Słowo Boże na dziś – 18 kwietnia 2015 r. – SOBOTA II TYGODNIA WIELKANOCNEGO

Myśl dnia

Bóg nigdy nie oskarża, a jeśli wypomina nam jakąś słabość, to tylko i wyłącznie w tym celu, by nam uświadomić coś, z czego nie zdajemy sobie sprawy, by ukazać nam prawdziwe źródło problemu, tkwiące w nas samych i zmotywować do działania, do zmiany! Jezus prawdziwy twórczy motywator.

Piotr Kapusta

*******

christwater

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 5,34-42)

Ustanowienie pierwszych diakonów

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Gdy liczba uczniów wzrastała, zaczęli helleniści szemrać przeciwko Hebrajczykom, że przy codziennym rozdawaniu jałmużny zaniedbywano ich wdowy.
Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów, powiedziało: „Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbali słowo Boże, a obsługiwali stoły. Upatrzcież zatem, bracia, siedmiu mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i mądrości. Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i posłudze słowa”.
Spodobały się te słowa wszystkim zebranym i wybrali Szczepana, męża pełnego wiary i Ducha Świętego, Filipa, Prochora, Nikanora, Tymona, Parmenasa i Mikołaja, prozelitę z Antiochii. Przedstawili ich apostołom, którzy modląc się włożyli na nich ręce.
A słowo Boże rozszerzało się, wzrastała też bardzo liczba uczniów w Jerozolimie, a nawet bardzo wielu kapłanów przyjmowało wiarę.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 33,1-2.4-5.18-19)

Refren: Okaż swą łaskę ufającym Tobie.

Sprawiedliwi, radośnie wołajcie na cześć Pana, *
prawym przystoi pieśń chwały.
Sławcie Pana na cytrze, *
grajcie Mu na harfie o dziesięciu strunach.

Bo słowo Pana jest prawe, *
a każde Jego dzieło godne zaufania.
On miłuje prawo i sprawiedliwość, *
ziemia jest pełna Jego łaski.

Oczy Pana zwrócone na bogobojnych, *
na tych, którzy czekają na Jego łaskę,
aby ocalił ich życie od śmierci *
i żywił ich w czasie głodu.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,4b)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Zmartwychwstał Chrystus, który wszystko stworzył
i zlitował się nad ludźmi.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 6,16-21)

Jezus chodzi po wodzie

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Po rozmnożeniu chlebów, o zmierzchu uczniowie Jezusa zeszli nad jezioro i wsiadłszy do łodzi przeprawili się przez nie do Kafarnaum. Nastały już ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł; jezioro burzyło się od silnego wiatru.
Gdy upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów, ujrzeli Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi. I przestraszyli się. On zaś rzekł do nich: „To Ja jestem, nie bójcie się”. Chcieli Go zabrać do łodzi, ale łódź znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążali.

Oto słowo Pańskie.

**************************************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

 

 

Na wzburzonym jeziorze

Nasze życie podobne jest do życia uczniów Jezusa, którzy musieli przepłynąć na drugi brzeg wzburzonego jeziora. Wiosłowali mimo niesprzyjających warunków pogodowych. Nie mieli wyboru. Chcąc dotrzeć do Kafarnaum, trzeba było przepłynąć jezioro. My także wypływamy na nasze życiowe jeziora. Podejmujemy różne zobowiązania. Bierzemy odpowiedzialność za osoby, które kochamy. Gdy już wypłyniemy, nie powinniśmy się nigdy poddawać. Jezus będzie czuwał nad nami, gdy Mu zaufamy. Niech Jezusowe „nie bójcie się” rozbrzmiewa w naszych sercach, dodając nam odwagi.Jezu, przed którym łagodnieją fale wzburzonego jeziora, prosimy, towarzysz nam w drodze przez życie i przychodź z pomocą, gdy ogarnia nas lęk.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html?data=2015-4-18
********

Na dobranoc i dzień dobry – J 6, 16-21

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Scott Koch / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Zwyczajne – nadzwyczajne chodzenie po wodzie…

 

Jezus chodzi po jeziorze
Po rozmnożeniu chlebów, o zmierzchu uczniowie Jezusa zeszli nad jezioro i wsiadłszy do łodzi przeprawili się przez nie do Kafarnaum. Nastały już ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł; jezioro burzyło się od silnego wiatru. Gdy upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów, ujrzeli Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi. I przestraszyli się.

 

On zaś rzekł do nich: To Ja jestem, nie bójcie się! Chcieli Go zabrać do łodzi, ale łódź znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążali.

 

Opowiadanie pt. “O misjonarzu i insektach”
Pewien misjonarz w jednym z krajów tropikalnych chciał zaimponować (to taka nie do wykorzenienia męska słabostka) swoim parafianom: paru z nich zabrał na “przejażdżkę” awionetką. Samolot szybował ponad wioskami i lasami, kołował nad jeziorami i rzekami. Tubylcy od czasu do czasu owszem, spoglądali na dół, ale bez specjalnego entuzjazmu i zachwytu.

 

Po wylądowaniu wszyscy wyszli bez słowa. Ksiądz zaskoczony takim brakiem reakcji i zainteresowania, wygłosił im krótką mowę: – Czy to nie cudowne? Czy to nie wspaniałe, że człowiek do tego doszedł? Możemy latać wysoko w przestworzach, możemy z góry patrzeć na nasze domy i pola.

 

Pasażerowie słuchali tych słów beztrosko. W końcu odezwał się najstarszy i podsumował tak: – Insekty potrafią to samo!

 

Refleksja
Ciężko uwierzyć w coś co w ogóle nie mieści się w standardach naszego rozumowania. Chodzenie po jeziorze jest niemożliwe i wiemy to z własnego doświadczenia. Dla wielu ludzi pływanie w tym jeziorze już sztuką często nieosiągalną, a co dopiero kroczenie po tym jeziorze. Stąd pojawia się powątpiewanie, że możliwe to jest tylko dla “świętych ludzi z górej półki”, ale nie dla nas…

 

Jezus uczy nas, że każdego dnia chodzimy po jeziorze. Czasami nam się  nie udaje i popadamy w grzechy, które “topią” nas w gąszczu wielu zadań i perypetii życiowych. Nasza mała wiara nie pozwala nam uwierzyć we własne umiejętności, talenty i możliwości. Kiedy poddajemy się beznadziei wtedy upadamy niżej i niżej…

 

Chodzenie po jeziorze niepowodzeń i porażek jest możliwie, ale tylko z Jezusem. Bez Niego bowiem toniemy przy każdym choćby najmniejszym podmuchu wiatru, który rujnuje nasze życie. Popadamy wtedy często w ludzką beznadzieję. Jezus uczy nas, że jeśli wierzymy w Jego moc to wszystko jest możliwe, nawet przestawianie gór, a co dopiero chodzenie po jeziorze…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy łatwo uwierzyć w coś, co wymyka się rozumowi?

2. Czy masz poczucie “chodzenia po jeziorze” w codziennym życiu?
3. Czy potrafisz zaufać Jezusowi tak mocno, że ta wiara potrafi “góry przenosić”?

 

I tak na koniec…
Uwaga… Sprawdzam obecność:

Zaufanie? – Jestem!
Nadzieja? – Obecna!
Szczerość? – Jest!
Miłość? miłość?! Miłości znowu nie ma… (znalezione w sieci)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,226,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-6-16-21.html
*******

To Ja jestem!

Wprowadzenie do modlitwy na sobotę, 18 kwietnia

Tekst: J 6, 16 – 21

Prośba: O wiarę, która trwa pośród ciemności.

1.   Dzisiejsza scena dzieje się w ciemnościach. Padają słowa o zmierzchu, ciemności, potem także o silnym wietrze i wzburzonej wodzie. Spróbuj wejść wyobraźnią w tę scenę. Pozwól, by ona dotknęła Twego życia i pokazała Ci Twoje ciemności i wzburzenie. Przypomnij sobie sytuacje, w których podobnie się czułeś.

2.   Dla człowieka ciemność to niezbyt sprzyjająca sytuacja. Owszem, noc jest dobra i służy do snu, regeneracji sił. Do życia potrzebujemy jednak światła, jasności, słońca. Jezus pokazuje się dziś jako Ten, który przychodzi do nas w naszych ciemnościach, które możemy zinterpretować jako wszystkie sytuacje lęku, obawy, chęci zamknięcia i ukrycia się, przeciwności, nieprzyjemnych uczuć.

3.   Akcja dzisiejszej ewangelii rozgrywa się pomiędzy dwoma brzegami. Uczniowie wypływają z jednego i pragną dopłynąć do drugiego. To tak,  jak nasze życie – wypływamy z jednego brzegu by dopłynąć do drugiego. Po drodze spotykają nas różne sytuacje, także trudne, wzbudzające lęk (o życie), nieufność. Jezus kroczący po wodzie (która była symbolem potworów i złych mocy) jest znakiem tego, że panuje nad sytuacją, że woda Go nie zalewa, nie niszczy. Kiedy On przychodzi, brzeg staje się nagle bliski, można powiedzieć „już jest”. Skoro On jest Drogą, to wchodząc na Drogę, już jesteś u celu i to niezależnie od tego, ile Ci jeszcze życia pozostało. Kontempluj w tej modlitwie Pana, który ogarnia oba brzegi Twego życia, czyli ogarnia całe życie i w trudnych momentach mówi Ci: To Ja jestem, nie bój się!

http://e-dr.jezuici.pl/to-ja-jestem/

*******

 

*******

Z powodu niewystarczającej wiary w Jezusa i braku wytrwałości w podążaniu za Nim uczniowie nie są w stanie odnaleźć właściwego kierunku w swoim życiu; co gorsza, liczą tylko na własne siły. Na szczęście, w ich kierunku podąża Ten, który nigdy nie przestał ich kochać, i przekonuje: „To Ja jestem, nie lękajcie się”. Dzięki Jego obecności odzyskują wystarczającą przenikliwość wzroku, by dostrzec swój brak wiary, grzech, oddalenie… To wystarcza, by znaleźli się w bezpiecznym porcie. Jakże często dostrzegamy Boga dopiero w sytuacjach bez wyjścia!

o. Ryszard Wróbel OFMConv, „Oremus” kwiecień 2012, s. 53

 

ZAŻYŁOŚĆ Z BOGIEM

O Panie, nie nazwałeś nas sługami, lecz przyjaciółmi (J 15, I5)

Każda forma modlitwy jest spotkaniem człowieka z Bogiem, a w miarę jak modlitwa pogłębia się, spotkanie staje się bardziej zażyłe, staje się prawdziwą łącznością „z Ojcem i Synem Jego, Jezusem Chrystusem” (1 J 1, 3). Św. Teresa od Jezusa widzi modlitwę w takiej oto perspektywie: „Modlitwa wewnętrzna — mówi — nie jest to nic innego, jak poufne i przyjacielskie obcowanie z Bogiem i wylana, po wiele razy powtarzana, rozmowa sam na sam z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje” (Ż 8, 5). Modlitwa nie jest samotnym rozmyślaniem duszy pozostającej tylko ze swoimi myślami, lecz jest zjednoczeniem. Modlący się ma w swojej samotności towarzystwo Boga, a obcując z Nim poufale, rozważa, modli się, wierzy, kocha. Zwykle należy rozpoczynać od jakiegoś pobożnego rozważania, które by stanowiło podporę dla myśli i ożywiało świadomość miłości Boga w taki sposób, aby duch mógł się skupić, a wola czuła się pobudzona do miłowania. Modlący się, doszedłszy w ten sposób do centrum modlitwy, obcuje serce przy sercu z Bogiem. Zależnie od natchnienia łaski i stanu ducha, modlitwa taka rozwinie się w poufną i samorzutną rozmowę, w czasie której człowiek będzie wyrażał swoją wdzięczność, pragnienie odwzajemnienia się miłości Bożej; lub też będzie przedkładał Panu swoją nędzę i potrzeby, prosił o przebaczenie, powierzał Mu swoje trudności, wzywał Jego pomocy, przedstawiał Mu swoje postanowienia. Od czasu do czasu przerwie rozmowę, aby nadsłuchiwać wewnętrznie, odczuć natchnienia i poruszenia łaski, przez które Bóg do niego przemawia, daje mu zrozumieć swoje tajemnice, pociąga go do siebie, pobudza do dobrego. Kiedy zaś spostrzeże, że myśl jego zaczyna błądzić a wola stygnąć, powraca do rozważania, jednak na tyle tylko, na ile potrzeba, by wzniecić miłość i ożywić pobożność. W ten sposób, przeplatając rozmowę przerwami milczenia, chwilami rozważania czy też modlitwy ustnej, odmawianej powoli i ze czcią, modlący uczy się obcować „sam na sam” z Bogiem i „nawiązywać z Nim tę szczególną przyjaźń”, jaką jest modlitwa (Ż 8, 6).

  • Panie Jezu, otom ja ze swoimi małostkami i szaleńczymi pragnieniami: okaż mi swoją łaskawość i pomoc; potrzebuje Twojej nieskończonej dobroci: zapomnij, że byłem złym przyjacielem. Pragnę nawiązać z Tobą nową przyjaźń, niechaj w niej wszystko będzie wspólne: przyjaźń na życie i śmierć.
    Daj mi serce nowe, wierne, pokorne jak serce Twojej Matki, gorące i nieujarzmione jak serce Pawła.
    Matko najmilsza, wyjednaj mi u Jezusa, abym został zrehabilitowany… niechaj nie odmawia mi swojej łaski i siły. Matko, spraw, abym był wspaniałomyślny: skoro przyjmujesz moją ofiarę, przemień także moje serce…
    Jezu, spraw, abym był gotowy na to wszystko, czego zażąda ode mnie Twoja przyjaźń.
    Oddać wszystko dla przyjaźni z Tobą, Jezu. Ja i Jezus. Wszystko inne jest marnością. Wyrzekłem się wszystkiego. Nie jest to tylko czcze słowo (P. Lyonnet).
  • Boże mój, Ty uczysz nas, że modląc się nie jesteśmy obowiązani odmawiać modlitw ustnych, lecz że wystarcza rozmawiać z Tobą wewnętrznie, w modlitwie myślnej. Nie jest nawet konieczne mówić do Ciebie wewnętrznie, wypowiadając słowa w czasie tej modlitwy, dość trwać w miłości u Twoich stóp, oddając się kontemplacji i wyrażając na kolanach przed Tobą… podziw, współczucie, oddanie się, pragnienia Twojej chwały… miłość i gorące pragnienia oglądania Cię, na koniec wszystkie uczucia, jakimi natchnie nas miłość. Modlitwa tak żarliwa, chociaż bez słów, jest wspaniała… a polega, jak mówi św. Teresa, nie na tym, by mówić dużo, lecz na tym, by kochać gorąco; to właśnie wynika również z Twoich słów….
    O Jezu, spraw, abym umiał miłować i praktykować każdego dnia tę sam na sam poufną modlitwę, w czasie której nikt nas nie widzi prócz naszego Ojca niebieskiego, bo jesteśmy sami i tylko z Nim… poufna i rozkoszna rozmowa pozwalająca wylewać nasze serce swobodnie z dala od ludzkich spojrzeń (Ch. De Foucauld).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 472

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150418.htm

***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
18 KWIETNIA
*******

Błogosławiona
Maria od Wcielenia, zakonnica

Błogosławiona Maria od Wcielenia Barbara Avrillot urodziła się 1 lutego 1566 r. w rodzinie wyższej burżuazji w Paryżu. Oddano ją na wychowanie do klarysek, u których odkryła swoje powołanie do życia zakonnego; powołania tego nie zmieniło całe jej późniejsze życie.
Z posłuszeństwa wyszła za mąż za Piotra Acarie, zamożnego i wysoko postawionego człowieka, a przy tym płomiennego chrześcijanina. Urodziła mu sześcioro dzieci. Jej trzy córki wstąpiły do klasztoru karmelitanek, a syn został księdzem. Była wzorową żoną i matką. Wykonując zwyczajne prace domowe i znosząc cierpliwie różne przeciwności, osiągnęła szczyty życia mistycznego.
Piotr Acarie był jednym z najbardziej lojalnych członków Ligi Katolickiej, która po śmierci Henryka III sprzeciwiała się próbom objęcia francuskiego tronu przez hugenockiego księcia Henryka z Nawarry. Razem z piętnastoma innymi osobami Piotr zorganizował akcję oporu w Paryżu. Bezlitosny głód, który towarzyszył oblężeniu miasta, dał madame Acarie okazję do pokazania swojej hojności. Po rozwiązaniu Ligi Piotr musiał opuścić Paryż. Barbara pozostała jednak w mieście, aby móc zatroszczyć się o fortunę ich dzieci, zabezpieczoną wcześniej przez męża. W dodatku była doświadczana fizycznym cierpieniem po upadku z konia; bardzo wymagająca rehabilitacja upośledziła ją do końca życia.
U progu siedemnastego wieku madame Acarie słynęła ze swej prawości, nadprzyrodzonych darów i ogromnej hojności wobec ubogich i chorych w szpitalach. Do jej posiadłości przybywały największe postaci ówczesnego Paryża, m.in. św. Wincenty a Paulo i św. Franciszek Salezy, który był jej kierownikiem duchowym przez pół roku.
Pod wpływem pism św. Teresy Wielkiej, a potem jej wizji, madame Acarie odkryła wezwanie do ufundowania karmelitańskich klasztorów we Francji. W 1602 r. powołała do życia – wraz z innymi zamożnymi damami – pierwszy klasztor w Paryżu, na Rue St. Jacques. W lipcu 1602 r. podjęła decyzję o założeniu zreformowanego Karmelu we Francji. Dzięki poparciu biskupa Genewy, w 1603 r. otrzymała na to zgodę papieża Klemensa VIII. Do pierwszego klasztoru sprowadzono karmelitów z Hiszpanii. Dzieło bardzo szybko rozszerzało się; w ciągu kolejnych 15 lat powstało jeszcze 13 innych fundacji.
Po śmierci męża w 1613 r., wstąpiła do klasztoru w Amiens, stając się w nim zwykłą siostrą i przyjmując imię Marii od Wcielenia. Jedna z jej córek była podprzeoryszą tego klasztoru. W 1615 r. złożyła profesję. Rok później decyzją przełożonych została wysłana do klasztoru w Pontoise, gdzie zmarła w kwietniu 1618 r. Beatyfikowana została 24 kwietnia 1791 r.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-18a.php3

Maria od Wcielenia: Swoimi słowami zapalał ogień miłości Bożej

[Święty Jan od Krzyża] miał wielką moc oddziaływania przez słowa, które wypowiadał; mówił o miłości Boga, modlitwie i kontemplacji w sposób bardzo głęboki, a czynił to, ponieważ nie umiał mówić o innych rzeczach. Jego mówieniu towarzyszyła wielka łaska, gdyż to, co mówił, wpisywało się w duszę i swoimi słowami zapalał ogień miłości Bożej. Odnosiło się zawsze wrażenie, że jego dusza trwa w nieustannej modlitwie.

http://www.skarbykosciola.pl/xvi-wiek-sobor-trydencki/jan-od-krzyza/maria-od-wcielenia-swoimi-slowami-zapalal-ogien-milosci-bozej/

*******

Święty Ryszard Pampuri, zakonnik
Święty Ryszard Pampuri Hieronim Filip urodził się 2 sierpnia 1897 r. w Trivolzio niedaleko Pawii. Był dziesiątym z jedenaściorga dzieci Angeli Campari i Innocenta Pampuriego. Osierocony jako dziecko, był wychowywany przez krewnych – rodzinę wiejskiego lekarza. W czasie studiów medycznych odbył służbę wojskową w armii włoskiej. Był to okres I wojny światowej. Przerażał go bezsens działań wojennych. Pisał wtedy: “Co za marnowanie ludzkiego życia. Tylu rannych, tylu połamanych…”. Z wielkim poświęceniem pielęgnował rannych. Za tę służbę został odznaczony brązowym medalem odwagi. W okresie pobytu w wojsku poważnie chorował. Po ukończeniu studiów i stażu podjął pracę jako lekarz. Jego jedynym marzeniem było służyć Chrystusowi, pomagając chorym i cierpiącym. Do misjonarki w Egipcie pisał: “Módl się, aby pycha, egoizm lub jakakolwiek zła namiętność nie zdołała mnie powstrzymać przed tym, aby widzieć zawsze w moich chorych cierpiącego Jezusa, Jego pielęgnować i Jego pocieszać. Dopóty ta myśl we mnie żyje, jakże piękna i owocna będzie dla mnie praktyka mojego zawodu”.
Jeszcze w czasie studiów został tercjarzem franciszkańskim, jednak do I zakonu nie został przyjęty z powodu problemów zdrowotnych. Odmówili mu także jezuici. W stanie świeckim żył radami ewangelicznymi. Aktywnie udzielał się w swojej parafii, opiekując się młodzieżą i organizując rekolekcje. Przez chorych był bardzo ceniony. Wielu pacjentom pomagał też materialnie. Siły czerpał z codziennej Eucharystii i częstej adoracji. W wieku 30 lat, odpowiadając na wewnętrzne przynaglenie, wstąpił do zakonu braci św. Jana Bożego – bonifratrów. Przyjął imię Ryszard, z wdzięczności dla kapłana, którym Pan Bóg posłużył się dla wskazania mu tej drogi, ks. Riccardo Beretty. Mediolańskie gazety odnotowały, że pacjenci żałowali bardzo porzucenia praktyki przez “świętego doktora”, jak go nazywano.
Ryszard jednak również jako zakonnik kontynuował pełną miłosierdzia i cierpliwości posługę lekarską. W 1930 r., mając zaledwie 33 lata, zmarł na gruźlicę. W roku 1951 w związku z procesem beatyfikacyjnym doczesne szczątki Ryszarda zostały przeniesione do kościoła parafialnego w rodzinnej miejscowości Trivolzio, gdzie spoczywają do dziś. Św. Jan Paweł II beatyfikował go w 1981 r., a kanonizował osiem lat później. Jest patronem lekarzy.
Pod wezwaniem św. Ryszarda Pampuri jest warszawski klasztor bonifratrów. Imię Świętego nosi też znajdująca się przy klasztorze jadłodajnia dla ubogich.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-18b.php3

******

Święty Galdin, biskup

Galdin był biskupem Mediolanu przez 10 lat (1166-1176). Był zaufanym kanclerzem swojego poprzednika, biskupa Uberta. Wierny papieżowi Aleksandrowi III, wraz ze swoim pasterzem udał się na dobrowolną banicję, kiedy cesarz niemiecki, Fryderyk I Barbarossa, najechał miasto (1162). Był także stanowczo przeciwny narzuconemu przez cesarza antypapieżowi, Wiktorowi IV. W nagrodę za okazaną wierność papież Aleksander III po powrocie z wygnania (1165) w roku 1166 mianował Galdina kardynałem. Po śmierci zaś biskupa Mediolanu, Uberta, wyznaczył go na jego następcę, sam też udzielił mu sakry biskupiej (1066).
Kiedy Galdin przybył do Mediolanu, wyszło mu na spotkanie całe miasto, witając go jako swojego pasterza i legata papieskiego. Po uwolnieniu od wojsk cesarskich zawiązała się w mieście liga, która miała nie dopuścić do ich ponownego wejścia. Do tej ligi przyłączyło się szereg miast Lombardii.
Trzeba było teraz zabliźniać rany. Na skutek wojny z cesarzem zostało zniszczonych wiele kościołów i klasztorów, które trzeba było odbudować. Zaistniała jeszcze większa potrzeba zajęcia się ludźmi pozbawionymi dachu nad głową. Namnożyło się nędzy i różnych chorób. Galdin zorganizował pomoc dla bezdomnych, zakładał schroniska i przytułki-szpitale. Był w stałym kontakcie z zakonami i z osobami pobożnymi, które umiał wciągnąć do pomocy duszpasterskiej i charytatywnej. Niemniej troskliwie dbał o czystość wiary. Dlatego zwalczał herezję katarów, która w tym czasie powstała i znalazła w Lombardii wielu zwolenników.
Śmierć zastała Galdina na posterunku, kiedy na ambonie głosił do ludu słowo Boże. Stało się to 18 kwietnia 1176 roku. Napisano o nim, że był godnym następcą św. Ambrożego i wielkim poprzednikiem św. Karola Boromeusza. Dlatego też jego relikwie umieszczono w katedrze mediolańskiej na najbardziej eksponowanym miejscu – w głównym ołtarzu.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-18c.php3

*******

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Melitenie, w Armenii – św. Elpidiusza, męczennika. Należy do grupy męczenników, z których prawdopodobnie wyodrębniono pomyłkowo Ekspedyta. O samym Elpidiuszu świadczą dawne pomniki hagiografii, ale nic szczegółowego o nim nie wiemy.W U-Czen-Fu, w Chinach – św. Franciszka-Regisa Cleta, męczennika ze zgromadzenia misjonarzy św. Wincentego a Paulo. Pochodził z Grenoble. W roku 1791 wyjechał jako misjonarz do Chin, gdzie w 29 lat później poniósł śmierć za wiarę. Beatyfikował go w roku 1900 Leon XIII, kanonizował sto lat później Jan Paweł II.

oraz:

św. Amideusza, zakonnika (+ 1266); św. Apoloniusza, senatora, męczennika (+ II w.); świętych męczenników Eleutera, biskupa, Anti i jego matki (+ ok. 130); św. Galdina, biskupa Mediolanu, kardynała (+ 1176); św. Koreba, męczennika (+ ok. 130); św. Perfekta, prezbitera i męczennika (+ 850); bł. Sabiny Pertelli, zakonnicy (+ 1923)

**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*******

Życie we wspólnocie

Stanisław Biel SJ

(fot. kurichan+/flickr.com/CC)

Nie jesteśmy monadami ani samotnymi wyspami. Żyjemy we wspólnotach, tworzymy je i wzrastamy dzięki nim. Dlatego grupa i właściwe relacje z innymi są ważnym czynnikiem rozwoju duchowego.

Wspólnota jest potrzebna na wszystkich etapach rozwoju. Małe dziecko nie potrafi żyć bez niej. Młody człowiek wzrasta i dojrzewa w rodzinie, w grupie rówieśników, która zaspokaja wiele jego potrzeb materialnych, psychicznych i duchowych. Również człowiek dojrzały i stary potrzebuje wspólnoty, by kochać i świadomie głęboko przeżywać swoje życie. Zdolność do utrzymywania właściwych relacji jest bazą zdrowego i spełnionego życia na wszystkich jego płaszczyznach (D. Neuenstein).
W dzisiejszych czasach obserwujemy niezdrowe dążenie do autonomii, niezależności, rywalizacji, indywidualizmu, koncentracji na sobie i lęku, by inni nie naruszali przestrzeni życiowej i osobistych praw. Zachowujemy się niejednokrotnie jak anonimowi mieszkańcy wielkich aglomeracji miejskich. Żyjemy w świecie zastraszonym przez świat przestępczy. I dlatego wymyślamy różne sposoby zabezpieczenia naszych mieszkań; skomplikowane alarmy, fotokomórki. Gdy pojawi się nieproszony gość, rozmawiamy z nim w bezpiecznej odległości. Dzieli nas próg i łańcuszek zabezpieczający drzwi. Próg i łańcuszek dzielą nas również od najbliższych. Między ludźmi brakuje bliskości, komunikacji, głębi. Więzi zastępowane są przez stereotypy, banały, slogany, lęki. Brak albo nieumiejętność relacji jest prawdziwą chorobą współczesnych czasów.
Florencio Segura SJ napisał o wspólnocie zakonnej: Nie żyjemy we wspólnocie, ani dla wspólnoty, lecz ze wspólnotą. To stwierdzenie można odnieść do każdego typu wspólnoty: małżeńskiej, rodzinnej, przyjaciół… Nie żyjemy we wspólnocie, to znaczy, że wspólnota nie jest tylko uregulowaną przestrzenią naszego życia, miejscem wypoczynku albo miejscem, które ułatwia wypełnianie określonych zadań i obowiązków. Nie żyjemy też dla wspólnoty. Nie jest ona celem samym w sobie. Nie jesteśmy zobowiązani, aby jej się podporządkowywać. Żyjemy natomiast ze wspólnotą, która pomaga nam rozwijać się, dojrzewać, realizować siebie i swoją życiową misję.
Wspólnota nie ma wymiaru statycznego, przeciwnie rozwija się, wzrasta każdego dnia, podobnie, jak rozwijają się osoby, które ją tworzą. Jest to wzrastanie w przyjaźni, serdeczności, miłości. Wymaga ono z jednej strony przezwyciężania indywidualizmu i zamknięcia w sobie, a z drugiej strony bliskości, która tworzy się poprzez zdrowe więzi międzyosobowe. Aby wspólnota mogła wzrastać, relacje osób powinny być ciągle oczyszczane, uzdrawiane; powinny stawać się coraz bardziej wolne i zarazem intymne.
Nie ma wspólnot bezkonfliktowych. W każdych relacjach wcześniej czy później pojawią się kryzysy i nieporozumienia. Wspólnota pozwala je rozwiązywać i uzdrawiać. Dlatego można powiedzieć, że jest ona miejscem przebaczania i pojednania, a przez to duchowego wzrostu.
Wspólnot zwykle nie wybieramy. Wybieramy przyjaciół, ale nie rodzeństwo, towarzyszy pracy czy członków wspólnoty zakonnej. W pewnym więc sensie wspólnota jest nam zadana. Różnorodność osób, które ją tworzą stanowi o jej bogactwie duchowym. Błędem jest próba sprowadzania wszystkich do wspólnego mianownika. W prawdziwych relacjach musi być: zgoda na inność, wyrozumiałość, wzajemna akceptacja. Jeśli tego zabraknie, tolerujemy wówczas tylko osoby sympatyczne, miłe, akceptujące nas, nadające na tych samych falach, a unikamy pozostałych. Wspólnota dzieli się na elitarne podgrupy, które nie dopuszczają innych, np. ze względu na trudny charakter, brak elokwencji, nieśmiałość czy bojaźliwość. W takich grupach nie ma miejsca dla inaczej myślących czy bardziej anonimowych.
Wspólnota jest doświadczaniem różnorodności. Jest miejscem, które łączy przeciwności. Tworzą ją osoby, które różnią się charakterem, pochodzeniem, zdolnościami, poglądami, pragnieniami czy potrzebami. Takie zróżnicowane, choć jest bogactwem, może prowadzić do agresji, niezdrowego współzawodnictwa, zranień.
Św. Łukasz, charakteryzując starożytne wspólnoty chrześcijańskie, napisał: Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących (Dz 4, 32). Jedność ducha i serc pierwszej gminy polegała na zogniskowaniu wokół Jezusa Zmartwychwstałego oraz wspólnego celu: głoszenia z miłością Dobrej Nowiny. Nie oznaczała jednak jednorodności.
We współczesnym świecie istnieje tendencja do unifikacji. Unifikacja ma wiele plusów, ale posiada również minusy. Jednym z nich jest dążenie do niwelowania różnic. Stare porzekadło głosi, że rodzimy się oryginałami, a umieramy kopiami. Każda osoba rodzi się jako jedyna, niepowtarzalna, oryginalna i dopiero w ciągu rozwoju, poprzez wychowanie, przejęte wzorce, idee może zamieniać w kopie. Rodzice, odpowiedzialni albo przełożeni próbują niwelować różnice i sprowadzić wszystkich do jednego wzorca. Jest to zjawisko bardzo smutne i dodatkowo niemożliwe do zrealizowania. Wspólnota zamiast ubogacać się, dąży do dezintegracji.
Bycie sobą może stanowić ogromny trud i wyzwanie, który warto podejmować za cenę przywilejów i innych wartości we wspólnocie. Należy także reflektować, aby nie narzucać swojej woli innym, nie być dla nich bogami i nie zmieniać ich na swój obraz i podobieństwo. Jest to częsty problem przełożonych, którym wydaje się, że mają monopol na prawdę, a ich misją jest praca nad zmianą wszystkich, z wyjątkiem siebie.
Wspólnota rozwija się owocniej, gdy są w niej osoby trudniejsze. W naszej wspólnocie zakonnej w Czechowicach-Dziedzicach mieszkał 95-letni kapłan, który cierpiał na demencję, wiele rzeczy zapominał, nie radził sobie z podstawowymi funkcjami życiowymi. Czasami denerwowaliśmy się i traciliśmy cierpliwość, zwłaszcza gdy miał trudniejsze dni. Ale mieliśmy świadomość, że ta choroba była dla nas. Przez nią uczyliśmy się cierpliwości, pomocy, służby, miłosierdzia, miłości… Obecność osób starszych, a także trudnych, depresyjnych, niezgodnych jest potrzebna. Pozwala uwalniać się od egoizmu, uczy bezinteresownego dawania. Trudne osoby we wspólnocie są elementem jej wzrostu.
Istotą życia wspólnotowego i więzi powinna być ostatecznie miłość. Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się miłość, jeśli nie spotka się z miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa (Jan Paweł II). Wspólnota, w której nie ma szczerości, głębokiej bliskości, autentycznej przyjaźni, miłości pozostaje w strukturach czysto formalnych. Mówienie o miłości staje się wówczas iluzją. Jeden stary zakonnik zwykł mawiać, że wolałby, aby jego współbracia bardziej kochali go ze względu na niego samego niż ze względu na Chrystusa. Miłość bez konkretów staje się kwietyzmem i utopią.
Wspólnota jest autentyczna, gdy jej członkowie nie boją się być sobą, gdy mogą być szczerzy, nie muszą nosić masek i makijaży ani obawiać się, że zostaną osądzeni, wyśmiani czy potępieni. Jej autentyzm pozwala uszanować cechy innych, także te niezrozumiałe, i pochylać się z szacunkiem nad tajemnicą każdej osoby. Przestajemy [wtedy] patrzeć na siebie, a zaczynamy patrzeć w tę samą stronę (A. de Saint-Exupery).
Miłość we wspólnocie nie oznacza oczywiście jednakowych więzi z wszystkimi. Nie jest to zresztą możliwe. Inne relacje i inna miłość łączą nas z rodzicami, rodzeństwem, przełożonymi, kolegami, przyjaciółmi. Z pewnymi osobami pozostajemy w poprawnych stosunkach, z innymi w bardziej zażyłych, a jeszcze z innymi w intymnych czy przyjacielskich. Miłość, podobnie jak tęcza, ma różne odcienie i kolory.
Gdy byłem w nowicjacie jezuickim w Starej Wsi, nasz Magister (czyli Mistrz Nowicjatu) uważał, że w zakonie nie ma miejsca na przyjaźnie, gdyż tworzą one partykularki, które rozbijają wspólnotę. Po roku nastąpiła zmiana Magistra. Wówczas usłyszeliśmy, że przyjaźnie są bardzo istotnym elementem rozwoju osobowego, wspólnotowego i zakonnego oraz świadczą o dojrzałości. Na szczęście był to dopiero początek naszego życia w zakonie i mieliśmy czas, by rozwijać dojrzałe przyjaźnie.
Zycie we wspólnocie wymaga czasu. Największą plagą w życiu wspólnym jest nadmiar pracy i chroniczny brak czasu. Nasze jezuickie wspólnoty są wspólnotami ku rozproszeniu, a więc wspólnotami otwartymi przede wszystkim na działalność apostolską; ale jest pewnym paradoksem, gdy w niektórych wspólnotach nie można zebrać się wspólnie raz w miesiącu, by podzielić się przeżyciami i problemami. Zycie we wspólnocie wymaga bycia dla innych. Tymczasem przychodzimy do wspólnoty tak zmęczeni, że nie mamy już siły, by jej poświęcić uwagę i zainteresowanie.
Podobnie jest w relacjach z osobami, którym służymy; do których jesteśmy posłani. Oczywiście, że ciągłe telefony, pytania, problemy innych mogą z czasem budzić irytację, ale konieczna jest ciągła refleksja, aby nie pomylić środków z celem. Zauważyłem u siebie pewną prawidłowość, którą potwierdzają również inni. Gdy jestem zbyt zmęczony, wówczas pierwszą odpowiedzią na jakąkolwiek prośbę, są słowa: nie mam czasu.
Czas dla innych, dla wspólnoty to minimum, fundament jakichkolwiek więzi i miłości. Nie wystarczy jednak zwykła obecność, bądź, jak mówimy w życiu zakonnym, zaliczenie rekreacji. Wspólnota potrzebuje obecności przejrzystej, autentycznej, opartej na głębokich relacjach międzyosobowych.
Wspólnota wymaga również dzielenia się. Wskazuje na to już samo określenie: wspólnota – coś wspólnego. Oczywiście każdy rodzaj zorganizowanego życia posiada inne elementy wspólne. Inaczej na przykład z dóbr materialnych korzysta wspólnota małżeńska, rodzinna, inaczej zakonna, a jeszcze inaczej wspólnota przyjaciół czy współpracowników.
W tych społecznościach o wiele ważniejsze jest panowanie wartości etycznych, duchowych. Wśród nich podstawową wartością jest szacunek wobec godności każdego człowieka, niezależnie od jego pochodzenia, inteligencji, osiągnięć, statusu społecznego. Przekonanie o tym, że każdy człowiek jest sławą, zaszczytem i dumą Boga (por. Jr 13, 11) jest podstawą każdej wspólnoty.
Inną wartością jest tolerancja, która daje drugiemu prawo bycia innym, bycia sobą. Akceptacja sprawia, że wzrasta zaufanie i szczerość. Relacje stają się coraz bardziej zażyłe. Rozpoczyna się dzielenie niepokojami, problemami, oczekiwaniami. Osoby powoli wyzbywają się lęku wobec innych, a szczególnie lęku przed osądzaniem. Zmienia się także ocena innych, którą tworzymy w oparciu o zewnętrzne obserwacje. Potrafimy rozmawiać o tym, co drażni, niepokoi. Zamiast nieporozumień i domysłów (często fałszywych) osiąga się pewien stopień obiektywizmu w interpretowaniu zachowań innych.
Tworzenie właściwych relacji wymaga dawania, uwalniania się od egoizmu, empatii. Nie jest możliwe życie we wspólnocie, gdy nie ma miłości gotowej do poświęcenia, cierpienia i obumierania sobie. Gdy brak jest pokory i wdzięczności za wszystkie małe gesty dobra, życzliwości, miłości nie powstają głębokie więzi. Tym bardziej gdy pojawia się obsesyjne i zaborcze uczucie i oczekiwanie miłości absolutnej, do jakiej nie jest zdolny drugi człowiek.
Zycie we wspólnocie wymaga również cierpliwości. Nawet w najgłębszych przyjaźniach czy w najlepszych małżeństwach, musimy pozwolić naszym towarzyszom życia iść ich własnym krokiem i według łaski, jaką otrzymują od Boga. Każdy wzrasta indywidualnie, na swój sposób i w swoim czasie. Każdego Bóg prowadzi inaczej. Dlatego akceptacja doświadczenia innych, nie zniewalanie sobą i swoimi radami, wymaganiami czy wręcz narzucaniem swoich poglądów, szacunek dla ich czasu i wolności są wyrazem miłości. W przeciwnym razie, zamiast być przyczyną wzrostu, stajemy się źródłem regresu innych. Trafnie oddaje to historyjka opowiedziana przez Anthony’ego de Mello SJ: Ktoś zobaczył motyla próbującego wydostać się z kokonu. Dla tego, kto oglądał, narodziny były bolesne i powolne. Tak więc człowiek ten zaczął chuchać na stworzonko ciepłym i przyjacielskim oddechem, aby pomóc mu w narodzinach. Rzeczywiście przyspieszył ten proces i motyl się urodził, ale jego małe skrzydełka uschły. Mistrz zakończył historię konkluzją: “Jeśli chodzi o wzrost przyjaciele, to nie można przyspieszyć tego procesu. Zazwyczaj rezultatem przyspieszanego wzrostu jest jego przerwanie”.
Mówiąc o wspólnocie warto podkreślić jeszcze jeden element łączący: życie sakramentalne, szczególnie udział w Mszy świętej. Podczas niej dzielimy z innymi Ciało i Krew Chrystusa. Następnie przekształcamy własne życie w Eucharystię. Dzielimy się ze wspólnotą sobą, własnym życiem i powołaniem, przyjaźnią i miłością.
Równie ważną rolę pełni modlitwa indywidualna i wspólna. Dobrze jest, gdy mamy możliwość przynajmniej raz w ciągu dnia zebrać się, aby wspólnie powierzać potrzeby wspólnoty Ojcu. Pamiętajmy o słowach Jezusa: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18, 19n). W życiu zakonnym wspólna modlitwa ma charakter zorganizowany, natomiast w życiu rodzinnym nie zawsze bywa doceniana. Warto jednak znaleźć wieczorem choćby kilka minut na rodzinne trwanie przed Bogiem. Takie wspólne modlitewne czuwanie nie tylko wyprasza wiele łask, ale przyczynia się do cementowania więzi małżeńskich i rodzinnych.
Na zawsze pozostanie mi w pamięci obraz z Górki w Zakopanem. Na Górce mieści się znane na całym Podhalu Duszpasterstwo Trzeźwości. Jednego dnia nasz współbrat zakonny był świadkiem wzruszającej sceny. Zobaczył starszą, prostą kobietę klęczącą na środku holu i zatopioną w modlitwie. Co Pani robi? – zapytał. I usłyszał odpowiedź: Mój mąż właśnie ślubuje abstynencję od alkoholu, obok w kaplicy, a ja modlę się za niego, aby wytrwał. Szczera głęboka i ufna modlitwa może zdziałać więcej, niż słowa.
Życie wspólne wymaga również regularnych spotkań, podczas których tworzy się odpowiedni klimat do rozeznawania. Klimat taki sprawia, że każdy w sposób wolny i szczery może mówić o swoich aspiracjach, problemach i konfliktach. Wszyscy powinni uczyć się słuchać z uwagą i życzliwością, bez zniecierpliwienia, akceptując słabość swoją i innych oraz podatność na zranienia. Razem podjęły dialog, omawiający problemy, blaski i cienie wspólnoty rodzinnej, przyjaciół, zakonnej i każdej innej może być bardzo inspirujący na przyszłość. Wspólnotę utrwalają dodatkowo rytuały. Dobrze jest np. zakończyć spotkanie agapą – radością wspólnego biesiadowania.
I jeszcze jeden element bardzo delikatnej natury. Zycie we wspólnocie wymaga nieraz ofiary krwi. Są to wprawdzie rzadkie sytuacje, ale nie można ich wykluczyć. W czasie jednych rekolekcji ignacjańskich rozmawiałem z siostrą zakonną, przełożoną wspólnoty w Indiach. Po zakończonych rekolekcjach planowała wrócić na misje. Wszyscy jej odradzali ze względu na trwające prześladowania chrześcijan. Wokół jej placówki misyjnej palono kościoły, mordowano wyznawców Chrystusa. Sama odczuwała lęk przed prześladowaniem, niewiadomą, śmiercią. Jednak z drżącym głosem mówiła: Muszę wrócić. Nie mogę zostawić moich sióstr samych. Przecież to ja jestem odpowiedzialna za tę wspólnotę. Nie mogę zachować się jak pasterz-najemnik.
Równie przejmującym i autentycznym świadectwem jest życie siostry Felicite Nyiyitegeka. Ta Rwandyjka nie skorzystała z możliwości uratowania życia w czasie walk plemiennych między Hutu a Tutsi (w latach dziewięćdziesiątych XX wieku). Miała taką możliwość, gdyż jej brat był jednym z przywódców wojskowych dokonujących czystek etnicznych. Siostra Felicite pozostała ze swoimi współsiostrami i jako ostatnia z nich poniosła śmierć. Była bardzo głęboko związana ze wspólnotą, za którą czuła się odpowiedzialna do końca. Kilka dni przed śmiercią napisała do brata wzruszający list: Drogi bracie, dziękuję Ci, że chciałeś mi pomóc, ale zamiast ratować własne życie, zostawiając czterdzieści trzy osoby mi powierzone, wybrałam śmierć wraz z nimi. Módl się za nas, abyśmy doszli do Boga i przekaż moje słowa pożegnania naszej mamie i braciom. Znajdując się u Boga, będę się modlić za Ciebie. Trzymaj się dobrze i dziękuję za myśl o mnie. Jeśli Bóg nas zbawi, jak ufamy, zobaczymy się niebawem (M. Jaworski OCD, Spojrzenie z serca Afryki).

Stanisław Biel SJ – dyrektor Domu Rekolekcyjnego w Zakopanem. Niegdyś duszpasterz jezuickich parafii, później kierownik duchowy i rekolekcjonista. Autor wielu książek o tematyce religijnej.

 

 

Rozważanie pochodzi z książki: “Życie duchowe bez trików i skrótów”

 

Wypróbowane metody, triki i skróty, inteligencja, naturalne zdolności i własna pomysłowość sprawdzają się w życiu zawodowym, społecznym czy politycznym. Nie są potrzebne jednak do tego, by rozwijać życie duchowe. Bo Jezus nie pyta czy potrafisz, tylko czy chcesz…

 

Odkrywanie miłości Boga przemienia naszą codzienność. W miejsce rezygnacji i zgorzknienia pojawia się pełna akceptacja siebie i radość. Ks. Stanisław Biel przekonuje, że to doświadczenie może stać się udziałem każdego z nas i podpowiada, jak pokonać przeszkody pojawiające się na drodze życia duchowego, m.in.: oskarżanie Boga, kryzys tożsamości, porównywanie się z innymi, zaniedbanie modlitwy, zniewalające poczucie krzywdy, brak przebaczenia.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,704,zycie-we-wspolnocie.html

********

Nowe wspólnoty, nowy Kościół

List

Marta Wielek / “List

Energiczne mieszkanki pewnej małej miejscowości poprosiły księdza proboszcza, by pozwolił im urządzić siłownię w jednej z sal domu parafialnego. Gdy się zgodził, zaczęły się tam regularnie spotykać na gimnastyce. Żeby jednak było bardziej pobożnie, postanowiły zawiązać wspólnotę. W ten sposób udało im się połączyć dwie sfery: zrobić coś dla ciała i coś dla ducha.

W innej miejscowości niewielka wspólnota przez wiele miesięcy szukała skutecznego sposobu, by zaprosić do swojego grona nowe osoby. Ani adoracja, ani poczęstunek po niedzielnej Mszy św., ani nawet wycieczka nie spotkały się z zainteresowaniem. Odpowiedzieli dopiero na propozycję wspólnego zorganizowania przedstawienia dla dzieci przebywających w szpitalach.

 

I jeszcze jeden obrazek: w wielkomiejskiej parafii rekolekcjonista przez kilka dni przekonująco opowiadał o życiu duchowym, o różnych sposobach modlitwy, o wyciszeniu, o , co może przeszkadzać, a co pomagać w spotkaniu z Bogiem. Na jego katechezy przychodziły tłumy. Proboszcz zaproponował więc parafianom utworzenie grupy modlitewnej. Na spotkanie przyszły tylko panie z Żywego Różańca.

 

Przytoczyć można wiele podobnych historii: spotyka się kilka wierzących osób, które łączy jakaś życiowa pasja lub potrzeba. Chcą zrobić coś dla siebie, dla swoich dzieci, dla ubogich. Nie wyobrażają sobie, by istniało lepsze miejsce do takiej działalności niż Kościół. Zakładają wspólnotę – razem się modlą, ale przede wszystkim pracują na rzecz innych. Z kolei ci, którzy trwają od lat w jakimś ruchu, odkrywają, że muszą na nowo przemyśleć swój sposób działania, bo ludzie przestali odpowiadać na dotychczasowe sygnały. Jednocześnie sporo jest takich osób, które szukają duchowości, ale chcą to robić indywidualnie, nie w grupie.

 

Na jednym z katolickich forów internetowych, ktoś wywołał burzliwą dyskusję pytaniem: „Na czym polega nowa wiosna Kościoła, skoro kościoły pustoszeją?”. Rzeczywiście, przy spadającym wskaźniku praktykujących liczba wspólnot wciąż rośnie. To tylko kolejny powód, by przyjrzeć się polskim ruchom wspólnotom. Coś się niewątpliwie zmienia. Tylko co? Wspólnoty? Kościół? Ludzie?

 

Katolickie NGOs

 

Z pewnością zmienia się język, którym mówi się o ruchach. Coraz częściej pojawia się określenie, że jest to katolicki III sektor, katolickie NGOs (Non-govermental organizations, czyli organizacje pozarządowe). W ten sposób podkreśla się ich społeczne oddziaływanie. Odbywa się ono na bardzo różnych płaszczyznach – począwszy od społecznego i politycznego zaangażowania osób należących do tych ruchów, przez działalność charytatywną, po zwyczajne budowanie więzi między ludźmi. Z badań socjologicznych wynika, że bardzo często osoby zaangażowane religijnie są również aktywne społecznie.

 

Taki sposób mówienia o ruchach katolickich zapewne dowartościowuje ich pracę. Pozwala na uwzględnienie ich działalności w szerszych opracowaniach na temat III sektora. Daje szansę na znalezienie wspólnej płaszczyzny działania czy rozmowy z ludźmi spoza Kościoła. Zmienia się też nieco odbiór społeczny tych ruchów: przestają być postrzegane wyłącznie jako modlące się grupki zorientowane na własny rozwój, a stają się pożytecznymi członkami społeczności. No i tak po ludzku, łatwiej jest chyba dzisiaj powiedzieć kolegom czy znajomym, że się działa w organizacji pozarządowej niż w duszpasterstwie. To pierwsze u wielu wzbudzi uznanie i zainteresowanie, to drugie w najlepszym razie wywoła zdziwienie.

 

Wydaje się, że istnieje szerszy problem, jakim jest mówienie dzisiaj o Bogu. „Nie mam szans przekonać nikogo do swojej wiary, wchodząc na lekcję z hasłem »Jezus Cię ko-cha« – mówi jeden z krakowskich katechetów. – Gdybym tak zaczął, byłbym przegrany, już i tak uczniowie patrzą na mnie niechętnie, bo jestem księdzem. O Bogu możemy rozmawiać dopiero wtedy, gdy wcześniej uda nam się pogadać o sprawach, które ich dotyczą: martwią, cieszą albo fascynują”.

 

Człowiek demokratyczny

 

Niektórzy narzekają, że Polacy zbyt wolno reagują na przemiany społeczne, że tkwi w nas ciągle Tischnerowski homo sovieticus. Gdy jednak przyjrzeć się naszym decyzjom i motywacjom, można dojść do wniosku, że zmiany są ogromne. Dość szybko przywykliśmy do tego, że mamy wolny wybór – możemy wziąć jedno, a zostawić drugie. Nie cieszy nas to, że w ogóle coś mamy, ale chcemy mieć wybór między przedmiotami wysokiej jakości. Dotyczy to nie tylko rzeczy materialnych, ale także relacji z innymi ludźmi i sfery duchowej. Dlatego, choć tkwi w nas potrzeba wyjścia poza codzienną rzeczywistość, w której na co dzień żyjemy, nie zawsze – a nawet coraz rzadziej – jesteśmy skłonni realizować ją w Kościele. Wybieramy często to, co wydaje się nam lepsze, atrakcyjniejsze, a czasem także po prostu bardziej dostępne.

 

Dokonując wyborów kierujemy się najczęściej kryterium użyteczności i przydatności, bardziej interesuje nas to, czy coś przynosi nam korzyść niż to, czy jest to prawdziwe. Nowa tendencja dotycząca ruchów katolickich wydaje się odpowiadać temu sposobowi myślenia. Pozwala zracjonalizować wybór, jakim jest zaangażowanie we wspólnotę religijną. Działalność charytatywna czy wzajemne wsparcie – to konkretne korzyści, które dzięki wspólnocie uzyskujemy.
Nie są to łatwe czasy dla religii. Trudno jest mówić o wierze w świecie tak nieprzystających do niej wartości. Nic dziwnego, że wiele osób szuka nowego sposobu dla wyrażenia swojej wiary.

 

Twierdza czy oaza?

 

Jeden z krakowskich duszpasterzy powiedział kiedyś odwiedzając naszą redakcję, że paradoksalnie więcej wolności było w Kościele w czasach PRL-u niż teraz. Można się zastanawiać, czy otwartość na inne poglądy wynikała ze specyficznej sytuacji politycznej, czy z osobowości ludzi Kościoła. Nieżyjący już ks. Józef Tischner tak wspominał spory teologiczne ze swoim biskupem Karolem Wojtyłą: „Wojtyła był z krwi i kości pluralistą. Co to znaczy? Ten pluralizm nie był u niego grą. Różnica zdań, polemika, dyskusja była jego żywiołem. Chciał tej dyskusji, czekał na nią”1. Kościół był postrzegany jako oaza wolności nie tylko dlatego, że można było w nim swobodnie narzekać i organizować się przeciw komunie, ale także dlatego, że był gotowy na dyskusję wewnętrzną. Niewątpliwie na to, że Kościół gromadził wówczas ludzi o różnych poglądach, nałożyła się także propozycja dialogu ze światem, jaką złożył Sobór Watykański II.

 

Dzisiaj w powszechnym odbiorze Kościół w Polsce daleki jest od takiej otwartości. Wygląda to tak, jakbyśmy się przerazili światem, który nagle wokół nas wyrósł. Po kilku próbach dialogu, postanowiliśmy się od niego odgrodzić. Bardzo często w wypowiedziach ludzi Kościoła padają słowa: „brońmy się”, „chrońmy”, „nie pozwólmy”, „walczmy”, „nie dajmy się”. Zamiast dialogu jest postawa obronna, zamiast otwartości – formalizm, w którym spotykają się czasem parafianie w kancelarii.

Jest wielu księży i ludzi religijnie zaangażowanych, którzy chcą zmieniać ten wizerunek Kościoła. Kontynuując tę wojenną metaforę, można powiedzieć, że są jak żołnierze, którzy wychodzą z oblężonej twierdzy i na różne sposoby próbują zmierzyć się z zewnętrznym światem.

 

Dojrzewanie

 

Ruchy i stowarzyszenia świeckich są jedną z dróg kontaktu, rozmową Kościoła ze światem. Dlatego odbijają się w nich wszelkie zmiany warunków tego dialogu. W 1998 r. Jan Paweł II mówił, że po wielkiej eksplozji ruchów, która miała miejsce w latach 70. i 80., nadchodzi dla nich „etap kościelnej dojrzałości”. To było wezwanie, by z wiosny Kościoła zrodziły się konkretne owoce. W podobny sposób widzi dzisiejszy Ruch Światło-Życie jego moderator diecezjalny Archidiecezji Krakowskiej ks. Jerzy Serwin: „Dzisiaj jest nas mniej niż przed laty i różne są tego przyczyny, ale w swoich założeniach Ruch miał formować elity. Przed laty ludzie przychodzili na oazę tłumnie głównie po to, żeby pośpiewać i być ze sobą, teraz przychodzą z tymi samymi pragnieniami, choć są bardziej świadomi i oczekują konkretnej formacji. Dojrzewamy jako Ruch, docieramy tego, co jest naszym rzeczywistym charyzmatem”.

 

Ruch Światło-Życie miał czas na to, by okrzepnąć. Pierwsze oazy rekolekcyjne ks. Franciszek Blachnicki zorganizował już w 1954 r. W latach 70. był właściwie jedyną alternatywą dla młodych ludzi, którzy nie chcieli przynależeć do ZMP i ZHP. Potem, w miarę, jak pojawiały się inne ruchy katolickie, liczebność oaz malała. Chociaż nadal jest ich sporo – w tym roku w samych tylko rekolekcjach wakacyjnych wzięło udział ok. trzydziestu tysięcy osób. Jak mówi jednak ks. Serwin, niemal wszędzie, w każdej instytucji, w mediach, grupach zawodowych, można spotkać ludzi, którzy z oazą się zetknęli: „Jedni poszli swoją drogą, inni jakoś w swojej pracy realizują ideały Ruchu, wśród nich podstawowym jest diakonia, czyli służba” – mówi. „Dziwi mnie tylko, że księża proboszczowie za mało korzystają z tej masy ludzi, która przeszła przez formację w Ruchu – dodaje ks. Jerzy. – Oni niekonieczne mają czas i ochotę na to, by zakładać nowe wspólnoty oazowe, ale z pewnością można by ich zaprosić do podjęcia odpowiedzialności za jakiś niewielki odcinek duszpasterstwa parafialnego”.

 

Okres pewnego wyciszenia przeżywa też Odnowa w Duchu Świętym. Choć nadal na czuwania tych wspólnot na Jasnej Górze przyjeżdża ok. 120-150 tys. osób, to jednak członkowie tych wspólnot uważają, że okres entuzjazmu mają już za sobą. Jak mówi Ewa Cudzich-Wolińska z krakowskiej wspólnoty: „Przyszedł czas najtrudniejszy, czas harmonizacji, zespolenia wielu elementów, niekoniecznie pasujących. To jak spór o posłanie do szkół sześciolatków. I zwolennicy, i przeciwnicy mają rację, i jedni, i drudzy też się mylą. Brak na tym gruncie doświadczenia. Są tylko dwa wyjścia – ryzykować lub się wycofać”. Pani Ewa została w Odnowie, podobnie jak 17 tys. innych osób, które spotykają się na cotygodniowych spotkaniach. Dariusz Jeziorny, delegat Międzynarodowych Służb Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej (ICCRS) dla Europy Wschodniej uważa, że stabilizacja ruchu ma swoje dobre i złe strony: „Te dobre, to coraz większa akceptacja ze strony hierarchii, większa dojrzałość kościelna w Polsce (ok. 35 grup odeszło z Kościoła w latach 90., teraz już od dawna nie mieliśmy takiego przyincydentu), coraz mniej jest szukania sensacji. Te złe, to znudzenie nawet takimi znakami jak uzdrowienia, mniejsza gorliwość i skłonność do poświęceń, i koncentracja na własnych problemach, których Pan nie chce rozwiązać za nas”.

 

Niezależnie od dojrzewania tych ruchów jako całości, w poszczególnych wspólnotach przebija się nowy prospołeczny nurt, a czasem nawet w nich dominuje. Organizuje się np. zbiórki pieniędzy dla potrzebujących, warsztaty psychologiczne, medytacyjne i imprezy kulturalne.

 

Na naszych oczach

 

Jednocześnie powstają nowe wspólnoty o zasięgu lokalnym, które są odpowiedzią na problemy, z jakimi dana społeczność się boryka. W Polsce wciąż przybywa nowych ruchów. Z jednej strony, jest to efekt spóźnionego przenikania do nas wspólnot, które w latach 70. i 80. powstawały na Zachodzie. Z drugiej natomiast, wygląda to tak, jakbyśmy czuli się ogromnie zagubieni w nowych czasach, w których wszystko, począwszy od własnej tożsamości, przez rodzinę po życie społeczne, trzeba sobie zdefiniować na nowo. Nie radzimy sobie z tym i szukamy wsparcia – jeśli zaoferuje nam je ktoś w Kościele, pójdziemy tam. Jeśli go tam nie znajdziemy, to pójdziemy gdzie indziej.

 

Jeszcze na III Ogólnopolskim Kongresie Ruchów i Stowarzyszeń Katolickich w 2005 r. o. Adam Schulz SJ, przewodniczący Rady Ruchów Katolickich wskazywał, że głównym problemem ruchów jest bierność, brak zaangażowania w sprawy społeczne i traktowanie wspólnoty jako odpoczynku od świata. Dziś można zaobserwować, że akcent w wielu wspólnotach został przeniesiony na sprawy społeczne. Jesteśmy więc świadkami jakiejś zmiany.

 

Niezmiernie trudno – choć pokusa jest duża – rozstrzygnąć, co jest skutkiem, a co przyczyną, co powinno nas cieszyć, a co niepokoić. Czy Kościół zmienia się dlatego, że zmienili się ludzie, czy też na odwrót? Czy to dobrze, że ludzie Kościoła wychodzą naprzeciw oczekiwaniom świata, w którym przyszło im funkcjonować, że próbują żyć ewangelicznie, nie mówiąc wprost o Ewangelii? Czy też powinno nas martwić to, że to za mało, że nie o to chodzi, że gdzieś w tym zaangażowaniu gubimy Boga?

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,211,nowe-wspolnoty-nowy-kosciol.html

*******

Chrystus tak, Kościół nie?

Posłaniec

Marcin Przeciszewski / “Posłaniec”

“Chrystus tak, Kościół nie”, to modne hasło powstałe w nurcie laicyzujacej się Europy. Do niedawna wydawało się, że dotyczy ono raczej ześwieczczonego Zachodu, jednak coraz częściej taką postawę odnajdujemy i w “katolickiej” Polsce.

 

Wielu współczesnych w naturalny sposób zwraca się do Boga, nie akceptuje jednak instytucji Kościoła, neguje sens jej istnienia i nie czuje z nim więzi. Kościół często prezentowany jest jako bezduszna instytucja, próbująca narzucić wolnemu człowiekowi swój system zakazów i nakazów, a nawet mająca ambicje zawładnięcia życiem społecznym.

 

Przyznam, że sam – choć zawsze uważałem się za człowieka wierzącego – miałem pewien kłopot z Kościołem, który jawił mi się jako dość sztywna i nieco bezduszna struktura.
Przełom nastąpił, gdy jako student przybyłem do Taize we Francji. Po raz pierwszy zetknąłem się tam z wiarą żywo i bezpośrednio przeżywaną we wspólnocie. Doświadczyłem czegoś niesamowitego. Miałem wrażenie, że Jezus, którego znałem dotąd jako historyczną postać z kart Nowego Testamentu, zaczyna być dla mnie kimś żywym i realnym. A kiedy w milczeniu medytowałem wraz z innymi, odczuwałem w tym pozawerbalnym spotkaniu jakaś nową płaszczyznę, którą da się określić tylko słowem “sacrum”. Uświadomiłem sobie, że to właśnie jest obraz Kościoła. Bo czymże jest Kościół, jak nie społecznością Jego uczniów, w której sam jest obecny.

 

Później przyszło odkrycie sakramentów. Wcześniej przystępowałem do nich w sposób rytualny, bo tak wypadało aby być w porządku. Teraz, kiedy przychodzi mi przyjmować Eucharystię, znów budzi się we mnie to poczucie niezwykłego Spotkania.

 

Podobnie – wraz z Agnieszką – staramy się przeżywać nasze małżeństwo. Mamy wrażenie, że doświadczamy wciąż łaski miłości. Kiedy schodzimy w głąb, czujemy, że doświadczamy takiej płaszczyzny, która przekracza wszelki ludzki wymiar. Niezwykłość tego sakramentu polega właśnie na tym, że nie jesteśmy już sami. Ktoś zdaje się nam nieustannie towarzyszyć. Jest to tym ważniejsze w momentach zwątpienia czy zagubienia.

 

Coraz bardziej jest dla mnie jasne, że prywatna religijność, choćby najpiękniejsza, nie obroni się. Prędzej czy później upadniemy, gdyż jesteśmy słabi. Do tego, aby trwać w rzeczywistości Spotkania z Bogiem, niezbędna jest wspólnota. I taką wspólnotę, nazywaną Kościołem ofiarowuje nam sam Jezus. Jedyną wspólnotę, gdzie możemy doświadczyć i świętować Jego paschalną obecność.

Tajemnica krzyża

 

Czymś co najbardziej odrzuca dzisiejszy człowiek jest rzeczywistość krzyża. Cała współczesna cywilizacja nakierowana jest na sukces, a życie w niej staje się przysłowiowym “wyścigiem szczurów”. Nasza kultura oparta na technologii i dobrobycie prowadzi do przekonania, że tak naprawdę wszystko załatwimy sobie sami. Słabość czy cierpienie, traktowane są jako porażka, a śmierć jako “wypadek przy pracy” w procesie leczenia. W tak przeżywanej kulturze – mimo rozwiniętych systemów socjalnych – nie ma faktycznie miejsca dla człowieka słabego, niepełnosprawnego i cierpiącego. Usuwa się ich do wyspecjalizowanych ośrodków pomocy, coraz częściej pojawia się postulat eutanazji.

 

Kościół tymczasem głosi coś przeciwnego. Słabość to naturalna kondycja człowieka, której doświadczenie rodzi tym większe zaufanie i buduje jedność. Było mi to dane odkryć we wspólnotach “Wiara i Światło”, z którymi związałem się na kolejne kilkanaście lat mojego życia. Są to wspólnoty skoncentrowane wokół ludzi upośledzonych umysłowo, na ogół odrzucanych przez dobrze się mające społeczeństwo. Dane mi było tam poznać niezwykłą wartość tych właśnie, często zdeformowanych przez biologię ludzi. Będąc ograniczeni w swej inteligencji znacznie bardziej realizują się oni w sferze uczuć i miłości. To tam po raz pierwszy poczułem się do końca zaakceptowany. Nie dlatego, że mam określone zalety, ale tylko dlatego, że jestem. Tam do końca poznałem przyjaźń. Wspólnoty te- proszę uwierzyć – są jednymi z najbardziej radosnych miejsc na tym świecie. Niezależnie od ogromu cierpienia, jakie można tam zobaczyć.

 

I to jest właśnie jedną z najgłębszych tajemnic jakie Kościół niesie światu. Życie nigdy nie kończy się na krzyżu, ale zawsze prowadzi ku radości Zmartwychwstania. Nigdzie poza Kościołem nie jesteśmy tego w stanie odkryć. Dobitnie ukazał nam to Jan Paweł II, który do ostatniego tchnienia pokazywał nam sens cierpienia. Niektórzy mówią, że była to jego ostatnia, nie napisana, ale jakże ważna encyklika.

 

Depozytariusz wiary

 

Bardzo ważną funkcją Kościoła jest strzeżenie depozytu, czyli całej pełni wiary, którą powierzył nam Bóg. Zadanie to pozostawił Chrystus apostołom i ich kolejnym ziemskim następcom. Stąd hierarchiczna struktura Kościoła. Jest ona niezbędna, gdyż inaczej nauczanie Kościoła mogłoby zostać rozmyte. Ostatnio w Polsce mieliśmy okazję doświadczyć jak bardzo niebezpieczne jest prywatne interpretowanie zasad wiary, co widzieliśmy na przykładzie byłych sióstr betanek z Kazimierza. Uniwersalny autorytet Kościoła został tam zastąpiony prywatnym, partykularnym autorytetem miejscowej przełożonej. Widzimy jakie cierpienie stało się udziałem młodych dziewcząt, ofiar tego eksperymentu.

 

Podobne mechanizmy możemy obserwować w historii niektórych Kościołów tradycji protestanckiej, które doświadczają kolejnych podziałów, ze względu na brak jednego, przejrzystego autorytetu.

Kościół święty?

 

Częste niezrozumienie wywołuje koncepcja świętości Kościoła. Kościół jest święty obecnością samego Jezusa. Problem w tym, że nasza ludzka grzeszność często wydaje się zaprzeczać tej świętości na tyle, że na zewnątrz trudno ją dostrzec. Na tym polega niebezpieczeństwo antyświadectwa, jakie nierzadko dają sami chrześcijanie. Sobór Watykański II mówił nie tylko o świętości Kościoła, ale i o jego grzeszności – w rozumieniu grzeszności ludzi tworzących Kościół. Zgorszenie jakie wywołują ludzie Kościoła jest chyba największym problemem w pełnieniu jego misji ewangelizacyjnej. Kard. Joseph Ratzinger pisał w jednej ze swoich książek: “Całe stulecia historii Kościoła są tak pełne wszelkiego rodzaju zepsucia, że możemy pojąć straszną wizję Dantego, który widział siedzącą w pojeździe Kościoła babilońską nierządnicę; wydają nam się też zrozumiałe straszne słowa paryskiego biskupa Wilhelma z Auvergne (z XII wieku), który sądził, ze każdy, który widzi zdziczenie Kościoła, musi zdrętwieć z przerażenia. <Nie jest to już oblubienica, lecz potwór bezkształtny i dziki.>”

 

Kiedy spojrzymy na historię Europy, to z łatwością zauważymy, że liczne bunty wobec Kościoła, wynikały z faktu grzeszności jego ludzi czy też zbytniego związku Kościoła z państwem, na którego usługach często pozostawał. Dlatego na liczne fale sekularyzacji należy spojrzeć nie tylko jako na dzieło szatana, ale też jako na okazję do wewnętrznej odnowy. Kościół bowiem winien nieustannie się odnawiać: “Ecclesia semper reformanda”. Na tym polega jego siła. Można udowodnić, że Kościół jest jedyną powszechną instytucją, istniejącą od dwóch tysięcy lat, która przetrwała dzięki temu, ze jest zdolna do nieustannej, wewnętrznej odnowy. To widomy znak realnej obecności w nim Ducha Świętego. Drogę odnowy wobec nowych wyzwań podjął Kościół w drugiej połowie XX wieku. Jest to wielkie dzieło Soboru Watykańskiego II. Jego dopełnieniem było wezwanie do nowej ewangelizacji, postawione przez Jana Pawła II.

Kościół znakiem sprzeciwu

 

Misterium wcielenia – fakt że Jezus jest w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem – jest najwyższym, także w historii ludzkości, dowartościowaniem człowieka. Pokazuje jasno, że osoba ludzka ma wymiar transcendentny, nie ograniczający się tylko do ziemskiego wymiaru. Dlatego Kościół – jako jedyna instytucja – głosi świętość życia i osoby ludzkiej. Dlatego też celem jego misji w świecie jest nie tylko przekazywanie wiary, ale i obrona godności człowieka. Jan Paweł II w swej programowej encyklice “Redemptor hominis” napisał wyraźnie, że “człowiek jest drogą Kościoła”. Kościół zatem – jeśli chce być wierny swemu powołaniu – staje zawsze w obronie człowieka. Kościół ze swej natury musi być obrońcą praw i godności człowieka. Być “znakiem sprzeciwu”, jeśli prawa te, w jakikolwiek sposób są szargane.

 

Wciąż jesteśmy więc świadkami cywilizacyjnego “sporu o człowieka”, jaki Kościół toczy z wieloma prądami współczesnej cywilizacji. “Cywilizacji śmierci” polegającej na redukcji człowieczeństwa do określonych jego atrybutów, Kościół przeciwstawia cywilizację miłości. Zawiera ona wielką apoteozę godności osoby ludzkiej, niezależnie od sytuacji, w jakiej dany człowiek się znajduje. Stąd płynie tak ważny, powiedziałbym wyzwoleńczy aspekt chrześcijaństwa, także w płaszczyźnie społecznej. Doświadczyliśmy tego w ostatnich dziesięcioleciach. Proces upadku komunizmu i odbudowywania jedności Europy rozpoczął się od tego, że Jan Paweł II przypomniał gnębionym ludziom o ich niezbywalnej godności. Stało się to najistotniejszą chyba siłą sprawczą przemiany oblicza Europy.

Kościół miejscem zbawienia

 

Kościół jednak jest przede wszystkim miejscem zbawienia i o tym nigdy nie możemy zapominać. Bóg pragnie nas zbawić i po to założył Kościół. Największy sprzeciw budzi prawda, że “poza Kościołem nie ma zbawienia”, głoszona już przez starożytnych Ojców Kościoła. “Extra Ecclesiam nulla salus” (św. Cyprian). Prawda ta jednak ma głęboki sens i tak na prawdę nikogo nie wyklucza. Formalna przynależność do Kościoła nie jest żadną gwarancją zbawienia, gdyż człowieka zbawia tylko sam Bóg. Wszędzie natomiast tam, gdzie realizuje się zbawienie, tam właśnie obecny jest Kościół, niezależnie od jego formalnych granic. Każdy więc ma tę szansę, dlatego właśnie, że Kościół istnieje.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,20,chrystus-tak-kosciol-nie.html

******

Wystarczy tylko otworzyć oczy…

ks. Andrzej Zwoliński / slo

(fot. seyed mostafa zamani / flickr.com)

Przejawy szczęścia doświadczane są przez człowieka jako te elementy życia, które nadają mu sens, dla których warto istnieć. Szczęście wydaje się być blisko życia, stapia się z nim, tworzy jedną całość, nadając mu wyjątkowy charakter.

 

Chociaż jest trudno opisywane i nazywane, to jednak ma bardzo konkretny przekład na poczucie zadowolenia, uśmiech czy radość codzienną. Istotne elementy szczęścia funkcjonują w najbliższych — w sensie przestrzennym — relacjach z innymi ludźmi.
Jednym z mechanizmów odczytywania własnego poziomu szczęścia jest porównywanie się z innymi. Niekiedy stanowi ono rodzaj terapii, zwłaszcza gdy nagle człowiek znajduje się w sytuacji chorobowej czy znacznie gorszej niż zwykle. Nagłe poczucie niepewności, które towarzyszy temu doświadczeniu, wzmaga dążenie do porównywania swojej sytuacji z innymi. W literaturze najczęściej wymienia się trzy podstawowe rodzaje grup odniesienia: — grupa członkowska, czyli grupa, do której aktualnie należymy, i z którą się identyfikujemy, jesteśmy z nią związani (rodzina, przyjaciele, członkowie tego samego klubu itp.); — grupa aspiracji, czyli grupa, do której chcielibyśmy należeć (przedstawiciele z wyższych klas, przełożeni, gwiazdy filmowe czy liderzy ze świata muzyki, powszechnie szanowani itp.), co pobudza motywację, chęć zrównania się z nimi, niekiedy rodzi niezadowolenie, gdy uznajemy, że zrównanie staje się coraz mniej możliwe; — grupa negatywna, ludzie, z którymi chcielibyśmy uniknąć powiązań, oceniani przez nas jako mało wartościowi. Efekt tych konfrontacji i porównań z innymi stwarza na bieżąco poczucie pewnego komfortu lub dyskomfortu. Niekiedy — dla większej satysfakcji — celowo poszukuje się grup odniesienia, które są mało wymagające i usprawiedliwiają bierność jednostki.

 

Ryszard Kapuściński w Cesarzu, opisując taką tendencję u cesarza Etiopii, Hajle Sellasje, napisał: “(…) dobrotliwy pan wolał złych ministrów. A wolał dlatego, że pan nasz lubił się korzystnie kontrastować. A jakże mógłby się korzystnie kontrastować, gdyby był otoczony przez dobrych ministrów?”.
Miejscem szczególnie bliskiego przeżywania stanu szczęścia jest dom. Zakreśla on swoistą, najważniejszą dla człowieka sferę międzyosobową. W domu człowiek uczy się i doświadcza pierwszych, istotnych intuicji, które budują związek z innymi. Doświadcza także radości z bycia z innymi i spełniania siebie w intymnych, bliskich związkach. Dom jest typowo ludzkim fenomenem — przestrzeń staje się domem dzięki człowiekowi. Nie jest on kryjówką — z domu wychodzi się na zewnątrz, by wypełnić w świecie swoją misję, której jednak bez domu nie byłby człowiek w stanie podjąć. Z domem wiąże się poczucie solidarności, które jest bronione i chronione przez wszystkich jego członków. Jakikolwiek brak zaufania czy rysa na domu ma swe bezpośrednie odniesienie w odczytywaniu szczęścia. Doświadczenie domu jest realizacją bycia dla innych i czynienia dobra. Sprawia to, że człowiek bardziej staje się sobą i staje się sam coraz większym dobrem. Buduje to w nim satysfakcję aksjologiczną, odczytywaną jako szczęście.
W domu człowiek formułuje też pierwsze odpowiedzi na pytania o główny drogowskaz życia. W historii etyki wskazywano na różne możliwe dobra, które dla człowieka mogą stać się celem jego życia. Wśród nich: relatywiści odrzucają istnienie jednej normy moralności, zaprzeczając istnieniu norm moralnych (amoralizm, etyka autorytarna, etyka konformistyczna, “etyka Kalego”, “etyka plemienna”); eudajmoniści upatrują istotę dobra w podprowadzeniu człowieka przez nie do szczęścia (hedonizm, etyka samorealizacji); antyeudajmoniści — np. etyka reguł, etyka aksjologiczna, etyka “szacunku dla życia”, etyka personalistyczna, etyka sumienia, etyka miłości — zainteresowanie szczęściem nie może przekreślać dobra moralnego. Wśród wielu odpowiedzi padły też twierdzenia, że najmocniejszym dążeniem człowieka jest pragnienie przezwyciężenia doskwierającego mu poczucia osamotnienia (Erich Fromm); dążenie do tego, by być kimś ważnym, znaczącym (Alfred Adler), czy dążyć do sensu życia (Viktor E. Frankl).
Każda z koncepcji etyki, wskazując na istotny cel dążeń ludzi, ma swe sprowadzenie do najbliższych, “domowych” relacji. W każdym razie żaden z celów etyki nie może być realizowany “ponad” czy “pomimo” wartości, jakie niesie z sobą dom, nie może usprawiedliwiać destrukcji bliskich relacji i przestrzeni miłości, która zakreśla sferę wyjątkowych spotkań. Dlatego tak ważna dla życia codziennego jest życzliwość, niezbędna w każdym działaniu człowieka. Sprawia ona, że ludzie osiągają dzięki niej jak najwięcej przyjemności, doświadczają wiele chwil szczęśliwych, doznają maksimum radości, a zarazem jak najmniej cierpień, bólu, stresu czy frustracji.

Jedną z codziennych praktyk, propagowaną przez chrześcijaństwo, realizowaną na co dzień, była gościnność. Zaradzała ona drobnym nieszczęściom i poczuciu dyskomfortu gości, a rodziła radość i satysfakcję gospodarzy. Była to otwartość na drugiego człowieka i gotowość do pomocy mu we wszystkich okolicznościach. Święty Benedykt wskazywał: “Wszystkich przychodzących do klasztoru gości należy przyjmować jak Chrystusa, gdyż On sam powie: «Gościem byłem i przyjęliście Mnie» (Mt 25, 35). Wszystkim trzeba też okazywać należny szacunek, a zwłaszcza zaś braciom w wierze oraz pielgrzymom. (…) A zatem, skoro tylko zawiadomią o przybyciu gościa, przełożony i bracia wyjdą mu na spotkanie z całą usłużnością miłości” (Reguła św. Benedykta, nr 53).
Nie tylko wewnętrzne przekonanie, ale i badania socjologiczne potwierdzają, że wydawanie pieniędzy na innych może być poważnym źródłem szczęścia dla obdarowujących. Wydatki osobiste (ang. personal spending), czyli spożytkowanie pieniędzy na własne potrzeby, nigdy nie przynosi tyle poczucia radości i szczęścia jak wydatki prospołeczne (ang. prosocial spending), czyli wydawanie pieniędzy na kupowanie prezentów innym lub wydawanie ich na cele charytatywne. Okazuje się, że rzeczywiście posługa innym, pomoc i wsparcie dla biedniejszych, mogą być “kluczem do szczęścia”. Ludzie, którzy regularnie pomagają innym, są — statystycznie ujmując — szczęśliwsi.
Szczęście, chociaż tak trudny temat do rozważania i opisu, jest częścią zwykłego życia, zamieszkuje codzienność, leży bliżej niż człowiek jest w stanie sobie o tym pomyśleć. Wystarczy tylko otworzyć oczy…

 

Więcej w książce: Szczęście brutto – ks. Andrzej Zwoliński

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,604,wystarczy-tylko-otworzyc-oczy-.html

*******

Zachwyt przyrodą i Jego Miłością

17 kwietnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

We wszystkich porach roku zachwycamy się pięknem przyrody, a wiosną być może najczęściej… Zachwyt ma to do siebie, że uwalnia nas z zamknięcia tylko w sobie i skierowuje na zewnątrz – ku drugiemu… W przeżywaniu zachwytu spostrzegamy dość szybko (chyba że ulegliśmy fatalnej laicyzacji), że to Ktoś zwraca się do nas i komunikuje nam coś ważnego, a my odruchowo – spostrzegłszy, że On tu jest, udziela się i przechodzi – zwracamy się do Niego z uznaniem, podziwem, wdzięcznością… Odczuwamy wielobarwne wzruszenie…

Poniżej przytaczam cudny w swej treści wpis, który ma swój początek w … „pachnącej gałązce”. Jezus pomaga Gabrieli z miłego zapachu odbić się (jak z trampoliny) i poszybować wysoko – ku rewelacyjnym szczytom Miłości Boga Ojca!

– Po wielokrotnym smakowaniu każdego poniższego zdania pragnę się nim podzielić…

„Dziękowałam Mu, że dał tak słodki zapach gałązce, którą przyniosłam z ogrodu.
– „Wierz mocno, że to dla was Ojciec Stwórca uczynił te wszystkie rzeczy,
które was zachwycają w przyrodzie,
ponieważ Jego stwórcza Dobroć wobec Jego dzieci przekracza wszystko.
Któż myśli, żeby Mu za to podziękować?
A jednak, jeżeli On przygotował w naturze tyle wspaniałości dla wszystkich razem,
uczynił to także dla każdego z osobna, jak gdyby każdy z was był Jego jedynym dzieckiem.
O, ta miłość różnorodna i tylko dla jednego!
Wszystkie sposoby kochania są w Bogu.
Wszystkie są godne uwielbienia.
Składaj Mu dzięki za Jego sposób miłowania ciebie,
za Jego myśli specjalnie o tobie,
za to, co włożył w twoje serce, a nie w serce innej;
za to, że sprawił to, czym jesteś i co powinnaś poczytywać za łaskę.
Czy nie jest łaską, że Jego spojrzenie szło za tobą od wieków?
Czy nie czujesz się bardziej Jego dzieckiem szczęśliwym, że ma takiego Ojca?
Co złego mogłoby cię spotkać?
Jesteś córką Boga, a Chrystus jest twoim Bratem.
Czy nie stanowi to niewyczerpanego źródła radości?
Uwolnij się, opuść troski ziemskie.
Powracaj ciągle do wiecznego Łona, które cię nosiło.
Oddaj się Duchowi, który cię ożywi.
On cię przekaże Ojcu.
Nie możesz tego zrozumieć?
Wiedząc, że nic nie wiesz, oddaj się mimo wszystko;
im będziesz mniejsza, tym bardziej Duch cię wywyższy.
Wyliczaj swoje ułomności;
chciałabyś skakać, ale nie umiesz nawet chodzić.
A więc wyciągnij ramiona, Duch cię pochwyci”

(Gabriela Bossis, ON i ja, t. III nr 195).

http://osuch.sj.deon.pl/2015/04/17/zachwyt-przyroda-i-jego-miloscia/

*******

Madryt: kongres o prześladowaniu chrześcijan

Radio Watykańskie

RV / ptt

(fot. shutterstock.com)

– Wszyscy jesteśmy nazarejczykami – pod takim hasłem rozpoczął się w Madrycie międzynarodowy kongres poświęcony prześladowaniu chrześcijan. Do stolicy Hiszpanii przyjechali m. in. patriarcha Ignacy Efrem Józef III Younan z Syrii, abp Bashar Matti Warda z Iraku, pastor Edwar Awabdech, przewodniczący sojuszu Kościołów Ewangelickich w Syrii i Libanie oraz bp Oliver Dashe Doeme z Nigerii.

Podczas kongresu głos zabiorą przede wszystkim chrześcijanie prześladowani w swoich krajach. Kongres jest jednocześnie apelem do rządzących, aby nie pozostawali bierni wobec tragedii, która dotyka chrześcijan w wielu krajach świata, szczególnie muzułmańskich.

 

Duże zainteresowanie mediów wzbudziła obecność męża i najmłodszej córki Asii Bibi, chrześcijanki z Pakistanu, która została skazana na śmierć za rzekome bluźnierstwo przeciwko Mahometowi. Podczas kongresu zostanie pokazany film “Uwolnić Asię Bibi” (reż. Michał Król, Maciej Grabysa), który został zrealizowany m.in. dzięki Salezjańskiemu Wolontariatowi Misyjnemu “Młodzi Światu” oraz Domowi Wydawniczemu Rafael. O swoich przeżyciach opowiedzą także nigeryjskie dziewczęta Kayla i Hauwa, które uciekły grupie Boko Haram.

 

Na znak solidarności z prześladowanymi chrześcijanami można podpisać specjalną petycję, która zostanie przekazana ich przedstawicielom.

 

Kongres zakończy się w niedzielę 19 kwietnia.

 

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21883,madryt-kongres-o-przesladowaniu-chrzescijan.html

******
*******

O autorze: Judyta