Kłamstwo na uniwersytecie
Czy instytucję, w której kłamstwo jest wymagane do osiągnięcia pozycji profesora, można nazywać uniwersytetem? Praktyka wskazuje, że można, choć się nie powinno. W filmie dokumentalnym Jarosława Mańki „W imię prawdy. Tajny Instytut Katyński” prof. Ryszard Terlecki wspomina jednego z wybitnych profesorów UJ (niestety bez wymienienia nazwiska), który mówił studentom, że zbrodni katyńskiej dokonali Niemcy. Trudno, żeby nie wiedział, że to zrobili Sowieci, o czym byli przekonani niemal wszyscy Polacy, ale w oficjalnym wykładzie – kłamał. Wniosek Ryszarda Terleckiego był następujący: „Nie byłby profesorem uniwersytetu, gdyby nie kłamał”. I każdy, kto zna choć trochę domenę akademicką, chyba temu nie zaprzeczy.
System komunistyczny był systemem kłamstwa, w PRL kłamstwo dominowało i w gruncie rzeczy obowiązywało w karierach akademickich. Mówienie prawdy nieraz kończyło się źle, a nawet bardzo źle. Taki stan rzeczy degradował naukę, bo ta ma za zadanie prawdy poszukiwać. Sytuacja była schizofreniczna i niestety taka pozostała w III RP.
Historie najnowsze uniwersytetów są w niemałym stopniu zakłamane, pisane przez jednych profesorów, aprobowane przez drugich. Etatowi historycy nie wykazują zdolności do naprawiania błędów czy zamierzonych fałszerstw. Nie idą w ślady 14-letniego gimnazjalisty Jakuba Vaugona (polskiego pochodzenia) w Paryżu, który potrafił sprzeciwić się publicznie kłamstwu w podręczniku historii (o rzekomo polskim personelu w Treblince) i doprowadził do zmiany jego treści.
To było możliwe we Francji, ale u nas profesora to może tylko profesor oceniać, poprawiać, dlatego błędów w książkach, pracach naukowych mamy moc, nie mniej od liczby profesorów. Ten, kto kieruje się kryterium prawdy, ujawnia nieuczciwości, plagiaty, błędy czy kłamstwa profesorów, nie ma wiele szans na osiągnięcie tego tytułu, będącego u nas celem nauki i mrocznego nieraz pożądania. Nie bez przyczyny ci, którzy na uczelniach chcą pozostać, boją się mówić. Tych niepoprawnie odważnych już pousuwano.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 24 maja 2023 r.
Rzecz nie tylko w kłamaniu.
Geneza potwierdzonej tytułami “wybitności” ogromnej części polskich naukowców (nałukofcuf) znajduje swoje potwierdzenie po śmierci kiedy to umiera profesor i jego dokonania takoż.
Nie jestem wielbicielem przeróżnych rankingów, ale fakt, że najlepsze (“najlepsze”) polskie uczelnie od lat okupują miejsca w szóstej (w porywach w piątej) setce uczelni wyższych na świecie jest wielce wymowny.
Nowych Banachów, Ulamów, Szczepaników, Czochralskich jakoś nie widać.
Za to profesorów dr hab. mamy pod dostatkiem.
Zresztą tak jak i generałów.
Bardzo prosta sprawa – schemat finansowania “nauki” (celowo piszę tu schemacie a nie o poziomie, bo to odrębna sprawa – czego niby się można spodziewać gdy całe polskie państwowe finansowanie jest mniejsze niż budżet JEDNEGO amerykańskiego uniwersytetu z Ivy League). A jeśli chodzi o podział tych nędznych mikrośrodków? W postaci grantów finansuje się nie te problemy badawcze które mogą przynieść coś nowego, wzbogacającego naszą wiedzę (to byłoby niebezpieczne – bo nie wiadomo w którym kierunku to wzbogacenie wiedzy pójdzie), ale te które można łatwo i bezkonfrontacyjnie rozliczyć.
PS.
Kłamstwa uniwersyteckie dotyczą nie tylko historyków. Obawiam się że w naszych warunkach znacznie bardziej szkodliwe są kłamstwa utytułowanych ekonomistów i prawników. Na szczęście praw fizyki oraz aksjomatów matematyki tak łatwo sfałszować się nie da…
Dział Rozwoju Innowacyjnych Metod Zarządzania Programami Narodowego Centrum Badań i Rozwoju…
Doprawdy Bareja by tego nie wymyślił.
Ciąg afer związanych z tą “instytucją” (ostatnio przycichło…) nie jest żadnym zaskoczeniem.
Bo jak forsa to mi ją wsadź.
Sam znam taki dofinansowany “program”, który z sukcesem doprowadził do konsumpcji dotacji i…tyle.
Itd., itp.
Firma jest już w likwidacji.
A tu przykład Świergolenia 4.0.
https://polskiprzemysl.com.pl/utrzymanie-ruchu/mapa-drogowa-cyfrowej-transformacji/