Rozważania nad bluźnierstwem

Z Panem Bogiem łatwiej, niż z ludźmi” – tłumaczył żmudzki szlachcic pan Surwint oficerowi mającemu rozstrzelać pana Wołodkowicza za porąbanie szablą krucyfiksu w trybunale. – „Zmuruje kościół pan mój, chwała Bogu ma z czego”. Nic z tych perswazji nie wyszło i pan Wołodkowicz został rozstrzelany. W tamtych czasach bowiem obrazę Pana Boga traktowano poważnie, a i później też – o czym świadczy art. 172 kodeksu karnego z roku 1932. „Kto publicznie Bogu bluźni, podlega karze więzienia do lat 5” – czytamy z ustawie. Potem za największą myślozbrodnię uchodziły karykatury Leonida Breżniewa i – o ile mi wiadomo – w stanie wojennym tylko jeden sędzia w całej Polsce zachował się na poziomie – mój przyjaciel ze studiów, sędzia Andrzej Mogielnicki z Puław, który oskarżonych o tę straszliwą zbrodnię uniewinnił.

Tymczasem w jednym z ostatnich numerów żydowskiej gazety dla Polaków, pan Andrzej Stasiuk ogłosił swoje odkrycie, że bluźnierstwo nie ma żadnego sensu, a być może – że w ogóle jest niemożliwe. Pan Stasiuk wykombinował sobie, że skoro Pan Bóg jest „największy na świecie”, to obrazić Go nie można. Pan Stasiuk uchodzi za wybitnego literata, co i rusz pisze jakąś książkę, potem ją drukuje, potem recenzenci go wychwalają, potem dostaje nagrody – co prawda nie ma jeszcze wśród nich Nagrody Nobla, ale pewnie i tego doczekamy, bo wiadomo, że każdy żołnierz nosi w tornistrze buławę marszałkowską, więc dlaczego pan Andrzej Staiuk nie miałby dostać Nagrody Nobla? Nie to jednak jest istotne, tylko przyczyna, dla której pan Andrzej Stasiuk ogłosił swoje odkrycie akurat teraz i akurat w żydowskiej gazecie dla Polaków? Gwoli jasności – ja nazywam tak „Gazetę Wyborczą” od pewnego czasu, to znaczy – od publikacji, jak to izraelski Kneset włączył jakieś resztki obszaru Jerozolimy do terytorium państwowego Izraela. „GW” opublikowała relację z tego wydarzenia na całą kolumnę druku i zatytułowała ją wielkimi czcionkami: „Jerozolima nasza!” Ten spontaniczny wybuch uczuć narodowych redakcyjnego Judenratu nie pozostawiał wątpliwości; niewątpliwie „gazeta żydowska”. No dobrze – ale dlaczego „dla Polaków”? Tu muszę przywołać wspomnienie o Władysławie Studnickim, polskim patriocie, ale zarazem – germanofilu. Rzadkie to połączenie, ale się zdarza. Otóż podczas niemieckiej okupacji Niemcy zapytali Studnickiego, dlaczego nie pisuje do niemieckich gazet. Na to Studnicki – jakże „nie pisuję”, kiedy przecież pisuję, np. do „Das Reich”? – No tak – Niemcy na to – ale nie pisuje pan do „Nowego Kuriera Warszawskiego”. – Oczywiście, że nie – odpowiedział Studnicki. – Ja mogę pisać do niemieckich gazet dla Niemców, natomiast nie będę pisywał do niemieckich gazet dla Polaków! Na czym polegała różnica? Na tym, że niemieckie gazety dla Niemców przedstawiały niemiecki punkt widzenia, jako niemiecki i to było w porządku, natomiast niemieckie gazety dla Polaków przedstawiały niemiecki punkt widzenia, jako obiektywny – a to nieprawda. Toteż uważam „Gazetę Wyborczą” za żydowską gazetę dla Polaków. Ścisłe kierownictwo chciałoby pewnie unikać takiej ostentacji, bo z internetowego archiwum redakcyjne Ministerstwo Prawdy tamtą publikację usunęło, ale jest ona do odnalezienia w wydaniach papierowych.

Wróćmy jednak do przyczyny, dla której pan Stasiuk ogłosił swoje odkrycie akurat teraz i akurat w żydowskiej gazecie dla Polaków? Może to być oczywiście przypadek, ale może też nie być. Chodzi o to, że realizując leninowskie normy odnoszące się do organizacyjnej funkcji prasy, „GW” bardzo często, jeśli nie z reguły, przeprowadza tzw. „medialne padgatowki” pod przyszłe kampanie, zmierzające do osiągnięcia jakiegoś politycznego celu. W tym przypadku – być może do usunięcia z kodeksu karnego przepisu o obrazie uczuć religijnych. Skoro bowiem z przyczyn wskazanych przez pana Stasiuka nie można obrazić samego Pana Boga, to dlaczego przejmować się reakcjami jakichś Jego wyznawców? Ten przepis stanowi sól w oku dla środowisk postępowych, a i niezawiśli sędziowie miewają potężne dysonanse poznawcze, bo z jednej strony „dura lex, sed lex”, ale z drugiej – co sobie o takim jednym z drugim sędzi pomyśli Judenrat na Czerskiej? W tej sytuacji wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że pan Andrzej Stasiuk wykonał tzw. społeczne zamówienie.

No dobrze – ale czy rzeczywiście ma rację utrzymując, że Pana Boga nie można obrazić? To już nie jest takie pewne, a snop światła na tę sprawę rzucają wspomnienia Magdaleny Samozwaniec „Maria i Magdalena”. Opisuje tam ona m.in piknik, w jakim uczestniczyła i ona i jej utalentowana siostra, oraz jakiś młody, zarozumiały człowiek. Ów jegomość, pragnąc zaimponować paniom, strasznie dworował sobie z Pana Boga. I ot nagle z jasnego nieba strzelił piorun tuż koło szydercy. Ten zbladł, zatrzęsły mu się ręce, a Maria Pawlikowska powiedziała do niego: widzisz? Nie można bezkarnie kpić sobie z Pana Boga! I tak uprzejmie z Jego strony, że cię nie trafił!

Ale mniejsza już o te piknikowe wspomnienia, bo jeśli chodzi o stronę teologiczną, to wiadomo, ze są grzechy, które nie bedą odpuszczone. Chodzi oczywiście o grzech przeciwko Duchowi Świętemu, a więc rodzaj zuchwałego bluźnierstwa. Nie wszyscy o tym wiedzą, bo na akademiach pierwszomajowych takich rzeczy nie uczą, a nie zawsze aprioryczna wiedza potoczna bywa wystarczająca dla rozstrzygania takich teologicznych subtelności. W jednym pan Stasiuk może mieć rację, kiedy przypuszcza, że Pana Boga żadne bluźnierstwo boleśnie dotknąć nie może. Jeśli tedy grzech przeciwko Duchowi Świętemu mimo to nie może zostać odpuszczony, to nie ze względu na Pana Boga, tylko ze względu na bluźniercę, żeby nauczyć go rozumu. W katalogu grzechów głównych na pierwszym miejscu figuruje „pycha”. Cóż to jest, ta „pycha”? Najlepiej ją zdefiniować poprzez jej przeciwieństwo, czyli pokorę. Pokora jest to postrzeganie własnej osoby tak, jaką ona jest w rzeczywistości. Jest zatem ona spełnieniem ideału starożytnych mędrców, którzy nawoływali, by poznać samego siebie. W tej sytuacji pycha to po prostu inna nazwa głupoty. Głupota zaś może nawet Pana Boga irytować, bo rozum stanowi wspaniały dar i jeśli ktoś tym darem pogardza, to zasługuje na nauczkę, choćby w postaci konieczności słuchania przez całą wieczność kompozycji Nergala, co – jak wiadomo – gorsze jest o śmierci.

Niestety ludzie nie są tak wspaniałomyślni, jak Pan Bóg i na przykład małżonka pana Stasiuka, pani Sznajderman, kiedyś w Gorlicach nieubłaganym palcem wytknęła mi, że ją obrażam. Kiedy zapytałem, w jaki sposób to robię, to może się poprawię, odparła, że „w sposób haniebny”. Podobnie wrażenie przeczulonego na punkcie własnej godności sprawia sodomczyk (to określenie z Biblii w tłumaczeniu ks. Jakuba Wujka) pan Bart Staszewski. Pozwał przed niezawisły sąd w Lublinie panią Kaję Godek i widać z zagadkowych powodów już teraz pewny jest sukcesu, bo oznajmia: „Idę po ciebie!” Ciekawe, co każe jej zrobić, kiedy już ją dopadnie; czy przypadkiem nie zażąda … laski w charakterze kary dodatkowej? Jak widać choćby z tych przykładów, ludzie, w odróżnieniu od Pana Boga, obrażają się o byle co, więc chyba rzeczywiście z Panem Bogiem łatwiej, niż z ludźmi.

Stanisław Michalkiewicz

O autorze: Redakcja