Słowo Boże na dziś – 7 kwietnia 2015r. – Wtorek w Oktawie Wielkanocnej

Myśl dnia

Rzeczą człowieka jest walczyć, a rzeczą nieba – dać zwycięstwo.

Homer

******
WTOREK I TYGODNIA WIELKANOCNEGO
(OKTAWA WIELKANOCY)

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 2,36-41)

Chrzest pierwszych wyznawców Chrystusa

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

W dniu Pięćdziesiątnicy Piotr mówił do Żydów:
„Niech cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem”.
Gdy to usłyszeli, przejęli się do głębi serca i zapytali Piotra i pozostałych apostołów: „Cóż mamy czynić, bracia?” Powiedział do nich Piotr: „Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz”.
W wielu też innych słowach dawał świadectwo i napominał: „Ratujcie się spośród tego przewrotnego pokolenia”.
Ci więc, którzy przyjęli jego naukę, zostali ochrzczeni. I przyłączyło się owego dnia około trzech tysięcy dusz.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 33,4-5.18-19.20 i 22)

Refren: Pełna jest ziemia łaskawości Pana.

Słowo Pana jest prawe, *
a każde Jego dzieło godne zaufania.
On miłuje prawo i sprawiedliwość, *
ziemia jest pełna Jego łaski.

Oczy Pana zwrócone na bogobojnych, *
na tych, którzy czekają na Jego łaskę,
aby ocalił ich życie od śmierci *
i żywił ich w czasie głodu.

Dusza nasza oczekuje Pana, *
On jest naszą pomocą i tarczą.
Panie, niech nas ogarnie Twoja łaska *
według nadziei, którą pokładamy w Tobie.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 118,24)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Oto dzień, który Pan uczynił,
radujmy się w nim i weselmy.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 20,11-18)

Ukazanie się Zmartwychwstałego Marii Magdalenie

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Maria Magdalena stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli siedzących, jednego przy głowie, a drugiego przy nogach, w miejscu, gdzie leżało ciało Jezusa.
I rzekli do niej: „Niewiasto, czemu płaczesz?”
Odpowiedziała im: „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono”.
Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus.
Rzekł do niej Jezus: „Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?”
Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę”.
Jezus rzekł do niej: „Mario!” A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni”, to znaczy: Nauczycielu.
Rzekł do niej Jezus: „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego»”.
Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: „Widziałam Pana i to mi powiedział”.

Oto słowo Pańskie.

 
KOMENTARZ

 

 

Inne spojrzenie

Gdy płaczemy, ważne jest to, aby uświadomić sobie powód naszego płaczu. Wtedy dopiero będziemy potrafili prosić Pana o uleczenie naszych zranień i odpuszczenie grzechów. Gdy Maria przyszła do pustego grobu, płakała, ponieważ nie wiedziała, co stało się z ciałem Jezusa. Wydarzenie zmartwychwstania przerosło jej zdolność rozumienia rzeczywiści. Dopiero sam Zmartwychwstały wyjaśnił jej to, co wydarzyło się tego poranka. Jest wiele sytuacji w naszym życiu, których pomimo naszego wysiłku nie jesteśmy w stanie ani ocenić, ani też zrozumieć. W wielu takich sytuacjach potrzebujemy czasu i modlitwy. Konieczne jest też nabranie dystansu.

Panie, który odsłaniasz przed nami tajemnice życia i śmierci, daj mi łaskę poznania tego, co powinienem w moim życiu zmienić i w czym Ci zaufać.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
******

Na dobranoc i dzień dobry – J 20, 11-18

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Evy’l / Evelyn / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Stała przed grobem płacząc…

 

Maria Magdalena, Piotr i Jan przy grobie
Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy /tak/ płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg.

 

I rzekli do niej: Niewiasto, czemu płaczesz? Odpowiedziała im: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus.

 

Rzekł do niej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę. Jezus rzekł do niej: Mario! A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: Rabbuni, to znaczy: Nauczycielu.

 

Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego. Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział.

 

Opowiadanie pt. “O cebuli i staruszce”
Fiodor Michajłowicz Dostojewski (1821-1881) opowiada w swojej uroczej legendzie pt. “Cebulka” o tym, jak ważne w naszym życiu są czyny miłości, nawet mikroskopijne.

 

Żyła kiedyś staruszka, która nigdy w życiu nie uczyniła nikomu nic dobrego: nikogo nie kochała, na wszystkich była obrażona i zła. Kiedy umarła, przyszli wysłańcy Lucyfera i ulokowali ją w morzu ognistym. Jej Anioł Stróż przypatrywał się temu bezradnie. Żal mu było swej podopiecznej i usiłował w pamięci odgrzebać jakiś dobry uczynek tej kobiety, aby o tym zakomunikować Panu Bogu i prosić ewentualnie o interwencję.

 

I nagle przypomniał sobie pewien szczegół. Poszedł szybko do Pana Boga i przedstawił sprawę: – Ta stara kobieta wyrwała raz cebulkę ze swego ogrodu i dała ją proszącej żebraczce.

 

Bóg na to: – Dobrze, weź więc tę samą cebulkę i rzuć ją w morze tak, aby owa staruszka mogła ją uchwycić. Jeżeli potrafisz w ten sposób wyciągnąć swoją podopieczną, to będzie żyła na wieki w moim królestwie. Jeżeli natomiast cebula nie wytrzyma, staruszka zostanie razem z nią, tam gdzie jest.

 

Anioł zrobił, co mu Pan Bóg przykazał: rzucił cebulkę prawie że w ręce staruszki, krzyknął, żeby się mocno trzymała i zaczął ostrożnie ciągnąć. Tę całą akcję ratowania spostrzegli oczywiście inni współmieszkańcy morza. Im też się marzyło inne życie i chcieli wykorzystać nadarzającą się szansę. Przyczepili się więc do tej staruszki, aby razem z nią wydostać się na zewnątrz. Ale kobieta nie miała nawet teraz ani krzty dobroci. Odpychała ze złością każdego, kto chciał się okazyjnie wyratować. – Tylko mnie należy się ratunek – krzyczała – to moja cebula, nie wasza, wy podli.

 

Kiedy to powiedziała, pękła wiotka roślinka: nie wytrzymała takiego ciężaru złości ludzkiej. Stara kobieta wydała sama na siebie wyrok – poszła z powrotem w ogniste morze i cierpi tam aż do dnia dzisiejszego. A Anioł Stróż odszedł z płaczem…

 

Refleksja
Gdy stoimy nad grobem i ciałem osoby nam bliskiej, czujemy wewnętrzny smutek, że oto skończyło się coś nieodwracalnie. “Było, minęło i nie wróci” – mówimy. Żal i ból przedziera nasze serca, które utopione w goryczy smutku nie widzi już nadziei na lepsze jutro. Nie widzimy bowiem już z tej sytuacji żadnego wyjścia…

 

Jezus ukazuje nam, że łzy są nam potrzebne. To one “oczyszcząją” nasze oczy w widzeniu tego świata. Nie są to oczy, które widzą świat przez pryzmat samych radości i sukcesów, ale także porażki i nawet śmierci. Równoważy to widzenie przez nas świata, który mimo, że dobry, to jednak jest skażony grzechem. Jest jednak nadzieja, która daje światło na lepsze jutro. Zmartwychwstanie jest po to, abyśmy nie widzieli świata tylko przez pryzmat codziennego krzyża…  

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Co czułeś stojąc nad grobem osoby Ci bliskiej?
2. Co robić w sytuacji “bez wyjścia”?
3. Czy łzy są potrzebne w naszym życiu?

 

I tak na koniec…

 

“Człowiek mógłby żyć samotnie przez całe życie. Ale chociaż sam mógłby wykopać swój grób, musi mieć kogoś kto go pochowa” (James Joyce)

******

Św. Grzegorz Wielki (ok. 540-604), papież, doktor Kościoła
Homilie do Ewangelii, 25, PL 76, 1188-1196

Wzywa cię po imieniu
 

„Panie, jeśli ty Go przeniosłeś…” Jakby Maria Mu wcześniej powiedziała, co spowodowało jej płacz! Mówi o „Nim”, nie wypowiadając imienia. Taka jest cecha miłości: to, co kochamy, wypełnia nas i zdaje się, że inni też to kochają… Maria nie wyobraża sobie, że można nie wiedzieć, co powoduje jej ogromny smutek.

Jezus mówi do niej: „Mario!” Przed chwilą zwracał się do niej wspólnym mianem jej płci: „niewiasto” i to nie pozwoliło Go rozpoznać. Teraz woła ją po imieniu, jakby chciał powiedzieć bez ogródek: „Uznaj Tego, który cię uznaje”. Podobnie Bóg mówił do Mojżesza, człowieka doskonałego: „Znam cię po imieniu” (Wj 33,12). „Człowiek” to nazwa pospolita, ale „Mojżesz” jest imieniem własnym i Pan mocno podkreśla, że zna go po imieniu i zdaje się mu mówić: „Nie znam cię jako grupy ludzi, znam cię osobiście”.

W ten sposób Maria, wezwana po imieniu, rozpoznaje swego Stworzyciela i odpowiada Mu: „Rabbuni”, to znaczy: „Nauczycielu”. Bowiem to Jego szukała na zewnątrz, ale On chciał, żeby go szukała wewnątrz… „Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: ‘Widziałam Pana i to mi powiedział’”. Grzech człowieka opuszcza serce, skąd pochodził. Ponieważ to kobieta w raju podała mężczyźnie owoc śmierci, a teraz kobieta przy grobie ogłasza życie ludziom i przekazuje słowa Tego, który ożywia.

*******

******

Nowenna do Miłosierdzia Bożego

Dzień piąty: Dusze heretyków i odszczepieńców

Dziś sprowadź mi dusze heretyków i odszczepieńców, i zanurz ich w morzu miłosierdzia Mojego; w gorzkiej męce rozdzierali mi ciało i serce, to jest Kościół mój. Kiedy wracają do jedności z Kościołem, goją się rany Moje i tym sposobem ulżą mi męki.

Jezu najmiłosierniejszy, który jesteś dobrocią samą, Ty nie odmawiasz światła proszącym Ciebie, przyjm do mieszkania najlitościwszego Serca swego dusze heretyków i dusze odszczepieńców, i pociągnij ich swym światłem do jedności z Kościołem, i nie wypuszczaj ich z mieszkania najlitościwszego Serca swego, ale spraw, aby i oni uwielbili hojność miłosierdzia Twego.

I dla tych co podarli szatę Twej jedności,
Płynie z serca Twego zdrój litości.
Wszechmoc miłosierdzia Twego, o Boże,
I te dusze z błędu wyprowadzić może.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze heretyków i odszczepieńców, którzy roztrwonili dobra Twoje i nadużyli łask Twoich , trwając uporczywie w swych błędach. Nie patrz na ich błędy, ale na miłość Syna swego i na gorzką mękę Jego, którą podjął dla nich, gdyż i oni są zamknięci w najlitościwszym Sercu Jezusa. Spraw, niech i oni wysławiają wielkie miłosierdzie Twoje na wieki wieczne. Amen. (1218-1219)      

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

http://www.faustina.ch/swieto_milosierdzia/nowenna/nowenna.htm#5

*************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

7 KWIETNIA

*****

Święty Jan Chrzciciel de la Salle, prezbiter
Święty Jan de la Salle Jan urodził się w Reims 30 kwietnia 1651 r. w podupadłej rodzinie książęcej jako najstarszy z jedenaściorga rodzeństwa. Straciwszy rodziców, przerwał studia na paryskim uniwersytecie i w seminarium, aby zająć się najbliższą rodziną. Po pewnym czasie kontynuował naukę. W wieku 27 lat przyjął święcenia kapłańskie. W trzy lata potem na uniwersytecie w Reims zdobył doktorat z teologii (1680). Zaraz po święceniach otrzymał probostwo. Powierzono mu także kierownictwo duchowe nad szkołą i sierocińcem, prowadzonym przez Siostry od Dzieciątka Jezus (terezjanki). Jan postarał się w Rzymie o zatwierdzenie zgromadzenia zakonnego tych sióstr. Bardzo bolał na widok setek sierot, pozbawionych zupełnie pomocy materialnej i duchowej. Gromadził ich na swej plebanii, której część zamienił na internat. Następnie na użytek biednych dzieci oddał swój rodzinny pałac.
Ponieważ sam był zajęty duszpasterstwem, dlatego musiał szukać ochotników, by mu w tej pracy dopomogli. Oni to, pod kierunkiem Jana, zajmowali się wychowaniem i kształceniem dziatwy. Pobożne panie zajmowały się ich żywieniem. Kiedy ani plebania, ani dom rodzinny nie mogły pomieścić przygarniętych, ks. Jan za pieniądze parafialne i otrzymane od pewnej zamożnej kobiety zakupił osobny obszerny dom. Napisał też regulamin, by praca mogła iść sprawnie.
Z tych ofiarnych pomocników wyłoniło się z czasem zgromadzenie zakonne pod nazwą Braci Szkół Chrześcijańskich (braci szkolnych). Za jego początek przyjmuje się dzień 24 czerwca 1684 roku. Jan miał wówczas zaledwie 31 lat. Stworzył wiele typów szkół – podstawowe, wieczorowe, niedzielne, zawodowe, średnie, seminaria nauczycielskie. Nauka w nich była bezpłatna. Na polu pedagogiki Jan zajmuje więc poczesne miejsce. W swoich szkołach wprowadził na pierwszym miejscu język ojczysty, podczas gdy dotychczas powszechnie uczono w języku łacińskim. Zniósł kary fizyczne, tak często stosowane w szkołach w tamtych czasach, a kary moralne ograniczył do minimum. Pierwszeństwo dał wychowaniu religijnemu, które oparł na chrześcijańskiej miłości i poszanowaniu godności człowieka, także dziecka.
W roku 1681 powstała pierwsza szkoła założona przez Jana w Reims (1681), kolejna powstała w Paryżu (1688), potem także m.in. w Lyonie i w Rouen. W sto lat potem cała Francja była pokryta szkołami lasaleńskimi. Do rewolucji francuskiej (1789) w samej Francji zgromadzenie posiadało 126 szkół i ponad 1000 członków. Dzisiaj Bracia Szkolni mają swe szkoły w prawie 90 krajach.
Jan de la Salle zostawił po sobie bezcenne pisma. Najwybitniejsze z nich to Zasady dobrego wychowania, które doczekało się ponad 200 wydań; nadto Rozmyślania, Wskazania, jak prowadzić szkoły i Obowiązki chrześcijanina. Bezcenne dla poznania ducha lasaleńskiego są także jego listy.
Jan zmarł po krótkiej chorobie 7 kwietnia 1719 r. Pozostawił po sobie pisma, które przez długi okres należały do kanonu dydaktyki. Beatyfikował go Leon XIII w 1888 roku. On też wyniósł go uroczyście do chwały świętych w roku 1900. Pius XII ogłosił św. Jana de La Salle patronem nauczycieli katolickich (1950). Ciało św. Jana, zbezczeszczone w czasie rewolucji francuskiej w roku 1793, dla bezpieczeństwa przeniesiono do Belgii, a w roku 1937 złożono przy domu generalnym zakonu w Rzymie. Można tu również zobaczyć katedrę, z której wykładał Święty, jego strój, paramenty liturgiczne, przedmioty pokutnicze i rzeczy codziennego użytku.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-07.php3

OBOWIĄZKI

CHRZEŚCIJANINA

WZGLĘDEM BOGA

ŚW. JAN CHRZCICIEL DE LA SALLE

––––––––

Dziełko przeznaczone postanowieniem Rady wychowania publicznego (1839 r.)

dla szkół początkowych we Francji i zatwierdzone przez wielu biskupów tego kraju

––––––––

Przełożył z francuskiego

KS. MACIEJ SMOLEŃSKI

PLEBAN DOMOSŁAWSKI, DIECEZJI TARNOWSKIEJ

~~~~~~~~~~~~~

 

 

Obowiązki chrześcijanina względem Boga (djvu, 7.7 Mb)

 

Program do otwierania plików djvu: DjVuBrowserPlugin.exe (exe, 15.4 Mb)

 

 

–––––––––––

 

 

Obowiązki Chrześcijanina względem Boga (1). Dziełko przeznaczone postanowieniem Rady wychowania publicznego (1839 r.) dla szkół początkowych we Francji i zatwierdzone przez wielu biskupów tego kraju. Przełożył z francuskiego Ks. M. Smoleński, pleban domosławski, diec. tarn. w Galicji. NAKŁADEM TŁUMACZA. W Tarnowie. DRUKIEM JÓZEFA PISZA. 1881, str. 363+IV. (2)

 

Przypisy:

(1) Francuski tytuł: Nouveau traité des devoirs du Chrétien envers Dieu.

 

(2) Por. św. Robert Bellarmin SI, 1) Katechizm mniejszy czyli Nauka Chrześcijańska krótko zebrana. 2) Wykład nauki chrześcijańskiej (katechizm większy).

 

(Przypisy od red. Ultra montes).
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIX, Kraków 2009

Ucz się, Jasiu! – św. Jan Chrzciciel de la Salle

dodane 2008-12-09 09:13

Marcin Jakimowicz

Krewni byli przerażeni. Jan oszalał. A oni widzieli w nim już samego kardynała!

Ucz się, Jasiu! - św. Jan Chrzciciel de la Salle   Pierre Leger (PD) św. Jan Chrzciciel de la Salle

Piął się w górę. Wielu zazdrościło mu takiej kariery. Jan Chrzciciel de la Salle pochodził ze starej książęcej rodziny. Jego ojciec Ludwik był radcą Reims, a matka Nicoletta jedną z najznakomitszych dam miasta. Młodziutki Jan wyjechał do Paryża. Zaczął studiować teologię, chciał zostać księdzem. W 1678 roku dwudziestosiedmiolatek otrzymał święcenia kapłańskie. Już w trzy lata później obronił doktorat z teologii. Błyskawicznie został proboszczem. Lada chwila, a będzie kardynałem – zacierali ręce krewni. Nie mogło być inaczej. Gdy się jest synem samego radcy Reims?

I wtedy Jan wykonał ruch, którego kompletnie nie rozumieli. Wykształcony, świetnie zapowiadający się kapłan zaczął otaczać się ludźmi, których bogate społeczeństwo zepchnęło na margines. Nie mogło być inaczej. Skoro jest się synem samego Boga? – śmiał się młodziutki proboszcz.

Na plebanię przychodziło coraz więcej sierot z najuboższych rodzin miasta. Nie chodzili do żadnej szkoły – te zarezerwowane były tylko dla bogatych. W 1679 r. Jan de la Salle wykonał pionierski gest: założył szkołę dla chłopców (wcześniej pomagał w utworzeniu podobnej dla dziewcząt). Nauczycieli, którzy zdecydowali się uczyć sieroty, gościł i żywił w swoim domu. Gdy zobaczył, że zabiegają o własne utrzymanie, sam zrezygnował z godności kanonika. Oznaczało to też rezygnację z całkiem sporych dochodów. W czasie klęski głodu zimą 1684/85 r. rozdał cały swój majątek ubogim.

Krewni byli przerażeni. Jan oszalał. A oni widzieli w nim już samego kardynała!

Tymczasem plebania pękała w szwach. Zmieniła się w szkolę dla bezdomnych i ubogich dzieci. Gdy budynek okazał się zbyt mały, Jan oddał na ten cel swój dom rodzinny. Czy można się dziwić, że tego ogołacającego się księdza otaczał wianuszek ludzi, którzy zafascynowani jego stylem życia postanowili jak on poświęcić się kształceniu dzieci? Niebawem znaleźli się nauczyciele, a gospodynie domowe zgłaszały się, by gotować sierotom obiady. Z tych pomocników wyłoniło się z czasem nowe zgromadzenie zakonne Braci Szkół Chrześcijańskich. Gdy powstało w 1684 roku, Jan miał 31 lat.

Ruszyła szkoła z prawdziwego zdarzenia. Prawdziwą nowością (na skalę światową!) było to, że nauka była bezpłatna. Były to początki szkoły podstawowej we Francji. Nauczano w języku narodowym (nie jak dotąd po łacinie). W celu kształcenia braci – przyszłych nauczycieli – Jan tworzył seminaria nauczycielskie. W samej Francji do czasu wybuchu rewolucji działało aż 126 szkół i ponad 1000 braci szkolnych.
Swoje dzieło św. Jan okupił wielkim cierpieniem. Pomysł darmowych szkół dla najuboższych nie podobał się wyraźnie tym, którzy czerpali z edukacji dzieci spore zyski. Dzieło braci szkolnych o mało nie legło w gruzach. Było jednak dziełem Bożym. Dlatego przetrwało.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490571.Ucz-sie-Jasiu-sw-Jan-Chrzciciel-de-la-Salle

Patron nauczycieli

STANISŁAW ROMUALD RYBICKI FSC

 

W kalendarzu liturgicznym wspomnienie św. Jana Chrzciciela de La Salle przypada 7 kwietnia. Krzyżową drogę świętego życia zakończył w Wielki Piątek 1719 r., toteż w mszale czy też w tzw. brewiarzu Kościół oddaje mu oficjalną cześć tylko wyjątkowo. W Zgromadzeniu, którego jest założycielem, oraz w związkach nauczycielskich o charakterze katolickim jego uroczystość przypada, za zgodą Stolicy Apostolskiej, 15 maja. Właśnie 15 maja 1950 r. papież Pius XII ogłosił św. Jana Chrzciciela de La Salle patronem pedagogów. W tym dokumencie sławi on mądrość edukacyjną Założyciela Braci Szkół Chrześcijańskich, podkreślając, że nie tylko on sam, ale też instytut zakonny, którego stał się ojcem, wychowywał i nadal wychowuje dzieci i młodzież według najlepszych zasad i metod.

Kim był ten człowiek, który niemal wbrew swej woli stał się ofiarnym przyjacielem dzieci, formatorem nauczycieli, twórcą systemu pedagogicznego o charakterze – na owe czasy – zupełnie wyjątkowym? Urodził się 30 kwietnia 1651 r. w Reims, w domu zamożnego urzędnika, w wielodzietnej rodzinie chrześcijańskiej. Idąc za głosem powołania, przyjął w 1678 r. święcenia kapłańskie, a następnie z natchnienia Opatrzności dał początek wspólnocie nauczycielskiej, która przyjęła nazwę – Bracia Szkół Chrześcijańskich.

De La Salle cieszył się rozkwitem nowego dzieła, ale musiał wiele wycierpieć ze strony przeciwników jego innowacji: całkowita bezpłatność nauczania, dostępność szkoły dla wszystkich dzieci, język ojczysty zamiast łaciny. Bracia żyli z pieniędzy fundatorów, którzy prosili ks. de La Salle o przysyłanie braci do prowadzenia szkół. On sam prowadził lekcje tylko wyjątkowo. Czuwał nad wychowaniem kandydatów, wizytował szkoły rozsiane po całej Francji, podróżując – w duchu ubóstwa – wszędzie pieszo, prowadził administrację, pisał dzieła ascetyczne i pedagogiczne, wiele się modlił. Pracował w ciszy, wytrwale, w duchu wiary. Wychowawca i święty w jednej osobie.

Według Jana de La Salle, posłannictwo nauczycielskie to uprzywilejowana misja, a pedagog to “minister Jezusa Chrystusa”, którego ma reprezentować wobec uczniów. Nauczyciele mają być dla dzieci widzialnymi aniołami stróżami, przez których sam Bóg “daje im możność poznania Go”. Zwracając się do katechetów i wychowawców, Jan de La Salle apeluje: “Powinieneś czuć się zaszczycony przez Kościół, iż cię wyznaczył na tak święty i wzniosły urząd, byś zapewnił dzieciom znajomość naszej religii i ducha chrześcijaństwa”. Ten chrześcijański pedagog akcentuje, że dzieci są “najbardziej niewinną cząstką Kościoła i zazwyczaj najskłonniejsze do przyjęcia wpływu łaski”.

De La Salle nie miał w sobie nic z teoretyka reformującego problemy wychowawcze na papierze. Jego metodologia wyrosła z zastanej i poznanej rzeczywistości. Realizm wychowawczy kazał mu zorganizować nie tylko szkoły elementarne, ale też: kursy niedzielne dla młodzieży pracującej, kolegia techniczne dla synów rodzin kupieckich, szkołę morską, internat reedukacyjny dla młodocianych przestępców. Największą jednak jego zasługą było organizowanie szkół nauczycielskich.

Św. Janowi de La Salle chodziło o to, by szkoła przygotowywała dzieci i młodzież do życia prawdziwie chrześcijańskiego, ale też o to, by dzięki szkole mogły w przyszłości awansować społecznie i zawodowo. Daniel-Rops w swej historii Kościoła powiedział o nim, że to “genialny pedagog, metodyczny organizator i autentyczny święty”.

 

Tygodnik Niedziela 14/2002

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/j/jan-s.htm

(…)

Jan Chrzciciel de La Salle był
pierwszym, który organizował formację nauczycieli dla swoich szkół. Jako
pierwszy też wprowadził w nauczaniu język ojczysty zamiast łaciny.  Jego szkoły rozpowszechniły się w całej
Francji, a po jego śmierci- po całym świecie. W roku 1900 został kanonizowany
przez papieża Leona XIII. 15 maja 1950 r. papież Pius XII ogłosił go patronem
edukacji chrześcijańskiej, nauczycieli i wychowawców.

Dziś około 4 883 Braci wraz z 79 104
świeckimi  nauczycielami i współpracownikami poświęca się pracy edukacyjnej na wszystkich płaszczyznach
społecznych, w szczególności służąc najuboższym i najbardziej potrzebującym.
Obecnie w 79 krajach świata w szkołach lasaliańskich  nauczanych jest  857 819 alumnów: dzieci, młodzieży i
dorosłych.

W
Polsce Zgromadzenie Braci Szkół Chrześcijańskich istnieje od 1903 roku.
Pierwszą placówkę zorganizowano we Lwowie, do którego Bracia przybyli z Wiednia
na zaproszenie ks. Arcybiskupa  św.
Józefa Bilczewskiego, otwierając przy pomocy św. Zygmunta Gorazdowskiego Szkołę
św. Józefa. W roku 1922 ze Lwowa Bracia przybyli do Częstochowy. Prowincja Zgromadzenia
Braci Szkół Chrześcijańskich w Polsce liczy 58 Braci w 11 wspólnotach. Swoje
powołanie  realizują oni poprzez edukację
w prowadzonych przez siebie szkołach (Częstochowa, Gdańsk), nauczając w
szkołach państwowych (Częstochowa, Laski Warszawskie, Lublin, Piotrków
Trybunalski) oraz prowadząc domy wychowawcze dla dzieci i młodzieży
(Częstochowa, Uszyce) i domy opieki społecznej dla dzieci i młodzieży (Przytocko, Zawadzkie). W Kopcu k/Częstochowy znajduje się Dom
Formacyjny dla kandydatów do zgromadzenia.

Wierność powołaniu, nawet w czasach
niełatwych, 89 Braci doprowadziła do chwały ołtarza, a proces beatyfikacyjny 80
innych jest w toku. Wśród nich jest Brat Franciszek Taranek z Polski.

Wspomnienie liturgiczne św. Jana
Chrzciciela de La Salle jest 7 kwietnia. Ze względu jednak na okres Wielkiego
Postu, w którym zazwyczaj przypada ten dzień, w Zgromadzeniu Braci Szkół
Chrześcijańskich uroczystość ku czci
Założyciela obchodzona jest 15 maja.

Brat Janusz Robionek FSC


MODLITWA
NAUCZYCIELA

 O Panie, Ty jesteś moją mocą i cierpliwością, światłem i
radą, Ty czynisz mi uległymi serca dzieci i młodzieży powierzonej mej pieczy.
Proszę Cię tedy, nie opuszczaj mnie ani na chwilę; udziel mi dla własnego uświęcenia
i dla uświęcenia moich uczniów ducha mądrości i rozumu, ducha rady i męstwa,
ducha umiejętności i pobożności, ducha świętej bojaźni i gorliwości o chwałę
Twoją. Łączę pracę moją z pracami Jezusa Chrystusa i błagam Najświętszą
Dziewice, świętego Jozefa, Aniołów Stróżów, świętego Jana de La Salle o opiekę
przy sprawowaniu mego urzędu. Amen.

http://www.zyciezakonne.pl/bracia-szkolni-360-rocznica-urodzin-zalozyciela-swietego-jana-chrzciciela-de-la-salle-5750/

*******

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Hoven, w Niemczech – bł. Józefa Hermana, norbertanina. Zasłynął z pokory i skromności. Obdarowany niezwykłymi łaskami, zmarł, gdy odwiedzał zakonnice, powierzone jego duchowej opiece. Stało się to w roku 1241.

W Tung-eul-ken, w Chinach – bł. Marii Assunty Pallotty, misjonarki-franciszkanki. Skromna dziewczyna z licznej rodziny, za zrządzeniem Opatrzności uzyskała przyjęcie do zgromadzenia, w którym spełniała najniższe posługi. W roku 1904 otrzymała skierowanie na misję chińską, gdzie wcześnie nauczyła się języka. W rok później zapadła na tyfus, który znosiła z uśmiechem. Zmarła powtarzając po chińsku: Eucharystia, Eucharystia. W roku 1913 ekshumowano zwłoki. Mimo tyfusu, na który zmarła, oraz wilgoci, w jakiej pogrążony był jej grób, ciało nie uległo zepsuciu. Beatyfikował ją w roku 1954 Pius XII.

oraz:

św. Afrahata, pustelnika (+ IV w.); św. Hegezypa (+ II w.); św. Kaliopiusza, męczennika (+ 304); św. Teresy Małgorzaty od Serca Jezusowego, zakonnicy (+ 1770)

*************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

****

Emaus był odpustem nad odpustami

Andrzej Kozioł / slo

(fot. RaNo / Wikimedia Commons / GFDL)

W wielkanocny poniedziałek cały Zwierzyniec wybierał się na Emaus. Cały Zwierzyniec i przynajmniej pół Krakowa, bo Emaus był odpustem nad odpustami, wielkim, rojnym i głośnym.

 

Odwiedzano go chętnie nie tylko w czasach mojego dzieciństwa, ale także sto lat wcześniej, co w Życiu towarzyskim i obyczajowym… zanotowała Maria Estreicherówna: W drugie święto kwitł śmigus w całej pełni między młodzieżą, tylko, że w tzw. wyższych klasach społeczeństwa obrzędową wodę zamieniano na perfumy. Popołudnie spędzano na Emausie, “krakowskim Longchamps”,jak mówi “Czas”, co świadczy, że nie była to wtedy zabawa czysto ludowa. Udawano się pieszo, konno lub pojazdami, ale między tymi było już mało świetnych. Łączono z tym odwiedziny Kopca Kościuszki. Przez czas jakiś po zbudowaniu fortyfikacji wolno go w ogóle tylko w ten dzień odwiedzać.
Maria z Mohrów Kietlińska obecność na Emuasie i odwiedzanie kopca Kościuszki uważała wręcz za patriotyczny obowiązek: Pielgrzymka w Poniedziałek Wielkanocny na Emaus, dzień odpustu u ss. Norbertanek na Zwierzyńcu, połączona z wycieczką na górę św. Bronisławy i kopiec Kościuszki i we wtorek poświąteczny na Rękawkę w Podgórzu na Krzemionki i Mogiłę Krakusa, były to uroczystości narodowe, w których udział brały wszystkie warstwy społeczeństwa krakowskiego. Oba kopce, nie ściśnięte jeszcze wtedy fortecznymi murami, oblegane były tłumnie, więc i nas, polskie dzieci, pociągał widok przepiękny na rodzinne miasto.
Spacer na zwierzyniecki odpust chyba rzeczywiście byt obowiązkiem, skoro opisy tego wydarzenia co rusz spotykamy w krakowskich wspomnieniach i pamiętnikach. Hieronim Ciechanowski pisał w połowie XIX wieku: “Po południu udałem się na Emaus, a pomimo wiatru i nie dość pewnej pogody spotkałem na Zwierzyńcu tłumy ludu snującego się ku odbyciu tej religijno-zwyczajowej przechadzki”.
Oczywiście rodowód zwierzynieckiego Emausu sięga średniowiecza, kiedy to emausami zwane były podmiejskie, wielkanocne wyprawy do kościołów i kaplic – na nabożeństwa lub odpusty. Najstarsza wzmianka o nim pochodzi z końca XVI wieku. Giovanni Paolo Mucanti, bawiący w Krakowie w pod koniec XVI wieku, napisał: “W poniedziałek wielkanocny cała młodzież i żacy w Krakowie przestrzegając dawnego zwyczaju noszenia tegoż dnia różdżek wierzbowych, na których rozwinięte są bazie i w drodze na Emaus biją nimi dziewczęta, mówiąc: Coż tak nieskoro idziesz na Emaus“.
Zwierzyniecki Emaus nie był jedynym w Krakowie. Niegdyś w Niedzielę Przewodnią – pierwszą po Wielkanocy – odbywał się drugi, za Nową Bramą, u wylotu Siennej, albo nieco dalej, na Łące św. Sebastiana. (Jeszcze w XIX wieku łąka ta, po której pamiątką jest ulica św. Sebastiana, stanowiła prawdziwie rustykalny zakątek. Wiosną kwitły na niej kaczeńce.
Przywykliśmy, że zwierzyniecki Emaus – zwany niegdyś także “Hameusem” – ciągnie się wzdłuż ulicy Kościuszki – kramami, karuzelami i strzelnicami. Pierwotnie odbywał się w innym miejscu – na salwatorskim wzgórzu, od klasztornych murów po kościół Najświętszego Salwatora. Kiedy pod koniec XIX stulecia wzgórze zaczęło obrastać zabudowaniami, Emaus zszedł w dół. Jak pisał Tadeusz Seweryn: Już przy moście dębnickim – za dawnym mostem na Rudawie wznosiły swoje rusztowania karuzele i huśtawki, a im bliżej norbertanek, tym kramy odpustowe były gęstsze. Można w nich było kupić miód turecki, chleb świętojański, daktyle i makagigi. Ciżba spragnionych pchała się do szynkowni pod gołym niebem, a tłumek ciekawych otaczał katarynki z papużkami, krzywonosami lub świnkami morskimi wyciągającymi losy i przepowiednie. Dorosłe dziewczęta dodawały sobie krasy, wachlując się pióropuszami z kolorowych bibułek i zalotnie trąbiły na trąbach “jerychońskich” z papieru.
Większość emausowych atrakcji odeszła w przeszłość. W latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, w czasach mojego dzieciństwa, na zwierzynieckim odpuście królowały piłeczki na gumkach – okrągłe, wypchane trocinami, błyszczące kolorowym “glanspapierem” pod warstwą celofanu. Blaszane koguciki, których ogony – z prawdziwych, farbowanych piór! – mieniły się niebywałymi kolorami. Nanizane na sznurki małe obwarzanki. Okrągłe pudełeczka, które po umiejętnym pociągnięciu przymocowanego do nich sznurka gdakały niczym kura. Bukiety z piór – równie kolorowe jak ogony blaszanych kogucików. Kalejdoskopy. Blaszane, bardzo kolorowe trąbki. Jeszcze ocalała jedna papuga, która kiwała się długo, zanim krzywym dziobem wyciągnęła z pojemnika zwiniętą karteczkę – przepowiednie.
Z czasem wróciły figurki Żydów, od niepamiętnych czasów sprzedawane na Emausie – na sprężynach, kiwające się w podmuchach wiatru, w “lisich” czapach z farbowanego na czarno króliczego futra.
Niegdyś na odpustowych kramach Stary Testament spotykał się z Nowym; Żydom w rytualnych strojach towarzyszyły Chrystusiki wydłubane kozikami przez wiejskich świątkarzy. Wspominał je Władysław Krygowski: “Stoły zaludnione niesamowitymi żydowskimi postaciami stały prawie naprzeciw beskidzkich Chrystusików. (…) Chrystusiki stały milczące we wrzawie, że się tu znalazły. Przyszły z kurnych chat Stryszawy, Przyborowa, z przysiółków Skawicy i Bóg wie skąd w Beskidach…”
Później na Emausie zaczęła dominować plastykowa tandeta. Stwierdzam to z żalem, ale także z pewnym rozbawieniem, bo narzekania na upadek Emausu trwają od kilku pokoleń. Wspominana już Maria z Mohrów Kietlińska pisała w pierwszej połowie XIX wieku: “…odbywałam wycieczki dalsze na Emaus i Rękawkę, z których powracałam zawsze z tradycjonalnymi zabawkami, jak z drewnianą, kolorową pomalowaną siekierką, glinianym dzwonkiem, naiwnymi zabawkami, które ustąpić musiały z biegiem czasu dzisiejszej żydowsko-wiedeńskiej tandecie…”
Rzeczywiście, obok kiwających się Żydów – sprzedawanych wyłącznie na Emausie, przez jeden dzień w roku! – zabawką charakterystyczną dla zwierzynieckiego odpustu była drewniana siekierka, żywo przypominająca staropolski czekanik.

I jeszcze drewniane drzewko, które obsiadły ptaszki, i drewniany Twardowski na drewnianym kogucie…
Więcej w książce: Zapomniany Kraków – Andrzej Kozioł

http://www.deon.pl/po-godzinach/kultura–sztuka/inne/art,1402,emaus-byl-odpustem-nad-odpustami.html

******

Potrzebujemy mocnej wiary i żywej nadziei

KAI / ptt

(fot. TheRevSteve / Foter / CC BY-NC-SA)

Potrzebujemy mocnej wiary, żywej nadziei i gorącej miłości, aby nie ulec zastraszeniu ze strony wrogów chrześcijaństwa – napisali biskupi diecezji zamojsko-lubaczowskiej Marian Rojek i Mariusz Leszczyński w życzeniach do diecezjan na tegoroczną Wielkanoc.

 

Hierarchowie wskazują, że możliwość przeżywania świąt Zmartwychwstania Pańskiego jest okazją i wezwaniem do dania wobec wszystkich ludzi i całego świata świadectwa o wierze w Jezusa Chrystusa – Bożego Syna. Biskupi zauważają, że obecnie wiele osób odrzuca wiarę w Boga i zmartwychwstanie, a z drugiej wielu ludzi bardzo odważnie opowiada się za Chrystusem, będąc nawet w stanie oddać za Niego życie.

 

“Potrzebujemy mocnej wiary, żywej nadziei i gorącej miłości, aby nie ulec zastraszeniu ze strony wrogów chrześcijaństwa, ale także nie poddać się uśpieniu i znieczuleniu wobec ofensywy materializmu, ducha zeświecczenia i fałszywego wyzwolenia od zasad naszej wiary i moralności” – piszą ordynariusz diecezji zamojsko-lubaczowskiej Marian Rojek i biskup pomocniczy Mariusz Leszczyński.

 

“Niech nasz Pan Zmartwychwstały dotknie jeszcze raz waszych serc, oczyszczonych przez wielkopostną pokutę i napełni je odwagą wiary, mądrością pokory i wrażliwością miłosierdzia, abyście razem z nami podjęli z radością wszystkie wyzwania codzienności jako wierni uczniowie i niestrudzeni głosiciele zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią, nienawiścią, egoizmem i małodusznością” – kontynuują.

 

Biskupi życzą, by Zmartwychwstały Chrystus zagościł w rodzinach, domostwach, sąsiedztwach, miejscach pracy, nauki, odpoczynku. “Niech pomaga wam w przezwyciężaniu trudności i zwątpień. Niech prowadzi was do pełni życia” – piszą. Swoje życzenia kończą słowami: “Błogosławimy wam na radosne świętowanie Zmartwychwstania Chrystusa i odważne świadczenie o Chrystusie żywym i obecnym pośród nas”.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21784,potrzebujemy-mocnej-wiary-i-zywej-nadziei.html

********

Perspektywa wieczna nadaje sens wysiłkom

KAI / pt

(fot. Justyna Kastelik / Wikimedia Commons / CC BY-SA 3.0)

Tradycyjnie rektor Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie skierował w Poniedziałek Wielkanocny list do wiernych archidiecezji krakowskiej.” Myśl o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym w niczym nie pomniejsza radości i zaangażowania w zadaną przez Boga człowiekowi przemianę świata. Wręcz przeciwnie. Dopiero perspektywa wieczna nadaje prawdziwy sens wszystkim naszym wysiłkom” – napisał ks. prof. Wojciech Zyzak.

 

Na wstępie ksiądz rektor podkreślił, że słowa Zmartwychwstałego “Nie bójcie się!” są niezmiernie potrzebne człowiekowi, gdyż nieraz jest przygnieciony świadomością własnej śmiertelności. “Z czasem, w miarę jak upływają lata naszego życia, uświadamiamy sobie, że tak naprawdę nie chodzi nam o przetrwanie jedynie naszych genów czy nawet największych dokonanych przez nas dzieł, ale o nasze życie i że bez naszego osobistego zmartwychwstania, wszystko staje się względne i ostatecznie niewiele warte” – czytamy w liście rektora UPJPII.

 

Rektor zaznaczył, że myśl o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym nie pomniejsza radości i zaangażowania w zadaną przez Boga człowiekowi przemianę świata. “Dopiero perspektywa wieczna nadaje prawdziwy sens wszystkim naszym wysiłkom” – stwierdził rektor krakowskiej uczelni.

 

Ks. prof. Zyzak ocenił, że tą perspektywę przypominają Kościołowi i światu przede wszystkim osoby konsekrowane, zwłaszcza w ich radykalnym naśladowaniu Chrystusa poprzez ubóstwo, czystość i posłuszeństwo. “Trzeba abyśmy uświadomili sobie jeszcze mocniej w tym roku, jak wiele zawdzięczamy kobietom i mężczyznom, którzy nam wszystkim, często przytłoczonym problemami codzienności, przypominają świadectwem swego życia, że ‘przemija postać tego świata’ i że ‘nasza ojczyzna jest w niebie’” – zachęcił.

 

Rektor uczelni podkreślił, że krakowski uniwersytet stale pragnie się odnawiać w tej właśnie perspektywie wieczności, by “poprzez wysiłek badawczy wielu dyscyplin naukowych stopniowo zbliżać się ku Prawdzie najwyższej”. Wymienił m.in. Wydział Nauk Społecznych, Historii i Dziedzictwa Kulturowego czy Teologiczny z sekcją w Tarnowie, które, przez przypominanie wagi troski o człowieka, ukazywanie bogactwa wielokulturowości czy zgłębianie tejże prawdy najważniejszej, ten dynamizm rozwoju zapewniają.

Zbierana dziś w kościołach składka tradycyjnie przeznaczona jest na potrzeby Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Do wsparcia uczelni modlitwą i realną pomocą zachęcił wiernych archidiecezji krakowskiej także kard. Stanisław Dziwisz.

 

Na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie studia prowadzone są m.in. na kierunkach: teologia, filozofia, historia, turystyka historyczna, muzyka kościelna, archiwistyka, dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Uczelnia prowadzi również studia doktoranckie oraz podyplomowe, a także Uniwersytet Trzeciego Wieku.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21781,perspektywa-wieczna-nadaje-sens-wysilkom.html

******

Wielkanoc, niedźwiedź i zorza polarna

Piotr Kosiarski / DEON.pl

(fot. shutterstock.com)

“Tam wszystko jest na swoim miejscu”. O ślizgawce pod zorzą polarną, spotkaniach z niedźwiedziem i świętach na końcu świata opowiada polarnik Piotr Dolnicki.

 

Piotr Kosiarski: A więc pasja…
Piotr Dolnicki: Moją pasją była geografia. Interesowały mnie również góry – dużo po nich chodziłem. Każdą wolną chwilę spędzałem w górach, wydając w nich każde zarobione pieniądze. Później udało mi się studiować i pracować w obrębie geografii, kiedyś w turystyce i w szkole, teraz na uczelni i oczywiście na Spitsbergenie. To mój życiowy sukces.
Spitsbergen. Tam stacja polarna. Trochę praca, trochę dom.
Stacja Polarna to przede wszystkim instytucja naukowa, gdzie prowadzi się badania naukowe. Owszem, specyficzna, bo to połączenie pracy w Polskiej Akademii Nauk z domem, w którym się mieszka, który trzeba utrzymać i który daje schronienie.
Dom na końcu świata?
Polska Stacja Polarna im. Stanisława Siedleckiego w Hornsundzie położona jest w południowej części Spitsbergenu, nad Zatoką Białego Niedźwiedzia. Najbliższe miasto – Longyearbyen znajduje się sto kilkadziesiąt kilometrów na północ, w centralnej części wyspy. Niestety, ta odległość jest w niektórych porach roku nie do pokonania. Kiedy jest ciemno, kiedy fiordy są niezamarznięte, a szczeliny w lodowcach otwarte, przejazd skuterem jest niemożliwy. Statki pływają tylko w sezonie. Jedyną, pewną drogą komunikacji jest helikopter, który wzywany jest tylko w sytuacjach alarmowych.
Pracownicy stacji są skazani na siebie…
Dziesięć osób. Obstawa konkretnych stanowisk jest jednak bardzo mocno związana z rozwojem technologii. Często zdarza się, że jakiś etat przestaje istnieć, a na jego miejsce pojawia się inny. Przykładem takiej zamiany może być np. etat operatora radia. Kiedyś łączność radiowa była rzeczą bardzo skomplikowaną i potrzebny był człowiek, który się na niej znał. Obecnie łączność jest na tyle prosta, że każdy potrafi sobie z nią poradzić.
Generalnie, w skład załogi stacji wchodzi kierownik ekspedycji, mechanik, który dba o jej stan techniczny oraz dwóch meteorologów. Na pewno nie może również zabraknąć geofizyków, elektroników, magnetyka, geodety oraz chemika.
A kiedy mechanik nie dogaduje się z geofizykiem?
To nie zdarza się często, ale jeśli już, to jest nam ciężko, bo zamiast brać udział w pięknej przygodzie, musimy męczyć się ze sobą.
Dołóżmy do tego dzień i noc polarną.
Noc jest trudniejsza. Szczególnie uciążliwy jest jej środek, kiedy słońca jest  bardzo mało. Kiedy łączy się z okresem Świąt Bożego Narodzenia, tęsknimy za domami. To również czas bardzo silnych wiatrów i wyjątkowo złej pogody.
Święta kilka tysięcy kilometrów od domu.
Kiedy przyjeżdżasz do stacji na rok, musisz liczyć się z tym, że ten czas spędzisz nie tylko na pracy. Tutaj, na miejscu, bierzemy udział w normalnym, codziennym życiu. Każdy z nas obchodzi więc urodziny, imieniny. Święta również.
Szczególnym dniem podczas zimowania jest Wigilia. To czas, który łączy wszystkich, bez względu na wyznanie oraz światopogląd. Są tradycyjne, wykonywane przez nas potrawy, kolędy. Wychodzimy na “Wilczka”.
“Wilczka”?
Wilczek to mały przylądek, położony ok. 500 m od stacji, gdzie jest postawiony krzyż. My nazwaliśmy to miejsce takim naszym lokalnym kościołem. Jest tam wspólna modlitwa i czas zadumy. W Wigilię wychodzi się tam ok. dwunastej; ma to symbolizować wyjście na Pasterkę. Jeżeli chodzi o Wielkanoc, święci się tam jajka i inne pokarmy. Sam mam wiele takich zdjęć z koszykiem wielkanocnym, właśnie na Wilczku. Generalnie wygląda to jak w domu; tyle, że bez bliskich.
Kapłani wizytują stację?
Tak, zwyczajowo dwa razy w roku. Ostatnio trzykrotnie. Są to przede wszystkim doroczne wizyty pastora, który odpowiada za życie duchowe całego Svalbardu. Dwa razy do roku odwiedza różne instytucje, które znajdują się na wyspie. Jego dobrą chęcią jest również to, że zaprasza księdza z północy Norwegii, z Tromso, gdzie jest polska placówka. Wtedy mamy możliwość spowiedzi. Zawsze jest Msza Święta.
Ze stacji trzeba czasem wyjść. Nie tylko w święta.
Trzeba. I niebezpieczeństw jest sporo. Największe z nich to duże ryzyko utknięcia w szczelinie lodowej. Ponieważ moja praca wymaga sporej aktywności na lodowcu, zdarzały się momenty, że ryzyko wpadnięcia do szczeliny było ogromne. Czasami spotykamy niedźwiedzie.
Niedźwiedzie?
W ostatnich latach jest ich mniej, ale oczywiście zostaje ten jeden, przysłowiowy procent niebezpieczeństwa. Zwykle wystarczy krzyk, albo wystrzał w powietrze. Niedźwiedź może być ranny, albo głodny. Zawsze może zaatakować. To jest dzikie stworzenie – nie wiadomo jak się zachowa. Poza obszarem zabudowanym mamy obowiązek posiadania broni.

 

Rozmawiamy o trudnych stronach pracy. Ale przecież Arktyka to nie padół łez.
Często zdarzają się sytuacje, które na początku wyglądają groźnie, a później okazują się zabawne. Jak te, kiedy ktoś wyjdzie w teren ze sztucerem, a zapomni nabojów i dopiero gdy wróci i zorientuje się, że nic się nie stało, że było bezpiecznie, wybucha śmiechem.
Zabawne sytuacje związane są również z prowadzeniem kuchni. Podczas okresu zimowego nie ma kucharza, więc gotujemy sami. Mówimy wtedy, że dla niektórych największym stresem zimowania jest właśnie kuchnia. Zabawne momenty często są związane z tym, że ktoś coś zawalił i próbował to ukryć. W małym gronie szybko wychodzi to jednak na jaw. Często można było np. znaleźć jakąś schowaną zupę, która się nie udała.
Najciekawsze są jednak zwykłe historie, wynikające z codziennego życia. Pomysły robienia ślizgawek na zamarzniętym jeziorze przy pełni księżyca lub pod zorzą polarną, kiedy ludzie jeżdżą na łyżwach przy muzyce.
Inne aktywności poza pracą? Bo przecież nie pracujecie przez cały czas, siedem dni w tygodniu.
Prawie na każdej wyprawie zdarzają się ludzie, którzy chętnie chodzą na skiturach albo biegówkach. Zdarzają się też i tacy, którzy są pasjonatami siłowni. Nie brakuje osób, które wolne chwile spędzają na wycieczkach górskich.
Podczas jednego z pobytów była z nami ekipa sejsmologów zajmujących się badaniami morza. Przywieźli płetwonurków, którzy wykonywali dla nich różne prace. W wolnych chwilach, po koleżeńsku, pożyczali nam sprzęt i również my mogliśmy spróbować nurkowania.
Wróćmy do początku. Jak trafiłeś nad Zatokę Białego Niedźwiedzia?
To konsekwencja studiów geograficznych na Uniwersytecie Śląskim. Podczas nauki spotkałem się z ludźmi, którzy badali środowisko polarne i brali udział w polarnych ekspedycjach. Po obronie pracy magisterskiej okazało się, że ja również mogę pojechać na taką wyprawę jako asystent terenowy. Stało się. Bakcyl został połknięty.
Każdy może?
Są stanowiska które wymagają sprawności fizycznej, jak np. dokonywanie pomiarów na lodowcu; są i takie których realizacja ogranicza się do pracy za biurkiem.
Osoby mieszkające w stacji polarnej powinny jednak przede wszystkim być przygotowane na wyzwania, jakie niesie konieczność przebywania w małej, zamkniętej społeczności przez długi okres czasu. Niezwykle przydatny jest tutaj dystans do siebie i osób wokół, zwłaszcza do ich światopoglądów.
Rozmawiamy i myślę sobie: po co? Poza domem, daleko od bliskich, niebezpiecznie.
W Arktyce wszystko jest na swoim miejscu. Są lodowce, jest morze, duże powierzchnie. Tam człowiek, wychodząc na szczyt, nie zobaczy domu, zagrody, ani linii kolejowej. Fascynujące piękno dzikiego, pustego regionu. Jeśli jestem w domu, zaczynam do tego tęsknić.
Ta praca ma również znaczenie  naukowe. Rejestrujemy różne zjawiska, a to środowisko jest niezwykle czułe na zmiany klimatyczne.
Ludzie marzą o tym, żeby ich praca, była jednocześnie tym , co ich fascynuje.
Na pewno trzeba spróbować robić to, co by się chciało. Choć życie to bardzo często weryfikuje i jest wiele sytuacji, które mogą nas z tej drogi zawrócić. Tym jednak nie należy się przejmować. Sam jestem zresztą w takiej sytuacji: cieszę się za każdym razem, kiedy robię to, co lubię – mam jednak świadomość tego, że to się może kiedyś skończyć.
Być może będę musiał poszukać pracy gdzie indziej, być może nie dam rady jechać na kolejną wyprawę, bo zdrowie nie dopisze. Zawsze może się coś wydarzyć i trzeba będzie iść w innym kierunku. Natomiast na pewno, na starcie, kiedy ma się możliwość wyboru, to trzeba iść za pasją i marzeniami.

 

Dr Piotr Dolnicki – geomorfolog i pracownik naukowo-dydaktyczny w Zakładzie Turystyki i Badań Regionalnych Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Od ponad dziesięciu lat prowadzi badania naukowe w Arktyce. Interesuje się turystyką wysokogórską.

 

Praca w terenie (fot. Piotr Dolnicki)

 

Widok z okna (fot. Piotr Dolnicki)

 

Krzyż na “Wilczku” (fot. Piotr Dolnicki)

 

Msza Święta na “Wilczku” (fot. Piotr Dolnicki)

 

W głębi fiordu (fot. Piotr Dolnicki)

http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,427,wielkanoc-niedzwiedz-i-zorza-polarna.html

******

Kryzys cywilizacji

Kryzys cywilizacji

Andrzej Macura

Nie jesteśmy jednak skazani na porażkę. A lekarstwo na marazm, w którym się obecnie znaleźliśmy, już dawno opracowano.

Europa została zbudowana na trzech wzgórzach – Akropolu, Kapitolu i Golgocie – napisał ks. profesor Antoni Dębiński, rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w odczytywanym dziś w kościołach liście. I jeśli dziś odrywa się od swoich fundamentów, to zapewne straci swoją tożsamość. Zresztą już to widać. „Po epoce wielkich, zbrodniczych totalitaryzmów, nastały czasy sceptycyzmu, czasy ludzi, którzy nie wiedzą, w co wierzyć i do czego dążyć. Ponadto obserwujemy odrodzenie różnych form fanatyzmu i fundamentalizmu, które na naszych oczach uzewnętrzniają się w terroryzmie” – pisze rektor KUL. Czy jest na to jakieś lekarstwo?

Nie sądzę, by dało się to zrobić przy użyciu metody, w której cięgle wielu pokłada (złudne) nadzieje: przyciągniecie ludzi do Kościoła jako nośnika pewnej tradycji i kultury. Niewiele dadzą katolickie szkoły, uczelnie organizacje czy media. Idąc tą drogą ciągle jesteśmy w defensywie. Choćby dlatego, że  przymiotnik „katolicki” najczęściej jest odbierany jako synonim czegoś gorszego, zaściankowego. Ciągle też mówimy o konieczności zachowania albo nawet wrócenia do pewnych tradycji. A tak się nie da. Nie można zawrócić biegu czasów. Zresztą… Do czego niby mamy wracać? Czy którekolwiek czasy można by ocenić jako epokę urzeczywistnienia na ziemi królestwa Bożego?

Nie jesteśmy jednak skazani na porażkę. A lekarstwo na marazm, w którym się obecnie znaleźliśmy już dawno opracowano. Dziś pokazują je nam prześladowani z wiarę. Ci, którzy nie zaparli się Jezusa nawet wtedy, gdy oznaczało to śmierć. I – co chyba jeszcze ważniejsze – także ci, którzy mimo doznanych okropieństw nie przestali kochać. Przecież na tym polega bycie uczniem Chrystusa! Pełnić wolę Ojca nawet, jeśli po ludzku wszystko się przez to traci!.

Tako postawa to wariactwo. Ale myślę, że to jedyna postawa, która jest w stanie skutecznie przeciwstawić się wszechogarniającemu naszą cywilizację marazmowi. Nie oglądając się na innych, także naszych współbraci w wierze, musimy stać się chrześcijanami radykalnymi. Ale nie radykalnymi w jakiejś walce o wiarę, w tropieniu nieprawości, ale radykalnymi w miłości. Tak, jak tego uczył Chrystus.

Ot, czytam czasami o chrześcijanach, którzy potrafią wybaczyć zabójcom swoich bliskich. W takiej Rwandzie na przykład, gdzie po czasach niedawnego ludobójstwa przebaczenie jest jedyną drogą do budowania sensownej przeszłości. A my?

Nasi chrześcijanie mylą pielęgnowanie pamięci o tragedii z pielęgnowaniem nienawiści nawet nie do samych sprawców, ale do ich dzieci i wnuków. Ot, takie rzezie na Wołyniu z czasów II wojny światowej. Jacy z nas chrześcijanie, jeśli z ich powodu po siedemdziesięciu latach pielęgnujemy nienawiść do Ukraińców? Jacy z nas chrześcijanie, jeśli nie przepuszczamy żadnej okazji, by napiętnować najgorszymi oskarżeniami tych, których uważamy za swoich politycznych przeciwników? Czy gdybyśmy to my rządzili światem, naszą cywilizację można by nazwać prawdziwie chrześcijańską?

Jeśli nie staniemy się radykalni w wyznawaniu naszej wiary (czytaj: radykalni w miłości) ciągle będziemy w defensywie. Do ofensywy przejdziemy, jeśli na nienawiść, odpowiemy szczerą miłością, na egoizm altruizmem, na  złe prawo naszą prawością, na nieuczciwość, uczciwością. Nie da się? Przykład wielu inicjatyw (np. Krucjata Wyzwolenia Człowieka, Ruch Czystych Serc) pokazuje, że to przynosi owoce.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2421816.Kryzys-cywilizacji

*************************************************************************************************************************************

O autorze: Judyta