Już od dawna twierdzę, że w naszym nieszczęśliwym kraju ma miejsce mechanizm dziedziczenia pozycji społecznej. Dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, nawet jeśli mają tylko pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżniają, kiedy grają, a kiedy nie. Dzieci konfidentów zostają konfidentami, a dzieci filozofów – filozofami.
Jednym z przykładów takiego dziedziczenia pozycji społecznej jest doktor nauk filozoficznych, czy może doktorka tych nauk, pani Katarzyna Kasia.
Mówię o dziedziczeniu pozycji społecznej, bo jej ojcem był doktor habilitowany Andrzej Kasia, oczywiście filozof. Przyjaźnił się z nim Jan Himilsbach, który nawet czasami zachodził doń o poranku po „nieprzespanej nocy znojnej”, z przygodnymi kompanami, co to jeszcze niezupełnie wyszli z nirwany, pokazywał im doktora Kasię i mówił: wiesz, żłobie, kto to jest? To jest pan profesor filozofii i on zaraz pójdzie uczyć studentów. Podobno w przygodnych kompanach wzbudzało to cześć nabożną – bo profesorowie, a już zwłaszcza – filozofowie – wzbudzają w maluczkich cześć nabożną jako ci, co wspięli się na szczyty wszechnauk.
Tymczasem nic podobnego. Filozofia była nauką w starożytności, kiedy to stanowiła syntezę całej ówczesnej wiedzy. Później było to już coraz mniej możliwe i w rezultacie filozofowie tak naprawdę opowiadają nam o sobie, o swoich urojeniach, lękach, sympatiach i antypatiach. Nie ma w tym niczego specjalnie złego, ale nie jest to żadna nauka. Nieporozumienie polega na tym, że siłą inercji filozofia nadal pozostaje dyscypliną akademicką, więc filozofowie kolekcjonują tytuły naukowe i powierza się im nauczanie studentów, którzy naiwnie myślą, że to wszystko naprawdę.
Chociaż nie wszyscy, bo pamiętam kolegę Kaliksta H, który zbuntował się przeciwko nauczaniu filozofii, mówiąc z goryczą: co to za nauka? Jeden p…doli o Duchu, drugi o Idei – i ja mam sobie takimi głupstwami zaśmiecać pamięć?
Ale nec Hercules contra plures, więc filozofia nadal uchodzi za naukę, a jej adepci zaśmiecają biblioteki makulaturą, zwodząc maluczkich na manowce. Nawiasem mówiąc, nieżyjący już prof. Bogusław Wolniewicz, sam zresztą filozof, zauważył, że współczesna filozofia jest całkowicie bezpłodna, tylko ukrywa to za parawanem „organizacyjnej krzątaniny”, która ma nadawać jej pozory życia.
Faceci z wąsem
Wracając do pani Katarzyny Kasi, to obecnie znalazła ona przytulisko w rządowej telewizji, no bo jużci; z czegoś żyć trzeba, a coraz mniej jest chętnych do płacenia za zbawienne prawdy, że „Byt jest, a Odbytu nie ma”. No a tam – jak to w telewizji – trzeba z jednej strony piętnować, a z drugiej – lansować. Akurat wszyscy tak robią zarówno w telewizji rządowej, jak i w tych nierządnych. Różnica sprowadza się do tego, kogo się piętnuje, a kogo lansuje – ale o tym nie decydują szeregowi funkcjonariusze Propaganda Abteilung, tylko zaufani szefowie, a niekiedy nawet – oficerowie prowadzący. Na tym właśnie polega niezależne dziennikarstwo w niezależnych mediach głównego nurtu.
Więc tak się składa, że pani dr Katarzyna Kasia nie tylko sama piętnuje i lansuje, ale i jest lansowana. Mam na myśli niedawną publikację pani Katarzyny, puszczoną przez Judenraat „Gazety Wyborczej”. Podzieliła się tam z mikrocefalami, stanowiącymi środowisko tej gazety, uwagą, że „wkurza ją”, iż prawa dla kobiet ustalają faceci z wąsami. Na pierwszy rzut oka można byłoby sobie pomyśleć, że przyczyną irytacji mogą być te wąsy. Rzeczywiście, niektóre panie wąsów nie lubią, zwłaszcza tych krótko przystrzyżonych, bo podczas bliskich spotkań III stopnia kłują je one w tak zwane „okolice bikini” – ale jestem pewien, że pani dr Katarzynie Kasi nie o wąsy chodzi, tylko o to, że prawa dla kobiet ustanawiają faceci, wszystko jedno z wąsami czy bez. Wypływa z tego morał w tym sposobie, że najlepiej by było, gdyby prawa dla kobiet ustanawiały kobiety, a dla facetów – faceci.
Demokracja płci
Wymagałoby to jednak bardzo głębokiej reformy parlamentaryzmu, znacznie głębszej od postulowanej przez Fryderyka von Hayek’a „demarchii” – bo przewidywała ona wprawdzie dwie izby parlamentu, ale zróżnicowane cenzusem wieku, ale nie płci. Tymczasem spełnienie postulatu pani doktor Kasi musiałoby doprowadzić do demokracji płciowej, w której funkcjonowałyby dwa parlamenty; jeden damski, a drugi męski – podobnie jak obecnie toalety.
Inna sprawa, że wobec osiągnięć tak zwanej przez Józefa Stalina „nauki przodującej”, ta koncepcja może być już nieaktualna, bo liczba płci rośnie w postępie geometrycznym, a poza tym – na co zwrócił uwagę Tadeusz Boy-Żeleński – nawet w obrębie jednej płci mamy do czynienia z płynnością sytuacji. Jakże bowiem inaczej rozumieć fragment: „za co stwór podeszły wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem, windujemy na piedestał?”. Czy trzeba nam lepszego dowodu, potwierdzającego, że kobietą się nie jest, kobietą się bywa? W takim razie komu tak naprawdę powierzyć stanowienie praw dla kobiet, skoro faceci z wąsami panią doktor Kasię „wkurzają”?
Destrukcja więzi
W tej sytuacji trudno dopatrzyć się jakichś zalet „koncepcji” pani dr Katarzyny Kasi – ale paradoksalnie to właśnie może być powód, dla którego Judenrat „Gazety Wyborczej” udzielił jej łamów swojego pisma. Jak wiadomo, nasz tubylczy Judenrat, podobnie jak Judenraty w innych nieszczęśliwych krajach, tradycyjnie lokują się w pierwszych szeregach nieubłaganego postępu, czyli mówiąc konkretnie – rewolucji komunistycznej. Komunizm jest bowiem najlepszym sposobem uchwycenia i utrzymania władzy mniejszości nad większością, ponieważ z chwilą likwidacji własności prywatnej poddaje wszystkich ludzi dyktaturze władzy politycznej, która w dodatku dzisiaj – w związku z planami likwidacji pieniądza gotówkowego, mogłaby każdego podejrzanego o wrogie intencje, zwyczajnie i dosłownie wyłączyć.
Oczywiście o tym nie wolno głośno mówić, to znaczy – na razie jeszcze wolno, ale jak podkręceni przez Judenrat bodnarowcy zaczną korzystać ze stworzonego właśnie narzędzia terroru w postaci penalizacji „mowy nienawiści”, to każdego nienawistnika będzie można wtrącić do lochu, nawet – do dołu z wapnem. Zanim to jednak nastąpi, lepiej nie płoszyć przedwcześnie potencjalnych ofiar, więc wypada lansować rozmaite „koncepcje” – ot, chociażby takie, jaką właśnie przedstawiła nasza panna filozofówna – bo nuż natrafi ona na jakiegoś amatora, który będzie próbował wprowadzić ją w życie – co doprowadzi do jeszcze większego chaosu niż ten wytworzony przy okazji operacji „przywracania praworządności”. A o to właśnie chodzi, bo pierwszym krokiem do zwycięstwa rewolucji komunistycznej jest doprowadzenie do destrukcji wszystkich organicznych więzi społecznych i zastąpienie ich doktrynerskimi dyrektywami. A ponieważ cadykowie z Judenratu uznali, że koncepcja panny filozofówny może być podyktowana doktrynerskimi motywami, to udzielili jej swoich łamów.
Stanisław Michalkiewicz/Dakowski.pl/nczas/
Nie umiem się zalogować, wot filozof !
Kilka uwag o rozumieniu filozofii Stanisława Michalkiewicza w artykule « Koncepcja panny filozofówny »
Zastanawiam się dlaczego Stanisław Michalkiewicz tak negatywnie pisze o filozofii. To już drugi jego artykuł, w którym trafiłem na taki niechętny stosunek do tej « królowej nauk ». Przychodzą mi na myśl dwa powody :
1) Pan Stanisław miał wykładowców z filozofii na poziomie Andrzeja Kasi, którzy wszystko (m.in. starożytność, średniowiecze…) interpretowali z punktu widzenia materializmu dialektycznego i to mogło powodować stany wymiotne u studentów myślących.
2) Pan Stanisław był zbyt leniwy albo zbyt przeciążony wkuwaniem na pamięć paragrafów prawniczych, że nie miał czasu wpaść na jakiś wykład z filozofii jadąc kilka przystanków autobusem na KUL, gdzie jeszcze wtedy wykładali tam tacy filozofowie jak: S. Swieżawski, ojciec Krąpiec, S. Kamiński (metodolog), M. Kurdziałek, A.B. Stępień (fenomenolog), Z. Zdybicka, K. Wojtyła … dzisiaj po śmierci A. Maryniarczyka, ostał się jeszcze tylko Piotr Jaroszyński.
ad 1) Mam taką hipotezę, że komuniści specjalnie propagowali materializm dialektyczny, żeby zniechęcić ludzi do filozofii. Skutkiem takiego nauczania może być Pana Stanisława stosunek do filozofii, gdy pisze « Filozofia była nauką w starożytności,… stanowiła syntezę całej ówczesnej wiedzy. », « ale nie jest to żadna nauka » ( przecież to ostatnie twierdzenie jest żywcem wzięte od K. Marksa) i powtarza za byłym marksistą : « Wolniewicz, sam zresztą filozof, zauważył, że współczesna filozofia jest całkowicie bezpłodna, tylko ukrywa to za parawanem „organizacyjnej krzątaniny” ». Czy polska Lubelska Szkoła Filozoficzna (Kalinowski, Krąpiec), czy Naukowe Towarzystwo Tomistyczne z jego « tomizmem konsekwentnym » na UKSW (M. Gogacz, A. Andrzejuk, M. Zembrzuski) to są « bezpłodne krzątaniny » ?
Nie, filozofia nie jest syntezą jakiejś ogólnej wiedzy. Już Arystoteles, a za nim całe Średniowiecze, odróżniał nauki ze względu na ich przedmiot (fizyka, matematyka, filozofia pierwsza). To A. Comte i K. Marks całkowicie odrzucali filozofię, jak Pan Stanisław ? a neopozytywiści głosili, że jest jakąś syntezą nauk szczegółowych, czego przykładem był B. Wolniewicz.
ad 2) A może w komunistycznym UMCS zabroniono studentom kontaktów z katolickim KUL ? Pamiętam, jak krzyczeliśmy na prof. Gogacza, że jak śmiał spotkać się z komunistą Andrzejem Kasią w Empiku na ul. Marszałkowskiej i prowadzić z nim dysputę. Była wtedy tzw. « odwilż gierkowska » (chyba 1972 rok). Profesor spokojnie nam odpowiedział, że po raz pierwszy został zaproszony przez komunistów, więc trzeba ich też uczyć filozofii. Po czym zaproponował nam, żebyśmy w ramach naszego Studenckiego Koła Filozoficznego na ATK wymyślili temat i zaprosili studentów filozofii z Uniwersytetu Warszawskiego. Już nie pamiętam, ale filozofia na UW była zlikwidowana po 1968 roku, więc studenci filozofii zbierali się chyba na wydziale socjologii. W każdym razie nasza delegacja (byłem wtedy wiceprezesem) poszła na UW. Dość sympatycznie zostaliśmy przyjęci przez prezesa tamtejszego Koła Filozoficznego. Ustaliliśmy, że tematem sympozjum będzie « Kim jest człowiek ». Podczas rozmowy z nimi miałem wrażenie, że znajduję się w kościele świętego marksizmu. W tym czasie byłem zbuntowanym egzystencjalistą. Uzgodniliśmy, że UW wydeleguje dwóch studentów z referatami w koncepcji materializmu dialektycznego. Ja oczywiście przygotowałem referat o absurdzie w antropologii A. Camus. W dzień konferencji czekaliśmy chyba z 45 minut, by ją zacząć. Żaden marksista się nie pojawił. Później znajomy socjolog z UW powiedział mi, że dziekan zabronił im udziału w naszym sympozjum. Więc nie dowiedzieli się chłopcy, że oprócz ideologii marksizmu można uprawiać dziedzinę nauki, którą Grecy nazywali φιλοσοφία – filozofią – umiłowaniem mądrości. Być może podobny los spotkał Stanislawa Michalkiewicza ? Zakaz rektorski ? Z drugiej strony ja też nie miałem okazji nauczyć się języka chińskiego, ale nie odważyłbym się oceniać go negatywnie. Owszem, języki filozoficzne wydaje mi się, że mogę krytykować.
Powyższy tekst nie jest krytyką pracy Pana Stanisława; owszem lubię go czytać. Zaniepokoiła mnie tylko jego niechęć do filozofii ogóle. Można się znęcać nad absurdalnymi ideologiami, ideologiami pretendującymi do miana filozofii, filozofiami, które są wewnętrznie sprzeczne, ale nie można w czambuł niszczyć filozofii. To dzięki niej rozwinęło się chrześcijaństwo, cywilizacja greko-rzymsko-europejska, uniwersytety…
Mare P. Prokop
Michalkiewicz został przytłoczony czymś innym niż filozofia, a mianowicie lewicową mniemanologią myląc ją z filozofią. Teoretycznie nie powinien.