Trevignano Romano, 1 maja 2021 r.
Drogie dzieci, dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie w waszych sercach. Umiłowane dzieci, zostaliście ostrzeżeni przed tym wszystkim, co nadchodzi, proszę was tylko, abyście bez lęku chwycili mnie za ręce; wiecie, co was czeka w tych czasach, przemoc, bluźnierstwo i zamęt, już obecne w świecie, ale dla was jest to czas dawania świadectwa i powitania Ducha Świętego. Moje dzieci, dziś wasza wytrwałość będzie nagrodzona wieloma łaskami. A teraz błogosławię was w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen.
Trevignano Romano, 3 maja 2021 r.
Drogie dzieci, dziękuję wam, że słuchacie mojego wołania w waszych sercach i dziękuję, że ugięliście swe kolana. Umiłowane dzieci, jesteście w środku duchowej walki, jakiej ludzkość jeszcze nigdy nie doznała. Dzieci moje, bądźcie wytrwali w wierze i módlcie się, módlcie się wiele, abyście byli gotowi, gdy nadejdzie czas. Pamiętajcie, że ucisk będzie częścią tego czasu, ale nie zapominajcie, że im większe cierpienie, tym większe będą łaski. Dzieci moje, wojna między dobrem a złem toczy się na ziemi, tak, jak toczyła się w niebie, ale nie lękajcie się, bo kto wezwie Jego pomocy, ku temu przybędzie On jako pierwszy Pocieszyciel, Miłość i Zwycięstwo, i wy [będziecie] wraz z Nim. Przestańcie karmić ciemność, a nawróćcie się jak najszybciej, bo czas się kończy. Dokądkolwiek Jezus was wezwie, tam idźcie bez wahania, a niczego wam nie zabraknie; bądźcie prorokami tych czasów, idźcie i głoście nieskończoną miłość Boga i także moją, jako Matki. Dzieci moje, wiele łask dziś tu zstąpi. Miejcie zawsze odwagę wiary. Wszystko jest gotowe dla mojej małej reszty. Pamiętajcie, że jeśli Bóg pozwala na to wszystko, to po to, abyście mieli możliwość wyboru, zawsze przez [waszą] wolną wolę. Teraz daję wam moje matczyne błogosławieństwo, w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen.
Tłum. symult. z j. ang. w por. z oryg. włoskim
Pokutujący Łotr
W Orędziu z 1 maja wyraźnie zostały określone dwa oczekiwania Nieba wobec nas, wkręconych tu na ziemi w straszny wir wydarzeń. Po pierwsze: mamy dawać świadectwo; po drugie: współdziałać z Parakletem, powitać Go w naszych sercach i korzystać z Jego łask. Bez tego – będziemy “karmić ciemność” (wyrażenie z Orędzia z 3 maja). Warunkiem naszego przetrwania w Bogu (cyt. “i wy będziecie wraz z Nim”) jest jednak nasze nawrócenie. Może będzie to konieczne przez cierpienie, jak już nieraz bywało w historii (choć takiego doświadczenia, jak teraz, ludzkość dotąd nie zaznała).
Jest także czuła, matczyna obietnica dla tych, którzy schwytają się Jej Matczynych rąk. Dla “małej [wiernej] reszty”, którą “gdy nadejdzie czas” wezwie Jezus, a tam, dokąd nas wezwie, “niczego nam nie zabraknie”.
Sursum Corda!
I znów wszystko jest na swoim miejscu. Dziękuję.
To ja dziękuję :-)
3 maja: “…kto wezwie Jego pomocy, ku temu przybędzie On jako pierwszy Pocieszyciel…” – pierwszy Pocieszycielem jest Jezus Chrystus, drugim Pocieszycielem – Paraklet. W dniach upadku synagogi mojżeszowej Najświętszy Zbawiciel umacniał i pocieszał lud Boży i przeprowadził do Kościoła. W dniach upadku ziemskiego Kościoła, posłany Paraklet umocni i pocieszy wierną resztę i przeprowadzi do Królestwa Bożego na ziemi. Drugi Pocieszyciel musi być synem człowieczym tak samo jak pierwszy Pocieszyciel. Gdy Bóg otoczy Parakleta swoją chwałą, spełni się pragnienie całego stworzenia oczekującego w jękach i bólu objawienia synów Bożych. Liczba mnoga zaczyna się od 2 – ten drugi to Paraklet.
3 maja: “Wszystko jest gotowe dla mojej małej reszty.” – myślę, że to stwierdzenie koresponduje z “Wszystko jest gotowe.” z orędzia 8 maja.
P.S.
8 maja 2021 minęła 411 rocznica objawienia się w wielkim majestacie Najświętszej Dziewicy na Wawelu księdzu Juliuszowi Mancinelliemu TJ, gdy ten sprawował mszę świętą w Konfesji Św. Stanisława. Boska Dziewica oznajmiła wówczas: “Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest mi bardzo drogi więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj Mnie nieustannie, a Ja będę ci zawsze, tak jak teraz miłosierną.”
Ksiądz Mancinelli miał wielkie nabożeństwa do św. Stanisława BM za sprawą św. Sanisława Kostki, którego znał osobiście jako nowicjusza w zakonie.
Poniżej zamieszczam utwór rymowany, napisany przeze mnie po katastrofie galeriowca ‘Costa Concordia’ w 2012 i dedykowany jego kapitanowi (komendantowi jak mówią Włosi), a w którym pojawiają się także obaj święci Stanisławowie. [Opisana tu przygoda morska wydarzyła się wkrótce po wyruszeniu z Civitavecchia w rejs okrężny po Morzu Śródziemnym.]
Isola del Giglio – Wyspa Lilii
Francesco, comandante na wodzie miasteczka wesołego
nie ustrzegł rzymskiego porządku odwiecznego:
z piątku 13-go stycznia zrobiła mu się pora niedzielna,
po włosku Domenica, i pojawiła pewna osóbka bezczelna.
Na służbie kapitańskiej będąc zabawiał blondynkę imienia tego,
absolwentkę kiszyniowskiego instytutu baletowego,
nie zmiarkował tylko, że to pułapka śmiertelna,
choć po europejsku oznakowana: C℮MORTA^N, czytelna.
Dla comandante pewno nieznany Vincenza epos rozległy,
wysokich połonin kraj dla Europejczyka nazbyt odległy,
więc na te groźne, i tak pospolite w tamte strony
latawice, południce i wodnice nie był uczulony:
i wpadł biedaczysko w dobrze polakierowane szpony.
Miła chwilka i już wielki okręt na skały wsadzony.
Z wodnicą przyłapany in flagranti na oczach miliarda,
ach, czemu nie z widelcem, któremu ulega pularda!
Comandante, kryzysu zarządca, odgraża się niesławą zmiażdżony:
Jeszcze się unosi, obrócę i wpłynę z wycieczką w port upragniony.
Neapolitańczyku niesforny, daruję ci lirnika huculskiego,
ale przecież musiałeś brać w szkole Wergilego,
płynnie deklamować strofy z Odysem i Syrenami,
i dzielnymi żeglarzami uwodzonymi słodkimi pieśniami.
A już obowiązkowo wykład był o tym na morskiej uczelni,
chyba że kształcą się tam kapitanowie niedzielni.
Vincenz i Wergil, nie? To zawsze są dwie tablice kamienne,
z cytowanym często wersem szóstym, przykazania zbawienne.
Jednak cała klasyczna gramatyka na nic się zdała,
gdy za Alpami chowana wodnica na mostku się pokazała.
Coś ty wiózł, comandante? – Pasażerów bez liku.
Glinę-zbiegów kręcącą się na Garncarza stoliku!
Załadowałeś ją sprytnie do tej swojej żelaznej zagrody
chroniąc kulturalnie od krystalicznej Wszechoceanu wody.
Pozwalałeś jedynie tej rozwiązłej przelewać się masie
między łóżkiem, stołem i teatrzykiem na wywczasie.
A tu nagle wstrząsy, zgrzyty i przeciągłe traaach,
padł na światowych uciekinierów blady strach.
Rozbita luksusowa kryjówka, prysł czar w jednej chwili,
wpadli wszyscy do wody: comandante i jego mili.
Szczęśliwie dla nich, że w sanktuarium Lilii Morskiej,
od Tej lądowej ani mniej powabnej, ani bardziej szorstkiej.
Wzięła ich Boska Delfina zwinnie na swe gładkie plecy
i do zbawiennego portu przeniosła, kładąc kres wrzaskliwej hecy.
Nieomylnie trafili do Garncarzowej przystani, choć bez ochoty:
Już Ta weźmie nas w obroty, wyciśnie siódme poty!
Ależ nie, wcale nie! W Przedwiecznej Matki najczulszych dłoniach
nabierzesz glino rozmoczona kształtu, by stanąć na raju błoniach.
Osuszy cię z gorzkiej wody i na dalszą drogę hojnie obdarzy
cnotami i owocami swego Oblubieńca, co się komu zamarzy.
Comandante, schnąc z dzbankami, płacze w objęciach swego kapelana:
Nie rozklejaj się już glino, nie pękaj chłopie, choć padasz na kolana,
przecież swoich pasażerów, acz z przygodami, do celu dostarczyłeś,
usługę nawet z dużą nawiązką im wyświadczyłeś.
Wszak Wyspa Lilii to Nuovo Porto Roma tonących,
wszystkich dostać się z powrotem do Rzymu pragnących.
Nie dowierza comandante, nadal szlocha niepocieszony,
bo okręt, sława i częściowo ładunek stracony.
Różańczyk spraw więc sobie z 32 i jednego za siebie korali
z tej rafy, coś na niej to 300-metrowe pudło rozwalił,
i kiedy zmuszą cię do ubogiego, monotonnego życia na celi
obracaj go mnisim zwyczajem od poniedziałku do niedzieli,
z czułością, jakby biskup dał ci do ręki ampułkę Januarego,
wiesz, tej starożytnej krwi ożywającej w styczniu, 19-tego.
Wspomnij też krajana twego, Societas Jesu, Don Mancinellego
z różańcem w ręku na północ, do lechickich Stanisławów spieszącego
i uczyń swoją sekretną inwokację jaką mu Dziewica powierzyła:
Wniebowzięta Królowo Polski bądź dla mnie i moich ludzi miła.
Wytrwale wzywaj Madonnę, u której kościoła stanąłeś na kotwicy:
Mare Giglio, dozwól nam upajać się Twoją wonią jak katolicy.
Delfina usłyszy, z Nimfą świętą znurkują w tyrreńskie głębiny
i pozbierają tak lekko zgubione przez ciebie drobiny.
Boska Garncarka na nowo je zlepi, w rajskim już Ogrodzie obsuszy,
bardziej rozwiązłe da w ogień otchłani i zaraz wyciągnie za uszy.
Zawsze też za blondynkę ową dorzucić koralików dziesiątek,
aby uprosić zmiłowanie dla tej, z którą tragedia wzięła początek.
A kiedy sam przekroczysz bramy Edenu prawdziwego,
ujrzysz glinę utraconą z pamiętnego frachtu okrężnego,
uformowane już śliczne dzbanki pełne wonnej maści,
spytasz zdziwiony: jak się pozbierałyście z morskich przepaści?
Roześmieją się tylko, nie mając nad to wytłumaczenia lepszego:
Comandante, i ty także trafiłeś tutaj całkiem bez niczego!
Wreszcie znalazła się na twym kursie właściwa Dziewczyna,
na Costa Concordia i tobie rozbłysła Stella Maris, Madonnina!
[24.V.2012, na Wspomożenie Wiernych]
Gizela Cardia w Polsce:
https://objawieniatrevignano.pl/pierwsze-spotkanie-swiadectwo-dla-polakow/
Doskonale pamiętam tamtą katastrofę i nieszczęsnego kapitana Schettino (nawiasem mówiąc – Schettino to byłby po polski Ślizgacz). W swym utworze, bardzo ciekawie Pan splótł losy naiwnego Latynosa z pojawieniem się przy nim – jak Pan pisze – zwodnicy, latawicy, świtezianki z Kiszyniowa. Pamiętałem, że rzeczywiście jakaś młoda kobieta, o której pisano “Rosjanka” i którą Schettino wpuścił na mostek kapitański, była uważana za przyczynę jego nieuwagi i całej tej tragedii (32 osoby śmiertelne). On zwalał winę na jakiegoś indonezyjskiego sternika, który miał jakoby zamiast w prawo, skręcić w lewo czy odwrotnie… Niezłe towarzystwo na tym statku.
Pamiętam, że wtedy mnie się ta katastrofa skojarzyła, a nie wiem dlaczego, z bulwersującą mnie od dawna statuą zatopionego Jezusa nazywaną Christ of the Abyss (Chrystus z Otchłani) i umieszczoną kilkanaście metrów pod wodą w okolicy San Fruttuoso (między Genuą a Rapallo, wybrzeże liguryjskie) w roku 1954. Jest to, w moim odczuciu, bluźnierstwo trwające nieprzerwanie do dziś i nawet namnażane, bo podobną statuę zatopiono też w pobliżu Key Largo na Florydzie, a także, jak czytam, w paru innych miejscach na ziemi. Rzekomo ma ona patronować nurkom, i oni podobno raz w roku rzucają w tym miejscu wieniec na wodę, choć myślę, że istnieją milsze Bogu sposoby uczenia Jego opieki nad nami, niż wrzucanie do morza Jego wizerunków.
Piszę o tym przy okazji, bo może to Pana natchnie, aby i na ten temat stworzyć jakiś wiersz? Nigdy nie wiadomo. Pozdrawiam.
Schetyna to chyba też ślizgacz?
O, proszę! I niech ktoś powie, że ktoś nie jest taki, jak się nazywa.