Czytając w jednym z artykułów Izabeli B.F. zdanie “Kolejny raz za większe zło uznano ewentualną ocenę osoby niż sam czyn”, zaintrygowało mnie to, jak należy rozumieć termin osoba. Czy czasami nie zostało tu przesunięte znaczenie pojęcia „osoby“ w kierunku rozumienia „osobowości“ ? Czy można oceniać osobę, czy raczej osobowość danego człowieka? Czy osoba jest tym samym co osobowość ? Czy działania, postępowanie, zachowanie człowieka są przejawem jego osoby czy raczej osobowości ?
W potocznym języku oceniamy danego człowieka twierdząc spontanicznie : To jest okropny, nikczemny człowiek ! To jest zła osoba, nigdy nie należy się z nią zadawać ! Co rozumiemy przez osobę w tych wypowiedziach ? Czy to, że ten człowiek posiada w sobie jakieś własności, cechy niegodne człowieka ? Cechy wewnętrzne lub zewnętrzne, które są odrażające do tego stopnia, że danego osobnika nie można nazwać człowiekiem lub osobą ? Od zarania dziejów, odseparowywano takie osoby (dziś jeszcze zamyka się je w zakładach psychiatrycznych), lub przeciwnie, pokazywano je na jarmarkach w zamkniętych klatkach jako dziwolągi natury.
Czy oceniamy tego człowieka, dlatego, że zachował się niegodnie, nie tak jak człowiekowi przystało ? A także oceniamy jego rozumowania i działania jako złe, fałszywe, barbarzyńskie, moralnie niedobre, prawnie karygodne ?
Z historycznego punktu widzenia, wszystko wskazuje na to, że różne koncepcje osoby wynikały w zależności od przyjętego uprzednio rozumienia rzeczywistości, tym samym bytu, człowieka, Boga.
I tak dla marksistów osoba ludzka jest uwarunkowana historycznymi stosunkami społecznymi; jest samorealizującym i obiektywizującym się układem relacji międzyludzkich z wyraźnym wyakcentowaniem procesu pracy, który czyni właśnie osobę z jednostki ludzkiej w warunkach wolności do jej rozwoju. Osoba więc jest tu relacją. Gdy nie ma relacji, osoba nie istnieje.
Fenomenologowie poszukując “czystego ja” transcendentalnego, czyli znajdującego się “poza/ponad/na zewnątrz” wszelkich uwarunkowań, jako wynik redukcji fenomenologicznej, przyjmują to “ja” jako pryncypium poznania siebie i także poznania zjawiskowego świata będącego wynikiem własnych przemyśleń. Z jednej strony przypomina to platońską ideę, a z drugiej strony awiceniańskie “ja” z poematu o “unoszącym się w powietrzu człowieku”, który pozbywając się wszelkich obciążeń fizycznych i duchowych, stwierdza, że pozostaje mu jeszcze wrażenie posiadania własnego “ja”. Podobnie R. Ingarden w “Książeczce o człowieku” wykazuje istnienie indywidualnego “ja”. Czy chodzi tu o opisanie osoby, duszy czy intelektu ? Max Scheler usiłował dojść do istoty osoby, która w jego wersji personalizmu ujawnia się w sumie jako struktura relacyjna. Także egzystencjaliści czy psychoanalitycy utożsamiają osobę z osobowością wskazując na rozwojowy proses kształtowania się osoby. Większość psychologów prowadzi badania tak, jakby dusza nie istniała, chociaż ich zawód etymologicznie mówiąc jest nauką właśnie o duszy, i pomimo że uznają pewne cechy wrodzone, budują swe koncepcje osobowości jako struktury relatywnej i relacyjnej.
Średnowieczni neoplatonicy proponowali wizję wspólnej “duszy świata” (Chalcydiusz, IV w. po Ch.). Aweroes, idąc za myślą Awicenny, opracował teorię wspólnego dla ludzkości “intelektu czynnego”, równocześnie identyfikując go z “dator formarum” (dawcą form), z którym po śmierci pragną połączyć się poszczególne ludzkie “ja”, pozbywając się swojej indywidualności.
W historii filozofii Boecjusz (+ 525) był pierwszy, który zaproponował definicję osoby jako “naturae rationalis individua substantia” (jednostkowa substancja o rozumnej naturze). (Boetius, Liber de persona et duabus naturis , PL, t. 64, col. 1343 C.) Używając języka Arystotelesa, Boecjusz poprzez wskazanie na rozumną naturę sytuował osobę przede wszystkim w sferze działania, relacji z innymi. Równocześnie w tej opcji, aby dany byt można nazwać osobą, wystarczyło być jednostkową substancją, czyli złożeniem z materii i formy oraz posiadać rozumną naturę.
Tomasz z Akwinu przejął boecjańską definicję, rozważając teologiczny problem osób w Trójcy św. ( Summa Theologiae, I. q. 27-29), w którym wykorzystał swoją filozoficzną koncepcję bytu i wyakcentował fakt, że osobę stanowi akt istnienia, który urealnia rozumną formę jednostkowej substancji.
M. Gogacz w swojej pracy “Wokół problemu osoby”, (Warszawa 1974, 226 s.) prezentuje historyczny rozwój problematyki dotyczącej precyzowania pojęcia osoby i trudności wynikające z niedokładnych opisów tego zagadnienia. W kolejnej pracy “Subsystencja i osoba według św. Tomasza z Akwinu, in : Opera philosophorum medii aevi, t. 8, Warszawa 1987, s. 197-211, proponuje w ramach wersji tomizmu konsekwentnego pozytywne rozwiązanie problemu, kim jest osoba. M. Gogacz doprecyzował tomaszową definicję, twierdząc, że osoba to “intellectualis subsistentiae individuum ens” (byt jednostkowy o intelektualnej subsystencji, czyli pełnej istocie powiązanej przez swą realność z aktem istnienia).
Gdyby w tej tradycji filozoficznej arystotelo-boecjańsko-tomistyczno-gogaczowej oceniać osobę w jej strukturze bytowej, to należało by sprowadzić rozumowanie także do tego, że powinniśmy oceniać drzewo, skoro urosło krzywe, czy musimy oceniać cielę, gdyż urodziło się z dwiema głowami, albo jeszcze wydać sąd pozytywny lub negatywny o syjamskich bliźniętach.
Przyjrzyjmy się bliżej, jak rysuje się opis osoby w tej perspektywie filozoficznej :
Człowiek jako byt posiada własności zapodmiotowane przez istnienie i własności zapodmiotowane przez istotę.
Własności istnieniowe, inaczej mówiąc transcendentalne (przysługujące każdemu bytowi) to odrębność, realność, jedność, prawda, dobro, piękno.
Własności istotowe, czyli kategorialne (przynależne określonej grupie bytów), na poziomie istoty duchowej człowieka to są intelekt i wola, oraz w poziomie istoty materialnej rozciągłość, jakość, ilość.
Własności istnieniowe powodują relacje osobowe, czyli sprawiają, że dwie osoby poprzez swą obecność otwierają się na siebie i oddziałują relacją miłości, tj. wzajemną życzliwością, także relacją wiary, tj. wzajemnym zaufaniem, oraz relacją nadziei, tj. wzajemnym uznaniem, że te relacje będą trwały.
Własności istotowe powodują relacje tworzenia, czyli dzięki intelektowi podejmujemy relacje poznawania, a dzięki woli podejmujemy relacje działania, opierające się albo na wiedzy intelektualnej albo/oraz na wiedzy zmysłowej. I właśnie te relacje poznawcze i decyzyjne budują nasz charakter, czyli naszą osobowość, która ujawniając się poprzez działania albo pomaga nam w trwaniu i podtrzymywaniu relacji osobowych (wiara, nadzieja i miłość), albo je niszczy.
Te relacje poznawcze i decyzyjne zmieniają się, tak jak zmieniają się nasza wiedza i nasze wolne wybory czy nasze uczucia.
Natomiast relacje osobowe, będące manifestacjami naszej ludzkiej osoby, pozostają niezmienne, gdyż tworzą po prostu strukturę naszego bytu; czy chcemy tego, czy nie.
W oparciu o nasze relacje poznawcze i wolitywne budujemy nasz charakter czy mówiąc językiem psychologii naszą osobowość. W ciągu naszego życia ta osobowość się zmienia, tak jak zmienia się nasza wiedza dzięki poznawaniu i nasza sprawność wyboru dzięki naszym rozumnym lub błędnym decyzjom.
Tak więc nasze poznanie i decyzje, lepsze lub gorsze, mogą ukrywać bądź odkrywać, odrzucać lub chronić, niszczyć bądź pomagać trwaniu naszym niezmiennym relacjom osobowym zapodmiotowanym w strukturze bytowej człowieka.
W tym opisie osoba więc jest strukturą opartą na niezmiennych własnościach transcendentalnych, takich jak realność, prawda, dobro, które manifestują się poprzez relacje osobowe jako miłość, wiara i nadzieja
Należało by doprecyzować, iż osoba nie jest tożsama z duszą, gdyż są dusze wegetatywne – roślin – zapodmiotowane w materialnej sferze tych bytów, więc giną po zniszczeniu ich materialności; oraz są dusze zmysłowe – zwierząt, które będąc zapodmiotowane także w sferze materialnej i zmysłowej, również giną po ich zniszczeniu.
Osoba nie jest tożsama z człowiekiem, gdyż ten ma władze zmysłowe (czego osoba nie posiada), które zapodmiotowane w jego sferze materialnej giną po zniszczeniu ciała. Natomiast jego warstwa duchowa nie może zginąć, gdyż jako duchowa forma substancjalna jest niezniszczalna.
Pozwolę sobie na zacytowanie Franciszka I z jego wywiadu z jezuitami, gdzie m.in. mówi o ważności osoby nad osobowością : „Pewnego dnia ktoś zapytał mnie w prowokacyjny sposób, czy akceptuję homoseksualizm. Odpowiedziałem mu stawiając inne pytanie : ‚Powiedz mi, czy gdy Bóg patrzy na daną osobę, która jest homoseksualistą, to akceptuje jej istnienie z czułością czy też odrzuca ją skazując [na potępienie] ?‘ Zawsze należy mieć na uwadze osobę“.
Przychodzi mi na myśl taka analogia :
A gdyby tak Sąd Ostateczny polegał na osądzeniu tego, czy dany człowiek w pełni zrealizował swoją osobowość w ciągu całego życia odpowiednio do daru, który otrzymał w postaci swego bytu jako osoby ? W takiej sytuacji, to jego osobowość byłaby osądzana, gdyż jego byt jako osoba jest mu dana od urodzenia. To właśnie osobowość (charakter), a nie osobę, wypełniamy dzięki takim narzędziom jak intelekt, wolna wola i zmysły, które człowiek kształtuje, rozwija, wychowuje, wypełnia przez całe życie w ten sposób, by prawidłowo, tj. zgodnie ze swoim bytem osobowym, i w pełni zrealizować swoje człowieczeństwo. Gdy źle wykształcimy i wychowamy nasz intelekt, wolę i zmysły, nasza osobowość będzie pełna braków i w naszym życiu popełnimy liczne błędy. I tak, po naszej cielesnej śmierci osądzeni z naszej osobowości, dzięki bezgranicznemu Miłosiedziu Boga, będziemy mogli uzupełnić nasze braki, poprawić naszą osobowość, by być godnymi bycia w pełni osobami. Św. Augustyn spopularyzował ten okres naprawy nazywając go „czyścem“. Natomiast, używając pedagogiki kary czy zastraszenia ludzi „niedopieszczających swego intelektu“, którzy popełnili ciężkie błędy, niszczące ich relacje osobowe, św. Augustyn ogłosił, że będą skazani na „piekło“, czyli wieczną konieczność naprawiania swej osobowości.
Czyż nie podobnie postępujemy oceniając innych ? Czyż nie porównujemy ich osobowości, czyli ich działań, rozumowań, relacji z innymi, z pewnym mniej lub bardziej wyraźnie rozumianym ideałem „osobowości“, który w sumie jest właśnie osobą rozumianą w aspekcie filozoficznym ? Gdy rozumiemy prawidłowo, kim jest osoba, wtedy prawidłowo działamy i nawiązujemy relacje osobowe z innymi. Prawidłowo wtedy oceniamy człowieka konfrontując jego osobowość z realnie istniejącą jego osobą, która poprzez realne relacje osobowe jakimi są miłość, wiara i nadzieja, w pełni wyraża naszą godność i nasze człowieczeństwo.
I ten rozdźwięk między osobą jako naszym realnym bytem, a budowaną przez nas osobowością powoduje, że skłaniamy się do oceniania ludzi, którzy odchodzą od budowania relacji osobowych z innymi ludźmi lub wręcz je niszczą czy odrzucają w imię wymyślanych ideologii, pragnienia dominowania nad innymi etc. Teraz, oceny takich błądzących ludzi powodowały różne konsekwencje w zależności od danej epoki. I tak za Hammurabiego obowiązywała zasada „oko za oko“. Grecy skazywali na banicję intelektualną (zapomnienie) lub fizyczną (wydalenie z polis, czasem wypicie cykuty). Rzymianie, później Arabowie, ścinali głowę cezarowi i wszystkim jego potomkom, by nie mogli się pomścić. Dzisiaj skazuje się na więzienie. Poniektórym udaje się uniknąć więzienia, co powoduje u „zdrowomyślących“ bunt i rozgoryczenie.
Osobnym więc zagadnieniem jest to, jak należy reagować na podobne niesprawiedliwe sytuacje. Otóż tak, jak Pani Izo – mądrością, zdrowym rozsądkiem. To znaczy także prawidłowym rozumieniem tego, kim jest człowiek, rzeczywistość, Bóg, czyli prawidłową filozofią i teologią, których należy zacząć uczyć dzieci już w przedszkolu.
Tak mi się to wszystko układa, wakacyjnie zwiedzając Vercors’y, czyli zachodnie Alpy, 7 km od internetu, gdzie znajduję też dużo polskich miejsc. Niestety i grobów.
Dzięki za wieczorną ucztę!
Pozdrawiam serdecznie.
Witam Panie Marku,
musiałem sprawdzić na mapie, co to za miejsce, w którym powstają takie apetyczne teksty :-) Asadow już widzę po uczcie ;-) Wszystko ułożone bardzo ładnie i z przyjemnością przeczytałem.
Zapewne czegoś nie zrozumiałem, bo mam wrażenie, że w tym opisie człowiek został poszatkowany na części i jedna z tych części została nazwana osobą. Może tak właśnie jest, ale wtedy rodzą mi się w głowie różne pytania. Proszę pomóc mi na nie odpowiedzieć.
1. Kim jest człowiek? Czy jest osobą?
2. Gdy mówię “ja oddycham” lub “ja myślę” to kto/co jest podmiotem tych czynności: osoba, osobowość, czy jeszcze ktoś/coś innego?
Żywię przekonanie, być może błędne, że człowiek jest jednym, nie podzielonym, samoistnym bytem i podmiotem moralności. Ufam też słowom naszego papieża, że człowiek jest osobą, a nie składa się z osoby.
Pozdrawiam
I ja chciałbym coś zrozumieć. Jeśli oceniasz osobę, to oceniasz ją w całości, czy jakąś jej część?
Czy ręka, noga, włos albo stopa nożna mordercy są złe?
Czy jest coś nie tak z jego ilością, albo rozciągłością?
Jeśli nie oceniasz całej osoby, ze wszelkimi jej własnościami transcendentalnymi i kategorialnymi, to co w niej oceniasz?
Dziękuję za ciekawy tekst. Postaram się zrewanżować. Pozdrawiam.
…Poruszycielu, dwa razy już mi cały system “wywaliło” w trakcie pisania
do Ciebie, więc teraz tylko link http://www.youtube.com/watch?v=GXCb1_xLdOw
Tak “troszkę” odpowiada na pytanie o nasze “ja”. Bez g… semantyki.
Wszystkim szczerze polecam – naprawdę, – tylko UWAŻAJCIE z tym młotkiem :)
Skrót: niedługi wykład doktora filozofii któremu cieplutkie kapcie i wygodny fotel nie wystarczają…
Pozdrawiam (dziękując jednocześnie za całokształt)
Szanowny Winkle, dziękuję za trud pisania tego komentarza, który nie został opublikowany. Skoro “wywaliło” cały system w trakcie pisania, wnioskuję, że problem zlokalizowany jest gdzieś w Twoim komputerze, a może nawet w samej przeglądarce.
Wybacz moją szczerość, ale jeśli ten dwukrotnie pisany tekst dotyczył tego, o czym mówi Thomas Metzinger w linkowanym filmie to niewiele straciłem. Szkoda naszego czasu na taką filozofię, która prowadzi ludzi na manowce. Metzinger próbuje wykazać, że osoba nie istnieje, jest tylko iluzją, procesem subiektywnego wrażenia, więc szkoda poświęcać nasz czas osobie, której nie ma ;-) A nieco poważniej, jest genetycznym materialistą, jego punktem wyjścia jest materia i iluzja samoświadomości, którą ta materia uzyskała na skutek procesu ewolucji, więc najbardziej wymyślne eksperymenty go z tego błędnego myślenia nie wyprowadzą. Co najwyżej mogą niektóre osoby (!) utwierdzić w błędnym przekonaniu, że nic poza materią nie istnieje.
Pozdrawiam
Pani Izo, przy okazji odpowiadania na komentarz Rip Van Winkle zauważyłem i przypomniałem sobie, że zapowiadała Pani rewanż panu Markowi w temacie osoby i osobowości. Tylko chciałem przypomnieć, ale nie naciskam.
Już wróciłem z późnych wakacji i nie mogę się pozbierać. Było świetnie – góry, słońce – może napiszę notkę.
Widzę, że nie może Pan wyzwolić się w rozumowaniach z operowania neoplatońskimi kategoriami : jedność/wielość; część – całość. Tymczasem w praktyce jest Pan arystotelikiem. Platonizujące rozumowanie może być przydatne do budowania, organizowania wiedzy, ale do odpowiedzi na pytanie „czym coś jest“ jest niewiele wnoszącym ujęciem. Gdy pytam „czym jest świat ?“ i odpowiadam, że jest sumą wszystkich bytów, to nic nie wiem ani o świecie, ani o jego częściach, które go stanowią. Wiem tylko, że między światem (abstrakcyjną całością, gdyż nie wiem, czy mam zaliczyć do niego też byty przeszłe i przyszłe-możliwe?) są jakieś ilościowe lub wskazujące na zajmowane miejsce relacje do jego składników (części). Przypomina mi to paradoksalną, addytywną definicję człowieka w/g R. Musila : „człowiek bez właściwości jest sumą właściwości bez człowieka“, czyli ujmując to określenie pozytywnie wychodzi mi na to, że człowiek jest tylko sumą (całością) właściwości (części) pozbawionych jakiegokolwiek podłoża, ot tak unoszących się w jakiejś czasoprzestrzeni. Taki jest rezultat, gdy metody porządkowania wiedzy (porównywania – dialektykę, apofatykę, analogię, wpływologię) nałożymy na sposob odczytywania tego, czym jest rzeczywistość. Owszem, „rzeczywistość“ podobnie jak „świat“ są pojęciami ogólnymi, tzn. takimi, które nie mają konkretnego desygnatu, ale „rzeczywistość“ można też ująć jako każdy, konkretny, odrębny, realnie istniejący byt, a nie abstrakcyjną sumę byłych, możliwych oraz istniejących bytów, ani też tak, jak u Chalcydjusza (Calcidius + V w. po Chr.) który używając poetyckiej analogii, ujął człowieka jako „mikrokosmos“ w stosunku do wszechświata – “makrokosmosu”. Dzisiaj kontynuują ten model kognitywiści. Proszę wyzwolić się z neoplatonizmu. To kiepska droga.
„Kim jest człowiek ?“ Człowiek jest i osobą, i bytem, i aktem istnienia z istotą, i duszą z ciałem, i czarnym, i białym, i złośliwym, i życzliwym etc. Czy to znaczy, że jest składanką tych różnych części ? Takie rozumienie wprowadził do naszej kultury Kartezjusz twierdząc, że człowiek jest dwuelementowym stworem skomponowanym z niesprowadzalnych do siebie części, którymi są oddzielna substancja duszy i takaż ciała. W konsekwencji wyszło na to, że to Bóg , a nie my, działa za każdym razem, gdy wykonujemy jakąś czynność, co jest przecież absurdem.
Gdy Pan oddycha, podmiotem oddychania jest Pana ciało. Gdy Pan myśli, podmiotem myślenia jest Pana intelekt. I dobre jest Pana przekonanie, „ że człowiek jest jednym, niepodzielonym, samoistnym bytem i podmiotem moralności. „ Przecież Pan wie, że i medycyna, i biologia, i chemia, i socjologia, i etyka, i filo zajmują się człowiekiem też. Co nie znaczy, że człowiek składa się z części, jakie proponują te nauki. To tylko różne aspekty, perspektywy, modele opisu. I już. Filozofia też jest tylko opisem.
Serdeczności
Witam, witam :-) Przyznam, że Pana komentarz jest dla mnie częściowo niezrozumiały i nie wiem do końca, jaki ma związek z tym, o czym pisałem. Jestem zaskoczony, jak dużo potrafił Pan wyczytać z mojego komentarza.
Hm… to może być trudne, bo ja nie chcę wyzwolić się z myślenia w kategoriach części i całości. Uważam przeciwnie do Pana, że ujęcie czegoś jako części bytu będącego całością sporo wnosi do naszego rozumienia rzeczywistości. Nie rozumiem dlaczego to jest neoplatonizm, bo już Arystoteles strukturę każdego bytu zdekomponował na formę i materię, więc taka złożona struktura bytu, która wyróżnia jego części nie jest wymysłem Plotyna czy jego kontynuatorów. Pozwoliła lepiej ująć, czym jest byt. Św. Tomasz, wprowadzając pojęcie istnienia, rozbudował tę strukturę o składnik decydujący o realności, ale nadal mamy jednak złożoną strukturę bytu w tym ujęciu. W innym aspekcie byt, np. człowiek może składać się z ciała i duszy, więc w tym aspekcie ten byt też ma złożoną strukturę. Dalej jego ciało składa się z komórek. Nie sposób zrozumieć w pełni czym jest ciało człowieka bez poznania relacji z jego częściami składowymi. Nie sposób zrozumieć w pełni czym jest dana komórka bez jej relacji z całością. Nie rozumiem, dlaczego to jest neoplatonizm i dlaczego mam wyzwalać się z takiego myślenia, więc na razie nie będę tego czynił.
Wracając do tematu notki.
Skoro ja jestem jednym i nie podzielonym bytem to oznacza także, że to ja człowiek oddycham, ja człowiek myślę. Moje ciało jest częścią mnie, tak samo mój intelekt jest częścią mnie. Jestem podmiotem moralności, więc to ja-człowiek-osoba jestem tym podmiotem i odpowiadam za swoje czyny.
Dlatego Pana opis dokonujący podziału jednego nie podzielonego podmiotu moralności na osobę i osobowość, utrudnia rozumienie, czy to osoba odpowiada za swoje czyny, czy osobowość. Ponadto dokonanie takiego podziału nie neguje wcale tego, że możemy oceniać człowieka (a z tym Pan polemizuje), bo sam Pan przyznał, że ten jeden nie podzielony człowiek jest podmiotem moralności, także posiadanych sprawności. Zatem Pan chce zanegować możliwość oceny człowieka i argumentuje to podziałem człowieka na osobę i osobowość, co nie jest uzasadnieniem tej negacji. Po złym moralnie czynie nie mogę powiedzieć – to nie moja wina, tylko wina mojej osobowości. Muszę powiedzieć – to moja wina. Tej niepodzielności doświadczymy także, gdy spróbujemy do więzienia wsadzić osobowość, pozostawiając “niepodatną ocenie” osobę na wolności ;-)
Pozdrawiam
Przepraszam, że się wtrącam, ale po co tak komplikować?
Oceniamy osobowość, a nie osobę, ale odpowiada osoba, a nie – osobowość.
Kiedyś na klatkach schodowych w blokach były takie napisy:
“Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice”.
Co podlega ocenie oraz kto podlega odpowiedzialności to dwie, całkowicie odrębne sprawy.
Bez wprowadzenia pojęcia SYSTEMU /tu-też i wszędzie=konkretnego!/ – nie “rozbierosz”.TAKA PRAWDA
Po-co tak komplikować?
Zbijcie w końcu sobie tę informacje w “kwant” i przyznajcie /się/ do tego /w swej SAMO_Świadomości, że CZŁOWIEK to /najmarniej/ dwa SYSTEMY podstawowe – jeden ma zachować jego życie /podtrzymać własne/ a drugi to “system relacji z otoczeniem” i ten podlegać /może/ ocenie tegoż otoczenia /jak co!/
Tyle. Proste? Aż ewangeliczne /czyli; gadajcie, oceniajcie, działajcie, brykajcie/ “na TEMAT /w obrębie, granicach, zakrecie, przedziale itd/ JEDNEGO I TEGO SAMEGO SYSTEMU.
/tak “katolicy”kochani , może tak coś,… o Kula Lisie bysta naisałySE? Nie? Nie?/
Miłego Dnia
Ok, czyli podział na osobę i osobowość jest według Ciebie upraszczaniem, a moje scalenie w jeden podmiot jest komplikowaniem. Myślałem, że jest odwrotnie, że komplikowanie to czynienie czegoś bardziej złożonym. Przyjmijmy chociaż na chwilę, że z komplikacji uda nam się wyjść przez uczynienie człowieka mniej złożonym, jednym, nie podzielonym. Czy człowiek odpowiada za swoje czyny i czy na podstawie tych czynów można poznać człowieka, a jeśli go choć trochę poznamy, czy możemy go ocenić?
Chętnie odpowiem na Twoje pytanie nie przyjmując Twojego założenia.
Odejście od prawdy w celu dojścia do prawdy zawsze komplikuje. Czowiek jest podzielny w sposób naturalny (np. ciało i dusza, poszczególne narządy lub komórki ciała itd.) oraz arbitralny (wezmę siekierę i podzielę na kawałki, albo intelekt i podzielę np. na systemy).
A teraz obiecana odpowiedź:
1. Czy człowiek odpowiada…?
Tak – odpowiada.
2. Czy na podstawie tych czynów można poznać człowieka?
Tak – można go trochę poznać,
3. … a jeśli go choć trochę poznamy, czy możemy go ocenić?
nie – możemy ocenić jego czyny, ale nie jego samego.
To ograniczenie zasięgu naszej oceny można uzasadnić metafizycznie oraz teologicznie.
Nie mogę się traz rozpisywać, więc podam tylko prostą agitację za moją tezą:
czy człowiek, który właśnie coś ukradł będzie zawsze lub choćby w większości wyborów postępować źle? Albo czy dziś – rozmodlony, gorliwy katolik napewno nie upadnie i pójdzie do nieba?
Jeśli pierwszy się nawróci i zacznie uczciwie pracować, dawać jałmużnę itd. – powiesz, że zły stał się dobrym, tak?
A jeśli co drugi raz będzie postępować dobrze, a co drugi – źle?
Ja twierdzę, że to jego czyny są dobre lub złe. Gdyby to jego osoba była dobra lub zła, moglibyśmy z góry przewidzieć, jak postąpi. Zawsze jednak, przed każdym wyborem człowiek staje wolny, jakby “wyzerowany”, z wyczyszczoną historią. Nic nie determinuje jego wyboru, poza własną wolą i natchnieniem Ducha Świętego, lub jego brakiem.
Dlaczego Bóg nagrodziłby “złego” Szawła świętością?
Moje założenie, które odrzuciłeś, jest niczym innym jak rozumieniem powszechnie używanych terminów: “komplikować” i “upraszczać”, które są sobie przeciwstawne. Zwiększenie złożoności czegokolwiek skutkuje skomplikowaniem tego, a zmniejszenie złożoności skutkuje uproszczeniem. Nie możemy się w tej sprawie porozumieć, bo odrzucasz powszechne znaczenie tych terminów w języku polskim.
Odejściem od prawdy nazwałeś przyjęcie, że człowiek jest jednym, nie podzielonym bytem. Nie wiem, czy zauważyłeś, że p. Marek zgodził się z tym, że człowiek jest jednym, nie podzielonym, samoistnym bytem i podmiotem moralności. Tak też jest rozumiany człowiek w filozofii bytu i nauczaniu Kościoła. Odrzucenie tego uważam za błąd, tak samo jak nazywanie tego “odejściem od prawdy”.
To pytanie zawiera błędne założenie, że oceniając dzisiaj człowieka, wyrokuję jednocześnie jaki on będzie zawsze, a tak nie jest.
Tak właśnie się dzieje. Możemy przewidzieć, że człowiek honoru zachowa się honorowo, seryjny gwałciciel znowu zgwałci, genialny muzyk dobrze zagra utwór, pijak znowu kupi flaszkę, a Tusk znowu będzie znowu manipulował i chciał wprowadzić ludzi w błąd podczas występu przed kamerą.
Uważam, że tak nie jest. To może brzmieć brutalnie, ale człowiek, który ma zdeformowane sumienie i wolę (wybiera zło), jego intelekt jest daleki od szlachetności (np. nie jest zorientowany na prawdę), pamięć działa wadliwie (np. pamięta tylko złe), przed kolejnym wyborem (a takich mamy codziennie wiele) stoi ze swoim bagażem, a nie wyzerowany, ani nawet nie stoi zupełnie wolny, bo wolność osobista jest nam zadana, a nie dana w prezencie. Grzesznik jest zniewolony grzechem i to zniewolenie ma wpływ na podejmowane wybory. Można się zmienić, ale mamy wiele świadectw, że wymaga to nie tylko chęci, ale często ogromnego wysiłku i czasu, a nawet Bożej łaski, aby ten bagaż zniewolenia zrzucić.
Bóg nikogo nie nagradza świętością, Szawła też nie. Nawet gdyby Bóg chciał go wynagrodzić to nie miał za co.
Ze względu na spore różnice, nawet w rozumieniu słów, będzie nam chyba trudno uzgodnić teraz stanowiska w tej sprawie, więc może na razie pozostańmy przy swoich. Przepraszam, ale czuję już zmęczenie tym tematem i chyba muszę sobie zrobić przerwę.
“człowiek jest jednym, nie podzielonym bytem i podmiotem moralności”
Zgadzam się z tak zmodyfikowaną tezą. Jednym i niepodzielnym nie oznacza, że nie-złożonym.
Problem techniczny chyba już minął – “maszynka” przez jakiś czas nie wytrzymała widocznie nowych wrażeń: zmiana działania Google-Chrom plus potraktowanie Spybotem.
Widzisz, Poruszycielu – Metzingera pozwoliłem sobie tu wrzucić jako ciekawostkę intelektualną. Swego rodzaju inspirację do przemyśleń.
Nie miałem zamysłów razpisywania się na Jego temat.
Chodziło mi o coś innego – o nasze, własne “ja”. Kim/czym jestem.
W jakim zakresie mogę wpływać na Rzeczywistość (ani intelektem, ani wolą, ani działaniem – czymś tak niepojętym jak “ja” przez “(poza)świadomość” łamane i jak ta Rzeczywistość kuku potrafi mi nagle odwrotnie zrobić.)
I nie jestem tak odważny, żeby naszego Pana Boga w to mieszać.
Osoba/osobowość… zabrakło mi w tych mądrych dyskusjach pojęcia “charakter”. Melancholik vs. choleryk np. – sprawy wrodzone.
Tak “luźniej”, Poruszycielu. Nagle z jakiegoś kompletnie nieokreślonego powodu odwracasz się w autobusie/tramwaju. Ktoś (bezintujcyjnie zresztą, przypadek)patrzył na Twoją głowę. Nie oceniłeś ani osoby, ani osobowości.
(no bo – na jakiej podstawie niby???) “Ty” wyczułeś zagrożenie (ani medycyna, ani filozofia tego nie tłumaczy)
Dalej “luźno”: na fotografii kirlianowskiej widać Cię o te kilkadziesiąt centymetrów więcej. A jaki zasięg faktycznie ma nasze “ja”?
Miało być luźno, a wychodzi jednak strasznie poważnie. Jak by zamienić słowo “ocena” na “czucie”. Wtedy podział osoba/osobowość chyba moglibyśmy sobie wręcz darować – po prostu ten problem nie istnieje.
Spotykasz kogoś – płaszczyzna nie ważna czy towarzysko, czy w interesach, czy zwyczajnie na ulicy. I czujeś się źle niewiadomo dlaczego, coś ćię “odrzuca” od tego człowieka. I odwrotnie: WIDZISZ kogoś – zwyczajnie widzisz (chciałem się rozpisać, ale już nie ta pora, więc prosty przykład)
kogoś kto wyszedł z kościoła po mszy, jest “rozświetlony”, coś takiego w sobie ma że czujesz ten pozytywny żar emanujący.
Czy w tych dwóch przykładach oceniamy osobę/osobowość? Wszak podstaw żadnych do oceny tegoż człowieka nie mamy (zero informacji) i w słowa nie potrafimy ubrać odpowiedzi “dlaczego?”
Zabawowo: jak ktoś miałby mnie zaatakować, to raczej nie myślałbym czy atakuje moję “osobę” czy “osobowość”…
Pozdrawiam plus dodam, że Twoje samodzielne myślenie/szukanie odpowiedzi
wbrew tak mądrym wszak Interlokutorom mi zaimpominowało. rvw.
1. Co to za systemki “ponad najmarniej” – cóż rzekniesz?
2. Miło mi, że mnie kochasz, tylko po co ten cudzysłów, Króliczku?
3. A tak samodzielnie, i bez wklejania Rebeliantki – to za duża dla Ciebie fatyga?
Acz dzionka miłego i tak życzę – brykam łagodnie i ewangelicznie:)
O!,Krul-Liczku…
rozumiem sześ zainspirowany /bo coś tak chlapnęło!/
Niestety, musisz poczekać, mam “wolny” internet, znowu zabrakło mi stufki.
Brykaj brykaj
Jeszcze mam ochotę Pana pomęczyć. Pisze Pan : „ bo już Arystoteles strukturę każdego bytu zdekomponował na formę i materię, więc taka złożona struktura bytu, która wyróżnia jego części nie jest wymysłem Plotyna czy jego kontynuatorów „
Arystoteles nie dzielił bytu na formę i materię ! Tak robił Kartezjusz – dzielił człowieka na duszę i ciało – niesprowadzalne do siebie dwie oddzielne substancje–części człowieka. I to pokutuje do dnia dzisiejszego w rozumowaniach. Arystoteles mówił, że „byt ukazuje się nam (legetai – mówi do nas) wielorako“ (akt/możność; substancja/przypadłości; prawda/fałsz zdania). A to nie znaczy, że byt dzieli się na coś tam (podział na prawdę i fałsz ?). Co to znaczy ? To, że możemy ująć byt w tym, że jest w nim „coś“ już zaktualizowanego (akt), a także „coś“ niezaktualizowanego (możność); to „coś“ nie jest żadną częścią – zaktualizowana we mnie miłość nie jest żadną składową mnie, ani to, że mogę sobie przypomnieć, co wczoraj robiłem, też nie jest częścią składową mego bytu; i odpowiednio forma jest tym, co aktualizuje potencjalną materię. To nie są klocki (części), z których buduje się całość, jak u Kartezjusza. Plotyn też tak to widział, gdy twierdził, że wielość zawarta w jakimś bycie, jest wielokrotnością jedności, czyli też ‚klocki‘, nawet jeżeli były rozumiane jako duchowe, to jednak wyobrażane jako części, klocki, cegły, komórki. Tak rozumuje się w fizyce, chemii, biologii, ale nie w filozofii. Substancja Arystotelesa nie ma nic wspólnego z substancją chemiczną. Jest podłożem dla własności, podmiotem relacji, a nie podzielnym na cegły budynkiem. Dzielenie bytów na części i całości nie jest dobrą metodą w filozofii. Kartezjusz zastosował tę matematyczną metodę do filo. i Malebranche, wykorzystując ją do teologii, konsekwentnie doszedł do okazjonalizmu. Spinoza podobnie użył geometrii do filo. i wyszło, że rezultatem jego przemyśleń był panteizm, za co go rabini wyklęli. Kant podpierając się fizyką Newtona skończył na idealizmie. Tak więc historia filo. wykazuje, że taka metodologia nie jest najszczęśliwsza dla filozofii. Dziewiętnastowiecznicy wymyślili, że to dzięki Platonowi rozwinęła się (zabobon postępu) nowoczesna nauka (ilościowe ujęcie zjawisk), a rozumienia Arystotelesa zaszufladkowali jako ujmujące „jakościowo“ naukę i tak zostało do dzisiaj.
Ja nie sugeruję Panu wyzwolenia się z neoplatonizmu, gdy Pan uprawia nauki przyrodnicze. Nie jestem przekonany, że to jest najlepsza metoda, ale taką tam się od wieków stosuje – metodę błędów i wypaczeń. Sugeruję natomiast to, że gdy chce Pan tymi metodami porównawczymi, zapożyczonymi z nauk przyrodniczych, uprawiać filozofię, to taka postawa w filozofii kończy się fiaskiem, jak to wynika z historii filo.
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie podnoszą od nowa problemy i rozumowania, które w historii wyjaśniono jako błędne ? Czy z powodu niedostatecznej wiedzy ? A przecież już Arystoteles w 2 księdze Metafizyki świetnie wskazał na błędy poprzedników, u nas choćby J. M. Bocheński w swoich 100 zabobonach, o. Krąpiec, Gogacz, chociaż oni też mogli popełnić błędy, ale nie takie same. Czy z powodu zafascynowania jakąś modą filozoficzną ? Przekonaniem, że stare filozofie już się przeżyły, a dziś należy podążać z duchem czasu ? A może z powodu wszechdominującego relatywizmu, np. w/g Wittgensteina prawda jest wyłącznie prawdą w danym systemie, a jako taka nie istnieje. Czyli w sumie nikt nie popełnia błędów, gdyż zawsze można wykazać, że w ramach odpowiedniego systemu, którego akurat nie wzięliśmy pod uwagę, dane zjawisko jest systemowo prawdziwe.
Poruszycielu, proszę zastąpić słowo „osoba“ słowem „byt“ i wtedy Panu wyjdzie, że wsadził Pan do więzienia byt. Hmm… niewątpliwie byt człowieka siedzi w więzieniu, ale czy za to, że jest bytem-osobą, czy za to, że się niewłaściwie zachował, gdyż miał podły charakter (osobowość) ? Zachowania nabywa się, a bytu-osoby już nie. Sztorcujemy Reksia dlatego, że ugryzł coś, czego nie powinien, a nie dlatego, że jest bytem, czy że jest nie-osobą, czy jakąś istotą. A człowieka skrytykujemy, osądzimy dlatego, że jest osobą ? Wydaje mi się, że to kwestia ekonomii języka, przyzwyczajeń (habitus) językowych, a nie przemyśleń filozoficznych.
Przepraszam za męczenie
@ rip van winkle
Pozwolę sobie na krótki komentarz. Ten pan mówiący o nieistnieniu „ja“, pomimo że chce być „na luzie“, odwołując się do Arystotelesa jako swego kolegi, robi na mnie wrażenie wręcz odwrotne, okropnie zakompleksionego. Po prostu nic nie zrozumiał z Arystotelesa, który prawie w każdym traktacie używał słowa „usija“ – substancja, jako podłoże, substrat, podmiot relacji, właściwości.
Widzimy tego pana na filmie, a on nam mówi, że tak naprawdę to on nie istnieje, gdyż jego „ja“ nie istnieje. Czyli my widzimy nie tego pana, ale jakieś „czyste“ lub „brudne“ relacje, a skoro my też nie mamy żadnego „ja“, gdyż też jesteśmy brudnymi lub czystymi relacjami, więc w przestrzeni między ekranem komputera i nami unoszą się bliżej niezidentyfikowane relacje. Dokładnie R. Musil – człowiek bez właściwości jest sumą właściwościami bez człowieka.
Uszanowania łączę
Przykro mi, ale Pan, nic nie zrozumiał /albo udaje?/ z tego “filmu”, i z WNIOSKU przedstawionego na końcu, wykładu. Tam pada “coś” /na samym końcu WNIOSKU/co jest ISTOTĄ tego wykładu. A “to mówi”: “Jesteś “zanurzony” w BOGU”nieustannie! – takie jest Twoje Jestestwo. Podlegasz Jego Prawom, OSOBIE – bo jesteś w NIM, nawet gdy tego nie-chcesz i nie zdajesz sobie z tego sprawy /w ciągu całego swego życia “ziemskiego”/. Czy do Pana dociera /chociażby/ to …że obraz jaki Pan widzi /zawsze-zawsze/ jest obrazem tworzonym przez Pana soczewkę /a więc – nierzeczywistym-bo już pozornym/,. Tak, oczną i siatkówkę oraz odpowiednią interpretację w -w Pana mózgu? Sama soczewka już tworzy obraz pozorny /a, co dalej?, się dzieje w postrzeganiu?/, to Pan wie /jeśli chodzi o każdą soczewką -to Pan jest skłonny wierzyć i wiedzieć/ ale chyba jeśli, o Pana oczną soczewką konkretną, to już nie?. To żenujące.
Filozofia się skończyła, wtedy gdy przestała uznawać iż system/jako taki/ ma “pierwiastek INFORMACJI/przeplot!/ w swej ZŁOŻONOŚCI /a nie tylko “złożoność” i odwieczną “złożoność”/…
…/mała próbka, do poznania/
:http://www.kontestator.eu/artykuly_z_nexusa/nexus_025_bialy_proszek_zlota_1.php
Ukłony, itd……..
oczywiście dodam /dla jasności/ ze postrzegamy tak samo /Pan i ja- jak już pisałem kiedyś/. Ja nie jestem przeciwko Pana postrzeganiu. Ja tylko “mówię” – Filozofia niczego już nie wyjaśni /taka fizyka – też, juz/, zanim nie “posiądzie” pojęcia /współczesne znanego już / jako SYSTEM.
Cieszę się, że postrzegamy tak samo, tj. Pan postrzega i ja postrzegam, Tylko co innego widzimy – Pan widzi SYSTEM, a ja nazywam to “realnie istniejącą rzeczywistością”. “Soczewka” to jest jakiś “pośrednik”, czyli skoro wiemy, że jest pośrednik, to powinniśmy też wiedzieć, jakie jest TO SAMO W SOBIE, bo skąd wiemy, że istnieje jakiś pośrednik-soczewka ?Przepraszam, że nie zrozumiałem filmu, ale w takim razie jest jeszcze gorzej niż myślałem.
Ukłony łączę
Widzimy to samo. To, mnie właśnie cieszy i zbliżyło/nic nie poradzę na-to…mimo też i fizycznej odległości, zbliżyło do Pana Panie Marku P.Prokop /och te słowa, i ich “precyzja”/.Niewiele tu znaczą….akurat.
Wyjaśnię to Panu Panie Marku /może/ precyzyjniej, jak zdołam, oczywiście spróbuje:
“Na początku było *słowo*”
…/zgadza się Pan, czy wierzy Pan w ‘wielki wybuch’..?/
Proszę odpowiedzieć, wtedy Panu może wyjaśnię “jak postrzegam i co widzę”.
Potrzebna tylko, prosta odpowiedz Pana /proszę się nie “załamywać” – może i jest źle, ale nie tak całkiem…beznadziejnie/..,))uśmiecham się teraz serdecznie
Chylę kapelusza
Zdumiewa mnie wiara w ‚wielki wybuch‘, który w/g fizyków jest tylko pojęciem granicznym, poza którym już nic nie ma. Podobnie w hinduizmie „athman“ też jest w sumie pojęciem i sporo jest takich religii, gdzie wierzy się w pojęcia jak „manitou“, „wakan-tanka“ etc. A i religie monoteistyczne też mają problem z pytaniem „Kim jest Bóg“. Przecież Allah nie objawił się Muhammadowi, tylko wysłał Żibril’a (anioła Gabryela), a Mojżeszowi objawił się jedynie „Krzak Gorejący“, chociaż zapewnił, że „Jestem, który jestem ojcem Abrahama, Izaaka etc“.
Owszem, wierzę świętemu Janowi, że Bóg wysłał ludziom Słowo, aby mogli zrozumieć, że On jest Osobą, a nie pojęciem. Ale jakiego słowa użył św. Jan : greckiego „logos“, „nous“ czy aramejskiego ?
Przepraszam, że nie komentuję „ białego proszku“, ale nie znam się na fizyce, ani na chemii.
Uszanowania łączę
Być może źle zrobilem, że nazwałem to dekomponowaniem bytu, bo Arystoteles dosłownie nie podzielił bytu, tak samo jak Kopernik dosłownie nie wstrzymał Słońca i nie ruszył Ziemi. Co jednak zrobił Arystoteles? Rozumiem to tak. Arystoteles odkrył (Kopernik też odkrył), że rzeczywistość składa się z różnorodnych jednostkowych bytów, a te byty mają wewnętrznie złożoną strukturę. Każdy jednostkowy byt, będący całością i jednością, jest jednocześnie wewnętrznie złożony. To, że jakaś rzecz jest złożona, oznacza, że składa się z różnych elementów (składników), czyli ta rzecz nie jest zupełnie prosta. Arystoteles te dwa odkryte składniki bytu nazwał materią (hyle) i formą (morphé). Czy coś pokręciłem?
Według mnie nie jest dużym błędem nazwanie tego podziałem na materię i formę lub złożeniem bytu z materii i formy, mimo że podział i złożenie to przeciwne sobie czynności, a przedmiot rozważań Arystotelesa nie jest przez niego, ani dzielony, ani składany, jednak taka przenośnia ilustruje nam, że ten przedmiot jest wewnętrznie złożony. Dosłownie mogę już chyba bezpiecznie stwierdzić, że Arystoteles wprowadził do naszego pojmowania rzeczywistości pojęcie jednostkowego bytu złożonego z formy i materii. Byt jest całością, więc jego składnik (materia, forma) nie jest całością, więc jest częścią. To, że struktura każdego bytu jest złożona wewnętrznie z różnych elementów, wcale nie oznacza, że byt jest zwykłą sumą swoich części, bo te składniki nie mogą istnieć samodzielnie, więc nie można nic sumować, czy też integrować.
Pan przypisuje mi niesłusznie pogląd, że byt jest złożeniem z części w sensie integrowania go z niezależnych klocków, jak budynek z cegieł. Ja do tego poglądu nie przyznaję się. Wyrażam pogląd, że byt ma złożoną wewnętrznie strukturę, czyli składa się z elementów składowych, które go konstytuują, tworzą. Przedmiotem naszej polemiki powinno być chyba to, czy te elementy składowe złożonej struktury bytu można nazywać częściami. Według mnie można, bo składnik całości, który możemy zidentyfikować i nazwać, jest częścią tej całości. Całość, która ma złożoną strukturę, implikuje części tej całości, elementy tej struktury, a takie są wszystkie jednostkowe byty na tym świecie.
Racja, uważam, że tak właśnie jest. Dlatego Pana obecność na tym portalu jest dla mnie i dla innych błogosławieństwem (nawet gdy piszą, że Pan “nic nie zrozumiał”) i jestem ogromnie wdzięczny, że ukazuje nam Pan na tle historii filozofii, kto, jakie problemy stawiał i jak je wyjaśniał. Takie “męczenie” to czysta przyjemność. Mam nadzieję, że nie ma mi Pan za złe “stawianie się” od czasu do czasu i zachęcanie w ten sposób do szerszych wyjaśnień. Brakuje nam wiedzy, aby nie podnosić już rozwiązanych problemów. Myślę jednak, że ich podnoszenie w takich dyskusjach nie tyle ma na celu znalezienie rozwiązania problemu, co nasze jego zrozumienie, lepsze wyjaśnienie, bardziej przystępnym językiem, a przy dobrej woli i napotkanych możliwościach, przełożenie na praktyczne rozwiązania dla naszego wspólnego dobra.
Uszanowanie
Szanowny Panie. Nie mam Panu za złe „stawiania się“ od czasu do czasu. To „stawianie się“ ze zrozumieniem jest wręcz konieczne, by dialog był dialogiem, a nie wymądrzaniem się.
Pisze Pan : „Wyrażam pogląd, że byt ma złożoną wewnętrznie strukturę, czyli składa się z elementów składowych, które go konstytuują, tworzą.”
Zgoda, tak można powiedzieć, ale jak to można zrozumieć ? Idzi Rzymianin bodajże, zrozumiał Tomaszową koncepcję bytu w ten sposób, że byt składa się z istoty i istnienia. Chodziło o wykazanie tomaszowej realnej różnicy między istotą i istnieniem, więc wykoncypował tak, że i „essentia“ ma jakąś istotę i „esse“ ma jakąś istotę, więc te dwie logicznie tworzą trzecią „entitas“, którą jest właśnie byt. Taka opcja jest dla mnie „matematyzowaniem“ dyskursu : wszystko opisuje się w perspektywie mierzalności, według opcji ilościowej. Taka wizja dominuje w naszej kulturze po Kartezjuszu i po Kancie.
Konkluduje Pan : „Całość, która ma złożoną strukturę, implikuje części tej całości, elementy tej struktury, a takie są wszystkie jednostkowe byty na tym świecie.”
Jest tak, gdy zaczniemy opisywać ten świat zakładając na nos okulary pod tytułem „Mierzymy“. I pojawi się problem, gdy staniemy naprzeciw „jakości“. I wtedy powiemy, że miłość jest częścią bytu, dobro też ? że byt składa się z realności, z jedności, z odrębności, z prawdy, z dobra, z piękna. Czy powtórzymy za marksistami, że ilość przeszła w jakość ? Właśnie Plotyn uznał za „arché“ (pierwsze pryncypium) tylko jedność i świat ukazał mu się jak tabliczka mnożenia, a Kant stwierdził, że nie możemy wyjść poza kategorie czasu i przestrzeni, więc też wszystkie byty są mierzalne. Chodzi mi o to, że opis bytu w kategoriach część/całość sugeruje opcję mierzalności. Dla Arystotelesa mierzalnością zajmuje się fizyka. Filozofia zajmuje się przyczynami i bytem jako bytem.
Ależ Pan milusiński potrafi być.
Pozdrowienia
“Podbijam”, bo warto