było recydywy tego, czego doświadczaliśmy przez ostatnie 8 lat.
Poważne niebezpieczeństwo recydywy.
Jeśli bowiem ktoś sądzi, że dobre rządy zapewnią PiS trwałą władzę na wiele kadencji, to się myli, bo rzeczywista naprawa państwa musi nieuchronnie prowadzić do ostrego konfliktu z pasożytniczymi grupami interesu,które dysponując monopolami medialnymi, zasobami środków i informacji, niedostępnymi dla przeciętnych „zjadaczy chleba”, oraz nieprzebranymi środkami finansowymi, pochodzącymi głównie z rabunku naszych narodowych zasobów, będą prowadzić zmasowaną kampanię kłamstwa, strachu i nienawiści wymierzoną w PiS – taką samą, jak w latach 2005-2007. Drobne potknięcia i lapsusy będą rozdymane do rozmiarów gigantycznych skandali; działania sanacyjne będą przedstawiane jako zemsta polityczna, zamach na demokrację i łamanie swobód obywatelskich; będą organizowane „spontaniczne” protesty i ruchy społeczne „w obronie zagrożonej demokracji” (pamiętacie zlot różnej maści „salonowców” w warszawskiej Sali Kongresowej, który się mianował Ruchem Obrony Demokracji?) itd. Będą też tworzone i imtensywnie „pompowane” „całkiem nowe partie” z odpowiednio „wybielonymi” i „przewietrzonymi” politykami PO, SLD, a nawet UW w składzie. Jak szybko i skutecznie potrafią stworzyć i wypromować taki sztuczny twór polityczny pokazuje przypadek Petru. Jednak jeszcze lepszym przykładem jest sama PO, w której pierwszoplanowe role grali i nadal grają byli politycy tak skompromitowanych wcześniej partii, jak UW i KLD (jak widać, „aferałowie” mimo upływu lat w niczym nie zmienili swojego rabunkowego stylu kierowania państwem).
Wcześniej czy później ta kampania propagandowa doprowadzi do osłabienia pozycji PiS-u i możliwości zmiany rządów, nawet jeżeli PiS spełni oczekiwania swoich wyborców. Dlatego już teraz trzeba zadbać o takie zabezpieczenia systemowe, by następna ekipa nie była w stanie łatwo popsuć tego, co obecnie zostanie naprawione.
Konstytucja – fundament systemu państwa.
Kluczowa wydaje się tu konstytucja, na co zresztą mimowolnie w kampanii wyborczej wskazali politycy PO, wspierani przez chór medialnych propagandystów, strasząc wyborców wizją katastrof jakie miałyby jakoby spaść na Polskę w przypadku jej zmiany przez PiS (faszyzm, dyktatura, obozy koncentracyjne, terror – aż strach się bać !). Oczywiście, te wszystkie straszliwe wizje zagłady polskiej demokracji na skutek zmiany konstytucji to wierutne bzdury, bo to właśnie obecnie obowiązująca konstytucja jest największą barierą dla rozwoju demokracji w Polsce, a równocześnie podstawą rabunkowego, kastowo-kolonialnego systemu państwa.
Konstytucja w pierwszych kilkudziesięciu artykułach w dość ogólny sposób określa prawa obywateli, po części uzależniając ich realizację od ustaw, a w następnych artykułach już bardzo precyzyjnie określa przywileje i uprawnienia polityków sprawujących władzę ustawodawczą i wykonawczą. Skutkiem tego, interpretacja i realizacja praw obywateli jest zależna od arbitralnych decyzji rządzących polityków, tym bardziej, że kierownictwo wszystkich instytucji kontrolnych, które powinny patrzeć rządzącym politykom na ręce, na mocy konstytucji także pochodzi z nadania politycznego. Dotyczy to NIK, prokuratury, KRRiTv, Trybunału Konstytucyjnego, wszystkich służb, a nawet Rzecznika Praw Obywatelskich (rządzący politycy nadzorują sami siebie? – to przecież oczywista kpina).
By nie być gołosłownym, proponuję odpowiedzieć sobie na pytanie, jak były i są, zwłaszcza w ostatnich latach, realizowane prawa zapisane w:
Art. 32.
1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Art. 48.
1. Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
Art. 49.
Zapewnia się wolność i ochronę tajemnicy komunikowania się. Ich ograniczenie może nastąpić jedynie w przypadkach określonych w ustawie i w sposób w niej określony.
Art. 61.
1. Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy
publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa.
Art. 68.
1. Każdy ma prawo do ochrony zdrowia.
2. Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa.
Myślę, że nie muszę tego komentować.
Tak samo rzecz się ma z prawami politycznymi, zapisanymi w
Art. 4.
1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.
2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.
Jak to wygląda z bezpośrednim sprawowaniem władzy przez Naród, myślę, że wszyscy wiemy. Nawet jeśli ktoś nie zna treści Artykułu 125, to z całą pewnością zna jego skutek, bo jest nim konsekwentne odrzucanie przez sejm wszystkich społecznych wniosków referendalnych i to bez względu na to, jaka aktualnie partia ma większość w sejmie, jak ważnej kwestii dotyczy społeczny wniosek referendalny, czy ile podpisów zostało pod tym wnioskiem zebrane. Jednak mało kto zna inny króciutki zapis w konstytucji:
Art. 104.
1. Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców.
Pierwsza część tego punktu to sofistyczne pustosłowie, bo co to właściwie znaczy, że poseł jest przedstawicielem Narodu? Czy radykalny, lewacki, wojujący antyklerykał i ateista jest przedstawicielem katolików, a zdeklarowany, katolicki konserwatysta przedstawicielem lewackich progresistów? Jeśli tak, to jaki jest sens istnienia tych wszystkich partii politycznych z ich zróżnicowanymi programami, ideologiami, światopoglądami i aksjologiami, nawet jeżeli te różnice są czysto formalne – tylko na pokaz? Powtarzam, to tylko ładnie brzmiący, ale pusty frazes. Za to druga część tego punktu zawiera już konkret, który ma daleko idące konsekwencje, bo pozwala posłom ignorować wolę, aspiracje i potrzeby ich wyborców, czyli mówiąc wprost, pozwala im być całkowicie nieodpowiedzialnymi względem wyborców, a tym samym pozbawia jakiejkolwiek treści zapis Artykułu 4, mówiący o tym, że Naród sprawuje władzę poprzez swoich przedstawicieli.
Art. 104 Pt. 1 i Art. 125 sprawiają, że to, czy rządzący politycy będą odpowiedzialnie służyć dobru państwa i Narodu, czy też będą bezkarnie i nieodpowiedzialnie wykorzystywać posiadaną władzę dla własnych korzyści, rabując i niszcząc przy tym nasze zasoby, to zależy wyłącznie od ich dobrej lub złej woli, a Narodowi nic do tego.
Co z tym fantem zrobić?
Jest zupełnie oczywiste, że aby zapobiec recydywie rządów podobnych do rządów Tuska i Kopacz, konieczna jest zmiana konstytucji. Wiadomo też, jaka powinna być ta zmiana – trzeba Artykuł 4 roztropnie wypełnić rzeczywistą treścią, co nie da się pogodzić z dotychczasowymi przywilejami władzy.
I tu pojawia się poważny problem:
Art. 235
4. Ustawę o zmianie Konstytucji uchwala Sejm większością co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz Senat bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów.
Mimo imponującego zwycięstwa wyborczego, dającego PiS bezwzględną większość w Sejmie i Senacie, nie ma jednak większości umożliwiającej zmianę konstytucji, ani możliwości utworzenia koalicji posiadającej taką większość.
W sierpniu, czyli dwa miesiące przed wyborami, opublikowałem tekst pt. „Kukiz w butach Leppera”, w którym wyjaśniałem dlaczego przy frekwencji zbliżonej do 50 % nie można stworzyć większości konstytucyjnej w Sejmie, oraz dlaczego Federacja Obywatelskich Ruchów Polska,która wystawiła kandydaturę Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich (istnienie tego ruchu społecznego było skutecznie przemilczane przez wszystkie media, z prawicowymi włącznie), miała szansę na tyle znacząco podnieść frekwencję w wyborach parlamentarnych, by mogła powstać w Sejmie większość konstytucyjna i dlaczego po przekształceniu się tego ruchu społecznego w Ruch Kukiza, utracił on tą zdolność.
Przypominam ten mój tekst, bo zawarta w nim diagnoza okazała się trafna i zapewniam, że jest i w najbliższych latach pozostanie nadal aktualna, a pokazuje, jak można doprowadzić do powstania większości konstytucyjnej.
PiS nie jest w stanie w obecnej kadencji zmienić tej fatalnej konstytucji, ale korzystając z posiadanej przez siebie władzy może wykonać pracę na rzecz powstania większości konstytucyjnej w przyszłej kadencji, a przypominam, że pozytywne skutki naprawy państwa nie będą trwałe, jeżeli nie zmieni się konstytucji.
Przyczyną tak stabilnie niskiej frekwencji w wyborach jest towarzyszące wielu Polakom zasadne poczucie, że nie są gospodarzami we własnym kraju i nie mają żadnego realnego wpływu na politykę państwa, całkowicie zawłaszczonego przez polityków. Jest więc oczywiste, że dla znaczącego zwiększenia frekwencji w przyszłych wyborach parlamentarnych, co jest niezbędne dla stworzenia większości konstytucyjnej, trzeba przywrócić zwykłym obywatelom poczucie podmiotowości, wspierając rozwój i integrację społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju i umożliwiając mu rzeczywisty udział w tworzeniu i recenzowaniu prawa, oraz procesach decyzyjnych na wszystkich szczeblach organizacji państwa. Przytoczone przeze mnie zapisy artykułów 104 i 125 konstytucji nie stanowią w tym przeszkody, bo one nie zmuszają rządzących polityków, a jedynie dają im możliwość ignorowania społeczeństwa. Inna sprawa, że politycy WSZYSTKICH partii w pełni i bardzo skwapliwie te możliwości wykorzystują.
Napisałem „wszystkich”, bo także PiS w latach 2005-2007 stosował tą praktykę. Dlatego mogą napawać optymizmem obietnice wyborcze PiS i prezydenta Dudy dotyczące ułatwień legislacyjnych dla społecznych projektów ustaw, wprowadzeniu obligatoryjności referendum, jeśli pod społecznym wnioskiem referendalnym zostanie zebrana stosowna ilość podpisów (1 mln w propozycji prezydenckiej), oraz otwarcia się rządu na współpracę ze społeczeństwem obywatelskim (cokolwiek by to miało znaczyć). Tu warto zaznaczyć, że w sytuacji gdy jedna partia (PiS) ma bezwzględną większość w Sejmie i Senacie, oraz może liczyć na poparcie Prezydenta, dla wprowadzenie w życie tej zasady dotyczącej społecznych wniosków referendalnych wcale nie jest konieczna zmiana konstytucji, bo wystarczy dyscyplina partyjna przy głosowaniach nad tymi wnioskami i pewna wstrzemięźliwość partii rządzącej, by nie ulegać pokusie odrzucania wniosków referendalnych, które spełniają warunki formalne, ale z jakiegoś powodu są niewygodne dla partii lub rządu. Dobrze byłoby też by PiS, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, poważnie traktował konsultacje społeczne.
Jednak to nie incydentalne, rzadkie wydarzenia jak ustawy i referenda, lecz codzienne, powtarzalne doświadczenie kształtuje świadomość polityczną zwykłych obywateli. Tu potrzebny jest cały szereg działań ze strony władzy.
Konieczna jest odbudowa i rozwój wspólnot lokalnych. W tym celu trzeba usunąć bariery biurokratyczne i przestrzenne, które stanowią poważną przeszkodę dla funkcjonowania i rozwoju lokalnych wspólnot. Tu muszę zaznaczyć, że mało kto zdaje sobie sprawę z wagi i skali problemu, jakim jest organizacja i dostępność przestrzeni publicznej, a sam temat praktycznie nie istnieje w debacie publicznej. Zainteresowanym polecam mój dwuczęściowy tekst pt. „Wroga przestrzeń publiczna” Część I i Część II. Wracając do tematu, władze państwowe powinny też zapewnić wsparcie prawne, merytoryczne i szkoleniowe dla liderów i animatorów lokalnych, chociaż samym szkoleniem powinny się zajmować wyspecjalizowane organizacje społeczne.
Kolejną kwestią, którą powinien zająć się nowy rząd, jest wsparcie dla rozwoju organizacji społecznych, działających na rzecz dobrze pojętego dobra wspólnego. Największymi problemami, z którymi się one zmagają, są bariery prawne i biurokratyczne, ograniczony dostęp do mediów i wynikające stąd problemy z komunikacją społeczną, a przede wszystkim brak pieniędzy, co w dużej mierze jest pokłosiem silnego rozwarstwienia ekonomicznego społeczeństwa i olbrzymimi obszarami ubóstwa, które według analizy GUS w niektórych województwach dotyka bez mała 40 % ludności. Trzeba stworzyć taki system finansowania, aby pochodzące z funduszy europejskich i budżetu państwa wsparcie finansowe trafiało do organizacji rzeczywiście działających na rzecz dobra wspólnego, a nie do organizacji ideologicznych (głównie lewackich), albo sztucznych tworów, które nie prowadzą żadnej realnej działalności, są jedynie dla różnej maści cwaniaczków sposobem na życie na koszt podatników.
Jeśli zaś chodzi o media, a zwłaszcza te największe, społeczeństwo obywatelskie jest praktycznie pozbawione dostępu do nich. Tam obowiązuje model przekazu, który bym w skrócie określił jako politycy z dziennikarzami i celebrytami, o politykach, dziennikarzach i celebrytach. Taki model przekazu także znacząco wpływa na niską frekwencję wyborczą, bo umacnia przekonanie, że państwo jest wyłączną własnością establiszmentu, a społeczeństwo jest tylko przedmiotem w jego wewnętrznej grze politycznej . Nie da się skłonić prywatnych mediów do zmiany formy przekazu i włączenia do niego społeczeństwa obywatelskiego, ale tego typu zmiany można wprowadzić w mediach państwowych, dla niepoznaki zwanych publicznymi. Można, a nawet śmiem twierdzić, że trzeba, utworzyć redakcję społeczną, której programy i audycje będą tworzone lub współtworzone przez organizacje społeczne, a przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego powinni recenzować wydarzenia polityczne, społeczne i gospodarcze na równych prawach z politykami i dziennikarzami (celebryci są tu całkowicie zbędni). Powinno to nie tylko skutkować zmianami w świadomości politycznej odbiorców takiego przekazu, ale także sprawiłoby, że media publiczne (w takiej sytuacji już by zasługiwały na taką nazwę) byłby faktycznie konkurencyjne względem prywatnych monopoli medialnych.
To tyle jeśli chodzi o zmiany, które w bliskiej przyszłości mogą stworzyć warunki do zmiany konstytucji. Jednak nawet na gruncie obecnie obowiązującej konstytucji można wprowadzić szereg zmian, skutecznie utrudniających powrót do sposobu kierowania państwem, jaki przez ostatnie 8 lat prezentowała koalicja PO – PSL. W kolejnych tekstach postaram się przedstawić kilka propozycji.
Jest to bardzo potrzebne. Kiedyś myślałem, że jest dużo przesady w powiedzeniu, że ludzie są sterowani przez media. Niestety tak jest. Bardzo duża cześć społeczeństwa cierpi na swoiste uzależnienie od mediów – nie myśli, nie potrafi rozmawiać, a co najgorsze NIE CHCE TEGO ROBIĆ. Powstanie mediów społecznych, czyli autentycznych, stworzyłoby szansę na przełamanie tego marazmu.
Społeczeństwo, ludzie zaczęliby mówić własnym głosem i rozmawiać ze sobą.
Niestety, ta sama przypadłość dotyczy mediów prawicowych i dużej części ich odbiorców. Tam obowiązuje ten sam, co w mediach reżimowych, model przedstawiania rzeczywistości, to znaczy z wykluczeniem społeczeństwa obywatelskiego, tyle tylko, że tam debatują prawicowi dziennikarze, z prawicowymi politykami i prawicowymi celebrytami. Chociaż ich przekaz jest bez porównania uczciwszy, to jest również schematyczny i zredukowany, a przez to zafałszowany. Świerzy przykład podałem w tekście, czyli sprawę przemilczenia FORP. W tej chwili jedynie Radio WNET spełnia postulowane przeze mnie standardy.