Słowo Boże na dziś – 15 kwietnia 2015 r. – ŚRODA II TYGODNIA WIELKANOCNEGO

Myśl dnia

Jęczeć nad minionym nieszczęściem to najlepszy sposób, by przyciągnąć inne.

William Szekspir

******
ŚRODA II TYGODNIA WIELKANOCNEGO
1

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 5,17-26)

Cudowne uwolnienie Apostołów

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Arcykapłan i wszyscy jego zwolennicy, należący do stronnictwa saduceuszów, pełni zazdrości zatrzymali apostołów i wtrącili ich do publicznego więzienia.
Ale w nocy anioł Pański otworzył bramy więzienia i wyprowadziwszy ich powiedział: „Idźcie i głoście w świątyni ludowi wszystkie słowa tego życia”. Usłyszawszy to weszli o świcie do świątyni i nauczali.
Tymczasem arcykapłan i jego stronnicy zwołali Sanhedryn i całą starszyznę synów Izraela. Posłali do więzienia, aby ich przyprowadzono. Lecz kiedy słudzy przyszli, nie znaleźli ich w więzieniu. Powrócili więc i oznajmili: „Znaleźliśmy więzienie bardzo starannie zamknięte i strażników stojących przed drzwiami. Po otwarciu jednak nie znaleźliśmy wewnątrz nikogo”.
Kiedy dowódca straży świątynnej i arcykapłani usłyszeli te słowa, nie mogli pojąć, co się z nimi stało. Wtem nadszedł ktoś i oznajmił im: „Ci ludzie, których wtrąciliście do więzienia, znajdują się w świątyni i nauczają lud”. Wtedy dowódca straży poszedł ze sługami i przyprowadził ich, ale bez użycia siły, bo obawiali się ludu, by ich nie ukamienował.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9)

Refren: Biedak zawołał i Pan go wysłuchał.

Będę błogosławił Pana po wieczne czasy, *
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem, *
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.

Wysławiajcie razem ze mną Pana, *
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał *
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.

Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, *
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał, *
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych, *
aby ich ocalić.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry, *
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 3,16)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego;
każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 3,16-21)

Bóg posłał swego Syna, aby świat został zbawiony

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do Nikodema: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego.
A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu”.

Oto słowo Pańskie.

 ***********************************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

 

 

Po stronie światłości

Jeżeli żyjemy w światłości, nie mamy nic do ukrycia. W naszym zachowaniu nie ma przebiegłości. Światłością jest dla nas Chrystus. To od Niego czerpiemy wewnętrzną siłę do pokonywania zła i do czynienia rzeczy, które po ludzku są niemożliwe do osiągnięcia. Bóg posłał swojego Syna, aby wykupił świat z mocy ciemności. Jezus poprzez swoje posłuszeństwo wobec woli Ojca odkupił świat, umierając na krzyżu. Jeżeli spotykają nas w życiu trudności i utrapienia, nie poddawajmy się im z łatwością. Ofiarujmy je Jezusowi. Pokornie przyjęty krzyż daje nam wewnętrzną siłę do walki z mocami ciemności.
Jezu, który jesteś światłością świata, oświecaj moje drogi i prowadź mnie przez życie. Nie dozwól, abym uległ smutkowi i zniechęceniu. Bądź dla mnie tarczą ochronną w walce z siłami ciemności.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

#Ewangelia: O Sądzie Ostatecznym

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Hernan Piñera / Foter / CC BY-SA)

Jezus powiedział do Nikodema: “Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego.

 

A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Sąd Ostateczny nie polega na tym, że Bóg otwiera wielką księgę, w której zapisane są nasze dobre i złe uczynki i wyrok zapada w zależności od tego, których uczynków jest więcej. “Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki”. Nie po to Bóg umarł na krzyżu za nasze grzechy, by potem te grzechy liczyć. Kto jednak nienawidzi Bożego światła, ten nie może zamieszkać na zawsze w Niebie, gdzie człowiekowi ciągle towarzyszy Boże światło.

 

Pokochajmy więc Boże światło, czyli prawdę. Prawda nas wyzwoli od grzechu i win. Tylko poznanie prawdy i życie zgodnie z nią doprowadzi nas do Nieba.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2397,ewangelia-o-sadzie-ostatecznym.html

*****

Na dobranoc i dzień dobry – J 3, 16-21

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Trypode / flickr.com / CC BY-NC 2.0)

Kroczymy i naśladujemy…

 

Życiodajna woda / Nikodem
Jezus powiedział do Nikodema: Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego; każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne.

 

Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego.

 

A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu.

 

Opowiadanie pt. “Wyszedłem z piekła”
Arek ma 23 lata. Od dzieciństwa mieszka w Piekle – dzielnicy Dąbrowy Górniczej. Z podstawówki wyrzucili go za pijaństwo, parokrotnie był w poprawczaku.

 

Jego dzień zaczynał się o 6-7 rano. Wstawał i szedł na polowanie. Szukał po knajpach załamanych ludzi, którzy chcieli z kimś pogadać. Słuchał ich, pił z nimi, a gdy się upijali – okradał. Kiedy był starszy, kradł samochody.

Wzięli go do wojska. Po dwóch miesiącach zdezerterował. Poszukiwano go listem gończym. Brat chciał mu pomóc.

 

Któregoś dnia obudził się na strasznym kacu. Resztką sił dowlókł się do łazienki. Trząsł się, wymiotował. Bardzo długo patrzył w lustro i wreszcie zawołał: “Panie Jezu, jeśli jesteś, pomóż mi, bo zdycham jak pies!”

Wyznał Jezusowi wszystkie grzechy. Że bił, kradł, gwałcił, (bo i tak było), i w tej łazience stał się cud. Zrobiło się jasno. Chciał uciec, ale poczuł, że Bóg nie zamierza go zabić. Poczuł, że go kocha. Było tak, jakby ktoś wylał na niego wiadro światłości, jakby włożył mu w piersi świetlistą kulę. Czuł, że został napełniony Duchem Świętym.

 

Nie pamięta, co robił cały dzień, ale następnej nocy jak zwykle leżał w łóżku z głową przy oknie. Patrzył w niebo i płakał. – W pewnym momencie – wspomina – ktoś wziął mnie za ręce, podniósł do góry i przytulił jak dziecko. Nigdy, ani wcześniej, ani później, nie było mi tak dobrze.

 

Rano znowu poszedł do knajpy, ale już nie pił. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie noc. Liczył, że ON znowu przyjdzie. Przyszedł i powiedział Arkowi, że ze wszystkiego go wyciągnie. To były trzy spotkania Arka z Bogiem, które zupełnie zmieniły jego życie.

 

Zaczął szukać ludzi, których skrzywdził, chciał naprawiać krzywdy, ale nic od niego nie chcieli, mówili, że mu wybaczają. Doznał łaski od Boga i ludzi.

 

Następnego dnia po nawróceniu Arka koledzy porobili zakłady, jak długo wytrzyma bez picia. Stawiali wódkę – odmawiał. Później podpity suwnicowy postawił przed nim kieliszek wina, obok rzucił kopertę z całą wypłatą.- Pij! – krzyczał.

 

W wolnym czasie Arek głosi Ewangelię. Czuje, że jest pod szczególną ochroną Boga.

 

Refleksja
Nasza wiara jest nam potrzebna, aby każdego dnia kroczyć za Jezusem. Mimo, że się przewracamy i oddajemy różnym pokusom i namiętnościom, to wciąż musimy zdążać do doskonałości. To pragnienie powinno w nas być przez całe życie, bo jeśli go zabraknie, wtedy możemy wpaść w dół niemocy…

 

Jezus uczy nas, że tylko wiara w zmartwychwstanie i życie jest podstawą naszej egzystencji. Nasze postępowanie powinno potwierdzać tą wiarę. Wiara bez uczynków martwa bowiem jest…

 

Nasza wiara przypomina często chodzenie po wodzie. Towarzyszy temu chodzeniu często nasz strach, lęk, czy rozczarowanie. Stąd tak ważne jest zaufanie, bez którego niemożliwe jest stawianie kolejnych kroków w naszej egzystencji. Jeśli jest w nas zaufanie i wiara, wtedy nasze postępowanie jest pewniejsze i przede wszystkim radośniejsze…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Do czego potrzebna jest nam wiara?
2. Jak jest z Twoim zaufaniem? Czy ufasz Jezusowi, sobie i innym ludziom?
3. Co towarzyszy Ci w chodzeniu za Jezusem?

 

I tak na koniec…
Długoletnie błądzenie w ciemnościach w poszukiwaniu prawdy odczuwanej, lecz nieuchwytnej, głębokie pragnienie oraz przeplatające się ze sobą okresy wiary i zwątpienia, które poprzedzają jasne i pełne zrozumienie, znane są wyłącznie tym, którzy sami ich doświadczyli (Albert Einstein)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,223,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-3-16-21.html

*****

“NIGDY O TYM NIE ZAPOMNIJ”- Afirmacja Twojej Osoby

 

 

„NIGDY O TYM NIE ZAPOMNIJ”- Afirmacja Twojej Osoby – YT

15 kwietnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

…Nigdy o tym nie zapomnij:    

Twojej twarzy nie posiada na tym świecie nikt poza Tobą.

A takie oczy tylko Ty posiadasz.

Nigdy o tym nie zapomnij:

Jesteś bogaty.

Obojętnie, czy masz pieniądze, czy nie,

ponieważ możesz żyć.

Nikt nie żyje tak jak Ty.

Ty jesteś chciany.

Nie jesteś dzieckiem przypadku…

Ten piękny tekst (całość w filmiku i poniżej) już się na blogu pojawił. Jakiś czas temu został ubogacony piękną muzyką i obrazami szlachetnych kamieni, tęczą w różnych wydaniach (a tak na marginesie: nie damy jej zawłaszczyć…; Bóg obrał ją, a i stworzył, jako znak Przymierza…) 

Nigdy o tym nie zapomnij:  
To, że żyjesz, nie było Twoją własną ideą,
A to, że oddychasz, nie było Twoją decyzją.
Nigdy o tym nie zapomnij:
To, że żyjesz, było ideą Kogoś Innego.  
A to, że oddychasz, Jego prezentem dla Ciebie.
Nigdy o tym nie zapomnij:
Nikt nie widzi nieba tak samo jak Ty.
I nikt dawniej nie wiedział tego, co Ty wiesz.
Nigdy o tym nie zapomnij:    
Twojej twarzy nie posiada na tym świecie nikt poza Tobą.
A takie oczy tylko Ty posiadasz.
Nigdy o tym nie zapomnij:
Jesteś bogaty.
Obojętnie, czy masz pieniądze, czy nie,
ponieważ możesz żyć.
Nikt nie żyje tak jak Ty.
Ty jesteś chciany.
Nie jesteś dzieckiem przypadku.
Nie jesteś zachcianką natury.
Bez różnicy, czy pieśń Twego życia śpiewasz w dur czy w moll.
Jesteś pomysłem Boga!
I do tego genialnym.
To właśnie jesteś Ty.

 _____________________________________________________________________________

[Osobiste wspomnienie] To, co można odsłuchać (a w tej chwili, po aktualizacji, także przeczytać), powróciło do mnie po (długo) bezskutecznych poszukiwaniach… Zguba zachowała się (i dała się odnaleźć) w formie nagranej.

Jest to piękna i mocna AFIRMACJA! Jej autor jest (mi) nieznany.

  • Wszyscy potrzebujemy potwierdzenia, afirmacji: umocowania w podarowanym nam BYĆ i istnieć, jako niepowtarzalne OSOBY!
  • Wciąż też musimy być gotowi odpierać  ataki wroga ludzkiej osoby! Potrafi on uderzać – z różną częstotliwością i intensywnością – w czuły i słaby punkt w nas. Mam na myśli dziedziczną nieufność wobec naszego Stwórcy i niedowierzanie Miłości Boga Ojca, choć Ta objawia się i udziela na tyle sposobów…

 

…a jest to Przymierze MIŁOŚCI – Miłości która nas STWARZA… i konsekwentnie – obdarza nas wszelkim dobrem, nade wszystko zaś Sobą – Sobą przez duże „S”, bo BÓG, NASZ OJCIEC JEST MIŁOŚCIĄ!!! O zawrotna rzeczywistości !!! Jakże wysłowić szczęście duszy mej???!

http://osuch.sj.deon.pl/2015/04/15/nigdy-o-tym-nie-zapomnij-afirmacja-twojej-osoby-youtube/

******

Ty, który mnie kochasz takim,
jaki jestem

Panie, pojednaj mnie ze mną.
Jakże mogę spotykać i kochać innych,
Jeśli już nie spotykam i nie kocham siebie?

Panie, który mnie kochasz takim, jaki jestem,
a nie jedynie takim, jakim chciałbym być,
pomóż mi przyjąć moją sytuację, z jej smutkiem i nadzieją.

Naucz mnie żyć
wśród blasków i cieni,
wśród łagodności i wybuchów gniewu,
w śmiechu i we łzach,
w mojej przeszłości i w teraźniejszości.

Ucz mnie przyjmować siebie, jak Ty mnie przyjmujesz,
i kochać siebie tak, jak Ty mnie kochasz.
Uwolnij mnie od doskonałości na mą tylko miarę
i otwórz mnie na świętość, którą chcesz mi dać.

Oszczędź mi cierpień Judasza
wchodzącego w siebie, by potem już nie wyjść,
trwania z rozpaczą i strachem wobec swego grzechu.

Udziel mi żalu Piotra,
spotykającego milczenie Twojego spojrzenia,
pełne czułego współczucia.

A jeśli miałbym płakać,
niech to nie będzie płacz nad sobą samym,
raczej nad Twoją zdradzoną miłością.

Panie, Ty znasz drążącą mnie rozpacz
i wstręt do siebie,
które bez przerwy przerzucam na innych!
Niech Twoja dobroć pozwoli mi żyć
w moich własnych oczach!

Tak bardzo chciałbym odemknąć bramę
mojego więzienia,
w którym sam siebie
Zamknąłem na klucz!

Udziel mi odwagi do wyjścia z siebie.
Powiedz, że wierzący wszystko potrafi.
Powiedz, że jeszcze może mnie uzdrowić
Światło Twojego słowa i Twego spojrzenia. /…/

MODLITWA z komentarzy : http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,86,slowo-boze-w-strumieniu-oddechu.htm

*****

Św. Klemens Aleksandryjski (150 – ok. 215), teolog
Pedagog, 1,6

„Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła”
 

W chwili, kiedy jesteśmy ochrzczeni, stajemy się oświeceni. Oświeceni, stajemy się synami, stając się synami, stajemy się doskonali i wtedy otrzymujemy nieśmiertelność. „Ja rzekłem: Jesteście bogami i wszyscy – synami Najwyższego” (Ps 82,6; por. J 10,34)

Tej chwili chrztu nadaje się różne nazwy: nazywa się ją łaską, oświeceniem, kąpielą, dopełnieniem. Kąpielą, skoro jesteśmy w niej oczyszczeni z naszych win; łaską, skoro należna kara za nasze grzechy zostaje zniesiona; oświeceniem, skoro kontemplujemy święte światło naszego zbawienia, w którym dostrzegamy boskie sprawy; dopełnieniem, skoro niczego nie brakuje. Czego bowiem brakowałoby temu, który poznał Boga? I jakże mógłby nazwać coś „łaską Boga”, gdyby nie było to doskonałe? Ponieważ sam będąc doskonałym, Bóg może dać tylko rzeczy doskonałe…

Zaledwie zatem ktoś jest odnowiony, kiedy zostaje „oświecony”. Staje się wolny od ciemności i jednocześnie obdarzony światłem. Pozbyliśmy się naszych grzechów, które, jak chmura, zakrywały boskiego Ducha i oto zajaśniało oko naszej duszy, a tylko ono potrafi kontemplować sprawy Boże.

********

******

360 Sekund – Powrót Ciemnych Nocy Nikodema, zapowiedź

Przed dwoma laty ks. Michał wygłosił pierwsze w swoim życiu rekolekcje internetowe pt.: Ciemne Noce Nikodema. Dzisiaj zapraszamy na ich powrót i próbę znalezienia odpowiedzi na pytanie, dlaczego Nikodem postanowił spotkać się z Jezusem? Przeżyj ponownie wielkopostną przygodę z Jezusem i Nikodemem!

********

Ciemne Noce Nikodema

Przeżyjmy to jeszcze raz! Ciemne Noce Nikodema – rekolekcje adwentowe 2011. Twoja szansa by narodzić się na nowo!

Rekolekcje, które dały nowy początek w życiu wiary wielu ludzi na całym świecie. Niosą ze sobą treść spotkania Nikodema z Jezusem i odniesienie w konkret naszego życia. Nie trzeba czekać na adwent, by posłuchać o tym jak narodzić się na nowo – z wody i z Ducha! Zapraszamy.

 

*******

 

Refleksja katolika

A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki (J 3, 19).

Światłością świata jest Chrystus i Jego nauka. Nauczanie Jezusa jest pewne i obiektywne – niestety nie do wszystkich przemawia. Popełniane grzechy mącą umysł i człowiek łatwo się gubi. Światło niezmiennej prawdy jest jednak nadal w zasięgu, jeżeli tylko człowiek pragnie żyć w zgodzie z wymogami zasad moralnych. Nawet gdy w skutek ludzkich wad i ułomności upada, zawsze z pomocą łaski Bożej może powstać. Sytuacja się pogarsza, gdy  upadający nie chce się nawrócić czy wyzwolić ze swoich grzechów. Trwanie w grzechu jest wielkim złem i żeby zagłuszyć swoje sumienie tacy ludzie zaczynają racjonalizować i w swoich i innych oczach się usprawiedliwiać, że takie jest życie, że inaczej nie można itp. Do Kościoła będą odnosić się wrogo, że nie rozumie ludzi, że nie nadąża za postępem cywilizacji, a nawet, że zbyt dosłownie interpretuje naukę Jezusa. Inne przecież wyznania chrześcijańskie są bardziej pobłaźliwe i tolerancyjne dla ludzkich ułomności i do takich kościołów będą przystępować. Nic dziwnego, że w USA byli katolicy stanowią bardzo liczną grupę ludzi obecnie przynależąc do różnych religii i wyznań chrześcijańskich, których jest tam co niemiara. Do nich można przytoczyć przestrogi św. Pawła apostoła: Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom (2 Tym 4, 3-4).

Niektórzy zadają sobie pytanie: czy warto, w tym gąszczu różnych religii, wyznań, światopoglądów i opinii szukać obiektywnej prawdy? Nie ma łatwej prawdy. Prawda jest wymagająca. W obliczu śmierci, przed Piłatem, Jezus wypowiada znamienne słowa: Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie (J 18, 37). Wierność prawdzie przypieczętował swoją krwią na krzyżu. Nielicznym dana jest łaska męczeńskiej śmierci za wiarę, ale drogę krzyżową – niosąc swój krzyż – przejść muszą wszyscy Jego prawdziwi wyznawcy, gdyż taka jest cena wiecznego Zbawienia.

diakon Franciszek
diakonfranciszek@gmail.com

***

Człowiek pyta:

Jak długo występni, o Panie, jak długo będą się chełpić występni, będą pleść i gadać bezczelnie, i chwalić się będą wszyscy złoczyńcy?
Ps 94, 3-4

Kto wystąpi w mojej obronie przeciw niegodziwcom? Kto mię zasłoni od złoczyńców?
Ps 94,16

Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę za Twoją łaskawość i wierność! Czemu mają mówić poganie: A gdzież jest ich Bóg?
Ps 115, 1-2

***

Planów Bożych nie może człowiek zbadać, Koh 8 i 9

16. Gdy swoją uwagę na to zwróciłem, by poznać mądrość i przyjrzeć się dziełu, jakie się dokonuje na ziemi – bo ani w dzień, ani w nocy snu nie zaznają oczy człowieka –
17. widziałem wszystkie dzieła Boże: Człowiek nie może zbadać dzieła, jakie się dokonuje pod słońcem; jakkolwiek się trudzi, by szukać – nie zbada. A nawet mędrzec, chociażby twierdził, że je zna – nie może go zbadać.
1. Bo wszystko to rozważyłem i wszystko to zbadałem. Dlatego że sprawiedliwi i mędrcy, i ich czyny są w ręku Boga – zarówno miłość, jak i nienawiść – nie rozpozna człowiek tego wszystkiego, co przed oczyma jego się dzieje.
2. Wszystko jednakie dla wszystkich: Ten sam spotyka los sprawiedliwego, jak i złoczyńcę, tak czystego, jak i nieczystego, zarówno składającego ofiary, jak i tego, który nie składa ofiar; tak samo jest z dobrym, jak i z grzesznikiem, z przysięgającym, jak i z takim, którzy przysięgi się boi.

Za życia jeszcze trzeba dobrze czynić i zażywać radości, bo po śimerci jest to niemożliwe, Koh 9

3. To złem jest wśród wszystkiego, co się dzieje pod słońcem, że jeden dla wszystkich jest los. A przy tym serce synów ludzkich pełne jest zła i głupota w ich sercu, dopóki żyją. A potem – do zmarłych!
4. Bo któż stanowi wyjątek? Wszyscy żyjący mogą jeszcze mieć nadzieję – bo lepszy jest żywy pies niż lew nieżywy –
5. ponieważ żyjący wiedzą, że umrą, a zmarli niczego zgoła nie wiedzą, zapłaty też więcej już żadnej nie mają, bo pamięć o nich idzie w zapomnienie.
6. Tak samo ich miłość, jak również ich nienawiść, jak też ich zazdrość – już dawno zanikły, i już nigdy więcej udziału nie mają żadnego we wszystkim, cokolwiek się dzieje pod słońcem.
7. Nuże więc! W weselu chleb swój spożywaj i w radości pij swoje wino! Bo już ma upodobanie Bóg w twoich czynach.
8. Każdego czasu niech szaty twe będą białe, olejku też niechaj na głowę twoją nie zabraknie!
9. Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał, po wszystkie dni marnego twego życia, których ci Bóg użyczył pod słońcem. Po wszystkie dni twej marności! Bo taki jest udział twój w życiu i w twoim trudzie, jaki zadajesz sobie pod słońcem.
10. Każdego dzieła, które twa ręka napotka, podejmij się według twych sił! Bo nie ma żadnej czynności ni rozumienia, ani poznania, ani mądrości w Szeolu, do którego ty zdążasz.

Człowiek zależny jest od przypadku, Koh 9

11. A dalej widziałem pod słońcem, że to nie chyżym bieg się udaje, i nie waleczni w walce zwyciężają. Tak samo nie mędrcom chleb się dostaje w udziale ani rozumnym bogactwo, ani też nie uczeni cieszą się względami. o czas i przypadek rządzi wszystkim.
12. Bo też i nie zna człowiek swego czasu, jak ryby, które się łowi w sieć zdradliwą, i jak ptaki w sidła schwytane. Jak one, tak uwikłani zostaną ludzie w złej chwili, gdy spadnie na nich znienacka.

***

Kosy wiosną pracują, cep jesiennej pory,
A zimą gospodarze biorą za topory.
Kościuszko zaczął kosić, teraz młócić pora,
A w końcu na Moskali bierz się do topora.

Adam Mickiewicz

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*****

Refleksja maryjna

Maryja pełna wiary oczekuje zmartwychwstania

Ona bowiem, wierząc,
Poczęła Syna
I wierząc oczekiwała
Jego zmartwychwstania;
Umocniona wiarą wyglądała dnia światła i życia,
W którym po ustąpieniu nocy śmierci
Cały świat się rozweseli,
A rodzący się Kościół będzie podziwiał
Z radosnym drżeniem chwalebne oblicze
Swojego nieśmiertelnego Pana.

Zbiór Mszy o Najświętszej Maryi Pannie


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
15 KWIETNIA 2015
******
Święte Anastazja i Bazylissa, męczennice

Śmierć świętych Anastazji i Bazylissy

Anastazja i Bazylissa są wspominane w “Martyrologium rzymskim” jako uczennice apostolskie, matrony rzymskie nawrócone na chrześcijaństwo przez nauczanie świętych Apostołów Piotra i Pawła. Po ich męczeńskiej śmierci, odnalazły ich ciała i pochowały potajemnie pod osłoną nocy. Za to skazano je na tortury (obcięto im języki i kończyny) i ścięcie. Poniosły śmierć za czasów Nerona w roku 67 (lub 68). Są patronkami cenzorów, wzywane w bólach głowy.

W ikonografii atrybutem świętych Anastazji i Bazylissy są nożyce, palma. Często są przedstawiane bez głowy, rąk i nóg.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-15a.php3
*******
Błogosławiony Cezary Bus, prezbiter
Błogosławiony Cezary Bus Cezary Bus urodził się w Cavaillon, we Francji, w roku 1544. Pochodził z rodziny włoskiej, która przed stu laty osiedliła się we Francji. Jako młodzieniec poszedł w ślady starszego brata, kapitana gwardii króla Karola IX, i wstąpił do wojska. Prowadził życie światowe, jak jego towarzysze.
Zapadł jednak na ciężką chorobę. To zbliżyło go do Pana Boga. Zaczął myśleć poważniej o życiu i jego celu. Opatrzność pomogła mu w tym również przez prostych, ale szlachetnych i głęboko religijnych ludzi. Należeli do nich: krawiec Ludwik Guyot, który został potem zakrystianem katedry w Cavaillon, oraz cicha, oddana dobroczynności niewiasta, Antonina Reveillade. Ta ostatnia była analfabetką, dlatego prosiła często Busa, by czytał jej żywoty Świętych. W miarę rozczytywania się w nich, Bus odkrywał nowy świat. Reszty dokonał jego spowiednik, jezuita Piotr Peguet.
Dzięki nim Bus rozpoczął studia teologiczne i został kapłanem. Był to rok 1582. Cezar wtedy miał 42 lata. Gorliwy kapłan przekonał się na sobie, że główną przyczyną obojętności religijnej wśród wielu katolików jest ignorancja religijna, posunięta zbyt często do religijnego analfabetyzmu. Postanowił więc oddać się cały na służbę nauczania prawd wiary zarówno dzieci, jak i młodzieży i starszych. Za zezwoleniem biskupów Aix i Awinionu chodził od wioski do wioski, przemierzał ulice miast, uczył z ambon i podczas długich godzin spowiadania.
Z czasem przyłączyli się do niego współpracownicy. Założył z nimi nową rodzinę zakonną pod nazwą “Kapłanów Nauki Chrześcijańskiej”. Zwano ich powszechnie doktrynariuszami. Niestety, Cezary przeżył bolesny rozłam w tej nowej rodzinie. Jego towarzysz, Romillon, nie był za składaniem ślubów, chciał, by była to wspólnota bardziej luźna. Przeciągnął na swoją stronę pewną liczbę zwolenników. W ten sposób powstały dwa odłamy: jeden z główną siedzibą w Awinionie (Bus), drugi w Aix (Romillon).
Powstało równocześnie zgromadzenie sióstr dla nauczania prawd wiary kobiet i dziewcząt. Przybrały nazwę “Sióstr Nauki Chrześcijańskiej”. Instytut istnieje do dziś, liczy kilkadziesiąt sióstr.
Cezary zmarł 15 kwietnia 1607 roku w wieku 63 lat. W Awinionie jest jego grób. Dnia 27 kwietnia 1975 roku papież Paweł VI ogłosił uroczyście go błogosławionym. W uroczystości wziął udział episkopat francuski, przedstawiciele rządu, przełożeni wyżsi zakonu i dalsi krewni sługi Bożego.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-15b.php3
*******
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Vannes, we Francji – św. Paterna, biskupa. Historia jego życia jest mało rozpoznana. Miał pochodzić z Bretonii, ale rzekomo wcześnie przeniósł się do Irlandii. Potem wiódł życie mnisze na terenie Walii. Sakrę biskupią otrzymać miał w czasie pielgrzymki do Ziemi Świętej. Wreszcie mieszkańcy Vannes wezwali go do objęcia stolicy biskupiej w ich mieście. Zmarł prawdopodobnie około roku 565.
Patron Dnia

św. Paternus
biskup

Św. Paternus był francuskim mnichem-pustelnikiem. Jego ojciec do końca swych dniu żył w irlandzkiej samotni. Za jego przykładem św. Paternus żył w klasztorze w Poitiers. Później udał się do Walii, gdzie zbudował klasztor nazwany Lanpaternaur. Odwiedziwszy ojca w Irlandii, powrócił do klasztoru w Poitiers, a ściślej w Ansion (w tej samej diecezji); wkrótce potem wraz z mnichami z tego samego klasztoru przeniósł się do pustelni w lesie Seicy. Dane mu było nawrócić wielu pogan; jego działalność apostolska, w której pomagało mu kilku kapłanów, objęła obszar sięgający aż po Bayeuese. W podeszłym wieku został biskupem Avranches. Święceń udzielił mu German z Rouen. Rządził diecezją trzynaście lat; zmarł około roku 574.

*******
W Tuy, w Hiszpanii – bł. Piotra Gonzáleza, dominikanina. Dzięki powiązaniom rodzinnym wcześnie powołano go do kapituły w Astorga. Miał wówczas doznać upokorzenia, które stało sie dlań duchowym przełomem. Wstąpiwszy do dominikanów, wyrobił się na znakomitego kaznodzieję. W tym charakterze towarzyszył Ferdynandowi III. Po odzyskaniu Kordoby stał się apostołem pokoju i pojednania oraz wielkim jałmużnikiem. Podobnie działał w Galicji oraz w niektórych okolicach Portugalii. Wyczerpany trudami, zmarł w roku 1246. Marynarze z Półwyspu Iberyjskiego czcili go jako swego patrona.

oraz:

świętych męczenników Maksyma i Olimpiadesa (+ ok. 250); świętych męczenników Marona, Eutychesa i Wiktoryna (+ ok. 110); świętych męczenników Teodora i Pausylipa (+ II w.)

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-15.php3
**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*******

Jaki jest sens ascezy?

Ps-po

Szymon Hiżycki OSB

(fot. Deymos.HR / Shutterstock.com)

Antoni Wielki (zm. 356 r.), którego tradycja uważa za pierwszego mnicha i mistrza ascezy, przekazuje nam na temat wyrzeczeń uwagę może cokolwiek zaskakującą. Czytamy:

 

Abba Antoni powiedział też, że są ludzie, którzy wyniszczyli ascezą swoje ciało, ale ponieważ zabrakło im roztropności, oddalili się od Boga.

 

Asceza nie ma w polszczyźnie wydźwięku, który wzbudza entuzjazm, kojarzy się raczej ze smętnymi mnichami i mniszkami, okrywającymi swe wychudłe ciała w brudne łachmany. Tymczasem słowo greckie “askesis” oznacza po prostu ćwiczenie się w czymś, np. w czytaniu czy w sporcie. Dla chrześcijan antyku askesis oznaczało przede wszystkim ćwiczenie się w cnocie. Antoni zatem mówiąc o ascezie, nie ma na myśli jedynie postu, ale raczej cały wachlarz praktyk, które mają pomóc usunąć wady i dać większą siłę wzrastającym cnotom. Praktykami ascetycznymi, o których mówią Ojcowie, są czytanie, recytacja psalmów i modlitw, post, jałmużna, okazywanie łagodności i miłosierdzia, czuwanie nocne, praca. Jak zatem widzimy niewiele ma to wspólnego ze smutkiem i udręczeniem złego ciała. Fundamentem tych ćwiczeń jest wytrwałość, ponieważ, jak podkreślają Ojcowie, korzyść przynosi tylko to, co jest praktykowane długo i wytrwale, a co jest praktykowane krótko i w sposób niedbały przynosi jedynie szkodę.

 

Stąd właśnie uwaga Antoniego: nie chodzi o poszczenie dla poszczenia, o pozbawienie się snu i modlitwę w nocy dla niej samej. Człowiek ascezy musi wiedzieć, co chce osiągnąć i tak miarkować swój wysiłek, aby go doprowadził do celu, którym jest ukochanie Boga i bliźniego. Stąd konieczność roztropności, owej matki wszystkich cnót. Pomyślmy: czy nasza pobożność, nasza asceza, kieruje nas ku większemu szacunkowi wobec Boga i drugiego człowieka?

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/ojcowie-pustyni/art,21,jaki-jest-sens-ascezy.html

*****

Sposób na opanowanie własnych słabości

S. Głaz SJ/opr. J. Iwanow SJ

Asceza na przestrzeni wieków była różnie postrzegana, przypisywano jej różnorakie znaczenia i cele, tak jak i odmienne bywały często jej przejawy. Problematyka i zjawisko ascezy mogą być i dotąd były rozpatrywane z wielu, często zupełnie odmiennych punktów widzenia: kultury, historii, psychoterapii, medycyny, pedagogiki, religii, a także psychologii itp.

 

Współczesna nauka nie kwestionuje potrzeby ascezy, ponieważ jest ona niezbędna także dzisiejszemu człowiekowi do jego pełnego i wszechstronnego rozwoju i pozostaje w zgodzie i harmonii z psychiką człowieka, bowiem, jak utrzymuje von Ditfurth, tendencje ascetyczne mają swe źródło w strukturze organizmu osoby ludzkiej.
Można powiedzieć, że człowiekowi zawsze groziły dwojakiego rodzaju niebezpieczeństwa; albo negowano potrzebę zdrowej ascezy albo przeceniano jej znaczenie dla rozwoju osobowości i życia wewnętrznego jednostki.
Asceza (z greckiego askein – ozdabiać, ćwiczyć) najpierw oznaczała pracę artystyczną i techniczną (Homer), ćwiczenie się w jakimś rzemiośle czy też sztuce oraz ćwiczenia cielesne (Ksenofont); określała także wysiłek w celu osiągnięcia życia kontemplacyjnego (Platon) oraz ćwiczenie rozumu i woli (Arystoteles). Filon utrzymywał, że zadaniem ascezy jest opanowanie zmysłów i przygotowanie człowieka do kontemplacji Boga. W literaturze chrześcijańskiej słowo asceza pojawiło się dzięki Klemensowi Aleksandryjskiemu i Orygenesowi.
Pojęcie ascezy w chrześcijaństwie wiąże się ściśle z życiem duchowym i moralnym. Najogólniej patrząc, asceza oznacza trening duchowy, moralny oraz ćwiczenia religijne zmierzające do usuwania przeszkód w zjednoczeniu się z Bogiem.
Na przestrzeni wieków asceza przybierała w różnych religiach różnorakie formy. Ma ona dwa źródła: świeckie i religijne. W starożytnej Grecji ascetami nazywano sportowców, którzy podejmowali wysiłek samodyscypliny. Asceza w sensie filozoficznym oznaczała ćwiczenie się w cnocie oraz zdobywanie umiejętności panowania nad własnymi emocjami przez poddawanie ich rozumowi.
Autentyczna asceza chrześcijańska nie neguje metafizycznego charakteru dobra. Chrześcijańskie wezwanie do panowania nad ciałem nie ma nic wspólnego z manichejskim wezwaniem do uznania materii i ciała za złe samo w sobie. Manicheizm zrodzony z wizji skrajnego dualizmu metafizycznego nie stawia sobie problemu uświęcenia ciała.
Chrześcijaństwo nie zaprzecza dobru ciała i materii. Grzech wprawdzie pomniejszył ład i piękno stworzenia, ale nie zniweczył metafizycznego dobra świata. Świat i człowiek straciły przez grzech swe piękno pierwotne, ale człowiek nigdy nie wyrzekł się tego, co mu zostało.
Asceza wbudowana jest w samo serce życia chrześcijańskiego i nie można z niej zrezygnować, jeżeli chce się żyć po chrześcijańsku. Chociaż jest prawdą, że życie chrześcijańskie jest czymś więcej niż asceza, to jednak asceza jest w nim zawarta. Życie ascetyczne rozpoczyna się od prawdziwej i zdrowej duchowości.
W pewnym okresie uważano ascezę za wyraz pogardy dla ciała, w okresie humanizmu zaś, kiedy to nastąpił zwrot ku człowiekowi, odrzucono wszelkie umartwienia i wysiłek ducha.
Wyniki uprawiania ascezy mogą być zarówno pozytywne dla człowieka, jak i może ona wywołać skutki negatywne. Prawidłowo rozumiana asceza prowadzi do samodyscypliny, umiłowania Boga, siebie i innych oraz całego stworzenia, i w tym właśnie wyraża się prawidłowy jej sens. Może ona stać się wyłącznie walką z wadami i grzechem, walką ze wszystkim, co cofa człowieka na drodze jego rozwoju duchowego oraz utrudnia urzeczywistnienie jego pełnego człowieczeństwa; w ten sposób objawia się jej sens negatywny.
Można w tym kontekście mówić o ascezie czynnej i biernej, tzn. o ascezie, której inicjatorem jest człowiek, oraz o ascezie, której inicjatorem jest sam Bóg dokonujący w człowieku procesu oczyszczenia. Ostatecznie trzeba jednak powiedzieć, że i to rozróżnienie może również wiązać się ze wspomnianymi wyżej negatywnymi i pozytywnymi skutkami ascezy. Życie ascetyczne osiąga swoją istotną wartość, gdy służy realizacji doskonałego wypełniania ludzkiego powołania oraz prowadzi do osiągnięcia uszczęśliwiającej jedności z Bogiem, z ludźmi i stworzeniem.
W judaizmie starotestamentalne wezwanie “świętymi bądźcie” rozumiano często jako postulat czystości rytualnej, a nie praktyk religijnych. Idea rezygnacji z dóbr doczesnych na rzecz wartości wyższych nurtowała tylko pewne środowiska judaistyczne, np. nazarejczyków czy chasydów, oraz grupy judaizmu nieortodoksyjnego zrzeszone w Qumran. Wspólnota z Qumran nakazywała swoim członkom dobrowolne ubóstwo, rezygnację z życia rodzinnego, a główną pobudką takich zaleceń była chęć dążenia do doskonałości nakazanej prawem Bożym.
Do istoty życia ascetycznego muzułmanina należy post, jałmużna i pielgrzymka. Każdy muzułmanin jest zobowiązany do postu (saum). Jeden miesiąc w roku jest miesiącem postu od wschodu aż do zachodu słońca. Jest to post dzienny, wraz z zapadającą nocą przestaje on obowiązywać. W tych dniach muzułmanin jest obowiązany powstrzymać się całkowicie od jedzenia i picia itp. Do innych cech życia ascetycznego należy jałmużna (zakat). Jest to pewien rodzaj dziesięciny składanej na cele religijne lub charytatywne.
Za życia każdy muzułmanin jest zobowiązany odbyć pielgrzymkę do Mekki i sanktuariów znajdujących się w pobliskim sąsiedztwie. Udając się w pielgrzymce do Mekki, wyczerpany podróżą, głodem, warunkami, pragnie jednego, obejść procesjonalnie “Święty Kamień” – Ka’bę i złożyć na niej pocałunek oraz obmyć się w źródle zamzam. Zaleca się również odwiedzić grób Mahometa w Medynie.
W hinduizmie asceza (topas) oznacza ból, żar, bolesne praktyki zadawane w celu osiągnięcia wyższego dobra. Uzyskana dzięki ascezie moc służy albo celowi ziemskiemu np. zdobycie władzy ziemskiej, lub transcendentnemu, zdobycie wiedzy mistycznej, prowadzącej do wyzwolenia z pęt bytowania ziemskiego, a ostatecznie do zjednoczenia z bytem Absolutnym (Atman – Brahman).
Ascezą buddyjską w ścisłym sensie są techniki medytacyjne, które są używane szczególnie przez mnichów. Wyznawca buddyzmu Buddhaghosza zamieszkały w klasztorze na Cejlonie opracował dla celów ascetycznych dzieło systematyzujące najistotniejszy punkt doktryny buddyjskiej: sposób dążenia do ideału za życia Visuddhimagga yoga (Droga oczyszczenia).
Rodzaje i cele buddyjskich praktyk ascetycznych wyznacza również tzw. szlachetna ośmioraka ścieżka, której aż sześć pierwszych stadiów dotyczy trybu życia moralnego i technik medytacyjnych. Według Buddhaghoszy należyte dbanie o moralność implikuje poddanie się regułom życia mnichów. Np. przyjęcie dobrowolnego ubóstwa, celibatu, życie z jałmużny itp.
Służebność ascezy
Asceza jest zaangażowaniem, działaniem osoby ludzkiej, która z pomocą Boską i dzięki łasce wyraża zgodę na otwarcie się wobec Boga. Dla J. de Guiberta oznacza ona część aktywną tycia duchowego, współpracę, której Bóg oczekuje od nas, wysiłek, którego ona od nas wymaga. Bóg, udzielając człowiekowi łaski, pragnie, aby człowiek z nią współpracował. Ten etap w rozwoju doskonalenia, dojrzewania i pracy, gdzie wkracza wysiłek człowieka, nazwano ascezą. Tak pojęte życie ascetyczne traktowano jako pierwszy krok doskonałego życia chrześcijańskiego. Ma ono za zadanie przyczynić się do integracji życia wewnętrznego. Istota ascezy, jak i dynamika życia ludzkiego, a w szczególności życia duchowego, polega na wyborze. Człowiek dążąc do osiągnięcia wartości wyższych poświęca niższe. Właściwym zadaniem ascezy jest zagwarantowanie wewnętrznego ładu życia ludzkiego.
Asceza pełni rolę służebną – oczyszcza pole dla życia kontemplacyjnego. Asceza widziana jest jako czynnik umożliwiający powrót do pierwotnej harmonii, jako sposób przeprowadzenia człowieka ze stanu jego możliwości do stanu spełnienia się. Asceza to przejście przez próbę pustyni, aby być podatnym na działanie Ducha Świętego.
Z. Chlewiński wyznaje, że przez ascezę rozumie dobrowolny trud psychiczny człowieka, aby osiągnąć jakieś wyższe cele, zwłaszcza moralno-religijne (ale również inne) poprzez opanowywanie lub ograniczanie swoich potrzeb, szczególnie emocji, połączone z surową dyscypliną wobec samego siebie i samoopanowaniem. Współczesna asceza podkreśla nie tylko przemianę osoby wierzącej, ale również jej służbę i apostolstwo.
 
Celowość ascezy
Asceza swym działaniem obejmuje sferę emocjonalną, duchową, religijną i moralną człowieka. Jej celem jest zdobycie przez człowieka cnót nadprzyrodzonych; ma pomagać w rozwoju doskonałości osoby i jej świętości; jej zadaniem jest integracja człowieka. Winna służyć wypracowaniu odpowiedniej postawy i stałego usposobienia pomagających w unikaniu zła (kiedyś zwano to cnotą). Jej zamierzeniem nie jest uśmiercanie instynktów, lecz przywrócenie ładu w ich działaniu poprzez podporządkowanie rozumowi i woli człowieka.
Każda zdrowa asceza, tzn. asceza wewnętrzna, obdarza ducha elastycznością i wolnością. Ponadto asceza chrześcijańska usytuowana jest w perspektywie modlitwy i nie jest możliwa bez tego wymiaru, który jej nadaje zmartwychwstały Chrystus.
Praktyki ascetyczne z kolei nie mogą być zaprzeczeniem człowieczeństwa, lecz czynnikiem wynoszącym je na wyższy poziom, prowadzący do wszechstronnego rozwoju człowieka; pozostaną zawsze środkiem, a nie celem. To dzięki ascezie praktyki religijne mogą ukształtować w człowieku prawdziwą pokorę, roztropność, męstwo i cnotę cierpliwości.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,176,sposob-na-opanowanie-wlasnych-slabosci,strona,2.html

******

Nie tylko dla orłów ascezy

Życie Duchowe

Tomasz Kot SJ

„Naśladowanie Chrystusa nie polega jedynie na słuchaniu nauki i na posłusznym przyjmowaniu przykazań. Oznacza ono coś bardziej radykalnego; przylgnięcie do osoby samego Jezusa, uczestnictwo w Jego życiu i przeznaczeniu, udział w Jego dobrowolnym i pełnym miłości posłuszeństwie woli Ojca. Naśladując przez wiarę Tego, Który jest Mądrością wcieloną, uczeń Jezusa staje się naprawdę uczniem Boga”. (Jan Paweł II, Veritatis splendor, 19).

Nie ma chyba na świecie takiej biblioteki zakonnej czy parafialnej, nawet gdyby była niewielka, w której zabrakłoby małej książeczki Tomasza a Kempis O naśladowaniu Chrystusa. Zazwyczaj stoi ona na półce, pośród innych dzieł ascetycznych, przykryta szacowną warstwą kurzu. Niegdyś cieszyła się wielką popularnością. Dziś sięgają po nią najodważniejsi, których nie odstrasza ta zdawałoby się nienowoczesna pobożność. Cała chrześcijańska tradycja naśladowania Chrystusa jako swoje źródło wskazuje zaproszenie Jezusa do pójścia za Nim. Najczęściej są to sceny powołania Apostołów, którzy od razu heroicznie zostawili wszystko, by iść za Jezusem, albo bardzo wymagające wezwanie: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Krzyż jednak, jeśli prawdziwy, odstrasza; zostawianie wszystkiego brzmi romantycznie, ale codzienne życie bezlitośnie uczy nas rozsądku i odpowiedzialnego przewidywania przyszłości, by właśnie nie stać się krzyżem dla innych.
Nic zatem dziwnego, że dziś nie śpieszymy się z odkurzaniem półek, które strzegą tajemnic doskonałego życia chrześcijańskiego. Jest jednak na kartach Ewangelii zapis spotkania jakby współczesnego – spotkania z bogatym człowiekiem (por. Mt 19, 16-22; Mk 10, 17-22; Łk 18, 18-23). Ów ewangeliczny bogaty młodzieniec wcale nie ucieszył się z zaproszenia Jezusa Chodź za Mną. Przeciwnie, odszedł zasmucony. Może jednak dziś smutek ten więcej mówi nam o naśladowaniu Chrystusa niż entuzjastycznie porzucone sieci Apostołów, którzy bez większych dylematów już na krok Jezusa nie odstępowali?
To prawda, człowiek ten odszedł, ale odszedł smutny. A to znaczy – nieobojętny. Bo Chodź za Mną nie było tylko zaproszeniem do doskonałości. Z niej można by jeszcze zrezygnować, w końcu nie zawsze trzeba być prymusem. Owo Chodź za Mną było przede wszystkim odpowiedzią na pytanie
0 życie. I to nie byle jakie życie, tylko takie, którego śmierć nie unicestwia. Chodziło zatem o sprawę zupełnie podstawową, ponieważ dotyczącą nas wszystkich – tak samo jak życie i śmierć. A wobec nich nikt nie pozostaje obojętny. Naśladowanie Jezusa nie jest więc tylko dla orłów ascezy, ale dla wszystkich, którzy chcą naprawdę i po prostu żyć! Może więc pierwszy warunek naśladowania Jezusa to odbycie żałoby po mrzonkach o doskonałości i twarde stąpanie po ziemi. Wiele na to wskazuje. Choćby fakt, że człowiek ten – bogaty, ale przecież nie materialista, bo troszczy się o życie wieczne jak każdy porządny asceta – kiedy przybiegł i upadł przed Jezusem na kolana (por. Mk 10, 17), mimo swego entuzjazmu nie od razu usłyszał Chodź za Mną. Zdaje się zatem, że nie od razu można za Jezusem podążać, przynajmniej On ze swym zaproszeniem zwlekał.
Bogaty człowiek pyta: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? (Mk 10, 17). Pierwsze słowa odpowiedzi Jezusa są raczej jak zimny prysznic: Czemu nazywasz mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg (Mk 10, 18). Dlaczego na zadane pytanie Jezus nie odpowiedział od razu zaproszeniem do naśladowania Go? Tak jakby chciał najpierw zapobiec narcystycznej grze luster, w której dobry uczeń odnajduje dobrego mistrza. Jakby chciał pokazać, że nie da się Go naśladować, zapominając o Ojcu, który od początku jest dobry, zanim ktokolwiek takim się stanie; o całym Starym Testamencie, czyli o historii każdego człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga, który mimo wszystko uparcie podąża za innymi bogami; i w końcu o przykazaniach, prostych i konkretnie strzegących przed ucieczką w duchowe subtelności: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij… Najpierw trzeba pozbyć się tego wszystkiego, co sprawia, że Bóg będzie traktowany jedynie jak lustro, w którym przegląda się nasza własna sprawiedliwość zainteresowana swoim dobrym samopoczuciem.
Dopiero gdy Jezus usłyszał zapewnienie, że człowiek wszystkiego tego przestrzega od swojej młodości, mówi: Jednego ci brakuje (Mk 10, 21). Jednego, jak Jeden, który jest dobry. Jednak i tym razem nie mówi mu jeszcze Chodź za Mną, tylko – Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim (Mk 10, 21). Nie boi się, by człowiek ten odszedł od Niego. Chce, by udał się do ludzi, tych najbardziej potrzebujących, i podarował im swoje bogactwo. I nie chodzi o to, by przestał być bogaty. Przecież dalej mówi mu: Będziesz miał skarb. Tylko skarb ten będzie w niebie, to znaczy u Boga. Nie można go jednak Bogu bezpośrednio ofiarować, pomijając ludzi. Dopiero wówczas, na samym końcu, gdy człowiek ten przestanie trzymać się kurczowo wszelkich dóbr – materialnych, jak i duchowych – usłyszy: Chodź za Mną. W tej historii nie ma jednak szczęśliwego zakończenia. Miejsce początkowego entuzjazmu zajął smutek. Ewangelista spieszy z wyjaśnieniem: Miał bowiem wiele posiadłości (Mk 10, 22).
Warto jednak powstrzymać się od łatwych moralizatorskich pocieszeń, uspakajających, że ten problem dotyczący tylko niektórych bogaczy. Warto posłuchać, co na to wszystko mówi Piotr. Ten, który wszystko przecież zostawił i poszedł za Jezusem, jest wyraźnie zaniepokojony. Któż więc może być zbawiony? (Mk 10, 26) – pyta. Niewiele albo właściwie nic nie dzieli go od smutku człowieka, który przed chwilą odszedł. I ma rację. Odpowiedź Jezusa jest jednoznaczna: U ludzi to niemożliwe (Mk 10, 27). Żaden nasz wysiłek, żadna zasługa, żadne nasze dobro nie jest w stanie naśladować Boga. Po ludzku więc można tylko odejść zasmuconym. Perspektywa zmienia się jednak diametralnie, gdy Jezus dokańcza: U Boga wszystko jest możliwe (Mk 10, 27).
Tylko o jaką zmianę tak naprawdę chodzi? Ano właśnie o rozpoznanie, po czyjej stronie leżą możliwości naśladowania Jezusa. Smutni odchodzą ci, którzy skupiają się na doskonałości i dobru naśladujących. Wcześniej czy później odkryją, że po ludzku rzecz jest poza zasięgiem ludzkich możliwości. Dalej za Jezusem pójdą tylko ci, którzy zapomną o sobie i zachwycą się Jedynym Dobrym. Podążając za Nim, niepostrzeżenie i tylko Jego mocą, staną się do Niego podobni. W końcu to On, a nie my sami, czyni nas na swój obraz i podobieństwo.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,262,nie-tylko-dla-orlow-ascezy.html

******

Sen – tajemnicza rzeczywistość

Życie Duchowe

Maria Król-Fijewska

(fot. karin and the camera/flickr.com/CC)

Mówimy dziecku, gdy z przerażeniem obudzi się w nocy: “Nie bój się, to tylko sen”. Z drugiej strony uporczywe lub zaskakujące sny budzą w nas refleksję: “To musi coś znaczyć!”. Sen – tajemnicza rzeczywistość, w którą zanurzamy się z codzienną regularnością. Wiemy, że rządzi się swoimi prawami, że nie jest prostym odzwierciedleniem świata na jawie.

 

Fabuła snów jest często zaskakująca, poszarpana, w najlepszym przypadku powiemy “poetycka”, w najgorszym – “bezsensowna”. Czy to chaotyczny zestaw przypadkowych elementów, czy przekaz od wyższej jaźni? Kosz na śmieci zmęczonej głowy, czy emanacja głębokiej mądrości?

 

Zaszyfrowany język snów

 

Sny są bardzo różne, tak jak różne może być nasze doświadczenie kontaktu z rzeczywistością na jawie. Jako terapeutka często mam okazję poznawać sny moich pacjentów. Zawsze poszerzają one wiedzę na temat danej osoby, pozwalają terapeucie i, co ważniejsze, samemu pacjentowi wyraźniej zobaczyć głębsze sensy życiowych wydarzeń. Oczywiście nie chodzi tu o samą treść snów, o sny jako opowieści, ale o sny jako doświadczenia, czyli wraz z towarzyszącymi snom emocjami oraz subiektywnymi znaczeniami poszczególnych elementów i sytuacji. Szczególnie owocna jest praca nad rozumieniem tych snów, które wykraczają poza kontekst poprzedniego dnia, a fabuła nasycona jest prawdziwymi emocjami, potrzebami, nie do końca rozliczonymi wydarzeniami z przeszłości czy aktualnie żywymi problemami.

 

Każdy człowiek w jakimś sensie wymyśla siebie i swoje życie. Układa opowieści o sobie według pewnego schematu, przepisu, wygładza kanty, niweluje sprzeczności. Gdy na konsultację przychodzi osoba przerażona zdradą współmałżonka, często słyszę: “Nic tego nie zapowiadało! Wszystko było tak świetnie. Ludzie uważali nas za idealną parę!”. I zawsze, w każdym przypadku zdradzony małżonek przypomina sobie potem wiele niepokojących wydarzeń, spięć, cały obszar rzeczywistości, od którego odwracał głowę. Nie chciał widzieć i wyciągnąć wniosków, woląc utrzymywać fikcyjnie pozytywny obraz swojego małżeństwa. Zwykle też okazuje się, że od dawna już nie był szczęśliwy, ale jakoś wiedzę o tym zagłuszał. Sny pełnią rolę demistyfikacyjną, ukazują odrzucone przez wewnętrzną cenzurę informacje, spostrzeżenia, emocje. Robią to jednak w sposób zaszyfrowany, posługując się swoim tajemniczym językiem. Można snu nie odczytać. Można go zapomnieć. Można powiedzieć: “To tylko sen”.

 

Sny o śmierci

 

W codziennym, świadomym kontakcie ze światem budujemy filtr racjonalno-obronny przed inwazją tematów, które wywołują w nas zbyt trudne emocje – na przykład bezradność, przerażenie, rozpacz. Takim tematem jest śmierć. Choć wiemy, że zarówno my, jak i nasi najbliżsi jesteśmy śmiertelni, staramy się o tym nie myśleć. Rzadko kto jest gotów z własnej woli zacząć rozważać, jak by to było, gdyby umarł mu syn, żona czy matka. Gdy pojawiają się takie myśli, każemy im pójść precz, poza obszar świadomej uwagi. A jednak śmierć, osamotnienie, utrata – to wszystko istnieje w życiu naprawdę i naprawdę w jakiejś konfiguracji musi nam się zdarzyć. Wyrzucając te treści poza nawias naszej świadomej uwagi, powodujemy, że lokują się w jakiejś innej wewnętrznej przestrzeni, skąd powracają poprzez sny. Wszyscy, których o to spytałam, choć raz w życiu śnili o śmierci najbliższych sobie żyjących osób. Jak różny jednak potrafi być wydźwięk takiego snu!

 

Pewna pani śniła, że umarła jej córka. Oprócz rozpaczy doświadczyła wtedy poczucia bardzo głębokiego osamotnienia. Gdy analizowałyśmy sens snu, zrozumiała, jak silna i wieloraka jest jej więź z córką. Chociaż starała się najlepiej jak mogła wypełniać rolę matki, nie doceniała znaczenia, jakie dla niej jako osoby miał ten kontakt z drugą, dorosłą, podobną do niej kobietą. Ujrzała nagle, jak wiele dobrego mogą sobie nawzajem z córką ofiarować.

Inny pacjent, mężczyzna w średnim wieku, miał sen o śmierci ojca. Doświadczył w nim szalonej tęsknoty. W trakcie sesji terapeutycznej stało się jasne, że tęsknił za swoim ojcem naprawdę, nie tylko we śnie, w którym ojciec umierał, lecz także w życiu, kiedy ojciec był żywy i zdrowy, ale mało dostępny.

 

Jeszcze inna pacjentka, młoda kobieta, przeżywała we śnie śmierć swojego dziadka, której od lat bardzo się bała. We śnie odnalazła w sobie siłę, by podjąć za dziadka rolę pater familiae i zaopiekować się swoją matką oraz resztą rodziny. Ku swojemu zdumieniu w miejsce załamania doświadczyła poczucia mocy. We wszystkich przypadkach analiza snów o śmierci była wzbogacająca dla życia.

 

Koszmary senne

 

Wiele osób przeżywa we śnie fabuły jak z thrillerów. Uciekają przed kimś, kto chce ich zabić, nie mogą odnaleźć wyjścia, gubią drogę, wypadają z okien, topią się. Istotną funkcją nocnych thrillerów jest możliwość przeżycia lęku, przerażenia, zagrożenia, których na jawie możemy się wypierać. Mogą tak kontrastować z naszym zaradnym, efektywnym “ja”, tak nie pasować do ułożonego życia, tak wydawać się irracjonalne, że odmawiamy im świadomej uwagi i dopiero we śnie dochodzi do wyładowania.

 

Czy zwykły, bez nadmiernie patologicznych ekscesów bytujący człowiek ma jednak powody do takiego przerażenia? Powszechne jest przekonanie, że obecnie więzi są bardziej kruche, okoliczności życia bardziej zmienne, Bóg dla wielu bardziej odległy lub wręcz anachroniczny i nic nie chroni człowieka przed poczuciem, że jest samotnym pyłkiem w ogromie mrocznego kosmosu. Według niektórych badań aż 85 procent osób ma koszmarne sny. Czy liczba ta może jeszcze wzrosnąć?!

 

Patrząc na moich pacjentów, widzę jednak inny obraz. Owszem, niektórzy mają od dzieciństwa tendencję do przeżywania przerażających przygód we śnie i objaw ten nasila się, gdy w życiu na jawie mają trudny czas. Jednak w miarę jak otwierają się na swoje doświadczenia, także doświadczenia senne, gdy zrozumieją, czego się boją i wobec czego są bezradni, gdy uda się im zawrzeć lęk w słowach, a słowa wypowiedzieć do drugiej osoby – to wszystko traci swój demoniczny charakter. Koszmarne sny przestają się śnić lub powracają sporadycznie.

 

Chcę mocno podkreślić, że chociaż między snem a jawą istnieje bariera, nie jesteśmy pozbawieni wpływu na senną rzeczywistość. Nie musimy pozwalać się prześladować, tropić, torturować. Aby zneutralizować atakujące nas koszmary, należy skonfrontować się z przerażającym doświadczeniem sennym, oswoić je, zrozumieć i podzielić z drugą osobą.

 

Przerażenie we śnie może mieć źródło egzystencjalne, społeczne, może wynikać z nieprzepracowanej traumy, a może też być oznaką konfliktu wewnętrznego. Fryderyk Perls, twórca psychoterapii Gestalt, uważał, że różne obiekty, występujące we śnie, reprezentują różne wewnętrzne głosy, mówiąc inaczej – odnoszą się do różnych aspektów osobowości. Dlatego terapeuci gestaltowscy proszą swoich pacjentów o wczuwanie się kolejno we wszystkie znaczące elementy snu i mówienie, co widzą, myślą i czują z ich punktu widzenia. To widowiskowa metoda prowadząca pacjentów do znaczących odkryć w obszarze napięć i konfliktów wewnątrzosobowościowych.

 

A zatem analizujmy sny. Aby lepiej zrozumieć swoją przeszłość. Aby odzyskać pełne widzenie rzeczywistości łącznie z fragmentami, które ocenzurowaliśmy, bo nie pasowały do głównego obrazu. Aby zrozumieć, czego naprawdę chcemy i co czujemy. Aby zetknąć się ze swoją siłą. Aby doświadczyć prawdy o wewnętrznym skonfliktowaniu. Tak traktowane sny nie są ani mądre, ani głupie. Są po prostu nasze. Są świadectwem prawdy o naszym dotychczasowym życiu, świadectwem, dzięki któremu prawda ta może nam się uprzystępnić.

 

Sny duchowe

 

Istnieją też jednak sny wychylone w stronę przyszłości. Nie w formie proroctwa – z tym się osobiście nie spotkałam – ale jako wskazówka “jak żyć”, próbka nieznanego dotąd stanu wewnętrznego, emanacja niepoznanej w życiu prawdy, wyświetlenie sensu życia, przeznaczenia. W snach tych – nazwijmy je duchowymi – ludzie doznają szczególnych, zwykle po raz pierwszy przeżywanych uczuć. Mój przyjaciel śnił, że unosi się gdzieś ponad dachami domów, widzi i słyszy ludzi w ich mieszkaniach, zapada zmierzch, wschodzi księżyc, a jego ogarnia niezwykły spokój, przekonanie, że wszystko jest takie, jak być powinno. Jednocześnie doznał głębokiego poczucia ładu i harmonii. Czuł, że w jakiś sposób może być mieszkającym tu ludziom przydatny, że chce i umie sprawować nad nimi pewien rodzaj opieki i był w spokojny, spełniony sposób szczęśliwy. Nigdy przedtem takiego stanu nie doświadczył.

 

Zaś najbardziej drogocenny sen, o jakim słyszałam, należał do mojej mamy. Nie była ona osobą religijną, jak mówiła, “trzymała się od Boga z daleka i z wzajemnością”. Była na wskroś trzeźwa, konkretna, racjonalna, nie przekonywało ją nic, czego nie dało się dotknąć, i nie miała w wielkim poważaniu uczuć, którym z gruntu nie ufała. Pół roku przed śmiercią, w trakcie postępującej choroby nowotworowej, przyśniło jej się, że idzie pod górę ciemnym korytarzem ku przeświecającej z dala jasności. Zbliża się i widzi, że czeka tam na nią jej nieżyjąca rodzina – matka, brat i dwie siostry, wszyscy zanurzeni w pięknym świetle. Przede wszystkim czekała ją tam jednak miłość, wszechogarniająca, czysta miłość, jak niebywale czyste powietrze, miłość – jak powiedziała – “jakiej tu, na ziemi, nie ma”.

 

Po obudzeniu sen nie stracił na wyrazistości, z upływem godzin i dni jego znaczenie nie zblakło, doświadczenie – jedyne w swoim rodzaju i unikalne w życiu mojej mamy – było ciągle żywe, dostępne, prawdziwe. Takie jest i dla mnie wiele lat po jej śmierci.

 

Oglądajmy nasze sny, zapraszajmy je, zapamiętujmy. Mogą być królewską drogą do wiedzy, o której się filozofom nie śniło.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1550,sen-tajemnicza-rzeczywistosc.html

*****

Ucieczka od świata? – pułapki indywidualizmu

Vojtěch Kodet

(fot. khalid almasoud/flickr.com))

W ciągu wieków wielcy mistrzowie chrześcijańskiej duchowości nawoływali do ucieczki od “złego” świata, by poświęcić się kontemplacji. Ze stronieniem od świata pozostaje w ścisłym związku jedna z wielkich pokus chrześcijańskiego życia, a mia­nowicie pewien duchowy indywidualizm, w którym dominuje nastawienie na własne zbawienie.

 

Dopóki ten nacisk na tak zwane życie wewnętrzne występował tylko w pierwszym etapie życia po nawróceniu, kiedy chrześcijanin uczy się żyć z Bogiem i przewartościowuje wszystko, co było dotąd, jakoś można się z tym pogodzić – jakkolwiek autentyczne życie chrześcijańskie powinno w każdej fazie w pewnej mierze być również życiem dla innych. Wszakże źle jest, gdy nastawienie na zbawienie swej duszy staje się życiowym stylem. Jednostronny akcent kładziony na własne zbawienie blokuje bowiem chrześcijanina w jego służbie dla drugich i w jego posłan­nictwie na zewnątrz.

Lęk przed światem, który mógłby zagrażać naszemu dążeniu do zbawienia, w rezultacie przeszkadza nam żyć. Z tej perspektywy również apo­stolstwo było dawniej uważane za coś niebezpiecznego – właśnie ze względu na konieczny w nim kontakt ze światem. Wskutek tego pozostawało ono na marginesie uwagi albo uchodziło za możliwe i stosowne tylko dla tych, którzy są już duchowo “doskonali” i mogą rozda­wać ze swego duchowego nadmiaru.

Poza tym wydawało się, że apostolstwo nie ma wiele wspólnego z życiem duchowym; może jedynie to, że ży­cie duchowe jest jego konieczną podstawą. Wierzono, że podobnie jak każde inne działanie, również posługa duchowa duchowo człowieka wyczerpuje. W tym sensie jeszcze w pierwszej połowie XX wieku pewien uznany autor duchowy napisał, że “przede wszystkim powinni­śmy wewnątrz siebie i dla siebie prowadzić bardzo do­skonałe życie, tak aby stale przynosić swoją myśl i wolę przed Boga. W końcu możemy wyjść na zewnątrz i słu­żyć bliźniemu bez niebezpieczeństwa dla naszego życia wewnętrznego”.
Duchowy indywidualizm nie pozwalał dostrzegać wspólnej odpowiedzialności Kościoła za zbawienie po­zostałych ludzi, która mogłaby prowadzić do wspólnego życia apostolskiego. Wspólnotowy wymiar duchowości był w większości przeżywany jedynie w klasztorach, przy czym tamtejsze życie miało na celu w pierwszym rzędzie zbawienie indywidualne, a rzadko tylko wspólny apo­stolat. Istniały oczywiście wyjątki, i to nawet już przed świętym Benedyktem.

Niektóre klasztory stały u naro­dzin całych ruchów misyjnych. Wystarczy wspomnieć na przykład o mnichach irlandzkich, z których wielu prowadziło działalność ewangelizacyjną na terenie Eu­ropy kontynentalnej, czy o słowiańskiej misji świętych Cyryla i Metodego. Działalność misyjna tych klasztorów nie wywarła jednak większego wpływu na powszechną doktrynę o istocie życia mniszego.
Nacisk na zbawienie indywidualne i związany z nim lęk przed ludźmi i w ogóle przed otaczającym światem można dostrzec jeszcze w książce “O naśladowaniu Chry­stusa”, przypisywanej Tomaszowi a Kempis (†1471), któ­ra przez kilka stuleci była podstawową lekturą duchową chrześcijan wszystkich stanów. Autor cytuje w niej Se­nekę, który powiedział: “Ilekroć wychodziłem do ludzi, wracałem mniejszym człowiekiem”, i sam do tego doda­je: “Kto więc skłania się do głębi i sięga po sprawy ducha, powinien razem z Jezusem odchodzić od tłumu […] Kto odrywa się od znajomych i przyjaciół, do tego zbliży się wkrótce Bóg ze swymi aniołami”.

Gdyby tak było naprawdę, musielibyśmy zrobić z do­mów klasztory albo spędzać całe życie na rekolekcjach. W każdym razie trzeba byłoby przerwać wszystkie kon­takty ze światem i z najbliższymi przyjaciółmi i dbać je­dynie o zbawienie swej duszy, jak zalecało wielu ducho­wych autorów.

Anachorecki czy monastyczny sposób wyjścia z na­pięcia chrześcijańskiego życia w tym świecie oczywiście większości ludzi wierzących nie odpowiadał i odpowia­dać nie mógł. Ucieczka od świata nie była rozwiąza­niem zadowalającym i uporanie się z tym problemem było nadal zadaniem następnych pokoleń. Pomimo to mentalność “fuga mundi” pozostawała mniej lub więcej żywa, i to aż do ubiegłego wieku. Uważano powszechnie, że jeśli człowiek chce żyć pełnią życia chrześcijańskiego, to musi powiedzieć światu: Żegnaj!

 

W okresie przed II Soborem Watykańskim niektóre fatalne skutki tej mentalności stały się nawet celem ata­ku krytyków chrześcijaństwa.
Znany jezuita Teilhard de Chardin wspomina o takich atakach ze strony laickich kręgów ówczesnej doby, zwróconych przeciwko chrześcijanom. Zarzucano, że religia czyni ich nieludzkimi i izoluje od reszty ludzi; że się troszczą jedynie o swoje zbawienie, a nie interesują sprawami i problemami dookolnego świata; że nie są zdolni przyczyniać się do speł­niania wspólnych zadań, ponieważ w głębi duszy nie ufa­ją ziemskim wartościom ani też ludzkim wysiłkom, nie widzą sensu w angażowaniu się na rzecz dóbr “jedynie doczesnych”.

Zdaniem tych krytyków chrześcijaństwo osłabia w sensie ludzkim swoich wyznawców i szkodzi im, czyni z nich “dezerterów i fałszywych braci”, nieomal wrogów ludzkiego rodu. Była to krytyka ostra, ale niestety pod wieloma wzglę­dami uzasadniona. Dobrze wiemy, że pewne pojmowa­nie chrześcijaństwa wykazuje podobne wypaczenia rów­nież w naszych czasach.

Nie możemy tylko zapominać, że właściwie nie chodziło tu o krytykę chrześcijaństwa w jego istocie, lecz o krytykę wypaczonego pojmowania chrześcijańskiej duchowości, a mianowicie tych ten­dencji, w których rzeczywiście odbiegało ono od ducha Ewangelii. W końcu okazało się, że owi “nieprzyjaciele Kościoła” byli w tamtym czasie właściwie jego dobro­czyńcami. Przyczynili się mianowicie do jego autore­fleksji, a tym samym do jego gotowości, by po długiej żegludze poprzez stulecia spróbować “wyrównać kurs”, co nastąpiło właśnie na II Soborze Watykańskim – przy­najmniej co się tyczy kościelnej doktryny.

 

 

Tekst pochodzi z książki Vojtěcha Kodeta Marta i Maria. Jak żyć z Bogiem w bezbożnym świecie

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,57,ucieczka-od-swiata-pulapki-indywidualizmu.html

******

Twórcza cisza. Medytacja Tomasza Mertona

Życie Duchowe

Tomasz Merton

Wyobraź sobie człowieka lub grupę ludzi, którzy samotnie lub wspólnie przebywają w miejscu, w którym panuje cisza, gdzie nie ma radia, nie słychać żadnej muzyki. Po prostu siedzą przez godzinę lub pół godziny w ciszy. Nie rozmawiają, nie modlą się głośno, nie czytają książek ani gazet, nic nie piszą, nie zajmują się niczym. Po prostu “wchodzą w siebie”. Nie po to, by analizować, testować, organizować, planować, lecz po to, by po prostu być. Chcą “pozbierać się” w ciszy. Chcą osiągnąć pewną syntezę, integrację, pragną odkryć siebie na nowo w jedności myśli i woli, rozumienia i miłości, która wykracza daleko poza słowa, poza analizę, nawet poza świadomość. Pragną modlić się nie swymi ustami, lecz ciszą swych serc, czymś, co ją przekracza – samą podstawą swojego istnienia.

 
Co skłoniłoby współczesnych ludzi do podjęcia takiej praktyki? Czy ich motywacją jest ludzka potrzeba ciszy, refleksji, wewnętrznego poszukiwania? Czy pragną choćby na krótko oderwać się od aktywności i napięcia współczesnego życia po to, by odprężyć swoje umysły oraz wolę i poszukiwać błogosławionego poczucia wewnętrznej jedności, pojednania i integracji?
Są to z pewnością wystarczające powody – lecz dla chrześcijanina istnieją jeszcze głębsze motywy niż te wymienione powyżej. Chrześcijanin może uświadomić sobie, iż jest wezwany przez Boga do przeżywania ciszy, refleksji, medytacji i “wsłuchiwania się”. Być może jesteśmy zbyt rozgadani, zbyt aktywni w naszym rozumieniu życia chrześcijańskiego. Nasza służba Bogu i Kościołowi nie zawiera się jedynie w mówieniu i działaniu. Może również polegać na przebywaniu w ciszy – na słuchaniu i oczekiwaniu.
Być może bardzo ważne dla naszego wieku przemocy i niepokoju staje się ponowne odkrywanie medytacji – cichej wewnętrznej jednoczącej modlitwy oraz twórczej chrześcijańskiej ciszy.
Cisza ma wiele wymiarów. Może być regresem i ucieczką lub obecnością, świadomością, zjednoczeniem i samoodkryciem. Cisza negatywna zamazuje i wprowadza zamieszanie w nasz organizm (wpadamy wówczas w “sny na jawie”) lub tłumi nasz niepokój. Pozytywna cisza zakłada dyscyplinę wyboru i to, co Paul Tilich nazywa “odwagą bycia”. Na dłuższą metę dyscyplina twórczej ciszy wymaga pewnego rodzaju wiary. Kiedy stajemy twarzą w twarz z samym sobą w samotności, na gruncie naszego istnienia, konfrontujemy się z wieloma pytaniami dotyczącymi wartości naszej egzystencji, prawdziwości zaangażowania oraz autentyczności naszego życia codziennego.

 

Kiedy jesteśmy nieustannie w ruchu, zawsze zajęci wypełnianiem wymagań naszej społecznej roli, bierni, unoszeni przez strumień mowy rwący od rana do nocy, być może jesteśmy w stanie uciec od naszego głębszego “ja” i pytań, które ono stawia. Możemy być mniej lub bardziej zadowoleni z naszej zewnętrznej tożsamości, społecznego “ja”, które tworzone jest przez nasze interakcje z innymi w pracowitym rytmie życia codziennego. Lecz bez względu na to, na ile uczciwi i otwarci potrafimy być w naszych relacjach z innymi, owo społeczne “ja” zakłada konieczny element sztuczności. Jest zawsze do pewnego stopnia maską. Musi być. Nawet amerykańskie upodobanie do szczerości, rodzinnej prostoty, uprzejmości, otwartości i poczucia humoru jest często tylko fasadą. Niektórzy ludzie bywają tacy w sposób naturalny. Inni uczą się odgrywania tych ról po to, by zdobyć akceptację innych. Ponieważ zachowanie takie niezupełnie jest udawaniem, dlatego do nas przemawia.

 

Lecz czy kiedykolwiek stwarzamy sobie możliwość zrozumienia tego, iż ta rozgadana i uśmiechnięta, być może nawet twarda i zwarta osobowość, jaką jawimy się sobie, nie jest w istocie naszym prawdziwym “ja”? Czy dajemy sobie możliwość rozpoznania czegoś głębszego? Czy potrafimy stanąć wobec faktu, że być może nie interesuje nas cały ten zgiełk i zapracowanie? Kiedy pozostajemy w ciszy nie tylko przez kilka minut, lecz przez godzinę lub kilka godzin, możemy stać się niespokojnie świadomi wewnętrznej obecności jakiegoś niepokojącego gościa, naszego “ja”, którym jesteśmy my sami oraz ktoś jeszcze. To “ja” nie jest w pełni akceptowane w swym własnym domu, ponieważ jest tak różne od owej codziennej figury, którą skonstruowaliśmy z naszych relacji z innymi – i z naszych wewnętrznych niewierności.
Istnieje w nas ciche “ja”, którego obecność jest niepokojąca właśnie dlatego, iż jest ono tak ciche i nie może być wypowiedziane. Musi pozostać ciche. Werbalizując je, jednocześnie je okrawamy i w pewien sposób niszczymy. Musimy zatem otwarcie wyznać, iż nasza kultura jest na wiele sposobów ukierunkowana na to, by umożliwić nam uchylanie się od potrzeby stanięcia wobec owego wewnętrznego, cichego “ja”. Żyjemy w stanie ciągłej pseudouwagi skierowanej na głosy, muzykę, ruch uliczny lub ogólnie na hałas związany z tym wszystkim, co dzieje się wokół nas. To sprawia, że jesteśmy wciąż pogrążeni w powodzi dźwięków i słów rozproszonego środowiska, w którym nasza świadomość jest na wpół odurzona.

Nie w pełni myślimy, niecałkowicie odpowiadamy, ale bardziej lub mniej jesteśmy w danym miejscu. Nie jesteśmy w pełni obecni ani całkiem nieobecni, nie całkiem odeszliśmy i nie całkiem jesteśmy dostępni. Nie można powiedzieć, że prawdziwie w czymś uczestniczymy, ani że bylibyśmy w stanie uczestniczyć.

 

W istocie jesteśmy na wpół świadomi naszej alienacji czy oporu. Jednak czerpiemy pewne poczucie wygody z niejasnej świadomości tego, że jesteśmy “częścią” czegoś, chociaż nie jesteśmy w stanie zdefiniować, czym jest owo “coś” – prawdopodobnie nie chcielibyśmy definiować, nawet gdybyśmy potrafili. Po prostu dryfujemy wśród ogólnego hałasu. Zrezygnowani i obojętni trwamy wśród obojętności reklam, które chcą uchodzić za “rzeczywistość”.
Oczywiście to nie wystarczy, by utrzymać w nas stan zapomnienia o tym nieproszonym “ja”, które w dużej mierze skrywa świadomość. Niepokojąca obecność naszego głębokiego “ja” nieustannie usiłuje utorować sobie drogę ku powierzchni naszej świadomości. By dokonać na nim egzorcyzmu, potrzebujemy bardziej zdecydowanej stymulacji: rozproszenia, alkoholu, narkotyku, jakiejś sztuczki, gry lub rutynowego odreagowania naszego poczucia alienacji i niepokoju. W konsekwencji to “coś” odchodzi na jakiś czas i zapominamy o tym, kim jesteśmy.

 

Wszystkie te czynniki mogą być określone jako “hałas”, przemieszczanie lub blokowanie, w którym toną owe głębokie, tajemnicze i wytrwałe żądania wewnętrznego “ja”.
Jedynie w ciszy możemy dojść do zgody z owym wewnętrznym “ja”. Dlatego właśnie należy wybierać ciszę. W ciszy możemy wyznać i stanąć wobec przepaści między głębią naszego istnienia, którą konsekwentnie lekceważymy, a jego powierzchnią, która jest niewierna naszej własnej rzeczywistości. Musimy zatem rozpoznać potrzebę oswojenia się z samym sobą po to, by wyjść ku innym, nie tylko z maską spolegliwości, ale z prawdziwym zaangażowaniem i autentyczną miłością.
Jeśli obawiamy się ciszy, to przyczyną tego może być nasz ukryty brak nadziei na wewnętrzne pojednanie. Jeśli brak nam nadziei na pogodzenie się z samym sobą w naszej wewnętrznej samotności i ciszy, wówczas nigdy nie będziemy w stanie odkryć prawdy o sobie: będziemy ciągle uciekać i nigdy się nie zatrzymamy. Zaś owa ucieczka od siebie samego jest – jak wskazuje szwajcarski filozof Max Picard – “ucieczką od Boga”. W końcu to właśnie w głębi naszego sumienia przemawia Bóg, zaś jeśli wzbraniamy się przed otwarciem naszego wnętrza oraz przed spojrzeniem w owe głębiny, to również wzbraniamy się przed konfrontacją z niewidzialnym Bogiem, który jest w nas obecny. Ta odmowa jest częściowym przyznaniem, iż nie chcemy, by Bóg był Bogiem, podobnie jak nie chcemy być naprawdę sobą.

 

Podobnie jak my, którzy mamy swoje zewnętrzne maski scalane w naszych słowach i czynach nie w pełni reprezentujących to, co w nas jest, tak samo niewierzący postępują z Bogiem, który stworzony jest ze słów, uczuć, budujących sloganów i w większym stopniu staje się On produktem religijnej i społecznej rutyny niż Bogiem wiary. Taki Bóg może stać się protezą prawdy o niewidzialnym Bogu wiary i chociaż ten uspokajający obraz może nam się wydawać realny, to jednak w istocie jest on rodzajem bożka.

Głównym jego zadaniem jest chronienie nas przed głębokim spotkaniem z naszym prawdziwym wewnętrznym “ja” oraz z prawdziwym Bogiem. Cisza jest zatem ważna nawet w życiu wiary, a także w naszym najgłębszym spotkaniu z Bogiem. Nie możemy ciągle rozmawiać, modlić się głośno, rozumować, kadzić lub słuchać obecnej w tle pobożnej muzyki.
Wiele z naszego wewnętrznego, pełnego dobrej woli, religijnego dialogu jest w istocie zasłoną dymną i pozorem. Jest po prostu samopotwierdzeniem się, a w ostatecznym rozrachunku jest czymś niewiele lepszym od samousprawiedliwiania się. Zamiast rzeczywiście spotykać się z Bogiem w wierze, w której nasza wewnętrzna istota stoi przed Nim obnażona, odgrywamy wewnętrzny rytuał, który nie ma żadnego innego celu, niż odpychanie niepokoju.
Najczystsza wiara powinna być sprawdzona w ciszy, w której nasłuchujemy nieoczekiwanego, w której jesteśmy otwarci na to, czego jeszcze nie znamy, oraz w której powoli i stopniowo przygotowujemy się do dnia naszego wejścia na inny poziom życia z Bogiem. Prawdziwa nadzieja sprawdza się w ciszy, w której musimy czekać na Pana w posłuszeństwie niekwestionowanej wiary.

Izajasz przypomina słowa Jahwe skierowane do Jego zbuntowanego ludu, który wciąż opuszcza Go po to, by wchodzić w bezwartościowe polityczne i militarne sojusze: W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła (por. Iz 30, 15). Wiara wymaga uciszenia wątpliwych układów i strategii. Wiara wymaga integracji w wewnętrznej ufności, która daje w efekcie scalenie, jedność, pokój, autentyczne poczucie bezpieczeństwa. Widzimy tu twórczą moc oraz płodność ciszy.

 

Cisza nie tylko daje nam szansę zrozumienia siebie, dostrzeżenia prawdziwej i bardziej wyważonej perspektywy naszego życia w relacji do życia innych; cisza scala nas, jeśli jej na to pozwalamy. Cisza pozwala nam zebrać roztrwonione i rozproszone siły naszej zatomizowanej egzystencji. Pomaga nam skoncentrować się na celu, który nie tylko odpowiada głębokim pragnieniom naszej istoty, ale również Bożym zamiarom wobec nas.
Jest to naprawdę bardzo ważny moment. Kiedy żyjemy powierzchownie, kiedy wciąż jesteśmy na zewnątrz siebie, nigdy naprawdę w sobie, zawsze podzieleni i rozrywani na różne strony przez plany i projekty, które stoją ze sobą w sprzeczności, wówczas odkrywamy, że czynimy wiele rzeczy, których w rzeczywistości czynić nie chcemy, że mówimy to, czego mówić nie chcemy, że pragniemy tego, czego w istocie nie potrzebujemy, że marnotrawimy naszą energię na rzeczy, co do których żywimy ukryte przeczucie, iż są bezwartościowe i bez znaczenia dla naszego życia. Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę na to, co nie nasyci? (Iz 55, 2).
Erich Fromm wskazuje, że wewnętrzne sprzeczności zakorzenione w alienacji i frustracji amerykańskiego życia są jednym ze źródeł przemocy tego społeczeństwa. Jesteśmy skłóceni ze sobą i szukamy wyzwolenia w fantazjach i dramatach przemocy. Są to po prostu wzmocnienia wewnętrznego hałasu i oporu, który wypełnia nas, gdy ignorujemy wymagania naszej wewnętrznej, prawdziwej istoty i Boga w nas ukrytego.
W wielu religiach zwraca się dużą uwagę na praktykę cichej medytacji. Jest to szczególnie prawdziwe w hinduizmie i buddyzmie, gdzie sztuka medytacji i zachowywanie wewnętrznej ciszy są istotą pobożności. Ale jest to również prawdziwe w odniesieniu do chrześcijaństwa. Monastycyzm katolicki zawsze podkreślał wagę cichej medytacji nad słowem Bożym. Kwakrowie zawsze przywiązywali wielką wagę do wspólnotowego wsłuchiwania się w poruszenia Ducha. Nawet Dietrich Bonhoffer, apostoł radykalnego i “świeckiego” chrześcijaństwa, podkreślał wagę ciszy. W listach więziennych pisał o niechęci, jaką odczuwał wobec plotkarskiego ekshibicjonizmu współwięźniów.

 

“Tutaj wszyscy bez wyjątku zdają się plotkować o swoich prywatnych sprawach, bez względu na to, czy ktoś odczuje zainteresowanie, czy nie. Jedynie po to, by usłyszeć swój głos. Jest to niemal fizyczny popęd, ale jeśli zdołasz zdusić go przez kilka godzin, czujesz się zadowolony z tego, że się mu nie poddałeś”. Dodawał, iż wprawia go w zakłopotanie sposób, w jaki ludzie “poniżają siebie” tylko po to, by usłyszeć swą mowę. A jednak nie ma w tym nic z głębszej formy wyrazu, która mogłaby zaistnieć, gdyby zwracali się ze swoimi obciążeniami do przyjaciela, któremu ufają, mówiąc o tym, co jest najbardziej intymne w ich życiu.

Tłumaczył Wacław Grzybowski

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,51,tworcza-cisza-medytacja-tomasza-mertona,strona,3.html

******

Sprawdź, na czym polega całkowity dar z siebie

Pustynia Serc / youtube.com / pk

Im bardziej kochamy, tym więcej tracimy. Ale tylko po to, by w dłuższej perspektywie zyskać wszystko. Gdzie tu logika? Przekonaj się sam.

Zobacz ten niezwykły film i odkryj na czym polega różnica między miłością do rzeczy, a miłością do ludzi.

 

Film jest dostępny z polskimi napisami.

 

Powyższy trailer stworzyła wytwórnia Lighthouse Catholic Media w ramach serii filmów “Beloved” – by pomóc małżonkom odnaleźć głębię wzajemnej miłości.

*******

Andrzej Derdziuk OFMCap.

Spór o człowieka

Posłaniec

Gdziekolwiek jestem, nie przestaję dopominać się w imię Chrystusa o to najbardziej podstawowe prawo każdego człowieka, o prawo do życia. Jan Paweł II
Nie od dziś toczy się ogromny spór o człowieka, o jego rozumienie i funkcjonowanie. Postęp nauki sprawił, że mamy odpowiedzi na coraz więcej pytań, ale istnieje obszar, którego nauka nie zbada, który pozostaje dla każdego tajemnicą. Jednocześnie dokonuje się jakieś starcie cywilizacji życia i cywilizacji śmierci. Obok działalności ewangelizacyjnej głoszącej Chrystusa ujawnia się działanie ukrytego centrum antyewangelizacji (List do rodzin). Odważnym i niezmordowanym obrońcą świętości ludzkiego życia był Sługa Boży Jan Paweł II.

Zagrożenia
Wzywając swoich rodaków do szczególnej odpowiedzialności za dar życia, Ojciec Święty był świadom zagrożeń, które pojawiały się także na polskiej ziemi. Należą do nich zarówno obojętność na sprawy Boże i czynienie Boga wielkim nieobecnym, jak też brak miłości społecznej, który ujawnia się w postaci podziałów na różne frakcje. Problemem jest również brak dostatecznej troski o ubogich. Na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy w Polsce trwała zimna wojna między laickim państwem i społeczeństwem katolickim, Jan Paweł II ujmował się za rzeszami wierzących, którzy byli marginalizowani w życiu społecznym. Mówił na ten temat w Lubaczowie: Zarazem my katolicy, prosimy o wzięcie pod uwagę naszego punktu widzenia, że bardzo wielu spośród nas czułoby się nieswojo w państwie, z którego struktur wyrzucono by Boga, a to pod pozorem światopoglądowej neutralności (3 VI 1991).
Do tego zagadnienia powrócił podczas liturgii słowa w Żywcu 22 maja 1995 r.: Muszą więc budzić niepokój również dzisiaj dające się zauważyć w naszej Ojczyźnie tendencje zmierzające do laicyzacji – programowej laicyzacji społeczeństwa, ataki na Kościół, ośmieszanie wartości chrześcijańskich, które były przecież u podstaw tysiącletnich dziejów narodu. Podczas pamiętnego spotkania z młodzieżą w Krakowie Jan Paweł II zwrócił uwagę na brak miłości: Bardzo wielkim niebezpieczeństwem, o którym słyszę – nie wiem, czy tak jest – jest to, że ludzie się jak gdyby mniej miłują w Polsce, że coraz bardziej dochodzą do głosu egoizmy, przeciwieństwa. Ludzie się nie znoszą, ludzie się zwalczają. To jest zły posiew. To nie jest Eucharystia, to nie jest od Chrystusa. I to trzeba przeobrazić (10 VI 1987).
Ojciec Święty wielokrotnie powracał do sprawy właściwego zagospodarowania odzyskanej przez Polaków wolności. Brak odpowiedniej postawy wobec Boga prowadzi do zagubienia wartości ludzkiego życia. Mówił o tym m.in. na Jasnej Górze 13 czerwca 1987 r.: Jest inna forma zagrożenia wolności, wolności ducha Bożego, która płynie z cywilizacji całkowicie zeświecczonej, z cywilizacji, z ideologii głoszącej życie ludzkie bez Boga, propagującej taki sposób bycia człowieka na tej ziemi, człowieka i społeczeństwa, jakby Bóg nie istniał. I to znajduje swój wyraz w nadużyciu wolności, w różnych przekroczeniach prawa Bożego, zwłaszcza gdy chodzi o poszanowanie życia.
Obrona życia poczętego
Mówiąc w Kielcach o obronie życia poczętego, Papież z narodu Polaków odniósł się do fałszywego pojmowania wolności, która prowadzi do zniewolenia. Nie można tutaj mówić o wolności człowieka, bo to jest wolność, która zniewala. Tak, trzeba wychowania do wolności, trzeba dojrzałej wolności. Tylko na takiej może się opierać społeczeństwo, naród, wszystkie dziedziny jego życia, ale nie można stwarzać fikcji wolności, która rzekomo człowieka wyzwala, a właściwie go zniewala i znieprawia. (3 VI 1991).
Odpowiedzialni za kwestię obrony życia nienarodzonych są wszyscy ludzie sumienia, którzy zdają sobie sprawę z destrukcji, jaką niesie zabijanie najbardziej bezbronnych istot ludzkich. Warto przypomnieć w tym kontekście słowa z encykliki Evangelium vitae, w której Jan Paweł II stwierdza, iż stoimy wobec nadludzkiego dramatycznego zmagania między dobrem i złem, między kulturą życia i kulturą śmierci. Jesteśmy nie tylko świadkami, ale nieuchronnie zostajemy wciągnięci w tę walkę; wszyscy w niej uczestniczymy i stąd nie możemy uchylić się od obowiązku bezwarunkowego opowiedzenia się po stronie życia (EV 28). Zaangażowanie na rzecz obrony życia jest wyrazem żywej wiary, w której odniesienie do Boga znajduje swe potwierdzenie w codziennym życiu.
Ojciec Święty przypominał, że obrona życia nie jest tylko sprawą katolików, ale dotyczy wszystkich ludzi. W Kaliszu padły następujące słowa: Kościół broniąc prawa do życia odwołuje się do szerszej, uniwersalnej płaszczyzny, która obowiązuje wszystkich ludzi. Prawo do życia nie jest tylko kwestią światopoglądu, nie jest tylko prawem religijnym, ale jest prawem człowieka. Jest prawem najbardziej podstawowym (4 VI 1997). Nienaruszalność ludzkiego życia strzeżonego przez Boga wyklucza decyzję o dopuszczalności zabijania ze strony jakiejkolwiek ludzkiej instancji.
Wyliczając poszczególne kategorie osób, które winny wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności, na pierwszym miejscu należy postawić matki podejmujące decyzję o życiu lub śmierci dziecka. Używając słów błogosławionej Matki Teresy z Kalkuty, Jan Paweł II wołał w Kaliszu: Życie jest najpiękniejszym darem Boga. Dlatego z tak wielkim bólem patrzymy na to, co się dzieje w wielu miejscach świata: życie jest umyślnie niszczone przez wojnę, przemoc, aborcję. Największym niebezpieczeństwem zagrażającym pokojowi jest dzisiaj aborcja. Jeżeli matce wolno zabić własne dziecko, cóż może powstrzymać ciebie i mnie, byśmy się wzajemnie nie pozabijali? (4 VI 1997).
Arena bitwy o życie
Ogromną odpowiedzialność za prawne zabezpieczenie poszanowania życia nienarodzonych mają ludzie posiadający władzę. Dlatego to do polityków Jan Paweł II wołał w Radomiu: Czy jest taka ludzka instancja, czy jest taki parlament, który ma prawo zalegalizować zabójstwo niewinnej i bezbronnej ludzkiej istoty? Kto ma prawo powiedzieć “wolno zabijać”, nawet “trzeba zabijać”, tam gdzie trzeba najbardziej chronić i pomagać życiu? (4 VI 1991). Do biskupów zaś powiedział: Trzeba chronić małżeństwa i rodziny przed grzechem, przed ciężkim grzechem wobec poczynającego się życia – wiadomo wszak, że okoliczności tego grzechu obciążają całą moralność społeczną, a jego skutki zagrażają przyszłości narodu (Jasna Góra 5 VI 1979).
Przez swoją posługę myślenia w dzieło obrony życia winni włączać się ludzie nauki. Mają oni za zadanie naukowe wyjaśnianie początków życia oraz kształtowanie nowej mentalności sprzyjającej poszanowaniu godności osoby ludzkiej jako dziecka Bożego i współdziedzica Chrystusa. W homilii w Kaliszu Jan Paweł II wypowiedział znamienne słowa, że dzisiaj świat stał się areną bitwy o życie. Trwa walka między cywilizacją życia a cywilizacją śmierci. Dlatego tak ważne jest budowanie “kultury życia”: tworzenie dzieł i wzorców kulturowych, które będą podkreślały wielkość i godność ludzkiego życia; zakładanie instytucji naukowych i oświatowych, które będą promowały prawdziwą wizję osoby ludzkiej, życia małżeńskiego i rodzinnego; tworzenie środowisk wcielających w praktykę codziennego życia miłość miłosierną, którą Bóg obdarza każdego człowieka, zwłaszcza człowieka cierpiącego, słabego, ubogiego, nie narodzonego (4 VI 1997). W szeregu obrońców życia nie może zabraknąć pracowników służby zdrowia, którzy z racji swego powołania do służenia człowiekowi cierpiącemu nie mogą się uchylać od zadania obrony istot ludzkich od pierwszego do ostatniego momentu życia.
Nadzieja w młodych
W papieskim zamyśle odnowy moralnej bardzo ważne miejsce zajmują ludzie młodzi, którzy są nadzieją Kościoła i świata. Dlatego to do nich zwracał się w Sandomierzu: Nie lękajcie się żyć wbrew obiegowym opiniom i sprzecznym z Bożym prawem propozycjom. Odwaga wiary wiele kosztuje, ale wy nie możecie przegrać miłości! (12 VI 1999). I do młodych też mówił w Częstochowie w 1991 r.: Nie popadajcie w przeciętność, nie ulegajcie dyktatom zmieniającej się mody, która narzuca styl życia niezgodny z chrześcijańskimi ideałami, nie pozwólcie się mamić złudzeniom konsumizmu. Chrystus wzywa was do rzeczy wielkich. A 12 czerwca 1987 r. na Westerplatte powiedział: Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w swoim życiu jakieś swoje “Westerplatte”. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i pełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie może nie walczyć. Jakiś obowiązek, jakąś powinność, od której nie może się uchylić. Nie może zdezerterować.
Kultura życia
Budowanie kultury życia jest też zadaniem różnych grup duszpasterskich i formacyjnych, które chcą żyć pełnią Ewangelii i przyczyniać się do rozszerzania cywilizacji miłości. Podczas spotkania z rodzinami w Szczecinie w 1987 r. Jan Paweł II nakreślił odpowiedzialność różnego rodzaju duszpasterstw: Kościół na naszej ziemi stoi wiernie po stronie rodziny, po stronie jej prawdziwego dobra, nawet gdy czasem u niej samej nie znajduje należytego zrozumienia. Nie tylko głosi z miłością, ale i stanowczością objawioną naukę dotyczącą małżeństwa i rodziny, nie tylko przypomina jej obowiązki i prawa, ale również obowiązki innych, zwłaszcza obowiązki społeczeństwa i państwa wobec rodziny, stara się także ciągle rozwijać potrzebne struktury duszpasterstwa, których celem jest niesienie moralnej pomocy rodzinie chrześcijańskiej. I może tej obecności i wrażliwości zawdzięczamy w głównej mierze to, że zło zagrażające rodzinie nadal jest nazywane złem, grzech nadal jest nazywany grzechem, wynaturzenie – wynaturzeniem (11 VI 1987). W świecie globalnej informacji bardzo istotne jest oddziaływanie środków społecznego przekazu i dlatego Ojciec Święty wielokrotnie wzywał dziennikarzy do promowania wartości życia.

Stojące przed ludźmi dobrej woli wyzwania nie są ponad ludzkie siły. Choć zmaganie o dobro i zło toczy się w świecie opanowanym przez nienawistne Bogu ideologie, to jednak najważniejszym miejscem zwyciężania jest ludzkie serce. To w sercu dokonuje się opowiedzenie się za Chrystusem lub odejście od Niego. Przyjęcie wołania miłosiernego Pana, abyśmy zaufali Mu i całkowicie powierzyli się Najświętszemu Sercu Jezusa, jest zaproszeniem do współpracy, w której człowiek, otrzymując Bożą łaskę, może zwyciężać w walce z grzechem i postępować drogą wiary, nadziei i miłości. Zbliżająca się beatyfikacja Jana Pawła II wzywa nas do głębszego pochylania się nad jego nauczaniem, które wskazując zagrożenia, jednocześnie ukazuje człowiekowi wierzącemu źródło siły i stanowi wzór do naśladowania.

Andrzej Derdziuk OFMCap.

Posłaniec 6/2010
for. Travis Swan, best friend mama
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/spor-o-czlowieka,24721,416,cz.html
*******
Tadeusz Mazowiecki

Powrót do najprostszych pytań

Więź

I.

Jest czas manifestów i czas rozmów, czas myśli jasnych i pewnych siebie, i czas przedzierania się przez mgłę [1]. Jest czas powracania do pytań najprostszych, ale wcale nie do najprostszych odpowiedzi, więc właśnie czas rozmów, w których chce się czuć drugiego człowieka na odległość ręki, wcale nie po to, by ukryć się w tym, co prywatne i osobiste, lecz po to, by się naprawdę rozumieć.

Człowiek zbuntowany przeciwko różnemu złu naszych czasów stoi najczęściej we mgle i nie wie, skąd wziąć nadzieję. Jest on sympatyczny i bliski, nosi wiele naszych cech, to my nim jesteśmy, albo lepiej powiedzieć, to my nim bywamy, ale równocześnie ten „on”, każdy z nas, musi być też odrażający w swojej bezsilnej szamotaninie, w swoim opadaniu na poziom plotki dnia, z której chciałby uszczknąć trochę nadziei, albo w godzeniu się na poczucie, że mu już nic nie pozostaje, o co mógłby walczyć dla świata, dla innych, jałowy i bezsilny w tym całym przystosowującym się proteście.

Ale to nie jest czas manifestów i nikt mu jeszcze nie umie powiedzieć: obudź się i uwierz w siebie; podejrzliwi bylibyśmy wobec tego, kto spróbowałby tak mówić, wiele doświadczeń, zepsutych wiar, nadziei i miłości nam towarzyszy; w ludzkich i nadludzkich dziedzinach głucho brzmi mowa, która nie podejmuje niepokojów życia, celebrując formuły, nie budzi wiary ani nie przysparza siły. Pozostaje zatem cenić tych, którzy wskazują, jak nie przykładać ręki do zła i bać się fałszywych proroków. A może także coś odbudować w sobie? Merton cytuje takie zdanie Gandhiego: „Człowiek, który zdaje sobie sprawę z tej szczególnej formy zła, jaka panuje w danym czasie, i czuje się obezwładniony przez nią, zagląda głęboko we własne serce, szukając natchnienia, a znalazłszy je, przynosi innym”.
Przebrzmiała wiara mędrca starej daty, jakiś imperatyw, którego już niedługo nie będzie miał kto rozumieć – czy mimo wszystko coś, czego bezkarnie nie można poniechać?
II.
Także u Mertona w Domysłach współwinnego widza napotkałem myśl, którą należałoby spróbować odnieść do tego szamotania się między bezsilnością i nadzieją, które tak często bywa naszym udziałem. Nie jest cechą chrześcijańską – mówi Merton – pokładać nadzieję tylko w nieokreślonej przyszłości, a odmawiać jej każdorazowemu „dzisiaj”. To wymaga zastanowienia, ponieważ w przypadku Mertona nie jest pomyślane jako łatwe pocieszenie. Ta ostatnia książka jest wedle jego własnych słów „konfrontacją dwudziestowiecznych problemów w świetle monastycznego zaangażowania”; Merton rozpatruje więc problem z tego miejsca, w którym sam tkwił: chce przezwyciężyć ten rodzaj klasztornego wyobcowania z ludzkiego świata, które jest wyobcowaniem nie tylko z jego zgiełku, lecz w ogóle z jego trosk. Odmawia przypisywania cech chrześcijańskich jedynie rozpaczaniu nad teraźniejszością i lokowaniu nadziei tylko w przyszłości. Pyta: „jakiż to sens może mieć przyszłość bez tej nadziei dzisiaj?”.
Bez jakiej nadziei?
„Istnieje bardzo istotna nadzieja, która należy do dnia dzisiejszego, a opiera się na fakcie bliskiej obecności ukrytego Boga i Jego Ducha w chwili bieżącej”.
Medytować tę odpowiedź czy poddać się naciskowi natarczywych pytań? Takich jak te: co ma do powiedzenia wiara, co ma do powiedzenia chrześcijaństwo tym, którzy nie czytają w tej obecności ukrytego Boga; co ma do powiedzenia samym chrześcijanom, kiedy odczytanie tej obecności bywa dla nich akurat równie trudne, jak dla wszystkich innych? A także pytań innego rzędu: czy nadzieja jest pojęciem, które ma sens tylko w perspektywie eschatologicznej, czy ma także sens w perspektywie historii?
III.
Nacisk podobnych pytań jest tym większy, im bardziej odczuwamy, wraz z całą dzisiejszą kulturą, że człowiek skazany jest na zaglądanie w ciemność, i im bardziej doświadczamy, że postęp historii jest względny. Sytuacja współczesna w coraz większym stopniu zamyka nas w obrębie tylko jednej alternatywy: albo zaczynamy się odzwyczajać od stawiania sobie takich pytań, czy też – mówiąc inaczej – poddajemy się bez reszty wpływom cywilizacji, która pytań takich nie przewiduje i usuwa je z naszego pola widzenia – albo musimy mieć odwagę stanąć wobec problemu „po co”, a zwłaszcza odpowiedzieć, czy ma sens takie pytanie sobie stawiać, czy ma sens czynić je elementem własnego, świadomego życia. Jeśli bowiem – jak czasem nas przekonują – jest to pytanie fałszywie postawione i jeśli w jakiejkolwiek formie przestaje nas ono niepokoić, to i nadzieja staje się słowem, za którym nic stać nie może.
Mimo to nigdy może bardziej nie pragnęliśmy jej tak silnie. Jesteśmy gotowi ocalać jej strzępy, żyjemy przeczuciem, że coś nowego się formuje w kulturze, w ludziach, w czym się ona odezwie i w czym znajdzie wyraz, inny niż dotąd, ów wiecznie ludzki problem „po co”.
Trzeba, zdaje się, najpierw umieć podnieść jej bardzo małe ziarnko, które właśnie leżeć może pod naszymi nogami. Nie jest to odpowiedź na tamte pytania; niech lepiej nic ich nie zagłusza. Bardziej jednak niż wszystkie inne zapewnienia uderzyło mnie zapisane przez Mertona przeżycie podczas nocnego czuwania w klasztorze trapistów, kiedy przechodząc, przystanął w pokoju nowicjuszy, których wychowywał.
Miałem wrażenie – pisze – że to moje spoglądanie w głąb tego pustego pokoju miało coś wręcz wiecznego i ostatecznego w sobie: że chociaż oni sami mogą nie rozumieć procesu zmian, przez jaki przechodzą i chociaż wielu z nich może się załamać, może odejść albo gdzie indziej szukać istotnej treści własnego życia, to jednak noszą oni w sobie znak miłości i są zawsze bezcenni w Bożych oczach […].
„Jak to dobrze – dodaje – że się kochało tych ludzi i że się było kochanym przez nich z całą prostotą”…
IV.
Z najtrudniejszego doświadczenia wyniosłem myśl, którą potem zanotowałem w swoich zapiskach. Chcę ją tu powtórzyć. Pytania, na które nie ma odpowiedzi – zapisałem – rozwiązujemy nie przez wyjaśnienie ich, ale przez postawę wobec nich.
Odniosłem tę myśl wówczas do tajemnicy śmierci, do sensu cierpienia.
Zastanawiam się teraz, czy można tę myśl odnieść także do tajemnicy życia, do pytania „po co”. Do trudności objęcia go odpowiedzią zarazem w perspektywach ostatecznych, jak i w perspektywie historii; zwłaszcza tej, w której się samemu tkwi.
Czy także i te pytania rozwiązujemy naprawdę nie przez wyjaśnienie ich, ale przez postawę wobec nich?

V.

W sytuacjach granicznych powrót do najprostszych wartości jest elementarnym odruchem. Jest oparciem się o jakiś twardy grunt. Jeśli nie można się od niego odbić, to w każdym razie chcemy się przez to ostać w poczuciu wierności temu wszystkiemu, o czym w zupełnej ciszy własnego sumienia moglibyśmy powiedzieć, że właśnie to czyni z nas człowieka.
Jest to akt bezinteresowny i rzadko otwiera jakąś szansę wyjścia. Potem tylko ktoś zauważa, że było to dojrzewanie do tego, by sprostać czemuś, czemu inaczej sprostać nie można.
Myślę tu najpierw o granicznych sytuacjach indywidualnych, które stanowią poniekąd codzienny przejaw normalnego życia, gdy wszystko naokoło dzieje się tak jak zwykle, tylko ktoś staje wobec rzeczy ostatecznych, zawsze w całkowitym osamotnieniu. Ale ten powrót do najbardziej elementarnych wartości jest tak samo odruchowy w sytuacjach granicznych, którym podlega zbiorowość. Zwłaszcza w sytuacjach tak do ostatniego milimetra owej graniczności dociągniętych, jak te, o których pisze Strzelecki w Próbach świadectwa:
Jeśli pojęcie sytuacji granicznej było jednym z naszych pojęć, to nie dlatego, żeśmy czytali Jaspersa, tylko dlatego, żeśmy żyli trwale w sytuacjach, którym cechy graniczności istotnie przysługiwały. […] Pojęcie to oznacza istnienie w kręgu ostatecznych doznań ludzkiego losu, jakby w granicach doświadczeń przypadających człowiekowi jako gatunkowej istocie.
VI.
Inaczej jest, kiedy człowiek żyje raczej zwykłymi kłopotami i urokami przysługującymi mu jako „gatunkowej istocie”; kiedy przede wszystkim stara się osiągnąć jakiś normalny poziom życia w miarę przyjemny i zasobny. Jest to właśnie sytuacja naszego czasu teraźniejszego.
Także i teraz, nie tylko w naszej indywidualnej, lecz i zbiorowej egzystencji, stajemy niekiedy wobec sytuacji naprawdę granicznych i wówczas ujawniają się wierności albo odejścia od owych najbardziej prostych wartości. Ten czas sprawdzania się jest czasem świadomego poczucia właśnie graniczności sytuacji, właśnie wyboru, w którym nawet choćby dla siebie musimy rozstrzygać, jakie jest nasze rozumienie ludzkiej godności, jej zobowiązań i praw, jej jednostkowego i zbiorowego wyrazu i jaka jest nasza za nią odpowiedzialność. Kiedy nacisk okoliczności ustaje, kiedy ta sytuacja mija, nie możemy jednak żyć tak ostrym poczuciem, jesteśmy poddani prawom zwykłości, wciągnięci we wszystkie jej dobre i złe konwencje.
VII.
Bonhoeffer pisał, że żyjemy, normalnie biorąc, w strefie przedostatecznej. Różne jednak mogą być sposoby życia w tej strefie; nie tylko w sensie chrześcijańskim, ale i w sensie po prostu ludzkim. I różna bywa zwykłość.
Nasza zwykłość jest dziś ciągle jakby przemieszana z granicznością. Bowiem i teraz jawi się nam pojęcie graniczności, tyle że w innym znaczeniu. Wyraża się niejasnym przeczuciem załamywania się całej dotychczasowej formacji życia, co nie jest tylko zwykłą przemianą, ale zdaje się być również przekraczaniem pewnego progu. Bywamy więc osaczeni niemożnością opanowania tego rozchodzenia się w szwach różnych struktur i form życia, a także zmieszaniem hierarchii wartości.
Równocześnie ta graniczność jawi się nam poprzez dysproporcję zawartą w sytuacji człowieka, w jej dzisiejszym, doświadczanym przez nas kształcie historycznym; poprzez dysproporcję między jego możliwościami, między jego powołaniem i jego szansą rzeczywistej współodpowiedzialności społecznej a tym, co nas przytłacza ciążeniem mechanizmów rządzących wielkimi strukturami. Ich opór i ciążenie rodzi uczucie bezradności. Szósta dekada naszego wieku zamknęła się kryzysem wiary w ewolucję struktur. (Dla wielu z nas jest on podwójny, ponieważ dotknął i posoborowe chrześcijaństwo, kiedy to, co było wielkim tchnieniem profetycznego ducha, weszło w tryby mechanizmów porządkujących).
Na tym tle zwrot ku najprostszym wartościom jest odruchem autentyzmu. Nie jest to ucieczka od odpowiedzialności i zaangażowania. Potrzeba przebijania się ku tym wartościom zawsze, co prawda, może być potraktowana jako luksus odległy od prawdziwych trosk i problemów. Ale próba taka może być również rozpatrywana jako konieczność. Jako namysł nad tym, co w owym daleko idącym przeformowywaniu się życia powinno być ocalane, a co jest nieistotne, skazane na przeminięcie. I – przede wszystkim – jako weryfikacja tego, z czym właściwie jestem solidarny w mojej „gatunkowej ludzkiej istocie”, w moim chceniu i niechceniu, w moich dezaprobatach i w moich wiernościach, w moim odpowiadaniu na pytanie „po co”.
A więc może być również rozumiana jako zaproszenie do zdania sobie sprawy także z granic bezradności.
VIII.
Zostawiamy za sobą ziemię niczyją, powiedział mi ktoś niedawno, mając na myśli nasze wspólne namiętności, pasje i dyskusje, a wraz z nimi cały ten obszar wartości, mocno podmyty i rozorany tysiącem zakwestionowań, a przecież tak mimo wszystko niezbędny do życia. „Niczyjość” tego obszaru miałaby polegać na tym, że już nikt by go nie chciał objąć w posiadanie, że dla młodszych niż my pasje te miałyby być już przestarzałe, a wartości zwietrzałe, a więc niewyczuwalne. Niedawno byłem świadkiem zupełnie przeciwnej polemiki, gdy ktoś z młodszego pokolenia zarzucił właśnie nam, że należymy do generacji złamanej i już niezdolnej do niczego, co byłoby radykalne w swej prawdzie, że dopiero pokolenie bez złudzeń i bez wychowawców, jakim jest generacja młodsza, naprawdę te wartości może podjąć, nie wikłając ich w żadne kompromisy.
Można by przytaczać echa takich dyskusji, w których myśl się wyostrza, ale – serio mówiąc – wiadomo, że w każdym z tych przeciwstawień jest i prawda, i nieprawda, że jest i tak, i wcale nie tak. Jest w nich przekazywany jakiś obraz wzajemny pokoleń, ale równocześnie zbyt łatwo nic tu przekreślane być nie powinno. Jeżeli naprawdę zostawiamy ziemię niczyją, to będzie w tym i wina nasza, niedorośnięcia do szansy przekazu; jeżeli natomiast nasze doświadczenie, jakkolwiek by było powikłane, zostanie przez nich totalnie odrzucone, to kiedyś mogliby zapłacić dużą cenę jego braku.
Jest czas powracania do pytań najprostszych, ale wcale nie do najprostszych odpowiedzi, czas rozmów, w których chce się czuć drugiego człowieka na odległość ręki.
Wiadomo, że prawdziwe podziały biegną w poprzek pokoleń. Wszelka „filozofia pokoleniowa” jest zawodna, zawsze jakoś prawdziwa i równocześnie nieprawdziwa, ale nie można się nigdy zupełnie od niej oderwać po prostu na zasadzie praw biologicznych. Z tej zawodnej teorii wybieram więc jedynie myśl, że starsi i młodsi bracia mają zawsze trudności w dogadywaniu się. Na ile to się obecnie sprawdza, czy jest to tylko trudność komunikacji, czy coś więcej? Brak mi co do tego pewności, nie mam tylko zaufania ani do schlebiania za wszelką cenę młodym, ani do przekonania, że na nas kończy się jakiś ciąg i urywa związek z tym obszarem wartości. Zawsze oportunizm odróżniać się będzie od nonkonformizmu, wolność od przymusu, nierówność i przywileje od egalitaryzmu, ciasny etnocentryzm plemienny od otwartości na powszechną ludzką wspólnotę, stawianie na twórczy rozwój człowieka od usypiania go, by nie czuł się odpowiedzialny. Tędy przebiegają wybory solidarności, które są zarazem wyborami tradycji, wyborami nawiązań, jak i wyborami perspektywy. Przede wszystkim zaś wyborami postawy.
IX.
„Wielką misją utopii jest dać miejsce możliwości jako przeciwieństwu biernego godzenia się na istniejący stan rzeczy” (Ernst Casirer, Esej o człowieku). Tę samą funkcję przypisać można i wracaniu do najprostszych pytań. Dawać miejsce możliwości, która jest zawarta w pytaniu, po co jestem, i w zdaniu sobie sprawy z tego, z czym jestem solidarny.
X.
Jeżeli jednak pozbawimy się wszelkich ułatwień, pytanie „po co” będzie zawsze wymaganiem odwagi zaglądania w ciemność, a pytanie, z czym jestem solidarny, wymagać będzie zdania sobie sprawy z tego, że w historii tylko na długą metę biorą górę wielkie dążenia.
Być może słowa te idą za daleko, ale to nie jest wina słów. Nie zostały zamierzone jako echo filozofii absurdu. Trwanie w poczuciu absurdalności istnienia staje się niekiedy podobnie pozbawione niepokoju, jak asekuracyjny typ pobożności. Nie ma też w tych słowach zrezygnowanego pesymizmu wobec historii. „Jeżeli jutro, być może, nadejdzie dzień sądu ostatecznego, porzucimy chętnie naszą pracę dla lepszej przyszłości, wtedy, ale nie przedtem” (Bonhoeffer).
XI.
Mounier pisał:
Co dzień we wszystkich kościołach mówi się o Chrystusie: „Stał się człowiekiem”. I w tej chwili wierni uginają kolana. Od chrześcijanina, który rości sobie pretensje do stania się aniołem, uciekając od człowieczeństwa i przeklinając je, nie należy dzisiaj żądać niczego więcej, jak tylko jednego: aby stał się człowiekiem, w pełni człowiekiem, i aby z całą namiętnością pragnął, iżby każdy bez wyjątku człowiek mógł stać się w pełni człowiekiem.
Przytaczam te słowa, ponieważ sądzę, że personalizm zaznaczył się w naszym życiu znacznie bardziej jako intencja niż jako filozofia. To była nasza najbardziej własna intencja i może kiedyś kształt, który jej staraliśmy się nadać, będzie mógł być naszym najważniejszym przekazem. O to przecież chodziło i chodzi, gdy mówimy: dialog albo gdy mówimy: katechumeni, albo gdy mówimy, że człowiekowi należy się w życiu społecznym rola podmiotu. W tej intencji weryfikowało się i nadal weryfikuje nasze „po co”. Gdyby ta intencja nie była autentyczna, nie mogłaby służyć zakopywaniu rowów: gdyby pewnego dnia stała się martwa, przestałaby budzić pokrewieństwo myśli i dążeń z wszystkimi, którzy imają się obrony słabych.
Tadeusz Mazowiecki
Więź 4/2014

fot. Gabriela Pinto, Painted Eyes 
Flickr (cc)
________________
Przypisy:

[1] Tekst opublikowany w „Więzi” 1973, nr 2.

http://www.katolik.pl/powrot-do-najprostszych-pytan,24719,416,cz.html?s=3
******
ks. Tomasz Jaklewicz

Co to jest miłość miłosierna?

Stacja 7

Spotkanie w wieczerniku
Dlaczego Święto Miłosierdzia obchodzone jest w Drugą Niedzielę Wielkanocną? Najprościej i najkrócej można powiedzieć, że tak chciał sam Jezus, który „sekretarce” Bożego Miłosierdzia powiedział: „Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia” (Dzienniczek 299).
Wybór tego właśnie dnia nie jest przypadkiem. Kluczem jest fragment Ewangelii św. Jana odczytywany zawsze w czytaniach z tej niedzieli (J 20, 19-31). Mowa w nich o ukazaniu się Jezusa Apostołom w pierwszym dniu tygodnia w Wieczerniku, pokazaniu im ran, przekazaniu władzy odpuszczania grzechów oraz o kłopotach Apostoła Tomasza z wiarą w zmartwychwstanie.
Bł. ks. Michał Sopoćko podkreślał, że obraz Jezusa miłosiernego namalowany według wizji św. Faustyny ma oddawać właśnie ów moment ukazania się Zmartwychwstałego w Wieczerniku. Nawiasem mówiąc z tych powodów krytykował obraz Adolfa Hyły jako nieliturgiczny, a bronił pierwszego wizerunku namalowanego w Wilnie przez artystę Eugeniusza Kazimirowskiego. Zostawmy jednak na boku spór o to, który obraz lepiej oddaje wizję św. Faustyny. Faktem jest, że pierwsze publiczne wystawienie pierwszego obrazu miało miejsce w 1935 roku w Ostrej Bramie właśnie w II Niedzielę Wielkanocną.

Czym właściwie jest miłosierdzie?

Jakie jest powiązanie kazania się Jezusa Zmartwychwstałego w Wieczerniku z tajemnicą Bożego Miłosierdzia? Na pierwszy rzut oka nie widać tego związku, ale spróbujmy poukładać pewne fakty po kolei.
Jezus mówi do Siostry Faustyny: „Powiedz, że miłosierdzie jest największym przymiotem Boga. Wszystkie dzieła rąk moich są ukoronowaniem miłosierdzia” (Dzienniczek, 301). Pojawia się pytanie, czym właściwie jest miłosierdzie i czym różni się ono od miłości. Św. Jan pisze „Bóg jest miłością” (1 J 4,8). Można powiedzieć, że miłosierdzie jest wyjątkowym, najpiękniejszym obliczem Bożej miłości. Jest ono Bożą odpowiedzią na tajemnicę zła, śmierci i grzechu. Prościej, jest to miłość wobec słabych, dotkniętych złem, grzechem, chorobą, samotnością, rozpaczą, śmiercią.

Dwoistą aktywność miłosierdzia
 
Miłosierdzie ma sobie podwójny dynamizm: ruch w dół i w górę. Pierwszy jest ruch w dół – zejście na poziom ludzkiego bólu, grzechu, samotności, choroby, śmierci. Drugi jest ruch w górę, czyli wydobywanie nieszczęśnika z dołka, podnoszenie z upadku, przywracanie do życia przez przebaczenie, uzdrowienie.

Biblia pokazuje tę dwoistą aktywność miłosierdzia w wielu obrazach. Dobry Pasterz wyrusza na poszukiwanie zagubionej owcy, następnie przyprowadza ją do stada. Samarytanin pochyla się nad ofiarą napadu, a następnie leczy jej rany, zawozi do gospody. Ten podwójny ruch miłosierdzia Bożego widać w osobie Jezusa, w całej jego misji, ale najpełniej w krzyżu i zmartwychwstaniu, czyli Jego Passze.
Krzyż to ogołocenie, uniżenie, zejście Boga w ludzkiej postaci na samo dno ludzkiego bólu, samotności, ciemności. „Zstąpił do piekieł” – mówimy w credo, czyli wszedł w rzeczywistość ludzkiej śmierci. Jan Paweł II pisze: „Krzyż stanowi najgłębsze pochylenie się Bóstwa nad człowiekiem… Krzyż stanowi jakby dotknięcie odwieczną miłością najboleśniejszych ran ziemskiej egzystencji człowieka”. Dlatego w koronce powtarzamy: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata”. „Dla” – czyli „z powodu”, „ze względu na”.
Krzyż jest jednak tylko pierwszym etapem aktywności Bożego miłosierdzia. Drugim jest powstanie z martwych. Jezus po to wchodzi do mrocznej krainy śmierci, by nas z niej wybawić, czyli pociągnąć w górę ku życiu, ku zmartwychwstaniu.

Z mroku do światła

Miłosierdzie pochyla się nie tylko, by współczuć, by towarzyszyć w ciemności. Ono wyprowadza z mroku do światła, ze śmierci ku życiu, bierze na ręce i przyprowadza do wspólnoty zbawionych.
Miłosierna miłość Boga okazuje się potężniejsza niż nienawiść, grzech i śmierć. „Wykonało się!” – te słowa zwiastują już na krzyżu zwycięstwo Bożego miłosierdzia.
Wróćmy teraz do Wieczernika. Zmartwychwstały Jezus ukazuje się jako ten, który właśnie odbył paschalną drogę, dokonał największego dzieła Bożego miłosierdzia. Przynosi uczniom owoce tego czynu. Daje im pokój i przekazuje moc odpuszczania grzechów. „Weźmijcie Ducha Świętego!” – mówi.
A Duch Święty to owa miłosierna miłość Boga, która przeprowadziła Jezusa ze śmierci do życia. Ta sama moc miłosierdzia będzie odtąd obecna we wspólnocie Kościoła, w sakramentach. Teraz uczniowie Pana mają dawać ją światu, leczyć nią ludzi, wydobywać ich z niewoli zła.
Jezus „pokazał im ręce i bok”, czyli swoje rany. Wątpiącemu Tomaszowi kazał nawet dotknąć ran. Mówi tym gestem: „Moja miłość jest silniejsza niż wszelkie zło, wszystko przetrzyma. Wasze zranienia ranią i Mnie. To, co was najbardziej boli, dotyczy Mnie. Jestem w samym środku waszego cierpienia. Dlatego w moich ranach jest wasze uzdrowienie, przebaczenie, życie. Te rany są zdrojem miłosierdzia, które nieustannie rozlewa się na cały świat!”.
„Miejscem”, gdzie łaska Bożego Miłosierdzia dotyka nas i leczy są sakramenty, a zwłaszcza chrzest i spowiedź.
Ochrzczeni jako dzieci nie bardzo rozumiemy, że chrzest jest sakramentem odpuszczenia grzechów. Ale każda spowiedź jest w gruncie rzeczy odnowieniem łaski chrztu. Jezus może powtórzyć każdemu z nas, to co powiedział do św. Faustyny: „Jestem dla ciebie miłosierdziem samym, przeto proszę cię, ofiaruj mi nędzę i tę niemoc swoją, a ucieszysz tym serce moje”. Czy nie tak dzieje się zawsze, gdy klękamy przy konfesjonale?
Osobiście z Niedzielą Miłosierdzia kojarzy mi się wiersz ks. Jana Twardowskiego. Usłyszałem go kiedyś od innego księdza, który mówił z ambony, a ja siedziałem w konfesjonale. Spowiadałem innych, ale ciążyły mi strasznie własne grzechy. Ja, wątpiący Tomasz, usłyszałem wtedy odpowiedź z Góry:
„Święty Tomaszu niewierny
ze mną było inaczej
On sam mnie dotknął
włożył dłonie w grzechu mego rany
bym uwierzył że grzeszę i jestem kochany
Bóg grzechu nie pomniejsza ale go wybaczy
za trudne
i po co tłumaczyć”
(Wybaczyć)
ks. Tomasz Jaklewicz 

fot. Piotr Drabik, Podczas uroczystej Mszy Św. (CC)
www.flickr.com

http://www.katolik.pl/co-to-jest-milosc-milosierna-,24717,416,cz.html

O autorze: Judyta