„Wydaje mi się, że nie wiesz, władco, jak trudno jest wydrzeć zwycięstwo polskiemu żołnierzowi. Nie liczba tam walczy, lecz mężowie. Mają zaś taki rodzaj wojska, zwany jazdą husarską, których komendanci, wiedz, że cieszą się takim poważaniem, że gdyby stanęli przed tym murem (sułtan akurat w czasie rozmowy siedział zwrócony w stronę okna pałacu, przez które widać było obwarowania miasta) i polecili wojsku uderzyć w niego kopiami, sam nie wiem czy nie przesunęliby go”
Te słowa wypowiedział dawno temu wódz turecki , Abazy pasza, do Murada IV sułtana Imperium Osmańskiego.
W kwietniu 2004 roku, na ziemi, która kiedyś należała do Imperium Osmańskiego polscy żołnierze, następcy niezwyciężonej husarii znów dali światu, a w szczególności przeciwnikom spod znaku Armii Mahdiego dowód, że to nie ilość walczy, lecz mężowie. Czterdziestu polskich i drugie tyle bułgarskich żołnierzy przez dwa dni i dwie noce broniło budynku City Hall, siedziby władz centralnych prowincji Karbala w mieście o tej samej nazwie. Oprócz Armii Mahdiego as-Sadra, byli atakowani przez bojowników al-Kaidy i najemników z Czeczenii. Napastnicy używali broni ręcznej, granatników i moździerzy. Próbowali również staranować bramę wjazdową do City Hall przy pomocy rozpędzonych pojazdów. Postawa obrońców pozwoliła nie tylko utrzymać zajmowane pozycje, ale też uniknąć strat własnych.
Czytałem wywiady z żołnierzami, którzy tam byli. Wypowiadali się bardzo skromnie. Wskazywali, że wielokrotnie później uczestniczyli w misjach bojowych, w czasie których czuli się znacznie bardziej zagrożeni. Jednak jeśli komukolwiek powstała w głowie myśl, że przecież to normalne, że przecież są żołnierzami i taka ich rola, że w końcu za to im płacą, to przypomnę rok 1995 i Srebrenicę. Kontyngent żołnierzy holenderskich, pod flagą ONZ wycofał się bez jednego strzału przed armią serbską i przez to kilka tysięcy bośniackich muzułmanów poniosło śmierć. Decyzję o wycofaniu uzasadniano brakiem ciężkiego uzbrojenia. Nie bez winy było również dowództwo sił ONZ, które odmówiło wsparcia obrony z powietrza.
Jak widać – na tle innych, żołnierze polscy i ich bułgarscy sojusznicy wykazali się pochwały godną sprawnością bojową i odwagą. Cechami, których brakło żołnierzom holenderskim.
Przy tej okazji należy jednak zadać pewne pytania. Po co polscy i bułgarscy żołnierze bronili City Hall-u w Karbali? Dlaczego akurat to miejsce zostało przez amerykańskich dowódców uznane za warte krwi żołnierzy, skoro posterunki z innych miast, broniące obiektów o podobnej “wartości”, zostały wycofane? I dlaczego nasi “sojusznicy” zdecydowali się do tego zadania użyć właśnie żołnierzy polskich i bułgarskich, skoro ci uczestniczyli w misji stabilizacyjnej, a nie bojowej? Dlaczego akcja bojowa, regularna bitwa stoczona przez nich, została na tak długi czas utajniona? Dlaczego polskie dowództwo nakazało uczestnikom starcia milczenie?
W filmie Karbala, Krzysztofa Łukaszewicza, w czasie rozmowy polskiego i bułgarskiego dowódcy Bułgar, grany przez Christo Shopova mówi do Polaka:
– Jeszcze niedawno byśmy rozmawiali po rosyjsku. Ale w sumie to bez różnicy. Zawsze obowiązuje kod “wielkiego brata”.
– Tylko brat się zmienił – odpowiada Polak.
– Ale to bez znaczenia, nadal jest “wielki” w stosunku do nas… – zauważa Bułgar.
Czemu polscy i bułgarscy żołnierze bronili obiektu, na którym – ze względów propagandowych – zależało “wielkiemu bratu”?
Oczywiście teraz, po tylu latach łatwo być mądrym, ale kolejne pytanie nasuwa się samo. Do czego w ogóle przydała się światu, a szczególnie Polsce i Bułgarii ta bitwa i ta wojna? Z dzisiejszego punktu widzenia lepiej by było, gdyby Polacy wyskrobali bagnetami napis: “tu byłem” na ścianach City Hall i spokojnie wrócili do domu, niż ryzykowali tam życie. Jakie są kulisy tej i pozostałych militarnych operacji z udziałem Polaków, poza granicami Polski.
Turcja, za udostępnienie swoich lotnisk dostała od amerykańskich sojuszników spore pieniądze. A co nam obiecano w zamian za militarne wsparcie amerykańskiej wojny? Ile z tych obietnic spełniono?
Jak widać z przykładu Karbali, mamy odważnych i walecznych żołnierzy. Śmiem twierdzić, że pod wieloma względami lepszych niż żołnierze wywodzący się z krajów Europy Zachodniej. Tkwi w nich potencjał, którego nie wolno zmarnować, dziedzictwo jazdy husarskiej, w ówczesnym świecie najgroźniejszej formacji bojowej! Nie wiadomo co czeka w przyszłości Polskę, jakim wyzwaniom będzie trzeba sprostać, jakie ofiary ponieść! Jeśli żołnierz polski potrafił udowodnić swą wartość bojową w obronie City Hall w Karbali, można mieć nadzieję, że tym większym poświęceniem potrafi się wykazać na swojej ziemi. Obyśmy nigdy nie musieli jej bronić przed najeźdźcami, oby nigdy więcej historia nie wymagała od polskich żołnierzy bohaterstwa takiego, jak na Westerplatte, na Helu, czy w czasie obrony Wizny, ale musimy być gotowi. I tu nasuwa sie kolejne pytanie: czy bezcenne doświadczenie bojowe, które stało się udziałem Polaków jest należycie wykorzystywane, zarówno do szkolenia żołnierzy, jak i w celach wychowawczych, dla kształtowania postaw młodzieży?
“To nie liczba walczy, lecz mężowie”, powiedział Abazy Pasza, a wiedział co mówi. Brał udział w wojnach przeciw Polakom. Być może polska husaria dała jego podwładnym niejednego łupnia, choćby w bitwie pod Kamieńcem Podolskim w 1633 roku.
Wydaje się, że “mężów” mamy, trzeba jeszcze zadbać o to, by mieli czego dosiadać, by nie brakło im skrzydeł u ramion i żeby dysponowali odpowiednio twardymi kopiami. Jeżeli jeszcze sprawimy, by dowódcy cieszyli się szacunkiem takim, jaki był udziałem komendantów chorągwi husarskich – nie będzie murów, których nie przesuniemy.
Jak można przeczytać w książce Psy Karbali, żołnierze nie lubią patosu, ani propagandy. Na twarzach niektórych z nich pojawia się wzruszenie dopiero wtedy, gdy mówią o podziurawionej biało-czerwonej fladze, łopoczącej nad City Hall…
Lech Mucha
Tekst ukazał się w tygodniku Polska Niepodległa
…bo Wielki Brat wie, że polska krew jest najtańsza na świecie, roztropni wiedzą to z historii…i to nie jest wcale ku chwale biało-czerwonej…po prostu dajemy się podpuszczać Wielkiemu Bratu jak głupole…
jeszcze dosyć niedawno szczyciłem się, ze Polska nigdy nie uczestniczyła w najazdach na inne kraje…po ostatnich “misjach stabilizacyjnych” z nadania Izraela przestałem się szczycić, ponieważ doszło do mnie, że w zasadzie już niczym się nie różnimy od jankeskich, czy ruskich zbirów…
Zastanawiałem się długo, jak odpowiedzieć na ten komentarz. Problem w tym, że on jest zarówno słuszny, jak i niesłuszny. Słuszny, bo dajemy się podpuszczać, o czym zresztą piszę, zadając konkretne pytania na ten temat. I niesłuszny, bo to nie ma znaczenia dla oceny działań polskich żołnierzy tam w Karbali w 2004 roku.
Moim zdaniem musimy na przyszłość bardziej uważać, na “wielkich braci”, ale też idealizować przeszłość (uwypuklać nasze męstwo i wyolbrzymiać krzywdy). Tak robią mądre narody. Czyli, zamierzam dalej szczycić się tym, że mamy takich żołnierzy, którzy byli w stanie dzielnie walczyć w obronie – tylko i aż – polskiej białoczerwonej.
Pozdrowienia.
Różnimy tym, że nie osiągamy z tego tytułu żadnych korzyści.
Ale to może nam wyjść na dobre: lepsza – mimo wszystko – głupota, niż podłość i wyrachowanie.
Niż podłość to na pewno. Ale wyrachowania trochę by się przydało…