Kilijanek: Księdza Guza problemy z ekumenizmem

Kilkanaście dni temu Internet obiegła informacja o rzekomym zakazie mówienia o Lutrze, wydanym ks. prof. Tadeuszowi Guzowi, znanemu specjaliście w tym temacie. I chociaż zakaz nie przybrał formy oficjalnej, to jednak odniósł skutek w postaci ograniczenia wypowiedzi ks. Guza na temat Reformacji i Lutra. Ekumenizm znów pokazał co potrafi: niby nic się nie stało, a jednak…

 

Zakaz – niezakaz

Rzecznik Prasowy Archidiecezji Lubelskiej, ks. dr Krzysztof Podstawka, powiedział mi w rozmowie telefonicznej, że ks. Tadeusz Guz nie otrzymał żadnego formalnego zakazu wypowiedzi. JE Ksiądz Arcybiskup Stanisław Budzik poprosił go jedynie, podczas osobistej rozmowy, o unikanie wypowiedzi „raniących naszych braci protestantów” i postępowanie zgodnie z duchem ekumenizmu „realizowanego przez Kościół katolicki od czasu Vaticanum II”. Była to więc tylko prośba, rodzaj dżentelmeńskiej umowy między księżmi, a nie oficjalny zakaz wypowiedzi.

Ten zakaz-niezakaz to upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu: z jednej strony spacyfikowano ks. Guza, a z drugiej uniknięto wydania oficjalnego zakazu, co znacznie stępiło ostrze protestów zwolenników ks. Guza.

 

Co ks. Guz takiego mówił?

Podczas licznych wykładów organizowanych w Polsce i za granicą, ks. Guz proszony jest o podejmowanie tematów związanych z Reformacją, tym, który ją rozpętał, czyli o Marcinie Lutrze, a także o ideologii lewicy i różnych aspektach wiary katolickiej. Te niezwykle ciekawe i przystępne przemowy, mimo trudnych tematów, których dotyczą, siłą rzeczy dotykają obszarów, które nie są wygodne dla liberalnego i lewackiego świata. Ks. Guz mówi bezpośrednio, ale zawsze z delikatnością i wyczuciem. Przesłuchałem dziesiątki godzin jego wykładów i w żadnym z nich nie znalazłem nic, co mogłoby razić uczucia protestantów czy zwolenników lewicy, o ile „obrażanie ich uczuć” można uznać w tym kontekście za coś złego. Należy zwrócić uwagę na sposób mówienia i zachowania ks. profesora. Nie jest to jakiś krzykacz, operujący ogólnikami, których nie ma czym podeprzeć. To nie łowca taniego aplauzu, przemawiający dla jakiegoś towarzystwa wzajemnej adoracji, którego bywalcy i tak wiedzą, co usłyszą, a słuchają jedynie dla podbudowania przekonania o tym, że mają rację. Ks. Guz to poszukiwacz prawdy i głosiciel prawdy. Może brzmi to nieco pompatycznie, ale trafia w sedno. Ks. Guz przez lata studiów nad pismami i poglądami Lutra odkrył zasady, które stały za jego błędami i postanowił wyniki swojej pracy przekazać innym. Tylko tyle i aż tyle. A przynajmniej wystarczająco, aby pobudzić do działania stróżów niezrozumienia, kustoszów mitologii dobrej Reformacji. Aby przestraszyć ich i popchnąć do tego, co lubią i potrafią dobrze: do zamazywania prawdy, przemilczania niewygodnych dla nich faktów i kontratakowania fałszem.

 

Ekumenizm – skąd to rodem?

Krytyka lewicy i mówienie skąd wyrosła jej ideologia z pewnością nie pozwala spać spokojnie wszystkim tym, którzy z niej czerpią i na niej zarabiają. Wykładanie zasad, na których opierają się poglądy Lutra, a więc w założeniu także i innych tzw. protestantów nie wpływa dobrze na obecną formę ekumenizmu – tutaj zgodzę się ze zwierzchnikami ks. Guza. Ale dlaczego właściwie ma na nią wpływać dobrze? Czy nie ważniejsze jest, aby działalność ks. Guza wpływała dobrze na katolicyzm?

Te dwa „izmy” będące teraz w centrum uwagi są bliskie sobie jedynie z pozoru. Tak jak miłosierdzie i brak kary śmierci; tak jak Biblia i protestantyzm; tak jak Luter i chrześcijaństwo. Różnice są wielkie, ba, trudno jest uchwycić punkty styczne. Jednak wielowiekowa propaganda oraz upadek moralny i intelektualny naszych biednych czasów stworzyły idealne warunki do przechowywania kłamstw i manipulacji pod płaszczykiem prawdy.

Zdefiniujmy na nasze potrzeby obydwa pojęcia: katolicyzm i ekumenizm. Katolicyzm to jedyna objawiona przez Boga religia. Jedyna, która mówi prawdę i jedyna, która prowadzi do zbawienia.

Aby zdefiniować ekumenizm, sięgnijmy do Unitatis Redintegratio, dekretu Soboru Watykańskiego II o ekumenizmie:

 

„W następnych zaś wiekach zrodziły się jeszcze większe spory, a niemałe Społeczności odłączyły się od pełnej wspólnoty (communio) z Kościołem katolickim, często nie bez winy ludzi z jednej i drugiej strony. Tych zaś, którzy obecnie rodzą się w takich Społecznościach i przepajają się wiarą w Chrystusa, nie można obwiniać o grzech odłączenia. A Kościół katolicki otacza ich braterskim szacunkiem i miłością. Ci przecież, co wierzą w Chrystusa i otrzymali ważnie chrzest, pozostają w jakiejś, choć niedoskonałej wspólnocie (communio) ze społecznością Kościoła katolickiego. Faktem jest, że z powodu rozbieżności utrzymujących się w różnej formie między nimi a Kościołem katolickim, czy to w sprawach doktryny, a niekiedy też zasad karności, czy odnośnie do struktury Kościoła, pełna łączność (communio) kościelna napotyka niemało przeszkód, częstokroć bardzo poważnych, które przełamać usiłuje ruch ekumeniczny.”[1]

 

Podsumowując, ekumenizm dąży do pełnej komunii „braci odłączonych” z Kościołem Chrystusowym. Kwestie jedności pełnej i niepełnej omówił w jednym z artykułów[2] pan Christopher Ferrara, więc nie będę go dublował. Teraz komunia odłączonych braci jest niepełna więc radośnie uprawiamy ekumenizm, aby komunię uczynić pełną.

Jednak jak to urzeczywistnić? Wiedząc, że Kościół katolicki to jedyny Kościół Chrystusa, powinniśmy postarać się dołączyć odłączonych braci do tegoż Kościoła. To chyba proste: oni błądzą, a my nie, więc powiedzmy im na czym polega ich błąd i niech wracają czym prędzej na łono Matki Kościoła bo inaczej zatracą swoje dusze w ogniu wiecznym. A tego dla naszych braci, choć odłączonych, nie chcemy! Takie postępowanie wyraźnie popierał papież Pius XI:

 

„Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli. Powtarzamy, by powrócili do jednego Kościoła Chrystusa, który jest wszystkim widomy i po wsze czasy […] Mistyczna Oblubienica Chrystusa przez całe wieki pozostała bez zmazy i nigdy też zmazy doznać nie może.”[3]

 

Czy papież obraził tym, co napisał w encyklice Mortalium Animos, naszych braci odłączonych? Papież ten wyrażał się dosyć wyraźnie o jedności Kościoła i chyba nie interesowały go urojenia obraźliwych protestantów. Warto to wiedzieć, jeśli już mówimy o jedności z odłączonymi:

 

„I ten święty świadek [św. Cyprian – K.K.] słusznie się dziwił, jak ktoś wierzyć może, “że ta jedność, której fundamentem jest niezmienność Boga, której spoistość poręczona jest tajemnicą niebios, mogłaby być w Kościele zerwana i rozbita przez waśń poróżnionych ludzi”. Skoro to mistyczne ciało Chrystusa, Kościół, jedno jest, spojone i złączone jak ciało fizyczne, bardzo niedorzecznym człowiekiem okazałby się ten, kto by chciał twierdzić, że ciało mistyczne Chrystusa może się składać z odrębnych, od siebie oddzielonych członków. Kto więc nie jest z Kościołem złączony, ten nie może być Jego członkiem i nie ma łączności z głową – Chrystusem.”[4]

 

Jak mam to powiedzieć odłączonemu bratu w niepełnej jedności? Czy aby go to nie zaboli?  Czy nie okazałbym się zbyt średniowieczny, integrystyczny i nieczuły na odmienne poglądy? A jeśli brat odłączony powie, że zbawienia nie daje Kościół katolicki i że wystarczy mu wiara w Chrystusa (o, jakże to często słyszane słowa!)? Znów sięgnę do Piusa XI:

 

Niechaj usłyszą, co mówi Laktancjusz: “Tylko… katolicki Kościół – wola on – przestrzega prawdziwej wiary. On jest świątynią Boga. Kto do niego nie wstąpi, lub go opuszcza, ten zdała od nadziei życia i zbawienia”.

 

No ale, powie ekumenista, bracia odłączeni są przecież w „jakiejś” jedności z Kościołem. Może trochę ona niepełna, taka prawie i nie do końca, ale zawsze to coś… Pius XI i na to ma odpowiedź:

 

W tym jednym Kościele Chrystusa jest i pozostanie tylko ten, kto uznaje autorytet i władzę Piotra i jego prawnych następców, słuchając i przyjmując ją. Czyż Rzymskiemu Papieżowi, najwyższemu Pasterzowi dusz, nie podporządkowali się przodkowie tych, którzy zaplątali się w błędne nauki Focjusza i tzw. reformatorów? Synowie opuścili – niestety – dom ojcowski, lecz dom się nie rozpadł i nie zginął, gdyż w nieustannej pomocy Boga ma swą ostoję. Niechajże powrócą do wspólnego Ojca, który ich przyjmie z całą miłością, nie pomnąc na krzywdy, jakie wyrządzili poprzednio Stolicy Apostolskiej.

 

Jeśli rozumiemy, co pisze Pius XI to już nie ma wątpliwości jak powinien działać ruch ekumeniczny. Jednak po Soborze Watykańskim II spojrzenie na ekumenizm uległo zmianie. I tu napotykamy przypadek ks. Guza.

 

Nie ranić braci odłączonych

Po chwili na temat samego ekumenizmu, wracamy do osoby ks. Guza. To, co spowodowało wydanie zakazu-niezakazu to troska o obrażone uczucia protestantów. Pytałem ks. dr Podstawkę czy jacyś protestanci zgłaszali się do ks. bp Budzika ze skargami na wypowiedzi ks. Guza. Nie było takich skarg. Wydaje się, że biskup lubelski bardziej dba o uczucia braci odłączonych niż oni sami. I nie dziwię się naszym odłączonym braciom, że się nie skarżyli, bo i nie ma na co. Ksiądz Guz w swoich wypowiedziach nie obrażał nikogo. Nie obrażał nawet samego Lutra. On poddawał rzeczowej krytyce jego pisma, pokazywał zasady jego filozofii. Demaskował błędy jego teologii, ale nie używał przy tym sformułowań obraźliwych. Rozumiem, że słuchając o pomysłach Lutra, wielu ludzi jest wstrząśniętych – jego poglądy przerażają. Ale pokazywanie tego powinno się spotkać z pochwałą: oto protestanci mogą poznać nędzę moralną i intelektualną tego, którego mają za swojego przewodnika. Mogą spojrzeć na niego z innej perspektywy i nawrócić się. Chyba że bardziej niż prawdę cenią sobie wygodę i swoje obrażone uczucia.

Czy gdyby jakiś protestant obraził się na słowa ks. Guza, nie mógłby wejść z nim w polemikę? Dlaczego nie wykazano ks. Guzowi, że się myli, mówiąc o Lutrze i jego poglądach? A jeśli ks. profesor mówi prawdę, to czym miałby się przejmować? Od kiedy to obrażanie się o mówienie prawdy jest czymś godnym uwagi? Od kiedy to mówiący prawdę miałby milknąć z powodu skarg tych, którym do prawdy daleko?

Ksiądz Guz ma nie lada problem. Jak mając wiedzę o Lutrze i jego filozofii uprawiać ekumenizm w znaczeniu posoborowym? Jedynie kłamiąc można mówić o Reformacji dobrze. Jeśli nie pozwala mu się mówić prawdy z całą siłą, to jedyne, co pozostaje to prawdę przemilczeć lub kłamać. Prawda po Soborze zdaje się mieć prawa jedynie wtedy, gdy podoba się ludziom. Już to gdzieś słyszeliśmy, czyż nie? „Twarda jest ta mowa i któż jej słuchać może?” (J 6, 60). Gdyby ks. Guz prowadził swoje wykłady za czasów Piusa XI, zostałby uznany za doskonałego ekumenistę, walczącego o powrót braci odłączonych do Kościoła. Po Soborze, niestety, należy schować prawdę pod korzec i nie pozwolić, aby ona kogoś wyzwoliła. To chyba mówi wystarczająco o pochodzeniu ekumenizmu w posoborowej postaci, nieprawdaż?

 

Czy katolicy nie mają obrażających się uczuć?

Nie chcąc wybiegać za daleko, nie ma tu na to miejsca, chciałbym tylko wspomnieć o jednej sprawie. Chodzi mi o film Luter z 2003 roku, który stawia Kościół katolicki w złym świetle. Sugeruje, że Kościół myli się, a, przynajmniej w czasach Lutra, przeżarty był przekupstwem, głupotą i niemoralnością. Jednoznaczny przekaz brzmi: zepsuty Kościół nie usłuchał zbawiennego głosu Lutra.  Czy luteranie przeciwdziałali jego projekcji? Czy martwili się o naruszone uczucia katolików? Czy dbali o ekumenizm? Nie. Podobnie jak redaktorzy portalu ekumenizm.pl nie dbają o ekumenizm nazywając ks. Guza „kaznodzieją nienawiści”[5]. Pozostaje im współczuć, skoro prawda stała im się nienawistna. Jednostronny ekumenizm nie prowadzi do niczego poza ośmieszeniem i osłabianiem własnych szeregów. Niech na koniec zabrzmi znów Ojciec Święty Pius XI:

 

„Jeśli, jak to wciąż powtarzają, pragną z Nami i z naszymi się połączyć, dlaczegoż nie powracają jak najśpieszniej do Kościoła, “tej Matki i Mistrzyni wszystkich wierzących w Chrystusa?”.”[6]

 

 

Karol Kilijanek/Myśl Konserwatywna/

 

O autorze: Redakcja