Myśl dnia
Tadeusz Kościuszko
(OKTAWA WIELKANOCY)PIERWSZE CZYTANIE (Dz 2,14.22-32)
Piotr głosi zmartwychwstanie Chrystusa
Czytanie z Dziejów Apostolskich.
W dniu Pięćdziesiątnicy stanął Piotr razem z Jedenastoma i przemówił donośnym głosem:
„Mężowie Judejczycy i wszyscy mieszkańcy Jerozolimy, przyjmijcie do wiadomości i posłuchajcie uważnie mych słów.
Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim.
Dawid bowiem mówił o Nim: «Miałem Pana zawsze przed oczami, gdyż stoi po mojej prawicy, abym się nie zachwiał. Dlatego ucieszyło się moje serce i rozradował się mój język, także i moje ciało spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec skażeniu. Dałeś mi poznać drogi życia i napełnisz mnie radością przed obliczem Twoim».
Bracia, wolno powiedzieć do was otwarcie, że patriarcha Dawid umarł i został pochowany w grobie, który znajduje się u nas aż po dzień dzisiejszy. Zatem jako prorok, który wiedział, że Bóg przysiągł mu uroczyście, iż jego potomek zasiądzie na jego tronie, widział przyszłość i przepowiedział zmartwychwstanie Mesjasza, że ani nie pozostanie w Otchłani, ani ciało Jego nie ulegnie rozkładowi.
Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 16,1-2a i 5.7-8.9-10.11)
Refren:Strzeż mnie, o Boże, Tobie zaufałem.
Zachowaj mnie, Boże, bo uciekam się do Ciebie, *
mówię do Pana: „Tyś jest Panem ,moim”.
Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem, *
to On mój los zabezpiecza.
Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek, *
bo serce napomina mnie nawet nocą.
Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy, *
On jest po mojej prawicy, nic mną nie zachwieje.
Dlatego cieszy się moje serce i dusza raduje, *
a ciało moje będzie spoczywać bezpiecznie,
bo w kraju zmarłych duszy mej nie zostawisz. *
i nie dopuścisz, bym pozostał w grobie.
Ty ścieżkę życia mi ukażesz, *
pełnię Twojej radości
i wieczną rozkosz *
po Twojej prawicy.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 118,24)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Oto dzień, który Pan uczynił,
radujmy się w nim i weselmy.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 28,8-15)
Chrystus zmartwychwstały ukazuje się niewiastom
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Gdy anioł przemówił do niewiast, one pospiesznie oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom.
A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: „Witajcie”. One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: „Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą”.
Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: „Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”.
Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego.
Oto słowo Pańskie.
Wyjść w drogę
Jesteśmy zaproszeni przez Jezusa do pójścia w kierunku Galilei. Każdy z nas ma swoją Galileę. Jest to miejsce, w którym możemy spotkać Zmartwychwstałego. Ale nie idźmy tam sami. Weźmy ze sobą naszych najbliższych i tych wszystkich, których Bóg stawia na naszej drodze. Wiara jest rzeczywistością wspólnotową. Jeśli spotkałeś w swoim życiu Jezusa, jesteś zaproszony do dzielenia się tym doświadczeniem z innymi ludźmi. Wyrażać się to będzie w słowach – będziesz o Jezusie opowiadał, a przede wszystkim w czynach. Będziesz starał się czynić jak najwięcej dobra, nie oczekując nic w zamian.
Panie, Twoje zmartwychwstanie przemienia moje życie. Uwalnia mnie od grzechów przeciw Tobie i bliźnim. Chcę iść w kierunku Galilei. Pomóż mi wytrwać na tej drodze.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Wprowadzenie do liturgii
WARTO SŁUCHAĆ ANIOŁÓW
Bojaźń i radość splotły się wzajemnie, gdy anioł przemówił do niewiast, które w poranek wielkanocny przybyły do pustego już grobu. Gdy spotyka nas w życiu coś nowego i jednocześnie zaskakującego, to bardzo często pierwszą reakcją jest właśnie bojaźń.
Lękamy się tego, co burzy nasz dotychczasowy schemat działania, nawet jeśli to, co robiliśmy, nie było dla nas do końca zadowalające. Śmierć Jezusa była szokiem dla wielu. Nikt nie spodziewał się, że Mistrz z Nazaretu umrze na krzyżu i to w towarzystwie dwóch przestępców. Nikt też nie wyobrażał sobie, że Jezus może trzeciego dnia powstać z grobu. Choć wcześniej wiele razy o tym mówił. Ale który z jego uczniów brał te słowa na serio? Piotr wręcz oponował, że tak się nie stanie.
W naszym życiu bywa, że jesteśmy zaskakiwani przez Pana Boga i wyrywani z wieloletnich życiowych kolein i duchowego letargu. Czasem Bóg wyprowadza nas na pustynię. Innym razem posyła do nieznanych miejsc, gdzie spotykamy ludzi, o których nawet nie śniliśmy, że ich poznamy.
Kobiety przy pustym grobie zostały posłane przez Pana Jezusa, aby poszły do braci i oznajmiły im, co mają dalej czynić. Grób był już pusty i bezużyteczny. Nie było sensu stać przy nim. Należało teraz iść do Galilei, aby spotkać Jezusa wśród żyjących.
Warto słuchać aniołów i być posłusznym ich natchnieniom. Pan Bóg będzie nam ich posyłał, aby wskazywali kierunek, w którym mamy iść. Ważne, aby mieć odwagę i odpowiedzieć na to zaproszenie. Wtedy nasze życie nabierze sensu i staniemy się zwiastunami dobrej nowiny o zmartwychwstaniu.
ks. Mariusz Krawiec – paulista
Liturgia słowa
Zmartwychwstały Pan nie jest nieobecny. Przeciwnie, zanim wstąpi do nieba, by zasiąść po prawicy Ojca, wielokrotnie ukaże się swoim uczniom. Słowo „witajcie”, które Jezus wypowiada dziś do niewiast, skierowane jest do nas wszystkich. Jezus Zmartwychwstały jest pośród nas. To On zwołał nas dzisiaj, byśmy świętowali Jego i naszą Paschę, to znaczy przejście ze śmierci do życia.
PIERWSZE CZYTANIE (Dz 2,14.22-32)
Jezus umarł za grzechy wszystkich ludzi, także za nasze. To one są właściwym sprawcą Jego śmierci. Wprawdzie do krzyża Jezusa przybiły ręce bezbożnych ludzi tamtego dnia i w tamtym miejscu, ale zabiliśmy go przecież wszyscy. „Przybiliście rękami bezbożnych i zabiliście” – mówi Piotr do współczesnych mu Żydów. Dzisiaj mówi tak do nas wszystkich.
Czytanie z Dziejów Apostolskich
W dniu Pięćdziesiątnicy stanął Piotr razem z Jedenastoma i przemówił donośnym głosem:
«Mężowie Judejczycy i wszyscy mieszkańcy Jerozolimy, przyjmijcie do wiadomości i posłuchajcie uważnie mych słów.
Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim.
Dawid bowiem mówił o Nim: „Miałem Pana zawsze przed oczami, gdyż stoi po mojej prawicy1, abym się nie zachwiał. Dlatego ucieszyło się moje serce i rozradował się mój język, także i moje ciało spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec skażeniu. Dałeś mi poznać drogi2 życia i napełnisz mnie radością przed obliczem Twoim”.
Bracia, wolno powiedzieć do was otwarcie, że patriarcha Dawid umarł i został pochowany w grobie, który znajduje się u nas aż po dzień dzisiejszy. Zatem jako prorok, który wiedział, że Bóg przysiągł mu uroczyście, iż jego potomek zasiądzie na jego tronie, widział przyszłość i przepowiedział zmartwychwstanie Mesjasza, że ani nie pozostanie w Otchłani, ani ciało Jego nie ulegnie rozkładowi.
Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami».
PSALM (Ps 16,1-2a i 5.7-8.9-10.11)
Jakże często grób wydaje się ostatnim miejscem związanym z końcem życia człowieka. Tu jest kres naszego życia – mówimy sobie, stojąc przy grobach najbliższych. Ale to nieprawda. Grób jest stanem przejściowym. Takim był dla Jezusa. Taki będzie dla każdego z nas. Bo Pan nie dopuści, by na zawsze w grobie pozostało ciało, które sam stworzył, a w kraju zmarłych dusza, którą sam tchnął w nasze ciało.
Refren: Strzeż mnie, o Boże, Tobie zaufałem.
Lub: Alleluja.
Zachowaj mnie, Boże, bo uciekam się do Ciebie, *
mówię do Pana: «Tyś jest Panem moim».
Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem, *
to On mój los zabezpiecza. Ref.
Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek, *
bo serce napomina mnie nawet nocą.
Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy, *
On jest po mojej prawicy, nic mną nie zachwieje. Ref.
Dlatego cieszy się moje serce i dusza raduje, *
a ciało moje będzie spoczywać bezpiecznie,
bo w kraju zmarłych duszy mej nie zostawisz *
i nie dopuścisz, bym pozostał w grobie. Ref.
Ty ścieżkę życia mi ukażesz, *
pełnię Twojej radości
i wieczną rozkosz *
po Twojej prawicy. Ref.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 118,24)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Oto dzień, który Pan uczynił,
radujmy się w nim i weselmy.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 28,8-15)
Co zrobić z wiadomością o pustym grobie Pana? Czy można ją zatrzymać dla siebie? Niewiasty pobiegły oznajmić tę prawdę Jezusowym uczniom. Zrobiły to z bojaźnią i wielką radością. Trzeba je więc naśladować, ale tylko w radości, „albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości” (2Tm 1,7).
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza
Gdy anioł przemówił do niewiast, one pospiesznie oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom.
A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: «Witajcie». One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: «Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei3, tam Mnie zobaczą».
Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: «Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu».
Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego.
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/916/part/2
Katecheza
Powołani do miłości
Przyjmując nasze życie jako dar i pielęgnując osobistą relację z Panem Bogiem, dzięki wierze odkrywamy naszą tożsamość… Na fundamencie świadomości bycia osobami godnymi i wartościowymi odkrywamy, że jesteśmy powołani do miłości.
Jedynie kiedy wiemy, kim jesteśmy, jacy jesteśmy i co możemy, potrafimy „zainwestować” nasze życie w miłość, czyli w bycie darem dla innych osób oraz poszukiwanie ich dobra i rozwoju. Na tym właśnie polega miłość. Nie szukam drugiego człowieka, aby „coś mi dał”, aby swoją obecnością „wypełnił jakąś moją pustkę”, lecz aby obdarować go bogactwem, które sam odkrywam w sobie: bogactwem umysłu, uczuć, pragnień, wartości, na których moje życie i postępowanie się opiera. Jeśli szukam drugiego człowieka, jedynie dlatego, że boję się być sam lub aby „coś z tego mieć”, to nie jest to nigdy relacja miłości. Druga osoba nie jest dla mnie darem, niespodzianką, zachwytem, lecz kimś, kto niestety „zapycha” moje braki.
Możemy zapytać się: To kto w takim razie kocha? To prawda, mało jest ludzi, którzy kochają naprawdę i mają odwagę iść przez życie, kochając innych sercem Jezusa, czyli miłością, która „jest cierpliwa, szlachetna […] nie zazdrości, nie przechwala się, nie jest zarozumiała, nie postępuje nieprzyzwoicie, nie szuka siebie, nie wybucha gniewem, nie liczy doznanych krzywd, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz raduje się prawdą. Wszystko wytrzymuje, wszystkiemu wierzy, wszystkiemu ufa, wszystko przetrwa. […] nigdy się nie kończy” (1Kor 13,4-8).
Jak uczyć się prawdziwej miłości? Odkrywając bogactwo, które Bóg już mi dał. Bo jeśli nie wiem, co otrzymałem, to co dam z siebie innym? Odkrywając własne braki, niedostatki i ograniczenia, czyli własne ubóstwo. Wtedy uczę się, że nie jestem samowystarczalny, że potrzebuję innych i otwieram się na pomoc, wsparcie, miłość bliźniego i miłość Boga.
Czym różni się „użycie” drugiego do własnych potrzeb od przyjęcia drugiego i jego miłości? Używam drugiego, kiedy ukrywam swe braki, nie mówię wprost o moich potrzebach i jednocześnie wymuszam coś na nim. Przyjmuję drugiego, kiedy w pokorze uznaję moje niedostatki i proszę go o pomoc i wsparcie. A to druga osoba zadecyduje, jak chce i może okazać mi miłość i troskę.
s. Anna Maria Pudełko – apostolinka
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/916/part/3
*********
#Ewangelia: Zmartwychwstanie jest faktem
Mieczysław Łusiak SJ
Gdy anioł przemówił do niewiast, one pospiesznie oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: “Witajcie”. One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: “Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą”.
Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: “Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”. Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego.
Komentarz do Ewangelii
Niewiarygodną pogłoską jest to, że Pan Jezus nie zmartwychwstał. Zbyt wielu ludzi na przestrzeni minionych dwudziestu wieków doświadczyło, że Jezus żyje, abyśmy mogli wątpić w Jego zmartwychwstanie. Zmartwychwstanie Jezusa jest tak niezwykłym wydarzeniem, że gdyby nie było ono faktem, to dziś już nikt by w nie nie wierzył.
Jezus żyje! Na nic się zdadzą próby zaprzeczania temu. Nie da się “Wisły zawrócić kijem”. Zmartwychwstaniu Jezusa zaprzeczają ludzie, którzy nigdy Go nie spotkali i nie poznali osobiście. Mają więc prawo zaprzeczać. Ale to tak samo jak ktoś, kto nigdy nie był w zoo, ani w Afryce i nie potrafi uwierzyć w istnienie żyraf. Kto sądzi, że istnieje tylko to, co widział na własne oczy, jest raczej, delikatnie mówiąc, niemądry.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2388,ewangelia-zmartwychwstanie-jest-faktem.html
******
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 28, 8-15
Mariusz Han SJ
Witajcie…
Pusty grób
Gdy anioł przemówił do niewiast, one pośpiesznie oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: – Witajcie.
One podeszły do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą.
Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło.
Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu.
Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego.
Opowiadania pt. “O nagrobku milionera” i “O dobru i śmierci”
Andrew Carnegie (1835-1919), słynny filantrop, przemysłowiec (“król stali”) i milioner amerykański, który zaczynał dosłownie od zera (i dorobił się olbrzymiego majątku, wykorzystując śmiało nowe wynalazki), obmyślił na swój grób następujący napis: “Tutaj spoczywa człowiek, który wokół siebie potrafił zgromadzić wielu współpracowników, bardziej dzielnych i zdolnych niż on sam”.
Jan Kiepura (1902-1966), wybitny śpiewak estradowy i operowy, ma grób na warszawskich Powązkach. Na jego grobie taki napis: “Gdy człowiek umiera, Nie pozostaje po nim na tej ziemi nic oprócz dobra, które uczynił innym”.
Refleksja
Będziemy “rozliczani” nie z tego, ile zrobiliśmy na świecie, ale przede wszystkim z tego, ile włożyliśmy w to naszego serca. Każdy z nas jest wezwany do rzeczy wielkich. Trzeba nam zaangażowania, systematyczności i serca, które zmieni oblicze tej ziemi. Śmierć nie jest ostatnim elementem naszego życia, tylko początkiem czegoś nowego…
Jezus uczy nas, że dobro, które uczyniliśmy w naszym życiu nie przeminie. Ma ono właściwości ponadczasowe, bo ogarnia rzeszę ludzi, którzy idąc i działając w świecie mają siłę ponadczasową. Dobro, którego jesteśmy autorami ma właśnie wartość ponadczasową, dlatego można powiedzieć, że to ono jest niebem na ziemi…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy rozliczasz się z tego co zrobiłeś?
2. Czy masz zawsze poczucie dobrego wykonania pracy?
3. Czy masz świadomość, że dobro ma wartość ponadczasową?
I tak na koniec…
“Gdzieś w centrum miasta, które tkwi w każdym z nas, leży cmentarz starych miłości. Szczęściarze, zadowoleni ze swojego życia i z tego z kim je dzielą, przeważnie o nim nie pamiętają. Nagrobki są wyblakłe lub powywracane, trawa nieskoszona, wszędzie plenią się jeżyny i dzikie kwiaty. U innych miejsce to wygląda dostojnie i schludnie jak cmentarz wojskowy. Kwiaty podlano i ułożono, wysypane tłuczem ścieżki są starannie zagrabione. Widać ślady częstych odwiedzin.
Cmentarz większości z nas przypomina szachownicę. Niektóre pola są zaniedbane albo wręcz leżą odłogiem. Kto by sobie zawracał głowę nagrobkami – czy też miłościami, które pod nimi spoczywają? Nawet nazwiska zatarły się w pamięci. Inne groby pozostają jednak ważne, choć byśmy niechętnie się do tego przyznawali. Odwiedzamy je często – prawdę mówiąc – zbyt często. Nigdy nie wiadomo, jak się będziemy czuli po wyjściu z cmentarza: czasem będzie nam lżej, czasem ciężej na duszy. Nie sposób przewidzieć w jakim nastroju będziemy wracać do domu teraźniejszości” (Jonathan Carroll, Zakochany duch)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,214,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-28-8-15.html
*******
Święta
To są dni, kiedy tak po prostu możemy się cieszyć. Przede wszystkim – Bożą obecnością, nadzieją na zmartwychwstanie. Także – sobą nawzajem, wiarą wyznawaną na wszystkich kontynentach, we wszystkich językach świata.
Takie wielkanocne złapanie oddechu pozwala zobaczyć świat z nowej perspektywy. Zazwyczaj boimy się wielkich słów, metafory wydają się naiwne, słowo „triumf” odpychające. Jak to jednak nazwać inaczej – radosne okrzyki, tryumfalny pochód, głębokie przekonanie, że Bóg zwyciężył…
W tej radosnej atmosferze jest coś z Paruzji – czy nie tak będzie wyglądać ostateczne przyjście Boga? Oto nic Go nie pokonało – i okazuje się, że mieliśmy rację. Bóg miał rację.
Czytania mszalne rozważa Katarzyna Solecka
******
Św. Grzegorz Wielki (ok. 540-604), papież, doktor Kościoła
Homilie do Ewangelii, 21, 5-6; PL 76, 1172
Specjalnie jest powiedziane: „Udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie, jak wam zapowiedział”. Galilea oznacza „koniec niewoli”. Odkupiciel przeszedł już od cierpienia do zmartwychwstania, od śmierci do życia, od kary do chwały, od zniszczalności do nieśmiertelności. Ale jeśli uczniowie, po zmartwychwstaniu, widzą Go najpierw w Galilei to dlatego, że później będziemy kontemplować w radości chwałę Jego zmartwychwstania jedynie gdy porzucimy nasze przywary i wzniesiemy się na szczyty cnót. Trzeba się przemieścić: choć nowina jest obwieszczona przy grobie, Chrystus ukazuje się gdzie indziej…
Były dwie egzystencje: znamy jedną, ale nie drugą. Było życie śmiertelne i nieśmiertelne, zniszczalne i niezniszczalne, życie śmierci i życie zmartwychwstania. Wtedy nadszedł Pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Jezus Chrystus (1Tm 2,5), który obarczył się pierwszym życiem i objawił nam drugie; który stracił jedno umierając i objawił nam drugie zmartwychwstając. Czy uwierzylibyśmy Jego obietnicom gdyby nam, posiadającym życie śmiertelne, obiecał zmartwychwstanie ciała, nie dając przy tym namacalnych dowodów?
www.evzo.org
********
Dzień czwarty Nowenny do Miłosierdzia Bożego:
Dusze pogan i nie znających jeszcze Jezusa
Dziś sprowadź mi dusze pogan i tych którzy mnie jeszcze nie znają, i o nich myślałem w gorzkiej swej męce, a przyszła ich gorliwość pocieszyła Serce Moje. Zanurz ich w morzu miłosierdzia Mojego.
Jezu najlitościwszy, który jesteś światłością świata całego, przyjmij do mieszkania najlitościwszego Serca swego dusze pogan, które Cię nie znają; niechaj promienie Twej łaski oświecają ich, aby oni wraz z nami wysławiali dziwy miłosierdzia Twego, i nie wypuszczaj ich z mieszkania najlitościwszego Serca swego.
Niech światło Twej miłości,
Oświeci dusz ciemności,
Spraw, aby Cię dusze poznały,
I razem z nami miłosierdzie Twe wysławiały.Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze pogan i tych, co Cię jeszcze nie znają, a które są zamknięte w najlitościwszym Sercu Jezusa. Pociągnij ich do światła Ewangelii. Dusze te nie wiedzą, jak wielkim jest szczęściem Ciebie miłować; spraw, aby i one wysławiały hojność miłosierdzia Twego na wieki wieczne. Amen. (1216-1217)
Koronka do Miłosierdzia Bożego.
**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
6 KWIETNIA
******
Św. Piotr z Werony
dodane 2009-01-06 11:19
Leszek Śliwa
“Św. Piotr Męczennik”, ok. 1493, olej na desce, 177 x 90 cm, Muzeum Prado (Madryt) Autor: Pedro de Berruguete, malarz hiszpański, ur. ok. 1450 w Paredes de Nava koło Palencii, zm. 1504 w Ávili koło Madrytu.
Artystyczna rodzina
Twórczość Pedra Berruguete jest typowa dla późnego gotyku i wczesnego renesansu. Artysta zajmował się rzeźbą i malarstwem. Pochodził z artystycznej rodziny. Malarzami i rzeźbiarzami byli także jego ojciec Pedro i syn Alonso.
Pedro Berruguete tworzył we Włoszech (w Urbino) oraz w Hiszpanii (m.in. w Toledo, Burgos, Palencii i Segovii). Był malarzem królów Hiszpanii. Jego najwybitniejsze obrazy powstały na zamówienie wielkiego inkwizytora Tomása de Torquemady dla dominikańskiego klasztoru św. Tomasza w Ávili. Jednym z tych dzieł jest “Św. Piotr Męczennik”.
Męczennik z Werony
Św. Piotr Męczennik z Werony (1205-1252) był dominikaninem, sławnym kaznodzieją. Poświęcił życie nawracaniu katarów. W 1234 papież mianował go inkwizytorem generalnym Mediolanu. Zginął zamordowany przez jednego z katarów. Już rok po śmierci został kanonizowany.
Berruguete namalował go w habicie dominikańskim, na tle złotego baldachimu. Kolor złoty oznaczał w sztuce średniowiecznej świętość.
W prawej ręce św. Piotr z Werony trzyma palmę – symbol wszystkich męczenników. Palma jest otoczona trzema koronami, które święty miał otrzymać w niebie za swoje męczeństwo, czystość i wiarę.
Nóż w głowie, miecz w piersi
Morderca zadał świętemu ciosy nożem w głowę i mieczem w pierś. Z tymi atrybutami męczeństwa namalował inkwizytora z Werony Berruguete. Dlatego w głowie świętego tkwi nóż, a z piersi wystaje koniec ostrza miecza, wbitego przez plecy.
Tuż przed śmiercią ranny Piotr napisał swoją krwią na ziemi słowa “Credo in Deum” – wierzę w Boga. Dlatego na obrazie hiszpańskiego artysty trzyma w lewej ręce księgę otwartą na Credo – wyznaniu wiary.
http://kosciol.wiara.pl/doc/489374.Sw-Piotr-z-Werony
********
Święty Wilhelm z Paryża, opat
Wilhelm (znany także jako Wilhelm z Eskil lub Wilhelm z Ebbelholt) urodził się ok. 1122/1123 r. w Paryżu lub Compiègne we Francji, w rodzinie szlacheckiej. Wychował go wuj, Hugo, czterdziesty drugi opat Saint-Germain-des-Prés w Paryżu. Po otrzymaniu święceń subdiakonatu, Wilhelm został kanonikiem kościoła Sainte-Genevieve-du-Mont. Jego przykładne życie nie podobało się innym kanonikom; próbowali za wszelką cenę pozbyć się go ze swego grona. Przyjąwszy święcenia diakonatu, Wilhelm został skierowany do małego klasztoru Epinay poza Paryżem. Szczęśliwie jednak w 1148 r. papież Eugeniusz III odwiedził Paryż i rozwiązał dotychczasową wspólnotę kanoników. Na ich miejsce sprowadził kanoników regularnych z paryskiego klasztoru św. Wiktora, którego przeor, Odon, został opatem św. Genowefy. Wkrótce także Wilhelm powrócił do tej wspólnoty, zostając jej subprzeorem. Okazał się bardzo gorliwym w życiu duchowym.
Sława Wilhelma dotarła do uszu biskupa Absaloma z Roskilde w Danii. W 1161 r. wysłał on do Wilhelma poselstwo z zaproszeniem do podjęcia trudu reformy klasztoru św. Tomasza w Eskilsø w jego diecezji. Wilhelm przystał na tę propozycję. Został opatem tego klasztoru. Pomimo trudności wynikających z biedy i oporu dotychczasowych członków wspólnoty, zdołał zreformować klasztor i przywrócić w nim regułę św. Augustyna. W 1178 r. przeniósł go do Æbelholt (dziś w okolicy Hillerød są ruiny tego klasztoru).
Wilhelm uświęcił się poprzez życie modlitwy i surowe umartwienia, które towarzyszyły cierpieniu wynikającemu z surowego klimatu i ubóstwa. Nosił włosienicę, spał na gołej ziemi i codziennie pościł. Ilekroć zbliżał się do ołtarza, zalewał się łzami, ofiarując siebie Bogu w duchu adoracji.
Około 1194 r. Wilhelm udał się do Rzymu w imieniu Ingelburgi, siostry króla Danii, która została oddalona przez swojego męża, króla francuskiego Filipa Augusta. Po powrocie do Eskilsø zmarł w Niedzielę Wielkanocną, 6 kwietnia 1203 r. Kanonizował go papież Honoriusz III w 1224 r.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-06a.php3
Święty Wilhelm, opat z Eskil w Danii. (1105 – 1203.)
Roku 1105 urodził się św. Wilhelm w Paryżu z rodziców dostojnego pochodzenia; już w dziecięcych latach oddany został na wychowanie stryjowi Hugonowi, który był opatem w St. Germain. Tutaj nabył młody Wilhelm taki zasób nauki i taką doskonałość w cnocie, że był pod każdym względem wzorem dla swych współuczniów. Po ukończeniu nauk uzyskał Wilhelm kanonikat przy kościele św. Genowefy. Życie tamtejszej kapituły było dość swobodne; nowy jej członek nie pozwolił się wszakże pociągnąć takim przykładem, ani nie uległ docinkom i dowcipom kanoników; przeciwnie bogobojnem życiem był niejako żyjącym wyrzutem dla tych wszystkich, co do karności nie chcieli się zastosować kościelnej. Oddany całą duszą służbie Bożej siły swej gorliwości wytężał na to, aby poskromić zmysłowe popędy serca; najulubieńszem jego zajęciem były czytania pobożnych dzieł oraz jak najczęstsze modlitwy; w nich znajdował więcej zadowolenia niż współkanonicy kolegiaty św. Genowefy w zabawach i rozrywkach światowych. Po kilku latach przeniósł się Wilhelm na probostwo do Epernay, spełniając tym sposobem i swoje własne i kanoników życzenie: dla kanoników usunięcie się Wilhelma było pożądanem, ponieważ pragnęli się pozbyć towarzysza, który mało się z nimi łączył; Wilhelm zaś sam na nowem stanowisku miał tem lepszą sposobność cichego a bogobojnego, niczem nie zamąconego życia.
Tymczasem kanonicy kolegiaty św.Genowefy dotkliwą ponieśli karę za swoją niesforność. Papież Eugeniusz III. bowiem, który r. 1147 przebywał w Paryżu, dowiedział się o nieporządkach przy kościele św. Genowefy, usunął więc kanoników dotychczasowych za zgodą króla Ludwika, a na miejscu ich osadził kanoników regularnych św. Augustyna z opactwa św. Wiktora. Odo jako opat nowej kapituły klasztornej wezwał Wilhelma listownie, aby wrócił na swoje dawniejsze stanowisko, spodziewał się bowiem słusznie, że wzór świątobliwego sługi Bożego jedynie korzystnie oddziała na życie kanoników i zachęci ich do tem gorliwszych postępów w doskonałości. Usłuchał Wilhelm wezwania pomimo początkowych wątpliwości. Dopiero rozmowa z Odonem, jego napomnienia, że dla Zbawiciela, który niebo z miłości do człowieka opuścił, należy opuścić wszystko doczesne, zupełnie przekonały Wilhelma, a cnota jego odtąd niedorównanym była przykładem dla współbraci klasztornych.
Bóg powoływał przecież Wilhelma do szerszej działalności. Pewnego razu ukazał mu się Jezus we śnie i rzekł: Wilhelmie! pójdziesz w nieznane i dalekie kraje, znosić tam będziesz wiele prześladowań i cierpień, nie trać wszakże otuchy; ja ci udzielę pomocy, a w późnej starości powołam ciebie do chwały niebieskiej. Uradowany zapewnieniem wiecznej szczęśliwości Wilhelm chętnie się ofiarował podjąć wszelkie trudy i ponieść wszelkie mozoły, na jakie miał być wystawiony. Nie wiedział wszakże jeszcze, co to za kraj, do którego Bóg w niezwykły przeznaczał go sposób. Była to Dania. Biskup bowiem duński Absalom z Roeskilde poznał Wilhelma za czasów pobytu swego w Paryżu; rozgłos świątobliwości, w jakim żył Wilhelm, nakłonił biskupa, aby jemu właśnie zlecić przywrócenie karności w klasztorze Eskil na wyspie Seeland pomiędzy kanonikami regularnymi św. Augustyna. Z polecenia przełożonych udał się więc Wilhelm do Danii w towarzystwie trzech kapłanów. Ruszyli w obce strony, bo wiedzieli, że działać będą na większą chwałę Bożą. Przybycie ich wszakże do Eskil nie było dla kanoników tamtejszych rzeczą pożądaną ani przyjemną. Stąd też nowy opat był narażony na tysiące drobnych uszczypliwości, na złość, zaciętość i nienawiść, na jawne prześladowania, które tak daleko się rozwinęły, że życie Wilhelma było w niebezpieczeństwie przez zamierzone zabójstwo, a osobista wolność przez zamierzoną sprzedaż w niewolę. Przyczyną tego wszystkiego nie było nic innego, jeno dążność Wilhelma, aby zaprowadzić na nowo zarzucone przepisy klasztorne, a nadto wyplenić rozmaite naleciałości i zdrożności, niezgodne z karnością kościelną. W tej pracy nie powstrzymywały go ani groźby ani niebezpieczeństwo śmierci. Za zawziętość przeciwników płacił objawami miłości, cierpliwości i łagodności; postępowaniem swoim a łaską Bożą zdołał w końcu osiągnąć cel sobie wytknięty. Doczekał się tej radości, że nietylko w Eskil zupełny przywrócił porządek, ale nadto nowy mógł klasztor na wyspie zbudować i osadzić gorliwymi swymi wychowańcami. Do tej zmiany w usposobieniach przyczyniło się doświadczenie, że Bóg szczególniejszą otoczył sługę swego opieką, że unicestwiał wszystkie niecne zamiary przeciwników, a samego Wilhelma odznaczył darami cudów, mianowicie uzdrowień. Stąd to poszło, że miejsce pierwotnej dla Wilhelma pogardy zajęła u wszystkich serdeczna miłość i należyte poważanie.
Długie już lata sprawował Wilhelm obowiązki swoje w Eskil, kiedy we śnie ukazał mu się poważny starzec i rzekł do niego: Jeszcze siedm będziesz żył. Święty opat liczył wtenczas już lat 91, był więc przekonany, że liczba siedm ma oznaczać siedm dni. Gotował się na śmierć; gdy jednak śmierci po tygodniu się nie doczekał, spodziewał się jej po 7 tygodniach, potem po 7 miesiącach, a przyszła dopiero po 7 latach. Cały ten czas spędził Wilhelm na ciągłych przygotowaniach pobożnych, by spokojnie stanąć na sądzie Bożym. Przed śmiercią Bóg zesłał na niego ciężką chorobę. Ciało bowiem jego pokryło się niezliczonymi wrzodami, na które bez grozy nie można było spojrzeć. Ale i w tym stanie nieszczęsnym święty opat zachował niezmąconą i nieprzezwyciężoną cierpliwość. Jak Job przyjmował wszystko z ręki Boga. Jeśli, mówił, dobro chętnie odbieramy, czemuż i złego znosić nie mamy? Jak Bogu się podoba, tak będzie; niech imię Pańskie będzie błogosławione. W Wielki Czwartek odprawił Wilhelm Mszę św.; rozdzielił Komunię św. obecnym; dał im ostatnie napomnienia. Gdy wedle zwyczaju chciał im jeszcze nogi umywać, opadły go takie bóle, że nie mógł już wykonać tej czynności. W dzień Wielkanocy przyjął jeszcze raz ostatnie sakramenta św. i kazał się za przykładem św. Marcina z Tours położyć na oponę popiołem posypaną. Skoro spełniło się jego życzenie, oddał ducha swego Bogu r. 1203.
Nauka
Św. Wilhelm żyć musiał przez pewien czas pomiędzy ludźmi głośnymi dla swego swobodnego życia. Ale ani zły przykład ani naśmiewanie nie odwiodły go od drogi prawej. Stwierdził dobitnie stałość swoją w cnocie i wierność swą wobec Boga. Wytrwałość ta była owocem zupełnego poświęcenia się i oddania Bogu, bo i pobożny może lenistwem grzeszyć w służbie Bożej właśnie dla złego przykładu, a raczej dla obcowania z ludźmi lekkomyślnymi. Wiedział o tem dobrze św. Wilhelm i dlatego podwajał tak swoją czujność jak swoją modlitwę.
Idź w ślady św. Wilhelma, kiedy żyć musisz pomiędzy ludźmi światowo usposobionymi. Prawdą jest, że człowiek musi mieć jakieś przyjemności życia, że bez nich życie zanadto ponure. Ale kiedy inni szukają szczęścia w używaniu świata – ty szukaj szczęścia duchowego, które przewyższa wszelkie rozkosze ziemskie; Bóg daje to szczęście ducha tym, którzy go miłują. Z całego serca ukochaj drogę, jaką Jezus ci wskazał, a posiądziesz wewnętrzny spokój z poczucia spełnionych obowiązków, spokój, który jest przedsmakiem wiecznego szczęścia.
Długie lata przygotowywał się św. Wilhelm na śmierć przez dzieła cnoty i dzieła pokuty. Bezustannie miał przed oczyma chwilę śmierci, która go przed sąd miała zaprowadzić Boży. Ta myśl o śmierci zachęcała go coraz bardziej do postępów w dobrem. Błogosławiony ten, mówi św. Tomasz a Kempis, który ciągle myśli o śmierci i codziennie się na nią gotuje. Powiesz, że łatwiejsze byłoby dla ciebie przygotowanie na śmierć, gdyby czas jej był ci objawiony jak św. Wilhelmowi. Fałszywe jest takie rozumowanie, bo gotowość na śmierć ma ogarniać i wypełniać całe życie, a nietylko pewien okres życia. Gdybyśmy mieli żywą wiarę i ciągle pamiętali na słowa Jezusa, że Syn człowieczy przyjdzie w godzinie, o której nikt nie wie, żylibyśmy zawsze tak, abyśmy każdej chwili byli gotowi na sąd Boży. Czyń codziennie to, czegobyś pragnął w godzinę śmierci; unikaj tego, cobyś pragnął unikać w chwili sądu Bożego; zerwij pęta grzechów, ćwicz się w dobrych uczynkach: oto przygotowanie prawdziwe na śmierć chrześcijańską.
Dla miłości Jezusa, tak pouczał opat Odo św. Wilhelma, trzeba wszystko porzucić, co nas wiąże ze światem. Podobną zasadę i my w życiu zachować musimy. Mianowicie w pokusach stawiaj sobie pytanie: Czy Bóg, który tyle dla ciebie wycierpiał, nie jest godzien, abyś unikał tego lub owego grzechu, tej lub owej okazyi, tego lub owego nałogu? Czyż nie jest godzien, abyś pilniejszym był w spełnianiu dobrych uczynków? Czyż nie jest godzien, abyś cierpliwie znosił to wszystko, co ciebie z woli Bożej spotka? Mów z św. Frańciszkiem z Asyżu: Bóg mój i wszystko!
http://siomi1.w.interia.pl/6.kwietnia.html
*******
Święty Prudencjusz, biskup
Pierwotnie nosił imię Galendo (Galindo). Pochodził z Hiszpanii, prawdopodobnie z rodu Aznarów, który osiedlił się w Gaskonii. Był kapelanem na dworze Ludwika I Pobożnego, gdzie dla cesarzowej Judyty ułożył Florilegium z psalmów. W 843 r. został biskupem w Troyes. Był współautorem roczników frankijskich (Annales Bertiniani), które pisał od roku 835 aż do końca życia. Był także redaktorem wskazówek do Pisma Świętego. Po reorganizacji życia kościelnego przeszedł do obozu przeciwników królewskich. Opowiadał się za skrajnym augustianizmem. Zmarł 6 kwietnia 861 r.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-06b.php3
******
Błogosławiona Pierina Morosini,
dziewica i męczennica
Pierina przyszła na świat w dniu 7 stycznia 1931 roku w Fiobbio koło Albino, w Lombardii. Nazajutrz po urodzeniu rodzice zanieśli ją do chrztu. Jej ojciec, Rocco Morosini, był nocnym stróżem w jednej z miejscowych fabryk, a matka, Sara Noris, zajmowała się rodziną liczącą dziewięcioro dzieci. Pierina była pierworodną córką. Rodzina była pełna modlitwy, której dzieci nauczyły się od bardzo religijnych rodziców. Często modliły się o łaskę, by raczej umrzeć niż obrazić Pana Boga.
Pierina, gdy ukończyła 6 lat, codziennie chodziła do kościoła, choć dopiero po roku przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Wstawała codziennie rano, około godz. 5.00, i ścieżką dla mułów, wijącą się w górach, poprzez las kasztanowy, około pół godziny szła do kościółka parafialnego, by uczestniczyć we Mszy świętej. Wówczas celebrowano ją o 6.00 rano. Wracała do domu na śniadanie, a potem znowu szła do wioski, by od 9.00 brać udział w zajęciach szkolnych.
W miarę jak dzieci podrosły, mama zabierała wszystkie dzieci rano do kościoła. Trzeba było mieć wiele odwagi, aby to uczynić w tamtym czasie. Pierina, podobnie jak św. Maria Goretti, na której przez większość życia będzie się wzorować, stała się dla sióstr i braci drugą mamą. Brała udział w pracach domowych, pomagała w kuchni, szyła lub robiła na drutach ubranka dla rodzeństwa. Jej mama opowiadała później, że nie pamięta, by Pierina była kiedykolwiek nieposłuszna lub żeby krytykowała otrzymane polecenie. Mawiała o niej: “Mieć taką córkę – to łaska od Pana!”
Pierina była także najlepszą uczennicą w klasie, nie tylko na lekcjach religii, lecz we wszystkich innych przedmiotach. Miała wyjątkowe uzdolnienia. Bardzo chciała się uczyć, będąc jednak najstarszym dzieckiem w rodzinie wielodzietnej i z powodu ubóstwa zrezygnowała z tego marzenia. To poświęcenie wiele ją kosztowało. Kiedy miała 11 lat, mama wysłała ją na naukę do krawcowej w sąsiedztwie. Bardzo szybko nauczyła się tego fachu.
W wieku 15 lat Pierina zaczęła zarabiać na życie. Pomagała rodzicom utrzymać rodzinę. Wkrótce ojciec, z powodu słabego zdrowia, musiał zrezygnować z pracy. Pierina podjęła pracę w przędzalni bawełny w Albino, w odległości kilku kilometrów od Fiobbio. Pracowała na dwie zmiany – jeden tydzień od 6.00 do 14.00, a następny od 14.00 do 22.00. Droga do domu zajmowała jej około godziny pieszo. Wstawała około 4.00, żeby uczestniczyć choćby w części Mszy świętej, bo tylko gdy rozpoczynała pracę o 14.00, mogła uczestniczyć w całej Eucharystii. Gdy ktoś jej radził, by zrezygnowała z takiego trybu życia, odpowiadała, że “nie może żyć bez Mszy świętej”.
Nieliczne wolne chwile poświęcała na czytanie pobożnych lektur i żywotów świętych. Najczęściej czytała o życiu Marii Goretti. Jej dzieje znała na pamięć. W parafii była podporą miejscowej Akcji Katolickiej. Udzielała lekcji katechizmu, zajmowała się dziełem powołań i zbierała ofiary na seminarium duchowne. W niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej, popołudniowych Nieszporach i wykładach z religii. Znajdowała jeszcze czas na odwiedzenie chorych. Z umiłowania pokuty i ubóstwa wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Poświęciła się też całkowicie Panu, składając trzy śluby: dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Śluby te odnawiała dwukrotnie w ciągu roku: w święto Niepokalanego Poczęcia oraz w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
Jedną z wielkich radości jej życia była pielgrzymka do Rzymu w 1947 roku, na beatyfikację małej męczennicy z Nettuno. Pierina miała wtedy 16 lat. Po usłyszeniu słów papieża Piusa XII powiedziała do swoich przyjaciółek: “Jaka by to była radość dla mnie umrzeć jak Maria Goretti!”
Potrafiła cierpieć i przyjmowała każde cierpienie jako dar od Boga. Raz zraniła się w nogę przy warsztacie tkackim. Kiedy rana uległa zakażeniu, cierpiała ogromnie, musząc pozostać w szpitalu przez miesiąc. Nie skarżyła się. Innym razem zraniła rękę, przecinając ścięgno kciuka. Z tego powodu cierpiała aż do śmierci, ale i z tej przyczyny nigdy się nie żaliła. Pewnego wieczora wracała do domu w czasie gołoledzi. Jej matka powiedziała, że z powodu uciążliwej pogody musiałaby pójść jeszcze raz na zakupy do wioski. Mimo zmęczenia Pierina zaraz wyszła, by zrobić zakupy.
Nadszedł dzień 4 kwietnia 1957 roku. Pierina pracowała wtedy od 6.00 do 14.00. Jak co dnia rano przyjęła Komunię świętą i uczestniczyła w części Mszy świętej. Zatrzymała się w wiosce zaledwie na chwilę, by zrobić zakupy, potem wyszła na drogę prowadzącą do domu. Zazwyczaj przychodziła do domu między 15.00 a 15.10. Kiedy minęła godzina 15.30, a jej jeszcze nie było w domu, jej brat Santo zaczął się niepokoić. Poszedł w stronę wioski. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok. Znalazł siostrę leżącą na środku ścieżki.
Nie było świadków tego zdarzenia. Zbrodnię odtworzono stopniowo. Niektóre szczegóły podał zabójca, zatrzymany 20 dni później. Był nim dwudziestoletni chłopak. Przyznał, że od roku obserwował Pierinę. Ponieważ tego dnia podążał za nią z tak wielką natarczywością, że nie pozostawiała ona wątpliwości co do natury jego zamiarów, dziewczyna podniosła kamień, by się bronić. On odebrał jej kamień i uderzył ją w głowę. Dziewczyna zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym upadła na ziemię. W tym stanie znalazł ją brat. Wydawała się rozumieć, co do niej mówił, lecz aż do śmierci nie potrafiła już wypowiedzieć ani słowa. Wezwany natychmiast proboszcz, przekonawszy się, że Pierina była przytomna, udzielił jej sakramentów. Potem zawieziono ją do szpitala w Benewencie. Rany głowy były tak poważne, że nie udało się jej uratować. Młoda męczennica odeszła na spotkanie ze swą świętą przyjaciółką, Marią Goretti, w dniu 6 kwietnia 1957 roku.
Trzy dni później pochowano ją w obecności wielu okolicznych mieszkańców. Już wtedy uważano ją za świętą. Jeden z duchownych powiedział wtedy: “Niech śmiały przykład Pieriny Morosini natchnie naszych młodych chłopców i nasze dziewczęta. Niech wybierają roztropnie jako ideał swego życia życie promieniujące pięknem, radością i czystością dla czci naszych rodzin, Kościoła i ojczyzny”. W dniu 9 kwietnia 1983 roku przeniesiono ciało Pieriny z cmentarza do kościoła parafialnego. Przy tej okazji stwierdzono, że jej ciało zachowało się w doskonałym stanie. W dniu 4 października 1987 roku, w 30 lat po dniu narodzin na nieba, papież św. Jan Paweł II ogłosił Pierinę Morosini błogosławioną.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-06c.php3
Louis Couëtte
Bł. Pierina Morosini – dziewica i męczennica (1931-1957):
«Najpiękniejsza lilia naszej doliny»
Chciała być zakonnicą i misjonarką. Stwierdziła: „Nawet gdybym miała zostać męczennicą w pierwszym dniu po moim przybyciu na tereny misyjne i tak bym tam pojechała!” Bóg nie planował dla niej wyjazdu na odległe ziemie. Misjonarką była w swoim środowisku przez świadectwo świętości, które zawsze dawała, oraz przez oddziaływanie, którym wywarła wpływ na swym otoczeniu. Jej reguły życia, które starannie zapisała, ukazują wyjątkową wspaniałomyślność. Poprowadziły ją ku męczeństwie, zgodnie ze wzorem, jakim była dla niej mała Maria Goretti. Żywiła dla niej podziw bez granic. Jej biskup napisał: „Gdyby Pierina nie została zamęczona, byłaby tak samo święta, lecz bez żadnej wątpliwości pozostałaby nieznana”. Ona sama napisała: „Dzień za dniem pozwolę, by jak małą dziewczynkę prowadził mnie Bóg”.
WYJĄTKOWE DZIECKO
W 40 lat po beatyfikacji małej świętej Marii Goretti (kanonizowanej w r. 1950), Kościół beatyfikował inną włoską dziewczynę dlatego, że wolała śmierć niż grzech. Taki heroizm nie rodzi się na poczekaniu. Jest ukoronowaniem wspaniałomyślnego życia, stałego zapierania się siebie, a wszystko w oparciu o głęboką pobożność. Takie było życie naszej bohaterki.
Pierina Morosini urodziła się 7 stycznia 1931, w Fiobbio, niedaleko Albino w diecezji i regionie Bergame (Lombardia). Ochrzczono ją nazajutrz po urodzeniu, jak to było wtedy w zwyczaju w chrześcijańskich rodzinach. Jej ojciec Rocco Morosini, był nocnym stróżem w jednej z miejscowych fabryk. Jej matka Sara Noris zajmowała się rodziną liczącą dziewięcioro dzieci. Pierina była najstarsza. Rodzice byli gorliwymi chrześcijanami i potrafili przekazać swą wiarę potomstwu. W tej rodzinie wiele się modlono. Mama nakłaniała dzieci do modlitwy, szczególnie o to, żeby otrzymały łaskę, by raczej umrzeć niż obrazić Pana. Mając zaledwie 6 lat, zaraz po bierzmowaniu, Pierina codziennie chodziła do kościoła, choć dopiero po roku przystąpiła do pierwszej Komunii św. Nie ma drogi, jest jedynie ścieżka dla mułów wijąca się w górach, poprzez las kasztanowy. Aby dojść do wioski trzeba maszerować minimum pół godziny. Wstaje więc o godz. 5 rano, by uczestniczyć we Mszy św. Wówczas celebrowano ją o 6 rano. Wraca do domu na śniadanie i znowu idzie do wioski, bo o 9.00 ma być w szkole.
Mając 4 lata znała nie tylko „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”, lecz także akty wiary, nadziei i miłości oraz przykazania. Nawet jeśli modlitwy trwały długo, Pierina nigdy nie była nimi zmęczona.
W miarę jak dzieci podrosły Sara zabierała je wszystkie rano do kościoła. Trzeba było mieć wiele odwagi, aby to uczynić w tamtym czasie, a tak przecież niezbyt odległym od naszej epoki!
Pierina nie pozostawała ani chwili bezczynna. Jak Maria Goretti była dla sióstr i braci drugą mamą. Brała udział w pracach domowych, w kuchni, a szczególnie szyjąc lub robiąc na drutach. Kiedy mama wychodziła na zakupy do miasta Pierina wychodziła jej naprzeciw, aby nieść pakunki. Dziecko służące przykładem. Jej mama opowiada, że nigdy nie przypomina sobie, aby Pierina była nieposłuszna lub żeby dyskutowała otrzymane polecenie. Pamięta, że mawiała o niej: „Mieć taką córkę, to łaska od Pana!”
Pierina jest też najlepszą uczennicą w klasie, nie tylko na lekcjach religii, lecz również wszystkich innych przedmiotów. Jej nauczycielki jednogłośnie stwierdzają, że ma wyjątkowe uzdolnienia. Tak więc ani w domu, ani w szkole nie ma nigdy powodów dla udzielenia jej nagany. Bardzo chciałaby kontynuować naukę. Będąc jednak najstarszym dzieckiem w rodzinie wielodzietnej i z powodu skromnych dochodów rodziców, musi z tego zrezygnować. To poświęcenie wiele ją kosztuje. Kiedy ma 11 lat, matka wysyła ją na naukę do krawcowej w sąsiedztwie. Tak zręczną staje się wkrótce krawcową, że jej mama nie musi się już wcale troszczyć o te prace w domu.
MŁODA ROBOTNICA
Mając 15 lat Pierina wchodzi w świat pracy. Rzeczywiście musi zarabiać na życie własne, a wkrótce i rodziny, bo jej ojciec, z racji stanu zdrowia musi zrezygnować z pracy. Podejmuje więc pracę w przędzalni bawełny w Albino, w odległości kilku kilometrów od Fiobbio. Pozostanie w tej fabryce 11 lat, to znaczy do śmierci. Powracając z pracy w tej fabryce zostanie zaatakowana. Godziny pracy będą bardzo męczące. Jeden tydzień: od 6.00 do 14.00. Drugi tydzień: od 14.00 do 22.00. Trzeba dodać jedną godzinę i kwadrans marszu pieszo, aby dojść i aby powrócić. Wstaje więc o 4.00, żeby uczestniczyć w części Mszy św. i przyjąć Komunię św. Kiedy rozpoczyna pracę o 14.00 może być na całej Mszy św. Kiedy mówią jej, że nazbyt się męczy, odpowiada, że nie może obyć się bez Eucharystii.
Klimat w tym regionie jest bardzo surowy: wielki upał latem, a zimą – mróz, śnieg i gołoledź. Ona jednak dla umartwienia chodzi zawsze w drewnianych sabotach, przy każdej pogodzie, nie nosi ani jesionki, ani płaszcza. Oczywiście – cierpi, ale się nie uskarża. Nie ma na to czasu, bo cały czas się modli. W domu zakłada sobie małą bibliteczkę. Ma w niej jedynie pobożne lektury i żywoty świętych. Tyle razy czytała o życiu Marii Goretti, że zna je na pamięć.
Pierina nie pracuje jedynie w fabryce i w domu. W parafii jest filarem Akcji Katolickiej. Udziela lekcji katechizmu, zajmuje się dziełem powołań i zbiera ofiary dla seminarzystów. Musi w tym celu udawać się do wioski, wciąż pieszo i oczywiście niezależnie od pogody. W niedzielę nie zadowala się Mszą św. Wraca do kościoła na popołudniowe nieszpory i na wykład z religii. Jakby i to jej nie wystarczało znajduje jeszcze czas na odwiedzenie chorych. Kiedy idzie z chlebem od piekarza, zdarza się jej oddać własną rację biedakowi spotkanemu na drodze. Nigdy nie pozwala sobie na żadne łakomstwo. Z umiłowania pokuty i ubóstwa wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Poświęciła się też całkowicie Panu składając trzy śluby: dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Śluby te odnawiała dwukrotnie w ciągu roku: w święto Niepokalanego Poczęcia oraz w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Można by zatem rzec, iż była autentyczną zakonnicą, żyjącą w świecie. Jeśli w chwili śmierci nie była jeszcze członkinią żadnego zgromadzenia to jedynie dlatego, że jej praca w fabryce i pensja była niezbędna rodzinie, odkąd ojciec nie mógł już pracować.
Jedną z wielkich radości jej życia była pielgrzymka do Rzymu, w roku 1947, na beatyfikację małej męczennicy z Nettuno. Pierina ma 16 lat. Po usłyszeniu słów Piusa XII mówi do swoich przyjaciółek: „Jaka by to była radość dla mnie umrzeć jak Maria Goretti!” One zaś na to: „Jeśli umrzesz jak ona, obiecujemy przyjechać na twoją beatyfikację”. Czy wiedziały, co mówią? Jej towarzyszki podróży przyjechały z pamiątkami z Rzymu, ona zaś przywiozła dzieciom, które katechizowała, obrazki nowej błogosławionej. Jakże zdziwiły się jej przyjaciółki, słysząc, że Pierina nie potrzebuje kupować pamiątek, bo ma je w sercu.
DZIEWICA I MĘCZENNICA
Pierina potrafiła cierpieć i przyjmowała każde cierpienie jako dar od Boga. Raz zraniła się w nogę przy warsztacie tkackim. Kiedy rana uległa zakażeniu cierpiała ogromnie, musząc pozostać w szpitalu przez miesiąc. Nie wypowiedziała ani jednej skargi. Innym razem zraniła sobie rękę przecinając ścięgno kciuka. Z tego powodu cierpiała aż do śmierci, ale i z tej przyczyny nigdy się nie żaliła. Pewnego wieczora wracała do domu w czasie gołoledzi. Skoro jej matka powiedziała, że z powodu uciążliwej pogody musiałaby pójść jeszcze raz na zakupy do wioski, pomimo zmęczenia Pierina zaraz wychodzi. Ścieżka jest śliska, zdejmuje więc saboty, a potem skarpetki. Po upływie godziny wraca z sabotami w ręce, szła boso po lodzie.
4 kwietnia 1957 roku Pierina pracowała od 6.00 do 14.00. Jak co dnia rano przyjęła Komunię św. i uczestniczyła w części Mszy św. Zatrzymała się w wiosce zaledwie na chwilę, by zrobić zakupy, potem wyszła na drogę prowadzącą do domu. Zazwyczaj przychodziła między 15.00 a 15.10. Tego dnia nie ma jej jeszcze o 15.30. Jej brat Santo zaczyna się niepokoić, wie bowiem, że jego siostra jest punktualna. Schodzi w stronę wioski. Znajduje Pierinę leżącą na środku ścieżki.
Nie ma świadków tego dramatu. Zbrodnię odtwarzano stopniowo. Niektóre szczegóły podał jedynie zabójca, zatrzymany w 20 dni później. Jest nim 20-letni młodzieniec. Przyznał, że od roku miał pewne „zamiary” wobec tej dziewczyny. Ponieważ tego dnia podążał za nią z tak wielką natarczywością, że nie pozostawiała ona wątpliwości co do natury jego „zamiarów”, Pierina podniosła kamień, ażeby się bronić. Zbrodniarz odebrał jej go i uderzył gwałtownie w głowę. Ofiara zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym upadła na ścieżkę w agonii. Tak znalazł ją brat. Wydawała się rozumieć, co do niej mówił, lecz aż do śmierci nie potrafiła już wypowiedzieć ani słowa. Wezwany natychmiast proboszcz, przekonawszy się, że Pierina jest przytomna, udzielił jej ostatnich sakramentów. Jeden z braci wezwał lekarza i ambulans. Zawieziono ją do szpitala w Benewencie. Grupa chirurgów próbowała wszystkiego, żeby ją ocalić. Jednak rany głowy były zbyt poważne. Młoda męczennica zmarła 6 kwietnia 1957 r.
W trzy dni później pochowano ją w obecności znacznego tłumu. Już wtedy uważano ją za świętą i każdy próbował dotknąć trumny. Wzywano ją, prosząc o wszelkiego rodzaju łaski. Liczni kapłani zabierali glos. Jeden z nich rzekł: „Niech śmiały przykład Pieriny Morosini natchnie naszych młodych chłopców i nasze dziewczęta. Niech wybierają roztropnie jako ideał swego życia życie promieniujące pięknem, radością i czystością dla czci naszych rodzin, Kościoła i ojczyzny.” Proboszcz powiedział zwracając się bezpośrednio do niej: „Jakże to znakomity zaszczyt dla nas, biednych śmiertelników, zgromadzić się tu, by skierować ostatnie pożegnanie do najpiękniejszej lilii, która kiedykolwiek kwitła na zielonych łąkach w naszej dolinie… twoja wielkość zostanie uznana… Wzywamy ciebie, aby zstąpiła na nas moc poddania się i przebaczenia… Każdego dnia w twoim sercu pulsował Jezus obecny w Eucharystii.”
W roku 1972 biskup Bergame pod naciskiem proboszcza i licznych osób świeckich zadecydował o otwarciu procesu kanonizacyjnego odtąd – Służebnicy Bożej. Po zakończeniu badania w diecezji nowy biskup przekazał dokumentację w listopadzie 1978 r. Kongregacji ds. Świętych. Potem, w marcu 1980, utworzono stosowny trybunał. 9 kwietnia 1983 r. przeniesiono szczątki Pieriny z cmentarza do kościoła parafialnego. Przy tej okazji stwierdzono, że jej ciało zachowało się w doskonałym stanie. 4 października 1987 r., w 30 lat po śmierci, papież Jan Paweł II ogłosił Pierinę Morosini błogosławioną.
Louis Couëtte
PORANNA MODLITWA PIERINY
U progu nowego dnia, wołasz mnie, o Jezu, i ja witam Cię miłosnym śpiewem. Nie zapominaj o mnie, spraw, że odczuję Cię blisko siebie. Naucz mnie miłości anielskiej i doskonałości chrześcijańskiej. Niech będę prosta i czysta, użyteczna dla mojego bliźniego, a przede wszystkim niech miłość zatryumfuje we mnie nad pychą i pożądliwością.
Ofiarowując Ci wyrzeczenia spędzę mój dzień w Twojej miłości, napełniona gorliwością i oddana rozmyślaniu, znajdując rozkosze na tym duchowym pastwisku. Udziel mi dziś głębokiej łaski ciszy i łagodności, jaką przynoszą myśli spokojne. Amen.
WIECZORNA MODLITWA PIERINY
Panie, dziękuję Ci, że pobłogosławiłeś mój dzień i że napełniłeś go Swymi łaskami. O miłości mojej duszy, dlaczego nie jestem gorejącą lampą, która płonie nocą przy Twoim tabernakulum?
Aniołowie niebiescy, trzymajcie miłosną straż przy Najświętszej Eucharystii, a mnie pozwólcie wejść nocą do Świętego Cyborium, abym odpoczęła snem miłosnym na Sercu Jezusa. Mój spoczynek stanie się wtedy hymnem dla Tego, którego tak bardzo kocham. Niech zstąpi na mnie, o Panie, Twoje błogosławieństwo. Uczyń mnie czystą, uczyń mnie świętą, uczyń mnie doskonałą. Amen.
Stella Maris, kwiecień 1998, str. 28-30. Przekł. z franc. za zgodą Ed. du Parvis; w: „Vox Domini” nr 5/98, str. 4-5
http://www.voxdomini.com.pl/sw/sw24.html
*********
św. Galii z Rzymu, wdowy (+ VI w.); św. Marcelina, męczennika (+ 413); św. Piotra z Werony, prezbitera (+ 1252)
**************************************************************************************************************************************
REKOLEKCJE
Na portalu, który wspólnie tworzymy jako społeczność Profeto.pl, chcemy codziennie spotykać żyjącego Boga! Cały rok oczekiwaliśmy na widok pustego grobu i dzisiaj stajemy się świadkami tej najwspanialszej nowiny, że Jezus zmartwychwstał. Chcemy tą radością ze spotkania z żyjącym Bogiem dzielić się z Wami. Niech Zmartwychwstały Pan zawsze będzie przy Was, niech Wasze serca zawsze mocniej biją, gdy mówi do Was On – nasz Pan!
Te Święta są dla nas o tyle wyjątkowe, że już w nowej siedzibie. W ciągu ośmiu tygodni udało się dzięki Panu Bogu i Wam, którzy tworzycie z nami wspólnotę Profeto.pl, dokonać rzeczy, wydawałoby się niemożliwych. Z całego serca dziękujemy za Wasze wsparcie modlitewne i finansowe. Niech Pan obficie Wam to wynagrodzi!
Z błogosławieństwem +
ks. Michał scj wraz z całym Zespołem Profeto.pl
__________________________
Zapraszamy na ostatni odcinek naszych rekolekcji. Chrystus prawdziwie ZMARTWYCHWSTAŁ! Gwiazdo, na którą patrzę, Skało, na której stoję, Przewodniku, któremu ufam Lasko, którą się podpieram, Chlebie, którym się żywię, Źródło, przy którym odpoczywam. Celu, do którego dążę, Wszystkim Panie jesteś Ty.
Bez twojej pomocy, skąd wziąłbym siłę i odwagę,
bez twojej pomocy kto by mi pomógł dźwigać moje ciężary,
bez Twojej pomocy, wszystko obróciłoby się w niwecz
Wiara Nadzieja i Miłość
Wszystkim Panie jesteś Ty, dlatego chcę iść dalej moją drogą, aż zadzwonią dzwony i znajdę się w domu, a wtedy z radością zawołam – nic Ci Panie nie przyniosłem, bo wszystkim Panie jesteś Ty.
*********
Jan Twardowski
Baranku Wielkanocny
Baranku Wielkanocny coś wybiegł z rozpaczy
z paskudnego kąta
z tego co po ludzku się nie udało
prawda, że trzeba stać się bezradnym
by nie logiczne się stało
Baranku Wielkanocny coś wybiegł czysty
z popiołu
prawda, że trzeba dostać pałą
by wierzyć znowu
******
#MwD: Kiedy w sercu rodzi się bojaźń i zarazem wielka radość.
Wojciech Ziółek SJ
Poniedziałek Wielkanocny
Mt 28, 8-15 ściągnij plik MP3
Jesteś w czasie wielkanocnym. Wczoraj świętowałeś Zmartwychwstanie twojego Zbawiciela. Jak przeżyłeś swoje spotkanie z Jezusem? Brakowało ci czegoś w tej relacji? Posłuchaj Ewangelii o ukazaniu się Jezusa.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii według Świętego Mateusza
Mt 28, 8 – 15
Gdy anioł przemówił do niewiast, one pospiesznie oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: «Witajcie». One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: «Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą».Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: «Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu».Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego.
Jest lęk spadający na człowieka niespodziewanie, lęk i ból po utracie ukochanej osoby. Kobiety wiedziały, że Jezus został zabity. Potem jednak anioł oznajmił im, że Jezus żyje. W ich sercu zrodziła się bojaźń i zarazem wielka radość. W drodze spotykają Zmartwychwstałego, który rozumie ich uczucia. Kobiety słyszą wypowiadane wielokrotnie na kartach Ewangelii słowa „Nie bójcie się!”.
Strażnicy zawiadamiają arcykapłanów o zniknięciu Jezusa z grobu, a ci w strachu wobec tego faktu wikłają się w kłamstwa i przekupstwa. Boją się niechcianej prawdy. Chcą ją ukryć. Często kłamstwo wynika z lęku przed niewygodną prawdą. Czy zdarzało się, że kłamałeś z obawy przed konsekwencjami?
Do opinii publicznej dociera pogłoska o wykradzeniu ciała Jezusa przez Jego uczniów. I to kłamstwo nadal jest powtarzane… Jezus prawdziwie żył na świecie i prawdziwie zmartwychwstał . Wierzysz, że to jest prawda?
Poproś Jezusa, aby pomagał ci pokonać lęk, udzielał pomocy w sytuacjach beznadziejnych i pomnażał wiarę w Jego Zmartwychwstanie.
http://www.modlitwawdrodze.pl/home/
******
Chrystus powstał z martwych!
Droga na ziemię przy Twoim Wcieleniu
Droga z Jeruzalem przy Twym zagubieniu
Droga przez Galileję wśród tłumów łaknących
I ta usłana palmami przez lud oczekujący.
Droga przez samotność i zdradę Judasza
Droga przez nienawiść ślepego Kajfasza
Droga przez wyszydzenie i wyrok Piłata
I przez wyparcie się Ciebie słabego Rybaka.
Droga przez ulice z Krzyżem na ramionach
Droga na Golgotę gdzieś za Mnie skonał.
Droga przez śmierć do otchłani piekielnych,
I wyrwanie duszy mej ze szponów diabelnych.
Droga, która po śmierci nie kończy się Panie,
Droga, której celem jest Zmartwychwstanie.
Drogą tych cierpień daj mi przejść z wiernością
Bym z Tobą, o Chryste, cieszył się Wiecznością.
Niech na tej Drodze zawsze towarzyszy wam Modlitwa.
Jezuici – Redakcja Modlitwy w Drodze
*******
http://player.believe.fr/lnkplayerV2CLASSIC/ww/7/320802/?referer=http%3A%2F%2Ftaize.believeband.com%2F
******
**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*****
Droga światła – spotkania ze Zmartwychwstałym
o. prof. dr hab. Jacek Salij OP
Spotkanie I: Jezus powstał z martwych
Niech świat pozna, patrząc na nasze życie, że Chrystus przez swe zmartwychwstanie prawdziwie zwyciężył śmierć, rozpacz, grzech i strach.
Warto czekać
Droga zwycięstwa
Kiedy jesteśmy gotowi czynić dobro – modlimy się o to, mamy takie pragnienie w sercu – przygotowujemy miejsce dla samego Boga. To On sam działa w nas, daje pomysły i odwagę, pokazuje osoby i sytuacje, w których może zajaśnieć Jego dobre i kochające Serce. Czasem wystarczy powiedzieć: Zgadzam się, Panie Boże, być Twoim narzędziem, realizuj przeze mnie swoje plany. I nagle zaczyna się tak dziać.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,625,w-zmartwychwstalym-moje-zwyciestwo.html
*******
Niemy świadek Zmartwychwstania
Stanisław Łucarz SJ / pk
Choć Grób Pański został zasypany i zbezczeszczony przez pogaństwo, to jednak tego niemego świadka Zmartwychwstania nosiły w sobie serca wierzących uczniów Chrystusa, bo tym, co zwycięża świat – jak pisze św. Jan Apostoł – jest nasza wiara (por. 1 J 5,4).
Grób Pański w Jerozolimie jest od dwóch tysięcy lat najważniejszym miejscem pielgrzymkowym chrześcijan. Pierwsza pielgrzymka do niego odbyła się w ów pamiętny pierwszy dzień tygodnia, kiedy to – jak piszą Ewangeliści – kobiety skoro świt przyszły do grobu, kamień zastały odsunięty, lecz nie znalazły ciała Pana Jezusa. Potem przyszli apostołowie i inni uczniowie, a za nimi przez wieki niezliczone rzesze innych pielgrzymów. I tak jest do dziś…
Początkowo miejsce to znajdowało się poza murami Jerozolimy. Był to stary, nieużywany już za czasów Pana Jezusa kamieniołom wapienia, który wykorzystywano jako miejsce straceń i budowania grobowców. W tym też kamieniołomie, na niewielkim wzgórzu zwanym Miejscem Czaszki (po hebrajsku Golgota, a po łacinie Calvaria) ukrzyżowano Pana Jezusa. Nieco niżej Józef z Arymatei, ukryty uczeń Pana Jezusa, wybudował sobie grobowiec. Po wydarzeniach paschalnych Józef, który był człowiekiem wpływowym, poprosił Piłata o ciało Pana Jezusa, bowiem nie chciał aby je wyrzucono na śmietnik, jak czyniono z ciałami ukrzyżowanych, lecz pragnął je godnie pogrzebać. Zdjął je więc z krzyża i złożył w swoim grobowcu. Kto mógł wtedy podejrzewać, że to niesławne i nieczyste miejsce, poza murami świętego miasta, stanie się znane i sławne, co więcej, że z czasem będzie centralnym miejscem Jerozolimy i pielgrzymek dla milionów ludzi przez wieki.
Miejsce to przechodziło w ciągu dziejów różne koleje. Najmroczniejsze bodaj wtedy, kiedy to pogański cesarz rzymski Hadrian w 135 roku kazał zburzyć Jerozolimę i na jej miejscu wybudować miasto rzymskie z nową nazwą Aelia Capitolina. Zrównano też wtedy z ziemią Golgotę i cały kamieniołom, i zbudowano tam dwie pogańskie świątynie – jedną dla Jowisza, drugą dla Wenery.
Choć Grób Pański został zasypany i zbezczeszczony przez pogaństwo, to jednak tego niemego świadka Zmartwychwstania nosiły w sobie serca wierzących uczniów Chrystusa, bo tym, co zwycięża świat – jak pisze św. Jan Apostoł – jest nasza wiara (por. 1 J 5,4). To zwycięstwo wiary rozbłysło dla Grobu Pańskiego w 326 roku, kiedy do Jerozolimy przybyła matka pierwszego chrześcijańskiego cesarza rzymskiego – Konstantyna Wielkiego – św. Helena. Odsłoniła ona zasypane miejsca święte Grobu Pańskiego i Kalwarii, odnalazła święte drzewo krzyża, a jej syn na tym miejscu ufundował potężną bazylikę Grobu Świętego i Zmartwychwstania. Rozpoczął się w ten sposób okres największej świetności tego miejsca w historii. Lecz nic na tym świecie nie jest trwałe. Tak jak kiedyś Pan Bóg dopuścił, żeby została zburzona świątynia jerozolimska, tak też dopuścił, by w 614 roku tę przepiękną bazylikę zburzyli pogańscy Persowie. Bazylika Grobu Pańskiego – miejsce, gdzie Życie ostatecznie pokonało śmierć – wiele razy jeszcze była burzona, palona i znów odbudowywana…
Dzisiejszy kształt bazyliki pochodzi z XIX wieku, kiedy wielki pożar pociągnął za sobą konieczność jej przebudowy. Także trzęsienie ziemi z 1927 roku wyrządziło jej poważne szkody, lecz te zostały naprawione tylko prowizorycznie. Czekają więc Grób Pański dalsze zmiany i przebudowy.
Jedno wszakże pozostaje niezmienne – zwyciężająca świat i przemijanie wiara w Jezusa Chrystusa, który w tym miejscu umarł za nasze grzechy, został pogrzebany i zmartwychwstał dla naszego usprawiedliwienia, a potem się ukazał jako żywy i zwycięski właśnie w tym miejscu Marii Magdalenie, a następnie – jak mówi tradycja – swojej Matce Maryi. Misterium Paschalne naszego Pana świętowane jest w tej bazylice od wieków, owszem, w stopniu najwyższym poprzez Eucharystię, ale i przez inne formy pobożności wiernych. Jedną z nich już od XV wieku jest procesja, którą franciszkanie odbywają wraz z wiernymi codziennie między godziną 16.00 a 17.00. Procesja ta ma bardzo stary rodowód, bo nawiązuje do starożytnych procesji w tym miejscu, o których pisze w swojej kronice Egeria – rzymska chrześcijanka pielgrzymująca do Ziemi Świętej w latach 381-84.
Procesja rozpoczyna się w kaplicy Najświętszego Sakramentu, z której wierni z zapalonymi świecami wyruszają do czternastu stacji. Przy każdej z nich śpiewane są hymny i odmawiane modlitwy w tradycyjnym języku Kościoła rzymsko-katolickiego, czyli po łacinie (dostępne są wszakże tłumaczenia na najważniejsze języki świata, tak więc można śledzić ich treść). Kolejne stacje to: kolumna biczowania, więzienie Jezusa Chrystusa, ołtarz rozdzielenia szat Pana przez żołnierzy, krypta odnalezienia Krzyża świętego przez św. Helenę, kaplica św. Heleny, kolumna cierniem ukoronowania i wyszydzenia Pana Jezusa, święta Góra Kalwaria – miejsce ukrzyżowania, miejsce krzyża i oddania ducha przez naszego Pana, ołtarz Matki Bożej Bolesnej, kamień namaszczenia Pana po zdjęciu z krzyża, chwalebny Grób Pański, miejsce objawienia się Pana Marii Magdalenie i ostatnia stacja przed zakończeniem w kaplicy Najświętszego Sakramentu, wywołująca u jednych pielgrzymów zdziwienie, a u innych – zwłaszcza tych, którzy odprawili Ćwiczenia duchowne św. Ignacego – wielką radość, to kaplica Objawienia się Pana Jezusa zmartwychwstałego swojej Matce Maryi. Święty Ignacy każe kontemplować to objawienie, twierdząc, że tak musiało być, choć Pismo Święte nic o tym nie mówi; nie ujawnia jednak źródła swej pewności. Wiemy z jego życiorysu, że kiedy powstały Ćwiczenia duchowne św. Ignacy odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Z wielką pobożnością nawiedził miejsca święte, na pewno też Bazylikę Grobu Pańskiego. Zapewne uczestniczył – być może niejeden raz – w codziennej procesji w tejże bazylice i na pewno też wywarła na nim głębokie wrażenie ta ostania stacja – Objawienia się Pana Jezusa zmartwychwstałego Jego Matce Maryi. Ignacy bowiem pałał wielkim nabożeństwem do Naszej Pani – jak Ją nazywał.
***
W istocie piękna to tradycja, która koronuje Paschę Maryi, przeżywaną wraz z Synem, począwszy od Wielkiego Czwartku aż do poranka, jaśniejącego najmocniej ze wszystkich, gdyż oświeca go światło Zmartwychwstałego. Pięknie tę drogę Maryi przedstawia pieśń śpiewana tam, w Bazylice Grobu Pańskiego, właśnie przy tej ostatniej stacji, a którą na język polski równie pięknie przełożył o. Stanisław Ziemiański SJ:
Ciesz się, Panno, Matko Pana,
Coś widziała zatroskana
Syna swego jedynego
Do krzyża przygwożdżonego.
Jak powiedział, zmartwychwstał!
Ciesz się, światłem napełniona,
Gdyś widziała, jak On kona
Ty, coś morze łez wylała,
Gdyś zgon Jego oglądała!
Jak powiedział, zmartwychwstał!
Ciesz się, kwiecie cudnej woni,
Tyś widziała Go w agonii.
Teraz widzisz Syna swego
W chwale zmartwychpowstałego.
Jak powiedział, zmartwychwstał!
http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,428,niemy-swiadek-zmartwychwstania.html
******
Papież udzielił błogosławieństwa “Urbi et Orbi”
KAI / kn
W Niedzielę Wielkanocną 5 kwietnia papież Franciszek odprawił na Placu św. Piotra po łacinie uroczystą Mszę św. Zmartwychwstania Pańskiego, a po jej zakończeniu wygłosił orędzie “Urbi et Orbi”, zakończone specjalnym błogosławieństwem.
Mimo deszczu na placu przed bazyliką św. Piotra zebrały się liczne rzesze wiernych z Rzymu, innych miast i regionów Włoch i z całego świata.
Na początku liturgii Ojciec Święty pokropił zgromadzonych wodą święconą, po czym odśpiewano po łacinie hymn Chwała Bogu na wysokości oraz odczytano kolejno fragmenty: Dziejów Apostolskich – po hiszpańsku i Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian – po angielsku. Fragmenty Ewangelii św. Jana, mówiące o znalezieniu przez Marię Magdalenę oraz Szymona-Piotra i Jana pustego grobu Jezusa odśpiewali diakoni po łacinie i grecku. Po chwili milczenia i refleksji rozpoczęła się dalsza część Mszy św., bez kazania, które zastąpiło wspomniane orędzie Miastu i Światu po jej zakończeniu.
Modlitwę Wiernych odmówiono kolejno po arabsku – za Ojca Świętego i wszystkich pasterzy Kościoła, francusku – za ustawodawców i rządzących, rosyjsku – za narody doświadczone wojną i podziałem, niemiecku – za tych, którzy są uciskani nienawiścią, grzechem i ubóstwem i chińsku – za ochrzczonych.
Po Komunii św. i dziękczynieniu Franciszek udzielił błogosławieństwa na zakończenie Mszy św. i opuścił Plac św. Piotra, by po kilku minutach pojawić się ponownie, tym razem w papamobilu, którym objechał Plac, owacyjnie pozdrawiany przez zgromadzonych. W międzyczasie odśpiewano modlitwę Regina Caeli, odmawianą w okresie wielkanocnym zamiast modlitwy Anioł Pański, po czym orkiestra odegrała hymn “Alleluja” z oratorium Georga Händla “Mesjasz”.
Następnie papież w otoczeniu kardynałów Franca Rodego i Dominique’a Mambertiego ukazał się w loggii watykańskiej, skąd wygłosił orędzie “Urbi et Orbi” (Miastu, czyli Rzymowi, i światu). Odniósł się w nim do najważniejszych wydarzeń współczesnego świata.
“Jezus Chrystus zmartwychwstał! Miłość pokonała nienawiść, życie zwyciężyło śmierć, światło rozproszyło ciemności! Jezus Chrystus z miłości do nas ogołocił się ze swej Boskiej chwały; ogołocił samego siebie, przyjął postać sługi i uniżył się aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg wywyższył Go i uczynił Panem wszechświata. Jezus jest Panem!” – rozpoczął papież swe przemówienie.
“Świat proponuje narzucanie siebie za wszelką cenę, współzawodnictwo, cenienie siebie… Ale chrześcijanie, dzięki łasce Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał, są zaczynem innego człowieczeństwa, w którym staramy się żyć we wzajemnej służbie, nie być aroganckimi, lecz dyspozycyjnymi i szanującymi innych” – powiedział Ojciec Święty. Zwrócił uwagę, że “nie jest to słabość, ale prawdziwa moc! Kto nosi w sobie moc Boga, Jego miłość i Jego sprawiedliwość, nie musi używać przemocy, lecz mówi i działa siłą prawdy, piękna i miłości”.
Kaznodzieja poprosił zmartwychwstałego Pana “o łaskę, aby nie ulegać pysze, rodzącej przemoc i wojny, ale abyśmy mieli pokorną odwagę przebaczenia i pokoju”. Prosił “zwycięskiego Jezusa o to, by ulżył cierpieniom tak wielu naszych braci prześladowanych z powodu Jego imienia, a także tych wszystkich, którzy niesprawiedliwie odczuwają skutki konfliktów i aktów przemocy”.
Ojciec Święty modlił się następnie o pokój dla Syrii i Iraku oraz aby “wspólnota międzynarodowa nie pozostawała bierna w obliczu ogromnej tragedii humanitarnej w tych krajach i dramatu wielu uchodźców”. Prosił o pokój “dla wszystkich mieszkańców Ziemi Świętej, aby między Izraelczykami a Palestyńczykami rozwijała się kultura spotkania oraz aby wznowiono proces pokojowy”. Kolejne prośby-modlitwy dotyczyły pokoju w Libii, Nigerii, Sudanie Południowym, różnych regionach Sudanu i Demokratycznej Republiki Konga.
“Niech wznosi się nieustanna modlitwa wszystkich ludzi dobrej woli za tych, którzy stracili życie – myślę tu szczególnie o młodych zabitych w miniony czwartek na Uniwersytecie Garissa w Kenii – za tych, którzy zostali porwani, za tych, którzy musieli opuścić swoje domy i to, co kochali” – modlił się papież.
Wspomniał też o “ukochanej Ukrainie”, a zwłaszcza o tych, którzy doznali przemocy podczas konfliktu w minionych miesiącach. “Oby kraj ten odnalazł pokój i nadzieję dzięki zaangażowaniu wszystkich zainteresowanych stron” – życzył Ojciec Święty.
Ponadto modlił się o pokój i wolność “dla tak wielu mężczyzn i kobiet poddanych nowym i starym formom niewolnictwa przez osoby fizyczne i organizacje przestępcze”, o pokój i wolność “dla ofiar handlarzy narkotyków, często sprzymierzonych z przedstawicielami władz, którzy powinni bronić pokoju i harmonii w rodzinie ludzkiej” oraz o pokój “dla świata podporządkowanego handlarzom broni”.
“Niech do ludzi zepchniętych na margines, więźniów, ubogich i imigrantów, którzy jakże często są odrzucani, maltretowani i wyrzucani; do chorych i cierpiących; do dzieci, zwłaszcza tych, które doświadczają przemocy; do tych, którzy są dziś w żałobie; do wszystkich ludzi dobrej woli dotrze pocieszający głos Pana Jezusa: «Pokój wam!» (Łk 24, 36), «Nie lękajcie się, zmartwychwstałem i zawsze będę z wami!»” – zakończył swe przesłanie Ojciec Święty.
Przed udzieleniem błogosławieństwa kardynał-protodiakon Renato R. Martino zapowiedział, że “wszystkim obecnym [na Placu] oraz tym, którzy przyjmują jego błogosławieństwo za pośrednictwem radia, telewizji i nowych technik komunikacyjnych, papież udziela odpustu zupełnego w formie ustanowionej przez Kościół”. Wezwał do modlitwy “do Boga Wszechmogącego, aby zachował na długie lata papieża w prowadzeniu Kościoła oraz udzielił Kościołowi na całym świecie pokoju i jedności”.
Po tych słowach Franciszek wypowiedział formułę błogosławieństwa “Urbi et Orbi”. Przez kilka chwil stał jeszcze na balkonie, pozdrawiając zebranych, a orkiestra armii włoskiej odegrała w tym czasie fragmenty Marsza Papieskiego i hymnu Włoch. Na zakończenie Franciszek złożył życzenia świąteczne wszystkim zebranym i prosił o przekazanie ich rodzinom i bliskim. Podziękował wszystkim za obecność, za zapewnienie godnej oprawy uroczystości i za kwiaty, które – jak zwykle – dostarczono z Holandii. Jak zwykle wezwał do modlitwy za niego i życzył wszystkim smacznego obiadu.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2902,papiez-udzielil-blogoslawienstwa-urbi-et-orbi.html
Oto tekst papieskiego przemówienia w tłumaczeniu na język polski:
Drodzy bracia i siostry, dobrych Świąt Paschalnych
Jezus Chrystus zmartwychwstał!
Miłość pokonała nienawiść, życie zwyciężyło śmierć, światło rozproszyło ciemności!
Jezus Chrystus z miłości do nas, ogołocił się ze swej Boskiej chwały; ogołocił samego siebie, przyjął postać sługi i uniżył się aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg wywyższył Go i uczynił Panem wszechświata. Jezus jest Panem!
Przez swoją śmierć i zmartwychwstanie, Jezus wskazuje każdemu drogę życia i szczęścia: tą drogą jest pokora, która pociąga za sobą upokorzenie. To jest droga, która prowadzi do chwały. Tylko ten, kto się uniża, może przejść ku temu, “co w górze”, ku Bogu (por. Kol 3,1-4). Człowiek pyszny spogląda “z góry w dół”, pokorny spogląda “z niska ku temu, co w górze”.
W poranek wielkanocny, Piotr i Jan uprzedzeni przez kobiety, pobiegli do grobu i zastali go otwartym i pustym. Podeszli więc bliżej, pochylili się, aby wejść do grobowca. Aby wejść w tajemnicę trzeba się “pochylić”, uniżyć. Tylko ten, kto się uniża, pojmuje wyniesienie do chwały Jezusa i może pójść za Nim Jego drogą.
Świat proponuje narzucanie siebie za wszelką cenę, współzawodnictwo, docenienie siebie… Ale chrześcijanie, dzięki łasce Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał są zaczynem innej ludzkości, w której staramy się żyć we wzajemnej służbie, nie być aroganckimi, lecz dyspozycyjnymi i szanującymi innych.
Nie jest to słabość, ale prawdziwa moc! Kto nosi w sobie moc Boga, Jego miłość i Jego sprawiedliwość, nie musi używać przemocy, lecz mówi i działa z siłą prawdy, piękna i miłości.
Zmartwychwstałego Pana prosimy dziś o łaskę, aby nie ulegać pysze, rodzącej przemoc i wojny, ale abyśmy mieli pokorną odwagę przebaczenia i pokoju. Zwycięskiego Jezusa prosimy, by ulżył cierpieniom tak wielu naszych braci prześladowanych z powodu Jego imienia, jak również tych wszystkich, którzy niesprawiedliwie znoszą konsekwencje konfliktów i aktów dokonującej się obecnie przemocy. Jest ich wiele.
Nade wszystko prosimy o pokój dla Syrii i Iraku, aby ustał szczęk broni i przywrócono dobre relacje między różnymi grupami, tworzących te umiłowane kraje. Niech wspólnota międzynarodowa nie pozostaje bierna w obliczu ogromnej tragedii humanitarnej w tych krajach i dramatu wielu uchodźców.
Błagamy o pokój dla wszystkich mieszkańców Ziemi Świętej. Oby rozwijała się między Izraelczykami a Palestyńczykami kultura spotkania i oby wznowiono proces pokojowy, tak aby położyć kres latom cierpień i podziałów.
Prosimy o pokój dla Libii, aby zakończył się trwający nadal absurdalny rozlew krwi i wszelka barbarzyńska przemoc, a ci, którym leży na sercu los kraju, by usiłowali promować pojednanie i budować społeczeństwo braterskie, szanujące godność osoby. Życzymy, aby także w Jemenie zwyciężyła wspólna wola pokoju dla dobra całej ludności.
Równocześnie, z nadzieją zawierzamy miłosiernemu Panu porozumienie zawarte w tych dniach w Lozannie, aby było decydującym krokiem w kierunku świata bardziej bezpiecznego i braterskiego.
Błagamy Zmartwychwstałego Pana o dar pokoju dla Nigerii, dla południowego Sudanu i dla różnych regionów Sudanu i Demokratycznej Republiki Konga. Niech wznosi się nieustanna modlitwa wszystkich ludzi dobrej woli za tych, którzy stracili życie – myślę tu szczególnie o młodych zabitych w miniony czwartek na Uniwersytecie Garissa w Kenii -, za tych, którzy zostali porwani, za tych, którzy musieli opuścić swoje domy i to, co kochali.
Niech Zmartwychwstanie Pana przyniesie światło ukochanej Ukrainie, zwłaszcza tym, którzy doznali przemocy podczas konfliktu w minionych miesiącach. Oby ten kraj odnalazł pokój i nadzieję dzięki zaangażowaniu wszystkich zainteresowanych stron.
Prosimy o pokój i wolność dla tak wielu mężczyzn i kobiet poddanych nowym i starym formom niewolnictwa przez osoby fizyczne i organizacje przestępcze. Pokój i wolność dla ofiar handlarzy narkotyków, często sprzymierzonych z przedstawicielami władz, którzy powinny bronić pokoju i harmonii w rodzinie ludzkiej. Prosimy też o pokój dla świata podporządkowanego handlarzom broni, zarabiających na przelewie krwi mężczyzn i kobiet.
Niech do ludzi usuniętych na margines, więźniów, ubogich i imigrantów, którzy tak często są odrzucani, maltretowani i wyrzucani; do chorych i cierpiących; do dzieci, zwłaszcza tych, które doświadczają przemocy; do tych, którzy są dziś w żałobie; do wszystkich mężczyzn i kobiet dobrej woli niech dotrze pocieszający głos Pana Jezusa: “Pokój wam!” (Łk 24,36), “Nie lękajcie się, zmartwychwstałem i zawsze będę z wami!” (por. Mszał Rzymski, Antyfona na wejście w dzień Wielkanocy).
Po udzieleniu błogosławieństwa “Urbi et Orbi” Franciszek powiedział:
Drodzy bracia i siostry, pragnę przekazać moje najlepsze życzenia dobrych Świąt Paschalnych wam wszystkim, którzy przybyliście na ten plac z różnych krajów, a także tych, którzy podłączyli się z nami za pośrednictwem środków społecznego przekazu. Zanieście do waszych domów i tym, których napotkacie radosną wieść, że zmartwychwstał Pan życia, przynosząc ze sobą miłość, sprawiedliwość, poszanowanie i przebaczenie!
Dziękuję za waszą obecność, za waszą modlitwę i za entuzjazm waszej wiary w dzień tak piękny, ale także okropny z powodu deszczu. Szczególną wdzięczność wyrażam za dar kwiatów, które w tym roku pochodzą z Holandii. Wesołych Świąt wszystkim! Módlcie się za mnie. Dobry obiad i do widzenia. Wszystkim dobrych Świąt Paschalnych! Módlcie się za mnie. Smaczengo obiadu i do zobaczenia.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/przemowienia-papieskie/art,69,urbi-et-orbi-papiez-zaapelowal-o-pokoj-w-najbardziej-zapalnych-regionach-swiata.html
******
Chrystus Zmartwychwstały
Anselm Grün OSB
Faktem, który uczynił z zastraszonych i przerażonych uczniów odważnych świadków Jezusa, było Zmartwychwstanie. Nie potrafimy dokładnie powiedzieć, jakie dla apostołów było to przeżycie. Z pewnością nie doświadczyli oni jednak złudzenia, lecz przeżyli fakt, który głęboko ich poruszył i całkowicie przemienił. Jezus Zmartwychwstały ukazał się im. Zobaczyli Go. Spotkali.
To spotkanie ze Zmartwychwstałym otworzyło im oczy: zrozumieli, kim On jest naprawdę. Wiedzieli już: Ten, z którym przemierzali Galileę i Judeę, żyje. Śmierć Go nie pochłonęła. Żyje w chwale Pana. Siedzi po Jego prawicy. Tego, którego ludzie przybili do krzyża, Bóg uczynił panem świata. Było to odwrócenie całego porządku rzeczy. Z tego niezwykłego faktu płynie także dla nas nadzieja, że wszelkie nasze biedy i porażki zostaną przekształcone i okażą się zwycięstwem, a jako takie zostaną poprzez śmierć włączone w chwałę Boga.
Spotkanie ze Zmartwychwstałym całkowicie zburzyło konstrukcje myślowe uczniów. Nie mogli pojąć tego, co się wydarzyło. Dlatego próbowali, szukając w Piśmie, znaleźć odpowiedź na pytanie, co Bóg uczynił z Jezusem. Łukasz wskazuje na Psalm 16, jako wyjaśnienie faktu zmartwychwstania, psalm, w którym dostrzega zapowiedź Jezusa: “nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec skażeniu” (Dz 2,27).
Psalm 16 opisuje ścisłą bliskość człowieka pobożnego z Bogiem. Nie traci on Boga z pola widzenia: “Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy” (Ps 16,8; Dz 2,25). Ufa, że jego intymny związek z Bogiem nie zostanie przerwany nawet przez śmierć. Jezus, jako Syn Boga i Namaszczony, był tak ściśle związany z Ojcem, że ta wspólnota nie mogła zostać zniszczona przez śmierć. Zmartwychwstanie Jezusa pozwala nam wierzyć, że śmierć nie przetnie naszej relacji z Bogiem. Jezus zapowiedział, że Bóg kocha nas bezwarunkowo. Ponieważ nas ukochał, nie pozostawi nas w śmierci. Nie ma już ona nad nami mocy. Jest ona tylko bramą prowadzącą do wiecznego przebywania z Bogiem. Zmartwychwstanie było też dla uczniów gwarancją, że miłość silniejsza jest niż śmierć. Miłość, którą Bóg nas kocha, nie zostanie unicestwiona przez śmierć.
Łukasz opisuje Zmartwychwstanie nie tylko poprzez kazania, które wkłada w usta apostołów Piotra i Pawła, ale również poprzez kilka opowieści, które relacjonują przebieg spotkań Jezusa z uczniami po Zmartwychwstaniu. Historie te uświadamiają nam, jak może dokonywać się nasze osobiste spotkanie ze Zmartwychwstałym. Zmartwychwstanie dla Łukasza nie jest faktem, o którym można dyskutować. To wydarzenie dokonuje się konkretnie tam, gdzie Jezus zmartwychwstały spotyka swoich wyznawców. Ewangelista pokazuje to we wspaniałym opowiadaniu o uczniach idących do Emaus (Łk 24,13-35). Dwaj uczniowie uchodzą z Jeruzalem. Uchodzą rozczarowani z miasta, które było miejscem nadziei. Pogrążeni w rozmowie spotykają człowieka idącego z naprzeciwka. Nie zauważają, że to Jezus. Dopiero po sposobie, w jaki nieznajomy zaczął wyjaśniać im Pismo i w chwili, gdy pozostał z nimi na wspólny posiłek, rozpoznają, że to On. W tym momencie jednak Jezus znika.
Podobnie jak owi uczniowie, my też w naszym życiu często uciekamy od pewnych sytuacji, które przyniosły nam rozczarowanie. Zmartwychwstanie – zdaje się mówić Łukasz – może zdarzyć się w centrum wydarzeń naszego życia, jak długo gotowi jesteśmy rozmawiać o naszych zawiedzionych nadziejach. Wtedy naraz pojmiemy sens tego, co nas spotkało, i zrozumiemy, że nie jesteśmy sami. Jest z nami Zmartwychwstały, który idzie z nami tą samą drogą. Łamie On dla nas chleb. Nie jesteśmy jednak w stanie zatrzymać na stałe doświadczenia obecności Zmartwychwstałego. W chwili, gdy Go rozpoznajemy, wymyka się naszym zmysłom i próbie dotknięcia Go.
Ewangelista Jan relacjonuje inną historię o Zmartwychwstaniu, która pokazuje, że Jezusa zmartwychwstałego spotykamy również doświadczając daremności naszych poczynań (J 21,1-14). Uczniowie spędzają noc na łowieniu ryb. Ich wysiłek jest bezowocny, sieci są puste. Rozczarowani i zmęczeni wiosłują do brzegu i wówczas spotykają człowieka, który radzi zarzucić sieć raz jeszcze, po prawej stronie jeziora. “«Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie». Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć” (J 21,6). Wtedy ukochany uczeń rozpoznaje, kim jest człowiek stojący na brzegu: “To jest Pan!” (J 21,7). Zmartwychwstały zmienia noc daremnych wysiłków w poranek pełen życia i miłości.
“To jest Pan!”. W tych słowach zawarte jest dla mnie doświadczenie Zmartwychwstania. Gdy powtarzam sobie to zdanie w trakcie trudnych rozmów, nierozwiązywalnych konfliktów, wtedy rozjaśnia się szary poranek, a dzień nabiera innego blasku. Wiem, że w tym wszystkim jest przy mnie Zmartwychwstały. Nie potrzebuję sam się natężać, zmagać, walczyć, trudzić, by wreszcie coś wpadło do sieci. Zmartwychwstały daje mi nadzieję, że moje życie będzie udane nawet wtedy, gdy wiele spraw wygląda beznadziejnie. Gdy na Jego słowo zarzucę sieć po prawej, a więc świadomej stronie, i gdy będę pracował uważnie i ostrożnie, wtedy napełnię moją sieć. Zmartwychwstanie dokonuje się pośród życia, gdy np. nagle rozwiązuje się splątany supeł życiowych problemów, gdy rozmowa przynosi skutek, gdy jestem w stanie uwolnić się od wewnętrznego napięcia, bo wiem, że Zmartwychwstały jest przy mnie. Muszę tylko być wyciszony, skoncentrowany i odpowiadać na impulsy, które On mi daje. Wówczas moje życie się zmieni. To, co miałem zrobić, uda się.
Kiedy spotykasz Zmartwychwstałego? Czy doświadczyłeś Jego istnienia w nocy bezowocnych starań? Kiedy przeżyłeś przemiany twojej codziennej, zwykłej egzystencji twego szarego, smutnego poranka?
Czy bliska ci jest sytuacja uczniów idących do Emaus? Przed czym uciekasz? Czym jesteś rozczarowany? Co chce powiedzieć ci Zmartwychwstały? Co mogłoby stać się sensem twojej drogi? Czy zdarzyło ci się, że otwarły ci się oczy, zobaczyłeś istotę rzeczy i zrozumiałeś tajemnicę swego życia? Jeśli tak, to – jak twierdzi Łukasz – przeżyłeś zmartwychwstanie.
Jak wyobrażasz sobie zmartwychwstanie, które przyjdzie w śmierci? Czy możesz uwierzyć, że śmierć nie pokona miłości, którą już teraz odczuwasz, że jako osoba na zawsze będziesz z Bogiem, że po śmierci staniesz się wspaniałą istotą, jaką byłeś w planach Boga?
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,185,chrystus-zmartwychwstaly.html
Więcej w książce: Portrety Jezusa
***********
Jak nieść radość zmartwychwstania?
Wojciech Werhun SJ
Wielkanoc 2013. Liturgię w sobotę wieczorem zakończyliśmy po 22:00. Potem jeszcze spotkanie i podziękowanie wszystkim, którzy współpracowali przy przygotowaniu Triduum. Po nim sprzątanie całego kościoła, bo przecież tamtej wiosny była zima i dużo wody wlało się z ludźmi do kościoła. A następnego dnia od rana miałem dyżur w zakrystii. Wstałem jakoś o szóstej i zaraz się zorientowałem, że przez noc napadała gruba warstwa puszystego śniegu.
No więc szufla i odśnieżam plac przed kościołem. Stres i nerwy, bo zaraz Msza, którą trzeba przecież przygotować. Wokół sąsiadującej Bazyliki Mariackiej biegał z szuflą tamtejszy zakrystianin. Zmęczenie i nerwy pchały na usta dwa słowa (bynajmniej nie “Szczęść Boże”), ale z “szerokim uśmiechem” powitaliśmy się radosnym chrześcijańskim pozdrowieniem “Chrystus zmartwychwstał! Prawdziwie powstał!”.
Msza rozpoczęła się o czasie. Zebrałem tacę. Po Mszy wpadł do zakrystii chińczyk i zaczął do mnie mówić po chińsku, domagając się w sposób nadgorliwy nie wiadomo czego. Gapiłem się na niego otępiałym wzrokiem, walcząc w środku z mieszaniną zmęczenia, złości i absurdu tego dnia. I szlag trafił całą radość Zmartwychwstania.
Takie rzeczy podczas świętowania Wielkanocy dzieją się pewnie w życiu 90% chrześcijan. Przygotowania, wyjazdy, dopinanie spraw, spotkania rodzinne, itd. To wszystko tworzy niebezpieczną mieszankę, którą wybucha w szczytowym momencie podczas wielkanocnego kazania, gdy ksiądz z uśmiechem mówi nam, że “mamy się radować”. Kolejna z zagadek chrześcijaństwa. W tym momencie przychodzą mi do głowy trzy wyjścia:
– Radość udawana. Kurczaczki, piosenki, sztuczne uśmiechy i wmawianie sobie, że jest dobrze. To może być też chrześcijańska radość udawana, w której nie dopuszczam do siebie myśli, że jest coś nie tak i udaję, że cieszę się ze Zmartwychwstania. To straszne doświadczenie. Z reguły kończy się na dwa sposoby. Albo coś w którymś momencie pęknie i cały czar wielkanocny pryska, albo, co gorsza, nic nie pęknie i będziemy nosić w sercu stłumione rozczarowanie Bogiem, które systematycznie będzie osłabiać naszą wiarę.
– Radość opisywana na kazaniach, która jest możliwa właściwie tylko w życiu ludzi, którzy żyją bez zbytnich trosk. Wtedy można przez cały okres wielkanocny rozpływać się na modlitwie, słuchając rekolekcji na youtubie i wzruszającej wielkanocnej muzyki.
– Bez radości. To taki stan, w którym nie wierzymy zbytnio w to wszystko, co świętujemy. Jesteśmy sceptyczni, zimni i racjonalni.
Przykładem pierwszej radości był św. Piotr (zapaleniec, który już widział Jezusa siedzącego na tronie w Jerozolimie), a drugiej kobiety płaczące na drodze krzyżowej. Przykładem braku radości – św. Tomasz, nazywany przez tradycję “niewiernym”. Coś jednak się stało, że obaj panowie jednak radości zmartwychwstania doświadczyli (o kobietach nic nie wiemy). Jak do tego doszło?
Spójrzmy tylko na samą nazwę: “radość zmartwychwstania”. Jest to radość, która wynika z tego, że nastąpiło powstanie z martwych. Czyli najpierw jest śmierć, potem jest powstanie, a dopiero potem radość. Dla Piotra śmiercią było zaparcie się Jezusa. Dla Tomasza głębokie doświadczenie zwątpienia, braku wiary.
Jeżeli chcesz autentycznie doświadczyć radości zmartwychwstania, to Twoim pierwszym krokiem jest doświadczenie śmierci. Nie da się jej sprowokować. Ona po prostu przychodzi w którymś momencie, w różny sposób. Nie trzeba jednak czekać na jakiś wielki kryzys. Wszystkie proste, codzienne doświadczenia, które są trudne i niewygodne, można przyjąć jako śmierć. Nie trzeba robić wiele, wystarczy zgodzić się na nie. Zgadzam się na ból, złość, konflikt, strach, zwątpienie. Nie patrzę na to jako na zło. Godzę się na to, przyjmuję to, jako swoje. Taki jestem ja, takie jest moje życie, taka jest moja rodzina. Śmierć i grób.
Drugim krokiem jest powstanie. Tu wkracza do gry Jezus. On był zmartwychwstaniem Piotra i Tomasza i On jeden może być zmartwychwstaniem moim i Twoim. Powstać to znaczy uwierzyć w to, że Jezus jest większy od tej mojej śmierci. Mogę w niej teraz trwać i być przez nią pochłonięty, ale On i tak jest większy i mocniejszy. Mogę sobie nie radzić z gniewem, mogę mieć dość wszystkich wokół, mogę chcieć uciec lub leżeć i kwiczeć. Nie muszę radzić sobie z tym wszystkim. Nie muszę być idealny. Jezus jest idealny. Opieram się na Nim mówiąc sobie, że On zwyciężył tę moją śmierć i tyle. Próbuję w to uwierzyć.
Oba te kroki prowadzą do trzeciego etapu, czyli radości zmartwychwstania. Ona rodzi się sama, nie trzeba jej produkować. To na początku nie jest radość w sensie takim, jak rozumiemy potocznie. To jest poczucie spokoju, pewności i ulgi. Doświadczenie, w którym czuję, że ufam Jezusowi, w Nim pokładam nadzieję i się nie zawiodę. To doświadczenie czyni Cię silnym, odważnym i mocno wierzącym. To nie jest cukierkowa, wesołkowata radość, której byśmy oczekiwali. To jest radość, która smakuje jak solidny, razowy chleb.
Pytanie tego artykułu to:
“Jak nieść radość zmartwychwstania w życie codzienne?”
Odpowiedź, którą pokazuje nam Ewangelia, jest trochę zaskakująca, bo mówi, że niczego nie muszę nigdzie nieść. Mam robić jedynie dwie proste rzeczy:
1) zgadzać się na swoją śmierć i grób, które się dzieją po kilka razy w każdym dniu
oraz
2) próbować wierzyć, że Jezus jest od tego mocniejszy, pokładając całą ufność i nadzieję w Nim. Radość przyjdzie sama, a z nią pokój, moc, odwaga i wiara, które sprawią, że ludzie wokół zaczną zadawać pytania.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1412,jak-niesc-radosc-zmartwychwstania.html
*******
Dziennikarskie Święta
Jacek Siepsiak SJ
W czas wielkanocny wielu ludzi mediów musi pracować. Dostarczają nam strawy. Można powiedzieć, że produkują towary pierwszej potrzeby.
Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale niestety dla wielu ludzi kontakt z mediami zdaje się być niezbędny do życia i naprawdę potrzebują go do codziennej egzystencji. Stąd dziennikarze i ludzie z nimi współpracujący produkują “news-y” i dostarczają “jadła”. Portale i programy informacyjne nie mogą przestać nadawać (zbyt wielkie koszty). Nie wystarczy odgrzewana rozrywka.
Biedny dziennikarz może się czuć wykorzystany. Trudno wtedy powoływać się na etos swojego zawodu, na misję która powinna mu przyświecać.
Czy dla nich Zmartwychwstanie ma jakiś sens? Czy Wielkanoc coś dla nich znaczy?
Nie lubię tego powiedzenia: “Święta, święta i po świętach”. Ono sugeruje, że Wielkanoc nic nie zmienia, że to tylko okazja do przerwy, a potem wszystko wraca do kiepskiej normy; że w zasadzie nie powinniśmy się niczego spodziewać po tym świętym czasie; że jakieś nadzieje, to tylko mrzonki. Przy takim podejściu rzeczywiście dziennikarz nie ma nic sensownego do roboty w Wielkanoc, może tylko dbać o “ciągłość” pracy.
Jego misja polega m.in. na tłumaczeniu. Stara się, by normalny człowiek mógł zrozumieć to, co mówią specjaliści. Dociera do ciekawych ludzi, rozmawia z nimi i robi materiał, by mogli ich zrozumieć zwyczajni zjadacze chleba, by ich praca, osiągnięcia, propozycje zaistniały w naszej świadomości.
Weźmy taki przykład. Szykuje się batalia o in vitro. Kościół nawykł do mówienia językiem tomistycznym. Księża studiowali te zagadnienia właśnie słuchając wyjaśnień tej filozofii czy też teologii. Dla nich jasnym jest dlaczego in vitro jest złe i będzie złe nawet jak opracuje się metody, w których nikogo i niczego się nie zabije. Ale przeciętny człowiek, również katolik, nie rozumie tej argumentacji, nie rozumie języka tomistycznego. Tak naprawdę nie jest wstanie jej zrozumieć. A hierarchia kościelna nie jest wstanie mu wytłumaczyć.
I co się wtedy dzieje? Ano, rodzi się pokusa sięgnięcia po “pałkę”. Jak nie potrafię wytłumaczyć, to muszę pogrozić. Bo przecież “mam rację i muszę ratować, tak czy inaczej”.
Taki styl niestety przybierają niektóre, mniej lub bardzie oficjalne wypowiedzi autorytetów kościelnych. Szkoda. To owocuje dystansem i niezrozumieniem. A przecież problem in vitro jest poważny.
I tu otwiera się pole do popisu dla sensownych dziennikarzy. Mam nadzieję, że znajdą się tacy, którzy spróbują porozmawiać z uczonymi etykami czy moralistami, jak z ludźmi. Mam nadzieję, że znajdą się światli kapłani, którzy zechcą z nimi porozmawiać, jak z ludźmi.
Jeśli ktoś myśli, że to niepotrzebne, niech zrobi mini-sondę na temat sedna problemów związanych z in vitro. Ciekawe, jaki procent “respondentów” będzie miało minimalne pojęcie o tomistycznych zastrzeżeniach?
Zmartwychwstanie “rozwiązuje” to, co wydaje się nierozwiązywalne. Daje nadzieję tam, gdzie wielu już położyło krzyżyk. Dziennikarz może mieć w tym udział. O ile zdobędzie się na stanięcie między młotem a kowadłem, o ile zechce tłumaczyć obu stronom, o ile będzie mu zależało na tym, by po świętach wszystko nie wracało do beznadziei.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1962,dziennikarskie-swieta.html
******
Jerozolima: rezurekcja przy Grobie Bożym
P. Blajer OFM / slo
Tradycyjnie kościół jerozolimski rozpoczął celebracje Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego od nocnej liturgii Godziny Czytań przy pustym grobie Jezusa. W poranek wielkanocny, uroczystej Eucharystii w bazylice Bożego Grobu przewodniczył łaciński patriarcha Jerozolimy abp Fouad Twal.
W wielkanocnym orędziu abp Twal zwrócił uwagę, że zmartwychwstanie było, jest i będzie źródłem nadziei miejscowych chrześcijan. Radość poranka wielkanocnego kształtuje bowiem tożsamość Świętego Miasta Jerozolimy. W pustym grobie Jezusa objawia się zwycięstwo Boga nad śmiercią i wszystkim tym, co zagraża człowiekowi. Grób Jezusa nie jest ciekawostką archeologiczną, lecz sercem chrześcijańskiej wiary. Hierarcha podkreślił także, że Pan, który jest Zmartwychwstaniem i Życiem, uwolnił wszystkich od niepewności, zwątpienia, nienawiści i braku nadziei. Należy wiernie podążać za Chrystusem, ponieważ tylko wówczas można Go poznać takim, jakim jest: ukrzyżowanym i chwalebnym Zbawicielem. Na zakończenie homilii patriarcha wezwał do modlitwy za prześladowanych chrześcijan na Bliskim Wschodzie, którzy nie mogą publicznie wyznawać swojej wiary i cieszyć się radością Zmartwychwstania.
Uroczystości zakończyły się procesją wokół kaplicy Bożego Grobu. W jej trakcie diakoni odśpiewali na cztery strony świata Ewangelię o zmartwychwstaniu Jezusa. Tym symbolicznym gestem jerozolimski Kościół Matka przypomina wszystkim wiernym o poleceniu Chrystusa, by głosić Dobrą Nowinę o zmartwychwstaniu aż po krańce świata (Dz 1,8).
W jerozolimskiej Mszy rezurekcyjnej uczestniczyli przedstawiciele Kościołów prawosławnego i ormiańskiego, korpusu dyplomatycznego oraz władz cywilnych. Obecni byli także liczni pielgrzymi z całego świata, w tym z Polski, a przede wszystkim liczni miejscowi chrześcijanie, duchowieństwo i osoby konsekrowane.
Potrzeba nam orędownictwa św. Jana Pawła II
KAI / slo
Bożych prawd, takich jak prawo do życia czy świętość małżeństwa, nie ustala się w parlamentarnym głosowaniu – mówił abp Sławoj Leszek Głódź podczas Mszy św. rezurekcyjnej, którą sprawował w katedrze w Gdańsku-Oliwie. Metropolita gdański odniósł się w homilii m.in. do pomysłu legalizacji związków jednopłciowych, konwencji antyprzemocowej i propozycji ustawy o in vitro.
Prawda o zmartwychwstaniu Pańskim stanowi fundament naszego Kościoła – mówił abp Głódź. Przypomniał, że noc i poranek Wielkanocny to dla chrześcijan moment wielkiej radości i fundament, na którym opiera się nasza wiara.
Odniósł się także do zbliżającej się 1050 rocznicy chrztu Polski. – Nie możemy zapomnieć o chrzcie i wybrać innej drogi niż tą, którą wybrał św. Wojciech. Do naszych polskich źródeł w zmartwychwstaniu będziemy w tym roku wracać. Mamy bowiem rok do 1050 rocznicy chrztu Polski. To wtedy zaczęła się nasza dziejowa droga, która wyznaczyła sens i kierunek – przypomniał.
Abp Głódź dodał także, że potrzeba nam dziś obecności i orędownictwa św. Jana Pawła II. Jak powiedział, “jego kazania, choćby gorzkie, zawsze były dyktowane miłością i odpowiedzialnością za drogę Kościoła w Polsce”. Zdaniem arcybiskupa to “smutny znak czasu”, że w roku poświęconym Janowi Pawłowi II, “nazwanemu obrońcą rodziny i życia, następuje wciąż ofensywa projektów dążących do ustanowienia tzw. światopoglądowych ustaw, które nie są możliwe do zaakceptowania przez ludzi wiary”.
– Szyderstwem z rodziny są projekty legalizacji prawnych związków jednopłciowych. Tak jak bólem i zniewagą jest stwierdzenie, że źródłem przemocy w relacjach rodzinnych jest tradycja i wiara, a Bożemu postanowieniu, że istnieje mężczyzna i niewiasta przeciwstawiana jest kulturowa kategoryzacja płci – mówił abp Głódź.
Podkreślił także, że “bożych prawd, takich jak prawo do życia czy świętość małżeństwa, nie ustala się w parlamentarnym głosowaniu”.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21775,potrzeba-nam-oredownictwa-sw-jana-pawla-ii.html
******
Świętujemy zmartwychwstanie Chrystusa
PAP / kn
Zmartwychwstanie jest fundamentem i istotą wiary chrześcijańskiej, a Wielkanoc upamiętniająca to wydarzenie jest najważniejszym świętem dla chrześcijan. Niedziela Wielkanocna jest najważniejszym świętem w całym roku liturgicznym Kościoła katolickiego.
Jak zobaczyć zmartwychwstanie?
Stanisław Biel SJ
“Oto dzień, który Pan uczynił, radujmy się w nim i weselmy!” Tak brzmią słowa śpiewane dzisiaj we wszystkich świątyniach świata. Przeżywamy bowiem najstarsze, najbardziej czcigodne i najradośniejsze święta w całym roku liturgicznym.
Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy. My również zmartwychwstaniemy. Nie jesteśmy tylko istotami biologicznymi, których byt kończy się wraz ze śmiercią. Jesteśmy osobami, w których odbity jest duchowy obraz i piękno Boga. Bóg jest nieśmiertelny. My również mamy udział w wieczności. To, co tworzymy na ziemi: kulturę, dobro, piękno, miłość; to, co dla nas wartościowe i ważne nie kończy się z chwilą śmierci. Żyje na ziemi dalej poprzez innych, poprzez potomków czy ludzi dobrej woli, którzy je kontynuują. Ale żyje również na wieki w Bogu. Zmartwychwstanie jest wiecznym życiem. Dlatego jeden z teologów nazwał Wielkanoc “zrywem ku życiu”.
W filmie “Poza światem” jeden z jego bohaterów wychodzi cało z katastrofy samolotu. Morze wyrzuca go na bezludną wyspę. Tam, w samotności, zdany tylko na siebie, zdaje sobie sprawę do jakich nieistotnych rzeczy sprowadzało się jego życie. Potwierdza to również symboliczny pogrzeb, który urządzili mu przyjaciele. Do pustej trumny włożyli telefon komórkowy, pager, zdjęcia i płyty Presleya (E. Burzyk). W ziemskim życiu doświadczamy cierpienia i trudu. Planujemy, tworzymy, budujemy lepsze życie. Ale mamy świadomość, że wszystko jest kruche. Wystarczy kilka chwil, aby zniszczyć dorobek i trud całych pokoleń. Takie chwile rodzą pytanie: jaki to ma sens? Co po nas pozostanie? Czy tylko telefon komórkowy, pager, zdjęcia i płyty Presleya?
Św. Paweł w przepięknym hymnie o miłości napisał, że właściwie tylko ona pozostanie (1 Kor 13). Wiara i nadzieja po zmartwychwstaniu nie będą już potrzebne. Pozostanie tylko miłość. Nawet, gdy wszystko utraci sens, pozostanie wieczność miłości w Bogu. Pozostanie przeczucie, a nawet pewność, że miłość jest silniejsza od śmierci. Miłość przetrwa śmierć: “Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki. Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko” (Pnp 8, 6-8).
Ojciec Cantalamessa opowiada o rosyjskim świętym Serafinie z Sarowa. Przebywał on przez wiele lat na pustkowiu. W tym czasie nie rozmawiał z nikim, nawet z zakonnikami, którzy przynosili mu czasem pożywienie. Po wielu latach modlitwy i całkowitego milczenia, poczuł, że Bóg posyła go do współbraci do klasztoru i do ludzi. Wiele osób słyszało o jego świątobliwym życiu i przychodziło, by prosić go o radę. Św. Serafin powtarzał wówczas tylko jedno zdanie: “Moją radością jest Chrystus zmartwychwstały!”. To jedno zdanie wyrażało sens istnienia. Zagubionym i cierpiącym przywracało wiarę, nadzieję i miłość.
W Wielkanoc składamy sobie życzenia radosnych świąt. Ale czy te życzenia przekładają się na życie? Znana jest historia młodych ludzi, którzy wracając z wielkanocnej rezurekcji na Jasnej Górze wyrażali radość śpiewem i wybuchami radosnego śmiechu. Handlarka dewocjonaliami zaciekawiona ich reakcją, spytała z ożywieniem, co się stało. Zdziwieni odparli: Nie wie pani? Chrystus zmartwychwstał! Na twarz kobiety powrócił poprzedni wyraz znudzenia i zmęczenia. E tam, też mi nowina! – mruknęła pod nosem.
Nawrócony na chrześcijaństwo pisarz Julien Green lubił obserwować ludzi wychodzących z kościoła. Sądził, że po Eucharystii, (która przecież jest radosną “miniaturą” Wielkanocy) ich twarze powinny emanować radością. Tymczasem były zwykle nijakie, bezbarwne, smutne. I komentował: “Schodzą z Kalwarii i ziewając rozmawiają o pogodzie”
Brak duchowej radości jest znakiem, że Chrystus nie zmartwychwstał jeszcze w naszych sercach. Ciągle jeszcze żyjemy pustym grobem, albo nawet krzyżem. By zobaczyć Jezusa zmartwychwstałego potrzeba zmysłu wiary. Trzeba pozostawić kamień i grób, wznieść się ponad to, co zewnętrzne, zmysłowe, co dotykalne i widzialne, a więc ponad te znaki, które nadmiernie absorbują naszą codzienną uwagę, energie, siły, i zasłaniają rzeczywistość duchową, zasłaniają Jezusa.
Wówczas doświadczymy, czym jest wielkanocna radość. Nie są nią salwy śmiechu. Nie jest ona wynikiem pracy nad sobą, dobrego charakteru czy naturalną cechą osobowości. Głęboka duchowa wielkanocna radość jest darem Ducha Świętego (Ga 5, 22) i owocem przyjaźni z Jezusem zmartwychwstałym. Taka radość przenika całą egzystencję człowieka. Daje moc i siłę w sytuacjach trudnych, a nawet ekstremalnych. Pisał o tym pięknie błogosławiony papież Jan Paweł II: Radości nie należy mylić z przelotnym doznaniem zaspokojenia i przyjemności, które często upaja zmysły i uczucia, później jednak pozostawia w sercu niedosyt, a czasem gorycz. Radość rozumiana po chrześcijańsku jest o wiele trwalsza i przynosi głębsze ukojenie: wedle świadectwa świętych potrafi przetrwać nawet ciemną noc cierpienia i w pewnym sensie jest “cnotą”, którą należy rozwijać.
“Oto dzień, który Pan uczynił, radujmy się w nim i weselmy!” Oby taka radość przenikała dni świąteczne, oktawę i cały okres wielkanocny, a nawet całe nasze życie!
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1413,jak-zobaczyc-zmartwychwstanie.html
******
Zmartwychwstał. I co dalej?
Dariusz Piórkowski SJ
To niezwykłe. Zmartwychwstały Chrystus objawia się w “świeckich” i ludzkich sprawach: podczas pracy, zmęczenia, głodu i jedzenia.
Ewangelia św. Jana pierwotnie miała zakończyć się sceną, w której Tomasz dotyka ran Jezusa i wyznaje wiarę. Stało się inaczej. Po czasie Ewangelista doszedł do wniosku, że trzeba jeszcze dodać jedną opowieść. O spotkaniu ze Zmartwychwstałym już nie w Jerozolimie, lecz nad Jeziorem Galilejskim.
Kluczem, który pomaga zrozumieć przesłanie dzisiejszej Ewangelii, są dwa zdania na początku: “Potem znowu ukazał się Jezus na Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób” (J 21, 1-2). Dosłownie należałoby przetłumaczyć: “Jezus objawił się” (od gr. “phaneroo” – które oznacza również “odsłonić i uczynić zrozumiałym to, co ukryte”). Nie chodzi więc o zwykłe pojawienie się, lecz o objawienie za pomocą słów i gestów. Celem tej sceny jest ukazanie, jak Zmartwychwstały jest dla nas obecny dzisiaj, jak się nam odsłania i dzieli sobą, jak możemy Go rozpoznać także w naszych czasach.
Spójrzmy najpierw na apostołów. Dlatego oni poszli na ryby, chociaż niektórzy z nich nie byli rybakami? Czy w ten sposób musieli zarobić na życie? Czy akurat nie mieli co jeść? Tego dokładnie nie wiemy. Czy był to akt zwątpienia i odstępstwa od Chrystusa, próba powrotu do przeszłości? Myślę, że nie.
Wydaje się, że po Zmartwychwstaniu apostołowie stanęli na rozdrożu. Z jednej strony spotkali Pana w Jerozolimie. Tomasz dotknął ran Chrystusa. Z drugiej wciąż nie wiedzieli, co to wszystko ma znaczyć. Pan żyje, ale co dalej z nami? Co teraz mamy robić? I skoro Pan żyje, to dlaczego nie ma Go teraz z nami? Gdzie On właściwie jest? Jak się z Nim spotkać, uzyskać wskazówki, światło, pomoc? Może te pytania ich po prostu przerosły i pogubili się w sprzecznych odpowiedziach. A może najzwyczajniej w świecie znudziło im się oczekiwanie na kolejne pojawienie się Pana.
Co się w takich sytuacjach robi? Nierzadko rodzi się pokusa ucieczki. Ale istnieje też łagodniejsza wersja poradzenia sobie z wyzwaniem. Jeśli o mnie chodzi, to w chwili, kiedy coś mi nie idzie, nie rozumiem tego, co się dzieje, staję przed murem, próbuję się zająć tym, co lubię. Albo po prostu zmieniam miejsce, otoczenie, zajęcie. Ważny jest ruch, nie tylko w dosłownym sensie. Chodzi o to, by dać sobie czas, by się zdystansować, nie zadręczyć się myśleniem. Zabijanie czasu również bywa potrzebne. A rozwiązanie przyjdzie w odpowiednim momencie.
I co się dzieje? Spotkanie inicjuje Jezus. Przychodzi w najmniej spodziewanym momencie. Z samego rana, kiedy apostołowie stoją z pustymi rękami, zmęczeni, zaspani, przegrani. Co więcej, Jezus spotyka ich nad jeziorem, podczas ich pracy. Ale wcale nie gani ich za to, że poszli na ryby. Nie mówi: “Macie puste sieci, bo trzeba było siedzieć i czekać, a nie włazić do łodzi”. Nie każe im natychmiast wysiadać z łodzi. Przeciwnie, mówi, aby kontynuowali pracę i zarzucili sieć w odpowiednim miejscu.
Zmartwychwstały objawia się ludziom, którzy pracowali w nocy (zazwyczaj wtedy się śpi), którzy doświadczyli porażki, bezradności i daremności wysiłków.
Kiedyś, na studiach filozofii, przygotowywałem się przez dobry tydzień do egzaminu z logiki. Kiedy poszedłem na egzamin, oddałem czystą kartkę. Nie potrafiłem sobie niczego przypomnieć, by odpowiedzieć na pytania. Najbardziej bolesne było to, że przecież się uczyłem, nie obijałem się. I nic z tego. Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć. Doświadczenie daremności jakiegoś działania zawsze jest dla mnie trudne i upokarzające.
Ale właśnie doświadczenie bezradności często sprawia, że pojawia się Pan. Zresztą, wszystkie opisane w Ewangeliach sceny ukazywania się Zmartwychwstałego wiążą się z przełamywaniem w uczniach smutku, oporów, zwątpienia, lęku, bezradności. W dzisiejszej opowieści Chrystus włącza się w pracę apostołów jako lider – wskazuje, gdzie zarzucić sieć. I żąda współpracy. Te ryby nie spadają same z nieba. Ponadto, postępuje jak rodzic, bo przygotowuje dzieciom coś do jedzenia – zaspokojenie głodu to przecież fundamentalna potrzeba człowieka. Okazuje takt, gościnność, serce. Słowem, Chrystus objawia się w niezwykle “świeckich” i ludzkich sprawach: podczas pracy, zmęczenia, głodu i jedzenia.
Zmartwychwstanie Pana i nasz w nim udział jest często nierozumiane, ponieważ sądzimy, że dotyczy tylko tego, co będzie po śmierci. Jeśli tak się sprawy mają, to w sumie nic istotnego się nie wydarzyło na Golgocie i w pierwszy dzień tygodnia. Tymczasem Nowy Testament wyraźnie poświadcza, że Zmartwychwstanie to nowa forma obecności Pana w świecie.
Na czym ona polega? Na tym, że Chrystus przez to, co fizyczne i cielesne, przekazuje to, co duchowe. Jego słowo, ryba i chleb, a także wspólnota uczniów (“byli razem”) to niewątpliwie aluzje do Eucharystii. Dzisiejsza Ewangelia wyjaśnia, jak otwierać się na obecność i działanie Chrystusa Zmartwychwstałego podczas Eucharystii.
Po pierwsze, objawienie o brzasku nawiązuje do Jezusa Światłości, którą wyrażają Jego słowa i wskazówki. Podobnie jak apostołowie, na Eucharystię przychodzimy często z naszym zmęczeniem, radościami, pytaniami, zagubieniem, bezradnością, porażkami, grzechami, dylematami. Słowem, z życiem takim, jakie ono jest. Eucharystia nie jest oddzielona od życia codziennego, a tak nieraz myślimy. Przynosimy na nią wszystko, czym żyjemy, by Pan się o nas zatroszczył, pocieszył, wskazał nam drogę. Obfity połów następuje dopiero wtedy, gdy apostołowie robią to, co każe Jezus. Słowo, które słyszymy na mszy św., może do mnie trafić, jeśli chcę słuchać, jeśli jestem zainteresowany, jeśli w ogóle oczekuję jakiejś inspiracji. Bo jeśli nie, postoję sobie chwilę i pójdę do domu nieprzemieniony.
Po drugie, chleb i ryba – to pokarm, który daje życie. Oczywiście, nie to biologiczne, ale niewidzialne, wieczne. A troska Jezusa o to, czy apostołowie mają co jeść, to konkretny wyraz miłości. W Eucharystii otrzymujemy i życie, i miłość. Wtedy tylko będę mógł przekraczać siebie, dawać, rezygnować z egoizmu i zaspokajania jedynie własnych potrzeb, jeśli tę miłość przyjmę. To udzielanie życia odbywa się tak prosto i zwyczajnie jak prosty był ten posiłek nad jeziorem. Już prościej się nie da. Paradoksalnie, ta prostota może nas najbardziej odstręczać od uczestnictwa w Eucharystii i nużyć, (dlatego wielu wierzących się z niej łatwo zwalnia) bo myślimy, że Bóg powinien jakoś inaczej działać, bardziej spektakularnie, trochę na nasze życzenie. Na Eucharystii dowiadujemy się też, że wszystko jest nam dawane. I to, co już jest (ryba i chleb na węglach) i to, co przynosimy (ryby złowione w sieć).
Po trzecie, Jezus mówi: “Chodźcie, posilcie się”, a nie “Chodź, posil się”. Zwraca się więc do wspólnoty. Zmartwychwstałego najpewniej spotkamy we wspólnocie, a nie w pojedynkę. Nie idziemy do Boga sami. Duch Święty działa inaczej w sercu poszczególnego wiernego, a inaczej we wspólnocie, Daje poczucie jedności, specyficznej radości, pokoju, zachęty, której nie otrzymamy podczas osobistej modlitwy.
W końcu, nie rozpoznam Pana na Eucharystii, jeśli nie będę odczuwał głodu, jeśli go stłamszę, albo zaspokoję tymczasowo czym innym. Nie rozpoznam Pana, jeśli nie jestem zainteresowany, jeśli nie angażuję się w to, do czego w liturgii zaprasza mnie Kościół, idąc śladami swojego Mistrza. Bo Pana rozpoznaje się dzięki tęsknocie i przyniesieniu ułowionych ryb.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,973,zmartwychwstal-i-co-dalej.html
*******
Ubranie i mieszkanie
dodane 2015-04-04 18:00
ks. Piotr Alabrudziński
Serce tak naprawdę zdobi mnie i ukazuje, jaki jestem. Serce również jest mieszkaniem, w którym przebywam, i do którego zapraszam, wprowadzam innych.
Serce. Najpiękniejsze słowo świata. Serce. Bohater naszych pasyjnych zamyśleń. Serce. Swoje światło rzuca na nie nie tylko Wielki Post. Również Zmartwychwstanie Pańskie ma coś do powiedzenia o serce. Konkretniej – o prawdziwej radości serca. Czystego serca.
Czystość i Wielkanoc. Zanim wymiar duchowy, to może spójrzmy na ten fizyczny, dotykalny. Czyste może być ubranie i mieszkanie. Jedno i drugie bardzo bliskie każdemu człowiekowi. Czyste ubranie – takie, które bez skrępowania można założyć, niezależnie od okazji. O czystym ubraniu może na pewno wiele powiedzieć ktoś, komu zdarzyła się w tej materii jakaś wpadka. Ktoś, kto nie wiedząc o tym, nosił ubranie z jakąś plamą, czy skazą. Kiedy już odkrył ten ubytek najprawdopodobniej starał się go jakoś zakamuflować. Uczynić niewidocznym. Czyste ubranie odbiera nam konieczność kamuflażu. Nie trzeba. Czyste mieszkanie z kolei – takie, w którym również bez zapowiedzi mogę podjąć gości. Bez przesadnych przygotowań – przecież jest czyste. Czyste zarówno dla innych, jak i dla mnie. Nie sprzątam mieszkania tylko dla innych. Przez większość czasu to ja, a nie inni, potrzebuję jego czystości. Analogia?
Bez cienia przesady można porównać serce zarówno do ubrania, jak i mieszkania. Do ubrania, bo poniekąd nie tylko „mam” serce, ale „noszę” je. Serce tak naprawdę zdobi mnie i ukazuje, jaki jestem. Serce również jest mieszkaniem, w którym przebywam, i do którego zapraszam, wprowadzam innych. Radość czystego serca ma w sobie coś z radości czystego ubrania i czystego, posprzątanego mieszkania.
Radość czystego serca. Wolność, którą daje. Brak skrępowania. Swoboda poruszania się. Nie muszę martwić się o to, jak wyglądam – bo Ty dajesz mi Radość. Nie muszę nerwowo troszczyć się o każdy detal – bo Ty sprawiasz, że najważniejsze nie są szczególiki, ale całokształt. Nie muszę co chwila spoglądać na siebie – bo Twoje spojrzenie i Twoja miłość potwierdzają, że jest dobrze.
Radość czystego mieszkania. Wielość możliwości, którą daje. Niezależnie od tego, czy jestem sam, czy ktoś jest ze mną. Niezależnie od tego, czy nikt już nie przyjdzie, czy też nie wiem, kiedy wyjdzie. Jest dobrze. Bez nerwowości, że coś muszę zakryć, schować. Bez ukrywania rozmaitych przestrzeni. Po prostu – radość, która jest wolnością. Ale nie tylko…
Radość Zmartwychwstania składa się nie tylko z wolności. Porównując wszystkie „ostatnie rozdziały” Ewangelii, pojawiają się w nich tuż obok siebie radość, bojaźń i nadzieja. Bojaźń i nadzieja – czy one mają swoje miejsce w czystym sercu? Nadzieja – na pewno. Ale bojaźń? Czy czyste serce może się bać? Tak, i to bardzo! Czyste serce chyba najbardziej boi się.. nadziei właśnie. Przecież to wielkie ryzyko – zaufać temu, co słyszę. Ryzyko wiary w dobro silniejsze od zła, życie potężniejsze od śmierci. Ryzyko wiary w sens przekraczający bezsens. Czyste serce musi się bać w tej przestrzeni, choć różnie się ten lęk objawia. Inaczej pewnie nie miałoby w sobie mądrości…
Czyste serce. Wolne. Z nutą bojaźni. Z przestrzenią nadziei. Takie serce daje Bóg w tajemnicy Zmartwychwstania. Takie serce chce mi podarować. Serce, dla którego radość nie jest czymś tylko zewnętrznym, ale częścią najgłębszą, środkiem, centrum. Serce, które dąży do bliskości z Motywem Radości. Ale też serce, które potrafi dzielić się tą radością. Które nie trzyma jej tylko dla siebie. Czyste, odkryte, przezroczyste. Wolne. Słabe nadzieją. Serce, które już się cieszy, ale i szuka tej radości. Głosi i szuka, bez podziału.
http://liturgia.wiara.pl/doc/2419902.Ubranie-i-mieszkanie
*****
Wielkanoc ludzi czystego serca
dodane 2015-04-04 18:00
Justyna Nowicka
Ale co właściwie oznacza: mieć czyste serce? Przede wszystkim jest to zdolność do tego, by spojrzeć na siebie i innych tak, jak tak patrzy Bóg.
Przyszła rano do grobu. Płakała, bo zobaczyła, że jest pusty. Przy grocie spotkała mężczyznę, myślała, że to może ogrodnik. Próbowała się od niego dowiedzieć dokąd zabrano ciało jej Mistrza. Wtedy zdała sobie sprawę, że ktoś nadchodzi z tyłu. Zawołał: Mario. Rozpoznała Go natychmiast! Nauczycielu! – zawołała. Ale On nie pozwolił się zatrzymać na dłużej, kazał jej iść i powiedzieć innym, że Go spotkała. Pobiegła tak szybko, jak mogła. Przyprowadziła innych, by mogli się przekonać, że Jezus zmartwychwstał.
Czy nie było „lepszych” ludzi, którym Jezus mógł się objawić i dać polecenie, żeby powiedzieli innym, że zmartwychwstał? Czy naprawdę musiał pokazać się tej „kobiecie z przeszłością”? Nie było. Bo tylko Maria Magdalena, może właśnie paradoksalnie dzięki swojej przeszłości i dzięki temu, co zawdzięczała Jezusowi jako pierwsza, skoro świt pobiegła do grobu, by być blisko Nauczyciela. Nikt jej nie wyprzedził w tej tęsknocie za Nim.
Historia ta nie jest tylko relacją na temat tego, co miało miejsce dwa tysiące lat temu i nigdy więcej się nie powtórzyło. Podobnie dzieje się też dzisiaj. Kiedy rozejrzymy się wokół siebie dostrzeżemy podobne wydarzenia.
Działo się to w „dzielnicy biedy”. Ona bardzo skrzywdzona jako dziecko, wychowana na ulicy szybko zaczęła zajmować się prostytucją. Któregoś razu tę dzielnicę odwiedzili misjonarze. Nie, nie chcieli od niej tego, co sprzedawała. Chcieli się z nią pomodlić. Już dawno nie wierzyła w Boga, ale była tak poruszona tym, że jej nie potępiali, ale traktowali jak… człowieka. I w pewnym momencie, kiedy się modlili poczuła się tak kochana i wolna, że miała ochotę rzucić się misjonarzom na szyję z radości. Minęło jeszcze kilka miesięcy, zanim udało jej się zmienić pracę. Teraz wracała na ulicę, by modlić się z innymi. Pewnego razu dostrzegła kogoś leżącego pod murem. Był to bezdomny, był sparaliżowany. Leżał i było mu już wszystko jedno, co z nim będzie. Wewnętrznie był już martwy. Okazało się, że wcześniej pukał do wielu drzwi, ale nikt nie chciał mu pomóc. Wtedy ona, chociaż sama niewiele miała, oddała mu swój materac, a jej przyjaciel, alkoholik i narkoman, przyjął go pod swój dach.
Kiedy usłyszałam tę historię, nie mogłam pomyśleć inaczej niż, że ,,grzesznicy i cudzołożnice wejdą przed wami do Królestwa Bożego” (Mt 21,30). Ale wielu będzie pytało, czy ta prostytutka była godna, by w sposób mistyczny doświadczyć miłości Boga? Czy nie było nikogo „lepszego”? Nie było. To ona gdzieś w głębi zachowała wrażliwość i otwartość na miłość. I właśnie ta kobieta, może też paradoksalnie dzięki swojej przeszłości, jako pierwsza podeszła do tego martwego serca, które biło w ciele bezdomnego, bo zobaczyła w Nim swojego Nauczyciela. Bo nie przerosło jej dostrzeżenie wartości w najbardziej odrzuconym przez innych człowieku. A przecież „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).
Gdybyśmy te dwie kobiety ocenili powierzchownie, można by bez wahania nazwać je nieczystymi. A tymczasem to one były przepełnione pragnieniem, by kochać i były w stanie oddać całe swoje życie Bogu. Mogły Go spotkać i rozpoznać, ponieważ zachowały czyste serce.
Ale co właściwie oznacza: mieć czyste serce? Przede wszystkim jest to zdolność do tego, by spojrzeć na siebie i innych tak, jak tak patrzy Bóg. I co za tym idzie to przyjmowanie drugiego człowieka, jako swojego bliźniego. To dostrzeżenie w sobie i w innych kogoś wartego miłości, kogoś dla kogo warto stracić czas, jakieś swoje zyski, wszystko. Czyste serce jest jasne i przejrzyste, otwarte na Boga i drugiego człowieka nawet za cenę zranienia.
Bóg pozwala się kochać, widzieć, dotykać w twarzy drugiego człowieka. Ale przede wszystkim pod postacią Ciała Eucharystycznego. Nie zostawia już nic dla siebie. Bóg idzie najdalej w darowaniu Siebie. Nie daje czegoś z Siebie, ale samego Siebie. Przychodzi w każdej Eucharystii, by nasze chore z egoizmu serca położyć na Swoim własnym Sercu, nieskończenie czystym, by Sam mógł w nas kochać.
http://liturgia.wiara.pl/doc/2419054.Wielkanoc-ludzi-czystego-serca
******
Radość zmartwychwstania
dodane 2015-04-04 18:00
ks. Leszek Smoliński
Co takiego dokonało się w zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa?
Pan zmartwychwstał! Dlatego „W tym dniu wspaniałym wszyscy się weselmy”. Alleluja!
1. W książce pt. Duchowa pielgrzymka do Ziemi Świętej jezuita Henryk Pietras snuje taką oto refleksję: „Po śmierci Jezusa jego uczniowie mieli się czego bać. Było przecież do przewidzenia, że ci, którym najbardziej zależało na skazaniu ich Mistrza na śmierć, nie odpuszczą również im, że będą ich wyszukiwać i w najlepszym wypadku skończy się batami. Mieli świadomość, że z wyraźnie galilejskim akcentem nie potrafią się schować. (…) I oto Jezus ukazuje się im żywy. (…) przestają się bać, wychodzą na ulice, podróżują, w końcu głoszą odważnie to wszystko, co zaraz po śmierci Jezusa wydawało im się nieaktualne. Dokonało się coś ogromnie ważnego, co tych ludzi zmieniło” (Kraków 2012, s. 124. 127).
Co takiego dokonało się w zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa? Niech pomocą w głębszym zrozumieniu tajemnicy paschalnej będą dla nas słowa „Sekwencji Wielkanocnej”, która wybrzmiała przed radosnym śpiewem „Alleluja”. Wyraża ona wiarę przeżywaną i doświadczaną. Autorem tej „Sekwencji” jest ksiądz diecezjalny, Vipo z Burgundii (ok. 995-1084 r.), poeta i muzyk, kapelan cesarzy germańskich, Konrada II i Henryka III.
Pierwsza część „Sekwencji” jest wezwaniem do uwielbienia Baranka wielkanocnego, który umarł, aby wszystkich grzeszników przyprowadzić do Ojca. Jest to swoisty pojedynek na życie i śmierć między Jezusem Chrystusem a Przeciwnikiem człowieka. Jezus pokonał śmierć, która jest symbolem wszystkich mocy ciemności. Pokonany i Ukrzyżowany jest Zwycięzcą. Uniżony jest Triumfującym. Zamęczony i pogrzebany Jezus Chrystus powstaje „żywy” i jest źródłem życia. Chrześcijanie są wezwani do złożenia Mu ofiary dziękczynienia i hołdu. Możemy na sobie odczuć tę prawdę i śmiało głosić ją światu, że Jezus jest jedynym wyzwolicielem, że Jego zwycięstwo nad złem i śmiercią jest gwarancją naszego zwycięstwa, źródłem trwałej radości i pokoju, ponieważ pojednał nas z Ojcem, naturą i naszymi braćmi.
W drugiej, dramatycznej części „Sekwencja” wprowadza Marię Magdalenę i Apostołów. Maria jest wezwana do złożenia świadectwa o zmartwychwstaniu. W odpowiedzi na to wezwanie stwierdza fakt zmartwychwstania Zbawcy i dodaje z uczuciem triumfu: „Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja”.
Maria widziała pusty grób. Co więcej, był to „grób Jezusa żyjącego”. Maria stopniuje swoje dowody: blask chwały Zmartwychwstałego, żywego Pana, pusty grób, świadectwo aniołów, chusty i odzież. Potwierdzają one, że Jezus umarł, został pogrzebany oraz służą identyfikacji Osoby Jezusa. W Zmartwychwstałym uznaje ona Mesjasza – Chrystusa, Pana i Odkupiciela, do którego należy cały świat.
Maria oznajmia również uczniom, że żyjący Chrystus wyprzedzi ich w drodze do Galilei, gdzie nakazał im się udać. To właśnie Galilea ma być miejscem spotkania Zmartwychwstałego z uczniami. W niej Jezus rozpoczął swoją publiczną działalność i tam też rozpocznie się misyjna działalność Kościoła.
2.3. Po wysłuchaniu Marii Magdaleny, naocznego świadka, w trzeciej części „Sekwencji” wierni czynią uroczyste wyznanie wiary:
„Wiemy, żeś zmartwychwstał, że ten cud prawdziwy”
Jak zadziwiająca jest w tym stwierdzeniu pewność wiary! Wyraża się ona w słowie „wiemy”, chociaż ta wiedza odnosi się do wydarzenia uznanego za „prawdziwy cud”. Wiara chrześcijan w Chrystusa wymaga od nas jedynie głoszenia śmierci Jezusa i wyznawania Jego zmartwychwstania, jak to czynili pierwsi świadkowie tego cudu. Zmartwychwstanie Chrystusa było zawsze pierwszym przedmiotem kerygmatu apostolskiego. Sekwencja kończy się błagalnym wezwaniem do Króla chwały, aby miał litość nad nami:
„Królu Zwycięzco, bądź nam miłościwy!”.
3. Chrystus zmartwychwstał przede wszystkim dla nas. Misterium Paschalne, tajemnica śmierci i zmartwychwstania, dotyczy nie tylko Syna Bożego, ale także synów ludzkich, którzy przez chrzest stali się w Nim synami Bożymi. A sprawowana liturgia nie jest sentymentalnym wspomnieniem minionych wydarzeń. Stanowi rzeczywisty udział w zmartwychwstaniu Chrystusa – „tu i teraz”.
Jaką odpowiedź mamy dać? Najpierw chodzi o uwielbienie Boga. Następnie o wypływającą z niego wiarę w zmartwychwstanie. I wreszcie prośba o przebaczenie win i darowanie kar za popełnione grzechy.
Jest Wielkanoc, największe święto chrześcijańskiej wiary. Uświadamiam sobie, że – jak powiedział kard. Bergoglio w orędziu na tegoroczną Wielkanoc – „Nikt nie ma większej miłości, niż ten, kto oddaje swoje życie za swych przyjaciół i On je za nas oddał. Za ciebie. Za mnie. Odzyskał je i towarzyszy nam pełnią swego życia. Pozwól, by ci towarzyszył. On cię kocha. Wielkanoc, to Jezus żywy”.
http://liturgia.wiara.pl/doc/1505812.Radosc-zmartwychwstania
*******
Jego światło w nas
dodane 2012-04-07 00:23
Ks. Franciszek Blachnicki (+ 1987)
Chrzest jest czymś danym, ale jest równocześnie czymś zadanym. *
* Homilia wygłoszona w Krościenku podczas Triduum Paschalnego w 1980 roku. Publikujemy za: ks. Franciszek Blachnicki Wojciech Danielski, Triduum Paschalne. HOMILIE, Wydawnictwo Światło-Życie, Kraków 2012. Z taśmy magnetofonowej spisała Irena Kucharska. Dziękujemy Wydawnictwu za wyrażenie zgody na publikację w portalu wiara.pl.
Orędzie, czyli zwiastowanie, czyli Ewangelia, czyli Radosna Nowina o wydarzeniu, o fakcie Zmartwychwstania Chrystusa, ogłoszone zostało przed chwilą wśród nas w tę Świętą, Wielką Noc w swoisty sposób, w swoistym kontekście. Nie jako wydarzenie historyczne, które należy do przeszłości; to nie jest tylko świadectwo o tym, co się kiedyś stało: o pustym grobie, który pozwala wnioskować, że Chrystus zmartwychwstał, z czego można z kolei udowodnić, że Ten, który nie pozostał w grobie i zmartwychwstał, musiał być Synem Bożym. To byłoby mało, gdybyśmy tylko tak głosili to orędzie. Głosimy to orędzie w oprawie całego szeregu znaków, symboli, w całym tym bogactwie Wigilii Paschalnej i pytamy: po co cała ta oprawa, po co te wszystkie znaki? Właśnie po to, żeby to orędzie zabrzmiało wśród nas w pełni autentycznie jako orędzie o czymś, co trwa, co jest teraźniejszością.
Chrystus, powstawszy z martwych, nie umiera. Chrystus zmartwychwstały żyje, Chrystus zmartwychwstał – zmartwychwstał prawdziwie. To jest fakt, to jest rzeczywistość, która trwa, która istnieje. Nie trzeba sięgać myślą w przeszłość. Wszystko w liturgii dzisiejszej nocy prowadzi nas do teraźniejszości, do rzeczywistości, która teraz trwa i istnieje, w której my uczestniczymy. Innymi słowy: zmartwychwstanie Chrystusa jest głoszone wśród nas jako sakrament, sakrament paschalny.
W gruncie rzeczy Kościół zna tylko jeden sakrament, chociaż mówimy o siedmiu sakramentach. Od początku w wierze Kościoła istnieje jeden sakrament paschalny. Istnieje wiara, że Chrystus zmartwychwstały żyje, że ze zmartwychwstaniem Chrystusa zaistniał nowy porządek, zaistniała nowa rzeczywistość, w którą każdy człowiek może się zanurzyć swoją egzystencją, Dlatego głoszenie tej rzeczywistości jest nierozdzielne od udzielania sakramentu chrztu św. Dlatego też dzisiaj, w ramach tej liturgii, najpierw św. Paweł głosił nam tajemnicę chrztu św., a potem dopiero w Ewangelii ogłoszono fakt historycznego zmartwychwstania Chrystusa.
Chrzest, czyli zanurzenie się. Zanurzenie się w wodzie, w takiej czy w innej formie – mniej lub bardziej symbolicznej, ostatecznie zredukowanej do minimum, jeżeli chodzi o symbol, do polania wodą. Ale istota symbolu jest ta sama: ta, o której mówił św. Paweł przed chwilą – zanurzenie. O co chodzi w tym znaku, jaka jest jego istota?
Znak ten ma nam uświadomić, że trzeba się zanurzyć jak gdyby naszą egzystencją w coś, co istnieje niezależnie od nas, poza nami, ale równocześnie dla nas. Tą rzeczywistością jest właśnie zmartwychwstanie Chrystusa. Zmartwychwstanie Chrystusa ogarnia cały świat, cały wszechświat, wszystkich ludzi, całą historię, każdego człowieka z osobna. Dlatego istnieje ta przedziwna tradycja Kościoła, że każdy człowiek, nawet nie musi to być chrześcijanin wierzący, może to być poganin, może to być niewierzący, każdy człowiek może przez polanie wodą drugiego człowieka zanurzyć go w rzeczywistości zmartwychwstania Chrystusa. Udzielenie chrztu św. jest rzeczą tak łatwą, tak niesłychanie prostą, dostępną dla każdego.
Ażeby jeszcze bardziej podkreślić, że to jest sprawa, która nie ma nic wspólnego z żadną ludzką zasługą, z żadnym ludzkim wysiłkiem, powstała ta przedziwna, dla wielu zastanawiająca, a może i nie do przyjęcia, praktyka udzielania chrztu niemowlętom, dzieciom, które jeszcze z tego nic nie rozumieją. Ale przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, że istnieje ta rzeczywistość, jaką jest zmartwychwstanie Chrystusa i każdy człowiek przychodzący na ten świat może być zanurzony w tę rzeczywistość, zetknąć się z nią, bo życie od tej chwili jest życiem w obliczu tej nowej rzeczywistości, tego nowego stworzenia, jakim jest Chrystus zmartwychwstały. Ta nowa rzeczywistość bardziej przenika wszystko niż powietrze. Egzystencja każdego człowieka nie może się rozgrywać już poza tą rzeczywistością. Dlatego mamy chrzest, ten znak ustanowiony przez Chrystusa, aby nieustannie rzeczywistość Jego zmartwychwstania stawała się wśród nas obecna w znaku, obecna jako wydarzenie w życiu każdego z nas.
Jeżeli tak jest, jeżeli zmartwychwstanie Chrystusa jest w tym znaczeniu sakramentem, misterium, rzeczywistością, która ogarnia wszystko, w którą możemy włączyć swoje życie, każde życie, które się poczyna, to pytamy wobec tego o sens odnowy naszego przymierza chrztu św. Wiemy, że chrzest jest sakramentem, który można tylko raz jeden przyjąć w życiu. Sakrament nie może być powtarzany, bo i po co powtarzać? Zmartwychwstanie Chrystusa jest rzeczywistością, która trwa – wystarczy raz jeden człowieka w tę rzeczywistość jak gdyby włączyć. Od strony Boga jest to coś nieodwracalnego. A więc raz jeden tylko może być chrzest. Jeżeli mówimy o odnowie przymierza chrztu św., co przez to chcemy wyrazić?
Chrzest łączy nas ze zmartwychwstaniem Chrystusa. Ale, z drugiej strony, chrzest włącza nas w pewną rzeczywistość dynamiczną, to znaczy w całe to wydarzenie, które nazywamy właśnie Paschą Chrystusa, czyli w Jego przejście przez śmierć do zmartwychwstania. To nie jest jakaś rzeczywistość statyczna, nieruchoma, ale rzeczywistość dynamiczna. Właśnie to podkreślił św. Paweł w dzisiejszym czytaniu: zanurzenie w śmierć i zmartwychwstanie, zanurzenie i wynurzenie, taka jest pełna symbolika chrztu. Otóż właśnie ta dynamika, to przejście, ten jakiś ruch, domaga się już naszego współdziałania. Chrzest jest czymś danym, ale jest równocześnie czymś zadanym. Chrzest jest czymś otrzymanym w darze, bez naszej zasługi. Ale z kolei to, co jest nam dane, domaga się z naszej strony współdziałania, współurzeczywistniania. Dlatego rzeczywistość, która nam jest dana we chrzcie, domaga się ciągle nowej akceptacji z naszej strony, coraz bardziej świadomej, coraz bardziej wolnej, coraz pełniejszej. Na czym to polega? Na tym, że coraz bardziej świadomie, coraz bardziej w sposób wolny wchodzimy w to przejście, w tę Paschę, w przejście przez śmierć do życia.
Co to znaczy praktycznie, konkretnie? Śmiercią jest grzech. Śmiercią jest wszelki odruch egoizmu, miłości własnej, zamykania się w sobie, spoczywania w sobie. Śmiercią jest również wszystko, co w nas jest skutkiem grzechu, co w nas nazywamy starym człowiekiem albo człowiekiem cielesnym. Jest w każdym z nas ciążenie w dół, jakaś siła, która nas zwraca ku sobie przez postawę używania, spoczywania w sobie: człowiek cielesny, człowiek zmysłowy, człowiek stary w nas. Otóż tej tendencji musimy ciągle przeciwstawiać inną tendencję: życie według ducha. Człowiek duchowy, człowiek nowy to ten, który kieruje się nowym przykazaniem, przykazaniem miłości, przykazaniem dawania siebie, służby bezinteresownej, który stara się żyć tak, jak żyje Chrystus. Teolodzy nazwali to proegzystencją, to znaczy życie dla – dla kogoś, życie w akcie dawania życia Bogu Ojcu, ludziom wszystkim, swoim braciom. Dawanie, służba, miłość, nowe życie, nowe przykazanie, nowa zupełnie tendencja, nowa dynamika naszego życia, której źródłem jest Duch Święty w nas. Otóż ciągle musimy dokonywać tego przejścia, ciągle musimy zadawać śmierć człowiekowi cielesnemu, staremu człowiekowi. Ciągle musimy przechodzić do nowego życia, coraz bardziej chodzić w Duchu, coraz bardziej żyć nowym życiem.
To znaczy, że rzeczywistość Paschy Chrystusa, Jego przejścia przez śmierć do zmartwychwstania, staje się coraz bardziej naszym życiem. Wchodzimy w rytm życia, który cechuje się przejściem ze śmierci do nowego życia, czyli przejściem od egoizmu do miłości agape, która polega na dawaniu siebie, na życiu w Duchu. I w tym znaczeniu chrzest jest czymś zadanym. Jest to najpierw dane, dlatego że już Chrystus dokonał tego przejścia i w Nim jest moc dla nas, że możemy to samo zrobić dzięki Niemu, bo sami z siebie nie bylibyśmy do tego zdolni. Z Niego płynie moc, czyli Jego Duch dla nas posłany. Ale z naszej strony jest potrzebny świadomy wysiłek, wysiłek woli. Ciągle na nowo musimy sobie uświadamiać to zadanie, ten obowiązek, który wynika z naszego chrztu świętego. Ta rzeczywistość obiektywna domaga się naszego współurzeczywistniania, domaga się naszej akceptacji, coraz bardziej świadomej, coraz bardziej wolnej. Dlatego mówimy o odnowie chrztu, odnowie zobowiązań naszego chrztu, odnowie przymierza naszego chrztu.
Co roku wzywa nas Kościół do tego właśnie w tę Świętą Noc. Nie miałoby sensu gromadzenie się po to, żeby wspominać odległe historyczne wydarzenia, że kiedyś tam dokonało się zmartwychwstanie Chrystusa. Nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby chrześcijanie na nowo dokonali tego przejścia, na nowo uświadomili sobie to wezwanie, które zawarte jest ciągle obiektywnie w rzeczywistości ich chrztu św. Dlatego w tę Noc Paschalną chrześcijanie na całym świecie odnawiają Chrzest, swoje przymierze chrztu świętego. W różnych momentach życia się to dokonuje.
Niektórzy z was dzisiaj w szczególny sposób są przygotowani do odnowy chrztu poprzez całą drogę deuterokatechumenatu: poprzez ewangelizację, oazę pierwszego stopnia, cały pierwszy rok pracy, poprzez kroki ku dojrzałości chrześcijańskiej, poprzez oazę drugiego stopnia, poprzez pracę w grupach deuterokatechumenalnych w ciągu roku – rzeczywistość nowego życia, nowego człowieka, coraz wyraźniej stawała przed wami. Dzisiaj, na zakończenie tego etapu formacji, trzeba znów, ale w sposób bardziej świadomy, w sposób bardziej dobrowolny, przyjąć dar nowego życia. Na tym polega szczególność tego dzisiejszego odnowienia naszego przymierza chrztu świętego.
Z pewnością nie po raz ostatni. Bo ostatni raz będziemy odnawiali swój chrzest w chwili naszej śmierci. Śmierć chrześcijańska powinna być tym ostatecznym naszym zanurzeniem się w śmierć Chrystusa po to, żeby z Nim przejść do życia wiecznego, do udziału w Jego zmartwychwstaniu. Ale żeby kiedyś przeżyć swoją śmierć tak, jak ją przeżył Chrystus na krzyżu: jako akt miłości, oddania siebie, musimy się przygotować przez całe swoje życie. Wtedy śmierć Chrystusa dla nas też stanie się źródłem życia. Wtedy i z naszej śmierci tryskać będzie życie dzięki temu, że będzie ona w pełni wszczepiona w śmierć Chrystusa w konsekwencji naszego chrztu świętego.
W ten sposób przygotowani, przygotowani szczególnie przez bogactwo liturgii dzisiejszej Nocy, chcemy teraz przystąpić do odnowienia zobowiązań przymierza naszego chrztu św. Chcemy wyrzec się uroczyście starego człowieka i szatana, który ciągle inspiruje w nas poczynania starego człowieka, i chcemy na nowo zwrócić się do Chrystusa, wyznając wiarę w Niego. Chcemy na nowo z Nim się zjednoczyć dzisiaj w Eucharystii z tą świadomością, że przyjmujemy Chrystusa zmartwychwstałego, również w znaku sakramentalnym. Dzięki temu ta Noc dzisiejsza stanie się naszym duchowym zmartwychwstaniem z Chrystusem. Nie będzie ona wspominaniem tylko wydarzeń minionych, ale będzie naszym uczestnictwem w rzeczywistości zmartwychwstania Chrystusa, która trwa jako sakrament paschalny, jako rzeczywistość przez wiarę dostępna dla nas, w którą coraz bardziej musimy się zanurzać całym swoim życiem.
Dokonam teraz poświęcenia wody, która przypomni nam nasz chrzest święty, a potem zapalimy nasze świece od Paschału na znak, że jest w nas światło wiary otrzymanej na chrzcie świętym i odnowimy nasze przymierze chrztu świętego.
http://liturgia.wiara.pl/doc/1126177.Jego-swiatlo-w-nas/2
*******
Kocham…
dodane 2015-03-27 21:31
S. Ancilla Skwarczyńska, honoratka
To On zdobył moje serce i zawalczył o mnie. Nauczył mnie kochać. Jednak nigdy nie wymuszał, abym udowadniała swoją miłość… Uczy mnie kochać, za każdym razem, kiedy mi przebacza…
Stwórz o mój Boże we mnie serce czyste i odnów we mnie moc Ducha! (Ps 51, 12).
Zamykam się w Twoim Sercu Maryjo i z drżeniem przywołuję to słowo. Bo czym jest moja miłość przy Twojej Miłości? Czym jest moja czystość serca przy Twojej czystości? Maryjo, kto nauczył Cię kochać? Skąd wiedziałaś, że warto oddać Bogu serce w całości? W cieniu podejrzeń, pytań, wątpliwości nie bałaś się o to, czy warto? Maryjo Najczystsza ze wszystkich kobiet, poddana Duchowi Świętemu i otwarta na Jego działanie, pokaż mi wartość czystości!
Przerzucając kolejne strony Ewangelii próbuję odnaleźć odpowiedź na te pytania i jednocześnie wracam pamięcią do lat, kiedy sama zaczynałam szukać miłości. Bardzo chciałam być kochana. Bardzo. Do dziś pamiętam to pragnienie, aby moje serce było „czyjeś”, aby ktoś chciał walczyć o nie, aby do kogoś należało, abym była dla kogoś jednego ważna. Dla kogoś, kogo nie przerażałoby moje poranione serce oraz to, że nie na wszystkim się znam, że nie radzę sobie z matematyką, fizyką i w kilku jeszcze bardzo ważnych sprawach. Jednocześnie w sercu było ogromne pragnienie, aby się oddać – tak w całości, nie na próbę… ale na zawsze. Marzenia niczym z bajki, to prawda… Czy zaczęłam szukać rycerza lub księcia? Nie. On zaczął szukać mnie. Nie od razu rozpoznałam, że to On, że to właśnie Ten, z Kim chcę spędzić resztę swojego życia i tylko z Nim. To właśnie On zdobył moje serce i zawalczył o mnie. Nauczył mnie kochać. Jednak nigdy nie wymuszał, abym udowadniała swoją miłość… Uczy mnie kochać, za każdym razem, kiedy mi przebacza… Pokazuje mi wartość czystości, kiedy trwam przed Nim Ukrytym w Najświętszym Sakramencie. Wtedy jest cały dla Mnie… On pokazał mi wartość czystości, kiedy oddał się za mnie cały na krzyżu, dlatego ja też chcę uczyć się codziennie, aby moje serce należało do Niego i tylko do Niego. W końcu pokazał mi wartość czystości, chroniąc godność każdego człowieka… Nazywa grzech po imieniu, ale nie przekreśla nikogo… Ewangelia przywołuje spotkania i rozmowy Jezusa z kobietami, z chorymi, ze słabymi, z najmniejszymi. Dla Jezusa każdy ma wartość. To nie jest proste, aby spojrzeć tak na drugiego, aby spojrzeć tak na siebie w chwili słabości. Nieraz przychodzi pokusa, aby odpuścić już, aby rozmienić serce na drobne, aby na setki sposobów dowartościować się i udowodnić sobie i innym, że coś znaczę, kiedy na reklamowych billboardach czytam: „Jesteś tego warta…”. Pojawia się pokusa… idola, aby mieć kogoś, kto będzie mnie wzmacniał, ale – niestety – tym idolem nie jest Chrystus, ale… no właśnie, kto lub co zajmuje serce? Czy warto? Czy warto walczyć o serce czyste, wolne od zniewoleń, od grzechu, od zazdrości? Z całą pewnością odpowiadam: Warto! Czystość zaczyna się od pragnień… ale potem to jest kwestia decyzji, codziennych decyzji. To nie jest prosta droga. To jest walka. Podejmę ją znów na nowo? Do kogo dziś należy moje serce?
Maryjo, w Twoim Niepokalanym Sercu chcę się zamknąć i szukać odpowiedzi. Chcę nosić i rozważać Słowo Pana, aby przeniknęło mnie i uczyło, jak walczyć o czystość.
Pytania do refleksji:
- Czy dbam o czystość mojego serca?
- Czy żyję w łasce uświęcającej?
- Czy dbam o czystość moich spojrzeń, myśli, relacji?
- Czy zachowuję czystość intencji? Czy nie manipuluję ludźmi?
- Czy nie przypisuję sobie zasług, które należą się samemu Bogu?
- Czy kieruję się w życiu prawdą?
- Czy widzę w czystości (również w czystości cielesnej) wartość?
http://liturgia.wiara.pl/doc/2408189.Kocham
*******
Czystość czyli zachwyt
dodane 2015-03-26 21:00
Elżbieta i Piotr Krzewińscy
Mężczyzna i kobieta są stworzeni dla siebie nawzajem. Mają sobie pomagać w tym, by we współmałżonku coraz bardziej jaśniał Boży obraz.
Żeby przybliżyć temat czystości w małżeństwie, przywołamy obraz złota, tego drogocennego kruszcu. Otóż czyste złoto jest metalem bardzo miękkim i dlatego nie nadaje się do produkcji biżuterii. Żeby była z niego „korzyść”, trzeba je zanieczyścić innymi metalami. Wtedy staje się twardsze i człowiek może z niego zrobić to, co mu się podoba, na co ma ochotę.
Podobnie jest ze sferą seksualną w małżeństwie. Ona też jest nieustannie zanieczyszczana. Są to nieczystości zewnętrzne (np. pornografia, antykoncepcja), ale i wewnętrzne (odrzucenie przez małżonków wzajemnej płciowości i związanej z nią płodności). „Dzięki” tym zanieczyszczeniom sfera ta jest wtedy wykorzystywana do osiągnięcia różnych celów: doświadczania przyjemności od razu, bez czekania, poczucia władzy, okazania niezadowolenia, odrzucenia współmałżonka itp. itd.
Żeby tę sferę życia przeżywać w czystości, bardzo pomogło nam zastanowienie się nad tym, dlaczego Pan Bóg stworzył kobietę płodną cyklicznie, tak naprawdę 24 godziny w cyklu (tyle żyje komórka jajowa), a mężczyznę płodnego całe swoje życie? Kiedy tak nad tym się zastanawialiśmy, musieliśmy zmierzyć się także z obrazem Boga Ojca, jaki w sobie nosiliśmy. Musieliśmy zmierzyć się z naszym brakiem zaufania do Jego mądrości, ale także z niechęcią do podporządkowania się Jego zamysłom. Tak naprawdę musieliśmy wybrać posłuszeństwo Bogu, a nie swoim czy innych wyobrażeniom i pomysłom na przeżywanie życia intymnego w małżeństwie.
Żyć w czystości w małżeństwie to stawać się takimi małżonkami, jakimi chce nas widzieć Pan Bóg. Żeby się dowiedzieć, czym jest bycie mężczyzną i kobietą w Jego oczach, sięgnęliśmy do źródła: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi».” (Rdz 1,27-28)
Przede wszystkim mężczyzna i kobieta są stworzeni dla siebie nawzajem. Mają sobie pomagać w tym, by we współmałżonku coraz bardziej jaśniał Boży obraz. A to znaczy, że odmienność płci – mimo że tak drastycznie różna – ma nam w tym pomagać, że nie jest przeszkodą.
Kobieta, mimo że w swoim subiektywnym odczuciu ma trudniej w życiu (comiesięczne krwawienia, bóle menstruacyjne, bóle owulacyjne, wahania nastrojów, spowodowane zmianami poziomów hormonów w jej organizmie, 9 miesięczna ciąża i ból porodu, połóg itp. itd.), jest dzięki swojej odmienności nieustanną fascynacją dla mężczyzny. Kobietę tworzy właśnie to, co związane jest z jej płciowością. Wszyscy znamy przecież to powiedzonko: „Kobieta zmienną jest”.
Stosowanie tabletek hormonalnych sprawiło, że wielu mężczyzn nie zetknie się z prawdziwą kobiecością, właśnie z jej zmiennością i humorami, a przez to nie doświadczy tego, czym jest dawanie kobiecie oparcia, poczucia bezpieczeństwa w tych jej, niezależnych od jej woli, wahań nastroju. Nie doświadczy bogactwa kobiecości w jej czystej postaci. Przez to zafałszowaniu ulegnie też przeżywanie przez niego swojej męskości. Kobieta natomiast nie doświadczy tego, jak wspaniale jest być przyjętą przez mężczyznę, zaakceptowaną w całym swoim bogactwie przeżyć i uczuć. Jak bardzo czyni kobietę wolną fakt, że jej kobiecość zachwyca jej męża.
Bo stosowanie jakiejkolwiek antykoncepcji sprawia, że małżonkowie, którzy szczerze przysięgali sobie miłość – tj. całkowitą akceptację, podziw, chęć pomocy we wszelkich sferach życia – jednocześnie przekazują współmałżonkowi taką informację: „Kocham Ciebie, ale nie akceptuję Twojej płodności. To, że jesteś kobietą/mężczyzną, mi zagraża i muszę się przed Tobą zabezpieczyć.” Czy taka miłość może prowadzić człowieka do jeszcze większego, głębszego rozwoju? Do jeszcze lepszego rozumienia tego, jakim cudem jest drugi człowiek obok mnie?
Lęk i strach zawsze zamykają na przyjęcie drugiego człowieka. Nie pozwalają dostrzec czyjegoś piękna w jego odmienności, inności. A poprzez sferę seksualną widać to najwyraźniej.
Skąd się biorą wzajemne pretensje, oskarżenia, „bóle głowy”, przemilczenia odnośnie tego, co mnie rani i nie podoba podczas współżycia? Skąd się biorą kłamstwa i udawanie orgazmów? Skąd w małżeństwach brak czułości i okazywania sobie bliskości na milion sposobów, z których seks jest tylko jednym z nich. I wcale nie najważniejszym dla kobiet.
Ale podkreślmy, do takiego pojmowania i przeżywania czystości w naszym małżeństwie oboje dorastaliśmy i nadal dorastamy. Nie zawsze jest to łatwe i przyjemne. Zresztą „przyjemność” to nie jest imię Pana Boga.
Jakie są owoce naszego życia w czystości, bez antykoncepcji? Na pewno to wzajemna czułość i bliskość. Ogromna radość z tego, że drugi człowiek obok jest. To umiejętność rezygnowania z przyjemności. To zachwyt męskością męża i kobiecością żony.
Dlatego jeśli po owocach mamy rozeznawać, co jest dobre, a co złe, szczerze możemy polecić życie tą radą ewangeliczną w małżeństwie.
http://liturgia.wiara.pl/doc/2406477.Czystosc-czyli-zachwyt
******
Ufam
dodane 2015-03-24 22:37
Ewangeliczne ubóstwo to nie kwestia posiadania, ale zaufania, to dziecięce wznoszenie rąk do Ojca z poczuciem, że On się troszczy.
Dla was stał się ubogim, aby was ubogacić swoim ubóstwem (por. 2 Kor 8, 9).
W Niepokalanym Sercu Maryjo zamykam się, aby nauczyć się bycia ubogim i odkryć w nim prawdziwy sens ubóstwa. Jakie było Twoje ubóstwo, Maryjo? Czy braki, których doświadczyłaś w swoim życiu, widziałaś jako dar czy jako trudności? Bałaś się, gdy zabrakło Ci tego, co konieczne? Doświadczyłaś ubogich narodzin swojego Syna, brak perspektyw, zabezpieczeń. Nie posłużyłaś się, Maryjo, jakimikolwiek „znajomościami” ludzkimi, aby zmienić niesprawiedliwy wyrok, jaki zapadł na Twojego Syna. Niepokalana Królowo, dziś ozdabiana złotem i wszelkimi drogimi kamieniami na obrazach, a w Ewangelii uboga Dziewczyno z Nazaretu, naucz mnie ufać do końca i w każdej sytuacji!
Ubóstwo to takie trudne wyzwanie, bo kojarzy się z jakimś brakiem. Kiedy dzieliłam się z moimi najbliższymi decyzją o podjęciu życia zakonnego, jednym z głównych pytań było to o własność, o posiadanie rzeczy, o możliwość dysponowania pieniędzmi. Czułam wprawdzie wtedy zatroskanie moich bliskich o mnie, ale jednocześnie na wiele z pytań trudno było odpowiedzieć. Trudno przekazać wartość ubóstwa, jeśli nie podejmuje go ktoś sam, to nie ma tego doświadczenia. Bardzo trudno teoretycznie komuś przekazać, że brak osoby lub rzeczy może być dobry (oczywiście mówię o pozytywnych relacjach z osobami i pozytywnym używaniu rzeczy materialnych). W braku mogę doświadczyć, kim właściwie jestem. Bez dodatków, bez upiększania, bez dowartościowywania się przez liczne gadżety lub wiele ważnych relacji jestem po prostu tym, kim jestem i mogę ufać. Ubóstwo ewangeliczne to kwestia wyboru i decyzji, to zgoda na to, że mam mało. Jednak to nie jest tylko jednorazowa decyzja, ale odnawiana nieustannie. Zaufanie jest codziennie próbowane, szczególnie w momentach trudnych, wręcz kryzysowych. Ubóstwo jest też kwestią wyboru, co właściwie jest mi potrzebne, co istotne. Jeśli ja nie będę decydować o tym, co posiadam, to rzeczy będą decydować, że mnie posiadają… Nie mogę mieć wszystkiego, nie mogę mieć dużo, więc trzeba dokonać wyboru, a ten wybór musi być nieustannie potwierdzany, gdyż przychodzi pokusa posiadania i gromadzenia, przychodzi pokusa chleba tak, jak doświadczali jej Izraelici na pustyni, tak, jak doświadczył jej Jezus. Pojawia się pragnienie, aby zacząć się troszczyć o siebie, aby gromadzić, bo jutro może zabraknąć… Lęk przed jutrem może faktycznie paraliżować, jeśli się nie ufa. Ewangeliczne ubóstwo to nie kwestia posiadania, ale bardziej zaufania, to dziecięce wznoszenie rąk do Ojca z poczuciem bezpieczeństwa, że On się troszczy. Czasem pojawia się pogląd, że tylko to, co kosztuje, ma swoją wartość, jest cenne, a jeśli coś jest za darmo, to nie ma wartości. Owszem, ale często to powierzchownie rozumiemy… Bo jeśli na Eucharystię mogę iść za darmo i z Niej czerpać… to tylko dlatego, że Chrystus przelał swoją Krew!
Czy znam wartość Eucharystii? Czy można żyć ubogo i być szczęśliwym? Czy warto troszczyć się i zabiegać o ubóstwo? Czy jest sens, aby odczuwać brak? Tak, jest sens… ale nie da się tego zrozumieć, jeśli się nie doświadczy i nie podejmie świadomego wyboru: „Tak, chcę!”
Maryjo, w Twoim Niepokalanym Sercu zamykam się i szukam odpowiedzi razem z Tobą, jak śpiewać Panu Magnificat w momentach niepewnych? Jak odpowiadać Fiat nie tylko w radosnym zwiastowaniu, ale również, gdy Jezus oczekiwał na wyrok w Ogrójcu? Chcę Maryjo nosić i rozważać Twoje uczucia, które miałaś w sercu, w takich momentach.
Pytania do refleksji:
- Czy dbam o to, by być ubogim jak Jezus?
- Czy posiadam rzeczy, które są mi niepotrzebne, a tylko podnoszą moje poczucie wartości?
- Czy moje serce jest chciwe i zazdrosne o rzeczy, które posiadają inni?
- Jak używam rzeczy wspólnych? Czy troszczę się i dbam o dobro wspólne?
- Czy staram się „posiadać” jak najwięcej relacji z ludźmi, aby coś w swoich oczach znaczyć?
- Czy widzę w ubóstwie wartość?
- Czy ufam Bogu, że troszczy się moje potrzeby?
- Czy mam postawę, że coś mi się należy?
http://liturgia.wiara.pl/doc/2404855.Ufam
******
Zabierz i daj
dodane 2015-03-23 21:56
Elżbieta i Piotr Krzewińscy
Problemy finansowe mają to do siebie, że pokazują, w czym pokładamy nadzieję i co (lub Kto) zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa.
Dotychczasowe wspólne życie i wychowywanie trojga dzieci (z których obecnie dwoje studiuje, co wiąże się z kosztami utrzymania ich w innym mieście) pokazało nam dobitnie, jak ważne w życiu każdego z nas jest poczucie bezpieczeństwa finansowego. Zapewnia je praca i otrzymywane wynagrodzenie.
Tak naprawdę tego, jak wiele znaczą dla nas pieniądze, dowiedzieliśmy się wtedy, gdy zaczęło ich brakować. Piotra firma pogrążała się w upadku, co oznaczało, że stopniowo nasza rodzina zaczęła być pozbawiana połowy środków na swoje utrzymanie. Wówczas każdy z nas mierzył się z tym, co to dla nich znaczy: „mieć pieniądze”. I to nie na zachcianki, ale na opłacenie rachunków czy kupno mleka i chleba dla dzieci.
Jedno z nas fakt ten przyjmowało dużo bardziej spokojnie niż drugie, dzięki czemu swoją postawą zaczęła wlewać pokój w serce zaniepokojonego, a czasem wręcz przerażonego współmałżonka. Poza tym dzięki temu doświadczeniu namacalnie Pan Bóg pokazał nam, jak bardzo się o nas troszczy. Przykładem tej czułej Ojcowskiej opieki były niespodziewane prace-zlecenia dla Piotra, dzięki czemu przynosił 20-30 zł wówczas, gdy nie było pieniędzy nawet na chleb. Tak samo zawsze Pan Bóg finansowo uprzedzał wszelkie nagłe wydatki, związane z chorobami. Nawet zaczęliśmy żartować, że wcale nie chcemy niespodziewanego przypływu gotówki, bo z reguły okazywało się, że to pieniądze na konkretny cel: lekarstwa lub leczenie.
W naszej rodzinie brak pieniędzy nigdy nie był tematem tabu. Kiedyś jednak jedna z córek wróciła ze szkoły (chodziła wtedy do podstawówki) i zapytała nas, czy jesteśmy biedni. To był dobry czas, by wyjaśnić dziecku, że do bogatych może nie należymy, ale patrząc na to, co mamy, biedni nie jesteśmy. A problemy finansowe mają to do siebie, że pokazują, w czym pokładamy nadzieję i co (lub Kto) zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa.
Staramy się pielęgnować w sobie poczucie wdzięczności i dziękczynienia Panu Bogu za wszystko, co otrzymujemy. Zaczęliśmy w związku z tym płacić dziesięcinę. Kiedyś po prostu stwierdziliśmy, że nie ma co z tym zwlekać. Bo jeśli nie płacę dziesięciny teraz, gdy mam niewiele, ale coś mam, to nie będę jej płacić wtedy, gdy będę mieć więcej. Wiąże się to z nieustannym czuwaniem nad własnym sercem, by nie zmniejszać daru, gdy nam samym zaczyna brakować, by uczciwie, z hojnością obliczyć, ile przekazać – i nie zwlekać z darem.
Bycie człowiekiem ubogim wiąże się dla nas z rezygnacją z forsowania swojego pomysłu na życie, z zaspokajaniem swoich pragnień wtedy, kiedy to nam się podoba i to nam wydaje się najlepsze. Staramy się i w tej dziedzinie być posłusznym Panu Bogu, choć czasem jest to trudne. Najpiękniejsze jednak w tym jest to, że jesteśmy dla siebie wsparciem. Gdy jedno słabnie, drugie go wspiera i przypomina o sensie tego wyrzeczenia, o kierunku, w którym zmierzamy. Czasem wiąże się to tylko z przyjęciem niezadowolenia współmałżonka bez osądzania, oceniania, ale z czułością i cierpliwością czekając, aż jego rozżalenie minie.
A ponieważ oboje cenimy św. Ignacego, często przywołujemy słowa jego modlitwy: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę moją całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś – Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli. Daj mi jedynie miłość Twoją i łaskę, albowiem to mi wystarcza. Amen”.
Taka właśnie jest postawa człowieka prawdziwie ubogiego, do której nieustannie zmierzamy.
http://liturgia.wiara.pl/doc/2403238.Zabierz-i-daj
*******
Lubisz samego siebie?
ks. Tomasz Horak
Żal za grzechy, czyli postawa uznania swojej winy i przeproszenia za nią to nie to samo, co pretensje do samego siebie.
Najłatwiej polubić kogoś to na fejsie. Na fejsie mnie nie ma, a lubię wszystkich. O inny jednak temat w tym tygodniu chodzi. W Tygodniu Wielkim, tygodniu wielu sakramentalnych spowiedzi. O spowiedziach nie wolno mi ani mówić, ani tym bardziej pisać. Wszakże o pewnych ogólnych sprawach, które spowiednik dostrzega – sądzę, że mówić powinien. We czterech księży spowiadamy w naszych pięciu kościołach. W którymś z nich odniosłem wrażenie, że kolejni penitenci są na siebie dziwnie rozżaleni z powodu swoich ułomności. Powiesz mi, że istotnym warunkiem pokuty jest żal za grzechy. Tak. Ale żal za grzechy, czyli postawa uznania swojej winy i przeproszenia za nią to nie to samo, co pretensje do samego siebie.
Polubić siebie takim, jakim się jest. Polubić tę osobę, którą sam jestem. Grzechów nie powinno się lubić. Nawet dobrze by było mieć je w obrzydzeniu. Ale popatrz – lubisz, ba!, kochasz swoje dziecko, swojego męża, swoją żonę, mimo że… (i tu cała lista przywar i przewinień). Bo gdybyśmy kochali tylko tych idealnych, to musielibyśmy w obłokach bujać – jeszcze nie w niebie, ale już nie na ziemi. Siebie mimo całej rejestru przewinień też polubić trzeba. I dowartościować – bo przecież obok listy przewinień jest lista zasług, lista dobrych czynów. A wśród nich te najliczniejsze i drobne zarazem. Te, które są tworzywem świata. Jesteś jak ten pajączek, który tysiącem małych kroczków, na niepewnym gruncie cienkiej nitki buduje z niej swój dom, swoje utrzymanie, także piękno misternej konstrukcji. I gniazdo dla przyszłego pokolenia. Tak, jak zamierzył Stwórca i pajączka, i ciebie. Tyle jest powodów, dla których możesz siebie polubić, nie patrząc, ilu polubiło ciebie na fejsie czy w realu. Nie mówiąc o tym, że lubimy i nawet kochamy wielu ludzi bez widocznego powodu, tylko dlatego, że są, że nasze drogi się spotkały. Czemu siebie, nawet bez powodu, nie lubić?
Śpiewał kiedyś Niemen, że dziwny jest ten świat. Pewnie miał rację. Ludzki świat naszych powiązań, zależności, współistnienia, szamotaniny, miłości, przyjaźni ale i sporów, wojen, nienawiści… Tak sobie myślę, że gdyby ludziska bardziej lubili każdy (i każda) samego siebie – świat nie byłby aż tak dziwny i przerażający. Gdybyśmy zrozumieli i zaakceptowali starą regułę etyczną „prima caritas ab ego” (pierwszą jest miłość siebie), łatwiej by nam było w relacjach z tysiącem spraw i ludzi wokół siebie. A jeśli zamiast tej pierwotnej miłości, która najpierw odnosi się do samego siebie jest niechęć do siebie, nienawiść do siebie, pogarda dla siebie? To w pogardzie mamy innych, nienawiść staje się motorem działania, niechęć odbiera radość życia, a z ludzi nawet bliskich czyni niepotrzebnych natrętów. Dlatego warto i trzeba pytać: Lubisz samego siebie? Jest to pytanie do każdego rachunku sumienia. I na Wielkanoc – bo jak będziesz się cieszył, że Jezus zmartwychwstał, jeśli nie pokochasz każdego, dla których poszedł krzyżową drogą? Jest to pytanie także do polityków skierowane: Lubisz samego siebie? Bo jeśli nie, to obawiam się, że i nas nie lubisz.
Zatem: Wesołych Świąt wszystkim, byśmy lubiąc siebie, potrafili pokochać innych i cieszyć się Jezusowym pokojem.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2419395.Lubisz-samego-siebie
*******
Ocalone życie – ocalona nadzieja
5 kwietnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Gdyby już dziś nasza wiara w życie wieczne była wielka (żywa i mocna), to już dziś radowalibyśmy się bardzo, przyjmując Pana Zmartwychwstałego! Wszystkie nasze myśli i czyny byłyby owiane wielką radością. Tymczasem bywa różnie. I to po tylu przeżytych Rezurekcjach! Nie ma się jednak co dziwić ani gorszyć – sobą czy bliźnimi. Smutek z życia, które wygląda nieraz tak, jakby było jedynie „bytowaniem ku śmierci”, narzuca się nazbyt mocno i nie da się go tak łatwo rozproszyć i przepędzić.
Nawet najbliższym świadkom Zmartwychwstania Jezusa zajęło to trochę czasu, zanim rozradowali się w pełni i stali się świadkami Życia – aż po męczeństwo. Najpierw jednak byli oni dziwnie powolni, powściągliwi, a nawet nierozumni i nieskorzy do wierzenia…
„Ty głośno rzekłeś żyć
I cicho – umierać.
Nieustannie powtarzałeś: być, być, być” (Maria Rainer Rilke)
Bóg – „miłośnik życia”
Cieszy nas życie – własne i wszelkie inne. Na wiosnę widać to wyraźniej. Czekamy, kiedy mocniej przyświeci słońce i spowoduje nową eksplozję życia. Istnienie, życie – to cenne dobro, które może podarować tylko Ten, Który Jest.
Naszą radość życia przyćmiewają różne trudne doświadczenia (choroba, starość, a w końcu śmierć), jednak nosimy w sobie „zaród wieczności”. Dawca istnienia najwyraźniej wlał w nas tęsknotę za trwałym życiem, wiecznym życiem. Gdy dopada nas choroba, robimy wiele, by ją przezwyciężyć. Gdy śmierć zagląda w oczy, raczej nikt się z tego nie cieszy (przynajmniej w pierwszym odruchu…). Właściwie, nie da się zaprzeczyć, że cenimy życie – kochamy istnieć. Któż kocha śmierć jako unicestwienie? A jeśli są tacy, to trzeba od razu zapytać, co takiego (tragicznego) zaszło w ich życiu, że je znienawidzili.
Kiedy dziś staje pośrodku nas Chrystus-Zwycięzca śmierci, to mamy szczególny powód, by z mocą przypomnieć, że miłośnikiem życia jest na pewno nasz Stwórca. To Bóg Ojciec kocha życie najbardziej. – Natchniony Autor tak pięknie zaświadcza o Stwórcy:
Miłujesz wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia! (Mądrości 11, 24-26).
A gdy zapytamy Boga – „miłośnika życia”, skąd wzięła się śmierć, to On odpowie nam: A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą (Księga Mądrości 2, 24). Bóg – „miłośnik życia” chce, byśmy żyli wiecznie i szczęśliwie. To pyszny i zawistny diabeł-kusiciel poprowadził ludzki ród ku manowcom śmierci. Od czasu pierwszego upadku w Raju dzieje ludzkie toczą się dwoma nurtami. Jeden to wzbierająca nienawiść i śmierć; drugi – wzbierająca rzeka Bożej Miłości, która przeważa nienawiść demonów i absurd śmierci.
Jezus Chrystus – „Ewangelią Życia”
W Jezusie Chrystusie Bóg Ojciec dobitnie wyznaje nam swą Miłość i przekonująco głosi „ewangelię życia”, życia wiecznego. Nasze ziemskie życie będzie w pełni udane, jeśli zdążymy przyswoić sobie „komunikat” Boga o Miłości i o Życiu! – Trzeba być jednak cierpliwym, gdyż tu na ziemi nic nie dzieje się w mgnieniu oka. Zboża i owoce drzew dojrzewają kilka miesięcy. Nowy człowiek w łonie matki dojrzewa dziewięć miesięcy. Dojrzewanie „człowieka duchowego” w nas jest jeszcze bardziej czasochłonne. Potrzeba wiele dni i wielu lat, by chrześcijanin stał się alter Christus – drugim Chrystusem.
- Ale oto otrzymujemy w prezencie jeszcze jeden raz Wielkanocne Święta. Na modlitwie i w czasie świętej Liturgii możemy nasycać się miłością Boga Ojca i Jezusową ewangelią życia. Jest nadzieja, że dzięki kolejnemu Triduum Paschalnemu, a potem dzięki 50-ciu dniom Okresu Wielkanocnego – wzrośnie w nas odwaga do poddania się prawu obumierającego ziarna i próbie całkowitego zawierzenia siebie Bogu w śmierci…
- Gdyby już dziś nasza wiara w życie wieczne była wielka (żywa i mocna), to już dziś radowalibyśmy się bardzo, przyjmując na modlitwie i Liturgii Pana Zmartwychwstałego! Wszystkie nasze myśli, wybory i czyny byłyby owiane wielką radością. – Tymczasem bywa różnie. I to po tylu przeżytych Rezurekcjach. Nie ma się jednak co dziwić ani gorszyć – sobą czy bliźnimi. Smutek z życia, które wygląda nieraz tak, jakby było jedynie „bytowaniem ku śmierci”, narzuca się nazbyt mocno i nie da się go tak łatwo rozproszyć i przepędzić. Nawet najbliższym świadkom Zmartwychwstania Jezusa zajęło to trochę czasu, zanim rozradowali się w pełni i stali się świadkami Życia – aż po męczeństwo. Najpierw jednak byli oni dziwnie powolni, powściągliwi, a nawet nierozumni i nieskorzy do wierzenia…
Trudno jest wierzyć w Zmartwychwstanie
Tak, trudno jest wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa i nasze. Zobaczmy to dokładniej i nabierzmy otuchy. Oto świta pierwszy dzień po szabacie. Przy grobie Jezusa widać Marię Magdalenę; przyszła pierwsza, gdyż bardzo miłowała Jezusa. Czy jednak widok pustego grobu wystarczył jej, by zacząć wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa? Czy może od razu wydała radosny okrzyk? – Nie. Tylko jeden jedyny Jan – już na sam na widok pustego grobu, płócien i zwiniętej chusty – uwierzył (por. J 20, 6-8); pewno też zaczął się radować, jednak inni uczniowie Jezusa mieli trudność z rozpoznaniem Go i z rozradowaniem się – nawet wtedy, gdy On stanął naprzeciwko nich.
- Zapłakana Maria Magdalena nie rozpoznaje Jezusa nawet wtedy, gdy słyszy Jego głos i patrzy na Niego.
- Tego samego dnia dwaj uczniowie szli do Emaus; też nie rozpoznali Jezusa, który przyłączył się do nich i z nimi rozmawiał. Rozpoznali Go dopiero wtedy, gdy Jezus dał im się poznać (por. Łk 23, 13-35)
- Kilka tygodni później podobnej trudności z rozpoznaniem Jezusa doświadczyło siedmiu apostołów (por. J 21, 4), którzy wrócili do Galilei i zabrali się do pracy. Ich połów był nieudany, czuli się bardzo zmęczeni… O świcie Jezus stanął na brzegu, mówił do nich, a oni Go nie poznali. Dziwna rzecz. Dlaczego nie poznali Go od razu? Przecież widywali Go już jako Zmartwychwstałego… Dużą przeszkodę stanowiły, ktoś powie, niesprzyjające okoliczności: niewyspanie, rozdrażnienie, zmęczenie, słaba widoczność o świcie.
Jednak w każdej z trzech przywołanych tu sytuacji kryje się zapewne jakieś głębsze przesłanie Jezusa, skierowane do wszystkich pokoleń chrześcijan.
My też jesteśmy jak Maria Magdalena, gdy przeżywamy śmierć naszych bliskich. My też jak uczniowie łowiący ryby (bez rezultatu) ciężko pracujemy. My też jak dwaj uczniowie idący do Emaus przebywamy niełatwą drogę życia. Jezus chce nam powiedzieć, że nie tylko osobom Jemu współczesnym, ale i nam wszystkim trudno będzie wierzyć – przynajmniej w niektórych sytuacjach – w Jego Obecność i pomoc. Trudno będzie wierzyć – przy grobach naszych bliskich, gdy łzy będą zalewać nasze oczy, a rozpacz – serca. Trudno będzie wierzyć w Jego Obecność i pomoc na naszych drogach do Emaus, czyli wtedy, gdy naszymi sercami owładnie rozczarowanie i beznadzieja. Trudno będzie wierzyć w Jego Obecność i pomoc, gdy przyjdzie nam ciężko pracować. Niestety, w trudnych sytuacjach łatwiej jest zamknąć się w sobie i oddać się desperacji niż otworzyć się choćby i na samego Pana Jezusa!
Po co to wszystko – pytamy czasem – skoro pracy jest za dużo lub w ogóle jej nie ma, bądź też jest źle wynagradzana? Myślimy sobie, po co przebywać drogę życia, skoro idzie się po niej coraz trudniej i ciężej. I w ogóle, po co to życie, skoro wszystko kończy się przy grobie?
On jest z nami zawsze
Jakie to ważne dla ocalania (tak dziś zagrożonej) nadziei, by w Święta Wielkanocne jasno sobie uświadomić, że Boży Syn jest po to z nami od Kolebki aż po Krzyż i Zmartwychwstanie, żebyśmy okrzepli w pewności, że On jest z nami zawsze – w każdej sytuacji. Że On nadaje zbawczy sens wszystkiemu, co ludzkie. Że On uwiecznia chwałą każdy dobry czyn i każde szlachetne pragnienie!
Dziś (i przez następnych pięćdziesiąt dni) Jezus, jako potrójny Zwycięzca, tłumaczy nam: Skoro Moja praca była etapem w drodze do Zmartwychwstania, to i wasza praca ma podobny sens. – Skoro Moje złożenie do grobu trwało trzy niepełne dni, to i wam Mój Ojciec i wasz Ojciec nie dozwoli spoczywać tam wiecznie. – Skoro Moja droga życia miała tyle trudnych stacji, a jednak jej finałem było i jest Zmartwychwstanie, czyli Pełnia Życia, to i z wami będzie podobnie.
Na koniec zauważmy i to, że są takie miejsca w Kościele, w których Jezusa Zmartwychwstałego można spotkać bardzo łatwo i na pewno. Jedno z tych miejsc to Eucharystia. To tu słuchamy, co do nas mówi Jezus. Jeśli słuchamy uważnie i rozważamy razem z Nim, wtedy nasze serca zaczynają pałać, a znika chłód… (Tego doświadczyli dwaj uczniowie idący do Emaus.) Tu (w Eucharystii) nasz Pan Zmartwychwstały daje nam Siebie na pokarm. W Komunii eucharystycznej Chrystus jednoczy się z nami już nie tylko „jakoś”, ale najdosłowniej! To zjednoczenie jest dla nas źródłem wręcz pewności, że i my będziemy żyć Życiem Syna Bożego.
Skoro tak się rzeczy mają, to razem ze św. Pawłem patrzmy często ku górze, gdzie przebywa Chrystus (Kol 3,1-4). I niech udzieli się nam nadzieja libańskiego Poety:
„Kiedy ziemia zażąda waszego ciała,
wtedy będziecie mogli, zatańczyć naprawdę.
Życie wieczne nie jest uśpieniem,
lecz wiecznym przebudzeniem;
jest ciągle świeżym porankiem.”
„Ty głośno rzekłeś żyć
I cicho – umierać.
Nieustannie powtarzałeś: być, być, być”.
Amen. Alleluja! Alleluja! Alleluja!
http://osuch.sj.deon.pl/2015/04/05/k-osuch-sj-ocalone-zycie-ocalona-nadzieja/
******
Warto czasem nie zdążyć, żeby zrozumieć…
Sylwia Kaczmarek / slo
Z czasem przypominał sobie coraz liczniejszą grupę ludzi – piastujących najrozmaitsze stanowiska – których podobieństwo teraz stało się dla niego bardzo wyraźne. Spośród innych – życzliwych i kompetentnych osób, pełniących identyczne funkcje – wyróżnia ich to, że potrzebują wciąż udowadniać, jak wielka jest ich władza. W każdej dziedzinie, w której cokolwiek od nich zależy, podkreślają swoje znaczenie przez to, że swoimi decyzjami starają się dokuczyć jak największej ilości ludzi. Iluż osobom utrudnili życie, by pozostałe nie ośmieliły się ignorować ich władzy. Wierzą, że im bardziej ludzie będą się ich bać, tym większa i trwalsza będzie ich władza. Tyle że podróżny wcale się nie bał…
Teraz, gdy uświadomił sobie, na czym polegała cała sprawa, nawet współczuł biedakowi. W jakiej iluzji żyje ów człowiek, skoro nie widzi własnej śmieszności. Jakże łatwo przekłuć nadmuchany balon jego “potęgi”, by wypuścić z niego powietrze… Człowiek ten zapomniał, że nad nim – oprócz kilku czy kilkunastu przełożonych w jego branży – jest Ten, który stworzył świat i jest jego jedynym Prawodawcą. Czy nie jest śmiesznym pył, który pretenduje do decydowania o losie innych pyłków, zapominając o tym, że jego władzę ukrócić może najlżejszy podmuch wiatru? A jednocześnie jak piękny jest pył, który poddaje się Bożemu wiatrowi i który wpisuje się w upragniony przez Boga obraz świata.
Tylko ta ziemska władza nosi znamiona prawdy, która wpisana jest w Boży plan zbawienia świata, która przyczynia się do zaprowadzania w świecie Bożego porządku. Każdy przejaw ludzkiej władzy, którego nie cechuje służba, jest nadużyciem. Ten, kto chce tworzyć własne prawa, wyłamując się spod prawa miłości – skazuje się na ciemność, strach i iluzję. Staje się królem wymyślonego przez siebie królestwa, które nabiera realnego wymiaru jedynie przez element ludzkiego cierpienia.
Czuł, że prawda, której dotknął, istnieje realnie i że obowiązuje ona wszystkich, nawet tych, którzy nie widzą już nad sobą żadnych ludzkich przełożonych, a przynajmniej niewielu. Im pewnie najłatwiej jest zachłysnąć się władzą. Pomagają im w tym podwładni, którzy pochlebstwami, nie stawaniem w obronie sprawiedliwości, a nawet przytakiwaniem jawnej nieprawdzie sprawiają, że w ludziach nieodpornych na władzę rodzą się monstra. Utwierdzają się oni w przekonaniu, że wszystko im wolno, i zaczynają wierzyć w to, że obowiązującym kodeksem zachowania jest ten, który sami spontanicznie tworzą. Z tego powodu przyznają sobie prawo do okazywania swego niezadowolenia, a nawet karania osoby, która nie zrealizowała ich wyraźnie zasygnalizowanych oczekiwań – choćby nie były one związane bezpośrednio z zakresem obowiązków.
W pewnym momencie podróżny potknął się o wystającą płytę. Syknął z bólu. Może dzięki temu uświadomił sobie jeszcze jeden aspekt sprawy. Zrozumiał, że niektórzy z podwładnych włączają się w budowanie czyjejś iluzorycznej władzy nie dla zrealizowania przy okazji swoich ambicji czy z tchórzostwa, ale obawiając się realnie grożących im trudności, utraty pracy, zszargania imienia czy – w skrajnych przypadkach – utraty życia. Czy nie dlatego niektórzy spośród pierwszych chrześcijan oddawali hołd obcym bogom, podczas gdy inni szli na męczeńską śmierć?
Znów się nieco zagalopował w swoich rozważaniach. Czy jednak dla chrześcijanina faktycznie każdy wybór między dobrem a złem nie sprowadza się do wyboru życia lub śmierci? Tak, czasem trzeba wybrać ziemskie trudności i cierpienia, by ocalić życie swej duszy.
Warto było nie zdążyć na pociąg, żeby to zrozumieć. A jego przyjaciel?… Czy nie w takich sytuacjach sprawdza się przyjaźń?http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,326,warto-czasem-nie-zdazyc-zeby-zrozumiec-.html
*******
List wyrazem przyjaźni
Anselm Grün / slo
Przyjaźń wymaga rytuałów. Mogą nimi być regularne rozmowy telefoniczne albo wspólne wędrówki, na które się od czasu do czasu wybierzemy. Przyjaźń trzeba pielęgnować, w przeciwnym razie w pewnym momencie przecieknie przez palce.
Są takie przyjaźnie, które wciąż trwają, nawet gdy ma się rzadko kiedy kontakt. Kiedy przyjaciele się spotykają, ich przyjaźń znowu się odradza. Ale zwykle potrzebuje ona rytuałów, w których znajdziemy czas dla siebie nawzajem i wyrazimy uczucia, które nas poruszają.
Ważnym rytuałem przyjaźni jest list. Szczególnie dzisiaj, w epoce telefonów komórkowych i e-maili, dobrym rytuałem byłoby znalezienie czasu na to, by usiąść przy stole i napisać tradycyjny list.
Pisanie najwyraźniej jest istotnym elementem przyjaźni. Przyjaźni zawdzięczamy bodaj najpiękniejsze listy literatury światowej. W dzisiejszych czasach niestety oduczyliśmy się pisać do siebie listy. A przecież przyjaźń potrzebuje listu, w którym przekazuję przyjacielowi, co mnie porusza. Konstantin Raudive powiedział raz: „Ludzie, którzy nie wymienili się listami, nie znają siebie nawzajem“. Dla filozofa Ernsta Horneffera list do przyjaciela jest jak święto, które obchodzimy pośrodku codzienności: „Niech list będzie dla ciebie świętem! Możesz sobie pozwolić na to święto. Pewien grecki mędrzec powiedział: ‘Zycie bez świąt jest jak wędrówka bez schronienia na odpoczynek’. Stwórz sobie w trakcie tej surowej, niespokojnej wędrówki przystanek dla duszy — w liście”.
Miłość, która jest w nas, chce zostać wyrażona. List jest trwałym wyrazem przyjaźni. List mogę wciąż czytać ponownie. Franz Xaver czytał, klęcząc i tonąc we łzach, listy, które napisał do niego przyjaciel Ignatius von Loyola. Listy sprawiły, że ich przyjaźń pozostała żywa, mimo że przyjaciele nigdy więcej się już nie zobaczyli.
Dlatego zapraszam cię, abyś co najmniej raz w roku napisał list do swojego przyjaciela, swojej przyjaciółki. Znajdź na to wystarczająco dużo czasu. Nie pisz po prostu, co właśnie robisz i co przeżyłeś. Zastanów się, co cię teraz rzeczywiście porusza.
Pisanie pomoże ci wyraźniej rozpoznać twoje własne myśli i uczucia. Pisanie do przyjaciela dobrze robi tobie samemu. Daje ci czas na to, by zająć się przyjacielem i zadać sobie pytanie, co łączy cię z nim w głębi. I stwarza ci możliwość wyrażenia tego, co istnieje w tobie często tylko w sposób bardzo rozproszony i niejasny. Pisanie styka cię z twoją własną prawdą i ze źródłem, które jest twoim filarem. Pisz, co cię porusza. Napisz przyjacielowi albo przyjaciółce również o tym, czego jemu albo jej życzysz i czego chciałbyś się o nim albo o niej dowiedzieć. Coroczny list mógłby stać się rytuałem, który pomoże tobie samemu w rozliczeniu się z siebie samego i ze swojego wewnętrznego stanu oraz w upewnieniu się, co cię wspiera i dokąd podążasz swoją drogą.
Więcej w książce: 50 rytuałów na udane życie – Anselm Grün
Wydawnictwo „Jedność” Kielce 2009
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,60,list-wyrazem-przyjazni.html
********
Z przyjaźnią sprawa nie jest taka prosta
ks. Marek Dziewiecki / slo
Tęsknimy za przyjaciółmi, bo przyjaźń to najlepszy system ochronny dla człowieka. Przyjaźń jest dla nas tym, czym dla zamku warownego są mury obronne, a przyjaciel to ktoś, dla kogo język miłości stał się językiem ojczystym.
Głębia przyjaźni zależy od głębi, z jaką przyjaciele przeżywają własne życie, a sama przyjaźń – podobnie jak mądrość i radość – nie jest czymś obowiązkowym. Jest darem, który nas zaskakuje i zdumiewa.
Przyjacielowi mogę ufać dlatego, że pozostaje on wierny ideałom, które nas połączyły. Wychowawca usiłuje mnie zmieniać, a przyjaciel sprawia, że ja sam pragnę się rozwijać. Przyjaźń jest podstawową formą miłości, a życie bez miłości staje się męczeństwem. Dojrzały przyjaciel potrafi mnie kochać niezależnie od tego, czego się dowie o mnie i o moim postępowaniu. Ta niezwykła forma miłości wymaga równie niezwykłej wrażliwości i szlachetności. Przyjaciele mają podobne horyzonty intelektualne, moralne i duchowe.
Łączy ich podobna szlachetność, wierność, ofiarność, zaufanie.
Większość ludzi kontaktuje się z innymi po to, by wymieniać poglądy lub załatwiać jakieś interesy. Przyjaciele kontaktują się ze sobą po to, by się sobą cieszyć. W kontakcie z przyjacielem nie grozi popadanie w schematy czy powierzchowne rozmowy. Nie ma tu miejsca na nudę czy rutynę. Każde spotkanie zaskakuje i przynosi niespodziewaną radość.
Przyjaciele nie przyzwyczajają się do siebie, nie układają scenariuszy kolejnych spotkań. Potrafią przebywać ze sobą w ciszy, bo sama obecność przyjaciół jest sposobem komunikowania miłości.
W kontakcie z przyjacielem nie muszę udawać kogoś innego, przekonywać go, że zasługuję na jego przyjaźń. Nie potrzebuję dowodzić, że jestem mu wierny, bo to jest oczywiste. Przyjaźń daje poczucie bezpieczeństwa podobne do tego, jakiego doświadcza dziecko w ramionach kochających rodziców. Przyjaciel szanuje mnie mimo moich ograniczeń i trudności.
Właśnie dlatego dzielę z nim nie tylko moje radości i sukcesy, ale także troski i chwile bezradności.
Być przyjacielem to czynić dla drugiej osoby znacznie więcej niż to, co wynika ze zwykłej wrażliwości. Przyjaciel potrafi podarować mi nie tylko to, co posiada, ale także to, kim jest. Traktuje mnie jak skarb, który nie może być wymieniony na nic wartościowszego. Moja radość sprawia mu większą radość niż jego własna. Przyjaciel nigdy nie zaproponuje mi czegoś, co byłoby niezgodne z moimi wartościami czy ideałami. Przyjaźń to niezwykły sejf miłości, w którym człowiek może znaleźć skuteczne schronienie dla siebie oraz dla swoich ideałów i aspiracji.
Przyjaźń potrzebuje chwil ciszy i milczenia, a jednocześnie wymaga otwartości i zdolności przyjaciół do dzielenia się myślami i przeżyciami. Przyjaciel rozumie mnie bardziej niż inni ludzie. Ale to nadal „tylko” człowiek, od którego nie mogę wymagać, aby „czytał” w moich myślach i w moim sercu. Z tego względu przyjaźń potrzebuje słów i widzialnych znaków.
Przyjacielem może być tylko ktoś, kto nie jest ani okrutnym wrogiem, ani pobłażliwym „kumplem” dla samego siebie.
Taki człowiek przyjmuje siebie z prawdą i miłością. Gdy odkrywa w sobie coś pozytywnego, wtedy cieszy się i umacnia.
Gdy odkrywa jakąś słabość, wtedy stanowczo stara się ją przezwyciężyć. Przyjaźń do drugiego człowieka mobilizuje do tego, by stawać się coraz dojrzalszym przyjacielem dla samego siebie. Szczęśliwi są ci, których przyjaciele odnoszą się z dojrzałą przyjaźnią do samych siebie.
Kobieta i mężczyzna to dwa różne sposoby przeżywania i wyrażania człowieczeństwa. Z tego względu są dla siebie atrakcyjni. Mogą nauczyć się wiele od siebie i wzbogacić swój sposób bycia człowiekiem. W kontakcie z osobą drugiej płci grozi jednak skupienie się na jej atrakcyjności cielesnej czy emocjonalnej. Wtedy to, co miało być przyjaźnią, może stać się zależnością lub pożądaniem. Dojrzała przyjaźń między kobietą a mężczyzną to miejsce szczególnego rozwoju.
Prawdziwa przyjaźń zaskakuje. Nie można jej zaplanować, ani przewidzieć.
Doświadczenie przyjaźni to nie sprawa szczęśliwego zbiegu okoliczności. Im dojrzalej kochamy, tym łatwiej znajdziemy przyjaciela. Przyjaźń jest nieuchronnym owocem miłości. To nie przypadek, że niektórzy ludzie nie znajdują nawet jednego przyjaciela, a inni są oczekiwani, witani z radością i obdarzani zaufaniem przez wiele osób. Doświadczenie przyjaźni lub jego brak odsłania prawdę o całej naszej postawie życiowej. Przyjaźń – podobnie jak radość – jest osiągalna jedynie dla tych, którzy potrafią bezinteresownie kochać.
Sprawdzianem przyjaźni jest respektowanie wolności przyjaciela. Zauroczenie emocjonalne jest zaborcze, odgradza od innych ludzi i zawęża wolność. Prowadzi do zazdrości, do gwałtownych zmian nastrojów, do niepokoju i konfliktów. Tymczasem przyjaźń nie izoluje od innych ludzi. Jest trudna właśnie dlatego, że wymaga zdolności do połączenia wyjątkowej bliskości z niezależnością. Przyjaźń to spotkanie dwóch dojrzałych wolności. Przyjaciel jest dla mnie darem, który nie żąda odpowiedzi. Człowiek zakochany staje się emocjonalnie zależny od osoby, w której się zakochał. Zwykle osoba ta przysłania mu innych ludzi. Zakochany traci wtedy z oczu wszystko to, co do tej pory było dla niego ważne i cenne. Potrafi zapomnieć o wcześniejszych zobowiązaniach i więziach. Tymczasem przyjaciele nie skupiają się na wzajemnej relacji. Spotykają się w taki sposób, że ich myśli i serca kierują się do osób, wartości i wydarzeń, które są dla nich cenne i ważne.
Przyjacielskie spotkania sprawiają, że w osobach odradza się entuzjazm, wiara w dobro, prawdę i miłość oraz wytrwałość – potrzebna wtedy, gdy każdy powróci do swojej codzienności. Przyjaźń jest na tyle trwała i solidna, na ile trwałe i solidne okazują się ideały i wartości, w które zapatrzeni są przyjaciele. Przyjaciel to ktoś, z kim dzielę podobne ideały oraz zachwycam się tym samym dobrem. Potwierdzeniem przyjaźni jest obecność. Przyjaźń jest możliwa nawet wtedy, gdy przyjaciele są oddaleni o tysiące kilometrów, ale to sytuacja wyjątkowa.
Na co dzień przyjaźń to radosne bycie razem. Droga do przyjaciela wydaje się krótka, niezależnie od jej długości. Dla przyjaciela zawsze znajduję czas i nie liczę spędzonych razem godzin.
Przyjaźń rodzi entuzjazm. Daje niespodziewaną radość. Pomaga wytrwać w trudnościach i cierpieniu. Mobilizuje do rozwoju. Rodzi wrażliwość, subtelność, cierpliwość, dojrzałość, prawość. Przyjaźń uszlachetnia. Przyjaciel to ktoś, kto sprawia, że poszerzają się moje horyzonty intelektualne, emocjonalne, moralne, duchowe, religijne i społeczne. On przynosi nadzieję, wydobywa i chroni to, co we mnie najpiękniejsze. Sprawia, że odnajduję w sobie siły i zdolności, których bez jego pomocy nigdy bym nie odkrył.
W obliczu przyjaciela odsłaniamy nie tylko naszą radość i dojrzałość, ale także nasze ograniczenia i trudności. Jemu zwierzamy się z życiowych ciężarów i bolesnych przeżyć, o których nie mówimy nikomu innemu. Przyjaciel jest zwykle jedynym świadkiem naszych łez.
Jest kimś, kto rozumie, że przyjaźń wierna ma swoją cenę w postaci wspólnego dźwigania trudności tych, którzy nam zaufali. Przyjaciel pozostaje wierny nawet wtedy, gdy sam zostaje zdradzony i skrzywdzony. Pozostaje ze mną wtedy, gdy inni mnie opuszczają.
Właśnie dlatego przyjaźń wiąże się z wielką odpowiedzialnością.
Ten, kto za pomocą przyjaźni usiłuje coś zyskać, zniszczy każdą przyjaźń. Natomiast ten, kto jest przyjacielem nie ze względu na swoje potrzeby czy oczekiwania, ale dlatego, że druga osoba jest dla niego cenna, umacnia przyjaźń i odkrywa, jak wiele sam przez to zyskuje. Przyjaźń może się rozwijać jedynie wtedy, gdy przyjaciele potrafią zaskakiwać siebie wzajemną bezinteresownością. Ludzie niedojrzali kierują się zasadą: „Kocham ciebie, gdyż ciebie potrzebuję”. Przyjaciele kierują się zasadą: „Potrzebuję ciebie, gdyż ciebie kocham”. Przyjaciel cieszy się najbardziej wtedy, gdy sprawia radość z ukrycia. Jego zyskiem jest to, że ja coś zyskuję. Przyjaźń jest szczytem bezinteresowności i dlatego nie można jej kupić ani sprzedać, a jedynie ofiarować.
Łatwo jest być „przyjacielem” od święta. Łatwo towarzyszyć innym ludziom w godzinach ich sukcesów, gdy wszystko układa się po ich myśli i cieszy. Tymczasem prawdziwa przyjaźń weryfikuje się w szarości powszednich dni, które przecież dominują w życiu człowieka. Ludzkie życie nie jest jedynie świętowaniem. Nieuniknione są dni smutku, nieporozumień, zniechęcenia, konfliktów, rozczarowań i niepokojących wątpliwości. W czasie pomyślności mamy wielu „przyjaciół”. W dni niepowodzeń mamy przyjaciół prawdziwych, którzy pojawiają się wtedy, gdy doznaję goryczy porażki i gdy najbardziej potrzebuję wsparcia. Prawdziwą przyjaźń poznaje się nie po jej intensywności, lecz po długości trwania. Spotkanie prawdziwego przyjaciela to przełomowe wydarzenie w życiu człowieka.
Przyjaźń karmi się wdzięcznością.
Wdzięczność rodzi się ze zdumienia, że w moim życiu zostałem obdarowany ponad miarę. Przyjaźń jest jednym z największych powodów do serdecznej wdzięczności. Wdzięczność chroni człowieka przed nadmierną koncentracją na sobie, uwalnia od niedojrzałych oczekiwań i od rozgoryczenia. Tylko człowiek szczęśliwy potrafi być wdzięczny, a człowiek żyjący w dojrzałej przyjaźni jest szczęśliwy.
Niezwykłą cechą przyjaźni jest to, że można nią obdarować zupełnie obcych ludzi i że może okazać się ona silniejsza od więzów krwi. Prawdziwa przyjaźń nie jest jednak nigdy skierowana przeciw więziom rodzinnym zaprzyjaźnionych osób. Przyjaciel to ktoś, kto pomaga mi być dojrzale obecnym w życiu moich bliskich.
Przyjaciel to także ktoś, kto rozumie, że on sam nie wystarczy mi do osiągnięcia pełni szczęścia i rozwoju. Uznaje granice swojej obecności w moim życiu. Respektuje moje prawo do bycia z innymi i do samotności. Przyjaciel to niezwykły towarzysz na mojej drodze życia, ale nie on wytycza mi tę drogę, i nie on staje się moją drogą życia. Przyjaciel kocha mnie w taki sposób, że nie próbuje stać się całym moim światem.
Przyjaźń to naprawdę niezwykły sposób spotykania się z drugim człowiekiem.
To schronienie dla człowieka. To najlepsza polisa na życie i lekarstwo na wszelkie trudności. To przestrzeń, w której czujemy się kochani, cenni i bezpieczni. To wielki skarb. Właśnie dlatego przyjaźń wymaga czujności i pokory. Aby trwać w przyjaźni, nie wystarczy zrozumieć jej reguł, podobnie jak do wygrania meczu nie wystarczy znajomość zasad gry. Potrzebny jest jeszcze mądry trener oraz solidny trening.
Kto pragnie zbudować przyjaźń z drugim człowiekiem i z samym sobą, może jej się uczyć od Boga, którego przyjaźń do ludzi przekracza wyobrażenia ludzkiego umysłu i serca. To właśnie w Bogu przyjaźń między ludźmi znajduje swoje źródło oraz nadzieję na to, że pozostanie trwała, wierna i owocna.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,147,z-przyjaznia-sprawa-nie-jest-taka-prosta.html
“Dobrze, że Ty jesteś! Oj, dobrze!”
Ks. Robert Nęcek / slo
Osoby przyjaźniące się mówią nieraz do siebie proste i głębokie słowa – “Dobrze, że jesteś!”. Oznaczają one radość z powodu spotkania człowieka, który szukał przyjaźni i chciał przyjaźń ofiarować.
Chcieć przyjaźń ofiarować, znaczy chcieć w sposób wolny pomagać i kochać. Oczywiście miłość różni się od przyjaźni, gdyż miłość może być jednostronna, a przyjaźń musi być odwzajemniona. Bez odwzajemnienia nie ma przyjaźni. Kochać siebie wzajemnie w przyjaźni to umieć sobie służyć.
Czasem ludzie mówią, że udając się spać śnią o przyjaźni, która byłaby radością. Kiedy się budzą twierdzą, że przyjaźń jest służbą i wówczas odkrywają, że poprzez służbę przyjaźń staje się radością. Chodzi o to, że podążanie do przodu jest przeznaczeniem każdego człowieka. Podążać samemu jest egoizmem, iść z drugim natomiast jest wzajemną odpowiedzialnością. Być odpowiedzialnym to czynić przyjaźń rzeczywistością dynamiczną, w której miłość jest wyrozumiała, ale nie ślepa na wady przyjaciela. Oznacza to, że przyjaźń jest wzajemnym równaniem w górę, nie zaś stąpaniem w dół i zmierzaniem w przepaść.
Żyć przyjaźnią to unikać smaku błota zagrażającego ludziom. Nikt z nas przecież nie jest baronem Münchhausenem, który – według legendy – był tak dzielny i niezależny, że kiedy wpadł w bagno to sam siebie z niego za włosy wyciągnął. Warto więc pamiętać, że nigdy nie było i nie ma barona, który potrafiłby wyciągnąć sam siebie za włosy z rozległego błotnego grzęzawiska. W miłości i przyjaźni śmiało można oczekiwać postępu w dojrzałości i zmagania się ze swoimi słabościami. Czynić postęp w dojrzałości to – jak pisał ks. Jan Twardowski – pielęgnować miłość i przyjaźń jak dziecko, aby nie zwariowało, nie zaziębiło się, nie wyleciało przez okno jak ptak. Miłość i przyjaźń, aby były miłością i przyjaźnią, wymagają walki z egoizmem, pracy nad sobą i cierpliwości.
Innym imieniem przyjaźni jest lojalność. A być lojalnym to trwać w przyjaźni nawet pod nieobecność przyjaciela i pilnować jego spraw. Być lojalnym, to tak się zachowywać wobec ludzi pod nieobecność przyjaciela, aby się nie zawstydzić, gdy przyjaciel ponownie się pojawi. Z tej racji nielojalność tym bardziej jest potępiana, im dłużej trwa przyjaźń między osobami. Zatem żyć w przyjaźni, to umieć ją wyrazić i pomimo nieśmiałości otworzyć przed nią swoje serce, a także – gdy zajdzie potrzeba – bronić jej wartości. W przeciwnym razie będzie ona zagrożona. Chodzi o to, aby uczyć się na błędach innych, gdyż prawdziwa przyjaźń jest jak zdrowie: doceniamy ją wtedy, kiedy ją utracimy.
Podczas jednego z wykładów ks. Józef Tischner wyróżnił dwa rodzaje ludzi: tych, z którymi można odmawiać różaniec, i tych, z którymi można kraść konie. I zalecał, że lepiej się przyjaźnić z tymi, z którymi można kraść konie, gdyż z nimi również odmówi się różaniec. Z ludźmi zarozumiałymi, czyli niezdolnymi do przyjaźni, można co najwyżej, a i to nie zawsze, uczynić jedynie to pierwsze.
Przyjazne spojrzenie, przyjazne słowo i przyjazne zachowanie zawsze jest początkiem wielkich cudów w życiu człowieka. Jeżeli tak się rzeczy mają, to jedna osoba odkrywając piękno drugiej osoby staje się szczęśliwa i z przekonaniem wypowiada słowa “Dobrze, że Ty jesteś! Oj, dobrze!”.
Źródło: Przyjacielu, dobrze, że jesteś!
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,160,dobrze-ze-ty-jestes-oj-dobrze.html
********
Dlaczego zadowalasz się imitacją szczęścia?
ks. Marek Dziewiecki / slo
Być radosnym i szczęśliwym to największe pragnienie każdego człowieka. Nikt z nas nie chce być kimś skrzywdzonym, uzależnionym czy zrozpaczonym, a mimo to tak wielu ludzi przeżywa swoje życie jako nieznośny ciężar.
Na ogół raczej nieliczne osoby promienieją radością i szczęściem. To najlepszy dowód na to, że nikt z nas nie jest w stanie stać się człowiekiem szczęśliwym w sposób spontaniczny i bez wysiłku. Szczęście osiągnąć mogą jedynie ci, którzy rozumieją, na czym ono polega oraz jaka droga do niego prowadzi.
Iluzje szczęścia
Droga do szczęścia nie jest łatwa. Ci, którzy nie chcą – czy też nie umieją – szukać prawdziwego szczęścia, zadowalają się jego imitacją. Wmawiają sobie, że szczęściem jest coś innego niż… szczęście. Wszystko, co cenne, bywa podrabiane. Właśnie dlatego tak wiele jest imitacji szlachetnych kamieni. O ile jednak noszenie imitacji biżuterii nie jest żadnym dramatem, o tyle zadowalanie się imitacjami szczęścia prowadzi do tragedii. Ludzie nieszczęśliwi wierzą, że będą szczęśliwi, gdy tylko zdobędą lepszą pracę, gdy kupią sobie nowy samochód, gdy wybudują willę lub gdy osiągną wyższy status społeczny. A niektórzy są jeszcze bardziej naiwni: wierzą, że będą szczęśliwi wtedy, gdy zdobędą władzę, gdy pójdą na dyskotekę, gdy zaspokoją jakiś popęd albo gdy zażyją narkotyk.
Człowiek szczęśliwy jest wolny od tych wszystkich iluzji. Wie, że jest szczęśliwy dlatego – i tylko dlatego – że kocha. Tego, kto kocha, cieszy wszystko: zdrowie, przyjaciel, praca, awans zawodowy, ale też piosenka nucona w sercu, stokrotka dostrzeżona na łące i tęcza, która uśmiecha się z wysoka. Natomiast człowiekowi, który nie kocha, nic nie przyniesie radości. Taki człowiek nieustannie i zachłannie planuje kolejne “sukcesy”, które – według niego – zapewnią mu szczęście. Jeśli zaś nie zrealizuje swoich zamierzeń, to łudzi się, że to właśnie brak “sukcesów” stał się powodem jego nieszczęścia. A jeśli wymarzone “sukcesy” już osiągnie, to z gorzkim zdumieniem odkrywa, że pozostaje podobnie nieszczęśliwy jak poprzednio. Mimo to z uporem maniaka nadal wmawia sobie to, że coś innego niż miłość zapewni mu szczęście!
Ludzi szczęśliwych spotykamy w każdej grupie społecznej: wśród młodych i starych, wśród zdrowych i chorych, wśród biednych i bogatych. Mogą oni się różnić pomiędzy sobą niemal wszystkim, ale mają jedną cechę wspólną: kochają. Ci, którzy są nieszczęśliwi, również mają pewną cechę wspólną: nie chcą lub nie potrafią kochać. Mimo kolejnych rozczarowań swoim dotychczasowym stylem życia nadal pozostają egoistami, ciągle krzywdzą siebie i innych ludzi, wciąż nie podejmują decyzji, by kochać. Ludzie ci mogą być młodzi, piękni, znani i bogaci, ale to nigdy nie wystarczy im do osiągnięcia szczęścia – z tego prostego powodu, że młodość, bogactwo czy sława nie stanowią źródeł radości. Właśnie dlatego pieniądze ani nie zapewniają szczęścia, ani nie przeszkadzają w tym, by ktoś był szczęśliwy, jeśli tylko kocha.
Najbardziej kuszącą drogą do nieszczęścia jest mylenie radości z przyjemnością. Tymczasem są to dwie zupełnie odmienne rzeczywistości. Przyjemność jest pospolita, czyli osiągalna dla wszystkich, podczas gdy radość jest arystokratyczna, gdyż osiąga ją jedynie niewielu ludzi. Aby doznać chwili przyjemności, wystarczy się najeść, wyspać, odreagować złość czy zaspokoić jakiś popęd. A na tego typu zachowania stać każdego człowieka. Także tego, który jest niedojrzały, zaburzony psychicznie czy zrozpaczony.
Druga różnica polega na tym, że przyjemność można osiągnąć wprost. Wystarczy sięgnąć po smaczną potrawę czy zostać przez kogoś czule przytulonym. Radość natomiast nie jest osiągalna wprost. Jest ona konsekwencją życia opartego na miłości, prawdzie i odpowiedzialności. Nie ma radości bez miłości. Trzecia różnica polega na tym, że radość jest trwała, przyjemność zaś szybko przemija, a czasem prowadzi do tragedii.
Przykładem unaoczniającym tę prawdę są ludzie, którzy dla chwili przyjemności łamią przysięgę małżeńską albo popadają w śmiertelną chorobę. Tymczasem radości nie tracimy nawet wtedy, gdy przychodzi nam mierzyć się z poważnymi trudnościami – oczywiście pod warunkiem, że nadal kochamy. Czwarta różnica wypływa z faktu, że szukanie przyjemności niszczy nasze pragnienia i aspiracje, prowadząc do grzechu, uzależnień i rozczarowań, natomiast radość umacnia wolność. Człowiek radosny potrafi chronić i realizować swoje najpiękniejsze ideały i marzenia.
Czynienie tego, co przyjemne, prowadzi zatem do bardzo nieprzyjemnych skutków. Właśnie dlatego ten, kto szuka przyjemności zamiast radości, popada w rozpacz. Dramat zaczyna się wtedy, gdy człowiek nie pragnie już niczego więcej niż tylko zaspokojenia jakichś potrzeb cielesnych albo poprawienia nastroju za każdą cenę. Początkowo taki człowiek nie zdaje sobie sprawy z własnej rozpaczy. Z każdym dniem staje się coraz bardziej zniewolony i nieszczęśliwy, a mimo to nie koryguje swego dotychczasowego sposobu postępowania. Tylko ten, kto dojrzale kocha, ma odwagę wyciągać logiczne wnioski z własnego postępowania, a także z postępowania innych ludzi.
Którędy do szczęścia?
Szczęście nie rodzi się ani wewnątrz, ani na zewnątrz człowieka. Ono jest owocem miłości, która objawia się i realizuje poprzez spotkania. Oczywiście chodzi tu nie o jakiekolwiek spotkania, lecz wyłącznie o takie sposoby spotykania się z samym sobą i z drugim człowiekiem, w których obecny jest Bóg. Właśnie dlatego nikt nie może osiągnąć szczęścia w osamotnieniu. Nikt też nie może być uszczęśliwiony przez innych ludzi, a zatem bez podjęcia własnego wysiłku. Szczęście jest owocem szczęśliwych spotkań – czyli takich, w których doświadczamy miłości. Współczesny człowiek tęskni za szczęściem podobnie mocno jak ci, którzy żyli przed nami. Niestety, obecnie wielu ludzi bezmyślnie karmi się bodźcami, obrazami czy przekonaniami, które oddalają ich od szczęścia. Tacy ludzie próbują ratować się “pozytywnym” myśleniem, czyli miłymi iluzjami na temat ich niemiłej sytuacji życiowej. Usiłują sobie wmówić, że są szczęśliwi. Właśnie dlatego z większości badań socjologicznych – zwanych naukowymi! – wynika, że najszczęśliwszymi ludźmi w Europie są… Szwajcarzy i Skandynawowie – a zatem te społeczeństwa, w których największy jest odsetek alkoholików, narkomanów, samobójców, ludzi chorych psychicznie, a także osób rozwiedzionych…
Człowiek “nowoczesny i postępowy” nie chce nawet słyszeć o tym, że istnieje droga do prawdziwego szczęścia. Nie chce o tym słyszeć z tego powodu, że droga do szczęścia jest trudna – a przez to mniej uczęszczana. W każdych czasach drogą tą pozostaje Chrystus, gdyż tylko On może nauczyć nas mądrze kochać i przynieść radość, jakiej ten świat ani nam dać, ani zabrać nie może. Ludzie nieszczęśliwi są mistrzami w zatruwaniu życia innym ludziom. Oni zrobią wszystko, byleby tylko odebrać nam szczęście. Oni nie chcą, byśmy byli dla nich mądrym darem, lecz naiwną ofiarą, którą będą mogli dowolnie manipulować i posługiwać się – w (złudnej!) nadziei, że to przyniesie im szczęście. Tacy ludzie są nieszczęśliwi dlatego, że nie kochają, ale wmawiają sobie, że cierpią dlatego, że nikt ich nie kocha, że praca nie daje im satysfakcji albo że ten świat jest źle urządzony i niesprawiedliwy.
Na początku trzeciego tysiąclecia człowiek oddala się od szczęścia na niespotykaną wcześniej skalę – nie tylko ze względu na własną słabość i naiwność, lecz również dlatego, że pada ofiarą cynizmu niektórych ludzi i środowisk. Cynicy to ci, którzy w sposób świadomy i przewrotny głoszą iluzję o istnieniu łatwego szczęścia, posługując się mile brzmiącymi sloganami typu: “żyjcie na luzie”, “róbcie, co chcecie”, “nie tłumcie popędów”. Czynią to po to, by jak najwięcej ludzi przywieść do rozpaczy. Cynicy doskonale wiedzą o tym, że ludzi nieszczęśliwych łatwo doprowadzić do każdej formy zniewolenia i że w konsekwencji można na nich zarobić kolosalne pieniądze. Najłatwiej jest dorobić się na ludzkim nieszczęściu. Człowiek nieszczęśliwy kupi dosłownie wszystko: alkohol, narkotyk, nikotynę, pornografię, prostytucję, a truciznę, jaką jest antykoncepcja, nazwie “lekiem” po to, by zapomnieć, że samemu sobie wyrządza drastyczną krzywdę…
Skoro szczęście jest owocem miłości, to nie jest ono zależne od tego, w którym miejscu świata i w jakim momencie historii rozgrywa się nasze życie. Jest natomiast zależne od stopnia dojrzałości spotykających się ze sobą ludzi. Mamy świadectwa o pięknych spotkaniach między ludźmi, którym przyszło żyć w okrutnych realiach obozów koncentracyjnych czy gułagów. Z drugiej strony prymitywne spotkania mają często miejsce w luksusowych willach czy wśród ludzi uznawanych za moralne “autorytety”.
Żaden człowiek nie może własną mocą nauczyć się takich spotkań, które oparte są na miłości i które przez to niezawodnie prowadzą do szczęścia. Nikt z nas nie jest przecież miłością. Tylko Bóg jest miłością i tylko On ma radość w sobie. My możemy mieć jedynie udział w Jego radości – i to tylko w takim stopniu, w jakim mamy udział w Jego miłości. Jedyną przestrzenią szczęśliwego spotykania się z samym sobą i z drugim człowiekiem nie jest jakieś szczególnie piękne miejsce czy jakiś wyjątkowo korzystny czas, ale trwanie w Bogu i Jego miłości. To nie przypadek, że najmocniejsze i najbardziej wzruszające więzi tworzą najwięksi przyjaciele Boga.
Szczęście małżonków
Skoro szczęście nie zależy od miejsca czy czasu, lecz od miłości, to największe szczęście płynie z najsilniejszych więzi. Przykładem niezwykle silnych więzi między ludźmi jest miłość małżeńska i rodzicielska. Samo bycie blisko siebie nie gwarantuje jednak szczęścia w sposób automatyczny. Bliskie więzi najbardziej bowiem weryfikują jakość miłości, która nas łączy. Właśnie z tego powodu stosunkowo łatwo jest cieszyć się kimś, z kim spotykamy się jedynie od święta, i to nawet wtedy, gdy nie łączy nas dojrzała miłość. Przykładem są randki zakochanych, którzy jeszcze nie umieją kochać i którzy niespokojną zazdrość mylą z pogodną tęsknotą. Maksimum szczęścia to sytuacja, kiedy ktoś dojrzale kochający spotyka ludzi, którzy kochają w równie dojrzały sposób. Natomiast wtedy, gdy człowiek wiąże się z kimś, kto nie kocha, życie może stać się dla niego piekłem na ziemi. Nie wiem, czy ktoś będzie w piekle po śmierci, ale wiem, że w doczesności wiele osób przeżywa tego rodzaju gehennę.
To nie przypadek, że najczęściej piekło na ziemi urządzają sobie krewni czy małżonkowie. Nic bowiem nie cieszy tak bardzo, jak dobre więzi z najbliższymi – ale też nic nie rani tak boleśnie, jak konflikty z rodzicem, ze współmałżonkiem czy z własnym dzieckiem. Nieszczęście w rodzinie nie zaczyna się dopiero wtedy, gdy ktoś bije czy poniża swoich bliskich. Przemoc zaczyna się już wtedy, gdy ktoś przestaje kochać, gdy rano obojętnie mija najbliższe osoby, gdy nie okazuje im co chwila nowych znaków pamięci, troski, czułości. Składając przysięgę małżeńską, mężczyzna i kobieta ślubują sobie, że przez całe życie będą kochać i szanować siebie nawzajem oraz swoje dzieci, a nie że jedynie nie będą ich krzywdzić czy maltretować.
Szczęście nie zależy od stopnia fizycznej bliskości, lecz od siły i dojrzałości okazywanej miłości. Jedni ludzie są blisko siebie po to, by wyrządzać sobie krzywdę, inni zaś spotykają się wyłącznie po to, by razem dorastać do świętości. To właśnie dlatego w jednych rodzinach ludzie czują się jak w niebie, a w innych dom rodzinny okazuje się padołem łez. Źródłem mojej ogromnej radości jest serdeczna przyjaźń ze szczęśliwymi rodzinami. O takich rodzinach piszę powieści, gdyż nie znajduję lepszej formy, aby opisać ich szczęście oraz moją radość z istnienia tych, którzy wypełniają Boże marzenia. Ludzie z rodzin nieszczęśliwych czytają te powieści ze wzruszeniem – czasem nawet dziesiątki razy – ale zwykle są przekonani, że to jedynie fikcja literacka. Natomiast ci, którzy żyją w szczęśliwych domach, są pewni tego, że opisuję prawdziwe postaci. Podobnie jak pewni są tego, że istnieje powietrze, którym oddychają.
To nie przypadek, że Bóg “wtrąca się” w najbardziej intymne powiązania między kobietą a mężczyzną. On wie, że własną (jakże ograniczoną!) mocą i mądrością możemy wymyślić jedynie więzi podobne do tych, które proponują nam popularne telenowele i które prowadzą do krzywd oraz rozczarowań. Cynicy oraz ludzie nieszczęśliwi z uporem maniaka będą ciągle proponowali nam znacznie mniejszą “miłość” – a zatem “miłość” niewierną, niepłodną i nieodpowiedzialną. Tymczasem Bóg proponuje małżonkom miłość wierną i nierozerwalną, która przynosi zaskakującą radość. Taką niezwykłą miłością może kochać jedynie ktoś, kto jest blisko Boga-Miłości. Nikt z nas nie jest w stanie zrealizować Bożych zamysłów własną mocą czy w oddaleniu od ich Autora.
Nie każdy związek pomiędzy kobietą a mężczyzną jest drogą do szczęścia. Drogą do radości jest jedynie taki związek, który proponuje sam Bóg. Sakrament małżeństwa oparty jest na miłości z najwyższym znakiem jakości. Bóg nigdy nie proponuje nam niczego mniejszego! Tam, gdzie miłość jest ze znakiem jakości, tam też pojawia się szczęście ze znakiem jakości. Gdy małżonkowie kochają i czują się kochani Bożą miłością, wtedy niemal wszystko sprawia im radość, a codzienne obowiązki nie stają się dla nich czymś uciążliwym. Praca w domu, wychowywanie dzieci, działalność zawodowa – wszystko to traktowane jest przez nich jak radosny przywilej, jak kolejna okazja do tego, aby potwierdzać miłość i by ją z wdzięcznością przyjmować. Tego, kto kocha, nic nie męczy. W czasie spotkania z młodzieżą na krakowskich Błoniach (27 maja 2006 r.) Benedykt XVI mówił właśnie o tęsknocie za szczęściem w rodzinie: “W sercu każdego człowieka jest pragnienie domu, w którym miłość będzie chlebem powszednim. To tęsknota za domem, który napełnia dumą, którego nie trzeba będzie się wstydzić i którego zgliszczy nigdy nie trzeba będzie opłakiwać. To pragnienie jest niczym innym, jak tęsknotą za życiem pełnym, szczęśliwym, udanym”.
Obecnie mówi się wiele o kryzysie małżeństwa. Jednak to nie małżeństwo przeżywa kryzys, gdyż nikt z nas nie wymyśli wspanialszej więzi niż miłość małżeńska i rodzicielska w wersji, jaką proponuje Bóg. Kryzys przeżywają jedynie poszczególni ludzie, którzy decydują się na zawarcie małżeństwa, mimo że nie dorośli jeszcze do miłości wiernej i ofiarnej. Rzecz ma się zatem podobnie jak z ulicami. Mianowicie tworzenie dróg to świetny pomysł, gdyż drogi prowadzą nas do ludzi i ułatwiają nam spotkanie tych, których kochamy. Nie ma ulic patologicznych. Patologiczni mogą być natomiast użytkownicy dróg. Wtedy drogi stają się niebezpieczne dla przechodniów. Nie jest to jednak problem dróg, lecz ludzi. Analogicznie jest z małżeństwem. Jeśli związek małżeński zawierają ludzie dojrzali i szczęśliwi, to stają się oni razem jeszcze szczęśliwsi. Jeśli jednak małżeństwo zawierają ludzie niedojrzali i nieszczęśliwi, to ich związek staje się źródłem jeszcze większego cierpienia.
Szczęściu małżonków i rodziców zagraża zatem każda forma bycia ze sobą, która nie jest oparta na miłości. Współczesne media, a także dominujące trendy kulturowe bombardują nas naiwnymi pomysłami na życie.
Niektórzy ludzie dochodzą do takiej bezmyślności, że deklarują sobie “miłość”, a jednocześnie twierdzą, iż pozostają w “wolnym” związku. W oszukiwaniu samych siebie nie przeszkadza im nawet to, że posługują się pojęciami, które są wewnętrznie sprzeczne i które dyskwalifikowałyby ich na każdym egzaminie. To przecież tak, jakby deklarowali sobie, że piją suchą wodę albo że poruszają się pojazdami na kwadratowych kołach… W subiektywnych deklaracjach naiwnych ludzi możliwy jest każdy absurd – także ten największy, czyli twierdzenie, że miłość to związek, który nie wiąże, i że można rozwieść się, pozostając “przyjaciółmi”. Kościół nie uznaje rozwodów nie dlatego, że chce przeszkadzać komuś w znalezieniu “nowego szczęścia” z nową osobą, ale dlatego, że poważnie traktuje człowieka, który złożył przysięgę małżeńską. Kościół nie może nikogo łudzić, że można dojrzale kochać i być szczęśliwym wtedy, gdy ktoś łamie poprzednią przysięgę miłości, złożoną świadomie i dobrowolnie. Miłość to najsilniejszy związek, jaki istnieje we wszechświecie. To związek silniejszy od ludzkich słabości, a nawet od śmierci, bo śmierć jest jedynie doczesna, a miłość jest wieczna.
Szczęściu małżeństw i rodzin w dramatyczny sposób zagraża szerząca się obecnie kultura śmierci, bo szczęśliwe małżeństwa i trwałe rodziny są jej bezpośrednim zaprzeczeniem. Wielkim zagrożeniem jest też mylenie miłości z czymś, co miłością nie jest – a zatem ze współżyciem seksualnym oderwanym od miłości, z zakochaniem i uczuciem, z tolerancją czy akceptacją. Warto zauważyć, że w Piśmie Świętym w ogóle nie występuje ani słowo “tolerancja”, ani słowo “akceptacja”, gdyż Biblia ukazuje wyłącznie realistyczną drogę do szczęścia. A drogą tą jest miłość i prawda – czyli prawdziwa miłość.
Radykalnym zagrożeniem szczęścia w związkach między ludźmi jest kradzież małżeństwa, czyli świętokradztwo. Chodzi tu o kradzież świętej więzi, jaką w zamyśle Bożym jest małżeństwo, i zastępowanie jej egoizmem we dwoje albo dominacją jednej strony nad drugą. Kradzież małżeństwa ma miejsce za każdym razem, gdy ktoś – podstępem, oszustwem, udawaniem czy wzbudzaniem litości – doprowadza drugą osobę do złożenia przysięgi małżeńskiej, a sam nie ma zamiaru albo nie jest w stanie tej przysięgi wypełnić. Na kradzieży nie da się zbudować szczęścia. Tym bardziej na kradzieży czyjejś przysięgi miłości.
Źródło: Oblicza szczęścia
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,201,dlaczego-zadowalasz-sie-imitacja-szczescia.html
**************************************************************************************************************************************
Dodaj komentarz