Myśl dnia
Richard Dehmel
George Byron
Panie, oto staję przed Tobą ze szczerym sercem i pragnę odrzucić wszelkie postawy faryzeizmu i hipokryzji,
które oddalają mnie od Ciebie.
Jezus patrzy na serce, jeżeli serce, owo wnętrze kubka z dzisiejszej Ewangelii, jest czyste, czyli spójne, integralne, Boże, to zewnętrzne zachowania za tym pójdą. Proś dziś Boga o taką właśnie spójność serca.
*********************************************************************************************************************
WTOREK XXI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (1 Tes 2,1-8)
Życzliwość św. Pawła dla Tesaloniczan
Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Tesaloniczan.
Sami wiecie, bracia, że nasze przyjście do was nie okazało się daremne. Chociaż ucierpieliśmy i jak wiecie, doznaliśmy zniewagi w Filippi, odważyliśmy się w Bogu naszym głosić Ewangelię Bożą wam, pośród wielkiego utrapienia.
Upominanie zaś nasze nie pochodzi z błędu ani z nieczystej pobudki, ani z podstępu, lecz jak przez Boga zostaliśmy uznani za godnych powierzenia nam Ewangelii, tak głosimy ją, aby się podobać nie ludziom, ale Bogu, który bada nasze serca. Nigdy przecież nie posługiwaliśmy się pochlebstwem w mowie, jak wiecie, ani też nie kierowaliśmy się ukrytą chciwością, czego Bóg jest świadkiem, nie szukając ludzkiej chwały ani pośród was, ani pośród innych. A jako apostołowie Chrystusa mogliśmy być dla was ciężarem, my jednak stanęliśmy pośród was pełni skromności, jak matka troskliwie się opiekująca swoimi dziećmi.
Będąc tak pełni życzliwości dla was, chcieliśmy wam dać nie tylko naukę Bożą, lecz nadto dusze nasze, tak bowiem staliście się nam drodzy.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 139,1-3.4-5)
Refren: Panie, przenikasz i znasz mnie całego.
Przenikasz i znasz mnie, Panie, *
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję. +
Z daleka spostrzegasz moje myśli,
przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę, *
i znasz wszystkie moje drogi.
Zanim słowo znajdzie się na moim języku, *
Ty, Panie, już znasz je w całości.
Ty ze wszystkich stron mnie ogarniasz *
i kładziesz na mnie swą rękę.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Hbr 4,12)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Żywe jest słowo Boże i skuteczne,
zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 23,23-26)
Biada obłudnikom
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus przemówił tymi słowami:
„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać. Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda.
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta”.
Oto słowo Pańskie.
*********************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Kim tak naprawdę jestem?
Bóg nie potrzebuje naszych modlitw, jeśli jesteśmy w życiu niesprawiedliwi i brakuje nam miłosierdzia. Nie oznacza to jednak, że aby się modlić, musimy być absolutnie czyści i nieskazitelni. Grzesznik, który przychodzi do Boga, otrzyma odpuszczenie nawet najgorszych grzechów, jeśli szczerze za nie żałuje i w jego postawie nie ma przebiegłości, zwłaszcza wobec drugiego człowieka. Prawdziwą weryfikacją naszej pobożności jest miłość do bliźniego. Warto, abym dzisiaj stanął raz jeszcze przed lustrem i postawił sobie pytanie: Czy w mojej postawie życiowej nie ma faryzeizmu i hipokryzji?
Panie, oto staję przed Tobą ze szczerym sercem i pragnę odrzucić wszelkie postawy faryzeizmu i hipokryzji, które oddalają mnie od Ciebie.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 23, 23-26
Mariusz Han SJ
Oczyść wpierw wnętrze kubka…
Biada obłudnikom
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać. Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda!
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta.
Opowiadanie pt. “O wierze i strachu”
“W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza (1840 -1916) jest taka scena, w której prorok Mahdi pyta Stasia, czy chce przyjąć jego naukę. Chłopiec nie dał się zastraszyć.
Zrobił nieznacznie znak krzyża świętego i patrząc prorokowi prosto w oczy odpowiedział dobitnie: – Proroku, twojej nauki nie znam, więc gdybym ją przyjął, uczyniłbym to tylko ze strachu jako tchórz i człowiek podły. A czyż zależy ci na tym, by wiarę twoją wyznawali tchórze i ludzie podli?
Refleksja
Obłuda to zła cecha. To nie tylko oszukiwanie innych ludzi, ale też samego siebie. Działamy bowiem wbrew nie tylko ludzkim zasadom, ale umniejszamy godności ludzkiej – innych ludzi. To nie metoda, którą powinno się stosować w naszym codziennym życiu, bo nie tak powinien postępować uczciwy człowiek. Przechodzenie nad przewinieniami nie usprawiedliwiają żadne uśmieszki, obłuda czy sarkazm. One tylko potęgują zło w innych, wywołując w nich przysłowiowego “wilka”. Tym sposobem do niczego się nigdy nie dojdzie…
Jezus uczy nas, że nie wystarczy umyć ciała na zewnątrz, jeśli w środku brud “trawi” każdy narząd naszego ciała. Na zewnątrz bowiem wyglądamy jak manekiny z wystawy sklepu, które pięknie ubrane i wymalowane robią dobrą minę do złej gry. Sa bowiem martwe… Nasze wnętrze natomiast potrzebuje zrozumienia i współczucia. Brakuje mu często wiary, nadziei i miłości. One są dla każdego człowieka jak powietrze i woda. Bez nich bowiem żyć się już nie da…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego obłuda, cynizm, sarkazm są złe?
2. Jak żyć w zgodzie z sobą samym?
3. Dlaczego wiara, nadzieja i miłość są ważne w naszym życiu?
I tak na koniec…
Trudno powiedzieć, co jest prawdą, ale czasami tak łatwo rozpoznać fałsz (Albert Einstein)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,365,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-23-23-26.html
***********
Św. Józefa Kalasancjusza
Mt 23, 23-26
Jezus przemówił tymi słowami: «Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać. Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta».Jeżeli dostrzeżesz swój grzech – zło, które zrobiłeś, zaniedbanie dobra – to możesz się nawrócić, żałować, zmienić się i wrócić do Boga, który nas zawsze przygarnia. Jeśli grzeszysz, a nie widzisz tego, żyjesz w wielkim kłamstwie.Wierność Bogu to nie formalizm, nie skupianie się na przepisach i formułach. Zachowywanie tych przepisów ma swoje znaczenie, ale nie wystarcza, bo o wiele ważniejsza jest sprawiedliwość, miłosierdzie i wiara, czyli odpowiednia postawa serca.Jeżeli dbasz tylko o zachowanie formalnych przykazań, a nie idzie za tym twoje serce, tzn. nie masz prawdziwej wiary i miłości w stosunku do Boga i ludzi, to te przykazania wydadzą się ciężarem i niewielkie dobro z nich wynika.Jezus patrzy na serce, jeżeli serce, owo wnętrze kubka z dzisiejszej Ewangelii, jest czyste, czyli spójne, integralne, Boże, to zewnętrzne zachowania za tym pójdą. Proś dziś Boga o taką właśnie spójność serca.
Codziennie nawracać się do BOGA!
25 sierpnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Tak, najważniejszy jest ogrom DOBRA, z którego utkane jest nasze życie! Na zboczu Jasnej Góry, widać JE (a także słychać) jeszcze lepiej. Mam na myśli pątnicze rzesze, które z modlitwą i śpiewem – w niemałym trudzie – podążają na przemieniające spotkanie z Jezusem i Jego Matką… U nas, w Centrum Duchowości, też jesteśmy świadkami „wielkich dzieł Bożych”, które dokonują się w setkach osób za sprawą Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli…
Po przywołaniu jasnego tła odważniej można pytać o kondycję świata, w którym żyjemy. A wydaje się ona (delikatnie mówiąc) nie najlepsza! Na dość mrocznym horyzoncie świata i Polski widać nie tyle obiecywaną przez polityków i globalnych strategów świetlaną przyszłość, co raczej narastające konflikty, nowe poważne zagrożenia (a przecież dotychczasowe są aż nadto dotkliwe). Można się głowić, jak to wszystko rozumieć i co z tym począć!
Jako uczniowie JEZUSA codziennie mamy tę szansę, by docierać do głównej przyczyny wszystkich udręk ludzkości. Tą przyczyną jest GRZECH, który polega na tym, że BÓG dla nazbyt wielu ludzi – w tym dla osób bardzo wpływowych w różnych obszarach życia społecznego – przestaje być najważniejszym i nieustannym „punktem” odniesienia, a także niewyczerpalnym źródłem POKOJU, nadziei, radości, oraz niepodważalnej sankcji, która w głębi sumień wzmacnia moralny nakaz, by czynić dobro a unikać zła!
Niestety, jeśli ludzie – każdy z osobna i społecznie (za sprawą różnych ideologii, trendów i mód oraz złych duchów) – stają się sami dla siebie jedynym i najważniejszym centrum (kultywowanym, zabsolutyzowanym), to nie dziwmy się, że mamy w świecie to, co mamy; i że staczamy się w otchłań bezsensu, przemocy, destrukcji!
RATUNEK polega na stanięciu w prawdzie: o grzechu, o jego dla nas zabójczym charakterze. To prawda, grzech zdolni jesteśmy dojrzeć i uznać go jako największe zło i zagrożenie dopiero w blasku zwiastowanej wspaniałości BOGA, Jego życzliwych zamiarów wobec nas! Owszem, także doświadczane liczne skutki fundamentalnego grzechu – dają do myślenia, naprowadzają na trop głębszego wglądu w PRAWDĘ, która (bez iluzji, retuszów czy relatywizacji) odzwierciedla Rzeczywistość.
Niech powyższa refleksja usposobi nas do wsłuchania się w bardzo poważnie brzmiące słowa Jezusa z dzisiejszej ewangelii. A następnie odczytajmy, jakie akcenty kładzie ojciec benedyktyn, codziennie objaśniający liturgiczne czytania.
Jezus przemówił tymi słowami: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo budujecie groby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych, i mówicie: Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspólnikami w zabójstwie proroków. Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomkami tych, którzy mordowali proroków. Dopełnijcie i wy miary waszych przodków! (Mt 23,27–32).
- Chyba to wszyscy wiemy, że nie jest łatwo wytropić w sobie – zwłaszcza na co dzień – i nazwać po imieniu grzech fundamentalny. Jest to z jednej strony „rzecz” gruba, a z drugiej… subtelna. Potrzeba do odkrywania jej pomocy Ducha Świętego, uważnego wglądu w siebie, a zatem zatrzymywania się i uciszania… Pomagają też dobre medytacje, rozważania, znakomite teksty, które „przyszpilają”, prześwietlają jak rentgen… Tak mogą zadziałać słowa Jezusa, np. z „ON i ja” (już tu gdzieś cytowane), przykładowo te:
– „Brak gorliwości o moją chwałę, brak uniesienia. Wasze myśli, wasze czyny nie są urozmaicone, brak im owej żywej intencji, by Mi się podobać, by wyciągać do Mnie waszą miłość, tak jak się wyciąga pieszczącą dłoń. Byłoby to życie dla Mnie, a nie dla was… Podnosicie głowę, ale powracacie stale do swego punktu centralnego: egoizmu. Nawet ci najlepsi. Jestem wtedy Istotą oddaloną. Niekiedy Istotą od niedzieli. – Chcę być Istotą wszystkich waszych chwil. Jestem twoim korzeniem: pragnij rozkwitu, który Ja ci przygotowuję. Pragnij owoców – aby je rozdawać. Obserwuj swój wpływ. (…).
Widzisz, co przygasza miłość: to obojętność, to apatia, to bezczynność. Wiele dusz obchodzi się ze Mną tak, jakbym był ciągle umarły. Ale, moja córko, Ja jestem żywy i jestem blisko nich, czekając, by do Mnie przemówiły, by się do Mnie uśmiechnęły, by ich serca leciutko zabiły dla Mnie. Wymagam tak mało. Tak łatwo można Mnie zadowolić. Proszę tylko, aby Mnie zaproszono, a Sam zajmę się przygotowaniem gościny.
Nawet jeżeli nie dotrzymałaś swych zobowiązań, nawet jeżeli upadłaś niżej niż wczoraj, to, jeśli żałujesz, jeśli pogardzasz sobą i przychodzisz powiedzieć Mi o tym, nie bój się uwierzyć, że jesteś w moim sercu, tak wielkim, tak dobrym, tak niepodobnym do serc ludzkich. Jestem Miłosierdziem a nie zawziętością… Niosłem was jak matka, niosąc mój Krzyż. Wyobraź więc sobie z jaką czułością słucham o waszych błędach, wyobraź sobie mój pośpiech w przebaczaniu ich wam… O, czułości Zbawcy, któż mógłby cię pojąć? Kto mógłby nawet słuchać o niej bez gorszenia się?…
Staraj się więc być uważana od czasu do czasu za nicość, widzieć siebie w swoich brakach, w dobrze, którego nie wyświadczyłaś, w błędach, których nie chciałaś, a które jednak popełniłaś. Bądź pewna, że nawet wtedy nie zobaczysz wszystkiego: Ja Jeden znam liczbę i ciężar!… A jednak kocham cię: jestem Miłością.
Nie obrażaj Mnie lękiem i ucieczką: właśnie to rani miłość. Lecz wejdź w mój bezmiar, jak małe dziecko, które radośnie ssie i usypia na łonie matki. Odpoczywaj. Nabieraj sił. Raduj się. Wszystko we Mnie jest dla ciebie” (On i ja, t. III, nr 138).
Dobrze robią … trafnie zadane PYTANIA. Kilka przykładowych pytań:
- „Dokąd” dziś wyrywało się moje serce? Dokąd, do kogo najchętniej (spontanicznie) biegły moje myśli, wyobrażenia, pragnienia? Dla kogo dziś pracowałem, trudziłem się i cierpiałem?
- Co właściwie, a raczej kto motywował mnie dzisiaj w tylu różnych działaniach (myślach i dążeniach, słowach i wszelkiej aktywności)? Czy Bóg był w centrum mej aktywności? Czy raczej ja sam, moje potrzeby i egocentryczne plany były najważniejszym motywem i celem moich poczynań?
Kolejne pytania mają charakter ogólny i nawiązują do zdrowego poczucia winy:
- Co mi się nie podoba w moim dzisiejszym postępowaniu? Co wywołuje we mnie niezadowolenie, wyrzut sumienia?
- W których myślach, słowach i czynach zawiodłem mojego Boga i moich bliźnich? Sprawiłem im przykrość?
- Czy zważałem na natchnienia Ducha Świętego? Które podjąłem, które zlekceważyłem?
- Czy miałem w minionym dniu dłuższe chwile radości albo smutku? Kto stoi za tymi stanami tak różnymi?
- Czy zwracałem się dziś do Boga? Jak często? Czy tęskniłem za modlitwą czy raczej od niej uciekałem?
- Czy życie i cała moja aktywność jawi mi się jako sensowna czy jako banalna i bez większego znaczenia?
Parę pytań o relacje z bliźnimi:
- Czy dobrze myślałem o moich bliźnich? Czy żywiłem wobec nich szacunek, wyrażałem moje uznanie? Czy przeciwnie – czułem satysfakcję, poniżając innych, w myślach i słowach? Konkretnie?
- Kogo i za co szczerze dzisiaj pochwaliłem? Kogo zganiłem, w oczy lub poza?
- Czy dla każdej osoby mam cześć niezachwianą i czy pamiętam, że Serce Ojca zakochane jest w każdej ludzkiej osobie?
Można spróbować popatrzeć na siebie cudzymi oczyma, pytając:
- Co bliskie osoby powiedziałyby, obserwując moje dzisiejsze postępowanie? Za co by mnie pochwalili? Za co zganili?
- Czy jestem uważny na ich „zwrotne komunikaty”? Co je cieszy, co je rani we mnie?
- Czy osoby dziś spotkane utwierdziły się w poczuciu swej godności i wartości? Czy chętnie spotkają się ze mną ponownie?
- Czy zważałem na sygnały, że ktoś oczekuje poważnej rozmowy czy innej pomocy?
- Wobec nieprzyjaciół: Jak radziłem sobie z okazaną mi niechęcią, lekceważeniem, wrogością? Kogo się radziłem, jak reagować na doznane zło, krzywdę; czy wsłuchiwałem się możliwie od razu w Jezusowe zalecenia z Kazania na Górze? (por. Mt 5-7).
Jest pewien kryształ, który nazywa się „opal Labradoru”.
Na pierwsze wejrzenie jest on matowy i nie widać w nim nic szczególnego. Kiedy jednak obraca się nim powoli pod światło, wtedy w pewnym momencie przechodzi przez niego promień i dobywa jego piękno i blask. Każdy człowiek, nawet najbardziej „matowy”, szary czy nawet pełen wad – jest jak ów opal Labradoru. Trzeba go wziąć pod światło Boskiej Miłości, a wtedy ujrzymy niepowtarzalne piękno…
http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/25/k-osuch-sj-zeby-codziennie-nawracac-sie-do-boga-mt-2327-32/
**********
O MNIE
by Grzegorz Kramer SJ
Tak, często stawiam siebie na takiej pozycji, którą można by nazwać „uczonym w Piśmie”. Wydaje mi się, że pozjadałem wszystkie możliwe rozumy i ja wiem najlepiej, jak należy interpretować dany fragment Słowa.
Tak, to ja jestem faryzeuszem, bo z jednej strony chcę być wobec Boga w porządku i rozliczam się z drobnych rzeczy, a w rzeczywistości wcale nie szukam sprawiedliwości, ale „moich racji”. Jak łatwo przychodzi mi mówić o miłosierdziu z ambony, a jakże trudno być wyrozumiałym, miłosiernym wobec tych, którzy mnie wkurzają. A moja wiara? Jest słaba, pełna wątpliwości i więcej w niej szukania siebie, niż chwały Boga.
Jestem ślepym przewodnikiem. Budzi się we mnie czasem poczucie: „tak jesteś świetnym księdzem, dobrze mówisz, jesteś wrażliwy”. Ślepym, bo zamiast patrzeć na Mistrza, często patrzę na siebie samego i swój interesik, bo nawet nie można tego nazwać interesem.
Wiem jednak, że pomimo takiego stanu rzeczy moje bycie tym, kim jestem nie jest daremne. Bo to Bóg chce mnie w tym dziele. I jeśli dzieje się jakiekolwiek dobro przeze mnie (a się dzieje), to właśnie dzięki Jego łasce.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/25/o-mnie/
**********
Św. Jan Eudes (1601-1680), kapłan, kaznodzieja, założyciel instytutów zakonnych
Przedziwne serce, 12
O mój Boże, jak Twoje miłość ku nam jest godna podziwu! Jesteś nieskończenie godzien miłości, uwielbienia i otoczenia chwałą! Nie posiadamy ani serca, ani ducha, które by były tego godne. Twoja mądrość i dobroć dają nam zdolność do działania: dałeś nam Ducha i serce Twego Syna, aby stały się naszym duchem i naszym własnym sercem, według obietnicy wypowiedzianej przez proroka: „I dam wam serce nowe i ducha nowego” (Ez 36,26). I abyśmy wiedzieli, jakie było to serce i ten nowy duch, dodałeś: „Ducha mojego”, który jest moim sercem, „chcę tchnąć w was” (w. 27). Tylko Duch i serce Boga są godne kochania i wielbienia Boga, zdolne do błogosławienia Go i kochania w należyty sposób. To dlatego dałeś Twoje serce, serce Twego Syna Jezusa, a także serca Bożej matki, wszystkich świętych i aniołów, a wszyscy razem tworzą jedno serce – tak jak głowa i członki tworzą jedno ciało (Ef 4,15)…
Wyrzeknijcie się zatem, bracia, waszych własnych serc, własnego ducha, własnej woli i próżności. Oddajcie się Jezusowi, aby wejść do bezmiaru Jego serca, które zawiera serca Jego matki i wszystkich świętych. Zanurzcie się w tej otchłani miłości, pokory i cierpliwości. Jeśli kochacie waszego bliźniego i chcecie spełnić uczynek miłosierdzia, kochajcie go i zróbcie dla niego to, co należy w sercu Jezusa. Jeśli trzeba się ukorzyć, niech to się stanie w uniżeniu tego serca. Jeśli należy być posłusznym, niech to się stanie w posłuszeństwie Jego serca. Jeśli trzeba wysławiać, wielbić, dziękować Bogu, niech to się stanie w jedności z uwielbieniem, wysławianiem i dziękczynieniem, które są nam dane prze to wielkie serce. Cokolwiek byście czynili, róbcie to w duchu tego serca, odrzucając własne, oddając się Jezusowi, aby działać w Duchu, która ożywia Jego serce.
***********
Jezus pragnie, abyśmy prawdziwie szukali Boga (25 sierpnia 2015)
Dzisiejsze czytania kontynuują wczorajszą tematykę właściwego przekazu wiary. W Liście do Tesaloniczan św. Paweł przypomina Tesaloniczanom swoje apostolstwo wśród nich:
Nigdy przecież nie posługiwaliśmy się pochlebstwem w mowie – jak wiecie – ani też nie kierowaliśmy się ukrytą chciwością, czego Bóg jest świadkiem, nie szukając ludzkiej chwały ani pośród was, ani pośród innych (1 Tes 1,5n).
Było to apostolstwo w prostocie prawdy. Całkowitym przeciwieństwem tego była postawa krytykowanych przez Pana Jezusa faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy zwracali uwagę na zewnętrzne zwyczaje, uchwytne dla ludzi, zapominając o nieporządku we własnym sercu. To, co dla Niego „ważniejsze w Prawie”, to: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiara (Mt 23,23; zob. 1 Tes 1,3). Zewnętrzne zwyczaje powinny być także zachowane, ale wpierw i przede wszystkim istotne są te trzy wartości. W innych miejscach Pan Jezus wskazał na nie jako na rozstrzygające podczas spotkania z Bogiem. Podczas sądu ostatecznego powie: Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości! (Łk 13,27). W innej nauce o sądzie jako jedyne kryterium zbawienia wskazuje miłosierdzie (zob. Mt 25,31–46). Miłosierdzie lub jego brak okazane jednemu z braci najmniejszych odnosi bezpośrednio do siebie. W Ewangelii św. Jana natomiast wskazuje na wiarę jako na warunek zbawienia: Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne; kto zaś nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, lecz grozi mu gniew Boży (J 3,36).
Dzisiejsze czytania liturgiczne: 1 Tes 2, 1-8; Mt 23, 23-26
Pan Jezus wyraźnie wskazuje w ten sposób na duchowość serca. W nim rozstrzyga się to, co w naszym życiu najważniejsze, z niego wypływa wszystko, co człowiek czyni. Jeżeli nawet stara się być bardzo poprawny w zachowywaniu zasad życia religijnego, a nie ma w sercu sprawiedliwości, miłosierdzia i wiary, czyli zawierzenia Bogu, jego cały wysiłek w istocie jest dbałością o zewnętrzne pozory. Religia jako więź z Bogiem jest życiem i jedynie jako prawdziwe życie jest autentyczna i prowadzi do życia wiecznego w jedności z Bogiem. Natomiast jeśli zagubimy się w życiu na świecie, potrzebujemy potwierdzenia swojej porządności. Jest to ogromna siła, która nas przemaga i dla uzyskania potwierdzenia siebie jesteśmy w stanie zrobić bardzo dużo, nawet narzucić sobie bardzo ciężką ascezę, ograniczenia, wyrzec się wielu potrzeb. Zresztą nie tylko dla uzyskania takiego potwierdzenia to robimy. Podobnie sportowcy, modelki, aktorzy… dla uzyskania sławy są w stanie podjąć ascezę, jaką tylko bardzo niewielu ludzi religijnych byłoby w stanie podjąć ze względu na Pana Boga. Jednak taka asceza nie prowadzi do pełni życia.
Pan Jezus właściwie nie wymaga od nas jakiejś ogromnej ascezy, żadnych wielkich wyrzeczeń zewnętrznych, natomiast tym, na co nieustannie wskazuje w Ewangelii, jest czystość serca. Pragnie, abyśmy prawdziwie szukali Boga i Jego sprawiedliwości, a nie siebie i potwierdzenia swojej wartości w oczach ludzi. Na tym w istocie polega duchowość serca.
Włodzimierz Zatorski OSB
http://ps-po.pl/2015/08/24/jezus-pragnie-abysmy-prawdziwie-szukali-boga-25-sierpnia-2015/
*********
**********************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
25 SIERPNIA
**************
Święty Józef Kalasanty, prezbiter
Józef urodził się w Paralta de la Sal na terenie Aragonii (Hiszpania) 31 lipca 1556/1557 r. Pochodził z rodziny szlacheckiej, w której jeszcze dość żywe były tradycje rycerskie. Do stanu duchownego został przygotowany dobrze w szkołach w Estadella, w Leridzie, w Huesca i w Walencji. W 1583 roku, gdy miał 27 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Pierwsze lata kapłaństwa spędził na posłudze duszpasterskiej w Barbastro, Urgel i Tremp oraz na pracy w administracji kościelnej. W 1592 r. towarzyszył kardynałowi Markowi Colonnie w podróży do Rzymu.
Do Hiszpanii już nigdy nie powrócił. Związał się wkrótce z bractwem młodych kapłanów, którzy za cel swojej pracy apostolskiej uznali nauczanie religii wśród ludu i dzieci. Józef spostrzegł jednak, że praca prowadzona tylko dorywczo i okazyjnie, uzależniona od dobrej woli jednostek oraz ich wolnego czasu, dawała niewiele. Dlatego postanowił sam prowadzić katechizację w zakresie mniejszym, ale zorganizowanym i stałym. W 1597 r. otworzył pierwszą prywatną bezpłatną szkołę w Europie. Założył ją na Zatybrzu, w najuboższej dzielnicy Rzymu. Dziełu swojemu dał nazwę “Szkół Pobożnych”. Zamierzał osiągnąć cel podwójny: przez bezpłatną naukę pociągnąć do siebie młodzież najuboższą, a więc i najbardziej zaniedbaną; nauczanie zaś tak przepoić nauką i życiem chrześcijańskim, by młodzież, wychodząca z jego szkół, była wierząca. Zdarzało się, że dzieci trzeba było najpierw nakarmić chlebem, a nieraz dać im dach nad głową. Do tak rozległej akcji Józef potrzebował ludzi dobrej woli, wspomagających go bezpośrednią współpracą. Powstało więc nowe zgromadzenie zakonne pod nazwą “Zgromadzenie Pawłowe dla Ubogich Matki Bożej od Szkół Pobożnych” (popularnie zwane pijarami). Swoją rodzinę zakonną nazwał “Pawłową” ku czci papieża, Pawła V, któremu oddał pod opiekę swoje dzieło. Był to rok 1617. Papież Grzegorz XV w roku 1621 podniósł kongregację do stopnia zakonu o ślubach uroczystych. Jeszcze za życia Założyciela pijarzy otworzyli dom i szkołę w Ołomuńcu, w Czechach (1631) i w Warszawie (1642).
W 1621 r. Józef został generałem zgromadzenia. Jego następne lata wypełniły cierpienia fizyczne i duchowe. Znaleźli się ludzie, którzy pozazdrościli mu sławy, a równocześnie chcieli nowemu dziełu narzucić własne idee i programy. Przez nieuczciwą propagandę zdołali pozyskać sobie większość w zakonie. Ciemną postacią był tu przede wszystkim o. Mariusz, pijar, który stanął na czele opozycji przeciwko Założycielowi. Te kłótnie sprzyjały interesom kierowników szkół i szkółek prywatnych, którzy w pijarach ujrzeli groźnego rywala, mogącego pozbawić ich zarobku. Oni także podnieśli niemniej krzykliwą wrzawę przeciwko Józefowi. Doszło nawet do tego, że wraz ze swoimi asystentami został aresztowany przez inkwizycję. Po kilku dniach wszyscy zostali wprawdzie uwolnieni, ale pozbawieni urzędów. Wizytator papieski, poinformowany jednostronnie i fałszywie przez zbuntowanych, przedstawił zakon w tak czarnych barwach, że Rzym nosił się nawet z myślą jego likwidacji. Tak też niebawem uczynił Innocenty X, który dekretem z dnia 16 marca 1646 r. zredukował zakon do kongregacji bez ślubów i poddał ją pod władzę miejscowych biskupów. Nadto członkowie otrzymali zezwolenie ogólne, że w każdej chwili mogą opuścić szeregi pijarów.
Józef poddał się tym wydarzeniom z cichością i pokorą. Cierpiał bardzo nie dla własnej miłości i ambicji, ale z żalu, że tak wiele ubogiej dziatwy zostanie pozbawionej nauki Bożej i oświaty. Zmarł jako 92-letni starzec w dniu 25 sierpnia 1648 r. Pozostawił po sobie ok. 5000 listów, będących bogatym źródłem wiedzy o nim samym i o jego dziele. Jego relikwie znajdują się w kościele św. Pantaleona w Rzymie.
W 1748 roku papież Benedykt XIV wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XIII w 1767 roku wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Rehabilitacji doczekało się też jego dzieło. Klemens IX w 1669 roku przywrócił pijarom formę kongregacji zakonnej i wszystkie przywileje sprzed roku 1646. W 1948 roku, w 300-lecie śmierci św. Józefa Kalasancjusza, papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich katolickich szkół podstawowych.
Józef Kalasancjusz w swojej szkole wychowawczej kładł wielki nacisk na sakrament pokuty. Wiedział dobrze, jak wielkie kryją się w nim wartości. Sakrament ten bowiem zmusza człowieka do zastanowienia się nad sobą, do żałowania swoich win i do poprawy życia. W czasach, kiedy kara fizyczna była w szkołach powszechnie stosowana, Józef zniósł ją u siebie całkowicie. Gdyby zaś była ona konieczną, doradzał, by była zawsze proporcjonalnie mniejsza od winy. Pod żadnym pretekstem nie pozwalał też przyjmować jakichkolwiek wynagrodzeń. Szkoły pijarów były bezpłatne. Opłacano jedynie w miarę możliwości konwikt. Istota systemu nauczania i wychowania pijarskiego zawierała się w haśle, jakie Założyciel zostawił swoim duchowym synom: Pobożność i nauka.
Do Polski pijarów zaprosił w 1642 r. król Władysław IV. Największą chwałą okrył zakon w Polsce ks. Stanisław Konarski (+ 1773), autor pism, które miały na celu przeprowadzenie reform w Polsce. Z jego inspiracji po kasacie jezuitów w 1773 roku powstała Komisja Edukacji Narodowej, pierwsze w świecie ministerstwo oświaty i wychowania. Pijarzy zainicjowali w naszej Ojczyźnie kult Serca Pana Jezusa. Założyli bractwo Najświętszego Serca Pana Jezusa, zatwierdzone przez papieża Klemensa XI w 1705 r.
W ikonografii św. Józef Kalasancjusz przedstawiany jest w habicie zgromadzenia. Jego atrybutami są: lilia, księga, mitra i kapelusz kardynalski jako znak odmówionych godności, pióro pisarskie.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-25b.php3
**********
• Święta Maria od Jezusa Ukrzyżowanego, dziewica
• Błogosławiona Maria del Transito od Jezusa Sakramentalnego, dziewica
• Błogosławiona Maria Troncatti, zakonnica
**********************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
***********
Miłość do siebie i okolice
Anna Kaik
Ciągle słyszymy: “dopóki nie pokochasz samego siebie, nie będziesz umiał kochać innych”. Tymczasem, kto z nas może ze spokojnym sumieniem stwierdzić, że prawdziwie kocha siebie?
Najważniejsze przykazanie, do którego sprowadza się cała nasza wiara to przykazanie miłości: “Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.” (Mt 37). Jezus dodaje też: “Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy”. Wszystkie pozostałe zalecenia mają pomagać nam w wypełnieniu tego przykazania. Są drogą, ale nie celem – celem jest właśnie miłość. Św. Paweł powie, że bez miłości, choćbyśmy byli najmądrzejsi, najdoskonalsi, a nawet najsilniejsi w wierze jesteśmy tylko “cymbałami brzmiącymi” i “miedzią brzęczącą”. Na nic wysiłek, na nic dobre chęci, na nic doskonałe wypełnianie pozostałych przykazań. Albo kochasz i to jest podstawa, która cię określa, albo – jak dosadnie nazywa to św. Paweł – “jesteś niczym”.
Temat miłości jak więc widać to temat niebagatelny. Przyjrzyjmy się najpierw tej bazie różnych rodzajów miłości – miłości własnej.
Często mamy z nią problem. Jako chrześcijanom łatwiej nam zrozumieć konieczność miłości Boga i bliźniego, siebie w tym kontekście nierzadko traktujemy “po macoszemu”. Jest to ogromny błąd. Miłość własna jest szkołą i w pewnym sensie źródłem miłości Boga i bliźniego. Jeśli nie kochamy siebie, to, co uważamy za miłość Boga i bliźnich bywa zamaskowanym lękiem przed nimi, wymuszającym szacunek, bywa manipulacją, którą stosujemy, żeby coś dla siebie osiągnąć (np. własny wizerunek jako osoby życzliwej, opanowanej, szanowanej czy podziwianej), bywa wreszcie skrywaną lub wręcz wypieraną pogardą w przebraniu obowiązującej oficjalnie w kontaktach międzyludzkich uprzejmości. Można tutaj sparafrazować przysłowie: “pokaż mi jak kochasz siebie, a powiem ci jak kochasz Boga i bliźnich”. Jeśli chcemy kochać, czyli de facto realizować to, do czego ostatecznie powołuje nas Jezus, warto zacząć od nauczenia się kochania samych siebie.
“Podróbki” miłości
Żeby zrozumieć, czym jest miłość własna, dobrze najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, czym na pewno nie jest, a za co bywa uważana. Miłością własną często jest nazywany egoizm, egocentryzm czy wręcz narcyzm. Mówi o. Jarosław Naliwajko SJ, psychoterapeuta i kierownik duchowy. – Jednym z największych zagrożeń dla właściwego rozwoju prawdziwej miłości własnej jest narcyzm.
Czym jest narcyzm? – Narcyzm oznacza trudności w funkcjonowaniu z ludźmi polegające na kierowaniu uwagi innych na siebie samego, braku empatii lub na wielkościowych przekonaniach – mówi o. J. Naliwajko.
Wynika z tego, że nawet gdy czujemy do siebie samych niechęć, oskarżamy się czy mamy sobie coś za złe – może to być oznaka narcyzmu. Wystarczy bowiem, że zmienią się okoliczności np. osiągniemy jakiś sukces, a już zaczynamy myśleć o sobie z dumą i czujemy się lepsi od innych, analogicznie tak jak w niesprzyjających okolicznościach czuliśmy się od innych gorsi. “Inni” w narcystycznym postrzeganiu świata to nie podmioty, które również czują, cieszą się, smucą, mają określone potrzeby, ale punkty odniesienia dla naszej osoby. Narcyz wszystko sprowadza do siebie.
Złe owoce
Jak deficyty miłości własnej wpływają na nasze życie? Przede wszystkim dają o sobie znać w relacjach. Osoby niekochające siebie mogą wchodzić w związki, które mają być potwierdzeniem ich wartości. Nie szukają miłości, tylko potwierdzenia, że na nią zasługują. Kobiety lubią dowartościowywać się stanowiskiem bądź zarobkami partnera, mężczyźni dużo młodszymi kobietami o wyglądzie modelek. Liczy się przecież to, co widzi i ceni świat – a nie prawdziwa, miłosna relacja.
Niekochanie siebie może też rodzić problemy z brakiem szacunku. Trudno oczekiwać szacunku ze strony innych w sytuacji, gdy sami siebie nie szanujemy. To w jaki sposób traktujemy siebie, komunikujemy nieświadomie otoczeniu, tym samym niechcący prowokując je do tego, by być przez nie traktowanym zgodnie z własnym schematem.
Remedium na brak miłości
Żeby zacząć kochać, potrzebne jest przede wszystkim doświadczenie bycia kochanym. Dobrze jednak wiemy, że wielu z nas było kochanych – jak to lubią określać psychologowie – warunkowo, czyli wtedy, gdy spełnialiśmy oczekiwania bliskich. Stąd zdarza się, że całe życie nosimy w sobie pragnienie bezwarunkowej miłości, takiej, która wszystko zniesie i wszystko wybaczy. To nieprawda, że taka miłość nie istnieje i że ludzie nie potrafią tak kochać. Jezus jako pierwszy pokochał w ten właśnie sposób i ma swoich prawdziwych naśladowców. Spotkanie przez osobę, która ma problem z kochaniem siebie z człowiekiem, który potrafi naprawdę kochać, może być dla tej osoby uzdrowieniem albo przynajmniej początkiem procesu uzdrowienia.
Co jest tutaj ważne? Nasz trud podjęcia wysiłku nauczenia się kochać. Nie możemy jedynie “uwiesić się” na osobie, która nas pokocha – jej miłość możemy za to “wykorzystać” właśnie do wypracowania postawy miłości w sobie.
Kochać – jak to łatwo powiedzieć
Tutaj dochodzimy do sedna: co naprawdę oznacza kochać? Kochanie siebie przejawia się w wewnętrznym odnoszeniu się do siebie, tym, co o sobie myślimy i w jak o siebie dbamy. Najważniejszy jest tutaj szacunek do własnej osoby, do swoich uczuć, potrzeb, poglądów. To także umiejętność widzenia siebie jako posiadających unikalną wartość. Człowiek, który kocha siebie, jest dla siebie życzliwy, łagodny, jest sobie przychylny. Ma zaufanie do własnych możliwości. Potrafi pochwalić samego siebie, pocieszyć, sprawić przyjemność. Miłość przebacza, w tym przypadku również sobie. Nie katuje się porażkami, tylko dodaje otuchy i wiary dające siłę do podejmowania kolejnych prób. Jednym słowem: miłość buduje nas samych i nasze związki. Dopiero taki sposób traktowania, zgodnie z przykazaniem Jezusa, możemy przenosić na innych.
O. Jarosław Naliwajko dodaje: – Miłość własna opisywana przez Ewangelię pozostaje w kontraście do narcyzmu i polega na umiejętności oddawania siebie innym.
Miłość jest procesem: nie da się jej zatrzymać na etapie kochania siebie, trzeba iść dalej – w kochanie Boga i bliźnich. Na czym to polega? Na wyjściu poza siebie, poza koniec własnego nosa, nierzadko poza swoją wygodę, a nawet poza poczucie bezpieczeństwa i komfortu, poza własne dobre samopoczucie – miłość nie musi zapewniać tych gratyfikacji i często właśnie tak jest, że nie zapewnia. Bp Grzegorz Ryś określił to trafnie w ten sposób: “Nie chodzi o to, żeby tobie było dobrze, ale żeby z tobą było dobrze. Jest coś większego niż prywatne zadowolenie. Uczestniczysz w czymś większym, czymś, co przerasta twój osobisty los“.
Tym czymś jest właśnie miłość.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1962,milosc-do-siebie-i-okolice.html
**********
Jak poznać wolę Bożą?
Dariusz Michalski SJ
Poznanie i wypełnienie woli Bożej wydaje się być jednym z zagadnień, wokół których narosło najwięcej nieporozumień. Wielokrotnie w rozmowach słyszałem westchnienia pełne nadziei: “Gdybym tylko usłyszała od Boga, że mam wyjść za tego, konkretnego mężczyznę, to bym to zrobiła!”. Albo: “Gdybym tylko usłyszał od Boga, że mam zostać kapłanem to bym to zrobił!”. A jednak nic takiego się nie dzieje.
Co Bogu przyjemne …
Redbad Klijnstra – polski aktor i reżyser pochodzenia holendersko-fryzyjskiego zachęca do odwiedzenia Holandii – kraju niezwykłego, świetnego szczególnie dla tych, którzy… nie lubią upałów. Nie można do Tunezji, Egiptu, a Grecja jest niepewna – może więc czas na wyspy holenderskie? Jest blisko, sympatycznie i pusto. I nie tak drogo, jak twierdzą niektórzy. A na pewno oryginalnie.
Turyści zatrzymujący się w Amsterdamie – na ogół w drodze do innych europejskich stolic – mylą się, uznając miasto za typowo holenderskie. Żeby naprawdę poznać ten kraj i mentalność jego mieszkańców, trzeba pojechać na prowincję, najlepiej na wieś. Redbad Klijnstra poleca holenderskie wyspy na Morzu Północnym: był tam w ostatnich tygodniach i na pewno będzie wracał.
– Jest pięknie. Nawet latem nie jest gorąco, czyli w sam raz dla Polaków, którzy nie przywykli do upałów – mówi. – Dla każdego jest coś miłego. Niezłe hotele, hoteliki, kempingi i gospodarstwa agroturystyczne z nie najgorszą kuchnią. Warto też spojrzeć w górę – zachęca reżyser. Nietrudno zachwycić się niebem w kolorze błękitu i dość zróżnicowanym klimatem. Gdy nie odpowiada ci pogoda, pada deszcz albo jest za ciepło – po prostu chwilę zaczekaj – mówią Holendrzy.
Wszystkie Wyspy Fryzyjskie są ciekawe i różnią się od siebie. (fot. shutterstock.com)
Waleczne serca
Redbad Klijnstra, który urodził się w Amsterdamie, ale większość życia spędza w Polsce, nie miał wcześniej okazji być na Wyspach Fryzyjskich. Ale co się odwlecze… W tym roku był po raz pierwszy i jest urzeczony. Klimaty są jak z pustych fragmentów polskiego Wybrzeża, gdzieś z okolic Mrzeżyna czy Dźwirzyna. Ale jednak jest trochę inaczej, bo to i wyspy, a nie stały ląd, i Morze Północne, a nie Bałtyckie. I dostać się tam można głównie promami.
– Po większości wysp można poruszać się tylko na rowerze albo piechotą – mówi Klijnstra. – Wszystkie Wyspy Fryzyjskie są ciekawe i różnią się od siebie. Jedne są bardzo małe, niemal bezludne, na niektórych jest jedna wioska lub dwie czy trzy, ale z agroturystyką. Można się na nich zatrzymać, ale trzeba rezerwować miejsca z dużym wyprzedzeniem – tak robią Holendrzy, bo nie lubią jechać w ciemno. A jak nie agroturystyka, to kempingi: są dobrze utrzymane, prawie na każdą kieszeń.
Wyspy Fryzyjskie, Fryzja w ogóle, są bliskie sercu reżysera, a jeszcze bardziej jego ojca, który zawsze podkreśla, że jest Fryzem, a jeszcze bardziej patriotą fryzyjskim, a nie Holendrem. Fryzja była kiedyś niezależna, miała króla, dziś jest w granicach Danii, Niemiec i Holandii. Waleczny naród kiedyś powstrzymał Rzymian idących na Anglię.
Jest pięknie. Nawet latem nie jest gorąco, czyli w sam raz dla Polaków, którzy nie przywykli do upałów. (fot. shutterstock.com)
Mieszanka holenderska
Jeśli ktoś zdecyduje się na opuszczenie tętniących życiem i cywilizacją Amsterdamu, Rotterdamu, Hagi czy Utrechtu i pobyt w mało znanej, leżącej na północy kraju Fryzji, nie pożałuje decyzji – uważa Redbad Klijnstra. Najlepszą nagrodą będą piękne krajobrazy, dzika – wbrew pozorom – przyroda i kontakt z jej gościnnymi i skromnymi mieszkańcami.
Fryzowie wiodą życie spokojne, zupełnie inne niż zabiegani mieszkańcy wielkich metropolii z południa Holandii. Tu przyjeżdża się na weekendy i – najczęściej – rodzinne wakacje. Można się tu osłuchać z niemal obcym językiem fryzyjskim, podobnym tyleż do holenderskiego, co angielskiego. Miejscowi posługują się fryzyjskim przede wszystkim w domach, holenderskim – w urzędach i w pracy. Na ulicach dominuje język mieszany, holendersko-fryzyjski.
Wyspy Fryzyjskie to archipelag rozciągający się wzdłuż wybrzeża i dzielący się na zachodni, wschodni i północnofryzyjski, powstały przed wiekami w wyniku wdarcia się morza w głąb lądu. Redbad Klijnstra był na nich w tym roku po raz pierwszy, wcześniej jakoś nie było okazji. Był ich ciekaw – i nie zawiódł się.
Prawie suchą stopą
Kilkunastotysięczne Harlingen, z ważnym dla okolicy portem, od Wysp Fryzyjskich dzieli Waddenzee (Morze Wadden, czyli “Błotniste Morze”). To pierwszy przystanek dla turystów wjeżdżających do Fryzji z Amsterdamu. Droga wiedzie przez 30-kilometrową groblę o szerokości prawie 100 m.
– Kiedy jest odpływ, między wyspami a stałym lądem można przejść na piechotę – mówi Klijnstra. – Spacer jest rewelacyjny, daje mnóstwo wrażeń, bo przecież idzie się po dnie morza bez wody. Przejścia są ostatnio limitowane, koniecznie trzeba to robić z miejscowym przewodnikiem.
Gdy przychodzi odpływ, ustępująca woda odsłania równiny i błota, a Fryzowie, którzy ponoć zamieniają każde zajęcie w sport, wymyślili “chód po błocie”. Co roku setki ludzi biorą udział w wielokilometrowych wędrówkach z lądu na wyspy. Wędrówki cieszą się zainteresowaniem wśród ornitologów amatorów: na morskich błotach żeruje wiele rzadkich gatunków ptaków.
Korki rowerowe
Redbad Klijnstra wrócił z wysp urzeczony. – Są przepiękne. Są naturalne, choć wiele z nich jest, oczywiście, wzmocnionych holenderską wiedzą melioracyjną – zaznacza. – Wielu przyciąga tam to, że na niektórych wyspach można przemieszczać się tylko rowerem. A to jest dodatkowa atrakcja.
Na największych wyspach – Terschelling i Texel – utworzono trasy rowerowe wzdłuż i wszerz. Wszystko wydaje się dostosowane do roweru. Dla ludzi w nieco starszym wieku ważne jest szczególnie to, że nie ma pagórków, podjazdów, są tylko płaskie, długie trasy.
– Ja też zjeździłem te trasy. Roweru nie brałem, oczywiście, ze sobą z Polski, wypożyczyłem go. Są tam wypożyczalnie z nowoczesnymi rowerami, można też kupić rower – mówi Redbad Klijnstra. Niesamowitym, choć niekoniecznie przyjemnym przeżyciem są… korki rowerowe. – Pierwszy raz widziałem, a nawet przeżyłem taki korek. Trasa rowerowa była zapchana. Ludzie musieli zatrzymywać się na rowerze, stać i czekać na swoją kolej do przejazdu.
Na największych wyspach – Terschelling i Texel – utworzono trasy rowerowe wzdłuż i wszerz. (fot. shutterstock.com)
Plaża bez szaleństw
A co oprócz roweru? – Plaża i pływanie, choć bez szaleństwa, bo woda nawet latem bywa chłodna – mówi Redbad Klijnstra. Nie bez kozery przecież morze nazywa się Północnym. Poza tym można spacerować wśród przyrody, chronionej na wyspach rezerwatami. Można też jeździć rowerami, jest to jednak utrudnione, bo drogi i dróżki nie są utwardzone.
Czy pobyt na Wyspach Fryzyjskich to dobra propozycja dla Polaków? Biura podróży nie organizują tam wczasów czy wycieczek, trzeba zrobić to samemu. Można je rezerwować telefonicznie i przez internet. – Turystów akurat z Polski nie spotkałem, ale można – i warto! – tam pojechać – mówi Redbad Klijnstra. – Kempingi nie są drogie, a są dobrze utrzymane, o wysokim standardzie – dodaje. – Cena jedzenia nie jest wygórowana. Podróż też nie jest skomplikowana. Wyjazd, wakacje w Holandii dla Polaków nie są już niczym nieosiągalnym i szczególnie drogim. Polacy jeżdżą znacznie dalej i płacą dużo więcej.
Najlepszą nagrodą będą piękne krajobrazy. (fot. shutterstock.com)
Dzieła mistrzów
A gdyby znudziły nam się fryzyjskie wyspy, zawsze można wrócić “na kontynent” i odwiedzić Amsterdam – największe i najbardziej znane miasto Holandii, którego wizytówką są kanały, mosty, muzea, w tym Rijksmuseum z największymi dziełami malarstwa niderlandzkiego i Muzeum Van Gogha z najsłynniejszymi pracami tego artysty. Potem Rotterdam – jeden z największych portów morskich na świecie – i Hagę – administracyjną stolicę Holandii, znaną ze wspaniałej architektury i ciekawych zabytków. Wreszcie Delft – urokliwe miasto z zabytkowym centrum. W muzeum miejskim można podziwiać obrazy Jana Vermeera van Delft, który urodził się w tym mieście.
http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,458,tam-gdzie-mozna-chodzic-po-morzu.html
***********
SPOTKANIE
(J 1,45-51)
Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu. Rzekł do niego Natanael: Czyż może być co dobrego z Nazaretu? Odpowiedział mu Filip: Chodź i zobacz. Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu. Powiedział do Niego Natanael: Skąd mnie znasz? Odrzekł mu Jezus: Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym. Odpowiedział Mu Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela! Odparł mu Jezus: Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to. Potem powiedział do niego: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego.
Wielu z nas wczoraj było w kościele na Eucharystii. Jakaś część z nas przyjęła Jezusa do swojego serca. Każdy jednak z nas Go spotkał – bo nie da się być na Mszy Świętej i nie spotkać Boga. Można być obojętnym wobec tego spotkania, ale zawsze jest to miejsce i czas, gdy On rzeczywiście, realnie jest. Na koniec otrzymaliśmy błogosławieństwo, by iść i być świadkami – dokładnie tak jak dzisiaj Filip. Nie wiem jak wyglądał u ciebie wczorajszy dzień. Ja spędziłem go prawie w całości na mówieniu kazań. Starałem się mówić o swoim doświadczeniu Jezusa. Jak wyszło? Nie wiem – zostawiam to Bogu i tym, którzy musieli tego słuchać. Dzisiaj jest poniedziałek i wielu z nas poszło do pracy. Czy masz tego świadomość, że dziś jest taki czas, który daje Ci Bóg, abyś był/a jak Filip i każdej napotkanej osobie mówił/a o tym, że spotkałeś/aś Mesjasza? Dzisiaj wielu dzięki tobie albo przynajmniej jedna osoba (i to będzie wielki sukces) może zostać apostołem jak Natanael – dzięki twojemu świadectwu. Może ktoś nie był w kościele, ale ty byłeś/aś i jesteś dlatego zobowiązany/a by powiedzieć tej osobie o tym czego doświadczyłeś, kogo spotkałeś. Ty masz dziś przyprowadzić kogoś do Jezusa. Może natkniesz się na opór jak Filip, ale się nie poddawaj. To właśnie moc spotkania sprawiła, że Natanael zobaczył najpierw coś w oczach Filipa, że wstał i poszedł do Jezusa. Nie pożałował, nie stracił, ale zmienił swoje życie. Spotkanie z Jezusem zawsze zmienia.
Dla mnie dziś Natanael (Bartłomiej) jest człowiekiem, który nosi na sobie jarzmo podejrzeń, ocen i masek, które ludzie mu narzucili. On siedział gdzieś pod drzewem – wyobcowany, samotny, bojący się kontaktu z innymi (bojący się kolejnej oceny czy opini na swój temat). Idąc do Jezusa bał się, że ktoś kolejny będzie go oceniał. Co się dzieje? Po długim czasie, a może nawet pierwszy raz w życiu słyszy o sobie dobre słowa. Jezus nie ocenia jego odosobnienia ani tego, że może dziwnie wygląda czy się zachowuje. Pierwsze słowa, jakie wypowiada w jego kierunku to słowa pochwały. To spotkanie, te słowa i pewnie te oczy, które zobaczył Bartłomiej zmieniły wszystko. Te kilka chwil sprawiły, że on też sam zaczął widzieć więcej i bardziej. Zobaczył nie tylko Jezusa (człowieka), ale Mesjasza i Syna Bożego. I Jezus zapowiada mu, że będzie świadkiem jeszcze większych rzeczy i wydarzeń. Ten, który w oczach być może przez większość swego życia widział ciemność, a w sercu czuł straszną gorycz samotności od tej pory ma widzieć i doświadczać nieba.
Bartłomiej jest moim szczególnym patronem życiowym. Po pierwsze zostałem ochrzczony w parafii św. Bartłomieja. Całe moje życie związane jest więc z tym świętym. Jest on też dla mnie bliskim, bo mam takie chwile, gdy chowam się gdzieś pod swoim drzewem figowym z obawy przed oceną innych i w ucieczce przed tym, co inni o mnie mówią i jaki obraz mi narzucają. Wiele razy już w życiu słyszałem: ojciec nie jest taki jak mówili lub jest ojciec taki sam jak nam opowiadali. Najczęściej te słowa dotyczą trudnych momentów mojego życia. I wtedy chowam się pod drzewo, żeby mnie nikt nie widział. Dobrze, że mam w życiu wielu Filipów, którzy to raz po raz przychodzą i zaciągają mnie do Jezusa i wtedy już wszystko staje się inne.
Może ty też tak masz. Masz już dosyć tego, co ludzie mówią o tobie. Twoja przeszłość nie należy do najlepszych i chociaż ty już o tym zapomniałeś, to są tacy, którzy cały czas ci o tym przypominają. Może już siedzisz schowany pod drzewem i obiecujesz sobie, że już nikomu nie zaufasz i z nikim nie wejdziesz w żadną relację, bo boisz się kolejnego zranienia. Może też tak masz, że gdziekolwiek pójdziesz to ludzie mają już wyrobioną o tobie opinię czy zdanie. Może tak masz, że nikt nie daje ci nowych szans. Czujesz się przegrany na starcie i wiesz, że nie masz szans? Wstań, proszę cię i idź do Jezusa. On nigdy nie ocenia i nigdy nie przekreśla. Jego słowa są jak miód na każdą gorycz i pustkę. Jego spojrzenie zawsze przemienia. I może dziś widzisz w swoim życiu tylko piekło i ciemność i nie ma żadnej nadziei i szansy na zmianę – ale jest Jezus, który czeka na Ciebie. Na wielu już ludziach się zawiodłem i wielu było takich co mieli być, a nie ma ich – ale Jezus zawsze jest. Jak nie masz sił to módl się o Filipa. Niech on przyjdzie i zatarga cię przed Jezusa. No bo ileż można tak żyć i tak w beznadziei trwać? Ja wiem, że może czasem to staje się już wygodne, ale Jezus chce ci już dzisiaj dać wieczne szczęście i już dziś chce cię wskrzesić z największego piekła i największej beznadziei.
Dobrego dnia!
http://marekcssr.blog.deon.pl/2015/08/24/spotkanie/
**********
Jak rozegrać WOLNOŚĆ?
24 sierpnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Wolność to podstawowy temat ludzkiego życia. W filozoficznych debatach jawi się jako jeden z najtrudniejszych, jednak każdy musi się z nim jakoś zmierzyć. To nic, że o wolności nie da się mówić z dokładnością właściwą matematyce. Wszyscy przeczuwamy, że rozegranie jej w sposób piękny i twórczy – to prawdziwa sztuka, którą doskonalić warto całe życie.
Wolność i jeszcze raz wolność
Jesteśmy szczęściarzami, jeśli dość skomplikowaną sferę naszej wolności rozświetla nam Boże Objawienie. Dzięki niemu oszczędzamy sobie wielu błądzeń i mniej mamy guzów nabitych na czole. Od jakiegoś momentu każdy wierzący ma możliwość jasno zdać sobie sprawę z tego, że tym, co dynamizuje i spełnia jego wolność, jest świętość – czyli osiągnięcie doskonałości, niepowtarzalnie zakreślonej każdemu w Jezusie Chrystusie (por. Ef 4, 13). W zaproponowanej nam świętości wszystko staje się jasne, gdy osobiście poznajemy Jezusa Chrystusa. Także poznawanie osób po Chrystusowemu doskonałych, a tym bardziej przestawanie z nimi, zachęca nas do zrobienia ze swej wolności podobnego użytku.
- Kto zaprzeczy, że użytek z wolności zrobiony przez np. Matkę Teresę z Kalkuty czy ojca Pio z Pietrelcina lub Jana Pawła II – robi wrażenie na każdym? Człowieczeństwo sięgające Pełni, której na imię świętość, ma w sobie niewątpliwą siłę atrakcji i perswazji.
- Problem w tym, że dzisiaj wielu ludzi zdaje się traktować swoją wolność nonszalancko i z dziwną pewnością siebie. Owszem, bardzo wielu zdobywa się na niemały trud, by posiąść taką czy inną zawodową kompetencję. To normalne i dobre. Niepokoi to, gdy te same osoby, bez większego namysłu, oddają swoją wolność w cudzy zarząd, „byle komu” – jakiejś z imienia nie nazwanej grze sił i wpływów, płynących zarówno z głębin własnej psychiki, jak też od „świata” a i od demonów, które w złowrogim celu usiłują przejąć kontrolę nad sercem, nad osobowym centrum.
Nie ulega wątpliwości, że w życiu mamy do czynienia z ogromem dobra, które jest w nas, a także w dobrych ludziach, w „dobrych duchach”. Ta rzeczywistość raduje nas i uspokaja, a czasem z lekka …usypia czujność wobec „złych duchów”, złych sił. Te ostatnie są coraz bardziej aktywne i natarczywe. Gardzą one autentycznym dobrem człowieka i obiektywną prawdą. Obce są im miłosne relacje między osobami. „Specjalizują się” (taka jest ich natura po ściągnięciu na siebie zwyrodnienia) w usłużnym podpowiadaniu (kuszeniu), jak postrzegać rzeczywistość (powierzchownie i banalnie); jak i co myśleć (najlepiej, z wyboru lub z rozpędu, ograniczając się do doczesności i swych namiętnych potrzeb). I wreszcie, jak działać i jak się zapracować, by nie mieć czasu na refleksję, na pójście w głąb, ku swemu Dobremu Stwórcy!
- Niestety, widać to gołym okiem (w „realu” i w świecie wirtualnym), że przybywa ludzi, którzy czyniąc z danej im wolności fatalny użytek, brzydną, staczają się w otchłań bezsensu i rozpaczy; dają się wciągnąć w tryby przemocy (nie tylko z upodobaniem oglądanej, ale i osobiście stosowanej wobec innych).
- Nie trzeba wyjątkowej bystrości czy nie wiadomo jakich studiów i analiz, by zatrwożyć się tym, co dzieje się z europejską (niegdyś wielką, bo chrześcijańską) kulturą! Co dzieje się ze stylami życia oraz zasadami moralności, przez wieki niewzruszonymi, a teraz podważanymi i zmienianymi z dnia na dzień!
- Bardzo smuci skala zatrucia duchowego środowiska, w którym starsze pokolenie każe żyć swoim następcom.
Z precyzją mistycznych poetów
Kiedyś Eugène Ionesco (1909 – 1994), sam doznawszy oświecenia i olśnienia faktem istnienia Boga, bardzo dosadnie unaocznił najważniejszą alternatywę i problem, wobec którego staje wolność każdego człowieka. Widząc narastające zaśpieszenie właściwe naszym czasom, zachęcał do zatrzymywania się i odpowiadania sobie na pytanie najwyższej wagi: Czy jestem w trakcie stawania się Bogiem czy g****m? (przytoczone z pamięci, sparafrazowane).
- W podtekście tego pytania jest gorący apel, by możliwie jasno zdawać sobie sprawę ze sprawczej mocy własnej wolności!
Z Historii Zbawienia – dzięki światłu Bożego Objawienia – wiemy, że w swym życiu każdy (choć nie od razu i z różną ostrością) zderza się z radykalną alternatywą. Jest ona dramatycznie poważna i na nic zda się wszelkie zadymianie rzeczywistości i takie czy inne próby „zaćmienia Boga”, jak powiedziałby Martin Buber.
- Wszyscy jesteśmy zobowiązani do jasnego uświadomienia sobie, że zadano nam dokonanie fundamentalnego wyboru.
- Mamy świadomie i dobrowolnie rozstrzygnąć, z kim chcemy przestawać (już tu na ziemi i w wieczności); a także, kim – przez niepowtarzalny czas ziemskiego życia – chcemy się stawać!
Angelus Silesius (1624 – 1677) ujął tę kwestię człowieczego „albo albo” bodaj najklarowniej i najdosadniej, jak tylko można:
„Do kogo się przyłączysz, Tego istotę wchłoniesz; Do Boga – staniesz się Bogiem, Do diabła – diabłem będziesz”
(Za: ks. R. E. Rogowski, I poszła…, s. 70).
Ktoś Taki nie zniewala!
W Roku Liturgicznym rozważamy wydarzenia z historii zbawienia, przypatrujemy się różnym osobom, świętym i mocno grzeszącym. Wszystko po to, żeby zgłębić tajemnicę ludzkiej wolności. I żeby dzięki wiedzy pozyskanej u Źródła móc optymalnie rozgrywać swą wolność.
- W ważnej kwestii wolności nie jesteśmy ani sami, ani pierwsi.
- Wielcy ludzie wiary Starego i Nowego Testamentu snopy światła rzucają na ludzką wolność, tak często spowitą mrokiem.
- Na szczęście światła wokół nas jest ogrom, choć łatwo jest się od niego odgrodzić!
- Dopływ światła można sobie odciąć jedną małą dłonią.
- Właściwie wystarczy zamknąć powieki lub zadeklarować, że światło nie jest światłem.
Gra światła i ciemności jest żywo obecna w wielowiekowej historii Narodu Wybranego. Oto jedna z biblijnych odsłon.
„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu, pręt jego ciemięzcy jak w dniu porażki Madianitów. Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju. Wielkie będzie Jego panowanie w pokoju bez granic na tronie Dawida i nad Jego królestwem, które On utwierdzi i umocni prawem i sprawiedliwością, odtąd i na wieki. Zazdrosna miłość Pana Zastępów tego dokona” (Iz 9,1-3,5-6).
Pierwsi odbiorcy tych słów znajdowali się w dramatycznej sytuacji. Królestwo Izraela doświadczyło w roku 732 p. Chr. najazdu ze strony Tilget Pilesera III. Ludność z terenów Galilei została deportowana do Asyrii, a jednocześnie ci prawowici Żydzi, którzy pozostali na miejscu, stopniowo wymieszali się z poganami. Zachodzące „przemiany”, narzucone siłą, znacząco zagroziły czystości wiary synów Abrahama. Prorok wieścił więc w imieniu Boga wielkie wydarzenie zbawcze. Ciemności ustąpią światłu, smutek radości i weselu.
– Gdy słucha się słów Proroka, można odnieść wrażenie, że całą jego uwagę pochłania właśnie (jakby już teraz) rodzące się Dziecię, Syn. Jego wyjątkowość uwydatniają nadane Mu imiona: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju.
Nieco dygresyjnie zauważmy, że prorockie zapowiedzi Starego Testamentu (przynajmniej niektóre) tak wiele obiecują, iż ortodoksyjni Żydzi do dnia dzisiejszego nie potrafią dopatrzeć się ich spełnienia w Jezusie Chrystusie. I wciąż czekają na, ich zdaniem, dopiero mające się dokonać pierwsze przyjście Mesjasza. Jednak od samego początku byli i tacy, zwłaszcza Maryja i Józef, pierwsi uczniowie i wielu innych, którzy w Jezusie z Nazaretu rozpoznali na ich oczach dokonujące się spełnienie wielkich proroctw Starego Testamentu.
- To prawda, wtedy i obecnie, wiara ludzi wierzących wystawiana jest na wielką próbę. Mamy taką skłonność (także ci, którzy z różnych powodów odchodzą), żeby Panu Bogu podyktować, kiedy i w jaki sposób (w jakim „tempie”) powinien zadać decydujący cios dręczącemu nas złu, cierpieniu i temu wszystkim, co cieniem kładzie się na doczesnej egzystencji. W jakiś naturalny sposób oczekujemy od Boga działań natychmiastowych i skutecznych oraz uzgodnionych z naszymi wyobrażeniami i oczekiwaniami.
- Bóg Ojciec tymczasem, owszem, zbawczego czynu dokonał, ale uczynił to w sposób Jemu właściwy. Zbawienia dokonał, dając nam nieodwołalnie – we Wcieleniu – swego Jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa. On naprawdę przeważył szalę (definitywnego) zwycięstwa nad wszelkim złem – szatanem, grzechem i śmiercią. Jednak zadecydował,
- że uczestnikiem Jezusowego zwycięstwa można się stać jedynie za cenę całożyciowego procesu, w którym codziennie aktualizujemy ufną wiarę, nadzieję i miłość wobec Jego Osoby!
- Jego wielkim Zwycięstwem trzeba się jak najczęściej karmić i nasycać, tak zyskując moc ducha do duchowej walki i mierzenia się z życiowymi próbami i przeciwnościami.
– Tak, wszyscy z trudem oswajamy się z Bożym sposobem miażdżenia głowy węża (por. Rdz 3, 15). Stopniowo też i raczej powoli odkrywamy, że Bóg naprawdę jest z nami pośrodku różnych doświadczeń. I że swoją czynną obecnością pomnaża radość, zwiększa wesele w naszych sercach.
- Byłoby dobrze od tych rozważań przejść do osobistej modlitwy. W niej bowiem dzieją się „rzeczy” najważniejsze.
- Stawmy sobie przed oczy Jezusa Chrystusa, a rozważając Jego potężne czyny – znaki, rozsmakowujmy się w Nim samym. Mogą w tym pomóc słowa Izajasza! Jeśli On z parowiekowym wyprzedzeniem potrafił tak cudnie uchwycić wyjątkowość Jezusa, to o ileż bardziej nam powinno się to udać! Przecież my dużo więcej wiemy o Dziecięciu, o Synu… Duch Święty na pewno pomoże wewnętrznie odczuć wyborny smak duchowych bogactw Chrystusa.
Chętnie wspomoże nas także Maryja. Ta, która przez długie lata ukrytego życia Zbawiciela sama wspomagała się Izajaszowym opisem Jej Syna. Razem z Nią powtarzajmy: to Dziecię – ten Syn jest Przedziwnym Doradcą, Bogiem Mocnym, Odwiecznym Ojcem, Księciem Pokoju… Jak dobrze jest Go znać i z Nim przestawać.
Wolność w stylu Maryi
Wielką lekcję najpiękniej „rozegranej” wolności mogłaby nam podarować Dziewica z Nazaretu, Maryja. Bóg poprzez archanioła Gabriela zaproponował Jej bardzo osobisty i jedyny w swoim rodzaju udział w przełomowym Wydarzeniu zbawczym.
„Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, . Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca. Na to Maryja rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Anioł Jej odpowiedział: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Na to rzekła Maryja: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa! Wtedy odszedł od Niej anioł” (Łk 1,26-38).
Maryja – ze względu na bycie Matką Zbawiciela – cieszyła się niepowtarzalnym przywilejem. Nie dosięgły Jej fatalne skutki grzechu pierworodnego. To dlatego potrafiła rozmawiać z Bogiem (najpierw poprzez archanioła Gabriela) tak pięknie i tak dla nas wszystkich owocnie.
Odkrywajmy, jak to jest, gdy serce człowieka (Maryi) nie jest zatrute jadem grzechu pierworodnego!
Niech przenikliwa myśl wyodrębni prawdy i prawidła, którymi rządzi się wolność człowieka niezatrutego chorobliwą podejrzliwością i nieufnością wobec Stwórcy!
-
W sercu Maryi nigdy, ani na moment, nie postało żadne NIE wobec Jej Stwórcy i najlepszego Ojca!
-
Ciesząc się wolnością niezaburzoną skutkami grzechu pierworodnego, Maryja mówiła swemu Bogu zawsze TAK!
-
To także dlatego Kościół od wieków widzi w Niej wyjątkowo skuteczną pogromczynię demonów – owych „specjalistów” od siania zwątpienia, dzielenia i formułowania pytań z ukrytym „przesłaniem” (por. Rdz 3, 1) oraz rzucania Stwórcy w twarz pysznego NIE.
-
Ona – sama z daru łaski wewnętrznie przejrzysta i czystsza niż górski strumień – jest dla nich postrachem, a zarazem jest jedną z nas. Najbardziej przyjazną, darzącą nas serdecznymi uczuciami Matki. Także z tych powodów warto trzymać się Jej blisko.
Maryjo, Niepokalanie Poczęta, ratuj nas i chroń!
Częstochowa, 24 sierpnia 2013 AMDG et BVMH o. Krzysztof Osuch S
http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/24/krzysztof-osuch-sj-jak-rozegrac-wolnosc/
Dość oryginalnie swój sposób dobrego użycia wolności wyraziła Świeta Teresa od Dzieciątka Jezus :
„Ofiarowałam się Dzieciątku Jezus jako Jego mała zabawka i prosiłam Go aby się mną bawił nie jak drogocenną zabawką… ale jak nic nie wartą piłeczką, którą mógłby rzucic na ziemię, kopnąć nogą, przekłuć, pozostawić w kącie, lub też przytulić mocno do serca, jeśliby to Mu sprawiało przyjemnosć: jednym slowem, chciałam zabawiać małego Jezusa, sprawiać Mu radość, chciałam oddać się Jego dziecinnym kaprysom. I wysłuchał mojej modlitwy.”
Innym razem mówiła o pragnieniu bycia winnym gronem, oliwką, pszenicznym ziarnem… w wszystko w tym celu, by jak najpełniej Pan Jezus mógł Ją włączyć w Swą Zbawczą Ofiarę…BY STAĆ SIE MIŁOŚCIĄ W SERCU KOŚCIOŁA, ŻYĆ MIŁOŚCIĄ!!!
Pięknie wyśpiewała to Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej – może warto o tym napisać, nie jest łatwo domyślić sie inspiracji treści piosenki – to właśnie „mała” Święta Teresa z Lisieux – Doktor Kościoła:
http://www.youtube.com/watch?v=oLO7Od8BDuw&list=PLQckv2kDbZFhJXoRiIFInLdKFTEVXagni
… choć zapewne nie pierwsza i nie jedyna…
Przyznaję, z pewnym wahaniem, ale podaję odnośnik do strony (dziś otrzymałem ten link), która poraża. Powiem tak, niektórzy – a nie jest ich mało! – próbują rzeczywistość Złego swoiście „uprzystępnić” a skrajną brzydotę Piekła pokazać jako właściwie atrakcyjną, a przynajmniej nie aż tak groźną… Ot jasełkowy diabeł. No to może warto zdobyć się na odwagę i otworzyć poniższą stronę… poczytać (krótkie teksty) i popatrzeć, jak „dzieła diabła” (por. 1 J 3,8) wyglądają…
http://piekloistnieje.zohosites.com/
Jest też filmik z tą samą treścią na YT: http://www.youtube.com/watch?v=r6sthkpGxEQ (teksty czyta się trudniej, a sam filmik ładuje się z dziwną powolnością, ale to może problem mojego łącza).
NAJWAŻNIEJSZY jest zawsze ON – nasz Pan i Zbawiciel:
http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/24/krzysztof-osuch-sj-jak-rozegrac-wolnosc/
************
PRZYPOMINAM O PAMIĘCI
by Grzegorz Kramer SJ
Spotkanie Jezusa z Natanaelem jest spotkaniem o pamięci. Warto pamiętać wydarzenia z przeszłości, wydarzenia ukryte przed innymi, bo w nich dochodzi do spotkania z Bogiem, nawet jeśli sami o tym nie pamiętamy.
Prawda o nas jest taka, że chorujemy na paskudną dolegliwość – tracenie pamięci. O co chodzi?
Często zdarza się nam, że zapominamy, czego doświadczyliśmy. Nie tylko w relacji do Boga, ale także do siebie samych i do innych. Zobaczcie ile mamy dobrych doświadczeń samych siebie, kiedy byliśmy z siebie zadowoleni, gdy myśleliśmy o naszym życiu i byliśmy z niego dumni. Albo ile razy doświadczyliśmy od drugiego człowieka tyle dobra, że aż się go chciało ukochać. Ilu z nas ma za sobą mocne doświadczenie Pana Boga i Jego miłości. A jednak zobaczcie, gdzieś w tak zwanej codzienności, to wszystko nam umknęło lub umyka. Sami na siebie czasem patrzeć nie możemy, pojawia się sporo niezadowolenia z siebie. Także inni często są dla nas powodem smutku, nawet ci, którzy byli w jakiś sposób przez nas ubóstwiani. W końcu czasem wydaje się, jakby sam Bóg nas zostawił, często mówimy: już Go nie czuję, już wszystko jest takie trudne i niedostępne. Dzieje się tak często, bo tracimy tożsamość, a to bierze się z naszej niepamięci. Pozwalamy sobie zapomnieć o tym, co było realnym doświadczeniem naszego życia.
To tracenie pamięci nie jest czymś z zewnątrz. To jest nasza decyzja. Często ukryta, ale nasza. Czasem to konsekwencja tego, że o coś nie dbamy. Jak choćby o relacje z ludźmi. Jak choćby o modlitwę w relacji z Bogiem. Często mówimy sobie, dzień w dzień, że jesteśmy kiepscy, w czymś niedomagamy, więc się nie dziwmy, że potem sami już tylko to widzimy.
Po to właśnie czytamy Słowo, by odświeżyć naszą pamięć, ale uwaga: to nie działa – na szczęście – jak automat. Trzeba przypominać sobie, jakie jest moje pochodzenie, kim jestem i do czego zmierzam, co jest moim celem i jak chcę go osiągnąć, i uwaga, co realnie mogę uczynić, by go osiągnąć?
W Gladiatorze jest taka dobra scena. Kiedy pod koniec filmu Maximus walczy z Komodusem. Jest poniżony, oszukany, obdarty ze wszystkiego. Po ludzku zrezygnowany. Sam zapewne powątpiewa w to, że może być jeszcze zwycięzcą. A jednak staje się coś niebywałego. Wraca mu pamięć. Komodus pyta: kim jesteś niewolniku, powiedz jakie jest twoje imię? Maximus odpowiada: Nazywam się Maximus Decimus Meridius; dowódca wojsk północnych; generał legionów Felix; lojalny sługa prawdziwego imperatora, Marka Aureliusza; ojciec zamordowanego syna; mąż zamordowanej żony; których pomszczę w tym życiu bądź następnym.
Co z tego wynika dla nas? Ano to, co mówi Eldredge w Dzikim sercu: Musisz poznać skąd jesteś; musisz zmierzyć się z całą serią nieszczęść, które wystawią cię na próbę; musisz wyruszyć w podróż i musisz stawić czoło swojemu wrogowi (str.105).
Wstań na nowo do walki. Wstań, przypomnij sobie kim jesteś, ile znaczysz w oczach naszego Wodza. Zobacz i uwierz w to, że On widział cię pod twoim drzewem figowym, widzi cię w twoich największych sukcesach, ale i głęboko ukrywanych porażkach i słabościach. Widział cię i widzi, nie dlatego, że zbiera haki, ale chce razem z tobą PAMIĘTAĆ twoją tożsamość, by wyrywać cię z dołów.
Nie pozwólmy sobie na chorobę zaniku pamięci. Po to czytamy Słowo, by się z niej leczyć.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/24/przypominam-o-pamieci/
***********
Flickr (cc)
Obrzydliwa bezgrzeszność
Ilekroć w niedzielę wybieram się z wizytą do moich znajomych, zawsze zastaję ich przy pracy – ona w ogrodzie, a on przy swoim warsztacie w garażu. Raz zwróciłam im uwagę, że niedziela powinna być poświęcona służbie Bożej. Otrzymałam taką odpowiedź: “Moja droga, trzeba od czasu do czasu popełnić grzech, aby można było z czymś pójść do spowiedzi. Nie sądzisz”?
Nawet chełpliwy faryzeusz, który się modlił: “Dzięki Ci Panie, że nie jestem jak ten celnik…” (por. Łk 18, 10-14), wyszedł w lepszym świetle niż znajomi Pani. Celnik bowiem chwalił się przed Bogiem, że jest bez winy, bez plamy i zmazy, bez cienia zła, a tymczasem Pani znajomi, uważając się za bezgrzesznych, wynajdują jeszcze grzechy, aby dać Bogu możliwość odpuszczenia ich. Jest w tym jakaś obrzydliwa w głupocie pycha, Niektórzy teologowie utrzymują, że można być zbawionym także i z powodu bezgranicznej głupoty, o ile nie jest ona zawiniona. Moim zdaniem znajomi Pani przekraczają granice “niezawinionej głupoty”. W ich przypadku jest jakieś karygodne zuchwalstwo i kpienie sobie z Boga i Jego miłosierdzia. Zdają się oni mówić: “Boże, jeśli chcesz, abym prosił Cię o przebaczenie, abym szedł do konfesjonału, pozwól mi zrobić coś, popełnić mały grzech, np. naruszyć świętość niedzieli. Daje Ci okazję, abyś mógł okazać mi swoje miłosierdzie”. Czyż taka bezgrzeszność nie jest obrzydliwa? Czyż nie jest naigrywaniem się z Boga?
Fr. Justin – “Rosary Hour”
więcej na stronie o Sakramencie Pokuty www.salwatorianie.pl/spowiedz
http://www.rosaryhour.net/
************
Flickr (CC)
www.flickr.com
**********
Krzysztof Osuch SJ
Flickr (cc)
[52] Sobór Watykański II, Dei Verbum, nr 1
Poddać się rozpaczy?
Święty prorok Eliasz prosił. Znalazł się w bardzo trudnej sytuacji życiowej i był pewien, że jest to sytuacja bez wyjścia. Przyszły na niego myśli tak czarne, że nie widział poza nimi już nic, żadnej nadziei, żadnej możliwości odwrócenia wydarzeń. I prosił Boga: Już czas, Panie! Odbierz mi życie (1 Krl 19, 4).
Postawa świętego męża wydaje się być trochę gorsząca. Bo przecież to prorok Pański! Nie jakiś zwykły śmiertelnik, którego przygniatają problemy życiowe, ale mąż Boży, człowiek, który jest bardzo blisko Boga, człowiek o ogromnej wierze. Taki człowiek nie powinien chyba nigdy poddać się rozpaczy. Powinien raczej w obliczu piętrzących się przeciwności jeszcze mocniej zdać się na Boga, zaufać Mu, “zacisnąć zęby” i iść dalej. A tymczasem święty prorok Eliasz załamał się, a Pan Bóg wejrzał na tę jego modlitwę po swojemu.
Znaki mocy Boga w życiu Eliasza
Żeby zrozumieć, jak doszło u człowieka silnej wiary do tak mocnego kryzysu, potrzeba nam bliżej przyjrzeć się sytuacji Eliasza. Historia proroka Eliasza jest opisana w Pierwszej Księdze Królewskiej, począwszy od 17 rozdziału. Prorok Eliasz w imieniu jedynego Boga zapowiedział suszę jako karę za odstępstwo od wiary i Prawa Bożego ze strony władców i narodu izraelskiego. Przez blisko trzy lata, podczas trwania suszy, musiał ukrywać się przed gniewem króla Achaba. Posmakował wtedy twardego chleba wygnania, ale równocześnie wielkości i dobroci Boga, któremu służył. Doświadczył np. mocy modlitwy, gdy prosił Boga o przywrócenie życia zmarłemu młodzieńcowi. Był świadkiem wskrzeszenia tego chłopca. Takie znaki mocy Boga, który jest faktycznym Panem życia i śmierci, opisane są w Piśmie Świętym tylko kilka razy.
Nie jestem lepszy od moich przodków
Po trzech latach trudnego życia na wygnaniu i w ukryciu Eliasz powraca do Izraela. Bóg znów czyni przez jego modlitwę wielki znak. Eliasz sprowadza ogień z nieba, który na oczach zebranych tłumów pali ofiarę złożoną Bogu. Wtedy lud w porywie gorliwości zabija proroków Baala – kultu obcego Izraelowi. Wówczas gniewem unosi się królowa Izebel i to ona oznajmia Eliaszowi, że ukarze go śmiercią. Królowa Izebel miała faktycznie władzę nad życiem każdego w Izraelu. Właśnie ta groźba królowej wprowadza Eliasza w wielki strach. Strach przed nieuchronnością rozkazu królowej; strach, że w takiej sytuacji nawet Bóg nie może pomóc; strach, który opanowuje serce proroka i zmusza go do ucieczki. Strach, który w nim narasta, potęguje samotność. Eliasz wie, że nie może teraz liczyć na żadną pomoc ze strony ludzi, bo każdy, kto chciałby podać mu dzisiaj pomocną rękę, naraża siebie i swoją rodzinę na gniew królowej!
Eliasz zostaje więc sam ze swoim strachem, pewien, że nikt mu już nie pomoże. Odprawia nawet swojego sługę, by nie narazić i jego na śmierć. Kryzys, w jakim znajduje się Eliasz, doprowadza go do załamania. Kryzys dosięga głębi jego serca, gdyż wydaje mu się, że nawet sam Bóg nie jest w stanie mu pomóc, że został kompletnie sam ze swoimi problemami – tak to odczuwa. Wtedy odchodzi na pustynię, w samotność; siada i szczerze prosi dobrego Boga, by go już zabrał, by w śmierci odnalazł wreszcie ulgę. Eliasz jest pełen ciemnych myśli; opanowują go i nie dopuszczają żadnego promyka nadziei. Mówi: odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków (1 Krl 19, 4). Prorok wyznaje, że jego przodkowie nie do końca postępowali zgodnie z wiarą. Także on, który z całych sił starał się być wierny Bogu, nie dał rady. Wydawało mu się, że to, czego oczekuje od niego Bóg, jest zbyt ciężkie.
Śmierć jako upragniona ulga
Czy więc można prosić Boga o śmierć? Nasze doświadczenie życiowe pokazuje, że są osoby, które szczerze Go o to proszą. Najczęściej jest to sytuacja osoby w starszym wieku, która traci siły z tygodnia na tydzień – kiedy starość sprawia, że coraz częściej jest się zdanym na pomoc najbliższych, a czasem obcych ludzi. Kiedy do tego dojdą przewlekłe bóle fizyczne, spowodowane różnymi chorobami, niejeden wierzący, powstrzymując w samotności łzy, szczerze, z serca zwraca się do Boga i prosi, by go już zabrał, by wraz ze śmiercią dał mu upragnioną ulgę. Zdarza się także, że z ust człowieka jeszcze młodego może popłynąć taka modlitwa – w sytuacji, gdy ktoś ulega wypadkowi, gdy niesie to ze sobą przedłużające się cierpienie fizyczne i w dodatku wszystko wskazuje na to, że to cierpienie już nigdy go nie opuści. Bywa też tak, że człowiek cierpi na jakieś zaburzenia emocjonalne: objawia się to mocniejszym czy słabszym rozbiciem psychicznym. Dla takiej osoby świat i życie codzienne są przytłaczającym ciężarem. Najczęściej taki człowiek zmuszony jest do korzystania z pomocy psychologa lub nawet psychiatry i – co za tym idzie – jest zmuszony wspierać się lekami psychotropowymi. Bez takiej pomocy ciemne myśli i uczucia ogarniają go i mogą prowadzić do znacznej degradacji psychicznej. Przejawić się to może nie tylko w skierowanej do Boga prośbie o śmierć, ale wręcz w natrętnych myślach samobójczych.
Bóg nie opuszcza
Biblijny przykład świętego proroka Eliasza, jak i doświadczenie życiowe pokazują, że są sytuacje, gdy człowiek szczerze prosi Boga o śmierć, widząc w niej ulgę dla swoich cierpień. Przykład Eliasza jest mimo to pełen światła, niesie ogromną nadzieję, bo Bóg jednak go nie opuścił, nie pozostawił go samemu sobie. To sam Pan wprowadza Eliasza w kryzys, dopuszcza do swego proroka zło, dopuszcza, by jego życie układało się zupełnie nie po jego myśli. Ale po co Bóg doprowadza Eliasza do kresu jego wytrzymałości? Po to, by przygotować duszę Eliasza do nowego, zadziwiającego spotkania z Bogiem. Do nowej, niespotykanej bliskości z Panem – takiej bliskości, jakiej Eliasz nie mógł sobie nawet wyobrazić. Bóg posyła Eliaszowi anioła z pożywieniem, Eliasz wstaje i przez 40 dni wlecze się przez pustynię, by dojść do góry Horeb.
Tam Bóg daje mu się poznać w całkiem nowy sposób; tam zaprasza Eliasza do wielkiej bliskości z sobą (zob. 1 Krl 18, 7-14). Noszę w sobie głęboką wiarę i nadzieję, że wszystkie cierpienia i trudy, jakie na nas spadają, mają właśnie to na celu: doprowadzić nas do większej bliskości z Jezusem.
Naturalnie, że będą trudności
Według św. Jana od Krzyża rozwój duchowy, a więc zbliżanie się do Boga, prowadzi przez różne etapy. Nawzajem przeplatają się okresy pełne światła, jasne, proste, pełne radosnych chwil i okresy ciemne jak noc, pełne niepewności i oschłości. Św. Jan uczy, że czymś zupełnie naturalnym jest przechodzenie przez różne trudności. Jan nazywa je nocami. Są to problemy zewnętrzne, takie jak: choroba, trudności finansowe, niepowodzenie w pracy, a także problemy wewnętrzne, jak: oschłość na modlitwie, nerwowość w relacjach z ludźmi, ogólne zniechęcenie do czynienia dobra. We wszystkich tych trudnościach Bóg nas nie opuszcza, ale chce nas przez nie przeprowadzić. Po co je na nas dopuszcza? Według Jana od Krzyża po to, by dusze oczyścić i przygotować do zjednoczenia z Bogiem. Jednak należy pamiętać, że inna jest sytuacja człowieka, który zbliża się do Boga i On wprowadza go w trudne doświadczenia, a inna osoby, która nie przejmuje się zbytnio Bożymi sprawami, a przeżywa swoje cierpienia wewnętrzne.
Zaufać Bogu
Czy więc godzi się, będąc w naprawdę ciężkiej sytuacji, prosić Boga o śmierć? Doświadczenie świętego proroka Eliasza i wskazówki św. Jana od Krzyża podprowadzają nas pod najpewniejszy przykład. Żeby dobrze zrozumieć Boże drogi, przyjrzyjmy się modlitwie Jezusa, naszego Pana, w Ogrójcu. Pan mówi: Smutna jest moja dusza aż do śmierci […]. Ojcze, zabierz ten kielich ode mnie (Mk 14, 34-36).
Sytuacja Jezusa przypomina sytuację Eliasza: strach, głęboki ludzki smutek, samotność. Ojcze, zabierz ten kielich ode mnie – to naturalna reakcja człowieka na zbliżające się cierpienie. Każdy człowiek instynktownie chce je od siebie oddalić, uniknąć go. Nie ma w tym nic dziwnego. Jednak Jezus po pewnym czasie przekracza to, co jest tylko naturalne, instynktowne, i wznosi do Boga inną, szczególną modlitwę: lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty chcesz, niech się stanie (Mk 14, 36).
Zaufać Bogu, który jest dla nas Ojcem, zaufać Mu mocno, że nawet w najcięższych chwilach On jest przy mnie i mnie prowadzi! To jest przykład i droga Jezusa. On wie, że Jego cierpienie przyniesie łaskę i zbawienie dla innych. Tą droga poszło już wielu ludzi, w tym wielkich świętych i nikomu nieznanych wierzących. Wydaje się, że właśnie w Ogrójcu znajdujemy odpowiedź na nasze pytanie: Czy można w cierpieniu prosić o śmierć? Można – to naturalna reakcja. Ale wiara dodaje nam nowych sił i popycha nas do powierzenia się Ojcu, do przyjęcia i ofiarowania za innych tego, co przynosi życie.
o. Artur od Ducha Świętego OCD
http://www.katolik.pl/czy-mozna-prosic-boga-o-smierc-,2456,416,cz.html?s=2
Książę tego świata jest ojcem kłamstwa i nie wolno o tym zapomnieć. Sumienie dobrze ukształtowane odsłania te codziennie masowo podawane kłamstwa. Ten, kto nie ma czasu na wysłuchanie sumienia, ginie w świecie kłamstwa i postępuje jego ścieżkami.
Jesteśmy arcydziełem Boga
Bóg stworzył człowieka na ziemi, która jest terenem zmagania dobra ze złem, świętości z grzechem, życia ze śmiercią. Stworzył go na obraz i podobieństwo swoje, czyli wyposażył w wolność i wskazał świat czystego dobra, świętości i życia jako jego wieczne mieszkanie. Na ziemi człowiek ma jednak zdać egzamin z wolności. Jego decyzje muszą uwzględniać owe wielkie wartości. Każda z trafnych decyzji doskonali jego wolność. Jeśli decyzja nie jest właściwa, ogranicza wolność i może prowadzić do jej utraty, czyli wielkiego zniewolenia.
W tak trudnej sytuacji Bóg wskazał człowiekowi drogę wiodącą do szczęścia: należy czynić dobro, a unikać zła. Gdy Adam sięgnął po zło, Bóg okazał mu miłosierdzie i wezwał do naprawienia popełnionego błędu oraz do powrotu na drogę czynienia dobra. Źle wykorzystana wolność może być jeszcze spożytkowana w dobrym celu. Żyjemy w czasie i dlatego mamy szansę na doskonalenie mądrości i wolności mimo popełnianych błędów.
W Starym Testamencie Bóg wskazał grzesznemu człowiekowi drogę nawrócenia przez Dekalog i przykazania miłości Boga i bliźniego, a w Nowym Testamencie wezwał do miłości nieprzyjaciół i miłości wzajemnej. Dał też przykład Syna Bożego, który, ukrywając swe bóstwo, przyjął ludzkie ciało i żył z nami na ziemi. Ukazał nam, jak trzeba się zachować w zmaganiu ze złem i jak zło może uderzyć w sprawiedliwego człowieka.
Sumienie – dar Boga
Wielką pomocą w wykonaniu zadań zleconych przez Boga było i jest od samego początku sumienie. To coś w rodzaju telefonu komórkowego, jaki posiada człowiek używający rozumu, potrzebnego do wzajemnego kontaktu Boga z człowiekiem w każdej sytuacji, w jakiej się znajdziemy.
Bóg przez sumienie mówi człowiekowi, co jest Jego wolą, czyli co jest prawdziwie dobre. Szanuje jednak wolność człowieka, tak że ten, mimo głosu sumienia, może postąpić wedle własnego uznania. Sumienie nie determinuje człowieka. Wielu słyszy głos sumienia, postępuje jednak według swoich racji, nie pełniąc woli Ojca niebieskiego.
Kto liczy się z głosem sumienia, zostaje wypełniony Bożym pokojem. Pokój ten opromienia rozum (czyli umożliwia poznanie prawdy), wolę (czyli doskonali wolność) i serce (czyli pomaga w rozkwicie miłości). Ów dar odsłania prawdę i pozwala w niej żyć. On daje pewność w podejmowaniu słusznych decyzji, udziela też mocy potrzebnej do spełnienia woli Boga. Za takim pokojem tęskni serce każdego człowieka. Ten pokój doskonali jego charakter i decyduje o najważniejszych rysach jego osobowości. Tak ukształtowane sumienie mają ludzie wielkiego ducha, pełniący wolę Ojca niebieskiego.
Zdrowe sumienie posiada trzy przymioty: prawość, pewność i wrażliwość.
Prawość polega na precyzyjnym odczytaniu woli Bożej w chwili, w której człowiek słyszy głos sumienia. Tej prawdy nie można lekceważyć, bo gwarantuje ona podjęcie właściwych decyzji.
Pewność sumienia jest owocem umiłowania jedynej prawdy. Obok może być dziesięć tysięcy błędnych, kłamliwych informacji na dany temat, ale jest tylko jedna prawda. Wygrywa ona z kłamstwem, gdyż kłamstwo zawsze wychodzi na jaw. Czasem ucieka przed prawdą na ziemi, ale wpadnie w jej światło natychmiast po wejściu w wieczność.
Wrażliwość pozwala rozpoznać najmniejsze nawet niebezpieczeństwo towarzyszące obłudzie i kłamstwu. Umożliwia też dostrzeżenie konsekwencji błędnej decyzji. Sumienie wrażliwe żyje zawsze w świecie pełnym światła i wychwytuje nawet najmniejszy cień obłudy.
Dziś wiele mówi się o rozumie człowieka i jego inteligencji. Przyznaje się im na tyle ważne miejsce, że na podstawie testu na inteligencję ocenia się i klasyfikuje ludzi. Dla chrześcijan jest to poważne ostrzeżenie, bo szatan jest superinteligentny i super głupi zarazem. O prawdziwych sukcesach życiowych decyduje mądrość, a nie inteligencja.
Mądrość bowiem znakomicie wykorzystuje inteligencję, a inteligencja nie potrzebuje na nic mądrości. Drugą istotną według współczesnych wartością jest wolność. Rozumie się ją jako prawo robienia tego, co się komu podoba, bez brania za to odpowiedzialności. Tak rozumiana wolność jest obecnie przeceniana i to ona stanowi usprawiedliwienie dla wszystkich zachowań prowadzących do zaspokajania potrzeb emocjonalnych i pożądliwości. Przy takim „ubóstwieniu” inteligencji, wolności, uczuć i pożądliwości prawie zupełnie pomija się milczeniem kwestię sumienia. Wielu się z nim nie liczy. Tymczasem o mądrości człowieka decyduje dobrze ukształtowane sumienie. Ten, komu zależy na mądrości, szanuje sumienie swoje i innych.
Zagrożenie sumienia
Żyjemy w czasach nieustannego bombardowania naszych sumień. Wykorzystywane są do tego wszystkie dostępne metody. Najskuteczniejszą z nich jest zalew informacji, wobec którego człowiek staje bezradny i zaczyna na własną rękę wybierać to, co wydaje mu się prawdziwe. Brakuje mu jednak czasu na jakąkolwiek głębszą refleksję. Nie jest nawet w stanie zadać pytania, dlaczego w danej chwili podają do wiadomości to, a nie co innego. Podobnie jest z wiadomościami przekazywanymi w naszych środowiskach. Najczęściej nie służą one rozpowszechnieniu prawdy, lecz wywołaniu sensacji, która odwraca uwagę od tego, co ważne. Tematy zastępcze dominują dziś w naszym świecie. Mały temat na kilka godzin urasta do wielkiego i deformuje prawdę.
Książę tego świata jest ojcem kłamstwa i nie wolno o tym zapomnieć. Sumienie dobrze ukształtowane odsłania te codziennie masowo podawane kłamstwa. Ten, kto nie ma czasu na wysłuchanie sumienia, ginie w świecie kłamstwa i postępuje jego ścieżkami. Początkowo czyni to często nieświadomie, by dopiero po jakimś czasie zorientować się, co czyni. Wyrwanie się z zakłamanych układów wymaga heroizmu, do którego dorasta niewielu.
Drugim zagrożeniem jest brak modlitwy. To na niej człowiek poświęca czas na nawiązanie kontaktu z Bogiem. To tak jakby włączył „aparat” swego sumienia i przez kilka minut porozmawiał ze Stwórcą na temat przeżytego dnia. Ten, kto to czyni, potrafi zawsze docenić i ocalić sumienie, bo wie, jak cenny jest ten kontakt. Wielu ludzi zrezygnowało z modlitwy i ich sumienia są prawie wyciszone.
Trzecim zagrożeniem jest utożsamienie sumienia z własnym przekonaniem. W moim przekonaniu to ja decyduję o tym, co jest dobre, a co złe, co jest dla mnie pożyteczne, a co mnie za dużo kosztuje. W dochodzeniu do przekonania nie ma głosu Bożego. Tylko ludzie głębokiej wiary kształtują swe przekonanie, słuchając sumienia. Bowiem Bóg i Jego autorytet znaczy dla nich więcej niż własne wnioski. Przekonanie jest ważne, bo w lawinie wiadomości wytycza drogę życia. Ale jeśli nie liczy się w nim głos sumienia, czyli autorytet Boga, człowiek ze swoim przekonaniem jest tylko jednym z milionów zagubionych ludzi, którzy prędzej czy później odkrywają swe pomyłki. Uznają się wówczas za niewinnych i tłumaczą się przekonaniem, że czynili dobro. W rzeczywistości prawdziwego dobra nie znali. Przed Bogiem odpowiedzą za to, że nie uwzględnili Jego głosu, czyli nie liczyli się ze swoim sumieniem. To ono jest kamieniem węgielnym odpowiedzialności przed Bogiem. W nim mieszka tak zwana bojaźń Boża, która jest aktem autentycznej miłości Boga.
Błąd utożsamienia przekonania z sumieniem występuje bardzo często. Najłatwiej poznać go, zadając człowiekowi pytanie, czym jest według niego sumienie, a czym przekonanie. Najczęściej nie potrafi odpowiedzieć na pierwsze pytanie, czyli nie wie nic o sumieniu. Nie zna „aparatu telefonicznego” pozwalającego na kontakt z żywym Bogiem. Zastąpił go swoimi poglądami.
Wartość pokoju
Kto ma dobrze ukształtowane sumienie, jest wypełniony Bożym pokojem, który przelewa w ludzi w każdym z nimi spotkaniu. Reakcje są dwie. Ludzie dobrej woli otwierają swe serca na taki dar. Poszukują spotkania, bo w nim zostają ubogaceni. Ci, którym brak dobrej woli, bo są nastawieni na pełnienie swojej, a nie Bożej, nie lubią takich spotkań. Wzywają ich bowiem do liczenia się z sumieniem, są zawsze pytaniem o nie. Oni zaś sumienie zagłuszyli, wielu wyłączyło je nawet i nie zamierza słuchać. Sumienie jest strażnikiem Bożego pokoju w naszych sercach i w naszych środowiskach. To skarb nad skarby, za który należy dziękować Bogu.
http://www.katolik.pl/sumienie—straznik-pokoju,22673,416,cz.html?s=2
***********
Flickr (cc)
Ojciec pociąga nas do Jezusa
Flickr (cc)
Rycerz Młodych 1/2015
Flickr (cc)
Konwój siedmiu samochodów, który przewoził Prymasa, wyjechał ze stolicy pod osłoną nocy. O świcie dotarł do Rywałdu. Opuszczony, zaniedbany klasztor kapucynów stał się pierwszym miejscem pobytu więźnia. Wyznaczono mu pokój na piętrze, z zakazem wyglądania przez okno. Niewielka cela sprawiała wrażenie opuszczonej w pośpiechu: niezasłane łóżko, otwarta walizka, miska z niewylaną wodą, bałagan. Na ścianie nieoczekiwany promyk słońca – obraz Maryi z podpisem: “Matko Boża Rywałdzka, pociesz strapionych”.Kulawy, ledwie trzymający się ściany stół musiał spełniać funkcję stołu jadalnego, biurka do pracy i ołtarza. Mszę można było przy nim odprawić dopiero za kilka dni: brakowało paramentów liturgicznych. Tak wyglądała “kaplica”, o której “panowie” twierdzili, że na pewno będzie w miejscu aresztowania. Kardynał umieścił w niej drogę krzyżową, pisząc ołówkiem na ścianach celi nazwy stacji Męki Pańskiej i oznaczając je krzyżykami.”Chrystus ze związanymi dłońmi, trzymany za ramię przez żołnierza” – obraz z taką sceną otrzymał w 1949 roku, gdy w drodze na ingres wkraczał do pierwszej świątyni swojej archidiecezji. Ten motyw, którego fragment umieszczony został także na obrazku będącym pamiątką konsekracji, towarzyszył mu od początku kapłańskiej drogi.Teraz mógł sam pójść śladami Więźnia.
Zima w Stoczku była szczególnie surowa, a warunki bytowania więźnia godne pożałowania. Piec nie wystarczał na ogrzanie pokoju. Od parteru ciągnęła wilgoć, a od okien przeszywające zimno. Przez długi czas trzeba było się myć w zimnej wodzie, której i tak bardzo często brakowało. Ściany korytarzy pokryte były szronem. Nieustannie marzły ręce, nogi; nie można ich było rozgrzać nawet w nocy.
Kardynał bardzo podupadł na zdrowiu. Puchły mu ręce, oczy. Odczuwał silny ból w okolicy nerek i w całej jamie brzusznej. Ból głowy stał się jego nieodłącznym towarzyszem. Trudno było się doprosić jakiegokolwiek środka przeciwbólowego. Tak jakby chciano mieć kontrolę nad wszystkim, nawet nad najdrobniejszą dolegliwością.
Komendant podczas swoich rutynowych wizyt musiał wysłuchiwać również skarg dotyczących zdrowia. Niewzruszenie uważał, że za jego stan odpowiedzialność ponosi sam więzień. Zaproponował jednak zbadanie go przez komisję lekarską, gdyż, jak stwierdził, “w XX wieku człowiek ma prawa” i ksiądz ma “prawo do leczenia się”. Prymas zapytał o jej skład, gdyż na anonimowych medyków w tak delikatnej i osobistej sprawie, jak troska o własne zdrowie, nie mógł się zgodzić. Ustalono, że jeden z lekarzy będzie ze strony władz, a drugi zostanie wskazany przez Prymasa.
I w tym przypadku rząd dopuścił się nielojalności: komisja złożona z dwóch lekarzy wyznaczonych przez władze zbadała więźnia dopiero w maju. Przy tej okazji Prymas zwrócił ich uwagę na warunki przetrzymywania, zarówno zewnętrzne, jak i psychiczne, gdyż miały one znaczący wpływ na jego zdrowie. Stwierdził, że skoro są oni nie tylko lekarzami, ale także przedstawicielami społeczeństwa, musi wyrazić względem nich poczucie krzywdy i zniewagę, jaką odczuł ze strony państwa – nie tylko osobistą, ale również wobec Kościoła, która bardziej boli niż rany i choroby ciała.
W klasztorze
Podczas jednej z rozmów z komendantem kardynał Wyszyński dowiedział się, że nie może twierdzić, iż jest “więźniem”, ponieważ nie przebywa “w więzieniu”, lecz “w klasztorze”. Taką wersję przekazano również społeczeństwu. Zbulwersowany, wyjaśnił wówczas swojemu rozmówcy, co należy rozumieć przez wyrażenie “osadzenie w klasztorze” – nagminny za czasów rosyjskich sposób traktowania księży katolickich przez władze. Ci więźniowie znajdowali się jednak w lepszej sytuacji niż on: mogli poruszać się po okolicy, mieli zapewnioną wolność korespondencji i dostęp do prasy – a tych podstawowych ludzkich praw Kardynał został pozbawiony.
Jedynie w czwartym miejscu przymusowej izolacji – klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy, do którego został przewieziony 27 października 1955 roku, by spędzić w nim ostatni rok aresztu, miał nieco lepsze warunki, choć też mocno ograniczono i kontrolowano zakres swobody więźnia. Mógł spacerować po pobliskim lesie, czytać dowolną prasę (po raz pierwszy od dwóch lat), korespondować, przyjmować osoby odwiedzające, którym udało się zdobyć specjalną przepustkę (odpowiednie władze “wyspecjalizowały się” w utrudnianiu jej wydawania).
We wcześniejszych miejscach przymusowego pobytu: Rywałdzie, Stoczku Warmińskim i Prudniku Śląskim tych praw był pozbawiony. Cenzurze poddawano jego korespondencję. Mógł pisać listy tylko do ojca i siostry (prosząc każdorazowo o pozwolenie) i nie miał wpływu na to, kiedy ta korespondencja zostanie “odczytana”. Była to dodatkowa szykana. Ani siostra, ani ojciec, choć byli adresatami, a więc właścicielami listów, nie mogli ich sami czytać ani zatrzymać.
Manipulowano również odpowiedziami na nie: wycinano niektóre fragmenty, a pozostałe sklejano, by sprawiały wrażenie całości.
TowarzyszeNad tą przestrzenią czuwali “wierni” i nie zawsze widoczni aniołowie stróżowie. Trudno było ustalić ich liczbę (dwudziestu lub trzydziestu), gdyż, jak na aniołów przystało, większość z nich dla zwykłych śmiertelników była niewidzialna. Ich skrzypiące kroki słychać było jednak wszędzie. Nie opuszczali budynku ani w dzień, ani w nocy. Ci, którzy się ujawnili, byli to przeważnie młodzi ludzie w cywilu o twarzach bez wyrazu. Jeden z nich miał zadanie specjalne: całodobowe czuwanie przy drzwiach celi i pilnowanie każdego kroku więźnia. Komendant aniołów stróżów z dumą nosił odznakę “Obrońcy wolności”.W Stoczku spotkała Kardynała niespodzianka: postarano się o to, by miał swoich towarzyszy. Specjalnie w tym celu wyciągnięto ich z więzień, w których odbywali karę. Byli to: ksiądz Stanisław Skorodecki, którego władze mianowały na kapelana Prymasa, i siostra Maria Leonia Graczyk ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, której powiedziano, że ma opiekować się chorym Prymasem przebywającym na kuracji. Oboje byli wynędzniali, nadmiernie wychudzeni i przestraszeni. Chcieli być lojalni wobec swojego Pasterza i bardzo obawiali się, czy za wyborem ich osób nie kryje się jakiś podstęp. Szczególnie siostra była mocno zaniepokojona. Kardynał starał się ją uspokoić słowami: “My wiemy, na co nas stać, a nie wiemy, na co ich stać. Nie traćmy na to czasu: miejmy zaufanie do siebie. […] Nie słowa, lecz czyny będą odpowiedzią na wszelkie nieznane nam intencje. Będziemy się modlili, pracowali i czekali zmiłowania Pańskiego”.Strategia obrony
Formą wewnętrznej obrony przed narzuconymi warunkami, w których łatwo można było popaść w zgnuśnienie i depresję, była modlitwa i praca. Prymas wyznaczył swojej “wspólnocie” szczegółowy plan dnia, którego przestrzegano z zakonną skrupulatnością. Dzień w więziennej celi rozpoczynał się o piątej rano. Był w nim ściśle określony czas modlitw, rozmyślań, dwóch Mszy Świętych, różańca, brewiarza, prac osobistych, lektury prywatnej, a także spaceru po ogrodzie. O dwudziestej drugiej udawano się na spoczynek.Wspólnotowa modlitwa powodowała, że pomiędzy tą trójką osób skazanych na współistnienie wytwarzała się więź. Łączyli się oni także z całym Kościołem, pamiętając o okresach liturgicznych i celebrując wszystkie uroczystości, do których gorliwie się przygotowywali. Pracom osobistym poświęcano kilka godzin dziennie. Polegały one na uczeniu się języków obcych i pisaniu książek opartych na rozważaniach. Było to ważnym “środkiem profilaktycznym przeciwko niebezpieczeństwu, które może grozić głowie niepobudzanej do wysiłku”.Podczas trzyletniego okresu aresztowania kardynał Wyszyński starał się nie odczuwać do swoich oprawców uczuć nieprzyjaznych. Mimo że zachowywali się nieraz względem niego w sposób nieludzki, walczył w swoim sercu o prawo ich miłowania: “Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził”. Wierzył, że Bóg ma moc ze wszystkiego wyprowadzić dobro. Nawet Jego prześladowcy, podobnie jak Herod, nieświadomie mogą współpracować z Nim w szerzeniu Bożej chwały. “Jeśli przesadzą w swej nienawiści, stają się apostołami sprawy, którą zwalczają” – napisał.Obrona Jasnej GóryPrymas miał świadomość, że dla ludzi modlących się w intencji jego uwolnienia okres tego przymusowego odosobnienia będzie dużą próbą. Nie mogli oczekiwać na szybkie rezultaty swoich modlitw. Ta sprawa wymagała czasu i cierpliwości. Nie był to jednak, w sensie duszpasterskim, czas stracony.Mimo że Prymas bardzo boleśnie przeżywał niemożność bezpośredniego posługiwania powierzonej mu owczarni, przeczuwał jednocześnie, że będzie to czas błogosławiony, obfitujący w duchowe owoce nie tylko w aspekcie osobistym, ale również w wymiarze dużo szerszym – dla Kościoła i ojczyzny. Był przekonany, że w jego uwięzieniu wypełnia się wola Boża i jest w nim zawarty ukryty sens: “Skoro Kościołowi Twemu potrzebne jest moje cierpienie, pragnę być uległy Twej woli. Chcę poświęcić swoje dobro osobiste dobru Kościoła. Im gorzej stoją moje sprawy osobiste, tym lepiej jest dla Kościoła. Moje cierpienie osłania Kościół przed złośliwością nieprzyjaciół Boga. Jestem łupem, który odwraca uwagę wilków, który zapycha gardła ich i nie pozwala gryźć innych. Czuję to dobrze, jak moje uwięzienie krępuje ręce nieprzyjaciół Kościoła, którzy dotąd wszystko zło na mnie składali”.Jego cierpienie i uwięzienie zaowocowało wydarzeniem niezwykłym dla duchowego odrodzenia narodu: podczas pobytu w Prudniku Śląskim zrodziła się idea publicznego odnowienia Ślubów Królewskich, złożonych Matce Bożej w imieniu całego narodu polskiego w 1656 roku przez króla Jana Kazimierza we Lwowie. Prymas Polski postanowił, że trzysta lat po zwycięskiej obronie Jasnej Góry akt ten zostanie odnowiony w formie przyrzeczeń dostosowanych do czasów współczesnych. W “Zapiskach” stwierdził: “Obrona Jasnej Góry dziś – to obrona chrześcijańskiego ducha narodu, to obrona kultury rodzimej, obrona jedności serc ludzkich w Bożym Sercu, to obrona swobodnego oddechu człowieka, który chce wierzyć bardziej Bogu niż ludziom, a ludziom – po Bożemu”. Śluby całego narodu złożone Królowej Polski miały stać się także programem pracy duchowej, odnowy moralnej i społecznej. Ich tekst Prymas napisał w Komańczy 16 maja 1956 roku.
W uroczystość Matki Bożej Jasnogórskiej, 26 sierpnia 1956 roku, Jasna Góra przeżyła swoiste “oblężenie” – przybyło około miliona wiernych. Takie zgromadzenie publiczne o charakterze religijnym w warunkach komunistycznego państwa było ewenementem. Tekst ślubów odczytał przewodniczący episkopatu Polski, biskup Michał Klepacz. Dla Prymasa, nadal przebywającego w areszcie, ustawiono w widocznym miejscu pusty fotel. Ozdobiła go wiązanka biało-czerwonych róż.
W odosobnieniu, w klasztorze w Komańczy, Prymas łączył się z wiernymi zgromadzonymi na uroczystości, odprawiając Mszę Świętą i wypowiadając tekst ślubów w obecności jedynego świadka – Marii Okońskiej, oddanej współpracownicy z Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła (obecnie Instytut Prymasa Wyszyńskiego), którego oboje byli współzałożycielami. Niemożność bycia w tym momencie na Jasnej Górze odczuwał bardzo boleśnie. Jak refren powracały do niego słowa, którymi wcześniej strofował siebie: “Serce, wróć i nie przekraczaj granic murów, pozostań wierne Bogu, jak ciało jest uległe i spogląda tylko ku niebu, gdyż ono nie jest odrutowane”.
Dwa miesiące później, 28 października 1956 roku, po złożeniu przez przedstawicieli rządu przyrzeczenia przywrócenia Kościołowi w Polsce głównych praw i naprawienia krzywd, Prymas na prośbę władz wrócił do stolicy i objął swoje funkcje kościelne.
Iwona Szkudelska
Autorka korzystała z książki: Stefan Kardynał Wyszyński, Zapiski więzienne, Wydawnictwo im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego “Soli Deo” Apostolicum, Warszawa – Ząbki 2001
Na własne oczy
Odpowiedział mu Filip: „Chodź i zobacz”. J 1, 45 – 51
Ostatnio się to u mnie zmienia, szczególnie, że sporo o tym mówię i dużo nad tym reflektuję, jednak do niedawna wiele rzeczy starałem się przeżywać w głowie. Nie tak, jak jest w rzeczywistości, realnie, lecz w głowie. To do niczego nie prowadzi, żadnej sprawy nie popycha do przodu, marnuje za to wiele energii i zakleszcza człowieka w swoim mocno wirtualnym świecie.
Skojarzyło mi się to z dzisiejszymi słowami Natanaela: „Czy może być co dobrego z Nazaretu?” Natanael miał jakieś pojęcie o mieszkańcach Nazaretu, być może jakieś stereotypowe myślenie, do którego właśnie się odwołał. Ile takiego myślenia jest w moim życiu? Ile stereotypów, ile szufladek i ocenianie ludzi (czasem tylko po wyglądzie, po sposobie chodzenia, zachowywania, po sposobie pobożności w kościele)? Ocenianie samo w sobie nie jest złe i jest potrzebne. Szufladki w głowie również. Pytanie tylko, jaki użytek z nich robię, do czego mi służą…
Trzeźwiące są słowa Filipa: „Chodź i zobacz”. Nie kombinuj w głowie, nie nastawiaj się (ani za, ani przeciw), nie żyj w głowie, tylko idź i się przekonaj. Na własne oczy. Posłuchaj człowieka. Daj mu szansę być sobą. Chodź i zobacz. Konkret, rzeczywistość, tu i teraz. Nie żadne wymyślanie czy zamykanie się w swojej „wszystko-wiedzy” na każdy temat.
Jezus czyni podobnie. Wypowiada opinię o Natanaelu, a na jego pytanie o to, skąd go zna, odpowiada wskazując na pewien ważny fakt z jego życia. Nie trzeba się niczego domyślać, nie trzeba kombinować ani gdybać. Jezus odnosi swoją wiedzę do faktu znanego Natanaelowi. Te słowa zapraszają mnie do refleksji na temat tego, jak bardzo w mojej komunikacji z innymi poruszam się w sferze faktów, a ile w tym jest moich ocen i interpretacji, nie zawsze uprawnionych, takiego „dośpiewywania” sobie czegoś, co nie zawsze ma coś wspólnego z faktami.
Daj mi, Panie, otwarte oczy i serce, bym widział to, co jest naprawdę oraz widział Tego, który JEST we wszystkim…
http://ginter.sj.deon.pl/na-wlasne-oczy/
**********
Polecam artykuł: “Pokusa fundamentalizmu biblijnego”.