Mój poprzedni tekst, zatytułowany: Świecka szkoła – gwóźdź do trumny cywilizacji, skierowany był do wszystkich, ponieważ argumenty w nim przywołane skierowane były do ludzi wierzących, jak i niewierzących.
Poniższa notatka jest skierowana bardziej do ludzi wierzących, do członków Kościoła Katolickiego. Nie znaczy to, że niewierzący nie mogą jej czytać, ani komentować, ale chcę, by sprawa była jasna. Zamierzam posłużyć się cytatem z Pisma Świętego, więc – Szanowni Ateiści – czujcie się ostrzeżeni.
Powody dla których zdecydowałem się dodać suplement do poprzedniego tekstu były dwa.
To, że odezwą się krytyczne głosy zwolenników świeckiej szkoły, było oczywiste, ale mój poprzedni tekst spotkał się z oporem również ze strony ludzi wierzących w Boga. Argumenty, których używali ludzie wierzący, chcąc mnie przekonać, że religia powinna być nauczana poza szkołą były różne. Najczęściej pojawiały się mniej więcej takie:
” Moje pokolenie uczyło sie religii poza szkołą. I wszyscy na nią chodzili, za wyjątkiem paru dzieci z rodzin milicjantów i partyjnych notabli. Dzisiaj z religii śmieją sie dzieci z porządnych rodzin. “
” Ja religii w szkole nie miałem. Do podstawówki poszedłem w r. 1967.
Wszyscy, powtarzam wszyscy, z mojej klasy chodzili na religię w salce przy pobliskim kościele.
Moje dzieci religię w szkole już miały. “
Potem najczęściej następowały opisy beznadziejnych zachowań katechetów.
Dlaczego uważam, że te argumenty są błędne?
A czemu niby zmiana miejsca katechezy miałaby dziś wpłynąć na postawę katechetów? Gdy się znajdą w salce przy kościele, to nagle zmądrzeją?
Czemu zmiana miejsca prowadzenia katechezy miałaby wpłynąć na zachowanie na nich młodych ludzi?
Chyba tylko dlatego, że połowa w ogóle na nią nie dojdzie!
Dzieci z tak zwanych “porządnych rodzin” nie będą się z religii śmiały, bo na nią wcale nie pójdą, ale czy rzeczywiście o to chodzi?
Jeśli dojdziemy do wniosku, że mamy niski poziom nauczania matematyki – to co zrobimy? Wyrzucimy matematykę ze szkoły, czy raczej postaramy się poprawić jakość jej nauczania?
Drugi z powodów, to teksty komentatorki ukrywającej sie pod nickiem Terenia.
Terenia napisała tak (pisownia oryginalna):
“jak Pan sobie wyobraża narzucanie religii i kościoła innym?ja już z pokolenia religii w szkole,no i jakoś mnie ta religia nie przekonała!,strata pieniędzy,Bóg tak,kościelne dyrdymały-nie!!!!!!!!!,bez urazy,ale nie moja bajka te wasze episkopaty i inne papieże,,,,moje dziecko już napewno na religię chodziło nie będzie—jeśli już to na religioznawstwo,jeśli ktoś mądry dojdzie za kilka lat,że to ważny przedmiot”
“ale mnie wisi,czy religia będzie w szkole,czy też nie!!!!!!!!!!!!nie życzę sobie tylko by Twój kościół uzurpował sobie jakiekolwiek prawa do wypowiadania się w moim imieniu tylko dlatego,że mam nieszczęście plątac się po księgach kościelnych—-krótko mówiąc kościół wobec mojej osoby nie ma żadnych praw,a tylko jeden,niezbywalny obowiązek—trzymac się ode mnie z daleka!!!,,jak i ja się od niego trzymam z daleka!!!!!!!!!!!!!!”
“nie sądzę!!!!!!!!!! i nie musi Panu byc żal mojej rodziny,,poradzimy sobie świetnie bez pańskich episkopatów i rydzyków!,,,a tak na marginesie to zaczyna mi byc żal Pana,potrzebuje Pan religijnych kajdanek by byc dobrym człowiekiem i szanowac innych???????,,,,bez religii i katolicyzmu by Pan tego nie wiedział?”nie czyń drugiemu,co tobie nie miłe” i żyj tak,by nikt przez ciebie nie cierpiał”—-dwie podstawowe zasady,religii do tego nie trzeba!!!!!!!!!!!!!!”
Jak odpowiedzieć na argumenty Tereni?
Proponuję to:
“Jezus odpowiedział im przypowieścią:
– Kto z was, mając sto owiec, nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu i nie szuka jednej, zaginionej na pustkowiu, tak długo, aż ją znajdzie?
A znalazłszy, kładzie ją na swoje ramiona i z radością wraca do domu! Zaprasza wtedy przyjaciół oraz sąsiadów i mówi: „Cieszcie się razem ze mną! Znalazłem zgubioną owcę!”. Zapewniam was, że w niebie jest większa radość z jednego zagubionego grzesznika, który się opamięta i wróci do Boga, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu prawych, którzy nie zbłądzili!”
(ŁK 15,3-7)
Kto jest dobrym pasterzem? Ten, który czeka aż owce przyjdą do niego, czy ten który idzie i szuka zagubionych owiec, wśród cierni, w górach, w jaskini, w ciemności, nad urwiskiem?
Czy ten, który czeka aż młodzież przyjdzie do salki koło kościoła, czy ten który idzie tam gdzie są młodzi ludzie, do szkoły?
Kościół, czyli my wszyscy mamy obowiązek przyciągać do kościoła wszystkich, którzy od niego odeszli, wszystkich tych, którzy nie mogą trafić sami.
Trzeba iść między wilki i przyprowadzić do Boga dzieci Tereni, bo same nie trafią! Nie można czekać, aż przyjdą same, bo może się im nie udać! Trzeba po nie pójść!
Religia w szkole nie jest dla wygody dzieci. Religia w salkach nie może być prowadzona dla wygody katechetów!
Mamy obowiązek pójść między “dzieci z porządnych domów”, nawet, jeśli będą się śmiały, by przyprowadzić do Boga jak najwięcej dusz!
Musimy starać się poprawić jakość nauczania religii, a nie dla wygody przenieść ją do salek przy kościołach!
Od czasów gdy religia odbywała się w salkach minęło sporo lat, świat zmienił się znacznie i to nie na lepsze, komunizm, a teraz marksizm kulturowy i liberalizm nadal czynią znaczne spustoszenia w umysłach i duszach ludzi i teraz wymagania stojące przed Kościołem, między innymi dotyczące katechezy są znacznie trudniejsze.
Musimy starać się sprostać zadaniu. Inaczej zginiemy.
z poważaniem
Lech Mucha
Panie Lechu, w kwestii Pana oponentów uogólniając odpowiem tak: jeśli ktoś (z nich) chce 1050 lat obecności chrześcijaństwa w Polsce (a więc obecności w historii, kulturze, nauczaniu itd) odłożyć do lamusa to niech się najpierw puknie w głowę – nie raz i nie dwa razy ale najlepiej kilka żeby mu podobne pomysły z tej głowy skutecznie wywietrzały. Trwalszego to oni raczej nic nam nie zaproponują, bo przecież teraz “wszystko jest względne”, a pewne są tylko “podatki i śmierć” ;-)
Tak właśnie uważam. Stąd – o ile spodziewałem się ataków zwolenników świeckiej szkoły, to wpisy katolików, chcących likwidacji nauki religii mnie trochę dziwią.
Cóż…wieloletnie pranie mózgów zrobiło jak widać swoje :-(
Dokładnie tak uważam. Wyłazi z nas katolików homo sovieticus.
Kiedyś sam tutaj pisałem, że kwestia religii w szkole jest dla mnie dość złożonym problemem, głównie ze względu na osobiste doświadczenia z takich lekcji. O “przyciąganiu zabłąkanych owieczek” nie mogło być tam mowy, to miało więcej wspólnego z barbarzyństwem, które co gorsza, mogło jeszcze odepchnąć od Wiary tych nielicznych praktykujących. To pewnie zależy od regionu, ale np. w takim moim gimnazjum, z mojej klasy na Msze Św. uczęszczało mniej, niż 10% uczniów.
Mimo to, to nie jest chyba problem religii w szkole, a szkoły w ogóle i tego, kto do niej trafia. A to z kolei wynika z tego wszystkiego, co nas otacza, czyli polityki, (pod)kultury, mediów, gospodarki itd.
Obecność religii w szkołach nic nie wniesie, jeśli w tych pozostałych sferach naszego życia społecznego będzie nadal pogaństwo. Być może opieram się na zbyt subiektywnych ocenach. Być może są takie regiony, gdzie większość uczniów w klasach jest religijna, a reszta nie chce być gorsza i równa w górę? Tego nie wiem.
Ale wiem, że wiele osób w moim wieku, nawet z religijnych domów, mogło stracić Wiarę z powodu presji bezbożnego otoczenia, z jakim można się w szkole spotkać.
Rozumiem i podzielam Pana intencję i generalnie zgadzam się z argumentami. Mimo wszystko, gdybym miał teraz dziecko w odpowiednim wieku i wybór, posłałbym je do szkoły “neutralnej światopoglądowo” i zapisał na lekcje religii prowadzone przy kościele.
Po prostu dla tego, że rzeczywistość jest ważniejsza od naszych pomysłów i wyobrażeń. A moje doświadczenia uczą mnie, że system panujący przed “transformacją ustrojową” był lepszy.
Poza porównaniem jak to było “za moich czasów” (lata 70-te i 80-te) i za czasów moich dzieci (starszy syn zaczął naukę w 1999, a młodszy w 2002 r.) miałem jeszcze okazję poznać różnice pomiędzy szkołą państwową i prywatną – katolicką (“Przymierza Rodzin”).
Wszystkie te doświadczenia sprawiły, że gdybym mógł, wybrałbym dla swoich dzieci taki sam system edukacji, jaki był za “komuny”.
Mogę się mylić w mojej ocenie sytuacji i wnioskach, ale nie powiedziałbym, że ktoś, kto uważa, że wprowadzenie religii do szkół było błędem musi być koniecznie “homo sovieticus”.
Nie istnieje nic takiego jak szkoła neutralna światopoglądowo, :-)
ale po to, jak rozumiem jest ten cudzysłów.
W ostatnich dwóch notatkach przeciwstawiam się rugowaniu religii ze szkoły, uważając, że ona tam musi być.
Moje dzieci chodzą do “normalnych” szkół. Chodzą na religię. Córka w tym roku zdawać będzie maturę, syn skończy gimnazjum, obecnie przygotowuje sie do bierzmowania. Oczywiście różni katecheci byli różnie przez nich oceniani, ale nie sądzę, żeby – istniejące istotnie problemy z katechezą – zależały od miejsca jej uczenia. To znaczy – jeszcze raz podkreślam, uważam – że nie w miejscu jej odbywania leży problem. Przeniesienie religii do salek, nie zmieni zbyt wiele. Po prostu uważam, że nie da się porównać religii w latach 80-tych, z dzisiejszą i to nie za względu na miejsce jej prowadzenia. Jest znacznie więcej różnic pomiędzy czasami określanymi jako: “za komuny”, a dniem dzisiejszym, niż tylko miejsce prowadzenia katechezy.
Nie wiem czy można nazwać “homo sovieticusem” kogoś, kto uważa wprowadzenie religii do szkól za błąd. Ja uważam, że nie był to błąd, ale rozumiem, że można mieć inne zdanie. Z całą pewnością “homo sovieticus” to ktoś, kto będzie chciał w imię neutralności światopoglądowej, która jest zupełnym mitem, blagą i oszustwem, zabronić mi posyłać dzieci na religię do szkoły, albo przez zakaz finansowania utrudnić mi to.
Pozdrowienia.
To prawda, że tych nowych lub zmienionych od “naszych czasów” czynników, które wpływają na kształtowanie religijności współczesnej młodzieży jest mnóstwo i bardzo możliwe, że po prostu próbuję racjonalizować swój osobisty sentyment do czasów młodości :)
Spróbowałem jednak być w tym racjonalizowaniu dość metodyczny i przemyślałem, skąd bierze się moje przekonanie o wyższości salki przy kościele nad klasą w szkole.
Wyszło mi coś takiego:
1. Powód psychologiczny. Lekcje religii przy kościele nie kojarzyły się ze szkołą (“budą”). Nie znaczy to, że nie miały one żadnych złych skojarzeń (związanych np. z koniecznością wyjścia z domu czy słońce czy słota, czy w TV leciało coś fajnego, czy nie), ale przynajmniej nie były obciążone tymi wszystkimi sprawkami, które powodowały, że z taką radością witało się nadchodzącą niedzielę (a później – wywalczony przez Solidarność dwudniowy weekend). Lekcje religii były – przynajmniej dla niektórych – w sposób szczególny atrakcyjne. Choćby przez okazję do spotkania kolegów i (szczególnie ;-) koleżanek z innych klas i szkół. Pomijam tu rzeczy, które nie zależą od miejsca, takie jak np. osobowość katechetki lub katechety.
2. Powód fizjologiczny. Szkoła męczy. Hałas na przerwach, stres na lekcjach. Nawet gdyby lekcje religii były zawsze pierwsze, to zostaje niepokój związany z ew. nieodrobioną pracą domową, “czy będzie kartkówka z matmy?” itp.
Nie pamiętam, abym kiedykolwiek był zmęczony na lekcjach religii tak, jak bywało to w szkole. Kilka godzin przerwy powodowało, że zawsze szedłem na nie odprężony, gotowy do uważnego słuchania.
3. Powód psychologiczno-pastoralny (nie wiem, czy to właściwe określenie, ale nic lepszego nie przychodzi mi teraz do głowy). Moi katecheci zawsze kładli nacisk na to, że kiedy wracamy do swoich rodzin, do szkół, na podwórka i place zabaw, to mamy swoim zachowaniem świadczyć o tym, że jesteśmy uczniami Chrystusa. To nie kościół – instytucja szukał zagubionych owieczek poza swoimi murami; byliśmy uczeni tego, że to my mamy być następcami apostołów, że swoim życiem mamy głosić Ewangelię w domu, szkole, na wakacjach czy gdziekolwiek trafimy. To, że miejsce nauczania religii było tak wyraźnie oddzielone od reszty świata pomagało – choćby nieświadomie – nabrać przekonania o wyjątkowości nauki, którą tam pobieraliśmy.
4. Kwestia wspólnego czasu rodziców z dziećmi.
Wiele osób podkreśla praktyczne zalety religii w szkołach: “tak jest dużo łatwiej dla rodziców”. Pewnie, że współczuję przepracowanym, zestresowanym mamom i tatom, ale czy przeniesienie katechez do szkół nie sprawiło, że łatwiej im odzyskać czas – na pracę, zakupy lub rozrywki? Ten czas, który “musieliby” (biedacy!) spędzić ze swoimi pociechami odprowadzając je na lekcje religii po szkole?
To oczywiście działo się tylko do drugiej, może trzeciej klasy, ale w salce przy kościele było przewidziane miejsce dla rodziców i oni także uczestniczyli w katechezach! A potem się dyskutowało w drodze do domu, albo przynosiło się te rozważania do domu i zarażało nimi resztę rodziny. Czy to jest możliwe, gdy religia jest jedną z lekcji w szkole?
Serdeczności.
Twoje rozważania są w/g mnie bardzo subiektywne. Sam nawet piszesz, że „próbujesz racjonalizować swój osobisty sentyment“.
Wydaje mi się, że powinieneś nie tyle racjonalizować swój sentyment, co niewątpliwie jest pomocne i miejscami słuszne, lecz spróbować spojrzeć na tę sprawę z dystansu w szerszym aspekcie : państwa, edukacji narodowej, edukacji w ogóle, czyli w wymiarze kulturowym.
Historycznie laickość została sformułowana dopiero w XIX w. Od Sumerów czy Egipcjan, czyli przez ponad 48 wieków paidei ludzie traktowali państwo i religię, w różnych konfiguracjach, jako ściśle ze sobą związane. Jeszcze Napoleon koronując się potrzebował obecności papieża.
Oddzielenie spraw państwa od spraw religii prowadzi do „schizofrenii światopoglądowej“ : Bayrou, francuski poseł do Zgromadzenia Narodowego, szef partii środka (ani lewica, ani prawica) twierdził, że w domu jest katolikiem, a w parlamencie laikiem i tak radził zachowywać się katolikom, co dla mnie jest przykładem takiej schzofrenii. Człowiek nie może tak się zachowywać, tym bardziej, gdy katecheta proponuje mu, by w szkole, na ulicy, w sejmie postępował jak Chrystus. Chrystusowe oddać cesarzowi co cesarskie nie ma nic wspólnego z dzisiejszym laicyzmem.
Zamykanie lekcji religii w salce przykościelnej skazuje tak ważną dziedzinę wiedzy na zaściankowość, na traktowanie religii jako sprawy osobistej, prywatnej. Tego chcieli marksiści, pozytywiści, dziś postmoderniści… a to prowadzi do wyrugowania teologii z dziedziny poznania naukowego. Po latach panowania marksizmu przyzwyczailiśmy się traktować teologię jako wiedzę nienaukową, ale np. literaturoznawstwo już uważamy za przedmiot naukowy.
Prowadzenie lekcji religii w szkole jest dla mnie wyrażeniem woli i tradycji narodu w wymiarze jego państwowości; narodu, dla którego ta dziedzina wiedzy jest podstawą jego życia we wspólnocie jaką stanowi.
Sprawa umiejętności katechety czy umiejętności nauczyciela fizyki lub matematyki powinna być przedmiotem zmartwień tych, którzy ich zatrudniają.
Nie usuwałbym lekcji religii (dla mnie to nauka katechizmu, czyli prawego zachowywania się w życiu) ze szkoły. Przecież zadaniem szkoły nie jest tylko wykształcenie, ale także wychowanie.
Serdeczności
A ja zwróciłbym jeszcze uwagę, oprócz tego, na co zwrócił uwagę pan Marek, że istniała pomiędzy tamtymi, a obecnymi czasami zasadnicza różnica w stosunku społeczeństwa do Kościoła. Ta różnica sprawiała, że możliwe było skuteczne ewangelizowanie w salkach. Chodzi o to, że wtedy Kościół był jednym z istotnych elementów oporu przeciw komunie, miejscem spotkań ludzi, którzy to miejsce wybierali nie ze względu na swoją wiarę, czy przywiązanie do tradycji chrześcijańskiej, ale z praktycznych powodów. Pod skrzydłami Kościoła, było po prostu bezpieczniej. Wydaje się, że większość społeczeństwa widziała w Kościele sprzymierzeńca, ale tylko poprzez istnienie wspólnego wroga. Teraz tak nie jest. Nie ma wspólnego wroga,nie ma wspólnego interesu. Znacznie większa swoboda w czerpaniu z życia, większy dostęp do wszelkiego “profanum”, włącznie z tym co najbardziej szkodzi, jak: pornografia, liberalizm, hedonizm, cyniczne czerpanie z życia kosztem innych, łatwy dostęp do używek, wszystko to sprawa, że – moim zdaniem – nie da się porównać czasów, gdy religii uczono w salkach przy kościołach z czasami współczesnymi, a powrót do takiego nauczania zepchnie religią na margines życia społecznego. Niżej podpisany, choć zawsze wierzył w Boga, to jako dziecko na religię do salki chodził, bo mu mama kazała. W początkowych latach liceum – z przyzwyczajenia, a dopiero pod sam koniec – z osobistego przekonania o potrzebie uczestniczenia w katechezie. Patrząc na słowa takiej Tereni – choć na pewno nie reprezentatywne – nie wiem, czy współczesne matki są w stanie przypilnować dzieci,by zamiast poserfować po sieci, chodziły na katechezę poza szkołą.
Pozdrowienia.
Jeszcze takie pytanie : czy naprawdę uważasz, że wprowadzenie Boga w przestrzeń publiczną jaką jest szkoła, Boga, który programowo był z tej przestrzeni wyrzucany od ok. 150 lat (czytaj : ateizm Marxa, pozytywistów…), jest zagadnieniem porównywalnym np. z umilaniem czy utrudnianiem życia rodzicom ? Przyznasz, że to nie ten sam wymiar. A więc ten problem należało by jednak rozpatrywać z szerszej perspektywy.
Raczej od 250 (Voltair).
Owszem, ale takich jak Voltaire można się doszukać i we wcześniejszych epokach, natomiast mnie chodziło o cały program usuwania religii jako “opium dla ludu” czy konkretny opis tego, co jest naukowe, gdzie teologia czy filozofia są wykreślone z listy nauk.
Voltaire był jednak pod wieloma względami wyjątkowym łajdakiem…
Marku, oczywiście, że nie jestem za wyrugowaniem religii z życia publicznego, a nauczania katechizmu, dekalogu i zasad etyki katolickiej – ze szkół.
Trzymajmy się jednak rzeczywistości. Kiedy państwo deklaruje i realizuje neutralność, a lekcje religii są nieobowiązkowe, czy przeciwdziała to podważaniu naukowości teologii?
Wręcz przeciwnie: młodzi ludzie odbierają taki układ jako ochłap rzucony “nawiedzonym moherom” i jako potwierdzenie niższego statusu religii w hierarchii poznania.
Nie powinniśmy też utożsamiać katechez z nauką teologii.
Tak, zdecydowanie jestem za wprowadzeniem teologii oraz etyki katolickiej jako obowiązkowego dla wszystkich przedmiotu na równych prawach z j. polskim, matematyką itd.
Oddzielam to jednak od sprawy katechez – “lekcji religii”.
Dotyczą one zakresu wiedzy, który należy raczej nazywać objawioną, niż – naukową.
Nota bene w rzetelnym nauczaniu powinno być miejsce na rugowanie błędnego stereotypu, według którego “naukowość” stawiana jest na piedestale, a określenie “nienaukowy” ma zabarwienie pejoratywne.
Uściski!
Zgoda.
Wiesz dobrze, że państwo może sobie deklarować co chce, nawet neutralność, a realizować co innego : np. we Francji deklaruje się laickość, powiedzmy że w znaczeniu „neutralność“, ale słyszałem w telewizorze wypowiedzi prezydenta republiki potępiające zniszczenie cmentarzy żydowskich, niekiedy muzułmańskich, natomiast nigdy katolickich. Nie ma czegoś takiego jak neutralność, wytłumaczenie tego znajdziesz nawet u Heideggera, dla którego „Dasein“ jest już/zawsze wrzucony w świat. Dla marksistów też wszystko jest polityczne, czyli ideologiczne, a więc nie może być „neutralne“. O „tabula rasa“ pisali i Arystoteles, i Kartezjusz, ale w momencie, gdy człowiek zaczyna poznawać, a nie kiedy jest już np. odpowiedzialnym politykiem decydującym o wychowywaniu dzieci.
Dla mnie katechizm jest pierwszym stopniem poznawania teologii i etyki katolickiej; drugim jest Ewangelia i kazanie księdza, a trzecim studia teologii.
To, że młodzi odbierają lekcje religii jako „ochłap“ jest wynikiem ideologii czy światopoglądu nauczycieli wykładających w szkole zniszczonej wszechobecnym marksizmem.
Jeżeli filozofię uważasz za naukę, a nie za „światopogląd naukowy“ jak marksiści, to konsekwentnie i teologię trzeba uznać za naukę, gdyż pomimo że zajmuje się tłumaczeniem Objawienia, musi przyjąć i wypowiadać się o rzeczywistości, o człowieku i o Bogu w ramach określonej filozofii, gdyż o tym, czym te byty są Objawienie nie mówi.
Ależ jest, jest. Na przykład noga od stołu, jest neutralna światopoglądowo…
Poważnie mówiąc, oczywiście, że nie ma czegoś takiego, jak neutralność światopoglądowa państwa.
Joseph Weiler, prawnik, wierzący Żyd, który przed Trybunałem w Strasburgu bronił krzyża we włoskiej szkole powiedział w swej mowie między innymi:
„Nie, nawet w demokracji, nawet w liberalnej demokracji, religia może być częścią życia publicznego, podczas gdy w tym samym czasie możemy szanować wolność do religii i wolność od religii. To nieprawda, że pogląd laicki jest neutralny. Nie twierdzę, że to jest złe, lecz, że nie jest neutralne”
Z tą opinią zgodziło się czternastu sędziów Wielkiej Izby Trybunału Praw Człowieka.
Pozdrowienia.