Myśl dnia
Plutarch
PONIEDZIAŁEK I TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I
PIERWSZE CZYTANIE (Hbr 1,1-6 )
Bóg przemówił do nas przez Syna
Początek Listu do Hebrajczyków.
Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Niego też stworzył wszechświat.
Ten Syn, który jest odblaskiem Jego chwały i odbiciem Jego istoty, podtrzymuje wszystko słowem swej potęgi, a dokonawszy oczyszczenia z grzechów, zasiadł po prawicy Majestatu na wysokościach. On o tyle stał się wyższym od aniołów, o ile odziedziczył wyższe od nich imię.
Do którego bowiem z aniołów powiedział kiedykolwiek: „Ty jesteś moim Synem, Jam Cię dziś zrodził”? I znowu: „Ja będę Mu Ojcem, a On będzie Mi Synem”. Skoro zaś znowu wprowadzi Pierworodnego na świat, powie: „Niech Mu oddają pokłon wszyscy aniołowie Boży”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 97,1-2.6-7. 9 i 12)
Refren: Hołd Mu oddajcie wszyscy aniołowie.
Pan króluje, wesel się, ziemio, *
radujcie się, liczne wyspy!
Obłok i ciemność wokół Niego, *
prawo i sprawiedliwość podstawą Jego tronu.
Jego sprawiedliwość rozgłaszają niebiosa; *
a wszystkie ludy widzą Jego chwałę.
Niech się zawstydzą wszyscy, którzy czczą posągi +
i chlubią się bożkami, *
niech wszystkie bóstwa hołd Mu składają.
Ponad całą ziemię Tyś bowiem wywyższony *
i nieskończenie wyższy ponad wszystkich bogów.
Radujcie się w Panu, sprawiedliwi, *
i sławcie Jego święte imię.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (1 Tes 2,13)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Przyjmijcie słowo Boże nie jako słowo ludzkie,
ale jak jest naprawdę, jako słowo Boga.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mk 1,14-20)
Jezus wzywa ludzi do nawrócenia i powołuje pierwszych Apostołów
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.
Przechodząc brzegiem Jeziora Galilejskiego ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: „Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi”. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim.
Idąc nieco dalej ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.
***************************************************************************************************************************************
Panie, tak jak uczniowie nad Jeziorem Galilejskim mieli odwagę, aby porzucić wszystko i pójść za Tobą, tak i ja proszę Ciebie, abym nie tylko umiał odczytać to, czego oczekujesz ode mnie, ale bym umiał to także wypełnić.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******
Rozpoczynamy w liturgii okres zwykły, lecz radość Bożego Narodzenia ciągle jest w nas obecna. Bóg przyszedł do nas. Świat, w którym żyjemy, nie jest pozbawiony Jego obecności. „Pan króluje, wesel się ziemio!” On pragnie wydobyć nas z morza grzechu i zła, które zagrażają naszemu życiu. Chce karmić nas swoim słowem i Ciałem, abyśmy poznając Go, podążali drogą, która nas doprowadzi do królowania razem z Nim.
ks. Jarosław Januszewski, „Oremus” styczeń 2009, s. 49
JEZUS — PRAWDZIWY SZCZEP WINNY
Panie, niechaj lgnę do Ciebie, albowiem w Tobie jest moje życie (Pwt 30, 20)
Jezus jest jedynym „Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi” (1 Tm 2, 5). Nie chciał jednak, odkupiwszy ludzkość, zostać od niej odłączonym, lecz zapragnął, aby całe odkupienie ludzi dokonało się w Nim, dzięki ścisłemu z Nim zjednoczeniu. Oto wielka tajemnica wszczepienia w Chrystusa. Objawił ją Apostołom w wieczór poprzedzający Mękę. „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia… Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie — o ile nie trwa w winnym krzewie — tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie” (J 15, 1. 4).
Jezus twierdzi stanowczo, że nikt nie może być odkupiony ani posiąść życia nadprzyrodzonego, życia łaski, jeśli nie będzie żył w Nim, nie będzie w Niego wszczepiony, podobnie jak latorośl nie może żyć ani owocować, jeśli nie będzie tkwić w szczepie. Oto najściślejsza łączność, jaką Jezus zapragnął ustanowić między sobą a ludźmi, łączność konieczna do ich zbawienia i uświęcenia. Nawet łaski najniższego stopnia nie może człowiek otrzymać bez pośrednictwa Chrystusa, podobnie jak nawet najmniejsza kropelka soku życiowego nie dojdzie do gałęzi odłączonej od pnia. „Prawdziwą winoroślą jest Chrystus użyczając życia i urodzajności pędom, to znaczy nam, którzy poprzez Kościół w Nim trwamy, a bez Niego nic uczynić nie możemy” (KK 6).
Jezus oświadcza też, że człowiek trwający w Nim nie tylko posiada życie nadprzyrodzone, ale jest przedmiotem szczególnej troski Ojca niebieskiego, który uprawia mistyczną winnicę. Istotnie, Ojciec niebieski uznaje w ludziach swoich przybranych synów, jako takich miłuje ich i opiekuje się nimi wtedy, kiedy widzi ich w swoim jedynym i umiłowanym Synu. Łaski przybrania za dzieci dostępują tylko ci, których Ojciec widzi ściśle połączonych ze swoim Jednorodzonym do tego stopnia, że stają się Jego żywą cząstką, jak latorośl jest żywą cząstką szczepu.
- O słodkie i rozkoszne wszczepienie! Ty najwyższa słodyczy, raczyłaś złączyć się z naszą goryczą… Ty, nieskończony, ze skończonymi… Czy wystarczyło Twojej miłości zjednoczyć się tak ze stworzeniem? O nie; dlatego Ty, Słowo przedwieczne, użyźniłeś to drzewo krwią swoją. A krew swym ciepłem sprawia, że ono wypuszcza pędy, kiedy człowiek dobrowolnie wszczepia się w Ciebie, jednoczy i wiąże serce i uczucie z Tobą, wiążąc i opasując ten szczepek wstęgą miłości, żyjąc według Twojej nauki… Powinniśmy bowiem upodobnić się do Ciebie, o Chryste, i wszczepić w Ciebie przez cierpienia, krzyż oraz święte pragnienia. Wtedy, o Życie, przynosimy Ci owoce życia… Wówczas widzimy, że Ty stworzyłeś nas bez nas, lecz nie chcesz nas zbawić bez nas. Kiedy jesteśmy wszczepieni w Ciebie, wówczas gałązki, które dałeś drzewu naszemu, wydają owoce (św. Katarzyna ze Sieny).
- O Boże, Ty posiadasz tę chwałę, która Cię uwielbia, a nie człowiek… Ty bowiem dajesz mu łaskę czynienia dobrze…
To Cię uwielbia, że wiele owoców przynosimy i stajemy się uczniami Chrystusa. Lecz przez kogo stajemy się Twoimi uczniami? Przez Ciebie, uprzedziłeś nas bowiem swoim miłosierdziem; istotnie, Twoim dziełem jesteśmy utworzeni w Chrystusie Jezusie, aby pełnić dobre uczynki.
O Jezu, Ty mówisz: Jak Ojciec umiłował Mnie, tak i Ja was umiłowałem; trwajcie w miłości mojej. Oto skąd mamy wszystkie nasze dobre uczynki. Bo skądże mielibyśmy je, gdyby wiara przez miłość nie działała?... I jakże miłowalibyśmy, gdybyśmy pierwej nie byli umiłowani?
Mówiąc: Jak Ojciec umiłował Mnie, tak i Ja was umiłowałem, okazujesz się właśnie Pośrednikiem, o Jezu. Ojciec istotnie miłuje również nas, lecz miłuje nas w Tobie; przez to Ojciec zostaje uwielbiony, że owoc przynosimy w winnym krzewie, czyli w Tobie, Jego Synu, i stajemy się Twoimi uczniami (św. Augustyn).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. II, str. 9
http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150112.htm
************
JACEK POZNAŃSKI SJ
Ruchliwe życie duchowe
Ustalamy sobie nieraz pewien pułap, który chcielibyśmy w życiu osiągnąć. Wyobrażamy sobie stan, do którego aspirujemy. Najczęściej dotyczy to naszej pozycji materialnej czy społecznej, ewentualnie edukacji. Wysilamy się, wkładamy dużo energii, inwencji i twórczości, aż w końcu dochodzimy do celu. Co wtedy? Cieszymy się i dążymy do utrzymania stanu posiadania. Podobnie postępujemy w życiu duchowym, choć co prawda, rzadziej przywiązujemy uwagę do osiągnięcia czegoś w życiu duchowym. Ci, którzy o tym myślą, zazwyczaj wyobrażają sobie pewien ideał modlitwy, relacji z Bogiem i bliźnimi. Jeśli go osiągają, pragną by pozostał niezmienny. Czy jest to rzeczywiście możliwe? Trudno się mówi, ale nie! Gdy raz zaangażujemy się w rozwój życia duchowego, w zdobycie jakiegoś duchowego ideału i zatrzymamy się, będzie to nieuchronnie prowadziło do cofania się. Dlaczego?
Deus semper maior
Człowiek jest stworzony jako istota dynamiczna, wciąż otwarta na zmiany, doskonalenie się, przekraczanie siebie i każdego swojego stanu. Nawet w podeszłym osoba wciąż jest zdolna do przystosowania się, przezwyciężania trudności, znajdowania nowych dróg. Oczywiście, jest też w nas tendencja statyczna, wspierana przez lenistwo, lęki, obawy, oportunizm, wygodnictwo. Od tego, która z tych sił w nas zwycięży, zależy poczucie pełni życia i radości z bycia człowiekiem.
Człowiek ma potrzebę „więcej”, gdyż jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga zawsze większego, Transcendencji. Dla Ignacego Bóg jest „Deus semper maior”. Niektórzy teologowie twierdzą, że w niebie nigdy się nie znudzimy, bo będziemy w nieskończoność odkrywali Boga, który wciąż przekracza każde nasze poznanie Go. Będzie to istnienie w zachwycie wciąż nowym odkrywaniem Boga. Początek tego niebieskiego stanu jest już na ziemi, gdy odkrywamy siebie jako dynamiczne Boże stworzenie.
Ruchliwa duchowość
Dla św. Ignacego ludzki byt w jakiś metafizyczny sposób jest naznaczony przez wyrażające dynamiczność słówko „więcej”. Ignacy był przekonany, że ludzie znajdują rację i chęć do życia, kiedy postępują, doskonalą siebie, kiedy zawsze więcej i bardziej odnawiają i reformują swoje życie. Według J. Laíneza SJ Ignacy „zawsze starał się czynić postępy” (List z 1547). Chciał też, by każdy kto odprawia Ćwiczenia duchowe pragnął „przynosić owoce znamienite i bardzo miłe Bogu” (Ćd 174).
Słówko „więcej”, centralne dla duchowości ignacjańskiej, wprowadza dynamikę, ponieważ z natury nie da się nigdy osiągnąć „więcej” w sposób ostateczny. Wyraża ono pragnienie ciągłego wzrostu, nieustannego rozwoju, nieprzerwanego bycia w drodze, wyciągania korzyści ze wszystkiego i zawsze. Ruchliwość życia duchowego jest dla byłego generała jezuitów, o. P.H. Kolvenbacha, najistotniejszym owocem Ćwiczeń. Poczucie dobrze odprawionych rekolekcji, zadowolenie, zbiór łask, wglądów i pociech są drugorzędne wobec pytania, czy życie i duch rekolektanta nabrały ruchliwości. Jeśli po rekolekcjach osoba chce po prostu być dobrym chrześcijaninem i nikim więcej, brak najważniejszego owocu. Odkrycie w sobie „więcej” prowadzi do poszukiwania Boga zawsze większego za pomocą rozeznawania duchowego. Dynamika więcej, bardziej, lepiej, to szukanie większej służby i chwały Boga, coraz lepsze rozeznanie i realizacja Jego woli. Ćwiczenia mają pomóc, by Bóg niepojętej Tajemnicy wziął człowieka w swoje całkowite posiadanie. Wtedy niepojęte rzeczy będą się działy w życiu takiego człowieka.
Przeciw stagnacji
Dzięki nakierowaniu na ruchliwość Ćwiczenia mogą wyrwać człowieka z dwóch częstych dzisiaj form stagnacji: fundamentalizmu oraz ideologii (P.H. Kolvenbach SJ). Czasami zastraszeni przez społeczno-kulturowe zmiany czujemy impuls do agresywnego odrzucenia wszelkiej reformy, odnowy, czy uwspółcześnienia. Jednak intensywne zanurzenie w potoku zmartwychwstałego życia Chrystusa podczas odprawiania rekolekcji ma nas właśnie wyrwać z wszelkiego usztywnienia, stwardnienia, uodpornienia i zahamowania rozwoju. Na drodze ignacjańskiej trzeba dokonywać wciąż nowych początków, odnawiać spojrzenie tak, by można było nie tyle wałęsać się po świecie, co pielgrzymować przez ten świat znajdujący się w wiecznej zmianie raz regresywnej, innym razem progresywnej.
Corde, spiritu, practice
Bliski współpracownik św. Ignacego, o. J. Nadal SJ wykrył w duchowości ignacjańskiej kołowy ruch, który pomaga w tej pielgrzymce. Swoje odkrycie ujął w formule spiritu-corde-practice. Według niego bliskość z Chrystusem wprowadza w ruch, którego początkiem jest poruszenie Ducha Świętego (spiritu). Przenika ono następnie do serca, gdzie winno być przyjęte i odczytane (corde). Następnie winno wcielić się w konkretnym zaangażowaniu, „pomaganiu duszom”, czynieniu miłości (practice). W końcu takie już wcielone poruszenie Ducha powraca do swojego początku w Bogu, pobudzając naszą modlitwę. Cały ten ruch wyraża zaangażowanie w realizację Bożego planu. Podjęty, staje się on codziennym źródłem duchowego życia. Z czasem prowadzi do tego, że modlitwa i działanie wzajemnie się przenikają, i już nie my, lecz Pan działa z nami i dla nas. Stąd niedaleko, byśmy odkryli całą naszą egzystencję jako święte miejsce, gdzie objawia się działanie Boga dla zbawienia człowieka (P.H. Kolvenbach SJ).
Działanie człowieka żyjącego duchowością ignacjańską nigdy nie stanie się rutyną, lecz wciąż będzie oryginalne w sposobie postępowania, tak jak wciąż oryginalny i niepowtarzający się jest nieustannie działający i trudzący się dla człowieka Bóg (Ćd 236).
Jacek Poznański SJ
Tekst ukazał się w styczniowym numerze Posłańca Serca Jezusowego 1(2015), www.poslaniec.co
********
Św. Grzegorz Wielki (ok. 540-604), papież, doktor Kościoła
Homilie do Ewangelii, nr 5
Ktoś pewnie sobie powie…: „Co takiego cennego porzucili, kiedy usłyszeli wezwanie Pana. Tych dwóch rybaków nie posiadało prawie nic?”… Pozostawili dużo, ponieważ opuścili wszystko, nawet jeśli było tego niewiele. My wręcz przeciwnie, przywiązujemy się do tego, co mamy i gorączkowo poszukujemy tego, czego nie posiadamy. Piotr i Andrzej zatem porzucili wiele, kiedy obaj wyrzekli się zwykłego pragniena posiadania. Porzucili wiele, skoro wyrzekając się swoich dóbr, wyrzekli się także żądzy posiadania…
Niech nikt zatem, widząc, że niektórzy porzucają wielkie bogactwa, nie mówi sobie w duchu: „Chętnie bym ich naśladował w gardzeniu tym światem, ale nie mam niczego, co bym mógł porzucić”. Porzucacie wiele, bracia, jeśli wyrzekacie się pragnień tego świata. Pan bowiem zadowala się naszymi dobrami zewnętrznymi, choćby były niewielkie: On zwraca uwagę na serce, a nie na wartoścć handlową. Nie patrzy, ile Mu ofiarujemy, ale ile miłości towarzyszy naszej ofierze.
Skoro, biorąc pod uwagę jedynie dobra zewnętrzne, nasi święci handlarze zapłacili sieciami i łodziami, to otrzymali życie wieczne, życie aniołów. Królestwo Boże nie ma ceny, a jednak kosztuje cię nie mniej i nie więcej niż to, co posiadasz.
*********
Kilka słów o Słowie 12 I 2015
Po co iść za Jezusem? – Mk 1, 14-20
Mieczysław Łusiak SJ
Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: “Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.
Przechodząc brzegiem Jeziora Galilejskiego ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do niech: “Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi”. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim.
Idąc nieco dalej ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.
Komentarz do Ewagelii:
Pójście za Panem Jezusem powoduje, że stajemy się innymi ludzi. Niby nic się nie zmienia, ale nasze życie staje się zupełnie inne. To właśnie oznaczają słowa Jezusa: “Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi” – “Pozostaniecie sobą, ale wasze życie będzie inne”. Obecność Jezusa w naszym życiu wiele temu życiu dodaje. Aby to mogło się stać, owszem, trzeba wiele zostawić. Ale warto!
Jezus chce wypełnić nasze życie nową treścią, chce abyśmy podjęli takie czyny, o których wcześniej nawet nam się nie śniło. Te czyny nie będą wynikać z jakiegoś nakazu. Będą owocem nowych zdolności.
Jeśli chcemy więcej umieć, jeśli chcemy być bardziej wykształceni, jeśli chcemy być bogatsi w rzeczy, których nie da się kupić za pieniądze – idźmy za Jezusem.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2301,po-co-isc-za-jezusem-mk-1-14-20.html
******
Na dobranoc i dzień dobry – Mk 1, 14-20
Mariusz Han SJ
Pójdźcie za Mną, a sprawię, że…
Pierwsze wystąpienie i powołanie pierwszych uczniów…
Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.
Opowiadanie pt. “Droga przez mękę”
Pracując przez kilka lat w szpitalu jako kapelan, miałem okazję poznać trudną drogę cierpienia. Znajdował się tam oddział dzieci z wadą serca, które czekały na trudną operację przy pomocy zastosowania sztucznego serca. Dzieci te szybko się męczą. Twarze, palce pod paznokciami mają nieraz koloru fioletowego. Zależy to od nasilenia choroby czy też wady serca.
Pamiętam sześcioletniego Wojtusia. Czekała go ryzykowna operacja. Miał przeżyć wyłączenie własnego serca na czas operacji przy zastosowaniu sztucznego serca. W związku z tym lekarze przygotowywali jego organizm przez kilkanaście dni przed zabiegiem. Mama pragnęła, aby wewnętrznie też był przygotowany. Przez wiele dni słuchał prawd koniecznych, aby przyjąć Komunię św. Cieszył się, że będzie mógł podobnie jak dorośli przyjąć Komunię przed operacją. Współcierpiące dzieci razem z Wojtusiem klęczały przy stoliku, na którym ustawiono krzyż i dwie zapalone świece.
Po krótkich modlitwach przy tym szpitalnym ołtarzyku mały pacjent przyjął Pana Jezusa pod znakiem chleba. Chociaż przeżywał tak poważne dni miał rozpromienioną od radości twarz. Nazajutrz doktor przeprowadził operację z nadzieją, że należy do udanych. A jednak po dobie Wojtuś zmarł. Przed śmiercią pocieszał swoich rodziców: – “Jak umrę to pamiętajcie, kochani rodzice, że będę się za was modlił”.
Refleksja
To prawda, że pójście za Jezusem nie jest łatwe. Ale przecież On nikomu nie obiecywał łatwej drogi. Nasze codzienne, te małe i duże krzyże, które umieszczone są na krętej drodze, przypominają nam, że życie nie jest proste, że trzeba się natrudzić, aby dojść do Królestwa Niebieskiego. Nasza łódź, poki zabierze balansu, potrzebuje czasu…
Gdy Jezus obwieścił Piotrowi, że będzie pasł Jego owczarnię, jednocześnie zapowiedział mu Jego męczeństwo. Codziennie idąc za Jezusem “spalamy” się jednocześnie dla Chrystusa. Życie dla Niego wymaga od nas poświęcenia i ofiary. Pójście nie oznacza stania, ale nieustanny ruch. Ciągłe wychodzenie i przekraczanie siebie samego jest świadectwem dawanym z miłości do Jezusa, który jest naszym Mistrzem i Panem…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy podążanie za Jezusem jest łatwe?
2. Co jest dziś Twoim krzyżem?
3. Co znaczy dla Ciebie sformułowanie: “spalać się dla Jezusa?”
I tak na koniec…
“Krzyż ma długie, na cała Europę ramiona” (Adam Mickewicz)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,136,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-1-14-20.html
*******
Komentarz liturgiczny
Jezus wzywa ludzi do nawrócenia i powołuje pierwszych Apostołów
(Mk 1, 14-20)
Asja Kozak
asja@amu.edu.pl
******
Refleksja katolika
Uwięzienie Jana Chrzciciela przyczynia się do tego, że Jezus już tylko sam jeden (póki co) zaczyna głosić w Galilei Dobrą Nowinę o zbliżaniu się królestwa Bożego. O wypełnianiu się Bożej obietnicy. Zwraca się do wszystkich:Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię (Mk 1,15b). Zachęca by zaufać Jego słowom i uznać wszechmoc Bożą. Aby dostrzec ją w nadchodzącym Królestwie. Każdego prawdziwego ucznia Chrystusa charakteryzuje natychmiastowa gotowość do pójścia za Nim. Pozostawienie wszystkiego, co do tej pory zajmowało pierwsze miejsce w jego życiu i całkowite oddanie się szerzeniu królestwa Bożego na ziemi.
Dokładnie tak właśnie postępują wybierani przez Jezusa apostołowie, chociaż całkowicie zaskoczeni są Jego propozycją. Dzieje się tak z Andrzejem i jego bratem Szymonem-Piotrem. Także z Jakubem i Janem, synami Zebedeusza – rybakami, którym to, odrywając ich od codziennych zajęć, Jezus obiecuje, że odtąd już ludzi łowić będą. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim (Mk 1,18). Ci czterej prości rybacy stanowią pierwociny apostolskiej społeczności, która w liczbie Dwunastu, w ciągu 3 lat Jego publicznej działalności, podąża wiernie za Chrystusem. Uczą się od Niego, jak „łowić” ludzi dla królestwa Bożego. Aby później (po Wniebowstąpieniu i Zesłaniu Ducha Świętego) kontynuować Jego dzieło i upowszechniać je na całym świecie. Czy staram się „łowić” ludzi dla Boga?
Natchniony Autor Listu do Hebrajczyków, pełen wiary i oddania Chrystusowi, już na samym jego wstępie w pewnym sensie streszcza historio-zbawcze znaczenie Słowa-Logosu. Zwraca szczególną uwagę swoich czytelników na fakty, poświadczające Bóstwo Jezusa Chrystusa jeszcze w Starym Przymierzu: Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Niego też stworzył wszechświat. Ten [Syn], który jest odblaskiem Jego chwały i odbiciem Jego istoty, podtrzymuje wszystko słowem swej potęgi, a dokonawszy oczyszczenia z grzechów, zasiadł po prawicy Majestatu na wysokościach (Hbr 1,1-3). W dalszej części Listu przechodzi do istoty Chrystologii – ukazania pełni kapłaństwa Jezusa Chrystusa, Jego wyższości ponad wszystkimi stworzeniami materialnymi i duchowymi.
Potwierdza to, co zostało już napisane w Liście św. Pawła do Filipian, że na Jego imię zegnie się wszelkie kolano (por. Flp 2, 9-11). Zapowiadając zaś powtórne Jego przyjście na ziemię w pełni chwały, przypomina, że należna jest Mu najwyższa cześć od wszystkich istot, czy to na ziemi, czy to w niebie, czy pod ziemią. Bo jak stwierdza Psalmista:
Niebiosa głoszą Jego sprawiedliwość,
a wszystkie ludy widzą Jego chwałę.
Muszą się wstydzić wszyscy, którzy czczą posągi
i chlubią się bożkami;
wszyscy bogowie hołd Mu oddają.
(Ps 97, 6-7)
Bogumiła Lech-Pallach, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl
***
Człowiek pyta:
Kiedy się chwieję, z radością się zbiegają, przeciwko mnie się schodzą obcy, których nie znałem, szarpią mnie bez przerwy, napastują i szydzą ze mnie, zgrzytając przeciw mnie zębami. Jak długo, Panie, będziesz na to patrzeć?
Ps 35, 15-17
***
KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział XXXIV. O TYM, ŻE KTO KOCHA, ROZKOSZUJE SIĘ BOGIEM ZAWSZE I WSZĘDZIE
1. Oto Bóg mój, moje wszystko 1 Kor 15,22. Czegóż chcę więcej, jakiego innego szczęścia mógłbym pragnąć? O cudowne słowa! Ale tylko dla tego, kto umiłował Słowo przedwieczne nie świat ani to, co na świecie 1 J 2,15. Bóg mój, moje wszystko. Mądremu dość raz powiedzieć, ale kochającemu nigdy nie dość i zawsze miło powtarzać. Gdy Ty jesteś, wszystko staje się radością, gdy Ciebie nie ma, wszystko ogarnia znużenie.
Ty dajesz sercu ciszę, spokój i szczęście bez miary. Ty sprawiasz, że wszystko budzi dobrą myśl, że we wszystkim przejawia się Twoja chwała i nic bez Ciebie nie może na dłużej dać zadowolenia; aby coś było miłe i przyjemne, musi na to spłynąć Twoja łaska i doprawić sól Twojej mądrości.
2. Komu Ty wystarczasz, doprawdy, czegóż mu zabraknie? Ale komu nie wystarczasz, cóż zdoła mu dać szczęście? Nie znają Twojej mądrości mędrcy tego świata i ci wszyscy, którzy rozkoszują się ciałem, bo tam tylko marność, a tu śmierć Rz 8,5-6.
Prawdziwymi mędrcami okazują się ci, co idą za Tobą odrzucając blichtr świata i utrzymując w ryzach ciało, bo od marności wznoszą się ku mądrości, od ciała do ducha.
Ci miłują Boga, a dobro stworzenia odnoszą w całości ku chwale Stwórcy. Różne to jednak rzeczy, zupełnie różne: dobro Stwórcy i dobro stworzenia, wieczności i czasu, światłości nadprzyrodzonej i blasku zwykłego światła.
3. O światło wiekuiste, przewyższające wszelką jasność świata, błyśnij, przeszyj swym blaskiem Ps 144(143),6 z góry najskrytszą głąb mojego serca. Oczyść, przenikaj radością i światłem, ożyw władze mego ducha, aby w najwyższym zachwyceniu przylgnęły do Ciebie. O, kiedyż nadejdzie godzina tak szczęśliwa i tak upragniona, gdy nasyci mnie Twoja obecność i staniesz się dla mnie wszystkim we wszystkim! 1 Kor 15,28.
Póki to nie nastąpi, nie ma pełnej radości. Dotychczas, niestety, żyje we mnie dawny człowiek Rz 6,6.10, nie całkiem jeszcze ukrzyżowany, nie w pełni dla siebie umarły. Ciągle jeszcze żąda czegoś, co szkodzi duchowi Ga 5,17, podsyca wewnętrzną wojnę, nie dopuszcza do tego, aby w królestwie ducha zapanował spokój Ps 44(43),26.
4. Ale Ty, który powściągasz potęgę morza i łagodzisz wzburzone głębie Ps 89(88),10, powstań, pomóż mi! Rozprosz narody, które szukają wojny Ps 68(67),31, i rozgrom je swoją mocą Ps 59(58),12; Jdt 9,11. Okaż, błagam, Twoją potęgę Syr 17,7, niech wysławiona będzie Twoja prawica Syr 36,7, bo nie ma dla mnie nadziei i ucieczki, tylko w Tobie, Boże Ps 31(30),2.4.
Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’
***
UWAGA CHROMEGO
Kiedy pierwszy raz wnidę w jakie zgromadzenie,
By poznać ludzi, zważam pierwsze ich spojrzenie:
Rozsądni naprzód spojrzą na mą nogę prawą,
Głupi naprzód na lewą, którą mam kulawą.
Adam Mickiewicz
***
Dziel się swoją wiedzą. To sposób na osiągnięcie nieśmiertelności.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’
******
Refleksja maryjna
“Kołysanka” Maryi
Maryjo podziwiam Cię, gdy karmisz Żywiciela rodu, który stał się dzieckiem, Zamieszkał w łonie dziewczyny, Choć Jego jest całe bogactwo świata. Córka nędzarzy stała się matką Tego Bogacza, ku któremu miłość swoją skłania; Ogień jest w łonie dziewicy, Lecz od Płomienia Ona się nie spaliła. Rozpalone węgle tuli i obejmuje, I nie oparzy się podczas, gdy je niesie: Płomień stał się ciałem, I dłońmi Maryi jest kształtowany. Ogromne Słońce jest ściśnięte i utkwione Wewnątrz obłoku błyszczącego; Ona, dziewczątko, stała się matką Tego, który Stworzył Abrahama i świat. Ona Jego nosi, kołysze i tuli, Głosem czułym wychwalając; Ona uwielbia swoje dziecko i mówi: “Rozkazuj mi, mój mistrzu, obejmować cię! Od kiedy jesteś mi dzieckiem, śpiewam ci kołysankę, I stając się Twoją matką, oddaję Ci cześć, Moje dziecko, które zrodziłam, byłeś przede mną, Mój Panie, którego nosiłam, Ty nosisz mnie. Teraz w całej swej okazałości jesteś przede mną I w Twoim Ojcu jesteś cały ukryty; Wszystkie wysokości są pełne Ciebie, A jednak przestrzeń na moich piersiach Nie jest dla Ciebie zbyt mała. Aniołowie z radością Cię wychwalają I ja, czy śpiewam słodko Ci kołysankę, o Panie? Cherubiny z drżeniem Cię błogosławią, I hymnami – moimi – będziesz wychwalony”.
Święty Efrem
teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2000
www.salwator.com
http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
Refleksja
Jan Twardowski
Pokochać
Jaka to radość pokochać Ciebie
od pierwszego spojrzenia
bez dowodu na Twe istnienie
bez sprawdzania papierów
i dopiero wtedy wszystko jak nic dotąd
trojaczki krzyczą na całego
nie pyskuje pilnowana trawa
dyrygent oczy zamyka żeby słuchać
wyciszają gwizdy
bawi ogon jelenia zawsze z jedną kreską
i nawet dym zamiast do diabła
idzie do nieba ze wzruszenia
“nie przyszedłem pana nawracać”, Warszawa 1986, str. 357.
Lorenzo Veneziano Powołanie Piotra i Andrzeja
Jan Twardowski
Porzucili wszystko i poszli za Nim
Ile trzeba rzeczy porzucić,
od ilu zajęć się oderwać,
odłożyć czytaną książkę,
zostawić w domu wierne psisko,
przerwać rozmowę z koleżanką –
gdy zegarek na Mszę woła,
trzeba porzucić dla niej wszystko.
«ABC księdza Twardowskiego. Rok A», Warszawa 2002, str. 85
***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
Został opatem nowego klasztoru cystersów w Revesby, a w roku 1147 opatem samego Rievaulx, a tym samym przełożonym wszystkich cystersów w Anglii. Większość swego życia spędził w tym właśnie klasztorze. Za jego czasów bardzo wyraźnie rozrósł się on i liczył ok. 600 mnichów. Elred odbywał coroczne wizyty w innych klasztorach cysterskich na terenie Anglii i Szkocji; odwiedził także Citeaux i Clairvaux. Podróże te odbiły się na jego zdrowiu; pod koniec życia cierpiał na bardzo bolesną, choć nie zidentyfikowaną chorobę (być może był to artretyzm lub choroba nerek). Był znany ze swojej wstrzemięźliwości – mówiono o nim, że bardziej przypomina ducha niż człowieka. Jego dar niezwykłej wymowy przyniósł mu miano “św. Bernarda północy”.
Napisał wiele ważnych dzieł z zakresu duchowości; w naszych czasach najbardziej znany z nich to wzorowany na Cyceronie traktat O przyjaźni duchowej. Napisał też kilka dzieł historycznych, dwa z nich dedykując królowi Anglii Henrykowi II, doradzając mu, jak być dobrym królem. Do XX w. Elred był znany raczej jako średniowieczny historyk, autor Życia św. Edwarda, króla i wyznawcy. Korespondował też z wieloma wybitnymi mężami swego czasu, niestety korespondencja ta nie zachowała się.
Elred zmarł 12 stycznia 1167 r. w Rievaulx i został pochowany w kapitularzu klasztornym. Jego grób natychmiast został otoczony kultem, który w 1476 roku został zatwierdzony przez kapitułę generalną cystersów. Wcześniej, w 1191 r., nastąpiło przeniesienie jego relikwii.
Przyjaźń bez troski jest jak niewierność
Elred z Rievaulx
Elred z Rievaulx (ok. 1110-1167), cysters, nazywany przez współczesnych „św. Bernardem Północy”. W młodości dworzanin króla Szkocji Dawida I. Od 1147 roku aż do śmierci pełnił obowiązki opata w klasztorze cystersów w Rievaulx. Odgrywał znaczącą rolę w życiu kościelnym i politycznym Anglii i Szkocji. Napisał jedno z najpiękniejszych w dziejach chrześcijaństwa dzieł o przyjaźni. Oto jego fragment.
ELRED. […] Czas już jednak na to, abyśmy z kolei przyjrzeli się temu, w jaki sposób należy troszczyć się o przyjaźń. „Trwałość zaś i stałość, które są tak pożądane jako cechy przyjaźni, wspierają się na wierności. To, co pozbawione wierności, jest nietrwałe”. Przyjaciele więc powinni być wobec siebie szczerzy, otwarci, zgodni w poglądach i odczuciach, a wszystko to wiąże się z wiernością. Człowiek o zmiennym charakterze i krętacz nie może być wierny. Stałymi i wiernymi nie mogą być także ci, którzy mają inną wrażliwość i odmienne poglądy.
Nade wszystko jednak należy wystrzegać się podejrzenia, owej trucizny przyjaźni i nigdy nie myśleć źle o przyjacielu ani nie wierzyć lub dawać posłuch temu, kto mówiłby o nim źle. Dorzućmy do tego miłe słowo, radosne oblicze, ujmujący sposób bycia oraz pogodne spojrzenie, co dodaje przyjaźni szczególnego smaku. Ponury i surowy wyraz twarzy jest wprawdzie zwykle przejawem zaszczytnej powagi, „lecz w przyjaźni powinno być [czasami jakby] mniejsze skrępowanie, większa swoboda, więcej gestów miłych, życzliwości i przystępności”, bez lekkomyślności i rozwiązłości.
Istnieje ponadto taka moc oddziaływania przyjaźni, która sprawia, iż „niższy jest równy wyższemu”. Często bowiem ludzie wysoko postawieni zawierają przyjaźń z człowiekiem o niższej pozycji, statusie, godności czy wykształceniu. Powinni wówczas nie zwracać uwagi na wszystko, co nie odnosi się do natury, uważając to za coś nieistotnego i zbędnego, a zawsze mieć na względzie piękno przyjaźni, które nie polega na strojeniu się w jedwabie czy szlachetne kamienie, na powiększaniu posiadłości, opływaniu w rozkosze ani obfitowaniu w bogactwa, na wynoszeniu w zaszczytach i na nadymaniu się godnościami. Tym samym, odwołując się do pierwotnej zasady, muszą ze szczególną troską mieć na względzie równość, która jest darem natury, a nie dodatki, które pożądliwość podsunęła śmiertelnikom.
Tak więc w przyjaźni, która jest najlepszym darem zarówno natury, jak i łaski, wyższy uniża się, a niższy się wywyższa, bogaty cierpi niedostatek a ubogi się wzbogaca, i tak każdy staje się uczestnikiem losu drugiej osoby, aby zapanowała równość, jak zostało napisane: Nie miał za wiele ten, kto miał dużo. Nie miał za mało ten, kto miał niewiele (2 Kor 8, 15). Nigdy więc nie będziesz się wywyższał ponad swojego przyjaciela, lecz jeśli na przykład w sprawach, o których mówiliśmy, okazałbyś się lepszy, wówczas nie zwlekaj z tym, aby mu się jeszcze bardziej podporządkować, okazać mu zaufanie, wychwalać jego skromność i otaczać go szacunkiem o tyle większym, o ile mniej nakazywałby to jego status społeczny lub
ubóstwo.
Jonatan, najznakomitszy spośród młodzieńców, zawarł przymierze z Dawidem, nie bacząc na swój ród królewski oraz na czekający go tron i zrównał w przyjaźni sługę z panem. Przez to wyniósł ponad siebie tego, kogo ścigał jego ojciec, kto ukrywał się na pustyni, kto został skazany na śmierć i przeznaczony na zabicie; siebie samego uniżał, a jego wywyższał. „Ty – powiedział – będziesz królem, a ja będę drugim po tobie” (por. 1 Sm 23, 17). Jakiż niezwykle wzniosły przykład prawdziwej przyjaźni!
Dziwna rzecz! Król zapałał gniewem na sługę i podburzył przeciw niemu cały naród, dowodząc jakoby ten walczył z nim o królestwo; kapłanów oskarżył o zdradę i skazał na śmierć na podstawie samego podejrzenia, przeczesywał gaje, przeszukiwał doliny, na górach i skałach porozstawiał zbrojne oddziały; wszyscy złożyli uroczystą przysięgę, że będą mścicielami królewskiego gniewu; sam Jonatan, który jedyny mógł mieć słuszny powód do nienawiści, postanowił sprzeciwić się ojcu, stanął po stronie przyjaciela, udzielił rady w tak wielkim niebezpieczeństwie i przedkładając przyjaźń nad królestwo, rzekł: Ty będziesz królem, a ja będę drugim po tobie (1 Sm 23, 17).
Zobacz tylko, jak ojciec młodzieńca podsycał jego nienawiść w stosunku do przyjaciela, nękał go obelgami, groźbami, że go pozbawi królestwa i dobrego imienia. Kiedy zaś wydał wyrok śmierci na Dawida, Jonatan nie opuścił przyjaciela. Zapytał: Dlaczego [Dawid] ma umierać? Czym zawinił? Cóż uczynił? (1 Sm 20, 32). Narażał swoje życie i zabił Filistyna, a ty się z tego cieszyłeś (por. 1 Sm 19, 5). Dlaczego więc ma umrzeć? Na te słowa król wpadł w szał i próbował przybić Jonatana włócznią do ściany, a do przekleństw dodał jeszcze obelgi, wołając: Synu przewrotnej kobiety! Wiem, że kochasz [Dawida] na swoją hańbę i na hańbę swej niesławnej matki (1 Sm 20, 30).
Potem wypluł cały jad, aby napełnić nim serce młodzieńca, dodając jeszcze słowa, które miały pobudzić ambicję, rozpalić zazdrość, rozniecić gniew i gorycz: Jak długo będzie żył syn Jessego, nie będzie bezpieczne twoje królestwo (1 Sm 20, 31). Kogóż nie poruszyłyby te słowa, w kim nie wzbudziłyby zazdrości? Czyjej miłości, życzliwości, przyjaźni by nie osłabiły, nie umniejszyły, nie zniszczyły? Lecz ów pełen miłości młodzieniec dochował praw przyjaźni, okazując się odporny na groźby, cierpliwy wobec zniewag, gardzący tronem ze względu na przyjaźń, nie dbający o sławę, lecz pamiętający o życzliwości, powiedział: Ty będziesz królem, a ja będę drugim po tobie (1 Sm 23, 17).
Cyceron mówi, że spotkał ludzi, którzy „przenoszenie pieniędzy nad przyjaźń uznają za rzecz haniebną”, niemożliwe jest wszakże znalezienie „mężów zdolnych dla przyjaźni wzgardzić zaszczytami, urzędami, dowództwem wojskowym, pełnomocnictwami, wpływami. Kto, mając do wyboru wymienione rzeczy i prawa, których przestrzegania wymaga przyjaźń, nie wybierze tych pierwszych? Natura ludzka jest zbyt słaba, aby wzgardzić powabami władzy”. „Gdzie, bowiem – mówi – znajdziesz kogoś, kto zaszczyt przyznany przyjacielowi przedkładałby nad swój?”. Oto znalazł się Jonatan, który odniósł zwycięstwo nad naturą, wzgardził sławą i potęgą i wyżej cenił cześć przyjaciela niż swoją własną, gdy powiedział: Ty będziesz królem, a ja będę drugim po tobie.
Oto prawdziwa, doskonała, niewzruszona i wieczna przyjaźń, której nie osłabia zazdrość, nie szkodzi podejrzenie, nie niszczy ambicja. Pod wpływem trudności nie ginie, nie ugina się pod ciosami, rażona tyloma zniewagami wydaje się nieugięta, obrzucana tylu obelgami trwa niewzruszenie. Idź, i ty czyń podobnie! (Łk 10, 37). Jeśli jednak uważasz, że trudno lub nawet niemożliwe jest przedkładać twego przyjaciela nad siebie, to jeśli chcesz być jego przyjacielem, nie wahaj się uczynić go równym sobie.
Kto nie traktowałby przyjaciela jak równego sobie, źle troszczyłby się o przyjaźń. „Bądź uczynny dla przyjaciela jako równego tobie”, mówi Ambroży – nie wstydź się uprzedzać go w usłużności, przyjaźni bowiem obca jest wyniosłość”. Zapewne wierny przyjaciel jest lekarstwem życia, darem nieśmiertelności (Syr 6, 16). Zastanówmy się teraz nad tym, w jaki sposób należy troszczyć się o rozwój przyjaźni w dziedzinie dóbr doczesnych, i odwołajmy się do tego, co na ten temat napisali wcześniej inni autorzy. Ktoś powiedział: „Przyjaźń powinna kierować się taką zasadą, by przyjaciół prosić tylko o rzeczy uczciwe i tylko takie im wyświadczać, nie czekając, aż sami nas o to poproszą. Nigdy nie zwlekajmy, lecz zawsze chętnie im pomagajmy”.
Jeśli trzeba stracić pieniądze dla przyjaciela, to znacznie lepiej je wydać na jego pożytek i potrzeby. Ale nie wszyscy mają jednakowe możliwości. Jeden obfituje w pieniądze, drugi w ziemie i posiadłości, inny słynie z dobrych rad, jeszcze inny ma ogromny wpływ na powierzanie urzędów. Roztropnie więc rozważ, jak powinieneś się zachować w tych sprawach względem przyjaciela. A na temat pieniędzy niech ci wystarczą słowa Pisma Świętego: Strać pieniądze dla przyjaciela (Syr 29, 10). Ale ponieważ oczy mędrca są w jego głowie (por. Koh 2, 14), jeśli my jesteśmy członkami, a Chrystus głową, (por. Ef 1, 22-23; 5, 30), uczyńmy tak, jak mówi prorok: Oczy me zawsze [zwrócone] na Pana (Ps 25, 15), aby od Niego czerpać wzór życia, o którym napisano: Jeśli zaś komuś brakuje mądrości, niech prosi o nią Pana, który daje wszystkim obficie i nie wymawiając (Jk 1, 5).
Tak więc dawaj przyjacielowi bez wypominania, nie oczekując odpłaty, nie marszcząc czoła, nie odwracając głowy, nie spuszczając wzroku, lecz z pogodną twarzą, radosnym obliczem, ciepłym słowem, przerwij temu, kto prosi, okaż życzliwość, tak by się zdawało, że bez proszenia spełniasz to, o co cię prosi. Szlachetna dusza bowiem niczego bardziej się nie wstydzi niż prośby. Skoro więc powinieneś mieć z przyjacielem jedno serce i jednego ducha (Dz 4, 32), byłoby nader niesprawiedliwe, gdyby i pieniądze nie były wspólne. W tej materii przyjaciele winni trzymać się takiej zasady, że każdy daje siebie i to, co do niego należy, w taki sposób, aby ten, kto daje, czynił to z radością, a ten, kto bierze, nie czuł się skrępowany.
Kiedy Booz zauważył ubóstwo Rut Moabitki, która zbierała kłosy pozostawione przez jego żniwiarzy, przemówił do niej, pocieszył ją, zaprosił na posiłek razem ze sługami, a chcąc zaoszczędzić jej upokorzenia, szlachetnie nakazał żniwiarzom, aby celowo pozostawiali kłosy, które ona mogłaby zbierać bez wstydu (por. Rt 2, 8–16). My także powinniśmy bardzo delikatnie wybadać potrzeby przyjaciół i wyprzedzać ich, zanim zwrócą się do nas z jakąś prośbą, oraz zachowywać się w taki sposób, aby – gdy będziemy coś dawać – wydawało się, iż większą łaskę okazuje ten, kto otrzymuje, niż ten, kto daje.
WALTER. My jednak nie możemy niczego przyjmować ani niczego dawać. Jakiego więc rodzaju łaska duchowej przyjaźni będzie naszym udziałem?
ELRED. Mędrzec powiada: „Ludzie wiedliby pełne szczęścia życie, gdyby usunęli spośród siebie te dwa słowa: moje i twoje”. Z pewnością do trwałości przyjaźni duchowej przyczynia się niezawodnie święte ubóstwo, dlatego święte, że dobrowolne. Skoro bowiem pożądliwość niszczy śmiertelnie przyjaźń, to im bardziej dusza oczyszcza się z tej trucizny, tym łatwiej dochowa istniejącej już przyjaźni. W miłości duchowej istnieją zresztą inne dobrodziejstwa, którymi przyjaciele mogą się wspierać i sobie pomagać. Przede wszystkim powinni troszczyć się nawzajem o siebie, modlić się za siebie, jeden za drugiego się wstydzić, jeden z powodu drugiego się cieszyć, opłakiwać upadek drugiego jak swój własny, a sukces drugiego uważać za swój.
Niech ze wszystkich sił jeden z przyjaciół dodaje odwagi drugiemu, który jest strachliwy, niech wspiera go, jeśli jest słaby, pociesza, kiedy mu smutno, znosi go, gdy jest rozdrażniony. Niech także szanuje wzrok przyjaciela, i nie pozwala sobie na niegodne zachowanie i niestosowne słowa. Choćby bowiem on sam popełnił jakieś wykroczenie, odbije się ono na przyjacielu w taki sposób, iż nie tylko będzie mu wstyd i żal, lecz także będzie sobie czynił wyrzuty z powodu tego, co widział lub słyszał, tak jakby to on zawinił; jeśli więc nie chce oszczędzić tego sobie samemu, niech to uczyni przynajmniej ze względu na przyjaciela. Dlatego najlepszym towarzyszem przyjaźni jest szacunek, a zatem „kto usuwa z przyjaźni szacunek, ten pozbawia ją najpiękniejszej ozdoby”.
Tłumaczył Mirosław Wylęgała OP
http://www.deon.pl/religia/w-relacji/przyjazn-zwiazki-uczucia/art,16,przyjazn-bez-troski-jest-jak-niewiernosc,strona,2.html
Św. Elred z Rievaulx
Święty opat i wyznawca (1110-1167).
Znany również pod imieniem: Aethelred, Eilred, Ethelred, Rhievallus.
Urodził się w 1110r. w Hexham w hrabstwie Northumberland, był synem kapłana Eilafa, opiekuna sanktuarium w Hexham. W bardzo młodym wieku poznał najmłodszego syna św. Małgorzaty – św. Dawida i spędził na jego dworze kilka lat.
Król bardzo poważał młodego i pobożnego Anglika. Chciał uczynić go biskupem, ale Elred opuścił Szkocję w 1134r., aby zostać mnichem w opactwie cystersów w Rievaulx, w północnym Yorkshire. Został mistrzem nowicjatu, długo wspominanym ze względu na troskę i łagodność jaką okazywał. Pierwszy opat klasztoru w Revesby w Lincolnshire, założonego przez Wiliama hrabiego Lincoln w 1142r. Nie zatrzymał się w nim długo, bo już w 1147r. wybrano go opatem w Rievaulx. Miał pod swoim nadzorem nie tylko 300 mnichów z klasztoru, ponieważ został jednocześnie przełożonym wszystkich cystersów w Anglii. Podróżował od klasztoru do klasztoru w Anglii i Szkocji, nauczając.
Napisał żywot św. Dawida, św. Niniana i św. Edwarda Wyznawcy. Miał również wpływ na Henryka II w początkowych latach jego rządów.
Mimo cierpień z powodu powikłań w chorobie nerek wybrał się w podróż do Francji, aby potwierdzić generalną regułę swojego zakonu w Clairvaux.
W 1164r. podjął misję wśród Piktów w Galloway, a ich przywódcę tak głęboko poruszyły nauki Elreda, że został mnichem.
Był znany ze swojej wstrzemięźliwości i współcześni mówili o nim, że bardziej przypomina ducha niż człowieka. Autor wielu traktatów ascetycznych, ze względu na dar niezwykłej wymowy bywa nazywany angielskim św. Bernardem.
Zmarł 12 stycznia 1167r. w Rievaulx na schorzenie nerek . Został pochowany w kapitularzu w Rievaulx. Jego relikwie zostały przeniesione do kościoła i umieszczone za ołtarzem w 1191r.
Jego kult zapoczątkowany zaraz po jego śmierci, został zatwierdzony w 1476r. przez kapitułę generalną cystersów w Citeaux.
Opactwo w Rievaulx rozwiązał Henryk VIII w 1538r, obejmowało wówczas 72 budynki, a w pobliskim Laskill miało olbrzymi piec do wytopu żeliwa. Henryk nakazał ograbienie budynków ze wszystkiego, tak aby nie nadawały się do zamieszkania, a ziemię przyznał swojemu doradcy hrabiemu Rutland, potem trafiła do rodziny Duncombe.
Imponujące ruiny opactwa przypominają dawne czasy świetności i rozkwitu Kościoła.
Patron:
Chorych na nerki i cierpiących z powodu kamieni nerkowych.
Ikonografia:
Przedstawiany z księgą lub zwojem w ręku.
Cytaty:
Prawdziwa, doskonała i wieczna przyjaźń to taka, której nie zniszczy zazdrość, nie osłabi jej podejrzenie, nie zerwie pragnienie władzy. W obliczu wielkich prób nie ustąpi, pod uderzeniami się nie załamie, wobec udręk nieugięta, wobec wielu niesprawiedliwości niewzruszona.
Ten kto nie czci Matki, ten bez wątpienia odmawia czci i Synowi.
Jeżeli człowiek chce miłować samego siebie, nie powinien się hańbić żadną niedozwoloną przyjemnością cielesną. Aby zaś nie ulegać pożądliwości zmysłowej, należy zwrócić wszystkie uczucia ku słodyczy Ciała Pańskiego.
Dzieła:
“Speculum caritatis” – rozprawa ascetyczna “Zwierciadło miłości”.
“De spirituali amicitia” – traktat o przyjaźni duchowej.
“De institutione inclusarum” – o pouczaniu pustelniczek
“De Iesu puero dudenmi”
“Dialogus de anima” – dialog o duszy
“Oratio pastoralis”
“Sermones de Tempore et de Sanctis”
JACEK PRUSAK SJ
Dlaczego przyjaźń musi boleć?
Artykuł pochodzi z numeru 7/2004 miesięcznika List (www.list.media.pl) |
Przyjaciel, jak powiada biblijny mędrzec Syrach, jest lekarstwem życia (por. Syr 6, 16). Dlaczego więc przyjaźń boli?
Tylko „sterylna” przyjaźń nie boli
Prawdziwe przyjaźnie rodzą się tylko wśród osób świadomych swojego „ja”, zainteresowanych innymi ludźmi, zdolnych do empatii, lojalności i oddania. Wymagają też wyzbycia się – a więc niezbędnej straty – niektórych z naszych rojeń, dotyczących przyjaźni 1. Wymagania stawiane wobec przyjaciela są wysokie, a pozbywanie się naszych iluzji związanych z przyjaźnią jest bolesne. To prawda, że nasze przyjaźnie mogą być równie silne, a nawet silniejsze niż więzy krwi czy małżeństwa, ale dzieje się tak wtedy, kiedy poradzimy sobie z naszą wewnętrzną ambiwalencją, seksualnością i zgodzimy się na to, że przyjaciele okazują sobie przyjaźń „w kratkę”.
Wyobraźmy sobie, że przyjaźń nigdy nie boli. Jakby wtedy wyglądała? Sztucznie i sterylnie. Byłaby to przyjaźń między ludźmi, którzy bojąc się być blisko siebie, oglądają siebie przez szybę, aby się nie zranić. Ale wtedy, nie chcąc się wystawić na ryzyko bólu i cierpienia, skazaliby się na samotność we dwoje. Przyjaźnie muszą boleć, bo tworzą je ludzie. Bolą jednak nie tyle one same, ile procesy ich kształtowania i zmiany, jakie pod ich wpływem i dla ich zachowania dokonują się w ludziach.
Boli, że nie możemy być tylko dla siebie
Nostalgia za prawdziwym przyjacielem jest objawem poszukiwania w naszym życiu takiej więzi, w której doświadczalibyśmy absolutnej miłości i zaufania. Kiedy bylibyśmy połączeni przez podobne pasje i dążenia, a u naszego boku mielibyśmy kogoś, przed kim można odsłonić najciemniejsze zakamarki naszej duszy i zarazem nie bać się, że z jakichś powodów zostaniemy odrzuceni. Takiej osoby pragniemy, takiej osoby szukamy, i tak rozumiemy prawdziwą przyjaźń.
Zdaniem Elreda, opata z Rievaulx, „prawdziwie samotnym jest ten, kto nie ma przyjaciela”. I nie ma w tym stwierdzeniu przesady. Jednak w najgłębszej nawet przyjaźni zaboli to, że przyjaźń nie jest „sklonowaniem duszy”. Nigdy dwoje ludzi nie może żywić nadziei, że zaspokoją nawzajem wszystkie swoje potrzeby, że jeden stanie się „wszystkim” dla drugiego. Przyjaciela nie „ma się” na własność. Przyjaciela w ogóle się nie „ma”. Z przyjacielem „się jest” i przyjacielem „się staje”. My zaś instynktownie niemal szukamy przyjaciół, aby w ich twarzy zobaczyć siebie.
Potrzebę tę szczególnie widać w przyjaźniach z okresu młodzieńczego. Przyjaciele z dzieciństwa są nam potrzebni, aby odkryć, potwierdzić i skonsolidować to, kim jesteśmy. W tego typu przyjaźnie bardzo silnie wpisana jest potrzeba wyłączności. Dobierając sobie przyjaciela czy przyjaciółkę, szukamy w nich często swojej drugiej połówki – i to nie tylko brakującej, ale i bez skazy. Jeśli jednak chcemy spotkać się z przyjacielem, a nie tylko zatrzymać go przy sobie, musimy w dojrzały sposób zgodzić się na jego „inność” i ”odrębność”. A to przynajmniej na początku boli. Możemy bowiem kogoś kochać bez jego wiedzy, ale nie możemy się z kimś przyjaźnić bez jego wiedzy i zgody.
Boli, że bywamy „przyjaciółmi w kratkę”
W każdą przyjaźń wchodzimy ze „skazą charakteru”, która krępuje i ogranicza nasze relacje z innymi. Wynika ona z ambiwalentnej postawy: kochamy, ale i zazdrościmy; kochamy i rywalizujemy. Często jest nam łatwiej współczuć niż cieszyć się szczęściem drugiej osoby, pomyślnością naszego przyjaciela. Czy nie jest tak, że nasze przyjaźnie wygasają w tym momencie, w którym trudno nam już ukrywać przed sobą własną zazdrość? Stwierdzenie: „Obraziłem się na przyjaciela” jest często tylko zakamuflowaną formą przyznania się do tego, że zazdroszczę mu powodzenia, którego już dłużej nie potrafię tolerować.
„Inność” przyjaciela może nas bowiem doprowadzić albo do frustracji, albo wdzięcznego zaciekawienia, w zależności od tego, jak potrafimy żyć z wrodzoną zazdrością. Myśląc o przyjaźni zapominamy często o tym, że „względnie łatwo jest być przy drugiej osobie i przyjść jej z pomocą w przeciwnościach losu, ale trudniej wytrwać przy przyjaciołach w ich radosnych chwilach” 2. Zazdrość to słowo, którego nie kojarzymy z przyjaźnią, bo przyjaźń jest dla nas więzią ludzi sobie bliskich i przynajmniej duchowo równych. Dopiero dojrzewając w przyjaźniach skłonni jesteśmy do tego, aby wyjść poza siebie i nauczyć się patrzeć we wspólnym kierunku. Ponieważ przyjaźń traktujemy często jako promocję naszego wizerunku, boli zobaczenie siebie jako „przyjaciela w kratkę”.
Boli, że przyjaźń to nie czysty altruizm
Dla wielu z nas prawdziwa – może raczej trzeba byłoby powiedzieć dojrzała – przyjaźń jest „zgodnością w prawach ludzkich i boskich, połączoną z życzliwością i miłością względem siebie” 3. Ale tu czeka na nas kolejna pułapka. Choć przyjaźń nie jest czystym altruizmem, to wydaje się kierować zasadą, „by nie dawać więcej niż drugi jest gotów przyjąć i nie spodziewać się więcej od drugiego niż on może dać”. Ta miara pokazuje, jak daleko można się posunąć w przyjaźni. Należy uniknąć dwóch skrajnych postaw: dawania bez brania oraz odmowy przyjmowania. Są bowiem osoby, które w przyjaźni szukają azylu, aby za wszelką cenę mieć do czegoś lub kogoś prawo, ale chętniej podtrzymują roszczenia niż pozwalają się obdarować. Tacy ludzie sprawiają wrażenie, jakby działali według zasady: „Lepiej żebyś czuł się zobowiązany niż żebym ja miał się tak czuć” 4.
Są i takie osoby, dla których przyjaźń staje się okazją do odmowy przyjmowania, ponieważ zgoda na osobiste korzyści kojarzy im się ze zdradą przyjaciela. Często jednak pod maską takiego altruizmu kryje się subtelne poczucie własnej wyższości i wybrania. Relacja przyjaźni wcale nie musi być identyczna po obu stronach, ponieważ każdy z przyjaciół jest inny, ma własną historię, swój sposób wyrażania uczuć, okazywania sympatii i zaufania. Pomimo całego bogactwa naszej przyjaźni, tego, co do niej wnosimy i jak się tym wzajemnie obdarowujemy, wszyscy musimy się zgodzić na to, że „wchodząc w świat szerszy niż nasze więzy krwi, staramy się nawiązać przyjaźnie bez skazy, lecz te zapoczątkowane dobrowolnie przez obie strony związki, jak wszystkie więzi, przyniosą ze sobą nie tylko radości, ale i rozczarowania” 5.
Boli, że kobieta i mężczyzna są różni
Nie tak rzadko daje się usłyszeć, że przyjaźń między mężczyzną a kobietą jest niemożliwa. Takie stwierdzenie boli zarówno mężczyzn, jak i kobiety, którzy uważają je za niesprawiedliwe. Niemniej, przyjaźnie z osobami płci przeciwnej trzeba zawsze w jakiś sposób pogodzić z naszą seksualnością. W tej mierze, w jakiej przyjaźń domaga się od nas, abyśmy trzymali na wodzy nasze pragnienia seksualne, można postrzegać ją, w pewnym sensie, jako więź niekompletną i niedoskonałą – a to boli.
Psycholodzy potwierdzają, że przyjaźń między mężczyzną a kobietą występuje rzadziej niż przyjaźń między osobami tej samej płci. Niektórzy z nich uważają, że jeśli niektórym mężczyznom i kobietom uda się nawiązać przyjaźń, to ich związek należeć będzie do jednej z trzech kategorii: a) do przyjaźni przypominających bardziej związek osób tej samej płci, na zasadzie: „Traktuję ją jak siebie albo jak mężczyznę”; b) do relacji o charakterze rodzinnym: „Traktuję go jak brata, ojca, syna” lub c) do związków zaczynających się jako platoniczna przyjaźń, a kończących się jako zamaskowana – nie zawsze do końca – miłość seksualna 6.
Więź, o którą trzeba się troszczyć
Przyjaźń jest więzią, która angażuje całego człowieka, a boli to, że musi wzrastać i dojrzewać. Przyjaźń, tak jak życie, ma swoje cykle i pory roku. I choć są one przewidywalne, to nie znaczy, że można je kontrolować. Przynoszą one ze sobą nie tylko radość, ale i smutek. „Nawet jeśli mamy to szczęście i posiadamy jednego, dwóch lub trzech ukochanych i «najlepszych przyjaciół», przyjaźnie – jak uczy nas tego życie – to w najlepszym razie więzi z rodzaju niedoskonałych” 7. Warto o tym pamiętać, ale jednocześnie troszczyć się o nie.
Jacek Prusak SJ
o. Jacek Prusak – jezuita, psychoterapeuta, członek redakcji „Życia Duchowego”
1 Judith Viorst, To, co musimy utracić, czyli miłość, złudzenia, zależności i niemożliwe do spełnienia oczekiwania, których każdy z nas musi się wyrzec, by móc wzrastać, Poznań 1996, s. 202.
2 Tamże, s. 188.
3 Elred z Rievaulx, Przyjaźń duchowa, Kęty 2004, s. 19.
4 Tamże, s. 21.
5 Judith Viorst, dz. cyt., s. 187.
6 Tamże, s. 196.
7 Tamże, s. 188.
Tekst pochodzi z miesięcznika katolickiego LIST 07/2004, www.list.media.pl
Jako młodzieniec Filip pomagał ojcu w pracy w warsztacie szewskim. Zapamiętano, że troszczył się bardzo o zatrudnianych w warsztacie pracowników. W wolnych chwilach często modlił się w kościołach, których kilka było w miasteczku. W każdą sobotę, zgodnie z sycylijskim zwyczajem, zapalał lampkę wotywną Matce Bożej. Jednak nic więcej w życiu młodzieńca nie zdradzało jego przyszłego powołania ani wielkich cnót, jakie miały opromienić go chwałą. Jego rodziców bardzo martwił jego porywczy charakter. Był typowym cholerykiem – szybko wybuchał, zwłaszcza urażony. Na szczęście równie szybko potrafił ochłonąć i przeprosić tych, których swoim zachowaniem uraził.
Jak wielu jego rówieśników świetnie władał szpadą. I to przyczyniło się do wydarzenia, które mogło być groźne w skutkach. W jednej ze sprzeczek, sprowokowany przez rzezimieszka, poważnie zranił przeciwnika. Od tej pory, lękając się kary, tułał się po całej niemal Sycylii, wreszcie zrozumiał, że raczej powinien się lękać Bożej niż ludzkiej sprawiedliwości. Toteż zdecydował się za przeszłe winy odpokutować i 13 grudnia 1631 r., mając prawie 27 lat, wstąpił do klasztoru kapucynów w Caltanissetcie i przyjął imię zakonne Bernard.
Od samego początku życia zakonnego oddawał się ostrym praktykom pokutnym, których już do śmierci nie zaniedbywał. Gdy umartwiał ciało, jego duch stawał się silniejszy i chętniejszy do służby Bogu. Cieszył się łaską kontemplacji i wszystkie chwile wolne od pracy nakazanej przez posłuszeństwo poświęcał modlitwie. Codziennie przystępował do Komunii św., co nie było wówczas powszechną praktyką, nawet w zakonach. Otaczał wielką czcią Najświętszy Sakrament i często spędzał noce w kościele, aby – jak powtarzał – nie pozostawiać Pana Jezusa w tabernakulum samego. Bracia zapamiętali też jego umiłowanie Chrystusa Ukrzyżowanego. Przed krucyfiksem widziano go nieraz w ekstazie. Brat Bernard nigdy nie nauczył się czytać, bo uważał, że nie jest mu to potrzebne do chwalenia Pana Boga. Wielką czcią otaczał kapłanów, wdzięczny za ich posługę sakramentalną. Był serdeczny dla współbraci, a w klasztorze pracował w kuchni, wykonując pomocnicze prace. Nie zaniedbywał też odwiedzania chorych, wobec których dla miłości Boga spełniał najniższe nawet posługi.
Trzydzieści sześć lat życia pokutnego zjednało mu sławę wśród ludzi, a podziw u współbraci, toteż w chwili śmierci, która nastąpiła w Palermo 12 stycznia 1667 r., uważany był za świętego.
Papież Klemens XIII zaliczył go w poczet błogosławionych Kościoła katolickiego w 1768 roku. Św. Jan Paweł II kanonizował go 10 czerwca 2001 r.
GIOVANNI SPAGNOLO: “L’ONORE E L’AMORE. BERNARDO DA CORLEONE (1605-1667).CAPPUCCINO E SANTO
czyli: Giovanni Spagnolo: „Honor i Miłość. Bernard z Corleone. Kapucyn i Święty (synteza biograficzna)”; Rzym 2001. Współczesna literatura i kino uczyniły z Corleone [czyt. Korleone], jednego z miasteczek prowincji Palermo, ziemię świętą strzelby i rewolweru. Jednak mało kto wie, że miasto Corleone ma także pewne tradycje religijne, opierające się procesowi sekularyzacji. To właśnie Corleone, znane z malowniczego pejzażu i twardego charakteru swoich mieszkańców, było miejscem przyjścia na świat Filipa Latino, przyszłego brata Bernarda, kapucyna, wyniesionego przez Kościół na ołtarze.
MŁODOŚĆ PEŁNA ZAANGAŻOWANIA
Miasto Corleone, w którym Filip Latino urodził się 6 lutego 1605 r. i gdzie przeżył swą młodość, należało do grona kulturowego miast sycylijskich, z charakterystycznymi dla nich tradycjami wyniosłości i dumy. Życie społeczne miasta, będącego pod panowaniem hiszpańskim, pełne było fermentów politycznych i religijnych. Corleone zasłużyło sobie nawet na miano animosa civitas, hardego i burzliwego miasta. Bardzo znaczący zdaje się być także herb miasta, przedstawiający lwa rozdzierającego serce.
Trzeba powiedzieć, że mieszkańcy Corleone zawsze mieli pragnienie uniknięcia degradacji swojej małej ojczyzny do roli miasteczka zdominowanego przez innych. Tak jak miejscowość Lecco z „Narzeczonych” Manzoniego, także Corleone posiadało wątpliwy „honor” goszczenia dowódcy wojskowego i przewagę w postaci posiadania stałego garnizonu. Żołnierze hiszpańscy „uczyli dziewczęta i kobiety z miasta, a także od czasu do czasu [tzn. chłostali- p.tł.] plecy któremuś z mężów, albo jakiemuś ojcu; a pod koniec lata – przenigdy nie zapominali o rozproszeniu się wśród winnic, by przerzedzić kiście winogron i odciążyć chłopów od trudu zbiorów”.
Ta sytuacja znacząco wpłynęła na charakter Filipa Latino. Powszechnie, jego rodzina szczyciła się opinią „domu świętych”. Jego siostra, Domenica, powiadała o matce, że ”była czystego i niewinnego życia”. Ojciec, Leonardo, szewc i rzemieślnik wyrobów skórzanych, był człowiekiem wielkiego serca. Gdy napotkał jakiegoś ubiegłego w łachmanach, gotów był zabrać go ze sobą do domu, wykąpać, dać czyste ubrania i zaopatrzyć go na drogę. Procesy beatyfikacyjny i kanonizacyjny mówią również o pozostałym rodzeństwie Filipa: Giuliano, był księdzem diecezjalnym, który umarł w opinii świętości; Luca, był przykładnym obywatelem, prawiczkiem, jak mawiał o nim sam Filip; oprócz tego Filip miał siostry, spośród których jedna, Domenica, uważana była przez współobywateli za „służkę Bożą”.
Dzięki takiej rodzinie Filip miał głębokie życie religijne oraz żył według nakazów wartości. Odnośnie integralności religijnej i moralnej młodego Filipa nie było żadnych wątpliwości. Okazało się, że największą pobożnością otaczał Ukrzyżowanego i Najświętszą Dziewicę, której w każdą sobotę składał w darze lampkę wotywną. Bardzo często przystępował do sakramentów i nie wstydził się, gdy zaskoczono go na modlitwie w którymś z kościołów miasteczka. Jak głosi świadectwo Giuseppe Lupo „za każdym razem, gdy poczuł w sobie obrzydzenie lub ubolewanie, natychmiast szedł się wyspowiadać”. Tej jego „wertykalnej” [tzn. skierowanej ku Bogu] religijności, odpowiadała religijność „horyzontalna” [tzn. skierowana ku ludziom], złożona z dzieł i prawdy, które czyniły z Filipa Latino młodzieńca zaangażowanego pod każdym względem. Wielu jest takich, którzy świadczyli, że widzieli go idącego „przez miasto z sakwami na szyi, szukającego w czasie zimy jałmużny dla ubogich uwięzionych”, czyniącego to bez śladu wstydu. Mistrz Filip traktował równie dobrze swoich pracowników, kierował bowiem warsztatem szewskim. Temu, kto wspominał mu o ożenku, mistrz Filip dumnie pokazywał sznur franciszkański, który zazwyczaj trzymał w pracowni i odpowiadał, że „jego małżonką są węzły świętego Franciszka”. Jeśli zaś szło o obronę biednych i uciśnionych, Filip nie wahał się zrobić użytku ze swej zwinności w operowaniu szpadą. W ten sposób obronił młodą dziewczynę, napadniętą przez dwóch żołdaków. Ochronił też żniwiarzy i zbierających winogrona, których okradali żołnierze stacjonujący w Corleone.
Umiejętność fechtunku przyczyniła się do mityzacji młodzieńczych dokonań Filipa Latino – przywarł nawet do niego wizerunek pospolitego kłótnika. Jest to jednak obraz zafałszowany. Co prawda nie było tajemnicą w Corleone, że mistrz Filip, gdy został sprowokowany potrafił zapłonąć gniewem jak zapałka. Dwaj świadkowie podczas procesów oświadczyli, że „nie zauważyli żadnej wady, oprócz zapalczywości, z jaką chwytał za szpadę, kiedy został sprowokowany”. Ta zapalczywość przysporzyła rodzicom Filipa wiele niepokoju i strachu. Jednakże wszyscy świadkowie zgadzali się z twierdzeniem, że jeśli mistrz Filip przykładał dłoń do szpady, to robił to jedynie „by obronić dobro bliźniego” i „by pomóc jakiejś osobie”. W każdym bądź razie, „nigdy nikogo nie sprowokował, lecz zawsze był prowokowany”, „a szpadę wyciągał zawsze zaczepiony przez innego”.
Z pewnością epizodem decydującym w młodości świętego Bernarda był pojedynek z Vito Canino [czyt. Kanino]. Z czasem owo starcie zostało ubarwione szczegółami, niczym z powieści. Nie zabrakło nawet prób uczynienia z Filipa Latino postaci mistrza szermierki, znanego w literaturze włoskiej jako ojciec Krzysztof, kapucyn, obrońca ubogich i uciemiężonych. Zanim doszło do legendarnego starcia z Vito Canino, mistrz Filip miał kilka nieporozumień z pewnym, „Vinuiacitu”. Starcia te zakończyły się zranieniem dwóch palców tegoż ostatniego.
Vito Canino, komisarz przybyły z Palermo do Corleone, by odjąć mistrzowi Filipowi prymat klingi, w rzeczywistości okazał się zabójcą. Został wysłany przez „Vinuiacitu”, w celu zamordowania szewca, by w ten sposób zrewanżować się za doznane upokorzenie. Brat Bernardyn z Corleone, będąc małym chłopcem, w czasie, gdy doszło do pojedynku, był jego naocznym świadkiem. Dlatego też w trakcie procesu beatyfikacyjnego opisał go ze szczegółami, tak precyzyjnymi, że śledząc opis ma się wrażenie niemal osobistego uczestnictwa w walce. Kiedy doszło do pojedynku, Filip miał około 19 lat. W dniu walki musiało być bardzo gorąco, skoro Filip w momencie nadejścia prowokatora siedział w warsztacie wykończony upałem.
– To wy jesteście mistrz Filip?
– Dlaczego mnie szukasz?
– Szukam Cię dla dobrej rzeczy: jeśli jesteś człowiekiem honoru, idź, weź szpadę.
– Ja z Waszmościem nie miałem sprzeczek: jakiż mam powód, żeby chwytać za szpadę?
Canino jednakże kontynuował prowokację, szydził i ubliżał Filipowi. W końcu mistrz Filip wpadł we wściekłość: „Na Ciebie nie potrzebuję szpady!” – krzyknął i wyszedł na zewnątrz z gołymi pięściami. Pojedynek rozegrał się w dwóch odsłonach. Canino starał się na wszelkie sposoby wyeliminować mistrza Filipa. Ciosy kierował w stronę głowy. Widząc nóż w rękach zabójcy, szewc powrócił do warsztatu i uzbroił się jak należy. Następnie przypuścił atak, który miał na zawsze uszkodzić ramię Canino, czyniąc je bezwładnym.
Chociaż mistrz Filip walczył w obronie własnej, to poczuł wyrzuty sumienia i żywy żal z powodu zranienia Canino. Filip, pierwsza szpada Sycylii, poprosił rannego o przebaczenie. Na tym jednak nie poprzestał – nawet wtedy, gdy już został kapucynem, pomagał finansowo i moralnie zranionemu Canino. Z czasem dawni przeciwnicy stali się serdecznymi przyjaciółmi. Bolesne doświadczenie pojedynku w znacznym stopniu wpłynęło na zmiany, które dokonały się w mistrzu Filipie. Wkrótce Filip poczuł powołanie kapucyńskie. Brat Bernardyn wyznał: „żal z powodu tego faktu był głównym powodem, dla którego brat Bernard stał się kapucynem, o czym on sam mi powiedział w Conigliuni [czyt. Koniliuni].” Natomiast Giuseppe Casteli opowiadał, że pamięta „jak, rozmawiając pewnego dnia ze wspomnianym Sługą Bożym, zwrócił się on do niego w następujących słowach: kiedy zdarzył się fakt, że zraniłem tego biedaka, wtedy ukryłem się nad kościołem i, zastanawiając się nad moimi sprawami, przyszło mi na myśl stać się kapucynem, co nastąpiło około dwudziestego siódmego roku mego życia.”
Jego powołanie było więc wezwaniem dojrzewającym przez długi okres czasu, a nie błyskiem gromu, jak to się stało w życiu św. Pawła Apostoła na drodze do Damaszku. Zanim jednak Filip wstąpił na drogę nowicjatu kapucynów w Cantalisetta [czyt. Kantalizetta], poprosił wpierw o błogosławieństwo matkę oraz o przyzwolenie braci i siostry. Jedna z nich, Domenica, opowiedziała o tym błogosławieństwie podczas procesu beatyfikacyjnego.
PRAWDZIWY CHRZEŚCIJANIN I DOBRY KAPUCYN
13 grudnia 1631 r. były mistrz szpady otrzymał, wraz z habitem kapucyńskim, nowe imię, oznaczające początek nowego życia, przyjętego z wolnością i dojrzałością. Odtąd nazywano go brat Bernard z Corleone. Po złożeniu profesji wieczystej, br. Bernard wstąpił błyskawicznie na drogę doskonałości chrześcijańskiej. Jego wybór życia kapucyńskiego łączył się ze świadomym podjęciem życia w rygorystycznej ascezie. Bracia mieszkający wraz z nim, zauważyli w Bernardzie religijne pragnienie charakterystyczne dla człowieka zaangażowanego w to, co robi. Ich świadectwa głoszą: „zawsze żył jak chrześcijanin i wciąż się udoskonalał”; „zawsze podejmował życie chrześcijańskie”. To właśnie wierność Bogu popychała go do przeżywania życia po chrześcijańsku i do zachowywania się jak „dobry kapucyn”. Brat Bernard, który mawiał, że „jest osłem Zakonu i Braci” i zajmował się często „zmywaniem naczyń i usługiwaniem przy stole”. Nie czyniąc z siebie nauczyciela, chciał zachęcić wszystkich do wędrówki ku zbawieniu, drogą miłości Boga i pokuty. Bratu Ilario z Palermo, święty kapucyn z Corleone tak tłumaczył najgłębsze motywacje życia zakonnego: „starajmy się o zbawienie i o to, by kochać Boga, bo po to wstąpiliśmy do Zakonu” i dorzucał: „wszyscy musimy się zbawić”. Natomiast bratu Pacifico z Marsala, brat Bernard przypominał: „jeśli chcemy się zbawić, czyńmy pokutę”. Ojciec Ilario z Palermo opowiadał: „zawsze napominał nas, byśmy kochali Boga i czynili pokutę za nasze grzechy”.
Brat Bernard, mimo że żył już wcześniej jak dobry chrześcijanin, chciał zostać kapucynem, bo uważał to za potężniejszy środek do osiągnięcia błogosławieństwa. Nieprzypadkowo więc mistrz Filip wybrał zakon kapucynów.
W MODLITWIE I POKUCIE
Właśnie w modlitwie objawiał się najpiękniejszy i najbardziej autentyczny obraz brata Bernarda z Corleone. „Kto go widział – zeznawał ojciec Salvatore z Castelvetrano – bez wątpienia rozumiał, że rozmawiał on z Bogiem, koncentrując na Nim myśli i uczucia. Wobec wszystkich okazywał się być miłosierny i pokojowy. Kochał samotność i milcząc, ukazywał swe życie jako bezustanne posługiwanie Bogu”.
W zgodnych świadectwach twierdzono, że brat Bernard „zawsze był pochłonięty przez modlitwę”, „nigdy nie przestawał się modlić”, „nieustannie się modlił”. Bracia zauważyli, że Pan udzielał bratu Bernardowi „ducha prawdziwej pobożności”, ponieważ, wydawał się być „oświecony przez Boga”. Jednak mimo tego, że „większą część czasu poświęcał na modlitwę”, „nie czuł się zadowolony”. Często „spędzał całe noce przebywając bez snu w kościele, medytując rzeczy najwyższe i tajemnice przekazywane przez naszą świętą wiarę”. W ten sposób brat Bernard wprowadzał w życie pragnienie wyrażone w Konstytucjach z Albaciny pierwszych kapucynów: „Lecz bracia pobożni i żarliwi niech się nie zadowalają jedną, dwiema, czy trzema godzinami, ale cały swój czas niech spędzają na modlitwie, medytacji i kontemplacji”.
Ojcu Biagio z Cantalisetta, który był spowiednikiem brata Bernarda, nie umknął uwadze aspekt uczty radości w modlitwie kapucyna z Corleone: „kiedy szedł do kościoła, uczestniczył radośnie w modlitwie i jedności Bożej, jakby w jakimś festynie”. Świadomy, że prawdziwi kontemplatorzy adorują Ojca „w duchu i prawdzie”, brat Bernard zapewniał, że „ile razy zakonnik osiągał jedność ze Stwórcą, tylekroć wszystkie miejsca na świecie stawały się dla niego kościołami i kaplicami”… Brat Bernard, tęskniący za początkami zakonu, czuł głęboką fascynację życiem eremickim, jak akcentowali to również pierwsi kapucyni. Często widywano go „idącego w głąb lasu w stronę Rimita, w kierunku kaplicy Najświętszej Panny”. Także wewnątrz klasztoru brat Bernard potrafił tworzyć sobie odosobnione miejsca na modlitwę, nawet obok kuchni. Tam budował ołtarzyk, zazwyczaj poświęcając go Maryi Dziewicy i w chwilach wolnego czasu między pełnieniem obowiązków kucharza, zaszywał się w kuchni na bardzo intensywne momenty modlitwy. Modlitwa brata Bernarda kierowała się tradycją chrześcijańską i w duchu franciszkańskim obejmowała Dzieciątko Jezus, Matkę, Stół Eucharystyczny oraz Krzyż. Nabożeństwo do tajemnicy Wcielenia przepełniało czułością serce byłego mistrza szermierki. Wielu braci z biegiem czasu pojęło, że „malusieńki”, którego brat Bernard kołysał czule w ramionach, na niby, był „Dzieciątkiem Jezus”.
Brat Bernard żywił synowskie uczucia do Najświętszej Dziewicy. Dlatego też zwykł ją nazywać „mateczką”. Wysoki i barczysty brat, o ostrych rysach i potężnych dłoniach, który niegdyś, jako mistrz szpady władał bronią i młotkiem szewca, przygotowywał w swej celi ołtarzyk dla Matki Boga. Regularnie ozdabiał go „kwiatami i pachnącymi ziołami, nie tylko w święta tejże Dziewicy, ale też i w soboty, tak, jakby chciał poprzez te zapachy ożywić Najświętszą Matkę”. Kiedy brat Bernard modlił się do Panienki, pozwalał owładnąć się radości, nadając swej modlitwie ciepło radosnej sycylijskiej nabożności. Pewnego razu, podczas recytacji w celi litanii maryjnej, przy inwokacji: „Święta Mario”, naśladował ustami fajerwerki na znak uroczystości. Trzeba powiedzieć, że bracia, którzy to słyszeli, śmiali się do rozpuku, mówiąc: „Brat Bernard zachowuje się jak malec”. Brat Bernardyn z Corleone wspominał, że widywał swojego ziomka „prawie zawsze z różańcem w ręku”. Dlatego zasadnie i z pełnym przekonaniem mógł brat Bernard napominać zakonników i ludzi świeckich: „módlmy się do Najświętszej Panny, bo bardzo tego potrzebujemy”. Tak w klasztorze, jak i poza nim, wielu uważało, że Najświętsza Panna ukazywała się wielokrotnie bratu Bernardowi. Podczas tajemnicy Eucharystii, brat Bernard odczuwał wyzwalającą radość komunii, jako pieczęć przyjaźni i przymierza z Panem życia.
Brat Bernard przyjmował Komunię każdego dnia i był to moment, w którym czuł się całkowicie zjednoczony z Bogiem. Zasmucał się, gdy w Wielki Piątek nie mógł, według ówczesnego obrzędu liturgii, przyjąć Komunii Świętej i mawiał: „o, biedna duszo, tego ranka pozostaniesz pozbawiona chleba aniołów”. Brat Bernard służył na każdej Mszy Świętej celebrowanej w klasztorze i – naśladując św. Franciszka – obejmował nabożną czcią to wszystko, co odnosiło się do ołtarza, a także „pokorną i ciągłą czcią otaczał kapłanów”. Zatopiony w medytacji, brat Bernard niejednokrotnie zapominał o upływie czasu. Wydawało mu się, że nie może się obejść „bez trwania z Jezusem Chrystusem ukrytym w sakramencie”. Po recytacji o północy matutinum, brat Bernard pozostawał w kościele, ponieważ jak tłumaczył to któregoś razu bratu Cherubino z Palermo, „nie było dobrą rzeczą pozostawić Najświętszy Sakrament w samotności”; dlatego też „dotrzymywał mu towarzystwa, dopóki nie przybyli inni bracia”. Bardzo często, nawet wchodząc do kuchni, brat Bernard pozdrawiał braci słowami: „niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament”, albo dorzucał: „niech żyje Najświętsza Panna, poczęta bez grzechu pierworodnego”. Czyniąc w ten sposób, ukazywał, jak wielki ogień goreje w jego piersiach”. Brat Bernard „nosił w sobie bezgraniczne uczucie do męki naszego Pana, Jezusa Chrystusa”. A w Krzyżu, jako autentyczny chrześcijanin, brat Bernard odczytywał model dla kierunku rozwoju swej egzystencji.
Temu, kto napominał brata Bernarda, aby nauczył się czytać, zwykł odpowiadać: „rany Chrystusa, naszego Pana, właśnie je mam studiować”. Brat Bernard preferował klasztory z kościołami, w których znajdował się piękny krzyż. Nie było to dla nikogo tajemnicą: „bardzo chętnie przebywał we wspólnocie w miejscach, gdzie w kościele znajdował wizerunek Najświętszego Krzyża”. Mawiał do braci: „jeśli w klasztorze macie jakiś piękny i pobożny Krzyż, nie musicie już pragnąć niczego więcej”. I niemałej liczbie braci brat Bernard radził, aby recytowali „Oficjum pięciu ran Chrystusa”, napisane przez św. Bonawenturę. Bratu Lorenzo z Cantalisetta, który stał się przypadkowym świadkiem ekstazy brata z Corleone przed krzyżem szkoły flamandzkiej w kapucyńskim kościele w Palermo, brat Bernard zwrócił uwagę, że mógł powstrzymać się od wezwania gwardiana, który, jak było to do przewidzenia, przerwał ekstazę. Brat Bernard poprzez nieustanną medytację doszedł do wniosku, że „męka Pańska jest morzem nie mającym dna, bo zawiera w sobie niezliczone tajemnice, które zachęcają duszę do miłości Boga”. Nierzadko zdarzało się, że pogrążony wciąż w medytacji i modlitwie, wchodząc do kuchni lub napotykając któregoś z braci, brat Bernard wołał, „z twarzą weselszą niż zwykle”: „raj, raj!”. Dla współczesnych mu, brat Bernard, z „twarzą zasłoniętą przez kaptur”, był znakiem rzeczywistości wiecznej. Wszyscy „dziwili się, że brat nie kapłan w tak wzniosły sposób dyskutuje o tajemnicy Trójcy Przenajświętszej”.
Dialog prowadzony przez brata Bernarda z innymi ludźmi wypływał z jego modlitwy. Giuseppe Giacón y Narayes, doradca królewski, opowiadał: „nie było osoby, która udałaby się do niego na rozmowę a nie otrzymałaby pociechy w duszy, napomnienia odnośnie postępowania, czy nie poczułaby pragnienia spowiedzi i chęci odmiany życia (…) przybywali od niego nie tylko ludzie świeccy, ale również i kapłani, aby słuchać, jak mówi o Bogu i by wydobyć plon dla duszy”. Giuseppe Castelli [czyt. Kastelli], kiedy przybywał do swego przyjaciela, brata Bernarda, odczuwał w sercu „tak wielki żal za grzechy i potrzebę zmiany w życiu, że bał się przybliżyć do Sługi Bożego nawet w grzechu lekkim”. Z pewnością modlitwa brata Bernarda oparta była o życie niezmiernie surowe, postrzegane przez jemu współczesnych jako „najrozpaczliwsze życie”. Wszyscy byli zgodni co do tego, że życie brata Bernarda „było bardziej do podziwiania, niż do naśladowania”. Nawet sami bracia kapucyni dziwili się jego pokutom. Brat Bernard stosował wobec swego ciała strategię walki, aby uzyskać przewagę ducha. Pokuty, posty, biczowania (często aż do krwi) – połączone z przeżywaniem Męki Pańskiej uzyskiwały właściwą wartość i wymiar autentyczny. A jednak, pomimo swego „rozpaczliwego” sposobu życia, brat Bernard był „zawsze szczęśliwy i radosny”. Brat Bernard, odwodząc współbraci od naśladowania jego sposobu życia, mawiał im: „pozwólcie mnie czynić pokutę, a wy trwajcie w radości”.
Brat Bernard, świadomy własnego charakteru choleryka, który nosił w sobie, zdolny był do najwyższej samokontroli, do bycia bezkompromisowym dla siebie samego, gdy zbłądził. Pewnego razu, gdy wymknęło mu się jakieś słowo w swojej obronie, które on ocenił jako wynikające z miłości własnej, dotknął usta rozpalonym prętem, jak opowiedział z przerażeniem ojciec Pacifico z Messyny. Z surowości życia wypływała najszlachetniejsza czystość. „Bóle – mawiał często – szybko mijają, lecz czystość serca i cnoty religijne są prawdziwymi ozdobami duszy”. Ubóstwo było jego radością i kochał je „z miłości Pana naszego, Chrystusa”, nazywając je swoją „małżonką i matką”. Tak więc on, który „ubierał ubrania stare, poszarpane i połatane”, używając „sznura grubszego i brzydszego niż ten, którym posługiwali się inni bracia”, „z miłości do Chrystusa kochał i znosił z radością wszelki niedostatek”. Wszystko to zaś w świętym posłuszeństwie, do takiego stopnia, że ojciec Salvatore z Castelvetrano, przełożony klasztoru, „uważał, że nie było brata, w całej wspólnocie liczącej około stu braci, bardziej posłusznego od tegoż sługi Bożego”.
BRAT BERNARD I INNI
Pomimo tego, że był zanurzony w pokorze i ciszy, brat Bernard głęboko przeżywał losy ludzi i nosił, jak każdy kapucyn, ślady łączności z ludem.
Miłość brata Bernarda do bliźniego zaczynała się przede wszystkim wewnątrz klasztoru, bowiem „uważał siebie za sługę i służył wszystkim, pomagając w szczególności bratu w najbardziej pokornych pracach w klasztorze, jak mycie naczyń, czy zamiatanie kuchni”. W relacjach braterskich, nie widziano go nigdy „zagniewanego na kogokolwiek, albo narzekającego lub szemrzącego przeciwko bliźniemu”, nigdy też nie powiedział nic złego o kimś, a nawet „nie zauważał w drugiej osobie jakiegokolwiek braku”. Kiedy przybywali do klasztoru bracia z innych miejsc, brat Bernard ściskał ich i natychmiast zabierał się za umycie im stóp, aby dać im wytchnienie po podróży. I zawsze czynił to z największą radością, mówiąc: „dla miłości Bożej, dla miłości Bożej”. Zdarzyło się w refektarzu w Palermo, że pewien brat „z dalekiej prowincji” został ukarany, nie wiadomo z jakiego powodu. Brat Bernard uściskał upokorzonego brata z tak wielkim uczuciem przyjaźni, że ten aż się rozpłakał. Ogólnie wiadomo było, że gdy „ktoś doświadczał cierpienia, brat Bernard pocieszał go”. Otwarty na miłość, brat Bernard „wobec wszystkich dzielił się miłością”. Kiedy mógł usługiwać „chorym świeckim”, „był cudowny w podnoszeniu ich na duchu”. Kapucyn z Corleone był poszukiwany u bram klasztoru przez wszystkie kategorie osób, czasami po porady duchowe, czasami szukano go z ciekawości. Wtedy to, wyczuwając, że narazi się na rozproszenie, brat Bernard chował się.
Brat Bernard powiadał jednak do brata furtiana, żeby natychmiast go zawołał „jeśli przyszliby ubodzy, którzy zachcieliby rozmawiać”. W takich sytuacjach surowy brat, naznaczony przez pokuty i skupiony na kontemplacji, okazywał matczyną czułość, tak jak i wtedy, gdy przygotowywał zupę dla biednych. Był szczęśliwy, gdy mógł przyjść innym z pomocą. Giambattistę Massa, zamartwiającego się o żonę, będącą w zagrożonej ciąży, brat Bernard upewnił, że z pewnością urodzi się dziewczynka: „dasz jej na imię Anna”. Pewną dostojną dobrodziejkę klasztoru kapucynów z Castronovo, panią Virginię, brat Bernard poprosił, na znak przyjaźni, aby, jeśli on umrze pierwszy, zechciała rozdać „biednym dużą ilość chleba”. Kiedy rezydował w Castronovo, sam także chodził ulicami miasteczka, z „workiem na plecach”, aby dać zupę ubogim. Parafrazując konstytucje kapucyńskie, które przypominały braciom: „jesteśmy tu przechodniami i posilamy się grzechami ludzi”, brat Bernard powtarzał: „posilamy się ich krwią”, mając oczywiście na myśli otrzymywane jałmużny. Braterska więź związała brata Bernarda z wydarzeniami rozgrywającymi się w mieście Palermo, pełnym niepokojów społecznych, oraz z Corleone, animosa civitas. Pewnego razu zaskoczono go, gdy „z rozpostartymi ramionami i z twarzą na ziemi, przed głównym ołtarzem, modlił się za miasto Palermo, nad którym ciążyła ciężka kara”. Powtarzał tonem pełnym pokory: „Panie, pragnę tej łaski!”. Rzeczą ogólnie znaną był fakt, że kapucyn „płakał z powodu grzechu miasta”. „Modlił się i opłakiwał” grzechy Corleone i jego mieszkańców, „modlił się do Boga, żeby im przebaczył”. Dwa miesiące przed swoją śmiercią, brat Bernard oznajmił przyjacielowi, bratu Antonino z Partanna: „tego ranka przyjąłem Komunię Świętą, a każdy dzień wydaje mi się jak sto lat na drodze ku radowaniu się Bogiem”. Coraz częściej wykrzykiwał: „raj, raj, już wkrótce zobaczymy się w raju”. A mówił to przepełniony „nadzwyczajną radością”. Obawiał się jednego, wcale tego nie ukrywając: „w chwili śmierci niczego się nie obawiam, jak jedynie ojca Franciszka”, ale szybko się pocieszał: „kto się boi Boga i pokłada w Nim nadzieję, mając czyste sumienie, nie boi się nikogo”.
Siostra śmierć spotkała brata Bernarda w infirmerii kapucynów w Palermo. Był to dzień 12 stycznia 1667 r. Ogromna rzesza ludzi, „tak szlachetnie urodzonych, jak i z gminu, a także spośród duchowieństwa”, przybyła, by zobaczyć po raz ostatni dobrego brata, a płacz z powodu odejścia kapucyna był powszechny, zwłaszcza zaś w Corleone. Arcybiskup z Palermo i z Monreale udzielili kapucynowi rozgrzeszenia, a szlachta miasta, eskortowana przed „halabardierów Jego Ekscelencji” pośród ścisku tłumów, towarzyszyła marom do kościoła klasztornego, gdzie odbyła się celebracja pogrzebu. Kościół uznał autentyczność chrześcijańskiego i zakonnego życia brata Bernarda z Corleone dnia 29 kwietnia 1768 r., kiedy to papież Klemens XIII ogłosił go błogosławionym. 1 lipca 2000 r. został promulgowany w Watykanie dekret kanonizacyjny. Na Koncystorium zwykłym, publicznym, odbytym 13 marca 2001 r., Ojciec Święty Jan Paweł II ustalił ceremonię, uroczystej kanonizacji br. Bernarda z Corleone, wraz z innymi zakonnikami, na dzień 10 czerwca 2001 r., na placu Świętego Piotra. W ten sposób świętość brata Bernarda została ukazana Kościołowi trzeciego tysiąclecia. Wraz ze wszystkimi swoimi zaletami humanistycznymi i religijnymi, Bernard z Corleone pozostaje figurą kapucyna mocno zaangażowanego w siedemnastowieczną religijność włoską, która – niesprawiedliwie uznawana za „nieszczerą, formalistyczną i zamkniętą w sztywne formy pozbawione życia” – była właśnie przeniknięta autentycznym strumieniem duchowości, naznaczonej ascetyzmem, jak też i potężnym powiewem mistyki, która nie zapomniała o bliźnich. Brat Bernard cały zaangażowany w spójne życie religijne, żył w pełni charyzmatem duchowości kapucyńskiej, która jest „poszukiwaniem oblicza Boga w Chrystusie i odkrywaniem oblicza Chrystusa we Franciszku, aby mieć Chrystusa w sercu”, dla korzyści świętego ludu Bożego. Bo „zamieszkać w Chrystusie oznacza trwać w Kościele i być również w innych”.
Św. Bernard z Corleone jest patronem kobiet rodzących.
12 stycznia
Żywot świętego Arkadiusza, Męczennika
(żył około roku Pańskiego 250)
W Cezarei Mauretańskiej, w jednym z większych miast tego kraju, żył za panowania cesarza Dioklecjana pewien chrześcijanin imieniem Arkadiusz, człowiek niezmiernie bogaty, a przy tym wielce pobożny i miłosierny dla ubogich. Kiedy wszczęło się prześladowanie, starosta tamtejszy, chcąc się przypodobać cesarzowi, kazał sporządzić spis wszystkich mieszkańców i wyznaczył dzień, w którym mieli się zebrać i złożyć ofiarę bożkom. Arkadiusz, aczkolwiek nie lękał się śmierci męczeńskiej, mimo to ukrył się, aby tym lepiej przysposobić się na śmierć, a zawiadowcą domu swego ustanowił na ten czas jednego z swych powinowatych. Gdy minął dzień wyznaczony na pokłon bożkom, a spis wykazał, że Arkadiusz uchylił się od tego, starosta kazał go uwięzić i stawić przed sobą. Wobec tego, że Arkadiusza w domu nie zastano, a zawiadowca nie wiedział gdzie przebywa, rozgniewany starosta jego kazał wrzucić do więzienia i trzymać go tam dotąd, dopóki nie wyjawi, gdzie schronił się Arkadiusz. Na wieść o tym Arkadiusz natychmiast opuścił miejsce schronienia i stawił się przed starostą. “Jestem gotów – rzekł – ponieść wszelkie męki, ale puść wolno niewinnie uwięzionego”. “Obu was uwolnię – odrzekł starosta z udaną przychylnością – jeśli się bogom pokłonicie”. “Oddać cześć bogom! – zawołał z oburzeniem święty Męczennik. – Domagasz się tego, bo nie wiesz, że chrześcijanin żyje tylko Chrystusem i w Chrystusie, a jeśli za Niego umiera, śmierć jest dla niego najpożądańszym zyskiem”. Starosta, chcąc go przerazić, kazał przynieść narzędzia katowskie, ale zawiódł się, gdyż, Arkadiusz natychmiast chciał się oddać oprawcom. “Niech więc umiera, kiedy śmierci pragnie! – zawołał z wściekłością – lecz zadajcie mu śmierć powolną; męczcie go tak, aby chciał jak najprędzej umrzeć, a niech na to jak najdłużej czeka. Niech patrzy na swoje ciało porąbane i posieczone, jak na drzewo, któremu poobcinano wszystkie gałęzie. Zobaczymy, jak go wtedy wspomoże Bóg jego!” Rozkazał tedy katom, by mu odcinali członek po członku. “Zacznijcie – mówił – od palców u rąk, odcinając staw po stawie. Tak samo poobcinajcie mu po kawałku nogi, a róbcie to wszystko jak najwolniej, aby tyle razy przeżył mękę śmiertelną ile ma stawów. Wtedy pozna, jak karzą bogowie tych, którzy nimi i cesarzem gardzą!”
Święty Arkadiusz
Arkadiusz wysłuchał owego straszliwego wyroku z oczyma w niebo wzniesionymi, po czym sam się rozebrał i oddał się oprawcom z podziwu godnym spokojem. Leżąc we krwi, modlił się donośnym głosem: “Panie i boże mój i Od Ciebie otrzymałem te członki, Tobie też je ofiaruję! Ty mi je znowu oddasz w dzień Sądu Ostatecznego! Błogosławioneście, dostępując takiej chluby. Kocham was odtąd tym więcej, gdyż odcięte, teraz prawdziwie do Boga należycie. Na krótki czas musimy się rozłączyć, abyście mi były w nieśmiertelności wrócone, iżbym mógł wyjść naprzeciw Króla wiecznej wspaniałości”.
Pomiędzy wielu tysiącami zgromadzonych nie było nikogo, kto by się nie był zalał łzami. Nawet sami oprawcy płakali z litości, współczucia i wzruszenia. Zebrawszy ostatnie siły, rzekł do nich Arkadiusz: “Wy, którzy jesteście świadkami tego niezwykłego widowiska, poznajcież, jak lekkie jest wszystko temu, który wiecznej korony oczekuje! Wierzcie mi umierającemu, że wasze bałwany nie są bogami i nic wam pomóc nie mogą. Wyrzeczcie się ich haniebnej służby! Jeden tylko jest Bóg, ten który mnie w tym opłakanym stanie, w jakim mnie widzicie, wspiera i pokrzepia. Cierpieć dla Niego jest słodką radością, umrzeć dla Niego jest prawdziwym życiem”.
Po tych słowach dusza jego uleciała w Niebo po wieczną zapłatę, dnia 12 stycznia 250 roku.
Nauka moralna
Wielki i cudowny jest Pan w Świętych swoich, bo gdyby On nie udzielił im siły i pomocy, jakim sposobem w takich wypadkach mogliby zwyciężać? Zgroza nas przejmuje, gdy rozważamy męczarnie, jakie wycierpiał św. Arkadiusz. Pamiętajmy jednak, że miłość Boga jest silniejsza niż groza śmierci. Miłością taką rozpalony, mógł zawołać Święty: “Dla Boga cierpieć jest rozkoszą, dla Boga umierać to żyć!” Miłość nie tylko dodała mu mocy do zniesienia męczarni, ale osładzała jego cierpienia i zamieniła je w rozkosz. Kto Boga z całego serca kocha, ten zawsze jest gotów wszystko podjąć, wszystko cierpieć, aby Mu dać dowód swej wierności. A im kto więcej ofiar z miłości dla Niego ponosi, tym więcej doznaje owej niebieskiej pomocy, która mu ułatwia walkę i nagradza go przedsmakiem wiecznej szczęśliwości, jakiej dzieci tego świata napróżno szukają w swych uciechach. Starajmy się więc kochać Boga z całego serca, a wtedy i my doświadczymy prawdziwości słów, które św. Arkadiusz wyrzekł do pogan patrzących na jego mękę, że Bóg, który nas w wszystkich walkach i utrapieniach pociesza i wspiera, sprawia, iż wszelka zgroza niczym nie jest dla tego, który pomni na nieśmiertelność duszy i oczekuje korony niebieskiej. “Dobry Pan i wzmacniający w dzień utrapienia, a zna mających nadzieję w Nim” (Nahum 1,7).
Modlitwa
Panie! któryś wielkiego Męczennika Twojego, św. Arkadiusza, okrutnie katowanego, łaską swoją wspierając przedziwną cierpliwością i mężną wytrwałością obdarzył, daj nam przez jego zasługi łaskę cierpliwego znoszenia wszelkich dolegliwości, jakimi spodoba Ci się próbować nas i oczyszczać. Który żyjesz i królujesz z Bogiem Ojcem i Duchem świętym teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
św. Arkadiusz, Męczennik
urodzony dla nieba 12.01.250 roku
wspomnienie 12 stycznia
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/a/arkadius.htm
*************************************************************************
Nie do odrzucenia jest natomiast hipoteza wybitnego znawcy Franchiego de’Cavalieri, który przypuszcza, że Tacjana rzymska jest identyczna z Tacjaną z Amasei, którą Breviarium Syriacum wspomina pod dniem 18 sierpnia. Tę ostatnią wymienia się wśród innych męczennic: Filancji, Eliany i Marcjany. Są to niemal pura nomina, imiona, które być może zostały przypadkowo zgrupowane w jedno, a wcześniej sygnalizowały wspomnienia odrębne, może nawet inaczej lokalizowane.
Stosunkowo wczesny kult Tacjany w Rzymie jest dobrze zaświadczony.
Tacjana urodziła się w rzymskiej rodzinie. Jej ojciec, chrześcijanin, wychowywał ją w miłości do Boga i Kościoła. Służyła w świątyni jako diakonisa.
Według legendy, za panowania cesarza Aleksandra Sewera (+ 235), podczas jednego z chrześcijańskich nabożeństw Tatianę wraz z ojcem pojmano i zaprowadzono do świątyni Apolla. Tacjana miała tam zostać złożona w ofierze bożkowi. Gdy Tacjana pomodliła się za swych oprawców, nastąpiło trzęsienie ziemi i posąg bożka rozpadł się na części. Tacjanę poddano więc torturom: bito ją, wyłupiono jej oczy, ale jej rany bardzo szybko goiły się. Lew, mający rozszarpać Tacjanę, nie zrobił jej krzywdy, a ogień, do którego była wrzucana, nie spowodował oparzeń ani śmierci.
Około roku 225-228 została ścięta mieczem. Jej ojciec również został skazany na śmierć, gdyż nie chciał porzucić wyznawanej przez siebie wiary.
W 1837 roku Antoni wstąpił we Florencji do zakonu serwitów, który za cel stawiał sobie szerzenie w sposób szczególny kultu Matki Bożej Bolesnej. Po sześciu latach studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni wysłali go do Viareggio w charakterze wikariusza. Po trzech latach został proboszczem w tym mieście. Przez kolejnych 45 lat tej posługi pozyskał sobie powszechną miłość i szacunek swoich parafian. Wyróżniał się bowiem umiłowaniem biednych i chorych, których często nawiedzał i wspomagał. Był propagatorem duszpasterstwa stanowego. Popierał także związki i bractwa religijne na terenie swojej parafii.
Przez jakiś czas był przełożonym domu zakonnego, a w latach 1884-1890 jako prowincjał zarządzał całą prowincją zakonną.
Zmarł 12 stycznia 1892 r. Do chwały błogosławionych wyniósł go papież Pius XII, a kanonizował go papież Jan XXIII w 1962 roku. Jego relikwie spoczywają w Viareggio w kościele parafialnym serwitów.
1961.12.09 – Rzym – Homilia podczas kanonizacji Piotra Juliana Eymarda, Antoniego Marii Pucciego i Franciszka Marii z Camporosso
[W języku łacińskim]. „Uroczysta ceremonia, przez którą Kościół oddaje najwyższy honor błogosławionym: Piotrowi Julianowi Eymardowi, Antoniemu Marii Pucciemu, Franciszkowi Marii z Caporosso, z pewnością należy do tych, które dogłębnie poruszają naszymi umysłami. Ten bowiem ryt, który teraz tu na ziemi jest przez Nas sprawowany, przez Boga Najwyższego jest przyjęty w niebie, miejscu pełnym wzniosłej radości, przywodzi na pamięć naszą i jakby daje nam poznać owe znamię świętości, które wyróżnia Kościół katolicki, Oblubienicę Chrystusa.
Dla wiernych katolików jest to słodkie i miłe, zgodnie z prawdą wiary, którą wyznają Kościół matkę swoją najmilszą nazywać świętym, co też potwierdzają pewne i liczne argumenty. Przede wszystkim bowiem święty jest jego Założyciel, a także źródło i przykład świętości, stąd świętymi są narzędzia, których używa do obdarowania łaską Bożą powierzonych sobie synów, święte są sakramenty, a także święta jest jego nauka otrzymana od Chrystusa, którą nienaruszoną strzeże, której gorliwie broni, ochoczo przekazuje duszom, a także, jak tylko może, bardzo szeroko rozsiewa między narodami. W końcu wiele ze swoich dzieci, kiedy tylko posiądą niezwykłą cnotę, publicznie ogłasza jako uczestników najwyższej chwały.
To wszystko, powiadamy, godne jest uznania, co wszyscy mężowie chrześcijańscy także uznają za całkowicie pewne. Dlatego też nikt rozsądny nie wątpi, że ta wspaniała uroczystość potwierdza naukę o świętości Kościoła, ale także głęboko zapada w ich dusze.
Ponadto zachodzi tu spotkanie, ponieważ ta święta ceremonia kanonizacji włącza się w bieg Soboru Watykańskiego II, do którego bez wątpienia najpierw należy, aby klejnot świętości w diademie, która zdobi głowę Kościoła, coraz bardziej błyszczał i jaśniał. Istotnie to największe zgromadzenie Pasterzy, złączonych z Następcą św. Piotra, nie tylko ponownie proponuje, ale również potwierdza niezmienne prawdy przekazane przez boskiego Nauczyciela, a ponadto objaśnia i poleca codziennie stosować coraz wierniej święte pomoce, których z Bożej łaski stajemy się uczestnikami i użytkownikami. Prócz tego przywołuje przykazania, które wyraziście doskonalą obyczaje chrześcijan. I dlatego Sobór nie ma innego celu, jak tylko ukazać Oblubienicę Chrystusa «omne possidere, quovis nomine significe-tur, virtutis genus, in factis et verbis et spiritualibus cuiusvis speciei donis / posiadającą to wszystko, co oznacza jej imię, rodzaj mocy w czynach i słowach oraz wszelkiego rodzaju dary duchowe»[1]. Stąd synów Kościoła należy zapalać do bogobojnego życia, do którego Zbawiciel rodzaj ludzki otwarcie wezwał: «Estote ergo vos perfecti, sicut et pater vester caelestis perfectus est / Bądźcie więc i wy doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski» (Mt 5,48).
Tak więc chrześcijanie przede wszystkim z tego mają się szczycić, iż mają taką Matkę, którą wszyscy mogą podziwiać dla jej niewiarygodnej piękności, która pochodzi z daru Bożego. Jej bowiem wielkość nie jaśnieje ani drogimi kamieniami, ani perłami, narzucającymi się oczom ludzkim, ale promienieje chwałą i łaską które emanują z Krwi jej Założyciela i z niezwykłych cnót wielu jej synów.
A ponadto, każdy, kto tylko przyznaje się do imienia chrześcijańskiego, ma tak przepędzać swoje życie, aby w niczym nie uchybiał najwyższej godności swojej Matki, a także, aby jej przykazania i instytuty nie były mu obce. Nikt bowiem nie może szczerze powiedzieć, że kocha swoją matkę, o której pięknie swoim godnym życiem nie świadczy.
[W języku włoskim]. Ojcowska zachęta wiernych. Czcigodni Bracia, umiłowane dzieci! Pragniemy teraz kontynuować nasze słowo w rodzinnej rozmowie, przechodząc na język włoski, aby łatwiej móc dzielić głęboką radość naszego serca z liczną rzeszą wiernych zebranych w bazylice i ze wszystkimi, którzy przez radio śledzą przebieg tych świętych obrzędów.
Od dziś cała rodzina wierzących wpatruje się w trzy nowe gwiazdy, które zajaśniały na niebie świętości: Św. Piotra Juliana Eymarda, Św. Antoniego Marię Pucciego i św. Franciszka Marię z Camporosso. I choć trzy rodziny zakonne, to znaczy: Kapłani od Najświętszego Sakramentu, Słudzy Maryi, Franciszkanie Kapucyni – mają powód, aby weselić się szczególnym tytułem do chluby, to przecież wraz z nimi cały Kościół gromadzi się na modlitwie do nowych Świętych, by cieszyć się ich pierwszym darem wstawiennictwa i łask niebieskich.
Każda z tych świetlanych postaci zasługiwałaby dzisiaj na szersze omówienie, którego zresztą w różnorakich formach dokonają słowem i piórem pobożni mówcy i pisarze. My, w tym momencie, chcielibyśmy podkreślić wymowną zbieżność nauczania i przykładu tych ludzi Bożych, należących do jednego i tego samego pokolenia. W ich doczesnej egzystencji, pomimo odmiennych atrybutów, jakimi odznaczało się powołanie każdego, wyrazistszym blaskiem jaśnieją trzy cechy: życie Eucharystią pełna czułości pobożność maryjna, naśladowanie Dobrego Pasterza. Z nich emanuje głęboko wzruszające orędzie, jakie przekazują wiernym i całej ludzkości.
Eucharystia źródłem wszelkiej świętości
1. Życie Eucharystią ponad wszystko, bo Święta Eucharystia jest źródłem i pokarmem wszelkiej świętości. Mówił to już Nasz Poprzednik, św. Leon Wielki: «Udział w Ciele i Krwi Chrystusa ten a nie inny przynosi skutek, że stajemy się Tym, którego przyjmujemy»[2].
Ta stopniowa przemiana w życie samego Boskiego Zbawiciela – o, jakże jest widoczna w przedziwnym wzrastaniu cnót kanonizowanych dzisiaj Świętych!
Jaką szczególną relację bliskości z Jezusem Eucharystycznym odkrywamy w ich wznoszeniu się ku górze?! Wystarczy wspomnieć Św. Piotra Juliana Eymarda, by ukazał się naszym oczom blask eucharystycznych triumfów, jakim zapragnął on poświęcić, mimo ciężkich prób i trudności wszelkiego rodzaju, własne życie trwające obecnie nadal w założonej przez niego Rodzinie. Pięcioletni chłopczyk, którego zastano przy ołtarzu z główką pochyloną i opartą o drzwiczki tabernakulum – to ten sam, który w przyszłości założy Towarzystwo Kapłanów od Najświętszego Sakramentu i Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Sakramentu oraz tchnie w nieprzeliczone zastępy Kapłanów Adorujących swą tkliwą miłość do Chrystusa żyjącego w Eucharystii. A czyż Święty Proboszcz z Viareggio nie przepoił założonych z jego inicjatywy stowarzyszeń laikatu głębokim duchem eucharystycznym, traktowanym jako dokument tożsamości chrześcijanina? Zapał, z którym oddawał się apostolstwu Eucharystii, zrodził się w sercu przepełnionym miłością do Jezusa ofiarnego. Mówią o tym wzruszające opisy pozostawione przez naocznych świadków. Taką samą pobożnością eucharystyczną odznaczał się pokorny brat kwestarz, Franciszek Maria z Camporosso, przez wszystkich nazywany, pomimo jego protestów, „Świętym Ojcem”. I słusznie, ponieważ przechodząc przez ziemski padół, rozsiewał na nowo woń kwiatków franciszkańskich.
Życie Eucharystią było utajonym źródłem wzlotów ofiarności, która wyniosła tych trzech zakonników na szczyty świętego życia.
Niezmienna ufność do Królowej Świętych.
2. Pobożność maryjna. Obok Jezusa stoi Jego Matka, «Regina sanctorum omnium / Królowa wszystkich świętych», budzicielka świętości w Kościele Bożym i jego pierwszy kwiat łaski. Głęboko złączona z dziełem Odkupienia w odwiecznych zamysłach Najwyższego, Matka Boża -jak Ją opiewa Severian z Gabali – «jest matką zbawienia, źródłem światłości, która stała się widzialna»[3]. Zatem w oczach Jej pobożnych dzieci stoi Ona u początku każdego chrześcijańskiego życia, pochyla się z troskliwą czułością nad jego harmonijnym rozwojem, wieńczy jego pełnię swą macierzyńską obecnością.
Przeto nie dziw, iż żarliwe i serdeczne uczucie do Najświętszej Maryi Panny odnajdujemy w życiu trzech nowych Wyznawców: św. Julian Eymard ukazuje Ją jako wzór dla wszystkich adorujących, wzywając Ją jako «Matkę Bożą od Najświętszego Sakramentu»; św. Antoni Maria Pucci, wierny tradycjom swego zakonu, siedzibę swego apostolatu czyni miastem Matki Bożej Bolesnej, powierzając najtrudniejsze przedsięwzięcia Jej pobożnej posługi; św. Franciszek Maria z Camporosso, z synowską śmiałością nie boi się posyłać do Niej dotkniętych skrajną nędzą i cierpieniem ze słowami: «Zwracajcie się w moim imieniu do Matki Bożej Łaskawej. Mówcie Jej, że posyła was Jej sługa Franciszek)).
O, ileż oddania w tych nadziemskich porywach ufności świętych we wstawiennictwo Matki Bożej i Matki naszej! Ich delikatna pobożność maryjna z pewnością przyczyniła się do radości dnia dzisiejszego.
Wierny obraz Dobrego Pasterza
3. Naśladowanie Dobrego Pasterza. Tylko jeden z dzisiejszych kanonizowanych bezpośrednio zajmował się duszpasterstwem, odtwarzając w ziemi włoskiej wzór posługi świętego Proboszcza z Ars, ale wszyscy trzej odzwierciedlają w swym życiu z przedziwną wiernością obraz Dobrego Pasterza. Ten aspekt duszpasterski cieszy Nas niezmiernie w świetle zakończonej właśnie pierwszej sesji II Soboru Watykańskiego, który z woli Bożej zebrał się dla powszechnego ożywienia wszelkich form życia chrześcijańskiego.
Duszpasterskie promieniowanie świadectwa nowych świętych można dojrzeć w formacji duchowej dobrych księży, żarliwych w adoracji, których zastępy rozprzestrzeniły się na całym świecie, a którzy, zebrani w tych dniach na swym Międzynarodowym Zgromadzeniu w Rzymie, ofiarują nam budujący przykład pobożności. Wyraża się ono ponadto w żarliwości misji głoszonych wiernemu ludowi, które są skuteczną formą bezpośredniej katechezy ewangelicznej, a także w innych instytucjach o charakterze parafialnym, które stały się obiecującym zalążkiem organizacji Akcji Katolickiej. Jest to promieniowanie, które, prościej mówiąc, nazywa się apostolstwem dobrego przykładu, realizowanego z nieustanną gorliwością po to, by siać w duszach miłość do Chrystusa i podtrzymywać stałość w poważnych i godnych zamiarach. Sama już nieustająca dobroczynna troska o ubogich, jaką odczytujemy ze wzruszających szczegółów życia nowych Świętych, jest najwyższą formą naśladowania Dobrego Pasterza, której słodkie oddziaływanie rozlewa się w duszach i staje się konkretnym i wzruszającym świadectwem jako odpowiedź na «dilexit nos, et tradidit sempetipsum pro nobis / umiłował nas i samego siebie wydał za nas» (por. Gal 2,20).
Doskonały wielbiciel Najświętszego Sakramentu
[W języku francuskim]. Teraz chcemy dorzucić słowo do pielgrzymów języka francuskiego, którzy przybyli, aby uczestniczyć w kanonizacji Św. Piotra-Juliana Eymarda, kapłana, wyznawcy, założyciela dwu rodzin zakonnych oddanych kultowi Najświętszego Sakramentu.
Jest to Święty, który stał się Nam bliski od wielu już lat, jak powiedzieliśmy przed chwilą w czasie Naszej służby w Nuncjaturze Apostolskiej Francji mogliśmy udać się do miejscowości jego urodzenia, do Mure d’Isere koło Grenoble.
Widzieliśmy na własne oczy ubogie łoże, skromny pokój, gdzie wierny naśladowca Chrystusa oddał swoją piękną duszę Bogu. Skoro wy, drodzy Synowie, zechcieliście przyjść, to My w tym dniu, w którym jest Nam dane dokonać jego kanonizacji, z pewnym wzruszeniem przywołujemy to wspomnienie.
Ciało św. Piotra-Juliana Eymarda znajduje się w Paryżu, ale Święty jest także obecny na kilka sposobów w Rzymie, w osobach swoich synów, Kapłanów od Najświętszego Sakramentu, a Nam jest także bardzo miło przywołać na pamięć owe dwie wizyty, jakie niegdyś uczyniliśmy w jego kościele św. Claude-des-Bourguignons, dla Naszego zatopienia się w nim na chwilę w milczącej modlitwie.
Dziś Piotr-Julian Eymard zajmuje miejsce w orszaku takich błyszczących gwiazd, jak Wincenty a Paulo, św. Jan Eudes, Proboszcz z Ars, którzy są nieporównywalną chwałą i zaszczytem Kraju, który ich zrodził, a dobroczynny ich wpływ trwa do dziś w całym Kościele. Ich charakterystycznym przymiotem, ideą przewodnią całej ich działalności kapłańskiej, można powiedzieć, była Eucharystia: kult i apostolat eucharystyczny. My chcemy to podkreślić w obecności Kapłanów i Sług Najświętszego Sakramentu, w obecności także członków stowarzyszenia, które jest drogie sercu Papieża, Kapłanów Adoratorów, zgromadzonych w Rzymie tego dnia oraz przybyłych licznych czcicieli tego wielkiego przyjaciela Eucharystii.
Tak, drodzy Synowie, oddajcie cześć i świętujcie z Nami tego, który był tak doskonałym czcicielem Najświętszego Sakramentu; i za jego przykładem umieśćcie w centrum waszego umysłu, waszych uczuć, w praktyce waszej gorliwości to nie porównywalne źródło wszystkich łask: «Mysterium fidei / Tajemnicę wiary», która kryje pod swoimi zasłonami Autora tej łaski, Jezusa, Słowo Wcielone.
4. Obfite dary niebiańskiego pokoju. Czcigodni Bracia i umiłowane dzieci! Takie to podniosłe myśli nasuwa Nam dzisiejsza uroczystość potrójnego uwielbienia. Serce napełnia się wzruszeniem i radością, i jawi się na wargach pieśń chwały i dziękczynienia Panu, który nowym blaskiem opromienił oblicze swojego Kościoła w roku Soboru Powszechnego.
O, nowi święci wyznawcy, Piotrze Julianie Eymard, Antoni Mario Pucci, Franciszku Mario z Camporosso, otoczcie ten ołtarz Konfesji Świętego Piotra, przy którym sprawowana jest Eucharystia i przez wasze wstawiennictwo zachowajcie w naszych sercach niezwykły żar tej historycznej godziny, wypraszając ludzkości obfite dary niebiańskiego pokoju, który w Jezusie Chrystusie ma swój fundament, swoje prawa, swoje zabezpieczenie – dary pokoju, które są radością Kościoła, pociechą duchową Pasterzy, chlubą duchowieństwa i świętego ludu Bożego. Amen. Amen.
[1] Zob. Św. Cyryl Jerozolimski, Katechezy, Mignę, P.G. 33, kol. 1044.
[2] Sermo LXIII, rozdz. VII; Mignę, P.L. 54, 357.
[3] De mundi creatione, mowa VI; Mignę, P.G. 56, 498.
Discorsi, Messaggi, Colloqui del Santo Padre Giovanni XXIII, tom V, s. 32-39. Przekład: A. Kaznowski fragmenty w j. włoskim; Salezy B. Brzuszek OFM fragmenty w j. łacińskim i francuskim
Copyright © Konferencja Episkopatu Polski
http://www.zyciezakonne.pl/1961-12-09-rzym-homilia-podczas-kanonizacji-piotra-juliana-eymarda-antoniego-marii-pucciego-i-franciszka-marii-z-camporosso-22323/
Gdy Małgorzata miała 19 lat, zmarła jej mama. Rok później jej udziałem stało się wyjątkowe zdarzenie. Podczas uroczystej procesji ku czci Matki Bożej Różańcowej, w dniu 7 października, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na figurze Maryi Niepokalanej, doznała nagłego olśnienia. W głębi swego serca poczuła, że jej powołaniem jest poświęcić się wyłącznej służbie Bogu. Od tej chwili wszystkimi siłami swojej młodej duszy pragnęła poddać się woli Bożej.
Niebawem wstąpiła do wspólnoty w Troyes, która skupiała młode dziewczęta pragnące poświęcić się nauczaniu dzieci w ubogich dzielnicach miasta. Przebywając w tym zgromadzeniu, dowiedziała się o powstałej w Montrealu fundacji Ville Marie. Obudziło się w niej pragnienie wyruszenia na misje za ocean, które nie opuszczało jej przez następne dziesięć lat. W 1652 roku spotkała pana de Maisonneuve, założyciela i zarządcę wielu charytatywnych dzieł w Nowej Francji. Poszukiwał on właśnie osób gotowych służyć dzieciom francuskich osadników i indiańskim sierotom. Małgorzata nie czekała dłużej. W lutym 1653 roku wyruszyła do Nowego Świata, jak wtedy nazywano Amerykę Północną, a już w listopadzie postawiła nogę na nowym lądzie.
Od razu zaangażowała się w odbudowę kościoła na Mount Royal, zniszczonego przez miejscowych Indian. Kierowała odbudową kaplicy pod wezwaniem Matki Bożej. Z każdym dniem wzmacniało się w niej przekonanie, że służba w charakterze pielęgniarki, nauczycielki i opiekunki młodzieży jest realizacją woli Bożej. Czuła to całym swoim sercem i duszą. W 1658 roku otworzyła pierwszą szkołę w Montrealu. Wiele czasu poświęcała także na organizację nowego zgromadzenia, którego zadaniem byłoby prowadzenie wcześniej rozpoczętych inicjatyw. Zorganizowała Sodalicję Mariańską, której członkinie w przyszłości zasiliły jego szeregi. Kilka lat później, w 1676 r., otrzymała zgodę biskupa – powstało zgromadzenie Sióstr Naszej Pani i Matki Bożej z Notre Dame, popularnie nazywane mariankami. Już w 1680 r. założono pierwszą placówkę na terenie Stanów Zjednoczonych. Na dwa lata przed śmiercią Małgorzata uzyskała oficjalne zatwierdzenie konstytucji nowego instytutu.
Zmarła 12 stycznia 1700 roku w Montrealu. Jej duchowe córki, w liczbie około dwóch i pół tysiąca, służą ubogim dziewczętom w szkołach i na uniwersytetach, propagując wartość rodziny jako fundamentu wzrostu moralnego każdego człowieka. Małgorzatę beatyfikował papież Pius XII w dniu 12 listopada 1950 r., kanonizował ją natomiast św. Jan Paweł II dnia 31 października 1982 roku.
oraz:
św. Jana, biskupa Rawenny (+ 494); świętych męczenników Tygriusza, prezbitera, i Eutropiusza, lektora (+ 404)
Ten cytat jest również odpowiedzią dla circ, która się plącze w sensacjach, które nie wnoszą nic do naszego wzrastania w Duchu. Nie przybliżają nas do Jezusa.