Do dziś próbowałem uciec od tematu aborcji uznając, że kolejny głos nie jest do niczego potrzebny. Do zmierzenia się z nim zmusiło mnie odrzucenie obywatelskiego projektu zaostrzenia prawa do przerywania ciąży przez Prawo i Sprawiedliwość, ale przede wszystkim to, co zrobiła w tej sprawie totalna opozycja.
Każdy obserwator mógł się przekonać, że przekaz z czarnych marszów zwołanych przez opozycję był tak absurdalny, że gdyby jakiś kosmita, albo ktoś, kto przyjechał prosto z nowogwinejskiej dżungli obejrzał telewizyjne relacje, mógłby śmiało uwierzyć w to, że polski rząd chce zmusić Polki do usuwania ciąż, a nie do ich donoszenia. Gdyby nie to, że podstawą protestów była – dosłownie – śmiertelnie poważna sprawa, to mina Ewy Kopacz i spółki, gdy okazało się, że Prawo i Sprawiedliwość nie zawaha się odrzucić projektu Ordo Iuris, była warta zapewne połowy królestwa. Ale oczywiście, nikomu nie jest do śmiechu. Jako osoba wierząca nie mam najmniejszych wątpliwości, że życie należy chronić od samego początku, a nazwanie dziecka w ciele noszącej go matki płodem, zlepkiem komórek, embrionem, czy jakkolwiek inaczej, nie daje nikomu prawa do pozbawienia tegoż dziecka życia. Niemoralna i niezgodna z naturalnym, wrodzonym prawem do życia jest aborcja eugeniczna, w czasie której zabija się dziecko tylko dlatego, że jest chore, albo nawet tylko dlatego, że istnieje podejrzenie, że jest chore. Nie da się również uzasadnić potrzeby zabicia dziecka za grzechy jego ojca, nawet jeśli to gwałciciel.
Nie jestem członkiem Prawa i Sprawiedliwości i zapewne nigdy nim się nie stanę. Ci z Państwa, którzy mieli okazję przeczytać moje teksty dotyczące organizacji ochrony zdrowia wiedzą, że nie mam żadnych oporów przed skrytykowaniem poczynań PiS-u, jeśli uznam je za błędne. Z tego powodu uważam się za człowieka zdolnego ocenić postępowanie posłów Prawa i Sprawiedliwości w miarę obiektywnie. Wysłuchałem i przeczytałem wiele opinii zarówno krytykujących, jak i broniących postępowania posłów rządzącej partii w tej konkretnej sprawie i po zastanowieniu muszę przyznać im rację. Nawet nie dlatego, że to nie był dobry moment, na zmianę prawa, ale przede wszystkim dlatego, że to nie był dobry sposób. Dokładniej mówiąc zgadzam się z tymi z komentatorów, którzy twierdzą, że ten sposób działania przyniósłby więcej szkody niż pożytku.
Zapewne będą tacy, którzy powiedzą, że sprawa aborcji jest tak jednoznaczna, że nie ma dróg lepszych i gorszych. Że nie ma momentów złych i dobrych. Że bezwzględnie trzeba jej zakazać i to od zaraz. Otóż – moim zdaniem – bezwzględnie należy działać, ale niekoniecznie poprzez wprowadzenie do Kodeksu Karnego takiego zapisu, jaki proponowany był w projekcie Ordo Iuris. Wszystkim tym, którzy się z tym nie zgadzają przypomnę sprawę niewolnictwa – procederu równie nieludzkiego jak aborcja i historię Wojny Secesyjnej. W jej efekcie grubo ponad pół miliona ludzi straciło życie, kraj poniósł również poważne straty finansowe. Ktoś powie, że dzięki temu miliony niewolników uzyskało wolność i oczywiście będzie miał rację. Ale przecież mniej więcej w tym samym czasie niewolnictwo znoszono bezkrwawo w wielu krajach, na przykład w wielkiej Brytanii zniesiono je już w 1833 roku, a więc kilkadziesiąt lat wcześniej i można z dużą pewnością założyć, że i w USA raczej prędzej niż później niewolnictwo by się skończyło. Krwawa wojna wcale nie była do tego niezbędna. Poza tym sprawa niewolnictwa była zaledwie jednym z pretekstów do wywołania wojny, w której tak naprawdę chodziło o cła, podatki i zakres władzy rządu i jego wpływ na poszczególne stany. I to jest druga analogia pomiędzy tymi zagadnieniami, ponieważ jak można sie było przekonać, dla dzisiejszej totalnej polskiej opozycji aborcja jest tematem zastępczym, pretekstem do wywoływania protestów, a najchętniej zamieszek na ulicach. Uważam, że Prawo i Sprawiedliwość postąpiło słusznie, nie dając się wciągnąć w tę pułapkę. Przy widocznym, silnym poparciu dla lewactwa w mediach oraz w Parlamencie Europejskim, siły wrogie nie tylko PiS-owi, ale w ogóle Polsce, mogły wykorzystać tę szansę i uzyskać znaczącą przewagę, a to mogłoby – po następnych wyborach – pozwolić im na ponowne dopuszczenia aborcji, nawet na żądanie. Przy okazji widać, że w momencie odrzucenia przez większość sejmową projektu Ordo Iuris upadła teza o tym, jakoby PiS “wrzucił” sprawę aborcji, by cokolwiek “przykryć”.
Nasuwa się pytanie, czy da się jakoś połączyć to, co podpowiada sumienie, wołające by ratować każde życie, z realną polityką? Myślę, że się nie da. Dziękuję Bogu, że to nie ja musiałem podnieść rękę w głosowaniu na sali sejmowej. Naprawdę nie wiem, co bym zrobił będąc na miejscu posłów… Ale nie zgadzam się stanowczo z tymi, którzy będą twierdzić, że politycy, którzy głosowali za odrzuceniem projektu Ordo Iuris mają krew na rękach. Tego nie da się powiedzieć. Nie można też powiedzieć, że posłowie PiS są za aborcją. Winni śmierci nienarodzonych dzieci w pierwszym rzędzie są ci, którzy je bezpośrednio mordują, przede wszystkim lekarze dokonujący zabiegów, matki i ojcowie, którzy się na to godzą. Ale są ludzie moim zdaniem jeszcze gorsi od tych wymienionych powyżej! To ci, którzy wykorzystują ten dramat do swoich interesów! Ci, którzy zwołują manifestacje, mącąc ludziom w głowach i okłamując ich, posuwając się do manipulacji faktami. Ci którzy dla swoich politycznych celów, politycznych w złym znaczeniu tego słowa, nie wahają się wykorzystać śmierci! Winni są również temu, że uniemożliwiają rozsądną debatę na sporny temat tym bardziej, że pobudki dla których to robią, są podłe. Tak jak winnymi śmierci ofiar wojny secesyjnej byli po obu stronach ci, co parli do niej dla zysku i władzy i w celu jej wywołania posłużyli się sprawą niewolnictwa.
Lech Mucha
Tekst ukazał się drukiem w tygodniku Polska Niepodległa (12.10.2016.)
______________________________________________________________________________________________________________
Fot. Daredevil/YouTube
Cała dyskusja w związku z tematem zakazu zabijania dzieci idzie na bok od zasadniczych kwestii ponieważ za bardzo koncentrujemy się na wydarzeniach i osobach, a za mało – na ideach i wartościach.
Projekt Ordo Iuris być może był zły i zasługiwał na utrącenie – nie jestem w stanie się w tej chwili na ten temat wypowiedzieć.
Problem nie kończy się na tej konkretnej sytuacji, tym jednym głosowaniu.
Choroba jest o wiele groźniejsza, przewlekła i śmiertelna: partia p. Kaczyńskiego generalnie kieruje się fałszywą religią bożka pragmatyzmu.
To, czy zlękli się “wściekłych małp”, “nie chcieli, ale musieli”, stchórzyli czy “uratowali się przed prowokacją”, nie ma większego znaczenia. Istotne jest to, że PiS jest gotów do zbyt daleko idących kompromisów w imię skuteczności i zachowania władzy. Dlatego kwestia zakazu zabijania dzieci – jako niepopularna i potencjalnie – groźna dla słupków sondażowych – nie znajduje się w ogóle w zakresie “dobrej zmiany”. Przecież głównie dlatego Marek Jurek rozstał się z tą partią.
Wolność i sprawiedliwość nie są filarami aksjologii “Prawa i Sprawiedliwości”. Są nimi “skuteczność i kadry”.
Mnie jest zasadniczo wszystko jedno, czy aktów zdrady takich jak ratyfikacja CETA dokonają zaprzańcy z PO czy Nowoczesnej – dla własnych korzyści, czy zatroskani, “rozsądni patrioci” z PiS – z powodu tchórzostwa i pragnienia utrzymania władzy; z powodu fałszywego, bezbożnego pragmatzmu.
Dla uporządkowania:
Dziekuję za komentarz.
Ja jako “funkcjonariusz” ochrony zdrowia, doświadczyłem kopania w cztery litery przez wszystkie kolejne rządy i patrie polityczne, włącznie z tą ostatnią, wię doskonale rozumiem, co Pan ma na myśli piszęc, że jest wszystko jedno kto podpisze CETA.
Jedno z czym się nie zgdzam, to nadmierna krytyka tego, że PiS chce zostać u władzy, bo to jest cecha immanentna systemu demokratycznego. Musi tak być. Mnie bardziej martwi, że to jest jednak wyraźnie socjalistyczna partia, a ja socjalizmu nie toleruję…
Ma Pan rację, może trochę źle postawiłem akcenty. Nie jestem przeciwnikiem rozumnego działania i mądrych kompromisów. Jeśli ustrój – demokracja, którego nie da się szybko zmienić zmusza do pewnego populizmu – można się z tym – przynajmniej tymczasowo pogodzić.
Kiedy zadamy pytanie – czy lepiej trwać w sztywnym uporze i nie zrobić nic, czy zrobić tyle, ile w danym momencie jest możliwe – nikt nie musi się zastanawiać nawet trzech sekund nad odpowiedzią.
Jednak mam poważne wątpliwości, czy PiS traktuję grę o poparcie wyborcze jako chwilowe “zło konieczne”, czy też czuje się w panującym w Polsce systemie partiokracji jak ryba w wodzie? Czy Kaczyński i jego otoczenie nie są przypadkiem minimalistami – gdy idzie o przyjmowanie kompromisów i “zła koniecznego” w imię realizacji nadrzędnych celów?
Moim zdaniem, gdyby nie było bardzo głębokiego, zasadniczego rozdźwięku pomiędzy wizjami Polski – PiS-u i prawicy (ludzi prawych, oddanych naszej Ojczyźnie – m.in. narodowców), możliwa byłaby szeroka koalicja sił, która uzyskałaby większość konstytucyjną.
Nie uważam tego za nierealne ani naiwne. Widać to jednak dość wyraźnie, że PiS wcale nie chce daleko idących zmian systemowych, nie chce kierować Polski w stronę jak najpełniejszej wolności i suwerenności. Jeśli pominiemy powierzchowne, głównie – personalne spory, PIS, PO i Nowoczesna są ideowo bardzo do siebie zbliżone. Wszystkie te ugrupowania oferują nam soc-liberalizm z mniej lub bardziej “ludzką” (katolską lub laicką) twarzą.
Oczywiście partia ta nie jest monolitem. Widać różnice postaw poszczególnych posłów. Można je też wyczytać między wierszami komunikacji między Szefem partii, Panią Premier i Prezydentem, której się domyślamy, a która odbywa się oczywiście poza przestrzenią publiczną.
Ponownie dziękuję za komentarz.Podzielam opinie w nim wyrażone.
Linia podziału pomiędzy PiSem i N/PO nie pokrywa się bynajmniej z linią podziału na prawicę i lewicę, ani tym bardziej na partie systemowe i antysystemowe. Tym co je różni jest być może tylko stosunek do kwestii niepodleglości i polityki zgranicznej.
Pozdrawiam serdecznie.
P.S. W moim przypadku popieranie w wyborach PiSu jest wyłącznie tzw. mądrością etapu…