Myśl dnia
William Szekspir
Cudowne uwolnienie Apostołów
Czytanie z Dziejów Apostolskich.
Arcykapłan i wszyscy jego zwolennicy, należący do stronnictwa saduceuszów, pełni zazdrości zatrzymali apostołów i wtrącili ich do publicznego więzienia.
Ale w nocy anioł Pański otworzył bramy więzienia i wyprowadziwszy ich powiedział: „Idźcie i głoście w świątyni ludowi wszystkie słowa tego życia”. Usłyszawszy to weszli o świcie do świątyni i nauczali.
Tymczasem arcykapłan i jego stronnicy zwołali Sanhedryn i całą starszyznę synów Izraela. Posłali do więzienia, aby ich przyprowadzono. Lecz kiedy słudzy przyszli, nie znaleźli ich w więzieniu. Powrócili więc i oznajmili: „Znaleźliśmy więzienie bardzo starannie zamknięte i strażników stojących przed drzwiami. Po otwarciu jednak nie znaleźliśmy wewnątrz nikogo”.
Kiedy dowódca straży świątynnej i arcykapłani usłyszeli te słowa, nie mogli pojąć, co się z nimi stało. Wtem nadszedł ktoś i oznajmił im: „Ci ludzie, których wtrąciliście do więzienia, znajdują się w świątyni i nauczają lud”. Wtedy dowódca straży poszedł ze sługami i przyprowadził ich, ale bez użycia siły, bo obawiali się ludu, by ich nie ukamienował.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9)
Refren: Biedak zawołał i Pan go wysłuchał.
Będę błogosławił Pana po wieczne czasy, *
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem, *
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.
Wysławiajcie razem ze mną Pana, *
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał *
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.
Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, *
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał, *
i uwolnił od wszelkiego ucisku.
Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych, *
aby ich ocalić.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry, *
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 3,16)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego;
każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (J 3,16-21)
Bóg posłał swego Syna, aby świat został zbawiony
Słowa Ewangelii według świętego Jana.
Jezus powiedział do Nikodema: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego.
A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu”.
Oto słowo Pańskie.
***********************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Po stronie światłości
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
#Ewangelia: O Sądzie Ostatecznym
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do Nikodema: “Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego.
A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu”.
Komentarz do Ewangelii
Sąd Ostateczny nie polega na tym, że Bóg otwiera wielką księgę, w której zapisane są nasze dobre i złe uczynki i wyrok zapada w zależności od tego, których uczynków jest więcej. “Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki”. Nie po to Bóg umarł na krzyżu za nasze grzechy, by potem te grzechy liczyć. Kto jednak nienawidzi Bożego światła, ten nie może zamieszkać na zawsze w Niebie, gdzie człowiekowi ciągle towarzyszy Boże światło.
Pokochajmy więc Boże światło, czyli prawdę. Prawda nas wyzwoli od grzechu i win. Tylko poznanie prawdy i życie zgodnie z nią doprowadzi nas do Nieba.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2397,ewangelia-o-sadzie-ostatecznym.html
*****
Na dobranoc i dzień dobry – J 3, 16-21
Mariusz Han SJ
Kroczymy i naśladujemy…
Życiodajna woda / Nikodem
Jezus powiedział do Nikodema: Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego; każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne.
Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego.
A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu.
Opowiadanie pt. “Wyszedłem z piekła”
Arek ma 23 lata. Od dzieciństwa mieszka w Piekle – dzielnicy Dąbrowy Górniczej. Z podstawówki wyrzucili go za pijaństwo, parokrotnie był w poprawczaku.
Jego dzień zaczynał się o 6-7 rano. Wstawał i szedł na polowanie. Szukał po knajpach załamanych ludzi, którzy chcieli z kimś pogadać. Słuchał ich, pił z nimi, a gdy się upijali – okradał. Kiedy był starszy, kradł samochody.
Wzięli go do wojska. Po dwóch miesiącach zdezerterował. Poszukiwano go listem gończym. Brat chciał mu pomóc.
Któregoś dnia obudził się na strasznym kacu. Resztką sił dowlókł się do łazienki. Trząsł się, wymiotował. Bardzo długo patrzył w lustro i wreszcie zawołał: “Panie Jezu, jeśli jesteś, pomóż mi, bo zdycham jak pies!”
Wyznał Jezusowi wszystkie grzechy. Że bił, kradł, gwałcił, (bo i tak było), i w tej łazience stał się cud. Zrobiło się jasno. Chciał uciec, ale poczuł, że Bóg nie zamierza go zabić. Poczuł, że go kocha. Było tak, jakby ktoś wylał na niego wiadro światłości, jakby włożył mu w piersi świetlistą kulę. Czuł, że został napełniony Duchem Świętym.
Nie pamięta, co robił cały dzień, ale następnej nocy jak zwykle leżał w łóżku z głową przy oknie. Patrzył w niebo i płakał. – W pewnym momencie – wspomina – ktoś wziął mnie za ręce, podniósł do góry i przytulił jak dziecko. Nigdy, ani wcześniej, ani później, nie było mi tak dobrze.
Rano znowu poszedł do knajpy, ale już nie pił. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie noc. Liczył, że ON znowu przyjdzie. Przyszedł i powiedział Arkowi, że ze wszystkiego go wyciągnie. To były trzy spotkania Arka z Bogiem, które zupełnie zmieniły jego życie.
Zaczął szukać ludzi, których skrzywdził, chciał naprawiać krzywdy, ale nic od niego nie chcieli, mówili, że mu wybaczają. Doznał łaski od Boga i ludzi.
Następnego dnia po nawróceniu Arka koledzy porobili zakłady, jak długo wytrzyma bez picia. Stawiali wódkę – odmawiał. Później podpity suwnicowy postawił przed nim kieliszek wina, obok rzucił kopertę z całą wypłatą.- Pij! – krzyczał.
W wolnym czasie Arek głosi Ewangelię. Czuje, że jest pod szczególną ochroną Boga.
Refleksja
Nasza wiara jest nam potrzebna, aby każdego dnia kroczyć za Jezusem. Mimo, że się przewracamy i oddajemy różnym pokusom i namiętnościom, to wciąż musimy zdążać do doskonałości. To pragnienie powinno w nas być przez całe życie, bo jeśli go zabraknie, wtedy możemy wpaść w dół niemocy…
Jezus uczy nas, że tylko wiara w zmartwychwstanie i życie jest podstawą naszej egzystencji. Nasze postępowanie powinno potwierdzać tą wiarę. Wiara bez uczynków martwa bowiem jest…
Nasza wiara przypomina często chodzenie po wodzie. Towarzyszy temu chodzeniu często nasz strach, lęk, czy rozczarowanie. Stąd tak ważne jest zaufanie, bez którego niemożliwe jest stawianie kolejnych kroków w naszej egzystencji. Jeśli jest w nas zaufanie i wiara, wtedy nasze postępowanie jest pewniejsze i przede wszystkim radośniejsze…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Do czego potrzebna jest nam wiara?
2. Jak jest z Twoim zaufaniem? Czy ufasz Jezusowi, sobie i innym ludziom?
3. Co towarzyszy Ci w chodzeniu za Jezusem?
I tak na koniec…
Długoletnie błądzenie w ciemnościach w poszukiwaniu prawdy odczuwanej, lecz nieuchwytnej, głębokie pragnienie oraz przeplatające się ze sobą okresy wiary i zwątpienia, które poprzedzają jasne i pełne zrozumienie, znane są wyłącznie tym, którzy sami ich doświadczyli (Albert Einstein)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,223,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-3-16-21.html
*****
“NIGDY O TYM NIE ZAPOMNIJ”- Afirmacja Twojej Osoby
„NIGDY O TYM NIE ZAPOMNIJ”- Afirmacja Twojej Osoby – YT
15 kwietnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
…Nigdy o tym nie zapomnij:
Twojej twarzy nie posiada na tym świecie nikt poza Tobą.
A takie oczy tylko Ty posiadasz.
Nigdy o tym nie zapomnij:
Jesteś bogaty.
Obojętnie, czy masz pieniądze, czy nie,
ponieważ możesz żyć.
Nikt nie żyje tak jak Ty.
Ty jesteś chciany.
Nie jesteś dzieckiem przypadku…
Ten piękny tekst (całość w filmiku i poniżej) już się na blogu pojawił. Jakiś czas temu został ubogacony piękną muzyką i obrazami szlachetnych kamieni, tęczą w różnych wydaniach (a tak na marginesie: nie damy jej zawłaszczyć…; Bóg obrał ją, a i stworzył, jako znak Przymierza…)
Nigdy o tym nie zapomnij: To, że żyjesz, nie było Twoją własną ideą, A to, że oddychasz, nie było Twoją decyzją. Nigdy o tym nie zapomnij: To, że żyjesz, było ideą Kogoś Innego. A to, że oddychasz, Jego prezentem dla Ciebie. Nigdy o tym nie zapomnij: Nikt nie widzi nieba tak samo jak Ty. I nikt dawniej nie wiedział tego, co Ty wiesz. Nigdy o tym nie zapomnij: Twojej twarzy nie posiada na tym świecie nikt poza Tobą. A takie oczy tylko Ty posiadasz. Nigdy o tym nie zapomnij: Jesteś bogaty. Obojętnie, czy masz pieniądze, czy nie, ponieważ możesz żyć. Nikt nie żyje tak jak Ty. Ty jesteś chciany. Nie jesteś dzieckiem przypadku. Nie jesteś zachcianką natury. Bez różnicy, czy pieśń Twego życia śpiewasz w dur czy w moll. Jesteś pomysłem Boga! I do tego genialnym. To właśnie jesteś Ty._____________________________________________________________________________
[Osobiste wspomnienie] To, co można odsłuchać (a w tej chwili, po aktualizacji, także przeczytać), powróciło do mnie po (długo) bezskutecznych poszukiwaniach… Zguba zachowała się (i dała się odnaleźć) w formie nagranej.
Jest to piękna i mocna AFIRMACJA! Jej autor jest (mi) nieznany.
- Wszyscy potrzebujemy potwierdzenia, afirmacji: umocowania w podarowanym nam BYĆ i istnieć, jako niepowtarzalne OSOBY!
- Wciąż też musimy być gotowi odpierać ataki wroga ludzkiej osoby! Potrafi on uderzać – z różną częstotliwością i intensywnością – w czuły i słaby punkt w nas. Mam na myśli dziedziczną nieufność wobec naszego Stwórcy i niedowierzanie Miłości Boga Ojca, choć Ta objawia się i udziela na tyle sposobów…
…a jest to Przymierze MIŁOŚCI – Miłości która nas STWARZA… i konsekwentnie – obdarza nas wszelkim dobrem, nade wszystko zaś Sobą – Sobą przez duże „S”, bo BÓG, NASZ OJCIEC JEST MIŁOŚCIĄ!!! O zawrotna rzeczywistości !!! Jakże wysłowić szczęście duszy mej???!
http://osuch.sj.deon.pl/2015/04/15/nigdy-o-tym-nie-zapomnij-afirmacja-twojej-osoby-youtube/
******
Ty, który mnie kochasz takim,
jaki jestem
Panie, pojednaj mnie ze mną.
Jakże mogę spotykać i kochać innych,
Jeśli już nie spotykam i nie kocham siebie?
Panie, który mnie kochasz takim, jaki jestem,
a nie jedynie takim, jakim chciałbym być,
pomóż mi przyjąć moją sytuację, z jej smutkiem i nadzieją.
Naucz mnie żyć
wśród blasków i cieni,
wśród łagodności i wybuchów gniewu,
w śmiechu i we łzach,
w mojej przeszłości i w teraźniejszości.
Ucz mnie przyjmować siebie, jak Ty mnie przyjmujesz,
i kochać siebie tak, jak Ty mnie kochasz.
Uwolnij mnie od doskonałości na mą tylko miarę
i otwórz mnie na świętość, którą chcesz mi dać.
Oszczędź mi cierpień Judasza
wchodzącego w siebie, by potem już nie wyjść,
trwania z rozpaczą i strachem wobec swego grzechu.
Udziel mi żalu Piotra,
spotykającego milczenie Twojego spojrzenia,
pełne czułego współczucia.
A jeśli miałbym płakać,
niech to nie będzie płacz nad sobą samym,
raczej nad Twoją zdradzoną miłością.
Panie, Ty znasz drążącą mnie rozpacz
i wstręt do siebie,
które bez przerwy przerzucam na innych!
Niech Twoja dobroć pozwoli mi żyć
w moich własnych oczach!
Tak bardzo chciałbym odemknąć bramę
mojego więzienia,
w którym sam siebie
Zamknąłem na klucz!
Udziel mi odwagi do wyjścia z siebie.
Powiedz, że wierzący wszystko potrafi.
Powiedz, że jeszcze może mnie uzdrowić
Światło Twojego słowa i Twego spojrzenia. /…/
MODLITWA z komentarzy : http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,86,slowo-boze-w-strumieniu-oddechu.htm
*****
Św. Klemens Aleksandryjski (150 – ok. 215), teolog
Pedagog, 1,6
W chwili, kiedy jesteśmy ochrzczeni, stajemy się oświeceni. Oświeceni, stajemy się synami, stając się synami, stajemy się doskonali i wtedy otrzymujemy nieśmiertelność. „Ja rzekłem: Jesteście bogami i wszyscy – synami Najwyższego” (Ps 82,6; por. J 10,34)
Tej chwili chrztu nadaje się różne nazwy: nazywa się ją łaską, oświeceniem, kąpielą, dopełnieniem. Kąpielą, skoro jesteśmy w niej oczyszczeni z naszych win; łaską, skoro należna kara za nasze grzechy zostaje zniesiona; oświeceniem, skoro kontemplujemy święte światło naszego zbawienia, w którym dostrzegamy boskie sprawy; dopełnieniem, skoro niczego nie brakuje. Czego bowiem brakowałoby temu, który poznał Boga? I jakże mógłby nazwać coś „łaską Boga”, gdyby nie było to doskonałe? Ponieważ sam będąc doskonałym, Bóg może dać tylko rzeczy doskonałe…
Zaledwie zatem ktoś jest odnowiony, kiedy zostaje „oświecony”. Staje się wolny od ciemności i jednocześnie obdarzony światłem. Pozbyliśmy się naszych grzechów, które, jak chmura, zakrywały boskiego Ducha i oto zajaśniało oko naszej duszy, a tylko ono potrafi kontemplować sprawy Boże.
********
******
360 Sekund – Powrót Ciemnych Nocy Nikodema, zapowiedź
Przed dwoma laty ks. Michał wygłosił pierwsze w swoim życiu rekolekcje internetowe pt.: Ciemne Noce Nikodema. Dzisiaj zapraszamy na ich powrót i próbę znalezienia odpowiedzi na pytanie, dlaczego Nikodem postanowił spotkać się z Jezusem? Przeżyj ponownie wielkopostną przygodę z Jezusem i Nikodemem!
********
Ciemne Noce Nikodema
Przeżyjmy to jeszcze raz! Ciemne Noce Nikodema – rekolekcje adwentowe 2011. Twoja szansa by narodzić się na nowo!
Rekolekcje, które dały nowy początek w życiu wiary wielu ludzi na całym świecie. Niosą ze sobą treść spotkania Nikodema z Jezusem i odniesienie w konkret naszego życia. Nie trzeba czekać na adwent, by posłuchać o tym jak narodzić się na nowo – z wody i z Ducha! Zapraszamy.
*******
Refleksja katolika
A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki (J 3, 19).
Światłością świata jest Chrystus i Jego nauka. Nauczanie Jezusa jest pewne i obiektywne – niestety nie do wszystkich przemawia. Popełniane grzechy mącą umysł i człowiek łatwo się gubi. Światło niezmiennej prawdy jest jednak nadal w zasięgu, jeżeli tylko człowiek pragnie żyć w zgodzie z wymogami zasad moralnych. Nawet gdy w skutek ludzkich wad i ułomności upada, zawsze z pomocą łaski Bożej może powstać. Sytuacja się pogarsza, gdy upadający nie chce się nawrócić czy wyzwolić ze swoich grzechów. Trwanie w grzechu jest wielkim złem i żeby zagłuszyć swoje sumienie tacy ludzie zaczynają racjonalizować i w swoich i innych oczach się usprawiedliwiać, że takie jest życie, że inaczej nie można itp. Do Kościoła będą odnosić się wrogo, że nie rozumie ludzi, że nie nadąża za postępem cywilizacji, a nawet, że zbyt dosłownie interpretuje naukę Jezusa. Inne przecież wyznania chrześcijańskie są bardziej pobłaźliwe i tolerancyjne dla ludzkich ułomności i do takich kościołów będą przystępować. Nic dziwnego, że w USA byli katolicy stanowią bardzo liczną grupę ludzi obecnie przynależąc do różnych religii i wyznań chrześcijańskich, których jest tam co niemiara. Do nich można przytoczyć przestrogi św. Pawła apostoła: Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom (2 Tym 4, 3-4).
Niektórzy zadają sobie pytanie: czy warto, w tym gąszczu różnych religii, wyznań, światopoglądów i opinii szukać obiektywnej prawdy? Nie ma łatwej prawdy. Prawda jest wymagająca. W obliczu śmierci, przed Piłatem, Jezus wypowiada znamienne słowa: Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie (J 18, 37). Wierność prawdzie przypieczętował swoją krwią na krzyżu. Nielicznym dana jest łaska męczeńskiej śmierci za wiarę, ale drogę krzyżową – niosąc swój krzyż – przejść muszą wszyscy Jego prawdziwi wyznawcy, gdyż taka jest cena wiecznego Zbawienia.
diakon Franciszek
diakonfranciszek@gmail.com
***
Człowiek pyta:
Jak długo występni, o Panie, jak długo będą się chełpić występni, będą pleść i gadać bezczelnie, i chwalić się będą wszyscy złoczyńcy?
Ps 94, 3-4
Kto wystąpi w mojej obronie przeciw niegodziwcom? Kto mię zasłoni od złoczyńców?
Ps 94,16
Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę za Twoją łaskawość i wierność! Czemu mają mówić poganie: A gdzież jest ich Bóg?
Ps 115, 1-2
***
Planów Bożych nie może człowiek zbadać, Koh 8 i 9
16. Gdy swoją uwagę na to zwróciłem, by poznać mądrość i przyjrzeć się dziełu, jakie się dokonuje na ziemi – bo ani w dzień, ani w nocy snu nie zaznają oczy człowieka –
17. widziałem wszystkie dzieła Boże: Człowiek nie może zbadać dzieła, jakie się dokonuje pod słońcem; jakkolwiek się trudzi, by szukać – nie zbada. A nawet mędrzec, chociażby twierdził, że je zna – nie może go zbadać.
1. Bo wszystko to rozważyłem i wszystko to zbadałem. Dlatego że sprawiedliwi i mędrcy, i ich czyny są w ręku Boga – zarówno miłość, jak i nienawiść – nie rozpozna człowiek tego wszystkiego, co przed oczyma jego się dzieje.
2. Wszystko jednakie dla wszystkich: Ten sam spotyka los sprawiedliwego, jak i złoczyńcę, tak czystego, jak i nieczystego, zarówno składającego ofiary, jak i tego, który nie składa ofiar; tak samo jest z dobrym, jak i z grzesznikiem, z przysięgającym, jak i z takim, którzy przysięgi się boi.
Za życia jeszcze trzeba dobrze czynić i zażywać radości, bo po śimerci jest to niemożliwe, Koh 9
3. To złem jest wśród wszystkiego, co się dzieje pod słońcem, że jeden dla wszystkich jest los. A przy tym serce synów ludzkich pełne jest zła i głupota w ich sercu, dopóki żyją. A potem – do zmarłych!
4. Bo któż stanowi wyjątek? Wszyscy żyjący mogą jeszcze mieć nadzieję – bo lepszy jest żywy pies niż lew nieżywy –
5. ponieważ żyjący wiedzą, że umrą, a zmarli niczego zgoła nie wiedzą, zapłaty też więcej już żadnej nie mają, bo pamięć o nich idzie w zapomnienie.
6. Tak samo ich miłość, jak również ich nienawiść, jak też ich zazdrość – już dawno zanikły, i już nigdy więcej udziału nie mają żadnego we wszystkim, cokolwiek się dzieje pod słońcem.
7. Nuże więc! W weselu chleb swój spożywaj i w radości pij swoje wino! Bo już ma upodobanie Bóg w twoich czynach.
8. Każdego czasu niech szaty twe będą białe, olejku też niechaj na głowę twoją nie zabraknie!
9. Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał, po wszystkie dni marnego twego życia, których ci Bóg użyczył pod słońcem. Po wszystkie dni twej marności! Bo taki jest udział twój w życiu i w twoim trudzie, jaki zadajesz sobie pod słońcem.
10. Każdego dzieła, które twa ręka napotka, podejmij się według twych sił! Bo nie ma żadnej czynności ni rozumienia, ani poznania, ani mądrości w Szeolu, do którego ty zdążasz.
Człowiek zależny jest od przypadku, Koh 9
11. A dalej widziałem pod słońcem, że to nie chyżym bieg się udaje, i nie waleczni w walce zwyciężają. Tak samo nie mędrcom chleb się dostaje w udziale ani rozumnym bogactwo, ani też nie uczeni cieszą się względami. o czas i przypadek rządzi wszystkim.
12. Bo też i nie zna człowiek swego czasu, jak ryby, które się łowi w sieć zdradliwą, i jak ptaki w sidła schwytane. Jak one, tak uwikłani zostaną ludzie w złej chwili, gdy spadnie na nich znienacka.
***
Kosy wiosną pracują, cep jesiennej pory,
A zimą gospodarze biorą za topory.
Kościuszko zaczął kosić, teraz młócić pora,
A w końcu na Moskali bierz się do topora.
Adam Mickiewicz
http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html
*****
Refleksja maryjna
Maryja pełna wiary oczekuje zmartwychwstania
Ona bowiem, wierząc,
Poczęła Syna
I wierząc oczekiwała
Jego zmartwychwstania;
Umocniona wiarą wyglądała dnia światła i życia,
W którym po ustąpieniu nocy śmierci
Cały świat się rozweseli,
A rodzący się Kościół będzie podziwiał
Z radosnym drżeniem chwalebne oblicze
Swojego nieśmiertelnego Pana.
Zbiór Mszy o Najświętszej Maryi Pannie
teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2000
www.salwator.com
Święte Anastazja i Bazylissa, męczennice
Anastazja i Bazylissa są wspominane w “Martyrologium rzymskim” jako uczennice apostolskie, matrony rzymskie nawrócone na chrześcijaństwo przez nauczanie świętych Apostołów Piotra i Pawła. Po ich męczeńskiej śmierci, odnalazły ich ciała i pochowały potajemnie pod osłoną nocy. Za to skazano je na tortury (obcięto im języki i kończyny) i ścięcie. Poniosły śmierć za czasów Nerona w roku 67 (lub 68). Są patronkami cenzorów, wzywane w bólach głowy.
W ikonografii atrybutem świętych Anastazji i Bazylissy są nożyce, palma. Często są przedstawiane bez głowy, rąk i nóg.
Zapadł jednak na ciężką chorobę. To zbliżyło go do Pana Boga. Zaczął myśleć poważniej o życiu i jego celu. Opatrzność pomogła mu w tym również przez prostych, ale szlachetnych i głęboko religijnych ludzi. Należeli do nich: krawiec Ludwik Guyot, który został potem zakrystianem katedry w Cavaillon, oraz cicha, oddana dobroczynności niewiasta, Antonina Reveillade. Ta ostatnia była analfabetką, dlatego prosiła często Busa, by czytał jej żywoty Świętych. W miarę rozczytywania się w nich, Bus odkrywał nowy świat. Reszty dokonał jego spowiednik, jezuita Piotr Peguet.
Dzięki nim Bus rozpoczął studia teologiczne i został kapłanem. Był to rok 1582. Cezar wtedy miał 42 lata. Gorliwy kapłan przekonał się na sobie, że główną przyczyną obojętności religijnej wśród wielu katolików jest ignorancja religijna, posunięta zbyt często do religijnego analfabetyzmu. Postanowił więc oddać się cały na służbę nauczania prawd wiary zarówno dzieci, jak i młodzieży i starszych. Za zezwoleniem biskupów Aix i Awinionu chodził od wioski do wioski, przemierzał ulice miast, uczył z ambon i podczas długich godzin spowiadania.
Z czasem przyłączyli się do niego współpracownicy. Założył z nimi nową rodzinę zakonną pod nazwą “Kapłanów Nauki Chrześcijańskiej”. Zwano ich powszechnie doktrynariuszami. Niestety, Cezary przeżył bolesny rozłam w tej nowej rodzinie. Jego towarzysz, Romillon, nie był za składaniem ślubów, chciał, by była to wspólnota bardziej luźna. Przeciągnął na swoją stronę pewną liczbę zwolenników. W ten sposób powstały dwa odłamy: jeden z główną siedzibą w Awinionie (Bus), drugi w Aix (Romillon).
Powstało równocześnie zgromadzenie sióstr dla nauczania prawd wiary kobiet i dziewcząt. Przybrały nazwę “Sióstr Nauki Chrześcijańskiej”. Instytut istnieje do dziś, liczy kilkadziesiąt sióstr.
Cezary zmarł 15 kwietnia 1607 roku w wieku 63 lat. W Awinionie jest jego grób. Dnia 27 kwietnia 1975 roku papież Paweł VI ogłosił uroczyście go błogosławionym. W uroczystości wziął udział episkopat francuski, przedstawiciele rządu, przełożeni wyżsi zakonu i dalsi krewni sługi Bożego.
św. Paternus
Św. Paternus był francuskim mnichem-pustelnikiem. Jego ojciec do końca swych dniu żył w irlandzkiej samotni. Za jego przykładem św. Paternus żył w klasztorze w Poitiers. Później udał się do Walii, gdzie zbudował klasztor nazwany Lanpaternaur. Odwiedziwszy ojca w Irlandii, powrócił do klasztoru w Poitiers, a ściślej w Ansion (w tej samej diecezji); wkrótce potem wraz z mnichami z tego samego klasztoru przeniósł się do pustelni w lesie Seicy. Dane mu było nawrócić wielu pogan; jego działalność apostolska, w której pomagało mu kilku kapłanów, objęła obszar sięgający aż po Bayeuese. W podeszłym wieku został biskupem Avranches. Święceń udzielił mu German z Rouen. Rządził diecezją trzynaście lat; zmarł około roku 574.
oraz:
świętych męczenników Maksyma i Olimpiadesa (+ ok. 250); świętych męczenników Marona, Eutychesa i Wiktoryna (+ ok. 110); świętych męczenników Teodora i Pausylipa (+ II w.)
Antoni Wielki (zm. 356 r.), którego tradycja uważa za pierwszego mnicha i mistrza ascezy, przekazuje nam na temat wyrzeczeń uwagę może cokolwiek zaskakującą. Czytamy:
Abba Antoni powiedział też, że są ludzie, którzy wyniszczyli ascezą swoje ciało, ale ponieważ zabrakło im roztropności, oddalili się od Boga.
Asceza nie ma w polszczyźnie wydźwięku, który wzbudza entuzjazm, kojarzy się raczej ze smętnymi mnichami i mniszkami, okrywającymi swe wychudłe ciała w brudne łachmany. Tymczasem słowo greckie “askesis” oznacza po prostu ćwiczenie się w czymś, np. w czytaniu czy w sporcie. Dla chrześcijan antyku askesis oznaczało przede wszystkim ćwiczenie się w cnocie. Antoni zatem mówiąc o ascezie, nie ma na myśli jedynie postu, ale raczej cały wachlarz praktyk, które mają pomóc usunąć wady i dać większą siłę wzrastającym cnotom. Praktykami ascetycznymi, o których mówią Ojcowie, są czytanie, recytacja psalmów i modlitw, post, jałmużna, okazywanie łagodności i miłosierdzia, czuwanie nocne, praca. Jak zatem widzimy niewiele ma to wspólnego ze smutkiem i udręczeniem złego ciała. Fundamentem tych ćwiczeń jest wytrwałość, ponieważ, jak podkreślają Ojcowie, korzyść przynosi tylko to, co jest praktykowane długo i wytrwale, a co jest praktykowane krótko i w sposób niedbały przynosi jedynie szkodę.
Stąd właśnie uwaga Antoniego: nie chodzi o poszczenie dla poszczenia, o pozbawienie się snu i modlitwę w nocy dla niej samej. Człowiek ascezy musi wiedzieć, co chce osiągnąć i tak miarkować swój wysiłek, aby go doprowadził do celu, którym jest ukochanie Boga i bliźniego. Stąd konieczność roztropności, owej matki wszystkich cnót. Pomyślmy: czy nasza pobożność, nasza asceza, kieruje nas ku większemu szacunkowi wobec Boga i drugiego człowieka?
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/ojcowie-pustyni/art,21,jaki-jest-sens-ascezy.html
*****
Sposób na opanowanie własnych słabości
S. Głaz SJ/opr. J. Iwanow SJ
Asceza na przestrzeni wieków była różnie postrzegana, przypisywano jej różnorakie znaczenia i cele, tak jak i odmienne bywały często jej przejawy. Problematyka i zjawisko ascezy mogą być i dotąd były rozpatrywane z wielu, często zupełnie odmiennych punktów widzenia: kultury, historii, psychoterapii, medycyny, pedagogiki, religii, a także psychologii itp.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,176,sposob-na-opanowanie-wlasnych-slabosci,strona,2.html
******
Nie tylko dla orłów ascezy
Tomasz Kot SJ
„Naśladowanie Chrystusa nie polega jedynie na słuchaniu nauki i na posłusznym przyjmowaniu przykazań. Oznacza ono coś bardziej radykalnego; przylgnięcie do osoby samego Jezusa, uczestnictwo w Jego życiu i przeznaczeniu, udział w Jego dobrowolnym i pełnym miłości posłuszeństwie woli Ojca. Naśladując przez wiarę Tego, Który jest Mądrością wcieloną, uczeń Jezusa staje się naprawdę uczniem Boga”. (Jan Paweł II, Veritatis splendor, 19).
Nie ma chyba na świecie takiej biblioteki zakonnej czy parafialnej, nawet gdyby była niewielka, w której zabrakłoby małej książeczki Tomasza a Kempis O naśladowaniu Chrystusa. Zazwyczaj stoi ona na półce, pośród innych dzieł ascetycznych, przykryta szacowną warstwą kurzu. Niegdyś cieszyła się wielką popularnością. Dziś sięgają po nią najodważniejsi, których nie odstrasza ta zdawałoby się nienowoczesna pobożność. Cała chrześcijańska tradycja naśladowania Chrystusa jako swoje źródło wskazuje zaproszenie Jezusa do pójścia za Nim. Najczęściej są to sceny powołania Apostołów, którzy od razu heroicznie zostawili wszystko, by iść za Jezusem, albo bardzo wymagające wezwanie: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Krzyż jednak, jeśli prawdziwy, odstrasza; zostawianie wszystkiego brzmi romantycznie, ale codzienne życie bezlitośnie uczy nas rozsądku i odpowiedzialnego przewidywania przyszłości, by właśnie nie stać się krzyżem dla innych.
Nic zatem dziwnego, że dziś nie śpieszymy się z odkurzaniem półek, które strzegą tajemnic doskonałego życia chrześcijańskiego. Jest jednak na kartach Ewangelii zapis spotkania jakby współczesnego – spotkania z bogatym człowiekiem (por. Mt 19, 16-22; Mk 10, 17-22; Łk 18, 18-23). Ów ewangeliczny bogaty młodzieniec wcale nie ucieszył się z zaproszenia Jezusa Chodź za Mną. Przeciwnie, odszedł zasmucony. Może jednak dziś smutek ten więcej mówi nam o naśladowaniu Chrystusa niż entuzjastycznie porzucone sieci Apostołów, którzy bez większych dylematów już na krok Jezusa nie odstępowali?
To prawda, człowiek ten odszedł, ale odszedł smutny. A to znaczy – nieobojętny. Bo Chodź za Mną nie było tylko zaproszeniem do doskonałości. Z niej można by jeszcze zrezygnować, w końcu nie zawsze trzeba być prymusem. Owo Chodź za Mną było przede wszystkim odpowiedzią na pytanie
0 życie. I to nie byle jakie życie, tylko takie, którego śmierć nie unicestwia. Chodziło zatem o sprawę zupełnie podstawową, ponieważ dotyczącą nas wszystkich – tak samo jak życie i śmierć. A wobec nich nikt nie pozostaje obojętny. Naśladowanie Jezusa nie jest więc tylko dla orłów ascezy, ale dla wszystkich, którzy chcą naprawdę i po prostu żyć! Może więc pierwszy warunek naśladowania Jezusa to odbycie żałoby po mrzonkach o doskonałości i twarde stąpanie po ziemi. Wiele na to wskazuje. Choćby fakt, że człowiek ten – bogaty, ale przecież nie materialista, bo troszczy się o życie wieczne jak każdy porządny asceta – kiedy przybiegł i upadł przed Jezusem na kolana (por. Mk 10, 17), mimo swego entuzjazmu nie od razu usłyszał Chodź za Mną. Zdaje się zatem, że nie od razu można za Jezusem podążać, przynajmniej On ze swym zaproszeniem zwlekał.
Bogaty człowiek pyta: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? (Mk 10, 17). Pierwsze słowa odpowiedzi Jezusa są raczej jak zimny prysznic: Czemu nazywasz mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg (Mk 10, 18). Dlaczego na zadane pytanie Jezus nie odpowiedział od razu zaproszeniem do naśladowania Go? Tak jakby chciał najpierw zapobiec narcystycznej grze luster, w której dobry uczeń odnajduje dobrego mistrza. Jakby chciał pokazać, że nie da się Go naśladować, zapominając o Ojcu, który od początku jest dobry, zanim ktokolwiek takim się stanie; o całym Starym Testamencie, czyli o historii każdego człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga, który mimo wszystko uparcie podąża za innymi bogami; i w końcu o przykazaniach, prostych i konkretnie strzegących przed ucieczką w duchowe subtelności: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij… Najpierw trzeba pozbyć się tego wszystkiego, co sprawia, że Bóg będzie traktowany jedynie jak lustro, w którym przegląda się nasza własna sprawiedliwość zainteresowana swoim dobrym samopoczuciem.
Dopiero gdy Jezus usłyszał zapewnienie, że człowiek wszystkiego tego przestrzega od swojej młodości, mówi: Jednego ci brakuje (Mk 10, 21). Jednego, jak Jeden, który jest dobry. Jednak i tym razem nie mówi mu jeszcze Chodź za Mną, tylko – Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim (Mk 10, 21). Nie boi się, by człowiek ten odszedł od Niego. Chce, by udał się do ludzi, tych najbardziej potrzebujących, i podarował im swoje bogactwo. I nie chodzi o to, by przestał być bogaty. Przecież dalej mówi mu: Będziesz miał skarb. Tylko skarb ten będzie w niebie, to znaczy u Boga. Nie można go jednak Bogu bezpośrednio ofiarować, pomijając ludzi. Dopiero wówczas, na samym końcu, gdy człowiek ten przestanie trzymać się kurczowo wszelkich dóbr – materialnych, jak i duchowych – usłyszy: Chodź za Mną. W tej historii nie ma jednak szczęśliwego zakończenia. Miejsce początkowego entuzjazmu zajął smutek. Ewangelista spieszy z wyjaśnieniem: Miał bowiem wiele posiadłości (Mk 10, 22).
Warto jednak powstrzymać się od łatwych moralizatorskich pocieszeń, uspakajających, że ten problem dotyczący tylko niektórych bogaczy. Warto posłuchać, co na to wszystko mówi Piotr. Ten, który wszystko przecież zostawił i poszedł za Jezusem, jest wyraźnie zaniepokojony. Któż więc może być zbawiony? (Mk 10, 26) – pyta. Niewiele albo właściwie nic nie dzieli go od smutku człowieka, który przed chwilą odszedł. I ma rację. Odpowiedź Jezusa jest jednoznaczna: U ludzi to niemożliwe (Mk 10, 27). Żaden nasz wysiłek, żadna zasługa, żadne nasze dobro nie jest w stanie naśladować Boga. Po ludzku więc można tylko odejść zasmuconym. Perspektywa zmienia się jednak diametralnie, gdy Jezus dokańcza: U Boga wszystko jest możliwe (Mk 10, 27).
Tylko o jaką zmianę tak naprawdę chodzi? Ano właśnie o rozpoznanie, po czyjej stronie leżą możliwości naśladowania Jezusa. Smutni odchodzą ci, którzy skupiają się na doskonałości i dobru naśladujących. Wcześniej czy później odkryją, że po ludzku rzecz jest poza zasięgiem ludzkich możliwości. Dalej za Jezusem pójdą tylko ci, którzy zapomną o sobie i zachwycą się Jedynym Dobrym. Podążając za Nim, niepostrzeżenie i tylko Jego mocą, staną się do Niego podobni. W końcu to On, a nie my sami, czyni nas na swój obraz i podobieństwo.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,262,nie-tylko-dla-orlow-ascezy.html
******
Sen – tajemnicza rzeczywistość
Maria Król-Fijewska
Mówimy dziecku, gdy z przerażeniem obudzi się w nocy: “Nie bój się, to tylko sen”. Z drugiej strony uporczywe lub zaskakujące sny budzą w nas refleksję: “To musi coś znaczyć!”. Sen – tajemnicza rzeczywistość, w którą zanurzamy się z codzienną regularnością. Wiemy, że rządzi się swoimi prawami, że nie jest prostym odzwierciedleniem świata na jawie.
Fabuła snów jest często zaskakująca, poszarpana, w najlepszym przypadku powiemy “poetycka”, w najgorszym – “bezsensowna”. Czy to chaotyczny zestaw przypadkowych elementów, czy przekaz od wyższej jaźni? Kosz na śmieci zmęczonej głowy, czy emanacja głębokiej mądrości?
Zaszyfrowany język snów
Sny są bardzo różne, tak jak różne może być nasze doświadczenie kontaktu z rzeczywistością na jawie. Jako terapeutka często mam okazję poznawać sny moich pacjentów. Zawsze poszerzają one wiedzę na temat danej osoby, pozwalają terapeucie i, co ważniejsze, samemu pacjentowi wyraźniej zobaczyć głębsze sensy życiowych wydarzeń. Oczywiście nie chodzi tu o samą treść snów, o sny jako opowieści, ale o sny jako doświadczenia, czyli wraz z towarzyszącymi snom emocjami oraz subiektywnymi znaczeniami poszczególnych elementów i sytuacji. Szczególnie owocna jest praca nad rozumieniem tych snów, które wykraczają poza kontekst poprzedniego dnia, a fabuła nasycona jest prawdziwymi emocjami, potrzebami, nie do końca rozliczonymi wydarzeniami z przeszłości czy aktualnie żywymi problemami.
Każdy człowiek w jakimś sensie wymyśla siebie i swoje życie. Układa opowieści o sobie według pewnego schematu, przepisu, wygładza kanty, niweluje sprzeczności. Gdy na konsultację przychodzi osoba przerażona zdradą współmałżonka, często słyszę: “Nic tego nie zapowiadało! Wszystko było tak świetnie. Ludzie uważali nas za idealną parę!”. I zawsze, w każdym przypadku zdradzony małżonek przypomina sobie potem wiele niepokojących wydarzeń, spięć, cały obszar rzeczywistości, od którego odwracał głowę. Nie chciał widzieć i wyciągnąć wniosków, woląc utrzymywać fikcyjnie pozytywny obraz swojego małżeństwa. Zwykle też okazuje się, że od dawna już nie był szczęśliwy, ale jakoś wiedzę o tym zagłuszał. Sny pełnią rolę demistyfikacyjną, ukazują odrzucone przez wewnętrzną cenzurę informacje, spostrzeżenia, emocje. Robią to jednak w sposób zaszyfrowany, posługując się swoim tajemniczym językiem. Można snu nie odczytać. Można go zapomnieć. Można powiedzieć: “To tylko sen”.
Sny o śmierci
W codziennym, świadomym kontakcie ze światem budujemy filtr racjonalno-obronny przed inwazją tematów, które wywołują w nas zbyt trudne emocje – na przykład bezradność, przerażenie, rozpacz. Takim tematem jest śmierć. Choć wiemy, że zarówno my, jak i nasi najbliżsi jesteśmy śmiertelni, staramy się o tym nie myśleć. Rzadko kto jest gotów z własnej woli zacząć rozważać, jak by to było, gdyby umarł mu syn, żona czy matka. Gdy pojawiają się takie myśli, każemy im pójść precz, poza obszar świadomej uwagi. A jednak śmierć, osamotnienie, utrata – to wszystko istnieje w życiu naprawdę i naprawdę w jakiejś konfiguracji musi nam się zdarzyć. Wyrzucając te treści poza nawias naszej świadomej uwagi, powodujemy, że lokują się w jakiejś innej wewnętrznej przestrzeni, skąd powracają poprzez sny. Wszyscy, których o to spytałam, choć raz w życiu śnili o śmierci najbliższych sobie żyjących osób. Jak różny jednak potrafi być wydźwięk takiego snu!
Pewna pani śniła, że umarła jej córka. Oprócz rozpaczy doświadczyła wtedy poczucia bardzo głębokiego osamotnienia. Gdy analizowałyśmy sens snu, zrozumiała, jak silna i wieloraka jest jej więź z córką. Chociaż starała się najlepiej jak mogła wypełniać rolę matki, nie doceniała znaczenia, jakie dla niej jako osoby miał ten kontakt z drugą, dorosłą, podobną do niej kobietą. Ujrzała nagle, jak wiele dobrego mogą sobie nawzajem z córką ofiarować.
Inny pacjent, mężczyzna w średnim wieku, miał sen o śmierci ojca. Doświadczył w nim szalonej tęsknoty. W trakcie sesji terapeutycznej stało się jasne, że tęsknił za swoim ojcem naprawdę, nie tylko we śnie, w którym ojciec umierał, lecz także w życiu, kiedy ojciec był żywy i zdrowy, ale mało dostępny.
Jeszcze inna pacjentka, młoda kobieta, przeżywała we śnie śmierć swojego dziadka, której od lat bardzo się bała. We śnie odnalazła w sobie siłę, by podjąć za dziadka rolę pater familiae i zaopiekować się swoją matką oraz resztą rodziny. Ku swojemu zdumieniu w miejsce załamania doświadczyła poczucia mocy. We wszystkich przypadkach analiza snów o śmierci była wzbogacająca dla życia.
Koszmary senne
Wiele osób przeżywa we śnie fabuły jak z thrillerów. Uciekają przed kimś, kto chce ich zabić, nie mogą odnaleźć wyjścia, gubią drogę, wypadają z okien, topią się. Istotną funkcją nocnych thrillerów jest możliwość przeżycia lęku, przerażenia, zagrożenia, których na jawie możemy się wypierać. Mogą tak kontrastować z naszym zaradnym, efektywnym “ja”, tak nie pasować do ułożonego życia, tak wydawać się irracjonalne, że odmawiamy im świadomej uwagi i dopiero we śnie dochodzi do wyładowania.
Czy zwykły, bez nadmiernie patologicznych ekscesów bytujący człowiek ma jednak powody do takiego przerażenia? Powszechne jest przekonanie, że obecnie więzi są bardziej kruche, okoliczności życia bardziej zmienne, Bóg dla wielu bardziej odległy lub wręcz anachroniczny i nic nie chroni człowieka przed poczuciem, że jest samotnym pyłkiem w ogromie mrocznego kosmosu. Według niektórych badań aż 85 procent osób ma koszmarne sny. Czy liczba ta może jeszcze wzrosnąć?!
Patrząc na moich pacjentów, widzę jednak inny obraz. Owszem, niektórzy mają od dzieciństwa tendencję do przeżywania przerażających przygód we śnie i objaw ten nasila się, gdy w życiu na jawie mają trudny czas. Jednak w miarę jak otwierają się na swoje doświadczenia, także doświadczenia senne, gdy zrozumieją, czego się boją i wobec czego są bezradni, gdy uda się im zawrzeć lęk w słowach, a słowa wypowiedzieć do drugiej osoby – to wszystko traci swój demoniczny charakter. Koszmarne sny przestają się śnić lub powracają sporadycznie.
Chcę mocno podkreślić, że chociaż między snem a jawą istnieje bariera, nie jesteśmy pozbawieni wpływu na senną rzeczywistość. Nie musimy pozwalać się prześladować, tropić, torturować. Aby zneutralizować atakujące nas koszmary, należy skonfrontować się z przerażającym doświadczeniem sennym, oswoić je, zrozumieć i podzielić z drugą osobą.
Przerażenie we śnie może mieć źródło egzystencjalne, społeczne, może wynikać z nieprzepracowanej traumy, a może też być oznaką konfliktu wewnętrznego. Fryderyk Perls, twórca psychoterapii Gestalt, uważał, że różne obiekty, występujące we śnie, reprezentują różne wewnętrzne głosy, mówiąc inaczej – odnoszą się do różnych aspektów osobowości. Dlatego terapeuci gestaltowscy proszą swoich pacjentów o wczuwanie się kolejno we wszystkie znaczące elementy snu i mówienie, co widzą, myślą i czują z ich punktu widzenia. To widowiskowa metoda prowadząca pacjentów do znaczących odkryć w obszarze napięć i konfliktów wewnątrzosobowościowych.
A zatem analizujmy sny. Aby lepiej zrozumieć swoją przeszłość. Aby odzyskać pełne widzenie rzeczywistości łącznie z fragmentami, które ocenzurowaliśmy, bo nie pasowały do głównego obrazu. Aby zrozumieć, czego naprawdę chcemy i co czujemy. Aby zetknąć się ze swoją siłą. Aby doświadczyć prawdy o wewnętrznym skonfliktowaniu. Tak traktowane sny nie są ani mądre, ani głupie. Są po prostu nasze. Są świadectwem prawdy o naszym dotychczasowym życiu, świadectwem, dzięki któremu prawda ta może nam się uprzystępnić.
Sny duchowe
Istnieją też jednak sny wychylone w stronę przyszłości. Nie w formie proroctwa – z tym się osobiście nie spotkałam – ale jako wskazówka “jak żyć”, próbka nieznanego dotąd stanu wewnętrznego, emanacja niepoznanej w życiu prawdy, wyświetlenie sensu życia, przeznaczenia. W snach tych – nazwijmy je duchowymi – ludzie doznają szczególnych, zwykle po raz pierwszy przeżywanych uczuć. Mój przyjaciel śnił, że unosi się gdzieś ponad dachami domów, widzi i słyszy ludzi w ich mieszkaniach, zapada zmierzch, wschodzi księżyc, a jego ogarnia niezwykły spokój, przekonanie, że wszystko jest takie, jak być powinno. Jednocześnie doznał głębokiego poczucia ładu i harmonii. Czuł, że w jakiś sposób może być mieszkającym tu ludziom przydatny, że chce i umie sprawować nad nimi pewien rodzaj opieki i był w spokojny, spełniony sposób szczęśliwy. Nigdy przedtem takiego stanu nie doświadczył.
Zaś najbardziej drogocenny sen, o jakim słyszałam, należał do mojej mamy. Nie była ona osobą religijną, jak mówiła, “trzymała się od Boga z daleka i z wzajemnością”. Była na wskroś trzeźwa, konkretna, racjonalna, nie przekonywało ją nic, czego nie dało się dotknąć, i nie miała w wielkim poważaniu uczuć, którym z gruntu nie ufała. Pół roku przed śmiercią, w trakcie postępującej choroby nowotworowej, przyśniło jej się, że idzie pod górę ciemnym korytarzem ku przeświecającej z dala jasności. Zbliża się i widzi, że czeka tam na nią jej nieżyjąca rodzina – matka, brat i dwie siostry, wszyscy zanurzeni w pięknym świetle. Przede wszystkim czekała ją tam jednak miłość, wszechogarniająca, czysta miłość, jak niebywale czyste powietrze, miłość – jak powiedziała – “jakiej tu, na ziemi, nie ma”.
Po obudzeniu sen nie stracił na wyrazistości, z upływem godzin i dni jego znaczenie nie zblakło, doświadczenie – jedyne w swoim rodzaju i unikalne w życiu mojej mamy – było ciągle żywe, dostępne, prawdziwe. Takie jest i dla mnie wiele lat po jej śmierci.
Oglądajmy nasze sny, zapraszajmy je, zapamiętujmy. Mogą być królewską drogą do wiedzy, o której się filozofom nie śniło.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1550,sen-tajemnicza-rzeczywistosc.html
*****
Ucieczka od świata? – pułapki indywidualizmu
Vojtěch Kodet
W ciągu wieków wielcy mistrzowie chrześcijańskiej duchowości nawoływali do ucieczki od “złego” świata, by poświęcić się kontemplacji. Ze stronieniem od świata pozostaje w ścisłym związku jedna z wielkich pokus chrześcijańskiego życia, a mianowicie pewien duchowy indywidualizm, w którym dominuje nastawienie na własne zbawienie.
Dopóki ten nacisk na tak zwane życie wewnętrzne występował tylko w pierwszym etapie życia po nawróceniu, kiedy chrześcijanin uczy się żyć z Bogiem i przewartościowuje wszystko, co było dotąd, jakoś można się z tym pogodzić – jakkolwiek autentyczne życie chrześcijańskie powinno w każdej fazie w pewnej mierze być również życiem dla innych. Wszakże źle jest, gdy nastawienie na zbawienie swej duszy staje się życiowym stylem. Jednostronny akcent kładziony na własne zbawienie blokuje bowiem chrześcijanina w jego służbie dla drugich i w jego posłannictwie na zewnątrz.
Lęk przed światem, który mógłby zagrażać naszemu dążeniu do zbawienia, w rezultacie przeszkadza nam żyć. Z tej perspektywy również apostolstwo było dawniej uważane za coś niebezpiecznego – właśnie ze względu na konieczny w nim kontakt ze światem. Wskutek tego pozostawało ono na marginesie uwagi albo uchodziło za możliwe i stosowne tylko dla tych, którzy są już duchowo “doskonali” i mogą rozdawać ze swego duchowego nadmiaru.
Poza tym wydawało się, że apostolstwo nie ma wiele wspólnego z życiem duchowym; może jedynie to, że życie duchowe jest jego konieczną podstawą. Wierzono, że podobnie jak każde inne działanie, również posługa duchowa duchowo człowieka wyczerpuje. W tym sensie jeszcze w pierwszej połowie XX wieku pewien uznany autor duchowy napisał, że “przede wszystkim powinniśmy wewnątrz siebie i dla siebie prowadzić bardzo doskonałe życie, tak aby stale przynosić swoją myśl i wolę przed Boga. W końcu możemy wyjść na zewnątrz i służyć bliźniemu bez niebezpieczeństwa dla naszego życia wewnętrznego”.
Duchowy indywidualizm nie pozwalał dostrzegać wspólnej odpowiedzialności Kościoła za zbawienie pozostałych ludzi, która mogłaby prowadzić do wspólnego życia apostolskiego. Wspólnotowy wymiar duchowości był w większości przeżywany jedynie w klasztorach, przy czym tamtejsze życie miało na celu w pierwszym rzędzie zbawienie indywidualne, a rzadko tylko wspólny apostolat. Istniały oczywiście wyjątki, i to nawet już przed świętym Benedyktem.
Niektóre klasztory stały u narodzin całych ruchów misyjnych. Wystarczy wspomnieć na przykład o mnichach irlandzkich, z których wielu prowadziło działalność ewangelizacyjną na terenie Europy kontynentalnej, czy o słowiańskiej misji świętych Cyryla i Metodego. Działalność misyjna tych klasztorów nie wywarła jednak większego wpływu na powszechną doktrynę o istocie życia mniszego.
Nacisk na zbawienie indywidualne i związany z nim lęk przed ludźmi i w ogóle przed otaczającym światem można dostrzec jeszcze w książce “O naśladowaniu Chrystusa”, przypisywanej Tomaszowi a Kempis (†1471), która przez kilka stuleci była podstawową lekturą duchową chrześcijan wszystkich stanów. Autor cytuje w niej Senekę, który powiedział: “Ilekroć wychodziłem do ludzi, wracałem mniejszym człowiekiem”, i sam do tego dodaje: “Kto więc skłania się do głębi i sięga po sprawy ducha, powinien razem z Jezusem odchodzić od tłumu […] Kto odrywa się od znajomych i przyjaciół, do tego zbliży się wkrótce Bóg ze swymi aniołami”.
Gdyby tak było naprawdę, musielibyśmy zrobić z domów klasztory albo spędzać całe życie na rekolekcjach. W każdym razie trzeba byłoby przerwać wszystkie kontakty ze światem i z najbliższymi przyjaciółmi i dbać jedynie o zbawienie swej duszy, jak zalecało wielu duchowych autorów.
Anachorecki czy monastyczny sposób wyjścia z napięcia chrześcijańskiego życia w tym świecie oczywiście większości ludzi wierzących nie odpowiadał i odpowiadać nie mógł. Ucieczka od świata nie była rozwiązaniem zadowalającym i uporanie się z tym problemem było nadal zadaniem następnych pokoleń. Pomimo to mentalność “fuga mundi” pozostawała mniej lub więcej żywa, i to aż do ubiegłego wieku. Uważano powszechnie, że jeśli człowiek chce żyć pełnią życia chrześcijańskiego, to musi powiedzieć światu: Żegnaj!
W okresie przed II Soborem Watykańskim niektóre fatalne skutki tej mentalności stały się nawet celem ataku krytyków chrześcijaństwa.
Znany jezuita Teilhard de Chardin wspomina o takich atakach ze strony laickich kręgów ówczesnej doby, zwróconych przeciwko chrześcijanom. Zarzucano, że religia czyni ich nieludzkimi i izoluje od reszty ludzi; że się troszczą jedynie o swoje zbawienie, a nie interesują sprawami i problemami dookolnego świata; że nie są zdolni przyczyniać się do spełniania wspólnych zadań, ponieważ w głębi duszy nie ufają ziemskim wartościom ani też ludzkim wysiłkom, nie widzą sensu w angażowaniu się na rzecz dóbr “jedynie doczesnych”.
Zdaniem tych krytyków chrześcijaństwo osłabia w sensie ludzkim swoich wyznawców i szkodzi im, czyni z nich “dezerterów i fałszywych braci”, nieomal wrogów ludzkiego rodu. Była to krytyka ostra, ale niestety pod wieloma względami uzasadniona. Dobrze wiemy, że pewne pojmowanie chrześcijaństwa wykazuje podobne wypaczenia również w naszych czasach.
Nie możemy tylko zapominać, że właściwie nie chodziło tu o krytykę chrześcijaństwa w jego istocie, lecz o krytykę wypaczonego pojmowania chrześcijańskiej duchowości, a mianowicie tych tendencji, w których rzeczywiście odbiegało ono od ducha Ewangelii. W końcu okazało się, że owi “nieprzyjaciele Kościoła” byli w tamtym czasie właściwie jego dobroczyńcami. Przyczynili się mianowicie do jego autorefleksji, a tym samym do jego gotowości, by po długiej żegludze poprzez stulecia spróbować “wyrównać kurs”, co nastąpiło właśnie na II Soborze Watykańskim – przynajmniej co się tyczy kościelnej doktryny.
Tekst pochodzi z książki Vojtěcha Kodeta Marta i Maria. Jak żyć z Bogiem w bezbożnym świecie
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,57,ucieczka-od-swiata-pulapki-indywidualizmu.html
******
Twórcza cisza. Medytacja Tomasza Mertona
Tomasz Merton
Wyobraź sobie człowieka lub grupę ludzi, którzy samotnie lub wspólnie przebywają w miejscu, w którym panuje cisza, gdzie nie ma radia, nie słychać żadnej muzyki. Po prostu siedzą przez godzinę lub pół godziny w ciszy. Nie rozmawiają, nie modlą się głośno, nie czytają książek ani gazet, nic nie piszą, nie zajmują się niczym. Po prostu “wchodzą w siebie”. Nie po to, by analizować, testować, organizować, planować, lecz po to, by po prostu być. Chcą “pozbierać się” w ciszy. Chcą osiągnąć pewną syntezę, integrację, pragną odkryć siebie na nowo w jedności myśli i woli, rozumienia i miłości, która wykracza daleko poza słowa, poza analizę, nawet poza świadomość. Pragną modlić się nie swymi ustami, lecz ciszą swych serc, czymś, co ją przekracza – samą podstawą swojego istnienia.
Co skłoniłoby współczesnych ludzi do podjęcia takiej praktyki? Czy ich motywacją jest ludzka potrzeba ciszy, refleksji, wewnętrznego poszukiwania? Czy pragną choćby na krótko oderwać się od aktywności i napięcia współczesnego życia po to, by odprężyć swoje umysły oraz wolę i poszukiwać błogosławionego poczucia wewnętrznej jedności, pojednania i integracji?
Są to z pewnością wystarczające powody – lecz dla chrześcijanina istnieją jeszcze głębsze motywy niż te wymienione powyżej. Chrześcijanin może uświadomić sobie, iż jest wezwany przez Boga do przeżywania ciszy, refleksji, medytacji i “wsłuchiwania się”. Być może jesteśmy zbyt rozgadani, zbyt aktywni w naszym rozumieniu życia chrześcijańskiego. Nasza służba Bogu i Kościołowi nie zawiera się jedynie w mówieniu i działaniu. Może również polegać na przebywaniu w ciszy – na słuchaniu i oczekiwaniu.
Być może bardzo ważne dla naszego wieku przemocy i niepokoju staje się ponowne odkrywanie medytacji – cichej wewnętrznej jednoczącej modlitwy oraz twórczej chrześcijańskiej ciszy.
Cisza ma wiele wymiarów. Może być regresem i ucieczką lub obecnością, świadomością, zjednoczeniem i samoodkryciem. Cisza negatywna zamazuje i wprowadza zamieszanie w nasz organizm (wpadamy wówczas w “sny na jawie”) lub tłumi nasz niepokój. Pozytywna cisza zakłada dyscyplinę wyboru i to, co Paul Tilich nazywa “odwagą bycia”. Na dłuższą metę dyscyplina twórczej ciszy wymaga pewnego rodzaju wiary. Kiedy stajemy twarzą w twarz z samym sobą w samotności, na gruncie naszego istnienia, konfrontujemy się z wieloma pytaniami dotyczącymi wartości naszej egzystencji, prawdziwości zaangażowania oraz autentyczności naszego życia codziennego.
Kiedy jesteśmy nieustannie w ruchu, zawsze zajęci wypełnianiem wymagań naszej społecznej roli, bierni, unoszeni przez strumień mowy rwący od rana do nocy, być może jesteśmy w stanie uciec od naszego głębszego “ja” i pytań, które ono stawia. Możemy być mniej lub bardziej zadowoleni z naszej zewnętrznej tożsamości, społecznego “ja”, które tworzone jest przez nasze interakcje z innymi w pracowitym rytmie życia codziennego. Lecz bez względu na to, na ile uczciwi i otwarci potrafimy być w naszych relacjach z innymi, owo społeczne “ja” zakłada konieczny element sztuczności. Jest zawsze do pewnego stopnia maską. Musi być. Nawet amerykańskie upodobanie do szczerości, rodzinnej prostoty, uprzejmości, otwartości i poczucia humoru jest często tylko fasadą. Niektórzy ludzie bywają tacy w sposób naturalny. Inni uczą się odgrywania tych ról po to, by zdobyć akceptację innych. Ponieważ zachowanie takie niezupełnie jest udawaniem, dlatego do nas przemawia.
Lecz czy kiedykolwiek stwarzamy sobie możliwość zrozumienia tego, iż ta rozgadana i uśmiechnięta, być może nawet twarda i zwarta osobowość, jaką jawimy się sobie, nie jest w istocie naszym prawdziwym “ja”? Czy dajemy sobie możliwość rozpoznania czegoś głębszego? Czy potrafimy stanąć wobec faktu, że być może nie interesuje nas cały ten zgiełk i zapracowanie? Kiedy pozostajemy w ciszy nie tylko przez kilka minut, lecz przez godzinę lub kilka godzin, możemy stać się niespokojnie świadomi wewnętrznej obecności jakiegoś niepokojącego gościa, naszego “ja”, którym jesteśmy my sami oraz ktoś jeszcze. To “ja” nie jest w pełni akceptowane w swym własnym domu, ponieważ jest tak różne od owej codziennej figury, którą skonstruowaliśmy z naszych relacji z innymi – i z naszych wewnętrznych niewierności.
Istnieje w nas ciche “ja”, którego obecność jest niepokojąca właśnie dlatego, iż jest ono tak ciche i nie może być wypowiedziane. Musi pozostać ciche. Werbalizując je, jednocześnie je okrawamy i w pewien sposób niszczymy. Musimy zatem otwarcie wyznać, iż nasza kultura jest na wiele sposobów ukierunkowana na to, by umożliwić nam uchylanie się od potrzeby stanięcia wobec owego wewnętrznego, cichego “ja”. Żyjemy w stanie ciągłej pseudouwagi skierowanej na głosy, muzykę, ruch uliczny lub ogólnie na hałas związany z tym wszystkim, co dzieje się wokół nas. To sprawia, że jesteśmy wciąż pogrążeni w powodzi dźwięków i słów rozproszonego środowiska, w którym nasza świadomość jest na wpół odurzona.
Nie w pełni myślimy, niecałkowicie odpowiadamy, ale bardziej lub mniej jesteśmy w danym miejscu. Nie jesteśmy w pełni obecni ani całkiem nieobecni, nie całkiem odeszliśmy i nie całkiem jesteśmy dostępni. Nie można powiedzieć, że prawdziwie w czymś uczestniczymy, ani że bylibyśmy w stanie uczestniczyć.
W istocie jesteśmy na wpół świadomi naszej alienacji czy oporu. Jednak czerpiemy pewne poczucie wygody z niejasnej świadomości tego, że jesteśmy “częścią” czegoś, chociaż nie jesteśmy w stanie zdefiniować, czym jest owo “coś” – prawdopodobnie nie chcielibyśmy definiować, nawet gdybyśmy potrafili. Po prostu dryfujemy wśród ogólnego hałasu. Zrezygnowani i obojętni trwamy wśród obojętności reklam, które chcą uchodzić za “rzeczywistość”.
Oczywiście to nie wystarczy, by utrzymać w nas stan zapomnienia o tym nieproszonym “ja”, które w dużej mierze skrywa świadomość. Niepokojąca obecność naszego głębokiego “ja” nieustannie usiłuje utorować sobie drogę ku powierzchni naszej świadomości. By dokonać na nim egzorcyzmu, potrzebujemy bardziej zdecydowanej stymulacji: rozproszenia, alkoholu, narkotyku, jakiejś sztuczki, gry lub rutynowego odreagowania naszego poczucia alienacji i niepokoju. W konsekwencji to “coś” odchodzi na jakiś czas i zapominamy o tym, kim jesteśmy.
Wszystkie te czynniki mogą być określone jako “hałas”, przemieszczanie lub blokowanie, w którym toną owe głębokie, tajemnicze i wytrwałe żądania wewnętrznego “ja”.
Jedynie w ciszy możemy dojść do zgody z owym wewnętrznym “ja”. Dlatego właśnie należy wybierać ciszę. W ciszy możemy wyznać i stanąć wobec przepaści między głębią naszego istnienia, którą konsekwentnie lekceważymy, a jego powierzchnią, która jest niewierna naszej własnej rzeczywistości. Musimy zatem rozpoznać potrzebę oswojenia się z samym sobą po to, by wyjść ku innym, nie tylko z maską spolegliwości, ale z prawdziwym zaangażowaniem i autentyczną miłością.
Jeśli obawiamy się ciszy, to przyczyną tego może być nasz ukryty brak nadziei na wewnętrzne pojednanie. Jeśli brak nam nadziei na pogodzenie się z samym sobą w naszej wewnętrznej samotności i ciszy, wówczas nigdy nie będziemy w stanie odkryć prawdy o sobie: będziemy ciągle uciekać i nigdy się nie zatrzymamy. Zaś owa ucieczka od siebie samego jest – jak wskazuje szwajcarski filozof Max Picard – “ucieczką od Boga”. W końcu to właśnie w głębi naszego sumienia przemawia Bóg, zaś jeśli wzbraniamy się przed otwarciem naszego wnętrza oraz przed spojrzeniem w owe głębiny, to również wzbraniamy się przed konfrontacją z niewidzialnym Bogiem, który jest w nas obecny. Ta odmowa jest częściowym przyznaniem, iż nie chcemy, by Bóg był Bogiem, podobnie jak nie chcemy być naprawdę sobą.
Podobnie jak my, którzy mamy swoje zewnętrzne maski scalane w naszych słowach i czynach nie w pełni reprezentujących to, co w nas jest, tak samo niewierzący postępują z Bogiem, który stworzony jest ze słów, uczuć, budujących sloganów i w większym stopniu staje się On produktem religijnej i społecznej rutyny niż Bogiem wiary. Taki Bóg może stać się protezą prawdy o niewidzialnym Bogu wiary i chociaż ten uspokajający obraz może nam się wydawać realny, to jednak w istocie jest on rodzajem bożka.
Głównym jego zadaniem jest chronienie nas przed głębokim spotkaniem z naszym prawdziwym wewnętrznym “ja” oraz z prawdziwym Bogiem. Cisza jest zatem ważna nawet w życiu wiary, a także w naszym najgłębszym spotkaniu z Bogiem. Nie możemy ciągle rozmawiać, modlić się głośno, rozumować, kadzić lub słuchać obecnej w tle pobożnej muzyki.
Wiele z naszego wewnętrznego, pełnego dobrej woli, religijnego dialogu jest w istocie zasłoną dymną i pozorem. Jest po prostu samopotwierdzeniem się, a w ostatecznym rozrachunku jest czymś niewiele lepszym od samousprawiedliwiania się. Zamiast rzeczywiście spotykać się z Bogiem w wierze, w której nasza wewnętrzna istota stoi przed Nim obnażona, odgrywamy wewnętrzny rytuał, który nie ma żadnego innego celu, niż odpychanie niepokoju.
Najczystsza wiara powinna być sprawdzona w ciszy, w której nasłuchujemy nieoczekiwanego, w której jesteśmy otwarci na to, czego jeszcze nie znamy, oraz w której powoli i stopniowo przygotowujemy się do dnia naszego wejścia na inny poziom życia z Bogiem. Prawdziwa nadzieja sprawdza się w ciszy, w której musimy czekać na Pana w posłuszeństwie niekwestionowanej wiary.
Izajasz przypomina słowa Jahwe skierowane do Jego zbuntowanego ludu, który wciąż opuszcza Go po to, by wchodzić w bezwartościowe polityczne i militarne sojusze: W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła (por. Iz 30, 15). Wiara wymaga uciszenia wątpliwych układów i strategii. Wiara wymaga integracji w wewnętrznej ufności, która daje w efekcie scalenie, jedność, pokój, autentyczne poczucie bezpieczeństwa. Widzimy tu twórczą moc oraz płodność ciszy.
Cisza nie tylko daje nam szansę zrozumienia siebie, dostrzeżenia prawdziwej i bardziej wyważonej perspektywy naszego życia w relacji do życia innych; cisza scala nas, jeśli jej na to pozwalamy. Cisza pozwala nam zebrać roztrwonione i rozproszone siły naszej zatomizowanej egzystencji. Pomaga nam skoncentrować się na celu, który nie tylko odpowiada głębokim pragnieniom naszej istoty, ale również Bożym zamiarom wobec nas.
Jest to naprawdę bardzo ważny moment. Kiedy żyjemy powierzchownie, kiedy wciąż jesteśmy na zewnątrz siebie, nigdy naprawdę w sobie, zawsze podzieleni i rozrywani na różne strony przez plany i projekty, które stoją ze sobą w sprzeczności, wówczas odkrywamy, że czynimy wiele rzeczy, których w rzeczywistości czynić nie chcemy, że mówimy to, czego mówić nie chcemy, że pragniemy tego, czego w istocie nie potrzebujemy, że marnotrawimy naszą energię na rzeczy, co do których żywimy ukryte przeczucie, iż są bezwartościowe i bez znaczenia dla naszego życia. Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę – na to, co nie nasyci? (Iz 55, 2).
Erich Fromm wskazuje, że wewnętrzne sprzeczności zakorzenione w alienacji i frustracji amerykańskiego życia są jednym ze źródeł przemocy tego społeczeństwa. Jesteśmy skłóceni ze sobą i szukamy wyzwolenia w fantazjach i dramatach przemocy. Są to po prostu wzmocnienia wewnętrznego hałasu i oporu, który wypełnia nas, gdy ignorujemy wymagania naszej wewnętrznej, prawdziwej istoty i Boga w nas ukrytego.
W wielu religiach zwraca się dużą uwagę na praktykę cichej medytacji. Jest to szczególnie prawdziwe w hinduizmie i buddyzmie, gdzie sztuka medytacji i zachowywanie wewnętrznej ciszy są istotą pobożności. Ale jest to również prawdziwe w odniesieniu do chrześcijaństwa. Monastycyzm katolicki zawsze podkreślał wagę cichej medytacji nad słowem Bożym. Kwakrowie zawsze przywiązywali wielką wagę do wspólnotowego wsłuchiwania się w poruszenia Ducha. Nawet Dietrich Bonhoffer, apostoł radykalnego i “świeckiego” chrześcijaństwa, podkreślał wagę ciszy. W listach więziennych pisał o niechęci, jaką odczuwał wobec plotkarskiego ekshibicjonizmu współwięźniów.
“Tutaj wszyscy bez wyjątku zdają się plotkować o swoich prywatnych sprawach, bez względu na to, czy ktoś odczuje zainteresowanie, czy nie. Jedynie po to, by usłyszeć swój głos. Jest to niemal fizyczny popęd, ale jeśli zdołasz zdusić go przez kilka godzin, czujesz się zadowolony z tego, że się mu nie poddałeś”. Dodawał, iż wprawia go w zakłopotanie sposób, w jaki ludzie “poniżają siebie” tylko po to, by usłyszeć swą mowę. A jednak nie ma w tym nic z głębszej formy wyrazu, która mogłaby zaistnieć, gdyby zwracali się ze swoimi obciążeniami do przyjaciela, któremu ufają, mówiąc o tym, co jest najbardziej intymne w ich życiu.
Tłumaczył Wacław Grzybowski
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,51,tworcza-cisza-medytacja-tomasza-mertona,strona,3.html
******
Sprawdź, na czym polega całkowity dar z siebie
Pustynia Serc / youtube.com / pk
Im bardziej kochamy, tym więcej tracimy. Ale tylko po to, by w dłuższej perspektywie zyskać wszystko. Gdzie tu logika? Przekonaj się sam.
Zobacz ten niezwykły film i odkryj na czym polega różnica między miłością do rzeczy, a miłością do ludzi.
Film jest dostępny z polskimi napisami.
Powyższy trailer stworzyła wytwórnia Lighthouse Catholic Media w ramach serii filmów “Beloved” – by pomóc małżonkom odnaleźć głębię wzajemnej miłości.
*******
Stojące przed ludźmi dobrej woli wyzwania nie są ponad ludzkie siły. Choć zmaganie o dobro i zło toczy się w świecie opanowanym przez nienawistne Bogu ideologie, to jednak najważniejszym miejscem zwyciężania jest ludzkie serce. To w sercu dokonuje się opowiedzenie się za Chrystusem lub odejście od Niego. Przyjęcie wołania miłosiernego Pana, abyśmy zaufali Mu i całkowicie powierzyli się Najświętszemu Sercu Jezusa, jest zaproszeniem do współpracy, w której człowiek, otrzymując Bożą łaskę, może zwyciężać w walce z grzechem i postępować drogą wiary, nadziei i miłości. Zbliżająca się beatyfikacja Jana Pawła II wzywa nas do głębszego pochylania się nad jego nauczaniem, które wskazując zagrożenia, jednocześnie ukazuje człowiekowi wierzącemu źródło siły i stanowi wzór do naśladowania.
Andrzej Derdziuk OFMCap.
Flickr (cc)
Człowiek zbuntowany przeciwko różnemu złu naszych czasów stoi najczęściej we mgle i nie wie, skąd wziąć nadzieję. Jest on sympatyczny i bliski, nosi wiele naszych cech, to my nim jesteśmy, albo lepiej powiedzieć, to my nim bywamy, ale równocześnie ten „on”, każdy z nas, musi być też odrażający w swojej bezsilnej szamotaninie, w swoim opadaniu na poziom plotki dnia, z której chciałby uszczknąć trochę nadziei, albo w godzeniu się na poczucie, że mu już nic nie pozostaje, o co mógłby walczyć dla świata, dla innych, jałowy i bezsilny w tym całym przystosowującym się proteście.
V.
Przypisy:
[1] Tekst opublikowany w „Więzi” 1973, nr 2.
Czym właściwie jest miłosierdzie?
Biblia pokazuje tę dwoistą aktywność miłosierdzia w wielu obrazach. Dobry Pasterz wyrusza na poszukiwanie zagubionej owcy, następnie przyprowadza ją do stada. Samarytanin pochyla się nad ofiarą napadu, a następnie leczy jej rany, zawozi do gospody. Ten podwójny ruch miłosierdzia Bożego widać w osobie Jezusa, w całej jego misji, ale najpełniej w krzyżu i zmartwychwstaniu, czyli Jego Passze.
Z mroku do światła
fot. Piotr Drabik, Podczas uroczystej Mszy Św. (CC)
www.flickr.com
Dodaj komentarz