Boży Liban. Umęczony kraj świętych (2)

   Niech hołdem Legionu dla Libanu: tej świętej ziemi świętych ludzi, przeżywającej teraz z rąk izraelskiego  najeźdźcy dni swej męki, będzie tekst niniejszy o pielgrzymce do Libanu pisarza Grzegorza Musiała, który będąc w Libanie we wrześniu 2014 r. towarzyszył jako tłumacz ks. dr. Dariuszowi D. (inicjał na prośbę księdza). Ksiądz dr. D. prowadzi w Polsce od paru lat ośrodek kultu św. Charbela w Gostyniu, w bazylice Filipinów na Świętej Górze i celem podróży do Libanu było zdobycie relikwii św. Charbela do polskiego ośrodka.  Tekst Grzegorza Musiała  zatytułowany “Liban: Podróż do ziemi świętych Charbela i Rafki” ukazał się fragmentami w 2-tygodniku diecezji kaliskiej „Opiekun” z 07.01.15 r. i następnie został zamieszczony w całości w kwartalniku „Okno Wiary”. Publikujemy jego rozszerzoną wersję. Z powodu znacznej objętości, zaprezentowany będzie w czterech częściach.

  04.10.24                                                                        Pokutujący Łotr 


Grzegorz Musiał

 

LIBAN: PODRÓŻ DO ZIEMI ŚWIĘTYCH CHARBELA I RAFKI

(cz.2)

Naszą wyprawę rozpoczyna uciążliwy nocny lot z Warszawy do Bejrutu,  gdy, ku naszemu zdziwieniu, samolot okazuje się zapchany do ostatniego miejsca. W hali przylotów lotniska Rafic Hariri czeka, trzymając przed sobą kartkę z nagryzmolonym nazwiskiem księdza, wynajęty dla nas kierowca o imieniu, nomen omen, też Charbel.  Wkrótce zrozumieliśmy, jakim złym pomysłem – na szczęście  prędko zarzuconym – byłoby wynajęcie przez nas samych samochodu jeszcze na lotnisku i jazda przez Bejrut: zatłoczony i rozkrzyczany mimo nocnej pory, jak każda bliskowschodnia metropolia. Jedynym przepisem drogowym, jaki tu się stosuje, jest jazda po prawej stronie jezdni i też nie zawsze.  Do tego Bejrut jest poprzecinany autostradami, na których oznakowanie pasów ruchu to już tylko zatarte wspomnienie, a jedynym oświetleniem są reflektory mijanych aut lub neon czasem błyskający nad sklepem.  Lecz dla naszego wirtuoza kierownicy nagłe zatrzymanie samochodu, zawrócenie i jazda wstecz pod prąd bo minęliśmy zjazd, nie była żadnym problemem,  również inni kierowcy uznawali ten manewr za całkowicie uzasadniony i uprzejmie zjeżdżali nam z drogi.  Nawet nie próbowaliśmy myśleć, jakie wyzwiska i w końcu gigantyczny mandat albo i może sprawa sądowa czekałyby naszego Charbela, gdyby coś takiego wywinął w Polsce.

Port w Jounieh (na północ od Bejrutu)

Mimo to żywi dotarliśmy do hoteliku,  pięknie położonego nad zatoczką pełną łodzi i jachtów w miejscowości Jounieh (czytaj Dżunija), będącej północną częścią Bejrutu, rozciągniętą na 30 km wzdłuż wybrzeża. Układ urbanistyczny wybrzeża Libanu przypomina nieco Trójmiasto: pas przyklejonych do morza miast portowych – od Tyru w pobliżu granicy izraelskiej, przez Sydon, Bejrut, Jounieh, Byblos po Trypolis na północy. Jeśli jednak Trójmiasto ma za plecami skromne pagórki morenowe, tu nad linią miast góruje potężne pasmo porośniętego resztkami cedrów Antylibanu i Libanu.

                                                                      Harissa

Po dobrze przespanej nocy, zaczynamy dzień o dziesiątej rano, pielgrzymką do słynnego sanktuarium maryjnego Harissa. Charbel czeka na nas przed hotelem i z jego opowieści – bardziej gestykulowanej niż mówionej po angielsku – wynika,  że stosunek maronitów do Matki Bożej jest tak samo pełen czci i miłości jakw  Polsce. I również Liban – fakt  mało znany w Europie –  zawierzył siebie opiece Królowej Libanu, Maryi. Jej ukoronowana wieńcem dwunastu gwiazd ośmiometrowa figura z pomalowanego na biało brązu odlana była w Lyonie w 1904 r. dla uczczenia pięćdziesiątej rocznicy ogłoszenia przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Dziś stoi wysoko nad Bejrutem, na szczycie góry zwanej Harissa, obejmując swym płaszczem i rozchylonymi dłońmi rozciągający się u jej stóp Liban. Libańczycy wierzą, że ta opieka chroni ich przed okropnościami wojny toczącej się tuż tuż, za odległą o kilkadziesiąt kilometrów  granicą syryjską. Trwa do maleńkiego Libanu ogromny napływ uciekinierów  z Iraku i  Syrii – zwłaszcza chrześcijan, mordowanych w Syrii przez tak zwanych „rebeliantów antyrządowych”, choć dla Libańczyków nie ma wątpliwości, że są oni jaczejką USA i innych pro-izraelskich mocarstw dążących do destabilizacji regionu i otwarcia drogi dla podboju Iranu.  Szukają ci nieszczęśni schronienia w Libanie, choć jeszcze niedawno Syria była z Libanem w stanie wojny. Dziś Liban – zarówno jego chrześcijańska, jak i islamska połowa – świecą przykładem miłosierdzia okazywanego setkom tysięcy obdartych, przerażonych chrześcijan syryjskich, dając im zapomogi, dach nad głową, a często i pracę w swoim mikroskopijnym państwie, też podnoszącym się ze zniszczeń po niedawnej wojnie libańsko-izraelskiej.

Our Lady of Lebanon: Matka Boża w Harissa

Na górę Harissa można dojechać nie tylko taksówką z Jounieh, ale również kolejką gondolową zwaną Téléférique,  która kursuje od stacji widocznej stąd hen w dole, na linii plaży. Obok ogromnej statuy Maryi oplecionej schodkami, po których mozlolnie wędrują naroniockie rodziny, znajduje sie tu też nowoczesna oszklona świątynia w stylu „hangarowym”, przypominająca kościec ryby albo szkielet okrętu. Jej zabudowania mieszczą też nuncjaturę apostolską oraz rezydencje aż czterech patriarchów katolickich kościołów wschodnich: maronickiego, ormiańskiego, syriackiego i melchickiego. W pobliżu i nieco w dole błyszczą złotem kopuły greckiej melchickiej Katedry katolickiej św. Piotra i Pawła. Idziemy do samych stóp Matki Bożej po skręconych w spiralę schodach, kilkakrotnie otaczających postument pomnika. Widać stąd wspaniałą panoramę wybrzeża: w lewo zasnute mgiełką wieżowce Bejrutu, w prawo port Byblos, na wprost – Jounieh i hen daleko kreseczkę Cypru, na styku nieba i turkusowej głębi Morza Śródziemnego. Odmówiwszy Magnificat, schodzimy w dół i do bocznego pawilonu, gdzie pod potężnym napisem DIRECTION mieści się gabinet proboszcza.  Nie, nie widzi przeszkód, aby ksiądz D. odprawił tutaj mszę. Wskazuje w głąb korytarza na jedną z kaplic,  gdzie po chwili przebrawszy się w swój strój liturgiczny i wyjąwszy własne paramenta, ksiądz  D. odprawia Najświętszą Ofiarę pod witrażem przedstawiającym Chrystusa Pantokratora. Tylko dla nas obu i dla starszej pracownicy sekretariatu, która do nas dołaczyła.

– A teraz dokąd? – czeka nas pytanie cierpliwie czekającego przy samochodzie Charbela. To my mamy zecydować. Wynajęła go dla nas pani Ewa, Polka z Orawy, matka libańskiego przyjaciela księdza D. – maronity ożenionego z Polką i od paru lat zamieszkałego w Polsce. Kierowca mówi o Ewie madame:  i że madame zaproponowała, aby nam pokazał  Bequaa Kafra (czyt.: Bika Kafra),  wioskę, w której urodził się św. Charbel. Jest to dla nas ogromna niespodzianka. A więc będziemy dziś w miejscu narodzin świętego?! Tego nie było w planie.  I znowu jazda pod prąd po autostradzie, wjeżdżanie w uliczki opatrzone zakazem wjazdu i parkowanie pod zakazem parkowania. Ale musimy kupić zapas wody. W tym klimacie, osobom zwłaszcza starszym, nie wolno się rozstawać z butlą wody niegazowanej.

                                                                      Bequaa Kafra

Wjazd do wioski Bequaa Kafra, Liban

Czytam w przewodniku, który kupiłem w Harissa,  że Bequaa Kafra jest najwyżej położoną zamieszkaną wioską w Libanie: osiemset metrów n.p.m., 360 mieszkańców. Nazwa wywodzi się z syryjskiego i oznacza “żyzną ziemię” i rzeczywiście, wśród kamienistych stoków widać tu i ówdzie uprawne poletka  a nawet małe sady owocowe. Zagródkę, gdzie na świat przyszedł święty w 1828 r., przekształcono w kościółek i  sanktuarium  św. Charbela.  Do wsi dojeżdżamy coraz bardziej stromą szosą, ciągnie się ona skrajem doliny Quadisha, co w syriackim języku znaczy „święta”.  Jest to kraina ostatnich ocalałych w Libanie cedrów: ma kształt litery V, a każda odnoga jest długości 16 km. Powietrze rześkie i chłodne, gdzieniegdzie wyrasta przylepiony do skalnej półki kościółek lub klasztor maronicki z czworokątną wieżyczką i spiczastym dachem pokrytym czerwoną dachówką. Zieleń porasta zbocza gór, kontrastując z bielą skał, w których kryją się ciemne otwory pieczar: miejsca schronienia maronitów, podczas ich historii znaczonej latami prześladowań. Niemal wciąż się tu czuje zapach krwi tych niezłomnych wyznawców Chrystusa, którzy tysiącami ponosili męczeńską śmierć za wiarę. W samych wyprawach krzyżowych, gdzie maronici walczyli u boku krzyżowców, zginęło ich od arabskich sztyletów ponad pięćdziesiąt tysięcy! Pniemy się wzwyż w coraz bardziej surowym krajobrazie. Wrażenie opuszczenia potęgują wyrastające w poprzek szosy stalowe kolczatki i zapory, to posterunki uzbrojonych po zęby żołnierzy rządowych. Wojna toczy się tylko o kilkanaście kilometrów stąd. Nasz Charbel pozdrawia ich przyjaźnie, machają, aby jechać dalej. Wreszcie wśród skał widać kamienne zabudowania Bequaa Kafra.

Dom rodzinny św. Charbela w Bequaa Kafra

Wioskę stanowi właściwie tylko jedna kręta ulica, zwijająca się w dwa placyki otoczone jednopiętrowymi domami, wzniesionymi, jak najczęściej w Libanie, z ciosanego wapienia. Pusto. Dwa samochody osobowe zaparkowane są na spadzistym placyku, wejście do jedynego baru przesłaniają powiewające na wietrze plastikowe paski. Dom rodziny Charbela nie różni się od pozostałych  budyneczków wtopionych w rdzawą kamienną zabudowę wsi. Nie  stanowi osobnego gospodarstwa, a jest jakby część przysiółka. Po paru schodkach wchodzimy przed ciemny prostokąt wejścia w kamiennej ścianie. Na stoliku leżą w wiklinowych koszykach opakowane w celofan patyczki z watką nasączoną olejem Charbela. Wchodzimy do podłużnej niskiej izby z belkowanym sufitem: tu przyszedł na świat święty. W półmroku jaśnieje ołtarz z prostym drewnianym krzyżem i zawieszoną po jego lewej stronie słynną twarzą świętego –  okoloną siwą brodą, z  opuszczonymi  oczyma, które przesłania skraj mnisiego kaptura.  Cisza. Miejsce jest pełne naturalnej świętości, oddycha się tu atmosferą całkowitego oddania się Bogu – jakby wciąż był wśród nas tamten młody święty, który przed opuszczeniem rodzinnego domu miał tu w niedalekiej grocie swoje miejsce skupienia. W tym miejscu jest tylko Bóg, Charbel i my dwaj, na przyczepkę. Dlatego zachowaniem najzupełniej naturalnym wydaje się, kiedy ksiądz D. wychodzi z ławki i kładzie się krzyżem na kamiennej posadzce u stóp ołtarza.

Cedry porastają dolinę Quadisha, Liban

Przy wyjściu z sanktuarium Charbela, czyha na nas radosna mała dziewczynka w towarzystwie swej nieśmiałej drobnej towarzyszki. Machając rączkami i mówiąc coś w swym języku zaprowadziły nas wpierw do sadu, na poczęstunek opadłymi w trawę jabłkami i wspaniałym widokiem na rozciągającą się u naszych stóp dolinę,  a potem do swej gościnnej tęgiej mamy, która w sąsiednim do Charbela domostwie króluje na kanapie zwiniętej z dywanów, przy niskim szklanym stoliku, na który zaraz wjedzie  słodka jak lukier herbata podawana w wąskich szklaneczkach z grubego szkła. Żyją tu jak na bombie, ale wierzą w opiekę świętego – mówi po aramejsku czy arabsku, z wtrącanymi słówkami francuskimi i pojedynczymi angielskimi, którymi ubarwia jej wypowiedź wpatrzona w nas uśmiechniętymi oczami dziewczynka. My też wierzymy, że Charbel ich ochroni. Wracamy tą samą drogą, wijącą się krawędziami doliny Quadisha. Zapada zmierzch i wspaniała złotoczerwona kula słońca osuwa się na rozrzucone w dole klasztory i miasteczka ze sterczącymi jak w Polsce wieżyczkami kościołów. Różaniec kołysze się przy lusterku kierowcy, jak w wielu samochodach  Libanie, on sam często żegna się, gdy mijamy na rozstajach czy po prostu stojące w polu niezliczone figury lub kapliczki św. Charbela, Matki Bożej i Chrystusa Miłosiernego. Widać, że wiele z nich ma swe lata, ale poza znakami upływu czasu nie noszą śladów profanacji czy wandalizmu. Nie przeszkadzają nikomu, od wieków wrośnięte w krajobraz tej pokój miłującej krainy, gdzie zgodnie współżyją ze sobą dwie różne religie i dwie nacje.  Wojny między nimi nie wybuchały z nienawiści ich serc, ale były zawsze wynikiem knowań z zewnątrz, jak w latach 1841-63 podczas rzezi maronitów w czasie panowania otomańskiego, czy w czasie I Wojny Światowej, z rąk żydowskich Młodoturków czy wyznających sunnizm, wahabizm, jazydyzm Kurdów. Zastanawiamy się głośno, jak to możliwe, że tuż obok, o kilkadziesiąt kilometrów stąd spływa krwią Syria i trochę dalej Irak, gdzie, jak głosi amerykańska propaganda „muzułmanie rzucili się na swych chrześcijańskich sąsiadów, aby ich mordować”… O pochodzeniu najbardziej krwawych oprawców chrześcijan, jakimi są bojówki ISIS wyhodowane przez CIA w Egipcie, Afganistanie a teraz pchniętych na Syrię, by otworzyć tędy drogę do ataku na Iran – ani słowa.

Patrząc na Liban – wciąż jeszcze cieszący się pokojem i nawet znowu pewnym dobrobytem – trudno uwierzyć, że pragnienie mordu nagle mogło wzrosnąć w sercach tych ludzi, przez tyle wieków żyjących zgodnie obok siebie… Zwłaszcza Polacy wiedzą, że do takich masakr, do jakich i u nas wielokrotnie dochodziło, np. powstanie Jakuba Szeli czy rzezie na Wołyniu w XX w., nie dochodzi bez inspiracji z zewnątrz. Jakub Szela był agentem austriackim, przygotowywanym by złamać ducha polskiej szlachty. Rzezie na Wołyniu były także inspirowane  z zewnątrz, przez wieloletnie przygotowywanie banderowskich wodzów i siepaczy do wykonania tego zadania. Podobnie rozważając  ukryty, duchowy aspekt tych potężnych iskrzeń i napięć w obszarze  Libanu, czyż nie należy pamiętać słów Apokalipsy o Bestii, której „dano wszcząć walkę ze świętymi”  (Ap  13, 7) dopóki nie nastąpi „wielka apostazja” (2 Tes 2,3), a wtedy „Siódmy anioł zadmie w trąby i niebo rozbrzmi wielkim głosem” (Ap 11, 15). Ale potem  również dla ludów tego regionu, dla Libanu, Syrii, Jordanii, Iraku, Izraela – „nastanie jeden pasterz i jedna owczarnia” (J 10, 16; Jr 23,3; Mt 2,12)…

500 ofiar śmiertelnych i blisko 2 tys. rannych – oto skutki ataku izraelskiego na południowy Liban (zdj. z 24. 09. 2024)

Czy zatem dzisiejsze coraz krwawsze wojny i rzezie chrześcijan, dotykające zwłaszcza Bliski Wschód i tych najwierniejszych wiernych Chrystusowi, pamiętających czasy Apostołów i którzy są, być może, właśnie tą „resztą Izraela”,  o których mówią prorocy Starego Testamentu i która przyniesie Izraelowi powtórne „zgromadzenie się w całość” (Rz 11, 11) – nie są dziś częścią planu Bestii w ostatnich jej podrygach „zatrzymania” lub „uniemożliwienia” spełnienia się tych wyroków Bożych, zapisanych w Ewangelii?

Grób  św. Rafki w Jrabta

        Już prawie po ciemku mijamy drogowskaz, pokazujący kierunek: Jrabta (czyt.: Żrabta), miejsce spoczynku św. Rafki. Oto kolejna niespodzianka, tym razem zgotowana nam przez kierowcę: że tego samego dnia możemy odwiedzić i św. Charbela i Rafkę.

Proces beatyfikacyjny św. Rafki, wywołany niezliczonymi uzdrowieniami dokonującymi się od jej śmierci w 1914 r. za jej wstawiennictwem – był prowadzony od kwietnia 1926 r. równolegle z procesem św. Charbela i św. Nimutallaha Al-Hardiniego (- był żarliwym maronickim mistykiem, przełożonym i mistrzem duchowym św. Charbela).  Wybuch II wojny światowej zatrzymał te starania, do których wrócono w  1950 r.  na wieść o kolejnych cudach dokonujących się w Libanie. Pierwszeństwo w drodze do kanonizacji dano Charbelowi i dopiero w 1982 r. papież Jan Paweł II ogłosił Rafkę Sługą Bożą.  Ponowny wybuch wojny – tym razem izraelsko-libańskiej – opóźnił beatyfikację, którą ogłoszono w Rzymie 17 listopada 1985 r., a sześć lat później 10 czerwca 2001 r. podczas uroczystości w Watykanie, niewidoma mniszka z gór Libanu została kanonizowana.

Grób św. Rafki w Jrabta

Do dziś w Jrabta dokonuje się wiele uzdrowień duszy i ciała przez pełne wiary dotknięcie grobu św. Rafki,  wypicie lub obmycie chorego miejsca wodą ze studzienki, lub – co czynią niektórzy – spożycie odrobiny ziemi z jej grobu. Innym darem, jaki winniśmy czerpać z życia Rafki, jest umiejętność rozeznania duchowego swego własnego życiowego powołania. Życie samej Rafki to przykład wielu zwrotów życiowych i wahań. Wielokrotnie sprzeciwiała się propozycjom łatwej i spokojnej egzystencji u boku bogatego męża, którego przeznaczyła jej rodzina. Aby wejść na drogę wytyczoną jej przez Boga, a nie przez ludzi, zdecydowała się na ucieczkę z domu.  Tylko ta potrafiła nasycić pragnienie ofiarowania siebie Bogu i do ostatka swych dni, wycieńczona chorobami, o które też prosiła Boga, powtarzała dziękczynienia za wszelkie wskazówki i cierpienia, jakie otrzymała, by móc odnaleźć własną, pełną cierni drogę do zbawienia.

W przeddzień jej beatyfikacji, Jan Paweł II  spisał modlitwę do św. Rafki, którą warto odmawiać zwłaszcza znalazłszy się na życiowych rozstajach. “Godna podziwu Siostro Rafko, pokorny i autentyczny obrazie Chrystusa ukrzyżowanego, dziękujemy Ci. O ile nie dodałaś niczego do jedynego i obfitego odkupienia Pana Jezusa, zostawiłaś nam poruszające świadectwo tajemniczej i bolesnej współpracy we wprowadzaniu w życie owoców tego odkupienia. Niech uczniowie Chrystusa, gdziekolwiek są dzisiaj, i Twoi libańscy rodacy, tak mocno doświadczeni przez dziesięć lat konfliktów, czerpią z Twojego życia cierpienia i chwały ewangeliczną odwagę ofiarowania, nadziei, przebaczenia i miłości.” (św. Jan Paweł II, Rzym, 16 listopada 1985 r.)

Klasztor św. Józefa w Jrabta – miejsce spoczynku św. Rafki. Liban

Zmęczeni tym pełnym zdarzeń dniem, wspinamy się zakosami wysokich schodów do zespołu klasztornego św. Józefa Al-Dahr ukrytego w gęstwinie pinii i górskich dębów. Rafka zakończyła tu swe życie w wieku 82 lat – tak osłabiona, niewidoma i z łamiącymi się od byle wysiłku kośćmi, że trzeba ją było nosić w prześcieradle.  Klasztor jest  wzniesiony z jasnych ciosów wapiennych, otoczony kwietnikami i zadbany – widać kobiecą rękę mniszek. Dobrze widoczne są tabliczki z oznakowaniami. Szerokie tarasowe schody wiodą do kościółka przyklasztornego, gdzie aż do dnia swej śmierci Rafka przyjmowała Eucharystię – często będącą jedynym jej pokarmem. W ołtarzu głównym widnieje św. Józef z Dzieciątkiem, a po prawej stronie ołtarza, w kamiennej niszy – obraz św. Rafki.  W sklepionej łukowato kaplicy obok kościoła znajduje się grób świętej.  Jest to oddzielony ażurową kratą sarkofag z różowego marmuru w kształcie fenickiego okrętu i z krzyżem w miejscu żagla, przypominający o starodawnej historii Wiary na tej ziemi. Pierwotny grób Rafki – ten, nad którym po jej śmierci jaśniało nadprzyrodzone światło  i z którego można brać ziemię do uzdrowień –   widnieje dalej, oznakowany prostym krzyżem pod murkiem przyklasztornego cmentarzyka. Mimo późnej pory, jest tu sporo pielgrzymów, inna grupa gromadzi się przed dwiema naturalnej wielkości figurami z kamienia, przedstawiającymi postać doktora-okulisty, bezradnym gestem prawej dłoni sięgającego do oka Rafki, usadowionej na krześle i pokornie poddającej się tym zabiegom. Scena ta przypomina o ciężkiej chorobie jej oczu, zakończonej ślepotą, a także o pokorze i miłości, z jaką odnosiła się do bezskutecznie leczących ją lekarzy. Wracamy do samochodu już o pełnym zmroku, w którym żegna nas z oddali biała statua św. Rafki, trzymającej w ręku różaniec.

(koniec cz. 2giej)

Grzegorz Musiał

O autorze: pokutujący łotr