Sygnaliści i zubatowszczyna

Pixabay

W naszym nieszczęśliwym kraju mamy aż siedem bezpieczniackich watah: ABW, CBA, CBŚ, Agencję Wywiadu, Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, Służbę Wywiadu Wojskowego i Policję Fiskalną. O WSI, których „nie ma”, nawet już nie wspominam. Warto zwrócić uwagę, że w Sowietach, w czasach stalinowskich były tylko NKWD i RAZWIEDUPR, czyli wywiad wojskowy, a przejściowo – również SMIERSZ (Specjalnyje Mietody Razobłaczanija Szpionow). W III Rzeszy była Abwehra, Gestapo, Sicherheistdienst, a poza tym swoją bezpiekę miały SS. Jak z tego wynika, nasz nieszczęśliwy kraj również pod tym względem upodabnia się raczej do III Rzeszy, niż do Sowietów. Nie ma w tym nic osobliwego, bo – jak wielokrotnie zwracałem uwagę – IV Rzesza, którą obecnie pod przewodnictwem Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen budujemy, nie może zasadniczo różnić się od Rzeszy III – i nie będzie.

Mówiąc o bezpieczniackich watahach mam na myśli te formacje, które mają prawo prowadzenia działalności operacyjnej, to znaczy – prawo werbowania agentury. Działalności operacyjnej, oprócz inwigilacji, towarzyszy również prowokacja. O ile inwigilacja w zasadzie polega na śledzeniu poczynań podejrzanych osób w nadziei, że zrobią wreszcie coś, za co można będzie ich zneutralizować, a przynajmniej – szantażować, o tyle prowokacja polega na podżeganiu wytypowanych osób, by zrobiły coś niedozwolonego po to, by na tej podstawie ich aresztować i ewentualnie – stracić. Granica między agenturą i prowokatorami jest płynna, bo agenci, czyli tajni współpracownicy, mogą być również zadaniowani prowokatorsko. W rezultacie działalność bezpieki coraz bardziej przypomina działalność kół łowieckich. Koła łowieckie skupiają myśliwych, którzy chcą odbywać polowania. Jednak, żeby polowania były udane, albo w ogóle możliwe, koła łowieckie muszą sobie hodować zwierzynę. Tak właśnie robią bezpieczniackie watahy. Przy pomocy prowokacji hodują sobie rozmaitych wywrotowców, a nawet szpiegów, by móc następnie chwalić się sukcesami i wyłudzać coraz to nowe publiczne pieniądze na swoje utrzymanie.

Tak było już w carskiej Rosji i innych państwach europejskich – o czym interesująco pisze Adam Zamoyski w opasłej książce „Urojone widmo rewolucji”. Za patrona wszystkich prowokatorów – o ile można sobie coś takiego wyobrazić – może uchodzić inżynier Jewno Azef. Ten ubogi młody Żyd najpierw pracował u kupca zbożowego w Rosji. Kiedy ukradł mu 800 rubli, uciekł do Niemiec, zapisał się na politechnikę w Karlsruhe i stamtąd napisał do Ochrany do Petersburga, że jest tu kółko socjalistyczne, o którym on może dostarczać informacji – naturalnie za wynagrodzeniem. Takiego kółka nie było, ale Azef je założył i stanął na jego czele. Z czasem kółko rozrosło się w wielką partię socjalno-rewolucyjną, która urządzała zamachy na rosyjskich dygnitarzy. Azef te zamachy organizował, a następnie wydawał Ochranie ich uczestników – ale nie wszystkich, a tylko takich, którzy objawiali ambicje polityczne. Jego upadek rozpoczął się, gdy jeden z żandarmów, niejaki Bakaj, przeszedł na jasną stronę Mocy i zaczął rewolucjoniście Burcewowi opowiadać o wszystkim, co wiedział – między innymi o wszechmogącym agencie, którego nazwiska wprawdzie nie znał, a tylko jego pseudonim: „Raskin”. Zdarzyło się tedy, że ów Burcew podróżował koleją przez Niemcy w towarzystwie byłego szefa Departamentu Policji, Łopuchina. Cały czas molestował go o tego „Raskina”, ale Łopuchin nie puszczał farby. Wreszcie, gdy już wysiadał, powiedział Burcewowi: „żadnego Raskina nie znam, a inżyniera Jewno Azefa widziałem wszystkiego kilka razy”. Zaniepokojona partia zaczęła węszyć i wreszcie najgorsze podejrzenia się potwierdziły. Gwiazda Azefa zgasła, ale za to zapłonęła inna, w osobie Włodzimierza Eliaszewicza Ulianowa, „Lenina”, przy pomocy którego niemiecki Sztab Generalny, wywołując w Rosji rewolucję, wyeliminował ją z udziału w Wielkiej Wojnie.

Przypomniało mi się to wszystko na wieść, że Wielce Czcigodny pan mecenas Roman Giertych znalazł jakiegoś nowego sygnalistę. Nowego – bo dotychczas pan mecenas eksploatuje sygnalistę w osobie pana Mraza, byłego dyrektora Funduszu Sprawiedliwości. Kiedy zmienił się rząd, pan Mraz zdecydował się „sygnalizować” tak zwane „nieprawidłowości” związane ze wspomnianym „Funduszem”, a nawet ujawnić sporządzone wcześniej nagrania. Nagrywał zaś już wtedy, gdy jeszcze był jego dyrektorem, sporządzając 50 godzin nagrań. Kto mu te nagrania zlecił i za jaką cenę – tego oczywiście nie wiem, bo okoliczności werbunku agentury są opatrzone klauzulą „tajne, specjalnego znaczenia”. Czy oprócz nagrań otrzymywał jakieś inne zlecenia, na przykład – sugerowania innym urzędnikom dokonywania jakichś ryzykownych operacji – tego też nie wiem, ale wykluczyć tego nie można. Gdyby tak było, to pan Mraz byłby prowokatorem, który teraz, jako koronny świadek prokuratury, korzysta z gwarancji bezkarności.

W swoich znakomitych pamiętnikach „Na skraju imperium” Mieczysław Jałowiecki wspomina, jak to w Liceum Cesarskim w Petersburgu kolega z klasy, Rosjanin, zaczął mu, jako jedynemu Polakowi, wymyślać od „buntowników”. Dyrektor Liceum, generał Szylder, zwrócił temu Rosjaninowi uwagę w następujących słowach: „widzę, że nie rozumiesz, gdzie się znajdujesz. To jest Liceum Cesarskie – szkoła dla dobrze wychowanych i przyzwoitych ludzi, a nie chamów. (…) Zakład nasz ma na celu wychowanie młodzieży na gentlemenów, a nie donosicieli i prowokatorów.

O tym, jak daleko odeszliśmy od tamtych zasad świadczy niedawno uchwalona ustawa o ochronie sygnalistów, czyli właśnie donosicieli i prowokatorów. Okazuje się, że nie chodzi tylko o ochronę, ale przede wszystkim – o ich kształcenie. Właśnie na moją pocztę elektroniczną, co prawda do spamu, niemniej jednak, trafiła oferta zarejestrowanej w Warszawie przy ul. Stryjeńskich 19 Fundacji Cyberbezpieczeństwa AIMS, podpisana przez panią Elżbietę Sobków z Sekcji Prawnej Fundacji, dotyczące wszechstronnego szkolenia „sygnalistów”. Okazuje się, że jedna faszystowska regulacja pociąga za sobą następne, a świadczy o tym powiązanie szkolenia sygnalistów również z procedurami wynikającymi z ustawy o ochronie danych osobowych, której uchwalenie w swoim czasie nakazał polskim władzom ówczesny Reichsfuhrer IV Rzeszy. Czy pani Elżbieta Sobków, podpisana pod ofertą, to Elżbieta Anna Sobków z Międzyzakładowego Związku Zawodowego Inspektorów Ochrony Danych oraz Funkcjonariuszy Bezpieczeństwa Informacji z Porąbki? Gdyby tak było, nasuwałoby to podejrzenia, że odradza się u nas tzw. „zubatowszczyna”. Niejaki Zubatow zakładał w Rosji prorządowe związki zawodowe. Czy rekrutowały one wyłącznie konfidentów Ochrany – pewności nie mam, ale prawdopodobieństwo jest bardzo wysokie. Wszystko zatem by się zgadzało.

Stanisław Michalkiewicz

O autorze: Redakcja