Na blogu:
http://www.ekspedyt.org/rebeliantka/2014/04/27/24136_swiety-jan-pawel-ii-o-ojcu-i-marnotrawnym-synu.html?replytocom=37128#respond pochopną oceną zostałem wywołany do odpowiedzi w sporze który trwa:
27 kwietnia 2014 godz. 16:07
Dzięki,- jakże ważny, kluczowy i rozstrzygający fragment dla naszego sporu z miarką.
ale zanim ją przygotowałem, dyskusja potoczyła się w kierunku refleksyjnym, a nie nad samą treścią przedmiotowego fragmentu, więc żeby nie zakłócać jej ładu puszczam oddzielną notkę:
Gdzie indziej już w tym temacie już zapisałem:
„Sprawiedliwość indywidualna, której składnikiem jest miłość indywidualna, miłość osobista ojca do syna marnotrawnego, nakazywała ojcu uznawać za jedynego dziedzica drugiego syna, bez patrzenia, co sobie za los wybrał ten marnotrawny. Jednak jego miłość do syna marnotrawnego, która nigdy nie ustała, kazała mu szukać sposobu, by pomóc mu zakończyć jego niedolę, pomóc mu odzyskać jego człowieczeństwo i godność, a przy tym mieć go pod swoją opieką. Jego mądrość kazała mu wspomnieć na braterstwo, czyli na jeden z filarów życia wspólnotowego. Od razu okazało się, że jest potrzebne jego miłosierdzie, ale i miłosierdzie tego drugiego syna.
Pojawia się pytanie, jak mogło dojść do takiego przeskoku od miłości do miłosierdzia, które jest wartością „z innego świata wartości”. Miłość jest ze świata sprawiedliwości indywidualnej, miłosierdzie – wspólnotowej. By miłość stała się miłosierdziem, musiała przekroczyć ścisłą miarę sprawiedliwości, ścisłą, a czasem nazbyt wąską.
I przekroczyła – odwołała się do sprawiedliwości wspólnotowej, sprawiedliwości wyższego rzędu jak indywidualna, sprawiedliwości, której jednym z filarów jest braterstwo, a jego częścią składową miłosierdzie, czyli inaczej mówiąc miłość braterska. Tu była wyjątkowo dosłowna, bo chodziło o rodzonego brata.
Bez zgody, a dokładnie to łaski starszego brata nie było by sprawy, ojciec nie mógł tu wymusić na drugim synu posłuszeństwa, bo byłby niesprawiedliwy, ale „tłumaczył mu”. Nie wiemy jak, ale ojciec miał tu wyjątkowego sojusznika w postaci samego Boga, który zaraz po zabójstwie Abla przez Kaina, pytał mordercę o jego brata (odwołując się do relacji wspólnotowej), na co Kain odpowiedział, że nie jest stróżem swego brata (odwołując się do relacji indywidualnej)….”.
Tu jeszcze dodam, że syn marnotrawny nie został ponownie obdarowany własnością w formie daru, tylko ponownym uczestnictwem w życiu ojca i drugiego brata na zasadzie łaski (miłosierdzie jest łaską).
W łasce, udzielający jej, udziela ze swego, co oznacza, że zachowuje nad tym jakiś nadzór (to podstawowa różnica między łaską a darem, w którym to przyjmujący go staje się wyłącznym właścicielem i dysponentem przedmiotu daru).
To oznacza, że biorący łaskę, choć zyskuje na wolności i wchodzi w prawa dziedzica (choć nie na zasadzie posiadania wolnej własności, a z racji pracy dla wzrostu wartości dziedzictwa jako całości), to traci na równości, a dokładniej to wchodzi w podległość drugiemu bratu – mimo otrzymanej łaski miłosierdzia pozostaje tym gagatkiem, nad którym trzeba sprawować kontrolę. Zaufanie wobec niego (w relacjach indywidualnych) pozostaje ograniczone.
Tu od razu podkreślę że ojciec w gruncie rzeczy nie był miłosierny. Zasada jest, że aby okazać łaskę, trzeba udzielić ze swego, a przecież ojciec nie miał już “swego”. Sam to powiedział drugiemu synowi: „wszystko co moje, do ciebie należy”. Ojciec czuł miłość i potrzebę miłosierdzia, ale mógł się w tej sprawie tylko wstawiać.
Ojciec puścił w ruch machinę miłosierdzia, ale nie swojego, tylko miłosierdzia drugiego syna. Robiąc to ryzykował, że ten skorzysta z prawa odmówienia łaski, a mógł. Łaska to wyjątek, łaska to akt jak najbardziej świadomej i wolnej woli. A wtedy muzyka przestała by grać.
Mógł drugi brat w czynieniu tego właśnie aktu miłosierdzia nie widzieć woli Bożej dla siebie. Jezus wprawdzie później zmienił zdanie, ale w Kanie Galilejskiej odpowiedział Matce: „czyż to Twoja, lub moja sprawa Niewiasto”. Łaski można, a nawet bardzo często trzeba odmawiać.
Mógł kochać brata, czuć z nim wspólnotę braterską, ale stać na gruncie i sprawiedliwości, przecież znacznie szerszej jak miłość, czy miłosierdzie i preferować inne formy wyrażania miłości braterskiej jak miłosierdzie, a zwłaszcza walczyć o kładzenie takich akcentów w życiu wspólnotowym, aby w ogóle nie dochodziło do sytuacji, kiedy ktoś się znajdzie w takiej potrzebie, żeby się trzeba było uciekać do miłosierdzia. Czyż nie byłby usprawiedliwiony ? Czyż w takiej sytuacji ojciec, który „tłumaczył mu” zdołałby się wytłumaczyć ?
Kiedy w końcu doszło do udzielenia łaski miłosierdzia przez drugiego brata temu marnotrawnemu, doszło do samoograniczenia się drugiego brata w jego wolności, ale za to realacja równościowa (pozycja społeczna) mu znacznie wzrosła (do tej pory byli podzieleni majątkiem w równych częściach). Od tej pory zachowując majątek („wszystko co moje do ciebie należy”) – teraz stał się tym, co nie tracąc ze swgo daje drugiemu „równe szanse”, a więc i możliwość „równania w górę”.
Co innego relacja związana z odpuszczeniem mu jego grzechów, tj. relacja miłości, a więc z braniem tych jego grzechów na siebie. Marnotrawny nie miał grzechu względem brata – miał tylko względem Boga i ojca. Wiemy, że ojciec mu wybaczył, nawet wychodził mu naprzeciw. Biorąc więc jego grzechy na siebie udzielił mu łaski. Udzielając łaski, zachował kontrolę nad jej wykorzystaniem, a więc i udzielił mu zaufania, tylko że odtąd sam ręczył za stronę moralną funkcjonowania syna marnotrawnego. Jednak udzielił łaski odpuszczenia grzechów, a nie miłosierdzia, czego nie wolno mylić, bo to całkiem różne łaski.
Jeśli chodzi o drugiego brata, to ten, choć udzielił w końcu łaski miłosierdzia, nic nie przebaczał, niczym się nie obciążał, zachował nieufność wobec brata, choć ufał ojcu, że wie co robi i tego marnotrawnego gagatka przypilnuje. Jednak ciekawe, jak ułożyły się ich relacje, kiedy ojciec zmarł ? Ja myślę, że poszedłby na swoje.
Dopiero teraz przyczytałam i dziękuję serdecznie.
Nie dokońca rozumiem jednak tą analizę. Wydaje mi się ona zbyt złożona, zbyt techniczna, transakcyjna.
Czy postrzegam miłosierdzie jako łaskę? Ja je widzę raczej jako troskę.Papież nazwał miłosierdzie – agape, czułą miłością, która przekracza granice sprawiedliwości, która dowartościowuje, “wydobywa dobro”, “podnosi w górę”.
W Encyklice “Dives in misericordia” Św. Jan Paweł II pisał:
„Stary Testament głosi miłosierdzie Boga. Ludziom pogrążonym w niedoli, a nade wszystko obciążonym grzechem — oraz całemu Izraelowi, który pozostawał w Przymierzu z bogiem — każe odwoływać się do tego miłosierdzia, pozwala na nie liczyć, przywodzi je na pamięć w czasach upadku i zwątpienia”.
„W ten sposób miłosierdzie jest poniekąd przeciwstawione sprawiedliwości Bożej, okazuje się zaś nie tylko w tylu wypadkach potężniejsze od niej, ale także głębsze. Już Stary Testament uczy, że aczkolwiek sprawiedliwość jest prawdziwą cnotą u człowieka, u Boga zaś oznacza transcendentną Jego doskonałość, to jednak miłość jest od niej „większa”. Jest większa w tym znaczeniu, że jest pierwsza i bardziej podstawowa. Miłość niejako warunkuje sprawiedliwość, a sprawiedliwość ostatecznie służy miłości. Ów prymat, pierwszeństwo miłości w stosunku do sprawiedliwości (co jest rysem znamiennym całego Objawienia), ujawnia się właśnie poprzez miłosierdzie. …… Miłosierdzie różni się od sprawiedliwości, a jednak jej się nie sprzeciwia, skoro założymy w dziejach człowieka — tak jak to czyni już Stary Testament — obecność Boga, który związał się już jako Stwórca szczególną miłością ze swoim stworzeniem. Do natury zaś miłości należy, to, że nie może ona nienawidzić i pragnąć zła tego, kogo raz sobą obdarzyła: Nihil odisti eorum que fecisti — „niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś” (Mdr 11, 24)”.
Miłosierdzie nie jest jakąś kalkulacją.
Buduje Pan na błędzie.
Majątek nadal należał tylko do Ojca, a „wszystko co moje, do ciebie należy” mówiło tylko o tym, że Co Ojca to i syna- bo majątek jest niepodzielny, bo w miłości co moje to i twoje.
Gdyby było inaczej, powiedziałby ”wszystko co było moje, do ciebie teraz nalezy”
To samo w czynie powiedział synowi który wrócił nakładając mu pierścień (władzy i przynależności)
Wynika to z całej przypowieści;- Ojciec nie zrezygnował ze swojej władzy, bo dawał polecenia synowi który był przy nim, (ojciec-syn to niezmienna relacja posłuszeństwa i władzy), a syn był mu posłuszny, choć rozżalony bo nie rozumiał relacji miłości.
Proszę to jeszcze raz w ten sposób przeczytać;
Oczywiście, że miłosierdzie jest troską. Troska może być jednak życzliwością, czy “dobrą chęcią” może być jednak czynem. Bo miłosierdzie, jak i miłość warte są tylko tyle, co czyn, którym je wyrażamy.
Dlaczego to takie ważne, by pokreślać, że miłosierdzie (miłość w ogóle też) jest łaską, a nie darem ? Raz, że udziela ze swego, nie szczędzi swego, ofiaruje nie z tego, co zbywa, a coś naprawdę ważnego, wartościowego. Dwa, że łaska jest udzielana w konkretnym celu (w darze wybór celu, który będzie realizowany należy do biorcy daru); jest dobrowolną służbą, aż cel zostanie osiągnięty. Trzy, że łaska daje możliwość odpowiedzialnej i dalekowzrocznej kontroli nad efektami jej działania – korekty, gdy albo trzeba ją zwiększyć, aby cel osiągnąć, albo ująć, czy nawet cofnąć, gdy ją przyjmujący popada w zgubny dla niego nadmiar. A po czwarte łaska kieruje się ku stronie duchowej, całościowej, łączącej, trwałej relacji międzyludzkich (dar, to raczej jednorazowa konsumpcja). tak indywidualnych/wzajemnych, jak wspólnotowych.
Tak – bo miłość miłosierna, to sam duch, to już najwyższy stopień miłości, w którym ciało i materia będące w dyspozycji okazującego tę łaskę tracą zupełnie na znaczeniu.
Tak – tylko żeby to zrozumieć, ja podkreślam, że miłość jako taka wyznacza relację indywidualną w ramach sprawiedliwości indywidualnej, czyli tej, która dotyczy relacji indywidualnych, włącznie z wzajemnymi.
To ta sprawiedliwość zostaje przekroczona w ramach miłości miłosiernej -pozostawiając nietkniętym samo funkcjonowanie tej sprawiedliwości, nie znosząc sprawiedliwości, tylko lokując miłość miłosierną w kręgu sprawiedliwości wspólnotowej i czyniąc ją służebną już sprawiedliwości wspólnotowej, braterskiej w szerokim sensie.
To bardzo, baaardzo ważne podkreślenie, że takie rozumienie miłosierdzia Bożego dotyczy Starego Testamentu.
To jest to, co ja podkreślam, mówiąc o Koronce do miłosierdzia Bożego, że Odmawiacze chcą miłosierdzia Bożego innego jak płynącego z Najświętszej Ofiary Jezusa Chrystusa i związanego z nią sakramentu odpuszczenia grzechów, że trwają w przekonaniu, że miłosierdzie Boże jest zrównane z pojednaniem, a nawet, że jest ponad pojednaniem.
W ogóle Koronka jest niebezpieczna dlatego, że zawraca nas w stronę mentalności Starego Testamentu.
To dlatego zamiast modlitwy Koronka do miłosierdzia Bożego zalecam modlitwę Hostio Święta tejże świętej Faustyny Kowalskiej, modlitwę mocno osadzoną rzeczywistości Nowego Testamentu.
To oczywiste – miłość Boga do ludzi już na etapie stwarzania świata materialnego i człowieka poprzedzała sprawiedliwość. Przecież sprawiedliwości nawet nie było do czego odnosić. Najpierw musi być człowiek. I do dziś ważniejszy od sprawiedliwości jest człowiek – sprawiedliwość (z miłością i miłosierdziem wewnątrz niej) pozostaje najniższą z grup ludzkich wartości wyższego rzędu (wyższe są prawość, moralność, człowieczeństwo dojrzałe i świętość, oraz najwyższa – Bóg).
Tylko gdy patrzymy historycznie, miłość jest większa od sprawiedliwości – w tym znaczeniu, że jest pierwsza i bardziej podstawowa jak sprawiedliwość.
Tak jest, ale w tym sensie, że miłość znajdujemy jeszcze w kręgu ludzkich wartości nadrzędnych nad sprawiedliwością, np w grupie wartości związanych z moralnością, gdzie “miłość ojczyzny” jest wartością podstawową dla morale wspólnotowego, i jeszcze raz – jako “miłość dojrzała” jako składnik grupy wartości człowieczeństwa dojrzałego.
Miłość może być też elementem woli Bożej – ale żeby tu nie wejść w kanał, trzeba brać ją “wraz z całym inwentarzem” Bożej nauki, zwłaszcza nie próbując jej wynosić ponad sprawiedliwość, zwłaszcza nie zapominać że miłość (i miłosierdzie) to służba, to “dawanie siebie”, “obdarzanie sobą” aktem swojej nieustająco świadomej i wolnej woli, to wyrzekanie się siebie i to bezinteresownie.
W ogóle, to wszystkie te miejsca, gdzie lokuje się miłość ponad sprawiedliwością nie wynoszą miłości ponad sprawiedliwość, ale utrzymują ją w ryzach realizmu.
Oczywiście – pracuje dla niej.
Miłosierdzie nie jest jakąś kalkulacją.
Oczywiście – jak każda miłość jest bezinteresowne. Nie jest kalkulacją, bo jak każda miłość porywa się na niemożliwe i osiąga je z Bożą pomocą.
Jest jednak działaniem sensownym – działaniem na rzecz wartości wyższego rzędu. Jest zapominaniem o sobie by ratować zagrożone dobro, zapominaniem o sobie dla dobra braterstwa, zapominaniem o sobie dla naprawy życia wspólnotowego. To jedyna kalkulacja – że wygrywać ma dobro wspólne.
Piękne uzupełnienie.Dziękuję.
Nie rozumiem tylko tych zastrzeżeń dotyczących Koronki do Bożego Miłosierdzia. Na Legionie była dyskusja na ten temat – zauważyłam na podstawie niektórych komentarzy – ale przeoczyłam ją i nie wiem o co chodzi.
Z tego powodu nie mogę się odnieść do zastrzeżeń.
„wszystko co moje, do ciebie należy” było związane z zasadami dziedziczenia
“w miłości co moje to i twoje” to jakiś komunistyczny, złodziejski wymysł “dobrej waadzy”, zupełnie obcy chrześcijaństwu. Był tylko jeden nieudany eksperyment ze wspólnotą majątkową w Kościele w Jerozolimie, ale i tam byli starsi od zarządu majątkiem.
“w miłości co moje to i twoje” to zasada nielogiczna, bo sprzeczna wewnętrznie, gdyż w miłości udzielający łaski wciąż panuje nad jej przedmiotem, a tak by ją tracił.
A tak miłość by była traktowana jak dar, a więc jak dobro, z wszystkimi herezjami z tym związanymi, z promocją new-age, które wciąż szuka sposobów, jak oddzielić ludzi od służby dobru.
Nie powiedziałby ”wszystko co było moje, do ciebie teraz nalezy” gdyby było inaczej, a dlatego, że wymagałoby to jakiegoś uroczystego zrzekania się i przekazywania majątku, a tego się nie robiło.
“pierścień (władzy i przynależności)” był symbolem dla służby i pracowników – jednak marnotrawny dobrze wiedział, że nie wchodzi w prawa dziedzica majątku, że nie zyskuje posiadania wolnej własności, a staje się nim z racji pracy dla wzrostu wartości dziedzictwa jako całości i nieważne, czy kiedyś otrzyma za to swoją zapłatę, czy pracuje tylko za wikt i opierunek.
Gdyby to miało sens, co Pani pisze, dostałby “pierścień posiadacza”.
Nieprawda. Ani miłość, ani miłosierdzie nie mogą wypływać z relacji posłuszeństwa.
Nie mogą być w jakikolwiek sposób wymuszone.
To łaski ( wyjątki, wyróżnienia i zaszczycenia też) – decyzje wolnej i świadomej woli.
Przecież ojciec nic drugiemu synowi nie nakazywał – ten więc nie miał być czemu posłusznym, przecież ojciec “tłumaczył mu” swoją motywację, a więc i pracował nad świadomością syna, ale właśnie po to, by jego ostateczna decyzja o okazaniu miłosierdzia bratu wypływała ze świadomej i wolnej woli.
Dyskusja była na blogu:
http://www.ekspedyt.org/atman/2013/12/30/21485_o-mszy-swietej-warto-obejrzec.html
Nie skończyła się. Na blogu:
http://www.ekspedyt.org/circ/2014/04/11/23705_jeden-ksiadz-a-kladzie-na-lopatki-wszelkie-tradycjonalizmy.html
zapowiedziałem jej wznowienie, bo mam nowe ważne argumenty – jednak kiedy znajdę czas na uporządkowanie zapisków.
Zdaję sobie sprawę, że i tak nie przekonam przekonanych o jej odmawiania, ale pojawiające się przy okazji innych wątków dygresje są tak silne (jak powyższy), że nie czekam do kolejnej większej dyskusji, tylko to co myślę przedstawiam na bieżąco.
Pozdrawiam.
“zapowiedziałem jej wznowienie, bo mam nowe ważne argumenty – jednak kiedy znajdę czas na uporządkowanie zapisków.”
A można prosić o przyspieszenie porządkowania zapisków?:)
Bom coraz bardziej ciekaw… Oby to tylko nie były nazbyt abstrakcyjne, akademickie rozważania – bo modlitwa prosta jest, dla prostych ludzi, więc z góry upraszam, by zanadto nie komplikować;)
Tak, tylko że w maju będę miał mało czasu na sprawy internetowe i głowę zajętą czym innym. Wygląda na to, że dopiero w czerwcu.
Pozdrawiam.
Jehowici mają tysiące argumentów, jak i protestanci, komuniści przede wszystkim.
Tam gdzie jest wiara i posłuszeństwo argumenty są kompletnie nieistotne.
Każdą herezję można udowodnić, i co z tego skoro w tym nic nie ma tylko pustka- brak życia.
W Koronce jest życie.
Zaoszczędź nam miarka argumentów, nic nie dają, tylko powodują zamęt i stratę czau.
Ustaliliśmy, że jesteśmy katolikami i obowiązuje nas Credo i nieomylność papieży.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła- bierze się z pychy.
http://www.fronda.pl/blogi/jozue/dwanascie-stopni-pychy-wg-sw-bernarda-z-clairvaux,37628.html
Pani się religie pomyliły. Takie myślenie dotyczy wszystkich religii obcych. W chrześcijaństwie mamy poznanie nie tylko objawione, ale i rozumowe: “Fides et Ratio”. Nie wie Pani dlaczego Bóg nas tak wyróżnił ?
Widzę dziś w Pani wykonaniu herezję za herezją.
A jak nazwać taką herezję, że “wszystko można udowodnić” ? Wszystkolatria, czy nicolatria ?
A może to modernizm, który ma napis na sztandarach jest że nie ma prawdy ?
Tak z marszu parę pytań:
A jak Pani udowodni herezję, że Bóg jest nielogiczny ? Albo, że Słowo Boże może mylić ?
A zasada niesprzeczności, która od razu eliminuje przynajmniej połowę wszystkich twierdzeń ?
To jak Pani to pogodzi, że w Credo wyznaje, że Bóg jest wszechmogący, a tu chce udowadniać wszystko, a więc nawet herezję, że Bóg nie jest wszechmogący (pewnie dlatego, że nie potrafi stworzyć tak ciężkiego kamienia, że sam go nie będzie mógł podnieść) ?
To jak Pani pogodzi nieomylność papieży z tym, że jeden rzuca klątwę na modernistów, a drugi prowadzi Kościół w modernizmy ? (te drugie nazwie postmodernizmami ?)
Dzięki Bogu nie muszę z Tobą wdawać się w polemiki, bo mam Kościół i papieża i Nauka Kościoła bardziej mnie interesuje niż twoje kaznodziejstwo.
Miłej niedzieli zyczę.
Może, tylko że to nie jest Kościół Katolicki i papież nie jest papieżem Kościoła Katolickiego – mimo tych samych słów, znaczą one co innego.
Żeby daleko nie szukać, to w Kościele Katolickim to Jezus Chrystus jest jego Głową, a w Pani kościele papież.
W Kościele Katolickim prawdę poznaje się na drodze i wiary i rozumu – w Pani Kościele tylko wiary i zaraz się to wzmacnia posłuszeństwem.
W Kościele Katolickim uznaje się, że Prawda istnieje i jest tylko jedna. – W Pani kościele prawda jedyna nie istnieje, dzięki temu każde, nawet zupełnie heretyckie twierdzenie można udowodnić i mieć przez to jakąś wielość “prawd”, pewnie i każdy swoją, a nawet i kilka swoich wzajemnie sprzecznych.
W Kościele Katolickim nikt nie chodzi przewrotnie dwiema drogami, ani dwom panom nie służy. W Pani kościele o wielu “prawdach” – i chodzą, i służą.
W Kościele Katolickim Słowo Boże mylić nie może – Nauka Kościoła jest jednoznaczna – Pani kościół nie ma ciągłości z Prawdą jedyną, nie ma więc i Nauki, a zamiast tego nakazy wiary i posłuszeństwa.
Jak Pani nie chce słuchać mojego “kaznodziejstwa”, to wolna wola. Jednak przepowiem Pani, że modernistyczna konstrukcja Pani sekciarskiego kościoła szybko się Pani zwali na głowę.