Ukazał się on w najnowszym numerze [nr 14/2018] tygodnika “Sieci” pod tytułem “Unia więźniów politycznych”. Rokita pisze:
“W piątek 23 marca Pablo Llarena Conde, sędzia Najwyższego Trybunału Hiszpanii, oskarżył 13 demokratycznych przywódców Katalonii o “antypaństwową rebelię”, za co grozi im kara do 30 lat więzienia.
Jednocześnie Llarena nakazał powtórne aresztowanie najpoważniejszego kandydata na nowego premiera Katalonii – Jordiego Turulla oraz czwórki jego współpracowników, odrzucając możliwość przyjęcia kaucji za ich uwolnienie na czas procesu (…) Llarena wydał także europejski nakaz aresztowania tych spośród katalońskich liderów, którym udało się parę miesięcy temu zbiec za granicę, uprzedzając aresztowanie. Dwa dni po wydaniu tego nakazu niemiecka policja zatrzymała na autostradzie pod Hamburgiem Carlosa Puigdemonta – demokratycznie wybranego premiera regionalnego rządu Katalonii. (…)
Bez wątpienia Llarena przeszedł już do historii wymiaru sprawiedliwości jako pierwszy sędzia unijnego kraju, który przeciwników politycznych aktualnej władzy postanowił posadzić na wiele lat do więzienia. Na naszych oczach dzieje się to, co w Unii Europejskiej wydawało się niepodobieństwem (…) demokratyczne władze Hiszpanii kopiują wobec swych katalońskich oponentów metody znane dobrze z dziejów systemów autorytarnych (…) sędzia Llarena na wszelki wypadek “doczepia” także oskarżenia kryminalne dotyczące defraudacji przez katalońskich polityków olbrzymich sum publicznych pieniędzy. Ale najwyraźniej władze nie maja nawet poszlak ich prawdziwej korupcji, więc jako “malwersacje” chcą potraktować… koszty ubiegłorocznego referendum zarządzonego przez kataloński parlament.”.
Jan Rokita już w październiku 2017 r., po brutalnym pobiciu przez hiszpańską policję katalońskich wyborców, zwracał uwagę na sprzeczność pomiędzy wartościami na których opiera się UE, a postępowaniem rządu Hiszpanii. Stwierdził {TUTAJ (link is external)}:
“Puigdemont prosi zatem o mediację Unię, którą Katalończycy kochają jak mało kto w Europie. Ale Unia odmawia. Zamiast tego Komisja Europejska upomina Katalończyków, przypominając im, że w Unii panuje teraz „czas na jedność i stabilność, a nie na podziały”. Dzień później komisarz Frans Timmermans dolewa oliwy do ognia, dowodząc przed Parlamentem Europejskim, iż „czasem dla obrony rządów prawa trzeba także używać siły”. Unia uznała zatem oficjalnie, że konfiskowanie urn wyborczych przez policję oraz bicie ludzi udających się na głosowanie przez siły bezpieczeństwa może pozostawać w zgodzie z „wartościami europejskimi”. W długich dziejach sporu o to, czym są dzisiaj, a czym już nie są owe wartości – jest to fakt o znaczeniu trudnym do przecenienia. Oznacza on, że po raz pierwszy Unia tak jasno stanęła przeciw prawu narodów do samostanowienia, które ukształtowało w XX w. nowoczesne rozumienie europejskiej demokracji. W przypadku Katalonii nie ma wątpliwości, że ten bogaty i nowoczesny kraj, z silnym poczuciem narodowej odrębności i wielowiekową tradycją polityczną, ma bezapelacyjną zdolność do posiadania swojego państwa. Nie może być dwóch zdań, że Katalończycy są w nieporównanie większym stopniu „narodem państwowym” niźli – powiedzmy – ludność Kosowa, którego secesja uznawana jest bez zastrzeżeń przez Europę i Amerykę. Trudno więc się dziwić serbskiemu prezydentowi Aleksandrowi Vučiczowi, który pyta Brukselę: „Dlaczego w Katalonii referendum niepodległościowe nie jest ważne, a secesja Kosowa jest ważna, nawet bez referendum?”. Odpowiedź rzecznika Komisji Europejskiej na to pytanie, iż „secesja Kosowa nastąpiła w szczególnych okolicznościach”, uświadamia skalę intelektualnej bezradności Unii w obliczu tak postawionego problemu. Jeszcze bardziej ambarasującym kłopotem jest dla Unii kwestia samej demokracji. Zwłaszcza w Polsce wiadomo dobrze, że „obrona demokracji” uważana jest za prawdziwy unijny sztandar. Trudno jednak zaprzeczyć, że sednem demokracji jest, był i będzie nagi akt wolnego oddania głosu. Nikt też nie będzie bronić poglądu, iż jakakolwiek forma demokracji jest możliwa, jeśli wolność owego aktu zostałaby zakwestionowana. Dlatego właśnie tak wielkim kłamstwem była tzw. demokracja socjalistyczna. Z demokratycznym wyborem można się nie zgadzać, można przeciwstawiać mu inne ważniejsze odeń racje (np. prawo moralne albo dogmaty religii), ale nie można próbować go zdławić siłą. Jeśli bowiem przemoc albo oszustwo wyborcze jest reakcją na wolny akt wyboru – mamy wtedy do czynienia z upadkiem demokracji. Tu tkwi właśnie sedno problemu Hiszpanii. Premier Mariano Rajoy odmówił podjęcia dialogu z rezultatami katalońskiego głosowania. Nie starał się nawet przeciwstawić mu swoich racji, w tym zwłaszcza argumentów na rzecz jedności państwa. Rajoy postanowił zdławić przemocą sam akt głosowania. I dlatego bez wątpienia nie jest już politykiem demokratycznym. Komisarz Timmermans w imieniu Unii udzielił poparcia tej przemocy. Trudno więc teraz będzie bronić tezy, iż demokracja nadal stanowi (jak głoszą traktaty) jedną z „wartości podstawowych Unii”. Dla obserwatora kierunku ewolucji Unii oba te odkrycia nie są sensacją. Podobnie jak nie jest sensacją to, iż polityka zwykła instrumentalizować wszelkie wartości. W końcu to nie jakiś polski pisowski działacz, ale belgijski minister imigracji Theo Francken spostrzegł, że: „Na podobną jak w Barcelonie przemoc policyjną, tyle że w Warszawie lub w Budapeszcie, Juncker i Timmermans zareagowaliby z wściekłością”. Tyle że problemem Unii nie są (jak wielu twierdzi) podwójne standardy. Myślę, że jest gorzej. Że tzw. europejskie wartości, o których politycy mówią każdego dnia, są już tylko pustym propagandowym frazesem.”.
Przed dylematem opisanym przez Jana Rokitę stanęły obecnie Niemcy po zatrzymaniu Puigdemonta. Dziś [6.04.2018] dowiedzieliśmy się z portalu RMF24.pl {TUTAJ (link is external)}, że:
“Były premier Katalonii Carles Puigdemont opuścił w piątek więzienie w Neumuenster (Szlezwik-Holsztyn), gdzie przebywał w oczekiwaniu na decyzję sądu w sprawie jego aresztu ekstradycyjnego.
Wcześniej tego dnia prokuratura generalna Szlezwika-Holsztynu nakazała jego natychmiastowe zwolnienie z aresztu, informując, że wpłacił on orzeczoną przez sąd kaucję w wysokości 75 tys. euro. (…)
Puigdemont został zatrzymany w Niemczech, gdy wracał do Belgii po wizycie w Finlandii. W czwartek wyższy sąd krajowy Szlezwika-Holsztynu orzekł, że może on zostać zwolniony za kaucją. W opinii sądu ekstradycja Puigdemonta na podstawie stawianego mu przez Hiszpanię zarzutu sprzeniewierzenia środków publicznych jest możliwa, natomiast nie wchodzi w grę ekstradycja na podstawie zarzutu rebelii, o co również Madryt oskarża katalońskiego polityka.
Rzeczniczka sądu Frauke Holmer powiedziała w czwartek, że Puigdemont raz w tygodniu będzie się musiał stawiać na policji. Bez zgody prokuratury nie wolno mu opuszczać Niemiec. Holmer podkreśliła, że jeśli dojdzie do ekstradycji Puigdemonta na podstawie zarzutów korupcyjnych, w Hiszpanii nie będzie on mógł zostać oskarżony o rebelię.
Rzecznik niemieckiego MSZ powiedział w piątek, że Niemcy chcą, by deputowani do katalońskiego parlamentu porozumieli się w sprawie utworzenia rządu, ponieważ tylko wtedy możliwy będzie postęp, jeśli chodzi o polityczne rozwiązanie impasu w relacjach Barcelony z Madrytem po ubiegłorocznym katalońskim referendum niepodległościowym.
Reuters odnotowuje, że rzecznicy niemieckiego rządu akcentowali na konferencji prasowej, iż rząd nie ma żadnej roli do odegrania w “sprawie sądowej” dotyczącej ewentualnej ekstradycji Puigdemonta.”.
Jak myślicie? Co ma takiego Hiszpania, czego nie ma Polska, że tam policja może bezkarnie bić ludzi na ulicach oraz więzić opozycję i Unii nic do tego? A do Polski dopierdzielają się o każdą duperelę?
Już na marginesie zostawię fakt, iż mocno mi się podoba, jak Madryt rozprawia się z separatyzmem. Sądzę, że tak samo powinno być u nas z RAŚ-iem (w razie jakiegoś halo)
Myślę sobie, że gdyby u nas rządziła PO i robiła z PiS-em to samo, co z katalończykami robi rząd Hiszpanii, to Timmermans jeszcze by przyklasnął.