Chociaż media opozycyjne i reżimowe, oraz popierane przez nie partie polityczne, zajadle się zwalczają, to na pewnym poziomie opisowym zadziwiająco zgodnie i solidarnie fałszują obraz rzeczywistości, o czym mogliśmy się dobitnie przekonać przy okazji niedawnych wyborów samorządowych. Przy czym nawet nie można im wprost zarzucić kłamstwa, bo obraz rzeczywistości jest fałszowany za pomocą półprawd i przemilczeń.
Wyniki wyborów podawane przez te media, ograniczały się wyłącznie do wyników partii politycznych i to tylko do tej części wyborów, w których system wymuszał na wyborcach głosowanie na kandydatów partyjnych, czyli do sejmików wojewódzkich, prezydentów i rad większych miast. Według obu obozów medialnych, czołowe partie osiągnęły wynik w skali kraju rzędu 20 – 30%.
Nim dojdę do tego, jak faktycznie wypadły partie w wyborach samorządowych i jaki to daje obraz rzeczywistych preferencji wyborczych Polaków, muszę wprowadzić małe zastrzeżenie. Pisząc o wymuszaniu przez system głosowania na kandydatów partyjnych, mam na myśli system państwa, a nie ordynację większościową (taką samą, jak w wyborach do sejmu), która obowiązywała tylko w wyborach do sejmików wojewódzkich. Czynniki systemowe, które niejako wymuszały wybór kandydatów partyjnych w większych miastach, to zanik wspólnot lokalnych i daleko posunięta dezintegracja społeczności lokalnych, na co duży wpływ ma organizacja przestrzeni publicznej (tuż przed wyborami poświęciłem temu tematowi dwuczęściowy tekst pt. „Wroga przestrzeń publiczna”); „rozmywanie” się inicjatyw obywatelskich w strukturze dużych miast i wynikające stąd kłopoty z ich rozpoznawalnością; blokada medialna nakładana na niezależne inicjatywy wyborcze ze strony mediów „mętnego nurtu” (lub, jak kto woli, „głównego ścieku”), oraz mediów opozycyjnych (kolejna zadziwiająca zgodność).
Wróćmy jednak do wyników wyborów samorządowych. Na wyniki wyboru wójtów, burmistrzów i prezydentów miast trafiłem w gazecie „Dziennik, Gazeta Prawna” i pozwolę je sobie tu przytoczyć.
Niezależni kandydaci w całym kraju zdobyli 81,5% stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów, a kandydaci partyjni odpowiednio: SLD LR – 0,89%, PO – 2,18%, PiS – 5,01%, PSL – 10,42%.
Nawet uwzględniając przekręty wyborcze, wyraźnie widać, że partie poniosły klęskę wyborczą. Zaglądałem też do raportów wyborczych PKW, by zobaczyć, jak Polacy wybierali radnych. Przyznam szczerze, że nie miałem cierpliwości przeglądać wyników gmina po gminie i zliczać wyników, dlatego sprawdzałem wyrywkowo gminy w różnych częściach kraju, ale i tak byłem w stanie dostrzec podobną tendencję – na ogół wyborcy niemal „wycinali w pień” kandydatów partyjnych.
To nie jest jakiś incydentalny przypadek redukowania, a tym samym fałszowania rzeczywistości, taki sam w wykonaniu obu zwalczających się środowisk medialnych. Obydwa środowiska jako podmiot życia politycznego w Polsce przedstawiają koncesjonowane partie polityczne (poniekąd słusznie, bo to wynika z samej logiki systemu III RP), społeczeństwo jest zaś traktowane przedmiotowo i zostało zredukowane do grupy frekwencyjnej i opisywane za pomocą słupków poparcia wyborczego. W tym zredukowanym opisie grupa absencyjna (ci, którzy nie chodzą na wybory) w ogóle nie istnieje, chociaż ta grupa obejmuję ponad 50% naszego społeczeństwa i ciągle rośnie. Wyraźnie było to widać w opisie kampanii wyborczej, samych wyborów i ich wyników, który to opis ograniczał się wyłącznie do rywalizacji głównych partii politycznych, co, przyznam szczerze, od samego początku niepomiernie mnie irytowało. Nie ma w tym opisie też miejsca dla społeczeństwa obywatelskiego, chyba, że jego aktywność daje się jakoś wpisać w rozgrywkę polityczną i wykorzystać na rzecz popieranej partii (ta reguła dotyczy obu środowisk medialnych).
Interes wspieranej partii jest ważniejszy od dobra wspólnego, bo jej interes jest z tym dobrem utożsamiany. Przejawem takiej postawy był niedawny atak przedstawicieli opozycyjnych mediów na organizatorów protestu w siedzibie PKW, którzy należąc do bardzo różnych środowisk i wyznając przeciwstawne poglądy, podjęli wspólne działanie w imię dobrze rozumianego dobra wspólnego. Jednak okazało się, że dla agresorów właśnie interes popieranej przez nich partii okazał się ważniejszy (protestujący mieli rzekomo szkodzić w ten sposób PiS-owi).
Przypomina mi się tu kilka adekwatnych haseł z czasów PRL-u: „Program Partii, programem Narodu”, albo „Gierek – Partia, Partia – Naród”.
Błędy rodzą kolejne błędy.
Oczywiście, dostrzegam różnicę między obydwoma środowiskami medialnymi, dlatego nie odmawiam dziennikarzom i publicystom opozycyjnym pobudek patriotycznych, oraz szczerości intencji działania dla dobra państwa i narodu (funkcjonariuszy reżimowych mediów nawet o to nie podejrzewam). Dlatego też, to wszystko co tu opisałem postrzegam raczej w kategorii błędu, a nie złej woli. Jednakże permanentny błąd opisowy popełniany przez wpływowe środowiska opiniotwórcze, niezależnie od ich intencji, pociąga za sobą poważne konsekwencje.
Przedmiotowe traktowanie społeczeństwa zraża je zarówno do partii, jak i popierających ją mediów (na koncesjonowane media reżimowe jesteśmy niejako skazani, a na opozycyjne nie). Konsekwencją tego są ciągłe porażki wyborcze PiS, z wielkim laniem, jakie zebrał wraz z innymi partiami w tegorocznych wyborach samorządowych.
Zwalczanie wszystkich prawicowych, antysystemowych inicjatyw politycznych w imię obrony silnej, a właściwie monopolistycznej pozycji PiS na prawej stronie sceny politycznej, oraz ignorowanie społeczeństwa obywatelskiego sprawia, że PiS z „jedynej opozycyjnej” staje się osamotnioną opozycyjną, przy okazji blokując możliwość powstania szerokiego ruchu społecznego, mogącego doprowadzić do radykalnych zmian systemowych w naszym kraju.
Zredukowany opis rzeczywistości, o którym pisałem, skutkuje błędnymi prognozami i doborem błędnych strategii działania, co prowadzi do powtarzających się porażek opozycji, a w konsekwencji do umacniania się i domykania systemu państwa.
Jest jeszcze jedna, dość dziwna konsekwencja zafałszowanego opisu rzeczywistości i wynikających z niego błędnych prognoz. Gdy rzeczywistość rozmija się z naszym wyobrażeniem o niej, broniąc się przed bolesnym dysonansem poznawczym, ignorujemy fakty (np. odtrąbienie zwycięstwa wyborczego PiS, gdy w rzeczywistości wszystkie partie, łącznie z PiS-em, doznały sromotnej porażki), lub je racjonalizujemy. Na gruncie polityki najpopularniejszą racjonalizacją jest tłumaczenie porażek opozycji głupotą społeczeństwa. Faktycznie, „lemingów” ci u nas dostatek (także prawicowych), poważnym problemem jest też wyuczona bierność, ale ostatnie wybory samorządowe pokazały, że Polacy, w sprzyjających okolicznościach, potrafią być niewrażliwi na działanie medialnej propagandy i dokonywać racjonalnych wyborów.
Społeczeństwo obywatelskie.
Wbrew temu, co pospołu ogłosiły media opozycyjne i mętnego nurtu, prawdziwym i to zdecydowanym zwycięzcą wyborów samorządowych okazało się społeczeństwo obywatelskie, a nie któraś z partii politycznych. Wybory pokazały, że wyborcy odwracają się od partii politycznych i poszukują innych alternatyw, które znajdują w społeczeństwie obywatelskim. Taki wynik wyborów samorządowych ma w sobie olbrzymi potencjał zmiany systemowej.
Jednak z całą pewnością nie przełoży to się na wynik wyborów parlamentarnych w przyszłym roku. Jeżeli już, to taka zmiana preferencji wyborczych może zaowocować jeszcze większym spadkiem frekwencji wyborczej.
Powód jest bardzo prosty – społeczeństwo obywatelskie nie ma ogólnopolskiej struktury i prawdopodobnie nieprędko ona powstanie, a bez tego nie jest w stanie wystawić listy krajowej i wystartować w wyborach ogólnopolskich. Społeczeństwo obywatelskie tworzą rozproszone organizacje społeczne i pojedyncze osoby, działające na rzecz dobra wspólnego, co je zasadniczo odróżnia od organizacji ideologicznych (organizacje lewackie często podszywają się pod społeczeństwo obywatelskie) i partii politycznych, które kierują się ideologiami (np. ideologia władzy, czyli zdobyć władzę, za wszelką cenę ją utrzymać i czerpać z niej osobiste korzyści). Te organizacje mają najczęściej charakter lokalny i zajmują się sprawami swoich „małych ojczyzn”, dzięki czemu są rozpoznawalne przez swoje społeczności lokalne i cieszą się ich zaufaniem, o wiele większym, niż partie polityczne (pokazały to ostatnie wybory).
Już od kilku lat trwają starania na rzecz integracji społeczeństwa obywatelskiego i stworzenia szerszego, może nawet ogólnopolskiego ruchu społecznego. Znam kilka niezależnych od siebie inicjatyw tego typu. Niestety, nie dowiecie się o nich z mediów reżimowych, ani opozycyjnych, bo to jest właśnie ten przemilczany obszar rzeczywistości, o którym pisałem wcześniej.
Istnieje kilka istotnych barier, które utrudniają powstania takiego ogólnopolskiego ruchu społecznego, oraz możliwość znaczącego wpływanie przez niego na funkcjonowanie systemu państwa.
Część organizacji obywatelskich, zwłaszcza tych o charakterze lokalnym, nie chce się angażować w działania ogólnopolskie, a zwłaszcza w obszarze zawłaszczonym przez partie polityczne, czyli zarządzania lub choćby wpływania na funkcjonowanie instytucji państwa. Wolą ograniczać wyłącznie się do pracy na rzecz swoich społeczności lokalnych, chociaż system państwa ma olbrzymi wpływ na ich kondycję i funkcjonowanie.
By ruch społeczny tworzony przez społeczeństwo obywatelskie mógł powstać i funkcjonować, musi mieć strukturę sieciową, bo tylko taka formuła daje możliwość zachowania tożsamości i niezależności, a tym samym wiarygodności, przez tworzące go organizacje, oraz uchronić ruch przed ideologizacją, typową dla partii politycznych. Jednak jesteśmy tak przyzwyczajeni do funkcjonowania w strukturach hierarchicznych, że wiele osób i organizacji obywatelskich, chcących współtworzyć taki ruch społeczny, nie wie i nie wyobraża sobie, jak taka struktura sieciowa może działać, dlatego dążą do tworzenia stałego zarządu lub kierownictwa ruchu, czyli jego hierarchizacji. Przypomnę, że pierwsza Solidarność, na początku swego istnienia miała charakter sieciowy i był to okres jej najbardziej dynamicznego rozwoju i funkcjonowania. Hierarchizacja Solidarności ułatwiła jej rozgrywanie przez władze komunistyczne, co miało swój finał w kontrakcie okrągłego stołu.
Ostatnią istotną barierą jest brak skutecznego, dopasowanego do struktury sieciowej, systemu komunikacji wewnętrznej, jak i zewnętrznej ze społeczeństwem. Zarówno media reżimowe, jak i opozycyjne stanowią raczej barierę komunikacyjną niż narzędzie komunikacji dla takiego ruchu. Dla porządku wspomnę, że jakieś pięć lat temu przedstawiłem koncepcję takiego systemu informacji i komunikacji, ale nie udało się tego projektu zrealizować, głównie z powodu braku pieniędzy.
Myślę, że wszystkie te bariery są do przezwyciężenia i istnieje realna szansa powstania ruchu obywatelskiego, który, jak pokazały wyniki wyborów samorządowych, może zyskać silne poparcie społeczne i doprowadzić do radykalnych zmian sytemu państwa.
Dodaj komentarz