George Orwell w dzieciństwie
______________________________________________________________________________________________________________
“We wczesnym okresie wojny (2WŚ)pismo “New Yorker” opublikowało rysunek przedstawiający małego człowieczka przy stoisku zawalonym gazetami z ogromnymi nagłówkami – WIELKIE BITWY PANCERNE W PÓŁNOCNEJ FRANCJI, OGROMNA BATALIA MORSKA NA MORZU PÓŁNOCNYM, POTĘŻNE ZMAGANIA POWIETRZNE NAD WODAMI KANAŁU, i tak dalej, i tak dalej. Mówi on do kioskarza: – Poproszę “Opowiadania akcji”. – Ów człeczyna uosabiał ogłupiałe miliony ludzi, dla których świat gangów i boksu zawodowego jest bardziej “realny” i “twardszy” niż takie sprawy jak wojny, rewolucje, trzęsienia ziemi, klęski głodu i epidemie. Z punktu widzenia czytelnika “Opowiadań akcji” opisy londyńskiego “blitzu” czy walk prowadzonych przez europejskie podziemie to “kawałki dla mięczaków”. Natomiast jakaś żałosna strzelanina w Chicago, której efektem jest może pół tuzina zabitych, wydaje się prawdziwym “twardzielstwem”. George Orwell, “Raffles i panna Blandish” (1944) z książki: “Gandhi w brzuchu wieloryba”, Warszawa 2014, s.290-91.
“Faszyzm bywa często luźno utożsamiany z sadyzmem, lecz zawsze przez tych, którzy nie widzą nic nagannego w najbardziej bałwochwalczym kulcie Stalina. Prawdą jest oczywiście to, że ci niezliczeni angielscy intelektualiści, którzy całują go w dupę, nie różnią się od tej ich mniejszości, która bije pokłony przed Hitlerem i Mussolinim, ani od wszystkich tych ekspertów od skuteczności, apologetów – w latach dwudziestych – “dynamizmu”, “zapału”, i “charakteru”, wzywających “naucz się jak zostać Tiger Manem”, ani wreszcie od starszego pokolenia intelektualistów, od Carlyle’a, Creaseya i całej ich reszty, chylącej czoła przed niemieckim militaryzmem. Wszyscy oni są czcicielami przemocy i skutecznego okrucieństwa. Należy tu koniecznie zauważyć, iż kult ów coraz bardziej łączy się z bezinteresownym upodobaniem do okrucieństwa i niegodziwości. Tyran zyskuje sobie tym większy podziw, im bardziej jest łotrem z rękami unurzanymi po łokcie we krwi, a maksyma “cel uświęca środki” często przybiera faktycznie inną formę: “środki uświęcają się same, jeśli są odpowiednio podłe”. Przeświadczeniem tym naznaczony jest światopogląd wszystkich sympatyzujących z totalitaryzmem, można na przykład tłumaczyć jego wpływem zachwyt, z jakim wielu angielskich intelektualistów powitało podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow. Było to posunięcie polityczne o wątpliwej wartości dla ZSRR, lecz na wskroś niemoralne – i właśnie to zadecydowało, że stało się obiektem podziwu: na pełne sprzeczności wyjaśnienie podłoża i przyczyn jego zawarcia miał przyjść czas później”. George Orwell “Raffles i panna Blandish” (1944) w tegoż: “Gandhi w brzuchu wieloryba”, Warszawa 2014, s.297
“Przesłaniem głoszonym wprost lub ukrytym – jest nauka, że zawsze należy sprzymierzyć się z silniejszymi przeciw słabszym. Większość tego, co obecnie pisze się o polityce zagranicznej, to przeważnie wariacje na ten temat, od kilku zaś dziesięcioleci takie frazy jak “graj uczciwie”, “nie kop leżącego” czy “to nieuczciwe” niezmiennie wywołują kpiący uśmieszek na ustach każdego o jakichkolwiek pretensjach intelektualnych. Zjawiskiem stosunkowo nowej daty jest jednak znikanie powszechnie akceptowanych zasad głoszących, że: a) dobro pozostaje dobrem, a zło pozostaje złem niezależnie od tego, kto wygrywa; oraz: b) należy mieć szacunek dla słabszych, również z literatury popularnej. Gdy w wieku mniej więcej dwudziestu lat czytałem po raz pierwszy powieści D. H. Lawrence’a, ku mojemu zdziwieniu nie odnalazłem w nich postaci “dobrych”, ani też “czarnych charakterów”. Najwyraźniej Lawrence nie wyróżniał żadnych z nich, co wydało mi się tak niezwykłe, że czułem, iż tracę orientację. Dziś nikt nie szuka w poważnych powieściach postaci pozytywnych i negatywnych, jednak w beletrystyce mniej ambitnej nadal spodziewamy się ujrzeć wyraźne rozróżnienie między dobrem a złem oraz między tym, co jest zgodne z prawem, a tym, co nielegalne. Zwykli ludzie, ogólnie rzecz ujmując, nadal żyją w świecie absolutnego dobra i absolutnego zła, z którego intelektualiści już dawno uciekli. Jednak popularność “Nie ma orchidei…” oraz amerykańskich książek i magazynów, z którymi powieść ta jest spokrewniona, unaocznia, w jak szybkim tempie doktryna “realizmu” zyskuje na popularności. Od osób, które przeczytały “Nie ma orchidei…”, usłyszałem, że: “to czysty faszyzm”. Jest to racja, choć w powieści tej nie ma żadnych związków z polityką, a jej treść jedynie w bardzo ograniczonym stopniu zatrąca o kwestie socjalne czy ekonomiczne. Jej związek z faszyzmem jest mniej więcej taki, jak związek powieści Trollope’a z dziewiętnastowiecznym kapitalizmem. Jest to fantazja właściwa epoce totalitaryzmu. Wyimaginowany świat Chase’a to, by ująć rzecz przenośnie, chemicznie czysta wersja współczesnej sceny politycznej, gdzie takie rzeczy jak masowe bombardowania ludności cywilnej, branie zakładników, stosowanie tortur w celu wydobycia zeznań, tajne wiezienia, egzekucje bez sądu, bicie gumowymi pałkami, topienie przeciwników w sadzawkach, systematyczne fałszowanie danych i statystyk, zdrada, łapownictwo i quislingizm uchodzą za normalne i neutralne moralnie, a wręcz godne podziwu, jeśli tylko stosuje się je na szeroką skalę i bez żadnych zahamowań. Przeciętny człowiek nie interesuje się bezpośrednio polityką, a sięgając po lekturę, pragnie, by współczesne światowe walki i zmagania przybrały w niej formę prostych opowieści o konkretnych postaciach. Mogą zainteresować go Slim i Fenner (mordercy z powieści ), lecz już nie GPU i gestapo. Ludzie darzą uwielbieniem przemoc w takiej formie, w jakiej mogą ją zrozumieć. Dwunastolatek żyje w świecie Jacka Dempseya. Dorastający chłopak ze slumsu w Glasgow podziwia Ala Capone. Początkujący student w college’u biznesowym żywi cześć dla lorda Nuffielda. Bożyszczem czytelnika “New Statesmana” jest Stalin. Mamy tu do czynienia ze zróżnicowaniem dojrzałości umysłowej, lecz nie światopoglądu moralnego”. George Orwell, “Raffles i panna Blandish” (1944) w tegoż: “Gandhi w brzuchu wieloryba”, Warszawa 2014, s.298-99.
____________________________________________________________________________________________________________
Poniżej opis esejów /zaczerpnięty z: wydawnictwofronda.pl/
• „W brzuchu wieloryba” – Jeden z najbardziej znanych esejów Orwella; kapitulacja intelektualistów w obliczu dwóch głównych XX-wiecznych systemów totalitarnych. Obraz tej postawy w literaturze oraz ideologii.
• „Raffles i panna Blandish” – to tutaj Orwell pierwszy dostrzega i opisuje zjawisko brutalizacji kultury europejskiej pod wpływem amerykańskiej ideologii siły, występku i przemocy.
• „W obronie P.G. Wodehouse’a”, gdzie Orwell porusza problem zdrady i kolaboracji z wrogiem podczas wojny. Kto współpracował z nieświadomości, a kto z premedytacją? Kogo za to obwiniać i kogo za to karać?
• Słynna i po dziś dzień kontrowersyjna Lista Orwella, zawierająca nazwiska potencjalnych agentów Stalina działających skrycie w powojennej Anglii, oraz wspomagających ZSRR lewicowych poputczików…
______________________________________________________________________________________________________________
Fot. George Orwell Archive gallery
Orwell bardzo pozytywnie mnie zaskoczył swoimi uwagami o bezinteresownym upodobaniu do niegodziwości – jest to istota złej, diabelskiej woli, że w złu smakuje i ze świecą szukać dziś nawet katolików, którzy zgodziliby się na istnienie czegoś takiego jak zamiłowanie do zła po prostu – bardzo źle to świadczy o stanie moralnym Kościoła, że niemal nikt już w nim w diabła nie wierzy i dlatego Europa a wraz z nią cywilizacja Zachodu umiera.
Z drugiej strony bardzo słusznie zauważa, że dojrzałość intelektualna danego osobnika nie ma wpływu na jego preferencje moralne, jak ktoś jest gnidą od początku, to będzie gnidą do końca, niezależnie od etapu rozwoju, na którym się znajduje. Kto dziś takie rzeczy ma odwagę pisać? Jedynie prof. Wolniewicz.
Czasem nie do końca, lecz do momentu nawrócenia.
Nawrócić to się moze fanatyk (Szaweł), może nawet oportunistyczna ale inteligentna gnida (Mateusz, Zacheusz – w końcu na tle niepiśmiennych rybaków, robotników rolnych celnicy stanowili pewnego rodzaju kolaboracyjną elitę) ale niestety w przypadku “pożytecznego idoty” lub leminga jest to statystycznie dużo bardziej wątpliwe …
A propos lemingów: polecam wysłuchać do końca. Na końcu Braun mówi o modlitwie, ale odradza tracić czas na jałowe dyskusje.
Chodziło mi o perspektywę Bożą Panie Czarna Limuzyna. Bóg wie kto jest gnidą, prawdziwa gnida to ta, która gnidą jest niezależnie od zmieniających się okoliczności. Chodzi o człowieka potępionego, potępiony jest potępiony odwiecznie i nie ma co na ten temat deliberować. Tak jak zbawiony jest zbawiony odwiecznie w perspektywie Bożej.
PS Statystyczny leming jest zapatrzoną w swoją rzekomą wspaniałość gnidą zbuntowaną przeciw Bogu. To, że na ogół jest też mało błyskotliwy, tzn. nie potrafi czy też nie chce myśleć logicznie, nie czyni go mniej godnym pogardy, gdyż jego kręgosłup moralny jest tak samo złamany jak u inteligentnej gnidy. W piekle istnieją różne diabły, małe od mieszania smoły i wielkie, od dyrygowania tymi, co mieszaja smołę.
Czyżby kalwińska predestynacja ???
tu sie zgadzam w 100% – trudno byłoby to lepiej ująć!
– powiedziałbym ze nawet bardziej godnym pogardy.
A w piekle liczy sie zarówno ilość jak i jakość … nie wiem z czego diabły mają (do czasu?) większą satysfakcję.
Predestynacja nie jest kalwińska czy inna, jest po prostu chrześcijańska, a zatem także i katolicka, Kościół Katolicki nigdy się od niej w stu procentach nie odżegnał (bo nie mógł, jest to słowo zapisane w Biblii) choć przyjął stanowisko sprytne, bo semipelagiańskie, mówiąc, że zarówno wola jak i łaska się liczy. No i w pewnym sensie, nieprecyzyjnym, zgoda, w precyzyjnym, to oczywista bzdura, bo łaska jest nadrzędna nad dobrą wolą inaczej nie byłaby łaską.
Proszę się nie gniewać, ale brzmi to jak wykręcanie kota ogonem.
Pisała Pani wyraźnie w perspektywie doczesnej: “będzie gnidą do końca, niezależnie od etapu rozwoju, na którym się znajduje”. Podejrzewam, że nie każdy potępiony był przez całe życie gnidą i odwrotnie – nie każdy, kto był przez większość życia gnidą został skazany na piekło.
Ale nam nie wolno w ten sposób patrzeć na bliźnich. Każdy człowiek jest tajemnicą i jest wolny – do końca. To, że pierwszym świętym Nowego Przymierza został łotr nie stało się przypadkiem.
W moim rozumieniu Orwell miał raczej na myśli status społeczny, wizerunek, a nie – prawdziwą dojrzałość intelektualną. Dar mądrości często bywa mylony z wiedzą, ale według mnie podział pomiędzy zmysłami poznawczymi i wrażliwością moralną jest sztuczny. To właśnie dobrze “dostrojone” sumienie jest wyznacznikiem pełnej dojrzałości intelektualnej. Oczywiście nie idzie to w parze z wykształceniem, tytułami i światowym uznaniem.
Co do “łotra”. Łotr nie był nigdy w perspektywie Bożej łotrem, był zbawiony od początku. W perspektywie światowej oczywistym jest, że zbawieni także grzeszą i ulegają miłości zła, ale różnica między nimi, a potępionymi, polega na przewadze miłości do dobra w charakterach tych pierwszych, która polega na zdolności do szczerego żalu i gotowości do poniesienia kary. Nie rozumiem też na czym miałoby polegać wykręcanie kota ogonem z mojej strony? Wszyscy ludzie są wolni, każdy z własnej woli kieruje się ku dobru bądź złu, ale jego wola, dobra lub zła, jest kwestią łaski i niczego więcej. Zły człowiek jest zły od początku do końca w tym sensie, że jest niezdolny do żalu i niechętny do zadośćuczynienia – jest taki od początku do końca swojego istnienia na ziemskim padole. To, że nie wiemy w 100%, kto się zalicza do grona potępionych nie zmienia faktu, że Bóg bardzo dobrze wie, kto do nich należy. A także i my jesteśmy w prawie mniemać, że ten oto osobnik, jest raczej po stronie królestwa diabła niż królestwa Boga, bo: “po owocach ich poznacie”. Istotnym jest także, że niezależnie od tego czy ktoś jest potępiony w oczach Boga czy też nie, na ziemi zasługuje na karę za zło, które wyrządził i Bóg wyznaczył nas jako jego bliźnich do wymierzenia mu należnej kary, która jest też dla niego sprawdzianem przynależności do jednego z dwóch dominiów.
Co do Orwella, to uważam, że w powyższym fragmencie bardzo wyraźnie daje on czytelnikom do zrozumienia, że jest chrześcijaninem, a zatem pejorystą (innymi słowy: pesymistą antropologicznym), a nie meliorystą(optymistą antropologicznym). Melioryzm jest bowiem przekonaniem ściśle powiązanym z pogaństwem, a nie chrześcijaństwem. Chrześcijaństwo jako pierwsze zanegowało pogański melioryzm stwierdzając, że inaczej niż twierdził Sokrates, nie każdy kto widzi dobro z konieczności za nim podąża (intelektualizm moralny wyklucza istnienie wolnej woli, bo według jego założeń ludzie z automatu podążaliby za dobrem, gdyby tylko byli dość bystrzy, a przecież diabeł nie jest idiotą). Jest wręcz przeciwnie. Nie tyle nawet człowiek widzący dobro nie podąża za nim, ale podąża za złem, wiedząc, że za złem podąża. I czyni to z nienawiści do dobra, a miłości do zła. I to jest istota zła moralnego, że nienawidzi moralnego dobra, nie to że pomyli dobro ze złem, ale że wykazuje “słabość” czyli skłonność do bezinteresownej miłości zła.
Dlaczego podejrzewałem Panią o “odkręcanie kota ogonem”? Bo to, że Bóg wie, czy dany człowiek będzie ostatecznie zbawiony, czy potępiony jest oczywistością, ale nie wynika z tego, że ktoś zły (popełniający złe uczynki) nie może się nawrócić.
Wprowadza Pani własną definicję “prawdziwej gnidy”, ale skoro przynależy ona do Bożej perspektywy, to jest dla nas zupełnie bezużyteczna.
Przy braku Bożej wszechwiedzy, takie twierdzenie jest uzurpacją:
Po owocach możemy poznać proroka, przewodnika, a nie, czy dany człowiek będzie potępiony, czy zbawiony.
To zdanie jest wewnętrznie sprzeczne. Jeśli wybór dobra lub zła jest tylko kwestią łaski, to na czym miałaby polegać nasza wolność?
Podobnie jest z tym zdaniem: “łaska jest nadrzędna nad dobrą wolą inaczej nie byłaby łaską”. Jest dokładnie odwrotnie. Nie jesteśmy marionetkami, które zostają zbawione lub potępione według kaprysu Boga.
Panie Asadow,
po pierwsze, nigdzie nie powiedziałam, że człowiek popełniający złe uczynki nie może się nawrócić. Powiedziałam jedynie, ze człowiek o którym Bóg wie, ze będzie potępiony, nie może być zbawiony, a to ogromna różnica.
Po drugie, to Pan uzurpuje sobie prawo do nielogicznego twierdzenia, że po owocach można poznać jedynie świętych, a potępionych już nie. Niby dlaczego. To śmieszne twierdzenie. Tak samo mamy prawo domyślać sie cudzej swietosci jak i potępienia i w obu wypadkach nie jesteśmy nieomylni. Według tego co Pan mówi, aby być konsekwentnym należałoby zaniechać wszelkich ocen, a nieżyciowość i diabelstwo tego postulatu widzi każdy chrześcijanin, bo to zwolennicy diabła szerzą taka propagandę, zenie wolno nam oceniać działąń naszych bliźnich.
Po trzecie nie ma ŻADNEJ SPRZECZNOŚCI między przeznaczeniem nadanym od Boga, a naszą wolną wolą. Uświadomi sobie to Pan gdy rozważy niedorzeczne konsekwencje swojego postulatu. Na czym według Pana polega zatem wolność, jeśli nie na postępowaniu zgodnie z naszymi wrodzonymi skłonnościami moralnymi? Aby mieć wybór miedzy dobrem i złem, trzeba po pierwsze wiedzieć czym jest jedno i drugie, a po drugie mieć skłonność ku jednemu bądź drugiemu. Jeśli jednak według Pana to nie jest wolność, to stoi pan na heretyckim stanowisku Pelagiusza, który uważa, ze wolność to działanie przypadkowe, czyli wolne od wszelkiej determinacji. Jeśli człowiek czyni dobro lub zło nie z powodu własnej skłonności (dobrego lub złego serca), to czyni je losowo i jest obojętny wobec dobra i zła, a skoro jest obojętny, to jest to po pierwsze obrzydliwa postawa, a po drugie nie ma wolnej woli, bo działa losowo. W takiej sytuacji wszyscy powinni być potępieni, a Bóg jest gnidą. Predestynacja jest jedyną
logiczną teorią.
Nieporozumienie. Nie chodziło mi o to, że rozeznawanie “po owocach” ma działać tylko w jedną stronę. Jest ono jednak wyraźnie podane jako klucz do rozpoznawania fałszywych proroków:
Warto jednak zwrócić uwagę, że cały rozdział rozpoczyna się od słów:
Rozumiem to w taki sposób: nie będę podążać za człowiekiem, który mając piękne słowa przyczynia się jednocześnie do zła, ale nie wiem nic o jego przyszłym losie: – czy zostanie on wielkim świętym, czy umrze jako straszliwy grzesznik, czy może stanie się letnim chrześcijaninem? Innymi słowy Chrystus dał nam wskazówkę jak oceniać czyny i wiarygodność zakazując jednocześnie osądzania samego człowieka.
Mój kolega (śp.) miał powiedzonko własne:
Kto się worem urodził – neseserem nie będzie!